kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Chmielewska Joanna - (Nie)boszczyk mąż

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Chmielewska Joanna - (Nie)boszczyk mąż.pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CHMIELEWSKA JOANNA Pozostałe
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 222 stron)

Ksi ka pobrana ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl JOANNA CHMIELEWSKA (NIE) BOSZCZYK M

WST P Je li kto nie jest, na przykład, nieudacznik, to co on jest? Udacznik. Czy nie? Je li nie jest niemrawiec, to chyba mrawiec...? A je li nie jest bezduszny, znaczy: duszny. Ewentualnie nie jest bezpieczny, zatem powinien by pieczny...? Prosz bardzo, oto dalsze przykłady: NIE - BEZ - dojda my lny dorajda radny zdara domny chluj nadziejny dolega po redni uk wzgl dny samowity ładny zguła nogi Wyra nie z powy szego wynika, e je li jaki m nie został nieboszczykiem... NIE - boszczyk, wobec czego: BOSZCZYK M

Malwina Wolska siedziała przy oknie w salonie swojego pi knego domu, zapatrzona w potoki deszczu, i obmy lała zbrodni . Długo bardzo ta zbrodnia jako nie przychodziła jej i do głowy, dopiero teraz nast pił błysk i okazało si , i stanowi jedyne rozs dne wyj cie. Jasne, oczywi cie, lego podleca trzeba po prostu zabi . Podlecem był jej m . Dokonawszy odkrycia przed pi cioma minutami i w mgnieniu oka podj wszy decyzj , Malwina poczuła dreszcz emocji. Otó tak, znalazła rozwi zanie. Skoro on sam z siebie nie chce zapa na adn mierteln chorob , a nieszcz liwe wypadki starannie go omijaj , nale y pomóc losowi i nie kto inny musi to zrobi , tylko ona sama. Niestety, osobi cie. Inaczej zostanie pozbawiona wszystkiego. Całego mienia, rosn cego i gromadzonego od dwudziestu lat. Teoretycznie połowy, ale ju on si postara wydrze jej wszystko albo prawie wszystko i zostawi j na kruchym lodzie w charakterze starzej cej si ofiary. W ten sposób reszt ycia b dzie miała nieopisanie uci liw i w ogóle zmarnowan . Nie widz c strumieni wody, lej cych si z nieba, z miejsca przyst piła do przegl du mo liwo ci, pchaj cych si nachalnie, acz na razie jeszcze nieco chaotycznie. W zaczynaj ce miga jej przed oczami obrazy wdarł si nagle jaki d wi k. - Czy pani chce to wszystko poddusi ? - spytała, zagl daj c do salonu, Helenka, tak zwana pomoc domowa. - Tak- odparła Malwina m ciwie i bez sekundy namysłu. - Udusi . Całkiem. - To ja wiem. Ale czy poddusi troch ju teraz? - Im pr dzej, tym lepiej. Od razu. Helenka odczekała jeszcze chwil , ale wi cej polece nie było. Jej chlebodawczyni nadal wpatrywała si w okno, a ciche mamrotanie, które wydawała z siebie, nie mogło chyba dotyczy zabiegów kulinarnych! Brzmiało jakby “sznurkiem", “gazem", “ yłk ...", i jeszcze jakie “cztery minuty", wi c z podduszaniem potrawy nie miało nic wspólnego, bo cztery minuty to nonsens. Za mało. Helenka wzruszyła ramionami. - Na małym ogniu postawi - oznajmiła i pod yła do kuchni. Malwina Helenki nawet nie zauwa yła, tak jak nie dostrzegała deszczu, i nie miała poj cia, e odbyła jak rozmow . Przed jej oczami trwał ten podlec m . Karol. Wstr tnego Karola ju dawno miała dosy , a od wczoraj stał si jej wrogiem miertelnym. Wczoraj wymówił potworne słowo. Rozwód. O nie, rozwodu Malwina wcale nie chciała. Nic dobrego by jej z niego nie przyszło, zostałaby sama, bez pieni dzy, bez domu, bez ywego człowieka przy boku, skazana na sam siebie i mo liwe nawet, e na prac zarobkow . Alimentów nie dostałaby adnych, poniewa dzieci nie ma, sama za jest zdrowa, młoda... no, młoda jak młoda, w ka dym razie w wieku produkcyjnym, i nic nie stoi na przeszkodzie, eby si wzi ła za robot . Ciekawe, jaka robota dałaby jej bodaj jedn dziesi t tego, czym dysponuje w tej i chwili... A ta połowa mienia okazałaby si miesznym drobiazgiem, wystarczaj cym mo e na rok, góra dwa lata. I co potem? I gdzie wła ciwie miałaby mieszka ?

Gdyby za ten łajdak tak sobie zwyczajnie umarł, dziedziczyłaby po nim wszystko, bo innych spadkobierców nie było, cały maj tek musiałby si ujawni i egzystencja nie uległaby adnej zmianie. Nie, owszem, uległaby. Na lepsze. Nareszcie nie musiałby ebra o pieni dze, mogłaby nimi dowolnie dysponowa , bez awantur, łez, krzyków i wyrzutów. I panowałaby finansowo nad Justynk ... Rozwód niweczył wszystko. Osobowo Malwiny Wolskiej w gruncie rzeczy nic była zbyt skomplikowana i adnej wielkiej zmianie z wiekiem nie uległa. Niegdy młoda i wdzi czna dzieweczka promieniała urokiem i tryskała radosn lekkomy lno ci . Pieni dze jej nie obchodziły, zawsze kto za ni płacił, a rodzice pchali w dwie córeczki wszystko, co mieli, sobie od ust odejmuj c. Szkoł redni sko czyła niech tnie i z ogromnym trudem, adnych studiów nie planowała, bo nie istniał na wiecie zawód, który miałaby ochot wykonywa , chciała natomiast wyj za m , błyszcze mod , by wielbiona, za ywa rozrywek i czyta ksi ki. Tak e ogl da telewizj , plotkowa z przyjaciółkami i w ogóle, robi , co jej si spodoba. Posiadała jednak e dwa talenty, którymi obdarzyła j lito ciwa opatrzno . Umiała mianowicie gotowa , jako tak, sama z siebie, z natchnienia, i nawet lubiła to zaj cie, ponadto miała znakomite wyczucie kolorystyki. Obie te zalety okazały si przydatne, dały jej m a. Dwadzie cia lat temu po lubiła Karola nie dla adnych pieni dzy, tylko tak jakby z miło ci, chocia fakt, e nie ył w n dzy, miał swoje znaczenie. Był przystojny, wzrostu wi cej ni redniego, szczupły, błyskotliwy, inteligentny, nieco ironicznie dowcipny, pełen inicjatywy, pracowity, zaradny i szale czo w niej zakochany. Mo liwe, e to zakochanie w pewnym stopniu sama w niego wmówiła i postarała si o rezultat konkretny, Karol bowiem do mał e stwa nie rwał si z dzik nami tno ci i uległ jakby troch przez rozum, aczkolwiek kochał j ogni cie. Nie cierpiał dzieci i pod tym wzgl dem zgadzali si doskonale, Malwina nie chciała mie adnych dzieci, bo dzieci oznaczały uci liwe obowi zki i wyrzeczenia. Nienawidziła wyrzecze . Despotyzm Karola ujawnił si dopiero po lubie i był to rodzaj despotyzmu jakby mocno mieszany, cz ciowo całkiem przyjemny, a cz ciowo obrzydliwy i niezno ny. Chocia by rachunki. Wszystkie załatwiał sam, Malwina nie miała prawa nawet na nie spogl da i ogromnie była z tego zadowolona, poniewa nie cierpiała liczenia. adnego. Nawet bielizny do prania, nawet posiadanych szklanek i kieliszków, nie wspominaj c o pieni dzach albo, na przykład, kaloriach. Była zdania, e od samego liczenia nikomu niczego ani nie przyb dzie, ani nie ub dzie, po có zatem zadawa sobie ten wstr tny trud. Zabraniał jej zajmowa si polityk . I doskonale, Malwina znała si na polityce jak kura na pieprzu i nie miała najmniejszej ochoty wnika w jej tajniki. Zabraniał pracowa zarobkowo poza domem. Jeszcze lepiej, wcale nie chciała, a dyscypliny pracy w ogóle nie trawiła. Zabraniał bywa gdziekolwiek i wyje d a dok dkolwiek samej, bez niego, co w całej pełni opowiadało jej ch ciom i yczeniom. dał urody, kategorycznie wymagał, eby, gdziekolwiek si znajd , ona wła nie była najpi kniejsza, a w ka dym razie najbardziej zadbana i najlepiej ubrana, to za wymaganie Malwina gotowa była zaspokaja wr cz w upojeniu. Jedynym miejscem, do którego nie pchał si razem z ni , były sklepy. Zakupów

musiała dokonywa samodzielnie, i to wszystkich, spo ywczych, odzie owych i domowych. Czyniła to z dreszczem szcz cia w sercu, te kiecki, pantofelki, akieciki i szlafroczki, te krawaty, sweterki, koszule i gacie, te starannie dobierane m skie skarpetki i damskie rajstopy, te kosmetyki, r czniki, lampy stoj ce i zasłony do okien wprawiały j w stan euforii niebia skiej. Szczególnie, e Karol płacił za wszystko. I na wszystko si godził, nie grymasił i nie protestował. Jednak e, niestety, domagał si zarazem czego ekstra, mianowicie posiłków. Codziennie i punktualnie. Ta codzienno i punktualno zawisła Malwinie kamieniem u szyi, zwa ywszy jednak ogólne upodobanie do zaj cia, dała mu jako rad . Tkni ta ambicj , jednym gestem i bez zastanowienia, z byle czego robiła arcydzieła, przez Karola niezmiernie wysoko cenione. Kochał j wtedy płomiennie i bez granic... Sielanka trwała trzy lata. Malwina sama nie była pewna, kto pierwszy zacz ł si zmienia . Mo liwe, e to ona zaprotestowała przeciwko obcym jej obowi zkom przy tym cholernym domu. Dom nale ał do Karola. Dwa lata przed lubem odziedziczył go, w stanie ruiny, po przodkach. Budowla wymagała rzetelnego remontu i licznych zmian i w pierwszej chwili Malwina wcale nie chciała tam zamieszka . Spragniona była apartamentu w rodku miasta, blisko sklepów, kawiar i rozmaitych rozrywek, nie za rudery na odludziu, gdzie nawet nic nie je dziło i adnej przyjaciółce nie było po drodze. Protesty nie pomogły, a w dodatku, nie wiadomo dlaczego i jakim sposobem remont spadł na ni , bo Karol nie miał czasu. Posiadał ju na własno i sam prowadził ogromne przedsi biorstwo budowlane, rozkwitaj ce coraz bujniej i w coraz szerszym zakresie. Ironia losu. Malwina na budownictwie nie znała si wcale, a podejmowa musiała jakie okropne decyzje w niezrozumiałych dla niej kwestiach. Z robotnikami od razu popadła w konflikt, polegaj cy na tym, e ona wymagała, Karol natomiast płacił. Ku jej zdumieniu i oburzeniu wcale nie chciał płaci tyle, ile jej wymagania musiały kosztowa , w dodatku zacz ł je krytykowa . Nie takie płytki tarasowe, nie taka glazura w łazience, nie z tej strony bicz wodny, krety ski pomysł, gara na dwa samochody za w ski, okna w sypialni zostawiła za małe, poza tym gdzie ten ywopłot?!!! ywopłot przes dził spraw . Zwa ywszy, i na tempo wzrostu ro lin nie miała najmniejszego wpływu, wszystkie pretensje wydały jej si niesłuszne i niesprawiedliwe. Mo liwe, e zaprotestowała nieco zbyt energicznie, ale, ostatecznie, te si przecie jako liczyła! Mo liwe równie , i niepotrzebnie, w sposób ra cy, zaniedbała kwesti ywienia, ale sam fakt, e musiała podda si odra aj cym obowi zkom, czeka na dostaw nowych klepek, dopilnowa uło enia klinkieru, osobi cie sprawdzi wie o wymienione armatury, wyprowadził j z równowagi. Umówi si z nikim nie mogła, nawaliła fryzjerowi, a chciała sobie zrobi pasemka, nie było kiedy obejrze czasopisma, posiedzie przed ekranem... Babcia mówiła, e do m czyzny trafia si przez oł dek... Przez ten oł dek zatem chciała go ugodzi . Miała to jednak e by tylko demonstracja, no owszem, chyba nie najszcz liwiej wybrana, ale reakcja Karola stanowiła przesad niebotyczn . Kto to widział, eby w ciekle sycz cym tonem wyzywa j od kucht, gar-kotłuków i nierobów, eby jej wytyka brak wy szego wykształcenia, eby wypomina wydawane na ni pieni dze, eby ze stanowiska bóstwa domowego skopywa j na etat sprz taczki w przedsionku wi tyni! Oszalał z pewno ci .

