kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 863 902
  • Obserwuję1 384
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 675 580

Cepik Jerzy - Bizon z jaskini Dewy

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :6.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Cepik Jerzy - Bizon z jaskini Dewy .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CEPIK JERZY Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 186 stron)

CEPIK

Jednym z głównych uroków prehistorii jest jej przydatność do studiowania wzajemnego oddziaływania społeczeństwa i otaczającej je przyrody MI ciągu długich okresów czasu. CLARK: „Prehistoric Europe"

JERZY CEPIK INSTYTUT WYDAWNICZY • NASZA KSIĘGARNIA - WARSZAWA 1987

Okładka i strona tytułowa: MATEUSZ GAWRYŚ Rysunki: JERZY MILLER Fotografie kolorowe: WINCENTY BASIŃSKI Na kolorowych wkładkach reprodukowane są ' .malowidła naskalne z jaskini Lascaux, Francja. © Copyright by Instytut Wydawniczy „Nasza^Księgarnia", Warszawa 1974

Od autora Tak się dziwnie złożyło, íe dosyt dawno ternu, po przeczytaniu czterotomowego dzieła hiszpańskiego historyka, profesora Uniwersytetu w Madrycie, dzielą pod tytułem ,Jiistoria de Espaflay la civilizacion espaňola", zacząłem gromadzić materiały do napisania ksiątki obejmującej pewien okres dziejów Hiszpanii XVI wieku. Autorem wspomnianego dziełu był Rafael Altamira. Zajmując się zatem owym szesnastowieczem doszedłem do wniosku, te aby poznaćje lepiej, trzeba cofnąć sie wprzeszłość. Materiałów i ksiątek przybywało coraz więcej ipewnego dniaprzeszłośćpołączyła się z prehistorią. Od ksiątki Rafaela Altamiry doszedłem do tego, co w archeologii paleolitu nazwano sztuką jaskiń Altamiry, do znakomitych .rysunków i malowideł należących do sztuki prehistorycznej, do czasów, w których człowiek, świadomie lub podświadomie, dla celów kultowych, magicznych, a może nie tylko z takich przyczyn, zaczął „stawać sie" twórcą. Mniejsza książka dotyczyjednego Ztychludzi- & kilkanaście tysięcy latprzed naszą erą, fizycznie był zupełnie podobny do nas, władał mową, polował, produkował narzędzia... i pozostawił po sobie, w grocie Altamiry, piękne dzieło swojego talentu: „Bizona stojącego", „Bizona rannego"^— bizony z Altamiry. 5

Zanim cofnę sif z Tobą w przeszłość, byśmy razem przyjrzeli się życiu i dziełu tego człowieka, przez chwilę pozostańmy w wieku XIX, muszę bowiem opowiedzieć pewne zdarzenie... W pierwszych latach XIX wieku nicjeszcze nie wiedziano o „równoczesnym" istnieniu człowieka i świata wielkich zwierząt, takichjak naprzykład mamuty, reny. Pierwsze odkrycie, w roku 1834, dokonane w grocie Chaffaut, we Francji, budziło tylko zdziwienie i wątpliwości. Był to ułamek kości z rytym na niej rysunkiem kilku łań. Nie znaczy to, że odkrycie w Chaffaut było czymś zupełnie nowym. Ludzie wiedzieli od dawna o istnieniu jaskiń i grot z rytami i malowidłami, nie kojarzyli sobiejednak owychfaktów z prehistorią, z działalnością ludzi tzw. epoki kamiennej. Zna^zhka mnożyły się, jednakże nie rosło poważne nimi zainteresowanie. Pewien uczony Francuz, zwiedzający słynną dziś grotę w Niaux, zauważył na jej ścianach bardzo piękne rysunki, lecz w swoim notesie umieścił obojętną wzmiankę: „Rysunki na ścianach. Cóż to takiego?" Nie chcąc Cię nudzić, nieprzedstawię całej historii odkryć owej sztuki naskalnej w Europie zachodniej. Największe jej skupiska znajdziesz w Hiszpanii, w Górach Kantabryjskkh i Pirenejach,potem — we Francji. Bo właśnie owo malarstwojaskiniowe rozwijało sięprzed około 20000 lat szczególnie silnie na tych ziemiach, a zanikło przed 10000 lat, na początku okresu polodowcowego. Ponieważjednak mieliśmy przez chwilę pozostać w wieku XIX, udajmy się drogą wiodącą od Santander do jaskini Altamira, gdzieś w Górach Kantabryjskich (Altamirę znajdziesz w szczegółowym atlasie). Jest pogoda)/, słoneczny dzień, wieje lekki orzeźwiający wiatr. Z jaskini wyszedł pewien człowiek. Jest archeologiem, nazywa się Marcelino de Sautuola. Praca wjaskini zmęczyłago trochę. Usiadłprzed wejściem do niej. Wziął stojącą obok butlę ze Źródlaną wodą, pije powoli, nie dotykając szyjki ustami, gdyż butlajest opleciona i możnaj_ą przechylić przez rękę", trzymając za uchwyt chłopskim zwyczajem. Jest zadowolony z wyników pracy tego dnia, bo wjaskini znalazł kilka interesujących odłamków kości. Nagle słyszy szybki tupot stóp i wołanie dziecka. Jego córka! Pozostała wjaskini... Czyżby cośjej się stało? Pan Marcelino de Sautuola zrywa się na równe nogi, rzuca bukłak, serce bije mu mocno, gdyż znów słyszy wołanie swojej córki. Nie, dzięki niech będą Madonnie. Nic się nie stało. Dziewczynka wybiegła z jaskini. — Dlaczego krzyczałaś? — denerwuje się teraz pan Marcelino. — Tatusiu — mówi dziecko zdyszanym głosem — ... tam, w jaskini na stropie, są zwierzęta... — Jakie zwierzęta? — dziwi się archeolog. — Zabierz swoją lampę. Chodź! — niecierpliwi się dziewczynka. — Tam są bardzo ładne zwierzęta! Archeolog Marcelino de Sautuola staje pod stropem jaskini Altamira, unosi wyżej swoją lampę, patrzy z coraz większym zaciekawieniem, potem wzruszeniem, na wiszące nadjego głową sklepienie, na którym, w słabym świetle lampy,pojawiły się ryte i malowane zwierzęta. Z półmroku wychyla się ku panu Marcelino de Sautuola paleolityczny koń, łania, dalej zwierzęta podobne do żubrów. A dziewczynka mówi, że w głębokich korytarzach jaskini widziała wiele innych zwierząt. Innych? Sautuola biegnie tam, trzymając dziecko za rękę. Podnosi lampę. Patrzy. Jego instynkt archeologa nie myli go chyba. Wszystkie rysunki 6

