Noble House
Tytuł oryginału: Noble House
Tłumaczenie: Dariusz Bakalarz.
Wydanie oryginalne 1981
Wydanie polskie 2006
Spis treści:
TOM
1……………………………………………………………………………………………………
……………………………………………………………………1
Środa - 8 czerwca
1960……………………………………………………………………………………………
……………………………………………………1
Niedziela - 18 sierpnia
1963……………………………………………………………………………………………
……………………………………………..9
Poniedziałek……………………………………………………………………………
………………………………………………………………………………….21
Wtorek……………………………………………………………………………………
………………………………………………………………………………..165
Środa………………………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………….236
TOM
2……………………………………………………………………………………………………
………………………………………………………………..339
Czwartek…………………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………….339
Piątek………………………………………………………………………………………
………………………………………………………………………………466
Sobota………………………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………..536
Niedziela…………………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………….615
Poniedziałek……………………………………………………………………………
………………………………………………………………………………..684
Wtorek……………………………………………………………………………………
………………………………………………………………………………..694
Książkę tę składam w hołdzie Najwyższemu Majestatowi Elżbiety
II oraz ludziom Jej Korony w Hongkongu
- na zgubę ich wrogów.
TOM 1.
Środa - 8 czerwca 1960.
Prolog.
23:45.
Nazywał się Ian Dunross. W rzęsistym deszczu ostrożnie skręcił
sportowym samochodem w Dirk’s Street okalającą budynek
Struanów w przybrzeżnej dzielnicy Hongkongu. Panowała ciemna,
nieprzyjemna noc. W całej koloni - tutaj na wyspie Hongkong, po
przeciwnej stronie kanału w Koulunie i na Nowych Terytoriach
należących do Państwa Środka - ulice były niemal całkowicie
wyludnione.
Wszyscy, oczekując na tajfun Mary, deskami uszczelniali okna i
drzwi. Pierwszym ostrzeżeniem okazał się dziewię-ciostopniowy
sztorm o zmierzchu, a potem osiemdziesięcio-, a w porywach - 1 -
stuwęzłowa burza z rzęsistym deszczem bombardującym dachy
nad głowami dziesiątek tysięcy ludzi skulonych bezbronnie w
ruderach i samodzielnie skleconych budach.
Dunross zwolnił, nie widział, co się przed nim dzieje, bo
wycieraczki nie mogły dać sobie rady ze strugami wody. Przednia
szyba od razu stała się przejrzysta. Wiatr wył, ocierając się o boczne
szyby i brezentowy dach. Z przodu, na końcu Dirk’s Street, znajdował
się budynek terminalu Golden Ferry i przystań z ponad pół tysiącem
statków.
Jadąc dalej, Dunross zauważył przewrócony przez wichurę
stragan, który przygniótł zaparkowany obok samochód. Mocno
trzymał kierownicę, aby nie wpaść w poślizg. Samochód miał stary,
lecz dobrze utrzymany. Hamulce i silnik działały niezawodnie. Serce
biło Dunrossowi przyjemnym rytmem, lubił burzę. Zaparkował na
chodniku dokładnie naprzeciwko budynku Struanów i wysiadł.
Miał nienaganną fryzurę, niebieskie oczy, trzydzieści osiem lat,
wysmukłą sylwetkę i schludny wygląd. Ubrany był w stary
prochowiec i czapkę. Biegnąc w stronę głównego wejścia do
dwudziestojednopiętrowego budynku, przemókł do suchej nitki. Nad
ogromnymi drzwiami wisiał herb Struanów - szkocki Czerwony Lew
spleciony z chińskim Zielonym Smokiem. Wyprostował się, odetchnął
i po szerokich schodach wszedł do środka.
- Dobry wieczór, panie Dunross - przywitał go chiński odźwierny.
- Tai-pan posyłał po mnie.
- Tak, proszę pana - odpowiedział Chińczyk, przyciskając za niego
guzik w windzie.
Po otwarciu drzwi Dunross wyszedł do małego korytarza,
zapukał i wkroczył do salonu.
- Dobry wieczór, tai-pan - odezwał się oficjalnym głosem.
Alastair Struan opierał się o gustowny kominek. Był wielkim,
rumianym, zadbanym Szkotem z wydatnym brzuszkiem i siwymi
włosami. Miał lat sześćdziesiąt, a od sześciu rządził Struanami.
- Napijesz się? - zapytał, wskazując ręką srebrny kubełek z Dom
Perignon.
- Tak, dziękuję. - Dunross nigdy nie widział prywatnych
apartamentów tai-pana. Pomieszczenie było obszerne, wspaniale
umeblowane, z przepysznymi dywanami na podłodze, a na ścianach
wisiały stare obrazy olejne przedstawiające ich pierwsze klipery i
parowce. Ogromne okno, przez które zwykle rozpościerał się
zachwycający widok na cały Hongkong, przystań, a także Koulun po
drugiej stronie kanału, straszyło teraz czernią i spływającymi
strugami wody.
Nalał sobie szampana.
- Na zdrowie - powiedział oschłym tonem.
Alastair Struan skinął głową równie ozięble i uniósł swój
kieliszek.
- Przyszedłeś za wcześnie.
- Pięć minut za wcześnie to akurat na czas, tai-pan. Czyż nie to
wpajał mi ojciec? Czy to, że spotykamy się o północy, ma jakieś
znaczenie?
- Tak. To nasz zwyczaj, wprowadzony przez Dirka.
Dunross w milczeniu przechylił kieliszek. Głośno tykał zabytkowy
zegar okrętowy. Napięcie Dunrossa rosło z każdą sekundą, nie
wiedział, czego ma się spodziewać. Nad kominkiem wisiał
portret młodej dziewczyny w sukni ślubnej. Była to
szesnastoletnia Tess Struan, żona Culuma, drugiego tai-pana, syna
założyciela firmy - Dirka Struana.
Przyglądał jej się. W okno uderzyła silniejsza fala deszczu.
- Fatalna noc - stwierdził.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego z nienawiścią. Cisza
zaczynała świdrować uszy. Nagle ośmiokrotnie zadzwonił stary
zegar, wybijając północ. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść - odezwał się Alastair Struan z ulgą, że nareszcie
mogą zaczynać.
Drzwi otworzył Lim Czu, osobisty służący tai-pana. Odsunął się,
aby przepuścić Phil ipa Czena, honorowego doradcę Struanów.
- Ach, Phil ip, jak zwykle punktualnie - Alastair Struan starał się
mówić jowialnym tonem. -
Szampana?
- Dziękuję, tai-pan. Napiję się z przyjemnością. Witam, lanie
Struan Dunross. - Pozdrowił młodego człowieka ze zwykłą sobie
formalnością, po angielsku mówił z akcentem charakterystycznym
dla wyższych sfer. Miał sporo ponad sześćdziesiąt lat, w jego żyłach
płynęło więcej krwi chińskiej niż europejskiej. Był szczupły,
przystojny, miał siwe włosy, nadal jędrną skórę i czarne, bardzo
czarne, chińskie oczy.
- Straszna noc, nieprawdaż?
- 2 -
- Oj tak, tak, Wujku Czen - Dunross zwrócił się do Czena, używając
chińskiej formy grzecznościowej. Lubił go i szanował, tak samo jak
pogardzał kuzynem Alastairem.
- Podobno ten tajfun może narobić wiele szkód odezwał się
Alastair, nalewając szampana do zgrabnych kieliszków. Najpierw
podał trunek Czenowi, a potem Dunrossowi.
- Na zdrowie.
Wypili. Deszcz stukał o szyby okna.
- Cieszę się, że nie wypłynąłem dzisiaj w morze - powiedział w
zamyśleniu Alastair Struan. - A więc znów tu jesteś, Phil ipie.
- Tak, tai-pan. Czuję się zaszczycony. Wielce zaszczycony. -
Wyczuwał nienawistne napięcie między obydwoma mężczyznami,
ale ignorował je. To naturalne, kiedy tai-pan Noble House musi
przekazać władzę.
Alastair Struan napił się ponownie i rozkoszował się smakiem
wina. Po dłuższej chwili powiedział: - lanie, zgodnie z naszym
zwyczajem, przy przekazaniu władzy musi być obecny świadek. Jak
zwykle może nim być tylko nasz obecny honorowy doradca, Ile razy
już brałeś w tym udział, Phil ip?
- Cztery razy, tai-pan.
- Phil ip poznał prawie nas wszystkich. Zna wiele naszych
tajemnic. Prawda, przyjacielu? - Phil ip Czen tylko się uśmiechnął. -
Na nim możesz polegać, Ianie. Zaufaj jego wiedzy.
Na tyle, na ile tai-pan może wierzyć komukolwiek, pomyślał
Dunross. Alastair Struan odstawił
kieliszek.
- Po pierwsze: lanie Struan Dunross, pytam cię oficjalnie, czy
chcesz zostać tai-panem Struanów?
- Chcę.
- Czy przysięgasz na Boga zatrzymać w tajemnicy wszystkie
obrzędy i nie wyjawić ich nikomu z wyjątkiem swego następcy?
- Przysięgam.
- Przysięgnij oficjalnie.
- Przysięgam na Boga, że zatrzymam w tajemnicy wszystkie
obrzędy i nie wyjawię ich nikomu z wyjątkiem swego następcy.
- Proszę. - Tai-pan podał mu pożółkły ze starości pergamin. -
Czytaj na głos.
Dunross rozłożył dokument. Pismo było bardzo ozdobne, ale
zupełnie czytelne. Spojrzał na datę -
15 lipca 1841 roku. Czuł coraz większe podekscytowanie.
- To pismo Dirka Struana? - zapytał.
- W większości tak. Część dopisał jego syn, Culum Struan, ,Na
wszelki wypadek mamy oczywiście fotokopie. Czytaj.
