Robert Charroux
KSIĘGA ZDRADZONYCH TAJEMNIC
Przekład
Lech Niedzielski
SPIS TREŚCI:
OD WYDAWCY: Robert Charroux i jego dzieło
PRZEDMOWA
Część pierwsza: PRIMOHISTORIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY: Zatopione miasta i zniszczone lądy
Świat za morzami – Buffon, Laplace, Arago i Humboldt są zgodni – Podwodne i podziemne
świątynie i miasta – Schronienie dla wtajemniczonych – Pod Sfinksem – Piramidy – Budowle
pozaziemskie? – Miasta-azyle – Powierzchnia Księżyca – Fakt zapomniany: koniec ostatniego
świata – Potop: Świat powstał w Armenii – Uratowane archiwa świata – Świadectwo kataklizmu na
Ziemi
ROZDZIAŁ DRUGI: Świat narodził się w USA
Wybrali pustynię – Pęknięcia – Zadecydował ktoś niewidzialny – Sprawdzenie amerykańskiej
hipotezy – Światło jest na Zachodzie – Ziemia jest krzywa – Amerykańskie tabu – Meksykanie żyli
w USA – O czym mówi Popol Vuh – Z tekstów: Ramajana i Drona Parva – Wenus i baśniowy
Zachód – Wiele twarzy Lucyfera – Bóg z Kosmosu – Stopione miasta prehistoryczne – Największa
amerykańska tajemnica – Dziesięć kwestii domagających się wyjaśnienia
ROZDZIAŁ TRZECI: Zagadka pustyni Gobi
Mr Mołotow pielgrzymuje do Ułan Bator – Święte księgi i czarodziejski pierścień – Biała Wyspa –
Tajna historia naszych czasów – Wybuch jądrowy w Mongolii – Jeśli już gdzieś bomby wybuchły,
wybuchną tam ponownie
ROZDZIAŁ CZWARTY: Epoka kamienna wymysł prehistoryków
Ziemia krąży po uprzywilejowanej orbicie – Exodus z planety na planetę – CTA-102 – Cudowne
nieposłuszeństwo Ewy – Przeznaczenie człowieka – Sześć podstawowych błędów – Żelazo i
galwanizacja przed trzydziestoma tysiącami lat – Neolit i paleolit wymysłem prehistoryków
ROZDZIAŁ PIĄTY: Kosmos i arka-rakieta
Punkt zerowy, czyli tam, gdzie wszystko istnieje w nicości – Tajemnice, wieczne tajemnice... –
Kosmos: plazma wypełniona pustką – Niewidzialne Wszechświaty – Niezwykły Wszechświat
Louisa Jacota – Kraina Mu leży na Księżycu – Kosmologia Teilharda de Chardina – Rozumność
materii – Tajemniczy DNA – Nerwy roślin – Sprytna szczeć – Wszystko przychodzi z innych planet
– Wersja ocenzurowana
Część druga: PROTOHISTORIA
ARKA O NAZWIE WENUS
ROZDZIAŁ SZÓSTY: Aniołowie i Księga Enocha
Siedem biblijnych wersów – Synowie Boga i córki człowiecze – Księga Enocha – Bardzo ludzcy
aniołowie – Praojcowie Hiperborei
ROZDZIAŁ SIÓDMY: Odwieczna tajemnica i niebezpieczne słowo
Czy Noe był Hiperborejczykiem? – Blady strach zazdrosnych mężów – Mojżesz był Egipcjaninem
– Zagadkowy Melchizedek, Gospodarz Świata – Niebezpieczne słowo
ROZDZIAŁ ÓSMY: Wenus – planeta naszych przodków
Co dziesięć tysięcy lat – koniec świata – Gdy biegun północny był na południu – Wenus była
niewidoczna – Tablice z Tirvalour – Tablice babilońskie – Sumer i Biblia – Wojna atomowa między
Atlantydą i Mu
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY: Hiperborejscy astronauci
Wenusjanie lądują w Armenii – Ta sama krew, ta sama rasa? – Kwatera Główna w Hiperborei –
Chaos po potopie – Hebrajczycy przeciw Hiperborejczykom – „Operacja Noe”
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY: Zazdrosny Bóg narodu wybranego
Prapoczątki według Księgi Enocha – Oannes, bóg-ryba – Fantastyczna Bestia – Olbrzymi –
Olbrzymi z Hiperborei – Olbrzymi biblijni – Potwory przeciw ludziom – Zazdrosny Bóg napomina
– Tajemnica Narodu Wybranego? – Echnaton – faraon monoteistyczny – Nefretete i Mojżesz –
Egipska religia i egipski przywódca – Śmierć egipskich bogów – Misja Narodu Wybranego
PRZYPISY
Od wydawcy
Robert Charroux i jego dzieło
Zwolenników książek Ericha von Dänikena, czy mówiąc szerzej, interesujących się problema-
tyką starożytnych astronautów, czeka nie lada uczta. Oto będą mogli zapoznać się z książkami
słynnego francuskiego badacza tajemnic przeszłości, największego, choć właściwie nieznanego w
Polsce, rywala Ericha von Dänikena – Roberta Charroux (wymawiaj: Szaru, z akcentem na ostatnią
zgłoskę). Zanim Däniken wydał swoją pierwszą książkę „Wspomnienia z przyszłości” (1968),
Francuz miał już za sobą „100.000 lat nieznanej historii człowieka” (1963), w której wyraźnie
sformułował dwa twierdzenia:
1. Przed tysiącami lat istniała na Ziemi wysoko rozwinięta cywilizacja oraz
2. W historii ludzkości maczali palce przybysze z kosmosu.
Oczywiście można się spierać, czy Robert Charroux był pierwszym, który postawił na porządku
dziennym którąś, lub obie, z powyższych tez. On sam niekiedy powołuje się na badaczy radzieckich,
którzy dawali wyraz swoim podejrzeniom, że występujące w Biblii postacie mogą być istotami z
kosmosu (Jahwe, Jezus itp.) i że jest coś nie w porządku z naszą historią (M. Agrest, W. Awiński, W.
Zajcew i I. Lisiewicz), ale Rosjanie nie przedstawili właściwie usystematyzowanej, zamkniętej
koncepcji, jak zrobili to Charroux czy Däniken.
Być może palma pierwszeństwa należy się Anglikowi Brinsleyowi Poer Trenchowi (za tym
pseudonimem ukrywa się lord Clancarty z Brytyjskiego Parlamentu), który w wydanej w 1960 roku
książce „Niebiańscy ludzie” (The Sky People) wiąże z naszą prehistorią rozumny czynnik kosmicz-
ny. A może należy ją przyznać Louisowi Pauwelsowi i Jacquesowi Bergier z ich ekscentrycznym
bestsellerem „Poranek magów” (Le matin des magiciens, 1960), chociaż tak naprawdę pogląd o
istnieniu w zamierzchłych czasach wysoko rozwiniętej cywilizacji, która uległa zagładzie atomo-
wej, wyartykułowali oni w sposób jawny raczej dopiero w „Wiecznym człowieku” (Eternal Man)
wydanym w 1972 r.
A przecież nieco wcześniej, bo w 1969 r., Włoch Peter Kolosimo napisał klasyczną niemal pracę
astroarcheologiczną – „Nie z tego świata” (Not of this World), zaś rok później (1970) wyszła książka
„Ludzie i cywilizacje fantastyczne” (Hommes et civilisations fantastiques) rodaka Charroux –
Serge'a Hutin.
Na oddzielny akapit, w tym krótkim omówieniu historii myśli astroarcheologicznej, zasługuje w
ogóle w Polsce nieznany i dotychczas nie wydany Raymond Drake. W 1968 r., a więc jednocześnie
z ukazaniem się „Wspomnień z przyszłości” Dänikena, napisał on swoją nadzwyczaj przyzwoicie
udokumentowaną i trzeźwą książkę „Bogowie i kosmonauci na starożytnym Wschodzie” (Gods and
Spacemen in the Ancient East) – później poszukiwał przybyszów z kosmosu w dawnej przeszłości
(Gods and Spacemen in the Ancient Past) oraz w dawnych czasach Nowego Świata (Gods and
Spacemen in the Ancient West).
Żaden z nich nie był jednak tak wytrwały w tropieniu pozaziemskich śladów na naszej planecie
jak Charroux i Däniken i tylko ci dwaj pozostali na placu boju.
Robert Charroux urodził się w 1909 r. Początkowo pracował jako urzędnik w Ministerstwie
Poczty i Telegrafu. Od 1943 r. przez dwa lata był ministrem kultury w rządzie francuskim. Od 1945
r. pracował jako dziennikarz, zaś od roku 1960 zdobył uznanie jako pisarz zajmujący się zagadkami
naszej przeszłości. Przez wiele lat przemierzał wszystkie kraje świata w poszukiwaniu śladów
mogących potwierdzić teorie, którym, dosłownie poświęcił swoje życie, gdyż zmarł w trakcie jednej
ze swoich wypraw. Napisał osiem książek dotyczących spraw, które później zaczęto określać nazwą
paleoastronautyki lub astroarchoeologii i kilka z nich stało się światowymi bestsellerami. Już po
śmierci (w 1978 r.) związane z nim paryskie wydawnictwo Laffonta wydało syntezę wszystkich prac
Roberta Charroux – biblię jego astroarcheologii, zatytułowaną „Księga jego ksiąg”. Ta ostatnia,
ukaże się nakładem naszego wydawnictwa jako „Tajemniczy świat Roberta Charroux”, którą to
nazwę nadaliśmy zresztą całemu cyklowi jego książek.
Na koniec słowo od wydawcy do sceptyków i krytyków.
Zdajemy sobie sprawę z licznych słabości występujących w książkach Roberta Charroux, który
niekiedy wykazuje marne pojęcie w sprawach naukowych bądź też opiera się na teoriach, będących
dziełem być może szalonych jednostek, z rozpędu, a może z naiwności lub ignorancji, fałszywie
umieszczanych przezeń na piedestale nauki.
Jednakże nie widzimy nic złego w podejrzeniu, że na Ziemię zawitały kiedyś rozumne istoty z
kosmosu. Nie widzimy również nic złego w twierdzeniu, że ich obecność mogła znaleźć odbicie w
wielu legendach lub świętych księgach z Biblią na czele. Mało tego – takie poglądy, będące przecież
zrębami myśli astroarcheologicznej, uważamy za zdrowe i wielce prawdopodobne – i to z
naukowego punktu widzenia.
Kosmos jest wielki. Istnieją w nim tryliony planet. Muszą istnieć miliony lub miliardy planet
zamieszkałych przez istoty rozumne, z których część lata sobie swobodnie po kosmosie. Niektóre z
nich musiały kiedyś nas odwiedzić. A co mogło z tego wyniknąć?
Po odpowiedź zwróćcie się do Ericha von Dänikena i Roberta Charroux.
Łódź, kwiecień l994 rok
Przedmowa
Człowiekowi zagraża realne niebezpieczeństwo, że prędzej zniknie jako gatunek, niż pozna
prawdę o swoim pochodzeniu i nieznanych siłach, które kierowały jego losem. Człowiek nie ma
pojęcia o swych nieznanych praprzodkach, którzy w zamierzchłych czasach tworzyli wspaniałe
cywilizacje i jak my dziś – próbowali podbijać Kosmos.
Nieprawdopodobne i jednocześnie deprymująco odporne na ludzkie dociekania, tajemnice te
wciąż stanowią wyzwanie dla naszej ciekawości: cudowny rozkwit architektury Egiptu,
tajemniczość greckiej mitologii, Hiperborea, budowa piramid, „wieże latających ludzi” z Zimbabwe
i Peru, lewitowanie, Kabała, Graal i wciąż niepoznane społeczeństwa starożytne. Przeczuwając, że
mogą być świadkami końca ery, zbuntowani ludzie prawdopodobnie chcą teraz zrzucić łuski z oczu
i zwątpić we wszystko, w co dotąd zmuszeni byli wierzyć.
Chciałbym zatem zaproponować nowe spojrzenie na znaną i nieznaną historię, w postaci zbioru
hipotez z pogranicza historii oficjalnej, a dzięki introspektywnym dociekaniom – sięgających tego,
co znane jest jako równoległe kosmosy. Nie będę przybierał aroganckiego tonu mędrca przeświad-
czonego o swej wiedzy, lecz przyjmę raczej postawę pełnego pokory poszukiwacza, który pewien
jest tylko tego, że postąpił do przodu zaledwie o kilka kroków.
Nasze pojmowanie własnego pochodzenia jest obarczone wielkim błędem, historia i prehistoria
zaś to jeden fałsz. Wyobraźmy sobie kropkę zaznaczoną ołówkiem na linii o długości trzystu
milionów kilometrów albo ziarnko piasku na Saharze. Tak wygląda przełożona na język konkretów
nasza historia i prehistoria w kontekście pojęć czasu i przestrzeni. Czy to jednak rozsądne sprowa-
dzać naszą cywilizację do nikłej kropki, znaczącej niewiele więcej niż ziarnko piasku? Nasza
tradycja odziedziczona po przodkach i podświadoma, choć uparta intuicja każą nam przypuszczać,
że swoje wielkie przeznaczenie człowiek ma spełnić poprzez cykl znikających cywilizacji. W
odpowiedzi na to, co zdaje się wyłaniać z otchłani przeszłości, oficjalna nauka mówi „Nie!”. Można
sądzić, że przetrwała tylko jedna prawda – prawda o istnieniu tajemnicy. Musimy ją uważać za
jedyną przekonującą i niezniszczalną rzeczywistość.
Albert Einstein, jeden z największych geniuszy w dziejach ludzkości, człowiek najbardziej chyba
predestynowany do ogarniania swym umysłem wszystkich problemów, obdarował nas złotym
kluczem do wiedzy:
„Najcudowniejszym doznaniem, które może się stać udziałem człowieka, jest poczucie tajemnicy.
Stanowi ona źródło prawdziwej sztuki i autentycznej nauki. Jeśli ktoś nigdy tego nie doświadczył, jeśli
pozbawiony jest daru dziwienia się i zachwycania, równie dobrze mógłby być martwy – jego oczy nie
widzą”.
W tym samym duchu wielki poeta Jean Cocteau zaryzykował wyrażenie pochwały mojej książki
„100.000 lat nieznanej historii człowieka” (Pandora Books, 1994 – przyp. red. pol.), mimo że
przedstawiłem w niej pewne niezwykle ryzykowne hipotezy. Myśląc podobnie jak Einstein, poeta
zaszczycił mnie długim listem, którego zakończenie brzmi następująco:
„Pańską książkę [...] powinno się chronić i uczynić przedmiotem rozważań. Należałoby pomedytować
nad bezsilnością – z jaką przed obliczem niezmierzonej, przerażającej ludzkiej głupoty sunie procesja
dowodów – oraz nad wyboistymi drogami, którymi idą odkrycia i wynalazki.
Wyjaśnił mi Pan kilka wersów Requiem, które dotychczas błędnie pojmowałem, pańskie teksty
wykraczają bowiem poza oficjalną egzegezę, czyniąc prostym to, co wydaje się skomplikowane”.
Czuję się zmuszony prosić Jeana Cocteau o wybaczenie, ale ta książka jest – jak to obecnie
widzę – jedynie niewprawną, kulawą próbą, niegodną jego uwagi. Po przestudiowaniu bowiem
apokryfów i starożytnych tekstów pozostawionych przez wielkie cywilizacje jawi się teraz przede
mną głębsza prawda: Prawda o Zachodzie. Świat zrodził się na Zachodzie, światło przyszło z
Zachodu. Tu leży czarodziejski klucz, który – jak głęboko wierzę – rzeczywiście otworzy lub
przynajmniej uchyli wrota Nieznanego.
Część pierwsza
PRIMOHISTORIA
Primohistoria to okres w dziejach rodzaju ludzkiego poprzedzający protohistorię i
równoległy do prehistorii, jednak różniący się od niej tym, że zakłada istnienie rozwinię-
tych cywilizacji.
Rozdział pierwszy
Zatopione miasta i zniszczone lądy
O potopie mówi tekst Biblii, a gliniane tabliczki babilońskie podają wersję identyczną choć
wcześniejszą. Jest to pisemny przekaz historii w dosłownym rozumieniu, powszechnie uznany za
pierwszy zapis w naszej cywilizacji.
Moim zdaniem pogląd ten opiera się na zadawnionym błędzie, popełnianym przez Hebrajczy-
ków i chrześcijan, dla których Stary Testament pozostaje niewzruszonym kanonem prawdy. Jak
powiadają hebrajskie teksty, nie można tam zmienić ani jednego słowa, ani jednej litery.
To prawda, że świat zawdzięcza ogromnie dużo Hebrajczykom, podobnie jak Hidnusom,
Egipcjanom i Grekom oraz że nikt nie wątpi w wielką wartość Biblii jako dokumentu, jednakże
Adam i Ewa nie byli Semitami, Hindusami, Egipcjanami czy Grekami. Taka koncepcja nie
wytrzymuje konfrontacji z odkryciami poczynionymi w ciągu ostatnich stu lat, mówiącymi o
istnieniu wysoce rozwiniętych prehistorycznych cywilizacji, nie znanych, niestety, autorom Księgi
Rodzaju.
Jeśli odrzucimy pseudohominidy, takie jak australopitek, sinantrop, pitekantrop, człowiek z
Fontechevade czy człowiek z Piltdown, które są albo zwykłym szalbierstwem albo nonsensem, to
pierwszą, jak się zdaje, znaną ludzką istotą pozostanie człowiek z Cro-Magnon, który czterdzieści
tysięcy lat temu mieszkał w dzisiejszym okręgu Perigord we Francji.
Pozostając w granicach wyznaczonych przez prehistorię, musimy przyznać, że cywilizacja
przyszła ze środkowozachodniej i południowo-zachodniej Francji, trudno jest bowiem nie uznać za
cywilizowanych ludzi, którzy wyrzeźbili kamienne księgi prehistorycznej biblioteki w Lussac-les-
Chateaux, lub malujących na ścianach jaskiń w Montignac-Lascaux.
Archeolodzy jednak, z powodu religijnego sekciarstwa, czy też z powodu braku wyobraźni i
odwagi, nie wierzą w istnienie cywilizacji neandertalskiej ani też stworzonej przez ludzi z Cro-
Magnon z ich miastami, handlem, przemysłem, sztuką itd.
Jeśli przez „cywilizację” rozumiemy obraz społeczeństwa zbliżony do naszego, to Cromagnoń-
czyków musimy zredukować do wymiaru prymitywnej przeciętności. Czy jednak istnieje jakiś
istotny powód, by wierzyć, że pierwsza ludzka cywilizacja to cywilizacja śródziemnomorska lub
orientalna?
Nasza historia sięga w przeszłość o wiele dalej niż sumeryjskie gliniane tabliczki, ponieważ w
geologii oraz w ustnych przekazach brzmią odległe echa zdarzeń spoza świata starożytności.
Niełatwo jest je umiejscowić w czasie, jednak ich autentyzm nie budzi wątpliwości.
Świat za morzami
Przekazy celtyckie mówią o innym, leżącym na zachodzie „świecie za morzami”, podczas gdy
Biblia, zamknięta w swym niemodnym już nieco egocentryzmie, umiejscawia kolebkę ludzkości na
Bliskim Wschodzie, w dorzeczu Tygrysu i Eufratu, nie wykluczając wszakże możliwości przedłuże-
nia ziemskiej egzystencji w kierunku boskich niebios, które mogą oznaczać inne planety i gwiazdy.
Teolodzy i historycy w spokoju ducha przyjmują biblijna propozycję, opatrując ją pieczęcią swej
oficjalnej aprobaty. Co jednak począć z przekazami rodem z Irlandii, Walii, Francji, Hiszpanii i
Meksyku, z mitologiami pochodzącymi z całego świata, z których każda reprezentuje swą własną
wersję genesis.
Uczciwość wymaga, aby badając hipotetyczne cywilizacje, brać pod uwagę każdy przekaz, a tro-
pów poszukiwać w zbudowanym na zasadach logiki świecie, do którego prowadzi nas nasza wiedza.
Takie spojrzenie pozwala sądzić, że geometryczny środek ludzkości nie znajduje się na obsza-
rach Orientu, historia zaś nie bierze swego początku od Sumerów i potopu, który dla ortodoksyj-
nych archeologów stanowi punkt przecięcia naukowej pewności z niesionym przez tradycję
domniemaniem.
Nie ma najmniejszej wątpliwości, że opisany w Księdze Rodzaju globalny potop wygląda na o
wiele bardziej destrukcyjną siłę, niż to można stwierdzić w dorzeczu Tygrysu i Eufratu. Bretońskie
miasto Is zostało zalane podobnie jak ląd łączący Francję z Anglią i wydarzenie to, jako historycz-
nie niewątpliwe, sięga w przeszłość dalszą niż epoka sumeryjska.
Prehistoryczne pisemne przekazy z Glozel we Francji, Newton w Szkocji, Alvao w Portugalii, z
Bautzen w Niemczech czy z rumuńskiego Costi są o tysiące lat starsze od tabliczek babilońskich i
mówią o istnieniu wykształconych ludzi, którzy byli spadkobiercami niezwykle starych, zaginio-
nych cywilizacji.
