kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Chamberlain Diane - Dobry ojciec

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Chamberlain Diane - Dobry ojciec .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CHAMBERLAIN DIANE Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 192 stron)

Tytuł oryginału THE GOOD FATHER Copyright © 2012 by Diane Chamberlain All rights reserved Projekt serii Olga Reszelska Opracowanie graficzne okładki Ewa Wójcik Zdjęcie na okładce Fot. Imgorthand/iStockphoto.com Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Renata Bubrowiecka Korekta Grażyna Nawrocka ISBN 978-83-7961-845-3 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl

Dla Nolana i Garretta, Claire i Olivii, którzy są szczęściarzami, mając bardzo dobrych ojców!

1 Travis Raleigh, Karolina Północna październik 2011 Była dziewiąta czterdzieści, kiedy się obudziłem w swojej furgonetce. Dziewiąta czterdzieści! A jeśli się okaże, że Erin już wyszła z kawiarni? Co, jeśli jej tam nie będzie? Z tym pytaniem uparcie krążącym mi w głowie obudziłem Bellę. Miała sen o swojej pluszowej owieczce i chciała mi go opowiedzieć, ale przebierając ją w czyste rzeczy, mogłem myśleć tylko o jednym: Co, jeśli jej tam nie będzie? Wczoraj przez telefon Roy powiedział mi, że dokonałem mądrego wyboru. – Możesz się na tym wzbogacić, bracie. Pomyślałem o jego złotym zegarku. O czerwonym mustangu. – Nie zależy mi na wzbogaceniu się – odparłem. – Chcę tylko tyle pieniędzy, żebyśmy z Bellą mieli co jeść, dopóki nie znajdę prawdziwej pracy. Czułem się jak idiota, rozmawiając z nim przez telefon. Facet był kompletnym kretynem. – Teraz tak ci się wydaje – stwierdził – ale poczekaj, aż poznasz smak łatwego szmalu. – Posłuchaj, powiedz mi tylko, gdzie i kiedy się spotkamy. – Przyjedziemy do ciebie jutro koło jedenastej wieczorem. Nadal parkujesz w tym samym miejscu? Koło Tar​getu? – Tak. – Upewnij się, że wystarczy ci benzyny na jazdę do granicy Wirginii i z powrotem – powiedział, po czym się rozłączył. Teraz więc będę miał cały dzień na roztrząsanie swojej decyzji, a jeśli sprawy potoczą się według planu, nie będzie przy mnie Belli. Na tę myśl serce mi się skurczyło. Nie byłem pewien, czy dam radę to zrobić. Choć Erin była dobrą kobietą. Widziałem to. Co więcej, Bella ją znała i lubiła. Jedyny problem był taki, że może być za dobra. Z rodzaju tych, które wezwą policję. Musiałem po prostu zaufać, że tego nie zrobi. Dłonie mi się trzęsły, kiedy gryzmoliłem notatkę na odwrocie rachunku ze stacji benzynowej i ukradkiem wkładałem do kieszeni spodni Belli, żeby mnie o to nie pytała ani nie próbowała wyjąć. Przypomniałem sobie drżenie matczynych dłoni. „Ładne”, powiedział lekarz i dodał, że jest nieszkodliwe, prawie niezauważalne. Moje takie nie było. Ledwo potrafiłem pomóc Belli wciągnąć prosto skarpetki. – Jestem głodna, tatusiu – powiedziała, wkładając buty. Otworzyłem tic taki i wytrząsnąłem kilka na jej dłoń. – Za minutkę zjemy śniadanie – obiecałem, kiedy wrzuciła cukierki do buzi. Wyobraziłem sobie, jak Erin znajduje list. Na pewno go znajdzie, prawda? A jeśli nie, to co? Myślałem

o wszystkim, co może pójść nie tak, i cholernie rozbolała mnie głowa. Po kolei, powiedziałem sobie. Najpierw muszę złapać Erin w JumpStart, w przeciwnym razie cały plan runie. – Muszę siusiu – oznajmiła Bella. – Tak, skarbie, ja też. Przesunąłem grzebieniem po jej ciemnych włosach, które naprawdę powinienem był wczoraj wieczorem umyć w restauracji w Targecie, tak jak zrobiłem już raz w tym tygodniu. Ale wczoraj wieczorem mycie jej głowy było ostatnią rzeczą, o jakiej myślałem. Trzeba by ją też ostrzyc, ale nie pamiętałem o zabraniu nożyczek, kiedy opuszczaliśmy Carolina Beach. Grzywkę miała tak długą, że niemal można ją było założyć za uszy. Uczesałem ją tak, ale gdy wyskoczyła z furgonetki, włosy znowu spadły jej na twarz. Biedne dziecko. Wyglądała jak sierota, o którą nikt nie dba. Modliłem się, żeby dzisiaj wieczorem nie została sierotą. Wziąłem ją za rękę i ruszyliśmy do kawiarni. – Boli, tatusiu – powiedziała, a ja uświadomiłem sobie, że za mocno ją ściskam. Jak mogłem to robić mojej dziewczynce? Nie byłem nawet w stanie przygotować jej na to, co miało się zdarzyć. Bella, tak mi przykro. Miałem nadzieję, że jest mała i nie będzie tego pamiętać. Nigdy nie będzie myślała o tym dniu jako o tym, kiedy zostawił ją tatuś. Trawiasty pas ziemi koło kawiarni zdobiły dzikie kwiaty i nagle wpadłem na pomysł. To były zwykłe chwasty, ale mogły być czymś więcej. – Posłuchaj, Bello. – Wskazałem trawnik. – Nazbierajmy bukiet dla pani Erin. Weszliśmy na trawnik. Liczyłem, że pęcherz Belli wytrzyma jeszcze minutę. Kwiaty były jedynym sposobem podziękowania Erin za to, o co chciałem ją prosić. Jak zawsze siedziała w fotelu obitym brązową skórą i swoim zwyczajem czytała coś na iPadzie, odsuwając jasnobrązowe włosy z oczu. Poczułem przypływ zwariowanej ulgi, a równocześnie rozczarowania. Gdyby jej tu nie było, musiałbym zrezygnować z wieczornej akcji. Ale była, uśmiechając się tak, jakby na nas czekała. – Jest tutaj! – krzyknęła Bella na tyle głośno, że dwie dziewczyny przy narożnym stoliku obejrzały się na nas. Były zbliżone wiekiem do mnie, dwadzieścia dwa, może dwadzieścia trzy lata. Jedna uśmiechnęła się, po czym zarumieniła i odwróciła wzrok. Nie przyglądałem się jej. Widziałem tylko trzydziestoletnią kobietę siedzącą w skórzanym fotelu. Miałem ochotę ją uściskać. – Cześć – powiedziałem, jakby ten poranek nie różnił się od innych. – Co u ciebie? – Dobrze. – Wyciągnęła rękę i pogłaskała Bellę po ramieniu. – Dzień dobry, słoneczko. Jak się dzisiaj miewasz? – Na śniadanie mieliśmy tic taki – poinformowała ją Bella. – Zaraz zamówimy coś lepszego – wtrąciłem zakłopotany. – Naprawdę, Bello? Były smaczne? – zapytała Erin. Bella pokiwała głową, grzywka znowu spadła jej na oczy. – Musimy iść do łazienki, prawda, Bello? – powiedziałem, po czym spojrzałem na Erin. – Będziesz tu jeszcze jakiś czas? – Och, nigdzie się nie wybieram. – To dla ciebie. – Podałem jej kwiaty, żałując, że nie pomyślałem, żeby je czymś związać. Ale właściwie czym? – Dzisiaj rano Bella zerwała je dla ciebie. – Jakie śliczne! – Wzięła ode mnie bukiecik, powąchała i położyła na stole. – Dziękuję, Bello. Koło kwiatów zauważyłem kolorową okładkę. – Wygląda na to, że pani Erin ma dla ciebie nową książeczkę do poczytania – powiedziałem z nadzieją,

