Spis treści
PODZIĘKOWANIA
Motto
PRZEDMOWA
1 PARYŻANIE
PARYŻ JEST PEŁEN PARYŻAN
KTO LUBI PARYŻAN?
PARISIEN-SPOTTING
JAK ZOSTAĆ PARYŻANINEM?
JAK NIE URAZIĆ PARYŻANINA?
PODSTAWOWE ZWROTY POTRZEBNE DO
POROZUMIEWANIA SIĘ Z PARYŻANAMI
2ULICE
CO SIĘ KRYJE W NAZWACH?
ZNAKI ZMIENIAJĄCEGO SIĘ CZASU
PISANIE PO ŚCIANIE
EXCUSEZ-MOI, OÙ EST LE…?
ŚMIECIARKI
SIKAM, WIĘC JESTEM
PROGI I BARIERY
MIEJSKA DŻUNGLA
GARAŻOWY PCHLI TARG
SŁOWNE IGRASZKI
3WODA
RZEKA I FONTANNY
LA VIE EST UNE PLAGE
CHODZENIE PO WODZIE
NA CO MI PRZYSZŁO?
EAU, CO ZA PIĘKNY PORANEK!
4METRO
ŚWIATŁO W TUNELU METRA
PRZEDWCZEŚNIE POSTARZAŁY STYL ART NOUVEAU
CZEKAJĄC NA KATASTROFĘ
CZY TO TYLKO ŚWIERSZCZE?
DOKĄD JADĘ?
LINIE METRA
METRO W PIOSENCE
ZASADY ŻYCIA W TUNELACH
5 HISTORIA
HISTORYCZNY KARNAWAŁ
LUNCH W NEOLITYCZNEJ KNAJPIE
GLADIATORZY, LWY I GRA W PÉTANQUE
BEZ SZACUNKU DLA HISTORII
JAK PARYŻ STRZELIŁ SOBIE W STOPĘ (I NIE TYLKO)
MIASTO ŚWIATŁA
PARYSKI KOSZMAR
AUTOPREZENTACJA PARYŻA
KONIEC WIEKU
MIASTO (NIE)ZMIENNE
6 MIŁOŚĆ
AMOUR GLAMOUR
MIASTO, KTÓRE NIE MOŻE ZAWIEŚĆ
MIŁOŚĆ SKANALIZOWANA
MIŁOŚĆ BLIŻEJ CENTRUM
POLA MARSOWE
POKÓJ Z WIDOKIEM (ALBO BEZ)
NOC W PIĄTYM WYMIARZE
ROMANS PO KRÓLEWSKU
GNIAZDKO PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI
GDZIE NA SZKLANECZKĘ?
IDEALNA ROMANTYCZNA KOLACJA
ŁADNE KWIATKI
7SEKS
DZISIAJ, JÓZEFINO
PODRÓŻ BULWAREM CZASU
OKULARNICY PŁACĄ ZA SEKS WIĘCEJ
SEKS W PARYŻU DZISIAJ – ROZBIERANY, ALE
NIENĘCĄCY
OÙ EST LE SEXE?
8JEDZENIE
ROZUMNE JEDZENIE (ALBO JEDZENIE NA MYŚLI)
NA RYNKU – BO NA RYNKU
„BAKTERIE SĄ NIEGROŹNE”
BAGIETKĘ POWSZEDNIĄ DAJ NAM, PANIE
IŚĆ ZA NOSEM
PRZEPISNASUKCES
9 MODA
KRÓLOWIE I KRÓLOWE ŚWIATA MODY
BEZCENNY WORTH ODZIANY W CHINTZ
ICH BIN UN PARISIEN
CAŁY TEN ZGIEŁK
PARIS LIBÉRÉ
ZAKUPY W KRAJU, GDZIE MĘŻCZYŹNI NOSZĄ HALKI
10 KINO
CINÉ QUA NON
MISSION POSSIBLE
PARYŻ NA EKRANIE
LIBERTÉ, ÉGALITÉ, CINÉ
11 SZTUKA
CO MA DO TEGO LUWR?
PATRZEĆ NA PĘPEK
OTWORZYĆ DRZWI
ARTYŚCI, GATUNEK CHRONIONY
JAK UNIKNĄĆ KOLEJEK W MUZEACH
MONET, MONET, MONET
JAK NABYĆ FRAGMENT PARYSKIEJ HISTORII SZTUKI
LICYTACJA SZTUKI
GIEŁDOWE NUMERY
12MIESZKANIA
NASZE MIEJSCE NA ZIEMI
LOCATION, LOCATION I JESZCZE RAZ LOCATION
PODWÓJNI AGENCI
PROSTĄ DROGĄ DO CELU
C’EST UN TOILETTE, ÇA?
MIESZKANKO NA PODDASZU
PODEJMOWANIE DECYZJI
APENDYKS 1
APENDYKS 2 CO CZYTAĆ
Przypisy
Kolofon
PODZIĘKOWANIA
Merci, moi drodzy paryżanie, że jesteście tak bardzo paryscy.
Oraz merci wszystkim, którzy przyczynili się, świadomie czy nieświadomie, do
powstania niniejszej książki; wszystkim, z którymi rozmawiałem (albo też oni
przeprowadzali wywiady ze mną); tym, którzy pokazali mi swoje domy, książki,
wystawy i zapraszali na spotkania; wszystkim, których niepokoiło, że się im
przyglądam i robię notatki, no i wszystkim, dzięki którym sprawnie i funkcjonalnie
toczy się życie wesołego (zazwyczaj) miasta.
Szczególne merci beaucoup mojej wydawczyni, Selinie Walker, zwłaszcza za to, że
wpadała do Paryża, kiedy tylko mogła, żeby doglądać mojej pracy; ale także wszystkim
z agencji literackiej Susanny Lea, a przede wszystkim jej samej i agentce Kerry
Glencorse; firmie Transworld za złożenie książki (stale udowadniają, że jej staroświecka,
papierowa wersja z okładką i stronami jest dobrym, choć wiekowym wynalazkiem).
Podziękowania za gościnność i wyjaśnienia niech przyjmą także Marie-Christine Frison,
Alain Plumey, Susan Oubari, Lyne Cohen-Solal, Brian Spence, Heather Stimmler-Hall,
Sophie Boudon-Vanhille i Aline Jumeaux.
Dziękuję pracownikom stacji metra Crimeé, a szczególnie N., za pokazanie mi
jasnych stron Paryża.
No i M., bon vol.
Paryż przypomina ocean. Świetne miejsce do życia, jeśli tylko jest się rekinem. Świeżego
żarcia pod dostatkiem, a jak ktoś ci podskoczy, przegryzasz go na pół – i po sprawie. Może
nie wszyscy cię kochają, ale masz święty spokój i robisz, co chcesz.
Jeśli natomiast jesteś człowiekiem, to walczysz z falami i za wszelką cenę usiłujesz się
wydostać na powierzchnię, przy okazji także uciekając przed rekinami.
Rzecz w tym, by jak najszybciej przekształcić się w rekina.
Stephen Clarke, Merde! Rok w Paryżu,
przełożyła Agnieszka Barbara Ciepłowska
PRZEDMOWA
Paryż jest jak najsławniejsza na świecie bogini ekranu. Straciliśmy już rachubę, ile to
filmów z nią nakręcono – od komedii romantycznych i obrazów historycznych po
thrillery, a nawet kreskówki – i wydaje nam się, że wiemy o niej wszystko ze zdjęć,
książek, piosenek i kolorowych magazynów, dzięki którym wciąż znajduje się
w centrum uwagi.
Ale oczywiście nie wiemy w s z y s t k i e g o.
Miała wielu sławnych kochanków i przeżyła niejeden upadek, ale jak każda
prawdziwa gwiazda robi wszystko, by chronić prywatność. Są rzeczy, o których chce,
byśmy wiedzieli, inne najchętniej zamiotłaby pod swój kosztowny dywan.
Ta książka odkrywa jej najgłębsze sekrety.
Nie chodzi jednak o to, by kogokolwiek zrazić. Przeciwnie, mam nadzieję przedstawić
prawdziwy Paryż, a nie tylko gwiazdorską wersję, jaką chcą nam wcisnąć jego fani
i współpracownicy. W końcu, żeby kogoś naprawdę pokochać, trzeba go najpierw
poznać.
A jest co kochać. Mieszkałem w Paryżu niemal przez całe dorosłe życie, ale wciąż
jeszcze odkrywam jego nowe ekscytujące dziwactwa i pasjonujące fakty z życia miasta.
Nie dajcie się zwieść pozorom. Paryż zawdzięcza swój sukces cechom prawdziwej
gwiazdy. Ale, inaczej niż w przypadku celebrytów, najlepiej wygląda z bliska.
Zachwyca nawet bladym świtem, bez makijażu i z resztkami snu na oczach. Nieźle jak
na liczącą dwa wieki staruszkę.
Stephen Clarke, Paryż, styczeń 2011
„Witaj w Paryżu, beznadziejny turysto”. W rzeczywistości większość paryskich kelnerów jest bardzo uprzejma, ku irytacji
gości mających nadzieję na powrót do domu z workiem anegdot o aroganckiej obsłudze.
1
PARYŻANIE
Dieu a inventé le Parisien pour que les étrangers ne puissent rien comprendre aux Français.
Bóg wymyślił paryżan po to, żeby cudzoziemcy nie mogli zrozumieć Francuzów.
ALEKSANDER DUMAS, SYN
PARYŻ JEST PEŁEN PARYŻAN
Paryżanie mają fatalną reputację wulgarnych, agresywnych egoistów, a co gorsza,
bezczelnie się tym szczycą. Kilka lat temu dziennik „Le Parisien” zamówił serię reklam
emitowanych w kinach. Ponieważ gazeta jest lokalną wersją ogólnokrajowego
„Aujourd’hui”, ogłoszenia niewątpliwie były adresowane do paryżan.
Na jednym z klipów para zagubionych japońskich turystów błaga o pomoc
mężczyznę w średnim wieku. Ten patrzy na nich pustym wzrokiem, gdy wyciągają
mapę i stukając palcem w jakiś punkt, bezskutecznie usiłują wymówić słowo „EiWel”.
Kiedy wreszcie załapuje, o co chodzi, wskazuje kierunek, z którego przyszli, ci zaś
dziękują mu tak wylewnie, jakby ocalił im życie. Nastepnie idzie w przeciwną stronę,
skręca w ulicę, na której końcu wyłania się ogromna wieża. Paryżanie celowo wskazują
turystom złą drogę. Puenta brzmi: Le Parisien, il vaut mieux l’avoir en journal –
„Paryżanin jest lepszy jako gazeta”.
W innej reklamie dobrze ubrany mężczyzna sika pod publiczną toaletą. Zapina
spodnie, odchodzi i uśmiecha się uprzejmie do kobiety, która właśnie postawiła swoje
zakupy w kałuży jego moczu.
Jest jeszcze taka: facet w supermarkecie pędzi do kasy i wcina się w kolejkę przed
drobną staruszkę ze skromnym koszykiem sprawunków. Po chwili nadciąga jego żona
z wypełnionym po brzegi wózkiem. Paryżanin, widząc przerażoną minę staruszki,
wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Trudno, byłem pierwszy”. Oto puenta.
Co najśmieszniejsze, za każdym razem, kiedy oglądałem te reklamy w kinie, sala
wybuchała gromkim śmiechem. Byłem w szoku – to tak, jakby „New York Times”
wypuścił kampanię reklamową, której myślą przewodnią byłoby: Nasza gazeta jest jak
jej czytelnicy – ciężka i radykalna.
Ale paryżanie w ogóle nie biorą do serca urazy. Przeciwnie, lubią myśleć o sobie jako
gruboskórnych chamidłach znęcających się nad każdym naiwniakiem, który daje się
nabrać na ich sztuczki.
Podobała im się nawet reklama, w której posunięto się za daleko. Wysoki, doskonale
ubrany paryski biznesmen opuszcza kawiarnię. Z pogardą przyjmuje wizytówkę od
towarzyszącego mu niskiego, służalczego typa (sądząc po zachowaniu, przybyłego z
p r o w i n c j i). Paryżanin wsiada do swojej wypasionej fury i cofając, uderza
w zaparkowany samochód. Obserwują go wszyscy siedzący na tarasie kawiarni.