Przeprosił j potem. Przeprosili si wzajemnie. Były to przeprosiny ostatnie. Od tej awantury, z dnia na dzie , z miesi ca na miesi c i z roku na rok zacz ło by coraz gorzej. W Malwinie zal gła si , zagnie dziła i bujnie rozkwitła zaci to , obficie nawo ona ura on ambicj . Swoje obowi zki spełniała perfekcyjnie, na wszelki wypadek bowiem chciała by niezast piona, eby mu jeszcze kiedy pokaza . Co pokaza , nie bardzo wiedziała, ale rzetelne, triumfuj ce pokazanie stało si dla jej duszy niezb dne. Karola natomiast amok niepoj ty op tał. Wymaganiami zgoła wystrzelił, nad ł si wa no ci do wyp ku, niczym jaki balon potworny, z niej usiłował zrobi niewolnic , nie do mu było głupich da w domu, pełnej obsługi, cackania si z nim jak ze mierdz cym jajkiem, to jeszcze popadł w sk pstwo. Nie od razu, jednym ciosem, ale bardzo szybko. Dwa lata nie min ły od tej awantury budowlano-spo ywczej, kiedy Malwina spotkała si ze skrzywieniem na tle opłaty za jej jazdy konne, nie tak jeszcze dawno w pełni przez niego aprobowane. Co prawda, nie najlepiej jej te jazdy wychodziły i coraz mniej ch tnie wsiadała na konia, ale jednak... Na kosmetyki Karol warkn ł. W kwestii nowego futrzanego akiecika zachował kamienne milczenie, musiała kupi ten akiecik za pieni dze na ycie, przez co nagle znalazła si bez grosza i na obiad m ciwie podała kefir z kartoflami. Nie było pó niej awantury, tylko jadowite, k liwe i ohydne uwagi, które zatruły jej całe popołudnie i wieczór. Zapłaci , jednak e zapłacił, przyj wszy do wiadomo ci łzawy i pełen goryczy komunikat, i nazajutrz b dzie sałatka z pokrzyw, łatwych do uzyskania za darmo. Mogła spełni t gro b , zaraz za ich ogrodzeniem rosły pokrzywy, a nie mieli jeszcze wtedy stałej gosposi, tylko sprz taczk , dochodz c dwa razy w tygodniu. Kolejny skok w dół nast pił, kiedy pojawiła si Justynka. Justynka była siostrzenic Malwiny, dzieckiem wówczas o mioletnim. Siostra i szwagier stracili ycie w katastrofie lotniczej w Lesie Kabackim i Justynka została sama, bo dziadkowie ju nie yli, wi cej za rodziny nie było. W mgnieniu oka Malwina zdecydowała si zabra dziewczynk do siebie i wychowa , z mglist my l o jakiej przyszłej usłudze, pomocy, towarzystwie... W gruncie rzeczy, nie wiedz c o tym, była apodyktyczna i koniecznie chciała kim rz dzi , a Karolem si nie dało. Karol w pierwszej chwili nawet był za, jaka przyzwoito jeszcze w nim istniała, rychło jednak e zauwa ył, e dziecko kosztuje. Zimne piekło, jakie zrobił, trwało prawie do rana, spłakana Justynka na szcz cie spała i nie słyszała ani słowa, ale w Malwinie zaci to si ugruntowała. Nagle dotarło do niej, co znacz pieni dze, i nami tnie zapragn ła mie własne. Justynka nie została na zerze, szwagier rozmaite zasoby posiadał, córka odziedziczyła po rodzicach trzypokojowe własno ciowe mieszkanie, odrobin bi uterii i co tam na koncie w banku, ale na najbli sze dziesi lat nie mogło tego wystarczy . Nale ało jej pomóc, a kto miał to zrobi , jak nie jedyna siostra matki, bogata z m a. W dodatku dziecko w tym wieku ju nie było kłopotliwe, przeciwnie, mogło okaza si przydatne i u yteczne, wydawało si , e Karol ma pogl dy podobne, a tu prosz , pieni dze wskoczyły na ring. Sama Justynka, jako taka, zbytnio mu nie przeszkadzała. Z czterech pokoi go cinnych na górze dostała dla siebie jeden, razem z łazienk , wi c wła ciwie niczym nie wchodziła w parad , grzeczna była, inteligentna, uczyła si doskonale, nie stwarzała adnych problemów,

tyle e troch kosztowała. Utrzymanie nie liczyłoby si , mieszkanie po rodzicach zostało wynaj te za godziw sum i Justynka z tego miałaby co je , mogłaby nawet kupi sobie odzie , ale Malwina, na zło Karolowi, uparła si , e dochód z wynaj cia powinien by odkładany i kumulowany na przyszłe potrzeby dziecka, w wieku dorosłym. Teraz za sta ich na to, eby nakarmi i ubra jedn spokojn , zdrow dziewczynk . Karol znienacka zachował si tak, jakby ta Justynka ostatni kromk chleba od ust mu odj ła. Mo e Malwin sta na to, eby karmi cudze dzieci, ale on nie widzi powodu. Ci ko pracuje dla siebie, a nie dla całego wiata, jego pieni dze, ma prawo nimi dowolnie dysponowa ! Z jakiej racji ma płaci na czyjego bachora, yłowany jest, wyzyskiwany odra aj co, a mo e on nie chce, a mo e ma na oku całkiem co innego, a mo e te pieni dze potrzebne mu s gdzie indziej, a mo e chce na nich spa ...!!! - pij - powiedziała wtedy z gniewem Malwina. - Ale musisz je przynie w gotówce, ebym ci mogła nimi wypcha materac. Zsiniał tak, e a si przestraszyła. Nazajutrz si uspokoił, zadeklarował zgod na utrzymywanie Justynki, co nie przeszkadzało k liwym uwagom i oporom w dawaniu pieni dzy. Malwina doszła do takiego rozstroju nerwowego, e wr cz była gotowa prowadzi rachunki, eby zobaczył, co Justynka jada i ile to kosztuje. Prowadziła te rachunki przez całe dwa dni, po czym uznała, e woli si zaraz powiesi . Nie kochały si wzajemnie, Malwina i arytmetyka. Z biegiem czasu robiło si coraz gorzej na wszelkich frontach. Malwina lubiła towarzystwo. Uwielbiała rozmaite spotkania, dyskoteki, bale, taniec, rozrywki w licznym gronie, go ci i wizyty. Karol te w tym gustował z pocz tku, a potem jako mu przeszło. Po czterech latach mał e stwa ju kr cił nosem na wszystko, po pi ciu w domu chciał mie spokój, siadał w gabinecie i zajmował si nie wiadomo czym. Jak tam krety sk prac umysłow , jakimi wyliczeniami... Te mi przyjemno ...! Odmawiał uczestnictwa w rozrywkach, nie lubił go ci, twierdził, e r jak wołoduchy, drogo kosztuj i marnuj jego czas. Malwina zacz ła wsz dzie chodzi sama, co jako wcale jej si nie podobało, szczególnie e grono przyjaciółek i znajomych dziw nie si skurczyło, a w dodatku przestała by w ród nich najpi kniejsza i najwa niejsza. Przez Karola, z pewno ci , le j traktował, a inni za nim... Je , jadł. Owszem. Z rosn c przyjemno ci , pod warunkiem, e mu smakowało. Z tym nie było kłopotu, jego upodobania spo ywcze miały szeroki zakres, ale dzi ki nim z roku na rok robił si coraz grubszy. I oczywi cie mniej atrakcyjny, chocia ci gle jeszcze mógł si podoba . Rozmawia natomiast nie chciał. Nie pozwalał niczego sobie opowiedzie . Nie odpowiadał na pytania. Je li w ogóle reagował czymkolwiek, poza milczeniem, zazwyczaj było to co , co doprowadzało do tez i rozstroju nerwowego. W ród ludzi, je li ju si mi dzy nimi znale li, traktował j skandalicznie, krytykował gło no i nietaktownie, nie pozwalał jej si odezwa , przerywał w pół słowa, krótko mówi c, robił z niej idiotk . Nie chciał z ni ta czy . Wyrywał jej z ust papierosa. Omijał j przy nalewaniu wina. Nie, nie zawsze, sk d. Znienacka, nie wiadomo kiedy i dlaczego. Ponadto przestał j kocha ogni cie. Tak znowu bardzo Malwina na ten seks nie leciała, Karol był gruby i sapał, jej samej

