kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Castle Jayne - Czarny bursztyn - (06. Harmonia)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Castle Jayne - Czarny bursztyn - (06. Harmonia) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CASTLE JAYNE Cykl : Harmonia
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 328 stron)

0 Jayne Castle Czarny bursztyn Tytuł oryginału: Harmony World #7: Obsidian Prey

1 Parę słów od Jayne Witaj na Harmonii, w moim drugim świecie. Pod koniec XXI wieku w pobliżu Ziemi otworzyła się ogromna energetyczna Kurtyna, po raz pierwszy w historii umożliwiając w praktyce podróże międzygwiezdne. Tysiące pełnych zapału kolonistów, jak to ludzie, spakowało swoje rzeczy i, nie tracąc czasu, wyruszyło budować nowe domy i nowe społeczeństwa w niezbadanych dotąd światach. Jednym z tych światów była Harmonia. Koloniści zabrali ze sobą z macierzystej planety zaawansowaną technologię, dorobek całych stuleci sztuki i literatury oraz najnowszą modę. Handel przez Kurtynę kwitł i pozwalał im utrzymywać kontakt z rodzinami, które pozostały na Ziemi. Pozwalał również na to, żeby komputery i nowoczesne gadżety kolonistów nie wyszły z użycia. Przez jakiś czas wszystko świetnie się układało. A potem, pewnego dnia, bez żadnego ostrzeżenia Kurtyna się zamknęła, zniknęła równie tajemniczo, jak się pojawiła. Koloniści, odcięci od Ziemi, stracili dostęp do sprzętu i zasobów potrzebnych do zachowania ich stylu życia i zostali nagle skazani na o wiele prymitywniejszą egzystencję. Mogli zapomnieć o najnowszych trendach mody na Ziemi; błyskawicznie najważniejszym problemem stało się przetrwanie. Na Harmonii wszakże ludzie zrobili to, w czym są najlepsi: przeżyli. Nie było łatwo, ale dwieście lat po zamknięciu Kurtyny potomkom Pierwszego Pokolenia kolonistów udało się powrócić z ekstremalnych warunków na poziom cywilizacyjny, który odpowiadał mniej więcej temu na Ziemi na początku XXI wieku. TL R

2 Tutaj jednak, na Harmonii, wszystko jest trochę inne – zwłaszcza po zmroku. Są tu niesamowite ruiny pozostawione przez dawno zaginioną cywilizację Obcych, tajemnicza podziemna dżungla i najniezwyklejsze zwie- rzątko towarzyszące człowiekowi. Co więcej, w populacji ujawnia się coraz więcej zdolności psi. Wygląda na to, że coś w środowisku Harmonii budzi w ludziach uśpione paranormalne zdolności. Oczywiście niektórzy nie potrzebują żadnej pomocy z zewnątrz. Oni już posiadają paranormalne zdolności. Okazuje się, że w Pierwszym Pokoleniu kolonistów znalazło się kilku członków Arcane Society. Jeśli tak jak ja lubisz czasami romantyczne napięcie z domieszką paranormalnego kolorytu, Harmonia to idealne miejsce dla ciebie. Twoja Jayne TL R

3 Rozdział 1 Niektórzy mężczyźni wyłaniali się prosto ze snów kobiety, czasem był to absolutny koszmar. Co do Lyry Dore, Cruz Sweetwater wtargnął ze swoimi buciorami w oba jej światy. Gdy przeszył ją znajomy dreszcz, niemal upuściła kieliszek. – Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała, krztusząc się łykiem szampana. – Ten sukinsyn tu jest. Jednak tak naprawdę wcale nie była bardzo wstrząśnięta i zaskoczona. W głębi serca zawsze wiedziała, że wcześniej czy później on wróci do jej życia. Mówiło to jakieś niepokojące, nieubłagane poczucie tego, co nieuniknione. Zupełnie jak oglądanie katastrofy kolejowej w zwolnionym tempie, pomyślała. Jakaś jej część ośmieliła się nawet mieć nadzieję, że gdy już wreszcie powróci, to na kolanach. Lecz biorąc pod uwagę jej szczęście – niesławne szczęście Dore'ów, na którym zawsze można było polegać – wydawało się to bardzo mało prawdopodobne. Tak właśnie działo się ze snami. Te dobre miały na tyle przyzwoitości, by zniknąć na zawsze wraz z nastaniem świtu. Natomiast koszmary paskudnym zwyczajem ciągle wracały i dręczyły. – Żartujesz? – Nancy Halifax rozejrzała się po zatłoczonej galerii, zaróżowiona z podekscytowania. Nie musiała pytać, kto to taki ten sukinsyn. – Jesteś pewna? – Absolutnie – mruknęła Lyra do kieliszka. Przez jej zmysły przebiegł kolejny intensywny szept świadomości. Wiedziała, że Cruz znajduje się w pobliżu; tak samo wyczułaby każdego innego drapieżnika z samego szczytu łańcucha pokarmowego. TL R