Wychodzi, by ocenić straty – jego samochód wyszedł bez szwanku, ale ten drugi ma
wgniecenie – i nagle doznaje olśnienia. Wyciąga z kieszeni wizytówkę małego gościa,
pokazuje ją wszystkim, demonstrując swoją uczciwość, po czym wkłada za wycieraczkę
uszkodzonego auta. Biedak będzie musiał odpowiadać za szkodę. Jeden zero dla
całkowicie amoralnego, obłudnego paryżanina, ku uciesze zebranych w kinie mieszczan.
KTO LUBI PARYŻAN?
W badaniu opinii publicznej przeprowadzonym w 2010 roku przez ogólnokrajową
gazetę „Marianne” zapytano czytelników, co sądzą o paryżanach, i odpowiedzi, jak to
we Francji, były pełne sprzeczności.
Ludzie z prowincji mieli na ogół bonne opinion o mieszkańcach stolicy, twierdząc, że
są inteligentni, dobrze wykształceni i modni, a jednocześnie nie pozostawiali na nich
suchej nitki.
Z badania wynikało, że paryżanie postrzegani są jako ludzie aroganccy, agresywni,
zestresowani, snobistyczni i pochłonięci sobą, a przy tym mniej szczodrzy, tolerancyjni,
dobroduszni i uprzejmi niż mieszkańcy innych regionów.
Ale czy badania „Marianne” pokazywały prawdę, czy były tylko odbiciem
stereotypów lansowanych w mediach (włączając reklamy prasowe „Le Parisien”)?
Paryżanie zdecydowanie myślą o sobie jako o osobnej rasie, prawdopodobnie
dlatego, że miasto odizolowane jest od przedmieść nie tylko własnym kodem pocztowym
zaczynającym się od cyfr „75”, ale także barierą fizyczną. Boulevard périphérique,
obwodnicę Paryża, otaczają na niemal całej jej długości tak zwane HLM (tanie
budownictwo mieszkaniowe) – współczesna wersja dawnych murów obronnych. I choć
murów dawno już nie ma, dwadzieścia arrondissements składających się na właściwy
Paryż wciąż określa się mianem intra muros – wewnątrz murów. Nic dziwnego, że
paryżanie uważani są za snobów, używają średniowiecznej nazwy, by odróżnić się od
tych wszystkich nieszczęśników, którzy żyją poza périph’ (skrót zwykle stosowany przez
miejscowych).
To poczucie geograficznej odrębności wydaje się nieco przesadzone. W końcu
człowiek dojeżdżający do pracy w centrum, który mieszka, dajmy na to, dziesięć
kilometrów od Notre Dame, jest w równym stopniu paryżaninem, nawet jeżeli żyje po
„złej” stronie périph.
Dojazdy do pracy i ona sama leżą też u podstaw słynnej paryskiej agresywności.
Facet, który potrąca cię w metrze albo zbywa, gdy pytasz o drogę, prawdopodobnie
musiał wstać o szóstej rano, wpakować się do zatłoczonej kolejki podmiejskiej lub
metra, stać przez czterdzieści minut z nosem wciśniętym pod czyjąś pachę, podczas gdy
wstrząsy wagonu demolowały mu kręgosłup. Potem usłyszał od szefa, że musi pracować
za dwóch, gdyż kolega poszedł na trzy miesiące chorobowego za sprawą pobłażliwego
doktora. Nie będzie się więc do ciebie uśmiechać, kiedy spytasz, jak dojść do Sacré
Coeur.
Owszem, paryżanie i ich kuzyni z przedmieść są agresywni i zestresowani, ale nie
bardziej niż mieszkańcy innych wielkich miast, którzy muszą dojeżdżać do pracy.
A wydają się tacy odpychający tylko dlatego, że znając dobrze zasady funkcjonowania
miasta, nie mają cierpliwości do turystów oraz prowincjuszy, którzy ich nie znają. Dla
paryżan bratanie się z obcymi jest jak chodzenie na ryby z kimś, kto nigdy nie trzymał
w ręku wędki. Bo przecież k a ż d y głupi wie, że nie wrzuca się wędki do wody razem
z żyłką i haczykiem. Nie? Cóż, kto tego nie wie, musi być kompletnym idiotą.
Ich brak wyrozumiałości i niecierpliwość wyjaśniają także, dlaczego dłoń paryskiego
kierowcy nigdy nie opuszcza klaksonu, a kelnerów (którzy przecież znają swój fach,
nawet jeśli masz wrażenie, że nie zwracają na ciebie uwagi) irytują klienci. Wielu gości,
szczególnie obcokrajowcy i przyjezdni z prowincji, to żółtodzioby w restauracyjnej grze,
w której kelnerzy są starymi wyjadaczami. Więc po prostu okazują frustrację, jeśli
muszą dzielić terytorium z nieporadnymi nowicjuszami.
Krótko mówiąc, pozorna niechęć paryżan do obcych nie jest świadomym założeniem,
a jedynie sygnałem, że chcą żyć i postępować wedle własnych reguł.
Z kolei oskarżenia o snobizm i obsesję na swoim punkcie są w pełni uzasadnione,
ponieważ paryżanom od urodzenia wbija się do głów, i to złotym młotkiem od Chanel,
przekonanie o wielkości i wyższości ich miasta. Paryż jest niewątpliwie sercem
frankofońskiego świata. Więc niedaleko stąd do lekko naciąganej interpretacji paryżan,
że znajduje się on także w centrum wszechświata. Kropka. Czołówka najbardziej
znanych i prestiżowych francuskich instytucji – kulturalnych, gospodarczych czy
politycznych – musi mieć bazę w Paryżu, by trzymać rękę na pulsie, wobec tego zawsze
zbiera się tu crème de la crème – sama śmietanka, która, jak to paryżanie, uważa swój
gatunek śmietanki za najbardziej kremowy.
Ich pycha dotyka nie tylko obcych – paryżanie często gęsto prześcigają się
w snobizmie między sobą. Na przykład ci z modniejszych dzielnic z mieszaniną pogardy
i lekceważenia patrzą na swoich mniej szykownych znajomych. Spróbuj powiedzieć
komuś z ultrasnobistycznej Siódemki położonej na Lewym Brzegu, że mieszkasz po
drugiej stronie rzeki, dajmy na to w Dwudziestce. Przez jego twarz przemknie grymas
politowania, jakbyś nagle wyznał, że masz wszy. To działa zresztą w obie strony –
operator telewizyjny obracający się w medialnym getcie Dziewiętnastki będzie miał
bankiera w świetnie skrojonej marynarce z Szesnastki za bezmózgą gadzinę zaprzedaną
wrednemu kapitalizmowi. Tymczasem gość, który ma loft w zrewitalizowanej części
Jedenastki, ale blisko biednego sąsiedztwa, będzie uważał się za miejskiego kowboja,
bardziej oryginalnego od tych z mieszkaniami pięćset metrów na południe.
Zasady paryskiego snobizmu są równie skomplikowane jak symultanka na
dwudziestu szachownicach, mimo że miasto zamyka się w przestrzeni nieregularnego
okręgu o średnicy zaledwie dziesięciu kilometrów. Jednak jeśli nie mieszkasz w jego
obrębie, kompletnie wypadasz z gry.
Nie można powiedzieć, że paryżanie to ludzie całkiem pozbawieni kompleksów.
Mogą na przykład czuć się gorsi od nowojorczyków, londyńczyków, mieszkańców San
Francisco czy Mediolanu, właściwie od każdego, kto ma o sobie wysokie mniemanie.
Paryżanie boją się też banlieusards – mieszkańców ubogich przedmieść – przy których
tracą rezon, gdyż ich zdaniem każdy, komu udało się przeżyć na ohydnym blokowisku
położonym ponad kilometr od najbliższego kina czy dobrej restauracji, zasługuje na
respekt. A sukcesy francuskich raperów, podobnie jak popularnych filmów w rodzaju
Neuilly sa mère czy Tout ce qui brille (w których młodzi arabscy banlieusards robią sobie
jaja ze stereotypowych snobistycznych paryżan), udowadniają, że Paryż idzie
w odstawkę, jeśli chodzi o modne trendy. Ironia polega na tym, że kiedy tylko jakiś
arabski raper lub gwiazdor z przedmieścia osiąga popularność, natychmiast przenosi się
intramurosiprzedzierzgawautentycznegoparyżanina.
PARISIEN-SPOTTING
Dwadzieścia dzielnic Paryża zamieszkuje blisko dwa miliony dwieście tysięcy ludzi,
którzy różnią się od siebie jak szampan od absyntu, a jednak wszyscy są paryżanami
z krwi i kości.
Jest tyle typów paryżan, ile gatunków ryb na rafie koralowej. Ale tym, co czyni ich
właśnie paryżanami, oczywiście poza lokalizacją geograficzną, jest sposób, w jaki się do
siebie odnoszą. Podobnie jak ryby, muszą jakoś ułożyć sobie wewnętrzne hierarchie.
Małe rybki uciekają przed rekinami; krewetki muszą wystrzegać się krabów; a żadna
z pojedynczych ryb i morskich stworzeń, choćby nie wiem jak pięknych i barwnych, nie
prześcignie urodą samej rafy.
Specyficzne gatunki paryżan skupiają się w określonych dzielnicach, czyli
arrondissements, traktując otoczenie jak kamuflaż. Oczywiście jest mnóstwo
pomniejszych odmian, które musimy sobie darować, żeby z tej książki nie powstała
encyklopedia socjologiczna, skupię się zatem na przeglądzie głównych gatunków
paryżan z poszczególnych dzielnic oraz najlepszych miejsc do ich obserwacji. A dobra
wiadomość jest taka, że nie potrzeba sprzętu do nurkowania, żeby popływać po tych
wszystkich rafach.
JEDYNKA
W samym jądrze Paryża Luwr, Palais-Royal i magazyny handlowe zajmują tyle miejsca,
że niewiele go pozostaje na mieszkania, ale w Châtelet i w Halach można trafić na loft
z balkonem i drewnianymi belkami, o wiele tańszy niż w pobliskiej dzielnicy Marais.
Tylko nieliczni śmiałkowie decydują się jednak zamieszkać w okręgu przyciągającym
podmiejską hołotę – racaille (obraźliwa nazwa dla młodych wandali), która przyjeżdża
z północnych banlieues (przedmieść) RER-em (podmiejskie metro), by włóczyć się wokół
Hal, wdając w bójki i utarczki z policją. Jeśli chcesz poobserwować lokalnych
mieszkańców, w szczególności urzędników Ministerstwa Kultury i Conseil d’État
(państwowy departament prawny), siądź na tarasie Le Nemours, kawiarni położonej
u wejścia do ogrodów Palais-Royal, tuż obok teatru Comédie Française.
DWÓJKA
Jeszcze jakieś piętnaście lat temu był to obszar fascynujących kontrastów. W Sentier
roiło się od fabryczek odzieżowych, a przemieniona w strefę pieszą okolica rue
Montorgueil, zaledwie parę metrów od rue Saint-Denis z prostytutkami w każdej bramie,
przyciągała wszelkiej maści intelektualistów z rodzinami. Teraz jednak dzielnica
przeszła już całkowitą rewitalizację. Sentier zyskuje więc prestiż, rue Montorgueil
zmieniła się z ulicznego bazaru w snobistyczną jadłodajnię hipsterów, gdzie można
dostać sushi z mango, a po prostytutkach nie ma śladu. Jedyna pora, kiedy można
zobaczyć stałych mieszkańców en masse, to niedzielny poranek, kiedy wychodzą, żeby
kupić bagietkę i łyknąć kawy, zanim nadpłynie fala amatorów sushi. Najlepszym
punktem obserwacyjnym jest tu ogródek dowolnej kawiarni przy rue Montorgueil
o jedenastej rano każdej niedzieli.