„Moja Legacja obowiązuje każdego tai-pana, który przejmuje ten
tytuł po mnie. Niech odczytają na głos i niech zgodnie ze zwyczajem
ustalonym przeze mnie, Dirka Struana, założyciela Struan i Spółki,
przysięgnie przed Bogiem i świadkami, że przyjmuje wszystkie
punkty i że zatrzyma je w sekrecie, zanim jeszcze przejmie moje
obowiązki. Wymagam, aby zostały pokonane trudności, które spadną
w przyszłych latach na moich następców. Trudności wynikające z
przelanej przeze mnie krwi, zaciągniętych długów honorowych i z
powodu nieprzewidywalności działań Chińczyków, z którymi
jesteśmy związani, co bez wątpienia czyni nas wyjątkowymi ludźmi
na świecie. Oto moja Legacja: Po pierwsze:
Będzie tylko jeden tai-pan i to on będzie dzierżył w swoim ręku
absolutną władzę nad Kompanią, sprawował władzę nad kapitanami
wszystkich naszych statków i wszystkimi naszymi kompaniami,
gdziekolwiek by się znajdowały. Tai-pan jest zawsze w swych
radościach i troskach sam. Wszyscy go muszą chronić i musi on mieć
zapewnioną prywatność szanowaną przez wszystkich. Cokolwiek
rozkaże, ma być spełnione, i w Kompani nie mogą się tworzyć żadne
grupy, stronnictwa ani kręgi, aby nie zakłócać jego absolutnej władzy.
Po drugie:
Gdy tai-pan postawi nogę na pokładzie któregoś ze statków,
przejmuje władzę nad kapitanem i wszystkie jego rozkazy dotyczące
bitwy i żeglugi muszą być traktowane jak prawo. Każdy kapitan przed
objęciem statku musi przysiąc, że będzie je respektował.
- 3 -
Po trzecie:
Tai-pan sam wybiera swojego następcę, spośród sześciu ludzi z
rady. Jeden z nich musi być honorowym doradcą pochodzącym
zawsze z Domu Czenów. Pozostałych pięciu powinno być godnych
miana tai-pana, muszą być dobrzy i szczerzy, mieć co najmniej
pięcioletnie doświadczenie w służbie Kompani , odznaczać się
zdrowym duchem. Muszą być chrześcijanami spokrewnionymi z
klanem Struanów od urodzenia albo poprzez małżeństwo. Linia moja
i mojego brata Robba nie daje nikomu pierwszeństwa nad innymi.
Jeśli tai-pan tego zechce, rada ma służyć mu radami, ale, powtarzam,
głos tai-pana wart jest siedem razy tyle co głos każdego członka z
osobna.
Po czwarte:
Jeśli tai-pan zginie na morzu w bitwie lub zaginie na sześć
miesięcy księżycowych, rada wybierze następcę spośród jednego ze
swych członków poprzez głosowanie, w którym każdy ma jeden głos
z wyjątkiem honorowego doradcy, który ma cztery. Potem tai-pan
będzie zaprzysiężony według ustalonego przeze mnie zwyczaju. Ci,
co w jawnym głosowaniu opowiadali się przeciwko niemu, zostaną
usunięci z Kompani na zawsze, bez prawa powrotu.
Po piąte:
Wyboru do rady i usunięć z niej dokonuje sam tai-pan według
własnego uznania. Nie wolno mu posiadać więcej niż jedną dziesiątą
część wartości Kompani , nie licząc statków, kapitanów i załóg
będących dla nas ożywczą krwią i drogą ku przyszłości.
Po szóste:
Każdy tai-pan ma przyjąć honorowego doradcę. Doradca
powinien przed zaprzysiężeniem otrzymać na piśmie wiadomość, że
w każdej chwili bez wyjaśnień może być zwolniony przez tai-pana.
Na koniec:
Tai-pan ma zaprzysiąc swego następcę, wybranego samodzielnie,
w obecności honorowego doradcy, zaprzysiąc słowami spisanymi
moją dłonią w rodzinnej Bibli .
Hongkong, piętnasty dzień lipca, roku pańskiego 1841”.
Dunross westchnął.
- Podpisane przez Dirka Struana i świadków… Nie mogę odczytać,
to stare znaki…
Alastair spojrzał na Czena, a ten wyjaśnił:
- Pierwszym świadkiem był opiekun mojego dziadka, Czen Szeng
Arn, nasz pierwszy doradca. A świadkiem drugim moja wielka ciotka,
T’Czung Dżin Mei-mei.
- A więc legenda okazuje się prawdą - rzekł Dunross.
- Tak, częściowo tak - przyznał Phil ip Czen. - Porozmawiaj z moją
ciocią Sarą. Teraz, kiedy będziesz tai-panem, zdradzi ci wiele
tajemnic. W tym roku kończy osiemdziesiąt cztery lata. Pamięta
jeszcze mojego dziadka Sir Gordona Czena, a także Duncana i Kate
T’Czung, dzieci Mei-mei po Dirku Struanie. Tak, tak, pamięta wiele
rzeczy…
Alastair przyniósł z gabinetu stary, ciężki egzemplarz Bibli .
Założył okulary, a Dunross poczuł
dreszcze na plecach.
- Powtarzaj za mną: Ja, Ian Struan Dunross, potomek Struanów,
chrześcijanin, przysięgam przed Bogiem w obecności Alastaira
McKenzie Duncana Struana, dziewiątego tai-pana, oraz Phil ipa
T’Czung Szeng Czena, czwartego doradcy, posłuszny przeczytanej w
ich obecności, tu w Hongkongu, Legacji, że pozostawię Kompanię
związaną z Hongkongiem i chińskim przemysłem i że
najważniejszym miejscem mojej działalności będzie Hongkong oraz
że jako tai-pan przejmuję wszystkie obietnice, wszelką
odpowiedzialność oraz długi honorowe Dirka Struana wobec jego
wiecznego przyjaciela Czen-tse Żin Arna, znanego też jako Żin-kua, a
także jego potomków… dalej…
- Jakie obietnice?
- Przysięgaj w ciemno jak każdy tai-pan przed tobą! Wkrótce się
dowiesz.
- A jeśli nie?
- Sam znasz odpowiedź.
Deszcz walił w szyby okien z siłą równą złości kotłującej się w
piersiach Dunrossa. Wiedział jednak, że nie zostanie tai-panem, jeśli
nie przysięgnie przed Bogiem tych kilku słów, więc powtarzał dalej: -
…dalej, że wszystkie swoje siły i całą wiedzę poświęcę temu, aby
Kompania utrzymała tytuł
Pierwszego Domu, Noble House Azji. I przysięgam przed Bogiem,
że uczynię wszystko, co w mej - 4 -
mocy, aby zniszczyć i wyrugować z Azji kompanię zwaną Brock i
Synowie, a szczególnie mojego wroga Tylera Struana, jego syna
Morgana oraz ich potomków w każdej lini z wyjątkiem potomków
Tess Brock będącej żoną mojego syna Culuma… - Dunross znów
przerwał.
- Jak skończysz, będziesz pytać, o co zechcesz. - Alastair Struan nie
krył zniecierpliwienia.
- Dobrze. I na koniec: Przysięgam przed Bogiem, że mój następca
zostanie także zaprzysiężony wobec tej Legacji, tak mi dopomóż Bóg.
Ciszę przerywało tylko dudnienie deszczu o szyby. Dunross czuł
pot występujący na kark.
Alastair Struan odłożył Biblię i zdjął okulary.
- A więc stało się. - Zdecydowanym ruchem wyciągnął rękę. -
Cieszę się, że mogę jako pierwszy życzyć ci szczęścia, tai-panie.
Zawsze możesz liczyć na moją pomoc.
- Mam zaszczyt być drugi, tai-pan - lekko kłaniając się, powiedział
ze zwykłą sobie oficjalnością Phil ip Czen.
- Dziękuję. - W Dunrossie napięcie rosło.
- Chyba wszystkim nam przyda się drink - zaproponował Alastair
Struan. - Oczywiście, jeśli pozwolisz - aby dopełnić formalności
zwrócił się do Dunrossa.
- Phil ip?
- Tak, tai-pan, chęt…
- Nie. Teraz Ian jest tai-panem. - Alastair Struan rozlał szampana i
pierwszy kieliszek podał
Dunrossowi.
- Dziękuję - Dunross zignorował komplement, wiedząc, że między
nimi nic się nie zmieniło. - Za Noble House - wzniósł toast.
Kiedy odstawili kieliszki, Alastair Struan wyjął kopertę.
- To moja rezygnacja z sześćdziesięciu miejsc w radach, ze
stanowiska dyrektora, które przechodzi automatycznie z tytułem tai-
pana. Także automatycznie zajmiesz moje miejsce. Zgodnie ze
zwyczajem zostanę teraz radnym w naszej londyńskiej firmie. Ale
oczywiście możesz zerwać z tym zwyczajem, kiedy tylko zechcesz.
- Zrywam - powiedział natychmiast Dunross.
- Jak sobie życzysz - mruknął starszy mężczyzna, ale zrobił się
czerwony na szyi.
- Uważam, że więcej pożytku przyniesiesz Struanom jako radny
Pierwszego Banku Centralnego Edynburga.
Struan zamrugał oczami.
- Słucham?
- Mamy prawo do tego stanowiska, prawda?
- Tak - potwierdził Alastair. - Ale dlaczego?
- Będę potrzebował pomocy. W przyszłym roku Struanowie
otworzą się dla ludzi.
Obydwaj mężczyźni popatrzyli na niego ze zdumieniem.
- Co?!
- Otworzą…
- Od stu trzydziestu dwu lat jesteśmy prywatną kompanią! -
ryknął starszy. - Jezu Chryste, setki razy powtarzałem ci, że w tym
nasza siła. Bez kursów akcji i akcjonariuszy nikt z zewnątrz nie może
się wtrącać w nasze sprawy! - Twarz pokryła mu się purpurą, ale
stłumił złość. - Nigdy mnie nie słuchałeś?
- Zawsze i bardzo uważnie - powiedział Dunross głosem
pozbawionym emocji. - Jedyny sposób na nasze przetrwanie to
otworzyć się… Tylko w ten sposób możemy zdobyć kapitał, którego
potrzebujemy.
- Phil ip, porozmawiaj z nim. Pomóż mu zrozumieć.
- Jaki to będzie miało wpływ na Dom Czenów? - zapytał doradca.
- Nasz oficjalny system doradczy od dzisiaj przestaje istnieć. -
Widział, jak Phil ipowi Czenowi bieleje twarz, ale mówił dalej: - Z tobą
też wiążę pewne plany. Nie zmieni się nic, a zarazem zmieni się
wszystko. Oficjalnie nadal będziesz doradcą, a nieoficjalnie działać
będziemy zupełnie inaczej.
Główna zmiana polegać będzie na tym, że zamiast zarabiać milion
na rok, za dziesięć lat twoje udziały będą wynosić dwadzieścia, a za
piętnaście około trzydziestu milionów.
- 5 -
- Niemożliwe! - wybuchnął Alastair.
