Sebastian przez stulecia cierpiał męki samotności: żadnego towarzystwa,
rozmów i kontaktu fizycznego. A teraz, zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od
niego stała oszałamiająco piękna kobieta, śmiała i nieustraszona. Wyciągnął
drżące ręce, chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. Ledwie powstrzymał
dreszcz rozkoszy, kiedy poczuł dotyk jej pełnych piersi.
- Powiedz mi, jak się nazywasz.
- Jak się nazywam? - mruknęła nieobecnym głosem. - Nazywam się
Kaderin - dodała zmysłowym tonem jak ze snów. Poczuł, jak zalewa go
wszechogarniające ciepło.
- Kaderin - powtórzył, ale to imię jakoś do niej nie pasowało. Kiedy
spojrzał głęboko w jej ciemne oczy, zdał sobie sprawę, że jest za zimne, zbyt
formalne, by określić tę istotę, którą trzymał w ramionach.
- Katja - szepnął chrapliwie i ze zdumieniem odkrył, że nieświadomie
gładzi kciukiem jej dolną wargę. Tak bardzo pragnął ją pocałować. - Katja, ja...
- zaczął znów chrapliwym, urywanym głosem - muszę... muszę cię pocałować.
Kiedy to usłyszała, jej ciemnoorzechowe oczy zmieniły się w płynne
srebro.
- Kiedyś uwielbiałam być całowana - szepnęła najwyraźniej zaskoczona
tym odkryciem. Drobnymi ramionami oplotła jego barki i desperacko ścisnęła. -
Wampirze, proszę - spojrzała w górę na jego usta i oblizała wargi. - Niech to
będzie warte...
Prolog
Dwór Blachmount, Estonia
Wrzesień 1709
Dwóch z moich braci nie żyje, pomyślał Sebastian. Leżał na podłodze i
patrzył na nich w górę, usiłując nie skręcać się z bólu. Albo są na wpół martwi.
Wiedział jedynie, że wrócili z frontu... inni.
Każdy żołnierz wracał odmieniony przez okrucieństwa wojny - on
również - ale jego bracia naprawdę się zmienili.
Nikolai, najstarszy, i Murdoch, drugi w kolejności, nareszcie wrócili z
granicy rosyjsko-estońskiej. Chociaż Sebastianowi trudno było w to uwierzyć,
najwyraźniej opuścili wojsko, mimo że wojenna pożoga wciąż niszczyła te dwa
kraje.
Na zewnątrz szalała nawałnica, która nadciągnęła znad Morza
Bałtyckiego, i dwaj bracia wjechali do dworu Blachmount w strugach deszczu.
Nie zdjęli przemoczonych płaszczy i kapeluszy. Nie zamknęli za sobą drzwi.
Stali bez ruchu, jakby ogłuszeni.
Patrzyli na rzeź; w głównym holu konali członkowie ich rodziny. Ojciec i
cztery siostry umierali z powodu zarazy. Sebastian i ich najmłodszy brat
Conrad, którzy zostali pokonani w walce i wykrwawiali się z powodu zadanych
im ran, także tu leżeli. Sebastian ciągle jeszcze był przytomny. Pozostali, dzięki
niebiosom, stracili już świadomość, chociaż Conrad wciąż pojękiwał z bólu.
Nikolai odesłał dwóch najmłodszych braci do domu zaledwie kilka
tygodni temu. Chciał ich chronić. A teraz umierali.
Rodowa siedziba Wrothów, dwór Blachmount, okazała się zbyt dużą
pokusą dla dezerterów z rosyjskiego wojska, by nie próbowali go złupić.
Poprzedniej nocy żołdacy zaatakowali dwór w poszukiwaniu bogactw, które
podobno się tu znajdowały, oraz żywności. Sebastian i Conrad, którzy dzielnie
bronili domostwa przed tuzinami napastników, zostali pokonani i odnieśli
poważne rany... ale nie zostali zabici. Reszta rodziny nie ucierpiała z ręki
żołdaków. Bracia powstrzymywali ich na tyle długo, aby żołnierze zorientowali
się, że w domu panuje zaraza.
Uciekli, porzucając miecze...
Nikolai stanął nad Sebastianem, a woda kapiąca z jego płaszcza mieszała
się z krwią brata, krzepnącą na podłodze. Spojrzał na Sebastiana tak surowo, że
ten przez chwilę miał wrażenie, iż Nicolai jest zdegustowany porażką
młodszego rodzeństwa... tak jak on sam był zdegustowany.
A Nikolai nie rozumiał nawet połowy.
Sebastian za to wiedział lepiej, wiedział, że Nikolai poradzi sobie z tym
ciężarem, tak jak z innymi, które dźwiga na swoich barkach. Sebastian zawsze
był bardzo blisko ze swoim najstarszym bratem i mógł niemal usłyszeć jego
myśli, tak jakby były jego własnymi: Jak mogę mieć nadzieję obronić swój kraj,
jeżeli nie potrafię ustrzec krwi z mojej krwi i kości z moich kości?
Niestety ich ojczyzna, Estonia, była w równie rozpaczliwej sytuacji, co
jego rodzina. Rosyjscy żołnierze kradli zapasy na przednówku, a potem palili
zasiewy i posypywali solą ziemię. Na polach nie rosły nawet chwasty i wieś
głodowała. Słabych i podatnych na choroby ludzi zaraza szybko pokonywała.
Gdy otrząsnęli się z szoku, Nikolai i Murdoch odstąpili na bok i zaczęli
rozmawiać ściszonymi, chrapliwymi głosami, pokazując to na ojca, to na
siostry, wyraźnie o czymś dyskutując.
Najwidoczniej nie brali pod uwagę nieprzytomnego Conrada ani
Sebastiana. Czy los młodszych braci został już przypieczętowany?