TRÓJKA
Zajmuje północną połówkę Marais, a jej status podniósł się wystarczająco dawno, by
dzielnica mogła osiągnąć pełną dojrzałość. Na jej wyjątkowo spokojnych,
średniowiecznych ulicach zadomowiły się liczne galerie sztuki (dzięki sławie Muzeum
Picassa), eleganckie agencje nieruchomości, sklepy odzieżowe i najmodniejsze
restauracje, odwiedzane przez takich ludzi, jakich się tam spodziewasz: młodych, trendy
i lekko zarozumiałych. Ale sklepy i kafejki na rue de Bretagne są cudownie
bezpretensjonalne i uczęszczane przez tych artystów, których stać na mieszkanie
w okolicy. Punkt obserwacyjny: Café Charlot na rogu rue de Charlot i rue de Bretagne.
Wnętrze jest wprawdzie stylizowane na „stary Paryż”, ale miejscowi mają to gdzieś, bo
głównie korzystają z wyjątkowo nasłonecznionego tarasu. W porze obiadowej kłębi się
tu tłum stylistów z pobliskich domów mody. To samo dzieje się wtedy w ulicznych
jadłodajniach na opanowanym przez młodzieżowe subkultury targu Enfants Rouges.
CZWÓRKA
Jeszcze czterdzieści lat temu serce Marais było smętną dziurą, którą zamieszkiwali ludzie
żyjących tu od zawsze. Hôtels particuliers (prywatne miejskie rezydencje) wyglądały jak
zapuszczone, rozsypujące się rudery. Fali destrukcji, która się tamtędy przetoczyła za
zgodą miasta, zawdzięczamy Hale (w Jedynce), Centrum Pompidou (zwane przez
paryżan Beaubourgiem) oraz nowoczesny, ohydny kompleks mieszkaniowy Quartier de
l’Horloge1
. Dzisiaj, w epoce postunowocześniania, ocalałe budynki Marais są
maksymalnie odpicowane i prawie nie sposób zobaczyć ich mieszkańców, z wyjątkiem
od niedawna zamieszkałych Amerykanów, spędzających niedzielne przedpołudnie
w kawiarnianych ogródkach, albo rodziców obserwujących swe pociechy, bawiące się
na mikroskopijnych skwerach. Okolica ta przyciąga szczególnie wyróżniające się grupy
paryżan: gejów (gromadzą się przy rue des Archives, gdzie podsłuchałem kiedyś, jak
mała dziewczynka zapytała ojca: „Tatusiu, a dlaczego ta królewna ma wąsy?”); Żydów
(szabas przy rue des Rosiers to prawdziwa falafelowa uczta) i klientów sklepów. Ani
Żydzi, ani geje nie przestrzegają tradycyjnego francuskiego czasu zakupów, zatem
w okolicy panuje ruch przez cały tydzień. Miejsce obserwacji: bary z falafelami
i piekarnie przy rue des Rosiers oraz jadłodajnia, odwiedzana zarówno przez gejów, jak
i heteryków, na tyłach rue des Archives.
PIĄTKA
Koncentruje się tu wielka, choć starannie zamaskowana część paryskich starych fortun.
Dawniej Dzielnica Łacińska była schronieniem dla biednych jak myszy kościelne pisarzy
Jamesa Joyce’a czy Samuela Becketta, dziś jednak nie byłoby ich stać na zamieszkanie
tutaj, może z wyjątkiem pięterka nad crêperie przy ulicy MouWetard. Mieszkańcy
maleńkich chambres de bonne (służbówek na najwyższych piętrach) ubierają się tak, że
żadnemu poborcy podatkowemu nie przyszłoby do głowy sprawdzić wartość lokali,
które zajmują, a ich dzieci wyglądają jak obszarpańcy, żeby nie napadały na nich
bandy łobuzów polujących na telefony komórkowe. Kiedy się widzi odzianą podle i bez
gustu damulkę z bagietką i pęczkiem pietruszki wystającym z obszarpanej torby, można
obstawiać, że to milionerka, która w swoim czasie zostawi w spadku fortunę tym
dzieciakom, które teraz godzinami wysiadują w kawiarni nad jedną kawą i palą
papierosy tak oszczędnie, jakby ich kosztowały całe kieszonkowe (co by się rzeczywiście
stało, gdyby tata przyuważył, że palą). Miejscowi zaopatrują się w żywność na rue
MouWetard, mimo tłumnie wałęsających się tam turystów, i czasami przesiadują
w słońcu na placu de la Contrescarpe, choć latem wszyscy uciekają do swych wiejskich
rezydencji.
SZÓSTKA
Jest bardzo podobna do Piątki, ale jej mieszkańcy mniej kryją się ze swoim bogactwem,
a młodzież pozwala sobie nosić koszulki z logo Lacoste’a oraz roleksy i przemieszczać się
na oldskulowych vespach. Tutaj więc powrót do stylu lat osiemdziesiątych,
z chłopakami, którzy noszą swetry obwiązane na szyi, i długowłosymi dziewczynami
o śnieżnobiałym uśmiechu widzi się tylko na billboardach. Poza tym dzielnica może się
poszczycić posiadaniem najbardziej wyrafinowanych wydawnictw, zatem tutejsze
kafejki przyciągają lubiących głośne dyskusje intelektualistów, staruchów popijających
w towarzystwie swoich manuskryptów oraz subtelnych, zblazowanych palaczy,
poszukujących kobiety, która padnie na wiadomość, że właśnie poznała poetę na pół
etatu. Punkty obserwacyjne: Les Éditeurs – kawiarnioksięgarnia przy rue de l’Odéon,
gdzie gromadzą się wydawcy i autorzy, by głośno wykłócać się o ceny książek, oraz
kawiarnia Bonaparte na rogu rue Bonaparte i placu Saint-Germain des Prés. Z tych
miejsc łatwo przyjrzeć się trendsetterom oraz ludziom, dla których wysokość rachunku
nie ma znaczenia, zmierzającym do La Société, supermodnej knajpy ukrytej za
niepozornymi drzwiami na ukos po prawej, jeśli się patrzy od strony kawiarni
Bonaparte.
SIÓDEMKA
Jeśli ktoś mówi, że przeprowadza się do Siódemki, to tak jakby oświadczał:
„Przemyślałem sprawę i wydaje mi się, że naprawdę zasługuję na tego rolls-royce’a,
którego zawsze chciałem mieć”. Albo też: „Właśnie mianowano mnie dyrektorem Musée
d’Orsay”. Tutejsi mieszkańcy są snobami i mają tego pełną świadomość. Żeby
przyuważyć tych najbardziej wyrafinowanych, trzeba się wybrać do La Grande Épicerie,
delikatesów położonych obok domu towarowego Bon Marché. Tam już łatwo wyszukać
osobnika, który oświadcza znajomym: „Naturellement, ja kupuję earl graya tylko w La
Grande Épicerie”. Innym świetnym punktem obserwacyjnym jest Le Concorde przy
bulwarze Saint-Germain, kawiarnia położona najbliżej Assemblée Nationale,
Zgromadzenia Narodowego, czyli izby niższej francuskiego Parlamentu. Politycy
zbierają się tu między debatami na prywatne dyskusje lub w celu wydawania dyrektyw
swym prześlicznym sekretarkom, najseksowniejszym studentkom politologii we Francji.
ÓSEMKA
Jedynymi paryżanami, którzy zamieszkują tu w pełnym wymiarze godzin, są bogate
starsze damy, zakładające swe futra, gdy tylko temperatura spada poniżej dwudziestu
stopni, oraz ich wiekowi mężowie, eks-playboye, a także nuworysze, którzy muszą mieć
wielkie jak boiska garaże do parkowania swoich wypasionych bmw. Poza tym mnóstwo
tu biur, sklepów, teatrów oraz domów mody, położonych wzdłuż Champs-Élysées.
Zdarzyło mi się pracować w tej części miasta i wówczas obserwowałem najbardziej
fascynujące postaci z ogródka snobistycznej kawiarni L’Avenue, położonej na rogu rue
François Premier i avenue Montaigne. Tam po prostu trzeba się koniecznie pokazać,
więc nawet w środku zimy, w porze późnego lunchu, widzi się w otwartym ogródku
rzędy twarzy po renowacji, choć każdy normalny człowiek biegnie w tym czasie do
biura, żeby schronić się przed mrozem. Jeśli ma się ochotę zjeść w wygodnych
warunkach, trzeba pójść w górę François Premier, by dojść do L’Antenne, kawiarni przy
rogu la Trémoille. Tu w bezpretensjonalnej atmosferze jedzą urzędnicy i radiowcy
z Europe 1, poszukujący chwil wytchnienia od całodziennej bieganiny.
DZIEWIĄTKA
Jeszcze do niedawna teren między placem Pigalle i Galeries Lafayette przyciągał ludzi,
którzy nie mogli się zdecydować, jaką dzielnicę wybrać. Obecnie Dziewiątka dzieli los
Dwójki. Internet zabija zarówno działalność sex-shopów, jak i sklepów muzycznych,
a okolica zrobiła się niewiarygodnie modna. Ponure speluny przemieniły się
w „tradycyjne bistra”, a wytworne carpaccio de boeuf wyparło jambon-beurre (bułę
z szynką), stając się pokarmem dla nowej klienteli, złożonej z artystycznie
niedogolonych mężczyzn i kobiet używających ray-banów zamiast opasek na włosy.
Wciąż jednak trafiają się w kafejkach w południowej pierzei placu Pigalle dawni
mieszkańcy dzielnicy – właściciele sex-shopów i podstarzałe prostytutki. Nadal należy
być ostrożnym, gdy zaraz po naszym wejściu do takiego lokalu podchodzi
roznegliżowana panienka i wita się z obcym akcentem, bo jeden drink może nas wtedy
kosztować bardzo drogo. Żeby zobaczyć najciekawszą kolekcję nowych, zadających
szyku ludzi dzielnicy, trzeba udać się do restauracji hotelu Amour przy rue de Navarin.
DZIESIĄTKA
Ziemia niczyja. Wokół dworca Gare du Nord i wzdłuż bulwaru Strasbourg panuje, jak
zawsze, brud, smród i ubóstwo, choć imigranci ze Sri Lanki, którzy upodobali sobie
północną stronę dworca, starają się jak mogą, żeby było czysto, gdy otwierają swoje
kramy z najlepszym i najtańszym etnicznym jedzeniem w mieście. Przy stacji metra
Château d’Eau afrykańscy fryzjerzy wabią klientki propozycjami zaplecenia
warkoczyków lub wyprostowania włosów. Piętnaście lat temu strefa wokół kanału była
najmodniejsza w mieście i do dzisiaj przyciąga tłumy nocnych marków, którzy albo
przesiadują w pobliskich barach i restauracjach, albo nad brzegiem, obserwując pijaków
brodzących w brudnej wodzie. Moje ulubione miejsca obserwacji to prowadzone przez
Cejlończyków kafejki wokół stacji metra La Chapelle, które upodobali sobie Tamilowie,
lub jeden z mostów nad kanałem Saint-Martin. Wieczorem, zwłaszcza latem, jest tam
gwarno i wesoło jak na wielkim pikniku. A żeby posmakować brudnej, podejrzanej
atmosfery Paryża, można wpaść na chwilę w okolice skrzyżowania Strasbourg–Saint-
Denis i zobaczyć tanie chińskie kurewki oraz wszystko, co otacza tę bezlitośnie
wykorzystywaną nową imigrację.
JEDENASTKA
Bastylia, dawniej królestwo meblarstwa, stała się wielkim, wielobranżowym centrum
handlowym, ale za ulicami de la Roquette i Faubourg Saint-Antoine jest wciąż żywym,
zróżnicowanym arrondissement, gdzie przedstawiciele klasy średniej mieszkają obok
właścicieli arabskich sklepików i zwykłych paryżan, którzy zrzędzą poirytowani, gdy
ktoś w obcym języku spyta ich o drogę na cmentarz Père Lachaise. W okolicach rue
Oberkampf, głównej ulicy Jedenastki, jest mnóstwo barów przyciągających gości
w różnym wieku – od nastolatków po emerytów. Aby się na nich pogapić, najlepiej
wybrać się do Pause Café u zbiegu ulic Charonne i Keller. Ta okolica słynie
(przynajmniej wśród paryżan) z nakręconego tu w 1996 roku filmu Wszyscy szukają
kota.