- Nasz kapitał własny wynosi obecnie około dwudziestu milionów
amerykańskich dolarów. Za dziesięć lat dojdzie do dwustu, a za
piętnaście do czterystu milionów. Nasz roczny obrót zbliży się do
miliarda.
- Zwariowałeś! - syknął Struan.
- Nie. Noble House stanie się firmą międzynarodową. Czasy
izolacji kompani handlowych Hongkongu minęły bezpowrotnie.
- Na Boga, pamiętaj o przysiędze. Nasze korzenie są tu, w
Hongkongu!
- Nie zapomnę. Kolejna rzecz. Jakie zobowiązania odziedziczyłem
po Dirku Struanie?
- Wszystko znajduje się w sejfie. Spisane w zapieczętowanej
kopercie z napisem „Legacja”. Także we „Wskazówkach dla
przyszłych taipanów” Hag.
- Gdzie jest sejf?
- Za obrazem w Wielkim Domu. W gabinecie. - Alastair niechętnie
wskazał palcem kopertę leżącą obok zegara na kominku. - Tu jest
klucz i obecna kombinacja. Ty ją oczywiście zmienisz. Na wszelki
wypadek zostaw kopię w jednej z prywatnych skrytek tai-pana w
banku. Jeden z dwóch kluczy daj Phil ipowi.
- Zgodnie z naszymi zasadami - powiedział Czen - dopóki żyjesz,
bank ma obowiązek odmówić mi otwarcia.
- Dalej: Tyler Brock i jego synowie… te łajdaki już prawie sto lat
temu poszły w zapomnienie.
- Tak! Oczywiście tylko mężczyźni z prawego łoża. Ale Dirk Struan
był sprawiedliwy i mści się nawet zza grobu. Aktualną listę
następców Tylera Brocka również znajdziesz w sejfie. To ciekawa
lektura, nie, Phil ip?
- Tak, rzeczywiście.
- Rothwel ów, Tommów, Yadegarów z potomstwem, tych już
znasz. Ale są tam też Tuskerowie, chociaż o tym nie wiedzą, Jason
Plumm, Lord Dep-ford-Smyth i przede wszystkim Quil an Gornt.
- Niemożliwe!
- Gornt, tai-pan, Rothwel -Gornt jest nie tylko naszym
największym wrogiem, lecz także w prostej lini potomkiem Morgana
Brocka, chociaż nie z prawego loża.
- Ale on zawsze uważał, że jego prapradziadkiem był Edward
Gornt, amerykański przemysłowiec.
- Owszem, prawnie pochodzi od Edwarda Gornta. Jednak Sir
Morgan Brock był prawdziwym ojcem Edwarda, matką natomiast
Kristian Gornt - Amerykanka z Wirgini . Oczywiście wszystko
pozostawało w ścisłej tajemnicy. Towarzystwo było nie mniej
mściwe niż teraz.
Najgorsze minęło. Dunross podszedł do barometru. Było 980,3
hPa.
- Ciągle spada - zauważył.
- Boże!
Dunross spojrzał w okno. Strugi deszczu układały się niemal
pionowo.
- Jutro powinna zadekować „Spokojna Chmura”.
- Tak, ale pewnie teraz kołysze się na falach gdzieś koło Filipin.
Kapitan Moffatt jest zbyt doświadczony, żeby płynąć podczas
huraganu - powiedział Struan.
- Nie zgadzam się. Moffatt lubi dotrzymywać terminów. A ten
wiatr mu w tym bardzo przeszkadza.
Kapitan powinien dostać rozkaz. - Napił się w zamyśleniu wina. -
Lepiej, żeby „Spokojnej Chmurze”
nic się nie stało.
Phil ip Czen wsłuchiwał się w wycie wiatru.
- Dlaczego? - zapytał.
- Na pokładzie znajduje się nowy komputer i silniki odrzutowe
warte dwa miliony funtów. Nie ubezpieczone, przynajmniej silniki.
Dunross wpatrywał się w Alastaira Struana.
- Trzeba było na to pójść, inaczej stracilibyśmy ten kontrakt -
bronił się starszy człowiek. - Silniki dostarczamy do Kantonu. Wiesz
przecież, Phil ip, że nie możemy ich ubezpieczać, gdy jadą do
czerwonych Chin. - A potem dodał poirytowany: - Należą do kogoś z
Południowej Ameryki i chociaż nie ma żadnych restrykcji w eksporcie
z Ameryki Południowej do Chin, to i tak nikt nie chciał ich
ubezpieczyć.
- Myślałem, że nowy komputer ma nadejść w marcu - odezwał się
po dłuższej chwili Czen.
- 6 -
- Tak, ale udało mi się wszystko przyspieszyć - wyjaśnił Alastair.
- U kogo są dokumenty silników? - zapytał Czen.
- U nas.
- To duże ryzyko. - Phil ip Czen stawał się bardzo niespokojny. -
Zgadzasz się, Ian?
Dunross nie odpowiedział.
- Inaczej nic nie wyszłoby z tego kontraktu - mówił Alastair Struan
jeszcze bardziej rozdrażniony. -
Mieliśmy podwoić nasz majątek, Phil ip. Potrzebujemy pieniędzy.
Chińczycy zaś jeszcze bardziej potrzebują silników. Gdy w zeszłym
miesiącu byłem w Kantonie, widać to było wyraźnie. A my też
potrzebujemy Chin, dali nam to równie jasno do zrozumienia.
- Tak, ale dwanaście milionów to… spore ryzyko jak na jeden
statek - napierał Czen.
- Wszystko, co robimy, żeby nie dopuścić do interesów Sowietów
- odezwał się Dunross - stawia nas w lepszej pozycji. Poza tym, już się
stało. Wspominałeś coś, Alastair, że na liście jest ktoś, kogo
powinienem znać. Prezes czego?
- Marlborough Motors.
- O - Dunross uśmiechnął się z zadowoleniem. - Od lat nienawidzę
tych skurwieli. I ojca, i syna.
- Wiem.
- A więc Nikklinowie są spadkobiercami Tylera Brocka?
Skreślenie ich nie powinno nam zabrać dużo czasu. Bardzo dobrze,
doskonale. Wiedzą, że znajdują się na czarnej liście Dirka Struana?
- Nie sądzę. - Tym lepiej.
- Nie zgadzam się! Młodego Nikklina nie znosisz, bo cię pobił. -
Alastair Struan z gniewem wymierzył palec w Dunrossa. - Najwyższy
czas, żebyś skończył z wyścigami samochodowymi. Zostaw te
gonitwy po górach i Makau Grand Prix. Nikklinowie mają więcej czasu
na zajmowanie się samochodami. To całe ich życie. Ty masz teraz
przed sobą inne wyścigi, ważniejsze.
- Makau jest dla amatorów, a ci dranie w zeszłym roku oszukiwali.
- To nigdy nie zostało udowodnione. Silnik wyleciał w powietrze.
Tak się często dzieje. Taki dżos, Ian.
- W moim samochodzie ktoś grzebał.
- To także nie zostało udowodnione! O czym ty w ogóle mówisz?
Na punkcie paru rzeczy masz tak kompletnego bzika, jak sam Demon
Struanów.
- Co?
- Tak właśnie, i…
- Jeśli to takie ważne - Czen przerwał szybko, chcąc rozładować
nieprzyjemny nastrój - zorientuję się, co się da zrobić, żeby
wyświetlić prawdę. Znam pewne niedostępne dla was źródła. Moi
chińscy przyjaciele powinni wiedzieć, czy Tom albo młody Donald
maczali w tym palce. Oczywiście - dodał
delikatnie - jeśli tai-pan sobie tego życzy. Wszystko zależy od tai-
pana, prawda, Alastair?
Starszy mężczyzna opanował już gniew, ale nadal miał czerwoną
szyję.
- Tak, masz rację. A jednak, Ian, radzę ci z tym skończyć. Zawsze
będą przed tobą, bo nienawidzą cię równie mocno, jak ty ich.
- Czy powinienem wiedzieć jeszcze o kimś z listy?
- Nie, nie teraz - zawyrokował Struan po chwili wahania. Otworzył
drugą butelkę i nie przestając mówić, rozlewał szampana do
kieliszków. - Cóż, już wszystko w twoich rękach, wszystkie radości i
troski. Cieszę się, że ci to przekazuję. Jak dotrzesz do sejfu, dowiesz
się najlepszego i najgorszego. -
Rozdał kieliszki i wychylił łyk. - Na Chrystusa, to chyba najlepszy
szampan, jaki kiedykolwiek nadszedł
z Francji.
- Tak - przyznał Phil ip Czen.
Dunross uważał, że Dom Perignon jest za drogi, przeceniany, i
wiedział też, że rocznik pięćdziesiąty czwarty nie należał do
najlepszych. Zatrzymał jednak tę opinię dla siebie.
Struan zbliżył się do barometru. Ciśnienie doszło do 979,2 hPa.
- Nie najlepiej stoimy, Ian.Ale nie przejmuj się. Klaudia Czen
przekaże ci teczkę z ważnymi materiałami i kompletną listą naszych
akcjonariuszy z nazwiskami i liczbą akcji. Jeśli masz do mnie jakieś
pytania, jestem tu jeszcze jutro i pojutrze, potem mam rezerwację do
Londynu. Klaudia oczywiście zostaje.
- 7 -
- Naturalnie. - Klaudia Czen, podobnie jak Phil ip Czen,
przechodziła z tai-pana na tai-pana. Była sekretarką-asystentką i
daleką kuzynką Phil ipa.
- A co z naszym bankiem Victoria? - zapytał Dunross. - Nie znam
dokładnej liczby naszych udziałów.
- To zawsze wie jedynie tai-pan.
- A jaki jest twój udział? - Dunross zwrócił się do Phil ipa Czena. -
W procentach albo w liczbie akcji.
Wstrząśnięty doradca wahał się.
- W przyszłości zamierzam połączyć nasze udziały. - Dunross nie
spuszczał oczu z Czena. - Chcę od razu znać wysokość, ponadto liczę
na oficjalne przekazanie mi prawa do głosu, mnie i moim następcom,
na piśmie. Czekam jutro w południe. Aha, i jeszcze prawo
pierwokupu, jeśli kiedyś zdecydujesz się na sprzedaż akcji.
Zapadła cisza.
- Ian - odezwał się Phil ip Czen - te udziały… - Ugiął się jednak pod
siłą woli Dunrossa. - Sześć procent, trochę więcej. Ja… będzie tak, jak
sobie życzysz.