że to prawda. Książka zajęłaby Bellę, kiedy ja... Nie mogłem o tym myśleć. – Muszę siusiu, tato – przypomniała mi Bella. – Jasne. – Wziąłem ją za rękę. – Za sekundę wracamy – powiedziałem do Erin. W łazience szybko uporałem się z podstawową toaletą. Dłonie latały mi jak u faceta z delirką, więc pozwoliłem, żeby Bella sama sobie wyszczotkowała zęby. Ledwo poradziłem sobie z własnymi. Golenie pominąłem. Kiedy wróciliśmy, książka leżała na oparciu fotela. – Myślę, że bardzo ci się spodoba, Bello – powiedziała Erin. Wyciągnęła ręce do mojej czteroletniej córki, która wdrapała się jej na kolana, jakby ją znała przez całe życie. Dzięki ci, Boże, pomyślałem. Wieczorny plan był zły, bardzo zły, ale los w tym tygodniu postawił na mojej drodze Erin i to pozwalało mi sądzić, że widocznie musi tak być. – Idę po kawę i muffinki. Przynieść ci coś, Erin? – zapytałem, jakby było mnie stać, by cokolwiek jej kupić. – Nie trzeba, dziękuję – odparła. – Wzięłam dla Belli sok pomarańczowy. Wiedziałem – od samego początku – że chodziło jej o Bellę, nie o mnie. To mi odpowiadało. Dokładniej mówiąc, uważałem, że tak jest idealnie. – Okay. Dziękuję. Zamówiłem kawę, muffinkę i wodę dla Belli. Kiedy sięgałem po szklankę, przewróciłem ją przez tę moją nie taką znowu ładną trzęsawkę. – Przepraszam! Złapałem garść serwetek z kontuaru i zacząłem wycierać. – Nic się nie stało – powiedział Nando, barista, który co rano mnie obsługiwał. Zawołał dziewczynę z zaplecza. Posprzątała bałagan, a on nalał mi wody do świeżej szklanki, po czym całe moje zamówienie powkładał w kartonową wytłaczaną tacę. Podniosłem ją ostrożnie i wróciłem do stolika. Erin i Bella pogrążone były w lekturze. Bella zadawała pytania, wskazując na ilustracje; głowę opierała na ramieniu Erin i wyglądała na senną. Mówiła, że owieczka śniła jej się bardzo długo, a obudziliśmy się późno. Bella sprawiała wrażenie tak wykończonej, jak ja się czułem. Część pieniędzy, które dzisiaj zarobię, wykorzystam na badania lekarskie. Ostatnio też nie odżywiała się jak trzeba. Już miałem przełamać muffinkę i dać jej połowę, ale uznałem, że dostanie całą. Zresztą i tak nie sądziłem, żebym zdołał coś przełknąć. Usiadłem, zastanawiając się, jak wszystko rozplanować. Nie mogłem czekać zbyt długo, a nie miałem pojęcia, o której Erin wyjdzie z kawiarni. Popijałem kawę, która smakowała jak kwas. Jako ojciec jesteś do dupy, pomyślałem. Erin dotarła do końca rozdziału i powiedziała, że zrobią sobie krótką przerwę, a Bella zje muffinkę. – Chodź tutaj, żebyś nie zasypała pani Erin okruszkami – zwróciłem się do Belli. – Och, może tu zostać – wtrąciła Erin. – Postaw jej wodę na stoliku. Zrobiłem to, chociaż chciałem, żeby Bella usiadła obok mnie. Owszem, cieszyłem się, że tak dobrze jej na kolanach Erin i w ogóle, ale chciałem ją przytulić. Na pewno jednak bym ją przestraszył, przytulając za mocno, tak jak za mocno ściskałem jej rączkę, kiedy szliśmy przez parking. Tak było lepiej. A teraz pytanie, jak ukradkiem stąd zniknąć. Tej części nie przemyślałem do końca. Może powiem, że znowu muszę skorzystać z łazienki, ale przecież mnie zobaczą, jeśli po wyjściu ruszę prosto do drzwi. – Więc jak, niedługo wracasz do pracy? – zapytałem Erin. Musiałem się upewnić, że przez tych kilka dni jest wolna. Miałem nadzieję, że prawidłowo to obliczyłem.

– Nie przypominaj mi. Pogładziła Bellę po plecach. Belli na zębach pozostały jagody, więc byłem zadowolony, że pamiętałem o włożeniu szczoteczki do zębów do jej małej różowej torebki. – Powiedz, czułaś kiedykolwiek pokusę, przez cały czas mając pod ręką te wszystkie leki? – zapytałem. Cholera, dlaczego zadałem jej to pytanie? Nie miałem pojęcia. Nerwy. Byłem pieprzonym kłębkiem nerwów. Posłała mi spojrzenie, jakbym był wyrzutkiem społecznym. – Zupełnie nie. I proszę, nie mów, że ty byś czuł. Spróbowałem się uśmiechnąć. – Wykluczone. To nie w moim stylu. Po co w ogóle zaczynałem tę rozmowę? Martwiłem się, że Erin zauważy, jaki jestem dzisiaj roztrzęsiony, i pomyśli, że coś biorę. Nagle mnie olśniło i wiedziałem, jak stąd wyjdę. – Mam dzisiaj następną rozmowę – powiedziałem. – Super! Znalazłeś coś na Craigslist? – Nie, znajomy dał mi znać. – Poklepałem się spoconymi dłońmi o uda. – Mam nadzieję, że coś z tego będzie. – Ja też, Travis. Domyślam się, że chodzi o budownictwo? Przemysłowe czy mieszkaniowe? Albo... – Wszystkie informacje mam w vanie. – Wstałem z sofy. – Możesz popilnować Bellę, a ja po nie pójdę? Podam ci adres, może będziesz wiedziała, jak tam dojechać. – Jasne. Nagle nie byłem w stanie się ruszyć. Chciałem zabrać Bellę z powrotem do łazienki i mocno, mocno ją uściskać, ale przecież nie mogłem. Po prostu musiałem to zrobić. Pochyliłem się, pocałowałem Bellę w głowę i szybko wyszedłem. Za drzwi, przez parking, do furgonetki. Szybko, szybko, szybko, zanim zmienię zdanie. Przekręciłem kluczyk w stacyjce. Nie mogłem zostawić vana w miejscu, gdzie Erin i Bella go zobaczą, kiedy wyjdą z JumpStart. Pojechałem na drugi koniec parkingu, o mało nie wpadając na stojące tam samochody. Stopa podskakiwała mi na pedale gazu, cały świat przed moimi oczami zmienił się w niewyraźną smugę, a w głowie krążyło tylko jedno słowo: Bella Bella Bella.

2 Travis Sześć tygodni wcześniej Carolina Beach, Karolina Północna Wiecie, jak to jest, kiedy czasami szczęście przychodzi do człowieka jak błyskawica, tak bardzo go zaskakując, że ten głośno się śmieje? Tak się czułem, robiąc drzwiczki do kuchennych szafek w domu nad oceanem. Od czterech lat pracowałem w branży budowlanej i nienawidziłem tego. Zostałem do tego po prostu zmuszony, żeby utrzymać siebie, Bellę i mamę. Ale w dzisiejszych czasach trudno znaleźć pracę w tej branży, zwłaszcza w Carolina Beach, gdzie raczej nie ma nadmiaru eleganckich posiadłości, chociaż ocean jest tu tak samo niebieski, a piasek biały jak na całym wybrzeżu. Poza tym tu zawsze będzie mój dom. Brygadzista podczas ostatniego zlecenia przez kilka dni obserwował, jak pracuję przy tarasie, i musiał dostrzec coś we mnie, ponieważ zlecił mi wykonanie prac w domu. Uczył mnie różnych rzeczy, takich jak robienie tych drzwiczek. Szkolił mnie. Nie zdawałem sobie sprawy, że zdobywam umiejętności, które w ten dzień pod koniec sierpnia sprawią, że wybuchnę głośnym śmiechem, bo sobie uświadomiłem, że ta praca sprawia mi przyjemność. Byłem zadowolony, że jestem sam w kuchni i nie muszę się tłumaczyć ze swojego zachowania przed kolegami. Stałem na drabinie i pracowałem przy drzwiczkach, kiedy w oddali usłyszałem syreny. Mnóstwo syren, ale stłumionych, przypominających echo, choć na tyle głośnych, by przebić się przez szum oceanu. Nie zwróciłem na nie większej uwagi. Po chwili stały się częścią białego hałasu morza. Kiedy schodziłem z drabiny, usłyszałem, jak ktoś wbiega po schodach do salonu. – Travis! – krzyknął Jeb, jeden z moich kolegów, wpadając do kuchni. Był zaczerwieniony i zadyszany. Schylił się, żeby złapać oddech. – To twój dom, człowieku! Pali się! Rzuciłem młotek i popędziłem do schodów. – Są bezpieczne?! – zawołałem przez ramię. – Nie mam pojęcia, stary. Usłyszałem i przybiegłem, żeby ci powiedzieć... Nie dosłyszałem reszty słów, trzymając się poręczy i niemal zsuwając się ze schodów. W głowie myśli mi się kotłowały. Powodem była zepsuta elektryczność w salonie? Albo jedna z tych zapachowych świec, które mama lubiła zapalać, żeby pozbyć się odoru stęchlizny z wnętrza starego domu? A może te jej przeklęte papierosy, chociaż bardzo uważała? Nie należała do tych, co zasypiają z papierosem w ustach, zwłaszcza że w domu była Bella. Bella. Do diabła. Spraw, żeby nic im się nie stało. Wsiadłem do vana i kiedy zakręciłem, żeby pojechać do domu, na niebie zobaczyłem dym, jasnoszary dym po pożarze, który się kończył, nie czarny, który widać, jeśli ogień wciąż szaleje, i to dało mi nadzieję. Szarość unosiła się, a potem zawisała w prądzie powietrznym, który niósł ją w kierunku lądu. Sześć kilometrów do domu pokonałem w trzy minuty.

Dwa wozy strażackie, dwa policyjne i karetka parkowały przed poczerniałą skorupą małego budynku, który przez ostatnie osiem lat był moim domem, ale nigdy więcej nim nie będzie. W tamtej chwili jednak nic mnie to nie obchodziło. Wyskoczyłem z vana i pobiegłem do karetki. Ridley Strub, gliniarz, z którym chodziłem do gimnazjum, pojawił się nie wiadomo skąd i złapał mnie za ramię. – Zabrali twoją mamę do szpitala – powiedział. – Bella jest w karetce. Nic jej nie będzie. – Puszczaj! Wyrwałem mu się i pobiegłem do otwartych tylnych drzwi karetki. Wskoczyłem do środka, nie czekając na zaproszenie. – Tatusiu! – Wołanie Belli stłumiła maska tlenowa, ale było na tyle donośne, że wiedziałem, iż wszystko z nią w porządku. Usiadłem na skraju łóżka i objąłem ją. – Już dobrze, dziecinko. – Gardło miałem tak ściśnięte, że ostatnie słowo było ledwo szeptem. Spojrzałem na ratowniczkę, dziewczynę mniej więcej dwudziestoletnią. – Nic jej się nie stało, prawda? – Nie. Podaliśmy tlen na wszelki wypadek, ale... – Możemy zdjąć maskę? Chciałem zobaczyć jej buzię. Sprawdzić, czy nie odniosła obrażeń. Upewnić się, że tylko się przeraziła, nic więcej. Zauważyłem, że pod pachą ściska pluszową owieczkę, a na podłodze karetki leży jej różowa torebka. Nigdzie się nie ruszała bez tych rzeczy. – Chcę to zdjąć, tatusiu! Bella złapała za krawędź plastikowej maski w miejscu, gdzie napierała jej na policzek. Miała czkawkę, jak zawsze podczas płaczu. Ratowniczka pochyliła się i zsunęła maskę z jej buzi. – Zostawimy jej wskaźnik saturacji na palcu i przekonamy się, jak sobie radzi. Przygładziłem brązowe włosy córki. Pachniały dymem. – Nic ci się nie stało – powiedziałem. – Wszystko w porządku. Ponownie czknęła. – Babcia przewróciła się w salonie. Dym szedł oknami. – Wychodził – poprawiłem ją. – To musiało być przerażające. – Mama upadła? Przypomniałem sobie, jak Ridley mówił, że odwieziono ją do szpitala. Spojrzałem na ratowniczkę. Sprawdzała jakiś monitor na ścianie nad noszami. – Czy mojej matce nic się nie stało? Ratowniczka odwróciła głowę ku otwartym drzwiom. Zauważyłem wyraz ulgi na jej twarzy, kiedy zobaczyła wsiadającego Ridleya. – Muszę z tobą zamienić słowo, Trav – powiedział. – Co jest? Nadal wpatrywałem się w Bellę, która ściskała moją dłoń, jakby nigdy nie miała mnie puścić. – Wysiądź ze mną – poprosił. Mama. Nie chciałem z nim iść. Nie chciałem słyszeć tego, co miał mi do powiedzenia. – Idź – wtrąciła ratowniczka. – Ja zostanę z małą. – Tatusiu! – Kiedy wstałem, jeszcze mocniej złapała moją rękę, zrzucając czujnik z palca. – Nie idź! Próbowała zejść z noszy, ale chwyciłem ją za ramiona i spojrzałem w jej szare oczy. – Musisz tu zostać, ja zaraz wrócę – obiecałem. Byłem pewien, że posłucha. Zawsze robiła, co jej kazałem. No, niemal zawsze. – Ile minut? – zapytała. – Najwyżej pięć – przyrzekłem, spoglądając na zegarek.