DWUNASTKA
To rozległa – oddalona od centrum – dzielnica zamieszkała przez mieszaninę
średniozamożnych ludzi, którzy chcą płacić niższe czynsze niż w Jedenastce, i biedaków
z samego obrzeża miasta. Najbardziej interesującymi miejscami są Coulée Verte (pas
zieleni) – ogrody ciągnące się od Bastylii wzdłuż starej linii kolejowej – oraz okolice
ulicy d’Aligre. Tam co niedziela odbywa się wielki targ, na którym ślinka ci leci na
widok taniego żarcia i bolą palce u stóp podeptane przez niecierpliwych lokalsów. Oto
Paryż w swej najbardziej demokratycznej postaci, gdzie biedni i bogaci na wyścigi
przepychają się łokciami do kramów i stoisk, na których sprzedaje się hiszpańskie
truskawki po podejrzanie niskich cenach, a parę metrów dalej, w starej, szacownej hali
targowej, można nabyć ręcznie zbierane owoce i zdrową żywność, której cena za
kilogram to mniej więcej wartość używanej renówki.
TRZYNASTKA
To wielkie paryskie Chinatown z fantastycznymi, oryginalnymi restauracjami
i kolonialną atmosferą, zwłaszcza w okolicach Porte de Choisy. W południowej części
dzielnicy znajduje się także Butte aux Cailles – rodzaj wioski z niską zabudową przy
wąskich uliczkach , nieco przypominającej Montmartre. Nazwa Przepiórcze Wzgórze
wydawała mi się dosyć rustykalna, dopóki nie dowiedziałem się, że słowo caille
w dawnych czasach było synonimem dziwki. Dzisiaj nie ma już tu burdeli, choć na
latarnianych słupach ponalepiane są numery telefonów do chińskich masażystek.
Wieczorami Wzgórze kipi życiem, bo bawi się tu młodzież. Studenteria cierpliwie
wyczekuje przed barami na wolny stolik, szczególnie przed niezmiernie popularną Café
Gladines, uroczą i tanią baskijską knajpą przy rue des Cinq Diamants numer 30.
CZTERNASTKA I PIĘTNASTKA
Jeśli idzie o obserwację ludzi, te dwie dzielnice mogą być interesujące jedynie dla
socjologa, który robi doktorat z życia przeciętnej paryskiej rodziny. Nie mam nic
przeciwko paryskim rodzinom z klasy średniej, jednak prawdę mówiąc, nie są to ludzie
zbyt barwni. Jedną z oaz życia na tej pustyni jest La Coupole na boulevard du
Montparnasse, gdzie, o dziwo, więcej jest zwykle paryżan niż turystów. Knajpa ta słynie
z owoców morza. Jeśli powiesz, że dziś są twoje urodziny, zbiegną się wszyscy kelnerzy
i chórem odśpiewają na twoją cześć Ça, c’est Paris, a następnie Joyeux Anniversaire, a ty
będziesz się zwijać z zażenowania, starając się nie opalić sobie nosa świeczką na
szczycie tortu, który, nawiasem mówiąc, jest tylko atrapą.
SZESNASTKA
Ta rozległa dzielnica jest w przeważającej części siedliskiem wielkiej burżuazji
i nadzianych nuworyszów. W ciągu dnia parki pełne są niań-imigrantek z dziećmi, zaś
dizajnerskie magazyny – zdesperowanych matek i żon, które wieczory spędzają w domu
albo wybierają się na kolację do Siódemki lub Lasku Bulońskiego. Arystokratyczną nudę
zakłócają jedynie dni, kiedy rozgrywane są mecze. Wówczas ławice paryskich fanów
Paris Saint-Germain Football Club napływają do Parc des Princess na wieczór
rasistowskich pieśni. Najlepszym sposobem na wytropienie miejscowych w ich
naturalnym środowisku jest długi spacer od stacji metra La Muette aż do Muzeum
Marmottan, gdzie można przy okazji obejrzeć sobie impresjonistów. W Szesnastce
najłatwiej spotkać archetyp paryskiej męskości – rozwiane włosy, markowe dżinsy,
wdzięk i bezpretensjonalność, mina jakby już wszystko w życiu widział (choć za nic by
nie chciał zostać pochowanym w T-shircie) – w praktyce jednak łatwiej ich znaleźć
w barach i kafejkach Szóstki.
SIEDEMNASTKA
Jest to dzielnica zupełnie inna od pozostałych. Trudno sobie wyobrazić, że znajduje się
intra muros. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, kto tam właściwie mieszka. W Ternes
można się obkupić jak wokół parku Monceau, gdzie jest mnóstwo biur i urzędów, panuje
snobistyczna atmosfera Ósemki, ale jedynymi wyróżniającymi się mieszkańcami
Siedemnastki, jacy mi utkwili w pamięci, są transwestyci. Przez krótki czas mieszkałem
niedaleko Porte de Saint-Ouen, prawdziwego ośrodka spotkań mężczyzn przebranych za
kobiety, a raz zdarzyło mi się zobaczyć karnawał w Rio w mikroskali, kiedy to trzech
wysokich jak koszykarze przebierańców maszerowało, kręcąc tyłkami.
OSIEMNASTKA
Montmartre jest domem artystów i kankanistek – przy odrobinie szczęścia można tu
zobaczyć szkicujących Picassa i van Gogha albo Toulouse-Lautreca kuśtykającego za
damą w halce i błagającego o zgodę na zrobienie jej portretu. Ale może wcale nie –
dzisiejsze Montmartre jest wioską w mieście, zamieszkałą przez paryżan wystarczająco
bogatych, by kupić domy z fantastycznym widokiem (co uczynili, zanim ceny
niebotycznie wzrosły). Można tu też zobaczyć niekonwencjonalnych specjalistów
z różnych dziedzin, lubiących spacery po wzgórzach, i turystów, którzy szukają dobrego
punktu widokowego na fotografowanie dachów Paryża. Z kolei w okolicach bulwaru
Barbès zobaczymy mieszaninę ludzi z różnych regionów Afryki, byłych kolonii
francuskich. By przyjrzeć się l’Afrique française, wystarczy przejść bulwarem w sobotnie
popołudnie; poczujesz się jak w Senegalu. Ci, którzy wolą klimaty bardziej trendy,
muszą wspiąć się na wzgórze, w pobliże rue Lepic – tam poczują się z kolei jak w filmie
Amelia.
DZIEWIĘTNASTKA
Dawna wieś Belleville z wielkim skupiskiem chińskich braserii opiera się zmianom, ale
wokół zrobiło się modnie i prestiżowo, gdy jak grzyby po deszczu wyrosły tu pracownie
artystyczne i wytwórni filmowe. Powyżej Belleville, w Jourdain, ulokowało się medialne
getto – pięćdziesiąt procent tutejszej populacji pracuje w telewizji, radiu lub przemyśle
kinowym. Zwani są oni bobos (bourgeois Bohemians, czyli miejska cyganeria) i udają, że
wcale nimi nie są. Ich demonstracyjny brak stylu sam w sobie jest stylem i nie dajcie się
zwieść pozorom – wymięte ciuchy i rozczochrane włosy zostały wymięte i rozczochrane
przez profesjonalistów. Co oczywiście oznacza, że kawiarniane ogródki są pełne non
stop, bo siedzą w nich ludzie, którzy mają nienormowany czas pracy. W słoneczne dni
całe życie przenosi się do parku Buttes-Chaumont, gdzie na niebezpiecznie spadzistych
zboczach (szczególnie zagrożone są melony i butelki wina) odbywają się pikniki.
Położony dalej na północ obszar wokół Bassin de la Villette – sztucznego zbiornika
łączącego kanały l’Ourcq i Saint-Martin – nie interesuje metroseksualnych snobów i jest
jednym z ostatnich wymieszanych rasowo kwartałów biedy w Paryżu. Koegzystują tu
czarni, żółci, Arabowie, Żydzi (zarówno ortodoksyjni, jak i sefardyjscy) oraz ci biali,
których nie stać na nic lepszego. Jest jednak oczywiste, że w ciągu dziesięciu lat teren
ten zostanie zrewitalizowany. Punkty obserwacyjne: park Buttes-Chaumont w ładne dni
oraz bar Ourcq po południowej (słonecznej) stronie Bassin de la Villette, gdzie młodzi
paryżanie umawiają się na pikniki i grę w pétanque.
DWUDZIESTKA
Jeszcze do niedawna uważana za kulturalną pustynię, dziś jest królestwem małych, ale
licznych muzycznych klubów. Bliskość Dziewiętnastki sprawia, że mieszkają tu wciąż
tłumy bobos na skuterach, których stać już na posyłanie dzieci do szkół w lepszych
dzielnicach. Pozostały tu niedobitki biedoty, ludzi, których warunki ekonomiczne mogą
zmusić do przekroczenia périph’ i zamieszkania na obrzeżach. Najlepszym punktem
obserwacyjnym jest rue de Bagnolet. Fanów rocka zobaczymy we Flèche d’Or – starej
stacji kolejowej przerobionej na modny klub muzyczny, zaś naprzeciwko,
w restauracjach i barach Mama Shelter Hotel (do niedawna był to najbrzydszy
w mieście piętrowy parking), zbiera się towarzystwo bardziej szykowne.
JAK ZOSTAĆ PARYŻANINEM?
Sacha Guitry, aktor rosyjskiego pochodzenia, powiedział kiedyś: Être parisien, ce n’est
pas être né à Paris, c’est y renaître, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: „Żeby być
paryżaninem, niekoniecznie trzeba się tu urodzić; trzeba się urodzić na nowo”. Nowi
mieszkańcy miasta zmieniają się i przystosowują, żeby do niego pasować.
Mam dobrą wiadomość – wcale nie trudno zostać paryżaninem. Nie są do tego
potrzebne rytualne ceremonie przejścia ani bolesne tatuaże. Wystarczy zmiana wyglądu
i stosunku do świata. Większość paryżan musiała przejść proces aklimatyzacji, nie
urodziła się bowiem tutaj. Przybyli ze wszystkich stron świata, łącznie z innymi
regionami Francji, i musieli pokonać wiele progów i barier, aby wreszcie dobić do mety
jako w pełni paryscy paryżanie. Nawet ja, osobnik, który przez pierwsze pięć lat bał się
prowadzić samochód w Paryżu, teraz potrafię lawirować, przeklinać oraz trąbić,
i jestem w ścisłej czołówce peletonu.
Proces „paryżyzacji” najlepiej opisał autor z zewnątrz (paryżanie nie mają czasu na
takie głupstwa). W 1938 roku szwajcarski pisarz Charles Ferdinand Ramuz opublikował
dzieło pod tytułem Paris, Notes d’un Vaudois (Vaud to kanton w Szwajcarii, rodzinne
strony Ramuza), w którym czytamy:
Paryż wciąż ma przywilej demonstrowania wszystkim, jak należy postępować. I przywilej
ten dotyczy wszystkich jego mieszkańców. Nie muszą być tu urodzeni, wystarczy, że tu
przebywają i są przystosowani do życia w Paryżu. Miasto odrzuci każdego, kto doń nie
przynależy i kto nie czyni starań o tę przynależność. Ludzie, którzy odmawiają zmiany
wyglądu, gestykulacji i sposobu wymowy, którzy próbują wprowadzać w Paryżu swoje
porządki, stają się natychmiast podejrzani.
Wymóg przystosowania sprawia, że Paryż właściwie się nie zmienia. Inaczej niż
w Londynie czy Nowym Jorku, gdzie przybysze dostarczają świeżej krwi, każdy, kto
osiedla się tutaj, przeżywa proces wyrabiania jak ciasto i kończy jako typowe paryskie
spaghetti, splątany z innymi w pysznym, lecz nieco zbyt ciężkim sosie, w którym nurza
mieszkańców ich miasto.