Archeolodzy uparcie zamykają się w granicach kurczowego racjonalizmu: Oto wytapianie żelaza
rozpoczęło się nie wcześniej niż przed trzema i pół tysiącem lat, a zatem epoka brązu wyprzedziła
żelazo (jest to pogląd niemądry, gdyż opiera się wyłącznie na fakcie, że brąz jest metalem trwalszym
od żelaza); najstarszymi ruinami są babilońskie zikkuraty (świątynne wieże tarasowe), a więc
cywilizowany świat narodził się w Sumerze. Wszystko to jest fałszem.
Buffon, Laplace, Arago i Humboldt są zgodni
Chińskie przekazy utrzymują, że ziemska cywilizacja liczy sobie kilkaset tysięcy lat.
Przyrodoznawca Buffon ogłosił, że w niektórych rejonach kuli ziemskiej „spadały szeregami
odłamki granitu, porfiru, jaspisu i kwarcu, zmieszane ze skamielinami nieznanymi na ziemi”.
Słynny matematyk Laplace pisał:
„Z krain, które zamieszkiwali, zniknęli wspaniali ludzie o imionach prawie nieznanych historii. Języki,
którymi się porozumiewali, a nawet ich miasta przestały już istnieć; z osiągnięć ich wiedzy i przemysłu
nie pozostało nic poza niejasną tradycją i kilkoma przekazami pisemnymi o niepewnym pochodzeniu”.
Aleksander Humboldt, twórca geografii botanicznej, utrzymywał, że w zamierzchłych czasach
potężny kataklizm zatopił większą część zamieszkałego przez ludzi świata.
„Nie ma wątpliwości” – powiedział wielki fizyk Arago, „że powodzie nie są wyjaśnieniem
skutków, które stwierdzają geolodzy”. Był on przekonany, że nastąpiło głębokie obsunięcie
powierzchni ziemi spowodowane kosmiczną katastrofą.
Królewski astronom i członek Akademii Nauk, Jean Syhrian Bailly, tak pisał w 1785 r.:
„Tradycje i pomniki dają obfite świadectwo tego, że przed całopalną pożogą na ziemi istniała
światowa cywilizacja, z której pozostały jedynie szczątki”.
Biorąc pod uwagę te wypowiedzi sławnych ludzi, pisarz A. d'Espiard de Cologne pokusił się o
takie podsumowanie:
„Wygląda to tak, jakby na powierzchni kuli ziemskiej wszystko się bezładnie piętrzyło; jak gdyby na
ziemię spadł jakiś inny świat, lub przynajmniej jego odpryski.
Dziś geolodzy, etnolodzy, archeolodzy i naukowcy wszystkich innych dyscyplin zgodni są co do tego,
że potężne trzęsienia ziemi i powodzie spustoszyły ją i zdziesiątkowały jej mieszkańców w czasach, które
można w przybliżeniu określić na lata: 4000, 10.000, 16.000 przed Chrystusem [...] i tak dalej. Wszyscy
uznaliby możliwość istnienia zaginionych cywilizacji gdyby nie zasiane przez prehistoryków wątpliwości
w postaci wymyślonych przez nich er w rodzaju paleolitu czy neolitu albo też idei pochodzenia człowieka
od małpy. Jeśli nasi przodkowie byli małpami, to z pewnością nie mogli zajmować się fizyką atomową,
telewizją czy kosmicznymi podróżami! Jednak w ciągu ostatnich kilku lat dwa odkrycia podważyły teorie
historyków starej szkoły, sprawiając że problem jest znów aktualny. Nowe konstatacje brzmią:
1. Jest rzeczą nieprawdopodobną, by człowiek pochodził od małpy.
2. Paleolit i neolit to wymysły, monstrualne błędy, oparte wyłącznie na fałszywych interpretacjach”.
W następnych rozdziałach omówię to bardziej szczegółowo, teraz zaś zwracam tylko uwagę, że
nasi przodkowie, z wyjątkiem nielicznych, żyjących na marginesie prymitywnych osobników, nigdy
nie używali kamiennych noży, toporów czy innych narzędzi. Gdyby bowiem stosowanie tych
kamiennych przedmiotów było powszechne, to takie znaleziska powinny iść w miliardy. W
porównaniu z tym nie znaleziono właściwie nic, poza kilkuset tysiącami kamiennych toporów
(główne narzędzie), nie wystarczających, by przyjąć, że jedno ziemskie pokolenie liczyło więcej niż
dwadzieścia osób.
Wciąż istnieją dowody świadczące o tym, że pogrzebane zostały miasta, a całe kontynenty
unicestwione przez powodzie i kosmiczne kataklizmy – że przed nami istniały nieznane cywiliza-
cje.
Wierzyli w to: Buffon, Laplace, Arago i dziesiątki innych uczonych. Czemu więc nie mielibyś-
my wierzyć i my?
Podwodne i podziemne świątynie i miasta
W różnych miejscach pustyni Gobi rosyjscy archeolodzy odkryli rozlegle, wychylające się z
piasku fundamenty. Na pustym jemeńskiej, w pobliżu Maribu, znajdują się ruiny starożytnej stolicy
królowej Saby, pod nimi jednak są fundamenty znacznie starszego miasta z czasów, kiedy Arabia
była urodzajną, dobrze nawodnioną krainą.
Idąc dalej na północ, ponad sto kilometrów na zachód od Homs w Syrii, napotykamy ruiny
Palmiry. Czemuż to wielkie starożytne miasto wybudowano na pustyni? Historycy nie potrafią
odpowiedzieć na to w sposób przekonywający, a dodatkowo deprymuje ich świadomość, że w
stolicy królowej Zenobii żyło, zaspokajało głód i pragnienie setki tysięcy mieszkańców. Wszystko
jednak stanie się zrozumiałe z chwilą, gdy przyjmiemy, że w owym czasie ta pustynia była terenem
uprawnym. Według żydowskich przekazów, Palmirę wybudował król Salomon, jednak już wcześ-
niej na miejscu tym znajdowały się ruiny. Niektórzy kronikarze zgadzają się z baronem d'Espiardem
de Cologne co do tego, że „wielce czcigodny król [Salomon] znalazł zakopany w mieście wielki
skarb; w mieście, które zostało zniszczone przez straszliwy kataklizm. To właśnie było źródłem jego
słynnych bogactw”.
Król Salomon wysyłał ekspedycje do Ofiru, usytuowanego podobno na terenach dzisiejszej
południowej Rodezji, by zdobyły złoto na budowę świątyni. Spotkało go jednak spore rozczaro-
wanie. W rzeczywistości Salomon był pierwotnie ubogim królem, który z konieczności przyjął od
Hirama pomoc przy wznoszeniu świątyni. Twierdzenie d'Espiarda de Cologne nie było więc
zupełnie pozbawione podstaw. Według legendy, starożytne greckie miasto Copae zostało zniszczone
przez Herkulesa. W historii tej kryje się oczywiście bardziej racjonalna prawda.
Jeszcze w dziewiętnastym wieku pozostałości miasta widoczne były na dnie jeziora Copais. Pięć
tysięcy lat temu gród ten musiał się znajdować co najmniej pięćdziesiąt metrów wyżej. Archeolodzy
ze zdumieniem odkryli system kanalizacji odprowadzającej ścieki do morza, ponieważ jednak
miasto osiadło na dnie zagłębienia, kanały te skierowane były ku górze zamiast prowadzić w dół.
Świadczy to o rozmiarach kataklizmu. Grecy nie zachowali o nim żadnych wspomnień i wszystko
przypisali gniewowi Herkulesa.
Copae było zaś miastem potężnym. Wyrąbane w litej skale przejścia towarzyszyły pięćdziesięciu
odgałęzieniom ciągów kanalizacyjnych, służąc jako wentylacyjne szachty. Cały ten system był
dokonaniem tytanicznym, przekraczającym możliwości zarówno starożytnej, jak i współczesnej
Grecji.
Schronienie dla wtajemniczonych
Zasypane świątynie są odkrywane w Egipcie kilkakrotnie w każdym stuleciu i nie ma wątpliwo-
ści co do tego, że pustynia wciąż jeszcze kryje rozległe, nieznane miasta.
Częściowo odkopano zabytki Teb, „miasta stu wrót” z jego skalnymi grobowcami i podziemny-
mi pałacami. Podobnie ma się rzecz z Karnakiem, gdzie tysiąc sześćset potężnych sfinksów pełni
straż wzdłuż królewskiego traktu. Odkryto również Sfinksa w Gizie, a także dolne partie piramid,
jednak prastary Egipt, ten sprzed faraonów i potopu wciąż jeszcze spoczywa głęboko uśpiony pod
milionami metrów sześciennych piasku, którego spiętrzenie pozostaje nadal nie wyjaśnione.
Baron d'Espiard de Cologne, który całe swe życie poświęcił badaniu tych spraw oraz gromadze-
niu przekazów pochodzących z Afryki Północnej , tak pisał w swej książce L’Egypte et l'Oceanie
(Paryż, 1882):
„W zamierzchłych czasach powiadano, że na południe od Wielkich Piramid i na zachód od zapadłych
ruin Memfis znajduje się świątynia oraz resztki mniej lub bardziej zasypanego piaskiem starego portyku,
który nie jest łatwy do znalezienia w bezmiarze pustyni. Legenda głosi, że tu właśnie znajdują się wejścia
do długich podziemnych korytarzy prowadzących do labiryntów oraz starożytnych niezwykłych
pomieszczeń mieszkalnych. Piramidy zaś były jedynie okazałymi wieżycami całego tego systemu.
Rozległe połączone ze sobą odgałęzienia nadawały budowli charakter miasta pogrążonego nie w wodzie,
lecz raczej wchłoniętego przez suchą materię”.
Wciąż nie podając źródeł swych informacji, baron dorzuca, że tajemnica ta długo jeszcze
pozostanie nie wyjaśniona, ponieważ grupy osób wtajemniczonych organizują spotkania w
zasypanym mieście, które pełni również rolę azylu „wysokich osobistości świata Zachodu”. A zatem
pod egipską pustynią leżało podziemne królestwo podobne do tybetańskiej Agarthy.
Obliczenia i dociekania zadufanych uczonych mężów, kazały wtajemniczonym kręgom Egiptu i
Zachodu – przewidującym z dużym wyprzedzeniem wielkie kataklizmy, które miały dotknąć glob
ziemski – zbudować sobie ten azyl, a jednocześnie zabezpieczyć „różnego rodzaju cenne przedmio-
ty oraz archiwa prastarego świata.
Rozważania D'Espiarda de Cologne nie są zbyt przekonywające, jednakże nikt już nie pamięta,
że dziewiętnastowieczne wykopaliska słynnego egiptologa, Augusta Mariette'a, zdają się potwier-
dzać te fantastyczne interpretacje.
Pod Sfinksem
Na głębokości dwudziestu metrów pod Sfinksem Mariette odkrył gigantyczne budowle i
wspaniałą świątynię o niezliczonych komnatach i korytarzach, zbudowaną z granitu i alabastru.
Pozbawiona jakichkolwiek napisów czy płaskorzeźb, trwała pogrzebana przez tyle tysięcy lat, żaden
historyk nie podejrzewał nawet jej istnienia.
Tradycja głosi, że Sfinks został wzniesiony w czasach, których nie sięga ludzka pamięć i że to
samo odnosi się do Piramid. Jest też rzeczą zupełnie oczywistą, że nie wybudowano ich na pustyni.
W mojej książce „100.000 lat nieznanej historii człowieka” w dość istotnym stopniu rozwijam
ten temat – teraz mogę dokonać kolejnego uzupełnienia.
Jeśli Piramidy są tym, za co je uznajemy – a więc rodzajem ostoi w obliczu ziemskich katakliz-
mów i groźby pogrzebania pod przesuwającymi się piaskami – to należy przyjąć, że spełniają one
również rolę świątyń, w których deponowane były najcenniejsze dokumenty starożytnych cywiliza-
cji. Oznacza to, że ich budowniczowie prawdopodobnie zamierzali nadać im takie rozmiary, masę
oraz wewnętrzny i zewnętrzny kształt architektoniczny, które świadczyłyby o wysokim poziomie
wiedzy matematycznej i astronomicznej.
Zabytki starożytnego Egiptu potrafią mówić, jednak milczą mimo niezliczonych prób wydobycia
z nich informacji przez naukowców, pseudonaukowców czy okultystów. Wielkie Piramidy nie chcą
zdradzić swej tajemnicy ignorantom.
Piramidy
Data ich budowy nadal pozostaje zagadką. Napoleon ocenił ich wiek na około cztery tysiące, a
Herodot na sześć tysięcy lat. Według współczesnych archeologów Piramidy są grobowcami i
podobnie jak Sfinks zostały zbudowane około 2900 r. przed Chrystusem.
Historyk Abu-Zeyd el Balchi pisze, że „przetłumaczono na arabski napisy wyryte na Piramidach,
co pozwoliło określić, kiedy zostały zbudowane. Było to mianowicie w okresie, gdy konstelacja
Lutni znajdowała się w zodiakalnym znaku Raka. Z obliczeń wynika, że chodzi tu o siedemdziesiąt
dwa tysiące lat przed Hedżrą [ucieczka Mahometa z Mekki do Medyny przed prześladowaniami w
622 r. – przyp. Tłum.].
Wydaje się to z lekka przesadzone!
Papirusy znalezione przy mumiach przez arabskich i koptyjskich archeologów, Armeliusa,
Abumazara i Murtadiego przekazują bardziej prawdopodobną relację:
„W tym czasie Saurid, syn króla Egiptu Sahluka, ujrzał we śnie ogromną planetę, która z potwornym
łoskotem uderza w Ziemię, pogrążając ją w ciemnościach. Zdziesiątkowana ludność nie wiedziała, gdzie
się schronić przed spadającymi głazami i cuchnącą wodą, które towarzyszyły kataklizmowi. Zdarzenia te
rozgrywały się w czasie, gdy samo centrum konstelacji Lwa sięgnęło właśnie głowy Raka. Wówczas król
Saurid wydał polecenie budowy Piramid”.
Historia ta pozostaje w zgodzie z istniejącymi na całym świecie legendami, które mówią o
spadającym na ziemię nieboskłonie i – w mojej ocenie – ma związek z pojawieniem się planety
Wenus.
Starożytni twierdzili, że pokrywający Piramidy wapień (dziś zniknął on już całkowicie) zdobiły
napisy w nieznanym języku. Teksty te oglądał w trzynastym wieku arabski historyk i lekarz,
Abdallatif.
Brak jest jednakże hipotez, które by w sposób zadowalający wyjaśniały tajemnicę Piramid. Ich
przeznaczenie nadal pozostaje zagadką, ich inskrypcji nie rozszyfrowano, a niższe kondygnacje są
dla nas niedostępne.
Archeolog Jomard oświadczył:
„Wciąż wymaga odpowiedzi pytanie w jakim celu spiętrzono taką masę kamienia; a także jakie jest
przeznaczenie tych wszystkich podziemnych galerii, tej obfitości komnat; szybu, o którym nie wiemy,
gdzie ma wlot, ani jak wygląda jego najniższy odcinek; tych skośnych, horyzontalnych i krętych przejść
najrozmaitszych rozmiarów; tych dwudziestu pięciu zagłębień w kamiennych ławach górnego korytarza;
tej galerii o podwyższonym sklepieniu, za którą biegł niezwykle niski pasażyk; tych trzech pojedynczych
wnęk przed wejściem do głównej sali – ich kształtu i szczegółów nie dających się porównać do niczego
znanego nam dotychczas...”.
Nie dających się porównać do niczego znanego nam dotychczas – i tu być może kryje się klucz
do tajemnicy!
To prawda, że okultyści odpowiedzieli na te pytania, podtrzymując zwłaszcza twierdzenie, że
wnętrze Piramid jest szlakiem wtajemniczenia. To prawda, że inne pomniki na świecie są podobny-
mi zabytkami: megality, wygładzone kamienne jaskinie Bretanii i Wysp Brytyjskich; świątynia
Hagar na Malcie; posągi na Wyspie Wschodniej, ziemne piramidy Polinezji. Tajemnica otacza nasz
świat, jednak zwłaszcza wewnętrzna architektura egipskich Piramid „nie da się porównać do
niczego znanego nam dotychczas”.
Budowle pozaziemskie?
Powstaje pytanie: Czy ich znaczenie, czy powód ich istnienia wykracza poza granice naszego
pojmowania?
Takie pytanie postawiono pewnego wieczora przy Okrągłym Stole, wokół którego zasiedli
członkowie tajnego paryskiego studium problemów fantastycznych i niewytłumaczalnych. (Towa-
rzystwo to urządza okresowe spotkania na zapleczu restauracji przy Rue Rodier. Wokół stołu,
oświetlonego lampą naftową czterech mężczyzn i cztery kobiety rozważają różne tajemnice i
proponują rozwiązania wolne od naukowych i religijnych dogmatów, by wydobyć inne prawdy
związane z czasem i przestrzenią, prawdy niemożliwe do zaakceptowania przez umysły trzymające
się kurczowo tradycyjnego racjonalizmu.)
Według tej hipotezy ludzie, którzy przybyli na Ziemię z innej planety, ci nasi praprzodkowie, po
kilkuset lub kilku tysiącach lat zamieszkiwania, prawdopodobnie określili dokładną datę katakliz-
mu, który miał „położyć kres naszemu światu”. Pragnąc pozostawić przyszłym pokoleniom poucza-
jącą dla nich pamiątkę, wybudowali w Egipcie Piramidy, a w Boliwii Wrota Tiahuanaco.
Nauka tych pozaziemskich istot była oczywiście uwarunkowana przez ich naturę. Nasi archeolo-
dzy ze swymi pospolitymi umysłami nie potrafili dotychczas znaleźć klucza do odczytania tej
informacji, należy jednak liczyć na rozwój, który w przyszłości pozwoli ją rozszyfrować. Gdy
orientacja Wielkiej Piramidy pokryje się z kierunkiem północnym, będzie to oznaczało początek
nowej ery, człowiek zaś stanie wobec ukrytej dotychczas prawdy – nagiej, oślepiającej i być może
strasznej.
Dociekając matematycznych współzależności w wymiarach Wielkiej Piramidy, które bez-
sprzecznie mają wielkie znaczenie, okultyści po prostu przewidzieli prawdę, która wciąż jeszcze nie
jest powszechnie głoszona, ani też nie została dostatecznie precyzyjnie sformułowana.
Aczkolwiek ani te przekazy, ani archeologiczne odkrycia nie wyjaśniły tej tajemnicy, to jednak
dają nam one pewność, że dolne partie konstrukcji Piramid sięgają w przeszłość o wiele dalej niż
biblijny potop.
Miasta-azyle
Czy dopuszczalny jest sąd, że tajemne miasto Giza, jeśli ono w ogóle istnieje, niejednokrotnie
odgrywało rolę schronienia podczas kilku potopów oraz że może ono być ponownie wykorzystane
do takiego celu w wypadku następnego globalnego kataklizmu? Hipoteza ta, uznana przez
wtajemniczonych, każe nam przypuszczać, że w Piramidach nadal spoczywają dokumenty
pochodzące z okresu przedpotopowego.
Przekazy z Indii, Azji Mniejszej oraz Ameryki Północnej i Ameryki Południowej dziwnie zgod-
nie mówią o tym, że wtajemniczeni znajdowali bezpieczne schronie nie na wszystkich kontynen-
tach.
Ossendowski w swej książce „Przez kraj zwierząt, ludzi i bogów” pisze, że pewien chiński lama
„powiedział Bogdo Khanowi, jakoby podziemne jaskinie Ameryki zamieszkiwały starożytne ludy,
które zniknęły pod powierzchnią”.
Czy jest to legenda? Nie. To oczywiste, że w podziemnych miastach nie mieszkają już ludzie,
„którzy zniknęli pod ziemią”; żyli tam jednak przed kilku tysiącami lat, a w ruinach Tiahuanaco w
Boliwii dziewiętnastowieczny przyrodnik Charles d'Orbigny widział wejścia do podziemnych
galerii prowadzących do tajemnego miasta.
Jest nawet prawdopodobne, że otwarte kurhany i podziemne galerie w Bretanii i Irlandii również
służyły jako osłona „przed spadającymi z nieba głazami” podczas wielkiego kosmicznego
kataklizmu. Na skraju lasu Broceliande niedaleko Neant, w bretońskim Departamencie Morbihan,
istnieje miejsce zwane Petruis Neanti, które – jak twierdzą okultyści – jest wejściem do tajnego
celtyckiego schroniska, analogicznego do tybetańskiej Agarthy.
Także Peruwiańczycy z doliny Xauxa oraz Meksykanie i Indianie z jezior kultywują tradycję
utrzymywania tajnych schronów dla wtajemniczonych, którzy po kataklizmie mieli do spełnienia
misję odtworzenia życia na nowo.
Powierzchnia Księżyca
Przyczyny oraz sam charakter kosmicznych kataklizmów Biblia tłumaczy gniewem Boga, jed-
nak bardziej racjonalne podejście wskazuje raczej na perturbacje zachodzące w systemie słonecz-
nym.
W czasach starożytnych twierdzono, że tragedia potopu zbiegła się w czasie z potężną zmianą
planetarną.
Baron d'Espiard de Cologne przedstawił teorię, której – choć może się ona zrazu wydać
nieprawdopodobna – nie należy odrzucać bez zastanowienia, ponieważ oparta jest na faktach, jeśli
nie rozstrzygających, to co najmniej symptomatycznych.