- Nie będziesz tego żałował. - Dunross odwrócił się do Struana.
Starszemu człowiekowi zamarło serce. - A jakie są nasze udziały? Ile
mamy akcji?
Alastair zawahał się.
- To są wiadomości wyłącznie dla tai-pana.
- Oczywiście. Ale naszemu doradcy możemy absolutnie wierzyć. -
Dunross zrobił taką minę, jakby mu było przykro okazywać przed
Alastairem Struanem swoją dominację. - Ile?
- Piętnaście procent - powiedział Struan.
Dunross, tak samo jak Czen, otworzył ze zdziwienia usta i chciał
krzyknąć: Jezu Chryste, mamy piętnaście procent, Phil ip kolejne
sześć, a ty nie miałeś skąd wziąć pieniędzy, gdy stanęliśmy na skraju
bankructwa?
Jednak zamiast tego, żeby uspokoić rozdygotane serce, rozlał do
kieliszków resztkę szampana.
- Dobrze - powiedział spokojnym, pozbawionym emocji głosem. -
Mam nadzieję, że razem zdziałamy więcej. Przygotowuję
nadzwyczajne zebranie. W przyszłym tygodniu.
Obydwaj zamarli. Od 1880 roku tai-panowie Struanów, Rothwel -
Gornt i banku Victoria, mimo rywalizacji, co roku spotykają się
potajemnie, aby określić przyszłość Hongkongu i Azji.
- Mogą się nie zgodzić - uprzedził Alastair.
- Dziś rano rozmawiałem ze wszystkimi. Ustaliliśmy, że spotkanie
odbędzie się w następny poniedziałek o dziewiątej, tutaj.
- Kto przyjdzie z banku?
- Zastępca prezesa Havergil . Teraz jest w Japoni , a potem jedzie
do Angli . - Rysy twarzy Dunrossa stężały. - Załatwię wszystko.
- Paul to porządny człowiek - stwierdził Alastair.
- On będzie następnym prezesem.
- Jeśli ja coś będę miał do powiedzenia, to nie - powiedział
Dunross.
- Nigdy nie lubiłeś Paula Havergil a, prawda, Ian? - zapytał Phil ip
Czen.
- Prawda. Razi zaściankowością, widać, że pochodzi z Hongkongu,
jest zbyt staroświecki i pompatyczny.
- I napuszczał na ciebie twojego ojca.
- Tak. Ale to nie powinno mieć żadnego znaczenia. Ważniejsze, że
on stoi na drodze Noble House.
Jest zbytnim konserwatystą, zbyt szczodry dla Asian Properties, i
wydaje mi się, że potajemnie sprzyja Rothwel -Gornt.
- Nie zgadzam się z tym - obruszył się Alastair.
- Wiem. Ale musimy zdobyć pieniądze i mam zamiar tego
dokonać. Zamierzam bardzo rozważnie skorzystać ze swoich
dwudziestu jeden procent.
Burza nadal się wzmagała, ale wydawało się, że oni tego nie
zauważają.
- Nie radzę ci zarzucać sieci na Victorię - powiedział Phil ip
grobowym głosem.
- Ja też tak uważam - poparł go natychmiast Alastair.
- 8 -
- A ja nie. Pozwala mi na to mój udział. - Dunross obserwował
przez chwilę strugi deszczu. - 1 przy okazji: Zaprosiłem na spotkanie
Jasona Plumma.
- Po kiego czorta? - zapytał Struan. Jego szyja znów pokryła się
czerwonymi plamami.
- Pomiędzy nami a jego Asian Properties…
- Plumm znajduje się na czarnej liście Dirka Struana. Jest naszym
przeciwnikiem.
- Nasza czwórka ma w Hongkongu najwięcej do powiedzenia… -
Głośny dzwonek telefonu przerwał
Dunrossowi. Wszyscy spojrzeli w stronę aparatu.
- Teraz to twój telefon, a nie mój - przypomniał Alastair Struan.
Dunross odebrał.
- Dunross! - Chwilę słuchał, a potem powiedział: - Nie, pan Alastair
Struan został zwolniony. Teraz ja jestem tai-panem Struanów. Tak.
Ian Dunross. Co zawiera teleks? - Znów słuchał. - Tak, dziękuję.
Odłożył słuchawkę. Po dłuższym czasie przerwał ciszę: - To z
biura w Tajpej. Na północ od Formozy tonie „Spokojna Chmura”.
Twierdzą, że pójdzie na dno z całą załogą…
Niedziela - 18 sierpnia 1963.
1.
22:45.
Policjant nachylał się nad kontuarem przy informacji i patrzył
niewidzącym wzrokiem na pewnego Euroazjatę. Oficer ubrany był w
jasny tropikalny garnitur, policyjny krawat i białą koszulę. W jasno
oświetlonym pomieszczeniu terminalu powietrze zawsze było
wilgotne i nieprzyjemnie pachniało. Jak zwykle hala pobrzmiewała
głosami perorujących po kantońsku Chińczyków. Widać też było
kilku Europejczyków.
- Panie nadinspektorze? - Jedna z dziewczyn z informacji podała
mu telefon. - To do pana, sir -
powiedziała z uśmiechem. Miała białe zęby, ciemne włosy, ciemne
duże oczy i cudownie złotą skórę.
- Dziękuję - powiedział, zwracając uwagę na to, że jest nowa i
pochodzi z Kantonu, i że nie chciała, aby jej uśmiech był pusty i miał
w sobie tylko kantońską sprośność.
- Tak? - powiedział do telefonu.
- Nadinspektor Armstrong? Tu wieża, „Yankee 2” właśnie
podchodzi do lądowania. O czasie.
- Nadal chcecie go skierować do przejścia numer szesnaście?
- Tak. Będzie na miejscu za sześć minut.
- Dziękuję. - Robert Armstrong był wysoki. Wychylił się za kontuar
i odstawił telefon. Zauważył
długie nogi dziewczyny i obcisłą, trochę za ciasną spódnicę
oficjalnego czong-sam. Przez chwilę zastanowił się, jaka byłaby w
łóżku.
- Jak się nazywasz? - zapytał, wiedząc, że Chińczycy nienawidzą
podawać imion policjantom, zwłaszcza europejskim.
- Mona Leung, sir.
- Dziękuję, Mona Leung. - Skinął jej głową, wpatrując się w nią
swymi jasnoniebieskimi oczami, i zauważył u niej maleńki dreszcz
strachu. Sprawiło mu to przyjemność. Tobie też, pomyślał, a potem z
powrotem zajął się swoją ofiarą.
Euroazjata John Czen stał samotnie obok jednego z wyjść, to
zaskoczyło Armstronga. Także to, że Czen denerwował się. Zwykle
słynął ze swojego opanowania, ale teraz co chwila patrzył na zegarek,
na tablicę przylotów, a potem znów na zegarek.
Jeszcze minuta i się zacznie, pomyślał Armstrong.
Sięgnął po papierosa, ale przypomniał sobie, że dwa tygodnie
temu w prezencie urodzinowym obiecał żonie, że rzuci palenie, więc
zaklął i wsunął ręce głęboko do kieszeni.
- 9 -
Do kontuaru informacyjnego podchodzili, odchodzili i znowu
wracali pasażerowie, a także oczekujący na pasażerów. Głośno, w
tysiącu różnych dialektów pytali, co, gdzie, kiedy, jak i po co.
Armstrong rozumiał kantoński. Słabiej szanghajski i
mandaryński. Znał kilka słów w dialekcie czu czou, ale głównie były
to przekleństwa. Co nieco chwytał także z tajwańskiego.
Odszedł od kontuaru. Górował nad całym tłumem o głowę. Był
potężnie zbudowany, szeroki w barkach. Od siedemnastu lat służył w
policji Hongkongu, obecnie zajmował stanowisko komendanta CID -
Wydziału do Spraw Kryminalnych - w Koulunie.
- Dobry wieczór, John - odezwał się. - Jak leci?
- O, cześć, Robert - powiedział swoim angloamerykańskim
akcentem John Czen, mając się nagle na baczności. - Wszystko w
porządku, dziękuję. A co u ciebie?
- Dzięki. W Imigracyjnym powiedzieli mi, że czekasz na
specjalnego gościa. W czarterowym „Yankee 2”.
- Tak, tylko że to nie jest samolot czarterowy, ale prywatny. Należy
do Lincolna Bartletta, amerykańskiego milionera.
- On jest na pokładzie? - zapytał Armstrong, mimo że znał
odpowiedź.
- Tak.
- Ze swoją świtą?
- Tylko z wiceprezesem.
- Pan Barlett jest waszym przyjacielem? - zapytał, wiedząc, że nie.
- Gościem. Mamy nadzieję zrobić z nim interes.
- Ach tak. O, samolot już ląduje. Może pójdziemy razem. Ominiemy
kontrolę. To przynajmniej mogę zrobić dla Noble House, prawda?
- Dziękuję za troskę.
- Żaden kłopot. - Armstrong poprowadził bocznymi drzwiami do
barierki, za którą stawali goście.
Zauważył go umundurowany policjant, natychmiast zasalutował i
patrzył uważnie na Johna Czena, którego też od razu rozpoznał.
- Nic mi nie mówi nazwisko tego Lincolna Bartletta - Armstrong
ciągnął z udawaną uprzejmością. - A powinno?
- Nie, bo nie zajmujesz się biznesem - wyjaśnił John Czen i zaczął
mówić nerwowym głosem: - Ma pseudonim „Jeździec”, bo z
powodzeniem najeżdża na firmy i je przejmuje, najczęściej
potężniejsze niż on. Ciekawy z niego człowiek. Poznałem go w
zeszłym roku w Nowym Jorku. Jego dochody wynoszą pół miliarda
dolarów rocznie. Mówi, że zaczynał w czterdziestym piątym roku z
pożyczonymi dwoma tysiącami. Teraz ma udziały w przemyśle
petrochemicznym, elektronice, przemyśle ciężkim, zbrojeniowym,
wykonuje wiele zleceń dla rządu USA… ma znaczne osiągnięcia w
produkcji nawozów sztucznych, tworzyw sztucznych. Posiada nawet
jedną firmę zajmującą się wytwarzaniem i sprzedażąnart oraz
artykułów sportowych. Jego kompania nazywa się Par-Con
Industries. Ma wszystko, czego potrzeba.
- Myślałem, że twoja kompania też już wszystko ma.