4 – To tylko skromna impreza w galerii, a nie jakaś ekskluzywna aukcja czy wystawa w muzeum, na którą przyszedłby Sweetwater – zauważyła Nancy. – Tylko z jednego powodu twój facet mógłby pojawić się tutaj dziś wieczorem: wie, że tu jesteś. Chce z tobą porozmawiać. – Nie jest moim facetem! A jeśli ci się wydaje, że przyszedł tu spotkać się ze mną, to mam piękną kopalnię bursztynu, którą mogę ci sprzedać – parsknęła Lyra, lecz poczuła przypływ nadziei. – Założę się, że chce błagać cię o przebaczenie i prosić, żebyś przyjęła go z powrotem. Ale nie widzę go. Jesteś pewna, że tu jest? Nancy rzucała się w oczy, była wysoka – mierzyła metr osiemdziesiąt, i to bez butów. Dziś wieczorem włożyła pantofle na bardzo wysokich obcasach, odpowiednie do jej obcisłej czarnej sukienki. Bez wątpienia miała doskonały widok na całą galerię. – Całkiem pewna – odparła Lyra. – Jeśli go nie widzisz, to dlatego że nie chce, żebyś go widziała. W każdym razie jeszcze nie teraz. Poluje. – Och, daj spokój, Lyro. Mówisz, jakby był jakimś widmokotem tropiącym zdobycz. – Złe porównanie. – No, mam nadzieję. – Myśl o nim jak o zawodowym zabójcy – poradziła Lyra. – Wygląda jak naprawdę świetnie ubrany zabójca. – Czy ty przypadkiem trochę nie przesadzasz? – Hm. Nie, chyba nie. Lyra nie zadała sobie trudu, żeby przeszukać wzrokiem tłum. To nie miało żadnego sensu. Była sporo niższa od Nancy i nawet na wysokich obcasach nie udałoby się jej spojrzeć ponad głowami stojących wokół ludzi. TL R

5 Poza tym nie musiała szukać Cruza. Już wiedziała, że tu jest. Wyczuwała jego obecność każdą komórką swojego ciała. Spróbowała skupić uwagę na artefakcie z zielonego kwarcu leżącym niedaleko w szklanej gablocie. Zbiory artefaktów Obcych ze Swan Gallery z pewnością budziły podziw, ale Nancy miała rację – nie była to ekskluzywna galeria, taka jak Galeria Fairsteada dla najzamożniejszych i najznamienitszych kolekcjonerów. Gdyby Swan Gallery miała taki prestiż, pomyślała Lyra, ona i Nancy nigdy nie dostałyby zaproszenia na aukcję, która miała się rozpocząć za godzinę. Żadna z nich nie bywała w wyższych sferach świata sztuki. Żadna też nie zalicytowałaby choćby jednego z reliktów, które dziś wieczorem miały pójść pod młotek. Znalazły się tutaj wyłącznie dlatego, że były przyjaciółkami właścicielki, Harriet Swan, a Harriet bardzo zależało na tym, żeby w galerii pojawił się spory tłum. – Wciąż go nie widzę – powtórzyła Nancy. – Bo jeszcze nie chce zostać zauważony. – Lyra pospiesznie przełknęła kolejny łyk szampana w desperackiej próbie ukojenia roztrzęsionych zmysłów. – To właśnie robią wszystkie szanujące się drapieżniki. Czają się poza zasięgiem wzroku, póki nie są gotowe wykonać jakiś ruch. Nim je dostrzeżesz, jest za późno. Ich zęby już zaciskają się na twoim gardle. Nancy uśmiechnęła się szeroko. – Brzmi interesująco. Lyra spojrzała na nią i nic nie powiedziała. – Przepraszam. – Nancy miała na tyle taktu, by wyglądać na zakłopotaną. – Wiem, że nie bez powodu jesteś maksymalnie wkurzona po tym, co ci zrobił Sweetwater. Ale musisz przyznać, ci z nas, których w tej walce nie wspierał TL R

6 kurzak, mają prawo być ciekawi, jaki on jest. Bądź co bądź to przecież Sweetwater. – W tej walce nie wspierał cię kurzak? – powtórzyła oburzona Lyra. – Na wypadek jakbyś nie zauważyła, twoja najlepsza przyjaciółka została rozszarpana na strzępy przez Cruza Sweetwatera i bandę jego przepłacanych prawników z Amber Inc. – To tylko taka przenośnia – szybko powiedziała Nancy. – Nie martw się, popieram cię w stu procentach. Przyjaciółki na zawsze, przecież wiesz. – Dzięki – odparła sztywno Lyra. Elektryzujące mrowienie, które sprawiało, że unosiły się delikatne włoski na jej karku, nie słabło, przeciwnie, stawało się coraz silniejsze. – Nie zapominaj, że w sytuacjach takich jak ta przyjaciółki powinny trzymać się razem. – Jasne. Jestem całkowicie po twojej stronie. Tyle tylko, że... No cóż... Cruz Sweetwater jest z Amber Inc. Kiedy zjawia się któryś ze Sweetwaterów, wszyscy go dostrzegają. To tak, jakby do pokoju wszedł szef Gildii. Tak naprawdę to wielu ludzi sądzi, że teraz, kiedy Cruz przejął prywatną firmę ochroniarską swojej rodziny, ma większą władzę tutaj we Frekwencji niż szef miejscowej Gildii. – To nie takie trudne – odparła sucho Lyra – jeśli weźmiesz pod uwagę, że tutejsza Gildia nie ma szefa. – Wiesz, o co mi chodzi. Lyra westchnęła. – Wiem. Przepraszam. Jestem po prostu trochę rozdrażniona. Harold Taylor, szef Gildii z Frekwencji, niedawno zmarł, a Rada wciąż jeszcze nie wybrała jego następcy. Lyra musiała jednak przyznać, że to tylko techniczny szczegół. Nancy miała rację. Jako nowy dyrektor wykonawczy TL R