i malowidła, pokazane mu przez córeczkę, są stare, bardzo stare, są prastare. Z wszelką pewnością. Trzeba o tym zawiadomić kolegów prehistoryków, zwłaszcza Juana de Vilánova y Piera i Piette'a, którzy mają głęboką wiedze. Jest rok i8jg. Człowiek nowożytny spotkał się z człowiekiem prehistorycznym. W jaskini Altamiry. Poprzez swoje dzieła. Od istot pierwotnych do ludzi, między którymi żył nieznany twórca bizona z Altamiry, upłynęło ponadgooooo lat. Między twórcą bizona a hiszpańskim archeologiem, panem Marcelino de Sautuola, leży przepaść chyba IJ ooo lat. Dzieła czasów pana de Sautuola należą do kultury nowożytnej, zaś dzieła mistrza z Altamiry do okresu wysoko rozwiniętej sztuki kultury nazywanej „magdaleńską". Dziś dzięki metodom analizy pyłkowej możemy z dużą dokładnością opisać roślinność tamtego odległego czasu. Dzięki zaś analizom kawałków węgla drzewnego możemyprzyjąć, że prócz drzew tak dobrze Ci znanychjak dęby, buki, sosny, olchy, orzechy, leszczyny, brzozy, w Europie zachodniej, ściślej we Francji i Hiszpanii, a więc i na ziemi mistrza z Altamiry rośnie, wprawdzie ginąca już; sekwoja. Tamtą ścieżką, wydeptaną przez prehistorycznych łowcówpomiędzy sekwojami, możemy, idąc, zagłębiesię w dalekąprzeszłość. Chodź ze mną... JC

NARODZINY CZŁOWIEKA

Rozdział pierwszy Sin urodził się w Czasie Deszczu, kiedy zaszły niezwykle ważne dla plemienia łowców wydarzenia. Najpierw na ziemi bliskiej jaskiniom i chatom łowców pojawiło się tak wielkie stado bizonów, że Najstarsza Kobieta plemienia oznajmiła, iż plemię nie zazna głodu, a Słońce jest łaskawe wszystkim* którzy żyją. Potem wszakże zginął znajdujący się w świętej pieczarze posążek Kobiety Matki *, czczony przez całe plemię, wyrzeźbiony w miękkim kamieniu, a na­ stępnej nocy zdarzyło się coś zupełnie niezwykłego — na jasnym niebie Nocy, gdy deszcze przestały padać, przygasł Księżyc. Gdy Najstarsza Kobieta nosiła dziecko wołając światła Księżyca, Księżyc znowu objawił się cały. I wtedy dziecko dostało imię Sina, bóstwa władającego światłem Księżyca. Sina położono w pieczarze przy ognisku, obmyto dziecko krwią poświęconej łani i zawinięto w skóry, a Najstarsza Kobieta- plemienia łowców powiedziała, że teraz ojciec dziecka, któremu Noc objawiła swoją łaskę, musi zaprzestać wspólnych z innymi myśliwymi łowów i wyrzeźbić posążek Kobiety Matki. Umie wyrabiać dobre narzędzia. Jego ręce są mocne, a jego palce zręczne i poddaje im się róg, kość, glina i kamień. Najstarszy Łowca plemienia, trzymający kościaną laskę, przytaknął woli kobiety. Trzy razy minął Czas Śniegu, odkąd urodził się chłopiec, któremu nadano imię Sin. Plemię, zadowolone z miejsca wybranego przez łowców, oddalonego bezpiecznie od klanów innych łowców, z którymi nie zawsze można było bytować w zgodzie, siedziało w osadzie, którą stanowiły pobliskie jaskinie, proste schroniska wyszukane między skałami, skąd widać było morze, bo tereny plemienia sięgały daleko we wszystkich kierunkach, w szałasach i zie­ miankach rozmieszczonych wśród drzew. W wodach rzecznych łowcy łowili duże ryby, sumy, te miały zawsze sporo mięsa. Bili ptactwo wodne i to, które miało gniazda na drzewach i wzniesieniach ziemi. Mocne oszczepy i dziryty dopadały wielkich zwierząt na odległość czterdziestu długich kroków, a kiedy osaczono niedźwiedzia czy bizona pędzącego z łoskotem na dnie zielonego * Najbardziej znane posążki kobiece, z rogu, kości czy kamienia, pochodzą z Lespugne, Laussel, Willcndorf (Francja, Austria), Kosticnki, Gagarino, Bureti (Związek Radziecki), Salignano (Wiochy), Abalessy (Algier), istnieją też różne ich odmiany. 11