Nawet trawiony bólem i gorączką, Sebastian rozumiał, że najstarsi bracia
zostali w jakiś sposób odmienieni... zmienieni w coś, czego jego osłabiony
cierpieniem umysł nie mógł pojąć. Ich zęby były inne... kły stały się dłuższe.
Bracia odsłaniali je, w gniewie lub strachu. Ich oczy były czarne, a jednak lśniły
w półmroku pomieszczenia.
Jako chłopiec, Sebastian słuchał opowieści dziadka o diabłach, które
miały długie kły i mieszkały na blisko położonych bagnach.
Wampiry.
Potrafiły rozpłynąć się w powietrzu, a potem zmaterializować, kiedy tylko
zechciały. Przemieszczały się w ten sposób z łatwością. Sebastian zorientował
się, że za otwartymi drzwiami, nie widać dyszących ciężko koni o spienionych
pyskach.
Porywały dzieci i wysysały krew. Karmiły się ludźmi jak bydłem. A
nawet gorzej - zmieniały ludzi w sobie podobnych.
Sebastian wiedział, że jego bracia należą teraz do tych przeklętych
demonów... i obawiał się, że zamierzają niebawem splugawić w ten sam sposób
całą ich rodzinę.
- Nie róbcie tego - szepnął.
Nikolai usłyszał go, mimo że stał w odległym kącie holu, i natychmiast do
niego podszedł. Klęknął przy nim i zapytał:
- Wiesz, czym teraz jesteśmy?
Sebastian pokiwał słabo głową, patrząc z niedowierzaniem w czarne
źrenice brata.
- I podejrzewam, że... - wyszeptał urywanym głosem. - Wiem, co
zamierzacie.
- Zmienimy cię i całą rodzinę, tak samo jak my się zmieniliśmy.
- Ja tego nie chcę - powiedział Sebastian. - Nie zgodzę się na to.
- Musisz, bracie - mruknął Nikolai. Czy jego niesamowite oczy naprawdę
się jarzyły? - W przeciwnym razie umrzesz tej nocy.
- W porządku - sapnął Sebastian. - Od dawna życie już mnie nuży. A
teraz, kiedy dziewczynki umierają...
- Je też spróbujemy przemienić.
- Nie ośmielicie się! - krzyknął Sebastian.
Murdoch spojrzał na Nikolaia z ukosa, ale starszy brat pokręcił głową.
- Podnieś go - powiedział głosem twardym niczym stal, takim samym,
jakiego używał jako generał w armii. - Będzie pił.
Chociaż Sebastian walczył, cały czas klnąc, Murdoch zdołał go posadzić.
Z rany na brzuchu trysnęła krew. Nikolai skrzywił się, widząc to, ale jednym
ruchem rozerwał sobie żyły na nadgarstku.
- Uszanuj moją wolę, Nikolai - jęknął Sebastian z desperacją w głosie.
Użył ostatnich zapasów sił i złapał brata za ramię, aby odsunąć jego nadgarstek.
- Nie zmuszaj nas do tego. Życie to nie wszystko. - Często się o to spierali w
przeszłości. Nikolai zawsze uważał, że najważniejsze jest przetrwanie; Sebastian
wierzył, że lepiej zginąć niż żyć bez honoru.
Nikolai milczał, wpatrując się w twarz Sebastiana, kiedy rozważał jego
słowa. W końcu się odezwał:
- Nie mogę... nie chcę patrzeć, jak umierasz. - Jego głos był niski i
chrapliwy; zdawało się, że ledwie panuje nad emocjami.
- Robisz to dla siebie - powiedział Sebastian słabym głosem, tracąc ostatki
sił. - Nie dla nas. Skazujesz nas na piekło, aby ukoić własne sumienie.
Nie mógł pozwolić, aby krew Nikolaia dotknęła jego ust.
- Nie... niech cię diabli, nie!
Ale zmusili go do otwarcia ust, wlali do wnętrza gorącą krew i siłą
zacisnęli wargi tak, że musiał w końcu przełknąć.
Ciągle go trzymali, kiedy odetchnął po raz ostatni i stracił przytomność.
Rozdział 1
Zamek Gornyj,
Rosja Teraźniejszość
Po raz drugi w swoim życiu Kaderin Zimne Serce zawahała się, zabijając
wampira.
W ostatnim momencie, kiedy ciche, śmiertelne ostrze miało uderzyć w
szyję ofiary, powstrzymała miecz... ponieważ wampir ukrył twarz w dłoniach.
Zobaczyła, jak jego potężne ciało sztywnieje. Jako wampir mógł z
łatwością przenieść się, zniknąć z jej zasięgu. Zamiast tego uniósł głowę i
spojrzał na nią ciemnoszarymi oczyma o barwie rozpętującej się nawałnicy. Co
dziwne, nie miały w sobie ani krzty czerwieni, która była znakiem wiecznego
łaknienia krwi. To oznaczało, że wampir nigdy jeszcze nikogo nie zabił,
wysysając całą krew. Jeszcze nie.
Spojrzał na nią błagalnie i nagle zdała sobie sprawę, że on pragnie
śmierci. Pragnie, aby zakończyła jego żywot, zrealizowała zamiar, z jakim
przybyła do tego walącego się zamczyska.
Podążała za nim bezszelestnie, pragnęła walki z bezdusznym
drapieżnikiem. Kaderin była w Szkocji, wraz z innymi walkiriami, kiedy
otrzymała wiadomość o wampirze, który zajął zamek i terroryzuje miasteczko
w Rosji. Z rozkoszą zgłosiła się na ochotnika, by zabić tę pijawkę. Wśród
walkirii tworzących jej kowen, cieszyła się sławą najzręczniejszego zabójcy.
Poświęciła życie tropieniu i zabijaniu wampirów.