Autor ten twierdzi, że wielka część księżycowej flory, fauny i warstwy minerałów spadła na
Ziemię, grzebiąc pod sobą nasze dawne doliny, miasta i cywilizacje oraz spiętrzając góry tam, gdzie
przedtem były równiny, pełne zaś zieleni i gęsto zaludnione obszary obracając w piaszczyste
pustynie.
Dziś wiemy, że naga, spustoszona i pokryta pyłem powierzchnia Księżyca wygląda tak, jakby jej
zewnętrzna warstwa została zdarta i odrzucona gdzieś daleko. To jakby „oskalpowanie” naprowadza
nas na myśl, że kiedyś Księżyc uległ straszliwej katastrofie. Co więcej – pozbawiony jest on
oceanów i atmosfery. Albo więc nie miał ich nigdy, albo – co bardziej prawdopodobne – w jakiś
sposób je utracił. Księżyc był gwałtownie zbombardowany przez meteoryty, wskutek czego jego
powierzchnia pokryta jest kraterami niczym Aragonia w 1918 r.
Rodzi się więc pytanie: Dlaczego bombardowany miałby być tylko Księżyc, a Ziemia nie? Czy
Księżyc jest planetą, która – poobijana podczas swej kosmicznej podróży – zjawiła się znikąd, by
następnie po zderzeniu się z Ziemią lub minięciu jej w bliskiej odległości stać się jej satelitą?
D'Espiard de Cologne wykazał wielką bystrość, opowiadając przed wiekiem o wielkich wojnach
jądrowych, naturalnych kataklizmach i być może o ingerencji istot pozaziemskich. Utorował tym
drogę oczywistemu już dziś pojęciu powszechnej ewolucji. Jego teoria jako całość ma posmak
fantastyki, totalnie jej jednak zlekceważyć nie można, każdy bowiem (wyjąwszy prehistoryków)
wie, że nasz glob poddawany był potężnym bombardowaniom z przestrzeni kosmicznej, wskutek
czego niektóre obszary zostały zatopione a całe populacje – zmiecione z powierzchni ziemi. W
pamięci rasy ludzkiej nie zachowało się jednak prawie nic na temat powodzi czy śmiercionośnych
deszczów ognia, ziemi i kamieni, które okresowo pustoszyły naszą planetę. Zdarzyło się to zupełnie
niedawno, w roku 1500 r. przed Chrystusem, i tylko cud sprawił, że od tamtej chwili ciągle jeszcze
trwamy w kosmicznej ciszy – cud, który jednak nie może powtarzać się w nieskończoność!
Współcześni Europejczycy i wszyscy inni ludzie – pisze d'Espiard de Cologne – mają przed sobą
tylko kilka stuleci na zorganizowanie się i przygotowanie na Ziemi, by przetrzymać liczne ataki z
zagadkowej przestrzeni kosmicznej. Ta ciężka próba będzie jedynie kolejnym etapem niebiańskiej
transformacji.
Zniknęło już pytanie o koniec świata, pojawiła się natomiast kwestia wszechogarniającej
ewolucji, mimo całego szacunku dla tych miałkich ludzi, którzy nie chcą zaryzykować wyjścia z
kręgu banału, mając zawsze w zanadrzu oskarżenia o obrazoburstwo i naukową szarlatanerię wobec
tych wszystkich, którzy próbują poszerzyć ich ciasne ograniczone umysły.
Fakt zapomniany: koniec ostatniego świata
Niezależnie od merytorycznej wartości teorii d'Espiarda de Cologne, wydaje się pewne, że
ogólnoświatowe kataklizmy nawiedzały Ziemię w przeszłości.
Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lub jedenastu tysięcy lat kulę ziemską kilkakrotnie pustoszyły
katastrofy, których skutki dadzą się jedynie porównać do zniszczeń powstałych w wyniku wybuchu
tysięcy ładunków jądrowych. Oceany przetaczały się przez górskie łańcuchy i wlewały w doliny,
przesuwały się bieguny, niektóre kontynenty tonęły w falach, inne – wyłaniały się z morskiego dna,
za każdym zaś razem ginęła niemal cała ludzka rasa.
Nasi przodkowie stosunkowo niedawno doświadczyli takich wstrząsów. Szczęśliwcy, którzy je
przeżyli, przekazali swoje informacje w formie legend i świętych tekstów.
Jednak czy to wskutek głupiej beztroski, czy też uległości wobec jakichś tajemniczych rozkazów,
czołowe postacie naszych instytucji i świata nauki albo zaprzeczają tym wszystkim
przedpotopowym wydarzeniom, albo też twierdzą, że nic im o nich nie wiadomo. Według nich zato-
pienie Atlantydy to jedynie wymysł Platona. Z uśmiechem pobłażania oznajmiają, że kraina Mu,
zaginiona cywilizacja oraz pogrzebane miasta to nic innego jak tylko umysłowe odchylenia, będące
udziałem okultystów.
Prawda jest taka, że cała nasza – oparta na wielkim szalbierstwie – cywilizacja zbudowana jest z
dogmatycznych podstaw, pozbawionych sensu pomysłów oraz tak zwanych świętych tekstów,
zresztą ocenzurowanych i zniekształconych.
Zdemaskowanie oszustwa i ponowne rozważenie całego problemu byłoby zadaniem wręcz
tytanicznym, wstrząsem na skalę światową, przedsięwzięciem, którego nasza tradycyjna nauka nie
jest w stanie podjąć. Chcąc nie chcąc, muszą więc nadal grać znaczonymi kartami, podrwiwać z
„bajania” tradycji, twierdzić, że cywilizacja narodziła się w Sumerze oraz że zarodek pierwszej
ludzkiej istoty powstał z nasienia afrykańskiej lub azjatyckiej małpy.
Jakże jednak odmienne prawdy na temat przeszłości jawią się tym wszystkim, którzy wracają do
niej unikając zdeptanych szlaków oficjalnej historii!
Jeśli przed czterema tysiącami lat zginęła niemal cała ludzka populacja, jeśli zalane zostały
kontynenty, jeśli – być może – inne planety otarły się o powierzchnię Ziemi, swą grawitacją
powodując wzburzenie jej oceanów oraz zrzucając do nich swe górskie łańcuchy, a może i miasta,
czyż wobec tego wszystkiego nie powinniśmy dokonać rewizji części naszej wiedzy, by dostosować
ją do danych niesionych przez zrekonstruowaną historię?
Tego właśnie będę próbował dokonać, odwołując się do jedynych wciąż dostępnych dla nas
źródeł: przekazów ustnych i pisemnych.
Potop: Świat powstał w Armenii
Obraz globalnego potopu (potwierdzonego przez naukę), przedstawiany przez wszystkich
starożytnych zgadza się w kilku zasadniczych punktach. A więc jest to zagłada ludzkości z wyjąt-
kiem jednej pary ratujących się w łodzi osobników, którzy następnie na nowo zaludniają Ziemię.
Biblijny potop, mimo że odtworzony z przekazów fragmentarycznych, przedstawiony jest dość
spójnie.
„I Jahwe rzekł: «Zgładzę z powierzchni ziemi ludzi, których stworzyłem; a wraz z ludźmi zwierzęta
domowe, płazy i ptactwo nieba, bo żałuję, że ich uczyniłem»”. (Księga Rodzaju, 6:7)
Można by uczynić Panu zarzut niesprawiedliwości, że oto w gniewie postanowił unicestwić
winnych i niewinnych, dusze czyste i zbrukane, ludzi i zwierzęta – lecz czyż nie jest to sprawa
symbolu?
Bóg postąpił zgodnie ze swą decyzją, oszczędzając jedynie cnotliwego Noego, jego rodzinę i
zwierzęta, które weszły na pokład arki. „Cokolwiek oddychało, cokolwiek istniało na lądzie –
wymarło” (Księga Rodzaju, 7:22). Noe wraz z całą resztą wylądował na górze Ararat w Armenii.
Jeśli mamy wierzyć Biblii, to obecny świat nie zrodził się w Sumerze, lecz w Armenii, a co za tym
idzie – nasza cywilizacja jest drugą z kolei w historii ludzkości.
Uratowane archiwa świata
Przekazy chaldejskie są raczej zgodne z biblijnymi. Króla Ksisuthrosa o rychłym nadejściu
potopu ostrzegł Chronos. Zakopał więc pod Sisparis, Miastem Słońca, „teksty, które mówiły o
początku, środku i końcu wszystkiego” (a więc pisma starsze od Biblii), by potem wraz z całym
swym dworem umknąć na statku, który podobnie jak arka osiadł w końcu w Armenii, lecz na Górze
Korkura.
Tu ważna uwaga. Gdy tylko statek wylądował na szczycie Korkury, wysiedli zeń król Ksisut-
hros, ten chaldejski Noe, jego żona i córka oraz kapitan i nikt już więcej tej czwórki nie widział,
mimo że jedynym suchym kawałkiem lądu była wówczas niewielka wysepka. Podobnie jak Enoch
zostali oni zabrani do nieba. Ale w jaki sposób? Czy zrobili to aniołowie, czy też jakaś latająca
maszyna?
Według przekazów apokryficznych Noe miał ze sobą w arce najstarszą książkę świata, Księgę
Enocha. Inni natomiast wtajemniczeni, a wśród nich Enoch i jego syn Metuszelach uciekali drogą
powietrzną przez cały czas trwania potopu.
Przekazy na całym świecie potwierdzają autentyczność potopu oraz owego „końca świata”. W
Indiach Wedy i Ramajana opowiadają podobną historię, w której bóg Brahma obarcza legendarnego
Manu odpowiedzialnością za ponowne zaludnienie Ziemi. W późniejszej jednak księdze Bhagavata
Purana rolę Manu gra król Drawidów, który ukrył uprzednio cenne Wedy prawdopodobnie w
sanktuarium Agarthy. W Egipcie Hermes Trismegistus przewidując potop, spisał sumę ludzkiej
wiedzy na stelach [stojących płytach kamiennych – przyp. tłum.] tak, że zapis nie został zniszczony.
Przekaz żydowskiego historyka Józefa Flawiusza głosi, że patriarcha Set, by nie zaprzepaścić
ludzkiej wiedzy „a przeczuwając podwójne zniszczenie za sprawą ognia i wody, które przepowie-
dział Adam, wzniósł dwie kolumny, jedną z cegieł, drugą z kamienia, na których wyryto informację
o dorobku umysłowym człowieka”.
Świadectwo kataklizmu na Ziemi
Platon powiada, że kiedy Solon pytał egipskich kapłanów o stolicę Egiptu Dolnego, Sais, jeden z
nich odpowiedział:
„Rasa ludzka niejednokrotnie ulegała w przeszłości zagładzie i nie raz jeszcze ją to spotka, a działo się
to z różnych powodów. Największe kataklizmy niosły ze sobą ogień i woda, mniejsze katastrofy miały
swe inne niezliczone przyczyny”.
W odniesieniu zaś do Atlantydy:
„Nastąpiło gwałtowne trzęsienie ziemi i powodzie, i w ciągu jednego dnia i nocy jednocześnie
wszystkich wojowników wchłonęła ziemia, tak jak w morskich głębinach pogrążyła się wyspa Atlan-
tyda”.
Grecy mówili o dwóch potopach: jednym z czasów panowania Ogygesa, drugim – z okresu
Deukaliona, syna Prometeusza, a więc jak się przypuszcza sprzed około trzech i pół tysiąca lat. Na
obszarze dzisiejszych Niemiec potop poprzedzała ogniowa nawałnica przypominająca kosmiczny
kataklizm, co powtarza się także w większości przekazów pochodzących ze wszystkich części
świata, gdzie spadające z nieba ogień i woda uzupełniały się w niszczeniu ludzkiego rodzaju. W
Księdze Wyjścia i Księdze Jozuego Biblia mówi o dziwnych niebieskich i ziemskich zjawiskach,
jakie występowały po potopie. W Księdze Wyjścia (9:23–26) czytamy:
„Jahwe zesłał grzmoty i grad. Błyskawice poleciały ku ziemi i Jahwe spuścił grad na ziemię egipską.
Wśród nieustannych błyskawic spadł ciężki grad, jakiego nie było w całej ziemi egipskiej od czasów jej
zamieszkania. Grad ten zbił w całym Egipcie wszystko, cokolwiek znajdowało się na polu, od człowieka
do bydlęcia. Wybił też ów grad wszystkie rośliny polne i połamał wszystkie drzewa na polu. Nie było
gradu tylko w ziemi Goszen, gdzie mieszkali Izraelici”.
Oczywiście można wątpić w tę łaskawość losu, zważywszy zwłaszcza istnienie znanych rabinom
przekazów mówiących, że wyginęła niemal cała ludność Izraela.
Egipcjanie, kojarząc czas tych wydarzeń z Wyjściem Żydów, twierdzą, że koniec okresu Egiptu
Środkowego wyznaczony był kosmicznym wstrząsem i że ogromna większość ludności została
wówczas zgładzona.
Można mieć też wątpliwości co do samego wydarzenia, jakim było Wyjście Izraelitów z Egiptu.
Chodzi tu prawdopodobnie jedynie o długą tułaczkę kilku plemion. Wyczerpani kataklizmem
Egipcjanie nie ścigali Hebrajczyków. W takim wypadku przejście przez Morze Czerwone jest
konfabulacją.
Papirus z Ipuwer mówi o rzekach krwi, deszczu czerwonej ziemi, pożeranych przez płomienie
murach i o wodnym korytarzu, który pochłonął ludzi.
Te opowieści o wstrząsach popowodziowych są dla historyków zagadką. Czy tworzą jedynie
zmienioną wersję wielkiego, ogólnoświatowego potopu, czy też – potwierdzając relacje Egipcjan i
Biblii – odnoszą się do katastrof lokalnych?
W greckiej mitologii ogólnoświatowe kataklizmy ilustruje bunt Tytanów, wojna olbrzymów i
zmagania Tyfona z Zeusem.
„Morze i ziemia rozbrzmiewały odrażającym skowytem, jęczał rozdygotany nieboskłon... Żyzna
ziemia płonęła i drżała, wybuchy targały gęstwiną borów, wszystko zamieniło się w jedną wielką kipiel...
Ziemia i niebo mieszały się z sobą – pierwszą miotały głębokie konwulsje, drugie waliło się w dół”. (F.
Guiraud i A.V. Pierre, Mythologie Generale)
W swej książce Worlds in Collision Immanuel Velikovsky rozbudowuje tę hipotezę łącząc owe
wstrząsy z przemieszczeniami komety, która dwukrotnie zahaczyła o Ziemię, zanim się przekształ-
ciła w promienną planetę Wenus.
Uważam, że Velikovsky jest bardzo bliski prawdy i – będąc zwolennikiem wszystkich jego teorii
– chciałbym zwrócić uwagę na coś, co moim zdaniem musiało poprzedzić naturalny kataklizm,
mianowicie na katastrofę ziemską spowodowaną przez człowieka. Velikovsky nawiązuje do tego w
ostatnich słowach swej przedmowy.
To że „niebo spadło na ziemię” jest dla mnie tak oczywiste, iż wierzyłbym w to niezachwianie
nawet wówczas, gdyby nie było na to żadnych dowodów.
Starożytnym Celtom kataklizm kojarzy się z mrożącym krew żyłach strachem przed niebem,
które może spaść na ich głowy.
Litwini wierzyli, że spośród bogów przetrwał tylko jeden: Aryan Mannus, którego imię
przypomina indiańskiego Manu, greckiego Minosa, walijskiego Menw czy egipskiego Menesa.
Opis potopu przekazywany przez Turków, Arabów i katolików abisyńskich wzoruje się na wersji
biblijnej. Podania afrykańskie mówią, że pewnego dnia w zamierzchłych czasach niebo spadło na
ziemię.
Święta księga Parsów, Bundahish, zawiera opis wojny między niebem i ziemią, między
gwiazdami i planetami. Z Owidiusza wiemy, że Kaukaz stał w płomieniach, co się może wiązać z
obficie tam zalega-jącymi złożami ropy, zwłaszcza w „Kraju Ognia”, czyli Azerbejdżanie.
Kosmiczny kataklizm w Indiach wywołały zmagania bogów Wisznu lub Kriszny z Wężem. Tekst
Visuddhi Magga opowiada, że ziemia została przenicowana, cały zaś rytm świata –zakłócony.
Podobnych określeń użyto w przekazach chińskich prawdopodobnie w odniesieniu do potopu z
okresu panowania cesarza Yau, który widział zalewane wodą górskie szczyty i miliony ginących
ludzi.
Japonia również miała swój „koniec świata”. Na Syberii opowiadają, że może ognia strawiło całą
ziemię. Podania Eskimosów, Lapończyków, a zwłaszcza Finów (w Kalevali) mówią o „wywróconej
do góry nogami ziemi” i ogólnoświatowej pożodze, po której nastąpił potop i unicestwił ludzką rasę.
Potopy w Bochica w Kolumbii w Ameryce Południowej i w meksykańskim Coxcox przypomi-
nają kataklizm biblijny pod względem ilości ocalonych, których można policzyć na palcach. Niebo
spadło kiedyś na ziemię również w Brazylii. W Polinezji był potop i deszcz ognia, po czym niektóre
części lądu pogrążyły się w wodzie, inne zaś wyłoniły się z dna morskiego.
Trzeba zaznaczyć, że na kosmiczny charakter końca świata wskazują wszystkie przekazy, nawet
te pochodzące z odległych zakątków Afryki czy Polinezji, z jednym tylko wyjątkiem – Biblii, dla
której cały świat ograniczał się do Jeruzalem.
Ogólnoświatowe potopy i kataklizmy, relacjonowane w przekazach i potwierdzone przez Cuvie-
ra i geologów, nie pozwalają wątpić, że w przeszłości istniały jakieś zaginione cywilizacje,
zatopione kontynenty, a także cała nieznana historia, której odtworzenie jest zadaniem fascynu-
jącym.
Rozdział drugi
Świat narodził się w USA
Przyjrzyjmy się przez chwilę mapie świata, udając jednocześnie, że na temat historii ludzkości
wiemy nie więcej niż świeżo przybyły na Ziemię mieszkaniec Wenus lub Betelgeuse [gwiazda-
olbrzym najjaśniejsza w konstelacji Oriona – przyp. tłum.]. Stwierdzimy wówczas, że spora część
naszej planety to z jednej strony tereny pustynne, z drugiej zaś – lasy oraz żyzne pola i łąki. Logika
podsuwa tu natychmiast nieodparty wniosek, że cywilizacje nie powinny się rozwijać w Afryce
Północnej, Egipcie, Mezopotamii czy Afganistanie, ponieważ w tych rejonach występują szczere
pustynie, gdzie nie ma mowy o znalezieniu takich podstawowych niezbędnych do życia czynników,
jak woda, ziemia uprawna, leśna zwierzyna łowna, drewno i kamień, a więc budulec... Jeśli się więc
starożytni tam osiedlali, musieli być zupełnie pozbawieni zdrowego rozsądku!
Wybrali pustynię
Tak właśnie należałoby myśleć, gdyby się nie miało pojęcia o historii ludzkości. A jednak wbrew
wszystkiemu to właśnie na tych jałowych obszarach, i tylko tam, rozwinęły się największe
cywilizacje Afryki i Azji (podobnie jak najwspanialsza cywilizacja europejska, która rozkwitła w
skalistej Grecji).
Czy mamy tu do czynienia z niewiarygodnym nonsensem?
Zarówno na północ, jak i na południe rozciągają się pełne zwierzyny bory, żyzne, nawodnione
przez tysiące strumieni i rzek równiny, na których można uprawiać proso, winogrona, pszenicę,
jęczmień, soczewicę i wszystkie możliwe drzewa owocowe. Zające, króliki, kuropatwy, dziki i
zwierzyna płowa mogłyby być łatwym łupem dla każdego łucznika, zaś w rzekach roiło się od
pstrągów, łososi, szczupaków, jesiotrów i minogów. Jednak ludzie z tamtych prehistorycznych
czasów wzgardzili zielonymi polami i wybrali pustynie Afryki i Azji, a co za tym idzie – głód, suszę
i niedostatek.
Jest wręcz niewiarygodne, aczkolwiek prawdziwe i warte dogłębnych studiów, że to niezwykle
tajemnicze zjawisko wzbudziło wśród archeologów i filozofów niewielkie tylko zainteresowanie.
Nie miałoby sensu spieranie się, że obszary te dwa lub trzy tysiące lat przed Chrystusem nie musiały
być tak jak dziś pustyniami. Na przykład czytając Biblię nie widzimy, by Hebrajczycy wędrowali
wśród lasów, płynęli w łodziach rzekami, zbierali wiosną naręcza stokrotek czy też pielęgnowali
siano na łąkach w zielonych dolinach. Zamiast tego brnęli przez bezkresne pustynie, a ich jedyną
nadzieją na przetrwanie była manna z nieba.
Pęknięcia
Tajemnicę potęguje jeszcze i to, że wszystkie azjatyckie i afrykańskie cywilizacje sytuowały się
na szerokości geograficznej, wzdłuż której biegła linia częstych trzęsień ziemi, podobnie jak
pokrywały się z nimi, choć tym razem w układzie południkowym, potężne andyjskie cywilizacje
Inków a także Majów i Azteków w górach Meksyku i Gwatemali.
Kreśląc mapę terenów, gdzie występują trzęsienia ziemi, wulkany i pęknięcia skorupy ziemskiej,
otrzyma się mapę krajów, w których powstały cywilizacje: Meksyku, Gwatemali, Peru, Chile,
Kolumbii, Boliwii, Afryki Północnej, Hiszpanii, Francji, Włoch, Grecji Egiptu, Persji, Mezopo-
tamii, Afganistanu, Chin, Indii itd, nie wyłączając zatopionych całkowicie lub częściowo tajemni-
czej Hiperborei oraz hipotetycznej Atlantydy i krainy Mu.