7 Amber Inc. Security, Cruz Sweetwater miał większą władzę niż szef Gildii, przynajmniej na powierzchni. A co do świata podziemi, w przeszłości Amber Inc. zawsze bardzo ściśle współpracowała z Gildią. W opinii Lyry związek ten przypominał nieco sojusz dwóch organizacji przestępczych, które zgodziły się respektować swoje terytoria. Zdolność paranormalnego rezonansu z bursztynem zaczęła pojawiać się u kolonistów wkrótce po przybyciu z Ziemi. Z początku była uważana za dziwną adaptację do środowiska, bez żadnego praktycznego znaczenia. Lecz kiedy energetyczna Kurtyna umożliwiająca podróże pomiędzy planetą macierzystą a nowymi światami zamknęła się bez ostrzeżenia, tylko bursztyn chronił kolonistów od całkowitej katastrofy. Gdy ich zaawansowane technologicznie maszyny, co nieuniknione, przestawały działać, koloniści z Pierwszego Pokolenia – zjednoczeni w determinacji, by nie być ostatnim pokoleniem na Harmonii – sięgnęli po bursztyn jako źródło energii. Dobrze służył ich potomkom w ciągu kolejnych dwustu lat po zamknięciu Kurtyny. Dziś był siłą napędową wszystkiego, od pralek aż po komputery. Biorąc pod uwagę, że niezmienne prawa ekonomi są takie, jakie są, ten, kto kontrolował wydobycie standardowego bursztynu rezonacyjnego – SBR – kontrolował wiele rzeczy na Harmonii. A w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat tajemniczej, trzymającej się na uboczu rodzinie Sweetwaterów udało się opanować znaczną część rynku. Jedyną poważną konkurencją dla Amber Inc. była korporacja RezStone, mająca równie duże udziały w rynku. Rywalizacja między tymi dwoma firmami przeszła wręcz do legendy. – Nie możesz mieć mi za złe, że jestem trochę ciekawa Cruza Sweetwatera. Nie miałam nawet szansy go poznać trzy miesiące temu, kiedy się z nim spotykałaś – oznajmiła Nancy. TL R

8 – Możesz mi wierzyć na słowo, jeśli chodzi o pana Sweetwatera, ciekawość jest niebezpieczna – odparła Lyra. Teraz był bardzo blisko. Iskrzące uczucie ogarniające jej zmysły stało się tak silne, że z trudem oddychała. Wypełniony w połowie kieliszek szampana drżał lekko w jej palcach. Dosłownie wyczuwała, jak Cruz się do niej zbliża. Ogarnęło ją przemożne pragnienie, by biec. Niestety, biec ku niemu, a nie od niego. To jakieś szaleństwo, pomyślała. Gdyby miała choć odrobinę zdrowego rozsądku, wymknęłaby się tylnym wyjściem. Czegokolwiek chciał od niej Cruz, mogła być pewna, że to dla niej nic dobrego. Ale zdrowy rozsądek utonął we wspomnieniu fioletowych orchidei stojących w czarnym wazonie na jej stoliku. Ostatni bukiet tych niesamowicie pięknych i nieprzyzwoicie drogich kwiatów został dostarczony tego popołudnia. Dołączona karteczka była taka jak wszystkie poprzednie: „Jesteśmy sobie przeznaczeni". Bez podpisu. Jak zwykle. Przez tych ostatnich kilka tygodni pozwoliła sobie na marzenia, ale musiała przyznać, że jej słodka mała fantazja o powrocie Cruza Sweetwatera miała ciemną stronę. Jakaś część niej bała się, że ten romantyczny scenariusz, który sobie wymyśliła, nie jest niczym innym, jak tylko nowym, pociągającym wariantem koszmarów na jawie, jakie ją ostatnio dręczyły. Jeśli faktycznie tak, to przynajmniej były to o wiele przyjemniejsze halucynacje niż te, których rzeczywiście doświadczała. Te epizody stawały się coraz bardziej niepokojące. Nie zwierzyła się jeszcze nikomu, nawet Nancy, z obawy, że sama choćby rozmowa o tych dziwnych wizjach mogłaby w jakiś sposób sprawić, że te straszne koszmary jeszcze bardziej by się urealniły. TL R