Ani razu nie złamałem danego jej słowa. Ojciec nigdy nie złamał danego mi słowa i pamiętałem, jak się czułem, mając świadomość, że choćby nie wiem co mogę mu ufać. Pochyliłem się, żeby ją objąć i pocałować w czubek głowy. Odór dymu palił mnie w płuca. Ridley zaprowadził mnie do furtki sąsiedniej działki, z dala od wozów strażackich i turystów, którzy się zgromadzili, żeby oglądać cudzą tragedię. – Chodzi o twoją mamę – zaczął. – Sąsiad mówił, że wieszała na dworze pranie, kiedy wybuchł pożar. Ogień strzelił jak... naprawdę szybko. Twoja mama pobiegła po Bellę i albo dym był za wielki, albo dostała ataku serca. Tak czy owak, przewróciła się i... – Wszystko z nią w porządku? – Chciałem, żeby przeszedł do sedna. Pokręcił głową. – Przykro mi, Trav. Nie udało się jej. – Nie udało się jej? – powtórzyłem. Sens tych słów nie docierał do mnie. – Umarła w drodze do szpitala. Ridley wyciągnął rękę, ale mnie nie dotknął. Jakby przygotowywał się na wypadek, gdyby musiał mnie przytrzymać. – Nie rozumiem – powiedziałem. – Belli nic się nie stało. Jak to możliwe, że Belli nic się nie stało, a mama nie żyje? – Mówiłem coraz głośniej i ludzie zaczęli odwracać ku mnie głowy. – Twoja mama ją uratowała. Prawdopodobnie, kiedy się przewróciła, Bella się zorientowała, że musi uciec z domu, ale twoja mama była... – Cholera! – Odsunąłem się od niego. Spojrzałem na zegarek. Cztery minuty. Wróciłem do karetki. – Tatusiu! Chcę do domu! Przygryzłem policzek, żeby się powstrzymać od płaczu. – Nie wszystko naraz, Bell. Najpierw musimy się upewnić, że z twoimi płucami wszystko w porządku. A potem co? Dokąd pójdziemy? Jedno spojrzenie na dom i wiadomo było, że wszystko, co posiadaliśmy, spłonęło. Zamknąłem oczy, wyobrażając sobie mamę wpadającą do domu, żeby w dymie i płomieniach poszukać Belli. Dzięki Bogu, że to zrobiła, ale Bóg tym razem spartaczył robotę. Miałem nadzieję, że straciła przytomność, że nie zdawała sobie sprawy z tego, iż umiera. Błagam, Boże. – Chcę do domu! – zawodziła Bella, a jej głos wydawał się donośny w ciasnej karetce. Ująłem ją za ramiona i spojrzałem prosto w oczy. – Nasz dom się spalił, Bello. Nie możemy tam wrócić. Ale pójdziemy do innego domu. Mamy mnóstwo przyjaciół, prawda? Przyjaciele nam pomogą. – Tyler? – zapytała. Tyler był pięciolatkiem, który mieszkał kilka domów dalej. Jej niewinność zraniła mnie jak nożem. – Wszyscy przyjaciele – powiedziałem z naciskiem. Miałem tylko nadzieję, że nie kłamię. Będziemy potrzebowali każdego. W jej buzi zobaczyłem coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem. Jak to się stało? Do czwartych urodzin brakowało jej dwóch tygodni, a wyglądało na to, że z dnia na dzień moja córeczka wyrosła na miniaturową dorosłą. W jej twarzy zobaczyłem dziewczynę, którą będzie w przyszłości. Zobaczyłem Robin. W rysach Belli zawsze dostrzegałem cechy jej mamy: zmarszczki wokół oczu, kiedy się śmiała, uniesione kąciki ust, które zawsze nadawały jej wygląd szczęśliwej, różane kręgi na policzkach. Teraz jednak to było coś więcej i przeżyłem wstrząs. Przyciągnąłem ją do siebie, wypełniony miłością do matki, którą straciłem tego popołudnia, i do małej dziewczynki, której nigdy nie chciałbym wypuścić z objęć – i może też gdzieś na samym dnie, gdzie gniew nie był w stanie dotrzeć, miłością do nastoletniej dziewczyny, która dawno temu wyrzuciła mnie ze swojego życia.

3 Robin Beaufort, Karolina Północna James i ja wstaliśmy, kiedy do poczekalni wszedł Dale. Zawsze się wydawało, że otacza go pole grawitacyjne, i oczywiście teraz też siedem pozostałych osób odwróciło się, by na niego spojrzeć. Popłynęliby w powietrzu ku niemu, gdyby nie trzymali się poręczy foteli, tak silnie przyciągał ludzi. Tak przyciągał mnie od pierwszej chwili, gdy go poznałam. Uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek, po czym uścisnął dłoń swojego ojca, jakby kilka godzin temu nie widział się z nim w domu. – Co z nią? – zapytał cicho, wodząc spojrzeniem po naszych twarzach. – Osiem centymetrów – odparłam. – Jest z nią twoja mama. Alissa czuje się okropnie, ale pielęgniarka mówi, że radzi sobie świetnie. – Biedna mała – powiedział Dale. Wziął mnie za rękę i wszyscy troje usiedliśmy. Naprzeciwko nas starsza para szeptała do siebie, wskazując w naszym kierunku, a ja wiedziałam, że nas rozpoznali. Miałam tylko sekundę na zastanowienie się, czy nas zaczepią, kiedy kobieta wstała, przesunęła dłonią po nieskazitelnie ułożonych srebrnych włosach i ruszyła ku nam. Patrzyła na Jamesa. – Burmistrz Hendricks. – Uśmiechnęła się. James natychmiast się podniósł i ujął jej dłoń. – Tak, a pani to...? – Mary Wiley z grona pańskich wyborców. My... – Obejrzała się przez ramię na mężczyznę, najprawdopodobniej męża. – Pańskie odejście na emeryturę przyjęliśmy z mieszanymi uczuciami. Jedynym plusem jest to, że funkcję przejmie pański syn. Dale już się poderwał, już błyskał tym uśmiechem, który sprawiał, że człowiek czuł się wyjątkowy. Kiedyś myślałam, że ten uśmiech przeznaczony jest wyłącznie dla mnie, ale dość szybko pojęłam, że obdarzał nim każdego. – Cóż, mam nadzieję, że tak się stanie – powiedział skromnie. – Wygląda na to, że mogę liczyć na pani głos. – I głosy wszystkich moich znajomych – odparła. – To pewne. Dina Pingry? Kompletnie się nie nadaje. Przewróciła oczami na myśl o przeciwniczce Dale’a, kobiecie, do której należała największa agencja handlu nieruchomościami w Beaufort. Oczywiście ludzie z naszego kręgu bez wyjątku stali za Hendricksami, czasami więc łatwo było zapomnieć, że Dina Pingry też ma swoich zwolenników, którzy w dodatku fanatycznie ją wspierają. James jednak był burmistrzem tego nadmorskiego miasteczka przez dwadzieścia lat i przekazanie pochodni trzydziestotrzyletniemu synowi prawnikowi wydawało się sprawą prostą. W każdym razie my tak myśleliśmy. – To nigdy nie jest pewne, pani Wiley – powiedział Dale. Był taki dobry w zapamiętywaniu nazwisk! –