Nasi prehistoryczni przodkowie nie tylko przedkładali pustynie nad zielony raj, ale swój
masochizm posuwali do tego stopnia, że osiedlali się w możliwie najniebezpieczniejszych punktach,
a więc tam, gdzie ziemia wypluwała z siebie ogień i lawę, otwierała swoje wnętrze, zabijając i
niszcząc, gdzie spiętrzała powodziową falę oceanów.
Wygląda to tak, jakby człowiekiem powodowała przemożna potrzeba chłonięcia jakiejś emanacji
niezbędnej do jego rozwoju, promieniowania dobywającego się z pęknięć powierzchni globu
sięgających aż do samego łona Matki-Ziemi.
Stworzony z pyłu i gliny syn Gai, człowiek – pragnie żyć w bezpośrednim kontakcie ze swym
matczynym łonem, niezależnie od tego, jak bardzo byłoby ono potworne. Dzięki temu czerpie on
tchnienie życia z ziemskich trzewi, uczestnicząc tym samym w nieustającym procesie powstawania
nowych pęknięć i płodnym rytmie ewolucji.
Oddawanie religijnej czci macicy jest cechą wspólną wszystkich ludzi. Odnosi się to również i do
Kościoła katolickiego z jego mistycznym traktowaniem dziewictwa i czarnymi statuetkami Maryi
Dziewicy, zwłaszcza tej z Chartres, zwanej Matką Boską Podziemną, w czym wtajemniczeni
dostrzegają symbol powrotu do materii.
Idąc jeszcze dalej, utożsamiają oni wnętrzności Gai, albo Matki-Ziemi, z labiryntami
mitologicznymi i tymi, które są wytyczone przez posadzki pewnych katedr, na przykład w Chartres
czy Montpelier. W tym znaczeniu ścieżka wtajemniczenia idzie często od macicy (łona) ku wnętrzu,
symbolizując „drogę przeciwną”, wiodącą poprzez śmierć ku Zaświatom.
Erotyzm jest czynnikiem pozytywnym równoznacznym z początkiem wszystkiego – praw fizyki,
elektrodynamiki, psychologii i najbardziej wyrafinowanych zjawisk cybernetyki. Człowiek
pozostając w pobliżu łona Gai, która dała mu życie, ma świadomość, że nie musi przecinać łączącej
go z nią pępowiny; wie, że tam zakończy życie, a mimo to akceptuje swój los.
I ten właśnie pierwotny, niezrównoważony wybór i masochizm zaowocował powstaniem
przemysłów wykorzystujących ogień, sztukę architektury i upływ czasu, wszystko to odmierzane
wielkimi odkryciami i najwspanialszymi cywilizacjami: w Egipcie z jego świątyniami i piramida-
mi; w Arabii, Persji i Afganistanie; w mezopotamskim zadziwiającym Sumerze, wreszcie cywili-
zacjami Inków i Majów.
Aby przetrwać, człowiek musiał wyostrzyć swój geniusz aż do wyrafinowania, gdyż alternatywą
była jedynie wisząca nad nim kara śmierci. Musiał wymyślić, wynaleźć i stworzyć w ciągu kilku
pokoleń to, czego złota era prehistoryczna nie była mu w stanie dać przez nie kończące się
tysiąclecia stagnacji.
(Istnienie złotej ery kłóci się z zasadami powszechnej ewolucji. Absolut wyklucza pojęcia
złotego wieku, złotej liczby czy też niewzruszonej prawdy. Nawet w wypadku śmierci. Złota era
zakłada nieśmiertelność, a co za tym idzie – wieczny i statyczny świat zamieszkały przez
niezdolnych do prokreacji ludzi, bezpłciowych niby anioły z chrześcijańskiej mitologii. Jeśli w tym
symbolu kryje się głęboka prawda, to być może dotyczy ona jakiegoś nieznanego nam
Wszechświata).
Dlaczego jednak wcześniejsi ludzie prehistoryczni nie wybrali życia w niebezpieczeństwie?
Dlaczego nie zareagowali na wezwanie płynące z pęknięć w ziemskiej skorupie? Czy było ich tak
niewielu, że pragnienie bezpieczeństwa okazało się silniejsze niż potrzeba ewolucji? A może
należeli oni do innego gatunku? Taka hipoteza nie jest absurdem i zasługuje na głębszą analizę.
Albo człowiek z Cro-Magnon i neandertalczycy byli istotami ziemskimi, które uległy degene-
racji wskutek spowodowanego przez ich przodków promieniowania, przez co instynktownie
odrzuciły ewolucję i jej symbole, a więc ogień i żelazo; albo też ludzie z czasów protohistorii –
Sumerowie, Hebrajczycy, Egipcjanie, Inkowie i Majowie – byli potomkami ras pochodzących spoza
naszej planety, co by tłumaczyło ich wyższość intelektualną i technologiczne osiągnięcia, choć nie
zachowania jednostkowe.
Zadecydował ktoś niewidzialny
Niezależnie od tego czy pochodzili od autentycznych Ziemian, czy od istot pozaziemskich,
wszyscy oni wykazywali instynkt samozachowawczy, u niektórych jednak przysłaniała go cudowna,
czarodziejska albo natchniona zdolność przewidywania przyszłości.
Prorocy potrafili więc zaglądać w przyszłość i dowiadywać się, kiedy pustynia zrodzi nową
cywilizację, a następnie pochłonie upadające miasta i ludzi, którzy wypełnili już swoją misję i
znaleźli się u kresu swego cyklu. Być może prorocy widzieli zalegające pod tym sterylnym piaskiem
złoża ropy, które miały być nagrodą za długie cierpienia albo czymś w rodzaju piekielnego ładunku
zdolnego rozsadzić planetę, gdy przyjdą czasy apokaliptyczne. Jedną z zasad ewolucji jest podobno
to, że człowiek w dążeniu do zdobycia osiągalnego dlań wyrafinowanego rozwoju zmuszony jest
poszukiwać rozwiązań ryzykownych, odrzucając jednocześnie rozstrzyg-nięcia pozwalające
zdobywać równowagę drogą najmniejszej linii oporu.
Od chwili, gdy człowiek prehistoryczny przystosował się idealnie do warunków swego życia,
przestał już być podmiotem biologicznej ewolucji i podporządkował się tylko przyrodzie. Pewnego
dnia odrzucił tę zależność i zaczął sobie cenić wolną wolę. Opuścił wiek złoty i wybrał wiek żelaza.
Jest to równoznaczne z niezwykłym rozbudzeniem świadomości i wyzwoleniem inteligencji
kierującej się przeciw dyktaturze instynktu, który hamował rozwój człowieka. Wybrał więc on
następnie okolice tektonicznych pęknięć oraz pustynie jako miejsca, w których pragnął kontynuo-
wać przygodę życia. Od tej chwili musiał się liczyć z brakiem stabilizacji i niebezpieczeństwem
śmierci, jednocześnie jednak wyzwolił się z kręgu bezproduktywnej i nie kończącej się teraźniej-
szości.
Jak byśmy tego nie tłumaczyli, to ostatecznie musimy dojść do nadrzędnej przyczyny, która
doprowadziła do wyboru tańca na krawędzi wulkanu. Można ją określić jako prawo powszechne
albo determinizm. Można nazwać ją Bogiem, Lucyferem, geniuszem inteligencji, intelektualnym
przewodnikiem człowieka; albo Szatanem – jeśli uwzględnimy przerażające strony cywilizacji...
Wszystko zależy od znaczenia, jakie się przypisuje ewolucji.
Tak więc niczego jeszcze nie wyjaśniono w sprawie prapoczątków rodzaju ludzkiego, można
jednak zaobserwować pewną rytmiczność: ekspansja kosmosu przeplatana okresami kontrakcji
związanymi z „tchnieniem Brahmy” i konwencjonalnymi teoriami pulsującego Wszechświata. Jedna
wielka strefa pęknięć tektonicznych, globu zdaje się wymykać powszechnemu prawu rządzącemu
znikającymi cywilizacjami. Leży ona na terytorium dzisiejszych Stanów Zjednoczo-nych. Na
obszarze tym, między trzydziestym i czterdziestym stopniem szerokości geograficznej północnej,
wszystko powinno bujnie rozkwitać – zamiast tego jest tam pustka, a tam gdzie należałoby się
spodziewać fantastycznie żyznej gleby, widzimy niczym niewytłumaczalną jałowość.
Umysłowi nastawionemu na niezwykłość anomalia ta podsuwa paradoksalną hipotezę: a jeśli
największe i najstarsze cywilizacje rozwijały się dokładnie tam, gdzie do dziś nie pozostało po nich
najmniejszego śladu?
Sprawdzenie amerykańskiej hipotezy
Jeśli w czasach primohistorycznych nasi praprzodkowie zamieszkiwali tereny dzisiejszych
Stanów Zjednoczonych, zaś ich cywilizacja została zniszczona przez katastrofę nuklearną, czy
byłoby czymś niezwykłym, że dziś nie został z niej kamień na kamieniu?
Jeśliby wojna jądrowa starła z powierzchni ziemi ludzką rasę, co by zostało z naszej cywilizacji
za milion lat? Nic, wyjąwszy może kamienne narzędzia należące do ludzi z Borneo czy Nowej
Gwinei.
A ileż zmian dokonało się na naszym globie w ciągu tysiącleci! Niektóre dzisiejsze pustynie były
w odległych czasach równinami porośniętymi trawą, środek Sahary znajdował się pod wodą, a
Francję i Wyspy Brytyjskie łączył suchy ląd... A więc na przestrzeni tak długiego czasu wszystko
było możliwe. Era naszych praprzodków mogła trwać na obszarach nieznanej Ameryki przed
czasami człowieka prehistorycznego lub równolegle z nimi.
By zasłużyć na poważne potraktowanie, hipoteza taka musi być oczywiście wsparta odkryciami,
zachowanymi cudem dokumentami, krótko mówiąc – raczej zbiorem wiarygodnej dokumentacji niż
samymi zapewnieniami. Muszę tu wyznać, że byłem świadkiem, jak teoria ta stawała się coraz
silniejsza, nabierała kształtu, barw i konsystencji, traciła charakter domniemania, przybierając
postać niemal pewnika wyłaniającego się ze światowej tradycji, nauki i udokumentowanej historii.
Światło jest na Zachodzie
Tylko wskutek samowolnej umowy między historykami istnieje powszechne przekonanie, że
źródłem wszelkiego rozwoju jest Wschód. Tymczasem tradycja i badania historyczne wykazują coś
wręcz przeciwnego – brzask ludzkości zapłonął na Zachodzie.
To właśnie na Zachód tradycyjnie parł człowiek prehistoryczny, to na Zachodzie szukał on
Innego Świata, gdzie miliony słońc świeciło podczas wiecznego dnia. Wszystkie wielkie najazdy i
migracje narodów kierowały się na Zachód, do krainy marzeń, a dokładniej – na Wyspy Brytyjskie,
do Galii i na Półwysep Iberyjski, ostatni cypel wielkiego kontynentu.
Czego ci protoplasci poszukiwali na bajecznym, ograniczonym oceanem Zachodzie? Jakiż to
tajemniczy atawizm gnał ich w tym kierunku?
Ignorowanie tego podstawowego pytania jest błędem, a pomimo to większość historyków nie
waha się tak właśnie czynić.
W erze historycznej również uznawano, że na Zachodzie znajdują się cudowne lądy i wyspy,
określane obecnie jako legendarne: Wyspa Brazil, San Brandan, Wyspy Szczęśliwe, Inny Świat albo
kraina Graala, wreszcie Hiperborea. (Skandynawowie, Germanie i Celtowie uznawali Hiperboreę za
miejsce swego pochodzenia. Z czynników geologicznych można sądzić, że pokrywa się ona z
dzisiejszym obszarem Stanów Zjednoczonych sprzed kataklizmu, który spowodował odchylenie osi
naszego globu o kąt 23° i 27').
I wreszcie to właśnie na Zachodzie starożytni Grecy i Egipcjanie umiejscawiali Atlantydę, której
istnienie prędzej czy później musi zostać powszechnie uznane.
W ten sposób, mimo „paradoksalności” hipotezy, mamy podstawy, by twierdzić, że nasze poglą-
dy są niemal klasyczne!
Stany Zjednoczone (będę je często dla ułatwienia nazywał „Ameryką”) obejmują rozległy obszar,
na którym pustynie, szkliste skały oraz nieobecność ludzkich istot w zamierzchłych czasach jawią
się jak przekleństwo lub tabu, będące prawdopodobnie skutkiem atomowego kataklizmu,
niezależnie od przyczyn jego wybuchu – naturalnych lub sztucznych.
Z naukowego punktu widzenia nie ma żadnych wątpliwości co do uznania tego kataklizmu za
fakt, przedmiotem kontrowersji pozostają natomiast nadal jego przyczyny.
Ziemia jest krzywa
Przed tysiącami lat, w czasach naszych nieznanych przodków, oś ziemska nie była odchylona od
pionu, co oznacza, że nie występowały zmiany pór roku. A zatem, przed wielkim kataklizmem trwał
okres nazywany w przekazach „złotym wiekiem”; termin należy rozumieć w pewnym ograniczo-
nym sensie. Obracająca się na osi o północno-południowym ustawieniu z odchyleniem o kąt 23° i
27' do płaszczyzny ekliptyki – kula ziemska nie budzi w nas dzisiaj szczególnych emocji,
towarzyszy nam bowiem w ten właśnie sposób od zarania gatunku ludzkiego, podobnie jak mapa
Europy ze swym tajemniczym rytuałem oznaczania Francji kolorem różowym, Hiszpanii – żółtym,
Włoch – fioletowym, a Belgii – zielonym.
Z owego odchylenia ziemskiej osi wyrasta jednak cała historia rodzaju ludzkiego i to właśnie
powinno być podstawą naszej wiedzy. Gdyby nauczyciele uczyli swych uczniów, nawet już na
najbardziej elementarnym poziomie, że kosmogonia i geologia stanowią zasadniczy fundament
wiedzy, nastąpiłby szalony skok w naszym rozwoju. Ludzie pojęliby bowiem wówczas, jak kruche
jest nauczanie empiryczne i wyrobiliby sobie jaśniejszy pogląd na swoją genezę i przeznaczenie.
Przechylenie naszego globu świadczy ponad wszelką wątpliwość, że kula ziemska poddana była
kiedyś straszliwemu kosmicznemu wstrząsowi, który dotknął również w różnym stopniu inne
planety Układu Słonecznego. I to prowadzi nas do samego sedna problemu: my, mieszkańcy Ziemi,
nie jesteśmy jedynymi, uprzywilejowanymi stworzeniami, ograniczonymi do swego zamkniętego
świata; stanowimy cząstkę nieskończoności, a cała nasza ludzka historia ma jakiekolwiek znaczenie
tylko w powiązaniu z ewolucją Wszechświata.
Gdy nadszedł kataklizm, Ziemia przechyliła się i zachwiała. Punkty biegunów przesunęły się
przez lądy i oceany. Dryfując przez piekielną kipiel mórz, wpadały na siebie lodowce wielkości
Korsyki czy Sycylii. Górskie pasma drżały w swych podstawach, rojące się od śmiertelnie
przerażonych ludzi miasta i osiedla wciągane były przez niszczycielskie wiry, a miotane siłą
odśrodkową oceany gnały poprzez kontynenty, wspinając się na najwyższe szczyty.
W jednej chwili cała ziemska populacja, miliony, a może miliardy (czy kiedykolwiek się tego
dowiemy?) ludzi utonęło, zostało zmiażdżonych, cała zaś nieznana cywilizacja – sprowadzona do
bezkształtnej masy, w której nie pozostało nic godnego uwagi.
Czy ktokolwiek przetrwał? Możemy przyjąć, że tak, ale równie dobrze można założyć, że zginęli
wszyscy, zaś pochodzenie dziś żyjącej na świecie ludzkiej rasy ma charakter pozaziemski. Pierwsze
przypuszczenie brzmi jednak bardziej prawdopodobnie. Oto racjonalna historia Ziemi przemieszana
z hipotezą o cywilizacji wymiecionej przez naturalny kataklizm, poprzedzony – moim zdaniem –
przez jeden lub dwa wybuchy jądrowe, których autentyzm powinien zostać dowiedziony.
Jest to śmiały pogląd, oczywiście odrzucony przez tradycyjnych historyków. Wspiera się głównie
na obserwacjach geofizycznych, podaniach przekazanych nam przez przodków, którzy umknęli
przed katastrofą, oraz na pewnych dowodach sugerujących, że wybuchy jądrowe wystąpiły w dwóch
ośrodkach przepadłych cywilizacji – w Ameryce i na pustyni Gobi.
Będziemy więc świadkami odrodzenia się nieznanej historii ludzkości, zagubionej na razie w
otchłani czasu, w pustynnych piaskach, a także w pewnych legendach, które wciąż jeszcze mogą
być kultywowane w pamięci ludzi z jakiejś innej planety.
Amerykańskie tabu
Między 30° a 40° szerokości geograficznej północnej znajdują się najbogatsze i najgęściej
zaludnione obszary na Ziemi; to właśnie tam najczęściej ludzie budują swoje miasta. Jednak zawsze
odczuwali oni przedziwną niechęć do zamieszkiwania w dwóch miejscach, które stanowiły coś w
rodzaju tabu: w Ameryce i na pustyni Gobi.
Można by zrozumieć, że nie sprzyjający klimat i nieurodzajna gleba pustyni Gobi mogły
zniechęcić ludzi do osiedlania się tam, czym jednak tłumaczyć to zjawisko w odniesieniu do
Ameryki? Jest to wyjątkowo bogata kraina o ziemiach doskonale nadających się do wszelkich
upraw i hodowli. Będąca jej częścią Floryda rodzi największe i najsmaczniejsze na świecie owoce.
A jednak protohistoryczni ludzie wystrzegali się tego ziemskiego raju, człowiek prehistoryczny zaś
nie miał ochoty na rozpoczynanie tam życia!
Rozległe wykopaliska archeologiczne w Ameryce przyniosły mierne wyniki. W pobliżu Santa
Barbara w Kalifornii odkryto szczątki prymitywnych osobników typu mongoidalnego, których wiek
oceniono na około osiem tysięcy lat. Niewykluczone, że byli to Meksykanie jeszcze sprzed
wielkiego exodusu. Odkopano szkielety mamutów upolowanych za pomocą strzał z kamiennymi
grotami. „Dziewczyna z Minnesoty” zdaje się liczyć sobie dwadzieścia tysięcy lat i z tego samego
okresu pochodzi trochę kości i skorup naczyń. Odkrycia te pozwalają jedynie snuć przypuszczenia o
przechodzących tamtędy plemionach kilku odizolowanych populacji. Nie ma tam żadnych
pokrytych malowidłami jaskiń, żadnych znalezisk kamiennych narzędzi, żadnych glinianych
tabliczek... Można powiedzieć, że poza kilkoma indywidualnymi przypadkami osobników, którzy
prawdopodobnie przeprawili się z Azji przez Cieśninę Beringa, prehistoryczne życie w Ameryce
Północnej praktycznie nie istniało. Nawet w szesnastym wieku było tam zaledwie kilka indiańskich
plemion, które nigdy w przeszłości nie tworzyły jakiejś rozwiniętej cywilizacji.
Po odkryciu dokonanym przez Krzysztofa Kolumba okazało się, że Ameryka Północna jest tak
słabo zamieszkana, że głównym problemem kolonistów było zaludnienie jej poprzez masową
imigrację z Anglii, Włoch, Francji, Niemiec i Skandynawii. Również haniebny proceder handlu
afrykańskimi niewolnikami rozwijał się tam z powodu braku ludzkiej siły roboczej. Żaden inny
obszar na kuli ziemskiej, z wyjątkiem pustyni Gobi, nie może się wykazać tak rzadkim rodzimym
zaludnieniem. Dlaczego?
Meksykanie żyli w USA
Ta fantastyczna zagadka znalazła częściową odpowiedź w legendach Majów z sąsiedniego
Meksyku. Byli oni przekonani, że Ameryka Północna jest krainą śmierci i że przybywały do niej
tylko te dusze, które nigdy nie miały zaznać reinkarnacji, jednak w niezwykle odległej przeszłości
zamieszkiwał ją starożytny rodzaj ludzki.
Ostatnią koncepcję popierali specjaliści w dziedzinie meksykańskiej historii. Podkreślali oni, że
od tysięcy lat ustne, przechodzące z pokolenia na pokolenie przekazy przypisywały ludności
Meksyku pochodzenie z obszarów leżących na północy oraz że rzetelność tych informacji
potwierdzają nie tylko dziewiętnastowieczne odkrycia budowli w Kalifornii i Missisipi, ale nawet
jeszcze bardziej – studia porównawcze nad grupą języków amerykańskich.
O czym mówi Popol Vuh
Inne historie dostarczają ciekawych szczegółów dotyczących kataklizmu, który unicestwił
przodków dzisiejszych Meksykanów i był niewątpliwie powodem ich emigracji.