st kanie si z jakiej gł bi wyrywało, m cz ce to było i uci liwe. Jednak e powinien był rwa si ku niej bez wzgl du na tusz , chocia by po to, eby mu mogła odmawia ! Tymczasem nie rwał si wcale, co j irytowało wprost nieopisanie i sama przestawała by pewna, chce tego seksu czy nie. adne dziwki nie wchodziły w rachub co najmniej przez dziesi lat, a mo e nawet pi tna cie. Nie leciał na baby, zaj ty był robieniem pieni dzy. Ostatnimi czasy co si zmieniło na gorsze. Którym tam zmysłem Malwina wyczuła e zaczynaj si przy nim pl ta podrywki. Nie eby nagle sam dostał jakiego szału, ale rozmaite pijawki wyw szyły jego pieni dze i przyst piły do akcji kusicielskiej. Na sukcesy nie bardzo mogły liczy , Karol nie był z tych, co kupuj futra i diamenty, zgodziłby si mo e zapłaci za kolacj , wzgl dnie pokój w motelu, ale nic wi cej. Wi c wła ciwie o co tu chodziło...? Robił si coraz gorszy, wszelkie uwagi pomijał milczeniem, istny pie ! Wychodził i wracał bez słowa wyje d ał bez uprzedzenia, nie mówi c, dok d jedzie, do Płocka czy do Kairu. Tylko po baga u mogła si zorientowa , e gdzie si wybiera, w dodatku walizki pakował sam, czasem jedn , czasem dwie, po czym Malwina usiłowała odgadn cel podró y, sprawdzaj c, czego brakuje. Zabrał smoking na przykład, dok d go diabli zanie li? Zabrał narty, znaczy, e chyba w góry? Zabrał płetwy i mask ,wi c pewnie nad jak wod . Zabrał zwyczajn odzie , jeden garnitur, pi am , trzy koszule... Prawdopodobnie spotkanie w interesach, ciekawe gdzie... Głupio jej było przyznawa si , e nie ma poj cia, gdzie przebywa jej m i kiedy wróci. Mimo wysiłków wyrywała si z niej wstydliwie ukrywana prawda łzy kr ciły si w oczach, w dołku co okropnie gniotło a ci ka krzywda po erała organizm, poniewa przez całe lata miała nadziej , e b dzie wr cz odwrotnie Co tam nadziej ...! Przekonanie. Pewno ! Wbrew konfliktom, wydawało jej si , e wchodzi na coraz wy szy poziom, dla m a jest niezast piona rola bóstwa nale y jej si wr cz przyrodniczo, mo na jej zazdro ci , podziwia j , ale przenigdy lekcewa y ! A ju szczególnie Karol, oszalał chyba, bezkryty- czne wielbienie ony było jego obowi zkiem biologicznym! On za wracał znienacka o najdziwaczniejszych porach, z gromkim hukiem i rumorem albo przeciwnie, cichutko i podst pnie, i natychmiast dał posiłku. Nie znała dnia ani godziny. Narty i płetwy stwarzały nadziej na kilka dni wi tego spokoju, co najmniej trzy, ale ju smoking nic nie znaczył. Ze smokingiem mógł wróci równie dobrze nazajutrz, jak i za dwa tygodnie. I oczywi cie, wyje d aj c, zło liwie nie zostawiał pieni dzy. I nawet tej prostej, elementarnej pociechy, eby sobie co kupi , Malwina nie mogła zazna . Dwunastnica zwijała si jej w ósemki. Miała, rzecz jasna, własne konto, na które nic nie wpływało, dopóki on go nie zasilił. A zasilał tak, e si niedobrze robiło, jakby specjalnie chciał j zmusi do ebraniny, zniewa y , udowodni , e jest bezmy lnie rozrzutn idiotk . No owszem, mo liwe, e troch była rozrzutna, to liczenie jej nie wychodziło... Spróbowała przesta si do niego odzywa , tak samo jak on do niej, ale było to ponad

jej siły. Mówiła zatem do Justynki, albo nawet do Helenki, tak jadowicie i k liwie, jak tylko zdołała, nie bacz c na sens, jemu za posiłek podawała w milczeniu. Kaw i herbat donosiła bez adnych pyta i bez wzgl du na jego aktualne ch ci, co niekiedy zmuszało go do w ciekłych syków protestu. Koszule, krawaty i skarpetki dobierała fanaberyjnie, wedle własnego gustu, zapomniawszy, e jej gust przez wszystkie wspólnie sp dzone lata był przez niego w pełni aprobowany. Krótko mówi c, rozpocz ła wojn podjazdow , a rozkwitaj ca dziarsko nienawi podtrzymywała j na duchu. I wszystko byłoby dobrze... To znaczy nie, przeciwnie, wszystko byłoby doskonale le, gdyby nie ten upiorny pomysł Karola. Rozwód. Podział mienia, rzeczywi cie. Od razu okazałoby si , e on nic nie ma, a dom jest obci ony hipotek . Albo jeszcze co gorszego. Mowy nie ma, nie mo na do tego dopu ci . Trzeba go po prostu zabi . * * * - No co ty - powiedział z politowaniem Krzysztof Burkacz do swojego przyjaciela, Romka Matuszewicza, dopieprzaj c barszczyk w fili ance. - W wietle prawa cały dorobek jest wspólny, bez wzgl du na to, czy ona pracowała zawodowo, czy nie. Wychodzi si z zało enia, e ułatwiała ci prac , zajmuj c si cał drug stron ycia i wychowuj c dzieci. aden m nie zrobi maj tku bez pomocy ony. Chyba, e odziedziczyłe co po przodkach i w chwili lubu spisali cie intercyz . - Jak tam intercyz - skrzywił si Romek i swój barszczyk dla odmiany dosolił. - Po przodkach miałem zbiór znaczków, taki dosy byle jaki, i przedwojenn ciupag . A ona wazon kryształowy, zepsuty antyczny zegar i wałek do ciasta. A wspomogli nas na pocz tku mniej wi cej jednakowo, mój stary i te . Potem dopiero wyszedłem do przodu. - No to nie ma siły. Połowa jej. A jeszcze na dzieci b dziesz płacił alimenty. - Na Michałka nie, bo ju sko czył studia i poszedł do pracy. Tylko na Wandzi . - Mała ró nica. - Cholera. Akurat mi nie na r k cokolwiek teraz dzieli ... - To si wstrzymaj z rozwodem. Inaczej masz przechlapane. Siedzieli w eleganckiej restauracji przy stoliku, a naprzeciwko nich, przy tym samym stoliku, siedział Karol Wolski i słuchał rozmowy swoich kontrahentów. Spotkali si wszyscy trzej dla sfinalizowania znakomitego interesu, wymagaj cego niezłych nakładów finansowych, pertraktacje przebiegły zaskakuj co pomy lnie i wła ciwie zako czyli je zaraz po przystawkach. Obiad jednak e był w pełnym toku, głupio byłoby zatem zrywa si z krzesła i wybiega , szczególnie e na zewn trz lał rz sisty deszcz. Mogli spo y cały posiłek spokojnie i w przyjemnej atmosferze. O ile oczywi cie tre ich pogaw dki sprawiałaby Karolowi jak przyjemno . Tymczasem było wr cz odwrotnie, obudziła w jego pami ci obrzydliwo ci, o których w trakcie rozwa ania kwestii zawodowych postarał si zapomnie . Ju te rzeczywi cie ten cymbał, Matuszewicz, nie miał o czym gl dzi , tylko o swoim rozwodzie. Rozwód j ł ostatnio stanowi niemił zgryzot Karola. Wcale go nie chciał, ale przeleciało mu takie słowo przez my l, poniewa współegzystencja z Malwin stała si nie do

zniesienia i co nale ało z tym zrobi . O enił si kiedy z urocz , smukł , wdzi czn dzieweczk o prze licznych nogach, wpatrzon w niego niczym w obraz wi ty. Wiedział doskonale, e szczytów intelektu sobie nie bierze, ale wspólne ycie organizowa potrafiła doskonale, wszystko j zachwycało i Karol czuł si rozdawc łask. Dzieweczk posiadał na własno , rozczulała go i roz mieszała jej umysłowo , doceniał starania, u ytkował j zgodnie z potrzebami, niczego nie musiał, mógł robi to, co mu odpowiadało najbardziej, a obsłu ony był koncertowo pod ka dym wzgl dem. Stopniowo, ale w do szybkim tempie, z dzieweczki zacz ły wyłazi wady. Przede wszystkim próbowała nim rz dzi i wydawała rozkazy, a Karol bardzo tego nie lubił. Poza tym gadała. Wła ciwie bez chwili przerwy, i były to głupoty beznadziejne, po wi kszej cz ci jakie skargi i dania pociechy. Ponadto zadawała pytania i domagała si odpowiedzi, a Karol wolał sobie pomilcze . ył my l , nie g b , je li za ju swoj my l miał ch si podzieli , to z kim , kto j zrozumie. Komputerowe wyliczenie nachylenia drobnych płaszczyzn tak, e w pustym pomieszczeniu nie odzywało si echo, to było co ! Jeden raz w euforii zwierzył si onie, na co usłyszał w odpowiedzi, i ten mały Sławcio s siadów specjalnie wrzeszczy, przeje d aj c na rowerku koło ich bramy, do tego stopnia, e zagłusza rozmow telefoniczn i człowiek we własnym domu nie mo e si porozumie , wi c mo e by z tym Sławciem co zrobi , koniecznie... - Odr ba mu łeb tasakiem - zaproponował wtedy Karol uprzejmie. - Sam kadłub wrzeszcze nie zdoła. Na pełne zdziwienia pytanie, jaki kadłub i czego wła ciwie nie zdoła, nie odpowiedział. W dodatku rozrzutna si robiła zgoła obł dnie, kosztowała go maj tek, trwoniła pieni dze a wióry leciały, a liczy nie umiała nigdy. Karol tego równie bardzo nie lubił. To były jego pieni dze, własne, osobi cie zarobione, legalnie i bez przest pstw. Daj ce władz , pewno siebie, swobod , solidne podstawy do zaspokajania wszelkich potrzeb, spełniania marze , realizowania zachcianek i fanaberii. ył ju kiedy bez pieni dzy, we wczesnej młodo ci cierpiał niedostatek razem z rodzicami, chocia trzeba przyzna , e nie był to niedostatek szczególnie dotkliwy. adna n dza, có znowu. Po prostu zwykła przeci tno , w której mógł si zmie ci u ywany motor, ale samochód stanowił nieosi galny szczyt marze . I w drowne wakacje po yczonym kajakiem po jeziorach mazurskich, z noclegami w namiocie, a tak Szwecj czy Francj mo na sobie było najwy ej powyobra a . Karol za uwielbiał luksusy. Kochał prac umysłow , a nie cierpiał fizycznej. Ponadto w gł bi duszy pragn ł podziwu. Bezkrytycznego uwielbienia. Czci i hołdów. I nawet nie wiedział, e pragnie tak e inteligentnego partnerstwa. Sam był dumny z siebie, wiedział doskonale i nie bez podstaw, e umysłem, wykształceniem i smykałk do interesów przerasta swoje otoczenie o par pi ter, i yczył sobie by doceniany, je li nie na ka dym kroku, to przynajmniej w domu, gdzie powinien tkwi na piedestale jako absolutny pan i władca. On wszak zarobił na ten dom, on stworzył podstawy egzystencji, bez niego ta kretynka, jego ona, nie miałaby nic. Teraz przy jego boku trwała okropnie gruba, starzej ca si baba, nad ta, fanaberyjna, pełna pretensji, wci bezdennie głupia, wci gadatliwa nie do zniesienia, w cibska, zło liwa, nietaktowna i kompromituj ca. W ci gu ostatnich lat robiła si coraz gorsza, bez przerwy