wąwozu ku pułapce, oszczep wyrzucony za pomocą miotacza pokrytego ma­ gicznymi znakami dopadał zwierza nawet z odległości stu dużych kroków. Był dostatek mięsa. Mały Sin posiadał już własny łuk, strzały, dobry krze­ mienny nóż, a swoją odzież z wilczej skóry spinał piękną zapinką, wykonaną z rogu rena przez ojca. Kiedy Sin upolował pierwszego cietrzewia, otrzymał od ojca wspaniały, mocny harpun z zadziorami ná ostrzu, dobry harpun kościany do bicia ryb rzecznych. Sin długo musiał ćwiczyć rzuty, zanim na kościanym ostrzu har­ puna zatrzepotała pierwsza wyciągnięta z wody ryba. Musiał uczyć się szybko wielu rzeczy potrzebnych łowcy. Musiał stać się potrzebny plemieniu, potrzebny w łowach i w walkach z innymi, obcymi łowcami, kiedy ci przychodzili bez darów. Aby żyć, musiał stać się silny, zwinny i czujny, albowiem życie łowcy nie było łatwe, a słabych zabierała w Czasie Śniegu śmierć*. Dopadał głodny lew*. Spotkanie z lwem było dla łowcy niezwykłym wydarzeniem zawsze, zwła­ szcza że owe groźne koty rzadko chodziły samotnie. Biada łowcy, który na­ tknął się na stado. Dziesięć, dwa razy po dziesięć, trzy razy po dziesięć kotów to była śmierć nawet dla bardzo wielu mądrych łowców. Ojciec Sina, Dewa*, miał to szczęście — zapewne sprzyjało mu Słońce, a wyrzeźbiony przezeń po­ sążek Kobiety Matki stał,już w świętej pieczarze — że pewnego razu napotkał tylko jednego kota, wychodzącego z lasu. Dewa opuścił górskie ścieżki i po­ szedł tam, gdzie zaczynały się zielone stepy i lasy. Łuk Dewy był mocny, á strzały Dewy zawsze zabijały bizona, więc gdy ostry grot przeciął powietrze, Sin ujrzał, jak sprężony do skoku wielki kot rozpłaszczył się na ziemi i legł na boku. Dewa posłał mu jeszcze dziryt i wtedy dopiero podszedł do zwie­ rzęcia. — Ty weźmiesz skórę — rzekł do Sina. — Będzie ci potrzebna, gdy doj­ rzejesz do tańca łowców. Gdy trzy razy minął Czas Śniegu, Sin upodobał sobie dziewczynę Ra urodzoną w dniu, kiedy Słońce rzuca na ziemię najkrótszy cień. Wtedy Sin zaczął rylcem rysować na nowym, kościanym harpunie ryby, wiele ryb, by je­ go harpun zawsze je trafiał i aby wszystkie były bardzo duże i tłuste. Miał to być harpun dla Ra, bowiem dziewczęta plemienia łowców uczestniczyły w nie- * Wprawdzie przeciętna temperatura była wtedy niższa tylko o 2-3 stopnie, ale formy bytowania byly niezwykle trudne. * Chodzi o lwa jaskiniowego, który żył w Europie aż po Anglię. Jego wizerunki znaleźć można w licznych jaskiniach,' z ładną grzywą przedstawił lwa artysta epoki kamiennej w jaskini Combarelles. * Muszę Ci od razu powiedzieć, że wszystkie wymienione w tej opowieści imiona stanowią literacką propozycję. Być może istniały wtedy tylko takie „imiona", jak: Łowca Kotów, Łowca Niedźwiedzi, Łowca Ryb itd., używając, oczywiście, naszego współczesnego nazewnictwa zwierząt. 12

których łowach, zanim nie staly się matkami. Nowy harpun Sina był bardzo dobry, a wizerunki ryb podobały się nawet Dewie, który władał rylcem tak sprawnie, że podziwiało go całe plemię. Ra przyjęła harpun Sina i przyrzekła mu, że gdy nadejdzie czas wielkich łowów, a Dewa z woli łowców pozostanie w świętej jaskini plemienia, by przed­ stawiać na skale zwierzęta, które plemię chciałoby mieć, wtedy Ra wejdzie tam i w obecności Sina pozostawi w jaskini swoją dłoń, którą sam Dewa odrysuje. Wtedy Sin ofiarował dziewczynce wisiorek z polerowanej kości, obwiedziony drobnymi nacięciami. — Daję ci to — powiedział poważnie. Ra uciekła do szałasu, przed którym matka Ra piekła na kamieniach ptasie jaja. Dewa śmiał się patrząc to na Sina, to na biegnącą Ra. Potem Dewa przy świetle lampki wyrysował na jednej ze ścian jaskini plemienia łowców dwa znaki. Kobiecy i męski. Męskim znakiem była długa kreska, przecięta w po­ bliżu górnego końca krótką kreską poprzeczną. Znakiem kobiety byla ga­ łązka sosny. Kiedy Sin i Ra wejdą do wspólnego szałasu, Dewa połączy owe znaki, ale wtedy będą wyglądały inaczej — dwie blisko siebie leżące gałązki sosny, odwrócone igłami. Wtedy znak Ra będzie większy od znaku Sina*. Tymczasem Sin zdobywał nowe doświadczenia.. Chodził z łowcami za wiel­ kimi stadami reniferów. Renifer był zawsze dla plemienia bardzo ważną zdobyczą. Dawał rogi potrzebne rzeźbiarzom i tym, co robią narzędzia i broń, dawał mięso, skóry na odzież i do okrycia namiotów, jego ścięgna doskonale nadawały się do zszywania skór, a tłuszcz służył wszystkim jako paliwo do lamp. Sin uczył się tego wszystkiego. Ra uczyła się wybierać słodki miód leśnym pszczołom. Kiedy Sin później wracał myślami do owej ważnej chwili, gdy na oczach łowców postawił namiot ze skór renifera, przypomniał sobie coś, co wydało mu się początkiem wszystkich późniejszych zdarzeń, które były dla niego ważne. Wszyscy byli wtedy zmęczeni łowami. Ci, którzy napędzali zwierzęta łowcom, i ci, którzy trzebili stado pędzące w przerażeniu. Łucznicy — między nimi był Sin — czekali, powoli napinając łuki, na których leżały chciwe krwi, upierzone strzały. Potem strzały jak psy skoczyły ku pędzącemu stadu, gdy naganiac/e rzucili się na ziemię. Było to dobre stado, prowadzone przez samca, poprzedzającego łanie, dwie łaniczki i małego jelonka. I wtedy, gdy ucichła już wrzawa naganiaczy i łuczników, kiedy łowcy zasiedli wokół zabitej * Czy ludzie tego czasu znali pismo? Nie, nie znali. Posiadali jednak liczne „znaki", o wielu z nich będę Ci jeszcze mówił, niektóre można tłumaczyć, inne na zawsze pozostaną zagadką. Do znaków można zaliczyć te, które pokrywają narzędzia i broń, znajdują się w jaskiniach; jedne z nich mają charakter magiczny, inne, jak malowidło z jaskini Cueva de los Cabaílos, z Alpery, Strandu, Dordogne, mają zapewne treści informacyjne; np. rysunek fok z Dordogne powiadamiał chyba łowców o pojawieniu się tych zwierząt, które w pogont za łososiem zapuszczały się w górę rzek, nawet na odległość ok. 400 km od morza. 13