Dawno temu ludzie Trzeciej Ery (ludzie lasu ) zostali przez bogów skazani na śmierć. Potężny
potop ognia, strumienie żywicy (płomieni) lały się z nieba na ziemię. Wreszcie gwałtowne huraga-
ny zniszczyły wszystkie uprawy. Czciciele Boga Zagłady wydzierali ludziom oczy z głów, wgryzali
się w ich ciała i wnętrzności, przeżuwali ich kości i ścięgna. Ludzie zaczęli biegać, to razem, to
pojedynczo, niby rozchwiane kłosy zboża, wspinali się na swoje domy, spadając z dachów. Próbo-
wali wchodzić na drzewa, te zaś załamywały się pod ich ciężarem. Szukali też schronienia w
jaskiniach, które jednak nie pozwalały się im do siebie zbliżyć.
Opis pochodzi z Popol Vuh, świętej księgi Majów, którą archeolodzy uznają za najstarszy
dokument historii człowieka, starszy od hebrajskiej Biblii, hinduistycznych Wed czy starożytnego
tekstu irańskiego Zend-Avesta.
Warto zaznaczyć uwagę, że ten kataklizm – potop, ogień z nieba, trzęsienie ziemi – uderzająco
przypomina wojnę atomową opisaną w świętych tekstach hinduistycznych:
Robert Charroux KSIĘGA ZDRADZONYCH TAJEMNIC Przekład Lech Niedzielski
SPIS TREŚCI: OD WYDAWCY: Robert Charroux i jego dzieło PRZEDMOWA Część pierwsza: PRIMOHISTORIA ROZDZIAŁ PIERWSZY: Zatopione miasta i zniszczone lądy Świat za morzami – Buffon, Laplace, Arago i Humboldt są zgodni – Podwodne i podziemne świątynie i miasta – Schronienie dla wtajemniczonych – Pod Sfinksem – Piramidy – Budowle pozaziemskie? – Miasta-azyle – Powierzchnia Księżyca – Fakt zapomniany: koniec ostatniego świata – Potop: Świat powstał w Armenii – Uratowane archiwa świata – Świadectwo kataklizmu na Ziemi ROZDZIAŁ DRUGI: Świat narodził się w USA Wybrali pustynię – Pęknięcia – Zadecydował ktoś niewidzialny – Sprawdzenie amerykańskiej hipotezy – Światło jest na Zachodzie – Ziemia jest krzywa – Amerykańskie tabu – Meksykanie żyli w USA – O czym mówi Popol Vuh – Z tekstów: Ramajana i Drona Parva – Wenus i baśniowy Zachód – Wiele twarzy Lucyfera – Bóg z Kosmosu – Stopione miasta prehistoryczne – Największa amerykańska tajemnica – Dziesięć kwestii domagających się wyjaśnienia ROZDZIAŁ TRZECI: Zagadka pustyni Gobi Mr Mołotow pielgrzymuje do Ułan Bator – Święte księgi i czarodziejski pierścień – Biała Wyspa – Tajna historia naszych czasów – Wybuch jądrowy w Mongolii – Jeśli już gdzieś bomby wybuchły, wybuchną tam ponownie ROZDZIAŁ CZWARTY: Epoka kamienna wymysł prehistoryków Ziemia krąży po uprzywilejowanej orbicie – Exodus z planety na planetę – CTA-102 – Cudowne nieposłuszeństwo Ewy – Przeznaczenie człowieka – Sześć podstawowych błędów – Żelazo i galwanizacja przed trzydziestoma tysiącami lat – Neolit i paleolit wymysłem prehistoryków ROZDZIAŁ PIĄTY: Kosmos i arka-rakieta Punkt zerowy, czyli tam, gdzie wszystko istnieje w nicości – Tajemnice, wieczne tajemnice... – Kosmos: plazma wypełniona pustką – Niewidzialne Wszechświaty – Niezwykły Wszechświat Louisa Jacota – Kraina Mu leży na Księżycu – Kosmologia Teilharda de Chardina – Rozumność materii – Tajemniczy DNA – Nerwy roślin – Sprytna szczeć – Wszystko przychodzi z innych planet – Wersja ocenzurowana Część druga: PROTOHISTORIA ARKA O NAZWIE WENUS ROZDZIAŁ SZÓSTY: Aniołowie i Księga Enocha Siedem biblijnych wersów – Synowie Boga i córki człowiecze – Księga Enocha – Bardzo ludzcy aniołowie – Praojcowie Hiperborei
ROZDZIAŁ SIÓDMY: Odwieczna tajemnica i niebezpieczne słowo Czy Noe był Hiperborejczykiem? – Blady strach zazdrosnych mężów – Mojżesz był Egipcjaninem – Zagadkowy Melchizedek, Gospodarz Świata – Niebezpieczne słowo ROZDZIAŁ ÓSMY: Wenus – planeta naszych przodków Co dziesięć tysięcy lat – koniec świata – Gdy biegun północny był na południu – Wenus była niewidoczna – Tablice z Tirvalour – Tablice babilońskie – Sumer i Biblia – Wojna atomowa między Atlantydą i Mu ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY: Hiperborejscy astronauci Wenusjanie lądują w Armenii – Ta sama krew, ta sama rasa? – Kwatera Główna w Hiperborei – Chaos po potopie – Hebrajczycy przeciw Hiperborejczykom – „Operacja Noe” ROZDZIAŁ DZIESIĄTY: Zazdrosny Bóg narodu wybranego Prapoczątki według Księgi Enocha – Oannes, bóg-ryba – Fantastyczna Bestia – Olbrzymi – Olbrzymi z Hiperborei – Olbrzymi biblijni – Potwory przeciw ludziom – Zazdrosny Bóg napomina – Tajemnica Narodu Wybranego? – Echnaton – faraon monoteistyczny – Nefretete i Mojżesz – Egipska religia i egipski przywódca – Śmierć egipskich bogów – Misja Narodu Wybranego PRZYPISY
Od wydawcy Robert Charroux i jego dzieło Zwolenników książek Ericha von Dänikena, czy mówiąc szerzej, interesujących się problema- tyką starożytnych astronautów, czeka nie lada uczta. Oto będą mogli zapoznać się z książkami słynnego francuskiego badacza tajemnic przeszłości, największego, choć właściwie nieznanego w Polsce, rywala Ericha von Dänikena – Roberta Charroux (wymawiaj: Szaru, z akcentem na ostatnią zgłoskę). Zanim Däniken wydał swoją pierwszą książkę „Wspomnienia z przyszłości” (1968), Francuz miał już za sobą „100.000 lat nieznanej historii człowieka” (1963), w której wyraźnie sformułował dwa twierdzenia: 1. Przed tysiącami lat istniała na Ziemi wysoko rozwinięta cywilizacja oraz 2. W historii ludzkości maczali palce przybysze z kosmosu. Oczywiście można się spierać, czy Robert Charroux był pierwszym, który postawił na porządku dziennym którąś, lub obie, z powyższych tez. On sam niekiedy powołuje się na badaczy radzieckich, którzy dawali wyraz swoim podejrzeniom, że występujące w Biblii postacie mogą być istotami z kosmosu (Jahwe, Jezus itp.) i że jest coś nie w porządku z naszą historią (M. Agrest, W. Awiński, W. Zajcew i I. Lisiewicz), ale Rosjanie nie przedstawili właściwie usystematyzowanej, zamkniętej koncepcji, jak zrobili to Charroux czy Däniken. Być może palma pierwszeństwa należy się Anglikowi Brinsleyowi Poer Trenchowi (za tym pseudonimem ukrywa się lord Clancarty z Brytyjskiego Parlamentu), który w wydanej w 1960 roku książce „Niebiańscy ludzie” (The Sky People) wiąże z naszą prehistorią rozumny czynnik kosmicz- ny. A może należy ją przyznać Louisowi Pauwelsowi i Jacquesowi Bergier z ich ekscentrycznym bestsellerem „Poranek magów” (Le matin des magiciens, 1960), chociaż tak naprawdę pogląd o istnieniu w zamierzchłych czasach wysoko rozwiniętej cywilizacji, która uległa zagładzie atomo- wej, wyartykułowali oni w sposób jawny raczej dopiero w „Wiecznym człowieku” (Eternal Man) wydanym w 1972 r. A przecież nieco wcześniej, bo w 1969 r., Włoch Peter Kolosimo napisał klasyczną niemal pracę astroarcheologiczną – „Nie z tego świata” (Not of this World), zaś rok później (1970) wyszła książka „Ludzie i cywilizacje fantastyczne” (Hommes et civilisations fantastiques) rodaka Charroux – Serge'a Hutin. Na oddzielny akapit, w tym krótkim omówieniu historii myśli astroarcheologicznej, zasługuje w ogóle w Polsce nieznany i dotychczas nie wydany Raymond Drake. W 1968 r., a więc jednocześnie z ukazaniem się „Wspomnień z przyszłości” Dänikena, napisał on swoją nadzwyczaj przyzwoicie udokumentowaną i trzeźwą książkę „Bogowie i kosmonauci na starożytnym Wschodzie” (Gods and Spacemen in the Ancient East) – później poszukiwał przybyszów z kosmosu w dawnej przeszłości (Gods and Spacemen in the Ancient Past) oraz w dawnych czasach Nowego Świata (Gods and Spacemen in the Ancient West). Żaden z nich nie był jednak tak wytrwały w tropieniu pozaziemskich śladów na naszej planecie jak Charroux i Däniken i tylko ci dwaj pozostali na placu boju. Robert Charroux urodził się w 1909 r. Początkowo pracował jako urzędnik w Ministerstwie Poczty i Telegrafu. Od 1943 r. przez dwa lata był ministrem kultury w rządzie francuskim. Od 1945 r. pracował jako dziennikarz, zaś od roku 1960 zdobył uznanie jako pisarz zajmujący się zagadkami naszej przeszłości. Przez wiele lat przemierzał wszystkie kraje świata w poszukiwaniu śladów mogących potwierdzić teorie, którym, dosłownie poświęcił swoje życie, gdyż zmarł w trakcie jednej ze swoich wypraw. Napisał osiem książek dotyczących spraw, które później zaczęto określać nazwą paleoastronautyki lub astroarchoeologii i kilka z nich stało się światowymi bestsellerami. Już po
śmierci (w 1978 r.) związane z nim paryskie wydawnictwo Laffonta wydało syntezę wszystkich prac Roberta Charroux – biblię jego astroarcheologii, zatytułowaną „Księga jego ksiąg”. Ta ostatnia, ukaże się nakładem naszego wydawnictwa jako „Tajemniczy świat Roberta Charroux”, którą to nazwę nadaliśmy zresztą całemu cyklowi jego książek. Na koniec słowo od wydawcy do sceptyków i krytyków. Zdajemy sobie sprawę z licznych słabości występujących w książkach Roberta Charroux, który niekiedy wykazuje marne pojęcie w sprawach naukowych bądź też opiera się na teoriach, będących dziełem być może szalonych jednostek, z rozpędu, a może z naiwności lub ignorancji, fałszywie umieszczanych przezeń na piedestale nauki. Jednakże nie widzimy nic złego w podejrzeniu, że na Ziemię zawitały kiedyś rozumne istoty z kosmosu. Nie widzimy również nic złego w twierdzeniu, że ich obecność mogła znaleźć odbicie w wielu legendach lub świętych księgach z Biblią na czele. Mało tego – takie poglądy, będące przecież zrębami myśli astroarcheologicznej, uważamy za zdrowe i wielce prawdopodobne – i to z naukowego punktu widzenia. Kosmos jest wielki. Istnieją w nim tryliony planet. Muszą istnieć miliony lub miliardy planet zamieszkałych przez istoty rozumne, z których część lata sobie swobodnie po kosmosie. Niektóre z nich musiały kiedyś nas odwiedzić. A co mogło z tego wyniknąć? Po odpowiedź zwróćcie się do Ericha von Dänikena i Roberta Charroux. Łódź, kwiecień l994 rok
Przedmowa Człowiekowi zagraża realne niebezpieczeństwo, że prędzej zniknie jako gatunek, niż pozna prawdę o swoim pochodzeniu i nieznanych siłach, które kierowały jego losem. Człowiek nie ma pojęcia o swych nieznanych praprzodkach, którzy w zamierzchłych czasach tworzyli wspaniałe cywilizacje i jak my dziś – próbowali podbijać Kosmos. Nieprawdopodobne i jednocześnie deprymująco odporne na ludzkie dociekania, tajemnice te wciąż stanowią wyzwanie dla naszej ciekawości: cudowny rozkwit architektury Egiptu, tajemniczość greckiej mitologii, Hiperborea, budowa piramid, „wieże latających ludzi” z Zimbabwe i Peru, lewitowanie, Kabała, Graal i wciąż niepoznane społeczeństwa starożytne. Przeczuwając, że mogą być świadkami końca ery, zbuntowani ludzie prawdopodobnie chcą teraz zrzucić łuski z oczu i zwątpić we wszystko, w co dotąd zmuszeni byli wierzyć. Chciałbym zatem zaproponować nowe spojrzenie na znaną i nieznaną historię, w postaci zbioru hipotez z pogranicza historii oficjalnej, a dzięki introspektywnym dociekaniom – sięgających tego, co znane jest jako równoległe kosmosy. Nie będę przybierał aroganckiego tonu mędrca przeświad- czonego o swej wiedzy, lecz przyjmę raczej postawę pełnego pokory poszukiwacza, który pewien jest tylko tego, że postąpił do przodu zaledwie o kilka kroków. Nasze pojmowanie własnego pochodzenia jest obarczone wielkim błędem, historia i prehistoria zaś to jeden fałsz. Wyobraźmy sobie kropkę zaznaczoną ołówkiem na linii o długości trzystu milionów kilometrów albo ziarnko piasku na Saharze. Tak wygląda przełożona na język konkretów nasza historia i prehistoria w kontekście pojęć czasu i przestrzeni. Czy to jednak rozsądne sprowa- dzać naszą cywilizację do nikłej kropki, znaczącej niewiele więcej niż ziarnko piasku? Nasza tradycja odziedziczona po przodkach i podświadoma, choć uparta intuicja każą nam przypuszczać, że swoje wielkie przeznaczenie człowiek ma spełnić poprzez cykl znikających cywilizacji. W odpowiedzi na to, co zdaje się wyłaniać z otchłani przeszłości, oficjalna nauka mówi „Nie!”. Można sądzić, że przetrwała tylko jedna prawda – prawda o istnieniu tajemnicy. Musimy ją uważać za jedyną przekonującą i niezniszczalną rzeczywistość. Albert Einstein, jeden z największych geniuszy w dziejach ludzkości, człowiek najbardziej chyba predestynowany do ogarniania swym umysłem wszystkich problemów, obdarował nas złotym kluczem do wiedzy: „Najcudowniejszym doznaniem, które może się stać udziałem człowieka, jest poczucie tajemnicy. Stanowi ona źródło prawdziwej sztuki i autentycznej nauki. Jeśli ktoś nigdy tego nie doświadczył, jeśli pozbawiony jest daru dziwienia się i zachwycania, równie dobrze mógłby być martwy – jego oczy nie widzą”. W tym samym duchu wielki poeta Jean Cocteau zaryzykował wyrażenie pochwały mojej książki „100.000 lat nieznanej historii człowieka” (Pandora Books, 1994 – przyp. red. pol.), mimo że przedstawiłem w niej pewne niezwykle ryzykowne hipotezy. Myśląc podobnie jak Einstein, poeta zaszczycił mnie długim listem, którego zakończenie brzmi następująco: „Pańską książkę [...] powinno się chronić i uczynić przedmiotem rozważań. Należałoby pomedytować nad bezsilnością – z jaką przed obliczem niezmierzonej, przerażającej ludzkiej głupoty sunie procesja dowodów – oraz nad wyboistymi drogami, którymi idą odkrycia i wynalazki. Wyjaśnił mi Pan kilka wersów Requiem, które dotychczas błędnie pojmowałem, pańskie teksty wykraczają bowiem poza oficjalną egzegezę, czyniąc prostym to, co wydaje się skomplikowane”. Czuję się zmuszony prosić Jeana Cocteau o wybaczenie, ale ta książka jest – jak to obecnie widzę – jedynie niewprawną, kulawą próbą, niegodną jego uwagi. Po przestudiowaniu bowiem
apokryfów i starożytnych tekstów pozostawionych przez wielkie cywilizacje jawi się teraz przede mną głębsza prawda: Prawda o Zachodzie. Świat zrodził się na Zachodzie, światło przyszło z Zachodu. Tu leży czarodziejski klucz, który – jak głęboko wierzę – rzeczywiście otworzy lub przynajmniej uchyli wrota Nieznanego.
Część pierwsza PRIMOHISTORIA Primohistoria to okres w dziejach rodzaju ludzkiego poprzedzający protohistorię i równoległy do prehistorii, jednak różniący się od niej tym, że zakłada istnienie rozwinię- tych cywilizacji.
Rozdział pierwszy Zatopione miasta i zniszczone lądy O potopie mówi tekst Biblii, a gliniane tabliczki babilońskie podają wersję identyczną choć wcześniejszą. Jest to pisemny przekaz historii w dosłownym rozumieniu, powszechnie uznany za pierwszy zapis w naszej cywilizacji. Moim zdaniem pogląd ten opiera się na zadawnionym błędzie, popełnianym przez Hebrajczy- ków i chrześcijan, dla których Stary Testament pozostaje niewzruszonym kanonem prawdy. Jak powiadają hebrajskie teksty, nie można tam zmienić ani jednego słowa, ani jednej litery. To prawda, że świat zawdzięcza ogromnie dużo Hebrajczykom, podobnie jak Hidnusom, Egipcjanom i Grekom oraz że nikt nie wątpi w wielką wartość Biblii jako dokumentu, jednakże Adam i Ewa nie byli Semitami, Hindusami, Egipcjanami czy Grekami. Taka koncepcja nie wytrzymuje konfrontacji z odkryciami poczynionymi w ciągu ostatnich stu lat, mówiącymi o istnieniu wysoce rozwiniętych prehistorycznych cywilizacji, nie znanych, niestety, autorom Księgi Rodzaju. Jeśli odrzucimy pseudohominidy, takie jak australopitek, sinantrop, pitekantrop, człowiek z Fontechevade czy człowiek z Piltdown, które są albo zwykłym szalbierstwem albo nonsensem, to pierwszą, jak się zdaje, znaną ludzką istotą pozostanie człowiek z Cro-Magnon, który czterdzieści tysięcy lat temu mieszkał w dzisiejszym okręgu Perigord we Francji. Pozostając w granicach wyznaczonych przez prehistorię, musimy przyznać, że cywilizacja przyszła ze środkowozachodniej i południowo-zachodniej Francji, trudno jest bowiem nie uznać za cywilizowanych ludzi, którzy wyrzeźbili kamienne księgi prehistorycznej biblioteki w Lussac-les- Chateaux, lub malujących na ścianach jaskiń w Montignac-Lascaux. Archeolodzy jednak, z powodu religijnego sekciarstwa, czy też z powodu braku wyobraźni i odwagi, nie wierzą w istnienie cywilizacji neandertalskiej ani też stworzonej przez ludzi z Cro- Magnon z ich miastami, handlem, przemysłem, sztuką itd. Jeśli przez „cywilizację” rozumiemy obraz społeczeństwa zbliżony do naszego, to Cromagnoń- czyków musimy zredukować do wymiaru prymitywnej przeciętności. Czy jednak istnieje jakiś istotny powód, by wierzyć, że pierwsza ludzka cywilizacja to cywilizacja śródziemnomorska lub orientalna? Nasza historia sięga w przeszłość o wiele dalej niż sumeryjskie gliniane tabliczki, ponieważ w geologii oraz w ustnych przekazach brzmią odległe echa zdarzeń spoza świata starożytności. Niełatwo jest je umiejscowić w czasie, jednak ich autentyzm nie budzi wątpliwości. Świat za morzami Przekazy celtyckie mówią o innym, leżącym na zachodzie „świecie za morzami”, podczas gdy Biblia, zamknięta w swym niemodnym już nieco egocentryzmie, umiejscawia kolebkę ludzkości na Bliskim Wschodzie, w dorzeczu Tygrysu i Eufratu, nie wykluczając wszakże możliwości przedłuże- nia ziemskiej egzystencji w kierunku boskich niebios, które mogą oznaczać inne planety i gwiazdy. Teolodzy i historycy w spokoju ducha przyjmują biblijna propozycję, opatrując ją pieczęcią swej oficjalnej aprobaty. Co jednak począć z przekazami rodem z Irlandii, Walii, Francji, Hiszpanii i Meksyku, z mitologiami pochodzącymi z całego świata, z których każda reprezentuje swą własną wersję genesis.