nad sana, płaksiwa, obra ona nie wiadomo na co i w ogóle niezno na. Rozmawia z ni , jak z człowiekiem, dawno ju było niemo liwe, od pocz tku zreszt orientował si , e nie o rozmów sobie on bierze. Ale gdzie si podziało uwielbienie, gdzie podziw bez granic, gdzie trwo ny szacunek...? Uwielbienie, podziw i szacunek l niły i błyskaty w pi knych oczach Joli, tłumaczki w jego własnej firmie. Jola znała sze j zyków i w ka dym potrafiła wystosowa dyplomatyczn korespondencj , co miało szalone znaczenie przy wszelkich umowach zagra- nicznych. Rozumiała, co si do niej mówi... No dobrze, ale zaraz, spokojnie, kto przecie musiałby go obsługiwa . Jola...? Jola umiała błyszcze urod za grosze, strzela intelektem, milcze czołobitnie, subtelnie promieniowa seksem... Pytanie, czy umiała gotowa ...? Sam przed sob Karol z trudem przyznawał si do szarpi cej nim rozterki. Ostatecznie miał oczy w głowie i widział siebie w ród rozmaitych smukłych młodzie ców... czort bierz młodzie ców, nawet starszych facetów w znakomitej kondycji. Te chciałby mie tak kondycj , te chciałby tak wygl daj, tymczasem Malwina gotowała w sposób nie do odparcia, Karol był łakomy, uwielbiał kopytka ze schabem, zraziki w zawiesistym sosie, zaj ca w mietanie, sałatki z majonezem, fondue z ółtego sera, wie e pieczywko, tłusty boczek z chrzanem, słodycze... Nienawidził gotowanych jarzyn, warzyw i owoców, nie znosił chudego białego sera. Gdyby nie było absolutnie nic innego do jedzenia, gdyby mu to obrzydliwe kto dał, postawił przed nosem, gdyby przez cał dob nic w ustach nie miał... Koszmarny pomysł. Gdyby jednak...? Dobre, ale niskokaloryczne...? Malwina była do tego niezdolna. Gotowała rewelacyjnie i w całej orgii kalorii. Sama z siebie adnej diety wprowadzi nie umiała. Wrogo ku niemu z niej tryskała, ale znakomite i tucz ce arło stało gotowe, a Karol nie umiał mu si oprze . I, co gorsza, wcale nie chciał... Pogarszało si stopniowo. Karol, wbrew wygl dowi, dobrodusznemu i sympatycznemu, był twardy, zaci ty, bezlitosny, dziko zakochany w pracy zawodowej, zdecydowany zrobi maj tek nawet po trupach. Szcz liwie trupy jako mu si nie przypl tały, ale praca umysłowa i napi cie wyzuwały go z wszelkich sil Potrzebował odpoczynku, relaksu, a nie rozrywek i wysiłków fizycznych. Przestał je dzi na nartach, od skocznych ta ców go odrzucało, czasem jeszcze eglował i pływał, tymczasem ta idiotka bała si wody, a za to rwała do towarzyskich akrobacji. Zacz ła pali papierosy, zgłupiała chyba, papierosy kosztuj i niszcz urod . Po czwartym kieliszku wina robiła si do szale stwa rozmowna, od bredni za , jakie wygadywała, j czała ziemia, a kto wie czy i nie ksi yc. I adne słowne argumenty do niej nie docierały, musiał niekiedy reagowa czynnie, robi c z siebie brutala. W domu albo g ba si jej nie zamykała, bzdety beznadziejne zaprz tały jej uwag , albo milczała do niego kamiennie, prychaj c tylko niekiedy k liwymi i obra liwymi uwagami na stronie. adnego zrozumienia jego potrzeb, sama niech i lekcewa enie, a co w ogóle miała do roboty, poza dbało ci o niego? I o siebie sam ? Była egoistk i egocentryczk , o tym Karol wiedział doskonale, ale on te był egoist i egocentrykiem, chciał y po swojemu i chyba, do diabła, miał do tego prawo...? Po

dwudziestu latach ci kich wysiłków, uwie czonych sukcesem, mógł mo e da odrobiny komfortu psychicznego...? Z drugiej jednak e strony usłane miał mi kko i gdyby nie Jola... To wła ciwie Jola otworzyła mu oczy chocia ani słowa o tym nie powiedziała, ale jako pod jej milcz cym wpływem... Ta cała balneoterapia... Sta go było, mógł sobie zafundowa całe trzy tygodnie wyj z tego chudszy o dziesi kilo i młodszy o pi lat, no, dziesi kilo to troch mało, powinien straci dwadzie cia, bo ju przekracza setk , a tak naprawd powinien wa y siedemdziesi t osiem. Do diabła z tym wiktem Malwiny... Rozwie si z ni mo e i nale ało. Ale czy naprawd koniecznie...? Romek i Krzysztof wci rozwa ali spraw podziału maj tku. - Bez problemu - mówił Krzysztof pobła liwie. - Przelejesz na cudze konto, chocia by moje, dostaniesz weksel długoterminowy. Tylko bez wygłupów, adnych procentów. Odbierzesz, jak wszystko przyschnie, b dzie si nazywało, e zarobiłe pó niej. - Wyłapi , ju ona dopilnuje. - Na szwajcarskie konto, frajerze! - My lisz...? - I to czekaj, jeszcze inaczej. Poniosłe straty Zapłaciłe i cze . Nie masz. - Całkiem niegłupie - pochwalił Romek po krótkim namy le i o ywił si nagle. - Czekaj, a jakby tak przela cał płatno ? T na Prodkom X2? Krzysztof zastanawiał si przez chwil . - Niby mo na. Ale trzeba by to jako zawrze w umowie... Karol nie wtr cał si wcale, my li jednak e błyskały mu jedna po drugiej. Sam ju takie zabezpieczenie sobie załatwił, połowa jego maj tku oficjalnie nie istniała. Druga połowa spokojnie mogła wystarczy na wszystko, ale te nie miał ch ci dzieli si ni z Malwin . Co gorsza, przypadałyby jej dywidendy... - Wprowadzimy klauzul - odezwał si nagle. - Nie precyzuj , rybk , idziemy na kredyt. Jako debet, musimy to mie odpisane. Co wy na to? Obaj spojrzeli na niego, my leli przez kilka sekund, a potem rozpromienili si nagle. - Ty masz łeb - pochwalił Krzysztof z podziwem. - ycie mi wracasz! - wykrzykn ł z wdzi czno ci Romek. Równocze nie deszcz przestał pada i za chmurami zamajaczyło sło ce. * * * Justynka zapomniała o parasolce i cał ulew przeczekała w kawiarni. Nie nudziła si tam, miała co robi , z wielkim zainteresowaniem czytała dzieło wypo yczone z biblioteki uniwersyteckiej, traktuj ce o egzekwowaniu prawa własno ci w XIX wieku i konsekwencjach naruszenia tego . Wcale nie musiała uczy si go na pami , ciekawiło j , mo na powiedzie , prywatnie. Studiowała prawo. Ju w przedostatniej klasie liceum czuła w sobie jakie takie ci goty, w ostatniej podj ła decyzj i teraz, na drugim roku studiów, wiedziała na pewno, e wybrała wła ciwie. Nie miała te w tpliwo ci, w jakim kierunku pójdzie dalej, zostanie mianowicie prokuratorem. Wcze niej wahała si jeszcze pomi dzy oskar eniem a obron , zacz ło si bowiem od

napa ci na ciotk jej kole anki z klasy. Jaki łobuz wyrwał ciotce z r ki torebk ze wie o podj tymi w banku pieni dzmi, przy okazji wykr caj c jej lewe rami , ciotka za , po sekundzie oszołomienia, chwyciła spod nóg odłamany róg płyty chodnikowej i z całej siły cisn ła za napastnikiem. Niepoj tym cudem, bo, jak normalna kobieta, nigdy niczym nie umiała rzuca , trafiła go w głow . Ogłuszony bandzior na moment zmi kł w kolanach i padł, ciotka, post kuj c bole nie, wystartowała do swojej torebki, złapała j , ale działo si to na ulicy i w mgnieniu oka zebrał si tłum ludzi. - Ta pani waln ła tego pana w głow ! - brzmiały zeznania wiadków, w ród których pojawił si policjant, akurat w owej chwili potrzebny jak dziura w mo cie. rednio młoda dama, kamieniem wal ca w głow chłopaka na rodku ulicy, była zjawiskiem niezwykłym i wysoce interesuj cym. Wzbudziła sensacj . Na szcz cie znalazły si jakie dwie rozs dne osoby, które dostrzegły sam pocz tek incydentu i za wiadczyły, i nie pani rzuciła si na pana, tylko przeciwnie. Pan szarpn ł, co jej wyrwał i zacz ł ucieka . Dzi ki czemu do ciotki odniesiono si łagodniej, ale i tak została postawiona w stan oskar enia za uszkodzenie ciała obcego człowieka, bo płyta chodnikowa rozbiła mu ten łeb rzetelnie. Na wykr conym ramieniu natomiast adnego ladu nie było. Jako obro ca ciotki Justynka miałaby wiele do powiedzenia. Jako oskar ycielka chłopaka równie , odwrotnie za nie wychodziło jej wcale. Ponadto w całej sprawie zaniedbano jakichkolwiek stara o argument zasadniczy, mianowicie odciski palców na gładkiej torebce. Bo je li istniały tam lady chłopaka, to niby sk d? Zawarto bez cienia w tpliwo ci stanowiła własno ciotki, nie dała mu przecie tej torebki do potrzymania! Zatem wyrwał, zatem dokonał napadu, zatem ofiara miała prawo broni swojej własno ci. A otó wła nie okazało si , e nie miała prawa. W ostateczno ci mogła go dogoni , r bn w rami , tak samo jak on j , i wyrwa mu łup. Wal c w czaszk , przekroczyła granice obrony koniecznej. W obliczu takich komplikacji Justynka w pierwszej chwili pomy lała o adwokaturze, potem zacz ła si waha , bo te odciski palców nale ały przecie do prokuratora, który zlekcewa ył swoje obowi zki, a wreszcie, z biegiem czasu, samo ycie pomogło jej podj decyzj . I mo e te wzi ł w tym skromny udział duch przekory, zawarty w jej charakterze. Na niezbyt gł bokiej prowincji, gdzie nad jeziorem w lesie sp dzała cz wakacji, zetkn ła si z problemem grupy wesołych młodzie ców, oddaj cych si z zapałem kradzie om i dewastacjom samochodów, a tak e przywłaszczaniu sobie mienia turystów. Grupa była doskonale znana tak policji, jak i prokuraturze, i cieszyła si bezkarno ci absolutn . Poufnie Justynka uzyskała informacj , i prokuratorowi powiatowemu postawiono ultimatum: albo b dzie lepy, głuchy i niedorozwini ty, albo niech si zastanowi, co sam posiada. Samochód, will , zdrowie, córk ... Stan posiadania prokuratora stał si ostatni kropl . Je li decyzje mog wypełnia jakie naczynie, zawarto si wła nie Justynce ulała. Niezłomnie postanowiła zosta prokuratorem bez samochodu, willi i córki, co do zdrowia za , poszła na kurs karate. W razie czego b d musieli j zastrzeli , bo z bliska uszkodzi si nie da. Deszcz przestał pada , oderwała si wi c od lektury i ruszyła w drog powrotn do domu. Wykładów ju dzi nie miała, za to poczuła si głodna, bo w tej kawiarni poprzestała na kawie i wodzie mineralnej, i zal gła si w niej przyjemna my l o obiedzie. Obiad z