W Szkocji, zanim wezwano ją do Rosji, zabiła trzy.
A więc dlaczego teraz się waha? Dlaczego nie zadała ciosu? Przecież ten
wampir to zaledwie jedna spośród tysięcy jej ofiar, jego kły zawisną na sznurze
wraz z resztą bogatej kolekcji.
Kiedy ostatnim razem się zawahała, skończyło się to wielką tragedią,
która na zawsze złamała jej serce.
- Na co czekasz? - zapytał wampir głębokim, grobowym tonem. Zdawał
się być zaskoczony własnymi słowami.
Nie wiem dlaczego. Niezwykłe, fizyczne doznanie wytrąciło ją z
równowagi. Żołądek zacisnął się w supeł. Z trudem łapała oddech, jakby wokół
jej klatki piersiowej zacisnęła się żelazna obręcz. Nie mam pojęcia dlaczego.
Na zewnątrz wył wiatr, szalejąc na zboczach gór. Zawodził jękliwie w
wysokiej, mrocznej komnacie wampirzego zamku. Niewidoczne szpary w
murach wpuszczały do wnętrza chłód poranka. Potwór wstał i wyprostował się,
był niezwykle wysoki. Ostrze jej miecza odbiło blask płomieni stojących
nieopodal świec, oświetlając jego oblicze.
Wampir miał poważną, pociągłą twarz o surowych rysach, z pewnością
inne kobiety uznałyby ją za atrakcyjną. Jego czarna koszula, teraz rozdarta i
pozbawiona guzików, odsłaniała umięśniony tors. Znoszone dżinsy opadły nisko
na wąskiej talii. Wiatr poruszał połami koszuli, mierzwił jego gęste, czarne
włosy. Bardzo przystojny. Jak wielu innych z jego rodzaju, których zabiłam.
Zogniskował wzrok na końcu jej miecza. A potem, jakby zapomniał o
grożącym mu niebezpieczeństwie, popatrzył jej w twarz; długo wodził po niej
wzrokiem. Wyraźnie mu się spodobała, co wprawiło Kaderin w lekkie
zakłopotanie. Ścisnęła mocniej rękojeść miecza. Nigdy wcześniej jej się to nie
przydarzyło.
Jej miecz, perfekcyjnie naostrzony diamentowym pilnikiem, przecinał
mięśnie i kości niemal bez wysiłku. Ostrze idealnie podążało za ruchami jej
rozluźnionego nadgarstka, jakby broń stanowiła przedłużenie jej ręki. Nigdy nie
musiała poprawiać uchwytu.
Zetnij mu łeb. Jednego wampira mniej. Jeden krok bliżej do eksterminacji
całej wynaturzonej rasy.
- Jak się nazywasz? - starannie wymawiał słowa, jak arystokrata, ale
akcent był znajomy. Estoński. Chociaż Estonia graniczyła z Rosją na zachodzie
i jej mieszkańcy uważani byli za nordycki odłam Rosjan, Kaderin poznała
różnicę i zastanowiła się przelotnie, co on robi tutaj, tak daleko od własnego
kraju.
Przechyliła głowę na bok.
- Po co chcesz to wiedzieć?
- Chciałbym poznać imię kobiety, która uwolni mnie od tego.
On chciał umrzeć. Przez całe swoje życie od jego pobratymców zaznała
tylko cierpienia i ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było wyświadczanie
przysługi wampirowi.
- Zakładasz więc, że cię zabiję?
- A nie? - Jego usta skrzywiły się w lekkim, ale smutnym uśmiechu.
Znów zacisnęła dłoń na rękojeści. Zrobi to. Oczywiście, że tak. Żyła tylko
po to, aby zabijać. Nie obchodzi jej, że jego oczy nie są czerwone. W końcu
napije się krwi od kogoś, kto z tego powodu umrze i jego oczy się zmienią.
Zawsze tak było.
Wampir obszedł stos oprawionych w skórę książek - w pomieszczeniu
znajdowały się ich setki; miały rosyjskie i, tak, estońskie tytuły - i oparł swoje
potężne ciało o popękaną ścianę. Naprawdę nie zamierzał się bronić.
- Zanim mnie zabijesz, powiedz coś jeszcze. Twój głos jest piękny. Tak
samo jak twoja twarz.
Przełknęła głośno i poczuła, że jej policzki zaczynają płonąć.
- Kto jest twoim sprzymierzeńcem...? - Jej głos zamarł, kiedy zobaczyła,
że wampir zamyka oczy, jakby słuchanie jej sprawiało mu niewysłowioną
rozkosz. - Wyrozumiali?
Na te słowa otworzył oczy. Były pełne gniewu.
- Nie trzymam z nikim. A już na pewno nie z nimi.
- Ale przecież kiedyś byłeś człowiekiem, prawda? - Wyrozumiali byli
armią, czy też zakonem, zmienionych ludzi. Nie uznawali picia krwi
bezpośrednio od żywej istoty, ponieważ sądzili, że to właśnie rozbudza w
wampirze żądzę krwi. Postępując w ten sposób, pragnęli ustrzec się przed
upodobnieniem do szalonych wampirów należących do Hordy. Walkirie
jednakże nie do końca wierzyły, że im się uda.
- Tak, ale Wyrozumiali mnie nie interesują. A ty? Ty też nie jesteś
człowiekiem, prawda?
Zignorowała jego pytanie.
- Czego szukasz w tej okolicy? - zapytała. - Wieśniacy są przerażeni twoją
obecnością.
- Zdobyłem to domostwo jako łup wojenny i jestem jego prawnym
właścicielem, a więc tu mieszkam. I nigdy nie zrobiłem im żadnej krzywdy. -
Odwrócił się i mruknął pod nosem: - Chciałbym, żeby się mnie tak strasznie nie
bali.