Łucznicy. Malowidło naskalne z Alpery, Hiszpania

zwierzyny dla chwili odpoczynku przed darciem skór i dzieleniem mięsa, tłuszczu i ścięgien, Sin powoli odsunął swój łuk. Na zielonej, pełnej jaskrów łące zapadła cisza, Sin nie słyszał głosów łowców, zwierzęta były już martwe, czarownik z czaszką jelenia na głowie obchodził brunatny łup, mamrocząc jakieś zaklęcia, lecz dla Sina to wszystko zniknęło. Widział zieloną łąkę pełną jaskrów, ludzi na niej nie było, widział wspaniale skaczące zwierzęta, widział skaczącego przez powalony pień dębu samca o wielkich rogach i poczuł żywsze drgnienie serca, poczuł, że chciałby ten skok zatrzymać. Nie radował się, że jest łowcą, chciał zatrzymać skok samca, zawiesić w powietrzu nad zieloną łąką, i patrzeć, patrzeć na napięte we wspaniałym wysiłku ciało, wyciągniętą szyję, chciał... tak! chciał utrwalić radość patrzenia na to, co spowodowało dziwne drżenie jego serca. Odsunął jeszcze dalej swój łuk i strzały z grotami. Teraz Sin chciałby, by podeszła do niego Ra. Wziąłby z jej rąk woreczek z miodem, ona siadłaby obok, a wtedy Sin, przedziwnie radosny, opowiedział­ by jej o swoim pragnieniu. Kiedy przyszedł Czas Deszczu, a potem Czas Śniegu, Sin, chociaż zawsze dbał, by w namiocie jego ojca i matki oraz w jaskiniach starców, którym plemię jeszcze nie pozwalało umrzeć — byli bowiem bardzo potrzebni, szyjąc odzież kościanymi igłami, sporządzając broń i narzędzia — nie brakowało mięsa, często odchodził bardzo daleko od siedzib plemienia łowców, aby przy­ patrywać się zwierzętom. Jego oczy były bardzo bystre, a pamięć utrwalała wszystko, co oczy widziały: wspaniały skok lwa na głodną łanię, bieg niedź­ wiedzia, konia stojącego na tylnych nogach, kwiczącego pośrodku wielkich kotów, nade wszystko zaś bizony, których potężne cielska powoli przesuwały się pomiędzy drzewami, a wielkie pyski szukały pożywienia pod grubą warstwą śniegu. Najstarsza Kobieta i Najstarszy Łowca plemienia często przemawiali do Sina bardzo ostro, wyrzucając mu, że w Czasie- Śniegu, gdy plemię teraz jak nigdy drżało z zimna, a ogień musiał płonąć w każdej jaskini, szałasie i namiocie, Sin tylko myśli o zwierzętach.. Może nawet plemię łowców wygnałoby Sina do siedzib innych plemion, siedzących tam, gdzie nad górami i lasami podnosi się Słońce, gdy z zimna pomarło tego czasu wiele dzieci, a Sin zamiast nosić mięso, tłuszcz i skóry wracał ze swoich dróg i opowiadał o bizonach. Wszakże Dewa obronił syna, Dcwa przyjaciel czarownika, znającego wszystkie tajemnice znaków, których plemię potrzebowało, gdy w jaskini zaklinano wielkie łowy i obfitość mięsa. ... Niepotrzebni plemieniu starcy umrą, nie jest to jednak okrucieństwo plemienia łowców, ale obojętność otaczającej człowieka przyrody, z którą on musi walczyć, nim nauczy się wielu nowych umiejętności, pozna dobrodziej­ stwo rolnictwa i hodowli. Plemię Sina nie zna uprawy roli, nie zna radła, sierpa, metali, soli, nie zna sztuki lepienia naczyń, nie zna wozów z zaprzę­ giem. Sin powoli uczy się sztuki tworzenia, nie zdając sobie z tego w pełni sprawy, a nawet czyni to jakby podświadomie. Najpierw odczuwał radość 15

