Dwie fregaty raz po raz wystrzeliwały salwy burtowe w pierwszy z fortów
wybudowanych w poprzek Bogue, dziesięciomilowego przesmyku wodnego strzegącego
podejścia do Kantonu. Bogue był silnie obwarowany królującymi w nim fortami i miał
niebezpiecznie wąskie ujście, dlatego sytuacja fregat wydawała się samobójczo niekorzystna.
Ledwo starczało tam miejsca na manewry, a fortowe działa z łatwością mogły utrzymać w
odległości bezpośredniego strzału atakujące okręty, kiedy halsowały tam i z powrotem,
lawirując pod prąd. Ale działa te osadzone były na stałe w swoich podstawach i nie mogły się
obracać, a umocnienia fortowe mocno zniszczały wskutek wieków sprzedajnych rządów.
Dlatego też symboliczna ilość kul armatnich wystrzelonych z fortów przeleciała naprawo i
lewo od burt fregat, nie czyniąc im szkody.
Z okrętów spuszczono lodzie i piechota morska zaatakowała brzeg. Forty zdobyto z
łatwością i bez strat, bo ich obrońcy, widząc własną bezradność, przezornie się wycofali.
Żołnierze zagwoździli działa, a ich garstka została tam, okupując fortyfikacje. Reszta wróciła
na pokłady, fregaty zaś popłynęły milę dalej na północ i salwa za salwą zaczęły Ostrzeliwać
następne forty, opanowując je równie łatwo.
Później wysłano przeciwko nim flotyllę dżonek i branderów, ale została zatopiona.
Dwie fregaty zdziesiątkowały tyle dżonek z taką łatwością dlatego, że miały
przeważającą siłę ognia, a także dlatego, że ilekroć powiało, takielunek i żagle pozwalały im
się poruszać szybko we. wszystkich kierunkach. Dżonki nie mogły płynąć pod wiatr ani
halsować tak jak fregaty. Przeznaczono je do pływania po chińskich wodach i na monsunowe
wiatry, natomiast fregaty na straszliwe niedole żeglugi po kanale La Manche, Morzu
Północnym i Atlantyku, gdzie sztormy są na porządku dziennym, a burze częścią życia.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
- Jak strzelanie do siedzących kaczek - rzekł z niesmakiem admirał.
- Owszem - przyznał Struan. - Ale ich straty są niewielkie, a nasze minimalne.
- Potrzebujemy jednego - rozstrzygającego zwycięstwa - powiedział Longstaff. - Tego
właśnie chcemy. Horatio, proszę mi przypomnieć, żebym poprosił Arystotelesa o
upamiętnienie naszego dzisiejszego szturmu na Bogue.
- Tak, ekscelencjo.
Stali na pokładzie rufowym okrętu flagowego „Zemsta”, o milę za torującymi drogę
fregatami. Z tyłu za nimi płynęły główne siły korpusu ekspedycyjnego, z „Chińską Chmurą”
na czele, wiozącą po kryjomu na pokładzie Mei-mei z dziećmi.
- Zostajemy w tyle, admirale - poskarżył się Longstaff. - Nie może pan dogonić fregat,
ha?
Admirał opanował gniew; ciężko było mu o grzeczność wobec Longstaffa. Miesiące
trzymania na uwięzi jego floty, miesiące rozkazów, kontrrozkazów i żałosnej wojny
zniechęciły go.
- Płyniemy bardzo szybko, ekscelencjo - odparł.
- Bynajmniej. Wciąż tylko halsujemy tam i z powrotem, tam i z powrotem. To
całkowita strata czasu. Proszę przesłać sygnał „Nemesis”. Poholuje nas pod prąd.
- Poholuje mój okręt flagowy?! - ryknął admirał, czerwieniejąc na twarzy i karku. - Ta
rozlazła parowa kiełbasiarka?! Poholuje siedemdziesięcioczterodzialowy okręt liniowy?!
Poholuje, powiada pan?!
- A tak, poholuje, drogi panie - odparł Longstaff - i znacznie prędzej znajdziemy się w
Kantonie.
- Na Boga, nigdy!
- Wobec tego przeniosę tam swoją kwaterę! Proszę spuścić na wodę łódź. Pańska
zazdrość jest wprost niedorzeczna. Okręt to okręt, żaglowy czy parowy, a trzeba przecież
wygrać wojnę. Może mnie pan odwiedzać, kiedy wola. Rad będę z pana towarzystwa, Dirk.
Chodźmy, Horatio.
Longstaff odszedł stukając obcasami, zirytowany admirałem, jego obłąkańczymi
reakcjami i nienawiścią panującą pomiędzy wojskiem a marynarką - nienawiścią o to, kto
dowodzi, czyje rady są najlepsze, kto ma pierwszy naprawiać okręty i wybierać miejsce pod
koszary na Hongkongu, czy ta wojna jest morska, czy lądowa, komu należy się
pierwszeństwo. Poza tym nadal był wściekły w duchu na tego szczwanego czorta Culuma za
to, że nabrał go na oddanie Kościołowi wzgórza Tai-Pana - na wmówienie mu, że Tai-Pan się
na to zgodził - i za to, że naraził jego dobre stosunki z niebezpiecznym Struanem, które
budował tyle lat, naginając go do swoich celów.
A poza tym miał dość starań o założenie kolonii, miał dość próśb i skarg, uwikłania w
nikczemną rywalizację pomiędzy kupcami. Na dodatek wściekły był na Chińczyków, że
ośmielili się odrzucić świetny traktat, który on, i tylko on, tak wspaniałomyślnie im ofiarował.
Do diaska, pomyślał, przecież na moich barkach spoczywa ciężar całej Azji, to ja podejmuję
wszystkie decyzje, powstrzymuję ich od skoczenia sobie do gardeł, prowadzę wojnę ku
chwale Anglii, ratuję jej handel! A jak mi się, dalibóg, za to odwdzięczają?! Powinni mi
nadać szlachectwo wiele lat temu!... Ostygł w gniewie, gdyż wiedział, że sytuacja w Azji
wkrótce się uspokoi, a z zapewniającej bezpieczeństwo kolonii Hongkong wyciągną się
macki angielskiej potęgi. Wedle władczych zachcianek gubernatora. Gubernatorowie są
uszlachcani. Sir William Longstaff - tak, to brzmi ładnie. A ponieważ gubernatorzy kolonii
byli naczelnymi dowódcami wszystkich kolonialnych wojsk, prawodawcami z urzędu i z
prawa, a także bezpośrednimi przedstawicielami królowej, mógł zatem postępować z
próżnymi, butnymi admirałami i generałami, jak mu się żywnie podoba. Bodaj ich wszystkich
zaraza! - zaklął w duchu i to mu ulżyło.
Tak więc popłynął na „Nemesis”.
Struan pojechał z nim. Parowiec nie parowiec, liczyło się, że dotrze do Kantonu
pierwszy.
Po pięciu dniach brytyjska flotylla zatrzymała się przy wyspie Whampoa,
pozostawiwszy za sobą podbitą i bezpieczną rzekę. Natychmiast zjawiła się na pertraktacje
delegacja kupców Ko-hongu wysłana przez nowego namiestnika cesarskiego, Czing-so.
Jednakże za radą Struana nie przyjęto jej i odesłano, a nazajutrz zajęto na powrót Kolonię
Kantońską.
Kiedy kupcy zeszli na brzeg, wszyscy ich starzy służący czekali na nich przed
drzwiami faktorii. Tak jakby w ogóle nie opuszczali Kolonii. Podczas ich nieobecności
niczego nie tknięto, Niczego nie brakowało.
Plac oddano pod namioty oddziałowi wojska, a Longstaff zamieszkał w faktorii Noble
House. Przybyła następna delegacja kupców Ko-hongu, odprawiono ją tak jak pierwszą i
podjęto otwarcie mozolne i gruntowne przygotowania do oblężenia miasta.
Dniem i nocą; przez ulice Świńską i Trzynastu Faktorii przewalała się hałaśliwa ciżba
kupujących, sprzedających, bijących się i kradnących. Burdele i szynki prosperowały. Wielu
zmarło z przepicia, niektórym podcięto gardła, a inni po prostu zniknęli. Kramarze walczyli
ze sobą o miejsca, ceny rosły bądź spadały, ale zawsze były na poziomie dostępnym dla
klienteli.
Znów delegacja szukała posłuchania u Longstaffa, który pod wpływem Struana
jeszcze raz kazał ją odesłać. Brytyjskie liniowce ustawiły się w poprzek Rzeki Perłowej, zaś
„Nemesis” pływała tam i z powrotem, siejąc popłoch. Jednakże sampany i dżonki nie
przestały się krzątać w górze i w dole rzeki. Z głębi kraju zwieziono tegoroczne zbiory
herbaty i jedwabiu i zapełniono nimi ciągnące się wzdłuż jej brzegów magazyny Ko-hongu,
które aż pękały w szwach.
I wówczas nocą, potajemnie, zjawił się Źin-kua.
- Hola, Tai-Panie - przywitał się wchodząc do prywatnej jadalni Struana, wsparty na
ramionach osobistych niewolników. - Miło cię widzieć. Po co nie przyjść widzieć mój, heja?
Niewolnicy usadowili go ,ukłonili się i wyszli. Starzec jeszcze nigdy nie wyglądał tak
wiekowo, a skórę miał jeszcze bardziej pomarszczoną. Ale jego oczy były bardzo młode i biła
z nich wielka mądrość. Nosił długi błękitny jedwabny chałat, granatowe jedwabne spodnie, a
na maleńkich stopach miękkie pantofle. Lekki jedwabny zielony pikowany puchowy kaftan
chronił go przed wilgocią i chłodami wiosennych nocy. Na głowie miał wielobarwną czapkę.
- Hola, Źin-kua - odpowiedział mu Struan. - Mandaryn Longstaff być baldzo zły. Nie
chce Tai-Pan widzieć swój przyjaciel. Ajiii ja! Helbaty?
Celowo przyjął Żin-kua w samej koszuli, żeby dać mu poznać, jak bardzo gniewa się z
powodu monety Wu Fang Czoia. Po nalaniu herbaty zjawili się służący niosąc tace z
przysmakami, które Struan specjalnie zamówił.
Nałożył sobie i Żin-kua po kilka pasztecików dim sum.
- . Jeść baldzo dużo dobly - pochwalił Żin-kua, prostując się na krześle jak struna.
- Jeść baldzo zły - odparł usprawiedliwiającym tonem Struan, wiedząc, że w Kantonie
nie znajdzie się lepszego.
Do jadalni wszedł służący z węglem i położył go na kominku, dodając parę laseczek
wonnego drewna. Jego rozkoszna woń wypełniła mały pokój.
Żin-kua jadł dim sum grymaśnie i popijał je chińskim winem, które - jak wszystkie
chińskie wina - było podgrzane do w sam raz właściwej temperatury. Wino pokrzepiło go, ale
jeszcze bardziej świadomość, że jego pupil Struan zachowuje się tak nienagannie, jak
wyrafinowany chiński przeciwnik. Podając mu dim sum w nocy, podczas gdy tradycja
nakazywała jeść je wyłącznie wczesnym popołudniem, nie tylko tym bardziej podkreślił
swoje niezadowolenie, ale sprawdzał go, jak dużo wie o jego spotkaniu z Wu Kwokiem.
Lecz chociaż radował się, że jego nauki - a raczej nauki jego wnuczki, Cz'ung Mei-
mei - wydały tak subtelny owoc, dręczyły go niejasne obawy. Ucząc barbarzyńcę
cywilizowanych obyczajów, podejmujesz niezmierne ryzyko, powiedział sobie. Uczeń może
uczyć się za dobrze i zanim nauczyciel się połapie, to nie on rządzi uczniem, ale uczeń nim.
Pilnuj się.
Dlatego też Żin-kua nie zrobił tego, co zamierzał - nie wybrał gotowanego na parze,
najmniejszego, faszerowanego krewetką pasztecika i nie poczęstował nim, trzymając go w
powietrzu, gospodarza, naśladując tym samym gest Struana ze statku Wu Kwoka i dając mu
nadzwyczaj subtelnie do zrozumienia, iż wie, co zaszło w kabinie pirata. Zamiast tego wziął
jeden ze smażonych pasztecików, położył go sobie na talerzu i spokojnie zjadł. Wiedział, że
na razie znacznie mądrzej jest ukryć to, co wie. Później zaś, gdyby chciał, mógł pomóc Tai-
Panowi w uniknięciu niebezpieczeństwa i wskazać mu, jak wyjść cało z grożącej mu
katastrofy.
A kiedy jadł dim sum, zadumał się nad skończoną głupotą mandarynów i Mandżurów.
Durnie! Żałosni, głupi gównożercy bez ojca i matki! Oby im zgniły członki, a kiszki stoczyły
robaki!
A wszystko było tak pomysłowo zaplanowane i wykonane, pomyślał. Podstępem
sprowokowaliśmy Europejczyków do wojny - w miejscu i chwili, jakie wybraliśmy - co
rozwiązało ich finansowe kłopoty, natomiast my przegrywając z nimi nie straciliśmy nic
ważnego. Handel trwa dalej, choć tylko w Kantonie, i dlatego Cesarstwo Środka nadal jest
bezpieczne i nie grozi mu wtargnięcie europejskich barbarzyńców. A oddaliśmy tylko
mikroskopijną zapowietrzoną wysepkę, którą, wraz z postawieniem na niej nogi przez
pierwszego chińskiego kulisa, już zaczęliśmy odzyskiwać.
Tu Żin-kua zadumał się nad doskonałością intrygi, która wykorzystała chciwość
cesarza i jego obawę, że Ti-sen zagraża tronowi, i zmusiła go do zniszczenia krewniaka. Cóż
za boski żart! Ti-sen tak ślicznie złapał się w pułapkę i tak przemyślnie zawczasu wybrano go
do tej roli. Na idealne narzędzie do ocalenia prestiżu cesarza i Chin. Ale po latach
planowania, cierpliwego czekania i całkowitego zwycięstwa nad wrogami Cesarstwa Środka,
ten zarażony chciwością, węszący za dziwkami psi ochłap - cesarz - wykazał niesamowitą,
niewiarygodną głupotę odrzucając idealny traktat!
A teraz angielscy: barbarzyńcy są zeźleni i mają powód. Stracili twarz wobec swojej
diabelskiej królowej i jej głupich zauszników. Znów trzeba wszystko zaczynać od nowa, a
pradawny cel Cesarstwa Środka - ucywilizowanie barbarzyńskiej ziemi; wydobycie jej z
Mroków na Światło i utworzenie świata z jedną władzą i jednym cesarzem - się odwlecze.
Nie przeszkadzało mu to, że musi zaczynać od nowa, bo wiedział, że proces ten zajmie
wieki. Ale był nieco rozdrażniony tym, że cel niepotrzebnie odsunął się w czasie i że
zmarnowano wspaniałą okazję.
Najpierw Kanton, pomyślał. Najpierw trzeba zapłacić okup za nasz ukochany Kanton.
Jak niską cenę mam wytargować? Jak niską?
Struan gotował się w środku. Spodziewał się, że Żin-kua weźmie jeden z
faszerowanych krewetkami pasztecików i poczęstuje go nim ponad stołem. Czy to znaczy, że
jeszcze nie wie o przekazaniu mi przez Wu Kwoka pierwszej monety? - zapytywał siebie. Na
pewno zdaje sobie sprawę ze znaczenia dim sum. Uważaj, co robisz, bracie.
- Dużo statek bum-bum, heja? - spytał po dłuższej chwili Żin-kua.
- Longstaff mieć dużo więcej, na pewno. Baldzo źle, jak mandaryn zły.
- Ajiii ja - przyznał Żin-kua. - Mandalyn Czing-so baldzo zły. Cesarz mówić on to
samo jak Ti-sen. - Przeciągnął palcem po gardle i zaśmiał się. - Szyyyy! Longstaff nie iść od,
być wojna - nie być handel!
- Być wojna, mieć handel. Longstaff dużo zły.
- Ile liang pomóc na dużo zły, heja? - spytał Żin-kua. Włożył dłonie do rękawów
zielonego jedwabnego chałatu, rozsiadł się na krześle i cierpliwie czekał.
- Nie wie. Może sto lak.
Żin-kua wiedział, że sto laków można stargować polubownie do pięćdziesięciu. A
pięćdziesiąt laków nie było wygórowaną sumą dla bezbronnego Kantonu. Ale i tak udał
przestrach. I wówczas usłyszał głos Struana:
- Dodać sto lak. Podatek.
- Dodać sto co?! - spytał Żin-kua, naprawdę przerażony.