Do pełnej adaptacji nie wystarczy jednak zmiana sposobu ubierania się i nowy
akcent. By stać się paryżaninem, musisz wbić sobie do głowy przekonanie, że jesteś
najważniejszy na świecie. Inni ludzie mogą sobie myśleć, że są ważni i sympatyczni, ale
się mylą. Liczysz się tylko ty i twoje życie. Wszystko, co chcesz zrobić (a właściwie co
musisz koniecznie zrobić), jest pilne i ważne, dlatego też (ku swemu ubolewaniu) musisz
ignorować potrzeby innych, tych biedaków, podludzi, włączając w to także paryżan.
Jeśli ktokolwiek spróbuje stanąć ci na drodze, masz pełne prawo się obrazić, albowiem
nie wie on, co czyni.
Tytułoryginału: ParisRevealed Copyright © 2011, Stephen Clarke Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2012 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2012 Wydanie II Warszawa 2012 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o. o.
Spis treści PODZIĘKOWANIA Motto PRZEDMOWA 1 PARYŻANIE PARYŻ JEST PEŁEN PARYŻAN KTO LUBI PARYŻAN? PARISIEN-SPOTTING JAK ZOSTAĆ PARYŻANINEM? JAK NIE URAZIĆ PARYŻANINA? PODSTAWOWE ZWROTY POTRZEBNE DO POROZUMIEWANIA SIĘ Z PARYŻANAMI 2ULICE CO SIĘ KRYJE W NAZWACH? ZNAKI ZMIENIAJĄCEGO SIĘ CZASU PISANIE PO ŚCIANIE EXCUSEZ-MOI, OÙ EST LE…? ŚMIECIARKI SIKAM, WIĘC JESTEM PROGI I BARIERY MIEJSKA DŻUNGLA GARAŻOWY PCHLI TARG SŁOWNE IGRASZKI 3WODA RZEKA I FONTANNY LA VIE EST UNE PLAGE CHODZENIE PO WODZIE
NA CO MI PRZYSZŁO? EAU, CO ZA PIĘKNY PORANEK! 4METRO ŚWIATŁO W TUNELU METRA PRZEDWCZEŚNIE POSTARZAŁY STYL ART NOUVEAU CZEKAJĄC NA KATASTROFĘ CZY TO TYLKO ŚWIERSZCZE? DOKĄD JADĘ? LINIE METRA METRO W PIOSENCE ZASADY ŻYCIA W TUNELACH 5 HISTORIA HISTORYCZNY KARNAWAŁ LUNCH W NEOLITYCZNEJ KNAJPIE GLADIATORZY, LWY I GRA W PÉTANQUE BEZ SZACUNKU DLA HISTORII JAK PARYŻ STRZELIŁ SOBIE W STOPĘ (I NIE TYLKO) MIASTO ŚWIATŁA PARYSKI KOSZMAR AUTOPREZENTACJA PARYŻA KONIEC WIEKU MIASTO (NIE)ZMIENNE 6 MIŁOŚĆ AMOUR GLAMOUR MIASTO, KTÓRE NIE MOŻE ZAWIEŚĆ MIŁOŚĆ SKANALIZOWANA MIŁOŚĆ BLIŻEJ CENTRUM POLA MARSOWE POKÓJ Z WIDOKIEM (ALBO BEZ) NOC W PIĄTYM WYMIARZE ROMANS PO KRÓLEWSKU
GNIAZDKO PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI GDZIE NA SZKLANECZKĘ? IDEALNA ROMANTYCZNA KOLACJA ŁADNE KWIATKI 7SEKS DZISIAJ, JÓZEFINO PODRÓŻ BULWAREM CZASU OKULARNICY PŁACĄ ZA SEKS WIĘCEJ SEKS W PARYŻU DZISIAJ – ROZBIERANY, ALE NIENĘCĄCY OÙ EST LE SEXE? 8JEDZENIE ROZUMNE JEDZENIE (ALBO JEDZENIE NA MYŚLI) NA RYNKU – BO NA RYNKU „BAKTERIE SĄ NIEGROŹNE” BAGIETKĘ POWSZEDNIĄ DAJ NAM, PANIE IŚĆ ZA NOSEM PRZEPISNASUKCES 9 MODA KRÓLOWIE I KRÓLOWE ŚWIATA MODY BEZCENNY WORTH ODZIANY W CHINTZ ICH BIN UN PARISIEN CAŁY TEN ZGIEŁK PARIS LIBÉRÉ ZAKUPY W KRAJU, GDZIE MĘŻCZYŹNI NOSZĄ HALKI 10 KINO CINÉ QUA NON MISSION POSSIBLE PARYŻ NA EKRANIE LIBERTÉ, ÉGALITÉ, CINÉ 11 SZTUKA
CO MA DO TEGO LUWR? PATRZEĆ NA PĘPEK OTWORZYĆ DRZWI ARTYŚCI, GATUNEK CHRONIONY JAK UNIKNĄĆ KOLEJEK W MUZEACH MONET, MONET, MONET JAK NABYĆ FRAGMENT PARYSKIEJ HISTORII SZTUKI LICYTACJA SZTUKI GIEŁDOWE NUMERY 12MIESZKANIA NASZE MIEJSCE NA ZIEMI LOCATION, LOCATION I JESZCZE RAZ LOCATION PODWÓJNI AGENCI PROSTĄ DROGĄ DO CELU C’EST UN TOILETTE, ÇA? MIESZKANKO NA PODDASZU PODEJMOWANIE DECYZJI APENDYKS 1 APENDYKS 2 CO CZYTAĆ Przypisy Kolofon
PODZIĘKOWANIA Merci, moi drodzy paryżanie, że jesteście tak bardzo paryscy. Oraz merci wszystkim, którzy przyczynili się, świadomie czy nieświadomie, do powstania niniejszej książki; wszystkim, z którymi rozmawiałem (albo też oni przeprowadzali wywiady ze mną); tym, którzy pokazali mi swoje domy, książki, wystawy i zapraszali na spotkania; wszystkim, których niepokoiło, że się im przyglądam i robię notatki, no i wszystkim, dzięki którym sprawnie i funkcjonalnie toczy się życie wesołego (zazwyczaj) miasta. Szczególne merci beaucoup mojej wydawczyni, Selinie Walker, zwłaszcza za to, że wpadała do Paryża, kiedy tylko mogła, żeby doglądać mojej pracy; ale także wszystkim z agencji literackiej Susanny Lea, a przede wszystkim jej samej i agentce Kerry Glencorse; firmie Transworld za złożenie książki (stale udowadniają, że jej staroświecka, papierowa wersja z okładką i stronami jest dobrym, choć wiekowym wynalazkiem). Podziękowania za gościnność i wyjaśnienia niech przyjmą także Marie-Christine Frison, Alain Plumey, Susan Oubari, Lyne Cohen-Solal, Brian Spence, Heather Stimmler-Hall, Sophie Boudon-Vanhille i Aline Jumeaux. Dziękuję pracownikom stacji metra Crimeé, a szczególnie N., za pokazanie mi jasnych stron Paryża. No i M., bon vol.
Paryż przypomina ocean. Świetne miejsce do życia, jeśli tylko jest się rekinem. Świeżego żarcia pod dostatkiem, a jak ktoś ci podskoczy, przegryzasz go na pół – i po sprawie. Może nie wszyscy cię kochają, ale masz święty spokój i robisz, co chcesz. Jeśli natomiast jesteś człowiekiem, to walczysz z falami i za wszelką cenę usiłujesz się wydostać na powierzchnię, przy okazji także uciekając przed rekinami. Rzecz w tym, by jak najszybciej przekształcić się w rekina. Stephen Clarke, Merde! Rok w Paryżu, przełożyła Agnieszka Barbara Ciepłowska
PRZEDMOWA Paryż jest jak najsławniejsza na świecie bogini ekranu. Straciliśmy już rachubę, ile to filmów z nią nakręcono – od komedii romantycznych i obrazów historycznych po thrillery, a nawet kreskówki – i wydaje nam się, że wiemy o niej wszystko ze zdjęć, książek, piosenek i kolorowych magazynów, dzięki którym wciąż znajduje się w centrum uwagi. Ale oczywiście nie wiemy w s z y s t k i e g o. Miała wielu sławnych kochanków i przeżyła niejeden upadek, ale jak każda prawdziwa gwiazda robi wszystko, by chronić prywatność. Są rzeczy, o których chce, byśmy wiedzieli, inne najchętniej zamiotłaby pod swój kosztowny dywan. Ta książka odkrywa jej najgłębsze sekrety. Nie chodzi jednak o to, by kogokolwiek zrazić. Przeciwnie, mam nadzieję przedstawić prawdziwy Paryż, a nie tylko gwiazdorską wersję, jaką chcą nam wcisnąć jego fani i współpracownicy. W końcu, żeby kogoś naprawdę pokochać, trzeba go najpierw poznać. A jest co kochać. Mieszkałem w Paryżu niemal przez całe dorosłe życie, ale wciąż jeszcze odkrywam jego nowe ekscytujące dziwactwa i pasjonujące fakty z życia miasta. Nie dajcie się zwieść pozorom. Paryż zawdzięcza swój sukces cechom prawdziwej gwiazdy. Ale, inaczej niż w przypadku celebrytów, najlepiej wygląda z bliska. Zachwyca nawet bladym świtem, bez makijażu i z resztkami snu na oczach. Nieźle jak na liczącą dwa wieki staruszkę. Stephen Clarke, Paryż, styczeń 2011
„Witaj w Paryżu, beznadziejny turysto”. W rzeczywistości większość paryskich kelnerów jest bardzo uprzejma, ku irytacji gości mających nadzieję na powrót do domu z workiem anegdot o aroganckiej obsłudze.
1 PARYŻANIE Dieu a inventé le Parisien pour que les étrangers ne puissent rien comprendre aux Français. Bóg wymyślił paryżan po to, żeby cudzoziemcy nie mogli zrozumieć Francuzów. ALEKSANDER DUMAS, SYN
PARYŻ JEST PEŁEN PARYŻAN Paryżanie mają fatalną reputację wulgarnych, agresywnych egoistów, a co gorsza, bezczelnie się tym szczycą. Kilka lat temu dziennik „Le Parisien” zamówił serię reklam emitowanych w kinach. Ponieważ gazeta jest lokalną wersją ogólnokrajowego „Aujourd’hui”, ogłoszenia niewątpliwie były adresowane do paryżan. Na jednym z klipów para zagubionych japońskich turystów błaga o pomoc mężczyznę w średnim wieku. Ten patrzy na nich pustym wzrokiem, gdy wyciągają mapę i stukając palcem w jakiś punkt, bezskutecznie usiłują wymówić słowo „EiWel”. Kiedy wreszcie załapuje, o co chodzi, wskazuje kierunek, z którego przyszli, ci zaś dziękują mu tak wylewnie, jakby ocalił im życie. Nastepnie idzie w przeciwną stronę, skręca w ulicę, na której końcu wyłania się ogromna wieża. Paryżanie celowo wskazują turystom złą drogę. Puenta brzmi: Le Parisien, il vaut mieux l’avoir en journal – „Paryżanin jest lepszy jako gazeta”. W innej reklamie dobrze ubrany mężczyzna sika pod publiczną toaletą. Zapina spodnie, odchodzi i uśmiecha się uprzejmie do kobiety, która właśnie postawiła swoje zakupy w kałuży jego moczu. Jest jeszcze taka: facet w supermarkecie pędzi do kasy i wcina się w kolejkę przed drobną staruszkę ze skromnym koszykiem sprawunków. Po chwili nadciąga jego żona z wypełnionym po brzegi wózkiem. Paryżanin, widząc przerażoną minę staruszki, wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Trudno, byłem pierwszy”. Oto puenta. Co najśmieszniejsze, za każdym razem, kiedy oglądałem te reklamy w kinie, sala wybuchała gromkim śmiechem. Byłem w szoku – to tak, jakby „New York Times” wypuścił kampanię reklamową, której myślą przewodnią byłoby: Nasza gazeta jest jak jej czytelnicy – ciężka i radykalna. Ale paryżanie w ogóle nie biorą do serca urazy. Przeciwnie, lubią myśleć o sobie jako gruboskórnych chamidłach znęcających się nad każdym naiwniakiem, który daje się nabrać na ich sztuczki. Podobała im się nawet reklama, w której posunięto się za daleko. Wysoki, doskonale ubrany paryski biznesmen opuszcza kawiarnię. Z pogardą przyjmuje wizytówkę od towarzyszącego mu niskiego, służalczego typa (sądząc po zachowaniu, przybyłego z p r o w i n c j i). Paryżanin wsiada do swojej wypasionej fury i cofając, uderza w zaparkowany samochód. Obserwują go wszyscy siedzący na tarasie kawiarni. Wychodzi, by ocenić straty – jego samochód wyszedł bez szwanku, ale ten drugi ma wgniecenie – i nagle doznaje olśnienia. Wyciąga z kieszeni wizytówkę małego gościa, pokazuje ją wszystkim, demonstrując swoją uczciwość, po czym wkłada za wycieraczkę uszkodzonego auta. Biedak będzie musiał odpowiadać za szkodę. Jeden zero dla całkowicie amoralnego, obłudnego paryżanina, ku uciesze zebranych w kinie mieszczan.