9 – Tam jest – powiedziała Nancy lekko zachrypniętym głosem. – Właśnie wszedł do sali. Poznaję go ze zdjęć w gazetach. Rany! Teraz rozumiem, o co ci chodzi. – Mówiłam przecież. Świetnie się ubiera. – Ten garnitur jest niesamowity – stwierdziła Nancy. – Nic tak dobrze nie wydobywa tego, co najlepsze w facetach, jak czarny garnitur i czarna koszula. Zawsze tak twierdziłam. Ale nie w tym rzecz. On ma w sobie coś z chłodnego, wyrafinowanego zabójcy. Przyznaję ci rację. Nie chciałabym wpaść na niego w ciemnej uliczce. Ale z drugiej strony, w ciemnej sypialni... – Wzdrygnęła się zmysłowo, teatralnie. – Nawet o tym nie myśl – ostrzegła Lyra. – Mówisz to tylko dlatego, że sama tam nigdy nie dotarłaś. Już tyle razy cię o to pytałam przez ostatnie trzy miesiące, ale zapytam jeszcze raz: o czym ty myślałaś, kobieto? – Czy ja wiem? Może o przetrwaniu? Co miałam zrobić, kiedy odkryłam, że chce mnie wypieprzyć z mojego odkrycia dziesięciolecia, a może nawet stulecia? Dać mu się wypieprzyć w dosłownym sensie? Raczej nie. A poza tym, wtedy czytałam poradnik małżeński, w którym bardzo wyraźnie radzili, żeby za wcześnie nie iść z facetem do łóżka. Kupiła sobie Dziesięć kroków do Małżeństwa Przymierza: sekrety profesjonalnej swatki, kiedy tylko poznała Cruza. Była pewna, że to ten właściwy mężczyzna. Nie chciała pozostawić nic przypadkowi. Szczęście Dore'ów potrafi się od ciebie odwrócić, kiedy go najbardziej potrzebujesz. Ale koniec końców nigdy nie miała okazji ulec pokusie. I to nie Dziesięć kroków do Małżeństwa Przymierza ją ocaliło. Prawda, do której nigdy by się TL R

10 nikomu nie przyznała, nawet swojej najlepszej przyjaciółce, wyglądała tak: to Cruz wytyczył tę niewidzialną granicę w ich krótkotrwałym związku. Nigdy nawet nie próbował zwabić jej do łóżka. Trzy miesiące temu było mnóstwo płomiennych pocałunków i ciężkich przyspieszonych oddechów, ale tylko tak daleko sprawy zaszły. O ile gorzej by się czuła po tym, jak spadł na nią ciężki, miażdżący but Amber Inc., gdyby popełniła ten błąd i przespała się z Cruzem? – Posłuchaj mojej rady, kochana – powiedziała Nancy. – Następnym razem, kiedy poznasz naprawdę interesującego faceta, najpierw zabaw się z nim trochę, zanim wytoczysz sprawę jemu i jego firmie. Faceci zwykle się denerwują, kiedy się ich pozywa do sądu. – I tak nic mi to nie dało. – Amber Inc. bez najmniejszego wysiłku rozszarpała na strzępy jej żałosny pozew i jeszcze żałośniejszego prawnika. – A tak w ogóle, to jak to zrobiłaś? – spytała Nancy, której uwagę wciąż przykuwało coś, co się działo za plecami Lyry. – Jak wniosłam pozew? – Lyra wzruszyła ramionami. – To nie takie trudne. Wystarczy mieć pieniądze. Dużo pieniędzy. Więcej niż miałam, jak się okazało. – Nie chodzi mi o proces – zniecierpliwiła się Nancy. – Jak ci się udało odgadnąć parę minut temu, że Cruz Sweetwater pojawi się na tym przyjęciu? Wiedziałaś, że tu jest, jeszcze zanim wszedł do sali. W czym rzecz? – To pewnie jakiś pierwotny instynkt przetrwania. Szkoda, że nie zadziałał trzy miesiące temu. Prawda była jednak taka, że jej paranormalne zmysły natychmiast trwale dostroiły się do Cruza Sweetwatera już w chwili, gdy się poznali. Choć nigdy TL R

11 nie stworzyła sobie wizerunku wymarzonego faceta, od razu rozpoznała go w Cruzie. To jest ten, na którego czekałaś. Ta pewność do szpiku kości umacniała się z każdą godziną, którą razem spędzali, i z każdym płomiennym pocałunkiem. Po trzech miesiącach i zawalonej sprawie w sądzie ta więź psi ani trochę nie osłabła. Lyra była przekonana, że mogłyby minąć trzy lata, trzy dziesięciolecia, a może nawet reszta jej życia, a ten znajomy dreszcz wciąż by ją ostrzegał, gdyby Cruz pojawił się nagle gdzieś w pobliżu. Powinieneś być mój. – Nie oglądaj się teraz, ale chyba cię wypatrzył – powiedziała Nancy. – Idzie tutaj. Przez Lyrę przetoczyła się fala mieszanych emocji. Złość, pełne frustracji seksualne pragnienie, żądza zemsty i krucha nadzieja – wszystkie zacisnęły się razem w chaotyczny węzeł. – Wygląda, jakby spodziewał się, że uciekniesz do łazienki – dodała Nancy. – Zatacza kręgi przez tłum i odcina ci drogę w tamtą stronę. I to podziałało. Adrenalina, gorąca i otrzeźwiająca, wezbrała w Lyrze. Jeśli było coś, dzięki czemu da sobie radę dziś wieczorem, to wiedza, że Cruz myśli, iż spróbuje zwiać. A ona nazywa się Dore, do cholery. Jako ostatnia ze swojego rodu musiała podtrzymać rodzinną tradycję. Dore'owie nie uciekali przed niczym. A już na pewno nie przed Sweetwaterem. Nie musiała widzieć, jak szeroko otwierają się oczy Nancy, by domyślić się, że Cruz naruszył jej osobistą przestrzeń. Czuła go tuż za swoimi plecami. – Witaj, Lyro – powiedział. Jego głos był niski, mroczny, władczy i bardzo męski. TL R