- Mój podatek - odparł prosto z mostu Struan. - Nie lubić podatek na głowa mój
niewolnik krowa dziko, na mój mały dziko. Mandaryn Czing-so baldzo wiele zły.
- Podatek na głowa dziko? Ajiii ja! Baldzo dużo zły palsziwy mandalyn, baldzo! -
odparł Żin-kua, udając zdziwienie. Podziękował dżosowi za to, że dowiedział się o tej
nagrodzie i że załatwił już ową sprawę szybko i zręcznie, zawiadamiając przez posłańca tę
angielską dziwkę - a tym samym Struana - na wypadek, gdyby ktoś próbował zdobyć nagrodę
za Mei-mei i jej dzieci, zanim będą bezpieczne.
- Żin-kua załatwi! Nie bój, heja? Żin-kua załatwi dla przyjaciel za kilka dni. Baldzo
palsziwy mandaryn Czing-so.
Zły, zły, zły!
- Baldzo zly - rzekł Struan. 'T- Może trudno załatwić, kosztować dużo lak. Więc nie
dodać sto lak. Dodać dwa sto lak.
- Żin-kua załatwi dla przyjaciel - uspokoił go Żin-kua. - Nie dodać sto, nie dodać dwa!
Załatwi baldzo mig-mig. - Uśmiechnął się, zadowolony ze swojego doskonałego rozwiązania,
jakie zdążył już wprowadzić w czyn.
- Baldzo łatwo. Wpisać inny imię na lista Czing-so. Klowadziko i dwa mały klowa
dziko pan Jedno Oko.
- Co takiego?! - wybuchnął Struan.
- Co źle, heja?
Co go właściwie ugryzło? - zastanawiał się Żin-kua. Załatwił prostą wymianę - nic
niewartą barbarzyńską kobietę i dwie dziewczynki należące do człowieka dybiącego na
upadek Struana w zamian za bezpieczeństwo jego własnej rodziny. Cóż w tym złego? I jak tu
w ogóle zrozumieć barbarzyńców?
Mój Boże, myślał Struan, i jak tu zrozumieć te pogańskie diabły?
- Lista nie podobać - odparł. - Żaden dziko mój, żaden dziko Diabeł Jedno Oko, żaden
dziko wcale. Bardzo parszywie źle.
Porwanie to na pewno bardzo, bardzo straszna rzecz, zgodził się w duchu Żin-kua, żył
bowiem w nieustannym strachu, że on sam, jego dzieci albo wnuki zostaną porwane i
przetrzymane dla okupu. Jednakże jakieś nazwiska musiały zastąpić tamte na liście
mandaryna. Czyje?
- Żin-kua nie da do lista kłowa dziko, na pewno. Załatwi. Nie bój, heja? - powiedział.
- Dodaj dwa sto mój podatek, na pewno - rzekł Struan.
Żin-kua popił herbaty.
- Ko-hong jutlo mówić z Longstaff, może? - spytał.
- Czing-so może.
- Czing-so i Ko-hong, heja?
- Jutlo może Czing-so. Po jutlo Ko-hong. Mówić ile liang. Kiedy on mówić, my
sprzedać-kupić helbata, tak samo.
- Koniec mówić - handlować.
- Mówić - handlować, tak samo.
Żin-kua kłócił się, błagał, rwał sobie włosy z głowy, aż wreszcie ustąpił. Uzyskał już
zgodę Czing-so na natychmiastowe wznowienie handlu i przekazał mu połowę ustalonej
sumy haraczu - drugą miano zapłacić za pół roku. Poza tym podsunął już również
namiestnikowi sposób na uratowanie twarzy, dzięki któremu mógł uchronić się przed
gniewem cesarza za nieposłuszeństwo wobec jego rozkazów, a mianowicie: żeby przedłużał
pertraktacje aż do załadowania herbaty na ostatni statek i zapłacenia ostatniego lianga srebra,
a po wszystkim napadł na Kolonię, spalił ją, złupił, a następnie wysłał brandery przeciwko
statkom handlowym barbarzyńców i przegonił je z Rzeki Perłowej. Dzięki handlowi
barbarzyńcy nabraliby fałszywego poczucia bezpieczeństwa, to zaś dałoby namiestnikowi
czas na ściągnięcie tu z całą pewnością niezbędnych chińskich posiłków. W ten sposób
barbarzyńcy byliby bezbronni, a Czing-so odniósł zwycięstwo.
Żin-kua podziwiał doskonałość tego planu. Wiedział bowiem, że barbarzyńcy wcale
nie będą bezbronni. I że złupienie i spalenie Kolonii rozwścieczy ich. Że natychmiast
pożeglują z Kantonu na północ i przez ujście rzeki Pei-Ho znów zrobią wypad na Pekin. A
kiedy tylko angielska flota pojawi się na Pei-Ho, cesarz jeszcze raz poprosi o pokój i traktat
znów będzie obowiązywał. Idealny traktat. Stanie się tak, ponieważ „idealnego” traktatu
chciał Tai-Pan, a wstrętny interes to tylko jego lokaj.
I w ten oto sposób unikam groźby wiszącej nad naszym ukochanym Kantonem i
zapłacenia drugiej połowy haraczu mandarynowi, bo dzięki temu fortelowi Czing-so i jego
rodzina znajdą się w trumnach pod ziemią, gdzie jest ich właściwe miejsce - bodaj tego
obmierzłego fukieńskisgo lichwiarza dotknęła niemoc płciowa przez te kilka ostatnich
miesięcy żywota, jakie mu pozostały na tym świecie! Haracz, który trzeba koniecznie znaleźć,
żeby ułagodzić cesarza teraz, a barbarzyńców potem, Wpłynie z zysków za tegoroczną
herbatę, jedwab i opium; A prócz tego jeszcze sporo zostanie dla nas. Jakże wspaniałe i
podniecające jest życie!
- O dziko nie bój, beja? Źin-kua załatwi - zapewnił.
Struan wstał.
- Dodaj dwa sto, mój podatek - powtórzył i miłym tonem dorzucił: - Żin-kua powie
Czing-so: „Tknij jeden włos mój krowa dziko Tai-Pan sprowadzi morski smok ziejący
ogniem. Pożreć Kanton; na pewno!”
Żin-kua uśmiechnął się, lecz zadrżał na tę groźbę. Klął przez całą drogę do domu.
Będę musiał zatrudnić teraz więcej szpiegów i strażników, myślał. Wydać więcej pieniędzy
na ochronę dzieci Struana, nie tylko przed tymi kaczkojebcami porywaczami, którzy rzucają
się w oczy, ale przed wszelką więzienną swołoczą, której głupio wydaje się, że można łatwo
zdobyć pieniądze. Aj, aj, aj!
Znalazłszy się w domowym zaciszu, kopnął ulubioną konkubinę, ścisnął dwóm
niewolnicom palce śrubami do tortur i znacznie mu ulżyło. Później wymknął się z domu i
udał do miejsca tajnych zebrań, gdzie wdział przynależne swojemu stanowisku uroczyste
szkarłatne szaty. Był Tai Szan Czu - przywódcą Hung Mun Tongu w południowych Chinach.
Wraz z pomniejszymi przywódcami tongu wysłuchał pierwszego raportu o nowo utworzonej
loży tajnego stowarzyszenia na Hongkongu. I zatwierdził Gordona Czena na jej przywódcę.
Tak więc ku olbrzymiej radości i uldze chińskich i europejskich kupców rozpoczęło
się handlowanie. Wszystkich żołnierzy, oprócz symbolicznego oddziału w sile pięćdziesięciu
ludzi, odesłano do Hongkongu. Flota zaś powróciła do macierzystej zatoki. Jednakże
parowiec „Nemesis” nadal patrolował rzekę, kontrolując podejścia do Kantonu od strony
morza i zajmując się sporządzaniem mapy wszystkich odkrytych przez siebie szlaków
wodnych.
Natomiast w Kolonii Kantońskiej i na trasach morskich przy wyspie Whampoa
rozpętała się gorączkowa, trwająca dzień i noc rywalizacja. Szykowano handlowce na
przyjęcie delikatnych herbat: malowano ładownie, czyszczono i uszczelniano zęzy. Trzeba
było ustalić, gdzie i jak rozlokować ładunki płynące do kraju.
Kupcy, którzy nie mieli własnych statków, a było ich wielu, opadli armatorów,
walcząc o zdobycie odpowiednich ładowni dla swoich towarów na najlepszych statkach. Za
przewóz żądano wygórowanych sum, które ochoczo płacono.
Firmy Noble House i Brock i Synowie zawsze kupowały herbaty, jedwabie i
przyprawy na własny rachunek. Lecz ponieważ i Brockowie, i Struanowie byli obrotni,
przewozili też towary innym, działając nie tylko jako spedytorzy, ale także jako pośrednicy,
bankierzy i agenci handlowi, zarówno w rejsach do Anglii, jak i z powrotem. Z Anglii
przywozili towary innych kupców - głównie przędzę i wyroby bawełniane oraz spirytualia,
ale prócz tego dosłownie wszystkie wyroby potężnego angielskiego przemysłu uznane za
nadające się do handlu. Niekiedy inne firmy angielskie powierzały im swoje statki, a
wówczas za prowizją zobowiązywali się sprzedać w Azji załadowany na nie towar
najróżniejszego rodzaju oraz znaleźć ładunek na rejs powrotny.
Płynąc z Anglii Struanowie i Brockowie kupowali po drodze wyłącznie opium, działa,
proch strzelniczy i kule.
Kiedy srebro zaczęło zmieniać właścicieli, Struan i Brock zbili małe fortuny
pożyczając gotówkę innym kupcom i biorąc w zamian asygnaty londyńskich banków. Ale
gotówkę przekazywali dopiero w dzień potem, kiedy statek z ładunkiem przebył bezpiecznie
Bogue i wypłynął na pełne morze.
Tego roku Struan wyręczył Robba w obowiązkach i całą powierzchnię w ładowniach
„Błękitnej Chmury” przeznaczył wyłącznie na jedwabie i herbaty Noble House. Czterysta
pięćdziesiąt dziewięć tysięcy funtów herbaty zapakowanej starannie w pięćdziesięciofuntowe
cedrowe skrzynie oraz pięć i pół tysiąca sztuk jedwabiu zaczęło wypełniać ładownie tego
statku przez okrągłą dobę, a były one warte, gdyby „Błękitna Chmura” dostarczyła je bez
szwanku do Londynu jako pierwsza, sześćset tysięcy funtów szterlingów. Gdyby dopłynęła
jako pierwsza, zarobiłaby na czysto sto sześćdziesiąt tysięcy.
Także Brock przeznaczył w tym roku całą „Siwą Czarownicę” na własne towary.
Wiozła ona pół miliona funtów herbaty i cztery tysiące sztuk jedwabiu. Tak jak Struan, Brock
wiedział, że nie będzie spał spokojnie aż do nadejścia za sześć miesięcy poczty z
wiadomościami o pomyślnym dotarciu statku do kraju i o pomyślnej sprzedaży.
Longstaff puszył się tym, że to on, wyłącznie on, tak łatwo wznowił handel i ściągnął
do stołu rokowań namiestnika cesarskiego Czing-so we własnej osobie.
- Ależ drogi generale, a w jakimż to innym celu odsyłałbym tamte trzy delegacje, co?
To sprawa prestiżu - oświadczył. - Trzeba wiedzieć, co oznacza dla pogan prestiż i jaka jest
ich mentalność. Pertraktacje i przywrócenie handlu osiągnięte niemal bez wystrzału! A
handel, drogi admirale, handel to samo życie Anglii!
Odwołał oblężenie Kantonu?, co jeszcze bardziej rozwścieczyło wojsko i marynarkę.
A poza tym powtórzył to, o czym przypomniał mu Struan: że on, Longstaff, powiedział już
kiedyś: „Panowie, musimy okazać pokonanym „wielkoduszność. I nie nękać słabych.
Angielski handel nie może się pławić we krwi bezbronnych, nieprawdaż? Pertraktacje
zakończą się za kilka dni, a sytuacja w Azji ustali raz na zawsze”.
Ale pertraktacje się nie zakończyły i Struan wiedział że mogą się one zakończyć w
Kantonie. Wyłącznie w Pekinie, albo u jego bram. A poza tym nie pragnął na razie ich
zakończenia. Jedynie przywrócenia handlu. Koniecznie trzeba było zdobyć tegoroczne
herbaty i jedwabie oraz pozbyć się tegorocznego opium. Zyski z handlu pokryłyby straty
wszystkich firm kupieckich. Zachęciłyby je do wytrwania do przyszłego roku i rozkręcenia
interesów. A mogli je rozkręcić tylko na Hongkongu. Dochody i handel pozwalały zyskać
niezbędny czas. Czas na wybudowanie składów, nabrzeży, domów w przystani na wyspie.
Czas aż do chwili, kiedy letnie wiatry umożliwią im wypad na północ. Czas na przetrwanie
wszystkich burz, aż do przyszłorocznego sezonu handlowego. Czas i pieniądze na uczynienie
Hongkongu bezpiecznym - na zamienienie go w odskocznię umożliwiającą im wejście do
Azji.
Dlatego Struan powściągnął zniecierpliwienie Longstaffa, pozwalając pertraktacjom
gotować się na wolnym ogniu, i rzucił się w wir rywalizacji z Brockiem o najlepsze herbaty,
jedwabie i o miano najlepszego armatora. Trzeba było załadować i wyekspediować
osiemnaście kliprów. Pozałatwiać sprawy z osiemnastoma kapitanami i załogami.
Brock jako pierwszy wyprawił „Siwą Czarownicę”, która z przepełnionymi
ładowniami popędziła z prądem rzeki. W pół dnia potem zakryto ostatni luk na „Błękitnej
Chmurze” i statek puścił się w pogoń. Rozpoczął się wyścig.
Gorth gardłował i pieklił się, bo jego statek odpłynął z nowym kapitanem, ale Brock
pozostał nieugięty.
- Przy twojej ranie nie wynikłoby z tego nic dobrego, a tu się przydasz - oświadczył.
Dlatego Gorth zaczął snuć plany na przyszłość, kiedy zostanie tai-panem.
Prawdziwym Tai-Panem! Wrócił na pokład „Nemesis”. Odkąd parowiec wpłynął do zatoki,
spędzał na nim wszystkie wolne chwile, ucząc się, jak nim pływać, jak nim walczyć, co trzeba
robić, a czego nie trzeba. Wiedział bowiem, tak jak i jego ojciec, że „Nemesis” oznacza
koniec ery żaglowców... a - przy sprzyjającym dżosie - koniec Noble House. Obaj znali
niechęć Struana do parowców, więc chociaż zdawali sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie
zastąpienie żagli parą, to jednak stanowczo zdecydowali się postawić na taką przyszłość. Ten
sam wiatr i przypływ, z którymi wpłynęła do zatoki Hongkongu „Nemesis”, uniosły później
do Anglii statek pocztowy. Wiózł on list Brocka do jego syna Morgana, w którym odwoływał
on zamówienie na dwa nowe klipry i zastępował te dwa żaglowce nową linią parowcową
firmy Brock i Synowie. Królewską Linią Wschodnią.
- Tai-Panie - odezwała się Mei-mei w ciemnościach ich sypialni, leżąc w wygodnym
łóżku. - Czy mogę wrócić do Makau? Na kilka dni? Zabiorę ze sobą dzieci.
- Masz dość Kolonii?
- Nie. Ale trudno mi obyć się bez całej odzieży i zabawek dla dzieci. Tylko na kilka
dni, heja?
- Przecież mówiłem ci o nagrodach za was, więc...
Przerwała mu zdanie pocałunkiem i przysunęła się bliżej do jego ciepłego ciała.
- Tak ładnie pachniesz - powiedziała.
- Ty też.
- Ta Ma-ri Sin-kler... Podoba mi się.
- Jest... jest bardzo odważna.
- Dziwne, że przysłałeś kobietę. Niepodobne do ciebie.
- Nie było czasu na wysłanie kogo innego.
- Mówi niesamowicie dobrze po kantońsku i mandaryńsku.
- To tajemnica. Nie wolno ci jej zdradzić nikomu.
- Oczywiście, Tai-Panie.
Dla obojga mrok zgęstniał i pogrążyli się we własnych myślach.
- Zawsze sypiasz bez ubrania? - spytała.
- Tak.
- Czemu nie przeziębiasz się?
- Nie wiem. W górach Szkocji jest zimniej niż tu. W dzieciństwie, jako mały smyk,
byłem bardzo biedny.
- Co to jest smyk?
- Dziecko.
Uśmiechnęła się.