Potrzebny mi każdy głos, więc proszę mi obiecać, że w dzień wyborów pójdzie pani do urn. – Och, zawsze głosujemy. – Tu kiwnęła głową w kierunku męża. – Nigdy nie opuszczamy wyborów. – Wreszcie jej oczy skierowały się na mnie. – Pani, moja droga, będzie miała ślub dekady, prawda? Nie wstałam, ale uścisnęłam jej dłoń i posłałam jej własny uśmiech – ten, który szybko się nauczyłam przywoływać w miejscach publicznych. Przychodziło mi to dość naturalnie. Dale powiedział, że to właśnie zwróciło jego uwagę na mnie: zawsze się uśmiechałam. Dla mnie to były jego szare oczy. Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, nagle zrozumiałam znaczenie zwrotu „miłość od pierwszego spojrzenia”. – Jestem wielką szczęściarą – powiedziałam. Dale położył dłoń na moim ramieniu. – To ja jestem szczęściarzem – sprzeciwił się. – Nasza córka rodzi trzecie dziecko. – Wskazała podwójne drzwi prowadzące do sal porodowych. – Przypuszczam, że Alissa...? – Nie skończyła zdania, ale uniosła brwi i czekała na potwierdzenie. Miała rację. Alissa była ledwo siedemnastoletnią córką Hendricksów, moją przyszłą szwagierką i plakatowym przykładem dla kampanii Weź Odpowiedzialność za Swoje Czyny. Hendricksowie zamienili zdarzenie, które mogło być skandalem, w atut, publicznie stając przy boku swojej niezamężnej ciężarnej córki. Odkryłam, że w tej rodzinie niewiele rzeczy ukrywano, raczej budowano kapitał na sprawach z natury negatywnych. Świat zewnętrzny mógł odnosić wrażenie, że w ten sposób okazują całkowite wsparcie, ale ja miałam wgląd w ich świat wewnętrzny, gdzie nie wszystko było takie różowe. – Pani Hendricks jest z nią – wyjaśnił James. – Jak wynika z najświeższego raportu, Alissa dobrze sobie radzi. Publicznie zawsze nazywał swoją żonę Mollie panią Hendricks. Poprosiłam Dale’a, żeby tego nie robił wobec mnie, kiedy się pobierzemy. Prawdę mówiąc, żałowałam, że nie mogę zachować panieńskiego nazwiska Saville, tylko że tego rodzaju rzeczy były wykluczone w rodzinie Hendricksów. – No tak – odparła kobieta. – Zostawię was w spokoju. To na jakiś czas ostatnie ciche chwile. Zapewniam, że przy dziecku takich nie będzie. – Nie możemy się doczekać tego zamętu – oświadczył Dale. – Bardzo miło było panią poznać, pani Wiley. Lekko się skłonił, po czym obaj z ojcem usiedli, a kobieta wróciła do męża. Byłam zmęczona, żałowałam, że nie mogę oprzeć głowy o ramię Dale’a, ale nie sądziłam, żeby przyjął to dobrze w miejscu publicznym. „W miejscu publicznym” – ten zwrot przez cały czas słyszałam z ust członków rodziny Hendricksów. Szkolili mnie na jedną z nich. Myślę, że zaczęli ów proces w chwili, kiedy dwa lata temu poznałam ich wszystkich. Złożyłam podanie o posadę asystentki szefa prowadzącego należący do nich pensjonat Taylor’s Creek na końcu Front Street. Z pracą radziłam sobie tak dobrze, że teraz sama jestem kierowniczką. Spotkałam wszystkich troje w salonie domu Hendricksów, wielkim, białym piętrowym domu sąsiadującym z pensjonatem. Oba budynki były niemal identyczne, wzniesione w stylu królowej Anny. Powiedzieli mi później, że od chwili, gdy przekroczyłam próg, wiedzieli, że doskonale nadaję się do tej pracy, chociaż ledwo skończyłam dwadzieścia lat i miałam zero doświadczenia we wszystkim prócz przeżycia. – Byłaś o wiele młodsza, niż się spodziewaliśmy – mówiła mi później Mollie – ale byłaś osobą otwartą, emanującą pewnością siebie i entuzjazmem. Kiedy po rozmowie wyszłaś, spojrzeliśmy po sobie i wiedzieliśmy. Chwyciłam za telefon i odwołałam spotkania z innymi kandydatami. Zastanawiałam się później, czy wiedzieli, że zostanę jedną z nich. Czy tego chcieli. Tak sądziłam. Zabawne było słuchanie takich pochlebnych opinii o sobie. Dopiero zaczynałam poznawać prawdziwą siebie. Dopiero zaczynałam żyć. Minął rok od przeszczepu serca i wciąż się uczyłam, że mogę ufać własnemu ciału, mogę wejść po schodach czy przemierzyć ulicę i nadal myśleć o przyszłości. Jeśli wciąż

się uśmiechałam, to miałam powód. Żyłam i byłam wdzięczna za każdą sekundę, którą dostałam. Bywały jednak dni, kiedy miałam wrażenie, że wcale nie panuję bardziej nad swoim życiem niż wtedy, gdy byłam chora. „Wszyscy czasami tak się czują”, mówiła mi moja najlepsza przyjaciółka Joy. „To absolutnie normalne”. O normalności nie wiedziałam prawie nic i mogłam tylko mieć nadzieję, że Joy się nie myli. Do poczekalni weszła Mollie. Nie uśmiechała się i nagle zaczęłam się bać o Alissę. Tym razem to ja zerwałam się na nogi. – Wszystko w porządku? – zapytałam. Kochałam Alissę. Była taka prawdziwa, taka rozsądna i praktyczna. Czułam, że mimo dzielących nas pięciu lat jesteśmy pokrewnymi duszami – w sposób, który tylko ja naprawdę rozumiałam. – Już niedługo – odparła Mollie – ale chce, żebyś ty z nią była. Pójdziesz tam? – Ja? – Od początku plan polegał na tym, że w sali porodowej córce towarzyszyć będzie Mollie. – Chce ciebie, skarbie. – W głosie Mollie brzmiało zmęczenie. Dale wstał i położył mi dłoń na plecach. – Nie masz nic przeciwko? – zapytał cicho. Zawsze mnie ochraniał. Czasami byłam za to wdzięczna, ale przy innych okazjach przypominał mi mojego ojca, który odciął mnie od świata. – Jasne, że nie – powiedziałam. Szpitale nie były mi obce, chociaż sala porodowa stanowiła nieznane terytorium. Miałam nadzieję, że pewnego dnia zostanę lekarzem, chociaż Dale zapewnił, że nigdy nie będę musiała pracować, jeśli nie będę chciała. Wahałam się tylko dlatego, że zgadzając się na prośbę Alissy, brałam na siebie rolę w oczywisty sposób należącą do Mollie. – Pokażę ci drogę. – Mollie wyprowadziła mnie z poczekalni na korytarz i tam wskazała drzwi. – Po prostu trzymaj ją za rękę. Bądź z nią. Jest mną zmęczona. – Uśmiechnęła się, a ja z jej uśmiechu wyczytałam, że ta prośba Alissy ją zabolała. Usłyszałam Alissę w chwili, kiedy otworzyłam drzwi. W półsiedzącej pozycji, z wyrazem niezwykłego skupienia na twarzy, ciężko dyszała. Domyśliłam się, że jest w trakcie skurczu. – Robin! – zdołała wykrztusić, kiedy złapała oddech. Twarz miała czerwoną i spoconą, czoło zmarszczone z bólu. – Jestem tutaj, Ali. Jedna z pielęgniarek wskazała mi taboret przy łóżku. Usiadłam i oburącz ujęłam dłoń Alissy. Nie byłam pewna, co powinnam powiedzieć. „Jak się czujesz?” wydawało się idiotycznym pytaniem, powtórzyłam więc: – Jestem tutaj. Ktoś podał mi chłodną wilgotną szmatkę, którą przycisnęłam do jej czoła. Kosmyki rudych włosów przykleiły się jej do twarzy, brązowe oczy były przekrwione. – Nie byłam w stanie znieść matki ani minutę dłużej – powiedziała przez zaciśnięte zęby, a potem przeciągle jęknęła. Obserwowałam monitory po drugiej stronie łóżka. Serduszko dziecka biło strasznie szybko. Czy powinno tak szybko bić? – Myślę, że to jej nie przeszkadza – skłamałam. – W tej chwili jej nienawidzę. Wszystkich nienawidzę. Całej tej mojej głupiej rodziny. Z wyjątkiem ciebie. – Ciii – mruknęłam, przysuwając taboret do łóżka. Zastanawiałam się, czy pielęgniarki z porodówki muszą zachować w tajemnicy to, co tu usłyszą. Założę się, że słyszą wszelkiego rodzaju plotki. Ostatnia rzecz, jakiej Dale potrzebował, to ujawnienie przed