Uczciwość wymaga, aby badając hipotetyczne cywilizacje, brać pod uwagę każdy przekaz, a tro- pów poszukiwać w zbudowanym na zasadach logiki świecie, do którego prowadzi nas nasza wiedza. Takie spojrzenie pozwala sądzić, że geometryczny środek ludzkości nie znajduje się na obsza- rach Orientu, historia zaś nie bierze swego początku od Sumerów i potopu, który dla ortodoksyj- nych archeologów stanowi punkt przecięcia naukowej pewności z niesionym przez tradycję domniemaniem. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że opisany w Księdze Rodzaju globalny potop wygląda na o wiele bardziej destrukcyjną siłę, niż to można stwierdzić w dorzeczu Tygrysu i Eufratu. Bretońskie miasto Is zostało zalane podobnie jak ląd łączący Francję z Anglią i wydarzenie to, jako historycz- nie niewątpliwe, sięga w przeszłość dalszą niż epoka sumeryjska. Prehistoryczne pisemne przekazy z Glozel we Francji, Newton w Szkocji, Alvao w Portugalii, z Bautzen w Niemczech czy z rumuńskiego Costi są o tysiące lat starsze od tabliczek babilońskich i mówią o istnieniu wykształconych ludzi, którzy byli spadkobiercami niezwykle starych, zaginio- nych cywilizacji. Archeolodzy uparcie zamykają się w granicach kurczowego racjonalizmu: Oto wytapianie żelaza rozpoczęło się nie wcześniej niż przed trzema i pół tysiącem lat, a zatem epoka brązu wyprzedziła żelazo (jest to pogląd niemądry, gdyż opiera się wyłącznie na fakcie, że brąz jest metalem trwalszym od żelaza); najstarszymi ruinami są babilońskie zikkuraty (świątynne wieże tarasowe), a więc cywilizowany świat narodził się w Sumerze. Wszystko to jest fałszem. Buffon, Laplace, Arago i Humboldt są zgodni Chińskie przekazy utrzymują, że ziemska cywilizacja liczy sobie kilkaset tysięcy lat. Przyrodoznawca Buffon ogłosił, że w niektórych rejonach kuli ziemskiej „spadały szeregami odłamki granitu, porfiru, jaspisu i kwarcu, zmieszane ze skamielinami nieznanymi na ziemi”. Słynny matematyk Laplace pisał: „Z krain, które zamieszkiwali, zniknęli wspaniali ludzie o imionach prawie nieznanych historii. Języki, którymi się porozumiewali, a nawet ich miasta przestały już istnieć; z osiągnięć ich wiedzy i przemysłu nie pozostało nic poza niejasną tradycją i kilkoma przekazami pisemnymi o niepewnym pochodzeniu”. Aleksander Humboldt, twórca geografii botanicznej, utrzymywał, że w zamierzchłych czasach potężny kataklizm zatopił większą część zamieszkałego przez ludzi świata. „Nie ma wątpliwości” – powiedział wielki fizyk Arago, „że powodzie nie są wyjaśnieniem skutków, które stwierdzają geolodzy”. Był on przekonany, że nastąpiło głębokie obsunięcie powierzchni ziemi spowodowane kosmiczną katastrofą. Królewski astronom i członek Akademii Nauk, Jean Syhrian Bailly, tak pisał w 1785 r.: „Tradycje i pomniki dają obfite świadectwo tego, że przed całopalną pożogą na ziemi istniała światowa cywilizacja, z której pozostały jedynie szczątki”. Biorąc pod uwagę te wypowiedzi sławnych ludzi, pisarz A. d'Espiard de Cologne pokusił się o takie podsumowanie: „Wygląda to tak, jakby na powierzchni kuli ziemskiej wszystko się bezładnie piętrzyło; jak gdyby na ziemię spadł jakiś inny świat, lub przynajmniej jego odpryski. Dziś geolodzy, etnolodzy, archeolodzy i naukowcy wszystkich innych dyscyplin zgodni są co do tego, że potężne trzęsienia ziemi i powodzie spustoszyły ją i zdziesiątkowały jej mieszkańców w czasach, które można w przybliżeniu określić na lata: 4000, 10.000, 16.000 przed Chrystusem [...] i tak dalej. Wszyscy uznaliby możliwość istnienia zaginionych cywilizacji gdyby nie zasiane przez prehistoryków wątpliwości w postaci wymyślonych przez nich er w rodzaju paleolitu czy neolitu albo też idei pochodzenia człowieka
od małpy. Jeśli nasi przodkowie byli małpami, to z pewnością nie mogli zajmować się fizyką atomową, telewizją czy kosmicznymi podróżami! Jednak w ciągu ostatnich kilku lat dwa odkrycia podważyły teorie historyków starej szkoły, sprawiając że problem jest znów aktualny. Nowe konstatacje brzmią: 1. Jest rzeczą nieprawdopodobną, by człowiek pochodził od małpy. 2. Paleolit i neolit to wymysły, monstrualne błędy, oparte wyłącznie na fałszywych interpretacjach”. W następnych rozdziałach omówię to bardziej szczegółowo, teraz zaś zwracam tylko uwagę, że nasi przodkowie, z wyjątkiem nielicznych, żyjących na marginesie prymitywnych osobników, nigdy nie używali kamiennych noży, toporów czy innych narzędzi. Gdyby bowiem stosowanie tych kamiennych przedmiotów było powszechne, to takie znaleziska powinny iść w miliardy. W porównaniu z tym nie znaleziono właściwie nic, poza kilkuset tysiącami kamiennych toporów (główne narzędzie), nie wystarczających, by przyjąć, że jedno ziemskie pokolenie liczyło więcej niż dwadzieścia osób. Wciąż istnieją dowody świadczące o tym, że pogrzebane zostały miasta, a całe kontynenty unicestwione przez powodzie i kosmiczne kataklizmy – że przed nami istniały nieznane cywiliza- cje. Wierzyli w to: Buffon, Laplace, Arago i dziesiątki innych uczonych. Czemu więc nie mielibyś- my wierzyć i my? Podwodne i podziemne świątynie i miasta W różnych miejscach pustyni Gobi rosyjscy archeolodzy odkryli rozlegle, wychylające się z piasku fundamenty. Na pustym jemeńskiej, w pobliżu Maribu, znajdują się ruiny starożytnej stolicy królowej Saby, pod nimi jednak są fundamenty znacznie starszego miasta z czasów, kiedy Arabia była urodzajną, dobrze nawodnioną krainą. Idąc dalej na północ, ponad sto kilometrów na zachód od Homs w Syrii, napotykamy ruiny Palmiry. Czemuż to wielkie starożytne miasto wybudowano na pustyni? Historycy nie potrafią odpowiedzieć na to w sposób przekonywający, a dodatkowo deprymuje ich świadomość, że w stolicy królowej Zenobii żyło, zaspokajało głód i pragnienie setki tysięcy mieszkańców. Wszystko jednak stanie się zrozumiałe z chwilą, gdy przyjmiemy, że w owym czasie ta pustynia była terenem uprawnym. Według żydowskich przekazów, Palmirę wybudował król Salomon, jednak już wcześ- niej na miejscu tym znajdowały się ruiny. Niektórzy kronikarze zgadzają się z baronem d'Espiardem de Cologne co do tego, że „wielce czcigodny król [Salomon] znalazł zakopany w mieście wielki skarb; w mieście, które zostało zniszczone przez straszliwy kataklizm. To właśnie było źródłem jego słynnych bogactw”. Król Salomon wysyłał ekspedycje do Ofiru, usytuowanego podobno na terenach dzisiejszej południowej Rodezji, by zdobyły złoto na budowę świątyni. Spotkało go jednak spore rozczaro- wanie. W rzeczywistości Salomon był pierwotnie ubogim królem, który z konieczności przyjął od Hirama pomoc przy wznoszeniu świątyni. Twierdzenie d'Espiarda de Cologne nie było więc zupełnie pozbawione podstaw. Według legendy, starożytne greckie miasto Copae zostało zniszczone przez Herkulesa. W historii tej kryje się oczywiście bardziej racjonalna prawda. Jeszcze w dziewiętnastym wieku pozostałości miasta widoczne były na dnie jeziora Copais. Pięć tysięcy lat temu gród ten musiał się znajdować co najmniej pięćdziesiąt metrów wyżej. Archeolodzy ze zdumieniem odkryli system kanalizacji odprowadzającej ścieki do morza, ponieważ jednak miasto osiadło na dnie zagłębienia, kanały te skierowane były ku górze zamiast prowadzić w dół. Świadczy to o rozmiarach kataklizmu. Grecy nie zachowali o nim żadnych wspomnień i wszystko przypisali gniewowi Herkulesa. Copae było zaś miastem potężnym. Wyrąbane w litej skale przejścia towarzyszyły pięćdziesięciu odgałęzieniom ciągów kanalizacyjnych, służąc jako wentylacyjne szachty. Cały ten system był dokonaniem tytanicznym, przekraczającym możliwości zarówno starożytnej, jak i współczesnej
Grecji. Schronienie dla wtajemniczonych Zasypane świątynie są odkrywane w Egipcie kilkakrotnie w każdym stuleciu i nie ma wątpliwo- ści co do tego, że pustynia wciąż jeszcze kryje rozległe, nieznane miasta. Częściowo odkopano zabytki Teb, „miasta stu wrót” z jego skalnymi grobowcami i podziemny- mi pałacami. Podobnie ma się rzecz z Karnakiem, gdzie tysiąc sześćset potężnych sfinksów pełni straż wzdłuż królewskiego traktu. Odkryto również Sfinksa w Gizie, a także dolne partie piramid, jednak prastary Egipt, ten sprzed faraonów i potopu wciąż jeszcze spoczywa głęboko uśpiony pod milionami metrów sześciennych piasku, którego spiętrzenie pozostaje nadal nie wyjaśnione. Baron d'Espiard de Cologne, który całe swe życie poświęcił badaniu tych spraw oraz gromadze- niu przekazów pochodzących z Afryki Północnej , tak pisał w swej książce L’Egypte et l'Oceanie (Paryż, 1882): „W zamierzchłych czasach powiadano, że na południe od Wielkich Piramid i na zachód od zapadłych ruin Memfis znajduje się świątynia oraz resztki mniej lub bardziej zasypanego piaskiem starego portyku, który nie jest łatwy do znalezienia w bezmiarze pustyni. Legenda głosi, że tu właśnie znajdują się wejścia do długich podziemnych korytarzy prowadzących do labiryntów oraz starożytnych niezwykłych pomieszczeń mieszkalnych. Piramidy zaś były jedynie okazałymi wieżycami całego tego systemu. Rozległe połączone ze sobą odgałęzienia nadawały budowli charakter miasta pogrążonego nie w wodzie, lecz raczej wchłoniętego przez suchą materię”. Wciąż nie podając źródeł swych informacji, baron dorzuca, że tajemnica ta długo jeszcze pozostanie nie wyjaśniona, ponieważ grupy osób wtajemniczonych organizują spotkania w zasypanym mieście, które pełni również rolę azylu „wysokich osobistości świata Zachodu”. A zatem pod egipską pustynią leżało podziemne królestwo podobne do tybetańskiej Agarthy. Obliczenia i dociekania zadufanych uczonych mężów, kazały wtajemniczonym kręgom Egiptu i Zachodu – przewidującym z dużym wyprzedzeniem wielkie kataklizmy, które miały dotknąć glob ziemski – zbudować sobie ten azyl, a jednocześnie zabezpieczyć „różnego rodzaju cenne przedmio- ty oraz archiwa prastarego świata. Rozważania D'Espiarda de Cologne nie są zbyt przekonywające, jednakże nikt już nie pamięta, że dziewiętnastowieczne wykopaliska słynnego egiptologa, Augusta Mariette'a, zdają się potwier- dzać te fantastyczne interpretacje. Pod Sfinksem Na głębokości dwudziestu metrów pod Sfinksem Mariette odkrył gigantyczne budowle i wspaniałą świątynię o niezliczonych komnatach i korytarzach, zbudowaną z granitu i alabastru. Pozbawiona jakichkolwiek napisów czy płaskorzeźb, trwała pogrzebana przez tyle tysięcy lat, żaden historyk nie podejrzewał nawet jej istnienia. Tradycja głosi, że Sfinks został wzniesiony w czasach, których nie sięga ludzka pamięć i że to samo odnosi się do Piramid. Jest też rzeczą zupełnie oczywistą, że nie wybudowano ich na pustyni. W mojej książce „100.000 lat nieznanej historii człowieka” w dość istotnym stopniu rozwijam ten temat – teraz mogę dokonać kolejnego uzupełnienia. Jeśli Piramidy są tym, za co je uznajemy – a więc rodzajem ostoi w obliczu ziemskich katakliz- mów i groźby pogrzebania pod przesuwającymi się piaskami – to należy przyjąć, że spełniają one również rolę świątyń, w których deponowane były najcenniejsze dokumenty starożytnych cywiliza-
cji. Oznacza to, że ich budowniczowie prawdopodobnie zamierzali nadać im takie rozmiary, masę oraz wewnętrzny i zewnętrzny kształt architektoniczny, które świadczyłyby o wysokim poziomie wiedzy matematycznej i astronomicznej. Zabytki starożytnego Egiptu potrafią mówić, jednak milczą mimo niezliczonych prób wydobycia z nich informacji przez naukowców, pseudonaukowców czy okultystów. Wielkie Piramidy nie chcą zdradzić swej tajemnicy ignorantom. Piramidy Data ich budowy nadal pozostaje zagadką. Napoleon ocenił ich wiek na około cztery tysiące, a Herodot na sześć tysięcy lat. Według współczesnych archeologów Piramidy są grobowcami i podobnie jak Sfinks zostały zbudowane około 2900 r. przed Chrystusem. Historyk Abu-Zeyd el Balchi pisze, że „przetłumaczono na arabski napisy wyryte na Piramidach, co pozwoliło określić, kiedy zostały zbudowane. Było to mianowicie w okresie, gdy konstelacja Lutni znajdowała się w zodiakalnym znaku Raka. Z obliczeń wynika, że chodzi tu o siedemdziesiąt dwa tysiące lat przed Hedżrą [ucieczka Mahometa z Mekki do Medyny przed prześladowaniami w 622 r. – przyp. Tłum.]. Wydaje się to z lekka przesadzone! Papirusy znalezione przy mumiach przez arabskich i koptyjskich archeologów, Armeliusa, Abumazara i Murtadiego przekazują bardziej prawdopodobną relację: „W tym czasie Saurid, syn króla Egiptu Sahluka, ujrzał we śnie ogromną planetę, która z potwornym łoskotem uderza w Ziemię, pogrążając ją w ciemnościach. Zdziesiątkowana ludność nie wiedziała, gdzie się schronić przed spadającymi głazami i cuchnącą wodą, które towarzyszyły kataklizmowi. Zdarzenia te rozgrywały się w czasie, gdy samo centrum konstelacji Lwa sięgnęło właśnie głowy Raka. Wówczas król Saurid wydał polecenie budowy Piramid”. Historia ta pozostaje w zgodzie z istniejącymi na całym świecie legendami, które mówią o spadającym na ziemię nieboskłonie i – w mojej ocenie – ma związek z pojawieniem się planety Wenus. Starożytni twierdzili, że pokrywający Piramidy wapień (dziś zniknął on już całkowicie) zdobiły napisy w nieznanym języku. Teksty te oglądał w trzynastym wieku arabski historyk i lekarz, Abdallatif. Brak jest jednakże hipotez, które by w sposób zadowalający wyjaśniały tajemnicę Piramid. Ich przeznaczenie nadal pozostaje zagadką, ich inskrypcji nie rozszyfrowano, a niższe kondygnacje są dla nas niedostępne. Archeolog Jomard oświadczył: „Wciąż wymaga odpowiedzi pytanie w jakim celu spiętrzono taką masę kamienia; a także jakie jest przeznaczenie tych wszystkich podziemnych galerii, tej obfitości komnat; szybu, o którym nie wiemy, gdzie ma wlot, ani jak wygląda jego najniższy odcinek; tych skośnych, horyzontalnych i krętych przejść najrozmaitszych rozmiarów; tych dwudziestu pięciu zagłębień w kamiennych ławach górnego korytarza; tej galerii o podwyższonym sklepieniu, za którą biegł niezwykle niski pasażyk; tych trzech pojedynczych wnęk przed wejściem do głównej sali – ich kształtu i szczegółów nie dających się porównać do niczego znanego nam dotychczas...”. Nie dających się porównać do niczego znanego nam dotychczas – i tu być może kryje się klucz do tajemnicy! To prawda, że okultyści odpowiedzieli na te pytania, podtrzymując zwłaszcza twierdzenie, że wnętrze Piramid jest szlakiem wtajemniczenia. To prawda, że inne pomniki na świecie są podobny- mi zabytkami: megality, wygładzone kamienne jaskinie Bretanii i Wysp Brytyjskich; świątynia
Hagar na Malcie; posągi na Wyspie Wschodniej, ziemne piramidy Polinezji. Tajemnica otacza nasz świat, jednak zwłaszcza wewnętrzna architektura egipskich Piramid „nie da się porównać do niczego znanego nam dotychczas”. Budowle pozaziemskie? Powstaje pytanie: Czy ich znaczenie, czy powód ich istnienia wykracza poza granice naszego pojmowania? Takie pytanie postawiono pewnego wieczora przy Okrągłym Stole, wokół którego zasiedli członkowie tajnego paryskiego studium problemów fantastycznych i niewytłumaczalnych. (Towa- rzystwo to urządza okresowe spotkania na zapleczu restauracji przy Rue Rodier. Wokół stołu, oświetlonego lampą naftową czterech mężczyzn i cztery kobiety rozważają różne tajemnice i proponują rozwiązania wolne od naukowych i religijnych dogmatów, by wydobyć inne prawdy związane z czasem i przestrzenią, prawdy niemożliwe do zaakceptowania przez umysły trzymające się kurczowo tradycyjnego racjonalizmu.) Według tej hipotezy ludzie, którzy przybyli na Ziemię z innej planety, ci nasi praprzodkowie, po kilkuset lub kilku tysiącach lat zamieszkiwania, prawdopodobnie określili dokładną datę katakliz- mu, który miał „położyć kres naszemu światu”. Pragnąc pozostawić przyszłym pokoleniom poucza- jącą dla nich pamiątkę, wybudowali w Egipcie Piramidy, a w Boliwii Wrota Tiahuanaco. Nauka tych pozaziemskich istot była oczywiście uwarunkowana przez ich naturę. Nasi archeolo- dzy ze swymi pospolitymi umysłami nie potrafili dotychczas znaleźć klucza do odczytania tej informacji, należy jednak liczyć na rozwój, który w przyszłości pozwoli ją rozszyfrować. Gdy orientacja Wielkiej Piramidy pokryje się z kierunkiem północnym, będzie to oznaczało początek nowej ery, człowiek zaś stanie wobec ukrytej dotychczas prawdy – nagiej, oślepiającej i być może strasznej. Dociekając matematycznych współzależności w wymiarach Wielkiej Piramidy, które bez- sprzecznie mają wielkie znaczenie, okultyści po prostu przewidzieli prawdę, która wciąż jeszcze nie jest powszechnie głoszona, ani też nie została dostatecznie precyzyjnie sformułowana. Aczkolwiek ani te przekazy, ani archeologiczne odkrycia nie wyjaśniły tej tajemnicy, to jednak dają nam one pewność, że dolne partie konstrukcji Piramid sięgają w przeszłość o wiele dalej niż biblijny potop. Miasta-azyle Czy dopuszczalny jest sąd, że tajemne miasto Giza, jeśli ono w ogóle istnieje, niejednokrotnie odgrywało rolę schronienia podczas kilku potopów oraz że może ono być ponownie wykorzystane do takiego celu w wypadku następnego globalnego kataklizmu? Hipoteza ta, uznana przez wtajemniczonych, każe nam przypuszczać, że w Piramidach nadal spoczywają dokumenty pochodzące z okresu przedpotopowego. Przekazy z Indii, Azji Mniejszej oraz Ameryki Północnej i Ameryki Południowej dziwnie zgod- nie mówią o tym, że wtajemniczeni znajdowali bezpieczne schronie nie na wszystkich kontynen- tach. Ossendowski w swej książce „Przez kraj zwierząt, ludzi i bogów” pisze, że pewien chiński lama „powiedział Bogdo Khanowi, jakoby podziemne jaskinie Ameryki zamieszkiwały starożytne ludy, które zniknęły pod powierzchnią”. Czy jest to legenda? Nie. To oczywiste, że w podziemnych miastach nie mieszkają już ludzie, „którzy zniknęli pod ziemią”; żyli tam jednak przed kilku tysiącami lat, a w ruinach Tiahuanaco w