12 Odwróciła się spokojnie, by spojrzeć na niego, zdumiona, że wciąż zdołała zachować odrobinę panowania nad sobą. Udało jej się nawet przywołać lodowaty, szeroki uśmiech. Nic się nie zmieniło, a zwłaszcza nie jego oczy łowcy. Każdej nocy widziała je w swoich snach. Jak czarny kamień w ciężkim sygnecie, który nosił, były obsydianowo ciemne, z zielonym płomieniem żarzącym się gdzieś w głębi. Jego włosy były tak czarne, jak je zapamiętała, wciąż krótko obcięte. Ostre płaszczyzny i kanty jego twardej twarzy pozostały dziko niezwykłe. Ogarnęło ją podniecenie. Uspokój się, dziewczyno. – Dobry wieczór, panie Sweetwater – odparła, pragnąc go zaskoczyć tak bardzo, jak tylko mogła. – Nie zdawałam sobie sprawy, że interesuje pana kupowanie antyków na aukcjach. Miałam wrażenie, że to, czego pan chce, woli pan dostawać, stosując bardziej bezpośrednie metody. – Jakie na przykład? – Cruz z uprzejmym zainteresowaniem uniósł czarną brew. – Och, powiedzmy: miażdżenie konkurencji – odparła słodko Lyra. Nancy gwałtownie wciągnęła powietrze i zakrztusiła się szampanem. – Na litość boską, Lyro! Cruz spojrzał na nią. – Chyba się nie znamy. Jestem Cruz Sweetwater. – Tak, oczywiście, panie Sweetwater – powiedziała Nancy. Kilka razy zakaszlała, ale kaszel szybko ustąpił. –Jestem Nancy Halifax. Galeria Halifax w Starej Dzielnicy, coś to panu mówi? Na pewno nigdy pan o niej nie słyszał. Specjalizuję się w sztuce modernistycznej. TL R

13 – Miło mi panią poznać, Nancy. Lyra parę razy o pani wspominała. – To znaczy, kiedy ze sobą byliście? – spytała Nancy. Cruz spojrzał na Lyrę. – Tak. – Wtedy, kiedy jeszcze wierzyłam, że pan Sweetwater jest uczciwym klientem, który pragnie korzystać z moich usług – stwierdziła spokojnie Lyra. – Wtedy kiedy używał fałszywego nazwiska. Na twarzy Nancy pojawiło się przerażenie. Oczywiście Cruz nie chwycił tej przynęty. Właśnie to jest to coś w nim: nigdy nie traci zimnej krwi. Pewnie jest równie opanowany w łóżku, pomyślała Lyra. Nie żeby miała się kiedyś o tym przekonać. Cruz rzeczywiście doskonale panował nad sobą. Nie była parapsychiatrą, ale podejrzewała, że to potężne opanowanie wynika z paranormalnej strony jego natury. Nigdy by jej nie zdradził prawdy o swoim talencie psi –jednym z wielu sekretów, które zataił przed nią trzy miesiące temu – ale musiałaby być niewiarygodnie głupia, by nie zdawać sobie sprawy, że on posiada ogromną moc. Każdy obdarzony silnym talentem potrzebował równie silnej władzy nad sobą. Ci, którzy posiadali to pierwsze, ale nie mieli drugiego, przeważnie spędzali większość życia na miłych, spokojnych oddziałach parapsychiatrycznych – robili szaliki na drutach i brali małe kolorowe pigułki. – Nie było mnie wówczas w mieście – powiedziała Nancy, próbując jakoś zagadać niezręczność Lyry. – Zawsze na początku lata na parę tygodni zamykam galerię. Mamy wtedy obowiązkowy zjazd rodzinny w domu nad jeziorem. – Skrzywiła się. – Wie pan, jak to jest z rodziną. – Tak. – Cruz wydawał się rozbawiony. – Wiem, jak to jest z rodziną. TL R

14 Wymienili porozumiewawczy uśmiech. Jeśli istnieje choć jedna rzecz, która zawsze ludzi do siebie zbliża, jest to temat rodziny. Gdy Kurtyna się zamknęła, odcinając kolonistów, osadnicy z Pierwszego Pokolenia zrozumieli, że ich przetrwanie zależy od siły rodziny, podstawowej komórki każdego społeczeństwa. Postanowili wzmocnić rodzinne więzi w każdy prawny, moralny sposób, jakim tylko dysponowali. Założyciele osiągnęli swój cel. Rodzina była na Harmonii wszystkim, chyba że się jej nie miało. Lyra upiła szampana i nie skomentowała tej wymiany zdań. Zawsze tak reagowała, kiedy pojawiała się kwestia rodzinnych więzi. Dziadek, który ją wychował po tym, jak jej rodzice zginęli w wypadku w kopalni, zmarł przed czterema laty, zostawiając ją samą na świecie. – Potem postanowiłam, że pojadę na zakupy do Rezonansu i Kadencji – ciągnęła Nancy, najwyraźniej czując presję, by podtrzymać rozmowę. – Tak mi minął kolejny tydzień. Zanim tu wróciłam... eee... – urwała, zaczerwieniła się i spojrzała na Lyrę skrępowana. – Zanim tu wróciłaś, było już po wszystkim – dokończyła Lyra zdumiona własnym spokojem. Znów uprzejmie uśmiechnęła się do Cruza i ręką wskazała wystawiane artefakty. – Która z tych pięknych rzeczy sprowadza pana tutaj dziś wieczorem, panie Sweetwater? – Ty – powiedział. Poczuła się tak, jakby podłoga galerii zapadła się pod jej stopami. Naprawdę wrócił, żeby ją przeprosić i wszystko naprawić. Ametystowe orchidee przysyłane przez wiele tygodni były próbą utorowania sobie drogi, tak jak miała nadzieję. TL R