KTO LUBI PARYŻAN? W badaniu opinii publicznej przeprowadzonym w 2010 roku przez ogólnokrajową gazetę „Marianne” zapytano czytelników, co sądzą o paryżanach, i odpowiedzi, jak to we Francji, były pełne sprzeczności. Ludzie z prowincji mieli na ogół bonne opinion o mieszkańcach stolicy, twierdząc, że są inteligentni, dobrze wykształceni i modni, a jednocześnie nie pozostawiali na nich suchej nitki. Z badania wynikało, że paryżanie postrzegani są jako ludzie aroganccy, agresywni, zestresowani, snobistyczni i pochłonięci sobą, a przy tym mniej szczodrzy, tolerancyjni, dobroduszni i uprzejmi niż mieszkańcy innych regionów. Ale czy badania „Marianne” pokazywały prawdę, czy były tylko odbiciem stereotypów lansowanych w mediach (włączając reklamy prasowe „Le Parisien”)? Paryżanie zdecydowanie myślą o sobie jako o osobnej rasie, prawdopodobnie dlatego, że miasto odizolowane jest od przedmieść nie tylko własnym kodem pocztowym zaczynającym się od cyfr „75”, ale także barierą fizyczną. Boulevard périphérique, obwodnicę Paryża, otaczają na niemal całej jej długości tak zwane HLM (tanie budownictwo mieszkaniowe) – współczesna wersja dawnych murów obronnych. I choć murów dawno już nie ma, dwadzieścia arrondissements składających się na właściwy Paryż wciąż określa się mianem intra muros – wewnątrz murów. Nic dziwnego, że paryżanie uważani są za snobów, używają średniowiecznej nazwy, by odróżnić się od tych wszystkich nieszczęśników, którzy żyją poza périph’ (skrót zwykle stosowany przez miejscowych). To poczucie geograficznej odrębności wydaje się nieco przesadzone. W końcu człowiek dojeżdżający do pracy w centrum, który mieszka, dajmy na to, dziesięć kilometrów od Notre Dame, jest w równym stopniu paryżaninem, nawet jeżeli żyje po „złej” stronie périph. Dojazdy do pracy i ona sama leżą też u podstaw słynnej paryskiej agresywności. Facet, który potrąca cię w metrze albo zbywa, gdy pytasz o drogę, prawdopodobnie musiał wstać o szóstej rano, wpakować się do zatłoczonej kolejki podmiejskiej lub metra, stać przez czterdzieści minut z nosem wciśniętym pod czyjąś pachę, podczas gdy wstrząsy wagonu demolowały mu kręgosłup. Potem usłyszał od szefa, że musi pracować za dwóch, gdyż kolega poszedł na trzy miesiące chorobowego za sprawą pobłażliwego doktora. Nie będzie się więc do ciebie uśmiechać, kiedy spytasz, jak dojść do Sacré Coeur. Owszem, paryżanie i ich kuzyni z przedmieść są agresywni i zestresowani, ale nie bardziej niż mieszkańcy innych wielkich miast, którzy muszą dojeżdżać do pracy. A wydają się tacy odpychający tylko dlatego, że znając dobrze zasady funkcjonowania miasta, nie mają cierpliwości do turystów oraz prowincjuszy, którzy ich nie znają. Dla
paryżan bratanie się z obcymi jest jak chodzenie na ryby z kimś, kto nigdy nie trzymał w ręku wędki. Bo przecież k a ż d y głupi wie, że nie wrzuca się wędki do wody razem z żyłką i haczykiem. Nie? Cóż, kto tego nie wie, musi być kompletnym idiotą. Ich brak wyrozumiałości i niecierpliwość wyjaśniają także, dlaczego dłoń paryskiego kierowcy nigdy nie opuszcza klaksonu, a kelnerów (którzy przecież znają swój fach, nawet jeśli masz wrażenie, że nie zwracają na ciebie uwagi) irytują klienci. Wielu gości, szczególnie obcokrajowcy i przyjezdni z prowincji, to żółtodzioby w restauracyjnej grze, w której kelnerzy są starymi wyjadaczami. Więc po prostu okazują frustrację, jeśli muszą dzielić terytorium z nieporadnymi nowicjuszami. Krótko mówiąc, pozorna niechęć paryżan do obcych nie jest świadomym założeniem, a jedynie sygnałem, że chcą żyć i postępować wedle własnych reguł. Z kolei oskarżenia o snobizm i obsesję na swoim punkcie są w pełni uzasadnione, ponieważ paryżanom od urodzenia wbija się do głów, i to złotym młotkiem od Chanel, przekonanie o wielkości i wyższości ich miasta. Paryż jest niewątpliwie sercem frankofońskiego świata. Więc niedaleko stąd do lekko naciąganej interpretacji paryżan, że znajduje się on także w centrum wszechświata. Kropka. Czołówka najbardziej znanych i prestiżowych francuskich instytucji – kulturalnych, gospodarczych czy politycznych – musi mieć bazę w Paryżu, by trzymać rękę na pulsie, wobec tego zawsze zbiera się tu crème de la crème – sama śmietanka, która, jak to paryżanie, uważa swój gatunek śmietanki za najbardziej kremowy. Ich pycha dotyka nie tylko obcych – paryżanie często gęsto prześcigają się w snobizmie między sobą. Na przykład ci z modniejszych dzielnic z mieszaniną pogardy i lekceważenia patrzą na swoich mniej szykownych znajomych. Spróbuj powiedzieć komuś z ultrasnobistycznej Siódemki położonej na Lewym Brzegu, że mieszkasz po drugiej stronie rzeki, dajmy na to w Dwudziestce. Przez jego twarz przemknie grymas politowania, jakbyś nagle wyznał, że masz wszy. To działa zresztą w obie strony – operator telewizyjny obracający się w medialnym getcie Dziewiętnastki będzie miał bankiera w świetnie skrojonej marynarce z Szesnastki za bezmózgą gadzinę zaprzedaną wrednemu kapitalizmowi. Tymczasem gość, który ma loft w zrewitalizowanej części Jedenastki, ale blisko biednego sąsiedztwa, będzie uważał się za miejskiego kowboja, bardziej oryginalnego od tych z mieszkaniami pięćset metrów na południe. Zasady paryskiego snobizmu są równie skomplikowane jak symultanka na dwudziestu szachownicach, mimo że miasto zamyka się w przestrzeni nieregularnego okręgu o średnicy zaledwie dziesięciu kilometrów. Jednak jeśli nie mieszkasz w jego obrębie, kompletnie wypadasz z gry. Nie można powiedzieć, że paryżanie to ludzie całkiem pozbawieni kompleksów. Mogą na przykład czuć się gorsi od nowojorczyków, londyńczyków, mieszkańców San Francisco czy Mediolanu, właściwie od każdego, kto ma o sobie wysokie mniemanie. Paryżanie boją się też banlieusards – mieszkańców ubogich przedmieść – przy których tracą rezon, gdyż ich zdaniem każdy, komu udało się przeżyć na ohydnym blokowisku położonym ponad kilometr od najbliższego kina czy dobrej restauracji, zasługuje na respekt. A sukcesy francuskich raperów, podobnie jak popularnych filmów w rodzaju Neuilly sa mère czy Tout ce qui brille (w których młodzi arabscy banlieusards robią sobie
jaja ze stereotypowych snobistycznych paryżan), udowadniają, że Paryż idzie w odstawkę, jeśli chodzi o modne trendy. Ironia polega na tym, że kiedy tylko jakiś arabski raper lub gwiazdor z przedmieścia osiąga popularność, natychmiast przenosi się intramurosiprzedzierzgawautentycznegoparyżanina.