- Nie w Ameryce - zaznaczył. - Poza tym to nie moja kompania, ja
jestem tylko niewiele znaczącym udziałowcem, urzędnikiem.
- Dyrektorem, także starszym synem obecnego doradcy Noble
House, a więc będziesz następny. -
Zgodnie ze zwyczajem doradcą zostawał Chińczyk lub Euroazjata
będący biznesmenem. Miał za zadanie prowadzenie handlu z
Table of Contents TOM 1…………………………………………………………………………………………………… ……………………………………………………………………1 Niedziela - 18 sierpnia 1963…………………………………………………………………………………………… ……………………………………………..9 Poniedziałek………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………….21 Wtorek………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………..165 Środa…………………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………….236 TOM 2…………………………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………..339 Piątek…………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………466 Sobota…………………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………..536 Niedziela……………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………….615 Poniedziałek………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………..684 Wtorek………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………..694 2. 5. 6. 7. 8. 9.
10. 11. 12. 13. 15. 17. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 28. 29. 30. 31. 32. 33. 35. 36. 37. 38. 40. 42. 43. 44. 45. 46. 47. 48. 50. 51. 52.
James Clavell
Noble House Tytuł oryginału: Noble House Tłumaczenie: Dariusz Bakalarz. Wydanie oryginalne 1981 Wydanie polskie 2006 Spis treści: TOM 1…………………………………………………………………………………………………… ……………………………………………………………………1 Środa - 8 czerwca 1960…………………………………………………………………………………………… ……………………………………………………1 Niedziela - 18 sierpnia 1963…………………………………………………………………………………………… ……………………………………………..9 Poniedziałek…………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………………….21 Wtorek…………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………………..165 Środa……………………………………………………………………………………… ……………………………………………………………………………….236 TOM 2…………………………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………..339 Czwartek………………………………………………………………………………… ……………………………………………………………………………….339 Piątek……………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………………466 Sobota……………………………………………………………………………………… ……………………………………………………………………………..536 Niedziela………………………………………………………………………………… ……………………………………………………………………………….615
Poniedziałek…………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………………..684 Wtorek…………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………………..694 Książkę tę składam w hołdzie Najwyższemu Majestatowi Elżbiety II oraz ludziom Jej Korony w Hongkongu - na zgubę ich wrogów. TOM 1. Środa - 8 czerwca 1960. Prolog. 23:45. Nazywał się Ian Dunross. W rzęsistym deszczu ostrożnie skręcił sportowym samochodem w Dirk’s Street okalającą budynek Struanów w przybrzeżnej dzielnicy Hongkongu. Panowała ciemna, nieprzyjemna noc. W całej koloni - tutaj na wyspie Hongkong, po przeciwnej stronie kanału w Koulunie i na Nowych Terytoriach należących do Państwa Środka - ulice były niemal całkowicie wyludnione. Wszyscy, oczekując na tajfun Mary, deskami uszczelniali okna i drzwi. Pierwszym ostrzeżeniem okazał się dziewię-ciostopniowy sztorm o zmierzchu, a potem osiemdziesięcio-, a w porywach - 1 - stuwęzłowa burza z rzęsistym deszczem bombardującym dachy nad głowami dziesiątek tysięcy ludzi skulonych bezbronnie w ruderach i samodzielnie skleconych budach. Dunross zwolnił, nie widział, co się przed nim dzieje, bo wycieraczki nie mogły dać sobie rady ze strugami wody. Przednia szyba od razu stała się przejrzysta. Wiatr wył, ocierając się o boczne szyby i brezentowy dach. Z przodu, na końcu Dirk’s Street, znajdował się budynek terminalu Golden Ferry i przystań z ponad pół tysiącem statków. Jadąc dalej, Dunross zauważył przewrócony przez wichurę stragan, który przygniótł zaparkowany obok samochód. Mocno trzymał kierownicę, aby nie wpaść w poślizg. Samochód miał stary,
lecz dobrze utrzymany. Hamulce i silnik działały niezawodnie. Serce biło Dunrossowi przyjemnym rytmem, lubił burzę. Zaparkował na chodniku dokładnie naprzeciwko budynku Struanów i wysiadł. Miał nienaganną fryzurę, niebieskie oczy, trzydzieści osiem lat, wysmukłą sylwetkę i schludny wygląd. Ubrany był w stary prochowiec i czapkę. Biegnąc w stronę głównego wejścia do dwudziestojednopiętrowego budynku, przemókł do suchej nitki. Nad ogromnymi drzwiami wisiał herb Struanów - szkocki Czerwony Lew spleciony z chińskim Zielonym Smokiem. Wyprostował się, odetchnął i po szerokich schodach wszedł do środka. - Dobry wieczór, panie Dunross - przywitał go chiński odźwierny. - Tai-pan posyłał po mnie. - Tak, proszę pana - odpowiedział Chińczyk, przyciskając za niego guzik w windzie. Po otwarciu drzwi Dunross wyszedł do małego korytarza, zapukał i wkroczył do salonu. - Dobry wieczór, tai-pan - odezwał się oficjalnym głosem. Alastair Struan opierał się o gustowny kominek. Był wielkim, rumianym, zadbanym Szkotem z wydatnym brzuszkiem i siwymi włosami. Miał lat sześćdziesiąt, a od sześciu rządził Struanami. - Napijesz się? - zapytał, wskazując ręką srebrny kubełek z Dom Perignon. - Tak, dziękuję. - Dunross nigdy nie widział prywatnych apartamentów tai-pana. Pomieszczenie było obszerne, wspaniale umeblowane, z przepysznymi dywanami na podłodze, a na ścianach wisiały stare obrazy olejne przedstawiające ich pierwsze klipery i parowce. Ogromne okno, przez które zwykle rozpościerał się zachwycający widok na cały Hongkong, przystań, a także Koulun po drugiej stronie kanału, straszyło teraz czernią i spływającymi strugami wody. Nalał sobie szampana. - Na zdrowie - powiedział oschłym tonem.
Alastair Struan skinął głową równie ozięble i uniósł swój kieliszek. - Przyszedłeś za wcześnie. - Pięć minut za wcześnie to akurat na czas, tai-pan. Czyż nie to wpajał mi ojciec? Czy to, że spotykamy się o północy, ma jakieś znaczenie? - Tak. To nasz zwyczaj, wprowadzony przez Dirka. Dunross w milczeniu przechylił kieliszek. Głośno tykał zabytkowy zegar okrętowy. Napięcie Dunrossa rosło z każdą sekundą, nie wiedział, czego ma się spodziewać. Nad kominkiem wisiał portret młodej dziewczyny w sukni ślubnej. Była to szesnastoletnia Tess Struan, żona Culuma, drugiego tai-pana, syna założyciela firmy - Dirka Struana. Przyglądał jej się. W okno uderzyła silniejsza fala deszczu. - Fatalna noc - stwierdził. Starszy mężczyzna spojrzał na niego z nienawiścią. Cisza zaczynała świdrować uszy. Nagle ośmiokrotnie zadzwonił stary zegar, wybijając północ. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę wejść - odezwał się Alastair Struan z ulgą, że nareszcie mogą zaczynać. Drzwi otworzył Lim Czu, osobisty służący tai-pana. Odsunął się, aby przepuścić Phil ipa Czena, honorowego doradcę Struanów. - Ach, Phil ip, jak zwykle punktualnie - Alastair Struan starał się mówić jowialnym tonem. - Szampana? - Dziękuję, tai-pan. Napiję się z przyjemnością. Witam, lanie Struan Dunross. - Pozdrowił młodego człowieka ze zwykłą sobie formalnością, po angielsku mówił z akcentem charakterystycznym dla wyższych sfer. Miał sporo ponad sześćdziesiąt lat, w jego żyłach płynęło więcej krwi chińskiej niż europejskiej. Był szczupły, przystojny, miał siwe włosy, nadal jędrną skórę i czarne, bardzo czarne, chińskie oczy. - Straszna noc, nieprawdaż?
- 2 - - Oj tak, tak, Wujku Czen - Dunross zwrócił się do Czena, używając chińskiej formy grzecznościowej. Lubił go i szanował, tak samo jak pogardzał kuzynem Alastairem. - Podobno ten tajfun może narobić wiele szkód odezwał się Alastair, nalewając szampana do zgrabnych kieliszków. Najpierw podał trunek Czenowi, a potem Dunrossowi. - Na zdrowie. Wypili. Deszcz stukał o szyby okna. - Cieszę się, że nie wypłynąłem dzisiaj w morze - powiedział w zamyśleniu Alastair Struan. - A więc znów tu jesteś, Phil ipie. - Tak, tai-pan. Czuję się zaszczycony. Wielce zaszczycony. - Wyczuwał nienawistne napięcie między obydwoma mężczyznami, ale ignorował je. To naturalne, kiedy tai-pan Noble House musi przekazać władzę. Alastair Struan napił się ponownie i rozkoszował się smakiem wina. Po dłuższej chwili powiedział: - lanie, zgodnie z naszym zwyczajem, przy przekazaniu władzy musi być obecny świadek. Jak zwykle może nim być tylko nasz obecny honorowy doradca, Ile razy już brałeś w tym udział, Phil ip? - Cztery razy, tai-pan. - Phil ip poznał prawie nas wszystkich. Zna wiele naszych tajemnic. Prawda, przyjacielu? - Phil ip Czen tylko się uśmiechnął. - Na nim możesz polegać, Ianie. Zaufaj jego wiedzy. Na tyle, na ile tai-pan może wierzyć komukolwiek, pomyślał Dunross. Alastair Struan odstawił kieliszek. - Po pierwsze: lanie Struan Dunross, pytam cię oficjalnie, czy chcesz zostać tai-panem Struanów? - Chcę. - Czy przysięgasz na Boga zatrzymać w tajemnicy wszystkie obrzędy i nie wyjawić ich nikomu z wyjątkiem swego następcy? - Przysięgam.