15 Musisz być silna, nakazała sobie stanowczo, a on musi o ciebie zabiegać. Jeśli zbyt szybko wpuścisz go z powrotem do swojego życia, stworzysz bardzo niedobry precedens. Teraz to ty masz przewagę w tym związku. Należy ją utrzymać. Cruz Sweetwater ma zły zwyczaj dostawania wszystkiego, czego chce. To się powinno skończyć. Trzeba wytyczyć granice. – Nie rozumiem – odparła, odpowiednio zdziwiona. – Chciałby mnie pan wynająć, żebym dostroiła panu jakiś bursztyn albo doradziła w sprawie ametystowego artefaktu? – Nie. Chciałbym z tobą porozmawiać. – Oczywiście. – Spojrzała na niego wyczekująco. – Na osobności – dodał. – Och! Właśnie! – zawołała Nancy, nim Lyra zdążyła odpowiedzieć. – Tam jest pan Fitzburn. – Uśmiechnęła się do Cruza. – Proszę mi wybaczyć. Muszę z nim porozmawiać. Pan Fitzburn jest moim potencjalnym klientem. Przegapił trzy pierwsze obrazy Chimery, które miałam w galerii, i teraz boi się, że nie dam mu szansy kupić kolejnego. – Rozumiem – powiedział Cruz. – Interesuje się pan sztuką modernistyczną, panie Sweetwater? – spytała Nancy. – Nie za bardzo. Ten Chimera jest pewnie popularny? – To gorący, nowy talent. Najnowsze odkrycie świata sztuki, jak napisał krytyk z „Frequency Herald". Ale straszny z niego samotnik. Nie udziela wywiadów i nie uczestniczy w żadnych promocjach. Wystawia tylko obrazy w mojej galerii. – Ach tak. TL R

16 – Zapraszam pana do niej. – Nancy z małej czarnej torebki wyciągnęła wizytówkę. – To byłby dla mnie zaszczyt. – Dziękuję. – Cruz wziął wizytówkę i wsunął ją do kieszeni swojej czarnej marynarki. Lyra spojrzała na Nancy i zmarszczyła brwi. – Wydaje mi się, że pan Fitzburn na ciebie czeka. – Racja – mruknęła Nancy. – Na razie. Ruszyła szybko, ale zatrzymała się na chwilę za plecami Cruza, by mrugnąć do Lyry znad jego ramienia i zrobić zachęcający gest rękoma. Lyra udała, że tego nie widzi. – O czym chcesz ze mną rozmawiać, Cruz? – zagadnęła. – Wolałbym nie tutaj. Mieszkasz niedaleko. Miałabyś coś przeciwko temu, żebyśmy porozmawiali u ciebie? Poczuła niepokój. Natychmiast pomyślała, że iść z nim do jej mieszkania to raczej nie jest dobry pomysł. W każdym razie jeszcze nie teraz. Tuż po tym przebłysku zdrowego rozsądku pojawiło się wspomnienie naczyń po śniadaniu, zostawiła je w kuchennym zlewie. No i był jeszcze ten jedwabny czekoladowy stanik, który wyprała ręcznie, nim wyszła dziś rano z domu, i rozłożyła na ręczniku, na parapecie. Jej małe mieszkanie znajdowało się na poddaszu. Zarówno kuchnia, jak i parapet były dobrze widoczne od drzwi wejściowych i z miejsca, gdzie przyjmowała gości. Nie uda jej się ukryć przed Cruzem naczyń i stanika. Typowe szczęście Dore'ów, pomyślała. Mężczyzna jej marzeń powraca do jej życia, okazując w każdy możliwy sposób, że pragnie wynagrodzić jej swoją zdradę, a ona musi się martwić o brudne gary i trochę ręcznego prania. Odkaszlnęła. TL R

17 – Cóż, chodzi o to, że... – Jeśli denerwujesz się na myśl, że masz być ze mną sama, możemy znaleźć jakąś spokojną restaurację gdzieś w pobliżu – zaproponował. – Nie – wypowiedziała to słowo, zanim ugryzła się w język. Wzięła głęboki oddech. Da sobie radę. Cruz też ma swoją dumę. Może mu zapewnić trochę prywatności, kiedy będzie się płaszczył, i jeśli z jednego wyniknie drugie, co wydawało się coraz bardziej możliwe, czeka ją dużo pocałunków, przeprosin i zadośćuczynienia. To również wymaga prywatności. – Nie. W porządku, możemy iść do mnie. – Dziękuję. – Wziął ją pod ramię i ruszył w stronę drzwi. – Przepraszam, że tak cię zaskoczyłem. Zastanawiałem się, czy nie zadzwonić, ale uznałem, że lepiej porozmawiać o tym osobiście. Niektórych rzeczy nie da się powiedzieć przez telefon. – Zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że ostatnio porozumiewaliśmy się wyłącznie przez adwokatów –przypomniała. Kąciki jego ust lekko się uniosły. – To raczej ogranicza rozmowę. – Tak właściwie to ta rozmowa okazała się dość jednostronna. – Bo miałaś kiepskiego prawnika. Głowy odwracały się za nimi, gdy Cruz prowadził ją przez salę do szklanych drzwi. Jak większość członków znanego z upodobania do samotności klanu Sweetwaterów próbował jak najmniej rzucać się w oczy. Jeszcze do niedawna pracował jako agent w różnych biurach terenowych Al Security. To właśnie ta anonimowość pozwoliła mu ją zwieść trzy miesiące temu. Ale jego niedawny awans na stanowisko dyrektora zwrócił na niego TL R