Kaderin powinna szybko zakończyć tę sprawę. Zaledwie trzy dni dzieliły
ją od Talismans Hie, rajdu nieśmiertelnych, w którym miała brać udział. Była to
bardzo niebezpieczna, przeznaczona dla istot Tradycji wersja Niesamowitego
wyścigu. Poza polowaniem na wampiry, rajd był jedyną rzeczą, dla której
warto było żyć. Kaderin musiała zająć się sprawami transportu i uzupełnić
zapasy. A jednak mimo to kontynuowała rozmowę.
- Powiedzieli mi, że mieszkasz tu sam.
Spojrzał na nią i nieznacznie skinął głową. Wyczuła, że wprawiła go tym
pytaniem w zakłopotanie, tak jakby żałował, że nie ma z nim jego rodziny.
- Jak długo?
Wzruszył umięśnionymi ramionami, udając obojętność.
- Kilkaset lat.
Żył sam przez tak długi czas?
- Mieszkańcy doliny posłali po mnie - powiedziała, jakby musiała mu się
tłumaczyć. W małej wiosce zamieszkiwały istoty należące do Tradycji. Była to
populacja nieśmiertelnych i mitycznych istot kryjących się tu przed zwykłymi
ludźmi. Wielu z nich ciągle oddawało cześć walkiriom i płaciło trybut, ale
Kaderin nie dlatego postanowiła wysłuchać ich prośby i udać się w to
zapomniane miejsce.
Trawiła ją żądza mordu; zamordowanie nawet jednego wampira warte
było podróży.
- Prosili mnie, żebym cię zabiła.
- A więc czekam.
- Dlaczego sam się nie zabijesz, skoro tego pragniesz? - zapytała.
- To... skomplikowane. Ale dzięki tobie nie będę musiał się tym martwić.
Wiem, że jesteś doskonałą wojowniczką...
- Skąd wiesz, kim jestem? Ruchem głowy wskazał jej miecz.
- Byłem kiedyś żołnierzem, a twoja niesamowita broń mówi sama za
siebie.
Miecz był jedyną rzeczą w jej życiu, z której była dumna... Jedyną, jaka
jej została... Jedyną, której nie mogła stracić. A on dostrzegł wyjątkowość tej
broni.
Podszedł bliżej i zniżył głos.
- Zadaj cios, kimkolwiek jesteś. Wiedz, że zabicie mnie nie obciąży twego
sumienia. Nie ma powodu czekać dłużej.
Tak jakby to była kwestia sumienia! Ale nie o to chodziło. To nie mógł
być powód... Ona nie miała sumienia. Żadnych uczuć, żadnych emocji. Jej serce
było zimne. Po tragedii, która ją dotknęła, modliła się o wybawienie od uczuć,
błagała o to, aby żal i poczucie winy nigdy już jej nie nękały. Jakaś tajemnicza
siła odpowiedziała na jej błagania i sprawiła, że jej serce zamieniło się w
kamień. Kaderin już więcej nie cierpiała, ale nie czuła także pożądania, złości
ani radości. Nic nie stało pomiędzy nią a ofiarą.
Była doskonałym zabójcą. Była nim przez tysiąc lat, przez połowę swego
nieśmiertelnego życia.
- Słyszałaś to? - zapytał nagle. Oczy, które przed chwilą błagały o śmierć,
zwęziły się w dwie szparki. - Jesteś tu sama?
Uniosła brew.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. A już szczególnie nie wtedy, kiedy
muszę sobie poradzić z jednym wampirem - dodała nieobecnym głosem.
Dziwne, ale znów zapatrzyła się na jego piękne ciało... Wyrzeźbiona klatka
piersiowa, twardy i płaski brzuch, kępka włosów znikających pod paskiem
spodni. Wyobraziła sobie, jak przeciąga palcem zakończonym ostrym szponem
po gładkiej skórze, a jego umięśnione ciało napręża się i drży w odpowiedzi.
Te myśli sprawiły, że poczuła się nieswojo. Zapragnęła odgarnąć włosy z
karku i pozwolić zimnej bryzie nieco go ochłodzić...
Wampir odchrząknął. Kiedy szybko wróciła spojrzeniem na jego twarz,
uniósł brwi.
Złapana na pożądliwym gapieniu się na ofiarę! Cóż za wstyd! Co się ze
mną dzieje? Jej seksualne potrzeby były zapewne jeszcze mniejsze niż tego
żywego trupa, który stał przed nią. Otrząsnęła się i zmusiła do przypomnienia
sobie, co się stało, kiedy ostatni raz się zawahała.
Na polu walki, wieki temu, oszczędziła i wypuściła jednego z jego
ziomków. Młodego wampira, który błagał o życie.
Jednakże młodzieniec najwyraźniej wzgardził jej miłosierdziem.
Natychmiast odnalazł jej dwie siostry walczące na nizinie poniżej.
Zaalarmowana wrzaskiem innej walkirii, Kaderin pobiegła w dół zbocza,
potykając się o ciała zarówno żywych, jak i martwych. Kiedy dotarła do swoich
sióstr, wampir właśnie zadawał śmiertelny cios.
Młodsza z nich, Rika, została wzięta przez zaskoczenie, ponieważ skupiła
się na nadbiegającej w panice Kaderin. Wampir uśmiechał się, kiedy ta,
zrozpaczona, upadła na kolana.
Zabił jej siostry z brutalnością i dużą wprawą, które od tamtej pory
cechowały także działania Kaderin. Chciałaby móc powiedzieć, że zabiła go od
razu, ale nie, przez jakiś czas utrzymywała go przy życiu.
A więc dlaczego teraz zamierza popełnić ten sam błąd? Nie, nie popełni
go. Nie zignoruje lekcji, jakiej udzieliło jej życie. Zbyt wiele za nią zapłaciła.