- Lubię wyobrażać sobie ciebie jako dziecko. Ale już nie jesteś biedny. I dwie z tych
trzech spraw są załatwione. Prawda?
- Jakich spraw? - zapytał, czując woń jej perfum i dotyk jedwabiu okrywającego jej
ciało.
- Pierwsza to zdobycie srebra, pamiętasz? Druga to zapewnienie bezpieczeństwa
Hongkongowi. A trzecia?
Przekręciła się na bok i założyła na jego nogę swoją. Leżał bez ruchu, ale czuł dotyk
jej nogi przez jedwab i czekał z wyschniętym gardłem.
- Hongkong nie jest jeszcze bezpieczny - odparł. Zaczęła sunąć ręką po jego ciele.
- Przy tegorocznym handlu jest bezpieczny, prawda? - zapytała. - A więc to drugie
życzenie się spełni.
- Jeżeli dopisze dżos.
Bez pośpiechu odciągnął jej koszulę, i zaczął ją gładzić po ciele. Pomógł jej się
rozebrać, zapalił świecę i odsunął na bok jedwabną pościel. Przyjrzał się jej z zachwytem -
ciało miała gładkie i jasne jak płynna porcelana.
- Podnieca mnie... kiedy tak patrzysz na mnie i wiesz, że dam ci rozkosz -
powiedziała.
A potem kochali się powoli i niespiesznie.
- Kiedy wracasz na Hongkong? - spytała później.
- Za dziesięć dni - odparł. Za dziesięć dni, pomyślał. Wybiorę wtedy w Aberdeen ludzi
spośród Chińczyków Wu Kwoka, a następnego wieczoru będzie bal.
- Mogę pojechać z tobą?
- Owszem.
- Czy do tego czasu nowy dom będzie gotów?
- Owszem. Będziesz tam bezpieczna.
Jego ręka spoczywała na jej biodrach. Musnął końcem języka jej policzek i szyję.
- Dobrze będzie mieszkać na Hongkongu - powiedziała. - Będę mogła częściej
widywać mojego nauczyciela. Od miesięcy nie porozmawiałam sobie porządnie z Gordonem.
Może wznowimy cotygodniowe lekcje? Muszę się nauczyć więcej słów i lepszych. Jak on się
miewa?
- Doskonale. Widziałem go tuż przed wyjazdem.
- Źle, że się wadzisz z twoim pierwszym synem - powiedziała cicho po chwili.
- Wiem.
- Wypaliłam trzy świece, żeby twój gniew odleciał na Jawę, a ty żebyś mu przebaczył.
Kiedy mu przebaczysz, chciałabym go poznać.
- Poznasz go. Za jakiś czas.
- Czy przed Hongkongiem mogę pojechać do Makau? Proszę cię. Byłabym bardzo
ostrożna. Zostawiłabym dzieci tu. Tutaj byłyby bezpieczne.
- A co takiego ważnego masz do roboty w Makau?
- Potrzebuję rzeczy i... to tajemnica, miła, zaskakująca, niespodziewana tajemnica.
Tylko na parę dni, co? Proszę cię. Jeżeli chcesz, to wyślij Maussa z kilkoma ludźmi.
- To zbyt niebezpieczne.
- Już nie - odparła Mei-mei wiedząc, że na liście mandaryna nie ma już imion jej i
dzieci, i dziwiąc się raz jeszcze, że Struan nie klasnął z uciechy - tak jak ona - kiedy
relacjonował jej, jak rozwiązał tę sprawę Żin-kua. Ajiii ja, Europejczycy są bardzo dziwni,
pomyślała. Bardzo. - Już nie ma niebezpieczeństwa. Ale mimo to byłabym bardzo ostrożna.
- Co to za ważna sprawa? Jaka tajemnica?
- Zaskakująca tajemnica. Niedługo ci powiem. Ale teraz to sekret.
- Zastanowię się nad tym. A teraz śpij.
Pewna, że za kilka dni pojedzie do Makau, Mei-mei odetchnęła z zadowoleniem,
wiedząc, że kobieta ma wiele sposobów uzyskania od swojego mężczyzny, czego chce -
dobrych i niegodziwych, mądrych i głupich, przekonujących i kiepskich. Moja suknia balowa
będzie najwspanialsza, najwspanialsza ze wspaniałych, zapewniła siebie w duchu. Mój Tai-
Pan będzie ze mnie dumny. Bardzo, bardzo dumny. Na tyle dumny, żeby mnie poślubić i
zrobić Pierwszą Żoną.
Ostatnią jej myślą, nim zmorzył ją błogi sen, było dziecko, które rozwijało się w jej
łonie. Miało zaledwie parę tygodni. Przyrzekła sobie, że to będzie syn. Syn, z którego on
będzie dumny. Dwie cudowne zaskakujące tajemnice, z których będzie dumny.
- Nie wiem, panie Vargas - odparł gniewnie Struan.
- Niech pan zwróci się z tym do Robba. Zna się na liczbach lepiej ode mnie.
Ślęczeli właśnie w prywatnym gabinecie Struana nad księgą główną firmy. Przez
otwarte okna do środka wpadał szum Kantonu i roiło się od much. Był ciepły wiosenny dzień
i smród zdążył się już wzbić w górę ze swoich zimowych leży.
- Źin-kua bardzo pilno otrzymać nasze ostateczne zamówienie, senhor, i...
- Wiem o tym. Ale nie możemy uściślić zamówienia, dopóki nie poda nam, ile w
końcu zamawia opium. Dajemy najlepszą cenę za herbatę i najlepszą za opium, więc skąd ta
zwłoka? .
- Nie wiem, senhor - odparł Vargas. Nie pytał, choć go korciło, dlaczego Noble House
płaci Żin-kua za herbatę dziesięć procent więcej niż reszta kupców i sprzedaje mu najlepsze
indyjskie opium z Padwy dziesięć procent poniżej obecnej ceny rynkowej.
- Bodaj to diabli! - zaklął Struan i nalał sobie herbaty.
Żałował, że pozwolił Mei-mei pojechać do Makau. Posłał z nią A Sam, Maussa i kilku
swoich ludzi do pilnowania. Miała wrócić wczoraj, lecz dotąd nie przyjechała. Naturalnie nic
w tym niezwykłego - czasu przejazdu z Makau do Kolonii Kantońskiej nigdy nie da się
dokładnie przewidzieć. Tak jak czasu żadnej podróży morzem. Nie można tego przewidzieć;
skoro wszystko zależy od wiatru, pomyślał z ironią. Co innego, gdyby płynęła jakimś
śmierdzącym parowcem. Parowce, bodaj sczezły, mogą pływać zgodnie z planem, nie dbając
o wiatr i pływy.
- Tak? - odparł szorstko na pukanie do drzwi.
- Przepraszam, panie Struan - powiedział otwierając je Horatio. - Jego ekscelencja
chciałby, żeby pan na niego zaczekał.
- A co się stała?
- Może powinien to powiedzieć panu osobiście. Jest w swoich pokojach.
Struan zamknął główną księgę rachunkową.
- Zaraz po powrocie pójdziemy z tym do Robba, panie Vargas. Wybiera się pan na
bal? - spytał.
- Gdyby moja pani, córka i syn tam nie poszli, nie miałbym spokoju przez następne
dziesięć lat, senhor.
- Przywiezie ich pan z Makau?
- Nie, senhor. Przypłyną ze znajomymi. Ja popłynę bezpośrednio stąd.
- Jak tylko wróci Mauss, niech pan da mi znać - rzekł Struan i wyszedł z gabinetu, a
Horatio zrównał się z nim krokiem.
- Nie mam słów podziękowania za ten podarek dla Mary, panie Struan - powiedział.
- Słucham?
- Za tę suknię balową, proszę pana.
- A! Widziałeś, co sobie uszyła?
- O, nie, panie Struan. Wyjechała do Makau nazajutrz po aukcji gruntów. Wczoraj
dostałem od niej list. Przesyła panu najlepsze pozdrowienia.
Horatio zdawał sobie sprawę, że podarunek z sukni to dla Mary bardzo duża okazja do
zdobycia wyznaczonej nagrody. Ale była jeszcze Shevaun. Gdybyż tak zachorowała! Na nic
poważnego, tylko na taką chorobę, która wyeliminowałaby ją na ten jeden dzień! Wówczas
Mary wygrałaby te tysiąc gwinei. Z tą sumą mogliby dokonać cudów! Pojechać na święta do
kraju! Żyć na wysokiej stopie. Boże, niechże ona wygra! Cieszę się, że nie ma jej na
Hongkongu, kiedy ja jestem tu, pomyślał. Glessing nie ma do niej dostępu. Przeklęty
człowiek! Ciekawym, czy naprawdę oświadczy się o jej rękę. Co za bezczelność! On i
Culum... a, Culum... biedny Culum...
Kiedy wchodzili po schodach, Horatio szedł o krok za Struanem i nie musiał kryć
swoich niepokojów. Biedny, dzielny Culum. Pamiętał, jak dziwnie zachowywał się nazajutrz
po aukcji. Szukał go wtedy z Mary i znalazł na pokładzie „Spokojnej Chmury”. Zaprosił ich
na obiad, ale ilekroć starali się skierować rozmowę na Tai-Pana, licząc na to, że ich ze sobą
pogodzą, Culum zmieniał temat.
- Zapomnijmy o moim ojcu, dobrze? - rzekł wreszcie. - Ja już zapomniałem.
- Nie wolno ci, Culum - powiedziała Mary. - To cudowny człowiek.
- Chcesz czy nie chcesz, Mary, staliśmy się wrogami. Wątpię, żeby się zmienił, a
dopóki on się nie zmieni, to ja również - odparł.
Biedny, dzielny Culum, powtórzył w myślach Horatio. Wiem, co to znaczy
nienawidzić ojca.
- Tai-Panie - powiedział, kiedy stanęli na piętrze. - Mnie i Mary było strasznie przykro
z powodu tego wzgórza. Ale jeszcze bardziej przykro z powodu tego, co zaszło między
panem a synem. Cóż, bardzo się z Culumem zaprzyjaźniliśmy i...
- Dziękuję ci za troskę, Horatio, ale będę ci wdzięczny za nie wspominanie mi o tym
więcej.
Struan i Horatio w milczeniu przeszli przez podest schodów i weszli do przedpokoju
Longstaffa. Był duży i wspaniale urządzony. Na zdobnym suficie królował wielki kandelabr,
a pod nim stał błyszczący stół konferencyjny. Longstaff siedział u szczytu stołu, mając po
bokach admirała i lorda generała Rutledge'a Cornhilla.
- Dzień dobry panom.
- Dobrze, że pan przyszedł, Dirk - rzekł Longstaff. - Proszę usiąść, mój drogi,
Pomyślałem sobie, że warto zasięgnąć pańskiej rady.
- Co się stało ekscelencjo?
- No, hmm, poprosiłem też o przyjście pana Brocka. Zaczekamy do jego przybycia,
żebym nie musiał się powtarzać, nieprawdaż?: Sherry?
- Dziękuję.
Drzwi otworzyły się i wpadł Brock. Na widok Struana i najwyższych; rangą oficerów
wzmógł czujność.
- Chciał pan mnie widzieć; ekscelencjo? - spytał.
- Tak.; Proszę usiąść.
- Dzień dobry, Dirk - przywitał się, skinąwszy głową Struanowi. - Dzień dobry
ichmościom - dodał wiedząc, że rozwścieczy tym generała. Ogromnie go ubawiły ich chłodne
skinięcia głowami, którymi mu odpowiedzieli.
- Poprosiłem obu panów o przybycie - zaczął Longstaff - bo prócz tego, że
przewodzicie kupcom, nieprawdaż?, to możecie służyć cenną radą. Wygląda na to, że na
Hongkongu osiedliła się grupa anarchistów.
- Co takiego?! - wybuchnął generał.
- Nie może być! - powiedział Brock, równie zaskoczony.
- Niecnych anarchistów, wyobrażacie to sobie? Wygląda na to, że te diabły zaraziły
nawet pogan! Tak, jeżeli nie będziemy się mieć na baczności, Hongkong stanie się
siedliskiem tej zarazy. Przeklęta plaga, nieprawdaż?
- Jakich anarchistów? - spytał Struan. Anarchiści oznaczali kłopoty. A kłopoty
utrudniały handel.
- To, mmm... jak brzmiało to słowo, Horatio? „Teng”? „Tang”?
- „Tong”, ekscelencjo.
- No więc ten tong działa tuż pod naszym nosem. To straszne.
- Jak działa? - spytał zniecierpliwiony Struan.
- Może lepiej zacznie pan od początku, ekscelencjo - zaproponował admirał.
- Przednia myśl. Na dzisiejszym spotkaniu namiestnik cesarski Czing-so okazał
wielkie zaniepokojenie. Powiedział, że chińskie władze dowiedziały się właśnie o tych
anarchistach, o ich tajnym związku, i o założeniu przez nich swojej siedziby na tym
ropiejącym, ohydnym wrzodzie - wzgórzu Tai Ping Szan. Ci anarchiści mają wiele, wiele
nazw i są... Horatio, może pan lepiej to wyjaśni.
- Czing-so powiedział, że jest to grupa rewolucyjnych fanatyków, którzy dążą do
obalenia cesarza - zaczął Horatio. Wymienił jego ekscelencji pół setki nazw, pod który mi
występował ten związek - Czerwona Partia, Czerwone Bractwo, Związek Nieba i Ziemi, i tak
dalej - części z nich prawie niepodobna przełożyć na angielski. Niektórzy nazywają go po
prostu „Hung Mun” albo „Hung Tong” -”tong” znaczy „tajne bractwo”. - Pozbierał myśli. -
W każdym razie ci ludzie to anarchiści najgorszego sortu - złodzieje, piraci, rebelianci. Przez
całe wieki władze starały się ich wytępić, ale bez skutku. Przypuszcza się, że w południowych
Chinach liczą milion członków. Są zorganizowani w loże, a obrzędy wtajemniczenia mają
barbarzyńskie. Pod byle pretekstem wzniecają bunty i żerują na strachu swoich ziomków.
Żądają opłat „za opiekę”. Każda prostytutka, kupiec, chłop, właściciel ziemski, kulis -
wszyscy płacą im haracz. W razie niezapłacenia haraczu bardzo szybko zostaje wymierzona
kara - śmierć albo okaleczenie. Każdy członek bractwa płaci składki, niby w związku
zawodowym. Gdziekolwiek kiełkuje niezadowolenie, tam tong buntuje malkontentów. To
fanatycy. Gwałcą, torturują i rozprzestrzeniają się jak zaraza.
- Słyszałeś wcześniej o chińskich tajnych związkach? - spytał Struan. - Zanim
wspomniał o nich Czing-so?
- Nie, panie Struan.
- Te anarchisty to faktycznie czarcie nasienie - rzekł z zatroskaniem Brock. Chińczyki
są zdolne do takiego diabelstwa!
Longstaff popchnął po stole małą czerwoną trójkątną chorągiewkę. Były na niej
wypisane dwa chińskie hieroglify.
- Namiestnik cesarza powiedział, że ich stałym symbolem jest trójkąt - rzekł. -
Hieroglify na tej chorągiewce oznaczają „Hongkong”. Tak czy owak dla nas na pewno
wynikną stąd kłopoty. Czing-so chce przysłać na Tai Ping Szan chorągwianych i mandarynów
i spustoszyć je mieczem.
- Nie zgodził się pan na to? - spytał Struan.
Boże uchowaj. Nikt nieś będzie się wtrącał do naszej wyspy, do pioruna!
Powiedziałem mu, że nie chcemy mieć do czynienia z anarchistami na naszej ziemi i
załatwimy się z nimi szybko na nasz sposób. A zatem, co powinniśmy zrobić?
- Wyrzucić wszystkich Chińczyków z Hongkongu i po kłopocie - rzekł admirał.
- To niemożliwe, panie admirale - powiedział Struan. - A poza tym stracilibyśmy na
tym.
- Tak jest - poparł go Brock. - Musimy mieć robotników, tragarzy i służbę. Są nam
faktycznie potrzebni.
- Jest na to proste rozwiązanie - odezwał się generał biorąc szczyptę tabaki. Był to
siwowłosy, zwalisty wojskowy z czerwoną, pobrużdżoną twarzą. - Wydać zarządzenie, że
każdy, kto należy do tego - jak mu tam, tongu? -będzie powieszony. - Kichnął. - Już ja
dopilnuję wykonania tego rozkazu.
- Nie można wieszać Chińczyków za to tylko, że chcą obalić dynastię, milordzie. To
sprzeczne z angielskim prawem - powiedział Struan.
