kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Chmielewska Joanna - Zbieg okoliczności

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Chmielewska Joanna - Zbieg okoliczności.pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CHMIELEWSKA JOANNA Pozostałe
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 193 stron)

Ksi ka pobrana ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl JOANNA CHMIELEWSKA ZBIEG OKOLICZNO CI SCAN-DAL

Podporucznik Tadzio Jarz bski, piastuj cy stanowisko podkomisarza policji, punktualnie przybył na umówione miejsce. Najpierw zadzwonił, potem zapukał, a wreszcie przycisn ł klamk , wszystko jak si nale y, zgodnie z regułami. Drzwi, oczywi cie, okazały si otwarte. — Mo na? — spytał grzecznie i wszedł do rodka. Denat odpowiedzi mu nie udzielił. Le ał na podłodze niewielkiej kawalerki, przysypany du ilo ci makulatury, i dobrze widoczne były tylko jego nogi, ale podporucznik Jarz bski miał ju odrobin do wiadczenia i od razu wiedział, e te nogi nie yj . Dotkn ł ich na wszelki wypadek, były jeszcze ciepłe, zawahał si , bystrym spojrzeniem obrzucił pokój i ujrzał roztrzaskany aparat telefoniczny. Zawahał si bardziej. Nie pracował w wydziale zabójstw, tylko w przest pstwach gospodarczych, ale o pracy kumpli z wydziału zabójstw miał poj cie i nie zamierzał im urozmaica słu bowej egzystencji. Z drugiej jednak e strony ten ciepły nieboszczyk mógł by jeszcze ywy i wówczas udzielenie mu pomocy nie do , e było pilne, to jeszcze całkowicie le ało w interesie podporucznika. Przyszedł, eby z nim porozmawia , spragniony był tej konwersacji jak kania d d u, a stan nieodwracalny całkowicie j wykluczał. Rozterka trwała w nim krótko. Sam i tak mu nie pomo e, potrzebny jest lekarz. Patolog, nie patolog, zrobi, co trzeba. Sytuacja jednak e była wysoce kłopotliwa pod ka dym wzgl dem. Ewentualne udzielenie pomocy stało na pierwszym planie, wezwanie stosownej ekipy, gdyby denat ju nie ył, wygl dało mu zza ramienia i wr cz warczało. Telefon w tym mieszkaniu nie nadawał si do u ytku. Pozostawienie otwartych drzwi było ryzykowne, a zamkn ich nie miał sposobu, zamka zatrzaskowego bowiem nie posiadały. Był sam, nikogo na stra y nie mógł postawi , cztery pi tra, które musiał pokona tam i z powrotem, dawały szans najgłupszym przypadkom. W adnym razie nie nale ało budzi sensacji, a szukanie telefonu po s siadach wywołałoby niepotrzebne zainteresowanie. A w ogóle nale ało działa szybko. — Ryzyk fizyk i niech to jasny szlag trafi — powiedział półgłosem sam do siebie i podj ł m sk decyzj . Zostawił drzwi zamkni te tylko na klamk i run ł w dół po niewygodnych schodach, cudem zapewne nie łami c sobie r k i nóg. Dopadł wozu, załatwił, co nale ało, po czym prawie w tym samym tempie wrócił na gór . Usiadł na ostatnim stopniu i odzyskiwał dech.

Drzwi naprzeciwko tamtego mieszkania uchyliły si i wyjrzała z nich damska głowa, elegancko ufryzowana. Wio nian młodo miała za sob bezpowrotnie. Popatrzyła podejrzliwie, cofn ła si i znów wyjrzała. — A pan tu co? — spytała nie yczliwie. — Do kogo? Podporucznik Jarz bski nie wygl dał ani na pijaka, ani na bandziora, ani na chuligana. Był młody, przystojny i przyzwoicie ubrany, nic nasuwał skojarze z dewastacj klatki schodowej, ale na złodzieja nadawał si pierwszorz dnie. Nic mógł dopu ci , eby baba narobiła krzyku, a równocze nie pomy lał, e jednostka w cibska, mieszkaj ca naprzeciwko, z wizjerem w drzwiach, mo e okaza si bezcenna. — Ju do nikogo — powiedział sm tnie i ało nie. — Skr ciłem kostk , odczekam chwil , mo e mi przejdzie. Niewygodne te schody u pa stwa. — Obraza boska takie schody — przy wiadczyła głowa w kunsztownych lokach, ale nieufno ci si nic pozbyła. — Dopiero co pan wchodził i ju pan t kostk skr cił? Nic słycha nie było. — Opsn łem si na drugim stopniu i od razu usiadłem. Rzeczywi cie bez hałasu, bo mam buty na gumie. Nic takiego, rozmasuj sobie… — A mnie si zdawało, e pan całkiem zeszedł i wszedł znowu? W cibsko baby napełniła Jarz bskiego podziwem. Zarazem ucieszył si , nie było pewne, czy z ekip ledcz zechce si dzieli swoj wiedz równie ochoczo, a po tej krótkiej pogaw dce ju si jej wyprze nie zdoła. On sam jest wiadkiem, e oka od wizjera nie odrywa. — Schyliłem si , nie mogła mnie pani widzie — wyja nił. — Zabolało jak diabli i tak to przeczekiwałem, eby si nie popłaka . Ale ju mija. Pomasował kostk u prawej nogi. Lewa była dla baby lepiej widoczna. Przygl dała mu si jeszcze przez chwil z wyra nym pow tpiewaniem, nie zaproponowała pomocy, ruch głowy wskazał, e wzruszyła ramionami, cofn ła si do wn trza i zamkn ła drzwi. Jarz bski był pewien, e cały czas go widzi, masował wi c kostk z wielk energi . Przyszło mu na my l, e doczekanie ekipy pod pozorem skr conej nogi mo e okaza si korzystne, zgarn go jak osob przypadkow i jego przynale no do policji nie wyjdzie na jaw. Z bab znajomo ju wła ciwie zawarł, mo e si to przyda . Przyjechali po dziesi ciu minutach, przywo c ze sob lekarza policyjnego.

— W czym dzieło? — spytał podporucznik Andrzej Werbel, z którym Jarz bski chodził jeszcze do szkoły podstawowej, nie mówi c o redniej i studiach. Rozdzieliły ich dopiero ró ne wydziały w policji. — eby to piorun strzelił — odparł Jarz bski i zwlókł Werbla nieco ni ej. — Zejd my, tam nas widzi baba z przeciwka. Go mi wyszedł w aferze, umówiłem si na rozmow , przyjechałem i zdaje si , e zastałem klienta dla was. — Fałszerstwa? — upewnił si Werbel. — Cały czas. On musiał cholernie du o wiedzie . Jakim cudem w tym tempie złapali cie doktora? — Pl tał si przypadkiem. A co, nie jeste pewien, czy nie yje? — Pomacałem, był ciepły. Tam si odbywało ostre szukanie. Chc by przy przegl dzie rzeczy. — Nie ma sprawy. Idziemy. Po piech przestał by niezb dny, bo lokator mieszkania okazał si nie ywy od co najmniej pół godziny. Fotograf odwalił robot , na jego miejsce wszedł daktyloskop. — Na klamce s moje — zawiadomił podporucznik Jarz bski. — Od zewn trz. Wewn trz nie dotykałem. — To bardzo ładnie z pa skiej strony — pochwalił go technik. — Widz tu wie utkie jak rzodkieweczka na wiosn . Lekarz nie miał w tpliwo ci, aczkolwiek na razie wypowiadał si prywatnie. Dwie rany kłute, z czego jedna wprost we wła ciwy organ, załatwiały spraw , nic wi cej nic było potrzebne. ladów walki nie stwierdził. Władza nadrz dna w postaci kapitana Frelkowicza wyci gn ła wst pne wnioski. — Zaatakowany znienacka no em, prawdopodobnie spr ynowym. Otworzył komu drzwi i zarobił pierwszy cios. Nie zdołał zareagowa , napastnik wepchn ł go dalej i poprawił. Potem wzi ł dobre tempo i przeszukał lokal na zasadzie tr by powietrznej, a szukał głównie w papierach. — I pewno znalazł — wtr cił z ci kim rozgoryczeniem podporucznik Jarz bski. — ebym, cholera, przyszedł godzin wcze niej! — A dlaczego nie przyszedłe ? — zaciekawił si podporucznik Werbel:

— Sam mi tak por ustawił. Umówiony z nim byłem. Ale b dziecie wiedzieli, kto był krótko przede mn , bo naprzeciwko działa kamera. Cichym głosem opowiedział o babie. Miał obawy, e posiada w swoich drzwiach nie tylko oko, ale tak e i ucho. Obaj, kapitan Frelkowicz i podporucznik Werbel, ucieszyli si szale czo. Na wszelki wypadek spytali doktora, czy do zadania ciosu potrzebna była siła. — Je li spr ynowiec, mogło to zrobi dziecko — odparł doktor i odmówił dalszych wyja nie . — Reszta po sekcji, nie zawracajcie mi głowy. Zawadzaj ce bardzo w ciasnym pomieszczeniu zwłoki usuni to i kapitan dokonał podziału zaj . Werbel z Jarz bskim zaczn grzeba w mieszkaniu, on sam za przesłucha bab . Mo liwe, e dzi ki niej dochodzenie nie potrwa nawet dwudziestu czterech godzin. Drzwi otworzyły si przed nim, zanim zd ył przyło y palec do dzwonka. — Niby co si tu wydziwia? — spytała ostro przechodzona pi kno . — Mam zadzwoni na policj ? — Policja to ja — odparł kapitan i poczuł si jak Ludwik XIV. — Słu legitymacj . Przychodz z pro b o pomoc. Mo emy wej do rodka? Pi kno , w pretensjach raczej nieuzasadnionych, zrobiona na wielki dzwon, uwa nie przeczytała dokument i zaprosiła go do wn trza. Czujna była, ostro na i wyra nie pełna podejrze . — A co si stało? — spytała nieufnie. — Co tam za taki rejwach? Tam spokojny m czyzna mieszka, przyzwoity człowiek. Z wizytami to tam całe miasto nie lata, to niby co? — Wła nie chodzi mi o wizyty — podchwycił natychmiast kapitan. — Widz , e pani ma wizjer w drzwiach, mo e pani przypadkiem dostrzegła, kto tam był dzisiaj? — Nie przypadkiem — odparła baba stanowczo i jakby ugryzła si w j zyk. — Znaczy, ja patrz , bo to nigdy nie wiadomo, ró ne bandziory si pl cz . Jak co słysz , to patrz . Kapitan pochwalił j z całego serca i có zatem, zapytał, widziała? A widziała, owszem, jakiego zbójca wrednego, co si tu kr cił podejrzanie, a wygl dał niczym aniołek niewinny. Tacy najgorsi. Niby to w nog sobie co zrobił, a latał z góry na dół i z dołu do góry jak z pieprzem. Kapitan cierpliwie wysłuchał donosu na podporucznika Jarz bskiego, okazał wła ciwe przej cie i spytał, co było przedtem. Baba si zaci ła.

— Pan powie, co si stało — za dała. — Wynie li go na noszach. Chory? Był chory, pogorszyło mu si ? Atak jaki? Nie daj Bo e, umarł? Bo wi cej nie powiem. — Został zamordowany — odparł kapitan brutalnie, błyskawicznie oceniwszy, e prawda tu w niczym nie zaszkodzi. Bab na moment jakby zadławiło. Uniosła si z krzesła i ci ko opadła z powrotem. — To ta suka — powiedziała przez zaci ni te z by. — Jaka suka? — zainteresował si kapitan natychmiast. Baba milczała, siedziała przez chwil , podniosła si , udała do wn ki kuchennej i napiła si wody z kranu, co było niezbitym dowodem ci kiego szoku. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pija w tym mie cie płyn cej z kranu cieczy w stanie surowym. Nawet po przegotowaniu słuszniejsze jest u ywa jej do mycia podłogi. Wróciła na swoje krzesło, usiadła i wzi ła gł boki oddech. — Powiem wszystko — rzekła zdecydowanie. — Pierwsza rzecz, to ja patrzyłam, bo on mnie specjalnie o to prosił. Pan Mikołaj, znaczy. Kto si kr ci, kto puka, jak go nie ma, albo co. No to patrzyłam. Raz tu jedni wytrychem grzebali, to wygoniłam, w zeszłym roku jeszcze. A dzisiaj, z godzin temu, no, z półtorej mo e, ta dziwa była, poznałam j . Po trzech latach si tej wietrznej ospie przypomniało. Kapitan zainteresował si wietrzn osp i z naciskiem poprosił o szczegóły. — Ona z nim yła — rzekła baba, znów przez z by, głosem jak trucizna. — Przychodziła wtenczas, rzadko dosy , wi cej on do niej chodził. ona, mówił, taka tam ona, na kwit z pralni. Od trzech lat jej nie było, a dzi si pokazała, w ortalionie była zielonym, otworzył jej, weszła, posiedziała i poszła precz. A leciała jak do po aru. Poszłam do okna, do samochodu wsiadła i ju jej nie było. — Do jakiego samochodu? — Nie wiem. Nie znam si . Nie fiat, nie polonez i nie mercedes, a co wi cej, to nie rozró niam. Szary taki. Oni si rozeszli, rzucił j , to ja zgadłam, i teraz si zem ciła. — Zna pani jej nazwisko? — Nie. Nigdy nie powiedział. Ani nawet imienia. — Jak wygl dała? — A jak wydra, wypłosz taki, łeb rozczochrany, blondynka. Prawdziwa, nie tleniona, ja si znam na tym. Chuda dosy , a młod to tylko udaje, trzydzie ci pi ma jak obszył. Na wzrost troch mniejsza ode mnie, z pół głowy b dzie.

Baba była jak piec, przeszło metr siedemdziesi t, z dobr pi tnastk nadwagi. Kapitan wzi ł stosown poprawk , ale i tak informacje o wietrznej ospie wydawały si sk pe. Pomy lał, e mo e znajd w ród papierów przynajmniej imi i telefon, a mo e nawet adres. — Nie wie pani, gdzie mieszkała? — Blisko chyba, gdzie na górnym Mokotowie, ale dokładnie nie wiem. Ona tu była ostatnia, a przed ni pan Mikołaj był, ywy, bo serek mu przyniosłam ze sklepu i wzi ł ode mnie we drzwiach. Nic mu nie było. — A mówiła pani, e był chory? — A był. Wypadek miał, samochód go potr cił. Z krzy em miał co niedobrze i le ał, z domu nie wychodził, ale tak, to był zdrowy. — Odwiedzał go kto jeszcze? Baba przez chwil milczała i kapitan mógłby przysi c, e co zdusiła w sobie. — Nie — powiedziała stanowczo. —Jego w ogólno ci prawie nikt nie odwiedzał. Jeden taki czasem przychodził, ale rzadko, ze dwa razy do roku. redni i piegowaty, zawsze na nim aparaty fotograficzne wisiały. I raz była basetla jedna, wielka, gruba i czarna, łeb jak u konia. Ale do rodka nie weszła, przez drzwi z ni pogadał, poczekała na schodach i on zaraz wyszedł. I poszli. Wi cej nic nie było. Komunikat o wietrznej ospie wydawał si z tego wszystkiego najcenniejszy. Co do innych informacji, to zamordowany facet z przeciwka był dziennikarzem, pracował dorywczo i ci gle jakie materiały do pracy zbierał. Po całych dniach w domu go nie było, a nie zdarzyło si nigdy, eby wrócił nietrze wy, oboj tnie, rano, wieczór czy ,w nocy. Porz dny człowiek, krótko mówi c. W mieszkaniu denata dwóch podporuczników przy pomocy sier anta odwaliło kawał roboty. Szczegółow lektur tysi cy maszynopisów, wycinków pracowych, całych gazet i rozmaitych pism urz dowych odło yli na pó niej, optymistycznie wyobra aj c sobie, e b d mieli woln chwil , teraz za zaj li si wnikliwym przegl dem dwóch najbardziej interesuj cych przedmiotów. Jeden z nich robił wra enie notesu, a drugi był damsk torebk , du , troch zu yt ^ z mi kkiej skóry, z naderwanym paskiem do noszenia i zaklinowanym zamkiem błyskawicznym. Kapitan Frelkowicz z miejsca skojarzył torebk z wietrzn osp i rzucił si na ni niczym wygłodniały s p na padło.

— Dokumenty? — krzykn ł z nadziej . — Nic z tego — odparł z gorycz podporucznik Werbel. —W ogóle zawarto jaka dziwna. Tu le y wszystko, o… Zrobiłem spis. Kapitan obejrzał du ilo ró nych rzeczy, uło onych na wolnym kawałku tapczanu i chwycił spis. — Niemo liwe, eby w tym nie było nic o wła cicielce! —powiedział stanowczo. — A wygl da na to, e załatwiła go eks—podrywka. To mo e by wła nie to… Zacz ł czyta i umilkł. Zawarto damskiej torebki prezentowała si raczej do niezwykle. Stara, p kata, plastikowa kosmetyczka wypchana była szesnastoma przedmiotami, w ród których tylko puderniczka nie budziła zdziwienia. Reszt stanowiło zbiorowisko najzupełniej nie kosmetyczne, zło one ze szcz tków lekarstw, rodków opatrunkowych i przyrz dów w rodzaju scyzoryka, otwieracza do kapsli, p setki filatelistycznej, agrafek i tym podobnych. Ju sama kosmetyczka wystarczała, eby na tapczanie zrobi niezły mietnik. Kapitan wstrzymał si od komentarzy i czytał dalej. Pozycj czwart stanowił kalendarzyk na rok bie cy z dwiema notatkami i niczym wi cej. Pozycj pi tnast wistek papieru z napisem: Zmam 46 16. Szesnast drugi wistek papieru z napisem: Zosia 15. Kapitan przeleciał takie rzeczy, jak puste, plastikowe okładki z obcoj zycznym drukiem, kserokopi bardzo dziwnego spisu potraw, etony do automatów do gry i sze pogniecionych strz pów ligniny, papieru toaletowego i chusteczek higienicznych, oko jego jednak e zatrzymało si na punktach od 17 do 21. Stanowiły je: dwie puszki piwa Okocim, butelka spirytusu salicylowego, mała torebka wiru, dwa do du e kamienie luzem — jeden biały, a drugi czarny — i reflektorek rednich rozmiarów, na dwie baterie, bez baterii. Doczytawszy do ko ca, kapitan milczał dług chwil . — Kobieta, która takie rzeczy nosi w torebce, jest zdolna do wszystkiego — rzekł wreszcie z przekonaniem. — Wariatka…? Była tu facetka, pół godziny przed Jarz bskim. Trzeba j znale . — Ciekawe, po czym — mrukn ł podporucznik Werbel. — S notatki. Dwa numery telefoniczne. I to co … no, te papierki… — Z Zosi pi tna cie to ja du o nie zgadn . Wszyscy wiedz , e pi tnastego maja jest Zofii. Ciekawe, co to mo e by Zmam.

— Adres — podpowiedział niezbyt pewnie kapitan. — 46, mieszkania 16. — Zmam? — zdziwił si podporucznik. — Jest taka ulica? — Sprawdzimy w spisie. Pod te numery trzeba zadzwoni . Co wam jeszcze wyszło z tego szukania? Podporucznik Jarz bski siedział nad notesem i coraz bardziej zieleniał na twarzy. — Wyszło — powiedział jadowicie. — Gromadził wszystko, z wyj tkiem tego, co mnie jest potrzebne. Mam tu notes, rany Boga ywego! Notes mógł by uwa any za notes wył cznie z racji zapisków. Składał si z kawałka czego razem i setek lu nych kartek, nie maj cych adnego porz dku alfabetycznego. ci le bior c, nie maj cych adnego porz dku. Znajdowała si na nich olbrzymia ilo nazwisk, numerów, adresów i notatek dla pami ci, w rodzaju: babcia, szkło, 72/42, Jar. sob. 17, M. Oko i tym podobnych. Komputer by si w tym zgubił. — Słuchajcie, czy jeste cie pewni, e to nie była jego torebka? — spytał delikatnie podporucznik Werbel. — Mo e ona i damska, ale jako mi te rzeczy pasuj do siebie. — Puderniczki by chyba nie nosił? — powiedział kapitan z pow tpiewaniem. — Ale szminki tam nie ma. I kredki do oczu. One to miewaj zazwyczaj przy sobie… — Przesta m ci , to był normalny facet! — zdenerwował si podporucznik Jarz bski. — Za kobiet si nie przebierał, ludzie, metr osiemdziesi t wzrostu i bary jak u zapa nika! Mowy nie ma! — Ty o nim co wiesz? — zainteresował si kapitan. — Wiem, nawet du o. Kiedy pracował w MSW, ale od pi tnastu lat był na rencie. Stukn li go i został mu uraz kr gosłupa, a tak e skłonno do w szenia. W szył, gdzie popadło i ostatnio zajmował si fałszowaniem Rejmontów. Mo liwe zreszt , e ju wcze niej siedział w studolarówkach, ale ja o nim wiem od niedawna. Taka Zosia Samosia to była, lubił wiedzie i nikomu nie powiedzie , sztuka dla sztuki. Ale jak z nim gadałem przez telefon, dał do zrozumienia, e mo e co wyjawi. No i macie, ju mi wyjawił. — Dwie rzeczy — rzekł kapitan po krótkim namy le. — Kto tu podobno grzebał wytrychem, wydrze informacje od baby z przeciwka. I drugie, to ten wypadek samochodowy. Uszkodzenie kr gosłupa, musi o tym wiedzie drogówka i pogotowie, co najmniej. — I, oczywi cie, znale wła cicielk tej torebki — doło ył k liwie podporucznik Werbel, potrz saj c pust torb .

Dwa numery telefoniczne, pod które zadzwoniono od razu po powrocie do komendy, nie odpowiadały. Biuro numerów wyja niło, e oba nale do Polskiej Akademii Nauk, Centrum Medycyny Do wiadczalnej, mieszcz ce si na Dworkowej. O tej porze mogło tam nikogo nie by . Ulica, zaczynaj ca si na Zmam, nie istniała i Jarz bski wysun ł przypuszczenie, e mo e le odczytali, bo jest niewyra nie napisane. Nie Zmam, tylko Znam. Znam równie nie istniało. Jarz bski poszedł dalej i przekształcił to w Znan, Z i a nie ulegały w tpliwo ci. Takich ulic było dwie, Znana i Znanieckiego. Znana była krótk uliczk na Woli, Znanieckiego, równie nie długa, na buduj cym si Gocławku. Numer 46 nie miał si tam gdzie zmie ci i personel pomocniczy został obarczony poleceniem przejrzenia spisów ulic innych miast. Podporucznika Jarz bskiego, na jego własn pro b , wyprowadzono z mieszkania denata w sposób specyficzny, silnie trzymaj c za rami . Miał nadziej , e baba z przeciwka patrzy. Zamierzał tu wróci i pogaw dzi z ni prywatnie, co te uczynił jeszcze tego wieczoru. — A co? —spytała na przywitanie, otwieraj c mu drzwi. — Pu cili pana tak od razu? — Pu cili, sprawdzili tylko odciski palców i czy nie miałem przy sobie r kawiczek — odparł Jarz bski bez namysłu. — Mógł pan wyrzuci , jak pan poleciał na dół. — E tam. Primo, obejrzeli mietniki, a secundo, moj nog . Do latania si nie nadawała i przy okazji doktor zrobił mi okład, o! Podci gn ł nieco nogawk spodni i zaprezentował kostk , elegancko opakowan w banda elastyczny. Pami tał, e to miała by prawa. Baba pokr ciła głow , wyra nie zdziwiona, jak mogła si tak pomyli , jej zdaniem pogrzmiał w dół i zaraz wrócił na gór , tymczasem okazuje si , e jednak rzeczywi cie siedział na stopniu, schylony i niewidoczny. Wyraziła al, e nie j czał, bo wtedy nie miałaby niepotrzebnych podejrze . Podporucznik Jarz bski wyja nił, e to nie z odporno ci i hartu ducha, tylko dech mu zaparło. Tak go przez chwil bolało, e nie mógł głosu z siebie wydoby . Ostatnia informacja do piekielnej baby wreszcie przemówiła. — I co pan chce teraz? — spytała z mniejsz nieufno ci . — ebym to ja wiedział — odparł Jarz bski ało nie. — Kto zabił tego pani s siada i szczerze pani powiem, e ja do niego wła nie przyszedłem. — To wiem —wtr ciła sucho.

— Ale nie wie pani, e on został okradziony — kontynuował Jarz bski z przej ciem zaplanowan wersj . — Tak du teczk od niego wynie li, nie aktówk , tylko grub , walizkow . Papiery tam miał. — Co za papiery? — Ró ne. W tym moje. Jakby to pani powiedzie … Zobowi zania tam były, weksle i ró ne takie, co paru osobom mogły nie le zaszkodzi . Chciałem z nim pój na ugod , bo siedzie to mo e nie, ale bez płacenia by si nie obeszło. Ale wiem o innych, którzy gorzej wygl daj i tak my l , czy to przypadkiem nie kto z nich go trzasn ł. Nie było tu jakiego incydentu? Włamanie mo e, albo jaka awantura? Pani wie wszystko. Popatrzył na ni wzrokiem, któremu kamie oparłby si z trudem. Baba konsystencj psychiczn mocno przerastała minerał, ale odrobin jakby si zawahała. — To mo e te… — wyrwało jej si . — Które? — spytał chciwie podporucznik. Zacementowała rys błyskawicznie. — To ta zaraza — doniosła. — Ta suka, ta szantrapa, co go zabiła. Z torb wyszła. Komunikat o torbie równie był cenny, ale podpuszczony przez kapitana podporucznik ywił gł bokie przekonanie, e baba co ukrywa. Facetka, wizytuj ca denata na chwil przed jego mierci , stanowiła kluczowy element dochodzenia, okoliczno ci towarzysz cych jednak e pomija nie nale ało. Szczególnie okoliczno ci z uporem tajonych. Torba została opisana jako do du a, chyba ci ka, wypchana i w zielonym kolorze. Nic z niej nie wystawało i co zaraza w niej wyniosła, nie dawało si odgadn , ale mogły to by owe ukradzione papiery. Podporucznik zacz ł kr ci , rozpaczaj c nad niefartem. e te nikt inny tej gangreny nie widział, mo e kto j zna, skoro tu kiedy bywała, przynajmniej z widzenia! Jaki s siad, mo e ci ! Poza tym, o ile wie, w te przykro ci papierowe zamieszani byli sami m czy ni i ani jednej kobiety, wi c dziwi si przera liwie i dostrzega same okropne problemy! Baba znów si odrobin zawahała. Miotała ni wyra na rozterka, usadzi wietrzn osp , czy wyjawi pełni wiedzy. Wiedza stanowiła punkt honoru, a nieboszczykowi zaszkodzi ju nie mogła, z drugiej znów strony okazja załatwienia rywalki pojawiła si niepowtarzalna. Zaparła si z niej skorzysta . — Jak raz makaron mi wykipiał — rzekła sucho i pozornie od rzeczy. — Nic nie wiem, eby kto inny był, tylko ona. A jak poszła, to on ju nie był ywy. Powiesi trzeba, eby z piekła nie wyjrzała, takiego m czyzn zabi …!

Na moment głos si jej załamał i podporucznik zrozumiał, e pod scenicznym makija em i szop lakierowanych pukli wr wielkie nami tno ci. Wszystkie przebijała nienawi do wietrznej ospy i zarazy. Po piesznie i z du ym zapałem zgodził si , i zarzucone ju do dawno włóczenie ko mi i biczowanie pod pr gierzem nale ałoby dla niektórych osób przywróci w pełnej krasie. Baba ujrzała jaki rodzaj pokrewie stwa dusz i wyzbyła si wrogo ci, ale na pełn szczero nie poszła. Dwie osoby widziała, zaraz i jego, a wi cej nic nie wie. Podporucznik dałby si zabi za to, e co tu si działo. Pl tał si kto wi cej, mo e denat pokazał si ywy, mo e nast piło co jeszcze innego, ale nie miał sposobu wydrze całej prawdy z zaci tej megiery. Wszystkie siły ze rodkowała na jednym donosie, mo liwe, e trafnym, ale niedostatecznie udokumentowanym. W dodatku prowadziła własne dochodzenie. — Jak pan przyszedł, to on ju nie ył, co? — spytała ponuro i badawczo. — Nie ył — przy wiadczył podporucznik. — I chciałem, prawd mówi c, zmy si st d bez niczego, ale ta cholerna noga mnie załatwiła. Widziała pani, przyjechały gliny, kto ich musiał zawiadomi . Nie pani czasem? — Nie, ja jeszcze nie wiedziałam, o co tu chodzi. Pan Mikołaj nie lubił szumu dookoła siebie, nie odwa yłabym si bez niego. A jak pan wchodził, to co? Nikogo pan nie spotkał? — Nie. Kogo miałem spotka ? T facetk ma pani na my li? — E tam. Po niej ten makaron mi kipiał i gaz pod garnkiem ustawiałam… Ale kto j tam wie, czy z obstaw nie przyszła… — Z jak obstaw ? Baba zacisn ła usta. Podporucznikowi w ch podpowiedział, e kogo tu jeszcze musiała widzie , jakiego faceta zapewne. Nie przyzna si za nic w wiecie, eby nie zm ci wizerunku jednej podejrzanej, mo e go zreszt widziała niedokładnie, mo e przeszkodził jej ten makaron, którego czepia si z takim uporem. Mo e tylko co słyszała… Przez dług chwil patrzył na ni pytaj co i bez skutku. Odporno miała nie do przebicia. Westchn ł ci ko. — A od jej wyj cia do mojego przyj cia ile czasu upłyn ło? Nie wie pani przypadkiem? — Szesna cie minut — odparła bez namysłu, budz c tym jego miertelne zdumienie. — Sk d pani wie tak dokładnie? — Przez ten makaron. Na zegar ci gle patrzyłam. — I nic si nie działo kompletnie?

— Jakie nic? Makaron mi kipiał… Podporucznik poczuł, e wi cej tego makaronu nie zniesie. Poddał si chwilowo. — A te inne wypadki to jak wygl dały? Co to pani mówiła, e wytrychem grzebał i tak dalej? Bab jakby odblokowało, o ywiła si odrobin . Sprecyzowała termin zeszłorocznego wydarzenia i z detalami opisała grzebi ce osoby, sztuk dwie, facet w rednim wieku i troch młodsza facetka. Niczego si nie dogrzebali, bo ich spłoszyła. Wi cej nic nie było, pan Mikołaj spokojny człowiek, od pocz tku to powtarza i wie, co mówi. Podporucznik znów westchn ł i zdecydował si jak najdłu ej nie wychodzi z roli. — Czyste nieszcz cie — oznajmił grobowo. — A ju miałem nadziej , e on mo e co u pani zostawił. Zorientowałem si przecie , e pani tu czuwa, zaufanie musiał mie do pani i mógł tak zrobi , nie? — Zaufanie miał — przy wiadczyła dumnie i z godno ci . — Jakby miał komu co zostawia , to tylko mnie, ale nic takiego nie było. T zaraz pan znajdzie, bo ona mało, e zbrodniarka, to jeszcze złodziejka i te pa skie papiery te ukradła. Schodz c po schodach, zły jak piorun, podporucznik zastanawiał si , co by tu zrobi i w jaki sposób wyrwa z piekielnej baby wszystkie pozostałe informacje, bez w tpienia ukrywane. Z cał pewno ci wiedziała wi cej, pytanie, co… W komendzie kapitan Frelkowicz miał ju niektóre wyniki. — Takiego mieszkania jeszcze nie widziałem — zawiadomił Jarz bskiego. — Odciski palców dwóch osób, jedne denata, a drugie, wie e, kobiety. I adnych wi cej. Nic nie cierane, nic nie usuwane, rany boskie, do tego stopnia nikt tam nie bywał? — A ten bałagan? — zainteresował si Jarz bski. — Ona zrobiła, ta kobieta? — Nie, bałagan zrobiono w r kawiczkach. Szarych, z tworzywa sztucznego. Mogło to by , e wpu cił j , weszła, mo e rozmawiali, naodciskała tych palców troch , potem udała, e wychodzi, zabiła go i r kawiczki wło yła do szukania. lad r kawiczek nakłada si wsz dzie na lad palców, wi c kolejno musiała by taka. — No dobrze, a dlaczego zostawiła t torb z kamieniami i z piwem? — A cholera j wie. Mo e przestraszyło j co i uciekła w po piechu. Wstrzymuj si od przypuszcze . Wr cz byłbym skłonny mniema , e on to trzymał jako pami tk albo co, gdyby nie to, e piwo wie e, kalendarzyk z tego roku, a wewn trz odciski palców wył cznie jej. No, na

piwie chyba tak e sprzedawcy, a mo e jeszcze co tam znajd … Nie mog si oprze wra eniu, e ogólnie co tu nie gra. Jakie to zbyt proste… Podporucznik Jarz bski wyjawił, co my li o babie— wiadku. Przekazał informacje. Kapitan o ywił si nieco i zacz ł my le intensywniej. — Czyli nasuwa si cie drugiej wersji — rzekł w zadumie. —Był tam pó niej kto jeszcze i nie ona go zabiła, tylko ten, co przyszedł po jej wyj ciu. I to on przeszukał mieszkanie. Przypuszczenie w zasadzie bezpodstawne, ale kto wie…? — Je li ta baba co ukrywa… A e ukrywa jestem pewny… — powiedział podporucznik Jarz bski i wł czył elektryczny dzbanek do wody. —Jest tu troch kawy, czy mam i po swoj …? To jest to co na korzy podejrzanej. Uparła siej wrobi i na razie nie popu ci. — Werbel ma kaw . Dobra, spróbujesz pó niej jeszcze raz. A teraz mów, co wiesz, bo mo e si ł czy. Przydział ci ju załatwiłem. Albo przynie akta, a najlepiej jedno i drugie. Podporucznik uczynił jedno i drugie. — Witam pi knie — powiedział głos w telefonie. Nie odezwałam si . Milczałam. Znałam ten głos i nienawidziłam go przez trzy lata do szale stwa, a ostatnio nieco mniej. Chwile wielkich uczu i wzniosłych uniesie odeszły w przeszło , a mi dzy nami pozostały uci liwo ci z bajek. Przepa bezdenna, ła cuch szklanych gór i grz zawisko, jakiego wiat nie widział. Nie przypuszczałam, e usłysz go jeszcze kiedykolwiek. Wiedziałam, e potrafi czeka w niesko czono i zdecydowałam si odezwa . — Dzie dobry — powiedziałam sucho. Wykorzystał to natychmiast. — Poznajesz, kto mówi? — Tak. — — Mam wielk pro b do ciebie. Chciałbym, eby do mnie przyszła. Pomy lałam, e chyba le słysz i nie wytrwałam w konwencji sztywnej grzeczno ci. Zawsze na wszystko reagowałam ywiołowo. — Co takiego…?! — Chciałbym prosi , eby do mnie przyszła — powtórzył porz dnie, bo zawsze lubił mówi całymi zdaniami. — O ile to mo liwe, zaraz. Nabrałam obaw, e zwariował. Albo mo e pomylił numery telefonów i nie zdaje sobie sprawy, do kogo dzwoni.

— Po co? — spytałam wrogo. — eby mi pomóc. Przez siedem sp dzonych razem lat prosił mnie o pomoc wielokrotnie i zawsze było to co , od czego ciemniało w oczach. Spr yn w tapczanie trzonkiem młotka nale ało, na przykład, podwa a i bałam si tego panicznie, bo wyskakuj ce elastwo mogło złama nog słoniowi, a nie tylko jednostce ludzkiej. Wzgl dnie miałam by w pogotowiu, co oznaczało cztery godziny trwania w niesłabn cym napi ciu, bez jakichkolwiek działa , czynów i słów. Cholery mo na było dosta od czego takiego! Mo liwe, e zbuntowałam si , zacz łam odmawia i spowodowałam katastrof zwi zku. Zerwanie na zawsze. — Czy ty si orientujesz, z kim rozmawiasz? — spytałam podejrzliwie. — Orientuj si doskonale. Przecie dzwoni do ciebie. Potrzebna mi pomoc i do nikogo innego nie mog si z tym zwróci . Miała kiedy pretensj , e nie dostrzegam twoich zalet. Otó dostrzegałem je i dostrzegam nadal, ponadto doceniam. Posiadasz cech , która w aktualnej sytuacji jest niezb dna. Nie chodzi tu o mnie, tylko o znacznie powa niejsze sprawy. Ugryzłam si w j zyk, eby nie wyrazi zdziwienia. Istniej na wiecie sprawy powa niejsze ni on…? — Nie chc — powiedziałam stanowczo. — Przewidziałem to, e mo esz nie chcie . Niemniej ci prosz . Ma to zwi zek z rzeczami, a tak e z osobami, które, o ile wiem, bardzo ci interesuj . Podsuwam ci okazj zyskania jakiej wiedzy. — Łapówka, znaczy? — Nie. Na łapówk nie pójdziesz. Ale zagro ony jest kto z twoich przyjaciół. Jestem blisko sukcesu, ale zostałem unieruchomiony i sama poci gniesz spraw dalej. To jest pomoc tak e dla ciebie. Podzieliłam si na dwie cz ci, nie wiadomo, czy równe. Jedna buntowała si , w ciekła, zaci ta i pełna nienawi ci. Druga rozwa ała rzecz na spokojnie, ale ju zaczynała si w niej l gn emocja, chciwa tej wiedzy i tego dalszego ci gu. Do obu przypl tało si przeczucie odpowiedzialno ci za własny charakter. Je li przez całe ycie starałam si nie zawie adnej pokładanej we mnie wiary, nie zaczn teraz zmienia si na gorsze tylko dlatego, e on okazał si zwyczajn wini , brutaln , nieczuł i bezlitosn … — Dobrze — powiedziałam złym głosem. — Przyjd . Ma by zaraz?

— Jak najszybciej. Nie miałam daleko, znalazłam si pod jego domem po dziesi ciu minutach. Mieszkał, eby to mór wydusił, na czwartym pi trze, a koszmarne budynki przy Racławickiej pozbawione były wind. Od lat marzyłam o spotkaniu zbocze ca, który zadecydował kiedy , e pi ciopi trowe budowle wind nie potrzebuj , bo zasiedl je widocznie taternicy i alpini ci. Krety ska decyzja miała si znów odbi na mnie, tego zwyrodnialca z rado ci udusiłabym gołymi r kami. Dłu ej szłam po schodach, ni jechałam. Ju od drugiego pi tra moja torebka zacz ła zmienia wag , na trzecim przeistoczyła si w ci ar nie do ud wigni cia, co, u Boga ojca,. miałam w niej takiego…? W dodatku zauwa yłam, e pasek si przerywa, trzymała go jedna nitka, nawet nie mogłam zało y dra stwa na rami . Dotarłam do jego drzwi prawie uduszona na mier i niezdolna do adnych ur gliwych gestów w stosunku do baby z przeciwka. Rzecz jasna, oko na szypułce przełaziło jej przez wizjer. — O co chodzi? —spytałam od razu, wrogo i nie yczliwie. — Mam kłopoty z kr gosłupem — odparł na to uprzejmie. Nie skomentowałam informacji i nie pytałam, sk d mu si to wzi ło, za to odgadłam, w jakim celu mnie wezwał. Musiało mu by potrzebne co na zewn trz, a widocznie nie mógł wyj . Pewnie, te schody, wietna kuracja na kr gosłup… Milczałam, czekaj c, a sam mi wszystko powie. — Bez wzgl du na inne twoje cechy, wiem, e mo na mie do ciebie zaufanie — oznajmił. — Jak wiesz, sprawdzałem to wielokrotnie. Musz ci prosi , eby wzi ła ode mnie paczk , zaniosła j na dworzec Centralny i schowała w przechowalni baga u. Tam s boksy baga owe. I dostarczyła mi kluczyk, nie wcze niej ni za dwie godziny. To wszystko. Wybacz, e ci obci am, ale sama twierdzisz, e cierpimy za swoje zalety. Ty, w tym wypadku, za lojalno . Ciemno mi si w oczach zrobiło i przez chwil zaj ta byłam zgrzytaniem z bami. Oszalał chyba, eby w tej sytuacji przypomina akurat to, o co wybuchały pomi dzy nami niegdy najpot niejsze awantury. Sprawdzał moj lojalno … A pewnie, e sprawdzał, jeszcze jak sprawdzał! Obra ał mnie miertelnie, wywołuj c przy okazji eksplozje moich emocji. Zwariował chyba do reszty, ten kr gosłup rzucił mu si na umysł… Przez moment miałam ochot zaproponowa mu m ciwie, eby si wypchał trocinami, drobno tłuczonym kryształem albo, nowocze nie, tworzywem sztucznym, zawróci i wyj . Tajemnicza siła powstrzymała mnie przed tym.

— I oczywi cie, milcze na ten temat jak głaz, studnia i mogiła? — powiedziałam zgry liwie. — O ile studnia milczy — zwrócił mi uwag , pouczaj co i z nagan . — W studni jest echo. Gdyby nie trzeba było milcze , mógłby to zrobi ktokolwiek. Panie, zmiłuj si … Wszystko we mnie stawiło opór. Skoro jestem takie cudo, trzeba mnie było doceni wcze niej, a nie traktowa jak przedmiot rednio u yteczny, a za to bardzo kłopotliwy. Liczne dziwy okazały si cenniejsze ode mnie, niech teraz te dziwy lataj z baga ami po dworcach. Prawie zawału przez niego dostałam i ci kiej nerwicy, dziesi lat mi przybyło przez tydzie , nienawidz go z całej siły i ycz mu jak najgorzej, a w dodatku jestem pewna, e z t paczk to jest głupie zawracanie głowy. Obsesjonista i megaloman, ci gle mu si wydaje, e wszech wiat czyha na jego tajemnice, kataklizm nast pi, je li wyjd na jaw i ja teraz w tym krety stwie mam bra udział! Bo nagle si okazało, e ja jedna w całej galaktyce zasługuj na zaufanie, rychło w czas zauwa ył…! Co prawda fakt, e domagaj c si pomocy, nie przy pochlebiał si i nie podlizywał, mo e nawet i dobrze o nim wiadczył, ale nie w moich oczach. Przypomniałam sobie, ile razy narwał si na starannie wybierane osoby, rzekomo pewne i godne zaufania bardziej ode mnie i jadowita satysfakcja odrobin złagodziła te uczucia we mnie. Równocze nie jakie co , obrzydliwe i uparte, nie pozwoliło mi odmówi . — Gdzie to jest? — warkn łam. — Tutaj. Si gn łam po du , grub , foliow torb i r ka mi opadła. — Na lito bosk , co ty tam wepchn ł, platyn ?! To wa y sto kilo! — Tylko sze i pół. S to rezultaty moich docieka w kwestii, która ciebie równie interesuje. Z pewnych wzgl dów nic mog trzyma tego w domu. Nie musisz przecie wchodzi z tym na gór . A rzecz dotyczy… Zdaje si , e na imi mu Paweł? W jednym błysku ol nienia zrozumiałam, co mu tkwiło belk w oku przez te wszystkie lata. Odstawiłam torb . — Powiedz mi zaraz, o co chodzi — za dałam w ciekle. — Nie — odparł na to. — Powiem ci, jak wrócisz z kluczykiem.

Patrzył na mnie, ale byłam idealnie przezroczysta i gdzie za mn ujawniała si nieograniczona przestrze . Znałam go, wiedziałam, e pr dzej rozbior ten budynek do fundamentów, ni wydusz z niego bodaj jedno słowo. Rozs dek kazał pój na ugod . Zaprezentowałam akustycznie ten suchy pieprz i piaski pustyni. — Dobrze. Za dwie godziny. Nie do poj cia, ale zawahał si nagle. — Przy okazji zwracam ci uwag na ruiny altanki — powiedział oboj tnym głosem. Cud, e mnie szlag nie trafił. Postanowiłam granitowo, e za te dwie godziny raczej przyrosn mu do podłogi, ni wyjd st d niedoinformowana. Zabij go, najlepiej b dzie… Drzwi otworzy, bo zale y mu na kluczyku. Zła jak piorun, pełna niech ci, płon ca emocj , któr za wszelk cen starałam si ukry , podniosłam torebk i przypomniałam sobie, e przecie tu wróc . Jeszcze raz b d si pchała na przekl te czwarte pi tro. Dosy tego, niech przynajmniej wła bez obci enia, nie wiem, co mam w tej torebce, ale nie b d tego nosiła! Wyj łam portmonetk i kosmetyczk z dokumentami. Moja ukochana fufajka, o dwa numery za du a, a w ogóle m ska, miała przepastne kieszenie. — Zostawiam to. Mo e tu posta . Odnawia mieszkania przez ten czas nie b dziesz. — Postaraj si nie wpada nikomu w oczy… Zeszłam na dół, rzuciłam ci ar na tylne siedzenie i odjechałam. W Pawle zakochałam si na pierwszym roku studiów. On był wtedy na drugim. Miałam wówczas 18 lat, m a i jedno dziecko, i niestosowne uczucie zdusiłam w sobie, co przyszło mi o tyle łatwo, e obiekt nie zwracał na mnie zbytniej uwagi. Zaj ty był Ba k , jedn z moich własnych przyjaciółek, wstr tn dziewuch wielkiej urody i okropnego charakteru. e te , psiakrew, wiecznie te cudze urody wchodziły mi w parad … O enił si z ni . Fakt, e wcze niej dostrzegł charakter mał onki, ni ja zrobiłam dyplom, nie dostarczył mi wielkiej satysfakcji. Na krótko straciłam go z oczu, po czym zetkn li my si przypadkiem, kiedy ju miałam dwoje dzieci i byłam po rozwodzie, a on miał now on . Nic mnie to nie obchodziło, bo zaj ta byłam sob , niemniej dawny sentyment jako si odezwał i zanim si zreflektowałam, powiedziałam mu o tym. Razem siedzieli my nad projektem wn trza dla kogo z ameryka skiej ambasady i nie zale ało mi na niczym, bo własne ycie uwa ałam za udeptane, sko czone i zrujnowane.

— Chyba oszalała — powiedział z politowaniem Paweł, usuwaj c z łazienki ostre oran e i wstawiaj c na ich miejsce złamany ugier. — Jeste młoda, pi kna i u progu kariery. Poleci na ciebie niejeden! To jest pocz tek, a nie koniec! — Cha, cha — odparłam drwi co, my l c zarazem, e niechby sam poleciał, byłby to przynajmniej jaki dowód, lepszy od głupiego gadania. Udało mi si swoich my li nie wyjawi , ale mo liwe, e fruwały w powietrzu, bo jako je odgadł i spełnił moje yczenie. Przyja pozostała nam na zawsze, zwi zki uczuciowe natomiast uparcie łamały nogi na rozmaitych przeszkodach. Kiedy Paweł rozwodził si ponownie, ja ju byłam po drugim m u i przysi głam wierno Mikołajowi. Kiedy si z nim rozstałam, Pawła w ogóle nie było, nie mówi c o tym, e miał trzeci on . Nie trawiła mnie ta kobieta nawet na odległo i najniewinniejsze pozdrowienia musiał przed ni ukrywa , eby nie powodowa niepotrzebnych zadra nie . Wyjechał z kraju na zawsze, zd ywszy si przedtem wygłupi . W jednej czwartej był Francuzem, jego francuska babka do ko ca ycia nie nauczyła si po polsku, Paweł od urodzenia był dwuj zyczny. Miał silne francuskie ci goty, czemu, zwa ywszy panuj cy wówczas ustrój, trudno si dziwi . Tam był człowiekiem, tu niezauwa alnym fragmentem masy, ubezwłasnowolnionym i pozbawionym wszelkich praw. Dekoratorem był wietnym, dorównywałam mu i niekiedy nawet okazywałam si lepsza wył cznie w zestawieniach kolorystycznych, co do reszty, mogło mnie wcale nie by . Chciał pracowa swobodnie, z rozmachem i bez ogranicze , opu cił zatem demokracj , po al si Bo e, ludow i padł w obj cia kapitalizmu, ze skutkiem zgoła wystrzałowym. Zanim to jednak nast piło, wykonał numer do ryzykowny. Mo e nawet bardzo ryzykowny. Pieni dzy mieli my wówczas tyle, co kot napłakał, on troch wi cej ni ja, ale te mało. Nie chciał wyje d a o zebranym chlebie i nocowa pod mostem, zagryzaj c n dz resztkami suchej kiełbasy z porzuconej Ojczyzny. Człowiekiem chciał si poczu od razu. — A ka — powiedział i on jeden na wiecie tak mnie nazywał. — Trzymaj za mnie palce, rzu jakie uroki albo wykombinuj inn czarn magi . Cholernie mi potrzebna pomoc sił nadprzyrodzonych. — Có e , na lito bosk , uczynił? — zaniepokoiłam si .

— Zawarłem zakład. B d miał z tego jedno z trojga, pi tysi cy zielonych, ładne par lat pierdla, górna granica dwadzie cia pi , ewentualnie rent inwalidzk . Załatw, eby wyszło to pierwsze. — I co to ma by takiego? — spytałam surowo. — Zało yłem si , e potrafi narysowa studolarówk . Co do umiej tno ci, nie ma sprawy, własne mo liwo ci znam do dobrze i tym si nie musisz zajmowa . Dziecinny problem. Faktem jest, e znajdowałem si na niezłej bani, ale z okoliczno ci towarzysz cych w pełni zdawałem sobie spraw . Przest pstwo jest cigane przez Interpol, wi c wyjazd mnie nie ratuje. — Wycofa si ju nie mo esz? — W adnym razie, facet si przede mn ujawnił. Nawet próba wycofania oznacza podró Wisł ku morzu bez przyrz dów pomocniczych. To nie jest towarzystwo tolerancyjne. — Chryste Panie… Milczmy przynajmniej na ten temat! Milczeli my, a mimo to wiedziałam, e Paweł zakład wygrał. Wyjechał zaraz potem. Na krótko spotkali my si w Pary u, par lat pó niej. Siedział po uszy w robocie, propozycje miał z całego wiata i prasa o nim pisała. Urwał si z jakiego wywiadu, eby w tajemnicy przed on spotka si ze mn .. — Szanuj twoje uczucia, ale, czego, do diabła, ta kobieta ode mnie chce? — spytałam ze zło ci . — Sypiałam z tob wcze niej ni ona! To ja mogłabym mie pretensje! — A czy to musi by logiczne? Ona chce, eby w ogóle nigdy nie istniała i dajmy sobie z tym spokój. — Nie ona jedna — mrukn łam i nawet zastanowiłam si przelotnie, sk d si bierze ta rozpanoszona niech do mojej egzystencji. Musz mie chyba jak cech , stanowi c dla niektórych sól w oku… — Mam lekkie obawy — powiadomił mnie Paweł. — Obawy, to mo e nawet za du o powiedziane. Cie obaw. Techniki si zmieniły, ale istnieje gdzie obrazek z moimi odciskami palców i, przykro mi si przyznawa do głupoty, ale nawet matryca. Raz j miałem w r ku. — Było nie bra — wytkn łam. — Do patrzenia słu oczy. — Napomkn łem o głupocie, prawda? A impreza nabrała ostrych rumie ców i gliny jej nie lubi . Tu w dodatku w gr wchodz rozmaite wzgl dy polityczne, w Stanach te , co ci b d tłumaczył. Konkurencja działa i wrogów posiadam. Te przedmioty s w Polsce.

— I co? — Gdyby udało si je zniszczy … Pomy lałam o Mikołaju, z którym wła nie ł czyła mnie miło pot na i wieczna jak pióro i ondulacja, a wierzyłam w niego wi cie. Mo liwo ci miał, ch ci mu nie brakowało, Pawła nie lubił troch tylko mniej ni jego ona mnie, ale zdławiłam w sobie pow tpiewanie we własne talenty dyplomatyczne i postanowiłam zadziała . Paweł w zabiegach ledczych miał osi gni cia, do których przyznał si dopiero teraz. Jego dziadek, ten od babci Francuzki, był człowiekiem bogatym i w ród innych dóbr posiadał wło niewielkich rozmiarów. Nosiło to nazw Pojednanie i mie ciło si blisko szosy na Grójec, cztery kilometry za Tarczynem. Wło znałam z tej przyczyny, e mój ojciec, z wykształcenia bankowiec, co tam po wojnie załatwiał. Liczyło to pi dziesi t hektarów i dziesi metrów kwadratowych i te dziesi metrów stało si ko ci niezgody. Upa stwowi , czy nie? Upa stwowiono by bez namysłu, ale dziadek Pawła miał du e chody i udawało mu si długo opiera , mi dzy innymi przy pomocy mojego ojca, człowieka sprawiedliwego i my l cego kategoriami matematycznymi. Te dziesi powinno si zaokr gli w dół. Do jakich rezultatów doszli, poj cia nie miałam, ale jako dziecko byłam tam wo ona i posiadło znałam doskonale, podobała mi si w ogóle i przez jaki czas wyobra ałam sobie nawet, e nale y do mnie. Potem nauczyłam si czyta , wyobra enia mi przeszły, potem przestałam tam bywa , a jeszcze długo potem odwiedziłam miejsce w towarzystwie Mikołaja. Paweł był starszy ode mnie o trzy lata i posiadło dziadka znał lepiej. Orientował si w układach. Jakim sposobem stwierdził, e przej cie dołem od altanki ogrodowej do dworu ci gle istnieje, nie wyjawił mi nigdy, wiedział o nim jednak e i wyszło mu, e u ywane jest w charakterze kryjówki. Skrytki. Mo e skrzynki kontaktowej. Altanka była w ruinie, dwór, w połowie u ytkowany jako skład produktów spo ywczych ludzkich i zwierz cych, a w połowie zamieszkały przez osoby przypadkowe i postronne, równie . Dost p otwarty ze wszystkich stron, bo ogrodzenie zu ytkowała na , własne potrzeby okoliczna ludno wiejska. Tam jednak e nale ało szuka ewentualnych dowodów przest pstwa, o czym w czasie ostatniej bytno ci nie miałam najmniejszego poj cia, w przeciwie stwie, zdaje si , do Mikołaja. Paweł powiadomił mnie teraz w paryskiej knajpie, i wej cie do kazamatów otwierał skomplikowany mechanizm zarówno od strony altanki, jak i od strony domu. W domu, rzecz jasna, w piwnicy. Spytał, co si tam teraz mie ci.

— A cholera wie — odparłam z irytacj . — Ostatnio byłam tam dwa lata temu. Wyrzucili z salonu siano i buraki i zrobili co , jakby urz d gminny czy inn zaraz . Mo e teraz jest przedszkole albo mieszka tam dostojnik. Sk d w ogóle wiesz o tym? — O czym? O dworze dziadka? — Nie wygłupiaj si . O melinie. — Idiotyzm popełniłem, ale totalnym kretynem nie jestem — powiedział spokojnie. — Zanim wyjechałem, postarałem si o jakie rozeznanie. Do przedawnienia brakuje mi jeszcze o miu lat i wolałbym w tym czasie nie podpa . Kontaktu z krajem nie straciłem tak całkiem, podejrzewam, e zajmuje si tym jeden facet, du a menda i gnój na wieczniku. W koprodukcji z innymi władzami chroni producentów i kolporterów, bo, nie przesadzajmy, nie wszystko si robi tam na miejscu, troch importuj . Uwa aj na grubsze nominały własne, te to sobie lubili podrobi , ale ju beze mnie. Ja wygl dam o tyle le, e mój obrazek okazał si najlepszy, miło mi, e jestem taki utalentowany, ale na reklamie w tym wypadku wcale mi nie zale y. Gdyby ci si cokolwiek udało, byłoby nie le, ale nie przejmuj si , jak nie, to nie. Melancholijnie pomy lałam, e gdyby nie Mikołaj i gdyby nie ta ona Pawła, zakochałabym si w nim na nowo. Przyobiecałam trzyma r k na pulsie, pojechałam obejrze La Defense i perypetie z wyła eniem z metra pod kołowrotem, bo legalnej drogi nie znalazłam, troch wybiły mi z głowy imi komplikacje. Afer fałszowania pieni dzy zajmował si hobbystycznie Mikołaj, rezultaty swoich docieka utrzymywał przede mn w tajemnicy, od zrujnowanej altanki w Pojednaniu odci gn ł mnie wzgardliwie i teraz oto nagle okazało si , e do czego doszedł i ta cholerna altanka ma swoje znaczenie. Nieznane mi efekty jego bada znajduj si prawdopodobnie w upiornie ci kiej torbie, któr mam zadołowa na dworcu Centralnym… Gdybym wiedziała, co b dzie na tym dworcu Centralnym, pewne jest, e usługi odmówiłabym z krzykiem. Dojechałam nie od razu, bo po drodze okazało si , e wyszła mi benzyna. Na resztkach zjechałam w Doln i przeczekałam cztery samochody. Przy wje dzie na Puławsk jak szaleniec machał r k mój kumpel, Maciek, ebrz c o podrzucenie na plac Trzech Krzy y. Nie robiło mi to wielkiej ró nicy, podrzuciłam go. Ruszyłam w kierunku dworca i nadziałam si na korek w

alejach Jerozolimskich. Przetrzymałam i korek. Zaplanowane przez Mikołaja dwie godziny zacz ły znika . Miejsce na parking znalazłam do łatwo, ale od razu wyszło na jaw, e jestem na niewła ciwym poziomie. Zeszłam ni ej, wyra nie czuj c, jak torba nabiera ci aru. Boksy baga owe istniały, ci gn ły si na wielkiej przestrzeni, bez mała przez pół dworca, ruchu przy nich prawie nie było, ucieszyłam si , e znajd wolne i nic wi cej nie przyszło mi do głowy. Poczytałam napisy. etony mo na było nabywa w kasie B pi tro wy ej. Ponadto, du ymi i wyra nymi literami zostałam powiadomiona, i kolej nie bierze na siebie adnej odpowiedzialno ci za pozostawione w boksach baga e. Pierwsz informacj zrozumiałam, druga wydała mi si dziwna. Zakl łam pod nosem i ruszyłam na poszukiwanie ruchomych schodów. Jedne ruchome schody były nieruchome i stanowiły pochylni , drugie wywiozły mnie na zewn trz. Mo liwe, e obrałam niewła ciwy kierunek. Zakl łam porz dniej, acz wci niedosłyszalnie, obleciałam budowl i nie znalazłam kasy B. Torba przyginała mnie do ziemi, a co du ego zaczynało si l gn w rodku. Popatrzyłam po informacjach, wybrałam t , do której stał najkrótszy ogon i ju po kwadransie dowiedziałam si , i pani za szkłem zajmuje si wył cznie rozkładem jazdy poci gów mi dzynarodowych, a o boksach nie ma zielonego poj cia. Nie odezwałam si i szlag mnie nie trafił, poniewa przypomniałam sobie, e w ród tych piekielnych boksów dostrzegłam lad z ywym człowiekiem. Nale ało od razu do niego pój , a nie wdawa si w lektur . Ni z tego, ni z owego, po tylu latach do wiadcze , uwierzy w słowo pisane, krety ski pomysł! Zeszłam na dół. Od torby odpadała mi ju r ka. Znalazłam lad z człowiekiem. — Akurat mija dwa lata, jak te boksy s nieczynne — powiadomił mnie z politowaniem. — Nie u ywa si ich. Przez moment zastanawiałam si , gdzie jestem, we własnym kraju, czy w jakim obcym, którego j zyka nie rozumiem. Tre informacji sprawiła, e jednak przychyliłam si do przekonania o własnym. — Nie rozumiem, co pan mówi — powiedziałam nie yczliwie. —Jak to, nie u ywa si ? Dlaczego?! — Bo z etonami jako nie umieli nad y , ceny si za pr dko zmieniały i wszystko im si pokr ciło.

— Bzdura! — zaprotestowałam z energi . — etony mogły zosta te same, a płaci za nie mo na było nawet codziennie dro ej. Czy to kosztuje dwa złote, czy milion, wygl da i działa tak samo. Człowiek za lad wzruszył ramionami. — Wie pani, ja o tym nie decyduj — zwrócił mi uwag . — Mo liwe, e były inne komplikacje, włamywali si ró ni, nie sposób było dopilnowa , albo mo e one si psuły. To na hasło było. Wi c stoj nieczynne. — Rozumiem — zgodziłam si po chwili, zdławionym głosem. — Bezrobocie u nas polega na tym, e nie ma ludzi do roboty i nie mo na było znale mechanika do napraw. A na innych dworcach? Wschodni, Zachodni…? Jak tam jest? — Całkiem tak samo. R ce mi opadły, z jednej wyleciała torba i r bn ła o podłog . Co, u diabła, miałam zrobi w tej sytuacji? Mikołaj prawdopodobnie ogl dał dworzec trzy lata temu i stan aktualny nie przyszedł mu do głowy, tak samo jak mnie. Gdzie i w jaki sposób miałam si pozby ci kiej zarazy, która nie nadawała si w najmniejszym stopniu do pozostawienia w przechowalni? Nie była w niczym podobnym do walizki, zamkn si nijak nie pozwalała… Automat telefoniczny znajdował si nawet do blisko, ale nie miałam etonów. Człowiek za lad , anioł chyba albo co najmniej wi ty, zgodził si za pi tysi cy popilnowa przez chwil mojego pakunku nieoficjalnie i odst pił mi jeden własny eton. Z Mikołajem albo nie ł czyło mnie wcale, albo nie podnosił słuchawki. Po czternastej próbie zrezygnowałam, bo mógł wył czy telefon, było to do niego podobne. Postarałam si opanowa doznania wewn trzne i pomy le samodzielnie. Chciał pozby si tego przedmiotu z domu na jaki czas. Pomysł boksów baga owych miał sens, kluczyk… jaki kluczyk, one były na hasło! W porz dku, okazałoby si , e kluczyka nie ma i podałabym mu hasło, dzi ki czemu mógłby robi , co zechce. Odpada. Ale zasadniczy punkt programu został wypełniony, pakunku w domu nie ma, mam go ja, ci le bior c, facet za lad . Wepchn ł cholern torb gdzie pod spód, pewnie ma tam miejsce na prywatne prace zlecone. Kontynuuj c wypełnianie polecenia, powinnam to teraz umie ci gdzie bezpiecznie w taki sposób, eby Mikołajowi było dost pne beze mnie, bez komplikacji i kiedy sobie za yczy. Gdzie to ma by , o nagła krew…?

Rozmy lałam, wsparta o cian obok lady. wi ty Franciszek wydawał baga jakiemu człowiekowi. Człowiek wzi ł dwie walizki, pozazdro ciłam mu, e ma walizki, oddalił si , podeszło dwóch innych, młodych, jeden piastował du pak owini t w brezentow płacht i obwi zan sznurkiem, grubym i sztywnym, prawie lin . Uczulona na rodzaj pakunków, przygl dałam mu si z uwag . Paka była okr cona tym wszystkim bardzo niedbale, róg brezentu wlókł si po ziemi. Zaciekawiło mnie, czy ten przechowywacz baga owy to we mie. Nie chciał. Za dał przyzwoitego opakowania. Dwaj faceci nie byli grzeczni, wybuchn li awantur . Jeden przechylił si przez lad , chwycił anioła za odzie pod szyj , potrz saj c gwałtownie. Zepchn ł pak z lady, zwaliła si na ziemi i rozleciała jeszcze bardziej. Spojrzałam na poniewieraj cy mi si pod nogami naro nik płachty i eksploduj ce w mgnieniu oka straszliwe przeczucia zmroziły mnie na kamie . Znałam ten naro nik lepiej ni siebie sam . Osiem lat temu osobi cie przybiłam go do deski cienkim gwo dzikiem, a Mikołaj szarpn ł i rozdarł. Wina była oczywi cie moja, chocia nikt mu nie kazał szarpa , gwo dzik mo na było wyj delikatnie, ale nie. Przeze mnie zniszczyła si taka wietna, brezentowa płachta! Uj łam si honorem, zacerowałam nici z sieci rybackiej, rzecz działa si gdzie na kra cach kraju, w odległych plenerach, igł i nici miałam, ale brakowało mi naparstka i wbijałam t igł w twardy brezent, popychaj c wszystkim, co mi wpadło pod r k , głównie star podkow , znalezion pod lasem. Własne dzieło ujrzałam teraz na dworcu Centralnym… Sprecyzowa wszystkich skojarze nie zdołałam, bo wydarzenia rozwijały si zbyt szybko. Jeden facet szarpał tego za lad , drugi przełaził wierzchem do rodka, widocznie chciał mie lepszy dost p do przeciwnika, sk d pojawił si nagle trzeci, przegi ł si , omal nie wpadaj c tam głow , si gn ł pod lad i wyrwał spod niej torb Mikołaja. Przez ten naro nik ju wła ciwie byłam nastawiona, płon ł mi czerwono sygnał alarmowy. ciana, o któr si wspierałam, odepchn ła mnie energicznie, ten trzeci z torb stan ł na nogach, a ja wystartowałam. Absolutnie i w adnym wypadku nie zamierzałam wali go bykiem w oł dek. W nic i niczym nie zamierzałam go wali , uczestnictwo w bójkach nigdy nie stanowiło mojego ulubionego hobby. Najzwyczajniej w wiecie potkn łam si o rozwłóczon pod nogami płacht i wył cznie dla utrzymania równowagi run łam przed siebie z impetem, przy czym tułów miał znacznie wi ksze przy pieszenie ni ko czyny dolne. W zgi tej pozycji, po trzech krokach