- Przysięgnij oficjalnie. - Przysięgam na Boga, że zatrzymam w tajemnicy wszystkie obrzędy i nie wyjawię ich nikomu z wyjątkiem swego następcy. - Proszę. - Tai-pan podał mu pożółkły ze starości pergamin. - Czytaj na głos. Dunross rozłożył dokument. Pismo było bardzo ozdobne, ale zupełnie czytelne. Spojrzał na datę - 15 lipca 1841 roku. Czuł coraz większe podekscytowanie. - To pismo Dirka Struana? - zapytał. - W większości tak. Część dopisał jego syn, Culum Struan, ,Na wszelki wypadek mamy oczywiście fotokopie. Czytaj. „Moja Legacja obowiązuje każdego tai-pana, który przejmuje ten tytuł po mnie. Niech odczytają na głos i niech zgodnie ze zwyczajem ustalonym przeze mnie, Dirka Struana, założyciela Struan i Spółki, przysięgnie przed Bogiem i świadkami, że przyjmuje wszystkie punkty i że zatrzyma je w sekrecie, zanim jeszcze przejmie moje obowiązki. Wymagam, aby zostały pokonane trudności, które spadną w przyszłych latach na moich następców. Trudności wynikające z przelanej przeze mnie krwi, zaciągniętych długów honorowych i z powodu nieprzewidywalności działań Chińczyków, z którymi jesteśmy związani, co bez wątpienia czyni nas wyjątkowymi ludźmi na świecie. Oto moja Legacja: Po pierwsze: Będzie tylko jeden tai-pan i to on będzie dzierżył w swoim ręku absolutną władzę nad Kompanią, sprawował władzę nad kapitanami wszystkich naszych statków i wszystkimi naszymi kompaniami, gdziekolwiek by się znajdowały. Tai-pan jest zawsze w swych radościach i troskach sam. Wszyscy go muszą chronić i musi on mieć zapewnioną prywatność szanowaną przez wszystkich. Cokolwiek rozkaże, ma być spełnione, i w Kompani nie mogą się tworzyć żadne grupy, stronnictwa ani kręgi, aby nie zakłócać jego absolutnej władzy. Po drugie: Gdy tai-pan postawi nogę na pokładzie któregoś ze statków, przejmuje władzę nad kapitanem i wszystkie jego rozkazy dotyczące
bitwy i żeglugi muszą być traktowane jak prawo. Każdy kapitan przed objęciem statku musi przysiąc, że będzie je respektował. - 3 - Po trzecie: Tai-pan sam wybiera swojego następcę, spośród sześciu ludzi z rady. Jeden z nich musi być honorowym doradcą pochodzącym zawsze z Domu Czenów. Pozostałych pięciu powinno być godnych miana tai-pana, muszą być dobrzy i szczerzy, mieć co najmniej pięcioletnie doświadczenie w służbie Kompani , odznaczać się zdrowym duchem. Muszą być chrześcijanami spokrewnionymi z klanem Struanów od urodzenia albo poprzez małżeństwo. Linia moja i mojego brata Robba nie daje nikomu pierwszeństwa nad innymi. Jeśli tai-pan tego zechce, rada ma służyć mu radami, ale, powtarzam, głos tai-pana wart jest siedem razy tyle co głos każdego członka z osobna. Po czwarte: Jeśli tai-pan zginie na morzu w bitwie lub zaginie na sześć miesięcy księżycowych, rada wybierze następcę spośród jednego ze swych członków poprzez głosowanie, w którym każdy ma jeden głos z wyjątkiem honorowego doradcy, który ma cztery. Potem tai-pan będzie zaprzysiężony według ustalonego przeze mnie zwyczaju. Ci, co w jawnym głosowaniu opowiadali się przeciwko niemu, zostaną usunięci z Kompani na zawsze, bez prawa powrotu. Po piąte: Wyboru do rady i usunięć z niej dokonuje sam tai-pan według własnego uznania. Nie wolno mu posiadać więcej niż jedną dziesiątą część wartości Kompani , nie licząc statków, kapitanów i załóg będących dla nas ożywczą krwią i drogą ku przyszłości. Po szóste: Każdy tai-pan ma przyjąć honorowego doradcę. Doradca powinien przed zaprzysiężeniem otrzymać na piśmie wiadomość, że w każdej chwili bez wyjaśnień może być zwolniony przez tai-pana. Na koniec:
Tai-pan ma zaprzysiąc swego następcę, wybranego samodzielnie, w obecności honorowego doradcy, zaprzysiąc słowami spisanymi moją dłonią w rodzinnej Bibli . Hongkong, piętnasty dzień lipca, roku pańskiego 1841”. Dunross westchnął. - Podpisane przez Dirka Struana i świadków… Nie mogę odczytać, to stare znaki… Alastair spojrzał na Czena, a ten wyjaśnił: - Pierwszym świadkiem był opiekun mojego dziadka, Czen Szeng Arn, nasz pierwszy doradca. A świadkiem drugim moja wielka ciotka, T’Czung Dżin Mei-mei. - A więc legenda okazuje się prawdą - rzekł Dunross. - Tak, częściowo tak - przyznał Phil ip Czen. - Porozmawiaj z moją ciocią Sarą. Teraz, kiedy będziesz tai-panem, zdradzi ci wiele tajemnic. W tym roku kończy osiemdziesiąt cztery lata. Pamięta jeszcze mojego dziadka Sir Gordona Czena, a także Duncana i Kate T’Czung, dzieci Mei-mei po Dirku Struanie. Tak, tak, pamięta wiele rzeczy… Alastair przyniósł z gabinetu stary, ciężki egzemplarz Bibli . Założył okulary, a Dunross poczuł dreszcze na plecach. - Powtarzaj za mną: Ja, Ian Struan Dunross, potomek Struanów, chrześcijanin, przysięgam przed Bogiem w obecności Alastaira McKenzie Duncana Struana, dziewiątego tai-pana, oraz Phil ipa T’Czung Szeng Czena, czwartego doradcy, posłuszny przeczytanej w ich obecności, tu w Hongkongu, Legacji, że pozostawię Kompanię związaną z Hongkongiem i chińskim przemysłem i że najważniejszym miejscem mojej działalności będzie Hongkong oraz że jako tai-pan przejmuję wszystkie obietnice, wszelką odpowiedzialność oraz długi honorowe Dirka Struana wobec jego wiecznego przyjaciela Czen-tse Żin Arna, znanego też jako Żin-kua, a także jego potomków… dalej… - Jakie obietnice?
- Przysięgaj w ciemno jak każdy tai-pan przed tobą! Wkrótce się dowiesz. - A jeśli nie? - Sam znasz odpowiedź. Deszcz walił w szyby okien z siłą równą złości kotłującej się w piersiach Dunrossa. Wiedział jednak, że nie zostanie tai-panem, jeśli nie przysięgnie przed Bogiem tych kilku słów, więc powtarzał dalej: - …dalej, że wszystkie swoje siły i całą wiedzę poświęcę temu, aby Kompania utrzymała tytuł Pierwszego Domu, Noble House Azji. I przysięgam przed Bogiem, że uczynię wszystko, co w mej - 4 - mocy, aby zniszczyć i wyrugować z Azji kompanię zwaną Brock i Synowie, a szczególnie mojego wroga Tylera Struana, jego syna Morgana oraz ich potomków w każdej lini z wyjątkiem potomków Tess Brock będącej żoną mojego syna Culuma… - Dunross znów przerwał. - Jak skończysz, będziesz pytać, o co zechcesz. - Alastair Struan nie krył zniecierpliwienia. - Dobrze. I na koniec: Przysięgam przed Bogiem, że mój następca zostanie także zaprzysiężony wobec tej Legacji, tak mi dopomóż Bóg. Ciszę przerywało tylko dudnienie deszczu o szyby. Dunross czuł pot występujący na kark. Alastair Struan odłożył Biblię i zdjął okulary. - A więc stało się. - Zdecydowanym ruchem wyciągnął rękę. - Cieszę się, że mogę jako pierwszy życzyć ci szczęścia, tai-panie. Zawsze możesz liczyć na moją pomoc. - Mam zaszczyt być drugi, tai-pan - lekko kłaniając się, powiedział ze zwykłą sobie oficjalnością Phil ip Czen. - Dziękuję. - W Dunrossie napięcie rosło. - Chyba wszystkim nam przyda się drink - zaproponował Alastair Struan. - Oczywiście, jeśli pozwolisz - aby dopełnić formalności zwrócił się do Dunrossa. - Phil ip?