- Obca dynastia czy nie - odrzekł admirał - wzniecanie powstań przeciwko cesarzowi
„zaprzyjaźnionego mocarstwa” - a dalibóg, niedługo stanie się ono „zaprzyjaźnione”, jeżeli
pozwoli nam się wypełnić obowiązki, jakie nałożył na nas rząd - jest sprzeczne z prawem
międzynarodowym. I z angielskim. Dalibóg, weźcie tylko panowie tych łajdaków czartystów.
- Nie wieszamy ich za to, że są czartystami. Wieszamy ich tylko wtedy, gdy zostaną
schwytani na buncie i łamaniu prawa, co jest słuszne! - odparł Struan mierząc admirała
gniewnym wzrokiem. - Angielskie prawodawstwo mówi, że człowiekowi przysługuje
wolność słowa. I wolność zrzeszania się w związkach politycznych.
- Ale nie w związkach, które zachęcają do buntu - odpalił generał. - Pochwala pan
bunt przeciwko legalnej władzy?
- Pańskie pytanie jest tak absurdalne, że przez grzeczność nie odpowiem na nie.
- Panowie, panowie,- wtrącił, się Longstaff. - Naturalnie, że nie powiesimy nikogo,
kto jest... kimkolwiek jest. Ale nie „możemy również, pozwolić na to, żeby Hongkong toczył
nam wrzód anarchizmu, nieprawdaż? Ani plugawe idee związkowe, .
- To wszystko może być podstępem ze strony Czing-so, żeby osłabić naszą czujność -
rzekł Struan i spojrzał; na Brocka.. - Słyszałeś już kiedyś o tongach?
- Nie. Ale myślę, że jak te Triangi ściągają haracz ze wszystkich, to także samo z
handlu, a więc niezadługo i z nas.
Generał z rozdrażnieniem strzepnął niewidoczny pyłek ze swojej nieskazitelnej
szkarłatnej: bluzy mundurowej.
- Ta sprawa należy z pewnością do wojska, wasza ekscelencjo - powiedział. - Czemu
nie ogłosić proklamacji wyjmującej ich spod prawa? A my zrobimy resztę. Zastosujemy,
mianowicie, reguły, których nauczyliśmy się w Indiach. Wyznaczymy nagrodę za informacje.
Tubylcy zawsze są gotowi sprzedać konkurencyjne frakcje za brzęczącą monetę. Powiesimy
dla przykładu tuzin i po kłopocie.
- Nie można tu stosować tych zasad, co w Indiach - sprzeciwił się Struan.
- Pan nie ma może doświadczenia w zarządzaniu, drogi panie, Więc niewiele może
pan powiedzieć. Tubylcy to tubylcy, koniec i kropka. - Generał spojrzał na Longstaffa. Dla
wojska sprawa jest prosta, ekscelencjo.; Wkrótce; kiedy tylko sytuacja na Hongkongu
uporządkuje się jak w obozie wojskowym, znajdzie się to w naszej kompetencji. Pan wyda;
proklamację wyjmującą ich spod prawa,, a my dopilnujemy sprawiedliwości..
- Admirał prychnął pogardliwie.
- Tysiąc razy mówiłem, że Hongkong powinien podlegać jurysdykcji marynarki
wojennej. Jeżeli nie zawładniemy szlakami morskimi, Hongkong zginie. Właśnie dlatego
pozycja marynarki jest nadrzędna. Ta sprawa podlega naszej jurysdykcji.
- Wciąż powtarzam, że to wojsko rozstrzyga bitwy, panie admirale! Wojny kończą się
na lądzie! Owszem, to marynarka wytrzebiła flotę Bonapartego i zagłodziła Francję. Ale i tak
to my musieliśmy zakończyć raz na zawsze ten konflikt. A zrobiliśmy to pod Waterloo.
- Do Waterloo nie doszłoby bez Trafalgaru.
- Kwestia sporna, drogi admirale. Ale weźmy Azję. Wkrótce będziemy mieli na
karkach Francuzów, Holendrów, Hiszpanów, Rosjan naruszających nasze słuszne
przywództwo w tej części świata. Zgoda, może pan panować nad szlakami morskimi, Bogu
dzięki, ale dopóki Hongkong nie stanie się militarnie nie do zdobycia, Anglia nie będzie miała
bazy do obrony swoich statków ani do schronienia się przed wrogiem.
- Główne zadanie Hongkongu, milordzie, to być ośrodkiem handlu z Azją - rzekł
Struan.
- Och, doceniam wagę handlu, mój dobry człowieku - odparł zaczepnym tonem
admirał. - Ale my spieramy się tu o strategię, a to wcale pana nie dotyczy.
- Gdyby nie handel, armie i floty zdałyby się psu na budę! - rzekł z poczerwieniałą
twarzą Brock.
- Brednie, mój dobry człowieku. Oświadczam panu...
- Bez względu na strategie - przerwał mu głośno Struan - Hongkong jest kolonią i
podlega ministrowi spraw zagranicznych, dlatego o wszystkim zdecyduje rząd. Jego
ekscelencja postąpił w tej sprawie mądrze i na pewno jest zdania, że tak marynarka, jak
wojska królowej odegrają żywotną rolę w przyszłości Hongkongu. Jego przyszłość jako portu
marynarki wojennej, bazy wojskowej i ośrodka handlu - Struan kopnął cichaczem Brocka pod
stołem - oraz jako wolnego portu jest zapewniona.
Brock ukrył grymas i dodał prędko:
- Jakżeby inaczej! Wolny port to duża forsa dla państwa. I pieniądze na najlepsze w
świecie stocznie i koszary. Jego ekscelencja, ichmoście, wziął sobie do serca wszystkie wasze
interesy. I wojsko jest bardzo ważne, i marynarka. Wszyscy skorzystacie na otwartym porcie.
A najwięcej królowa. Szczęść jej Boże.
- Słusznie, panie Brock - rzekł Longstaff. - Naturalnie, że potrzebujemy i marynarki, i
wojska. Handel to duma Anglia a wolny handel ma przyszłość.- Rozkwit Hongkongu leży w
interesie nas wszystkich.
- Jego ekscelencja pragnie otworzyć Azję dla wszystkich cywilizowanych narodów,
nie faworyzując żadnego - powiedział Struan, starannie dobierając słowa. - Czyż można robić
to lepiej niż z pomocą wolnego portu? Strzeżonego przez doborowe wojska Brytyjskiej
Korony.
- Nie zgadzam się na to, żeby cudzoziemcy bogacili się naszym kosztem - oświadczył
kostycznie admirał, na co Struan uśmiechnął się w duchu, bo ryba chwyciła przynętę. -
Toczymy wojny, wygrywamy je i musimy walczyć znowu, bo cywile zawsze spaskudzą
sprawę pokoju na konferencjach. Do kata z cudzoziemcami, powiadam!
- Poglądy godne uwagi, admirale, ale niezbyt praktyczne - powiedział Longstaff. - A
co do „cywilnych konferencji”, bynajmniej nie szkodzi, że dyplomaci przyjmują dalekosiężny
punkt widzenia. Wojna jest, mimo wszystko, tylko przedłużonym ramieniem dyplomacji.
Kiedy zawiodą wszystkie pozostałe środki.
- I właśnie „dyplomacja” tu zawiodła - oświadczył generał. - Tak więc im prędzej
wylądujemy z wojskiem w Chinach, zaprowadzając w całym kraju angielskie prawo i
porządek, tym lepiej.
- Dyplomacja nie zawiodła, drogi generale. Pertraktacje powoli postępują naprzód i
przebiegają pomyślnie. Aha, przy okazji, czy zdaje pan sobie sprawę, że w Chinach jest
trzysta milionów Chińczyków?
- Jeden angielski bagnet, ekscelencjo, starczy za tysiąc miejscowych włóczni. Niech
mnie diabli, Indiami władamy z pomocą garstki żołnierzy i to samo możemy zrobić tutaj... a
zważcie, panowie, ile skorzystały na naszej władzy w Indiach te dzikusy; ha? Trzeba im
pokazać naszą siłę, oto co należy zrobić! Natychmiast!
- Chiny to jeden naród, milordzie - rzekł Struan. - A nie tuziny, które ma pan w
Indiach. Nie da tu się wprowadzić tych samych metod.
- Bez zabezpieczonych szlaków morskich armia nie utrzymałaby Indii nawet przez
tydzień - oświadczył admirał.
- Nonsens! O, moglibyśmy...
- Panowie, panowie, dyskutujemy o anarchistach - upomniał znużony Longstaff. - Co
pan radzi, admirale?
- Wyrzucić wszystkich żółtych z wyspy. Jeżeli chce pan mieć robotników, to niech
pan wybierze tysiąc albo dwa - ile ich tam trzeba na wyspie - a całą resztę usunie.
- A pan, milordzie?
- Już wyraziłem swoje zdanie, ekscelencjo.
- Ach tak. Panie Brock?
- Zgadzam się z panem, ekscelencjo, że Hongkong będzie wolnym portem, że
potrzebujem kitajców i sami powinniśmy się załatwić z tymi Triangami. Zgadzam się także
samo z generałem, żeby powiesić każdego Trianga, którego przyłapie się na buncie. No i
także samo z admirałem, że nie potrzebujem na tej wyspie żadnego antycesarskiego spisku.
Tak jest, trza ich wyjąć spod prawa. Zgadzam się też z Dirkiem, że to nielegalnie wieszać ich,
jeśli będą siedzieć cicho. Ale każdemu, któren ma to za nic i którego schwyta się jako
Trianga, trza dać baty, napiętnować żelazem i wyrzucić stąd na zawsze.
- A pan, Dirk? - spytał Longstaff.
- Zgadzam się z panem Brockiem. Ale nie na chłostę i piętnowanie. To są
średniowieczne metody.
Z tego co widziałem u tych pogan, to nadal żyją w średniowieczu - rzekł z odrazą
admirał. - Jeżeli należą do grupy wyjętej spod prawa, to naturalnie muszą ponieść karę.
Chłosta to kara zwyczajowa. Wyznaczymy pięćdziesiąt batów. A piętnowanie policzka jest
usankcjonowaną prawem angielską karą za określone przestępstwa. A więc piętnujmy ich
również. Ale jeszcze lepiej powiesić pierwszy tuzin schwytanych, a anarchiści ulotnią się stąd
jak derwisze.
- Naznaczyć ich trwale, to na zawsze odebrać im szansę stania się na powrót dobrymi
obywatelami! -. wybuchnął Struan.
- Dobrzy obywatele nie przystępują do tajnych anarchistycznych stowarzyszeń, mój
panie - rzekł generał. - No, ale w końcu przecież tylko dżentelmen potrafi docenić taką radę.
Struan poczuł, jak do twarzy napływa mu krew.
- Jeszcze jedna taka uwaga, milordzie, a przyślę do pana swoich sekundantów i
dostanie pan kulę między oczy - powiedział.
Zapadła straszliwa cisza. Przerażony i pobladły Longstaff zastukał w stół.
- Zabraniam panom rozmawiać w ten sposób. Nie wolno wam - powiedział. Wyjął
koronkową chusteczkę i otarł nią pot, który nagle wystąpił mu na czoło. Poczuł gorycz w
wyschniętych ustach.
- Zgadzam się z panem w zupełności, ekscelencjo - powiedział generał. - Poza tym
uważam, że rozstrzygnięcie tego problemu należy wyłącznie do władz: o takich sprawach
powinien decydować tylko pan, wraz ze mną i admirałem. Nie jest to... nie należy to do
kupiectwa.
- Jesteś pan tak nabzdyczony, lordzie generale - odezwał się Brock - że gdybyś
pierdnął pan tu, w Kantonie, to rozsadziłbyś pan bramę londyńskiej twierdzy Tower.
- Panie Brock! - zawołał Longstaff..- Nie wolno panu...
Generał zerwał się na równe nogi.
- Byłbym wdzięczny, dobrodzieju, gdybyś zachował pan te uwagi dla siebie!
- Nie jestem pańskim dobrodziejem! Jestem kupcem handlującym z Chinami, do
diabła! A im prędzej pan to sobie zakonotujesz, tym lepiej dla pana. Skończyły się już czasy,
kiedy takie jak ja lizali pańskie tyłki z powodu jakichś zasranych tytułów, najprędzej
nadawanych królewskiej kochanicy, królewskim bękartom i nabytych przez wbicie majchra w
plecy króla!
- Jak mi Bóg miły, żądam satysfakcji! Przyślę dziś panu swoich sekundantów.
- Tego pan w żadnym razie nie zrobi, milordzie - oznajmił Longstaff, waląc otwartą
dłonią w stół. - Jeżeli któryś z panów narobi kłopotów, jeżeli dojdzie do jakiegokolwiek
starcia, obu odeślę pod strażą do kraju i postawię przed Radą Królewską! Jestem
pełnomocnikiem Jej Wysokości w Azji i to ja stanowię tutaj prawa. Mój Boże, to absolutnie
niedopuszczalne! Panowie, przeprosicie się nawzajem! Rozkazuję wam. W tej chwili!
Admirał ukrył swoje ponure ubawienie. Horatio rozglądał się z niedowierzaniem po
twarzach zebranych. Brock zdawał sobie sprawę, że Longstaff jest w mocy mu zaszkodzić, a
poza tym nie pragnął pojedynku z generałem. W dodatku był wściekły na siebie, że dał się
sprowokować do okazania otwartej wrogości.
- Przepraszam pana, milordzie. Za to, żem nazwał pana starym pierdzielem -
powiedział.
- A ja przepraszam, bo taki otrzymałem rozkaz.
- Myślę, że na tym zakończymy zebranie - rzekł z wielką ulgą Longstaff. - Tak.
Dziękuję wam za rady, panowie. Decyzję odłożymy. Będziemy mieli wszyscy czas się
zastanowić, nieprawdaż?
Generał nałożył wysoką bermycę, zasalutował i ruszył do drzwi pobrzękując
ostrogami i szpadą.
- Aha, panie generale, przy okazji - rzekł jak gdyby nigdy nic Struan. - Słyszałem, że
marynarka rzuciła wojsku wyzwanie do meczu bokserskiego.
Generał stanął jak wryty, z ręką na klamce, i zjeżył się na wspomnienie fałszywych
uwag, jakie wypowiedział o jego żołnierzach admirał.
- Tak - odparł. - Niestety, nie będzie to wielki pojedynek.
- A to czemu, panie generale? - spytał gniewnie admirał, przypominając sobie
fałszerstwa, jakie generał wypowiedział o jego matrosach.
- Ponieważ twierdzę, że nasz wojak wygra, milordzie. Bez większego trudu.
- A może by tak rozegrać tę walkę w dniu balu? - zaproponował Struan. -
Poczytalibyśmy to sobie za zaszczyt i radzi bylibyśmy dorzucić sakiewkę w nagrodę.
Powiedzmy, z pięćdziesięcioma gwineami.
- To bardzo hojny gest, panie Struan, ale wątpię, czy wojsko zdąży się przygotować.
- Dalibóg, zgoda nadzień balu - rzekł generał, czerwieniejąc. - Stawiam sto gwinei na
naszego żołnierza!
Przyjmuję - powiedzieli jednocześnie admirał i Brock.
- Po -Sto przeciwko każdemu z panów! - odparował generał, obrócił się na pięcie i
odmaszerował.
- Napije się pan, admirale? - spytał Longstaff nalewając sobie sherry.
- Dziękuję, nie, ekscelencjo. Chyba pora wracać na okręt.
Admirał wziął swoją szpadę, skinął głową Brockowi i Struanowi, zasalutował i
wyszedł.
- Sherry, panowie? Horatio, może zajmie się pan czynieniem honorów domu?
- Oczywiście, ekscelencjo - odparł Horatio, rad, że ma zajęcie.
- Dzięki. - Brock opróżnił kieliszek i wręczył go do ponownego napełnienia. -
Smaczne. Ma pan wspaniałe podniebienie, ekscelencjo, nie, Dirk?
- Doprawdy, muszę pana napomnieć, panie Brock. To niewybaczalne mówić takie
rzeczy. Lord...
- Tak, ekscelencjo - przyznał Brock, udając skruszonego. - Miał pan rację. Źle żem
zrobił. Mamy szczęście, że to pan tu rządzi. Kiedy ogłosi pan proklamację o tym wolnym
porcie?
- No... nie ma pośpiechu. Trzeba się uporać z tymi przeklętymi anarchistami.
- A może by te dwie sprawy załatwić razem? - zaproponował Struan. - Zaraz po
powrocie do Hongkongu. Czemu nie rozstrzygnąć wątpliwości na korzyść chińskich
brytyjskich poddanych? Deportować ich, ale przede wszystkim nie chłostać i nie piętnować.