Im szybciej się z tym uporam, tym prędzej będę mogła zająć się
przygotowaniami do wyścigu.
Skrzyżowała ramiona na piersi, utwierdzając się w tej decyzji. Wszystko
tkwi w głowie. Kaderin oczyma duszy widziała błysk miecza, wiedziała, jak
uderzyć, by ściąć głowę jednym ruchem, ale nie zrzucić jej z barków od razu.
Tak było czyściej. Co było istotne.
Nie miała zbyt wielu rzeczy na zmianę w swojej walizce.
Rozdział 2
Jako młody mężczyzna, Sebastian Wroth pożądał wielu rzeczy, a
ponieważ dorastał otoczony dużą, wspierającą go i zamożną rodziną, uważał, że
to wszystko po prostu mu się należy. W przyszłości pragnął także założyć
rodzinę, dom pełen radości i miłości. A ponad wszystko tęsknił za żoną, za
kobietą, która będzie należała tylko do niego. I wstydził się przyznać przed
Kaderin, że niczego z tego nie udało mu się zdobyć.
Ale w tej chwili Sebastian pragnął tylko jednego - chociaż przez jedną
jeszcze chwilę patrzeć na tę fascynującą istotę.
Na początku myślał, że to anioł zesłany po to, aby go uwolnić. Wyglądała
jak anioł. Jej długie, skręcone w grube loki włosy były tak jasne, że w świetle
świec wydawały się prawie białe. Jej oczy, ciemne niczym ziarna kawy, okolone
gęstymi, czarnymi rzęsami, kontrastowały z jasnymi włosami i czerwonymi jak
wino wargami. Jej skóra o złotawym odcieniu była bez skazy, a rysy delikatne,
ale wyraziste.
Wyglądała tak subtelnie i krucho, a jednak z wprawą dzierżyła w dłoniach
zabójczą broń. Obosieczny miecz z podkrzyżem, nienaostrzoną strefą tuż
powyżej gardy. Ktoś biegły w posługiwaniu się tą bronią mógł owinąć palec
wokół gardy, aby lepiej kontrolować miecz. Najwyraźniej kobieta nosiła tę broń
nie dla ozdoby. Ponadto nie był to miecz do walki w bitwie.
Ta istota miała w ręku ostrze służące do zadawania szybkiej, cichej
śmierci.
Fascynujące. Anioł śmierci.
To, że właśnie jej twarz zobaczy jako ostatnią rzecz na tej ziemi, uważał
za niezasłużone błogosławieństwo.
Tak, myślał, że pochodzi od bogów... do chwili, kiedy jej gorące
spojrzenie nie przesunęło się niżej i zdał sobie sprawę, że jest kobietą z krwi i
kości. Przeklął swoje bezużyteczne, martwe ciało. Jako przemieniony człowiek
nie oddychał, jego serce nie biło, nie czuł pożądania. Nie mógł jej posiąść,
nawet jeżeli czuł... myślał raczej, że jej piękno mogłoby go rozbudzić.
Brak przyjemności z fizycznego zbliżenia nigdy wcześniej go nie martwił.
Jako człowiek nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w tej materii - była wojna,
panował głód, myślał tylko o tym, żeby przeżyć. Nie miał czasu ani chęci, aby
spoglądać na kobietę w ten sposób. Aż do teraz.
Nigdy nie pociągały go drobne kobiety, ponieważ wiedział, że jeżeli
nawet zdołałby jakąś zaciągnąć do łóżka, mógłby sprawić jej ból. Ale teraz było
inaczej. Patrzył na tę eteryczną, najdelikatniejszą jaką kiedykolwiek widział
istotę, i zastanawiał się, jakby to było, gdyby złapał ją na ręce, zaniósł do łóżka i
zaczął powoli rozbierać. Oczami wyobraźni widział, jak jego wielkie dłonie
głaszczą i pieszczą jej drobne ciało.
Spojrzał na jej smukłą szyję, a potem zjechał niżej na sterczące, pełne
piersi niemal rozsadzające ciemną bluzę. No, ta część jej ciała nie była drobna i
eteryczna. Zapragnął całować te piersi, zanurzyć w nich twarz...
- Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? - zapytała urywanym, lekko
zadyszanym głosem, cofając się o krok.
- Czyż nie mogę cię podziwiać? - On, co zdumiewające, postąpił krok
naprzód. Skąd się to brało? Zawsze był nieśmiały i niepewny w kobiecym
towarzystwie. W przeszłości, gdyby złapał się na takim zachowaniu, szybko
odwróciłby głowę i opuścił pomieszczenie, mamrocząc przeprosiny. Może w
końcu odnalazł wolność w obliczu nieuchronnej i bliskiej śmierci.
Ale przecież nigdy tak się nie gapił, nigdy nie pragnął niczego tak bardzo,
jak tej drobnej kobiety z pełnymi piersiami.
- Czy mogę mieć ostatnie życzenie przed śmiercią?
- Znam to męskie spojrzenie. - Jej głos był pełen zmysłowości. Głos ze
snów. Czuł się tak, jakby ten głos przenikał do najdalszych zakamarków jego
duszy. - To nie jest tylko podziw.
Nie, w tej chwili myślał, że niczego bardziej nie pragnie, jak rozerwać jej
koszulę, przyszpilić jej dłonie do podłogi i ssać twardniejące brodawki jej piersi,
aż doprowadzi ją do orgazmu. Trzymać ją mocno za ramiona i lizać...
- Jak śmiesz tak ze mną pogrywać, wampirze!
- Co masz na myśli? - Spojrzał jej w oczy. Przyjrzała się badawczo jego
twarzy, jakby chciała odczytać jego myśli. Czy była w stanie odkryć, co dzieje
się w jego głowie? Że w jednej chwili wizję delikatnych pieszczot zastąpiło
pragnienie rzucenia jej na ziemię i przygniecenia własnym ciałem?