światem, że nie wszystko było w porządku z pierwszą rodziną Beaufort. – Will powinien być tu ze mną – szepnęła Alissa. – Tak to powinno się odbyć, a nie w ten sposób. Zaskoczyła mnie. Will Stevenson całkowicie zniknął ze sceny i myślałam, że w końcu się z tym pogodziła. Narobił bałaganu, który rodzina Hendricksów musiała posprzątać, ale to nie była odpowiednia pora na wdawanie się w dyskusję na ten temat. Nigdy nie spotkałam Willa. Alissa zachowywała ten związek w tajemnicy nawet przede mną i musiałam przyznać, że poczułam się dotknięta, kiedy się o nim dowiedziałam. Myślałam, że jesteśmy z sobą bliżej. Ale w sumie wyświadczyła mi przysługę. Nie chciałam mieć poczucia, że ukrywam coś przed Dale’em – w każdym razie nie więcej niż to, co już przed nim ukrywałam. Alissa miała kolejny skurcz i o mało nie złamała mi palców, tak mocno je ścisnęła. Serduszko dziecka zwolniło, zerknęłam nerwowo na pielęgniarki, próbując odgadnąć, czy to zły znak, ale nikt poza mną nie zdawał się tym przejmować. – To dziecko zrujnuje mi życie! – Alissa niemal wrzasnęła, kiedy skurcz dobiegł końca. – Ciii – powtórzyłam. Nie po raz pierwszy słyszałam z jej ust to zdanie i martwiłam się. Gdyby Alissa zdołała zrealizować swoje zamiary, oddałaby dziecko do adopcji, ale jej rodzice w żaden sposób by tego nie zaakceptowali. – Pokochasz ją – powiedziałam, jakbym się znała na takich sprawach. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Godzinę później urodziła się maleńka Hannah, a ja patrzyłam, jak moja przyszła szwagierka zmienia się z krzyczącej, walczącej, dyszącej wojowniczki w potulną i pokonaną siedemnastolatkę. Lekarz położył niemowlę na jej brzuchu, ale ona nie dotknęła córki, nawet na nią nie popatrzyła. Dostrzegłam, jak dwie pielęgniarki wymieniają spojrzenia. Pragnęłam dotknąć dziecka. Jak Alissa może tego nie chcieć? Pielęgniarka wzięła Hannah, żeby ją umyć, a ja przysunęłam usta do ucha Alissy. – Jest piękna, Ali. Poczekaj, aż porządnie się jej przyjrzysz. Alissa nawet na mnie nie spojrzała. Kiedy ręcznikiem wycierałam jej twarz, nie byłam pewna, co właściwie wycieram, pot czy łzy. Pielęgniarka wróciła z dzieckiem do łóżka. – Jesteś gotowa wziąć ją na ręce? – zapytała, ale Alissa nieznacznie pokręciła głową. Przygryzłam wargę. – A ty, ciociu? Chciałabyś ją wziąć? Spojrzałam na pielęgniarkę. – Tak – odparłam, wieszając ręcznik na metalowej poręczy łóżka. Wyciągnęłam ręce i pielęgniarka ułożyła w moich objęciach lekką jak piórko Hannah. Spojrzałam na maleńką doskonałą twarzyczkę i poczułam, jak wzbiera we mnie dziwna emocja. Rzadko odnosiłam ciążę Alissy do swojej. Wyparcie przyszło mi łatwo, ponieważ tak wiele z własnych doświadczeń zablokowałam. Dziecko, które urodziłam, dla mnie nie istniało. Nagle jednak, kiedy trzymałam w ramionach tego pięknego aniołka, pomyślałam: Oto część, której mi brakuje. Oto część, której braku nigdy dotąd sobie nie uświadamiałam, i nikt nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Przyciskając usta do ciepłej skroni niemowlęcia, po raz pierwszy płakałam nad pustym miejscem w moim sercu.

4 Erin Raleigh Michael postawił pudło na granitowym blacie w mojej nowej małej kuchni. Przez okno nad zlewem widziałam słońce znikające za szarymi chmurami. Już niedługo niebo otworzy się za sprawą burzy. Cieszyłam się, że zdążyliśmy wnieść wszystkie kartony, zanim zaczęło padać. – To jest ostatni – powiedział, otrzepując dłonie, jakby się pobrudził. Wzdychając, wszedł do części jadalnej i spojrzał przez okno. – Trafiłaś na prawdziwe zadupie. Wiedziałam, na co patrzy: na rozległe centrum handlowe Brier Creek. Wiele akrów zajętych przez sklepy i restauracje każdej sieci, jaka przyjdzie człowiekowi do głowy. Trudno to uznać za zadupie. – Wcale nie jest tak daleko – odparłam, chociaż do naszego domu w dzielnicy Five Points w Raleigh było stąd ponad dwadzieścia kilometrów. – Nikogo tu nie znasz. Nie rozumiem tego. – Wiem, że nie. Ale tu jest dobrze. Tego chcę, Michaelu, tego właśnie teraz potrzebuję. Dziękuję, że... to tolerujesz. Znowu spojrzał przez okno. Szare światło igrało na jego popielatobrązowych włosach. Moje miałyby taki sam kolor, gdybym ich nie rozjaśniała. Taki kolor miały moje odrosty. Spóźniłam się na farbowanie, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. – Zgódź się, żebym ja tu zamieszkał – odezwał się nagle. – Ty? – Zmarszczyłam czoło. – Dlaczego? – Po prostu... – Odwrócił ku mnie głowę. – Nie podoba mi się perspektywa, że będziesz tu sama. Tak ciężko pracowałaś przy naszym domu. Twoje miejsce jest tam. – Ale tu jest bardzo sympatycznie. Na litość boską, to nowe mieszkanie. Byłam głęboko poruszona. Nadal tak bardzo mnie kochał, że gotów był zamieszkać w tym nijakim umeblowanym mieszkanku, żebym ja nie musiała się wyprowadzać. Niczego jednak nie rozumiał. Nie mogłabym spędzić tam ani chwili dłużej. Na każdym kroku czułam nieobecność Carolyn. Jej pokój, do którego nie weszłam od dnia jej śmierci cztery miesiące temu, dręczył mnie przez zamknięte drzwi. Michael zaproponował, żebyśmy go zmienili w salę do ćwiczeń! Jakby chciał wymazać Carolyn z naszego życia. To mieszkanie go przygnębiało, a dla mnie było bezpiecznym schronieniem z dala od mojego dawnego życia. Życia z Carolyn. Z przyjaciółkami i ich dziećmi, których dłużej nie byłam w stanie znosić. Ze znajomymi, na których nie chciałam wpadać. Z mężem, którego – takie miałam wrażenie – nie znałam. Nie sądziłam, żeby przyjaciółki za mną tęskniły. Na początku zachowywały się cudownie, teraz jednak nie wiedziały, o czym ze mną rozmawiać. Byłam dla nich uosobieniem horroru, przypomnieniem, jak szybko ich życie może się zmienić. – Co ja powiem ludziom? – spytał Michael. – Jesteśmy w separacji? Rozwodzimy się? Jak wyjaśnię, że

wyprowadziłaś się z domu? – Powiedz to, z czym będziesz dobrze się czuł. Nie obchodziło mnie, co myślą inni. Wcześniej zwracałam na to uwagę, ale teraz wszystko się zmieniło. Michael jednak nadal się przejmował i na tym polegała różnica między nami. On wciąż chciał odnaleźć drogę do normalności, ja z niej zrezygnowałam. Nie dbałam o nią. Jak zareagowała moja terapeutka Judith, kiedy jej to powiedziałam? „To normalne”, stwierdziła i moje dawne ja wybuchnęłoby śmiechem, tylko że teraz już się nie śmiałam. Michael wskazał jedno z pudeł na taborecie koło śniadaniowego stołu. – Jest na nim napis „Sypialnia”. Zaniosę. – Świetnie. Dziękuję. Patrzyłam, jak bierze pudło w objęcia. Kiedyś kochałam jego ramiona, pewnie bardziej niż inne części ciała. Codziennie ćwiczył i to było widać. Michael stanowił rzadką kombinację inteligencji i fizycznej krzepy. „Mózgowiec ze wspaniałym ciałem”, powiedziała raz jedna z moich przyjaciółek, kiedy obserwowałyśmy, jak nasi mężowie bawią się z dziećmi w basenie. Ale kiedy teraz na niego patrzyłam, nic nie czułam. Zrobiłam kilka małych kroków do okien salonu i spojrzałam na dodający otuchy nieznajomy krajobraz. Absolutnie nic, co przypominałoby mi o mojej tryskającej energią pięknej córce. „Chcesz uciec”, powiedziała Judith, usłyszawszy o moich planach wynajęcia tego mieszkania. W jej głosie nie było oskarżenia i chociaż wiedziałam, że jej zdaniem to nie jest dobry pomysł, nie wygłaszała mi kazań, jak robił to Michael. „Może uda ci się uciec z domu”, mówił, „ale nie dasz rady uciec od tego, co jest w twojej głowie”. Miałam ochotę go uderzyć. Niedobrze mi się robiło od jego rad i od tego, że mój sposób przeżywania żałoby uważał za zły. Nieważne, że ja jego żałobę uważałam za jeszcze gorszą. Zadawałam głębokie pytania, do których po prostu nie potrafił się odnieść. Pytania mistyczne. Czy jeszcze zobaczę Carolyn? Czy jej dusza gdzieś przebywała? Czułam ją przy sobie. Czasami słyszałam jej głos. Kiedy pytałam, czy on też słyszy, odpowiadał: „Jasne” – tonem, który mówił mi, że to nieprawda. Michael wrócił do salonu i stanął obok mnie przy oknie. Objął moje plecy, a ja wyczułam ostrożność w tym dotyku. Teraz już nie wiedział, co przyjmę, a co odrzucę wzruszeniem ramion. Judith próbowała wzbudzić we mnie współczucie dla niego, ale ja byłam zbyt zajęta okazywaniem współczucia sobie. Nie miałam sił na zwracanie uwagi na potrzeby Michaela. Zmienił się w kogoś, kogo kiedyś kochałam, ale dłużej nie potrafiłam rozumieć. Wiedziałam, że on to samo mógłby powiedzieć o mnie. – Martwię się o ciebie – odezwał się. Jego ręka zbyt mocno mi ciążyła. – Niepotrzebnie. – Myślę, że popełniam błąd, pozwalając ci na to. – Pozwalając mi? Uwolniłam się od niego i poszłam usiąść na sofie. Była niewygodnie twarda, zupełnie niepodobna do wielkiej, pełnej poduch kanapy w domu. – A kim ty jesteś? Moim ojcem? – Kiedy wrócisz do pracy? – Jeśli jeszcze raz zadasz mi to pytanie... – Sfrustrowana pokręciłam głową. Próbowałam wrócić do pracy. Przetrwałam pół dnia. Popełniłam błąd, który mógł kosztować pacjenta życie, więc zdjęłam biały fartuch, przekazałam receptę innemu farmaceucie i wyszłam z budynku, nie oglądając się za siebie. – Będziesz siedzieć w tym... – zatoczył ramieniem koło, wskazując pomieszczenie pełniące równocześnie rolę salonu, jadalni i kuchni – ...w tym miejscu i pogrążać się w rozmyślaniach... I to mnie