Tak jest sprawiedliwie, co, Tyler?
- Jeżeli ty tak mówisz, a jego ekscelencja się zgadza - odparł wylewnie Brock.
Transakcje były ogromne. „Siwa Czarownica” znajdowała się daleko w morzu i
płynęła jako pierwsza. W Szczęśliwej Dolinie rosły budynki. Pomiędzy Struanem i Culumem
nastała otwarta wrogość. A teraz jeszcze Hongkong miał się stać wolnym portem! Tak, Dirk,
powiedział sobie w duchu, nie posiadając się z radości, jeszcze się na coś przydajesz, chłopie.
Bystrzak z ciebie. Wolny port wynagradza wszystkie twoje diabelskie sztuczki. A za dwa lata
nasze parowce puszczą cię z torbami!
- Tak - dodał - jeżeli oba się zgadzacie. Ale już wkrótce będziecie musieli chłostać i
piętnować.
CLAVELL JAMES TAI-PAN Tom II
KSIĘGA TRZECIA
Dwie fregaty raz po raz wystrzeliwały salwy burtowe w pierwszy z fortów wybudowanych w poprzek Bogue, dziesięciomilowego przesmyku wodnego strzegącego podejścia do Kantonu. Bogue był silnie obwarowany królującymi w nim fortami i miał niebezpiecznie wąskie ujście, dlatego sytuacja fregat wydawała się samobójczo niekorzystna. Ledwo starczało tam miejsca na manewry, a fortowe działa z łatwością mogły utrzymać w odległości bezpośredniego strzału atakujące okręty, kiedy halsowały tam i z powrotem, lawirując pod prąd. Ale działa te osadzone były na stałe w swoich podstawach i nie mogły się obracać, a umocnienia fortowe mocno zniszczały wskutek wieków sprzedajnych rządów. Dlatego też symboliczna ilość kul armatnich wystrzelonych z fortów przeleciała naprawo i lewo od burt fregat, nie czyniąc im szkody. Z okrętów spuszczono lodzie i piechota morska zaatakowała brzeg. Forty zdobyto z łatwością i bez strat, bo ich obrońcy, widząc własną bezradność, przezornie się wycofali. Żołnierze zagwoździli działa, a ich garstka została tam, okupując fortyfikacje. Reszta wróciła na pokłady, fregaty zaś popłynęły milę dalej na północ i salwa za salwą zaczęły Ostrzeliwać następne forty, opanowując je równie łatwo. Później wysłano przeciwko nim flotyllę dżonek i branderów, ale została zatopiona. Dwie fregaty zdziesiątkowały tyle dżonek z taką łatwością dlatego, że miały przeważającą siłę ognia, a także dlatego, że ilekroć powiało, takielunek i żagle pozwalały im się poruszać szybko we. wszystkich kierunkach. Dżonki nie mogły płynąć pod wiatr ani halsować tak jak fregaty. Przeznaczono je do pływania po chińskich wodach i na monsunowe wiatry, natomiast fregaty na straszliwe niedole żeglugi po kanale La Manche, Morzu Północnym i Atlantyku, gdzie sztormy są na porządku dziennym, a burze częścią życia.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY - Jak strzelanie do siedzących kaczek - rzekł z niesmakiem admirał. - Owszem - przyznał Struan. - Ale ich straty są niewielkie, a nasze minimalne. - Potrzebujemy jednego - rozstrzygającego zwycięstwa - powiedział Longstaff. - Tego właśnie chcemy. Horatio, proszę mi przypomnieć, żebym poprosił Arystotelesa o upamiętnienie naszego dzisiejszego szturmu na Bogue. - Tak, ekscelencjo. Stali na pokładzie rufowym okrętu flagowego „Zemsta”, o milę za torującymi drogę fregatami. Z tyłu za nimi płynęły główne siły korpusu ekspedycyjnego, z „Chińską Chmurą” na czele, wiozącą po kryjomu na pokładzie Mei-mei z dziećmi. - Zostajemy w tyle, admirale - poskarżył się Longstaff. - Nie może pan dogonić fregat, ha? Admirał opanował gniew; ciężko było mu o grzeczność wobec Longstaffa. Miesiące trzymania na uwięzi jego floty, miesiące rozkazów, kontrrozkazów i żałosnej wojny zniechęciły go. - Płyniemy bardzo szybko, ekscelencjo - odparł. - Bynajmniej. Wciąż tylko halsujemy tam i z powrotem, tam i z powrotem. To całkowita strata czasu. Proszę przesłać sygnał „Nemesis”. Poholuje nas pod prąd. - Poholuje mój okręt flagowy?! - ryknął admirał, czerwieniejąc na twarzy i karku. - Ta rozlazła parowa kiełbasiarka?! Poholuje siedemdziesięcioczterodzialowy okręt liniowy?! Poholuje, powiada pan?! - A tak, poholuje, drogi panie - odparł Longstaff - i znacznie prędzej znajdziemy się w Kantonie. - Na Boga, nigdy! - Wobec tego przeniosę tam swoją kwaterę! Proszę spuścić na wodę łódź. Pańska zazdrość jest wprost niedorzeczna. Okręt to okręt, żaglowy czy parowy, a trzeba przecież wygrać wojnę. Może mnie pan odwiedzać, kiedy wola. Rad będę z pana towarzystwa, Dirk. Chodźmy, Horatio. Longstaff odszedł stukając obcasami, zirytowany admirałem, jego obłąkańczymi reakcjami i nienawiścią panującą pomiędzy wojskiem a marynarką - nienawiścią o to, kto dowodzi, czyje rady są najlepsze, kto ma pierwszy naprawiać okręty i wybierać miejsce pod koszary na Hongkongu, czy ta wojna jest morska, czy lądowa, komu należy się pierwszeństwo. Poza tym nadal był wściekły w duchu na tego szczwanego czorta Culuma za
to, że nabrał go na oddanie Kościołowi wzgórza Tai-Pana - na wmówienie mu, że Tai-Pan się na to zgodził - i za to, że naraził jego dobre stosunki z niebezpiecznym Struanem, które budował tyle lat, naginając go do swoich celów. A poza tym miał dość starań o założenie kolonii, miał dość próśb i skarg, uwikłania w nikczemną rywalizację pomiędzy kupcami. Na dodatek wściekły był na Chińczyków, że ośmielili się odrzucić świetny traktat, który on, i tylko on, tak wspaniałomyślnie im ofiarował. Do diaska, pomyślał, przecież na moich barkach spoczywa ciężar całej Azji, to ja podejmuję wszystkie decyzje, powstrzymuję ich od skoczenia sobie do gardeł, prowadzę wojnę ku chwale Anglii, ratuję jej handel! A jak mi się, dalibóg, za to odwdzięczają?! Powinni mi nadać szlachectwo wiele lat temu!... Ostygł w gniewie, gdyż wiedział, że sytuacja w Azji wkrótce się uspokoi, a z zapewniającej bezpieczeństwo kolonii Hongkong wyciągną się macki angielskiej potęgi. Wedle władczych zachcianek gubernatora. Gubernatorowie są uszlachcani. Sir William Longstaff - tak, to brzmi ładnie. A ponieważ gubernatorzy kolonii byli naczelnymi dowódcami wszystkich kolonialnych wojsk, prawodawcami z urzędu i z prawa, a także bezpośrednimi przedstawicielami królowej, mógł zatem postępować z próżnymi, butnymi admirałami i generałami, jak mu się żywnie podoba. Bodaj ich wszystkich zaraza! - zaklął w duchu i to mu ulżyło. Tak więc popłynął na „Nemesis”. Struan pojechał z nim. Parowiec nie parowiec, liczyło się, że dotrze do Kantonu pierwszy. Po pięciu dniach brytyjska flotylla zatrzymała się przy wyspie Whampoa, pozostawiwszy za sobą podbitą i bezpieczną rzekę. Natychmiast zjawiła się na pertraktacje delegacja kupców Ko-hongu wysłana przez nowego namiestnika cesarskiego, Czing-so. Jednakże za radą Struana nie przyjęto jej i odesłano, a nazajutrz zajęto na powrót Kolonię Kantońską. Kiedy kupcy zeszli na brzeg, wszyscy ich starzy służący czekali na nich przed drzwiami faktorii. Tak jakby w ogóle nie opuszczali Kolonii. Podczas ich nieobecności niczego nie tknięto, Niczego nie brakowało. Plac oddano pod namioty oddziałowi wojska, a Longstaff zamieszkał w faktorii Noble House. Przybyła następna delegacja kupców Ko-hongu, odprawiono ją tak jak pierwszą i podjęto otwarcie mozolne i gruntowne przygotowania do oblężenia miasta. Dniem i nocą; przez ulice Świńską i Trzynastu Faktorii przewalała się hałaśliwa ciżba kupujących, sprzedających, bijących się i kradnących. Burdele i szynki prosperowały. Wielu zmarło z przepicia, niektórym podcięto gardła, a inni po prostu zniknęli. Kramarze walczyli
ze sobą o miejsca, ceny rosły bądź spadały, ale zawsze były na poziomie dostępnym dla klienteli. Znów delegacja szukała posłuchania u Longstaffa, który pod wpływem Struana jeszcze raz kazał ją odesłać. Brytyjskie liniowce ustawiły się w poprzek Rzeki Perłowej, zaś „Nemesis” pływała tam i z powrotem, siejąc popłoch. Jednakże sampany i dżonki nie przestały się krzątać w górze i w dole rzeki. Z głębi kraju zwieziono tegoroczne zbiory herbaty i jedwabiu i zapełniono nimi ciągnące się wzdłuż jej brzegów magazyny Ko-hongu, które aż pękały w szwach. I wówczas nocą, potajemnie, zjawił się Źin-kua. - Hola, Tai-Panie - przywitał się wchodząc do prywatnej jadalni Struana, wsparty na ramionach osobistych niewolników. - Miło cię widzieć. Po co nie przyjść widzieć mój, heja? Niewolnicy usadowili go ,ukłonili się i wyszli. Starzec jeszcze nigdy nie wyglądał tak wiekowo, a skórę miał jeszcze bardziej pomarszczoną. Ale jego oczy były bardzo młode i biła z nich wielka mądrość. Nosił długi błękitny jedwabny chałat, granatowe jedwabne spodnie, a na maleńkich stopach miękkie pantofle. Lekki jedwabny zielony pikowany puchowy kaftan chronił go przed wilgocią i chłodami wiosennych nocy. Na głowie miał wielobarwną czapkę. - Hola, Źin-kua - odpowiedział mu Struan. - Mandaryn Longstaff być baldzo zły. Nie chce Tai-Pan widzieć swój przyjaciel. Ajiii ja! Helbaty? Celowo przyjął Żin-kua w samej koszuli, żeby dać mu poznać, jak bardzo gniewa się z powodu monety Wu Fang Czoia. Po nalaniu herbaty zjawili się służący niosąc tace z przysmakami, które Struan specjalnie zamówił. Nałożył sobie i Żin-kua po kilka pasztecików dim sum. - . Jeść baldzo dużo dobly - pochwalił Żin-kua, prostując się na krześle jak struna. - Jeść baldzo zły - odparł usprawiedliwiającym tonem Struan, wiedząc, że w Kantonie nie znajdzie się lepszego. Do jadalni wszedł służący z węglem i położył go na kominku, dodając parę laseczek wonnego drewna. Jego rozkoszna woń wypełniła mały pokój. Żin-kua jadł dim sum grymaśnie i popijał je chińskim winem, które - jak wszystkie chińskie wina - było podgrzane do w sam raz właściwej temperatury. Wino pokrzepiło go, ale jeszcze bardziej świadomość, że jego pupil Struan zachowuje się tak nienagannie, jak wyrafinowany chiński przeciwnik. Podając mu dim sum w nocy, podczas gdy tradycja nakazywała jeść je wyłącznie wczesnym popołudniem, nie tylko tym bardziej podkreślił swoje niezadowolenie, ale sprawdzał go, jak dużo wie o jego spotkaniu z Wu Kwokiem. Lecz chociaż radował się, że jego nauki - a raczej nauki jego wnuczki, Cz'ung Mei-
mei - wydały tak subtelny owoc, dręczyły go niejasne obawy. Ucząc barbarzyńcę cywilizowanych obyczajów, podejmujesz niezmierne ryzyko, powiedział sobie. Uczeń może uczyć się za dobrze i zanim nauczyciel się połapie, to nie on rządzi uczniem, ale uczeń nim. Pilnuj się. Dlatego też Żin-kua nie zrobił tego, co zamierzał - nie wybrał gotowanego na parze, najmniejszego, faszerowanego krewetką pasztecika i nie poczęstował nim, trzymając go w powietrzu, gospodarza, naśladując tym samym gest Struana ze statku Wu Kwoka i dając mu nadzwyczaj subtelnie do zrozumienia, iż wie, co zaszło w kabinie pirata. Zamiast tego wziął jeden ze smażonych pasztecików, położył go sobie na talerzu i spokojnie zjadł. Wiedział, że na razie znacznie mądrzej jest ukryć to, co wie. Później zaś, gdyby chciał, mógł pomóc Tai- Panowi w uniknięciu niebezpieczeństwa i wskazać mu, jak wyjść cało z grożącej mu katastrofy. A kiedy jadł dim sum, zadumał się nad skończoną głupotą mandarynów i Mandżurów. Durnie! Żałosni, głupi gównożercy bez ojca i matki! Oby im zgniły członki, a kiszki stoczyły robaki! A wszystko było tak pomysłowo zaplanowane i wykonane, pomyślał. Podstępem sprowokowaliśmy Europejczyków do wojny - w miejscu i chwili, jakie wybraliśmy - co rozwiązało ich finansowe kłopoty, natomiast my przegrywając z nimi nie straciliśmy nic ważnego. Handel trwa dalej, choć tylko w Kantonie, i dlatego Cesarstwo Środka nadal jest bezpieczne i nie grozi mu wtargnięcie europejskich barbarzyńców. A oddaliśmy tylko mikroskopijną zapowietrzoną wysepkę, którą, wraz z postawieniem na niej nogi przez pierwszego chińskiego kulisa, już zaczęliśmy odzyskiwać. Tu Żin-kua zadumał się nad doskonałością intrygi, która wykorzystała chciwość cesarza i jego obawę, że Ti-sen zagraża tronowi, i zmusiła go do zniszczenia krewniaka. Cóż za boski żart! Ti-sen tak ślicznie złapał się w pułapkę i tak przemyślnie zawczasu wybrano go do tej roli. Na idealne narzędzie do ocalenia prestiżu cesarza i Chin. Ale po latach planowania, cierpliwego czekania i całkowitego zwycięstwa nad wrogami Cesarstwa Środka, ten zarażony chciwością, węszący za dziwkami psi ochłap - cesarz - wykazał niesamowitą, niewiarygodną głupotę odrzucając idealny traktat! A teraz angielscy: barbarzyńcy są zeźleni i mają powód. Stracili twarz wobec swojej diabelskiej królowej i jej głupich zauszników. Znów trzeba wszystko zaczynać od nowa, a pradawny cel Cesarstwa Środka - ucywilizowanie barbarzyńskiej ziemi; wydobycie jej z Mroków na Światło i utworzenie świata z jedną władzą i jednym cesarzem - się odwlecze. Nie przeszkadzało mu to, że musi zaczynać od nowa, bo wiedział, że proces ten zajmie
wieki. Ale był nieco rozdrażniony tym, że cel niepotrzebnie odsunął się w czasie i że zmarnowano wspaniałą okazję. Najpierw Kanton, pomyślał. Najpierw trzeba zapłacić okup za nasz ukochany Kanton. Jak niską cenę mam wytargować? Jak niską? Struan gotował się w środku. Spodziewał się, że Żin-kua weźmie jeden z faszerowanych krewetkami pasztecików i poczęstuje go nim ponad stołem. Czy to znaczy, że jeszcze nie wie o przekazaniu mi przez Wu Kwoka pierwszej monety? - zapytywał siebie. Na pewno zdaje sobie sprawę ze znaczenia dim sum. Uważaj, co robisz, bracie. - Dużo statek bum-bum, heja? - spytał po dłuższej chwili Żin-kua. - Longstaff mieć dużo więcej, na pewno. Baldzo źle, jak mandaryn zły. - Ajiii ja - przyznał Żin-kua. - Mandalyn Czing-so baldzo zły. Cesarz mówić on to samo jak Ti-sen. - Przeciągnął palcem po gardle i zaśmiał się. - Szyyyy! Longstaff nie iść od, być wojna - nie być handel! - Być wojna, mieć handel. Longstaff dużo zły. - Ile liang pomóc na dużo zły, heja? - spytał Żin-kua. Włożył dłonie do rękawów zielonego jedwabnego chałatu, rozsiadł się na krześle i cierpliwie czekał. - Nie wie. Może sto lak. Żin-kua wiedział, że sto laków można stargować polubownie do pięćdziesięciu. A pięćdziesiąt laków nie było wygórowaną sumą dla bezbronnego Kantonu. Ale i tak udał przestrach. I wówczas usłyszał głos Struana: - Dodać sto lak. Podatek. - Dodać sto co?! - spytał Żin-kua, naprawdę przerażony. - Mój podatek - odparł prosto z mostu Struan. - Nie lubić podatek na głowa mój niewolnik krowa dziko, na mój mały dziko. Mandaryn Czing-so baldzo wiele zły. - Podatek na głowa dziko? Ajiii ja! Baldzo dużo zły palsziwy mandalyn, baldzo! - odparł Żin-kua, udając zdziwienie. Podziękował dżosowi za to, że dowiedział się o tej nagrodzie i że załatwił już ową sprawę szybko i zręcznie, zawiadamiając przez posłańca tę angielską dziwkę - a tym samym Struana - na wypadek, gdyby ktoś próbował zdobyć nagrodę za Mei-mei i jej dzieci, zanim będą bezpieczne. - Żin-kua załatwi! Nie bój, heja? Żin-kua załatwi dla przyjaciel za kilka dni. Baldzo palsziwy mandaryn Czing-so. Zły, zły, zły! - Baldzo zly - rzekł Struan. 'T- Może trudno załatwić, kosztować dużo lak. Więc nie dodać sto lak. Dodać dwa sto lak.