PARISIEN-SPOTTING Dwadzieścia dzielnic Paryża zamieszkuje blisko dwa miliony dwieście tysięcy ludzi, którzy różnią się od siebie jak szampan od absyntu, a jednak wszyscy są paryżanami z krwi i kości. Jest tyle typów paryżan, ile gatunków ryb na rafie koralowej. Ale tym, co czyni ich właśnie paryżanami, oczywiście poza lokalizacją geograficzną, jest sposób, w jaki się do siebie odnoszą. Podobnie jak ryby, muszą jakoś ułożyć sobie wewnętrzne hierarchie. Małe rybki uciekają przed rekinami; krewetki muszą wystrzegać się krabów; a żadna z pojedynczych ryb i morskich stworzeń, choćby nie wiem jak pięknych i barwnych, nie prześcignie urodą samej rafy. Specyficzne gatunki paryżan skupiają się w określonych dzielnicach, czyli arrondissements, traktując otoczenie jak kamuflaż. Oczywiście jest mnóstwo pomniejszych odmian, które musimy sobie darować, żeby z tej książki nie powstała encyklopedia socjologiczna, skupię się zatem na przeglądzie głównych gatunków paryżan z poszczególnych dzielnic oraz najlepszych miejsc do ich obserwacji. A dobra wiadomość jest taka, że nie potrzeba sprzętu do nurkowania, żeby popływać po tych wszystkich rafach. JEDYNKA W samym jądrze Paryża Luwr, Palais-Royal i magazyny handlowe zajmują tyle miejsca, że niewiele go pozostaje na mieszkania, ale w Châtelet i w Halach można trafić na loft z balkonem i drewnianymi belkami, o wiele tańszy niż w pobliskiej dzielnicy Marais. Tylko nieliczni śmiałkowie decydują się jednak zamieszkać w okręgu przyciągającym podmiejską hołotę – racaille (obraźliwa nazwa dla młodych wandali), która przyjeżdża z północnych banlieues (przedmieść) RER-em (podmiejskie metro), by włóczyć się wokół Hal, wdając w bójki i utarczki z policją. Jeśli chcesz poobserwować lokalnych mieszkańców, w szczególności urzędników Ministerstwa Kultury i Conseil d’État (państwowy departament prawny), siądź na tarasie Le Nemours, kawiarni położonej u wejścia do ogrodów Palais-Royal, tuż obok teatru Comédie Française. DWÓJKA Jeszcze jakieś piętnaście lat temu był to obszar fascynujących kontrastów. W Sentier roiło się od fabryczek odzieżowych, a przemieniona w strefę pieszą okolica rue Montorgueil, zaledwie parę metrów od rue Saint-Denis z prostytutkami w każdej bramie, przyciągała wszelkiej maści intelektualistów z rodzinami. Teraz jednak dzielnica przeszła już całkowitą rewitalizację. Sentier zyskuje więc prestiż, rue Montorgueil zmieniła się z ulicznego bazaru w snobistyczną jadłodajnię hipsterów, gdzie można
dostać sushi z mango, a po prostytutkach nie ma śladu. Jedyna pora, kiedy można zobaczyć stałych mieszkańców en masse, to niedzielny poranek, kiedy wychodzą, żeby kupić bagietkę i łyknąć kawy, zanim nadpłynie fala amatorów sushi. Najlepszym punktem obserwacyjnym jest tu ogródek dowolnej kawiarni przy rue Montorgueil o jedenastej rano każdej niedzieli. TRÓJKA Zajmuje północną połówkę Marais, a jej status podniósł się wystarczająco dawno, by dzielnica mogła osiągnąć pełną dojrzałość. Na jej wyjątkowo spokojnych, średniowiecznych ulicach zadomowiły się liczne galerie sztuki (dzięki sławie Muzeum Picassa), eleganckie agencje nieruchomości, sklepy odzieżowe i najmodniejsze restauracje, odwiedzane przez takich ludzi, jakich się tam spodziewasz: młodych, trendy i lekko zarozumiałych. Ale sklepy i kafejki na rue de Bretagne są cudownie bezpretensjonalne i uczęszczane przez tych artystów, których stać na mieszkanie w okolicy. Punkt obserwacyjny: Café Charlot na rogu rue de Charlot i rue de Bretagne. Wnętrze jest wprawdzie stylizowane na „stary Paryż”, ale miejscowi mają to gdzieś, bo głównie korzystają z wyjątkowo nasłonecznionego tarasu. W porze obiadowej kłębi się tu tłum stylistów z pobliskich domów mody. To samo dzieje się wtedy w ulicznych jadłodajniach na opanowanym przez młodzieżowe subkultury targu Enfants Rouges. CZWÓRKA Jeszcze czterdzieści lat temu serce Marais było smętną dziurą, którą zamieszkiwali ludzie żyjących tu od zawsze. Hôtels particuliers (prywatne miejskie rezydencje) wyglądały jak zapuszczone, rozsypujące się rudery. Fali destrukcji, która się tamtędy przetoczyła za zgodą miasta, zawdzięczamy Hale (w Jedynce), Centrum Pompidou (zwane przez paryżan Beaubourgiem) oraz nowoczesny, ohydny kompleks mieszkaniowy Quartier de l’Horloge1 . Dzisiaj, w epoce postunowocześniania, ocalałe budynki Marais są maksymalnie odpicowane i prawie nie sposób zobaczyć ich mieszkańców, z wyjątkiem od niedawna zamieszkałych Amerykanów, spędzających niedzielne przedpołudnie w kawiarnianych ogródkach, albo rodziców obserwujących swe pociechy, bawiące się na mikroskopijnych skwerach. Okolica ta przyciąga szczególnie wyróżniające się grupy paryżan: gejów (gromadzą się przy rue des Archives, gdzie podsłuchałem kiedyś, jak mała dziewczynka zapytała ojca: „Tatusiu, a dlaczego ta królewna ma wąsy?”); Żydów (szabas przy rue des Rosiers to prawdziwa falafelowa uczta) i klientów sklepów. Ani Żydzi, ani geje nie przestrzegają tradycyjnego francuskiego czasu zakupów, zatem w okolicy panuje ruch przez cały tydzień. Miejsce obserwacji: bary z falafelami i piekarnie przy rue des Rosiers oraz jadłodajnia, odwiedzana zarówno przez gejów, jak i heteryków, na tyłach rue des Archives. PIĄTKA
Koncentruje się tu wielka, choć starannie zamaskowana część paryskich starych fortun. Dawniej Dzielnica Łacińska była schronieniem dla biednych jak myszy kościelne pisarzy Jamesa Joyce’a czy Samuela Becketta, dziś jednak nie byłoby ich stać na zamieszkanie tutaj, może z wyjątkiem pięterka nad crêperie przy ulicy MouWetard. Mieszkańcy maleńkich chambres de bonne (służbówek na najwyższych piętrach) ubierają się tak, że żadnemu poborcy podatkowemu nie przyszłoby do głowy sprawdzić wartość lokali, które zajmują, a ich dzieci wyglądają jak obszarpańcy, żeby nie napadały na nich bandy łobuzów polujących na telefony komórkowe. Kiedy się widzi odzianą podle i bez gustu damulkę z bagietką i pęczkiem pietruszki wystającym z obszarpanej torby, można obstawiać, że to milionerka, która w swoim czasie zostawi w spadku fortunę tym dzieciakom, które teraz godzinami wysiadują w kawiarni nad jedną kawą i palą papierosy tak oszczędnie, jakby ich kosztowały całe kieszonkowe (co by się rzeczywiście stało, gdyby tata przyuważył, że palą). Miejscowi zaopatrują się w żywność na rue MouWetard, mimo tłumnie wałęsających się tam turystów, i czasami przesiadują w słońcu na placu de la Contrescarpe, choć latem wszyscy uciekają do swych wiejskich rezydencji. SZÓSTKA Jest bardzo podobna do Piątki, ale jej mieszkańcy mniej kryją się ze swoim bogactwem, a młodzież pozwala sobie nosić koszulki z logo Lacoste’a oraz roleksy i przemieszczać się na oldskulowych vespach. Tutaj więc powrót do stylu lat osiemdziesiątych, z chłopakami, którzy noszą swetry obwiązane na szyi, i długowłosymi dziewczynami o śnieżnobiałym uśmiechu widzi się tylko na billboardach. Poza tym dzielnica może się poszczycić posiadaniem najbardziej wyrafinowanych wydawnictw, zatem tutejsze kafejki przyciągają lubiących głośne dyskusje intelektualistów, staruchów popijających w towarzystwie swoich manuskryptów oraz subtelnych, zblazowanych palaczy, poszukujących kobiety, która padnie na wiadomość, że właśnie poznała poetę na pół etatu. Punkty obserwacyjne: Les Éditeurs – kawiarnioksięgarnia przy rue de l’Odéon, gdzie gromadzą się wydawcy i autorzy, by głośno wykłócać się o ceny książek, oraz kawiarnia Bonaparte na rogu rue Bonaparte i placu Saint-Germain des Prés. Z tych miejsc łatwo przyjrzeć się trendsetterom oraz ludziom, dla których wysokość rachunku nie ma znaczenia, zmierzającym do La Société, supermodnej knajpy ukrytej za niepozornymi drzwiami na ukos po prawej, jeśli się patrzy od strony kawiarni Bonaparte. SIÓDEMKA Jeśli ktoś mówi, że przeprowadza się do Siódemki, to tak jakby oświadczał: „Przemyślałem sprawę i wydaje mi się, że naprawdę zasługuję na tego rolls-royce’a, którego zawsze chciałem mieć”. Albo też: „Właśnie mianowano mnie dyrektorem Musée d’Orsay”. Tutejsi mieszkańcy są snobami i mają tego pełną świadomość. Żeby przyuważyć tych najbardziej wyrafinowanych, trzeba się wybrać do La Grande Épicerie,
delikatesów położonych obok domu towarowego Bon Marché. Tam już łatwo wyszukać osobnika, który oświadcza znajomym: „Naturellement, ja kupuję earl graya tylko w La Grande Épicerie”. Innym świetnym punktem obserwacyjnym jest Le Concorde przy bulwarze Saint-Germain, kawiarnia położona najbliżej Assemblée Nationale, Zgromadzenia Narodowego, czyli izby niższej francuskiego Parlamentu. Politycy zbierają się tu między debatami na prywatne dyskusje lub w celu wydawania dyrektyw swym prześlicznym sekretarkom, najseksowniejszym studentkom politologii we Francji. ÓSEMKA Jedynymi paryżanami, którzy zamieszkują tu w pełnym wymiarze godzin, są bogate starsze damy, zakładające swe futra, gdy tylko temperatura spada poniżej dwudziestu stopni, oraz ich wiekowi mężowie, eks-playboye, a także nuworysze, którzy muszą mieć wielkie jak boiska garaże do parkowania swoich wypasionych bmw. Poza tym mnóstwo tu biur, sklepów, teatrów oraz domów mody, położonych wzdłuż Champs-Élysées. Zdarzyło mi się pracować w tej części miasta i wówczas obserwowałem najbardziej fascynujące postaci z ogródka snobistycznej kawiarni L’Avenue, położonej na rogu rue François Premier i avenue Montaigne. Tam po prostu trzeba się koniecznie pokazać, więc nawet w środku zimy, w porze późnego lunchu, widzi się w otwartym ogródku rzędy twarzy po renowacji, choć każdy normalny człowiek biegnie w tym czasie do biura, żeby schronić się przed mrozem. Jeśli ma się ochotę zjeść w wygodnych warunkach, trzeba pójść w górę François Premier, by dojść do L’Antenne, kawiarni przy rogu la Trémoille. Tu w bezpretensjonalnej atmosferze jedzą urzędnicy i radiowcy z Europe 1, poszukujący chwil wytchnienia od całodziennej bieganiny. DZIEWIĄTKA Jeszcze do niedawna teren między placem Pigalle i Galeries Lafayette przyciągał ludzi, którzy nie mogli się zdecydować, jaką dzielnicę wybrać. Obecnie Dziewiątka dzieli los Dwójki. Internet zabija zarówno działalność sex-shopów, jak i sklepów muzycznych, a okolica zrobiła się niewiarygodnie modna. Ponure speluny przemieniły się w „tradycyjne bistra”, a wytworne carpaccio de boeuf wyparło jambon-beurre (bułę z szynką), stając się pokarmem dla nowej klienteli, złożonej z artystycznie niedogolonych mężczyzn i kobiet używających ray-banów zamiast opasek na włosy. Wciąż jednak trafiają się w kafejkach w południowej pierzei placu Pigalle dawni mieszkańcy dzielnicy – właściciele sex-shopów i podstarzałe prostytutki. Nadal należy być ostrożnym, gdy zaraz po naszym wejściu do takiego lokalu podchodzi roznegliżowana panienka i wita się z obcym akcentem, bo jeden drink może nas wtedy kosztować bardzo drogo. Żeby zobaczyć najciekawszą kolekcję nowych, zadających szyku ludzi dzielnicy, trzeba udać się do restauracji hotelu Amour przy rue de Navarin. DZIESIĄTKA Ziemia niczyja. Wokół dworca Gare du Nord i wzdłuż bulwaru Strasbourg panuje, jak