- Tak, tai-pan, chęt… - Nie. Teraz Ian jest tai-panem. - Alastair Struan rozlał szampana i pierwszy kieliszek podał Dunrossowi. - Dziękuję - Dunross zignorował komplement, wiedząc, że między nimi nic się nie zmieniło. - Za Noble House - wzniósł toast. Kiedy odstawili kieliszki, Alastair Struan wyjął kopertę. - To moja rezygnacja z sześćdziesięciu miejsc w radach, ze stanowiska dyrektora, które przechodzi automatycznie z tytułem tai- pana. Także automatycznie zajmiesz moje miejsce. Zgodnie ze zwyczajem zostanę teraz radnym w naszej londyńskiej firmie. Ale oczywiście możesz zerwać z tym zwyczajem, kiedy tylko zechcesz. - Zrywam - powiedział natychmiast Dunross. - Jak sobie życzysz - mruknął starszy mężczyzna, ale zrobił się czerwony na szyi. - Uważam, że więcej pożytku przyniesiesz Struanom jako radny Pierwszego Banku Centralnego Edynburga. Struan zamrugał oczami. - Słucham? - Mamy prawo do tego stanowiska, prawda? - Tak - potwierdził Alastair. - Ale dlaczego? - Będę potrzebował pomocy. W przyszłym roku Struanowie otworzą się dla ludzi. Obydwaj mężczyźni popatrzyli na niego ze zdumieniem. - Co?! - Otworzą… - Od stu trzydziestu dwu lat jesteśmy prywatną kompanią! - ryknął starszy. - Jezu Chryste, setki razy powtarzałem ci, że w tym nasza siła. Bez kursów akcji i akcjonariuszy nikt z zewnątrz nie może się wtrącać w nasze sprawy! - Twarz pokryła mu się purpurą, ale stłumił złość. - Nigdy mnie nie słuchałeś? - Zawsze i bardzo uważnie - powiedział Dunross głosem pozbawionym emocji. - Jedyny sposób na nasze przetrwanie to
otworzyć się… Tylko w ten sposób możemy zdobyć kapitał, którego potrzebujemy. - Phil ip, porozmawiaj z nim. Pomóż mu zrozumieć. - Jaki to będzie miało wpływ na Dom Czenów? - zapytał doradca. - Nasz oficjalny system doradczy od dzisiaj przestaje istnieć. - Widział, jak Phil ipowi Czenowi bieleje twarz, ale mówił dalej: - Z tobą też wiążę pewne plany. Nie zmieni się nic, a zarazem zmieni się wszystko. Oficjalnie nadal będziesz doradcą, a nieoficjalnie działać będziemy zupełnie inaczej. Główna zmiana polegać będzie na tym, że zamiast zarabiać milion na rok, za dziesięć lat twoje udziały będą wynosić dwadzieścia, a za piętnaście około trzydziestu milionów. - 5 - - Niemożliwe! - wybuchnął Alastair. - Nasz kapitał własny wynosi obecnie około dwudziestu milionów amerykańskich dolarów. Za dziesięć lat dojdzie do dwustu, a za piętnaście do czterystu milionów. Nasz roczny obrót zbliży się do miliarda. - Zwariowałeś! - syknął Struan. - Nie. Noble House stanie się firmą międzynarodową. Czasy izolacji kompani handlowych Hongkongu minęły bezpowrotnie. - Na Boga, pamiętaj o przysiędze. Nasze korzenie są tu, w Hongkongu! - Nie zapomnę. Kolejna rzecz. Jakie zobowiązania odziedziczyłem po Dirku Struanie? - Wszystko znajduje się w sejfie. Spisane w zapieczętowanej kopercie z napisem „Legacja”. Także we „Wskazówkach dla przyszłych taipanów” Hag. - Gdzie jest sejf? - Za obrazem w Wielkim Domu. W gabinecie. - Alastair niechętnie wskazał palcem kopertę leżącą obok zegara na kominku. - Tu jest klucz i obecna kombinacja. Ty ją oczywiście zmienisz. Na wszelki
wypadek zostaw kopię w jednej z prywatnych skrytek tai-pana w banku. Jeden z dwóch kluczy daj Phil ipowi. - Zgodnie z naszymi zasadami - powiedział Czen - dopóki żyjesz, bank ma obowiązek odmówić mi otwarcia. - Dalej: Tyler Brock i jego synowie… te łajdaki już prawie sto lat temu poszły w zapomnienie. - Tak! Oczywiście tylko mężczyźni z prawego łoża. Ale Dirk Struan był sprawiedliwy i mści się nawet zza grobu. Aktualną listę następców Tylera Brocka również znajdziesz w sejfie. To ciekawa lektura, nie, Phil ip? - Tak, rzeczywiście. - Rothwel ów, Tommów, Yadegarów z potomstwem, tych już znasz. Ale są tam też Tuskerowie, chociaż o tym nie wiedzą, Jason Plumm, Lord Dep-ford-Smyth i przede wszystkim Quil an Gornt. - Niemożliwe! - Gornt, tai-pan, Rothwel -Gornt jest nie tylko naszym największym wrogiem, lecz także w prostej lini potomkiem Morgana Brocka, chociaż nie z prawego loża. - Ale on zawsze uważał, że jego prapradziadkiem był Edward Gornt, amerykański przemysłowiec. - Owszem, prawnie pochodzi od Edwarda Gornta. Jednak Sir Morgan Brock był prawdziwym ojcem Edwarda, matką natomiast Kristian Gornt - Amerykanka z Wirgini . Oczywiście wszystko pozostawało w ścisłej tajemnicy. Towarzystwo było nie mniej mściwe niż teraz. Najgorsze minęło. Dunross podszedł do barometru. Było 980,3 hPa. - Ciągle spada - zauważył. - Boże! Dunross spojrzał w okno. Strugi deszczu układały się niemal pionowo. - Jutro powinna zadekować „Spokojna Chmura”.
- Tak, ale pewnie teraz kołysze się na falach gdzieś koło Filipin. Kapitan Moffatt jest zbyt doświadczony, żeby płynąć podczas huraganu - powiedział Struan. - Nie zgadzam się. Moffatt lubi dotrzymywać terminów. A ten wiatr mu w tym bardzo przeszkadza. Kapitan powinien dostać rozkaz. - Napił się w zamyśleniu wina. - Lepiej, żeby „Spokojnej Chmurze” nic się nie stało. Phil ip Czen wsłuchiwał się w wycie wiatru. - Dlaczego? - zapytał. - Na pokładzie znajduje się nowy komputer i silniki odrzutowe warte dwa miliony funtów. Nie ubezpieczone, przynajmniej silniki. Dunross wpatrywał się w Alastaira Struana. - Trzeba było na to pójść, inaczej stracilibyśmy ten kontrakt - bronił się starszy człowiek. - Silniki dostarczamy do Kantonu. Wiesz przecież, Phil ip, że nie możemy ich ubezpieczać, gdy jadą do czerwonych Chin. - A potem dodał poirytowany: - Należą do kogoś z Południowej Ameryki i chociaż nie ma żadnych restrykcji w eksporcie z Ameryki Południowej do Chin, to i tak nikt nie chciał ich ubezpieczyć. - Myślałem, że nowy komputer ma nadejść w marcu - odezwał się po dłuższej chwili Czen. - 6 - - Tak, ale udało mi się wszystko przyspieszyć - wyjaśnił Alastair. - U kogo są dokumenty silników? - zapytał Czen. - U nas. - To duże ryzyko. - Phil ip Czen stawał się bardzo niespokojny. - Zgadzasz się, Ian? Dunross nie odpowiedział. - Inaczej nic nie wyszłoby z tego kontraktu - mówił Alastair Struan jeszcze bardziej rozdrażniony. - Mieliśmy podwoić nasz majątek, Phil ip. Potrzebujemy pieniędzy. Chińczycy zaś jeszcze bardziej potrzebują silników. Gdy w zeszłym
miesiącu byłem w Kantonie, widać to było wyraźnie. A my też potrzebujemy Chin, dali nam to równie jasno do zrozumienia. - Tak, ale dwanaście milionów to… spore ryzyko jak na jeden statek - napierał Czen. - Wszystko, co robimy, żeby nie dopuścić do interesów Sowietów - odezwał się Dunross - stawia nas w lepszej pozycji. Poza tym, już się stało. Wspominałeś coś, Alastair, że na liście jest ktoś, kogo powinienem znać. Prezes czego? - Marlborough Motors. - O - Dunross uśmiechnął się z zadowoleniem. - Od lat nienawidzę tych skurwieli. I ojca, i syna. - Wiem. - A więc Nikklinowie są spadkobiercami Tylera Brocka? Skreślenie ich nie powinno nam zabrać dużo czasu. Bardzo dobrze, doskonale. Wiedzą, że znajdują się na czarnej liście Dirka Struana? - Nie sądzę. - Tym lepiej. - Nie zgadzam się! Młodego Nikklina nie znosisz, bo cię pobił. - Alastair Struan z gniewem wymierzył palec w Dunrossa. - Najwyższy czas, żebyś skończył z wyścigami samochodowymi. Zostaw te gonitwy po górach i Makau Grand Prix. Nikklinowie mają więcej czasu na zajmowanie się samochodami. To całe ich życie. Ty masz teraz przed sobą inne wyścigi, ważniejsze. - Makau jest dla amatorów, a ci dranie w zeszłym roku oszukiwali. - To nigdy nie zostało udowodnione. Silnik wyleciał w powietrze. Tak się często dzieje. Taki dżos, Ian. - W moim samochodzie ktoś grzebał. - To także nie zostało udowodnione! O czym ty w ogóle mówisz? Na punkcie paru rzeczy masz tak kompletnego bzika, jak sam Demon Struanów. - Co? - Tak właśnie, i… - Jeśli to takie ważne - Czen przerwał szybko, chcąc rozładować nieprzyjemny nastrój - zorientuję się, co się da zrobić, żeby
wyświetlić prawdę. Znam pewne niedostępne dla was źródła. Moi chińscy przyjaciele powinni wiedzieć, czy Tom albo młody Donald maczali w tym palce. Oczywiście - dodał delikatnie - jeśli tai-pan sobie tego życzy. Wszystko zależy od tai- pana, prawda, Alastair? Starszy mężczyzna opanował już gniew, ale nadal miał czerwoną szyję. - Tak, masz rację. A jednak, Ian, radzę ci z tym skończyć. Zawsze będą przed tobą, bo nienawidzą cię równie mocno, jak ty ich. - Czy powinienem wiedzieć jeszcze o kimś z listy? - Nie, nie teraz - zawyrokował Struan po chwili wahania. Otworzył drugą butelkę i nie przestając mówić, rozlewał szampana do kieliszków. - Cóż, już wszystko w twoich rękach, wszystkie radości i troski. Cieszę się, że ci to przekazuję. Jak dotrzesz do sejfu, dowiesz się najlepszego i najgorszego. - Rozdał kieliszki i wychylił łyk. - Na Chrystusa, to chyba najlepszy szampan, jaki kiedykolwiek nadszedł z Francji. - Tak - przyznał Phil ip Czen. Dunross uważał, że Dom Perignon jest za drogi, przeceniany, i wiedział też, że rocznik pięćdziesiąty czwarty nie należał do najlepszych. Zatrzymał jednak tę opinię dla siebie. Struan zbliżył się do barometru. Ciśnienie doszło do 979,2 hPa. - Nie najlepiej stoimy, Ian.Ale nie przejmuj się. Klaudia Czen przekaże ci teczkę z ważnymi materiałami i kompletną listą naszych akcjonariuszy z nazwiskami i liczbą akcji. Jeśli masz do mnie jakieś pytania, jestem tu jeszcze jutro i pojutrze, potem mam rezerwację do Londynu. Klaudia oczywiście zostaje. - 7 - - Naturalnie. - Klaudia Czen, podobnie jak Phil ip Czen, przechodziła z tai-pana na tai-pana. Była sekretarką-asystentką i daleką kuzynką Phil ipa.