- Żin-kua załatwi dla przyjaciel - uspokoił go Żin-kua. - Nie dodać sto, nie dodać dwa! Załatwi baldzo mig-mig. - Uśmiechnął się, zadowolony ze swojego doskonałego rozwiązania, jakie zdążył już wprowadzić w czyn. - Baldzo łatwo. Wpisać inny imię na lista Czing-so. Klowadziko i dwa mały klowa dziko pan Jedno Oko. - Co takiego?! - wybuchnął Struan. - Co źle, heja? Co go właściwie ugryzło? - zastanawiał się Żin-kua. Załatwił prostą wymianę - nic niewartą barbarzyńską kobietę i dwie dziewczynki należące do człowieka dybiącego na upadek Struana w zamian za bezpieczeństwo jego własnej rodziny. Cóż w tym złego? I jak tu w ogóle zrozumieć barbarzyńców? Mój Boże, myślał Struan, i jak tu zrozumieć te pogańskie diabły? - Lista nie podobać - odparł. - Żaden dziko mój, żaden dziko Diabeł Jedno Oko, żaden dziko wcale. Bardzo parszywie źle. Porwanie to na pewno bardzo, bardzo straszna rzecz, zgodził się w duchu Żin-kua, żył bowiem w nieustannym strachu, że on sam, jego dzieci albo wnuki zostaną porwane i przetrzymane dla okupu. Jednakże jakieś nazwiska musiały zastąpić tamte na liście mandaryna. Czyje? - Żin-kua nie da do lista kłowa dziko, na pewno. Załatwi. Nie bój, heja? - powiedział. - Dodaj dwa sto mój podatek, na pewno - rzekł Struan. Żin-kua popił herbaty. - Ko-hong jutlo mówić z Longstaff, może? - spytał. - Czing-so może. - Czing-so i Ko-hong, heja? - Jutlo może Czing-so. Po jutlo Ko-hong. Mówić ile liang. Kiedy on mówić, my sprzedać-kupić helbata, tak samo. - Koniec mówić - handlować. - Mówić - handlować, tak samo. Żin-kua kłócił się, błagał, rwał sobie włosy z głowy, aż wreszcie ustąpił. Uzyskał już zgodę Czing-so na natychmiastowe wznowienie handlu i przekazał mu połowę ustalonej sumy haraczu - drugą miano zapłacić za pół roku. Poza tym podsunął już również namiestnikowi sposób na uratowanie twarzy, dzięki któremu mógł uchronić się przed gniewem cesarza za nieposłuszeństwo wobec jego rozkazów, a mianowicie: żeby przedłużał pertraktacje aż do załadowania herbaty na ostatni statek i zapłacenia ostatniego lianga srebra,
a po wszystkim napadł na Kolonię, spalił ją, złupił, a następnie wysłał brandery przeciwko statkom handlowym barbarzyńców i przegonił je z Rzeki Perłowej. Dzięki handlowi barbarzyńcy nabraliby fałszywego poczucia bezpieczeństwa, to zaś dałoby namiestnikowi czas na ściągnięcie tu z całą pewnością niezbędnych chińskich posiłków. W ten sposób barbarzyńcy byliby bezbronni, a Czing-so odniósł zwycięstwo. Żin-kua podziwiał doskonałość tego planu. Wiedział bowiem, że barbarzyńcy wcale nie będą bezbronni. I że złupienie i spalenie Kolonii rozwścieczy ich. Że natychmiast pożeglują z Kantonu na północ i przez ujście rzeki Pei-Ho znów zrobią wypad na Pekin. A kiedy tylko angielska flota pojawi się na Pei-Ho, cesarz jeszcze raz poprosi o pokój i traktat znów będzie obowiązywał. Idealny traktat. Stanie się tak, ponieważ „idealnego” traktatu chciał Tai-Pan, a wstrętny interes to tylko jego lokaj. I w ten oto sposób unikam groźby wiszącej nad naszym ukochanym Kantonem i zapłacenia drugiej połowy haraczu mandarynowi, bo dzięki temu fortelowi Czing-so i jego rodzina znajdą się w trumnach pod ziemią, gdzie jest ich właściwe miejsce - bodaj tego obmierzłego fukieńskisgo lichwiarza dotknęła niemoc płciowa przez te kilka ostatnich miesięcy żywota, jakie mu pozostały na tym świecie! Haracz, który trzeba koniecznie znaleźć, żeby ułagodzić cesarza teraz, a barbarzyńców potem, Wpłynie z zysków za tegoroczną herbatę, jedwab i opium; A prócz tego jeszcze sporo zostanie dla nas. Jakże wspaniałe i podniecające jest życie! - O dziko nie bój, beja? Źin-kua załatwi - zapewnił. Struan wstał. - Dodaj dwa sto, mój podatek - powtórzył i miłym tonem dorzucił: - Żin-kua powie Czing-so: „Tknij jeden włos mój krowa dziko Tai-Pan sprowadzi morski smok ziejący ogniem. Pożreć Kanton; na pewno!” Żin-kua uśmiechnął się, lecz zadrżał na tę groźbę. Klął przez całą drogę do domu. Będę musiał zatrudnić teraz więcej szpiegów i strażników, myślał. Wydać więcej pieniędzy na ochronę dzieci Struana, nie tylko przed tymi kaczkojebcami porywaczami, którzy rzucają się w oczy, ale przed wszelką więzienną swołoczą, której głupio wydaje się, że można łatwo zdobyć pieniądze. Aj, aj, aj! Znalazłszy się w domowym zaciszu, kopnął ulubioną konkubinę, ścisnął dwóm niewolnicom palce śrubami do tortur i znacznie mu ulżyło. Później wymknął się z domu i udał do miejsca tajnych zebrań, gdzie wdział przynależne swojemu stanowisku uroczyste szkarłatne szaty. Był Tai Szan Czu - przywódcą Hung Mun Tongu w południowych Chinach. Wraz z pomniejszymi przywódcami tongu wysłuchał pierwszego raportu o nowo utworzonej
loży tajnego stowarzyszenia na Hongkongu. I zatwierdził Gordona Czena na jej przywódcę. Tak więc ku olbrzymiej radości i uldze chińskich i europejskich kupców rozpoczęło się handlowanie. Wszystkich żołnierzy, oprócz symbolicznego oddziału w sile pięćdziesięciu ludzi, odesłano do Hongkongu. Flota zaś powróciła do macierzystej zatoki. Jednakże parowiec „Nemesis” nadal patrolował rzekę, kontrolując podejścia do Kantonu od strony morza i zajmując się sporządzaniem mapy wszystkich odkrytych przez siebie szlaków wodnych. Natomiast w Kolonii Kantońskiej i na trasach morskich przy wyspie Whampoa rozpętała się gorączkowa, trwająca dzień i noc rywalizacja. Szykowano handlowce na przyjęcie delikatnych herbat: malowano ładownie, czyszczono i uszczelniano zęzy. Trzeba było ustalić, gdzie i jak rozlokować ładunki płynące do kraju. Kupcy, którzy nie mieli własnych statków, a było ich wielu, opadli armatorów, walcząc o zdobycie odpowiednich ładowni dla swoich towarów na najlepszych statkach. Za przewóz żądano wygórowanych sum, które ochoczo płacono. Firmy Noble House i Brock i Synowie zawsze kupowały herbaty, jedwabie i przyprawy na własny rachunek. Lecz ponieważ i Brockowie, i Struanowie byli obrotni, przewozili też towary innym, działając nie tylko jako spedytorzy, ale także jako pośrednicy, bankierzy i agenci handlowi, zarówno w rejsach do Anglii, jak i z powrotem. Z Anglii przywozili towary innych kupców - głównie przędzę i wyroby bawełniane oraz spirytualia, ale prócz tego dosłownie wszystkie wyroby potężnego angielskiego przemysłu uznane za nadające się do handlu. Niekiedy inne firmy angielskie powierzały im swoje statki, a wówczas za prowizją zobowiązywali się sprzedać w Azji załadowany na nie towar najróżniejszego rodzaju oraz znaleźć ładunek na rejs powrotny. Płynąc z Anglii Struanowie i Brockowie kupowali po drodze wyłącznie opium, działa, proch strzelniczy i kule. Kiedy srebro zaczęło zmieniać właścicieli, Struan i Brock zbili małe fortuny pożyczając gotówkę innym kupcom i biorąc w zamian asygnaty londyńskich banków. Ale gotówkę przekazywali dopiero w dzień potem, kiedy statek z ładunkiem przebył bezpiecznie Bogue i wypłynął na pełne morze. Tego roku Struan wyręczył Robba w obowiązkach i całą powierzchnię w ładowniach „Błękitnej Chmury” przeznaczył wyłącznie na jedwabie i herbaty Noble House. Czterysta pięćdziesiąt dziewięć tysięcy funtów herbaty zapakowanej starannie w pięćdziesięciofuntowe cedrowe skrzynie oraz pięć i pół tysiąca sztuk jedwabiu zaczęło wypełniać ładownie tego statku przez okrągłą dobę, a były one warte, gdyby „Błękitna Chmura” dostarczyła je bez
szwanku do Londynu jako pierwsza, sześćset tysięcy funtów szterlingów. Gdyby dopłynęła jako pierwsza, zarobiłaby na czysto sto sześćdziesiąt tysięcy. Także Brock przeznaczył w tym roku całą „Siwą Czarownicę” na własne towary. Wiozła ona pół miliona funtów herbaty i cztery tysiące sztuk jedwabiu. Tak jak Struan, Brock wiedział, że nie będzie spał spokojnie aż do nadejścia za sześć miesięcy poczty z wiadomościami o pomyślnym dotarciu statku do kraju i o pomyślnej sprzedaży. Longstaff puszył się tym, że to on, wyłącznie on, tak łatwo wznowił handel i ściągnął do stołu rokowań namiestnika cesarskiego Czing-so we własnej osobie. - Ależ drogi generale, a w jakimż to innym celu odsyłałbym tamte trzy delegacje, co? To sprawa prestiżu - oświadczył. - Trzeba wiedzieć, co oznacza dla pogan prestiż i jaka jest ich mentalność. Pertraktacje i przywrócenie handlu osiągnięte niemal bez wystrzału! A handel, drogi admirale, handel to samo życie Anglii! Odwołał oblężenie Kantonu?, co jeszcze bardziej rozwścieczyło wojsko i marynarkę. A poza tym powtórzył to, o czym przypomniał mu Struan: że on, Longstaff, powiedział już kiedyś: „Panowie, musimy okazać pokonanym „wielkoduszność. I nie nękać słabych. Angielski handel nie może się pławić we krwi bezbronnych, nieprawdaż? Pertraktacje zakończą się za kilka dni, a sytuacja w Azji ustali raz na zawsze”. Ale pertraktacje się nie zakończyły i Struan wiedział że mogą się one zakończyć w Kantonie. Wyłącznie w Pekinie, albo u jego bram. A poza tym nie pragnął na razie ich zakończenia. Jedynie przywrócenia handlu. Koniecznie trzeba było zdobyć tegoroczne herbaty i jedwabie oraz pozbyć się tegorocznego opium. Zyski z handlu pokryłyby straty wszystkich firm kupieckich. Zachęciłyby je do wytrwania do przyszłego roku i rozkręcenia interesów. A mogli je rozkręcić tylko na Hongkongu. Dochody i handel pozwalały zyskać niezbędny czas. Czas na wybudowanie składów, nabrzeży, domów w przystani na wyspie. Czas aż do chwili, kiedy letnie wiatry umożliwią im wypad na północ. Czas na przetrwanie wszystkich burz, aż do przyszłorocznego sezonu handlowego. Czas i pieniądze na uczynienie Hongkongu bezpiecznym - na zamienienie go w odskocznię umożliwiającą im wejście do Azji. Dlatego Struan powściągnął zniecierpliwienie Longstaffa, pozwalając pertraktacjom gotować się na wolnym ogniu, i rzucił się w wir rywalizacji z Brockiem o najlepsze herbaty, jedwabie i o miano najlepszego armatora. Trzeba było załadować i wyekspediować osiemnaście kliprów. Pozałatwiać sprawy z osiemnastoma kapitanami i załogami. Brock jako pierwszy wyprawił „Siwą Czarownicę”, która z przepełnionymi ładowniami popędziła z prądem rzeki. W pół dnia potem zakryto ostatni luk na „Błękitnej
Chmurze” i statek puścił się w pogoń. Rozpoczął się wyścig. Gorth gardłował i pieklił się, bo jego statek odpłynął z nowym kapitanem, ale Brock pozostał nieugięty. - Przy twojej ranie nie wynikłoby z tego nic dobrego, a tu się przydasz - oświadczył. Dlatego Gorth zaczął snuć plany na przyszłość, kiedy zostanie tai-panem. Prawdziwym Tai-Panem! Wrócił na pokład „Nemesis”. Odkąd parowiec wpłynął do zatoki, spędzał na nim wszystkie wolne chwile, ucząc się, jak nim pływać, jak nim walczyć, co trzeba robić, a czego nie trzeba. Wiedział bowiem, tak jak i jego ojciec, że „Nemesis” oznacza koniec ery żaglowców... a - przy sprzyjającym dżosie - koniec Noble House. Obaj znali niechęć Struana do parowców, więc chociaż zdawali sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie zastąpienie żagli parą, to jednak stanowczo zdecydowali się postawić na taką przyszłość. Ten sam wiatr i przypływ, z którymi wpłynęła do zatoki Hongkongu „Nemesis”, uniosły później do Anglii statek pocztowy. Wiózł on list Brocka do jego syna Morgana, w którym odwoływał on zamówienie na dwa nowe klipry i zastępował te dwa żaglowce nową linią parowcową firmy Brock i Synowie. Królewską Linią Wschodnią. - Tai-Panie - odezwała się Mei-mei w ciemnościach ich sypialni, leżąc w wygodnym łóżku. - Czy mogę wrócić do Makau? Na kilka dni? Zabiorę ze sobą dzieci. - Masz dość Kolonii? - Nie. Ale trudno mi obyć się bez całej odzieży i zabawek dla dzieci. Tylko na kilka dni, heja? - Przecież mówiłem ci o nagrodach za was, więc... Przerwała mu zdanie pocałunkiem i przysunęła się bliżej do jego ciepłego ciała. - Tak ładnie pachniesz - powiedziała. - Ty też. - Ta Ma-ri Sin-kler... Podoba mi się. - Jest... jest bardzo odważna. - Dziwne, że przysłałeś kobietę. Niepodobne do ciebie. - Nie było czasu na wysłanie kogo innego. - Mówi niesamowicie dobrze po kantońsku i mandaryńsku. - To tajemnica. Nie wolno ci jej zdradzić nikomu. - Oczywiście, Tai-Panie. Dla obojga mrok zgęstniał i pogrążyli się we własnych myślach. - Zawsze sypiasz bez ubrania? - spytała. - Tak.