przeraża, Erin. Spojrzał prosto na mnie i w jego oczach zobaczyłam troskę. Musiałam odwrócić wzrok. Patrzyłam na swoje dłonie leżące płasko na udach. – Nic mi nie będzie – powiedziałam. – Musisz przestać roztrząsać każdy szczegół – oznajmił, jakby mówił mi coś, czego już nie powtórzył dwadzieścia razy. – Musisz przestać zadawać sobie pytania „co by było, gdyby”. To się stało. Musisz zacząć się z tym godzić. Wstałam. – Pora na ciebie – oświadczyłam, idąc do drzwi. Przeprowadziłam się do tego mieszkania po części dlatego, żeby uwolnić się od takich rozmów. – Bardzo ci dziękuję za pomoc. Wiem, że to dla ciebie było trudne. Po raz ostatni obrzucił mnie sfrustrowanym spojrzeniem i ruszył do drzwi. Otworzyłam je przed nim, a on się pochylił, żeby mnie objąć. – Nienawidzisz mnie? – szepnął w moje włosy. – Oczywiście, że nie – odszepnęłam, mimo że czasami rzeczywiście go nienawidziłam. Mogłam szczerze powiedzieć, że był jedynym mężczyzną, którego w życiu kochałam, i gdyby ktoś mi oznajmił, że pewnego dnia się rozejdziemy, odparłabym, że po prostu dobrze nas nie zna. Ale oto my, rozdzieleni i obcy sobie tak bardzo, jak to tylko możliwe. Wyszedł na korytarz. – Cześć – powiedziałam. Już zaczęłam zamykać za nim drzwi, ale nagle ogarnęła mnie fala paniki i znowu je otworzyłam. – Nie ruszaj jej pokoju! – krzyknęłam za nim. Nie odwrócił się, tylko pomachał dłonią na znak, że mnie usłyszał. Wiedziałam, że cierpi, może nawet straszliwie. Ale wiedziałam też, jak sobie z tym poradzi: wymyśli nową grę wideo albo naprawi coś w domu. Zatraci się w działaniu. Z całą pewnością nie będzie roztrząsał. Nawet nie wiedział, jak to się robi. Ja doprowadziłam roztrząsanie do poziomu sztuki. Nie z rozmysłem, po prostu tak się stało. Mój umysł zaczynał w jakimś miejscu – na przykład od listy zakupów – i zanim się orientowałam, powtarzałam w myślach szczegółowy przebieg tamtych wydarzeń, jakbym komuś je opisywała. Komu w swojej głowie to opowiadałam? Musiałam na nowo przeżywać tamtą noc w sposób, w jaki osoba z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi musi raz po raz myć ręce. Czasami czułam się jak wariatka i zmuszałam do myślenia o czymś innym, ale wystarczyło, bym na moment przestała się pilnować, i znowu to robiłam. To dlatego pokochałam grupę Tata Harley i Przyjaciele, którą znalazłam w Internecie. Założył ją ojciec ośmioletniej Harley, która zginęła w wypadku rowerowym. Do grupy należeli pogrążeni w rozpaczy rodzice – nigdy twarzą w twarz ich nie spotkałam, ale miałam wrażenie, że znam ich lepiej niż kogokolwiek innego. Lepiej niż Michaela. Rozumieli moją potrzebę ciągłego wracania do tamtych zdarzeń. Rozumieli mnie. Codziennie spędzałam z nimi wiele godzin, czytając o ich zmaganiach i zwierzając się z własnych. Niektórych pokochałam. Nie wiedziałam, jak większość z nich wygląda, ale zaczynałam myśleć o nich jak o moich najlepszych przyjaciołach. Tak więc teraz byłam bezpieczna. Tworzyłam własny świat w nowym otoczeniu, z nowymi przyjaciółmi z grupy Tata Harley, z nowym mieszkaniem. Odwróciłam się, obejmując wzrokiem salon i myśląc „moja ucieczka”, ale zamiast nijakich mebli w małym pomieszczeniu zobaczyłam niebo barwy czarnego aksamitu i długą oświetloną wstęgę Gwiezdnego Molo. Pojęłam wtedy, że nieważne, jak daleko od domu ucieknę, tamta straszliwa noc zawsze, zawsze będzie ze mną.

5 Travis Bella biegła przede mną, a ja patrzyłem, jak jej zapiaszczone podeszwy błyskają w słońcu. Było już po Dniu Pracy i mieliśmy plażę niemal dla siebie. Brązowe włosy córki powiewały za nią jak flaga, różowa torebka obijała się o żebra. Wyglądała na wolną i swobodną. Chciałbym, żeby zawsze mogła czuć się tak jak w tej chwili. Swobodnie i szczęśliwie. Dlatego dzisiaj przyprowadziłem ją tutaj, pragnąłem, żeby biegała i zachowywała się jak dziecko. Mój zniszczony dom znajdował się kilka przecznic dalej. Zwykle przychodziliśmy na plażę niemal codziennie, ale nie byliśmy tu ani razu od pożaru, który zmienił Bellę w poważną i zdezorientowaną dziewczynkę. W pewnym sensie podobną do poważnego i zdezorientowanego taty. Nasze życie z dnia na dzień kompletnie się rozpadło. Nie chciałem, żeby o tym wiedziała. Nie chciałem, by kiedykolwiek czuła strach. Ale ona nie była głupia. Zdawała sobie sprawę, że wszystko się zmieniło. Zatrzymaliśmy się u jednej z kościelnych przyjaciółek mamy, Franny, tylko że to nie było dobre wyjście. Miała gromadkę wnuków, które ciągle wpadały i wypadały z domu, oraz stado kotów, na które – jak podejrzewałem – Bella chyba była uczulona, i widać było wyraźnie, że nas przyjęła, bo tak nakazywało jej chrześcijańskie sumienie, ale byliśmy jej zawadą. Spaliśmy z Bellą na pełnej wybojów rozkładanej sofie; odnosiłem wrażenie, że w środku nocy gryzą nas pchły, nie mogłem jednak nic o tym powiedzieć. Nie dostaliśmy zbyt wielu propozycji, a Franny co najmniej trzy razy dziennie pytała, czy znalazłem jakieś mieszkanie. Owszem, znalazłem, podłą przyczepę zaparkowaną w rzędzie innych przyczep przy głównej drodze. Była to jednopokojowa metalowa puszka, solidny północno-wschodni wiatr pewnie uniósłby ją bez trudu, ale musiała wystarczyć. Podwójne łóżko oddałem Belli, sam zadowoliłem się futonem. Myślałem, że to w porządku, jeśli małe dzieci śpią z rodzicami, przeczytałem jednak, że nie należy tego robić, kiedy skończą trzy lata. Bella doskonale sobie radziła, śpiąc sama w swoim pokoju. U Franny nie mieliśmy wyboru, poza tym wzajemnie potrzebowaliśmy swojej bliskości. Nie miałem pojęcia, co zrobię, jeśli jeszcze raz zapyta mnie, kiedy wróci babcia. Kiedy jej powiedziałem, że babcia jest w niebie i musi tam zostać, zaczęła się martwić, czy ktoś nie trzyma jej pod zamknięciem albo coś w tym rodzaju. Wyjaśniłem jej więc, kim jest Bóg i jak wspaniałym miejscem jest niebo, ale przeraziłem się, że dla Belli może wyniknąć z tego przesłanie, iż umieranie jest dobre, a nie chciałem, żeby zaczęła myśleć o swojej śmierci. Później wypytywała, czy ja też pójdę do nieba i ją zostawię. Franny uważała, że za dużo nad tym myślę i wszystko nadmiernie komplikuję. – Twoja babcia poszła spać w niebie z Jezusem, a kiedy ty będziesz bardzo starą panią, znowu się z nią zobaczysz – powiedziała, co Bellę najwyraźniej zadowoliło. Tak przynajmniej myślałem, dopóki mniej więcej godzinę później nie zapytała: – Możemy dzisiaj odwiedzić babcię w niebie? Człowieku, jak bardzo bym chciał. Mama nie była idealna. Paliła, miała cukrzycę i nadwagę, wcale o siebie nie dbała, ale kochała Bellę i była szczęśliwa, że się nią opiekuje, kiedy pracowałem. Okazało się, że pożar spowodowało przepięcie

w drutach za piecem, więc nie była to wina mamy. Ta myśl sprawiła mi ulgę. Nie chciałem teraz być na nią zły. Nie chciałem, żeby to była ostatnia emocja, jaką do niej czuję. Zamiast tego byłem jej wdzięczny. Oddała swoje życie za Bellę. To mi się nie mieściło w głowie: moja tłusta, świszcząca mama biegnąca do palącego się domu, żeby ją uratować. „Poprzez nią działał Bóg”, powiedział na jej pogrzebie ksiądz, a chociaż Bóg i ja nigdy nie byliśmy w najlepszych stosunkach, ta myśl mi się podobała. Czepiałem się jej. Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stopnia zacząłem polegać na matce. Teraz zostałem sam z Bellą i to cholernie mnie przerażało. Nie miałem pracy. Nie mógłbym pracować, mając pod opieką dziecko, a brak pracy oznaczał brak pieniędzy. Mój szef znalazł kogoś innego do tych szafek w domu nad oceanem. Mniej więcej setka facetów czekała, żeby zająć moje miejsce. Najgorsze było to, że wynagrodzenie za pracę dostawałem pod stołem, czyli w gotówce, a ostatnia koperta z pieniędzmi została w domu. Czterysta dolców poszło z dymem. Miałem niecałą stówę w portfelu, kiedy spalił się dom. Tyle dzieliło mnie i Bellę od śmierci głodowej. Bella kucnęła i podniosła coś, czego z miejsca, gdzie stałem, nie potrafiłem dostrzec. Przybiegła do mnie, oburącz przyciskając do piersi ten przedmiot i pluszową owieczkę. Owieczka spadła na piasek i kiedy się pochyliła, tamto też spadło. Musiałem się roześmiać. – Pomóc ci? – Sama to zrobię! Podniosła owieczkę. Wtedy byłem już blisko i zobaczyłem, że tym przedmiotem jest wielka blada zwójka, największa, jaką widziałem na naszej plaży, a przez lata trafiałem na całkiem spore. – Ojej, Bella, rozbiłaś bank. – To zwójka – powiedziała. Zrezygnowała z prób równoczesnego utrzymania obu rzeczy i usiadła na piasku. Ja też usiadłem i dokładnie obejrzałem muszlę. Busycon carica. Długa na prawie półtorej mojej dłoni, całkowicie bez wad, wnętrze miała jasnobrzoskwiniowe jak wschód słońca. Ucieszyłem się, że Bella ją znalazła. Zbieraliśmy muszle, odkąd nauczyła się chodzić, ale większość uległa zniszczeniu podczas pożaru i teraz zaczynaliśmy od nowa. – Wiesz, co mieszkało w środku? – zapytałem. – Ślimak! Siedziała po turecku, łagodnie dotykając opuszkami palców węzłów na zwojach muszli. – Właśnie. Zwierzątko takie jak ślimak. – Właśnie. Jak ja uwielbiała słuchać o morskich zwierzętach. Czułem w swoim wnętrzu ducha mojego ojca, kiedy byłem na plaży z Bellą i uczyłem ją różnych rzeczy. Słyszałem jego głos wydobywający się z moich ust. Żałowałem, że Bella i tata nie mieli okazji się poznać. Bardzo by się polubili. – On lubi jeść małże! – oznajmiła Bella. – Bardzo dobrze. Co jeszcze lubi jeść? Zastanawiała się, marszcząc twarz. Nos miała zaróżowiony, zapomniałem o kremie z filtrem. – Zagrzebki? – spróbowała, a ja jakimś cudem stłumiłem śmiech. – Przegrzebki. Nie potrafiła prawidłowo wymówić tego słowa. Ale pewnego dnia się jej uda i wtedy będzie mi brakowało tych przejęzyczeń. Pogłaskała muszlę, jakby to było zwierzątko. – Tatusiu, czy to w niej chłopcy zmieniają się w dziewczynki? Cicho westchnąłem. Franny miała rację, zarzuciłem Bellę nadmiarem wiedzy. W wieku trzech, no,