pewno ci w domu b dzie. Bez wzgl du na obecno czy nieobecno wujka ciotka gotowała codziennie, i to tak, e wszelkie potrawy poza domem dawno ju Justynce przestały smakowa . Co z nimi ta kobieta robiła takiego, czemu nie mo na było si oprze ? Zwykła kasza wywoływała wizj ambrozji, zwykłe kluski kładzione bez okrasy same si pchały do ust. Co nie znaczy oczywi cie, e ciotka ałowała okrasy... Nic dziwnego, e obydwoje byli tacy grubi. Wpatruj c si w zadumie w plecy kierowcy autobusu, Justynka zastanawiała si , jakim cudem ona sama nie przeistoczyła si jeszcze w pot n barył . Jada przecie to samo, nawet do regularnie, tyle e mo e troch mniej. Ciotka i wujek po dwa kotlety, ona jednego, ciotka i wujek po sze porów w beszamelu, ona dwa, ciotka i wujek po trzy gor ce bułeczki z szynk , ona jedn ... Za to sałaty, pomidorów i ogórków z pewno ci zjada wi cej ni oni obydwoje razem wzi ci, wi c pewnie te warzywa maj swój wpływ. Głód sprawił, e przez cał drog do domu Justynka miała w głowie wył cznie produkty spo ywcze i rozwa ała kwesti własnego tycia i chudni cia. Nie musiała si odchudza , przy swoich dwudziestu latach i stu sze dziesi ciu o miu centymetrach wzrostu idealnie trzymała si w normie bez adnych stara , mimo kusz cego wiktu ciotki. Bez w tpienia pomagały w tym nie tylko zieleniny, ale tak e karate, pływalnia i poranne biegi do autobusu, który musiała złapa , eby zd y na wykłady. Ponadto owszem, jako ciowo ywiła si tym samym co ciotka i wujek, ilo ciowo natomiast nie dorastała im do pi t i tyle jadła, co kot napłakał. Szcz liwie si zło yło, e nikt jej nigdy do jedzenie nie namawiał i nawet nie zach cał. Skromna ilo po ywienia Justynki była Malwinie wod na młyn, prosz bardzo, niech ten harpagon widzi, e dziecko jada jak ptaszek i niech sam sobie obliczy koszty, niech jej nie wmawia, e go zrujnuje. Justynce szło na zdrowie, jako nie chudła i nie mizerniała, mo na było zostawi j samej sobie. Nakłania j do zjedzenia czego wi cej Malwina mogłaby tylko na zło Karolowi, w takim wypadku za wybierałaby oczywi cie potrawy najdro sze. Gł boko zadumana Justynka wysiadła na swoim przystanku, nie zauwa ywszy w ogóle młodzie ca, który wpatrywał si w ni prawie cał drog . A był to młodzieniec w pełni godzien dostrze enia. Konrad Grzesicki miał dwadzie cia cztery lata, metr osiemdziesi t pi wzrostu, krótko ostrzy one ciemne włosy i czarne, gruzi skie brwi, zro ni te nad nosem. Prezentował sob typowy przykład zdrowego, dorodnego, młodego pokolenia i ka dej dziewczynie wpadał w oko od razu. Nie reagował na te wpadania zbyt gorliwie. Ko czył wła nie studia na wydziale biologii i był w trakcie pisania pracy magisterskiej, co w najmniejszym stopniu nie stanowiło dobijaj cej katorgi, miałby mnóstwo czasu i swobody, gdyby nie to, e z czego jednak y musiał. Elementarna przyzwoito wzbraniała mu nadmiernie doi rodziców, podj ł zatem prac zarobkow , całkiem nie le płatn , o charakterze, którego nie nale ało raczej reklamowa na prawo i na lewo. Tu, w tym autobusie, spełniał akurat obowi zki słu bowe, pi kna dziewczyna, na której z łatwo ci dało si oko zawiesi , była mu bardzo przydatna, ale, rzecz oczywista, nie mógł do niej natychmiast wystartowa . Spodobała mu si jednak e jako zupełnie wyj tkowo, na wszelki wypadek zapami tał wi c, gdzie wysiadła, i popatrzył, w jakim kierunku idzie.

Na tym chwilowo sko czyła si konkieta, o której Justynka nie miała najmniejszego poj cia. * * * Stwierdziwszy, i deszcz przestał pada , i obejrzawszy niebo dla sprawdzenia, czy nie zacznie na nowo, Helenka, stała pomoc Malwiny, zdecydowała si i do domu. Zrobiła ju wszystko, co do niej nale ało, i mogła si oddali . Obiad jej chlebodawczyni zazwyczaj wyka czała własnor cznie, go cie na dzi nie byli przewidziani, a wstawienie pó niej naczy do zmywarki nikomu nie mogło sprawi wielkich trudno ci. W zasadzie Helenka mieszkała u córki, czy mo e córka mieszkała u niej, razem z m em i dzieckiem w wieku szkolnym, ale u Malwiny miała swój pokój, gdzie nocowała, kiedy wieczorem było wi cej robotyk Z reguły przy go ciach, których nale ało obsłu y , poda co , przypilnowa w kuchni, co dla pani domu stanowiło uci liwo powszechnie znan i zrozumiał . adna istota ludzka nie mo e znajdowa si w dwóch miejscach naraz, tu rozmawia z lud mi, cz stowa , zabawia , a tam wyci ga z piekarnika czy miesza w garnku. I ze szklankami lata bez przerwy tam i z powrotem, bo zawsze wszyscy czego chcieli, to kawy, to herbaty, to wody, to soczków i drinków! Jakie przyj cie albo bryd ... Bryd e Helenka bardzo lubiła, bo roboty przy tym było niewiele, a zawsze wszyscy tak si miesznie kłócili. Na okrzyk: “I po choler wyszła spod króla?!", Helenka nieodmiennie chichotała za drzwiami, wietnie si bawi c. Rzeczywi cie, po co ona spod tego króla wyszła, mo e by jaki tytuł ksi cy dostała, albo chocia naszyjnik z diamentów, wszak metresy królewskie niezłe zyski z tych swoich królów ci gn ły. Czego wyszła, le jej było? Albo: “siedział na gołej damie", to to wprost pi kne! Wcale nie chciała wraca do domu, bryd owych kłótni mogła słucha do rana. Niekiedy jednak lubiła pomieszka u siebie, przebra si , odzie zmieni , pogaw dzi z najbli sz rodzin , ponapawa si my l , e nie tylko jest samodzielna, ale ma nawet dwa domy do wyboru. Gdyby, na przykład, kłóciła si z zi ciem, nic by nie stało na przeszkodzie trzasn drzwiami i sobie pój . W obliczu takiej wspaniałej swobody nie kłóciła si wcale. Ubrana ju w strój wyj ciowy, zajrzała ponownie do salonu. Jej szefowa siedziała jak przedtem, nieruchoma, wpatrzona w wielkie okno salonu. Wygl dała, jakby j kto zamroził. - Potrawka na ogniu stoi - powiedziała Helenka ostrzegawczo. - Pani słyszy, co mówi ? Na małym gazie, ale zawsze. - Gaz...? Owszem, te dobry - usłyszała w odpowiedzi. - Gaz...? Czy ja wiem...? Mo e by . - Musi by , bo na elektrycznym to ja nie wiem, i ci gle mi si wydaje, e to wi cej grzeje, mówiłam pani. To ju pani sobie sama przestawi. To ja id , do widzenia. - Do widzenia, dzi kuj bardzo. Słysz c zwykłe słowa Malwiny, Helenka doznała ulgi. Skoro chlebodawczyni mówi normalnie i nawet odpowiada z sensem, znaczy nie umarła i nie skamieniała nieodwracalnie. Mo na j zostawi nawet razem z tym gazem i potrawk . Na cichy trzask zamykanych drzwi Malwina wreszcie si przeckn ła. Odruchowo wstała z fotela i pod yła do kuchni, nie zmieniaj c tematu rozwa a . Obmy lanie zbrodni rozpocz ła racjonalnie. Do si naczytała i naogl dała

kryminałów, eby wiedzie , co trzeba, czego nie wolno i co jej grozi. Kryminały wszelkie uwielbiała i czytała przez całe ycie, ostatnimi czasy za wgł biła si w przest pczo wiata współczesnego. Nie eby tak całkiem do dna, nie podobała si jej ta przest pczo , za mało w niej było finezji, subtelno ci, tajemniczo ci, za du o natomiast brutalnego chamstwa, jawnej i bezkarnej bezczelno ci, niedbalstwa i lekcewa enia wszelkich praw. Zorganizowane mafie napełniały j niesmakiem, a bezsilno organów cigania i wymiaru sprawiedliwo ci budziła groz pełn oburzenia. I có to za kryminał, kiedy paru facetów ze spluwami wypycha człowieka z samochodu i kradnie mu pojazd z cał zawarto ci , wszyscy na to patrz i nic. W dodatku wszyscy wiedz , kim s ci faceci, i te nic. Albo demoluj dom, gwałc on i córk i strzelaj do ochroniarzy i policjantów, wszak to zwykły, ordynarny bandytyzm, a nie aden perfekcyjny, elegancki, starannie ukrywany wyst pek. Nie krecia perfidia, tylko jawna przemoc, równie dobrze mogliby strzela z armaty. Jad czołgiem albo zgoła otwart platform , na platformie działo du ego kalibru i dalekiego zasi gu, wal z grubej rury, gdzie popadnie, załoga za na wierzchu siedzi i konsumuje hamburgery i hot dogi, drwi co patrz c na wystraszone społecze stwo. A społecze stwo nic. Malwina stanowczo wolała perfidi ni przemoc. Jednak e, mimo pełnej bezkarno ci zbrodniarzy, na wszelki wypadek, sama postanowiła działa w ukryciu. W dodatku wiadomo było, e wielkiego mafioza nie tkn , a zwykłego, praworz dnego człowieka złapi rado nie. Niech tylko ten praworz dny spróbuje bodaj le zaparkowa ... Podkr ciła gaz pod wołowin z grzybkami i wyj ła z lodówki mietan . Dosypuj c do niej m ki i przypraw i mechanicznie mieszaj c, wci obmy lała swoj zbrodni . Z góry zało yła, e nie mo e na ni pa nawet cie podejrzenia, bo, jak wiadomo, zabójca po ofierze nie dziedziczy. Całe przedsi wzi cie mijałoby si z celem. Motyw le y jak na dłoni, wobec czego jej alibi musi by naprawd doskonałe. Ponadto, dla zm cenia prze- ciwnika, zbrodnia powinna nosi znamiona współczesno ci, jakie walenie dr giem, pot ny wybuch, seria z pistoletu maszynowego, w ostateczno ci sadystyczne podziabanie zwłok maczet i podpalenie napalmem. O dr gi, wybuchy, pistolety maszynowe, maczety i napalmy nikt jej przecie nie pos dzi, od razu padnie na tych bandziorów pod ochron . I niech ich szukaj . E tam, szukaj , nikt ich nie b dzie zbyt pilnie szukał, bo, nie daj Bo e, jeszcze by znalazł i co wtedy? Ewentualnie bez huku. Dyskretnie, po cichutku, dyplomatycznie, starymi, wypróbowanymi metodami, wła nie z tym alibi doskonałym. Trucizna. Ulatniaj cy si gaz. Nieszcz liwy upadek ze schodów. Nadłamana balustrada balkonu na jedenastym pi trze. Zasłabni cie w wannie... Kobiety podobno najch tniej truły... T sknym wzrokiem obrzuciła cały zestaw przypraw na półce. Nie, niestety, nawet zu ycie wszystkich naraz nic by nie dało, najwy ej niestrawno . Poza tym takiej ilo ci pieprzu, curry i ostrej papryki Karol do ust by nie wzi ł. To znaczy, wzi łby i wypluł, nie przełkn ł. Płyn do zmywania te nie wchodzi w rachub , niesmaczny i mierdzi perfumami, a strychniny i arszeniku przecie kupowa nie b dzie. Cyjanku tym bardziej... Wlała do garnka zag szczon mietan , pomieszała energicznie i zostawiła na male kim płomyku. Podkr ciła gaz pod wod na makaron, woda zagotowała si od razu,