- Czemu nie przeziębiasz się? - Nie wiem. W górach Szkocji jest zimniej niż tu. W dzieciństwie, jako mały smyk, byłem bardzo biedny. - Co to jest smyk? - Dziecko. Uśmiechnęła się. - Lubię wyobrażać sobie ciebie jako dziecko. Ale już nie jesteś biedny. I dwie z tych trzech spraw są załatwione. Prawda? - Jakich spraw? - zapytał, czując woń jej perfum i dotyk jedwabiu okrywającego jej ciało. - Pierwsza to zdobycie srebra, pamiętasz? Druga to zapewnienie bezpieczeństwa Hongkongowi. A trzecia? Przekręciła się na bok i założyła na jego nogę swoją. Leżał bez ruchu, ale czuł dotyk jej nogi przez jedwab i czekał z wyschniętym gardłem. - Hongkong nie jest jeszcze bezpieczny - odparł. Zaczęła sunąć ręką po jego ciele. - Przy tegorocznym handlu jest bezpieczny, prawda? - zapytała. - A więc to drugie życzenie się spełni. - Jeżeli dopisze dżos. Bez pośpiechu odciągnął jej koszulę, i zaczął ją gładzić po ciele. Pomógł jej się rozebrać, zapalił świecę i odsunął na bok jedwabną pościel. Przyjrzał się jej z zachwytem - ciało miała gładkie i jasne jak płynna porcelana. - Podnieca mnie... kiedy tak patrzysz na mnie i wiesz, że dam ci rozkosz - powiedziała. A potem kochali się powoli i niespiesznie. - Kiedy wracasz na Hongkong? - spytała później. - Za dziesięć dni - odparł. Za dziesięć dni, pomyślał. Wybiorę wtedy w Aberdeen ludzi spośród Chińczyków Wu Kwoka, a następnego wieczoru będzie bal. - Mogę pojechać z tobą? - Owszem. - Czy do tego czasu nowy dom będzie gotów? - Owszem. Będziesz tam bezpieczna. Jego ręka spoczywała na jej biodrach. Musnął końcem języka jej policzek i szyję. - Dobrze będzie mieszkać na Hongkongu - powiedziała. - Będę mogła częściej widywać mojego nauczyciela. Od miesięcy nie porozmawiałam sobie porządnie z Gordonem.
Może wznowimy cotygodniowe lekcje? Muszę się nauczyć więcej słów i lepszych. Jak on się miewa? - Doskonale. Widziałem go tuż przed wyjazdem. - Źle, że się wadzisz z twoim pierwszym synem - powiedziała cicho po chwili. - Wiem. - Wypaliłam trzy świece, żeby twój gniew odleciał na Jawę, a ty żebyś mu przebaczył. Kiedy mu przebaczysz, chciałabym go poznać. - Poznasz go. Za jakiś czas. - Czy przed Hongkongiem mogę pojechać do Makau? Proszę cię. Byłabym bardzo ostrożna. Zostawiłabym dzieci tu. Tutaj byłyby bezpieczne. - A co takiego ważnego masz do roboty w Makau? - Potrzebuję rzeczy i... to tajemnica, miła, zaskakująca, niespodziewana tajemnica. Tylko na parę dni, co? Proszę cię. Jeżeli chcesz, to wyślij Maussa z kilkoma ludźmi. - To zbyt niebezpieczne. - Już nie - odparła Mei-mei wiedząc, że na liście mandaryna nie ma już imion jej i dzieci, i dziwiąc się raz jeszcze, że Struan nie klasnął z uciechy - tak jak ona - kiedy relacjonował jej, jak rozwiązał tę sprawę Żin-kua. Ajiii ja, Europejczycy są bardzo dziwni, pomyślała. Bardzo. - Już nie ma niebezpieczeństwa. Ale mimo to byłabym bardzo ostrożna. - Co to za ważna sprawa? Jaka tajemnica? - Zaskakująca tajemnica. Niedługo ci powiem. Ale teraz to sekret. - Zastanowię się nad tym. A teraz śpij. Pewna, że za kilka dni pojedzie do Makau, Mei-mei odetchnęła z zadowoleniem, wiedząc, że kobieta ma wiele sposobów uzyskania od swojego mężczyzny, czego chce - dobrych i niegodziwych, mądrych i głupich, przekonujących i kiepskich. Moja suknia balowa będzie najwspanialsza, najwspanialsza ze wspaniałych, zapewniła siebie w duchu. Mój Tai- Pan będzie ze mnie dumny. Bardzo, bardzo dumny. Na tyle dumny, żeby mnie poślubić i zrobić Pierwszą Żoną. Ostatnią jej myślą, nim zmorzył ją błogi sen, było dziecko, które rozwijało się w jej łonie. Miało zaledwie parę tygodni. Przyrzekła sobie, że to będzie syn. Syn, z którego on będzie dumny. Dwie cudowne zaskakujące tajemnice, z których będzie dumny. - Nie wiem, panie Vargas - odparł gniewnie Struan. - Niech pan zwróci się z tym do Robba. Zna się na liczbach lepiej ode mnie. Ślęczeli właśnie w prywatnym gabinecie Struana nad księgą główną firmy. Przez otwarte okna do środka wpadał szum Kantonu i roiło się od much. Był ciepły wiosenny dzień
i smród zdążył się już wzbić w górę ze swoich zimowych leży. - Źin-kua bardzo pilno otrzymać nasze ostateczne zamówienie, senhor, i... - Wiem o tym. Ale nie możemy uściślić zamówienia, dopóki nie poda nam, ile w końcu zamawia opium. Dajemy najlepszą cenę za herbatę i najlepszą za opium, więc skąd ta zwłoka? . - Nie wiem, senhor - odparł Vargas. Nie pytał, choć go korciło, dlaczego Noble House płaci Żin-kua za herbatę dziesięć procent więcej niż reszta kupców i sprzedaje mu najlepsze indyjskie opium z Padwy dziesięć procent poniżej obecnej ceny rynkowej. - Bodaj to diabli! - zaklął Struan i nalał sobie herbaty. Żałował, że pozwolił Mei-mei pojechać do Makau. Posłał z nią A Sam, Maussa i kilku swoich ludzi do pilnowania. Miała wrócić wczoraj, lecz dotąd nie przyjechała. Naturalnie nic w tym niezwykłego - czasu przejazdu z Makau do Kolonii Kantońskiej nigdy nie da się dokładnie przewidzieć. Tak jak czasu żadnej podróży morzem. Nie można tego przewidzieć; skoro wszystko zależy od wiatru, pomyślał z ironią. Co innego, gdyby płynęła jakimś śmierdzącym parowcem. Parowce, bodaj sczezły, mogą pływać zgodnie z planem, nie dbając o wiatr i pływy. - Tak? - odparł szorstko na pukanie do drzwi. - Przepraszam, panie Struan - powiedział otwierając je Horatio. - Jego ekscelencja chciałby, żeby pan na niego zaczekał. - A co się stała? - Może powinien to powiedzieć panu osobiście. Jest w swoich pokojach. Struan zamknął główną księgę rachunkową. - Zaraz po powrocie pójdziemy z tym do Robba, panie Vargas. Wybiera się pan na bal? - spytał. - Gdyby moja pani, córka i syn tam nie poszli, nie miałbym spokoju przez następne dziesięć lat, senhor. - Przywiezie ich pan z Makau? - Nie, senhor. Przypłyną ze znajomymi. Ja popłynę bezpośrednio stąd. - Jak tylko wróci Mauss, niech pan da mi znać - rzekł Struan i wyszedł z gabinetu, a Horatio zrównał się z nim krokiem. - Nie mam słów podziękowania za ten podarek dla Mary, panie Struan - powiedział. - Słucham? - Za tę suknię balową, proszę pana. - A! Widziałeś, co sobie uszyła?
- O, nie, panie Struan. Wyjechała do Makau nazajutrz po aukcji gruntów. Wczoraj dostałem od niej list. Przesyła panu najlepsze pozdrowienia. Horatio zdawał sobie sprawę, że podarunek z sukni to dla Mary bardzo duża okazja do zdobycia wyznaczonej nagrody. Ale była jeszcze Shevaun. Gdybyż tak zachorowała! Na nic poważnego, tylko na taką chorobę, która wyeliminowałaby ją na ten jeden dzień! Wówczas Mary wygrałaby te tysiąc gwinei. Z tą sumą mogliby dokonać cudów! Pojechać na święta do kraju! Żyć na wysokiej stopie. Boże, niechże ona wygra! Cieszę się, że nie ma jej na Hongkongu, kiedy ja jestem tu, pomyślał. Glessing nie ma do niej dostępu. Przeklęty człowiek! Ciekawym, czy naprawdę oświadczy się o jej rękę. Co za bezczelność! On i Culum... a, Culum... biedny Culum... Kiedy wchodzili po schodach, Horatio szedł o krok za Struanem i nie musiał kryć swoich niepokojów. Biedny, dzielny Culum. Pamiętał, jak dziwnie zachowywał się nazajutrz po aukcji. Szukał go wtedy z Mary i znalazł na pokładzie „Spokojnej Chmury”. Zaprosił ich na obiad, ale ilekroć starali się skierować rozmowę na Tai-Pana, licząc na to, że ich ze sobą pogodzą, Culum zmieniał temat. - Zapomnijmy o moim ojcu, dobrze? - rzekł wreszcie. - Ja już zapomniałem. - Nie wolno ci, Culum - powiedziała Mary. - To cudowny człowiek. - Chcesz czy nie chcesz, Mary, staliśmy się wrogami. Wątpię, żeby się zmienił, a dopóki on się nie zmieni, to ja również - odparł. Biedny, dzielny Culum, powtórzył w myślach Horatio. Wiem, co to znaczy nienawidzić ojca. - Tai-Panie - powiedział, kiedy stanęli na piętrze. - Mnie i Mary było strasznie przykro z powodu tego wzgórza. Ale jeszcze bardziej przykro z powodu tego, co zaszło między panem a synem. Cóż, bardzo się z Culumem zaprzyjaźniliśmy i... - Dziękuję ci za troskę, Horatio, ale będę ci wdzięczny za nie wspominanie mi o tym więcej. Struan i Horatio w milczeniu przeszli przez podest schodów i weszli do przedpokoju Longstaffa. Był duży i wspaniale urządzony. Na zdobnym suficie królował wielki kandelabr, a pod nim stał błyszczący stół konferencyjny. Longstaff siedział u szczytu stołu, mając po bokach admirała i lorda generała Rutledge'a Cornhilla. - Dzień dobry panom. - Dobrze, że pan przyszedł, Dirk - rzekł Longstaff. - Proszę usiąść, mój drogi, Pomyślałem sobie, że warto zasięgnąć pańskiej rady. - Co się stało ekscelencjo?
- No, hmm, poprosiłem też o przyjście pana Brocka. Zaczekamy do jego przybycia, żebym nie musiał się powtarzać, nieprawdaż?: Sherry? - Dziękuję. Drzwi otworzyły się i wpadł Brock. Na widok Struana i najwyższych; rangą oficerów wzmógł czujność. - Chciał pan mnie widzieć; ekscelencjo? - spytał. - Tak.; Proszę usiąść. - Dzień dobry, Dirk - przywitał się, skinąwszy głową Struanowi. - Dzień dobry ichmościom - dodał wiedząc, że rozwścieczy tym generała. Ogromnie go ubawiły ich chłodne skinięcia głowami, którymi mu odpowiedzieli. - Poprosiłem obu panów o przybycie - zaczął Longstaff - bo prócz tego, że przewodzicie kupcom, nieprawdaż?, to możecie służyć cenną radą. Wygląda na to, że na Hongkongu osiedliła się grupa anarchistów. - Co takiego?! - wybuchnął generał. - Nie może być! - powiedział Brock, równie zaskoczony. - Niecnych anarchistów, wyobrażacie to sobie? Wygląda na to, że te diabły zaraziły nawet pogan! Tak, jeżeli nie będziemy się mieć na baczności, Hongkong stanie się siedliskiem tej zarazy. Przeklęta plaga, nieprawdaż? - Jakich anarchistów? - spytał Struan. Anarchiści oznaczali kłopoty. A kłopoty utrudniały handel. - To, mmm... jak brzmiało to słowo, Horatio? „Teng”? „Tang”? - „Tong”, ekscelencjo. - No więc ten tong działa tuż pod naszym nosem. To straszne. - Jak działa? - spytał zniecierpliwiony Struan. - Może lepiej zacznie pan od początku, ekscelencjo - zaproponował admirał. - Przednia myśl. Na dzisiejszym spotkaniu namiestnik cesarski Czing-so okazał wielkie zaniepokojenie. Powiedział, że chińskie władze dowiedziały się właśnie o tych anarchistach, o ich tajnym związku, i o założeniu przez nich swojej siedziby na tym ropiejącym, ohydnym wrzodzie - wzgórzu Tai Ping Szan. Ci anarchiści mają wiele, wiele nazw i są... Horatio, może pan lepiej to wyjaśni. - Czing-so powiedział, że jest to grupa rewolucyjnych fanatyków, którzy dążą do obalenia cesarza - zaczął Horatio. Wymienił jego ekscelencji pół setki nazw, pod który mi występował ten związek - Czerwona Partia, Czerwone Bractwo, Związek Nieba i Ziemi, i tak dalej - części z nich prawie niepodobna przełożyć na angielski. Niektórzy nazywają go po
prostu „Hung Mun” albo „Hung Tong” -”tong” znaczy „tajne bractwo”. - Pozbierał myśli. - W każdym razie ci ludzie to anarchiści najgorszego sortu - złodzieje, piraci, rebelianci. Przez całe wieki władze starały się ich wytępić, ale bez skutku. Przypuszcza się, że w południowych Chinach liczą milion członków. Są zorganizowani w loże, a obrzędy wtajemniczenia mają barbarzyńskie. Pod byle pretekstem wzniecają bunty i żerują na strachu swoich ziomków. Żądają opłat „za opiekę”. Każda prostytutka, kupiec, chłop, właściciel ziemski, kulis - wszyscy płacą im haracz. W razie niezapłacenia haraczu bardzo szybko zostaje wymierzona kara - śmierć albo okaleczenie. Każdy członek bractwa płaci składki, niby w związku zawodowym. Gdziekolwiek kiełkuje niezadowolenie, tam tong buntuje malkontentów. To fanatycy. Gwałcą, torturują i rozprzestrzeniają się jak zaraza. - Słyszałeś wcześniej o chińskich tajnych związkach? - spytał Struan. - Zanim wspomniał o nich Czing-so? - Nie, panie Struan. - Te anarchisty to faktycznie czarcie nasienie - rzekł z zatroskaniem Brock. Chińczyki są zdolne do takiego diabelstwa! Longstaff popchnął po stole małą czerwoną trójkątną chorągiewkę. Były na niej wypisane dwa chińskie hieroglify. - Namiestnik cesarza powiedział, że ich stałym symbolem jest trójkąt - rzekł. - Hieroglify na tej chorągiewce oznaczają „Hongkong”. Tak czy owak dla nas na pewno wynikną stąd kłopoty. Czing-so chce przysłać na Tai Ping Szan chorągwianych i mandarynów i spustoszyć je mieczem. - Nie zgodził się pan na to? - spytał Struan. Boże uchowaj. Nikt nieś będzie się wtrącał do naszej wyspy, do pioruna! Powiedziałem mu, że nie chcemy mieć do czynienia z anarchistami na naszej ziemi i załatwimy się z nimi szybko na nasz sposób. A zatem, co powinniśmy zrobić? - Wyrzucić wszystkich Chińczyków z Hongkongu i po kłopocie - rzekł admirał. - To niemożliwe, panie admirale - powiedział Struan. - A poza tym stracilibyśmy na tym. - Tak jest - poparł go Brock. - Musimy mieć robotników, tragarzy i służbę. Są nam faktycznie potrzebni. - Jest na to proste rozwiązanie - odezwał się generał biorąc szczyptę tabaki. Był to siwowłosy, zwalisty wojskowy z czerwoną, pobrużdżoną twarzą. - Wydać zarządzenie, że każdy, kto należy do tego - jak mu tam, tongu? -będzie powieszony. - Kichnął. - Już ja dopilnuję wykonania tego rozkazu.