rżabijania zwierząt stłoczonych w stadzie; zabijanie zwierzyny to czas sytości -dla plemienia. Lecz dlaczego teraz, leżąc na łące pośród jaskrów, odczuwa •radość, iż widział życie we wspaniałym ruchu ucieczki zwierząt, skok zwierzę­ cia zawieszonego między zieloną łąką i niebieskim, jasnym niebem? Co to jest? 'Co kieruje myślami Sina odsuwającego od siebie łuk i upierzone strzały, co to jest, że chciałby utrwalić swoją radość i pokazać ją miłej jego sercu Ra, podającej słodki miód? Obok potrzeby zabijania, którego wymaga życie, jest w Sinie potrzeba podziwiania otaczającego go świata, ta sama potrzeba, głę­ boko jeszcze ukryta w mózgu, która zmusiła łowcę-artystę do utrwalenia sceny z łowów w jaskini Cueva de los Caballos, takich samych łowów, w których przed chwilą brał udział Sin, syn Dewy,* rzeźbiarza Kobiety Matki. Sin pije zmieszany z wodą miód, patrzy na Ra i jest szczęśliwy. Zapewne nawet jeszcze nie zna pojęcia — szczęście. Czuje w sercu radość. O zmroku, gdy łowcy zasną przy tlących się ogniskach, powróciwszy na ziemię plemienia, Sin pójdzie do jaskini, w której Dewa „powtarza" to, co widziały jego oczy. Lampka, kamienny spodek wypełniony tłuszczem reni­ fera czy jelenia, rzuca słabe światło na skalne ściany, pokryte znakami i ry- - šunkami, które zostawili ludzie żyjący wiele tysięcy lat przed Dewą i Sinem. Ich rysunki przypominają niezgrabną zabawę dzieci kreślących jakieś linie -na piasku, nad brzegiem rzeki. Rysunki Dewy budzą podziw Sina. — Chciałbym to robić lepiej niż ty — mówi Sin. Dewa nie odpowiada, jest pochłonięty swoją pracą, on także jest łowcą, bo wyławia z pamięci to, Co widziały jego oczy. Dewa i Sin, jak wszyscy łowcy, nie znają jeszcze ani pojęcia piękna, ani pojęcia sztuki. Cóż z tego? Oni właśnie tworzą początki piękna i początek sztuki... , , Początek drugich narodzin człowieka. Kiedy Sin po raz pierwszy rozciera ~w kamiennej niecce proszek z czegoś, co dał mu Dewa. Z tego proszku powstanie czerwień, której Dewa — zapatrzony w swoje rysunki w jaskini plemienia, gdy wszyscy są syci po Iowach i Dewa może zagłębić się w ciemne korytarze — której Dewa potrzebuje. Ostatnio droga do jaskiń stała się uciążliwa, daleka i niebezpieczna. Uciąż­ liwa, bo łowcy przenieśli swoje szałasy i namioty tam, gdzie nie wiały zbyt zirnne wiatry, a niebezpieczna z powodu lwów chodzących za stadami jeleni. Łowcy przenieśli się na nową ziemię, ponieważ" burza szalejąca przez trzy dni złamała drzewo, najwyższą sekwoję dotykającą zda się nieba-Anu. Niebo-Anu •długo było połączone z ziemią przez tę sekwoję, niebo-Anu zsyłające śnieg, •deszcz, błyskawice, potężne Anu, którego końca nie widział żaden z łowców, a czarownicy, wymawiając słowo Anu, padali twarzą na ziemię i milczeli do zmierzchu. Niektórzy łowcy tak byli przerażeni faktem złamania najwyższego •drzewa, nietykalnego drzewa, że usiedli przed swymi szałasami i oznajmili, że życie się skończyło. Plemię opuściło ich. Znalazło nowe miejsce na siedziby, a 16

kiedy Sin i młodzi łowcy odwiedzili w pogoni za niedźwiedziem starą osadę, szkielety tych, co zostali, oparte były o butwiejącą skórę namiotów. Czarownik ludu łowców powiedział wtedy, że ci zmarli będą strzegli dróg do jaskini rysowanych zwierząt, stworzonych dla człowieka przez Matkę Życia. Cóż warte jest plemię nie posiadające takiej jaskini? Nic. Takie plemię nigdy nie znajdzie drzewa sięgającego potęgi Anu-nieba. Plemię Sina znalazło takie drzewo i mazało je krwią świeżo zabitego bizona, a w jaskini Dewa utrwalił bizona i strzałę obok znaków- oznaczających łaskę Matki Życia. Gdy Sin nocą wychodził z namiotu, widział nad sobą dalekie światło gwiazd. Kto i kiedy zapalił tamte pochodnie? Kto rzuca błyskawicę zabijającą drzewa i ludzi, kruszącą skałę? Jaki nieznany łowca podnosi olbrzymią ręką Słońce idące na swoje łowy i czemu je zasłania, wtedy gdy zapadają ciemności? Bał się. Bał się tak bardzo i tak często, że czasem opuszczał namiot na całą noc i szukał schronienia w jaskini, bezpieczny przed nieznanym, zwłaszcza odkąd Ra była z nim i odkąd poznał dzikość walczących w nocy o łup łwów. Noc należała do zwierząt i jeśli Sin wychodził z jaskini, aby sprawdzić, czy wiatr nie zrzucił z gałęzi drzewa suszących się skór, zawsze zabierał krzemienny nóż, krótki dziryt i mocny oszczep. Ponieważ noc należała także do mocy, na które ludzie nie mają wpływu, Sin zabierał ze sobą magiczne amulety, wyry­ sowane na kości przez Dewę ostrym rylcem. Amulety, bez których ani za dnia, ani nocą nie opuszczał szałasu, namiotu, jaskini czy osady żaden łowca. Dewa rysował i rzeźbił najczęściej w rogu lub miękkiej skale niewielkie podobizny zwierząt. Każdy łowca innego plemienia miał takie amulety, lecz »amulety Dewy przewyższały doskonałością wszystko, co Sin dotąd widział u łowców. Rylce poruszały się w palcach Dewy ostrożnie, ale bardzo pewnie, a podobizny zwierząt, tworzonych na małych płytkach, były' bardzo dobre. „Bardzo dobre". Tak mówili wszyscy łowcy. Dewa był rad. Wolał siedzieć w ciemnej jaski­ ni przy swojej lampce i rylcach niż uczestniczyć w trudnych łowach, podczas których zwierzę bywało często zręczniejsze i bardziej chytre od człowieka, a wtedy plemię traciło doświadczonego łowcę. Dziwne. Mówiono, że amulety Dewy nie zapewniły mu nietykalności, gdy pewnego razu przyłączył się do łowców i zginął, rozszarpany przez niedźwie­ dzia. Stary Łowca Niedźwiedzi przyszedł do Sina,przykucnął przy ognisku, długo grzał ręce nad płomieniem, nie patrząc na Sina i na Ra, zanim powiedział, że Dewa zginął rozszarpany przez niedźwiedzia. Sin podał Staremu Łowcy Niedźwiedzi czaszkę obciętą z wierzchu, wy­ pełnioną wodą i miodem przez Ra. Była to czaszka łowcy z plemienia, które ^przybyło tu kiedyś ze złymi zamiarami. Ani Sin, ani Stary Łowca nie okazali •-2 — Bi^on t jaskini Dewy 17