- A co z naszym bankiem Victoria? - zapytał Dunross. - Nie znam dokładnej liczby naszych udziałów. - To zawsze wie jedynie tai-pan. - A jaki jest twój udział? - Dunross zwrócił się do Phil ipa Czena. - W procentach albo w liczbie akcji. Wstrząśnięty doradca wahał się. - W przyszłości zamierzam połączyć nasze udziały. - Dunross nie spuszczał oczu z Czena. - Chcę od razu znać wysokość, ponadto liczę na oficjalne przekazanie mi prawa do głosu, mnie i moim następcom, na piśmie. Czekam jutro w południe. Aha, i jeszcze prawo pierwokupu, jeśli kiedyś zdecydujesz się na sprzedaż akcji. Zapadła cisza. - Ian - odezwał się Phil ip Czen - te udziały… - Ugiął się jednak pod siłą woli Dunrossa. - Sześć procent, trochę więcej. Ja… będzie tak, jak sobie życzysz. - Nie będziesz tego żałował. - Dunross odwrócił się do Struana. Starszemu człowiekowi zamarło serce. - A jakie są nasze udziały? Ile mamy akcji? Alastair zawahał się. - To są wiadomości wyłącznie dla tai-pana. - Oczywiście. Ale naszemu doradcy możemy absolutnie wierzyć. - Dunross zrobił taką minę, jakby mu było przykro okazywać przed Alastairem Struanem swoją dominację. - Ile? - Piętnaście procent - powiedział Struan. Dunross, tak samo jak Czen, otworzył ze zdziwienia usta i chciał krzyknąć: Jezu Chryste, mamy piętnaście procent, Phil ip kolejne sześć, a ty nie miałeś skąd wziąć pieniędzy, gdy stanęliśmy na skraju bankructwa? Jednak zamiast tego, żeby uspokoić rozdygotane serce, rozlał do kieliszków resztkę szampana. - Dobrze - powiedział spokojnym, pozbawionym emocji głosem. - Mam nadzieję, że razem zdziałamy więcej. Przygotowuję nadzwyczajne zebranie. W przyszłym tygodniu.
Obydwaj zamarli. Od 1880 roku tai-panowie Struanów, Rothwel - Gornt i banku Victoria, mimo rywalizacji, co roku spotykają się potajemnie, aby określić przyszłość Hongkongu i Azji. - Mogą się nie zgodzić - uprzedził Alastair. - Dziś rano rozmawiałem ze wszystkimi. Ustaliliśmy, że spotkanie odbędzie się w następny poniedziałek o dziewiątej, tutaj. - Kto przyjdzie z banku? - Zastępca prezesa Havergil . Teraz jest w Japoni , a potem jedzie do Angli . - Rysy twarzy Dunrossa stężały. - Załatwię wszystko. - Paul to porządny człowiek - stwierdził Alastair. - On będzie następnym prezesem. - Jeśli ja coś będę miał do powiedzenia, to nie - powiedział Dunross. - Nigdy nie lubiłeś Paula Havergil a, prawda, Ian? - zapytał Phil ip Czen. - Prawda. Razi zaściankowością, widać, że pochodzi z Hongkongu, jest zbyt staroświecki i pompatyczny. - I napuszczał na ciebie twojego ojca. - Tak. Ale to nie powinno mieć żadnego znaczenia. Ważniejsze, że on stoi na drodze Noble House. Jest zbytnim konserwatystą, zbyt szczodry dla Asian Properties, i wydaje mi się, że potajemnie sprzyja Rothwel -Gornt. - Nie zgadzam się z tym - obruszył się Alastair. - Wiem. Ale musimy zdobyć pieniądze i mam zamiar tego dokonać. Zamierzam bardzo rozważnie skorzystać ze swoich dwudziestu jeden procent. Burza nadal się wzmagała, ale wydawało się, że oni tego nie zauważają. - Nie radzę ci zarzucać sieci na Victorię - powiedział Phil ip grobowym głosem. - Ja też tak uważam - poparł go natychmiast Alastair. - 8 -
- A ja nie. Pozwala mi na to mój udział. - Dunross obserwował przez chwilę strugi deszczu. - 1 przy okazji: Zaprosiłem na spotkanie Jasona Plumma. - Po kiego czorta? - zapytał Struan. Jego szyja znów pokryła się czerwonymi plamami. - Pomiędzy nami a jego Asian Properties… - Plumm znajduje się na czarnej liście Dirka Struana. Jest naszym przeciwnikiem. - Nasza czwórka ma w Hongkongu najwięcej do powiedzenia… - Głośny dzwonek telefonu przerwał Dunrossowi. Wszyscy spojrzeli w stronę aparatu. - Teraz to twój telefon, a nie mój - przypomniał Alastair Struan. Dunross odebrał. - Dunross! - Chwilę słuchał, a potem powiedział: - Nie, pan Alastair Struan został zwolniony. Teraz ja jestem tai-panem Struanów. Tak. Ian Dunross. Co zawiera teleks? - Znów słuchał. - Tak, dziękuję. Odłożył słuchawkę. Po dłuższym czasie przerwał ciszę: - To z biura w Tajpej. Na północ od Formozy tonie „Spokojna Chmura”. Twierdzą, że pójdzie na dno z całą załogą… Niedziela - 18 sierpnia 1963.
1. 22:45. Policjant nachylał się nad kontuarem przy informacji i patrzył niewidzącym wzrokiem na pewnego Euroazjatę. Oficer ubrany był w jasny tropikalny garnitur, policyjny krawat i białą koszulę. W jasno oświetlonym pomieszczeniu terminalu powietrze zawsze było wilgotne i nieprzyjemnie pachniało. Jak zwykle hala pobrzmiewała głosami perorujących po kantońsku Chińczyków. Widać też było kilku Europejczyków. - Panie nadinspektorze? - Jedna z dziewczyn z informacji podała mu telefon. - To do pana, sir - powiedziała z uśmiechem. Miała białe zęby, ciemne włosy, ciemne duże oczy i cudownie złotą skórę. - Dziękuję - powiedział, zwracając uwagę na to, że jest nowa i pochodzi z Kantonu, i że nie chciała, aby jej uśmiech był pusty i miał w sobie tylko kantońską sprośność. - Tak? - powiedział do telefonu. - Nadinspektor Armstrong? Tu wieża, „Yankee 2” właśnie podchodzi do lądowania. O czasie. - Nadal chcecie go skierować do przejścia numer szesnaście? - Tak. Będzie na miejscu za sześć minut. - Dziękuję. - Robert Armstrong był wysoki. Wychylił się za kontuar i odstawił telefon. Zauważył długie nogi dziewczyny i obcisłą, trochę za ciasną spódnicę oficjalnego czong-sam. Przez chwilę zastanowił się, jaka byłaby w łóżku. - Jak się nazywasz? - zapytał, wiedząc, że Chińczycy nienawidzą podawać imion policjantom, zwłaszcza europejskim. - Mona Leung, sir. - Dziękuję, Mona Leung. - Skinął jej głową, wpatrując się w nią swymi jasnoniebieskimi oczami, i zauważył u niej maleńki dreszcz
strachu. Sprawiło mu to przyjemność. Tobie też, pomyślał, a potem z powrotem zajął się swoją ofiarą. Euroazjata John Czen stał samotnie obok jednego z wyjść, to zaskoczyło Armstronga. Także to, że Czen denerwował się. Zwykle słynął ze swojego opanowania, ale teraz co chwila patrzył na zegarek, na tablicę przylotów, a potem znów na zegarek. Jeszcze minuta i się zacznie, pomyślał Armstrong. Sięgnął po papierosa, ale przypomniał sobie, że dwa tygodnie temu w prezencie urodzinowym obiecał żonie, że rzuci palenie, więc zaklął i wsunął ręce głęboko do kieszeni. - 9 - Do kontuaru informacyjnego podchodzili, odchodzili i znowu wracali pasażerowie, a także oczekujący na pasażerów. Głośno, w tysiącu różnych dialektów pytali, co, gdzie, kiedy, jak i po co. Armstrong rozumiał kantoński. Słabiej szanghajski i mandaryński. Znał kilka słów w dialekcie czu czou, ale głównie były to przekleństwa. Co nieco chwytał także z tajwańskiego. Odszedł od kontuaru. Górował nad całym tłumem o głowę. Był potężnie zbudowany, szeroki w barkach. Od siedemnastu lat służył w policji Hongkongu, obecnie zajmował stanowisko komendanta CID - Wydziału do Spraw Kryminalnych - w Koulunie. - Dobry wieczór, John - odezwał się. - Jak leci? - O, cześć, Robert - powiedział swoim angloamerykańskim akcentem John Czen, mając się nagle na baczności. - Wszystko w porządku, dziękuję. A co u ciebie? - Dzięki. W Imigracyjnym powiedzieli mi, że czekasz na specjalnego gościa. W czarterowym „Yankee 2”. - Tak, tylko że to nie jest samolot czarterowy, ale prywatny. Należy do Lincolna Bartletta, amerykańskiego milionera. - On jest na pokładzie? - zapytał Armstrong, mimo że znał odpowiedź. - Tak. - Ze swoją świtą?
- Tylko z wiceprezesem. - Pan Barlett jest waszym przyjacielem? - zapytał, wiedząc, że nie. - Gościem. Mamy nadzieję zrobić z nim interes. - Ach tak. O, samolot już ląduje. Może pójdziemy razem. Ominiemy kontrolę. To przynajmniej mogę zrobić dla Noble House, prawda? - Dziękuję za troskę. - Żaden kłopot. - Armstrong poprowadził bocznymi drzwiami do barierki, za którą stawali goście. Zauważył go umundurowany policjant, natychmiast zasalutował i patrzył uważnie na Johna Czena, którego też od razu rozpoznał. - Nic mi nie mówi nazwisko tego Lincolna Bartletta - Armstrong ciągnął z udawaną uprzejmością. - A powinno? - Nie, bo nie zajmujesz się biznesem - wyjaśnił John Czen i zaczął mówić nerwowym głosem: - Ma pseudonim „Jeździec”, bo z powodzeniem najeżdża na firmy i je przejmuje, najczęściej potężniejsze niż on. Ciekawy z niego człowiek. Poznałem go w zeszłym roku w Nowym Jorku. Jego dochody wynoszą pół miliarda dolarów rocznie. Mówi, że zaczynał w czterdziestym piątym roku z pożyczonymi dwoma tysiącami. Teraz ma udziały w przemyśle petrochemicznym, elektronice, przemyśle ciężkim, zbrojeniowym, wykonuje wiele zleceń dla rządu USA… ma znaczne osiągnięcia w produkcji nawozów sztucznych, tworzyw sztucznych. Posiada nawet jedną firmę zajmującą się wytwarzaniem i sprzedażąnart oraz artykułów sportowych. Jego kompania nazywa się Par-Con Industries. Ma wszystko, czego potrzeba. - Myślałem, że twoja kompania też już wszystko ma. - Nie w Ameryce - zaznaczył. - Poza tym to nie moja kompania, ja jestem tylko niewiele znaczącym udziałowcem, urzędnikiem. - Dyrektorem, także starszym synem obecnego doradcy Noble House, a więc będziesz następny. - Zgodnie ze zwyczajem doradcą zostawał Chińczyk lub Euroazjata będący biznesmenem. Miał za zadanie prowadzenie handlu z