Malwina sypn ła do niej grube rurki. Si gn ła po składniki sałaty, przyst piła do krojenia ogórków i papryki, wszystko sił przyzwyczajenia, bez adnych waha i namysłów. Miała t kuchni w małym palcu. Otru go zatem. Jak? I czym? Czym si ludzie truj w dzisiejszych czasach? Salmonell , grzybami, denaturatem... Trychinami. Jadem kiełbasianym. Trucizn na szczury... Sk d to wzi po pierwsze, a po drugie nie domiesza przecie smakołyku do potraw, bo wszyscy jedz to samo. Nie daj Bo e, jeszcze by padło na Justynk . Najlepiej chyba jakie lekarstwo, inna butelka przez pomyłk albo przedawkowanie. Idiotyzm, lekarstw w butelkach ju prawie nie ma, wszystko w pigułkach, jak on ma przedawkowa te pigułki, skoro w ogóle adnych lekarstw nie u ywa? I w ogóle nie powinien gin w domu, bo to zawsze wydaje si podejrzane. Nawet gdyby wyjechała na tydzie , a on padłby trupem w ci gu tego tygodnia, zaraz zal głaby si w tpliwo , czy przypadkiem nie zostawiła specjalnie na wierzchu jakiego szkodliwego produktu. Do kitu, lepiej gdzie dalej, poza domem. Zaraz, jest co . Akonityna! Pochodzi z tojadu mocnego, je li dostanie si do krwi, zadziała szybko podobno dwie godziny jej wystarcz . Czy wie y tojad si nada...? Na listkach sałaty Malwinie pojawił si zachwycj cy widok. Karol idzie na spacer gdzie tam, w odległych plenerach, przedziera si przez je yny, podrapany okropnie wkracza na ł k , kładzie si , odpoczywa, tarza si w ciemnoniebieskich kwiatkach, gniecie je, sok z ro linki włazi we wszystkie zadrapania, przenika wprost do krwi, Karol, zm czony tarzaniem, zasypia i ju si wi cej nie budzi. Jakie to byłoby pi kne! Kłopot w tym, e ten podlec na spacery nie chodzi, a ju z pewno ci nie pcha si w je yny. Lubi je, owszem, ale wysłałby kogo , eby mu nazbierał. Ró e, powiedzmy... G szczu ró anego w okolicy nie ma, a nawet gdyby był, po diabła miałby we włazi ...? I czy przy ró ach ro nie tojad...? Czuj c w sobie wyra ny niedosyt trucicielskiej wiedzy, Malwina odruchowo obejrzała si z my l o encyklopedii. Odwróciła przy tym wzrok od okna, dzi ki czemu udało jej si przeoczy Justynk , podchodz c wła nie od strony furtki. Justynka weszła do domu bez adnego hałasu, posługuj c si swoim kluczem. Ka de z nich miało własne klucze, eby nie kr powa si wzajemnie przy wychodzeniach i powrotach, czego od pocz tku dał Karol. Z pewno ci sadystycznie, bo zapewniwszy rodzinie swobod , zarazem domagał si od Malwiny czekania na niego. ona ma by zawsze obecna, kiedy on, pan i władca, raczy si pojawi , a klucze powinny słu y chyba tylko wywoływaniu w niej konfliktu psychicznego. Bo tu swoboda, a tu przymus, klucze a korc , eby nie zwa a na czas, wyj kiedykolwiek, wróci dowolnie, ka dy sam sobie drzwi otwo- rzy, a z drugiej strony nieobecno , naganna i pot piona, kamieniem gniecie. Gdyby przynajmniej wracał regularnie...! Justynka pow szyła ju od progu, zapachniało jej obiadem, głód nabrał charakteru radosnego oczekiwania. Pop dziła na gór , w swoim pokoju pozbyła si torby, wrzucaj c j pod biurko, po piesznie umyła r ce, zbiegła na dół i zajrzała do kuchni. W tym wła nie momencie Malwina, porzuciwszy sałat , weszła do biblioteki i wyci gn ła wła ciwy tom encyklopedii. Obraz tarzaj cego si Karola był tak sugestywny, e musiała natychmiast sprawdzi , jakie te mo liwo ci stwarza ta parterowa akrobacja w ziele-

ni. Z wielkim rozczarowaniem przeczytała, i trucizna zawarta jest głównie w korzeniach, a nie w li ciach i kwiatach. To na nic, w korzeniach przecie nie b dzie si tarzał, musiałby w tym celu rozkopa ł k ! Z ci kim westchnieniem odstawiła na półk pot ne tomisko i wróciła do kuchni. Justynka wła nie z niej wyszła wprost do cz ci jadalnej, odgrodzonej od kuchennych bebechów kawałkiem ciany. Niby kuchnia z jadalni miały stanowi jedno pomieszczenie, ale Malwina przezornie ograniczyła widoki. A kto wie, mogło si przytrafi , e przyjd niespodziewani go cie, kiedy brudne naczynia. jeszcze b d stały na wierzchu albo akurat co wykipi, po co maj ogl da bałagan, niech widz tylko te wytworniejsze urz dzenia, wielk lodówk , zamkni te szafki, dekoracyjne wianki cebuli, papryki, ziół... Dzi ki tej przezorno ci kuchnia była dost pna dwustronnie i na dobr spraw mo na było gania si w kółko dookoła owego kawałka ciany. Justynka nie o mieliła si nic zrobi , uniosła tylko pokrywk rondla z mi sem i chciwie pow chała zawarto , co nie zostawiło adnego ladu, Malwina zatem wci nie wiedziała o powrocie siotrzenicy. Zabrała si do wyko czenia sałaty, z alem rezygnuje z tak cudownie naturalnego sposobu pozbycia si m a. Sprawdziła makaron, grube rury jeszcze nie doszły, deser w postaci wczoraj upieczonego sernika dawno był gotów, bita mietana w spreju równie , Malwina nie miała ju nic do roboty. Przysiadła na wysokim kuchennym stołku i znów zapatrzyła si w okno, za którym z tej strony wida było ogrodzenie, furtk , niewielki parking wzdłu ulicy i nawet kawałek parkingowego placyku obok ich ogrodu. Nic atrakcyjnego nie działo si w polu jej widzenia, aczkolwiek odludzie nale ało ju do odległej przeszło ci. W ci gu ostatnich dziesi ciu lat wokół domu po przodkach Karola Wolskiego wyrosło całe osiedle bogatych willi na odrolnionych gruntach. Te bli sze stały ciasnawo, te dalsze ju dysponowały przestrzeni dookoła siebie. Sklep był nawet, bar, fryzjer i apteka, uliczki zostały wyasfaltowane, a wszystko razem nie gniotło si przesadnie, parcele były do du e, wokół budynków istniała odrobina luzu. Ogólnie bior c, panował jaki ruch, tyle e akurat nie w tej chwili. Czym go otru , do diabła? Grzybkami? Co tam jest najgorszego? Muchomor sromotnikowy, grzyb szata ski... A mo e chemikalia? Tyle si słyszy gadania o rozmaitych rodkach czyszcz cych, z daleka od dzieci, z daleka od oczu, z daleka od ust, najlepiej w r kawiczkach i nie oddycha przy tym... Niepewne. Wysoce niepewne i technicznie bardzo skomplikowane. Za ogrodzeniem przejechał chłopiec na wrotkach, a zaraz za nim samochód, który skr cił i zaparkował na placyku. Zmiana widoku przed oczami uruchomiła Malwin . Nie doszedłszy do adnych twórczych wniosków, westchn ła ci ko, zsun ła si ze stołka i przeszła do cz ci jadalnej z zamiarem nakrycia do stołu. Stół okazał si nakryty. Przez dług chwil Malwina stała tak. Jak przedtem siedziała na stołku, bez drgni cia, niczym kamie . W popłochu zastanawiała si nad sob , czy ju doszcz tnie straciła pami ? Wpadła w a tak skleroz ? Niemo liwe przecie , eby nakryła ten stół obrusem, ustawiła na nim talerze i kieliszki uło yła sztu ce, przyozdobiła to wszystko wazonikiem z kwiatkami i nie miała o tym najmniejszego poj cia Cud, krasnoludki...? Nikogo innego nie ma w domu, Helenka dawno poszła. Sam si ten mebel nakrył...?

Justynka, przygotowawszy stół do posiłku, co uczyniła z głodu i po trafnej ocenie stanu zaawansowania obiadu, w poszukiwaniu ciotki udała si do salonu, po czym rozejrzała si po sypialni. Malwiny nigdzie nie było. Znów zajrzała do kuchni, ale Malwina wła nie skamieniała przed stołem, wi c Justynka jej nie dostrzegła. Zdziwiona, zdobyła si na odwag i cichutko otworzyła drzwi do gabinetu wujka. Pusto. Wróciła do salonu i przeszła przeze do biblioteki, eby sprawdzi w słowniku wyrazów obcych, jak si ma schizofrenia do ambiwalencji, bo stosunek do własno ci dziewi tnastowiecznych posiadaczy kłócił si z ich stosunkiem do nakazów religijnych i nasuwał niekiedy podejrzenie jakich drobnych wypacze psychicznych. Chciała wyrobi sobie własny pogl d. Ani ciotka, ani siostrzenica nie starały si zachowywa szczególnie cicho, po prostu nie robiły hałasu, ale radio grało i głuszyło nikłe d wi ki. Nie wierz ca w duchy Malwina, zaskoczona stołem, zajrzała do salonu, po czym weszła na gór i sprawdziła pokój i łazienk Justynki. Justynka w tym czasie przegl dała , słownik wyrazów obcych, jasne zatem, e tam jej nie było, a torba pod biurkiem nie rzucała si w oczy. Malwina zeszła na dół, raz jeszcze w zadumie obejrzała stół, wróciła do kuchni i spróbowała makaronu. Był doskonale mi kki, odlała go zatem, wyrzucaj c na wielki durszlak, wsparty o kraw dzie zlewozmywaka. Zaniosła na stół sałat , zawahała si , tajemnicze zjawisko wci j nieco intrygowało, wypychaj c z umysłu zbrodnicze rozwa ania, przeszła zatem przez hol i zajrzała do gabinetu Karola. W gabinecie równie nikogo nie było. Na biurku le ała tylko wielka ksi ka telefoniczna, otwarta, grzbietem do góry, ale ta ksi ka le ała tak od wczorajszego wieczoru. W tym wi tym pomieszczeniu nie wolno było niczego rusza , za najdrobniejsz zmian Karol robił dzikie awantury, w Malwinie jednak e zal gła si ch dokuczenia mu. Zamkn t ksi k i odło y na półk , albo chocia tylko zamkn . I niech si awanturuje w niebogłosy i niech do niego dotrze, o co to całe piekło, o cisłe spełnianie jego własnych ycze , pedantyczne utrzymywanie porz dku! Zawahała si , niepewna, co Karol uzna za porz dek, zostawienie zamkni tej ksi ki na biurku czy poło enie jej na półk , i w ko cu zrezygnowała z pomysłu. Mign ło jej przypomnienie, e on mamrocze o rozwodzie. Gdyby zatruwała mu ycie na ka dym kroku, mógłby si po pieszy i nie zd yłaby go zabi . Chwilowo zatem nie, przeciwnie, nie zaostrza , tylko łagodzi . Przez czas jej rozwa a w gabinecie Justynka zd yła odło y słownik wyrazów obcych i przej do kuchni, gdzie ujrzała odlany makaron na durszlaku. Odruchowo uczyniła to, co zawsze robiło si z makaronem, eby nie wystygł zbyt szybko. Wlała troch wody do garnka, postawiła go na elektrycznej płytce, na wierzchu poło yła durszlak z zawarto ci i nakryła wszystko szczeln przykrywk . Po sekundzie wahania wł czyła palnik na jedynk i wyszła z kuchni t drug stron , obok nakrytego stołu. Zatrzymała si nagle, bo wpadła jej w oko salaterka z sałat . Teraz dopiero przyszło jej do głowy, e co tu nie gra. Ciotki najwyra niej w wiecie nie ma, Helenki nie ma, nikogo nie ma, a rozmaite rzeczy same si robi . Co, u diabła...? Nie przyniosła chyba sałaty i nie odlała tego makaronu bezwiednie, zaprz tni ta schizofreni ? Schizofrenia nie jest przecie zara liwa, a je li nawet, samo czytanie o niej nie powinno szkodzi !