Co się ze mną dzieje?
- Wiem, że nie jesteś w stanie poczuć tego... tego... - przerwała i sapnęła
ze złości. - Nie możesz czuć tego, co najwyraźniej udajesz. To niemożliwe,
chyba że... - zachłysnęła się nagle - twoje oczy... robią się czarne.
Czarne? Oczy jego braci także robiły się czarne, kiedy targały nimi silne
emocje. Nie wiedział, że z nim dzieje się podobnie. Czy to dlatego, że nigdy tak
naprawdę nie doznawał tak silnych uczuć jak teraz, kiedy pożądał tej
tajemniczej istoty?
Czuł, że zginie, jeżeli nie zaspokoi tego pragnienia...
Niespodziewana eksplozja sprawiła, że odwrócił głowę. Cały się spiął.
- Co to było?
Rozejrzała się, zaniepokojona.
- O czym ty mówisz? - zapytała gniewnie.
- Nie słyszałaś tego? - Jeszcze jeden wybuch i zamek zawali się jak
domek z kart. Musiał ją stąd zabrać, nawet jeżeli na zewnątrz był już dzień.
Nagła potrzeba chronienia jej za wszelką cenę stała się nie do zniesienia.
- Nie! - Szeroko otworzyła oczy, nagle przestraszona. - To się nie dzieje! -
Odsunęła się od niego zwinnym ruchem, jakby był wężem gotowym, by
zaatakować.
Kolejna eksplozja. Przeniósł się i zmaterializował tuż przed nią. Jej miecz
zmienił się w rozmazaną srebrną smugę. Złapał ją za nadgarstek, ale usiłowała
się wyrwać. Chryste, była naprawdę silna, ale on także wydawał się silniejszy
niż zazwyczaj, potężniejszy, niż mógł sobie kiedykolwiek wyobrazić.
- Nie chcę cię skrzywdzić. - Wytrącił jej broń z ręki i odrzucił na niskie
posłanie. - Nie walcz ze mną. Sufit zaraz się zawali...
- Nie... Nie! - Patrzyła na jego pierś... na jego serce... z czystym
przerażeniem. - Nie jestem twoją... oblubienicą.
Oblubienicą? Opadła mu szczęka. Przypomniał sobie, jak bracia
tłumaczyli mu, że kiedyś odnajdzie swoją oblubienicę, swoją żonę na
wieczność, ona go ożywi. Dzięki niej znów zacznie oddychać, jego ciało
ponownie obudzi się do życia. Zawsze sądził, że oszukują go, aby złagodzić
gorycz tego, co mu uczynili.
Ale jednak to musiała być prawda. Dźwięk, który go wcześniej
zaniepokoił, dobiegał z jego wnętrza. To jego serce zabiło po raz pierwszy od
chwili, kiedy został zmieniony w wampira. Poderwał się na nogi, oddychając
spazmatycznie, wreszcie po trzystu latach powietrze wypełniło jego płuca.
Serce biło coraz mocniej, szybciej, poczuł, że jego penis twardnieje,
pulsuje zgodnie z uderzeniami krwi. Jego żyły wypełniły się krwią i płynącą
wraz z nią czystą przyjemnością. Odnalazł swoją oblubienicę - jedyną kobietę,
która miała należeć do niego przez całą wieczność - w istocie, która stała tuż
przed nim.
A jego ciało obudziło się na jej widok.
- Czy wiesz, co się ze mną dzieje? - zapytał.
Przełknęła ślinę i odsunęła się jeszcze od niego.
- Zmieniasz się. - Ściągnęła jasne brwi i dodała ledwie słyszalnym
szeptem: - Dla... dla mnie.
- Tak. Dla ciebie. - Podszedł do niej i musiała unieść głowę, żeby spojrzeć
na niego. - Wybacz mi. Gdybym wiedział, że opowieści są prawdziwe,
szukałbym cię. Znalazłbym cię, jakoś...
- Nie... - Zachwiała się i wyciągnął rękę, żeby ją podtrzymać. Zadrżała,
ale nie strąciła z ramienia jego dłoni.
Wtedy zdał sobie sprawę, że nie tylko on się zmienia. Ona także. Zdawało
mu się, że dostrzegł w jej oczach srebrzysty błysk. Pojedyncza łza spłynęła po
jej policzku.
- Dlaczego płaczesz? - Kiedy był śmiertelny, kobiece łzy zawsze go
poruszały. Ale teraz, kiedy widział, jak płacze jego oblubienica, poczuł, jakby
tysiąc noży wbiło się w jego ciało. Odgarnął jej włosy i zachłysnął się nagle,
nieprzywykły do oddychania. Miała spiczaste uszy. Kiedy przyjrzał się bliżej jej
twarzy, zobaczył malutkie kły.
Sebastian nie wiedział, czym była i tak naprawdę nie obchodziło go to.
- Proszę, nie płacz.
- Ja nigdy nie płaczę - szepnęła. Skrzywiła się lekko, ocierając policzek
wierzchem dłoni i kiedy dostrzegła wilgotny ślad, otworzyła usta ze zdumienia.
Patrzyła to na mokrą skórę, to na ostre paznokcie, które wyglądały bardziej jak
elegancko przycięte szpony. Uniosła głowę i znów spojrzała na niego,
przełykając ślinę, jakby wystraszona.
- Powiedz mi, dlaczego jesteś smutna. - Nagle zyskał w życiu cel. Musiał
ją chronić, dbać o nią i niszczyć to, co mogłoby jej zagrozić. - Pozwól mi sobie
pomóc, ukochana.
- Nie jestem twoją oblubienicą. Nigdy nią nie będę. Nigdy...
- Ale sprawiłaś, że moje serce zabiło.