- Nie można wieszać Chińczyków za to tylko, że chcą obalić dynastię, milordzie. To sprzeczne z angielskim prawem - powiedział Struan. - Obca dynastia czy nie - odrzekł admirał - wzniecanie powstań przeciwko cesarzowi „zaprzyjaźnionego mocarstwa” - a dalibóg, niedługo stanie się ono „zaprzyjaźnione”, jeżeli pozwoli nam się wypełnić obowiązki, jakie nałożył na nas rząd - jest sprzeczne z prawem międzynarodowym. I z angielskim. Dalibóg, weźcie tylko panowie tych łajdaków czartystów. - Nie wieszamy ich za to, że są czartystami. Wieszamy ich tylko wtedy, gdy zostaną schwytani na buncie i łamaniu prawa, co jest słuszne! - odparł Struan mierząc admirała gniewnym wzrokiem. - Angielskie prawodawstwo mówi, że człowiekowi przysługuje wolność słowa. I wolność zrzeszania się w związkach politycznych. - Ale nie w związkach, które zachęcają do buntu - odpalił generał. - Pochwala pan bunt przeciwko legalnej władzy? - Pańskie pytanie jest tak absurdalne, że przez grzeczność nie odpowiem na nie. - Panowie, panowie,- wtrącił, się Longstaff. - Naturalnie, że nie powiesimy nikogo, kto jest... kimkolwiek jest. Ale nie „możemy również, pozwolić na to, żeby Hongkong toczył nam wrzód anarchizmu, nieprawdaż? Ani plugawe idee związkowe, . - To wszystko może być podstępem ze strony Czing-so, żeby osłabić naszą czujność - rzekł Struan i spojrzał; na Brocka.. - Słyszałeś już kiedyś o tongach? - Nie. Ale myślę, że jak te Triangi ściągają haracz ze wszystkich, to także samo z handlu, a więc niezadługo i z nas. Generał z rozdrażnieniem strzepnął niewidoczny pyłek ze swojej nieskazitelnej szkarłatnej: bluzy mundurowej. - Ta sprawa należy z pewnością do wojska, wasza ekscelencjo - powiedział. - Czemu nie ogłosić proklamacji wyjmującej ich spod prawa? A my zrobimy resztę. Zastosujemy, mianowicie, reguły, których nauczyliśmy się w Indiach. Wyznaczymy nagrodę za informacje. Tubylcy zawsze są gotowi sprzedać konkurencyjne frakcje za brzęczącą monetę. Powiesimy dla przykładu tuzin i po kłopocie. - Nie można tu stosować tych zasad, co w Indiach - sprzeciwił się Struan. - Pan nie ma może doświadczenia w zarządzaniu, drogi panie, Więc niewiele może pan powiedzieć. Tubylcy to tubylcy, koniec i kropka. - Generał spojrzał na Longstaffa. Dla wojska sprawa jest prosta, ekscelencjo.; Wkrótce; kiedy tylko sytuacja na Hongkongu uporządkuje się jak w obozie wojskowym, znajdzie się to w naszej kompetencji. Pan wyda; proklamację wyjmującą ich spod prawa,, a my dopilnujemy sprawiedliwości.. - Admirał prychnął pogardliwie.
- Tysiąc razy mówiłem, że Hongkong powinien podlegać jurysdykcji marynarki wojennej. Jeżeli nie zawładniemy szlakami morskimi, Hongkong zginie. Właśnie dlatego pozycja marynarki jest nadrzędna. Ta sprawa podlega naszej jurysdykcji. - Wciąż powtarzam, że to wojsko rozstrzyga bitwy, panie admirale! Wojny kończą się na lądzie! Owszem, to marynarka wytrzebiła flotę Bonapartego i zagłodziła Francję. Ale i tak to my musieliśmy zakończyć raz na zawsze ten konflikt. A zrobiliśmy to pod Waterloo. - Do Waterloo nie doszłoby bez Trafalgaru. - Kwestia sporna, drogi admirale. Ale weźmy Azję. Wkrótce będziemy mieli na karkach Francuzów, Holendrów, Hiszpanów, Rosjan naruszających nasze słuszne przywództwo w tej części świata. Zgoda, może pan panować nad szlakami morskimi, Bogu dzięki, ale dopóki Hongkong nie stanie się militarnie nie do zdobycia, Anglia nie będzie miała bazy do obrony swoich statków ani do schronienia się przed wrogiem. - Główne zadanie Hongkongu, milordzie, to być ośrodkiem handlu z Azją - rzekł Struan. - Och, doceniam wagę handlu, mój dobry człowieku - odparł zaczepnym tonem admirał. - Ale my spieramy się tu o strategię, a to wcale pana nie dotyczy. - Gdyby nie handel, armie i floty zdałyby się psu na budę! - rzekł z poczerwieniałą twarzą Brock. - Brednie, mój dobry człowieku. Oświadczam panu... - Bez względu na strategie - przerwał mu głośno Struan - Hongkong jest kolonią i podlega ministrowi spraw zagranicznych, dlatego o wszystkim zdecyduje rząd. Jego ekscelencja postąpił w tej sprawie mądrze i na pewno jest zdania, że tak marynarka, jak wojska królowej odegrają żywotną rolę w przyszłości Hongkongu. Jego przyszłość jako portu marynarki wojennej, bazy wojskowej i ośrodka handlu - Struan kopnął cichaczem Brocka pod stołem - oraz jako wolnego portu jest zapewniona. Brock ukrył grymas i dodał prędko: - Jakżeby inaczej! Wolny port to duża forsa dla państwa. I pieniądze na najlepsze w świecie stocznie i koszary. Jego ekscelencja, ichmoście, wziął sobie do serca wszystkie wasze interesy. I wojsko jest bardzo ważne, i marynarka. Wszyscy skorzystacie na otwartym porcie. A najwięcej królowa. Szczęść jej Boże. - Słusznie, panie Brock - rzekł Longstaff. - Naturalnie, że potrzebujemy i marynarki, i wojska. Handel to duma Anglia a wolny handel ma przyszłość.- Rozkwit Hongkongu leży w interesie nas wszystkich. - Jego ekscelencja pragnie otworzyć Azję dla wszystkich cywilizowanych narodów,
nie faworyzując żadnego - powiedział Struan, starannie dobierając słowa. - Czyż można robić to lepiej niż z pomocą wolnego portu? Strzeżonego przez doborowe wojska Brytyjskiej Korony. - Nie zgadzam się na to, żeby cudzoziemcy bogacili się naszym kosztem - oświadczył kostycznie admirał, na co Struan uśmiechnął się w duchu, bo ryba chwyciła przynętę. - Toczymy wojny, wygrywamy je i musimy walczyć znowu, bo cywile zawsze spaskudzą sprawę pokoju na konferencjach. Do kata z cudzoziemcami, powiadam! - Poglądy godne uwagi, admirale, ale niezbyt praktyczne - powiedział Longstaff. - A co do „cywilnych konferencji”, bynajmniej nie szkodzi, że dyplomaci przyjmują dalekosiężny punkt widzenia. Wojna jest, mimo wszystko, tylko przedłużonym ramieniem dyplomacji. Kiedy zawiodą wszystkie pozostałe środki. - I właśnie „dyplomacja” tu zawiodła - oświadczył generał. - Tak więc im prędzej wylądujemy z wojskiem w Chinach, zaprowadzając w całym kraju angielskie prawo i porządek, tym lepiej. - Dyplomacja nie zawiodła, drogi generale. Pertraktacje powoli postępują naprzód i przebiegają pomyślnie. Aha, przy okazji, czy zdaje pan sobie sprawę, że w Chinach jest trzysta milionów Chińczyków? - Jeden angielski bagnet, ekscelencjo, starczy za tysiąc miejscowych włóczni. Niech mnie diabli, Indiami władamy z pomocą garstki żołnierzy i to samo możemy zrobić tutaj... a zważcie, panowie, ile skorzystały na naszej władzy w Indiach te dzikusy; ha? Trzeba im pokazać naszą siłę, oto co należy zrobić! Natychmiast! - Chiny to jeden naród, milordzie - rzekł Struan. - A nie tuziny, które ma pan w Indiach. Nie da tu się wprowadzić tych samych metod. - Bez zabezpieczonych szlaków morskich armia nie utrzymałaby Indii nawet przez tydzień - oświadczył admirał. - Nonsens! O, moglibyśmy... - Panowie, panowie, dyskutujemy o anarchistach - upomniał znużony Longstaff. - Co pan radzi, admirale? - Wyrzucić wszystkich żółtych z wyspy. Jeżeli chce pan mieć robotników, to niech pan wybierze tysiąc albo dwa - ile ich tam trzeba na wyspie - a całą resztę usunie. - A pan, milordzie? - Już wyraziłem swoje zdanie, ekscelencjo. - Ach tak. Panie Brock? - Zgadzam się z panem, ekscelencjo, że Hongkong będzie wolnym portem, że
potrzebujem kitajców i sami powinniśmy się załatwić z tymi Triangami. Zgadzam się także samo z generałem, żeby powiesić każdego Trianga, którego przyłapie się na buncie. No i także samo z admirałem, że nie potrzebujem na tej wyspie żadnego antycesarskiego spisku. Tak jest, trza ich wyjąć spod prawa. Zgadzam się też z Dirkiem, że to nielegalnie wieszać ich, jeśli będą siedzieć cicho. Ale każdemu, któren ma to za nic i którego schwyta się jako Trianga, trza dać baty, napiętnować żelazem i wyrzucić stąd na zawsze. - A pan, Dirk? - spytał Longstaff. - Zgadzam się z panem Brockiem. Ale nie na chłostę i piętnowanie. To są średniowieczne metody. Z tego co widziałem u tych pogan, to nadal żyją w średniowieczu - rzekł z odrazą admirał. - Jeżeli należą do grupy wyjętej spod prawa, to naturalnie muszą ponieść karę. Chłosta to kara zwyczajowa. Wyznaczymy pięćdziesiąt batów. A piętnowanie policzka jest usankcjonowaną prawem angielską karą za określone przestępstwa. A więc piętnujmy ich również. Ale jeszcze lepiej powiesić pierwszy tuzin schwytanych, a anarchiści ulotnią się stąd jak derwisze. - Naznaczyć ich trwale, to na zawsze odebrać im szansę stania się na powrót dobrymi obywatelami! -. wybuchnął Struan. - Dobrzy obywatele nie przystępują do tajnych anarchistycznych stowarzyszeń, mój panie - rzekł generał. - No, ale w końcu przecież tylko dżentelmen potrafi docenić taką radę. Struan poczuł, jak do twarzy napływa mu krew. - Jeszcze jedna taka uwaga, milordzie, a przyślę do pana swoich sekundantów i dostanie pan kulę między oczy - powiedział. Zapadła straszliwa cisza. Przerażony i pobladły Longstaff zastukał w stół. - Zabraniam panom rozmawiać w ten sposób. Nie wolno wam - powiedział. Wyjął koronkową chusteczkę i otarł nią pot, który nagle wystąpił mu na czoło. Poczuł gorycz w wyschniętych ustach. - Zgadzam się z panem w zupełności, ekscelencjo - powiedział generał. - Poza tym uważam, że rozstrzygnięcie tego problemu należy wyłącznie do władz: o takich sprawach powinien decydować tylko pan, wraz ze mną i admirałem. Nie jest to... nie należy to do kupiectwa. - Jesteś pan tak nabzdyczony, lordzie generale - odezwał się Brock - że gdybyś pierdnął pan tu, w Kantonie, to rozsadziłbyś pan bramę londyńskiej twierdzy Tower. - Panie Brock! - zawołał Longstaff..- Nie wolno panu... Generał zerwał się na równe nogi.
- Byłbym wdzięczny, dobrodzieju, gdybyś zachował pan te uwagi dla siebie! - Nie jestem pańskim dobrodziejem! Jestem kupcem handlującym z Chinami, do diabła! A im prędzej pan to sobie zakonotujesz, tym lepiej dla pana. Skończyły się już czasy, kiedy takie jak ja lizali pańskie tyłki z powodu jakichś zasranych tytułów, najprędzej nadawanych królewskiej kochanicy, królewskim bękartom i nabytych przez wbicie majchra w plecy króla! - Jak mi Bóg miły, żądam satysfakcji! Przyślę dziś panu swoich sekundantów. - Tego pan w żadnym razie nie zrobi, milordzie - oznajmił Longstaff, waląc otwartą dłonią w stół. - Jeżeli któryś z panów narobi kłopotów, jeżeli dojdzie do jakiegokolwiek starcia, obu odeślę pod strażą do kraju i postawię przed Radą Królewską! Jestem pełnomocnikiem Jej Wysokości w Azji i to ja stanowię tutaj prawa. Mój Boże, to absolutnie niedopuszczalne! Panowie, przeprosicie się nawzajem! Rozkazuję wam. W tej chwili! Admirał ukrył swoje ponure ubawienie. Horatio rozglądał się z niedowierzaniem po twarzach zebranych. Brock zdawał sobie sprawę, że Longstaff jest w mocy mu zaszkodzić, a poza tym nie pragnął pojedynku z generałem. W dodatku był wściekły na siebie, że dał się sprowokować do okazania otwartej wrogości. - Przepraszam pana, milordzie. Za to, żem nazwał pana starym pierdzielem - powiedział. - A ja przepraszam, bo taki otrzymałem rozkaz. - Myślę, że na tym zakończymy zebranie - rzekł z wielką ulgą Longstaff. - Tak. Dziękuję wam za rady, panowie. Decyzję odłożymy. Będziemy mieli wszyscy czas się zastanowić, nieprawdaż? Generał nałożył wysoką bermycę, zasalutował i ruszył do drzwi pobrzękując ostrogami i szpadą. - Aha, panie generale, przy okazji - rzekł jak gdyby nigdy nic Struan. - Słyszałem, że marynarka rzuciła wojsku wyzwanie do meczu bokserskiego. Generał stanął jak wryty, z ręką na klamce, i zjeżył się na wspomnienie fałszywych uwag, jakie wypowiedział o jego żołnierzach admirał. - Tak - odparł. - Niestety, nie będzie to wielki pojedynek. - A to czemu, panie generale? - spytał gniewnie admirał, przypominając sobie fałszerstwa, jakie generał wypowiedział o jego matrosach. - Ponieważ twierdzę, że nasz wojak wygra, milordzie. Bez większego trudu. - A może by tak rozegrać tę walkę w dniu balu? - zaproponował Struan. - Poczytalibyśmy to sobie za zaszczyt i radzi bylibyśmy dorzucić sakiewkę w nagrodę.
Powiedzmy, z pięćdziesięcioma gwineami. - To bardzo hojny gest, panie Struan, ale wątpię, czy wojsko zdąży się przygotować. - Dalibóg, zgoda nadzień balu - rzekł generał, czerwieniejąc. - Stawiam sto gwinei na naszego żołnierza! Przyjmuję - powiedzieli jednocześnie admirał i Brock. - Po -Sto przeciwko każdemu z panów! - odparował generał, obrócił się na pięcie i odmaszerował. - Napije się pan, admirale? - spytał Longstaff nalewając sobie sherry. - Dziękuję, nie, ekscelencjo. Chyba pora wracać na okręt. Admirał wziął swoją szpadę, skinął głową Brockowi i Struanowi, zasalutował i wyszedł. - Sherry, panowie? Horatio, może zajmie się pan czynieniem honorów domu? - Oczywiście, ekscelencjo - odparł Horatio, rad, że ma zajęcie. - Dzięki. - Brock opróżnił kieliszek i wręczył go do ponownego napełnienia. - Smaczne. Ma pan wspaniałe podniebienie, ekscelencjo, nie, Dirk? - Doprawdy, muszę pana napomnieć, panie Brock. To niewybaczalne mówić takie rzeczy. Lord... - Tak, ekscelencjo - przyznał Brock, udając skruszonego. - Miał pan rację. Źle żem zrobił. Mamy szczęście, że to pan tu rządzi. Kiedy ogłosi pan proklamację o tym wolnym porcie? - No... nie ma pośpiechu. Trzeba się uporać z tymi przeklętymi anarchistami. - A może by te dwie sprawy załatwić razem? - zaproponował Struan. - Zaraz po powrocie do Hongkongu. Czemu nie rozstrzygnąć wątpliwości na korzyść chińskich brytyjskich poddanych? Deportować ich, ale przede wszystkim nie chłostać i nie piętnować. Tak jest sprawiedliwie, co, Tyler? - Jeżeli ty tak mówisz, a jego ekscelencja się zgadza - odparł wylewnie Brock. Transakcje były ogromne. „Siwa Czarownica” znajdowała się daleko w morzu i płynęła jako pierwsza. W Szczęśliwej Dolinie rosły budynki. Pomiędzy Struanem i Culumem nastała otwarta wrogość. A teraz jeszcze Hongkong miał się stać wolnym portem! Tak, Dirk, powiedział sobie w duchu, nie posiadając się z radości, jeszcze się na coś przydajesz, chłopie. Bystrzak z ciebie. Wolny port wynagradza wszystkie twoje diabelskie sztuczki. A za dwa lata nasze parowce puszczą cię z torbami! - Tak - dodał - jeżeli oba się zgadzacie. Ale już wkrótce będziecie musieli chłostać i piętnować.