zawsze, brud, smród i ubóstwo, choć imigranci ze Sri Lanki, którzy upodobali sobie północną stronę dworca, starają się jak mogą, żeby było czysto, gdy otwierają swoje kramy z najlepszym i najtańszym etnicznym jedzeniem w mieście. Przy stacji metra Château d’Eau afrykańscy fryzjerzy wabią klientki propozycjami zaplecenia warkoczyków lub wyprostowania włosów. Piętnaście lat temu strefa wokół kanału była najmodniejsza w mieście i do dzisiaj przyciąga tłumy nocnych marków, którzy albo przesiadują w pobliskich barach i restauracjach, albo nad brzegiem, obserwując pijaków brodzących w brudnej wodzie. Moje ulubione miejsca obserwacji to prowadzone przez Cejlończyków kafejki wokół stacji metra La Chapelle, które upodobali sobie Tamilowie, lub jeden z mostów nad kanałem Saint-Martin. Wieczorem, zwłaszcza latem, jest tam gwarno i wesoło jak na wielkim pikniku. A żeby posmakować brudnej, podejrzanej atmosfery Paryża, można wpaść na chwilę w okolice skrzyżowania Strasbourg–Saint- Denis i zobaczyć tanie chińskie kurewki oraz wszystko, co otacza tę bezlitośnie wykorzystywaną nową imigrację. JEDENASTKA Bastylia, dawniej królestwo meblarstwa, stała się wielkim, wielobranżowym centrum handlowym, ale za ulicami de la Roquette i Faubourg Saint-Antoine jest wciąż żywym, zróżnicowanym arrondissement, gdzie przedstawiciele klasy średniej mieszkają obok właścicieli arabskich sklepików i zwykłych paryżan, którzy zrzędzą poirytowani, gdy ktoś w obcym języku spyta ich o drogę na cmentarz Père Lachaise. W okolicach rue Oberkampf, głównej ulicy Jedenastki, jest mnóstwo barów przyciągających gości w różnym wieku – od nastolatków po emerytów. Aby się na nich pogapić, najlepiej wybrać się do Pause Café u zbiegu ulic Charonne i Keller. Ta okolica słynie (przynajmniej wśród paryżan) z nakręconego tu w 1996 roku filmu Wszyscy szukają kota. DWUNASTKA To rozległa – oddalona od centrum – dzielnica zamieszkała przez mieszaninę średniozamożnych ludzi, którzy chcą płacić niższe czynsze niż w Jedenastce, i biedaków z samego obrzeża miasta. Najbardziej interesującymi miejscami są Coulée Verte (pas zieleni) – ogrody ciągnące się od Bastylii wzdłuż starej linii kolejowej – oraz okolice ulicy d’Aligre. Tam co niedziela odbywa się wielki targ, na którym ślinka ci leci na widok taniego żarcia i bolą palce u stóp podeptane przez niecierpliwych lokalsów. Oto Paryż w swej najbardziej demokratycznej postaci, gdzie biedni i bogaci na wyścigi przepychają się łokciami do kramów i stoisk, na których sprzedaje się hiszpańskie truskawki po podejrzanie niskich cenach, a parę metrów dalej, w starej, szacownej hali targowej, można nabyć ręcznie zbierane owoce i zdrową żywność, której cena za kilogram to mniej więcej wartość używanej renówki. TRZYNASTKA
To wielkie paryskie Chinatown z fantastycznymi, oryginalnymi restauracjami i kolonialną atmosferą, zwłaszcza w okolicach Porte de Choisy. W południowej części dzielnicy znajduje się także Butte aux Cailles – rodzaj wioski z niską zabudową przy wąskich uliczkach , nieco przypominającej Montmartre. Nazwa Przepiórcze Wzgórze wydawała mi się dosyć rustykalna, dopóki nie dowiedziałem się, że słowo caille w dawnych czasach było synonimem dziwki. Dzisiaj nie ma już tu burdeli, choć na latarnianych słupach ponalepiane są numery telefonów do chińskich masażystek. Wieczorami Wzgórze kipi życiem, bo bawi się tu młodzież. Studenteria cierpliwie wyczekuje przed barami na wolny stolik, szczególnie przed niezmiernie popularną Café Gladines, uroczą i tanią baskijską knajpą przy rue des Cinq Diamants numer 30. CZTERNASTKA I PIĘTNASTKA Jeśli idzie o obserwację ludzi, te dwie dzielnice mogą być interesujące jedynie dla socjologa, który robi doktorat z życia przeciętnej paryskiej rodziny. Nie mam nic przeciwko paryskim rodzinom z klasy średniej, jednak prawdę mówiąc, nie są to ludzie zbyt barwni. Jedną z oaz życia na tej pustyni jest La Coupole na boulevard du Montparnasse, gdzie, o dziwo, więcej jest zwykle paryżan niż turystów. Knajpa ta słynie z owoców morza. Jeśli powiesz, że dziś są twoje urodziny, zbiegną się wszyscy kelnerzy i chórem odśpiewają na twoją cześć Ça, c’est Paris, a następnie Joyeux Anniversaire, a ty będziesz się zwijać z zażenowania, starając się nie opalić sobie nosa świeczką na szczycie tortu, który, nawiasem mówiąc, jest tylko atrapą. SZESNASTKA Ta rozległa dzielnica jest w przeważającej części siedliskiem wielkiej burżuazji i nadzianych nuworyszów. W ciągu dnia parki pełne są niań-imigrantek z dziećmi, zaś dizajnerskie magazyny – zdesperowanych matek i żon, które wieczory spędzają w domu albo wybierają się na kolację do Siódemki lub Lasku Bulońskiego. Arystokratyczną nudę zakłócają jedynie dni, kiedy rozgrywane są mecze. Wówczas ławice paryskich fanów Paris Saint-Germain Football Club napływają do Parc des Princess na wieczór rasistowskich pieśni. Najlepszym sposobem na wytropienie miejscowych w ich naturalnym środowisku jest długi spacer od stacji metra La Muette aż do Muzeum Marmottan, gdzie można przy okazji obejrzeć sobie impresjonistów. W Szesnastce najłatwiej spotkać archetyp paryskiej męskości – rozwiane włosy, markowe dżinsy, wdzięk i bezpretensjonalność, mina jakby już wszystko w życiu widział (choć za nic by nie chciał zostać pochowanym w T-shircie) – w praktyce jednak łatwiej ich znaleźć w barach i kafejkach Szóstki. SIEDEMNASTKA Jest to dzielnica zupełnie inna od pozostałych. Trudno sobie wyobrazić, że znajduje się intra muros. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, kto tam właściwie mieszka. W Ternes można się obkupić jak wokół parku Monceau, gdzie jest mnóstwo biur i urzędów, panuje
snobistyczna atmosfera Ósemki, ale jedynymi wyróżniającymi się mieszkańcami Siedemnastki, jacy mi utkwili w pamięci, są transwestyci. Przez krótki czas mieszkałem niedaleko Porte de Saint-Ouen, prawdziwego ośrodka spotkań mężczyzn przebranych za kobiety, a raz zdarzyło mi się zobaczyć karnawał w Rio w mikroskali, kiedy to trzech wysokich jak koszykarze przebierańców maszerowało, kręcąc tyłkami. OSIEMNASTKA Montmartre jest domem artystów i kankanistek – przy odrobinie szczęścia można tu zobaczyć szkicujących Picassa i van Gogha albo Toulouse-Lautreca kuśtykającego za damą w halce i błagającego o zgodę na zrobienie jej portretu. Ale może wcale nie – dzisiejsze Montmartre jest wioską w mieście, zamieszkałą przez paryżan wystarczająco bogatych, by kupić domy z fantastycznym widokiem (co uczynili, zanim ceny niebotycznie wzrosły). Można tu też zobaczyć niekonwencjonalnych specjalistów z różnych dziedzin, lubiących spacery po wzgórzach, i turystów, którzy szukają dobrego punktu widokowego na fotografowanie dachów Paryża. Z kolei w okolicach bulwaru Barbès zobaczymy mieszaninę ludzi z różnych regionów Afryki, byłych kolonii francuskich. By przyjrzeć się l’Afrique française, wystarczy przejść bulwarem w sobotnie popołudnie; poczujesz się jak w Senegalu. Ci, którzy wolą klimaty bardziej trendy, muszą wspiąć się na wzgórze, w pobliże rue Lepic – tam poczują się z kolei jak w filmie Amelia. DZIEWIĘTNASTKA Dawna wieś Belleville z wielkim skupiskiem chińskich braserii opiera się zmianom, ale wokół zrobiło się modnie i prestiżowo, gdy jak grzyby po deszczu wyrosły tu pracownie artystyczne i wytwórni filmowe. Powyżej Belleville, w Jourdain, ulokowało się medialne getto – pięćdziesiąt procent tutejszej populacji pracuje w telewizji, radiu lub przemyśle kinowym. Zwani są oni bobos (bourgeois Bohemians, czyli miejska cyganeria) i udają, że wcale nimi nie są. Ich demonstracyjny brak stylu sam w sobie jest stylem i nie dajcie się zwieść pozorom – wymięte ciuchy i rozczochrane włosy zostały wymięte i rozczochrane przez profesjonalistów. Co oczywiście oznacza, że kawiarniane ogródki są pełne non stop, bo siedzą w nich ludzie, którzy mają nienormowany czas pracy. W słoneczne dni całe życie przenosi się do parku Buttes-Chaumont, gdzie na niebezpiecznie spadzistych zboczach (szczególnie zagrożone są melony i butelki wina) odbywają się pikniki. Położony dalej na północ obszar wokół Bassin de la Villette – sztucznego zbiornika łączącego kanały l’Ourcq i Saint-Martin – nie interesuje metroseksualnych snobów i jest jednym z ostatnich wymieszanych rasowo kwartałów biedy w Paryżu. Koegzystują tu czarni, żółci, Arabowie, Żydzi (zarówno ortodoksyjni, jak i sefardyjscy) oraz ci biali, których nie stać na nic lepszego. Jest jednak oczywiste, że w ciągu dziesięciu lat teren ten zostanie zrewitalizowany. Punkty obserwacyjne: park Buttes-Chaumont w ładne dni oraz bar Ourcq po południowej (słonecznej) stronie Bassin de la Villette, gdzie młodzi paryżanie umawiają się na pikniki i grę w pétanque.
DWUDZIESTKA Jeszcze do niedawna uważana za kulturalną pustynię, dziś jest królestwem małych, ale licznych muzycznych klubów. Bliskość Dziewiętnastki sprawia, że mieszkają tu wciąż tłumy bobos na skuterach, których stać już na posyłanie dzieci do szkół w lepszych dzielnicach. Pozostały tu niedobitki biedoty, ludzi, których warunki ekonomiczne mogą zmusić do przekroczenia périph’ i zamieszkania na obrzeżach. Najlepszym punktem obserwacyjnym jest rue de Bagnolet. Fanów rocka zobaczymy we Flèche d’Or – starej stacji kolejowej przerobionej na modny klub muzyczny, zaś naprzeciwko, w restauracjach i barach Mama Shelter Hotel (do niedawna był to najbrzydszy w mieście piętrowy parking), zbiera się towarzystwo bardziej szykowne.
JAK ZOSTAĆ PARYŻANINEM? Sacha Guitry, aktor rosyjskiego pochodzenia, powiedział kiedyś: Être parisien, ce n’est pas être né à Paris, c’est y renaître, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: „Żeby być paryżaninem, niekoniecznie trzeba się tu urodzić; trzeba się urodzić na nowo”. Nowi mieszkańcy miasta zmieniają się i przystosowują, żeby do niego pasować. Mam dobrą wiadomość – wcale nie trudno zostać paryżaninem. Nie są do tego potrzebne rytualne ceremonie przejścia ani bolesne tatuaże. Wystarczy zmiana wyglądu i stosunku do świata. Większość paryżan musiała przejść proces aklimatyzacji, nie urodziła się bowiem tutaj. Przybyli ze wszystkich stron świata, łącznie z innymi regionami Francji, i musieli pokonać wiele progów i barier, aby wreszcie dobić do mety jako w pełni paryscy paryżanie. Nawet ja, osobnik, który przez pierwsze pięć lat bał się prowadzić samochód w Paryżu, teraz potrafię lawirować, przeklinać oraz trąbić, i jestem w ścisłej czołówce peletonu. Proces „paryżyzacji” najlepiej opisał autor z zewnątrz (paryżanie nie mają czasu na takie głupstwa). W 1938 roku szwajcarski pisarz Charles Ferdinand Ramuz opublikował dzieło pod tytułem Paris, Notes d’un Vaudois (Vaud to kanton w Szwajcarii, rodzinne strony Ramuza), w którym czytamy: Paryż wciąż ma przywilej demonstrowania wszystkim, jak należy postępować. I przywilej ten dotyczy wszystkich jego mieszkańców. Nie muszą być tu urodzeni, wystarczy, że tu przebywają i są przystosowani do życia w Paryżu. Miasto odrzuci każdego, kto doń nie przynależy i kto nie czyni starań o tę przynależność. Ludzie, którzy odmawiają zmiany wyglądu, gestykulacji i sposobu wymowy, którzy próbują wprowadzać w Paryżu swoje porządki, stają się natychmiast podejrzani. Wymóg przystosowania sprawia, że Paryż właściwie się nie zmienia. Inaczej niż w Londynie czy Nowym Jorku, gdzie przybysze dostarczają świeżej krwi, każdy, kto osiedla się tutaj, przeżywa proces wyrabiania jak ciasto i kończy jako typowe paryskie spaghetti, splątany z innymi w pysznym, lecz nieco zbyt ciężkim sosie, w którym nurza mieszkańców ich miasto. Do pełnej adaptacji nie wystarczy jednak zmiana sposobu ubierania się i nowy akcent. By stać się paryżaninem, musisz wbić sobie do głowy przekonanie, że jesteś najważniejszy na świecie. Inni ludzie mogą sobie myśleć, że są ważni i sympatyczni, ale się mylą. Liczysz się tylko ty i twoje życie. Wszystko, co chcesz zrobić (a właściwie co musisz koniecznie zrobić), jest pilne i ważne, dlatego też (ku swemu ubolewaniu) musisz ignorować potrzeby innych, tych biedaków, podludzi, włączając w to także paryżan. Jeśli ktokolwiek spróbuje stanąć ci na drodze, masz pełne prawo się obrazić, albowiem nie wie on, co czyni.