- A ty sprawiłeś, że coś poczułam - syknęła w odpowiedzi. Nie rozumiał
znaczenia jej słów ani jej reakcji. Przez kilka następnych minut patrzył na nią
milczeniu, ucząc się na pamięć jej rysów... zapamiętując firany gęstych rzęs,
pełne, czerwone wargi. Jej oczy błyszczały od targających nią emocji, emocji,
które najwyraźniej sprawiały jej ból. Cała się trzęsła. Nagle, tak samo szybko
jak zaczęła, przestała płakać.
A potem uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego, aż zabolało go serce.
Jej oczy były radosne, kuszące. Nigdy jeszcze, w całym jego życiu, nic tak
bardzo go nie poruszyło. Zastanawiał się, jak długo będzie w stanie się
powstrzymać. Ale jej uśmiech zniknął zbyt szybko. Zadrżała gwałtownie i
oparła czoło o jego pierś.
W momencie, w którym nie mógł już dłużej skrywać przed nią bolesnej
erekcji, uniosła twarz i jej nastrój zmienił się po raz kolejny. Na delikatną skórę
policzków wypełzł rumieniec, lekko rozchyliła wargi. Zacisnęła palce na jego
ramionach. Popatrzyła przeciągle na jego usta i oblizała językiem dolną wargę.
Bez trudu mógł odczytać jej myśli w tej chwili.
Była... podniecona. Przez niego. Nie rozumiał, co się z nią dzieje... ani z
nim.
Otworzył szerzej oczy, a po chwili, kiedy objęła go za szyję delikatnymi
ramionami, przymknął powieki. Mogę jej dotknąć... A ona zaakceptuje ten
dotyk... Jego penis nigdy jeszcze nie był taki twardy. Tak bardzo pragnął zatopić
się w niej, że oddałby za to wszystko.
Przechyliła głowę, wciąż patrząc na jego usta.
- Tak mi tego brakuje... - mruknęła namiętnym głosem. Nie miał czasu,
aby zastanowić się nad jej słowami, ponieważ nagle napięła ramiona i
przyciągnęła go do siebie. Jęknął, kiedy poczuł dotyk jej piersi. Były tak pełne,
tak miękkie... Wiedział, że będą doskonale pasowały do jego dłoni.
Chryste, przez stulecia cierpiał męki samotności: żadnego towarzystwa,
rozmów, żadnego fizycznego kontaktu. A teraz czuł przy sobie swoją
oblubienicę, miękką i uległą, trzymał ją w ramionach. Lękał się, że to tylko sen.
Zanim stracił panowanie nad sobą, położył dłonie na jej talii i przyciągnął ją
mocniej do siebie.
- Powiedz mi, jak się nazywasz.
- Jak się nazywam? - mruknęła nieobecnym głosem. - Nazywam się
Kaderin.
- Kaderin - powtórzył, ale to imię jakoś do niej nie pasowało. Kiedy
spojrzał głęboko w jej błyszczące oczy, zdał sobie sprawę, że jest za zimne, zbyt
formalne, aby określić tę istotę, którą trzymał w ramionach.
- Katja - szepnął chrapliwie i ze zdumieniem odkrył, że nieświadomie
gładzi kciukiem jej dolną wargę. Tak bardzo pragnął ją pocałować. - Katja, ja...
- zaczął znów chrapliwym, urywanym głosem; przełknął ślinę, żeby móc mówić
dalej. - Muszę... muszę cię pocałować.
Kiedy to usłyszała, jej ciemnoorzechowe oczy zmieniły się w płynne
srebro. Wydawało mu się, że zapadła w jakiś trans. Był na tyle przytomny, żeby
zauważyć tę dziwną reakcję, ale jej pełne, czerwone usta błyszczały,
przyzywając go.
- Kiedyś uwielbiałam być całowana - szepnęła, najwyraźniej zaskoczona
tym odkryciem. Jej oddech stał się urywany.
Czy mógł się temu oprzeć? Położył drżącą dłoń na jej karku, chcąc
przyciągnąć ją do siebie. Z pewnością była na tyle silna, aby stawić mu czoła...
Przecież była wojowniczką i szybko sobie z nim poradzi, jeżeli zada jej ból.
Z jakiegoś powodu wyczuł, że nie poprzestanie na łzawym spojrzeniu
skrzywdzonego dziecka, jakie obserwował niegdyś u dam, którym niechcący
nadepnął na palec w tańcu albo na które wpadł na ulicy, nieostrożnie wybiegając
zza rogu. To spojrzenie zawsze sprawiało, że czuł się fatalnie.
- Wampirze, proszę - mruknęła. - Niech to będzie warte... Niech będzie...
Jęknął, kiedy ich usta się zetknęły. Czuł, jakby na jego skórze tańczyły
wyładowania elektryczne. Oderwał się od niej.
- O, Boże. - Nic nigdy nie wydawało mu się tak potężne, tak właściwe,
jak ten pocałunek. Na jej twarzy malowało się jeszcze większe pożądanie.
Gdyby warunkiem przeżycia tej jednej chwili była zmiana w wampira,
czy zgodziłby się ponownie na takie cierpienie?
Kiedy ponownie ją pocałował, z początku lekko, jęknęła, z wargami tuż
przy jego ustach:
- Więcej.
Objął ją mocniej silnymi ramionami, ale w ostatniej chwili się opamiętał.
Nie, głupcze... Rozluźnił uścisk.
Natychmiast poczuł, jak jej szpony wbijają się w jego ramiona. Zadrżał.
- Nie powstrzymuj się. Pragnę więcej.
