kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 860 188
  • Obserwuję1 382
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 672 990

Christie Agatha - Opowiedzcie jak tam żyjecie

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :581.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Christie Agatha - Opowiedzcie jak tam żyjecie .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CHRISTIE AGATHA
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 250 stron)

Christie Agatha - Opowiedzcie jak tam żyjecie Mojemu mężowi Maxowi Mallowanowi, Pułkownikowi, Bumpsowi, Macowi i Guilfordowi tę meandrującą kronikę Z najżywszymi uczuciami poświęcam Ulprouiddzenie Są książki, które się czyta, nieustannie uśmiechając się w duchu. Ten uśmiech od czasu do czasu staje się widoczny, a niekiedy nawet słyszalny. Opowiedzcie, jak tam żyjecie należy do tego gatunku, a czytanie tej książki to czysta przyjemność. W 1930 roku szczęśliwy przypadek zetknął młodego archeologa, Маха Mallowana, z Agathą Christie, znaną już wówczas pisarką. Będąc w Bagdadzie, poznała Leonarda i Katharinę Wooleyów i przyjęła ich zaproszenie do Ur, gdzie od kilku lat prowadzili wykopaliska. Ich asystentowi Maxowi powierzono misję odwiezienia Agathy do cywilizowanego świata i pokazanie po drodze zabytków. Zapoczątkowana w ten miły sposób znajomość skończyła się ślubem przed upływem roku i tak zaczął się ich długotrwały i niezwykle twórczy związek. Agatha nie uważała swej własnej sławy za przeszkodę w uczestniczeniu w zajęciach męża. Od początku brała udział we wszystkich pracach wykopaliskowych Маха w Syrii i Iraku, dzielnie znosząc niewygody i znajdując komiczne akcenty we wszystkich katastrofach, jakie przytrafiają się archeologom. Jej znajomi, nie mający pojęcia o tajnikach prowadzenia wykopalisk w obcych krajach, wypytywali ją o to dziwne życie - a ona postanowiła odpowiedzieć na ich pytania w lekkiej, niefrasobliwej książce. Agatha zaczęła pisać Opowiedzcie, jak tam żyjecie jeszcze przed wojną i

chociaż odłożyła pisanie na bok na cztery lata działalności na rzecz ofiar wojny, książka zarówno duchem jak i treścią należy do lat trzydziestych. Jako zrównoważona, 9 bien elevee [dobrze wychowana]* przedstawicielka burżuazji, nie uważała dramatów ludzkiej egzystencji za ważniejsze niż jej strony komediowe i jej przyjemności. W owych czasach archeologia na Bliskim Wschodzie nie była zbyt przeciążona wyrafinowaną, pracochłonną techniką. Był to świat, w którym archeolog, odprowadzany przez tłum krewnych, wsiadał na dworcu Victoria do pulmanowskiego wagonu w „długim, chrypiącym, niecierpliwym, życzliwym pociągu z wielką, sapiącą lokomotywą", w Calais przesiadał się do Orient Expres-su jadącego do Stambułu i docierał wreszcie do Syrii, gdzie Francuzi zapewniali porządek, dobre jedzenie i szczodrze udzielali zezwoleń na prowadzenie wykopalisk. Co więcej, był to świat, gdzie Agatha mogła z równą swobodą żartować z pracujących przy wykopaliskach Arabów, Kurdów, Ormian, Turków i „czcicieli diabła" - jezydów, jak z uczonych z Oxfor-du, ze swego męża i samej siebie. Autorka nazywa swoją książkę „błahostką [...] o codziennych wydarzeniach" i „niesystematyczną kroniką". W istocie materia opowieści jest bardzo zręcznie spleciona z pięciu różnych sezonów wykopaliskowych w terenie. Zaczyna się późną jesienią 1934 roku od przeglądu starożytnych kopców osiedleńczych, czyli telli, którymi usiane są brzegi rzeki Al- Chabur w północnej Syrii. Celem przeglądu było wybranie najbardziej obiecującego archeologicznie tellu. Max wykazał się znakomitą intuicją, wybierając Czaghar Bazar i Tell Brak z pięćdziesięciu pobieżnie zbadanych kopców osadniczych, gdyż oba te

stanowiska archeologiczne w czasie czterech kolejnych sezonów wykopaliskowych pozwoliły znacznie poszerzyć naszą wiedzę o wczesnej Mezopotamii. Agatha ze swej strony wykazała charakterystyczną dyscyplinę pisarską, pomijając wszelkie szczegóły naukowe, co pozwoliło zachować lekkość i zwartość książki. W prymitywnych warunkach owych czasów i miejsc i wobec różnic kulturowych „codzienne wydarzenia" są dostatecznie niezwykłe, by zainteresować czytelnika: kłopotów przyspa- * Ujęte w nawias kwadratowy objaśnienia francuskich i niektórych arabskich wyrażeń i zdań zostały dodane przez autorkę przekładu. Wszystkie przypisy nieoznaczone inaczej także pochodzą od tłumaczki. 10 rzali ludzie, podobnie jak maszyny, myszy, nietoperze, pająki, pchły i niewidzialne nośniki choroby, którą nazywano wówczas „egipskim brzuchem". Agatha nie tylko zabawnie opowiada epizod po epizodzie, ale w jej relacji znajdujemy świetną charakterystykę postaci. Jeśli można powiedzieć, że pisząc powieści kryminalne, wyciągała stereotypowych bohaterów z szufladek, tu na wielu stronicach obserwujemy, jak zręcznie potrafiła nadać życie poszczególnym postaciom. Jednej tylko interesującej sprawy autorka w swej skromności nie podkreśliła dostatecznie - a mianowicie znacznej roli, jaką ona sama odgrywała w codziennym funkcjonowaniu ekspedycji. Wzmiankuje swoją pracę jedynie przy okazji relacjonowania wysiłków, jakich nie szczędziła, by uzyskać przyzwoite zdjęcia bez porządnej ciemni, i podczas opatrywania metryczkami znalezisk - a to o wiele za mało. Kiedy później miałam szczęście spędzić z Mallowanami tydzień w Nimrudzie w pobliżu

Mosulu, ze zdumieniem obserwowałam, jak wiele robiła poza staraniami o dobre wyżywienie i porządek w domu. Na początku każdego sezonu wykopaliskowego zasiadała do pisania w swym pokoiku, ale kiedy tylko prace w terenie nabierały tempa, porzucała własne zajęcia zawodowe i poświęcała się całkowicie archeologii. Wstawała wcześnie, by razem z Махет przeprowadzić obchód wykopalisk, katalogowała i etykietowała, a niekiedy zabierała się do wstępnego czyszczenia cudownych wyrobów z kości słoniowej, które pochodziły z fortu Salmanasara. Mam w oczach jej obraz, jak stoi przed jedną z owych rzeźb, z pędzelkiem do czyszczenia w ręku i z przechyloną głową, śmiejąc się figlarnie z rezultatów swej pracy. Ten zapamiętany moment umacnia mnie w przekonaniu, że choć Agatha Christie poświęcała archeologii tak wiele czasu, była duchem daleka od niej. Znajdowała przyjemność w życiu archeologa w odległych zakątkach świata i wykorzystywała te doświadczenia we własnej pracy pisarskiej. Wiedziała wiele o archeologii, ale pozostawała kimś z zewnątrz - zadowolonym, świetnie bawiącym się widzem. Wiele stron Opowiedzcie, jak tam żyjecie mówi nam, jaką sympatię odczuwała Agatha Christie dla prymitywnej wsi me-zopotamskiej i żyjących tam ludzi. Na przykład jest w książ- 11 се opis pikniku, kiedy ona sama i Max rozsiedli się wśród kwiatów na krawędzi niewielkiego wulkanu. „Panuje tu cudowny spokój. Ogarnia mnie fala szczęścia i uświadamiam sobie, jak bardzo kocham ten kraj i jak pełne i satysfakcjonujące jest to moje życie...". Podobnie w krótkim epilogu, cofając się myślą do lat przedwojennych, przywołuje najlepsze wspomnienia znad Chaburu słowami: „Pisanie tej prościut-kiej relacji nie

było ciężką pracą, lecz dziełem miłości". Jest to niewątpliwie prawdą, gdyż wszystkie te codzienne czynności, nawet przykre lub absurdalne, opromienia w jej relacji jakieś wewnętrzne światło. To właśnie tłumaczy, dlaczego -jak to stwierdziłam na początku - czytanie tej książki jest prawdziwą przyjemnością. Jacąuetta Hawkes Spotkanie na tellu (Z przeprosinami dla Lewisa Carrolla) Posłuchaj mnie, przyjacielu -Co powiem, nie jest mitem -Spotkałam kiedyś na tellu Młodego erudytę. „Kim jesteś i co tu robisz?" -Pytam, a on zdziwiony Rzekł, słowa sącząc powoli Jak krew na książek strony: „Skorup tu mnóstwo gdzieś leży Z epok obrosłych dziś w kurz. Muszę je znaleźć, pomierzyć I w głąb, i wszerz, i wzdłuż. Potem - jak ty - z piórem siędę I uczonymi słowami Ostro rozprawiać się będę Z kolegów mych błędami". Lecz ja myślałam w tym czasie, Jak bankiera utrupić, Czy ciało rozpuścić w kwasie, Czy do chłodni podrzucić... Po dłuższej milczenia chwili, Stropiona, proszę go tak: „Powiedz, gdzie oni tu żyli! Kiedy, dlaczego i jak?". „Przed pięciu tysiącami lat -Tłumaczył mi łagodnie -Najlepiej nasz wyglądał świat I ludzie żyli godnie. Gdy Nową pogardzisz Erą, Chęć będziesz miała i dryg, «Dziś» będzie tylko chimerą I tell przekopiemy w mig!". Lecz ja myślałam, jak dodać Arszenik do herbaty, Nie mogłam się przystosować Do nagłej zmiany daty... Westchnęłam więc po cichutku, Bo sympatyczną miał twarz, „Powiedz, jak żyjesz, odludku? Co do roboty tu

masz?". „Na ślady ludzi poluję, Na dzieła człowieczych rąk, Potem je fotografuję I w pakach odsyłam stąd. Za złoto ich nie sprzedaję Ani za złą mamonę, Lecz do muzeów oddaję; Tam miejsce im sądzone. Czasem amulet wykopię, Figurkę sprośną strasznie, Bo też ci prapraszczurowie To goście dość rubaszni. Stąd radość życia czerpiemy, Bogactwa nam nie w głowie, Lecz za to długo żyjemy I tęgie mamy zdrowie". Pilnie tym razem słuchałam, Bo plan mój był skończony, A trupa zdecydowałam 14 W wodzie gotować słonej. Podziękowałam serdecznie Za popis erudycji I obiecałam koniecznie Wziąć udział w ekspedycji. Dziś, kiedy wsadzę przypadkiem Palec do kwasu roztworu Lub rąbnę doniczką z kwiatkiem W przypływie złego humoru, Gdy patrzę, jak płynie rzeka, Gdy słyszę krzyk w oddali, Pomnę młodego człowieka, Tell, gdzieśmy się poznali... W oczach sama łagodność, słowa cedził tak wolno, Myślą błądził w epoce kamiennej... Pełne skorup kieszenie, gadał strasznie uczenie I wyrazy znał tak niecodzienne... On wzrokiem pełnym blasku wodził po brudnym piasku, Chciał do racji mnie swoich przekonać; Że powinnam to wiedzieć - zamiast na tellu siedzieć, Mam z nim kopać i sprawa skończona! Przełożyła Anna Bańkowska

Przedmouia Ta książka jest odpowiedzią. Odpowiedzią na pytania, jakie ludzie często mi zadają. - O, prowadzicie wykopaliska w Syrii? Opowiedzcie o tym. Jak wy tam żyjecie? Śpicie w namiotach? - I tak dalej, i tak dalej. Wielu ludzi prawdopodobnie wcale nie chce tego wiedzieć. Chodzi tylko o zmianę tematu rozmowy. Ale zdarza się niekiedy, że ktoś jest naprawdę zainteresowany. Takie samo pytanie zadaje Przeszłości Archeologia: Opowiedzcie nam, jak tam żyliście? I za pomocą kilofów, łopat i koszyków znajdujemy odpowiedź. „W tych garnkach gotowaliśmy". „W tym wielkim spichrzu trzymaliśmy zboże". „Tymi kościanymi igłami szyliśmy odzież". „To były nasze domy, to łazienka, to nasza kanalizacja". „W tym garnku są złote kolczyki na posag dla mojej córki". „Tu, w tym małym dzbanuszku, są moje kosmetyki". „Wszystkie te garnki do gotowania są całkiem pospolite. Znajdziecie ich setki. Kupowaliśmy je u garncarza na rogu. U Woolwortha, mówicie? Tak się to nazywa za waszych czasów?". Od czasu do czasu archeolodzy trafiają na pałac królewski, niekiedy na świątynię, znacznie rzadziej na królewski grobowiec. To są spektakularne odkrycia. Wiadomości o nich poja-w nagłówkach gazet, wygłasza się o nich odczyty, ^ia na ekranach kinowych, wszyscy się o nich do- 17 wiadują! Sądzę jednak, że dla badacza prowadzącego wykopaliska bardziej interesujące jest to, co dotyczy codziennego życia - życia garncarza, rolnika, wytwórcy narzędzi, artysty rzeźbiącego pieczęcie i

amulety o postaci zwierzęcej, rzeźni-ka, piekarza, wytwórcy świec. Ostatnie ostrzeżenie, żeby nikt nie doznał zawodu. To nie jest poważna rozprawa - nie rzuci nowego światła na archeologię, nie będzie tu wspaniałych opisów krajobrazu, żadnego omówienia problemów gospodarczych, żadnych refleksji na tematy rasowe, żadnej historii. Jest to w istocie błahostka - mała książeczka o codziennych czynnościach i codziennych wydarzeniach. * R0ZDZ1HŁ P1ERUUSZM ll)i|jdzd do Si|rii Za kilka tygodni wyjeżdżamy do Syrii! Kupowanie odzieży na pobyt w gorącym klimacie sprawia jesienią lub zimą pewne trudności. Letnie ubrania z poprzedniego roku, które -jak optymistycznie mieliśmy nadzieję -„ujdą", wcale nie chcą „ujść", kiedy zbliża się pora wyjazdu. Po pierwsze wydają się (jak przygnębiające uwagi na liście przedsiębiorstwa zajmującego się przeprowadzkami) „podniszczone, uszkodzone i poplamione". (A także się skurczyły, wyblakły i wyglądają dziwacznie!). Po drugie - z bólem trzeba to przyznać! - są za ciasne. Wybieramy się więc do sklepów i salonów mody, gdzie słyszymy: - Ależ, szanowna pani, nikt nie pyta teraz o takie rzeczy! Mamy tu parę eleganckich garsonek: w ciemniejszych odcieniach, rozmiar dla nietypowych! Och, nienawistny „rozmiar dla nietypowych"! Jakież to poniżające być „nietypową"! I jeszcze bardziej poniżające być z miejsca uznawaną za „nietypową"! (Choć zdarzają się lepsze dnie, kiedy widząc sylwetkę

otuloną długim, czarnym płaszczem z wielkim futrzanym kołnierzem, sprzedawczyni mówi: „Ależ szanowna pani jest tylko odrobinę pełniejsza! Szanownej pani zapewne wystarczy rozmiar dla nieco tęż-szych"). Patrzę na garsonki z układanymi spódniczkami i dodatkami z futra w niespodziewanych miejscach. Tłumaczę ze smutkiem, że potrzebuję czegoś do prania, z jedwabiu lub bawełny. 19 - Może szanowna pani spróbuje w naszym dziale turystycznym? Szanowna pani próbuje w dziale turystycznym - choć bez większych nadziei. Turystyka wciąż jest spowita mgiełką romantycznej fantazji. Ma w sobie coś arkadyjskiego. Turystykę uprawiają dziewczęta - dziewczęta młode i szczupłe, które noszą niemnące się płócienne spodnie, rozszerzane w kostkach i ciasno opinające biodra. To młode dziewczęta uprawiają sporty w zachwycających strojach sportowych. To dla młodych dziewcząt przeznaczone są szorty w osiemnastu wzorach! Urocze stworzenie zawiadujące „naszym działem turystycznym" nie wykazuje zbytniego zrozumienia. - Nie, proszę pani, nie mamy w sprzedaży nietypowych rozmiarów. - (Cóż za horror, nietypowy rozmiar i wycieczka? A gdzież tu romantyzm?). Sprzedawczyni dodaje: - Te fasony byłyby raczej nieodpowiednie dla pani, prawda? Przyznaję ze smutkiem, że istotnie byłyby raczej nieodpowiednie. Jest jeszcze jedna nadzieja. Istnieje „nasz dział tropikalny". „Nasz dział tropikalny" sprzedaje głównie hełmy tropikalne - brązowe hełmy tropikalne, białe hełmy tropikalne, specjalne patentowane hełmy tropikalne. Nieco z boku, jako odrobinę frywolne, stoją podwójne

kapelusze tropikalne z szerokim rondem i podwójnym denkiem, różowe, błękitne i żółte, jak dziwne tropikalne kwiaty. Jest tu także olbrzymi drewniany koń i wybór bryczesów. Ale - a jakże! - są tu również i inne rzeczy. Oto stosowne stroje dla żon Budowniczych Imperium. Szantung!* Żakiety i spódnice z szantungu, o prostym kroju - żadnych dziewczęcych nonsensów. Tusza jest tu uwzględniona podobnie jak i przesadna chudość! Znikam w kabinie z naręczem strojów w różnych fasonach i rozmiarach. Po kilku minutach wychodzę przekształcona w memsahib! Teraz kolej na dobranie właściwego kapelusza. Ponieważ w dzisiejszych czasach nie istnieje właściwy rodzaj kapelu- * Szantung lub czesucza - surówka jedwabna. 20 sza, muszą mi zrobić nakrycie głowy na zamówienie. Nie jest to takie proste, jak się zdaje. Czego na pewno nie dostanę, a czego potrzebuję i co mam zamiar mieć - to filcowy kapelusz o rozsądnych proporcjach, który będzie dobrze siedział na głowie. Jest to taki fason kapelusza, jaki wkładano dwadzieścia lat temu, by wyprowadzić psa na spacer lub rozegrać partyjkę golfa. Niestety, teraz dostępne są tylko małe kapelusiki, które przyczepia się do głowy, nasuwając je na jedno oko, na ucho lub zsuwając do tyłu na szyję - zależnie, jak dyktuje aktualna moda - lub też kapelusze tropikalne o rondzie co najmniej metrowej średnicy. Tłumaczę, że potrzebny mi kapelusz o denku jak Tropikalny i czterokrotnie mniejszym rondzie. - Ależ, szanowna pani, specjalnie sieje robi takie szerokie, by w pełni

chroniły przed słońcem. - Tak, ale tam, dokąd jadę, niemal zawsze straszliwie wieje i kapelusz z szerokim rondem nie utrzyma się na głowie nawet minuty. - Możemy szanownej pani przyczepić gumkę. - Potrzebny mi kapelusz z rondem nie większym niż ten, który mam na sobie. - Oczywiście, szanowna pani, z płytkim denkiem będzie wyglądał całkiem dobrze. - Nie chcę płytkiego denka! Kapelusz ma się Trzymać Na Głowie! Zwycięstwo! Wybieramy kolor -jeden z tych nowomodnych odcieni o ślicznych nazwach: Odcień Kurzu, Rdzy, Mułu, Chodnika, Pyłu i tak dalej. Kilka drobniejszych zakupów - zakupów, które jak instynktownie czuję, albo będą bezużyteczne, albo wpakują mnie w kłopoty. Na przykład torba podróżna, zapinana na Zamek Błyskawiczny. Życie jest dziś zdominowane i skomplikowane przez bezlitosne zamki błyskawiczne. Bluzki zapinane na suwak, spódnice rozpinane na suwak, stroje narciarskie z suwakami wszędzie. Sukienki mają tu i ówdzie całkowicie niepotrzebne suwaki po prostu dla urozmaicenia. Po co? Czy jest coś bardziej morderczego niż zamek błyskawiczny, który się zaciął? Pakuje człowieka w znacznie gor- 21 sze tarapaty niż jakiekolwiek zwykłe zapięcia: guziki, zatrzaski lub haftki. W pierwszych latach zamków błyskawicznych moja matka, zafascynowana tą cudowną nowością, sprawiła sobie dopasowany do figury gorset, zapinany z przodu na suwak. Rezultaty były tragiczne! Nie tylko zasuwanie owego zamka było okrutną torturą, ale raz zapięty zamek

absolutnie nie dawał się rozpiąć. Zdjęcie gorsetu było nieomal operacją chirurgiczną. A ponieważ moja matka odznaczała się rozkoszną wiktoriańską skromnością, można było się obawiać, że spędzi resztę życia w tym gorsecie - rodzaju nowoczesnej „żelaznej dziewicy". Toteż zawsze patrzyłam na zamki błyskawiczne z nieufnością. Wydaje się jednak, że dziś wszystkie torby podróżne mają suwaki. - Szanowna pani, staromodnych zapięć nie ma już w ogóle w sprzedaży - mówi ekspedient, patrząc na mnie z wyrazem współczucia. - Widzi pani, jakie to proste - upewnia, zasuwając zamek. Nie ma wątpliwości co do jego prostoty - myślę sobie - ale teraz torba jest pusta. - Cóż - powiadam z westchnieniem - trzeba iść z duchem czasu. Kupuję torbę nie bez złych przeczuć. I oto jestem dumną posiadaczką zapinanej na suwak torby podróżnej, płaszcza i spódnicy Małżonki Budowniczego Imperium - i być może zadowalającego kapelusza. Wciąż jeszcze mam dużo do załatwienia. Przechodzę do działu papierniczego. Kupuję kilka wiecznych piór i ołówków. Doświadczenie nauczyło mnie, że choć w Anglii wieczne pióro zachowuje się wzorowo, to w chwili kiedy otworzy sieje w warunkach pustynnych, pióro dochodzi do wniosku, że może sobie pozwolić na strajk, i zachowuje się zgodnie z tym przekonaniem - bądź ochlapując atramentem mnie, moje ubranie, notes i wszystko, co jest pod ręką, bądź odmawiając zrobienia czegokolwiek z wyjątkiem skrobania po powierzchni papieru bez widocznego śladu. Kupiłam też dwa skromne ołówki. Ołówki nie są na szczęście kapryśne i choć mają tendencję do

znikania cichaczem, zawsze mam na podorędziu pewne źródło. W końcu jaki byłby 22 pożytek z architekta, gdyby nie było można pożyczać od niego ołówków! Następny zakup to cztery zegarki na rękę. Pustynia nie jest zbyt życzliwa dla zegarków. Po kilku tygodniach zegarek przestaje wykonywać zwykłą codzienną pracę. Oznajmia, że czas to tylko sposób myślenia, i zaczyna bądź stawać na dwadzieścia minut osiem lub dziewięć razy dziennie, bądź nieregularnie przyspieszać. Niekiedy robi na zmianę jedno i drugie. W końcu staje zupełnie. Sięga się wtedy po zegarek numer dwa i tak dalej. Teraz przychodzi kolej na zakup zegarków kieszonkowych, w przewidywaniu chwili, kiedy mój mąż powie: „Pożycz mi zegarek, bo muszę go dać mojemu człowiekowi". Nasi arabscy brygadziści, choć znakomici, mają ciężką rękę, jeśli chodzi o jakikolwiek rodzaj mierników czasu. Zresztą odczytanie godziny wymaga z ich strony sporo wysiłku umysłowego. Można zobaczyć, jak z całą powagą trzymają okrągły i wielki niczym księżyc zegarek do góry nogami, przyglądają mu się z prawdziwie bolesnym skupieniem i odczytują błędnie odpowiedź. Nakręcanie sprężyny w tych bezcennych skarbach odbywa się z całą energią i tak dokładnie, że niewiele sprężyn to wytrzymuje! Zdarza się więc, że pod koniec sezonu wykopaliskowego zegarki całego personelu wyprawy zostają co do jednego złożone na ołtarzu sprawy. Mój zapas kieszonkowych zegarków to jedyny sposób, by odsunąć ów nieszczęsny dzień. Pakowanie! Istnieje kilka szkół pakowania. Jedni zaczynają się pakować tydzień do

dwóch tygodni wcześniej. Inni wrzucają do walizki kilka rzeczy na pół godziny przed wyjazdem. Zdarzają się pedanci, nienasyceni pożeracze bibułki do pakowania! Inni lekceważą bibułkę i po prostu ładują rzeczy do walizek, licząc, że jakoś to będzie. Są tacy, którzy zapominają praktycznie o wszystkim, co im będzie potrzebne, inni znowu zabierają ogromne ilości przedmiotów, które nigdy im się do niczego nie przydadzą! O pakowaniu się archeologów można powiedzieć bez ryzyka pomyłki, że problemem są głównie książki. Jakie książki 23 trzeba zabrać, jakie można zabrać, na jakie jest miejsce i jakie trzeba (z bólem serca) zostawić. Jestem głęboko przekonana, że wszyscy archeolodzy pakują się następująco: wyciągają Maxymalną liczbę walizek, jaką pobłażliwa Wagon Lit Company pozwala im zabrać, po czym wypychają je do granic możliwości książkami. Następnie z najwyższą niechęcią wyjmują parę książek i wciskają w opróżnione miejsce koszulę, piżamę, skarpetki i tak dalej. Zajrzawszy do pokoju męża, odnoszę wrażenie, że całą przestrzeń wypełniają książki! Przez szparę w stosach książek dostrzegam zmartwioną twarz Маха. - Czy myślisz - pyta - że znajdę miejsce dla tego wszystkiego? Odpowiedź jest tak oczywiście negatywna, że ujmowanie jej w słowa wydaje się czystym okrucieństwem. O pół do piątej Max wchodzi do mojego pokoju i pyta z nadzieją: - Nie masz trochę miejsca w swoich walizkach? Długoletnie doświadczenie powinno mnie nauczyć, by odpowiedzieć twardo „Nie!", ale chwila wahania ściąga na mnie zły los.

- Gdybyś mogła zmieścić jedną lub dwie rzeczy... - Nie książki? Max patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem i mówi: - Oczywiście, że książki! Cóż by innego? Podchodzi i dwoma wielkimi tomiszczami zgniata strój Małżonki Budowniczego Imperium, który starannie ułożyłam w walizce na samym wierzchu. Wydaję okrzyk protestu, ale już jest za późno. - Nonsens - mówi Max. - Masz tu mnóstwo miejsca! - Usiłuje zamknąć walizkę, ale wieko z determinacją nie daje się docisnąć. - Nawet teraz wcale nie jest całkiem pełna - orzeka optymistycznie. Na szczęście jego uwagę odwraca złożona sukienka z wzorzystego płótna, leżąca w innej walizce. -Co to jest? Odpowiadam, że sukienka. - Ciekawe - mówi Max. - Ten motyw z przodu to symbole płodności. 24 Jedną z najbardziej kłopotliwych spraw w małżeństwie z archeologiem jest jego znajomość pochodzenia najmniej podejrzanie wyglądających deseni! O piątej trzydzieści Max rzuca zdawkowo, że powinien pójść i kupić sobie kilka koszul, skarpetki i inne drobiazgi. Wraca po trzech kwadransach, oburzony, ponieważ wszystkie sklepy zamykają o szóstej. Kiedy mówię mu, że tak jest zawsze, odpowiada, że nigdy przedtem tego nie zauważył. Mówi, że nie ma już nic do roboty, tylko „uporządkować papiery". O jedenastej wieczorem idę spać, pozostawiając Маха przy biurku (którego pod groźbą najcięższych kar nie wolno porządkować ani odkurzać), pogrążonego po łokcie w stosach listów, rachunków, broszur, rysunków prehistorycznych naczyń, wśród niezliczonych skorup i

najrozmaitszych pudełek od zapałek, wcale nie zawierających zapałek, lecz pojedyncze, niezmiernie starożytne paciorki. O czwartej nad ranem wkracza z podnieceniem do sypialni z filiżanką herbaty w ręku, by oznajmić, że nareszcie znalazł bardzo ciekawy artykuł o odkryciach w Anatolii, który mu zginął jeszcze w lipcu. Wyraża przy tym nadzieję, że mnie nie obudził. Odpowiadam, że oczywiście mnie obudził i skoro tak, to mógłby przynieść herbatę także i mnie! Wracając z herbatą, Max mówi, że znalazł też całe mnóstwo rachunków, które jak mu się zdawało, dawno zapłacił. Znam to z własnego doświadczenia. Zgadzamy się, że to przygnębiające. O dziewiątej rano zostaję wezwana jako obciążnik do wypchanych walizek Маха. - Jeśli ty nie dasz im rady - mówi Max bez galanterii - to już nikt tego nie zrobi. Moja nadwaga umożliwia wreszcie dokonanie nadludzkiego wyczynu i mogę powrócić do walki z własnymi trudnościami, które - jak przewidziałam w proroczej wizji - sprawia mi torba z zamkiem błyskawicznym. W sklepie pana Goocha, kiedy torba była pusta, wydawało się, że zamek jest prosty, wygląda atrakcyjnie i oszczędza wysiłku. Jak wesolutko suwak chodził wówczas w tę i we w tę! Teraz zamknię- 25 сіє wypełnionej po brzegi torby wymaga cudów koordynacji. Brzegi zamka trzeba docisnąć z matematyczną precyzją i powoli przesuwać suwak. W krytycznym momencie pojawia się komplikacja - wyłazi

narożnik woreczka z gąbką. Kiedy w końcu udaje mi się torbę zamknąć, przysięgam sobie, że nie otworzę jej ponownie, dopóki nie dotrę do Syrii! Po chwili zastanowienia muszę przyznać, że to niemożliwe. A co ze wspomnianą uprzednio gąbką? Mam się nie myć przez pięć dni podróży? W tym momencie nawet to wydaje mi się mniejszym ziem niż otwieranie suwaka! Wreszcie nadchodzi pora odjazdu. Mnóstwo ważnych spraw nie zostało załatwione: pralnia, jak zwykle, nas zawiodła, pralnia chemiczna, ku zmartwieniu Маха, też nie dotrzymała obietnic - ale jakie to ma znaczenie? Jedziemy! I nagle wygląda na to, że nie pojedziemy! Taksówkarz nie jest w stanie podnieść niewinnie wyglądających walizek Маха. Boryka się z nimi wspólnie z Махет і dopiero przy pomocy jakiegoś przechodnia udaje sieje wladować do taksówki. Jedziemy na dworzec Victoria. Kochany dworzec Victoria, brama do świata poza Anglią -jakże kocham peron, z którego odchodzą pociągi na kontynent! I jak w ogóle kocham pociągi! Ekstatycznie wdycham zalatujący siarką zapach - tak odmienny od zapachu statku, słabej woni ropy, która zawsze gasi mój entuzjazm zapowiedzią przyszłych mdłości. Natomiast pociąg - długi, chrypiący, niecierpliwy, życzliwy pociąg, ze swą wielką, sapiącą lokomotywą, buchającą kłębami pary, wydający się powtarzać niespokojnie: „Muszę ruszać, muszę ruszać, muszę ruszać!" -jest przyjacielem! Dzieli z tobą nastrój, bo ty też mówisz sobie: „Jadę, jadę, jadę, jadę...". U drzwi naszego pulmana czekają przyjaciele, by się z nami pożegnać. Zwykłe idiotyczne rozmówki. Z moich ust wypływają słynne ostatnie

słowa - polecenia dotyczące psów, dzieci, nadawania listów, wysyłania książek, zapomnianych drobiazgów: „chyba znajdziesz je na pianinie, ale mogą być na półce w łazience". Wszystko to już zostało powiedziane przedtem i w najmniejszym stopniu nie wymaga powtórzenia! Маха otaczają jego krewni, mnie - moi. 26 wygody jak narożne miejsce w zwykłym przedziale pierwszej klasy. Zawsze jeździmy pulmanem z powodu walizek Маха, które nie zmieściłyby się w przedziale zwykłego wagonu. Od czasu kiedy walizki oddane do wagonu bagażowego pojechały gdzie indziej, Max nie ryzykuje rozstania ze swymi bezcennymi książkami. Docieramy do Dover, gdzie okazuje się, że morze jest względnie spokojne. Niemniej wycofuję się do salonu dla pań, leżę tam i medytuję w pesymistycznym nastroju, w jaki zawsze mnie wprawia kołysanie fal. Na szczęście wkrótce jesteśmy w Calais i francuski steward pokazuje mi wielkiego mężczyznę w granatowej roboczej bluzie, który ma się zająć moim bagażem. - Znajdzie go pani w Urzędzie Celnym - mówi. - Jaki jest jego numer? - pytam. Steward natychmiast przyjmuje wyraz oburzenia. - Madame! Mais с 'est le charpentier du bateau! [Ależ to jest stolarz okrętowy!]. Czuję się należycie zawstydzona - ale po kilku minutach uprzytamniam sobie, że to nie jest żadna odpowiedź. Dlaczego fakt, że jest to charpentier du bateau, miałby mi ułatwić wyłuskanie go spośród kilkuset innych mężczyzn w granatowych bluzach, wrzeszczących: „ Quatre-vingt treize?

" [Dziewięćdziesiąt trzy?] lub coś podobnego? Samo jego milczenie nie wystarczy do identyfikacji. Co więcej, czy fakt, że jest to charpentier du bateau, umożliwi mu nieomylne wyłowienie jednej Angielki w średnim wieku z tłumu innych Angielek w średnim wieku? W tym momencie dołącza do mnie Max i przerywając moje rozważania, mówi, że ma dla mnie tragarza. Wyjaśniam, że moje rzeczy zabrał charpentier du bateau, i Max pyta, dlaczego mu pozwoliłam. Cały bagaż powinien być razem. Zgadzam się z nim, ale tłumaczę, że przeprawa przez morze zawsze osłabia mój intelekt. Max macha ręką: „No cóż, zgromadzimy go razem na cle". Przechodzimy więc do inferna pokrzykujących tragarzy i nieuniknionego spotkania z przedstawicielką jedynego rodzaju niesympatycznych Francuzek, jaki istnieje -Celniczką, osobą pozbawioną wdzięku, szyku, jakiegokolwiek kobiecego czaru. Zagląda do walizek, grzebie w nich, mówi 28 z niedowierzaniem: „Pas de cigarettes?" i w końcu, z niechętnym mruknięciem, skrobie kredą jakieś tajemnicze hieroglify na naszych walizkach. Nareszcie możemy minąć barierkę i wyjść na peron, do Simplon Orient Expressu i w podróż przez całą Europę. Wiele, wiele lat temu, kiedy jeździłam na Riwierę lub do Paryża, fascynował mnie widok Orient Expressu stojącego na dworcu w Calais. Marzyłam, by kiedyś nim pojechać. Teraz jest starym przyjacielem, ale fascynacja nigdy całkiem nie wygasła. Jadę nim! Siedzę w nim! Znajduję się w granatowym wagonie, z prostym napisem na zewnątrz: CALAIS - ISTAN-BUL. Jest to niewątpliwie mój ulubiony pociąg. Lubię jego tempo, które zaczyna się od allegro eon furorę, kiedy kołysząc się, grzechocąc i

zataczając z boku na bok, pędzi w szalonym pośpiechu, by jak najszybciej opuścić Calais i cały Zachód, a w miarę jazdy na wschód stopniowo zwalnia rallentando aż do zdecydowanego legato. Wczesnym rankiem następnego dnia podnoszę»zasłonki i obserwuję zamglone kształty gór Szwajcarii, potem zjazd na równiny Włoch, przejazd przez śliczną Stresę i jej błękitne jezioro. Później elegancka stacja, która jest wszystkim, co widzimy z Wenecji, i znów jedziemy dalej, wzdłuż morza, do Triestu i w głąb Jugosławii. Tempo jazdy staje się coraz wolniejsze, postoje są coraz dłuższe, godziny wskazywane przez stacyjne zegary kłócą się ze sobą. W miejsce czasu zachodnioeuropejskiego pojawia się czas środkowoeuropejski. Nazwy stacji są napisane ekscytującym i nieprawdopodobnie wyglądającym alfabetem. Lokomotywy są pękate, wyglądają solidnie i plują szczególnie czarnym i gryzącym dymem. Rachunki w wagonie restauracyjnym są wypisywane w tajemniczych walutach, pojawiają się butelki nieznanej wody mineralnej. Niewysoki Francuz, który siedzi przy stole naprzeciw nas, studiuje swój rachunek w milczeniu przez kilka minut, po czym podnosi głowę i chwyta wzrok Маха. Jego głos, naładowany emocją, wznosi się płaczliwie: „Le change des Wagons Lits, с'est in-croyable!" [Kurs w Wagons Lits jest niewiarygodny!]. Po drugiej stronie przejścia ciemny mężczyzna z zakrzywionym nosem domaga się podania wysokości rachunku w a) frankach, b) lirach, c) dinarach, d) funtach tureckich, e) dolarach. 29 Otrzymawszy przeliczenie od cierpliwego kasjera restauracyjnego, rachuje w milczeniu i najwidoczniej obdarzony nieprzeciętnymi talentami finansowymi, wyciąga walutę, w której rachunek wypada najkorzystniej

dla jego portfela. Tą metodą, jak nam tłumaczy, oszczędził pięć pensów w angielskiej walucie! Rano zjawiają się w wagonie celnicy tureccy. Nie śpieszy im się i bardzo interesują ich nasze bagaże. Dlaczego mam tyle butów? - pytają mnie. To za dużo. Odpowiadam, że nie mam papierosów, ponieważ nie palę, więc dlaczego nie miałabym mieć kilku par butów więcej? Douanier [celnik] akceptuje wyjaśnienie. A co to za proszek w tym pudełku? - pyta. To proszek na pluskwy - mówię, ale widzę, że celnik nie rozumie. Marszczy czoło i patrzy podejrzliwie. Najwyraźniej posądza mnie o przemyt narkotyków. To nie jest proszek do mycia zębów - mówi oskarżająco - ani puder do twarzy, więc co to jest? Urządzam energiczną pantomimę. Drapię się realistycznie, chwytam intruza. Opylam wyposażenie przedziału. A, wszystko jasne! Celnik odrzuca głowę do tyłu i ryczy ze śmiechu, powtarzając tureckie słowo. To na to ten proszek! Powtarza żart koledze. Przechodzą dalej, zaśmiewając się. Teraz pojawia się konduktor Wagon Lit, by udzielić nam pouczenia. Przyjdą z naszymi paszportami, by zapytać, ile mamy pieniędzy - „effectif, vous comprenez? "■ Kocham słowo „effectif" - tak doskonale określa gotówkę, którą ma się przy sobie. „Powinniście mieć dokładnie tyle a tyle effectif." - ciągnie konduktor. Wymienia sumę. Max stwierdza, że mamy więcej. „To nie ma znaczenia. Przyznanie się do wyższej sumy spowoduje kłopoty. Musicie powiedzieć, że macie akredytywy lub czeki podróżne i tylko tyle effectif. Dodaje wyjaśnienie: „Ich nie obchodzi, państwo rozumieją, ile macie, ale odpowiedź musi być en regle [zgodna z przepisami]. Macie powiedzieć - tyle a tyle". Przychodzi dżentelmen, który zajmuje się sprawami finansowymi.

Wpisuje naszą odpowiedź, zanim jeszcze zdążyliśmy otworzyć usta. Wszystko jest en regle. I wreszcie pociąg dociera do Stambułu i przewija się pomiędzy dziwnymi, krytymi gontem domami; tu i ówdzie widać przez chwilę potężne kamienne bastiony i morze na prawo. 30 Stambuł działa na nerwy - póki się w nim jest, nie sposób go zobaczyć! Dopiero kiedy się opuści Europę i przepływa się przez Bosfor na brzeg azjatycki, naprawdę widzi się to miasto. Jest wspaniałe tego poranka, jasnego, świetlistego poranka bez śladu mgły, z meczetami i minaretami odcinającymi się ostro na tle nieba. - Hagia Sophia jest bardzo piękna - mówi jakiś Francuz. Wszyscy się zgadzają, z niechlubnym wyjątkiem mnie samej. Niestety, nigdy nie żywiłam podziwu dla Hagia Sophii! Fatalny brak artystycznego wyczucia, ale tak już jest. Zawsze wydawało mi się, że Hagia Sophia ma zdecydowanie niewłaściwe rozmiary. Wstydząc się swego przewrotnego gustu, zachowuję milczenie. Teraz przesiadka na pociąg oczekujący na dworcu Haydar Pasa i kiedy wreszcie pociąg rusza - śniadanie, śniadanie, na które czeka się już z niecierpliwością. A potem cudowna dzienna jazda wzdłuż krętego brzegu morza Marmara, usianego zamglonymi wysepkami, wyglądającymi rozkosznie. Po raz setny pomyślałam, że chciałabym mieć podobną wysepkę na własność! Dziwne jest to marzenie o posiadaniu własnej wyspy! Większość ludzi prędzej czy później przechodzi taką chorobę. Wysepka symbolizuje w umyśle człowieka swobodę, samotność, wolność od wszelkich trosk. Ale w rzeczywistości -jak przypuszczam - nie byłaby to wolność, lecz uwięzienie. Prowadzenie gospodarstwa domowego

okazałoby się zapewne całkowicie uzależnione od stałego lądu. Trzeba by było ustawicznie robić długie listy zakupów spożywczych, samemu organizować dostawę mięsa i chleba i samemu sprzątać, ponieważ trudno byłoby o służących, którzy chcieliby mieszkać na wyspie, z dala od przyjaciół i kin i nawet bez komunikacji autobusowej. Co innego wyspy mórz południowych! - wyobrażałam sobie. Człowiek mógłby tam siedzieć, leniwie zajadając najlepsze owoce, bez talerzy, noży, widelców, zmywania naczyń i problemu brudnego zlewu! Tymczasem jedyni wyspiarze z Południa, jakich widziałam przy posiłku, mieli przed sobą na bardzo brudnym obrusie talerze z pływającym w tłuszczu gorącym gulaszem wołowym. Nie, wyspa jest i powinna być wyspą marzeń! Na takiej wyspie nie ma zamiatania, odkurzania, słania łóżek, prania, zmy- 31 wania naczyń, brudu, problemów z gotowaniem, listy zakupów, obcinania knota, obierania ziemniaków i koszy na śmiecie. Na wyspie marzeń jest biały piasek i lazurowe morze -i być może domek z bajki wybudowany pomiędzy wschodem a zachodem słońca, jabłoń, śpiew i złoto... W tym momencie Max pyta mnie, o czym myślę. Odpowiadam po prostu: - O raju! - Poczekaj, póki nie zobaczysz Dżakdżaku! - mówi. Pytam, czy jest tam bardzo pięknie, a Max odpowiada, że nie ma pojęcia, lecz jest to niezwykle interesujący kawałek świata i nikt naprawdę nic o nim nie wie! Pociąg wspina się zawijasami w górę wąwozu i zostawiamy morze za nami.

Następnego ranka osiągamy Cylicyjskie Wrota i patrzymy na jeden z najpiękniejszych widoków, jakie znam. To jakby stanąć na końcu świata i spojrzeć na ziemię obiecaną. Człowiek czuje się tak, jak musiał czuć się Mojżesz, ponieważ tu także nie można wkroczyć... Do tej osnutej miękką, błękitną mgiełką cudownej krainy nigdy się nie dotrze; prawdziwe miasta i wioski, kiedy się do nich dojedzie, zmienią się w szarą codzienność, zniknie to zaczarowane piękno, które wabi z daleka... Gwizd lokomotywy. Wsiadamy z powrotem do naszego przedziału. Dalej do Aleppo. Z Aleppo do Bejrutu, gdzie jesteśmy umówieni z naszym architektem i gdzie mamy zorganizować wstępny przegląd rejonu Chaburu i Dżakdżaku. Na podstawie tego rekonesansu wybierzemy kopiec osadniczy, na którym będziemy prowadzić wykopaliska. Gdyż to, jak powiada pani Beeton*, jest początkiem całej operacji. Najpierw trzeba złapać zająca, mówi ta szacowna dama. W naszym przypadku trzeba najpierw znaleźć właściwy kopiec. Właśnie to mamy zamiar teraz zrobić. * Isabella Mary Beeton, z domu Mayson (1836-65) - autorka książek poświęconych gotowaniu i innym pracom domowym. 1 ROZOZIRŁ DRUGi Rekonesans BEJRUT! Lazurowe morze, łuk zatoki, długa linia osnutych błękitną mgiełką gór. Taki oto widok roztacza się z tarasu hotelu. Z okna mojej sypialni, która znajduje się od strony lądu, widzę ogród pełen szkarłatnych poinsecji. Pokój, wysoki, pomalowany na biało, ma nieco więzienny wygląd. Nowoczesna umywalka z kranami i odpływem wprowadza z

rozmachem akcent cywilizacji*. Nad umywalką znajduje się spory zbiornik ze zdejmowaną przykrywą, połączony z kranami. Jest pełny cuchnącej stęchlizną cieczy i ma połączenie tylko z kranem od zimnej wody! Cywilizacja w bliskowschodnim wydaniu zastawia na nieprzygotowanego groźne pułapki. Ileż to razy kran z zimną wodą dostarcza gorącej i odwrotnie! Jakże boleśnie zapamiętałam kąpiel w świeżo wyposażonej „zachodniej" łazience, w której imponujące urządzenie do ogrzewania wody wylewało ogromne ilości wrzątku, zimnej wody nie było ani odrobiny, gorąca nie dawała się zakręcić, a zamek w drzwiach się zaciął! Kiedy z entuzjazmem kontempluję poinsecje, a z niesmakiem urządzenia do mycia się, słyszę pukanie do drzwi. Pojawia się niski, przysadzisty Ormianin, uśmiechając się przymilnie. Otwiera usta, pokazuje palcem gardło i oznajmia zachęcająco: - Manger! - Taką prostą metodą informuje w sposób zrozumiały dla najbardziej ograniczonego umysłu, że w jadalni podaje się południowy posiłek. * Pisane przed otwarciem nowoczesnego hotelu St. George (przyp. aut.). 3. Opowiedzcie 33 Znajduję tam Маха i naszego nowego architekta, Maca, którego jeszcze prawie nie znam. Za kilka dni wyruszamy na trzymiesięczną wyprawę z namiotami, by szukać obiecujących miejsc na badania archeologiczne. Jako przewodnik udaje się z nami Hamudi, wieloletni brygadzista w Ur, filozof i przyjaciel mojego męża. W tych jesiennych miesiącach pomiędzy sezonami wykopaliskowymi jest wolny i może pojechać z nami. Mac wstaje i uprzejmie mnie wita. Siadamy do bardzo dobrego, choć