Malwina za wprost z gabinetu udała si do kuchni. Durszlak z makaronem na garnku w pierwszej chwili nie zwrócił jej uwagi, bo stanowił widok najdoskonalej naturalny, do którego była przyzwyczajona, po minucie dopiero, po spróbowaniu mi sa, zgaszeniu pod nim gazu i wyci gni ciu z szafki odpowiedniej salaterki, u wiadomiła sobie, co widzi. Na lito bosk , przysi głaby, e zostawiła durszlak na zlewozmywaku! Co to jest, co ma znaczy to przemieszczanie si przedmiotów bez jej udziału?! Kto tu jest i ukrywa si , eby j straszy ? Kto...?! Tkn ła j potworna my l, e Karol. Udaje, e go nie ma, wszedł do domu ukradkiem i teraz robi te sztuki, poniewa postanowił doprowadzi j do obł du. Wyjdzie te ukradkiem i potem b dzie jej wmawiał halucynacje, eby osi gn jej ostateczne ogłupienie i naj- pi kniejszy dla niego skutek, mianowicie ubezwłasnolnienie! Mo e nawet Tworki! Nie, w tych zakładach dla umysłowo chorych brakuje miejsc, wypuszczaj nawet wariatów niebezpiecznych dla otoczenia, ale co za ró nica, na wolno ci te zostanie ograniczona, a jakikolwiek podział maj tku w ogóle nie wejdzie w rachub . Jasne, oczywi cie, to o to mu chodzi! A otó nie, nic z tego, znajdzie go podst pnie i przygwo dzi! Nie, jeszcze inaczej, zacznie je obiad, udaj c, e nic si nie stało i wszystko jest w porz dku, apetycznych woni on nie wytrzyma, wyjdzie z ukrycia... Najciszej, jak zdołała, wyrzuciła makaron na salaterk i zaniosła na stół. Justynka ustaliła wła nie sama ze sob , e w duchy nie wierzy, głodna jest wprawdzie, ale nie do tego stopnia, eby mie jakie zwidy i omamy, zatem w domu kto musi by . Ukrywa si przed ni , nie wiadomo dlaczego. Nie włamywacz przecie , bo jaki włamywacz gotuje swoim ofiarom obiad...?! Ciotka zapewne, tylko dlaczego w trakcie wykonywania zwykłych, codziennych czynno ci kryje si gdzie po k tach? Czy ona na pewno jest? I czy to na pewno ona...? Nie wytrzymała. Zatrzymała si na rodku holu i strasznym głosem wrzasn ła: - Ciociu...!!! Malwinie rondel z mi sno-grzybow potrawk omal z r k nie wyleciał. W ci gu tych krótkich chwil zdołała ju wmówi w siebie podst pn perfidi Karola, zmierzaj c do przyprawienia jej o utrat zmysłów. Niosła rondel w jednej r ce, drug trzymaj c fajansow podstawk i cudem istnym tego nie upu ciła. Przera liwy krzyk w cichym domu, i to jeszcze krzy k Justynki, której przecie wcale nie było... - Kto tu jest...?!!! - wrzasn ła Justynka jeszcze okropniej. Malwina zdołała postawi wszystko na stole i wsparła si o oparcie krzesła. - Justynka...? - powiedziała słabo. - Ja jestem. Jak to, przecie ciebie nie ma...? Justynka z ulg rozpoznała jej głos i szybko wbiegła do kuchni, podczas gdy Malwina oderwała dłonie od krzesła i wybiegła do holu. Znów si nie zobaczyły. Obu im równocze nie przyszło na my l, e padaj ofiar jakiego koszmarnego złudzenia, obie równocze nie przy pieszyły kroku i przez kilkana cie sekund goniły si wzajemnie, okr aj c kawałek ciany, co stanowiło widok idealnie groteskowy. Justynka złamała si pierwsza. - Ciociu, gdzie ciocia jest?! - krzykn ła rozpaczliwie. - To ja pytam, gdzie ty jeste ! - odkrzykn ła zdenerwowana Malwina. - Sta e wreszcie w miejscu! Zatrzymaj si ! Justynka spełniła polecenie, zastygaj c obok stołu, który kusił apetycznym aromatem.

Zd yła jeszcze pomy le , e nawet je li ciotka stała si niewidzialna, ona ten obiad zje, po czym wreszcie ujrzała Malwin , nieco zdyszan . Popatrzyły na siebie, Po kilkuminutowym ataku histerycznego miechu mogły wreszcie normalnie usi i przyst pi do jedzenia, - My lałam, e ci nie ma - powiedziała Malwina, czuj c niejasn ulg , e to jednak nie Karol. - Nawet sprawdzałam na górze. I nic z tego nie mogłam zrozumie . - Ja te - wyznała Justynka, jeszcze chwilami prychaj c chichotem. - Szukałam cioci, bo w kuchni co si dzieje, a cioci nie ma. Mogłabym z czystym sumieniem przysi ga , e nie ma nikogo. Doskonały dom do zabawy w chowanego. Jeszcze przez chwil Malwina nie doceniała wagi jej słów, a nagle wszystko w niej drgn ło. Nie ma nikogo... A załó my, e ona chciałaby by . Albo wła nie nie by ... Nie, by , Karol ginie gdzie indziej, ona jest w domu, a tu wiadek stwierdza, e wcale jej nie było. Niemo liwe jest przecie bez przerwy kotłowa si z makaronem... Okropna my l o niezb dnym alibi opanowała j bez reszty. Jak e, gdyby potrzebne było teraz, w tej chwili, załó my, e Karol wła nie pada trupem gdzie tam, a tu Justynka gotowa za wiadcza , e Malwiny w domu nie ma. Przez idiotyczny przypadek obie bł kaj dookoła ciany, adna nie siedzi w miejscu, na kuchni adne garnki nie stoj , szukaj si nawet specjalnie, Malwina dla pokazania si Justynce, Justynka dla sprawdzenia, czy ciotka jest obecna... I prosz , je li która z nich nie zacznie przera liwie krzycze , jedyny wiadek pogr y j doszcz tnie! My li jej si nagle zachybotały, bo Justynka co mówiła. - ...przedwczoraj w nocy. Obudził si wła ciwie bez powodu, nie dorabiał adnych przeczu do swojej chwilowej bezsenno ci, najzwyczajniej w wiecie wstał, eby si napi wody i po drodze do kuchni wyjrzał przez okno. I zobaczył, e mu wła nie kradn samochód, ten nowy, specjalnie postawił tak, eby go widzie . Zaczynali wtacza na platform , na ci arówk . Wyskoczył, jak stał, krzykn ł tylko do ony, eby zadzwoniła po policj , i chwycił co miał pod r k , mianowicie parasol pla owy, zwini ty... - Kto? - wyrwało si zdumionej Malwinie. - Ten kuzyn mojego kumpla. Mówi o nim przecie . Wyskoczył znienacka i przygruchał tym parasolem najpierw jednemu, a potem drugiemu. Zd ył, bo z zaskoczenia. No, a potem ju si tam zrobiła wi ksza zadyma, oni oprzytomnieli, trzech ich było, i ruszyli na niego, ale jemu zostało jeszcze tyle rozumu, e do walki bezpo redniej si nie pchał, tylko robił uniki. My lał nawet. Miał nadziej , e ona zadzwoni i policja przyjedzie, tymczasem ta ona to idiotka, obudziła si na jego krzyk, ale zamiast dzwoni , stała w oknie, patrzyła i te krzyczała. W rezultacie, na całe szcz cie, nadjechał przypadkowy radiowóz i zgarn li ich wszystkich, to znaczy nie wszystkich, kuzyna i dwóch złodziei, a trzeci spokojnie odjechał ci arówk . Nawet nie zapisali jej numeru. A jego oskar yli o napa i ci kie uszkodzenie ciała, bo jednemu tym parasolem złamał nos, a drugiego czubkiem d gn ł w oł dek. Niestety, nie przebił go na wylot, ten parasol miał czubek dosy t py i tylko si wgniótł, ale i tak nie le. Złamał si poza tym, bo trzeci wystartował do niego z kijem bejsbolowym i on si parasolem osłaniał... Malwina słuchała z rosn cym zainteresowaniem. Justynka zamilkła na chwil , przełykaj c potrawk z makaronem i dokładaj c sobie sałaty. Kawałek listka spadł jej na podłog , schyliła si , odnalazła go, otrz sn ła i zjadła.

- I co w ko cu? - spytała niecierpliwie jej ciotka. - I otó to! - odparła siostrzenica z ponurym triumfem. - Cała dyskusja u nas na ten temat była, z tym e wszyscy si ze sob zgadzali, wi c co to za dyskusja! Dyskusja mo e istnie przy ró nicy zda . Złodzieje zostali wypuszczeni od razu, a jego zatrzymali na dwadzie cia cztery godziny, poniewa wyszedł z tego cało, radiowóz nadjechał akurat w chwili, kiedy ten parasol si złamał. I ju wiemy, e zostanie oskar ony o naruszenie nietykalno ci, a mo e nawet ci kie pobicie, bez powodu, bo przecie tego samochodu mu nie ukradli, nie? Nie miał prawa wyst powa czynnie w obronie mienia. Ma ciocia poj cie? - A do czego miał prawo? - Do perswazji. Powinien ich grzecznie poprosi , eby si odwalili od jego samochodu i poszli precz. W ostateczno ci mógł ich obsobaczy i zel y , stosuj c ewentualnie jakie gro by karalne, pod warunkiem, e tylko słownie. No i oczywi cie wezwa policj . - Przecie wezwał! - Nie, sami nadjechali. I niestety, sporz dzili protokół. Myl ca scena, dwóch facetów uszkodzonych, a jeden nietkni ty. Chocia w pi amie... - Ma to jakie znaczenia, e w pi amie? - W pewnym stopniu tak. Okoliczno łagodz ca. Trudno sobie wyobrazi , e facet zrywa si z łó ka w rodku nocy i leci łomota przypadkowych przechodniów bez adnego powodu, w dodatku rzuca si jeden na trzech. Z parasolem. Dobrze, e nie chwycił tasaka... - Tasak, jak s dz , byłby bardziej skuteczny zauwa yła krytycznie Malwina. Ale mógłby zosta uznany za premedytacj . I wtedy ju nie ma siły, le y martwym bykiem. Bez tasaka natomiast, po wyja nieniu sprawy, policja mo e by go nawet pu ciła, gdyby nie ten protokół. Trzeba zgłosi w prokuraturze. I jak ciocia s dzi? Co si stało? Otó prokurator pazurami go chwycił, ju ma przest pc ... - Jakiego znowu przest pc , co ty wygadujesz? Przest pca, bo nie dał sobie ukra samochodu? - Tote wła nie. Dawno mówi , e u nas wszystko stoi na głowie. Postawił go w stan oskar enia, b dzie miał spraw , ju mu witaj tak ze dwa latka, a tu, chwali Boga, chała. O rany, jakie to było dobre! Jest deser? - Co...? A, jest, oczywi cie! Postaw wod na herbat , a ja to wezm do podgrzania... Wróciły do rozmowy dopiero, kiedy Justynka napełniła szklanki, a Malwina ulokowała potrawk i makaron tak, eby w jednej chwili móc je zagrza , potrawk w garnku z wrz tkiem, makaron na parze, bo Karol bał si mikrofalówki. Zaniosła na stół sernik i bit mietan . - Wujek b dzie jadł? - spytała ostro nie Justynka, zdejmuj c z tacki szklanki z herbat . Malwina powstrzymała wzruszenie ramionami, bo gdzie na skraju wiadomo ci błysn ła jej my l, e swój prawdziwy stosunek do Karola powinna zacz ukrywa . Dla unikni cia podejrze powinna udawa , e kocha go nad ycie i troska o niego stanowi cel i sens jej egzystencji. adnych niech tnych odruchów i k liwych uwag! - No pewnie, e b dzie. I niech ma, na kolacj , bo mo liwe, e obiad zjadł na mie cie. I co dalej, z tym biednym człowiekiem? Trzymaj go w wi zieniu? W tej pi amie? - Nie w wi zieniu, tylko w areszcie - poprawiła Justynka i odkroiła sobie pół porcji