prawie czterech lat naprawdę nie musiała wiedzieć o hermafrodycznych mięczakach. Ja przypuszczalnie miałem siedem albo osiem, kiedy ojciec przekazał mi tę niemieszczącą się w głowie informację. – Tak jest – odparłem krótko. – Mam włożyć ją do torby i poszukamy następnych? – Na ramieniu miałem płócienną torbę, do której zawsze chowaliśmy znaleziska. – Okay! – Skoczyła na nogi i pobiegła plażą. Szedłem za nią, stawiając stopy blisko wody, tak by fale je obmywały. Między mną jednak a ojcem jest jedna wielka różnica, pomyślałem. Był hydraulikiem, miał własną firmę i zawsze chodziłem najedzony i czysty. Może nie byliśmy bogaci, ale nigdy niczego mi nie brakowało. Nie zawiódł mnie w sposób, w jaki czułem, że teraz zawodzę Bellę. Nade wszystko pragnąłem być człowiekiem, z którego ojciec byłby dumny, tylko że aktualnie nie radziłem sobie jakoś super. Szczerze: gdyby ojciec Robin żył, pewnie poprosiłbym go o pomoc. Miał mnóstwo pieniędzy. W umowie, którą kazał mi podpisać, znajdował się warunek, że nigdy nie skontaktuję się z Robin. Nadal byłem na nią tak wkurzony, że byłaby ostatnią osobą, do której bym się zwrócił, nie sądziłem jednak, że jej ojciec okazałby się na tyle okrutny, by zignorować wnuczkę, gdyby ta głodowała. Nieważne. Nie żył. Mama czytała nekrologi, bo chciała się upewnić, że jej przyjaciele wciąż chodzą po ziemi. Poczułem rodzaj odrętwienia, kiedy usłyszałem o jego śmierci. Nigdy się nie lubiliśmy, chociaż kiedy po raz pierwszy trzymałem Bellę w objęciach, poniekąd zrozumiałem jego nastawienie. Poczułem tę niesamowitą potrzebę, żeby ją chronić. Zrobiłbym absolutnie wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. I tak właśnie postępował ojciec Robin: chronił córkę. Dotarło to do mnie, mimo że kolesia nadal nienawidziłem. Przez chwilę obserwowaliśmy z Bellą delfiny i pelikany, później poszliśmy do domu. Na plaży czułem się świetnie, wszystkie problemy były daleko. W rezultacie ruszyłem w kierunku naszego wypalonego domu. Dopiero po kilku krokach przypomniałem sobie o pożarze i zawróciłem. Płócienna torba na moim ramieniu była cięższa niż na początku. Kiedy oddalałem się od plaży w kierunku mojego prawdziwego życia, wszystko wydawało się cięższe.

6 Robin 2004 Doktor McIntyre pomógł mi zejść ze stołu do badań. – Usiądź w poczekalni, a ja zamienię kilka słów z twoim ojcem – powiedział. Leczyłam się u niego od lat, badanie zawsze kończył rozmową w cztery oczy z moim tatą, ale tym razem było inaczej. Tata otworzył przede mną drzwi; wyglądał, jakby miał sto lat. Nie zdążył ich domknąć, kiedy doktor McIntyre powiedział: – Jej stan jest znacząco gorszy od stanu twojej żony, kiedy była w tym wieku. Odpowiedzi ojca już nie dosłyszałam, ale i tak by do mnie nie dotarła. Byłam w szoku. Poszłam do poczekalni, mając wrażenie, jakby moje nogi brodziły w błocie. Wiedziałam, prawda? Czy głęboko na dnie świadomości nie martwiłam się, że powtórzę los mojej matki – śmierć w wieku dwudziestu pięciu lat? Zdawałam sobie sprawę, że jestem w o wiele gorszym stanie niż pół roku temu. Nigdy nie potrafiłam biegać tak szybko jak przyjaciółki czy przejechać na rowerze tyle kilometrów co one. Teraz jednak nawet najdrobniejszy wysiłek sprawiał, że brakowało mi tchu i kręciło mi się w głowie. Poprzedniego dnia tańczyłam z przyjaciółkami w moim pokoju i po dwóch sekundach musiałam usiąść. Patrzyłam, jak się śmieją, doskonaląc kroki, i czułam, jak ode mnie odpływają. Opadłam na skórzany fotel w poczekalni. Nawet gdybym nie usłyszała słów doktora McIntyre’a, domyśliłabym się jego diagnozy w chwili, gdy zobaczyłam zaczerwienione oczy ojca. Gestem dał mi znać, żebym wstała. Mocno ściskał moją dłoń, kiedy przez podwójne drzwi wyszliśmy ze szpitala na parking. W drodze do samochodu oboje milczeliśmy. Nie sądzę, byśmy byli w stanie wykrztusić słowo. – Tak bardzo cię kocham, Robin – powiedział, otwierając moje drzwi. – Chcę wyłącznie twojego dobra. – Słyszałam, jak doktor McIntyre mówił, że moje serce jest w gorszym stanie niż mamy – przyznałam. – Czy to znaczy, że nie będę żyła tak długo jak ona? Właśnie skończyłam piętnaście lat. W najlepszym razie miałam przed sobą kolejnych dziesięć. – Będziesz żyła dłużej – odparł ojciec pospiesznie. – Przypuszczalnie nawet tak długo jak zdrowi ludzie, bo teraz lekarze więcej wiedzą o tej chorobie niż dziesięć lat temu i coraz częściej ludzie podpisują karty dawców. Więc jeśli będziesz potrzebowała serca, to je dostaniesz. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że to nie jest takie łatwe. Wsunęłam się na siedzenie, ojciec zamknął drzwi i obszedł samochód od tyłu, podczas gdy ja wpatrywałam się w deskę rozdzielczą. – Chcę, żebyś zwolniła się z WF-u – oznajmił, przekręcając kluczyk w stacyjce. Już i tak siedziałam na ławce na prawie wszystkich ćwiczeniach, ale nie mogłam znieść myśli o jeszcze jednej rzeczy, która odseparuje mnie od przyjaciół.