Boliwii dziewiętnastowieczny przyrodnik Charles d'Orbigny widział wejścia do podziemnych galerii prowadzących do tajemnego miasta. Jest nawet prawdopodobne, że otwarte kurhany i podziemne galerie w Bretanii i Irlandii również służyły jako osłona „przed spadającymi z nieba głazami” podczas wielkiego kosmicznego kataklizmu. Na skraju lasu Broceliande niedaleko Neant, w bretońskim Departamencie Morbihan, istnieje miejsce zwane Petruis Neanti, które – jak twierdzą okultyści – jest wejściem do tajnego celtyckiego schroniska, analogicznego do tybetańskiej Agarthy. Także Peruwiańczycy z doliny Xauxa oraz Meksykanie i Indianie z jezior kultywują tradycję utrzymywania tajnych schronów dla wtajemniczonych, którzy po kataklizmie mieli do spełnienia misję odtworzenia życia na nowo. Powierzchnia Księżyca Przyczyny oraz sam charakter kosmicznych kataklizmów Biblia tłumaczy gniewem Boga, jed- nak bardziej racjonalne podejście wskazuje raczej na perturbacje zachodzące w systemie słonecz- nym. W czasach starożytnych twierdzono, że tragedia potopu zbiegła się w czasie z potężną zmianą planetarną. Baron d'Espiard de Cologne przedstawił teorię, której – choć może się ona zrazu wydać nieprawdopodobna – nie należy odrzucać bez zastanowienia, ponieważ oparta jest na faktach, jeśli nie rozstrzygających, to co najmniej symptomatycznych. Autor ten twierdzi, że wielka część księżycowej flory, fauny i warstwy minerałów spadła na Ziemię, grzebiąc pod sobą nasze dawne doliny, miasta i cywilizacje oraz spiętrzając góry tam, gdzie przedtem były równiny, pełne zaś zieleni i gęsto zaludnione obszary obracając w piaszczyste pustynie. Dziś wiemy, że naga, spustoszona i pokryta pyłem powierzchnia Księżyca wygląda tak, jakby jej zewnętrzna warstwa została zdarta i odrzucona gdzieś daleko. To jakby „oskalpowanie” naprowadza nas na myśl, że kiedyś Księżyc uległ straszliwej katastrofie. Co więcej – pozbawiony jest on oceanów i atmosfery. Albo więc nie miał ich nigdy, albo – co bardziej prawdopodobne – w jakiś sposób je utracił. Księżyc był gwałtownie zbombardowany przez meteoryty, wskutek czego jego powierzchnia pokryta jest kraterami niczym Aragonia w 1918 r. Rodzi się więc pytanie: Dlaczego bombardowany miałby być tylko Księżyc, a Ziemia nie? Czy Księżyc jest planetą, która – poobijana podczas swej kosmicznej podróży – zjawiła się znikąd, by następnie po zderzeniu się z Ziemią lub minięciu jej w bliskiej odległości stać się jej satelitą? D'Espiard de Cologne wykazał wielką bystrość, opowiadając przed wiekiem o wielkich wojnach jądrowych, naturalnych kataklizmach i być może o ingerencji istot pozaziemskich. Utorował tym drogę oczywistemu już dziś pojęciu powszechnej ewolucji. Jego teoria jako całość ma posmak fantastyki, totalnie jej jednak zlekceważyć nie można, każdy bowiem (wyjąwszy prehistoryków) wie, że nasz glob poddawany był potężnym bombardowaniom z przestrzeni kosmicznej, wskutek czego niektóre obszary zostały zatopione a całe populacje – zmiecione z powierzchni ziemi. W pamięci rasy ludzkiej nie zachowało się jednak prawie nic na temat powodzi czy śmiercionośnych deszczów ognia, ziemi i kamieni, które okresowo pustoszyły naszą planetę. Zdarzyło się to zupełnie niedawno, w roku 1500 r. przed Chrystusem, i tylko cud sprawił, że od tamtej chwili ciągle jeszcze trwamy w kosmicznej ciszy – cud, który jednak nie może powtarzać się w nieskończoność! Współcześni Europejczycy i wszyscy inni ludzie – pisze d'Espiard de Cologne – mają przed sobą tylko kilka stuleci na zorganizowanie się i przygotowanie na Ziemi, by przetrzymać liczne ataki z zagadkowej przestrzeni kosmicznej. Ta ciężka próba będzie jedynie kolejnym etapem niebiańskiej transformacji. Zniknęło już pytanie o koniec świata, pojawiła się natomiast kwestia wszechogarniającej ewolucji, mimo całego szacunku dla tych miałkich ludzi, którzy nie chcą zaryzykować wyjścia z
kręgu banału, mając zawsze w zanadrzu oskarżenia o obrazoburstwo i naukową szarlatanerię wobec tych wszystkich, którzy próbują poszerzyć ich ciasne ograniczone umysły. Fakt zapomniany: koniec ostatniego świata Niezależnie od merytorycznej wartości teorii d'Espiarda de Cologne, wydaje się pewne, że ogólnoświatowe kataklizmy nawiedzały Ziemię w przeszłości. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lub jedenastu tysięcy lat kulę ziemską kilkakrotnie pustoszyły katastrofy, których skutki dadzą się jedynie porównać do zniszczeń powstałych w wyniku wybuchu tysięcy ładunków jądrowych. Oceany przetaczały się przez górskie łańcuchy i wlewały w doliny, przesuwały się bieguny, niektóre kontynenty tonęły w falach, inne – wyłaniały się z morskiego dna, za każdym zaś razem ginęła niemal cała ludzka rasa. Nasi przodkowie stosunkowo niedawno doświadczyli takich wstrząsów. Szczęśliwcy, którzy je przeżyli, przekazali swoje informacje w formie legend i świętych tekstów. Jednak czy to wskutek głupiej beztroski, czy też uległości wobec jakichś tajemniczych rozkazów, czołowe postacie naszych instytucji i świata nauki albo zaprzeczają tym wszystkim przedpotopowym wydarzeniom, albo też twierdzą, że nic im o nich nie wiadomo. Według nich zato- pienie Atlantydy to jedynie wymysł Platona. Z uśmiechem pobłażania oznajmiają, że kraina Mu, zaginiona cywilizacja oraz pogrzebane miasta to nic innego jak tylko umysłowe odchylenia, będące udziałem okultystów. Prawda jest taka, że cała nasza – oparta na wielkim szalbierstwie – cywilizacja zbudowana jest z dogmatycznych podstaw, pozbawionych sensu pomysłów oraz tak zwanych świętych tekstów, zresztą ocenzurowanych i zniekształconych. Zdemaskowanie oszustwa i ponowne rozważenie całego problemu byłoby zadaniem wręcz tytanicznym, wstrząsem na skalę światową, przedsięwzięciem, którego nasza tradycyjna nauka nie jest w stanie podjąć. Chcąc nie chcąc, muszą więc nadal grać znaczonymi kartami, podrwiwać z „bajania” tradycji, twierdzić, że cywilizacja narodziła się w Sumerze oraz że zarodek pierwszej ludzkiej istoty powstał z nasienia afrykańskiej lub azjatyckiej małpy. Jakże jednak odmienne prawdy na temat przeszłości jawią się tym wszystkim, którzy wracają do niej unikając zdeptanych szlaków oficjalnej historii! Jeśli przed czterema tysiącami lat zginęła niemal cała ludzka populacja, jeśli zalane zostały kontynenty, jeśli – być może – inne planety otarły się o powierzchnię Ziemi, swą grawitacją powodując wzburzenie jej oceanów oraz zrzucając do nich swe górskie łańcuchy, a może i miasta, czyż wobec tego wszystkiego nie powinniśmy dokonać rewizji części naszej wiedzy, by dostosować ją do danych niesionych przez zrekonstruowaną historię? Tego właśnie będę próbował dokonać, odwołując się do jedynych wciąż dostępnych dla nas źródeł: przekazów ustnych i pisemnych. Potop: Świat powstał w Armenii Obraz globalnego potopu (potwierdzonego przez naukę), przedstawiany przez wszystkich starożytnych zgadza się w kilku zasadniczych punktach. A więc jest to zagłada ludzkości z wyjąt- kiem jednej pary ratujących się w łodzi osobników, którzy następnie na nowo zaludniają Ziemię. Biblijny potop, mimo że odtworzony z przekazów fragmentarycznych, przedstawiony jest dość spójnie. „I Jahwe rzekł: «Zgładzę z powierzchni ziemi ludzi, których stworzyłem; a wraz z ludźmi zwierzęta
domowe, płazy i ptactwo nieba, bo żałuję, że ich uczyniłem»”. (Księga Rodzaju, 6:7) Można by uczynić Panu zarzut niesprawiedliwości, że oto w gniewie postanowił unicestwić winnych i niewinnych, dusze czyste i zbrukane, ludzi i zwierzęta – lecz czyż nie jest to sprawa symbolu? Bóg postąpił zgodnie ze swą decyzją, oszczędzając jedynie cnotliwego Noego, jego rodzinę i zwierzęta, które weszły na pokład arki. „Cokolwiek oddychało, cokolwiek istniało na lądzie – wymarło” (Księga Rodzaju, 7:22). Noe wraz z całą resztą wylądował na górze Ararat w Armenii. Jeśli mamy wierzyć Biblii, to obecny świat nie zrodził się w Sumerze, lecz w Armenii, a co za tym idzie – nasza cywilizacja jest drugą z kolei w historii ludzkości. Uratowane archiwa świata Przekazy chaldejskie są raczej zgodne z biblijnymi. Króla Ksisuthrosa o rychłym nadejściu potopu ostrzegł Chronos. Zakopał więc pod Sisparis, Miastem Słońca, „teksty, które mówiły o początku, środku i końcu wszystkiego” (a więc pisma starsze od Biblii), by potem wraz z całym swym dworem umknąć na statku, który podobnie jak arka osiadł w końcu w Armenii, lecz na Górze Korkura. Tu ważna uwaga. Gdy tylko statek wylądował na szczycie Korkury, wysiedli zeń król Ksisut- hros, ten chaldejski Noe, jego żona i córka oraz kapitan i nikt już więcej tej czwórki nie widział, mimo że jedynym suchym kawałkiem lądu była wówczas niewielka wysepka. Podobnie jak Enoch zostali oni zabrani do nieba. Ale w jaki sposób? Czy zrobili to aniołowie, czy też jakaś latająca maszyna? Według przekazów apokryficznych Noe miał ze sobą w arce najstarszą książkę świata, Księgę Enocha. Inni natomiast wtajemniczeni, a wśród nich Enoch i jego syn Metuszelach uciekali drogą powietrzną przez cały czas trwania potopu. Przekazy na całym świecie potwierdzają autentyczność potopu oraz owego „końca świata”. W Indiach Wedy i Ramajana opowiadają podobną historię, w której bóg Brahma obarcza legendarnego Manu odpowiedzialnością za ponowne zaludnienie Ziemi. W późniejszej jednak księdze Bhagavata Purana rolę Manu gra król Drawidów, który ukrył uprzednio cenne Wedy prawdopodobnie w sanktuarium Agarthy. W Egipcie Hermes Trismegistus przewidując potop, spisał sumę ludzkiej wiedzy na stelach [stojących płytach kamiennych – przyp. tłum.] tak, że zapis nie został zniszczony. Przekaz żydowskiego historyka Józefa Flawiusza głosi, że patriarcha Set, by nie zaprzepaścić ludzkiej wiedzy „a przeczuwając podwójne zniszczenie za sprawą ognia i wody, które przepowie- dział Adam, wzniósł dwie kolumny, jedną z cegieł, drugą z kamienia, na których wyryto informację o dorobku umysłowym człowieka”. Świadectwo kataklizmu na Ziemi Platon powiada, że kiedy Solon pytał egipskich kapłanów o stolicę Egiptu Dolnego, Sais, jeden z nich odpowiedział: „Rasa ludzka niejednokrotnie ulegała w przeszłości zagładzie i nie raz jeszcze ją to spotka, a działo się to z różnych powodów. Największe kataklizmy niosły ze sobą ogień i woda, mniejsze katastrofy miały swe inne niezliczone przyczyny”. W odniesieniu zaś do Atlantydy: „Nastąpiło gwałtowne trzęsienie ziemi i powodzie, i w ciągu jednego dnia i nocy jednocześnie
wszystkich wojowników wchłonęła ziemia, tak jak w morskich głębinach pogrążyła się wyspa Atlan- tyda”. Grecy mówili o dwóch potopach: jednym z czasów panowania Ogygesa, drugim – z okresu Deukaliona, syna Prometeusza, a więc jak się przypuszcza sprzed około trzech i pół tysiąca lat. Na obszarze dzisiejszych Niemiec potop poprzedzała ogniowa nawałnica przypominająca kosmiczny kataklizm, co powtarza się także w większości przekazów pochodzących ze wszystkich części świata, gdzie spadające z nieba ogień i woda uzupełniały się w niszczeniu ludzkiego rodzaju. W Księdze Wyjścia i Księdze Jozuego Biblia mówi o dziwnych niebieskich i ziemskich zjawiskach, jakie występowały po potopie. W Księdze Wyjścia (9:23–26) czytamy: „Jahwe zesłał grzmoty i grad. Błyskawice poleciały ku ziemi i Jahwe spuścił grad na ziemię egipską. Wśród nieustannych błyskawic spadł ciężki grad, jakiego nie było w całej ziemi egipskiej od czasów jej zamieszkania. Grad ten zbił w całym Egipcie wszystko, cokolwiek znajdowało się na polu, od człowieka do bydlęcia. Wybił też ów grad wszystkie rośliny polne i połamał wszystkie drzewa na polu. Nie było gradu tylko w ziemi Goszen, gdzie mieszkali Izraelici”. Oczywiście można wątpić w tę łaskawość losu, zważywszy zwłaszcza istnienie znanych rabinom przekazów mówiących, że wyginęła niemal cała ludność Izraela. Egipcjanie, kojarząc czas tych wydarzeń z Wyjściem Żydów, twierdzą, że koniec okresu Egiptu Środkowego wyznaczony był kosmicznym wstrząsem i że ogromna większość ludności została wówczas zgładzona. Można mieć też wątpliwości co do samego wydarzenia, jakim było Wyjście Izraelitów z Egiptu. Chodzi tu prawdopodobnie jedynie o długą tułaczkę kilku plemion. Wyczerpani kataklizmem Egipcjanie nie ścigali Hebrajczyków. W takim wypadku przejście przez Morze Czerwone jest konfabulacją. Papirus z Ipuwer mówi o rzekach krwi, deszczu czerwonej ziemi, pożeranych przez płomienie murach i o wodnym korytarzu, który pochłonął ludzi. Te opowieści o wstrząsach popowodziowych są dla historyków zagadką. Czy tworzą jedynie zmienioną wersję wielkiego, ogólnoświatowego potopu, czy też – potwierdzając relacje Egipcjan i Biblii – odnoszą się do katastrof lokalnych? W greckiej mitologii ogólnoświatowe kataklizmy ilustruje bunt Tytanów, wojna olbrzymów i zmagania Tyfona z Zeusem. „Morze i ziemia rozbrzmiewały odrażającym skowytem, jęczał rozdygotany nieboskłon... Żyzna ziemia płonęła i drżała, wybuchy targały gęstwiną borów, wszystko zamieniło się w jedną wielką kipiel... Ziemia i niebo mieszały się z sobą – pierwszą miotały głębokie konwulsje, drugie waliło się w dół”. (F. Guiraud i A.V. Pierre, Mythologie Generale) W swej książce Worlds in Collision Immanuel Velikovsky rozbudowuje tę hipotezę łącząc owe wstrząsy z przemieszczeniami komety, która dwukrotnie zahaczyła o Ziemię, zanim się przekształ- ciła w promienną planetę Wenus. Uważam, że Velikovsky jest bardzo bliski prawdy i – będąc zwolennikiem wszystkich jego teorii – chciałbym zwrócić uwagę na coś, co moim zdaniem musiało poprzedzić naturalny kataklizm, mianowicie na katastrofę ziemską spowodowaną przez człowieka. Velikovsky nawiązuje do tego w ostatnich słowach swej przedmowy. To że „niebo spadło na ziemię” jest dla mnie tak oczywiste, iż wierzyłbym w to niezachwianie nawet wówczas, gdyby nie było na to żadnych dowodów. Starożytnym Celtom kataklizm kojarzy się z mrożącym krew żyłach strachem przed niebem, które może spaść na ich głowy. Litwini wierzyli, że spośród bogów przetrwał tylko jeden: Aryan Mannus, którego imię przypomina indiańskiego Manu, greckiego Minosa, walijskiego Menw czy egipskiego Menesa. Opis potopu przekazywany przez Turków, Arabów i katolików abisyńskich wzoruje się na wersji
biblijnej. Podania afrykańskie mówią, że pewnego dnia w zamierzchłych czasach niebo spadło na ziemię. Święta księga Parsów, Bundahish, zawiera opis wojny między niebem i ziemią, między gwiazdami i planetami. Z Owidiusza wiemy, że Kaukaz stał w płomieniach, co się może wiązać z obficie tam zalega-jącymi złożami ropy, zwłaszcza w „Kraju Ognia”, czyli Azerbejdżanie. Kosmiczny kataklizm w Indiach wywołały zmagania bogów Wisznu lub Kriszny z Wężem. Tekst Visuddhi Magga opowiada, że ziemia została przenicowana, cały zaś rytm świata –zakłócony. Podobnych określeń użyto w przekazach chińskich prawdopodobnie w odniesieniu do potopu z okresu panowania cesarza Yau, który widział zalewane wodą górskie szczyty i miliony ginących ludzi. Japonia również miała swój „koniec świata”. Na Syberii opowiadają, że może ognia strawiło całą ziemię. Podania Eskimosów, Lapończyków, a zwłaszcza Finów (w Kalevali) mówią o „wywróconej do góry nogami ziemi” i ogólnoświatowej pożodze, po której nastąpił potop i unicestwił ludzką rasę. Potopy w Bochica w Kolumbii w Ameryce Południowej i w meksykańskim Coxcox przypomi- nają kataklizm biblijny pod względem ilości ocalonych, których można policzyć na palcach. Niebo spadło kiedyś na ziemię również w Brazylii. W Polinezji był potop i deszcz ognia, po czym niektóre części lądu pogrążyły się w wodzie, inne zaś wyłoniły się z dna morskiego. Trzeba zaznaczyć, że na kosmiczny charakter końca świata wskazują wszystkie przekazy, nawet te pochodzące z odległych zakątków Afryki czy Polinezji, z jednym tylko wyjątkiem – Biblii, dla której cały świat ograniczał się do Jeruzalem. Ogólnoświatowe potopy i kataklizmy, relacjonowane w przekazach i potwierdzone przez Cuvie- ra i geologów, nie pozwalają wątpić, że w przeszłości istniały jakieś zaginione cywilizacje, zatopione kontynenty, a także cała nieznana historia, której odtworzenie jest zadaniem fascynu- jącym.
Rozdział drugi Świat narodził się w USA Przyjrzyjmy się przez chwilę mapie świata, udając jednocześnie, że na temat historii ludzkości wiemy nie więcej niż świeżo przybyły na Ziemię mieszkaniec Wenus lub Betelgeuse [gwiazda- olbrzym najjaśniejsza w konstelacji Oriona – przyp. tłum.]. Stwierdzimy wówczas, że spora część naszej planety to z jednej strony tereny pustynne, z drugiej zaś – lasy oraz żyzne pola i łąki. Logika podsuwa tu natychmiast nieodparty wniosek, że cywilizacje nie powinny się rozwijać w Afryce Północnej, Egipcie, Mezopotamii czy Afganistanie, ponieważ w tych rejonach występują szczere pustynie, gdzie nie ma mowy o znalezieniu takich podstawowych niezbędnych do życia czynników, jak woda, ziemia uprawna, leśna zwierzyna łowna, drewno i kamień, a więc budulec... Jeśli się więc starożytni tam osiedlali, musieli być zupełnie pozbawieni zdrowego rozsądku! Wybrali pustynię Tak właśnie należałoby myśleć, gdyby się nie miało pojęcia o historii ludzkości. A jednak wbrew wszystkiemu to właśnie na tych jałowych obszarach, i tylko tam, rozwinęły się największe cywilizacje Afryki i Azji (podobnie jak najwspanialsza cywilizacja europejska, która rozkwitła w skalistej Grecji). Czy mamy tu do czynienia z niewiarygodnym nonsensem? Zarówno na północ, jak i na południe rozciągają się pełne zwierzyny bory, żyzne, nawodnione przez tysiące strumieni i rzek równiny, na których można uprawiać proso, winogrona, pszenicę, jęczmień, soczewicę i wszystkie możliwe drzewa owocowe. Zające, króliki, kuropatwy, dziki i zwierzyna płowa mogłyby być łatwym łupem dla każdego łucznika, zaś w rzekach roiło się od pstrągów, łososi, szczupaków, jesiotrów i minogów. Jednak ludzie z tamtych prehistorycznych czasów wzgardzili zielonymi polami i wybrali pustynie Afryki i Azji, a co za tym idzie – głód, suszę i niedostatek. Jest wręcz niewiarygodne, aczkolwiek prawdziwe i warte dogłębnych studiów, że to niezwykle tajemnicze zjawisko wzbudziło wśród archeologów i filozofów niewielkie tylko zainteresowanie. Nie miałoby sensu spieranie się, że obszary te dwa lub trzy tysiące lat przed Chrystusem nie musiały być tak jak dziś pustyniami. Na przykład czytając Biblię nie widzimy, by Hebrajczycy wędrowali wśród lasów, płynęli w łodziach rzekami, zbierali wiosną naręcza stokrotek czy też pielęgnowali siano na łąkach w zielonych dolinach. Zamiast tego brnęli przez bezkresne pustynie, a ich jedyną nadzieją na przetrwanie była manna z nieba. Pęknięcia Tajemnicę potęguje jeszcze i to, że wszystkie azjatyckie i afrykańskie cywilizacje sytuowały się na szerokości geograficznej, wzdłuż której biegła linia częstych trzęsień ziemi, podobnie jak pokrywały się z nimi, choć tym razem w układzie południkowym, potężne andyjskie cywilizacje Inków a także Majów i Azteków w górach Meksyku i Gwatemali.