18 uwagę mediów. Wytoczona mu przez Lyrę sprawa dolała jedynie oliwy do ognia. Teraz, w miejscach takich jak to, musiał zostać rozpoznany. Dziwna cisza wśród tłumu niemal natychmiast zmieniła się w gwar rozmów, które brzmiały w nienaturalnie wymuszony sposób. Szmer najświeższych plotek. Nie da się go pomylić z niczym innym, pomyślała Lyra. Jutro będzie się o tym mówić na ulicach Starej Dzielnicy, gdzie znajdują się galerie i sklepy z antykami, a być może pojawi się też wzmianka w dziale artystycznym „Frequency Herald". Z całą pewnością Harriet Swan zakręci się w głowie. Nic tak bardzo nie rozsławi jej skromnej galerii, jak pogłoska, że dziś wieczorem był tu Cruz Sweetwater. Trzy miesiące temu nie mogło być mowy o tego rodzaju zainteresowaniu. Podając się za tajemniczego kolekcjonera z podziemia, Cruz wolał ustronne, spowite w półmroku restauracje i romantyczne kolacje u niej na poddaszu. Ale dziś wieczorem wszystko ułożyło się inaczej. Napięcie ściskało jej żołądek. Nie podobało jej się to uczucie. To było tak, jakby stała na scenie. – Nie zwracaj na to uwagi – powiedział Cruz. Tak jakby czytał mi w myślach. To spodobało jej się jeszcze mniej. Eksperci uważali, że telepatia nie istnieje, ale oni nigdy nie spotkali Cruza Sweetwatera. Może i nie potrafił tak naprawdę czytać w myślach, ale nikt inny lepiej nie przewidywałby następnego ruchu przeciwnika. Zawsze był już o krok dalej. Nie wolno jej o tym zapominać. Nancy stojąca po drugiej stronie galerii podchwyciła jej spojrzenie i ułożyła palce w subtelny gest wysokiego rezonansu: zamknięta dłoń, kciuk i mały palec uniesione do góry. Lyra głęboko wciągnęła powietrze. Przynajmniej jedno wiedziała na pewno: to nie kolejny straszny koszmar na jawie. Cruz nie był iluzją. Czuła TL R

19 jego moc i rezonującą między nimi energię. Cokolwiek się zdarzy dzisiejszego wieczoru, zdarzy się przynajmniej rzeczywiście. Wyszła razem z nim w rozświetloną poświatą księżyca noc. TL R

20 Rozdział 2 W Starej Dzielnicy Frekwencji noc nigdy nie była tak naprawdę ciemna. Łagodne szmaragdowe światło rozświetlające ulice i szczyty dachów płynęło z masywnych murów z zielonego kwarcu, otaczających ruiny Wymarłego Miasta. Stolice czterech głównych państw–miast, Frekwencję, Rezonans, Kadencję i Kryształ, założono w cieniu największych, otoczonych murami miast, opuszczonych przez dawno zaginioną rasę Obcych. Jednak darmowe oświetlenie ulic nie było jedynym powodem, dla którego Pierwsze Pokolenie kolonistów wzniosło swoje najwcześniejsze osady w bezpośrednim sąsiedztwie naziemnych ruin. W tych początkowych latach nie sposób było przewidzieć, jakie niebezpieczeństwa czyhają na rozległych pustkowiach nowego świata. Cztery Wymarłe Miasta, których piętrzące się kwarcowe barykady były nie do sforsowania dla nawet najbardziej doskonałych maszyn i broni z Ziemi, obiecywały im ochronę. Tak się złożyło, że ani koloniści, ani ich potomkowie nigdy nie mieli potrzeby szukać schronienia w ruinach. Na Harmonii żyły rozmaite dzikie zwierzęta, lecz wkrótce stało się oczywiste, że nie mieszka tu nikt, kto sprzeciwiłby się nowym przybyszom z Ziemi. W ciągu dwustu lat, jakie minęły od zamknięcia Kurtyny, które odcięło kolonistów od Ziemi, Frekwencja, podobnie jak inne największe miasta, pozostawiła daleko za sobą swoje skromne początki. Lśniące wieżowce skupione były jednak w centrum, a nie tutaj, w Starej Dzielnicy. Rozległe dzielnice i przedmieścia ciągnęły się daleko i szeroko. Najdroższe posiadłości TL R