– To nie tak, że się przemęczam na tych lekcjach – odparłam. – I od teraz będę cię woził do szkoły. – Tato, musisz wcześnie być na uniwersytecie. – Zmienię rozkład zajęć. – Co za różnica, czy będę jeździła z tobą, czy autobusem? – Czułam, jak odziera mnie z wolności. Zawsze był nadmiernie opiekuńczy. Miałam wrażenie, że teraz będzie jeszcze gorzej. – Musisz chodzić na przystanek, a w autobusie jest za wiele... powodów do ekscytacji. – Nieprawda! O czym ty mówisz? – Po prostu... zrób to dla mnie, dobrze? Chcę, żeby twoje życie było łatwe i spokojne. W rzeczywistości chciał być przy mnie w każdej minucie. Ochraniać mnie. Dusić. Niedługo każe mnie do siebie przykuć. Tamtego wieczoru po raz pierwszy zrozumiałam, czym jest prawdziwy strach. Leżałam w łóżku, serce waliło mi w żebra, w głowie głośno szumiała krew i bałam się zasnąć. Mama umarła we śnie, serce bez ostrzeżenia przestało jej bić. Godzinami nasłuchiwałam każdego stłumionego bum, jakbym jakimś cudem potrafiła sprawić, że moje serce nie przestanie pracować, jeśli tylko będę na nie zwracała uwagę. Rano ojciec zawiózł mnie do szkoły. Z koleżankami spotkałam się, kiedy wysiadły z autobusu. Mówiły o chłopaku, który wpadł w oko mojej najlepszej przyjaciółce Sherry, o imprezie, na którą się wybierały. Sherry miała nadzieję, że chłopak ją pocałuje. Wszystkie liczyły, że będzie piwo i trawka. Nie potrafiłam znaleźć sposobu na przyłączenie się do rozmowy, a one zapomniały zwolnić kroku. Sherry i ja zostałyśmy w tyle, ale idąc na zajęcia z biologii, nie miałyśmy sobie zbyt wiele do powiedzenia. Oczy mi się kleiły po niemal bezsennej nocy. Kiedy moje przyjaciółki marzyły o chłopcach, imprezach i alkoholu, ja dokładałam starań, by pozostać przy życiu. Na lekcji biologii pojawił się nowy uczeń. Siedzieliśmy przy dwuosobowych stolikach, a ponieważ mój stały sąsiad był nieobecny, panna Merrill kazała Travisowi Brownowi zająć jego miejsce. Wyglądał bardziej na szósto- niż ósmoklasistę. Niski i chudy. Kiedy podałam mu stos arkuszy, które panna Merrill nam rozdała, nie spojrzał mi w oczy. Miał naprawdę długie rzęsy i gęste włosy spadające na czoło. Z wyglądu przypominał dziewczynkę i był smutny. Typ chłopca, który ma szansę zostać celem dla jakiegoś brutalnego idioty z mojej szkoły. – Robin – powiedziała panna Merrill, stojąc przy tablicy – proszę, żebyś po lekcjach pożyczyła Travisowi zadania z ostatnich kilku tygodni, żeby mógł nadrobić materiał. – Okay – odparłam, bo naprawdę nie mogłam powiedzieć, że tego nie chcę. Siedząca kilka rzędów przede mną Sherry odwróciła się i posłała mi uśmiech z rodzaju „Cieszę się, że wybrała ciebie, a nie mnie”. Ostatnia rzecz, na jakiej mi zależało, to zostanie po lekcjach z tym pokręconym nowym chłopakiem, powiedziałam mu więc, że wieczorem prześlę mu tematy lekcji mailem. Kiedy wychodziłam z klasy, panna Merrill zawołała mnie do swojego biurka. – Wybrałam ciebie do pomocy Travisowi, bo miałam powód. Niedawno umarł mu ojciec. Pomyślałam, że może będziesz w stanie zrozumieć, przez co przechodzi. – Moja mama umarła dawno temu – odparłam. – To w gruncie rzeczy nie jest to samo. – Naprawdę? – Panna Merrill uniosła brwi. – W gruncie rzeczy nie – powtórzyłam, ale idąc na następną lekcję z adresem mailowym i numerem telefonu Travisa w kieszeni, zdawałam sobie sprawę, że nauczycielka ma rację. Oboje jesteśmy półsierotami. Z tego nie da się otrząsnąć. Wieczorem przesłałam mu tematy mailem, ale kiedy nie zrozumiał czegoś, co napisałam, kierowana

impulsem zadzwoniłam do niego. Wyjaśniłam problem, po czym dodałam: – Panna Merrill powiedziała mi, że twój ojciec umarł. Moja mama umarła, kiedy miałam cztery lata. Myślę, że dlatego wybrała mnie, żebym ci pomogła. – To właściwie nie jest to samo – stwierdził. – Tak samo jej mówiłam. – Miałaś całe życie na przyzwyczajenie się do tego. – To nadal jest straszne. Nie bardzo ją pamiętam, ale wciąż za nią tęsknię. Brakuje mi mamy. Chwilę milczał. – Mój ojciec był super – powiedział po minucie. – Masz rodzeństwo? – Nie, a ty? – Nie. Nagle odczułam samotność. Jego i swoją. – To trudne. – Tak, do dupy. I w dodatku musieliśmy się przeprowadzić. Nie stać nas było na dom w Hampstead, a mama w tutejszym Kościele ma przyjaciół, ale jest okropnie. Wynajmujemy starą ruderę. Twojej głupiej szkoły też nie cierpię. Jedyna dobra rzecz to plaża. Tata zawsze zabierał mnie do Topsail i spędzaliśmy czas na plaży. To było tak, jakbym go włączyła, i nagle zaczęły się z niego wylewać wszystkie te słowa. – Gdzie mieszkasz? – zapytałam. – W Carolina Beach. – Och. W szkole nigdy nie przyjaźniłam się z dzieciakami z Carolina Beach. Mój ojciec patrzył na nie z góry i podejrzewam, że mimowolnie przejęłam od niego to nastawienie. – A ty gdzie mieszkasz? – W Wilmington, na osiedlu niedaleko Uniwersytetu Karoliny Północnej, gdzie tato wykłada. Rozmawialiśmy o naszym sąsiedztwie i zrozumiałam, że prowadzimy całkowicie odmienne życie. Moje było czyste, uporządkowane, typowe dla średniej klasy, jego sprawiało wrażenie poskładanego naprędce. – Przynajmniej masz przyjaciół – powiedział. – Ja zaczynam od nowa. – Miałam przyjaciół – poprawiłam. – Teraz już nie. Hej, czy to prawda? Czułam, jakbym wreszcie sama przed sobą to przyznała. Kiedy ostatni raz Sherry zadzwoniła do mnie, a nie ja do niej? Kiedy ostatnio wysłała mi SMS-a? Moi przyjaciele szli naprzód, zostawiając mnie w tyle. – Co przez to rozumiesz? – Są... Sama nie wiem. Przyjaciółki zmieniają się inaczej niż ja. Już nie rozmawiają o ważnych sprawach. – W moich ustach zabrzmiało to tak, jakbym to ja je zostawiała, a nie odwrotnie. – Większość dziewczyn taka jest. Mają pusto w głowie. – Poważne uogólnienie. – Może i tak. Opowiedział mi o swoich przyjaciołach z Hampstead, którzy byli ekstra. Ja z kolei mówiłam mu, kto w szkole jest w porządku, a przed kim powinien się pilnować, a potem zaczęliśmy rozmawiać o muzyce i zanim się zorientowałam, była dziesiąta. Przyszedł tatuś i powiedział, że czas do łóżka. – To był twój ojciec? – zapytał Travis. – Tak. Chce, żebym się rozłączyła i poszła spać. – Dopiero dziesiąta.

– Wiem. Spojrzałam na łóżko, wspominając wczorajszą noc, kiedy nie spałam i starałam się skłonić moje serce, żeby biło. – Boję się kłaść. Przygryzłam wargę. Żałowałam, że nie mogę cofnąć tych słów. Nie mogłam uwierzyć, że powiedziałam to chłopakowi, którego ledwo znałam. – Dlaczego? – To takie... to głupie. Rzadko rozmawiałam o swoim sercu. Nie chciałam, żeby ludzie myśleli, że jestem słaba. Przed oczyma nagle stanęła mi jego koścista, dziewczęca postać. Dlaczego w ogóle z nim rozmawiam? Ale słowa strasznie chciały ze mnie wyjść. – Mam... tę samą chorobę serca co moja mama. Wczoraj dowiedziałam się, że jestem w gorszym stanie niż ona, więc przez całą noc nasłuchiwałam bicia swojego serca. To mnie przeraziło i teraz nie chcę się kłaść. – Och. – Przez kilka sekund milczał. – Możesz do mnie zadzwonić – zaproponował wreszcie. – To znaczy? – Zadzwoń do mnie, jak się położysz, to pogadamy o innych sprawach. Ty nie będziesz myślała o sercu, a ja o tacie. – To wariactwo. – Możesz to zrobić. – Nie, dziękuję – odparłam. – Muszę już kończyć. Jeszcze nie przeczytałam rozdziału na historię, a ty masz te tematy. – Jakbym miał zamiar to zrobić – roześmiał się. – Do zobaczenia jutro. Rozłączyłam się i przygotowałam do snu, myśląc, że jestem kompletną idiotką, skoro przez godzinę z nim rozmawiałam. Ale kiedy się położyłam, serce zaczęło mi walić i miałam wrażenie, że nie jestem w stanie nabrać powietrza w płuca. Zanim zorientowałam się, co robię, sięgnęłam po telefon i nacisnęłam klawisz powtórnego połączenia. Odebrał momentalnie i wiedziałam, że czekał. Stał się osobą, na spotkanie z którą cieszyłam się w szkole. On, a nie Sherry czy inne wieloletnie przyjaciółki. Tracąc je, zyskiwałam Travisa. Nie pasował zbyt dobrze do pozostałych chłopców. Nie chodziło tylko o jego wygląd, choć szczerze mówiąc, zaczynałam myśleć, że jest słodki. Miał śliczne szare oczy ocienione szalonymi długimi rzęsami i mimo że nie uśmiechał się często, to kiedy to robił, przekrzywiał głowę w sposób, który kazał mi odwzajemnić jego uśmiech. Był za bardzo zdruzgotany śmiercią ojca, żeby się starać o akceptację grupy. Wiele mi o nim opowiadał, a ja czułam zazdrość, że tak dobrze go znał, podczas gdy mnie odebrano szansę poznania matki. Miał naprawdę niesamowitego ojca. Ja kochałam swojego i powiedziałabym, że raczej jesteśmy z sobą blisko, ale dla Travisa ojciec był niemal jak najlepszy przyjaciel. Był naprawdę bardzo, bardzo dobry. Częściej rozmawialiśmy przez telefon, niż posyłaliśmy sobie maile, i minął jakiś czas, zanim się zorientowałam, że stary komputer, z którego korzystał do spółki ze swoją mamą, ciągle się psuje, a nie mają pieniędzy, żeby go naprawić. Nie wiedziałam, jak to jest, kiedy się nie ma dość pieniędzy na coś równie niezbędnego jak komputer. My z tatą mieliśmy trzy. Travis musiał więc czasami korzystać z komputera w szkolnej bibliotece, żeby odrobić lekcje – a odrabiał je, chociaż zachowywał się, jakby szkoła zupełnie go nie obchodziła. Co jakiś czas ojciec zawoził mnie do jego domu; uczyliśmy się, a potem wolno szliśmy na oddaloną o dwie przecznice plażę, gdzie bez końca opowiadał o pływach, falach i faunie morskiej – wszystkich tych rzeczach, których nauczył go ojciec. Wyglądało na to, że mój tata lubi Travisa, nazywał go „tym miłym chłopcem z domu przy plaży”. Cieszył się, że przestałam