Wyobrażenie bizona. Jaskinia Le Portel, Francja

wzruszenia. Dwakroć opróżnili czaszkę, wspominając Dewę. Ra ukryła się w kącie jaskini, gdzie nie sięgało światło ogniska. Dewa lubił Ra i niedawno jej. przyrzekł, że zaprowadzi ją do jaskini, aby odrysować jej dłoń, by Ra to­ warzyszyło szczęście. Ra pytała wtedy, czy nie może on, Dewa, wykonać kobiecej figurki z kości słoniowej albo wyrysować Ra w jaskini, aby Sin mógł na nią patrzeć nawet wtedy, gdy nie ma jej przy nim. Wtedy Dewa wytłu­ maczył dziewczynie, że nie uczyni tego, choćby błagała go dzień i noc. Taki rysunek albo rzeźba byłyby niebezpieczne dla Ra i niechybnie spotkałoby ją nieszczęście. — Jeśli rzeźbię w miękkiej skale konie lub gdy maluję zwierzęta, czynię to zawsze za zgodą wszystkich łowców, przygotowujących oszczepy i harpuny na czas łowów. Kiedy rysuję konia, to znaczy, że plemię chce, aby konie roz­ mnożyły się na stepowiskach, albowiem chętnie je łowimy, zwłaszcza rodne, dla ich skóry. Gdybym przedstawił ciebie, Ra, mogłabyś szybko umrzeć. Nie wolno mi przedstawiać ludzi, Ra. — A ten człowiek, Dewa? — Ra wskazała ręką, stojąc w głębi korytarza, jakąś postać. — Sin mówił, że chciałeś utrwalić siebie... — Milcz, milcz, milcz — zaklął ją Dewa. — Sam się przeląkłem tego, a ty pewnie słyszałaś coś od Sina... Tego człowieka już nie ma. Patrz! — przy­ bliżył lampkę kamienną i Ra ujrzała w miejscu przez siebie wskazanym pół- człowieka i półptaka. . Może Dewa zginął, bo chciał przedstawić siebie? Pogrzebano go w pobliżu wspólnego ogniska łowców. Sin skrępował Dewę sznurami, z kolanami przy piersi. Potem głowę Dewy obłożono kamiennymi płytami, a ciało posypano czerwoną ochrą. Skrępowano Dewę, by nigdy już nie mógł wstać, gdyż wszyscy łowcy bardzo się bali umarłych, zwłaszcza takich, których nie ocaliły od śmierci amulety. Sin zaopatrzył ojca w jadło, wszystkie jego narzędzia i broń, a na piersi Dewy położył dwadzieścia zębów niedźwiedzich, stary naszyjnik Dewy-łowcy oraz wszystkie ozdoby, przedsta­ wiające zwierzęta, które Dewa zabił, i rysowane na kości jego harpuny, które nigdy nie chybiały celu. Śmierć Dewy była dla plemienia łowców wielką stratą. Sina zwano owego czasu Łowcą Bizonów. Plemię miało mu jednak za złe, że zasadzki Sina, kopane motyką z jeleniego rogu, były zawsze dziwnie płytkie, a strzały i włócznie Sina często chybiały. Sin obserwował te wspaniałe zwierzęta. Najpierw, jak każdy łowca, czuł w sercu wielką radość, kiedy ogromne zwierzę waliło się z łoskotem na ziemię, ugodzone jego grotem. Potem, coraz częściej, zaczął odczuwać radość patrząc na bieg bizona, na skłębione w mięśniach potężne cielsko, na wściekłość w przekrwionych ślepiach, kiedy Sin podczołgiwał się do młodych i przyglądał im się. Wiele razy Sin musiał szukać schronienia na drzewie, gdy zwierzę atakowało go. Ale nie ciskał włóczni, nie puszczał z łuku strzały z niezawod­ nym grotem. Patrzał. Uważnie badał każdy mięsień, każde ścięgno drgające 19