Kreśląc mapę terenów, gdzie występują trzęsienia ziemi, wulkany i pęknięcia skorupy ziemskiej, otrzyma się mapę krajów, w których powstały cywilizacje: Meksyku, Gwatemali, Peru, Chile, Kolumbii, Boliwii, Afryki Północnej, Hiszpanii, Francji, Włoch, Grecji Egiptu, Persji, Mezopo- tamii, Afganistanu, Chin, Indii itd, nie wyłączając zatopionych całkowicie lub częściowo tajemni- czej Hiperborei oraz hipotetycznej Atlantydy i krainy Mu. Nasi prehistoryczni przodkowie nie tylko przedkładali pustynie nad zielony raj, ale swój masochizm posuwali do tego stopnia, że osiedlali się w możliwie najniebezpieczniejszych punktach, a więc tam, gdzie ziemia wypluwała z siebie ogień i lawę, otwierała swoje wnętrze, zabijając i niszcząc, gdzie spiętrzała powodziową falę oceanów. Wygląda to tak, jakby człowiekiem powodowała przemożna potrzeba chłonięcia jakiejś emanacji niezbędnej do jego rozwoju, promieniowania dobywającego się z pęknięć powierzchni globu sięgających aż do samego łona Matki-Ziemi. Stworzony z pyłu i gliny syn Gai, człowiek – pragnie żyć w bezpośrednim kontakcie ze swym matczynym łonem, niezależnie od tego, jak bardzo byłoby ono potworne. Dzięki temu czerpie on tchnienie życia z ziemskich trzewi, uczestnicząc tym samym w nieustającym procesie powstawania nowych pęknięć i płodnym rytmie ewolucji. Oddawanie religijnej czci macicy jest cechą wspólną wszystkich ludzi. Odnosi się to również i do Kościoła katolickiego z jego mistycznym traktowaniem dziewictwa i czarnymi statuetkami Maryi Dziewicy, zwłaszcza tej z Chartres, zwanej Matką Boską Podziemną, w czym wtajemniczeni dostrzegają symbol powrotu do materii. Idąc jeszcze dalej, utożsamiają oni wnętrzności Gai, albo Matki-Ziemi, z labiryntami mitologicznymi i tymi, które są wytyczone przez posadzki pewnych katedr, na przykład w Chartres czy Montpelier. W tym znaczeniu ścieżka wtajemniczenia idzie często od macicy (łona) ku wnętrzu, symbolizując „drogę przeciwną”, wiodącą poprzez śmierć ku Zaświatom. Erotyzm jest czynnikiem pozytywnym równoznacznym z początkiem wszystkiego – praw fizyki, elektrodynamiki, psychologii i najbardziej wyrafinowanych zjawisk cybernetyki. Człowiek pozostając w pobliżu łona Gai, która dała mu życie, ma świadomość, że nie musi przecinać łączącej go z nią pępowiny; wie, że tam zakończy życie, a mimo to akceptuje swój los. I ten właśnie pierwotny, niezrównoważony wybór i masochizm zaowocował powstaniem przemysłów wykorzystujących ogień, sztukę architektury i upływ czasu, wszystko to odmierzane wielkimi odkryciami i najwspanialszymi cywilizacjami: w Egipcie z jego świątyniami i piramida- mi; w Arabii, Persji i Afganistanie; w mezopotamskim zadziwiającym Sumerze, wreszcie cywili- zacjami Inków i Majów. Aby przetrwać, człowiek musiał wyostrzyć swój geniusz aż do wyrafinowania, gdyż alternatywą była jedynie wisząca nad nim kara śmierci. Musiał wymyślić, wynaleźć i stworzyć w ciągu kilku pokoleń to, czego złota era prehistoryczna nie była mu w stanie dać przez nie kończące się tysiąclecia stagnacji. (Istnienie złotej ery kłóci się z zasadami powszechnej ewolucji. Absolut wyklucza pojęcia złotego wieku, złotej liczby czy też niewzruszonej prawdy. Nawet w wypadku śmierci. Złota era zakłada nieśmiertelność, a co za tym idzie – wieczny i statyczny świat zamieszkały przez niezdolnych do prokreacji ludzi, bezpłciowych niby anioły z chrześcijańskiej mitologii. Jeśli w tym symbolu kryje się głęboka prawda, to być może dotyczy ona jakiegoś nieznanego nam Wszechświata). Dlaczego jednak wcześniejsi ludzie prehistoryczni nie wybrali życia w niebezpieczeństwie? Dlaczego nie zareagowali na wezwanie płynące z pęknięć w ziemskiej skorupie? Czy było ich tak niewielu, że pragnienie bezpieczeństwa okazało się silniejsze niż potrzeba ewolucji? A może należeli oni do innego gatunku? Taka hipoteza nie jest absurdem i zasługuje na głębszą analizę. Albo człowiek z Cro-Magnon i neandertalczycy byli istotami ziemskimi, które uległy degene- racji wskutek spowodowanego przez ich przodków promieniowania, przez co instynktownie odrzuciły ewolucję i jej symbole, a więc ogień i żelazo; albo też ludzie z czasów protohistorii – Sumerowie, Hebrajczycy, Egipcjanie, Inkowie i Majowie – byli potomkami ras pochodzących spoza naszej planety, co by tłumaczyło ich wyższość intelektualną i technologiczne osiągnięcia, choć nie
zachowania jednostkowe. Zadecydował ktoś niewidzialny Niezależnie od tego czy pochodzili od autentycznych Ziemian, czy od istot pozaziemskich, wszyscy oni wykazywali instynkt samozachowawczy, u niektórych jednak przysłaniała go cudowna, czarodziejska albo natchniona zdolność przewidywania przyszłości. Prorocy potrafili więc zaglądać w przyszłość i dowiadywać się, kiedy pustynia zrodzi nową cywilizację, a następnie pochłonie upadające miasta i ludzi, którzy wypełnili już swoją misję i znaleźli się u kresu swego cyklu. Być może prorocy widzieli zalegające pod tym sterylnym piaskiem złoża ropy, które miały być nagrodą za długie cierpienia albo czymś w rodzaju piekielnego ładunku zdolnego rozsadzić planetę, gdy przyjdą czasy apokaliptyczne. Jedną z zasad ewolucji jest podobno to, że człowiek w dążeniu do zdobycia osiągalnego dlań wyrafinowanego rozwoju zmuszony jest poszukiwać rozwiązań ryzykownych, odrzucając jednocześnie rozstrzyg-nięcia pozwalające zdobywać równowagę drogą najmniejszej linii oporu. Od chwili, gdy człowiek prehistoryczny przystosował się idealnie do warunków swego życia, przestał już być podmiotem biologicznej ewolucji i podporządkował się tylko przyrodzie. Pewnego dnia odrzucił tę zależność i zaczął sobie cenić wolną wolę. Opuścił wiek złoty i wybrał wiek żelaza. Jest to równoznaczne z niezwykłym rozbudzeniem świadomości i wyzwoleniem inteligencji kierującej się przeciw dyktaturze instynktu, który hamował rozwój człowieka. Wybrał więc on następnie okolice tektonicznych pęknięć oraz pustynie jako miejsca, w których pragnął kontynuo- wać przygodę życia. Od tej chwili musiał się liczyć z brakiem stabilizacji i niebezpieczeństwem śmierci, jednocześnie jednak wyzwolił się z kręgu bezproduktywnej i nie kończącej się teraźniej- szości. Jak byśmy tego nie tłumaczyli, to ostatecznie musimy dojść do nadrzędnej przyczyny, która doprowadziła do wyboru tańca na krawędzi wulkanu. Można ją określić jako prawo powszechne albo determinizm. Można nazwać ją Bogiem, Lucyferem, geniuszem inteligencji, intelektualnym przewodnikiem człowieka; albo Szatanem – jeśli uwzględnimy przerażające strony cywilizacji... Wszystko zależy od znaczenia, jakie się przypisuje ewolucji. Tak więc niczego jeszcze nie wyjaśniono w sprawie prapoczątków rodzaju ludzkiego, można jednak zaobserwować pewną rytmiczność: ekspansja kosmosu przeplatana okresami kontrakcji związanymi z „tchnieniem Brahmy” i konwencjonalnymi teoriami pulsującego Wszechświata. Jedna wielka strefa pęknięć tektonicznych, globu zdaje się wymykać powszechnemu prawu rządzącemu znikającymi cywilizacjami. Leży ona na terytorium dzisiejszych Stanów Zjednoczo-nych. Na obszarze tym, między trzydziestym i czterdziestym stopniem szerokości geograficznej północnej, wszystko powinno bujnie rozkwitać – zamiast tego jest tam pustka, a tam gdzie należałoby się spodziewać fantastycznie żyznej gleby, widzimy niczym niewytłumaczalną jałowość. Umysłowi nastawionemu na niezwykłość anomalia ta podsuwa paradoksalną hipotezę: a jeśli największe i najstarsze cywilizacje rozwijały się dokładnie tam, gdzie do dziś nie pozostało po nich najmniejszego śladu? Sprawdzenie amerykańskiej hipotezy Jeśli w czasach primohistorycznych nasi praprzodkowie zamieszkiwali tereny dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, zaś ich cywilizacja została zniszczona przez katastrofę nuklearną, czy byłoby czymś niezwykłym, że dziś nie został z niej kamień na kamieniu? Jeśliby wojna jądrowa starła z powierzchni ziemi ludzką rasę, co by zostało z naszej cywilizacji
za milion lat? Nic, wyjąwszy może kamienne narzędzia należące do ludzi z Borneo czy Nowej Gwinei. A ileż zmian dokonało się na naszym globie w ciągu tysiącleci! Niektóre dzisiejsze pustynie były w odległych czasach równinami porośniętymi trawą, środek Sahary znajdował się pod wodą, a Francję i Wyspy Brytyjskie łączył suchy ląd... A więc na przestrzeni tak długiego czasu wszystko było możliwe. Era naszych praprzodków mogła trwać na obszarach nieznanej Ameryki przed czasami człowieka prehistorycznego lub równolegle z nimi. By zasłużyć na poważne potraktowanie, hipoteza taka musi być oczywiście wsparta odkryciami, zachowanymi cudem dokumentami, krótko mówiąc – raczej zbiorem wiarygodnej dokumentacji niż samymi zapewnieniami. Muszę tu wyznać, że byłem świadkiem, jak teoria ta stawała się coraz silniejsza, nabierała kształtu, barw i konsystencji, traciła charakter domniemania, przybierając postać niemal pewnika wyłaniającego się ze światowej tradycji, nauki i udokumentowanej historii. Światło jest na Zachodzie Tylko wskutek samowolnej umowy między historykami istnieje powszechne przekonanie, że źródłem wszelkiego rozwoju jest Wschód. Tymczasem tradycja i badania historyczne wykazują coś wręcz przeciwnego – brzask ludzkości zapłonął na Zachodzie. To właśnie na Zachód tradycyjnie parł człowiek prehistoryczny, to na Zachodzie szukał on Innego Świata, gdzie miliony słońc świeciło podczas wiecznego dnia. Wszystkie wielkie najazdy i migracje narodów kierowały się na Zachód, do krainy marzeń, a dokładniej – na Wyspy Brytyjskie, do Galii i na Półwysep Iberyjski, ostatni cypel wielkiego kontynentu. Czego ci protoplasci poszukiwali na bajecznym, ograniczonym oceanem Zachodzie? Jakiż to tajemniczy atawizm gnał ich w tym kierunku? Ignorowanie tego podstawowego pytania jest błędem, a pomimo to większość historyków nie waha się tak właśnie czynić. W erze historycznej również uznawano, że na Zachodzie znajdują się cudowne lądy i wyspy, określane obecnie jako legendarne: Wyspa Brazil, San Brandan, Wyspy Szczęśliwe, Inny Świat albo kraina Graala, wreszcie Hiperborea. (Skandynawowie, Germanie i Celtowie uznawali Hiperboreę za miejsce swego pochodzenia. Z czynników geologicznych można sądzić, że pokrywa się ona z dzisiejszym obszarem Stanów Zjednoczonych sprzed kataklizmu, który spowodował odchylenie osi naszego globu o kąt 23° i 27'). I wreszcie to właśnie na Zachodzie starożytni Grecy i Egipcjanie umiejscawiali Atlantydę, której istnienie prędzej czy później musi zostać powszechnie uznane. W ten sposób, mimo „paradoksalności” hipotezy, mamy podstawy, by twierdzić, że nasze poglą- dy są niemal klasyczne! Stany Zjednoczone (będę je często dla ułatwienia nazywał „Ameryką”) obejmują rozległy obszar, na którym pustynie, szkliste skały oraz nieobecność ludzkich istot w zamierzchłych czasach jawią się jak przekleństwo lub tabu, będące prawdopodobnie skutkiem atomowego kataklizmu, niezależnie od przyczyn jego wybuchu – naturalnych lub sztucznych. Z naukowego punktu widzenia nie ma żadnych wątpliwości co do uznania tego kataklizmu za fakt, przedmiotem kontrowersji pozostają natomiast nadal jego przyczyny. Ziemia jest krzywa Przed tysiącami lat, w czasach naszych nieznanych przodków, oś ziemska nie była odchylona od pionu, co oznacza, że nie występowały zmiany pór roku. A zatem, przed wielkim kataklizmem trwał
okres nazywany w przekazach „złotym wiekiem”; termin należy rozumieć w pewnym ograniczo- nym sensie. Obracająca się na osi o północno-południowym ustawieniu z odchyleniem o kąt 23° i 27' do płaszczyzny ekliptyki – kula ziemska nie budzi w nas dzisiaj szczególnych emocji, towarzyszy nam bowiem w ten właśnie sposób od zarania gatunku ludzkiego, podobnie jak mapa Europy ze swym tajemniczym rytuałem oznaczania Francji kolorem różowym, Hiszpanii – żółtym, Włoch – fioletowym, a Belgii – zielonym. Z owego odchylenia ziemskiej osi wyrasta jednak cała historia rodzaju ludzkiego i to właśnie powinno być podstawą naszej wiedzy. Gdyby nauczyciele uczyli swych uczniów, nawet już na najbardziej elementarnym poziomie, że kosmogonia i geologia stanowią zasadniczy fundament wiedzy, nastąpiłby szalony skok w naszym rozwoju. Ludzie pojęliby bowiem wówczas, jak kruche jest nauczanie empiryczne i wyrobiliby sobie jaśniejszy pogląd na swoją genezę i przeznaczenie. Przechylenie naszego globu świadczy ponad wszelką wątpliwość, że kula ziemska poddana była kiedyś straszliwemu kosmicznemu wstrząsowi, który dotknął również w różnym stopniu inne planety Układu Słonecznego. I to prowadzi nas do samego sedna problemu: my, mieszkańcy Ziemi, nie jesteśmy jedynymi, uprzywilejowanymi stworzeniami, ograniczonymi do swego zamkniętego świata; stanowimy cząstkę nieskończoności, a cała nasza ludzka historia ma jakiekolwiek znaczenie tylko w powiązaniu z ewolucją Wszechświata. Gdy nadszedł kataklizm, Ziemia przechyliła się i zachwiała. Punkty biegunów przesunęły się przez lądy i oceany. Dryfując przez piekielną kipiel mórz, wpadały na siebie lodowce wielkości Korsyki czy Sycylii. Górskie pasma drżały w swych podstawach, rojące się od śmiertelnie przerażonych ludzi miasta i osiedla wciągane były przez niszczycielskie wiry, a miotane siłą odśrodkową oceany gnały poprzez kontynenty, wspinając się na najwyższe szczyty. W jednej chwili cała ziemska populacja, miliony, a może miliardy (czy kiedykolwiek się tego dowiemy?) ludzi utonęło, zostało zmiażdżonych, cała zaś nieznana cywilizacja – sprowadzona do bezkształtnej masy, w której nie pozostało nic godnego uwagi. Czy ktokolwiek przetrwał? Możemy przyjąć, że tak, ale równie dobrze można założyć, że zginęli wszyscy, zaś pochodzenie dziś żyjącej na świecie ludzkiej rasy ma charakter pozaziemski. Pierwsze przypuszczenie brzmi jednak bardziej prawdopodobnie. Oto racjonalna historia Ziemi przemieszana z hipotezą o cywilizacji wymiecionej przez naturalny kataklizm, poprzedzony – moim zdaniem – przez jeden lub dwa wybuchy jądrowe, których autentyzm powinien zostać dowiedziony. Jest to śmiały pogląd, oczywiście odrzucony przez tradycyjnych historyków. Wspiera się głównie na obserwacjach geofizycznych, podaniach przekazanych nam przez przodków, którzy umknęli przed katastrofą, oraz na pewnych dowodach sugerujących, że wybuchy jądrowe wystąpiły w dwóch ośrodkach przepadłych cywilizacji – w Ameryce i na pustyni Gobi. Będziemy więc świadkami odrodzenia się nieznanej historii ludzkości, zagubionej na razie w otchłani czasu, w pustynnych piaskach, a także w pewnych legendach, które wciąż jeszcze mogą być kultywowane w pamięci ludzi z jakiejś innej planety. Amerykańskie tabu Między 30° a 40° szerokości geograficznej północnej znajdują się najbogatsze i najgęściej zaludnione obszary na Ziemi; to właśnie tam najczęściej ludzie budują swoje miasta. Jednak zawsze odczuwali oni przedziwną niechęć do zamieszkiwania w dwóch miejscach, które stanowiły coś w rodzaju tabu: w Ameryce i na pustyni Gobi. Można by zrozumieć, że nie sprzyjający klimat i nieurodzajna gleba pustyni Gobi mogły zniechęcić ludzi do osiedlania się tam, czym jednak tłumaczyć to zjawisko w odniesieniu do Ameryki? Jest to wyjątkowo bogata kraina o ziemiach doskonale nadających się do wszelkich upraw i hodowli. Będąca jej częścią Floryda rodzi największe i najsmaczniejsze na świecie owoce. A jednak protohistoryczni ludzie wystrzegali się tego ziemskiego raju, człowiek prehistoryczny zaś nie miał ochoty na rozpoczynanie tam życia!
Rozległe wykopaliska archeologiczne w Ameryce przyniosły mierne wyniki. W pobliżu Santa Barbara w Kalifornii odkryto szczątki prymitywnych osobników typu mongoidalnego, których wiek oceniono na około osiem tysięcy lat. Niewykluczone, że byli to Meksykanie jeszcze sprzed wielkiego exodusu. Odkopano szkielety mamutów upolowanych za pomocą strzał z kamiennymi grotami. „Dziewczyna z Minnesoty” zdaje się liczyć sobie dwadzieścia tysięcy lat i z tego samego okresu pochodzi trochę kości i skorup naczyń. Odkrycia te pozwalają jedynie snuć przypuszczenia o przechodzących tamtędy plemionach kilku odizolowanych populacji. Nie ma tam żadnych pokrytych malowidłami jaskiń, żadnych znalezisk kamiennych narzędzi, żadnych glinianych tabliczek... Można powiedzieć, że poza kilkoma indywidualnymi przypadkami osobników, którzy prawdopodobnie przeprawili się z Azji przez Cieśninę Beringa, prehistoryczne życie w Ameryce Północnej praktycznie nie istniało. Nawet w szesnastym wieku było tam zaledwie kilka indiańskich plemion, które nigdy w przeszłości nie tworzyły jakiejś rozwiniętej cywilizacji. Po odkryciu dokonanym przez Krzysztofa Kolumba okazało się, że Ameryka Północna jest tak słabo zamieszkana, że głównym problemem kolonistów było zaludnienie jej poprzez masową imigrację z Anglii, Włoch, Francji, Niemiec i Skandynawii. Również haniebny proceder handlu afrykańskimi niewolnikami rozwijał się tam z powodu braku ludzkiej siły roboczej. Żaden inny obszar na kuli ziemskiej, z wyjątkiem pustyni Gobi, nie może się wykazać tak rzadkim rodzimym zaludnieniem. Dlaczego? Meksykanie żyli w USA Ta fantastyczna zagadka znalazła częściową odpowiedź w legendach Majów z sąsiedniego Meksyku. Byli oni przekonani, że Ameryka Północna jest krainą śmierci i że przybywały do niej tylko te dusze, które nigdy nie miały zaznać reinkarnacji, jednak w niezwykle odległej przeszłości zamieszkiwał ją starożytny rodzaj ludzki. Ostatnią koncepcję popierali specjaliści w dziedzinie meksykańskiej historii. Podkreślali oni, że od tysięcy lat ustne, przechodzące z pokolenia na pokolenie przekazy przypisywały ludności Meksyku pochodzenie z obszarów leżących na północy oraz że rzetelność tych informacji potwierdzają nie tylko dziewiętnastowieczne odkrycia budowli w Kalifornii i Missisipi, ale nawet jeszcze bardziej – studia porównawcze nad grupą języków amerykańskich. O czym mówi Popol Vuh Inne historie dostarczają ciekawych szczegółów dotyczących kataklizmu, który unicestwił przodków dzisiejszych Meksykanów i był niewątpliwie powodem ich emigracji. Dawno temu ludzie Trzeciej Ery (ludzie lasu ) zostali przez bogów skazani na śmierć. Potężny potop ognia, strumienie żywicy (płomieni) lały się z nieba na ziemię. Wreszcie gwałtowne huraga- ny zniszczyły wszystkie uprawy. Czciciele Boga Zagłady wydzierali ludziom oczy z głów, wgryzali się w ich ciała i wnętrzności, przeżuwali ich kości i ścięgna. Ludzie zaczęli biegać, to razem, to pojedynczo, niby rozchwiane kłosy zboża, wspinali się na swoje domy, spadając z dachów. Próbo- wali wchodzić na drzewa, te zaś załamywały się pod ich ciężarem. Szukali też schronienia w jaskiniach, które jednak nie pozwalały się im do siebie zbliżyć. Opis pochodzi z Popol Vuh, świętej księgi Majów, którą archeolodzy uznają za najstarszy dokument historii człowieka, starszy od hebrajskiej Biblii, hinduistycznych Wed czy starożytnego tekstu irańskiego Zend-Avesta. Warto zaznaczyć uwagę, że ten kataklizm – potop, ogień z nieba, trzęsienie ziemi – uderzająco przypomina wojnę atomową opisaną w świętych tekstach hinduistycznych: