kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Chutnik Sylwia - Smutek cinkciarza

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Chutnik Sylwia - Smutek cinkciarza .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CHUTNIK SYLWIA Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 109 stron)

Spis tre​ści Kar​ta re​dak​cyj​na De​dy​ka​cja Roz​dział 1. Jak się masz, ko​cha​nie? Roz​dział 2. Daj mi tę noc Roz​dział 3. Nie li​czę go​dzin i lat Roz​dział 4. Ka​ru​ze​la co nie​dzie​la Roz​dział 5. Prze​żyj to sam, czy​li cink​ciar​ski sznyt Roz​dział 6. Tacy sami, a ścia​na mię​dzy nami Roz​dział 7. Win​dą do nie​ba Przy​pi​sy Inne książ​ki Wy​daw​nic​twa Od De​ski Do De​ski

Za​rys fa​bu​ły książ​ki Smu​tek cink​cia​rza jest opar​ty na praw​dzi​wych zda​rze​niach. Trze​ba jed​nak pa​mię​tać, że tekst nie jest re​por​ta​żem, tyl​ko dzie​łem fik​cji li​te​rac​kiej. Nie na​le​ży go trak​to​wać jak do​ku​men​tu. Wy​po​wie​dzi i my​śli bo​ha​te​rów, ich cha​rak​te​ry​sty​ka, a tak​że opi​sy szcze​gó​‐ łów miejsc i wy​da​rzeń nie mogą sta​no​wić źró​dła wie​dzy o fak​tach. Re​dak​cja: PA​WEŁ WIE​LO​POL​SKI Ko​rek​ty i ła​ma​nie: AGA​TA MO​ŚCIC​KA, bia​ły-ogród.pl Pro​jekt gra​ficz​ny se​rii: ma​nu​ka​stu​dio.pl Zdję​cie na okład​ce © Wol​fgang We​in​ha​eupl/We​sten​d61/Cor​bis/Pro​fi​me​dia © Co​py​ri​ght for this edi​tion by Od De​ski Do De​ski, War​sza​wa 2016 © Co​py​ri​ght for the text by Syl​wia Chut​nik 2016 Wy​da​nie I ISBN 978-83-65157-12-6 Wy​daw​nic​two OD DE​SKI DO DE​SKI Sp. z o.o. ul. Pu​ław​ska 174/11, 02-670 War​sza​wa od​de​ski​do​de​ski.com.pl Kon​wer​sja: eLi​te​ra s.c.

. Czy​tel​ni​ku, ko​rzy​staj le​gal​nie! Nad książ​ką cięż​ko pra​co​wał au​tor i wie​le in​nych osób. Usza​nuj ich trud i ko​rzy​staj z książ​ki w le​gal​ny spo​sób. Dzię​ki temu bę​‐ dzie​my mo​gli so​bie po​zwo​lić, by przy​go​to​wać dla Cie​bie ko​lej​ne zna​ko​mi​te lek​tu​ry.

Ta​cie i Ma​mie, w po​dzię​ko​wa​niu za opo​wie​ści dan​cin​go​we i ga​stro​no​micz​ne oraz Bab​ci Basi za opo​wie​ści z wy​praw po tu​rec​kie ko​żu​chy

. W książ​ce wy​ko​rzy​sta​no ty​tu​ły, tek​sty bądź cy​ta​ty z na​stę​pu​ją​cych dan​cin​go​wych hi​tów: An​drzej Dą​brow​ski, Szał by ni​ght An​drzej Ry​biń​ski, Nie li​czę go​dzin i lat Bol​ter, Daj mi tę noc Ca​ta​lin Jo​san, Oglin​da Mea Dwa Plus Je​den, Win​da do nie​ba Fra​nek Ki​mo​no, Dysk dżo​kej i King Bru​ce Lee Ka​ra​te Mistrz Hap​py End, Jak się masz, ko​cha​nie? Kacz​ki z No​wej Pacz​ki, Pio​sen​ka wa​ria​ta i Roll-ni​czyj blu​es Kry​sty​na Proń​ko, Psalm sto​ją​cych w ko​lej​ce Lady Pank, Tacy sami Lom​bard, Prze​żyj to sam Ma​ria Ko​terb​ska, Ka​ru​ze​la Sta​ni​sław Grze​siuk, Komu dzwo​nią Ter​cet Eg​zo​tycz​ny, Pa​me​lo, że​gnaj oraz Pierw​sza ka​dro​wa, au​tor nie​zna​ny (Raz w prze​lo​cie se​zo​no​wym...), au​tor nie​zna​ny

Roz​dział 1 Jak się masz, ko​cha​nie? HALO, TO JA. Sły​szy​cie głos, a nie wi​dzi​cie, kto do was gada? Przy​zwy​czaj​cie się do zdzi​wie​nia, bo nie​jed​no jesz​‐ cze przed wami. Kie​dy obcy fa​cet opo​wia​da wam swo​je ży​cie, to je​dy​ne, co mo​że​cie zro​bić, to na​lać mu kie​li​cha i mil​czeć. Niech się chło​pi​na wy​ga​da. Daj​cie mu szan​sę, żeby raz jesz​cze prze​żył to, co prze​żył. Ze mną to było tak. Kie​dy skoń​czy​łem dwa​dzie​ścia dzie​więć lat, zo​sta​łem cink​cia​rzem. Zaj​mo​wa​łem się tym, co bank, ale bar​dziej bez​po​śred​nio. Wa​lu​tę wy​mie​nia​łem, kur​sy na​li​cza​łem. Wcze​śniej trud​ni​łem się róż​ny​mi in​te​re​sa​mi, dłu​go by ga​dać. Ale ni​g​dy od ni​ko​go for​sy nie że​bra​łem i za​wsze coś w port​fe​lu dźwię​cza​ło, na​wet je​śli le​d​wo star​czy​ło na zupę w mlecz​nym. Nie na​rze​ka​łem ni​g​dy, bo to się trze​ba ota​‐ czać od​po​wied​nim to​wa​rzy​stwem, któ​re zgi​nąć nie da i w ra​zie cze​go przy​sło​wio​wą krom​kę wód​ki pod​‐ su​nie. Czy zda​je​cie so​bie spra​wę, jaka to cięż​ka pra​ca za​ra​biać pie​nią​dze na pie​nią​dzach? Ile to ludz​kich uczuć wy​ma​ga, aby żyć mię​dzy ho​te​lem a dan​cin​giem, ła​pać klien​tów wy​sia​da​ją​cych z sa​mo​cho​dów na za​gra​nicz​nych bla​chach? Ta​nio ku​pić, dro​go sprze​dać? Ha​ro​wać na ro​dzi​nę, co nie​wdzięcz​nie po​tem no​‐ sem bę​dzie krę​cić nad szyn​ką HAM z pe​wek​su? Całe ży​cie ro​bi​łem, co mo​głem, aby ro​dzi​na głod​na nie cho​dzi​ła. Aby żona mia​ła na szmin​kę, a dzie​‐ cia​ki na dżin​sy. Całe ży​cie ty​ra​łem, ręce so​bie bru​dzi​łem szem​ra​ny​mi in​te​re​sa​mi. Oczy za​snu​wał wi​dok po​dej​rza​nych fa​ce​tów prze​my​ka​ją​cych pod od​dzia​łem ban​ku. I w gło​wie tyl​ko sło​wa: „Cieńdź many, do​‐ la​ry, obce wa​lu​ty, bony sprze​dam, ku​pię, war​to”. Było war​to sta​rać się całe ży​cie. I choć jego ko​niec na​‐ stą​pił na​gle i nie​za​po​wie​dzia​nie, to ni​g​dy ni​cze​go nie ża​ło​wa​łem. Ni​cze​gu​sień​ko. Je​stem z Bie​lan, to wie​le wy​ja​śnia. Na​sza na​cja uwiel​bia za​ba​wę, pew​nie przez tę tra​dy​cję z ka​ru​ze​la​‐ mi i pik​ni​ka​mi. A sko​ro się lubi po​tań​czyć i po​pić, to na​le​ży so​bie zna​leźć taką pra​cę, żeby w tym nie prze​szka​dza​ła i jesz​cze da​wa​ła fun​du​sze. Zresz​tą do pra​cy zwy​kłej to ra​czej mi nie było po dro​dze, po​‐ nie​waż je​stem oso​bą wraż​li​wą i nad sobą sze​fów mieć nie mogę, gdyż mnie draż​nią i nie​po​ko​ją. Raz po​sze​dłem na bu​do​wę. Ja​koś wte​dy nie szedł prze​myt z RFN-u, trze​ba było za​ła​tać dziu​rę w bu​‐ dże​cie i po​zbie​rać na nowe in​we​sty​cje. Oj​ciec mi za​wsze po​wta​rzał: „Fach w ręku – ży​cie bez lęku”. Coś tam więc umia​łem mu​ro​wać, przy​pi​ło​wać, zwy​kłe czyn​no​ści mę​skie. Przy​jął mnie maj​ster w wie​ku przed​gro​bo​wym. Wiel​ki, spa​sły i z wy​raź​ną cho​ro​bą al​ko​ho​lo​wą prze​ja​wia​ją​cą się de​lir​ką i trzę​siaw​ką. Ka​zał mi wejść na dach. Tak jak sta​łem, bez za​bez​pie​cze​nia. Bio​rę dra​bi​nę, a tam co dru​gi szcze​be​lek. My​ślę so​bie: „Spraw​dza mnie, sta​ruch. Pa​trzy, czy dam radę”. Wcho​dzę więc i czu​ję, jak pode mną ugi​na​ją się spróch​nia​łe de​secz​ki. Ja​koś chwy​ci​łem się gzym​‐ su i wla​złem na górę. Tam jak na pa​tel​ni. Cały dzień w słoń​cu kła​dłem papę. Zsze​dłem le​d​wo na zie​mię zmę​czo​ny i głod​ny, a fa​cet mi mówi, że się nie na​da​ję do ro​bo​ty i na​wet na dniów​kę nie za​słu​gu​ję. Po​pa​‐ trzy​łem mu głę​bo​ko w oczy, strzyk​ną​łem śli​ną na piach i jak nie kop​nę tej, po​żal się Boże, dra​bin​ki, jak mu wią​chy nie po​ślę. Tyle mnie wi​dzie​li!

Po pro​stu do pra​cy się zwy​kłej nie na​da​ję, bo nie lu​bię, jak mnie kto w bam​bu​ko robi. Za cwa​ny je​stem na dy​ma​nie. Wolę wła​sne wał​ki krę​cić i w nie​pew​no​ści na od​po​wied​ni mo​ment cze​kać niż się pro​sić o uczci​wie za​ro​bio​ną for​sę. Ja je​stem z Ma​ry​monc​kiej, ja mam swój ho​nor. O pra​cy już mó​wi​łem, to może te​raz tak zwa​na sy​tu​acja ro​dzin​na. W domu mia​łem dwój​kę dzie​ci: chłop​ca i dziew​czyn​kę, jak pew​nie wszy​scy w Pol​sce. Ja​cek – syn pier​wo​rod​ny, uko​cha​ny. Agat​ka – cór​‐ ka, bar​dziej do mat​ki się kle​iła. Ale syn to po pro​stu ja, syn to oj​cow​skie prze​dłu​że​nie i cała duma, któ​rą w ogó​le męż​czy​zna może po​sia​dać wzglę​dem in​ne​go czło​wie​ka. Za sy​nem sko​czę w ogień. Jak tak na nie​‐ go pa​trzy​łem, kie​dy sie​dział po ro​bo​cie i wci​nał scha​bosz​cza​ka, to aż łzy mę​sko​ści na bro​dę mi ska​py​wa​‐ ły. Ta​kie to uczu​cia czło​wiek we​wnątrz ser​ca od​czu​wa. Ta​kie to od​czu​cia głę​bo​kie. Ro​dzi​na, cie​pło, mi​łość. To są moje obec​ne na dzień dzi​siej​szy war​to​ści. Kie​dyś było ina​czej. Moja dro​ga do oj​co​stwa nie była taka chwa​leb​na i ra​czej jako przy​kład słu​żyć nie mogę. Mó​wiąc wprost: wstyd aż o tym mó​wić, ale Ja​cek miał mieć inną mat​kę i pra​wie zo​stał​by bez ojca. Je​śli cho​dzi o mat​kę, to też tro​chę wsty​du w mó​wie​niu, co czło​wiek czu​je, bo ja naj​pierw ko​cha​łem się w Zo​ś​ce. Na mi​łość nie po​ra​dzisz, mą​dre​go na te bu​rze nie zna​lazł nikt. Ale obec​nie Zoś​ka to inna ko​bie​ta niż kie​dyś. Uwa​żam, że po​wi​nie​nem pań​stwu o niej opo​wie​dzieć. Męż​czyź​ni w ogó​le za mało ga​da​ją, aj, to te​raz z wie​kiem wi​dzę, że za mało o na​szych emo​cjach roz​ma​wia​my. A to prze​cież nie ma nic nie​wła​ści​we​go, że się chłop za​ko​cha czy coś. Tak więc Zoś​ka. To jest te​raz taka lo​kal​na wa​riat​ka – no, ktoś tę funk​cję musi za​wsze peł​nić. Jak ni​ko​‐ mu nie szko​dzi, ni​ko​go nie za​bi​ja, to cze​mu nie być sza​lo​nym? Niech so​bie każ​dy żyje, jak chce. I wszyst​ko by​ło​by do​brze, gdy​by nie ten smród i ro​ba​le. Po pierw​sze, w ogó​le się od lat nie myła, bo nie mia​ła w czym. Cała wan​na za​wa​lo​na była sta​ry​mi tor​ba​mi, szma​ta​mi i Bóg wie, czym jesz​cze. Jak ja​‐ kieś mu​zeum bez do​ta​cji, co to czło​wiek wcho​dzi, szu​ra​jąc spe​cjal​ny​mi pa​pu​cia​mi, i za​raz wy​cho​dzi, bo nud​no. Wan​na ni​czym współ​cze​sne dzie​ło sztu​ki, któ​re​go nikt nie ro​zu​mie, więc na wszel​ki wy​pa​dek nie ru​sza. Smród cia​ła. Do tego smród wło​sów. Nie wie​dzieć cze​mu baba sma​ro​wa​ła so​bie co​dzien​nie gło​wę naf​tą czy ja​kimś dziw​nym ole​jem. Na​kła​da​ła na tłu​ste strą​ki chu​s​tecz​kę i cza​sa​mi na to czap​kę. Spe​cy​fik pa​ro​wał w środ​ku, nie​mal wgry​zał się w jej czasz​kę, a przy oka​zji w noz​drza osób, któ​re sta​ły naj​bli​żej. Raz się są​siad spy​tał, czym ona tak śmier​dzi. – Bo to się po ko​ry​ta​rzu cho​dzić nie da, od razu czuć, że tu pani ła​zi​ła. Do skle​pu też nie da rady wejść, po​wie​trze jesz​cze dłu​go utrzy​mu​je te wo​nie. Baba na to od​po​wie​dzia​ła, że jak się cała wy​sma​ru​je ole​jem, to obce siły jej się nie ima​ją i od razu jest bar​dziej bez​piecz​na. – Chcą mnie znisz​czyć, chcą mnie za​bić, ale ich psy mnie nie wy​tro​pią, bo za​raz ich za​pach zmy​li. Za​‐ raz ich zgu​bię. I co było ro​bić, prze​cież wa​riat​ce nie prze​tłu​ma​czysz, bo łeb głu​pi i ga​daj jak do ścia​ny. Ona tam swo​‐ je wie i tyle. Poza tym ob​cej ko​bi​ty na siłę nie umy​jesz. Ja​dwi​ga jej kie​dyś skro​pi​ła wy​cie​racz​kę per​fu​‐ ma​mi z kio​sku, to tyl​ko go​rzej było, bo te słod​ka​we zgnił​ki wy​mie​sza​ły się z kiep​skiej ja​ko​ści ko​sme​ty​ka​‐ mi i le​d​wo było wy​trzy​mać. Do​zor​ca się darł, żeby do nie​go pre​ten​sji nie było, że nie do wy​trzy​ma​nia na klat​ce. Bo na koń​cu na​le​ży do​dać jesz​cze smród z miesz​ka​nia i oko​lic. W sa​mym lo​ka​lu było dusz​no i czło​‐

wiek mu​siał w nim od​dy​chać jak ryba na brze​gu. Li​sto​nosz kie​dyś mó​wił, że jak mu drzwi otwo​rzy​ła po eme​ry​tu​rę po ro​dzi​cach, to aż buch​nę​ło zjeł​cza​łym po​wie​trzem. Po​wie​trzem trzy​ma​nym na spe​cjal​ne oka​‐ zje i dla spe​cjal​nych go​ści. Nie wia​do​mo, jak ona tam całe dnie spę​dza​ła, jak ona się tam prze​miesz​cza​ła. Wy​cho​dzi​ła tyl​ko w nocy, kie​dy nikt nie pa​trzył. Twarz sma​ro​wa​ła ole​ja​mi rze​pa​ko​wy​mi albo ma​jo​ne​zem, bo to niby na cerę i ogól​ne wzmoc​nie​nie tkan​ki ner​wo​wej. Grze​ba​ła w śmie​ciach całą sobą. Prze​chy​la​ła się jak żu​raw, drża​ła chwi​lę nad cze​lu​ścią ko​sza, po czym jed​nym zgię​ciem za​nu​rza​ła się w od​pad​kach i wy​cią​ga​ła z nich zdo​bycz, trzy​ma​jąc ją w za​ci​śnię​tej pię​ści. Bała się, że za​raz ktoś przy​cza​jo​ny wy​rwie jej skarb i pry​śnie w mrok nie​przy​ja​znej nocy. Eme​ry​tu​ra po ro​dzi​cach i wła​sna ren​ta szły na kawę i pa​pie​ro​sy, te dwa trzy​ma​ją​ce wie​lu lu​dzi przy ży​ciu sma​ko​ły​ki. Te nek​ta​ry, te tle​ny do​star​cza​ne łap​czy​wie do płuc na po​do​bień​stwo ko​mi​na, tyl​ko na od​wrót – z góry leci na dół i tam już zo​sta​je. Wszyst​ko do środ​ka, wszyst​ko za​ku​rzo​ne, w dy​mie roz​sma​‐ ko​wa​nym na ję​zy​ku. Prze​mie​lo​nym mię​dzy zę​ba​mi. Dy​mie zje​dzo​nym na śnia​da​nie, dy​mie stra​wio​nym na ko​la​cję. Zoś​ka piła też syp​ką her​ba​tę, gry​zła fusy z pa​sją. Za każ​dym ra​zem po​bu​dza​ła sztucz​nie swój or​‐ ga​nizm. Żeby krew w nim pul​so​wa​ła po ca​łym cie​le ni​czym woda w ru​rach. Cza​sa​mi ktoś ją wi​dział idą​cą od La​sku Bie​lań​skie​go, mru​czą​cą do sie​bie. Hra​bi​ny osie​dlo​we od​wra​‐ ca​ły się wte​dy te​atral​nie i rzu​ca​ły tyl​ko: – Nie pa​trzy​my w tam​tą stro​nę, gdyż aż wstyd! Jak trę​do​wa​tą trak​to​wa​li, jak nie​wi​docz​ny wrzód, pro​blem nie do roz​wią​za​nia. Jak dzi​wacz​kę, wa​riat​‐ kę, świ​ru​sa, bru​da​sa, idiot​kę, Głu​pią Zoś​kę, śmie​cia​rę. Jak śmie​cia sfik​so​wa​ne​go i tyle. A ona kro​czy​ła przed sie​bie wy​pro​sto​wa​na jak stru​na, co jej po licz​nych lek​cjach ba​le​tu zo​sta​ło. Zda​‐ wa​ło się, że nie wi​dzi ni​ko​go, tych wszyst​kich ukrad​ko​wych spoj​rzeń i za​ty​ka​nia nosa. Tych fi​lo​wań spod kąta oka, tych pu​kań w czo​ło. Na co wy mi, na co ja wam! Miesz​ka​ła w blo​ku od po​cząt​ku, naj​pierw z ro​dzi​ca​mi, a po ich śmier​ci sama ze swo​imi skar​ba​mi. Z całą ro​dzi​ną zro​bio​ną z ga​zet i szmat. Ze świ​tą kró​lew​ską stwo​rzo​ną z pla​sti​ko​wych pu​de​łek po ma​śle i ludz​kich resz​tek typu koł​tun wło​sów ze szczot​ki. I z pru​sa​ka​mi. Ile ich tam było! Set​ki, ty​sią​ce brą​zo​‐ wych pan​ce​rzy two​rzą​cych ar​mię go​to​wą na wszyst​ko. Lu​dzie de​ner​wo​wa​li się na nią, że je ho​du​je, a te roz​prze​strze​nia​ją się po ca​łym blo​ku, ale z dru​giej stro​ny przy​zwy​cza​ili się do tego. Kła​dli pod jej drzwia​mi pa​pie​rzy​ska, cza​sem na​wet książ​ki. Trak​to​wa​li jak pry​wat​ne wy​sy​pi​sko. Wo​le​li wje​chać z tym na dzie​wią​te pię​tro niż zjeż​dżać win​dą na sam dół i jesz​‐ cze klu​czy​kiem otwie​rać sta​rą kla​pę. Ob​ra​sta​ła więc Zoś​ka w reszt​ki i co​raz bar​dziej po​grą​ża​ła się w so​bie. Uwa​ża​ła, że jest ko​lek​cjo​ner​‐ ką. Że zbie​ra ory​gi​nal​ne dzie​ła sztu​ki. Nie po​zwa​la​ła nic wy​rzu​cić, bo to cen​ne. Cza​sa​mi wy​da​wa​ło mi się, że ja też je​stem ko​lek​cjo​ne​rem. Ktoś po​wie: „pie​nię​dzy”. Ale to nie tak. Wo​lał​bym sie​bie wi​dzieć jako ko​lek​cjo​ne​ra szczę​śli​wych chwil. Ta​kich, któ​re aż bolą, prze​cho​dzą pro​sto do żo​łąd​ka i zo​sta​ją w nim do stra​wie​nia. Chwil, któ​re są raz na ja​kiś czas, do​zo​wa​ne przez los z czu​ło​‐ ścią i dba​niem o to, aby nie przedaw​ko​wać i nie zmy​lić nas. Że​by​śmy nie po​my​śle​li, że ży​cie jest świet​‐ ne. Ot, ta​kie w sam raz. ...prze​pra​szam, tro​szecz​kę się roz​tkli​wi​łem. Co to ja chcia​łem?

Kie​dy za​pa​dał zmrok, a w blo​ku mi​go​ta​ły świa​teł​ka te​le​wi​zo​rów, Zoś​ka za​czy​na​ła tań​czyć i śpie​wać. Na po​cząt​ku ci​cho i po​wścią​gli​wie, a za​raz po​tem obłą​kań​czo i de​spe​rac​ko. Bez od​de​chu. Chcia​ła lu​‐ dziom wy​śpie​wać swo​je żale i za​po​mnieć je, ale oni tyl​ko stu​ka​li mio​tłą w su​fit albo wa​li​li młot​kiem w ka​lo​ry​fer i uci​sza​li ją. – Czy pani może, jako ad​mi​ni​stra​cja, zro​bić coś z tą wa​riat​ką? Bo nie dość, że zno​si pół oko​li​cy do miesz​ka​nia, to jesz​cze tu​pie po no​cach nad gło​wą i nie wia​do​mo, czy ma pa​dacz​kę, czy te ster​ty ga​zet na nią spa​da​ją. Czyn​szu nie pła​ci​ła, ale za​wsze ja​koś ad​mi​ni​stra​cja, a to za​gu​bi​ła jej pa​pie​ry, a to pu​ka​ła, ale nikt nie otwo​rzył. Siłą baby nie chcie​li wy​no​sić. Po​dob​no jej mat​ka współ​za​kła​da​ła spół​dziel​nię. Bali się jej zza gro​bu. – Le​piej zo​sta​wić w spo​ko​ju, już trud​no. Nie​dłu​go umrze, to sama ze sobą zro​bi po​rzą​dek. Tak w biu​rze ga​da​ły mię​dzy sobą urzęd​nicz​ki. – Po​dob​no pre​zes to się kie​dyś ko​chał w tej Głu​piej Zo​ś​ce, za​nim zwa​rio​wa​ła. I za każ​dym ra​zem, jak ona po po​dwór​ku prze​cho​dzi, to jemu ser​ce pęka, bo mia​ła zo​stać jego żoną. Ale by miał te​raz na gło​wie pro​ble​mów! Czy​li nie tyl​ko ja po osie​dlu cho​dzę ze zła​ma​nym ser​cem. Może to przez igra​nie z ludz​ki​mi uczu​cia​mi Zoś​ka osza​la​ła? Kara musi być, na wszyst​kich przyj​dzie kry​ska na ma​ty​ska. Cho​ciaż z dru​giej stro​ny może i jej ży​cie po​to​czy​ło​by się ina​czej, gdy​by nie sa​mot​ność. I duma, że daw​na ar​tyst​ka Te​atru Wiel​kie​go tak koń​czy swo​je ży​cie. Taka to pri​ma​don​na śmie​cio​wa, taka to so​list​ka z ro​ba​lo​we​go te​atru. Bo Zoś​ka była kie​dyś pięk​na. Ni​g​dy nie było po niej wi​dać wie​ku, zmę​cze​nia. Rów​nież emo​cji. Nie cho​dzi​ła, tyl​ko jak​by su​nę​ła nad chod​ni​kiem. Była cien​ka i ete​rycz​na, nad​gar​stek za​mie​rał nad jej gło​wą, kie​dy na​gle prze​cią​ga​ła się gdzieś przy klat​ce scho​do​wej. I wszy​scy za​mie​ra​li w ocze​ki​wa​niu na al​lon​ge. A ona nie​obec​nym wzro​kiem błą​dzi​ła po brud​nych ścia​nach i do pi​ru​etów się szy​ko​wa​ła. W blo​ku był pry​wat​ny te​atr, jak nic. Wy​stę​py bez​płat​ne dla tych, co chcie​li przez chwi​lę w sza​rym blo​ku, w sza​rym mie​ście zo​ba​czyć okruch pięk​na. Jak ja ko​cha​łem Zoś​kę. Te​raz, jak się na nią pa​trzy, to wy​cho​dzi na to, że ko​cha​łem wa​riat​kę w szma​‐ tach mam​ro​czą​cą do sie​bie. Ja je​stem czło​wie​kiem po​waż​nym, prze​cież je​stem biz​nes​me​nem. To nie ucho​dzi mieć uczu​cia wzglę​dem ko​bi​ty trą​co​nej na umy​śle. Ale kie​dyś... ech, kie​dyś! Może opo​wiem po krót​ce. Wpro​wa​dzi​ła się na Pod​le​śną w roku 1963 z ro​dzi​ca​mi, jak i ja. By​łem dwu​dzie​sto​let​nim ka​wa​le​rem. Mat​ka go​ni​ła do ro​bo​ty, a ja po​ma​ga​łem pry​wa​cia​rzom spro​wa​dzać pla​sti​ko​we opa​ski i ku​beł​ki. Jeź​dzi​‐ łem po oko​licz​nych wsiach, coś tam od chło​pów sku​po​wa​łem. Raz jed​ne​go ti​row​ca pro​si​łem o trans​port aż z Ho​lan​dii. Niby to szło do han​dlu ofi​cjal​ne​go, ale po jed​nym trans​por​cie się kra​dło i do pry​wat​nej ini​cja​ty​wy na pa​wi​lo​ny. Ja​koś pie​nią​dze szły, było i na do​ło​że​nie się do miesz​ka​nia i na im​pre​zy. Mat​ce dwa razy ta​kie ciu​chy ku​pi​łem, że nie wie​dzia​ła, jak mi dzię​ko​wać. Od stóp do głów ubra​łem, stać mnie było. Wszyst​ko za ten pla​stik. Kie​dy pierw​szy raz na klat​ce zo​ba​czy​łem Zoś​kę, to mnie po pro​stu rąb​nę​ło. Pierw​sza myśl: „Zo​sta​nie moją żoną i dam jej wszyst​ko, cze​go bę​dzie chcia​ła”. Pięk​na była jak nie z tego osie​dla. Na ca​łym Ma​ry​‐ mon​cie ta​kiej nie znaj​dziesz i Wrze​cio​na nie star​czy na szu​ka​nie jej po​do​bi​zny. No jak nim​fa z ka​nał​ku, co się wy​ło​ni​ła i ma​cha​ła do mnie dło​nią szczu​płą. Te dło​nie to jej zo​sta​ły do te​raz, ta​kie od lal​ki.

Gło​wę trzy​ma​ła pro​sto i nie pa​trzy​ła w oczy ta​kim śmie​ciom jak ja. Mia​łem le​d​wo co wy​le​czo​ny trą​‐ dzik, ma​sko​wa​łem wże​ry od krost buj​nym wą​sem. W moim oso​bi​stym mnie​ma​niu by​łem kró​lem ży​cia, ale spo​tka​nie z Zoś​ką uzmy​sło​wi​ło mi, że je​stem ni​kim. Nie po​do​ba​ło mi się to od​kry​cie, ale jed​no​cze​śnie po​wzią​łem de​cy​zję o zro​bie​niu wszyst​kie​go – ro​zu​mie​cie, wszyst​kie​go – żeby jej było na świe​cie do​brze. I żeby ze mną była. Kła​dłem kwia​ty na wy​cie​racz​kę, pi​sa​łem kul​fo​na​mi: I law ju, żeby wie​dzia​ła, że nie je​stem byle kmio​‐ tem. Ale nic. Z jej stro​ny bez​re​ak​cyj​ne mi​ja​nia i nie​zau​wa​ża​nie mych za​bie​gów. Boże, jak ja cier​pia​łem! No​ca​mi krą​ży​łem po ko​ry​ta​rzach, na​słu​chi​wa​łem. Ma​rzy​łem, aby wra​ca​ła skądś i że​bym mógł od​pro​wa​‐ dzić ją do drzwi. Nic z tego. Za​bor​czy ro​dzi​ce byli przy niej nie​mal za​wsze. Pil​no​wa​li je​dy​nacz​ki, ba​let​‐ nicz​ki, ślicz​not​ki. Pil​no​wa​li przed ta​ki​mi ny​gu​sa​mi jak ja. Po​dob​no byli Ży​da​mi. W blo​ku tak na nich mó​wi​li. Do​zor​czy​ni coś tam opo​wia​da​ła i wtrą​ca​ła: – To u tych Ży​dów by​łam. My​łam im okna, nie​źle pła​ci​li. Sta​łam na pa​ra​pe​cie, a ona sie​dzia​ła przy sto​le. Obok niej cór​ka. Wy​glą​da​ły jak z dom​ku dla la​lek. Wy​glą​da​ły jak za​cza​ro​wa​ne. No pew​nie, ta​kie la​lecz​ki szma​ty do łap nie we​zmą, bo to za ni​skie pro​gi na ży​dow​skie nogi. Pew​nie i zło​to gdzieś w re​ga​‐ le trzy​ma​ją. Ale kto ich tam wie! Mi tam to nie prze​szka​dza​ło. Dla mnie to ona mo​gła​by być Cy​gan​ką. Co za róż​ni​ca. Pew​ne​go dnia je​cha​łem z nią tram​wa​jem. Ona sie​dzia​ła, ja nad nią sta​łem. Nie​ste​ty po kil​ku głęb​szych. Okrop​nie się wsty​dzi​łem, że wy​czu​je ode mnie wód​kę i wyj​dę na me​ne​la. Prze​ły​ka​łem śli​nę, żeby się otrzeź​wić. Sku​pia​łem wszel​ką wolę na tym, że jadę, że sto​ję, że wiem, gdzie góra, a gdzie dół. Ona trwa​ła w so​bie, wy​pro​sto​wa​na, pa​trzą​ca w okno. Je​cha​ła tram​wa​jem, a jak​by była w in​nym fil​‐ mie, jak​by zu​peł​nie nie przy​sta​wa​ła do miej​sca, w któ​rym się zna​la​zła. Nie​obec​na, pięk​na, o mat​ko, ile bym dał, żeby na mnie spoj​rza​ła. I wte​dy wsia​dło dwóch ty​pów, gdzieś przy Hali Ma​ry​monc​kiej. No ewi​dent​nie na​rą​ba​nych. Zlu​stro​wa​‐ li wa​gon, zo​ba​czy​li ją. Od razu zo​rien​to​wa​łem się, że ją na​mie​rzy​li, że wy​czu​li w niej ofia​rę. Ści​sną​łem po​ręcz, dru​gą ręką się​gną​łem do kie​sze​ni po scy​zo​ryk. Przy​szła wi​docz​nie chwi​la, w któ​rej będę mu​siał wal​czyć o Zo​się. Roz​sta​wi​łem nogi, wszyst​kie zmy​sły były w po​go​to​wiu. – Co jest, ku​rew​ko, sama tak je​dziesz? Dwóch od​ra​ża​ją​cych tro​glo​dy​tów, już go​rzej być nie mo​gło. Zna​łem ich tro​chę, wa​łę​sa​li się po oko​li​‐ cy. Nie wiem, z kim trzy​ma​li, ale ko​ja​rzy​łem te mor​dy. By​łem go​to​wy je po​ciąć, byle tyl​ko ura​to​wać ho​‐ nor dziew​czy​ny. By​łem go​tów rzu​cić im się do gar​dła. Al​ko​hol wy​pa​ro​wał, by​łem te​raz czę​ścią swo​ich mię​śni, czę​ścią żył, któ​re wręcz wy​cho​dzi​ły zza skó​ry i plą​ta​ły się wo​kół mo​ich nad​garst​ków i ra​mion. – Nie​mo​wa ja​kaś czy co? Patrz na pa​nów, jak grzecz​nie do cie​bie mó​wią, suko! Po​stać dziew​czy​ny ani drgnę​ła. Może to ten ba​let, a może strach, co pa​ra​li​żu​je ścię​gna i spra​wia, że sta​je​my się po​dob​ni do za​ją​ca na polu, któ​re​go trop zła​pa​ły psy. Nie chcia​łem cze​kać na ciąg dal​szy, chcia​łem jak naj​szyb​ciej skró​cić tę sce​nę. Z głę​bi sie​bie, sta​ra​jąc się pa​no​wać nad gło​sem, sta​ra​jąc się imi​to​wać ton lwa czy smo​ka, wy​ce​dzi​łem: – Zo​staw​cie ją, ale już! Po​tem było tak. Oni coś krzyk​nę​li, po​czu​łem cios w gło​wę i mo​krą falę, któ​ra za​sło​ni​ła mi wzrok. Po​‐ czu​łem, że osu​wam się na zie​mię i że tram​waj na​gle ha​mu​je. Ką​tem oka zo​ba​czy​łem tyl​ko, że Zo​sia ucie​‐

ka przez drzwi, ale nikt jej nie goni. Gno​je sku​pi​li się na mnie. Bili mnie i ko​pa​li wszę​dzie, gdzie się da. Na na​stęp​nym przy​stan​ku chy​ba znu​dzi​li się ka​to​wa​niem, bo wy​sie​dli. W tram​wa​ju pa​no​wa​ła ci​sza. Dość spo​ro lu​dzi, ale jak​by ni​ko​go. Je​cha​łem jesz​cze tro​chę i wy​sia​dłem. Mu​sia​łem le​żeć na ław​ce i ła​pać od​dech, aby na​brać sił do wsta​nia. Uśmie​cha​łem się mimo wszyst​ko. Obro​ni​łem ją. Ona mnie za​uwa​ży​ła. By​łem od​waż​ny. Cze​go jesz​cze fa​cet po​trze​bu​je do szczę​ścia? Od​po​wiedź do​sta​łem kil​ka dni póź​niej, kie​dy – jesz​cze ku​le​jąc – sze​dłem w stro​nę blo​ku. Do​go​ni​ła mnie, de​li​kat​nie do​tknę​ła ra​mie​nia i spoj​rza​ła w oczy: – Bar​dzo panu dzię​ku​ję. Co ja wam będę mó​wił. No wte​dy to mo​gło​by już nic wo​ko​ło nie ist​nieć i tyl​ko ja bym tak stał i ona by tak sta​ła, do​ty​ka​jąc mnie, i po pro​stu dzię​ku​ję za uwa​gę, mogę umrzeć. Coś tam od​chrząk​ną​łem, coś tam wy​mam​ro​ta​łem. Ona uśmiech​nę​ła się, po​szła. Ja zo​sta​łem. Z za​krzep​‐ nię​tym stru​pem na czo​le, po​obi​ja​ny, szczę​śli​wy, za​ko​cha​ny. Naj​lep​szy ry​cerz w mie​ście, któ​ry do​stał me​‐ dal. Wy​da​wa​ło mi się, że to do​pie​ro po​czą​tek. Ale nic wię​cej nie na​stą​pi​ło. Było jak do​tych​czas. Ona nie​obec​na, pra​wie w ogó​le nie​po​ja​wia​ją​ca się w oko​li​cy. Jej ro​dzi​ce, któ​rzy te​raz wo​zi​li ją wszę​dzie i pil​no​wa​li na​wet w skle​pie. I ja – kom​bi​nu​ją​cy for​sę, ma​rzą​cy o mi​ło​ści i opier​da​la​ny przez ko​le​gów, że je​stem taki nie​sku​pio​ny i że kie​dyś to mo​gli na mnie li​czyć, a te​raz to o ba​bach my​ślę cią​gle i kie​dyś to się źle skoń​czy. – Kosa w że​bro i pa, pa! – tak cią​gle ga​da​li mi na ucho. Nie dba​łem o to. Uwa​ża​łem, że sta​nie się, co ma się stać, i nie mam na to wpły​wu. Lu​bi​łem ży​cie, ale w ogra​ni​czo​ny spo​sób. Nie mia​łem wiel​kich pla​nów i nie ocze​ki​wa​łem zbyt wie​le. Zo​sia mnie igno​ro​wa​‐ ła, za​czy​na​łem wąt​pić w to, że mógł​bym z nią być. By​łem mło​dy, chcia​łem się ba​wić. Po​zna​wa​łem inne ko​bie​ty. Na chwi​lę, na za​po​mnie​nie, na słod​kie unie​sie​nia. Ro​dzi​ce co​raz czę​ściej mó​wi​li, że bu​do​wa domu po​chła​nia wszyst​kie oszczęd​no​ści, ale nie​ocze​ki​wa​na śmierć bab​ci i spa​dek po niej przy​spie​szy​ły wy​koń​cze​nie bliź​nia​ka w Otwoc​ku. Już nie wspo​mnę, że oj​‐ ciec przed śmier​cią prze​grał dom w kar​ty. To dłu​ga hi​sto​ria. Po​dob​no wrzu​ci​li mu coś do drin​ka, stra​cił zu​peł​nie ro​zum. Wpadł w szał, że prze​gry​wał. W ja​kimś sza​leń​stwie za​sta​wił do​słow​nie wszyst​ko, co miał. Po​tem chciał się wy​co​fać, ale grał z pro​fe​sjo​na​li​sta​mi. Przy​je​cha​li do jego domu, stra​szy​li. Od​dał im oszczęd​no​ści, prze​pi​sał dom. Do​brze, że miesz​ka​nie na Pod​le​śnej było for​mal​nie moje. To nie jego wina, na​praw​dę. On nie z tych, co prze​gry​wa​ją. To tam​ci go osku​ba​li, tam​ci wszyst​kie​mu, chu​je, win​ni. Mat​ka mu​sia​ła do swej sio​stry ucie​kać, a oj​ciec znik​nął na ja​kiś czas po ca​łej afe​rze. Po wy​jeź​dzie ro​dzi​ców do Otwoc​ka zo​sta​łem w dwóch po​ko​jach sam. Le​piej być nie mo​gło. My​śla​‐ łem o moim star​szym bra​cie, któ​ry uto​pił się w Gli​nian​kach, kie​dy miał szes​na​ście lat. Gdy​by żył, miesz​‐ kał​by ze mną. Bra​ko​wa​ło mi go, ale by​łem też na tyle głu​pi, żeby ból za​mie​nić w eks​cy​ta​cję. Cie​szy​łem się, że je​stem sam na wło​ściach, że nikt nie bę​dzie mi się plą​tał po cha​łu​pie. W wa​ka​cje ro​dzi​ce się wy​pro​wa​dzi​li, a ja zro​bi​łem pa​ra​pe​tów​kę. Ech, star​si są​sie​dzi to pew​nie do tej pory ją wspo​mi​na​ją. Kie​dy mnie wi​dzie​li na ko​ry​ta​rzu, to cza​sem za​chcie​wa​ło im się wspo​mi​nek. Krę​ci​li gło​wa​mi i wzdy​cha​li:

– Wie​siu, Wie​siu, pa​mię​ta​my, jak żeś pół blo​ku za​lał i mi​li​cja wszyst​kich mu​sia​ła roz​ga​niać. Star​si lu​dzie ko​lo​ry​zu​ją, ich pa​mięć lubi po​skrę​cać, prze​ina​czać, de​mo​ni​zo​wać i ro​bić aneg​dot​ki z byle gów​na. Fak​tem jed​nak było, że im​pre​za była uda​na, a my​śmy so​bie ni​cze​go nie ża​ło​wa​li. Doba na doł​ku w peł​ni wy​star​czy​ła, aby wy​trzeź​wieć, wró​cić i kon​ty​nu​ować sza​leń​stwa. Wte​dy też po​zna​łem Jadź​kę. Była z jed​nym kum​plem, prze​zwi​sko miał Słoń czy Szym​pans, już te​raz nie pa​mię​tam. Pra​co​wał w zoo, to stąd. Śmier​dział od​cho​da​mi, ale za​wsze miał co opo​wia​dać. Dziew​czy​ny to lu​bi​ły. Po​pi​sy​wał się przed nimi, ob​ra​zu​jąc ży​cie zwie​rząt. Ile zmy​ślał, ile w tym praw​dy prze​my​cał – nie​istot​ne. La​ski za​wsze wzru​sza​ły się przy opo​wie​ściach o zwie​rzę​tach, no co zro​bić. Ja bym co naj​wy​żej mógł przy​ta​czać hi​sto​rie z kom​bi​no​wa​nia trans​por​tu przed cel​ni​ka​mi, ale to fa​scy​‐ no​wa​ło tyl​ko tych, co sami sie​dzie​li w ta​kiej ro​bo​cie. Dla in​nych to była czar​na ma​gia i oży​wia​li się tyl​‐ ko, kie​dy pa​da​ły kon​kret​ne sumy, któ​re ko​si​łem na ta​kich za​ba​wach. Cała resz​ta to były nud​ne pod​ró​by sen​sa​cyj​nych fil​mów nada​wa​nych w ki​nie. Jadź​ka była tro​chę ład​na, tro​chę za​baw​na. Baba-kum​pel. Lu​bi​łem ta​kie, bo nie trze​ba się było przy nich sta​rać i nie ro​bi​ły tych wszyst​kich fo​chów i achów. Chcesz wód​ki? Chcesz do kina? Chcesz zro​bić loda? Wszyst​ko pro​ste, bez nie​po​trzeb​nych gie​rek, któ​re mnie iry​to​wa​ły i któ​rych nie ro​zu​mia​łem. No​si​ła się dość ele​ganc​ko, była za​dba​na i nie​szpet​na. Po​my​śla​łem so​bie: „Zo​stań na noc, to zo​ba​czy​my”. I tak zo​sta​ła raz, dru​gi. A to na tań​ce po​szli​śmy, a to do knaj​py z mu​zycz​ką. Faj​na była, bez​pro​ble​mo​‐ wa. Jak mó​wi​łem, że dziś nie mam cza​su, to tyl​ko kwi​to​wa​ła to wzru​sze​niem ra​mion i zaj​mo​wa​ła się sobą. Nie było żad​nych wy​rzu​tów czy ocze​ki​wań. W tym cza​sie sta​ra​łem się nie my​śleć o Zo​ś​ce, aby nie​po​trzeb​nie nie kom​pli​ko​wać uczuć. Po​sta​no​wi​‐ łem ra​czej nie od​czu​wać zbyt wie​le, bo to tyl​ko wpro​wa​dza​ło za​wi​ro​wa​nia i wy​wo​ły​wa​ło uczu​cie nie​‐ po​ko​ju. A wte​dy nie umia​łem sku​pić się na ro​bo​cie. W tam​tych cza​sach po​wo​li za​czy​na​łem in​te​re​so​wać się pie​niędz​mi – jak wy​glą​da​ją po​szcze​gól​ne bank​no​ty, jak je fał​szu​ją, ja​kie są za​bez​pie​cze​nia. Pa​trzy​łem na obcą wa​lu​tę, go​dzi​na​mi mo​głem się w nią wga​piać. Bra​łem pacz​kę pa​pie​ro​sów, kart​kę pa​pie​ru i kła​dłem wy​pro​sto​wa​ny pie​niądz pod lamp​ką. Śle​‐ dzi​łem za​wi​ja​sy, czcion​kę, por​tre​ty. Było coś hip​no​ty​zu​ją​ce​go w po​gnie​cio​nym świst​ku pa​pie​ru, któ​ry był w tylu dło​niach, w tylu port​fe​lach, wę​dro​wał po świe​cie, przy​no​sił lu​dziom ra​dość. Mo​gli so​bie za ten pa​pie​rek ku​pić je​dze​nie, po​rząd​ne por​t​ki. Wy​pić, za​ba​wić się, żyć. Pie​nią​dze to fa​scy​nu​ją​cy te​mat, dłu​go mogę na ten te​mat roz​ma​wiać. W każ​dym ra​zie za​czy​na​łem kom​bi​no​wać, co tu zro​bić, aby na pie​nią​dzach za​ra​biać. Szczyl by​łem, wia​do​mo, że wte​dy czło​wiek wy​obraź​nię ma dużą, ale kom​plet​nie ogra​ni​czo​ną na ewen​tu​al​ne nie​bez​pie​‐ czeń​stwa. Może to i do​brze, fan​ta​zja nio​sła mnie ku dziw​nym biz​ne​som, szem​ra​nym in​te​re​som, wy​mia​nom i szmu​glo​wi. Mia​łem po​czu​cie, że do​brze ro​bię, że mi ręka szczę​ście przy​no​si. Nie za​ra​bia​łem dużo, ale też pra​co​wa​łem na wła​snych za​sa​dach, nie by​łem le​niem. Wsta​wa​łem rano i krę​ci​łem się tro​chę po oko​li​cy. A to po​sta​łem pod ban​kiem, a to z kimś po​ga​da​łem. Cza​sa​mi trze​ba było wsiąść, ot tak, do po​cią​gu i na gra​ni​cę je​chać, bo coś się kro​iło. I czło​wiek jak stał, tak je​chał na Głów​ny i ko​ło​wał bi​let. Wte​dy wie​le się nie my​śla​ło, bar​dziej cze​ka​ło się na oka​zję. Ale to na tym​cza​so​wość, na chwi​lę, rap​‐ tem kil​ka dni. Po​tem przy​cho​dzi​ła ja​kaś re​flek​sja, ja​kiś mo​ment za​sty​gnię​cia w tym, co przy​no​sił ko​lej​ny dzień. Jed​nak to chwi​lo​we były za​wiesz​ki. Na obie​dzie mat​ka z oba​wą pa​trzy​ła w oczy je​dy​ne​go już syna

i py​ta​ła: – Dziec​ko, co ty bę​dziesz w ży​ciu ro​bił? Prze​cież na dłuż​szą metę ta​kie kom​bi​nac​twa to się za​wsze kry​mi​na​łem koń​czą. Ten je​den raz oj​ciec się włą​czył, że on pa​czek do ki​cia no​sić nie bę​dzie i w ogó​le wy​dzie​dzi​czy, i na zbi​ty łeb wy​rzu​ci. – Pa​mię​taj, skąd to miesz​ka​nie masz. To na​dal na​sze jest i w każ​dej chwi​li ty​siąc osób na two​je miej​‐ sce znaj​dzie​my. A ty zo​sta​niesz z ni​czym, sły​szysz? To wspo​mnie​nie bo​la​ło mnie, że miesz​kam nie na swo​im, cho​ciaż na mnie prze​pi​sa​ne i tam za​mel​do​‐ wa​ny by​łem. Ale nie​za​ro​bio​ne prze​ze mnie, nie prze​ze mnie wy​cho​dzo​ne w spół​dziel​ni. Niby, że ktoś mi coś za dar​mo dał i do koń​ca bę​dzie mi wy​po​mi​nał. A ten ktoś to sta​rzy. Okrop​ne uczu​cie. Wte​dy so​bie obie​ca​łem, że jak tyl​ko za​ro​bię, to od​dam im kasę za cha​wi​rę. Niech se w dupę wsa​dzą. Nie mia​łem za​‐ mia​ru wy​słu​chi​wać tego cią​głe​go przy​po​mi​na​nia. A prze​cież pro​jek​ty mia​łem wiel​kie. A to, że po​ja​dę na rok na sta​tek i będę pra​co​wał po dwa​dzie​ścia go​dzin dzien​nie i przy​wio​zę cały sejf do​la​rów. A to, że wy​ja​dę za gra​ni​cę i będę na bu​do​wie ha​ro​wał i przy​nio​sę wa​li​zę do​la​rów. Za​wsze te do​la​ry, zie​lo​ne, wa​lu​ta za​cza​ro​wa​na, któ​rą cały świat po​wa​ża i cały świat się dzię​ki niej ob​ra​ca. Tym​cza​sem kom​bi​no​wa​łem w pol​skich zło​tych i nie było źle. Dryg mia​łem, zna​jo​mo​ści i chę​ci też. To naj​waż​niej​sze. Ry​zy​ko​wa​łem o tyle, o ile, w sam raz. Wszyst​ko szło do​brze, no aż do cza​su. Bo Jadź​ka za​cią​ży​ła. – Słu​chaj – mówi – bo ja chy​ba dziec​ko będę mia​ła. – No i? – tak nie​uprzej​mie tro​chę, pa​mię​tam to do​brze, od​burk​ną​łem. Po co mnie dziec​ko w tam​tych cza​sach? Lu​dzie, prze​cież ja sam le​d​wo do​ro​sły by​łem. – I co ty pla​nu​jesz? – nie od​pusz​cza. – Bo chy​ba mu​si​my wziąć ślub. No jesz​cze cze​go! Na co mi to? A ile to pie​nię​dzy w ogó​le kosz​tu​je? Nie ma co, jesz​cze mi tu będą po miesz​ka​niu pie​lu​chy za​sra​ne roz​kła​dać i nad gło​wą ga​dać, żeby dać pie​nią​dze. A na co mi taka ko​twi​ca? Ka​za​łem jej usu​nąć i mi dupy nie za​wra​cać, ale ona w płacz, że chce uro​dzić, bo ona wie​rzą​ca. Ale so​‐ bie w porę przy​po​mnia​ła, ka​to​licz​ka za dwa gor​sze. Wy​wa​li​łem ją z domu i przez kil​ka ty​go​dni w ogó​le nie chcia​łem ga​dać. Mi się w ogó​le wy​da​je, że te póź​niej​sze z sy​nem kło​po​ty były kon​se​kwen​cją mo​je​go przy​ję​cia wia​do​‐ mo​ści o cią​ży nie​za​pla​no​wa​nej. Były kon​se​kwen​cją mo​je​go od​rzu​ce​nia dziec​ka na eta​pie nie​na​ro​dze​nia. Ale to so​bie za​wsze czło​wiek tłu​ma​czy ma​gią róż​ne swo​je pro​ble​my. A to, że ro​bo​ty nie może zna​leźć, gdyż w szko​le ścią​gał mat​mę. A to, że w mi​ło​ści brak szczę​ścia, bo mat​kę oszu​ki​wał swą i pod​kra​dał jej drob​nia​ki z port​mo​net​ki. Róż​ne ta​kie głu​po​ty i wróż​ki w to mie​sza, kie​dy w ży​ciu zwy​kle jest, jak jest. Bez po​wo​du i bez lo​gi​ki. Ze mną było tak, że mia​łem na sie​bie inny plan. Wła​ści​wie to co​dzien​nie nowy plan, ja by​łem jak skarb​ni​ca róż​nych wa​rian​tów! Roz​krę​cę ja​kiś biz​nes, ku​pię sa​mo​chód, będę po​dró​żo​wał. No i w pla​nach tych nie było sta​gna​cji i ro​dzi​ny do wy​kar​mie​nia. Była za​miast tego wol​ność. O Zo​ś​ce nie wspo​mi​nam, bo ją skre​śli​łem w swo​jej gło​wie. Za​wód mi​ło​sny na​uczył mnie, że za wy​so​kie pro​gi na moje pi​jac​kie nogi. Że są dziew​czy​ny nie do zdo​by​cia, dziew​czy​ny do wzdy​cha​nia tyl​ko, a nie do pod​ry​wa​nia. Ja​koś się

z tym po​go​dzi​łem, cho​ciaż sta​ra​łem się uni​kać są​siad​ki i od​wra​ca​łem gło​wę, kie​dy prze​cho​dzi​ła obok. Ser​ca nie moż​na draż​nić, ser​ce trze​ba sza​no​wać. Ja​dwi​gę spo​tka​łem nie​co póź​niej w skle​pie i zo​ba​czy​łem lek​ko za​okrą​glo​ny brzuch. Aż mi dech w gar​‐ dle się za​trzy​mał i dziw​ne wzru​sze​nie do oczu na​bie​gło. Mój Boże, moje dziec​ko! Jak ona zresz​tą wy​glą​‐ da​ła! Tak do​stoj​nie, z po​więk​szo​ny​mi pier​sia​mi, z bluz​ką ob​ci​ska​ją​cą wy​pu​kło​ści. Oczy jej świe​ci​ły, skó​ra błysz​cza​ła. No gdy​bym ja wte​dy wie​dział, że tak po​ko​cham swo​je dzie​ci. Pa​trzy​łem w tym spo​łem mię​dzy pół​ka​mi, pod​glą​da​łem, jak ku​pu​je i cho​wa wszyst​ko do ko​szy​ka. My​‐ ślę so​bie: „Nie moż​na tak ro​dzi​ny po​rzu​cać. Co ze mnie za fa​cet. Mu​szę wziąć na sie​bie to, co się wy​da​‐ rzy​ło, i to ja​koś roz​wią​zać. Baba w po​rząd​ku, prze​szka​dzać nie bę​dzie w ro​bo​cie. Sa​mo​dziel​na, za​baw​‐ na, no prze​cież w cią​ży nie wy​wa​lę”. Pod​sze​dłem, mó​wię, że prze​my​śla​łem spra​wę, że wte​dy w szo​ku by​łem i że no chy​ba mu​si​my się po​‐ brać. No bo jest wyj​ście? No nie ma wyj​ścia. Wszy​scy tak ro​bią, to i my cze​mu nie. Ona uda​wa​ła ob​ra​żo​ną, ale się uśmie​cha​ła. Od​był się więc ślub. Po​tem sy​no​wi wie​lo​krot​nie wy​ja​wia​łem róż​ne se​kre​ty. O mo​jej ro​bo​cie, o oszczęd​no​ściach. On był mną, tak to od​bie​ra​łem. Był moim na​stęp​cą. Nie ro​zu​miał tego, ra​nił mnie. Chło​pak miał smy​kał​kę do tech​ni​ki, na​rzę​dzia to była jego ulu​bio​na za​baw​ka już od ma​leń​ko​ści. Jak coś tyl​ko roz​kła​da​łem w przed​po​ko​ju, żeby przy​krę​cić czy przy​stu​kać, to ma​lec brał w ręce i mi po​ma​gał. Mó​wi​łem mu: „Klucz fran​cu​ski”, i on, sku​ba​ny, wie​dział, któ​ry to, i mi po​da​wał. Dryg taki wro​dzo​ny, no co po​ra​dzić. Dar od losu. A fach w ręku naj​waż​niej​szy. To go do sa​mo​cho​dów​ki po​sła​li​śmy i pil​no​wa​li​‐ śmy, żeby wresz​cie skoń​czył. Bo on lu​bił się za​ba​wić, dziew​czyn​ki ja​kieś, ko​le​dzy od rana w bra​mach cią​gnę​li. Trze​ba było chło​pa​‐ ko​wi wciąż tłu​ma​czyć, że je​śli w ży​ciu chce dojść do sa​mo​dziel​no​ści i szczę​ścia, to musi zna​leźć swo​je po​wo​ła​nie. A u nie​go ewi​dent​nie to smar i pod​jazd na koła. Żeby był kon​se​kwent​ny w na​ukach, to go wuj do sie​bie przyj​mie i na po​czą​tek bę​dzie od razu na swo​im. Już mu nie mó​wi​łem, że od kil​ku lat oszczę​‐ dzam na sa​mo​chód, żeby mu ku​pić i żeby chło​pak swo​je miał, to się bę​dzie uczył na wła​snej ma​szy​nie i pew​nie pod​pi​cu​je bry​kę aż strach. No nie mó​wi​łem, bo gdzieś czu​łem, że nie wszyst​ko gów​niarz musi na tacy do​stać i żeby sam też się po​sta​rał i coś od sie​bie dał wzglę​dem swo​jej przy​szło​ści. By​łem su​ro​wy, moc​nym gło​sem się wy​dzie​ra​łem, jak na​wa​lo​ny do domu przy​cho​dził i mat​kę de​ner​wo​‐ wał. Nie​raz go przez łeb zdzie​li​łem, bo trze​ba ge​ne​ral​nie krót​ko trzy​mać lu​dzi. Ale w głę​bi sie​bie ko​cha​‐ łem go tak, jak nie ko​cha​łem ni​ko​go. Syn skoń​czył Wyż​szą Szko​łę Sa​mo​cho​do​wą z wy​róż​nie​niem w wie​‐ ku lat dwu​dzie​stu czte​rech. Po​tem wy​fru​nął na prak​ty​ki do szwa​gra w warsz​ta​cie, dziel​ni​ca Wola. Mówi się, że czło​wiek czu​je róż​ne mi​ło​ści. A to do ciot​ki, a to do mat​ki, do zwie​rzę​cia ja​kie​goś czy do Boga. Tak pew​nie jest, ja tam w roz​mo​wy fi​lo​zo​ficz​ne nie wcho​dzę, bo nie je​stem od tego, ale fakt, że naj​waż​niej​szą mi​łość to ja mia​łem w stro​nę syna. Co ja zro​bię, no mó​wię, jak jest, jak na spo​wie​dzi. Prze​cież nie będę kła​mał, bo i po co, i komu? Syna ko​cha​łem naj​moc​niej. I on o tym wie​dział. Wie​lo​krot​‐ nie mó​wi​łem mu: – Spójrz mi w oczy, bo cię ko​cham. Jed​ne​go cie​bie mam i ty bę​dziesz wi​cem​ną, kie​dy odej​dę. Pa​mię​‐ taj: mat​kę i sio​strę chroń, bo ro​dzi​na to jest jak ar​mia z do​wód​cą, jak ma​fia, gdzie każ​dy na po​licz​ku

szny​ty na czer​wo​no far​bu​je. Ro​dzi​na to jest obca wa​lu​ta o naj​lep​szym kur​sie, to jest dar​mo​wa wód​ka w pię​cio​gwiazd​ko​wym ho​te​lu, to jest sztos. Ro​zu​miesz? Spójrz mi w oczy, dwa razy po​wta​rzać nie będę. Kie​dy się ro​dził, to ja gnio​tłem man​kie​ty od ko​szu​li i tyl​ko w gło​wie Ky​rie ele​ison i żeby on zdro​wy był. Żeby on był w peł​ni sił do ży​cia. Pod​cho​dzi pie​lę​gniar​ka i mnie za ra​mię ści​ska. Jest, jest! Syn! No lu​dzie, jak ja się cie​szy​łem. W kie​szeń jej wło​ży​łem zwi​tek i na chwi​lę zo​ba​czy​łem cie​bie, ta​kie chu​cher​ko w to​boł​ku ja​kimś, w pie​lu​chach. Ale zo​stać nie moż​na było. Wró​ci​łem do domu i tak: ani te​le​‐ wi​zo​ra włą​czyć, ani ga​ze​ty po​czy​tać. My​śli la​ta​ją, ser​ce drży z emo​cji. Po​le​cia​łem do ko​le​gi, wy​pi​łem z nim pół li​tra. Wy​szli​śmy przed blok. – Ty to, Wie​siek, masz szczę​ście – po​wie​dział. – Masz pra​cę, masz ro​dzi​nę. Je​steś praw​dzi​wy chłop. A ja taki szczę​śli​wy by​łem, nie wie​dzia​łem, gdzie te łzy po​cho​wać. Zła​pa​łem ka​mień i z ra​do​ści zbi​‐ łem la​tar​nię. Ciem​no się zro​bi​ło, za​pa​li​łem pa​pie​ro​sa i pa​trzy​łem w gwiaz​dy, cięż​ko od​dy​cha​jąc. W gwiaz​dy be​tle​jem​skie zwia​stu​ją​ce no​wi​ny. Do rana tak sta​łem otu​ma​nio​ny i tyl​ko co ja​kiś czas ko​le​ga scho​dził do mnie, przy​no​sił bu​tel​kę i pod​pa​lał mi pa​pie​ro​sa. Do rana tak sta​łem. Pierw​szy raz cie​bie do​tkną​łem trzy dni póź​niej. Ba​łem się, że uszko​dzę te kost​ki, tę skó​rę cie​niut​ką jak raj​sto​py. Łapy mi zgra​bia​ły od ro​bo​ty, na​gle się sta​ły nie​po​rad​ne, ka​le​kie. Oczy mru​ży​łeś, zie​wa​łeś dzią​‐ sła​mi, na cie​miącz​ko pa​dał cień. Sam nie wie​dzia​łem, jak być oj​cem, jak być do​brym czło​wie​kiem. Gła​‐ ska​łem małe pa​lusz​ki i chcia​łem cie​bie i żonę ukryć naj​da​lej, jak się da. Przed ludź​mi, przed tymi skur​‐ wy​sy​na​mi i le​bie​ga​mi. Żeby na nas na​wet nie pa​trzy​li, żeby nam dali spo​kój. Kie​dy two​ja sio​stra się ro​dzi​ła to też były emo​cje, ale już mniej​sze. Już nie ta​kie pierw​sze. To taka po​‐ wtór​ka z oszo​ło​mie​nia mó​zgo​we​go, zu​peł​nie ina​czej czło​wiek się za​cho​wu​je niż na po​cząt​ku. Pierw​szy spa​cer z tobą po osie​dlu. Lu​dzie przy​sta​wa​li i jak kró​la wi​ta​li. Kac​per, Mel​chior i Bal​ta​zar wie​czo​rem za​pu​ka​li i przy​nie​śli pół świ​nia​ka, spi​ry​tus i cze​ko​la​do​we cu​kier​ki. Do rana że​śmy śpie​wa​li otu​ma​nie​ni cu​dem na​ro​dzin. Na chrzcie ksiądz mówi: – Czy​ście wie​dzie​li, że w każ​dym domu Je​zus miesz​ka? W każ​dziu​sień​kim go​spo​dar​stwie do​mo​wym typu wer​sal​ka z re​ga​łem na błysk ma​lut​ki Je​zu​sik sie​dzi na ta​bo​re​ci​ku i ogry​za pa​znok​cie. Przyj​mij​cie do sie​bie Zbaw​cę, daj​cie mu paj​dę z dże​mem, włącz​cie do​bra​noc​kę. Mi​łuj​cie! Na ho​ry​zon​cie zło wy​sy​ła swo​je flo​ty, a wy we​sel​cie się Od​ku​pi​cie​lem w przed​po​ko​ju. Dzi​dzią pro​sto z nie​ba, któ​ra w ką​cie sto​ło​‐ we​go ssie kciuk i przy​glą​da się wa​szym po​czy​na​niom. I ty by​łeś ta​kim moim Je​zu​skiem pry​wat​nym. W raj​stop​kach po wy​kła​dzi​nie peł​za​łeś do kon​tak​tu. Stój, uwa​żaj na pa​lusz​ki! Nikt mi cie​bie nie za​bie​rze, nikt. Mat​ka to w gło​wę się pu​ka​ła i uśmie​cha​ła roz​ba​‐ wio​na, że ja, taki sil​ny chłop, a tkli​wy przy dziec​ku jak baba. Ko​le​dzy na piwo za​pra​sza​li, a ja, że nie mogę, dziec​ko ką​pię. Że go​tu​ję zupę z prze​tar​tą mar​chew​ką. Że pie​lu​chy pio​rę i wie​szam na sznur​ku na bal​ko​nie jak fla​gę nie​pod​le​gło​ści na​sze​go domu. Nikt nas nie na​je​dzie, nikt złe​go nic nie zro​bi, bo je​ste​‐ śmy jak nie​po​ko​na​na ar​mia. – Synu, pa​mię​taj. Kie​dyś bę​dziesz tej ar​mii ge​ne​ra​łem. Tak do nie​go cią​gle ga​da​łem. Ja​cek się tyl​ko uśmie​chał tymi swo​imi krzy​wy​mi zę​ba​mi (ile​śmy się z mat​ką na​mę​czy​li, żeby mu apa​rat or​to​don​tycz​ny wy​ro​bić) i ce​dził pod no​sem: – Oj, ta​to​ooo. No weź, ta​to​ooo. Ści​ska​łem pię​ści z bez​rad​no​ści i tar​łem z ca​łej siły oczy.

– O, coś mi wpa​dło pod po​wie​ki, mu​szę moc​no mru​gać, żeby wy​pły​nę​ło. Po​tem sze​dłem pu​stą dro​gą i pa​li​łem reszt​ki złu​dzeń, że kto​kol​wiek od​wza​jem​ni moje uczu​cia wzglę​‐ dem tego świa​ta. Że kto​kol​wiek zro​zu​mie ser​ce wy​ci​śnię​te z krwi, bi​ją​ce tuż pod skó​rza​ną kurt​ką przy​‐ wie​zio​ną przez Beń​ka z RFN-u. Dwa ba​dy​le mnie kosz​to​wał ten ciuch, ser​ce do​ło​ży​łem za dar​mo. Kie​dy się bu​dzi​łem, to tyl​ko żona chle​ba kro​iła i ma​słem sma​ro​wa​ła. I za​wsze taka sama roz​mo​wa była mię​dzy nami co rano, jak msza od księ​dza skle​ro​ty​ka. Jak za​rdze​wia​ła pły​ta na gra​mo​fo​nie. W kół​ko, w kół​ko. Moż​na było do​stać ja​snej cho​le​ry! – Nie ża​łuj, ko​bie​to, ma​sła. Szpa​chluj na bo​ga​to, fa​cet po​trze​bu​je tłusz​czu, żeby mu się wszyst​kie mię​‐ śnie po​rząd​nie na​oli​wi​ły. – Już ja wiem, czym ty so​bie na​oli​wiasz te mię​śnie. Wód​ką w Ka​mie​nio​ło​mach. Aż ci bę​ben ro​śnie od tej go​rza​ły. – Nie ża​łuj mi roz​ryw​ki, cięż​ką mam pra​cę, to i po​tem mu​szę od​po​czy​wać. Zresz​tą w nocy też in​te​re​sy ro​bię, wte​dy też cią​gle sto​ję na cza​tach, cią​gle uszu nad​sta​wiam i ocza​mi fi​lu​ję. To mi nie wy​po​mi​naj ro​‐ bo​ty cięż​kiej, za któ​rą stać nas na ma​sło. – Fi​lu​jesz ocza​mi, już ja wiem za kim! Za tymi lam​pu​ce​ra​mi, tymi czu​czła​mi spod baru, co to maj​tek za​po​mi​na​ją i świe​cą lu​dziom po​rząd​nym wszyst​ki​mi skar​ba​mi świa​ta. Dar​mo​we kino tam masz! A zresz​tą – czy ja wiem, czy dar​mo​we? Ostat​nio coś mniej do domu pie​nię​dzy przy​no​sisz, kto cię tam wie! Nie lu​bi​łem ta​kich roz​mów. Za​zdrość żony kie​ro​wa​na była zwy​kle w nie​wła​ści​wą stro​nę. Po​czu​łem się ura​żo​ny. – Tro​chę sza​cun​ku, babo, do mo​ich ko​le​ża​nek z pra​cy! One cięż​ki chleb w ży​ciu mają. Pra​ca ry​zy​kow​‐ na i trud​na. Jadź​ka aż się za​chły​snę​ła her​ba​tą: – No, ale orka na ugo​rze, ale siód​me poty! Trze​pać lo​we​la​sów na drin​ki i wa​lu​tę, a po​tem w pe​wek​sie tyl​ko mieć pro​ble​my, któ​ry ko​lor szmin​ki wy​brać. Rze​czy​wi​ście, cięż​ka ro​bo​ta, my​ślał​by kto! – Je​steś nie​spra​wie​dli​wa i głu​pia wzglę​dem tego fa​chu. Nie znasz się na me​an​drach, nie ro​zu​miesz niu​an​sów, je​steś na to zbyt mało wraż​li​wa. Jeź​dzij se na te wy​ciecz​ki i ko​tłuj swe​try ze zło​tem od Ara​‐ bów, tyle to po​tra​fisz. Ale nie mów o kur​wach, bo to po​rząd​ny za​wód! Żona zry​wa​ła się ze stoł​ka ob​ra​żo​na. W tej swo​jej po​dom​ce. Tyle razy mó​wi​łem: „Ku​pię ci nową ko​‐ szul​kę, je​dwab​ną, z ko​ron​ką. Za​osz​czę​dzę i w skle​pie po​rząd​ną ku​pię”. Bo to kum​ple cza​sa​mi wpa​da​li nie​za​po​wie​dzia​ni i Jadź​ka w tej szma​cie drzwi im otwie​ra​ła jak kuch​ta, był wstyd. Kie​dyś ja​kiś na​wet sko​men​to​wał, że nam się nie​źle po​wo​dzi, sko​ro sprzą​tacz​kę przy​spo​sa​bia​my. No ale za​wsze, kie​dy ja o tych stro​jach za​czy​nam, to ona wy​bu​cha, że jej bab​ka tak cho​dzi​ła, jej mat​ka tak cho​dzi​ła i ona też cho​dzić tak bę​dzie, bo to tra​dy​cja do​mo​wa ko​biet i ona stro​ić się do my​cia ki​bla nie ma za​mia​ru. I weź ga​daj z taką. Czło​wiek ze wsi wyj​dzie, ale wieś z czło​wie​ka ni​g​dy. Kie​dy wy​bie​ra​li​śmy się cza​sem do lo​ka​lu, to umia​ła się od​pier​dzie​lić, ale w domu nas mia​ła za kuch​ty, ni​ko​go nie sza​no​wa​ła. Zwo​zi​ła z han​dlu od Tur​ka mnó​stwo szmat, baby przy​cho​dzi​ły do cha​łu​py i ko​tło​‐ wa​ły na na​szym łóż​ku góry gał​ga​nów. Ale so​bie zo​sta​wia​ła co naj​wy​żej ja​kieś majt​ki, cza​sem bluz​kę. W su​mie po​do​ba​ło mi się to, że była oszczęd​na, ale ele​ganc​ka mo​gła​by by​wać czę​ściej. Mó​wi​ła, że to dla na​szych dzie​ci, że im od​kła​dać trze​ba, bo nas już nic w ży​ciu nie cze​ka i wszyst​ko

że​śmy prze​ży​li. – Komu ja mam się przy​po​do​bać? To​bie? Toś już mnie wziął, wi​dzia​ły gały, co bra​ły, nic in​ne​go ze mnie nie bę​dzie. A każ​dy taki fa​ta​łach moż​na spie​nię​żyć i odło​żyć na ksią​żecz​kę, żeby dzie​cia​kom dać na przy​szłość, na ży​cie. To naj​waż​niej​sze. Ja tam my​śla​łem po​dob​nie, a jed​nak wię​cej we mnie było upodo​ba​nia do za​ba​wy. Kie​dy trze​ba było na dan​cin​gu komu po​sta​wić go​rza​łę czy opła​cić or​kie​strę i ulu​bio​ną pio​sen​kę, to nie ża​ło​wa​łem. Za​wsze swo​je oszczęd​no​ści mia​łem, ale chcia​łem też tro​chę po​żyć. A jak mnie ju​tro sa​mo​chód roz​je​dzie? A jak mnie za ro​giem no​żem prze​dziu​ra​wią za te wszyst​kie ak​cje, co je od​sta​wi​łem? I kto mi to wy​na​gro​dzi? I co ja z tego ży​cia będę po śmier​ci miał? Na​ci​na​łem więc lu​dzi, ile wla​zło, po​tem sze​dłem z go​tów​ką w kie​sze​niach i bu​cie do domu i dzie​li​łem na czte​ry kup​ki: jed​na na spra​wy bie​żą​ce, dru​ga do oszczę​dza​nia, trze​cia na ko​lej​ne za​rob​ki, a czwar​ta na roz​ryw​ki. Dział​ko​wa​nie dzion​ka było jak świę​to, bo czło​wiek się musi sza​no​wać i coś od losu do​stać. Ja lu​bi​łem na przy​kład się za​ba​wić. Lu​bi​łem nie​złą za​ba​wę wpusz​czać do swo​je​go or​ga​ni​zmu, bo to dla mnie było jak tlen. Bez dan​cin​gu przy​naj​mniej raz w ty​go​dniu – pod​kre​ślam: przy​naj​mniej raz w ty​go​‐ dniu, to w ogó​le mi​ni​mum z mi​ni​mum! – to ja cho​dzi​łem po ścia​nach, aż się sta​ra nade mną li​to​wa​ła i wzdy​cha​ła: – Co, żeś się ostat​nio nie wy​ba​wił? Nosi cię? A idź mi z domu się wy​tań​czyć, bo pa​trzeć nie mogę, jak tak cho​dzisz i się snu​jesz. Tyl​ko na czwo​ra​ka nie wra​caj jak ostat​nio, bo po​go​nię i na wy​cie​racz​ce za​‐ śniesz. I nie​raz tak zresz​tą było. Przy​cho​dzi​łem, do do​mo​fo​nu się do​bi​ja​łem z bła​ga​niem. Pod okna​mi się dar​‐ łem: – Ja​aaaadź​ka, no wpuść! Su​mie​nia nie masz? Wpuść! To się nie​raz inne baby z okien wy​chy​la​ły i do Jadź​ki też, żeby wpu​ści​ła, bo się będę darł i spać lu​‐ dziom nie da​wał, a rano do ro​bo​ty. Ale ona była cha​rak​ter​na, za​wzię​ta. Jak raz po​wie​dzia​ła, że pi​ja​ka w łóż​ku trzy​mać nie bę​dzie, to tak trwa​ła w tym i nikt jej tego z gło​wy wy​bić nie mógł. Skór​ko​wa​na taka, sie​kie​ra. Kie​dyś obu​dzi​łem się za pro​giem z od​ci​śnię​tym na gę​bie wzor​kiem z wy​cie​racz​ki i mle​kiem ga​si​łem kaca. Nowy dzień każ​de​go ran​ka boli tak samo. Wresz​cie Jadź​ka otwo​rzy​ła dol​ny za​mek, do któ​re​go nie mia​łem klu​cza, i wpu​ści​ła mnie do środ​ka. Za​czerp​ną​łem obi​tym kub​kiem tro​chę wody z wan​ny, bo zno​‐ wu rury re​pe​ro​wa​li i trze​ba było od stra​ża​ków brać. Na​chy​li​łem się nad umy​wal​ką i ob​le​wa​łem gło​wę, par​ska​jąc przy tym jak na​zbyt po​ryw​czy źre​bak. Za​wsze tak ro​bi​łem, w woj​sku się tego na​uczy​łem. Ha, ha, to żart był, w żad​nym woj​sku nie by​łem. Oj​ciec mi zwol​nie​nie za​ła​twił. Bo oj​ciec... ale to o nim może póź​niej. Jesz​cze się tak do​brze nie zna​my, że​bym o nim mó​wił. Nie je​stem jesz​cze na to go​to​wy. W każ​dym ra​zie opłu​ki​wa​łem się w lo​do​wa​tej wo​dzie ko​lo​ru rdzy, za​rzu​ca​łem ręcz​nik na wło​sy i wsta​wia​łem ka​wiar​kę na gaz. Po kil​ku mi​nu​tach przy​jem​ny za​pach ko​fe​ino​we​go nek​ta​ru roz​szedł się po ku​chen​nej wnę​ce. Za​pach, któ​ry spra​wił, że to znisz​czo​ne po​miesz​cze​nie z ob​dra​pa​ny​mi ścia​na​mi i smęt​‐ ną fi​ran​ką sta​ło się cał​kiem zno​śne, a wręcz przy​tul​ne. By​li​śmy wte​dy przed re​mon​tem, każ​dy do​dat​ko​wy pie​niądz od​kła​da​łem na szpa​ner​skie pufy i za​słon​ki. Już wte​dy dzie​cia​ki były od​ro​śnię​te. Pa​mię​tam, bo

wła​śnie pi​łem z Zen​kiem z oka​zji wpła​ce​nia pierw​szej raty na re​gał. Za​mie​sza​łem ha​ła​śli​wie łyż​ką w kub​ku z czar​nym pły​nem i się​gną​łem po wczo​raj​sze pie​czy​wo. Twar​‐ da skór​ka do​brze sma​ko​wa​ła, kie​dy rwa​ło się ją za​chłan​nie zę​ba​mi, a po​tem po​wo​li roz​pusz​cza​ło mię​dzy ję​zy​kiem a pod​nie​bie​niem. Z po​ko​ju obok sły​chać było mia​ro​we chra​pa​nie żony. Po​win​na była iść na ósmą, mia​ło być przy​ję​cie to​wa​ru w spo​łem, ale wy​jąt​ko​wo po​pro​si​ła ko​le​żan​kę, aby ją za​stą​pi​ła. Nie czu​ła się do​brze, od​kąd zmie​ni​ła leki na nad​ci​śnie​nie. Oczy​wi​ście wszyst​kie pro​ble​my na tle ner​wo​wo​ści były przez męża, tego sa​fan​du​łę! Tak za​wsze mó​‐ wi​ła. Stę​ka​ła, bła​ga​ła: – Weź coś odłóż na re​mont. Bę​dzie na far​bę, ze​staw wy​po​czyn​ko​wy, ja​kieś za​sło​ny. Ale nie, ty jak zwy​kle naj​mą​drzej​szy na świe​cie! Po​je​cha​łeś do Trój​mia​sta i z całą za​ro​bio​ną go​tów​ką znik​ną​łeś na kil​‐ ka dni. Włó​czy​łeś się po Pol​sce z ko​le​sia​mi i szu​kaj wia​tru w polu, my​ślisz, że ja nie wiem, z kim ty żeś tak pił! Ska​ra​nie bo​skie z tym chło​pem. Wra​casz po​obi​ja​ny, nie​świe​ży. Ję​czysz już od pro​gu, że cię na​pa​‐ dli. I ja mam w to uwie​rzyć, jesz​cze cze​go! Od tylu lat tniesz klien​tów na wa​lu​ty, wcze​śniej wał​ki żeś ro​‐ bił wszę​dzie. Byś pa​pie​ża na​mó​wił do kup​na le​wej ka​nap​ki z po​cię​tych ga​zet. Już ja cie​bie znam! I tak ga​da​ła, trud​no. Ja tam mia​łem za​wsze jed​no po​cie​sze​nie. Jak dzie​cia​ki były nie​zno​śne, jak sta​ra dar​ła się od rana i wy​py​ty​wa​ła o pi​jań​stwa, to ja w przed​po​ko​ju kurt​kę za​kła​da​łem i tyl​ko: – Chcesz, że​bym na​praw​dę pił? Że​bym na​praw​dę sza​lał? Pro​szę uprzej​mie. Idę na dan​cing! I za​czy​na​łem za​wo​dzić: Jak się masz? Ko​cha​nie, jak się masz? Po​wiedz mi, kie​dy zno​wu cię zo​ba​czę? Jak się masz? Ko​cha​nie, jak się masz? Po​wiedz mi, co zo​sta​ło z na​szych ma​rzeń? Jak się masz? Ko​cha​nie, jak się masz? Ży​czę ci, aby​śmy byli ra​zem już...[1] Trza​ska​łem drzwia​mi i tyle mnie wi​dzie​li. Jesz​cze mnie pół blo​ku uci​sza​ło, że wyję na klat​ce, a lu​dzie chcą spać. A ja tyl​ko baju-baj i ta​ry​fą do Sło​necz​nej czy do Mo​zai​ki. To było moje dru​gie ży​cie. Pierw​sze to ro​dzi​na, za​ra​bia​nie, tru​dy ży​cia co​dzien​ne​go. I dru​gie – noc​ne, ba​jecz​ne. Ob​sy​pa​ne bro​ka​tem pod​świe​tlo​nym świa​tła​mi znad sce​ny. Mu​zy​ka, wy​stę​py, spo​co​ny tłum na​‐ cie​ra​ją​cy na sie​bie wo​kół par​kie​tu. Raj dla zmy​słów i wspa​nia​łe za​po​mnie​nie. Cza​sa​mi cho​dzi​łem z Jadź​ką, żeby zo​ba​czy​ła i po​zna​ła mo​ich zna​jo​mych, ale zwy​kle by​wa​łem sam. To zna​czy z kum​pla​mi, wia​do​mo, ale bez bli​skich. Mia​ło to zwią​zek rów​nież z czę​stym ro​bie​niem wał​ków przy oka​zji i pod​trzy​my​wa​niem róż​nych zna​jo​mo​ści. A to kur​wy mi sprze​da​wa​ły wa​lu​tę, a to z kie​row​ni​‐ kiem sali róż​ne in​te​re​sy na al​ko​ho​lu się kom​bi​no​wa​ło. Noc​ne ży​cie in​spi​ro​wa​ło, że tak się wy​ra​żę, do róż​nych po​my​słów. Ale wia​do​mo, za​ba​wa była naj​waż​niej​sza. Wy​chy​la​łem ją do dna jak de​wi​zo​wy al​ko​hol. Wcho​dzi​łem do baru czy re​stau​ra​cji i tyl​ko: „Ser​wus! Jak tam, co do​bre​go?”. Zna​łem wszyst​kich, wszy​scy zna​li mnie.

Sia​da​łem do sto​li​ka i od razu kel​ner niósł si​wu​chę. Pierw​szy kie​lo​nek i tak: naj​pierw uczu​cie, jak​by ktoś usiadł na klat​kę pier​sio​wą. Oczy szkli​ły się od na​głe​go cio​su, krew stła​cza​ła się w skro​niach. Pal​ce u dło​ni prze​bie​ra​ły bez​rad​nie w po​wie​trzu, ale zu​‐ peł​nie nie wie​dzia​ły, co mają zła​pać i co po​tem z tym zro​bić. Trze​ba było za​pi​jać da​lej, żeby or​ga​nizm mógł pła​wić się w eks​ta​zie. Nie cho​dzi​ło prze​cież o pro​cen​ty, tyl​ko o emo​cje. Gło​śna mu​zy​ka, tłum, za​‐ po​wiedź cze​goś nie z tej zie​mi. Wód​ka była tyl​ko do​dat​kiem, taką krop​ką nad „i”. Naj​waż​niej​sze to były dan​cin​go​we noce.

Roz​dział 2 Daj mi tę noc NIE MÓW NIC – ZA​BA​WA TRWA![2] Otwie​ra​łem drzwi i od razu czu​łem, czy lu​dzie do​brze się ba​wią. Bu​cha​ło po​tem, dy​mem pa​pie​ro​so​‐ wym i opa​ra​mi. A to flacz​ki, a to wód​ka po​mie​sza​na z bi​go​sem. Zaj​mo​wa​łem miej​sce przy sto​li​ku, ma​‐ cha​łem na kel​ner​kę i za​ma​wia​łem. Z ko​le​ga​mi piąt​ka, sie​ma, jak tam. Dys​ko​te​ko​wa kula wi​ro​wa​ła, zo​sta​‐ wia​jąc na na​szych twa​rzach srebr​ną po​świa​tę. Pu​ta​ny sia​da​ły z pod​wi​nię​ty​mi kiec​ka​mi na ba​ro​wych stoł​kach i po​ka​zy​wa​ły reszt​ki maj​tek. Mru​ga​ły oczkiem na znak po​ko​ju. Ni​cze​go się nie bały. Ko​cha​ne kur​wy, ary​sto​kra​cja nocy. Po​gar​dza​łem in​ny​mi ludź​mi. Uwa​ża​łem za​wsze, że to ja i moi ko​le​dzy po​tra​fi​my ba​wić się naj​le​piej. Miesz​czu​chy prze​krę​ca​ły się na bok w brud​nej po​ście​li, a my na par​kie​cie wy​wi​ja​li​śmy ma​ry​na​rą i dar​li​‐ śmy się, aż nam oczy wy​cho​dzi​ły na wierzch: Daj mi tę noc, Tę jed​ną noc! Za​po​mnij​my jesz​cze raz O tym, że nam było źle Na to prze​cież przyj​dzie czas, Kie​dy wsta​nie dzień Dys​ko​te​ko​wa kula wi​ro​wa​ła ty​sią​cem łu​sek, zdzie​ra​łem cho​le​wy na par​kie​cie, a dys​k​dżo​kej z szel​‐ mow​skim bły​skiem w oku pod​krę​cał mu​zy​kę do opo​ru. Za​nim jed​nak dzień wstał na do​bre, to ja mia​łem tyle przy​gód, co więk​szość nu​dzia​rzy przez całe ży​cie nie zbie​rze. Sam so​bie za​zdro​ści​łem. Ko​cha​łem tych wszyst​kich mu​zy​ków, mu​zy​kan​tów i kle​zme​rów. Tych od chał​tu​ry i z praw​dzi​we​go po​wo​ła​nia do ba​wie​nia lu​dzi. Ja tam na par​kie​cie ina​czej od​dy​cha​łem, mia​łem chód spo​koj​ny, luź​ny. Uśmiech na tak zwa​ną szóst​kę, czy​li w peł​nej kra​sie. Es​tra​do​wy! Po​staw​cie przede mną pół li​tra, to wam po​opo​wia​dam o nie​złych nu​me​rach. Bo ile​kroć się zda​rza​ło, że umo​czy​łem na in​te​re​sach czy noga po​wi​nę​ła mi się na szto​sie, to tyl​ko ta​ry​fę bra​łem i mi​giem do lo​ka​‐ lu. Przy sto​li​ku: – Ma​leń​ka, przy​nieś co trze​ba. Noga na nogę, mo​ka​syn na sztorc i hu​laj du​sza! Ile ja mia​łem aneg​do​tek z tego by​wa​nia, z rę​ka​wa nimi sy​pa​łem. Mó​wi​łeś ja​kiś wy​raz, a ja za​raz: – To mi przy​po​mi​na, kie​dy...

I już snu​ła się hi​sto​ria. Bo ży​cie to po​szcze​gól​ne mo​men​ty z pu​en​tą. Daj​my na to ha​zard. Jaka to była strasz​na dziu​ra bez dna. Ile to lu​dzie ma​jąt​ków i ży​cia po​tra​ci​li na grach wsze​la​kich, za​kła​dach. A to kar​ty, a to au​to​ma​ty, a to wy​ści​gi. Sam cza​sa​mi ła​pa​łem się w pu​łap​kę, cho​ciaż ra​czej skłon​no​ści do ry​zy​ka na tym polu nie mia​łem. Nie to, co mój oj​ciec. Zbyt sza​no​wa​łem swo​ją ro​bo​tę i w po​cie zdo​by​wa​ne wa​lu​ty. Pa​mię​tam, że na za​ple​czu re​stau​ra​cji So​fia znaj​do​wał się bi​lard, w któ​ry gra​ła cała ob​słu​ga lo​ka​lu plus oso​by wta​jem​ni​czo​ne: ja​kaś pro​sty​tut​ka, cink​cia​rze, zło​dzie​je, al​fon​si. Raz prze​gra​łem tam cały utarg – nie​po​trzeb​nie za​ło​ży​łem się z nie​zna​jo​mym do​li​nia​rzem, bo nie wie​dzia​łem, że ten zna​ny jest z ogry​wa​nia fra​je​rów w ca​łej Pol​sce. Wszy​scy na​oko​ło o tym wie​dzie​li, ale nic nie mó​wi​li, cze​ka​li tyl​ko w na​pię​ciu na przy​pał. Na​wet jed​ne​go zna​jo​me​go al​fon​sa to po​tem su​mie​nie ru​szy​ło i od​dał mi część prze​gra​nej, że niby był mi coś wi​nien. Kel​ner Gie​niek z re​stau​ra​cji tak wpa​dał w wir gra​nia w bi​lard, że parę razy klien​ci, nie mo​gąc się go do​cze​kać, po pro​stu wy​cho​dzi​li, nie pła​cąc ra​chun​ku, za co ha​zar​dzi​sta mu​siał za karę pra​co​wać na​stęp​‐ ne​go dnia na zmy​wa​ku. Ale to go nie za​trzy​my​wa​ło. Grał, aż go w koń​cu mu​sie​li zwol​nić. Sto​czył się chło​pak, po​dob​no wy​lą​do​wał na dnie. Szko​da go było, ale nie znał umia​ru i mu​siał po​nieść kon​se​kwen​‐ cje. Pew​ne​go razu przy​szedł Krzy​siek Per​ku​si​sta na bi​lard ze swo​im tatą. Mó​wił na nie​go „oj​ciec”, więc wszy​scy my​śle​li, że to jego ksyw​ka. Na​wet wo​ła​li: – E, Oj​ciec! Two​ja ko​lej. A oj​ciec bar​dzo cha​rak​ter​nie pod​cho​dził do gry. Nie kom​bi​no​wał. Jak mu do​ra​dza​li, żeby lek​ko ude​‐ rzył w bok sto​łu, bo tam jest rów na po​wierzch​ni, i bila zdo​bę​dzie do​dat​ko​we punk​ty, to ze sto​ic​kim spo​‐ ko​jem od​po​wia​dał, że „rów to jest w du​pie”. Grał szcze​rze i uczci​wie. Ja tam ni​g​dy nie ro​zu​mia​łem tej ca​łej uczci​wo​ści. Ow​szem, ko​cha​łem Boga i swo​ją ko​bi​tę, ale do​‐ praw​dy nie mie​szaj​my po​jęć. Z jed​nej stro​ny jest szcze​re od​da​nie, ale z dru​giej kwe​stia for​sy, zna​czy biz​‐ nes. Tu emo​cje są złym do​rad​cą. Prze​ko​na​łem się o tym kie​dyś, kie​dy za​uro​czy​łem się w pew​nej strip​ti​‐ zer​ce. Je​zus Ma​ria, co to była za hi​sto​ria. Na samo jej wspo​mnie​nie robi mi się wstyd. Że też sta​ry chłop, a za ba​ba​mi jak ma​ło​lat ga​niał. To było tak. W pew​nym lo​ka​lu na ty​łach pa​wi​lo​nów przy Kró​lew​skiej wy​stę​po​wa​ła strip​ti​zer​ka o ta​‐ jem​ni​czym pseu​do​ni​mie Emma. Cały pro​gram es​tra​do​wy prze​waż​nie od​by​wał się oko​ło pół​no​cy i trwał z go​dzi​nę. Wszy​scy cze​ka​li na roz​bie​ra​ją​ce się pa​nie, to był gwóźdź pro​gra​mu, po któ​rym zwy​kle im​pre​za zmie​rza​ła ku koń​co​wi. Nie​któ​re dziew​czy​ny, jak były ob​rot​ne, to i z trzy lo​ka​le po​tra​fi​ły za​li​czyć jed​ne​go wie​czo​ru. Ale Emma po​zo​sta​wa​ła wier​na Pa​ra​di​so. Może dla​te​go, że po​sia​da​ła dość spe​cy​ficz​ną klat​kę pier​sio​wą, mia​‐ no​wi​cie zu​peł​nie pła​ską. Ten waż​ny ele​ment cia​ła w jej za​wo​dzie za​sła​nia​ła wsty​dli​wie sta​ni​kiem z wy​‐ cię​ty​mi dziur​ka​mi na sut​ki. Że niby cała resz​ta kry​je się za fal​ban​ka​mi. Nie​któ​rzy sta​li by​wal​cy w trak​cie jej wy​stę​pu krzy​cze​li: – Ej, Emma, co nic nie maaa! Ale ja do​ce​nia​łem pew​ne​go ro​dza​ju ar​tyzm w wy​stę​pie tej damy. Ja​kiś dziw​ny koci ruch, kie​dy zdej​‐