sernika. - Poza tym nie trzymaj , pu cili go do domu i ju wiadomo, e prokurator dozna rozczarowania. Nie wytoczy sprawy. - Bo co? - Bo nie b dzie miał pokrzywdzonych. adnych obdukcji lekarskich, adnych dowodów, wyjdzie mu, e człowiek latał w pi amie po ulicy ze złamanym parasolem pla owym tak sobie, dla draki. Dla za ywania wie ego powietrza. - A latanie po ulicy w pi amie nie jest karalne? - zainteresowała si Malwina i napocz ła swoj porcj deseru. Dwa razy wi ksz ni Justynki. - Nie. Głównie dlatego, e teraz wszyscy nosz wszystko i on mo e si upiera , e to wcale nie pi ama, tylko taki strój. Spacerowy. Karalne jest naruszanie nietykalno ci osobistej. - No to przecie naruszył...? - Komu? Czyjej, znaczy, nietykalno ci? Ofiar nie ma. Uciekły. I wszyscy, na całym roku, mo emy si zakłada , o co kto chce, e nie wróc i nie b d go skar y . Musieliby upa na głow . To Malwina rozumiała doskonale. Opisywane przez Justynk wydarzenie interesowało j coraz bardziej. - No dobrze. I co? - I tak naprawd to wła nie dlatego gliny ich tak szybciutko pu ciły. Połapali si tam, na komendzie, o co naprawd chodziło, wiedzieli, e prokuratura nie zrobi im nic złego i woleli ich nie trzyma , eby nie było badania lekarskiego i tak dalej. Spisali ich dane, ale to bez znaczenia, je li nawet dostan wezwania jako pokrzywdzeni, wypr si wszystkiego. Nic im si nie stało, nie maj do tego pana adnych pretensji, pijani byli albo co, a on im nic nie zrobił. Niemo liwe jest oskar a człowieka, który nic nie zrobił. Ale i tak wszyscy zgodnie uwa aj , e on, ten kuzyn, musiał zwariowa i w ogóle miał lepy fart. - Bo co? - Bo go mogli nawet zabi , a co najmniej przyprawi o trwale kalectwo. Trzech ich było. Z reguły tych złodziei samochodowych nie wolno dopada osobi cie, na takim ataku najgorzej wychodzi wła ciciel, bo oni si nie patyczkuj . W dodatku mog si m ci . - M ci ! - podchwyciła Malwina ywo. - Jak m ci ? - Zwyczajnie. Zaczaj si na niego i ci ko pobij . - I mog zabi ? - A dlaczego nie? - No to przecie ju wtedy... Prokurator... - Iiiii tam, prokurator! Szukaj wiatru w polu, sprawcy nieznani. Prokurator te si ich boi. Malwina nagle zamilkła i prawie przestała słucha , otwarły si bowiem przed ni jakie nowe, niespodziewane mo liwo ci, na razie jeszcze niejasne, mgliste i mocno popl tane. Ale jednak... Najgorzej wychodzi wła ciciel... Justynka obdarzyła ciotk sensacj , któr sama była przej ta, skomentowała j jeszcze, ale ju mniej emocjonalnie, po czym ruszyła si od stołu. Pozbierała talerze, wyniosła do kuchni i zacz ta wkłada do zmywarki. Malwina przyszła tam za ni . - A były ju takie wypadki? - spytała jakby z lekkim roztargnieniem.

- Jakie wypadki? - eby złodzieje zabili wła ciciela. Justynka odwróciła si od maszyny i obejrzała garnki na kuchni. W jednym stał rondel z potrawk , na drugim le ał durszlak z makaronem. - Chyba tak - powiedziała niepewnie. - Co mi si obiło o uszy. Zdrowe grzmoty to mnóstwo razy, mo liwe, e kto tam nie wytrzymał... Przykry ten durszlak i podpali ? - Podpali . Malutki ogie . Konkretnie nie wiadomo? - Konkretnie wiadomo, e raczej morduj włamywacze. Bandziory. Takie przypadkowe prymitywy. Te zorganizowane szajki i mafie działaj dyplomatyczniej, czyhaj na pusty dom, o łupy im chodzi, a nie o mordobicie. - Szkoda... - wyrwało si Malwinie cichutko. - Co? - zdziwiła si Justynka. - Dlaczego szkoda? Malwina si zreflektowała. - Bo mo e morderców i zbrodniarzy gorliwiej by łapali. Ju by ich tak nie mogli lekcewa y . I ludzie... no... mieliby prawo do obrony. Justynka zamkn ła zmywark . - To kto si ma odda na ofiar ? - spytała k liwie. - Bo jeden taki wypadek nie wystarczy. Ani nawet dwa. Chyba eby r bn li prokuratora generalnego albo ministra sprawiedliwo ci, albo komendanta głównego policji, albo paru posłów na sejm, albo... czy ja wiem...? Biskupa...? Bo zwykły człowiek nie wystarczy, nawet pół tuzina zwykłych człowieków, mam na my li ludzi, po zwykłych człowiekach nawet nie zaczn debatowa nad zmian prawa karnego. - Tak my lisz...? - No pewnie! Co tu my le , wszyscy wiedz . Na całym naszym roku jest o tym gadanie. Pr dzej czy pó niej jaka zmiana musi nast pi , bo inaczej wszyscy si w ko cu wzajemnie wymorduj . Wła ciwie uwa amy, e powinno si wróci do kodeksu Hammurabiego i do Biblii, a potem jeszcze zastosowa te stare skandynawskie metody, co to złodziejom ucinało si praw r k ... Wpadaj ca w nowy zapał Justynka zamierzała ju opu ci kuchni i wróci do swojej lektury, ale zatrzymała si jeszcze i, wsparta o futryn drzwiow , wygłaszała do ciotki całe przemówienie. W pogl dach drugiego roku wydziału prawa najwyra niej w wiecie nie było miejsca na lito , współczucie, aspekty medyczne i tak modny ostatnio humanitaryzm w stosunku do przest pców. Malwina słuchała z wielkim zaciekawieniem i mieszanymi uczuciami. W zasadzie była podobnego zdania, ale wolała, eby te po dane zmiany nast piły nie tak zaraz. Chwilowo brutalni i rozzuchwaleni przest pcy mogliby jej si zapewne przyda ... Roztargnionym spojrzeniem obrzuciła kuchni , porzuciła j , usiadła w salonie i znów zapatrzyła si w okno, za którym wła nie na nowo zacz ł si pi deszcz, * * * Karol Wolski po bardzo dobrym obiedzie nie pieszył si do domu. Opu ciwszy restauracj i kontrahentów, korzystaj c z przerwy w opadach atmosferycznych, zdecydował si najpierw obejrze teren, przeznaczony do sprzeda y, na który mo e miałby ch , a potem odwiedzi konkubin jednego takiego.

Nie wiodły go tam adne cele natury uczuciowej. Konkubin , jako tak , miał w nosie i, jak dla niego, mogła wygl dem przypomina ropuch , ko ciotrupa albo ró y kwiat, jej damskie cechy nie interesowały go w najmniejszym stopniu. Liczył na uzyskanie od niej u ytecznej wiedzy ci le zwi zanej z finansami, mianowicie nazwiska i adresu osobnika, ch tnie wyst puj cego w roli figuranta, dotychczas niezawodnego. Kłuły mu si posuni cia, w których figurant mógłby si okaza niezb dny, a ten akurat był sprawdzony. Zaniedbał t spraw przed dziesi cioma laty, kiedy to omal si nie wdał w interesy z owym jednym takim i tylko szcz liwym przypadkiem udało mu si unikn pułapki. Jeden taki dawno ju przebywał na innym kontynencie, w kraju za pozostała konkubina w niedostatku. No, powiedzmy, e w miernym dostatku. winien ten dostatek by znacznie okazalszy, jego skromne rozmiary zatem wywoływały w konkubinie wyra ne rozgoryczenie, które mogło j skłoni do wyjawienia kilku tajemnic, niegdy pilnie strze onych. O tym, e figurant nadal słu y swoj uczynno ci dobrym sercem rozmaitym osobom, Karol doskonale wiedział, osoby jednak e miały do rozumu, eby jego personalia starannie ukrywa . Wszystko na tym wiecie ma swoje granice, uczciwy figurant równie , zbytnie eksploatowanie tylko jednego byłoby szkodliwe. Istnieli w ko cu tak e i inni figuranci, rozmaici biznesmeni mieli pełn swobod wyboru, mogli ich u ywa dowolnie, Karol równie , ale Karol chciał wła nie tego. Nie bez powodu. Interesy jednego takiego zdołał pozna do dokładnie i był zdania, e u ytkowany figurant przyniósł mu lepy fart. Jako tak gładko wszystko przeszło... Warto było go mie na wszelki wypadek. Wokół domu niegdy jednego takiego, a obecnie konkubiny, panowała jakby nieco nerwowa atmosfera. Przed wjazdem na s siedni posesj stały dwa samochody, obok nich kilku ludzi, furtki w ogrodzeniach były zamkni te, za to bramy szeroko otwarte. Zaprz tni ty figurantem Karol na atmosfer nie zwrócił uwagi, skorzystał z wolnej drogi i wszedł. Konkubin zastał we łzach, ale były to łzy w ciekło ci. Jaki zmartwiony osobnik tulił si do futryny i skwapliwie wymkn ł si na zewn trz w chwili otwarcia drzwi. Konkubina uczyniła gest, jakby chciała go chwyci za kołnierz i zatrzyma , ale stoj cy w wej ciu Karol okazał si yw przeszkod i aczkolwiek usun ł si szybko, to jednak osobnik zd ył uciec. Konkubina z rezygnacj machn ła r k i wpu ciła go cia do rodka. Znali si z dawnych czasów, Karol zatem mógł si zachowa swobodnie. - Co si stało? - spytał z grzecznym współczuciem, nie udaj c wcale, e nie widzi jej łez. - Stało! - prychn ła z furi konkubina. - Nie widzi pan? O kant tyłka potłuc t cał elektronik ! Dwa samochody dzi w nocy ukradli, a mnie do tego jeszcze cał skrzynk szampana! Z gara u! Z zabezpieczeniem, z tym całym d i pi esem, czy jak to si tam nazywa! Bramy si nie chc zamyka , dom na przestrzał otwarty, co zepsuli albo zmienili, gardło nam mog poder n , kiedy im si spodoba! Kto miałby to gardło podrzyna , Karol nie spytał, bo sprawa była jasna. Podwójna kradzie zainteresowała go, a nawet zaniepokoiła. Spytał o szczegóły. Konkubina zaprosiła go dalej, kropn ła sobie przy barku kielicha na uspokojenie i pstrykn ła elektrycznym czajnikiem. wiadoma, e Karol jest samochodem, nie nakłaniała go do mocniejszych napojów.