życiem danym przez Matkę Życia. I przynosił do wspólnego ogniska łowców coraz mniej mięsa. Dlaczego tak czynił? Nie wiedział jeszcze. Nie wiedział też, dlaczego pewnego razu zdecydował się opuścić plemię, spotkawszy na równinach, gdzie pasły się stada bizonów, obcego łowcę, który mówił mu, że tam, skąd podnosi się Słońce, i tam, skąd nadchodzą najzimniej­ sze wiatry, są jaskinie, a w nich ujrzeć można zwierzęta, jakich nigdy nigdzie ludzka ręka jeszcze nie stworzyła. Ra słuchała bacznie, kiedy Sin mówił jej o tym. Czy zgodzi się opuścić plemię i iść z Sinem? — Opuszczenie plemienia to śmierć, tak mówią starcy. — To prawda -— musiał przyznać Sin. — Łowca Niedźwiedzi przyniósł mi naszyjnik z kościanych wisiorków — rzekła krzątając się przy ogniu. — To wielki człowiek. — Ma jaskinię i dwa namioty, i wiele dobrych skór. — Widziałem też u niego dużo tłuszczu. W jego namiotach i jaskini często jest światło, gdy zgaśnie Słońce. Przyjmij naszyjnik, Ra. — Ale ty nie możesz odejść sam. Tej nocy ramiona Ra mocno obejmowały Sina i byli bardzo szczęśliwi, tak musiało- być, bo serca biły im bardzo mocno, jedno przy drugim. Przed świ­ tem Ra obudziła Sina i powiedziała spokojnie, że jest gotowa .odejść z nim, -dokąd on sam zechce. 4 Gdy kwitły jaskry i wiały ciepłe wiatry, Ra i Sin byli w drodze do niezna­ nej ziemi, gdzie podnosi się Słońce. Wtedy Ra powiedziała Sinowi, leżąc zmęczona w szałasie ustawionym przez Sina naprędce, że w jej łonie poruszyło się dziecko. Ra bała się tego, co musi przyjść. Powiedziała to Sinowi. Przed nimi była nieznana ziemia, a w lasach, gdy zejdą z górskich ścieżek, nieznane plemiona łowców. Za nimi była ziemia ludu, który już ich nie przyjmie. Matka Sina także była młoda jak Ra, gdy w jej łonie poruszyło się coś. Pobiegła przerażona do Najstarszej Kobiety plemienia łowców, ta rzekła, że kobieta Dewy pokaże światu i Słońcu dziecko, które z niej wyjdzie. I tak się stało. Sin ujrzał świat, lecz urodził się przy świetle Księżyca, a wkrótce potem jego matka umarła, rzucając się na posłaniu z gałęzi i niedźwiedzich skór, gorąca, jakby od wewnątrz palił ją ogień. Złożono ją na plecach, tak jak się grzebie kobiety. Ra wiedziała to wszystko i teraz bardzo się bała. Sin także był przerażony. Ra stawała mu się bliższa niż plemię. Kiedy Ra obejmowała go; gdy podchodziła do niego, nie pragnął widzieć nikogo obok siebie, tylko swoją Ra. Przypatrywał się Ra tak bacznie, jak światu, który zawsze w nim budził przedziwne myśli. Dobre myśli, nie złe. Jego Ra, myślał, gdyby ją narysował, gdyby się na to ośmielił, gdyby nie uwierzył mądrości plemienia, które głosiło, że moce nieznane zsyłają śmierć 20

na ludzi utrwalonych w jaskiniach, jak zsyłają ją na zwierzęta, narysowałby swoją Ra na skalnej ścianie albo może spróbowałby wyrzeźbić w miękkim kamieniu jej posążek. Jego Ra byia wysoka, miała wąskie biodra i długie nogi i miała piersi, jakich Sin nigdy nie widział u innej dziewczyny. Miała długie, brązowe włosy i twarz z łagodnym uśmiechem i dobrymi oczami. Przyglądał jej się zawsze, gdy wchodziła do zimnych strumieni, zrzuciwszy skóry, które był dla niej zszywał długo, patrzył na nią, gdy z małych stóp zrzucała niedbale skórznie, jakie wykonał dla niej ze skóry młodego jelonka. Chciał utrwalić swoją Ra na jakiejś skalnej ścianie, ale jeszcze się bał. A teraz bał się tym mocniej, że Ra może umrzeć, jak umarła kobieta Dewy, matka Sina. Bał się, gdy odchodziła sama. Wyostrzone zmysły Sina widziały grozę wszędzie. Za załomem skały, w cienistym wąwozie, w mroku drzew, w nagłym trzasku suchej gałęzi, w stąpaniu zwierzęcia, które" mogło być także stąpa­ niem nieznanego człowieka, nieznanego łowcy, dla którego zdobyczą może być zwierzę lub może być kobieta. Sin szedł niepostrzeżenie za Ra, nie widziała go, umiał poruszać się cicho jak kot skalny. Szedł za nią, mając za skórzanym pasem zatknięte dwa krzemienne sztylety, długi i krótki, mając swój łuk, dobre strzały \ dziryt albo włócznię z haczykowatym miotaczem, pomnażającym siłę ramienia ciskającego drzewce. Sin, opuszczając plemię łowców, zabrał z jaskini plemienia rylce, którymi posługiwał się Dewa, wykonujący amulety dla łowców. Uczynił też coś, o czym nie powiedział Ra. Zabrał posążek Kobiety Matki, wyrzeźbiony przez Dewę. Wierzył, że jak długo ten posążek będzie z nimi, nie spotka ich nie­ szczęście. A na płytkach wykonanych z rogu jelenia Sin wyrysował wszystkie groźne zwierzęta, które mogłyby zabrać mu jego Ra. Zaklął je w tych rysun­ kach. Niech upadną bez życia, jeśli zobaczą Ra. O Matko Życia, niech twoje wszystkowidzące oczy strzegą Ra i widzą amulety, które Sin w naszyjniku zawiesił na szyi Ra.