21 znajdowały się teraz na zboczach wzgórz i wzdłuż rzeki, z dala od kolo- nialnego serca miasta. Lecz nie tylko niższe czynsze w Starej Dzielnicy przyciągnęły tu Lyrę, choć z całą pewnością i ten czynnik miał spore znaczenie. To subtelny wpływ energii psi sączącej się z ruin i dziwnych katakumb pod ziemią sprawiał, że ta okolica była dla niej atrakcyjna. Spacer nocą lśniącymi ulicami zawsze dawał jej solidnego kopa. Kiedy szła nimi z Cruzem u boku, czuła się jeszcze lepiej. – Mój samochód stoi tam – powiedział Cruz. Spojrzała na eleganckiego czarnego slidera zaparkowanego przy krawężniku. Tym samym wozem jeździł trzy miesiące temu. – Widzę, że gdy zmieniałeś nazwisko, nie zmieniłeś samochodu – zauważyła. – Nie używałem fałszywego nazwiska. Marlowe to drugi człon mojego nazwiska. – Otworzył jej drzwi. – Ze strony matki. Będziesz mnie atakować przez cały wieczór czy możemy rozsądnie porozmawiać? – To chyba zależy od tego, co rozumiesz przez rozsądną rozmowę. – Mam ci do powiedzenia coś ważnego, Lyro. Zawahała się. W jej głowie zabrzmiały słowa dziadka, powtarzając niczym echo ostrzeżenie, które słyszała od dzieciństwa: „Nigdy nie ufaj Sweetwaterowi". Ale pełna absurdalnej nadziei część jej natury przejęła nad nią władzę. – W porządku – powiedziała. Wsunęła się w wygodne objęcia skórzanego fotela i spojrzała na Cruza. – Będę miła. Przynajmniej dopóki się nie dowiem, o co w tym wszystkim chodzi. – Dzięki. Doceniam to. Ta rozmowa i tak będzie dość trudna. TL R

22 I to przeważyło szalę. Nagle poczuła, że jest jej go żal. Tak poważne przeprosiny nie są łatwe dla nikogo, a co dopiero dla mężczyzny takiego jak Cruz. Zawsze był taki pewny siebie, tak przekonany, że robi to, co słuszne, tak pełen determinacji, by przeprowadzić wszystko, za co czuł się odpowiedzialny. Trzy miesiące temu on wykonywał swoją pracę. Musiała pamiętać, że to, co się wydarzyło między nimi, w połączeniu z jego sztywnym kodeksem honorowym, stawiało go w pozycji kompletnie nie do obrony. Świetnie. Teraz nie tylko jest mi go żal, zaczęłam go nawet usprawiedliwiać. Trzeba wziąć się w garść, pomyślała. Cruz zatrzasnął drzwi, nim zdążyła zadać mu jakieś pytania. Parę sekund później usiadł obok niej i zarezonował silnik. Błyskolit się roztopił i slider zjechał z krawężnika. Cruz skręcił za rogiem, zagłębiając się w Starą Dzielnicę. Poruszanie się w labiryncie krętych uliczek w okolicach z czasu kolonizacji nie było łatwe dla ludzi o słabych nerwach lub dla tych, którzy musieli polegać na mapach. Jednak Cruz prowadził slidera z bezbłędną precyzją. Ani razu nie musiała mu podpowiadać,gdzie jechać. Nie zaskoczyło jej to. Cruz zawsze dokładnie wiedział, dokąd zmierza. Nie odezwał się aż do chwili, gdy zaparkował slidera przed jej apartamentowcem. Przez chwilę siedział w milczeniu, z dłońmi na kierownicy. Czarny kamień w jego ciężkim, złotym sygnecie połyskiwał lekko w zielonkawych cieniach. – Kupiłaś sobie nową sofę? – zapytał. Spojrzała na niego zaskoczona. – Co? – Trzy miesiące temu zamierzałaś kupić nową sofę. Zastanawiałem się, czy to zrobiłaś. – No właśnie, racja. Sofa. Nie, nie kupiłam. TL R

23 – Dlaczego? – Okazuje się, że pozywanie do sądu Amber Inc. to wyjątkowo kosztowne hobby. Ostatnio musiałam oszczędzać. – Miałaś naprawdę kiepskiego prawnika – stwierdził ponuro Cruz. – Powtarzasz się. – Rozpięła pasy. – Okazuje się, że naprawdę dobrzy prawnicy są jeszcze drożsi niż sofy. Wydawało mi się, że mieliśmy nie skakać sobie do gardeł. – Przepraszam. Po prostu przypomniała mi się ta sofa. Uderzyło ją to, że pytanie o sofę jest kolejnym pozytywnym znakiem. Najwyraźniej dużo o niej myślał i to w dość osobisty sposób, skoro zastanawiał się nad takimi rzeczami, jak jej plany zakupu nowego mebla. Wyskoczył z samochodu. Otworzyła swoje drzwi, zanim zdążył obejść slidera z przodu, by zrobić to za nią. W holu apartamentowca wyjęła klucz z małej zielonej torebki i zarezonowała zamek. Wsiedli do rozklekotanej windy i, stojąc blisko siebie, czekali, aż drzwi otworzą się na czwartym piętrze. Bez słowa ruszyli korytarzem. Lyra otworzyła mieszkanie, weszła i zapaliła światło. Potoczył się ku niej kłębek kłaczków o jasnoniebieskich oczach i zagruchał radośnie na powitanie. Sześć łapek przemknęło po podłodze z twardego drewna. Na łebku miał mały, zawadiacki czerwony beret przyczepio- ny do zmierzwionego futerka. Lyra podniosła kurzaka i posadziła go sobie na ramieniu. – Wróciłam do domu, Vincencie – oznajmiła. Gdy rytuał powitalny dobiegł końca, Vincent zagulgotał wesoło i przeskoczył na znacznie szersze ramię Cruza. TL R