mo​wa​ła majt​ki i wiła się po brud​na​wej po​sadz​ce. W go​dzi​nach jej wy​stę​pów trud​no było ocze​ki​wać aplau​zu czy ja​kie​go​kol​wiek en​tu​zja​zmu ze stro​ny ga​wie​dzi. Po​ło​wa była na​rą​ba​na, dru​ga po​ło​wa nad tym pra​co​wa​ła. A ja po ca​łym dniu ro​bo​ty sie​dzia​łem, ćmiąc pa​pie​ro​sa ku​pio​ne​go od szat​nia​rza, i pa​trzy​łem głę​bo​ko w oczy Emmy. Snu​łem ma​rze​nia o lep​szym świe​cie. Że za​ro​bię wy​star​cza​ją​co tyle, aby stać mnie było na eg​zo​tycz​ną po​dróż. Pew​ne​go razu po po​wro​cie do domu krzyk​ną​łem do sta​rej: – Rób ka​nap​ki z szyn​ką i se​rem, ino za​wiń w pa​pier, gdyż wy​cho​dzę! I z pro​wian​tem chcia​łem iść po na​rze​czo​ną. Co da​lej? Któż to wie? By​łem tak na​wa​lo​ny, że Jadź​ka tyl​‐ ko wzru​szy​ła ra​mio​na​mi i po​szła do pra​cy. A mnie ser​ce krwa​wi​ło, bo Emma to było ja​kieś czu​łe wspo​‐ mnie​nie Zoś​ki i nie​speł​nio​nych mi​ło​ści. Każ​de​mu z nas ckni się od cza​su do cza​su za in​nym ży​ciem. Ga​da​łem o tym kie​dyś z tym kel​ne​rem od bi​lar​da, Gien​kiem. On też tak raz na mie​siąc rzu​cał ro​bo​tę i ma​rzył, że za​cią​gnie się na sta​tek i bę​dzie pa​trzył na ho​ry​zont, któ​ry zle​wa się z nie​bem. A po​tem wił się przed sze​fem, prze​pra​szał i obie​cy​wał po​pra​wę. Wra​cał jak nie​pysz​ny do re​stau​ra​cji i zno​wu prze​gry​wał for​sę. Ze mną było po​dob​nie. W każ​dym ra​zie Emma na mój wi​dok par​sk​nę​ła tyl​ko i ka​za​ła łeb pod kran wło​żyć i wy​trzeź​wieć. W su​mie do​bra była z niej dziew​czy​na. Mo​gła mnie prze​cież wy​ko​rzy​stać i okraść. Poza tym ro​zu​mia​łem ko​bie​ty jak nikt inny i strip​ti​zer​ki wzbu​dza​ły we mnie ja​kieś oj​cow​skie uczu​cia. Bar​dzo dużo to​wa​rów de​cy​do​wa​ło się na ten fach, bo nie za​ła​pa​ły się jako tan​cer​ki. Choć chcia​ły w ży​ciu tań​czyć kan​ka​na, to z róż​nych przy​czyn nie tra​fia​ły do re​wii. Chęć sła​wy i ogrze​wa​nia się w świe​tle re​flek​to​rów była jed​nak zbyt sil​na. Roz​bie​ra​ły się więc na par​kie​cie, na​zy​wa​jąc to czę​sto te​‐ atrem czy sztu​ką. Te, co były bar​dziej ob​rot​ne, po​tra​fi​ły za​ro​bić na​praw​dę dużo. Inne zaś prę​dzej czy póź​niej szły w mia​sto, czy​li zo​sta​wa​ły pro​sty​tut​ka​mi. Gra​ni​ca mię​dzy roz​bie​ra​niem się a do​ty​ka​niem była cza​sa​mi zbyt cien​ka. Cho​dzi​ło rów​nież o pie​nią​dze. Część z nich była sa​mot​ny​mi mat​ka​mi. Kła​dły dziec​ko spać, cmok-cmok w czo​ło i do baru na ro​bo​tę. Pa​trzy​ły z za​zdro​ścią na tan​cer​ki, któ​re zwy​kle zna​ły swo​ją war​tość i lu​bi​ły przy​szpa​no​wać jako wiel​kie gwiaz​dy. Okrop​nie się obu​rza​ły, kie​dy ktoś je my​lił z tymi pry​mi​tyw​ny​mi „go​ły​mi ba​ba​mi”. Mimo ani​mo​zji obie gru​py za​wo​do​we mia​ły dość cięż​kie ży​cie w cza​sach, kie​dy na​le​ża​ło mieć do​ku​‐ men​ty z in​for​ma​cją o miej​scu pra​cy. Poza tym od razu moż​na było za​uwa​żyć, z kim ma się do czy​nie​nia, kie​dy wi​dzia​ło się od​pa​lo​ne na dzi​ko pięk​ne ko​bie​ty idą​ce po uli​cy o pią​tej rano. Kie​dyś przed Kau​ka​ską oby​cza​jów​ka za​trzy​ma​ła Eli​zę i Sa​bri​nę. Obie w li​sach, ob​cas do nie​ba, czer​‐ wień ust i to​reb​ki ze zło​ty​mi łań​cusz​ka​mi. – Do​ku​men​ty pro​si​my. – Ależ pro​szę bar​dzo. I nie tym to​nem do dam, my​ślał​by kto! – Gdzie pa​nie pra​cu​ją? – Ja oso​bi​ście pra​cu​ję w kwia​ciar​ni – od​po​wie​dzia​ła z wyż​szo​ścią Eli​za. – A ko​le​żan​ka na​to​miast – tu wska​za​ła kom​plet​nie pi​ja​ną Kru​szy​nę, któ​ra wła​śnie wy​mio​to​wa​ła do śmiet​ni​ka – jest ra​tow​ni​kiem na ba​se​nie.

Co było ro​bić. Pa​pie​ry sfał​szo​wa​ne, ale były. Damy zo​sta​ły pusz​czo​ne wol​no. Oko​ło pół​no​cy od​by​wał się tak zwa​ny Pro​gram Ar​ty​stycz​ny, któ​re​go or​ga​ni​za​to​rem była Sto​łecz​na Es​‐ tra​da lub Zjed​no​czo​ne Przed​się​bior​stwo Roz​ryw​ko​we. W re​stau​ra​cji Ka​mie​nio​ło​my na dole Ho​te​lu Eu​‐ ro​pej​skie​go strip​ti​zer​ka rzu​ca​ła za sie​bie sta​nik i majt​ki tak nie​for​tun​nie, że obie te czę​ści gar​de​ro​by lą​‐ do​wa​ły na pa​łecz​kach per​ku​si​sty, kom​plet​nie unie​moż​li​wia​jąc mu gra​nie. In​nym ra​zem w Kau​ka​skiej pi​ja​na na umór strip​ti​zer​ka wy​szła co praw​da na par​kiet, ale od razu się po​ło​ży​ła i usnę​ła. W tym cza​sie or​kie​stra przez pięć mi​nut gra​ła Wo​man in Love, no bo czymś na​le​ża​ło za​ba​wić pu​blicz​ność. W koń​cu wy​nie​sio​no pi​ja​ną ar​tyst​kę, zresz​tą przy akom​pa​nia​men​cie braw go​ści. Po​cząt​ki strip​ti​zu w Pol​sce były bar​dzo cie​ka​we. Nie było zbyt dużo chęt​nych. Jed​nak la​ta​nie na go​la​sa przed ob​cy​mi ludź​mi to nie jest ele​ment na​szej pol​skiej kul​tu​ry. Dziew​czy​ny mia​ły opo​ry. Mó​wi​łem już, że ta, któ​ra nie zo​sta​ła tan​cer​ką, to się roz​bie​ra​ła, ale ta, co się roz​bie​rać nie mia​ła gdzie, szła w mia​sto. Opo​wia​da​ła mi moja ko​le​żan​ka z lo​ka​lu, taka tle​nio​na Jol​ka, że jeź​dzi​ła w tra​sy z pe​da​łem, któ​ry uda​‐ wał ko​bit​kę. Był wy​go​lo​ny i uma​lo​wa​ny. W przy​ciem​nio​nej sali, gdzie wszy​scy kop​ci​li, plus pusz​cza​li te dymy i róż​ne efek​ty świetl​ne, to w ogó​le nikt się nie po​zna​wał, czy to baba, czy chłop. Pro​blem po​le​gał jed​nak na tym, że jak się je​cha​ło do in​nych miast, to nie za​wsze gra​fik był wy​peł​nio​ny. Cza​sa​mi zda​rza​ło się, że za​miast za​ra​biać ci lu​dzie z nu​dów wy​da​wa​li ostat​nie gro​sze na au​to​ma​ty czy je​dze​nie. Po paru ty​‐ go​dniach ta​kie​go prze​sto​ju fa​cet za​dzwo​nił do Es​tra​dy Po​znań​skiej, or​ga​ni​za​to​ra tego to​ur​née. Mo​no​log prze​bie​gał mniej wię​cej tak: – Co to, kur​wa, ma zna​czyć?! Ja tu z pod​kle​jo​nym chu​jem sie​dzę cały ty​dzień, a im​prez jak nie ma, tak nie ma! Co było ro​bić, fa​cet się za​pu​ścił na kla​cie i wró​cił z dłu​ga​mi do War​sza​wy. A zno​wuż ko​le​ga, je​den cink​ciarz, opo​wia​dał mi, że gdzieś na pro​win​cji strip​ti​zer​ka mia​ła czar​ny sta​‐ nik i bia​łe majt​ki, któ​re zdej​mo​wa​ła tak, jak się nor​mal​nie majt​ki przez nogi zdej​mu​je. Ze sta​ni​kiem mia​ła pro​blem, bo była oty​ła i nie mo​gła się​gnąć z tyłu do za​pię​cia. To kie​dyś ko​le​ga się zli​to​wał, wszedł na sce​nę i ją po pro​stu ro​ze​brał. Wdzięcz​na ar​tyst​ka od​da​ła mu się po​tem na za​ple​czu. Bo jak się nie mia​ło klien​ta, czy​li boy​ka, to się z nu​dów od​da​wa​ło lub w na​gro​dę. Mó​wi​ło się wów​czas, że się idzie na lo​ve​‐ sto​ry. I taka strip​ti​zer​ka, jak się od​da​wa​ła, to szyb​ko sta​wa​ła się re​gu​lar​ną put​ką. Czy​li pro​sty​tut​ką. Li​nia po​dzia​łu była drżą​ca. Ta​kie były po​cząt​ki tego fa​chu. Pod​rzęd​ne lo​ka​le, dziw​ne spe​lun​ki. Fa​ce​ci, al​ko​hol i dziw​ki. Tak to zwy​kle szło. Po​tem cały ten biz​nes, że się tak wy​ra​żę, się spro​fe​sjo​na​li​zo​wał. Dziew​czy​ny po​ku​po​wa​ły so​bie majt​ki i sta​ni​ki na spe​cjal​ne za​pię​cia. Na​wet pro​si​ły kraw​co​we, żeby im szy​ły na wy​miar. Moja Jadź​ka jed​nej ko​bit​ce za​ła​twia​ła faj​ny ma​te​riał, gdzieś z ko​mi​su. Jadź​ka ku​rew nie lu​bi​ła, ale w grun​cie rze​czy za​wsze do​bra z niej była ko​bi​ta i li​to​wa​ła się nad in​ny​mi. Oczy​wi​ście strip​ti​zer​ki były gwoź​dziem show i klien​te​la płci mę​skiej z wy​wie​szo​nym ję​zo​rem po​że​ra​‐ ła roz​bie​ra​ją​ce się baby. Ech, put​ki ko​cha​ne! Ile ja dzię​ki nim po​go​ni​łem wa​lu​ty po do​brych ce​nach. To były ko​le​żan​ki z pra​cy, uśmiech​nię​te, od​pier​dzie​lo​ne non stop w naj​lep​sze ciu​chy, zro​bio​ne od góry do dołu. One były jak po​‐ wiew ka​ta​lo​gu zza gra​ni​cy. Na uli​cach sza​ro i buro, lu​dzie w ko​lej​kach tło​czą się jak ro​ba​ki, a my tu przy ba​rze ba​je​rę od​sta​wia​my. Dla sa​me​go szczę​ścia, dla wol​no​ści. Ona rękę wy​sta​wia z marl​bo​ro, ja jej od​‐ pa​lam. Śmie​je​my się. Żad​ne​go sek​su, czy​sty luz. Dud​ni mu​zy​ka, lu​dzie się krę​cą. Chce się żyć. A ja​kie hi​‐