- Rozdział drugi Minął Czas Deszczu i Zimna, nadszedł Czas Słońca. Sin przypatrywał się Ra, a widząc jej zmęczenie, słysząc, jak w nocy płacze, bojąc się nieznanego, postanowił, że w tym miejscu zostaną trochę. W dolinie rosła bujnie trawa, drzewa dostarczały gałęzi na ogniska, skóry z upolowanych zwierząt były już dostatecznie dobre, by rozpiąć namiot, a znajdujące się w pobliżu ciasne przej­ ście prowadziło do obszernej groty, w której można było spać w nocy, nie obawiając się zwierząt. Do strumienia też nie było daleko, a żaden łowca nie może się obejść bez wody, tak jak nie może żyć bez ognia i bez mięsa. Krążąc w pobliżu nowego siedliska, w dolinie pełnej zwierząt, które zapewne nigdy nie widziały łowcy, bo Sin podchodził do nich ze swoim dzirytem i miotaczem bardzo blisko, syn Dewy wybrał miejsce, gdzie ośmielił się utrwalić swoją Ra. Chciał to uczynić, gdyż bał się, że Matka Życia może mu zabrać jego kobietę, kiedy przyjdzie właściwy czas. Chciał to uczynić, gdyż Ra była mu bardzo bliska. Wreszcie, obserwując swoje ręce i palce, widząc, z jaką zręcznością rysują ozdoby dla Ra, rysunki na broni, odważył się. Długo przyglądał się, jak Ra odymiała mchem drzewo, w którym mieszkały pszczoły, by postawić przed Sinem drewnianą miseczkę z miodem. Poszedł z Ra w dolinę, między lekko szumiące drzewa. Życie, które w niej rosło, nie było jeszcze zbyt widoczne, biodra Ra były smukłe, a brzuch lekko wypukły, tylko piersi zaczęły nabrzmiewać mlekiem. Przyglądał się, jak małe stopy Ra wyszukują krótkich gałęzi, jak długie ręce zręcznie obejmują pień niskiego, starego drzewa, jak Ra odymia tlącym się mchem dziuplę, jak uchyla się zwinnie, kryje ciało za pniem, gdy pszczoły opuszczają schronienie... Podał jej pleciony koszyk, który Ra zaczęła napełniać słodką, żółtą masą. Sin długo patrzył na Ra, zdawało mu się, że upłynęło całe jego życie, a było to tylko kilka chwil w zielonej dolinie, w której rozbrzmiewał śmiech Ra, kiedy Sin objął ją ostrożnie i zdjął z gałęzi. Kiedy przywarł kamieniem wejście do groty, gdzie Ra spała spokojnie i bezpiecznie, poszedł do swojej ściany. Wszystko już miał przygotowane, a więc rylce, którymi zaznaczył rysunek jej ciała, kamienne miseczki, które 22

wyszuka! w strumieniu, wyżłobione przez" wodę, skrobaczki Dewy, węgiel drzewny, czerwoną ochrę w woreczku ojca i pięć kamiennych czar wypełnio­ nych tłuszczem jelenim. Zapalił lampki od żarzącego się mchu, przyniesionego z groty Ra, wysypał na kamienne miseczki ochrę, z której będzie miał czerwień i brąz, potem, z drugiego woreczka, „czarny kamień" dający czerń *. Pewnymi ruchami ręki, w której trzymał pędzelek skręcony z miękkiej zwierzęcej skórki, czernią węgla drzewnego leciutko narysował to, co widziały jego oczy i co utrwaliło się w jego mózgu. Najpierw trzema czarnymi kreskami pipń drzewa zakończony ukośnie schylonymi gałęziami — gałęzie nie podo­ bały się Sinowi, ale śpieszył narysować ją, Ra. Kobietę o długich nogach, smukłych biodrach, cienkiej kibici i wiotkich rękach, które potrafią obejmo­ wać Sina tak mocno. Jeszcze lżejszymi dotknięciami pędzelka zaznaczył dym wokół mieszkania pszczół, potem plecionkę w lewej ręce Ra, wreszcie, już nie­ dbale, ulatujące pszczoły. Ujął drugi pędzelek i zdmuchując węglowy pył jął nakładać czerń, brąz i czerwień, szczególnie uważnie dotykał tego miejsca, gdzie znajdowała się głowa i włosy Ra, opadające bujnym węzłem na ramiona. W lekko podniesionej głowie dziewczyny, w całej jej postaci było tyle praw­ dziwej Ra, że gdy Sin skończył swoją pracę, usiadł niemy, zdziwiony, że to, na co patrzy, jest jego dziełem. Ta smukła dziewczyna to Ra. Ona. Ra! Onie­ miały patrzał na nią, to na swoje ręce, umazané, szerokie, niezgrabne dłonie. Roześmiał się. Wrócił do groty i legł u boku spokojnie oddychającej kobiety. Ale nie mógł spać, miał otwarte oczy, sen nie przychodził, nie wyłaniał się z ciemności. Serce Sina przepełnione było taką radością, że nie mógł doczekać świtu." Gdy podniosło się Słońce, Sin wstał. Obudził Ra i poprowadził ją ścieżką do ściany, na której, w bladoróżowych promieniach, w łagodnie rosnącym świetle dnia widniało jego dzieło. Stanęli. Sin milczał. Patrzał na Ra, ona patrzała na smukłą dziewczynę przy drzewie, na latające pszczoły. Wspięła się ostrożnie na głazy, na których Sin stał przez całą noc, całą, gdyż reszta była tylko oczekiwaniem brzasku. Ra długo wpatrywała się w malowidło skalne. Sin czekał, napięty jak struna luku, gotowego wyrzucić strzałę, jak człowiek wyrzuca z siebie radość. • Nagle Ra roześmiała się, klasnęła w dłonie, jej małe stopy zaszeleściły na kamieniach. Stanęła przed Sinem. — To przecież jestem ja! — zawołała. Teraz wiedział, że jego ręce są zdolne, nie, są zręczne jak ręce Dewy, ą może i zręczniejsze. Ra objęła rękami wypukły brzuch. Zrozumiał. Nie, tego nie ma na jego * Wszystkie chyba barwniki byly pochodzenia mineralnego, kolory brązowy, czerwony, żółty uzyskiwano z ochry, ciemny, mocno nasycony brąz i czerń z rudy manganowej; możliwe, że znano teżjakieś barwniki organiczne, ale nic o tym nie wiemy; do malowania, jako narzędzie, służył palec, pędzelek, kościany rozpylacz dający doskonałe efekty. 23