Chciała więcej, chciała, aby dał jej to, czego potrzebowała. Ponieważ ona
należała do... niego. Kiedy wreszcie to do niego dotarło, zniknęły jego
zahamowania. W chwili trwającej tyle co uderzenie serca zyskał kobietę na całe
życie. Zapragnął ryknąć triumfalnie. Czuł jej szpony, wbijające się w jego
ciało... Tak jakby obawiała się, że ucieknie. Ekstaza. Ona mnie potrzebuje.
- Pocałuj mnie jeszcze raz, wampirze. Jeżeli przestaniesz, zabiję cię.
Nie mógł powstrzymać triumfalnego uśmiechu. Kobieta, która mu groziła,
że go zabije gdyby przestał ją całować?
Zrobił więc, jak mu kazała, smakując jej, bawiąc się jej językiem, całując
zachłannie, gorąco, niepowstrzymanie. Każdy ruch jego języka miał swoje
odbicie w gwałtownym ruchu jej bioder napierających na niego.
Pocałował ją z całą namiętnością, którą na tak długo mu odebrano, z dziką
nadzieją, która powróciła do niego wraz z biciem serca. Znużenie życiem
zostało zastąpione przez jasno określony cel... którym była ona. Musiał dać jej
do zrozumienia, jak bardzo jest jej wdzięczny... I zrobił to, całując ją, aż nie
mogła złapać tchu i omdlewała w jego ramionach.
Ale on także tracił kontrolę. Czuł coraz większą ochotę, by robić z jej
ciałem różne rzeczy, grzeszne rzeczy, i wiedział, że już długo nie będzie mógł
się oprzeć temu pragnieniu.
- Zawsze będę dawał ci więcej, i więcej, aż do śmierci.
Ale w tej chwili, po raz pierwszy od trzystu piekielnych lat, Sebastian
desperacko pragnął żyć.
Rozdział 3
Kaderin czuła się tak, jakby spadała z ogromnej wysokości. Wszystkie
emocje, które przez ostatnie milenium nie miały do niej dostępu, nagle zalały ją
wielką falą. W jej duszy walczyły ze sobą strach, radość, tęsknota i bezbrzeżne
fizyczne pożądanie... do chwili, aż żądza rozgorzała w niej z taką siłą, że
zaćmiła wszystkie inne uczucia.
Kaderin zakręciło się w głowie. Jedyne, co wiedziała na pewno, to że
musiała dać upust pożądaniu, które sprawiało jej niemal fizyczny ból i
wyrywało jęki z gardła. A każdy z jego namiętnych, głębokich pocałunków
zwiększał jej agonię.
Zanurzyła palce w jego gęste, splątane włosy. Nie była zdolna skupić
myśli, nie była w stanie zastanowić się, dlaczego to ją spotyka. Nieoczekiwane
potrzeby dręczyły jej duszę. Pragnęła polizać jego skórę, chciała poczuć na
sobie ciężar jego ciała.
Przysunęła rozchylone wargi do jego szyi i pocałowała skórę tuż ponad
kołnierzykiem. W odpowiedzi naparł na nią z wyprężonym penisem, jakby nie
mógł już dłużej wytrzymać, a jednak usiłował powstrzymać ogarniającą go
żądzę. Ale ona poczuła, jak przenika ją dreszcz, wyczuwając jego wielkość i
sztywność, napierającą na nią z taką siłą. Jej ciało spłynęło nieoczekiwaną
wilgocią; pragnęła tego.
Niezdolna do zatrzymania tego szaleństwa, wysunęła język i polizała jego
skórę. Poczuła dreszcz podniecenia i jęknęła. Czy jakikolwiek samiec smakował
tak doskonale? Jego zapach sprawił, że w jej ciele obudziły się zwierzęce żądze.
Z drżeniem usiłowała się im przeciwstawić. Pragnęła zerwać z niego znoszone
dżinsy, ująć w obie dłonie jego sztywną męskość i w szale lizać ją i pieścić.
Kiedy wyobraziła sobie tę scenę, jeszcze mocniej naparła na niego
biodrami, a on, po chwili drżącego wahania, dołączył do niej. Oddychał
chrapliwie i wysapywał do jej ucha obco brzmiące słowa. Cały zamek zadrżał w
posadach... od jej błyskawicy, błyskawicy walkirii, która dowodziła targających
nią emocji.
Błyskawica, przyjemność nie do opisania, której tak długo jej odmawiano.
Wiedziała, że to zakazane, wiedziała, że będzie tego żałować, ale w tej
chwili nie dbała o to. Z jakiegoś nieznanego powodu, otrzymała od losu tę
szansę. Ten mężczyzna mógł pozwolić jej raz jeszcze odczuć, co znaczy pasja.
Być może po raz ostatni. I tylko tego chciała, zanim chłód i obojętność znów
zaleją jej serce...
Tak więc przyjmowała jego pocałunki i oddawała je. Nawet wtedy, kiedy
pożądanie niemal ją oślepiło, usiłowała racjonalizować swoje postępki. Nie
posuną się ani o krok dalej. To, co działo się teraz, można było wybaczyć.
Ciągle mieli na sobie ubrania.
Ścisnął jej pośladki. Przytrzymał ją mocno, tak jakby chciał ją na siebie
nadziać. Silny mężczyzna... nieśmiertelny mężczyzna...
Z ciałem niczym bóg.
- Mocniej - szepnęła i nagle poczuła pod plecami ścianę. Przytrzymywał
ją dłonią za głowę, aby ochronić przed uderzeniem o twarde kamienie, kiedy na
nią napierał. Jego całe, twarde ciało przykryło jej drobną sylwetkę. Dobrze,
stawał się coraz bardziej gwałtowny. Nie! Jeżeli on przejmie inicjatywę, jestem
zgubiona... zatracę się w nim.
Minęło tyle czasu.
Ciasno spleciony węzeł bólu rozluźniał się z każdym pełnym determinacji
pchnięciem wampira.
- Nie przestawaj - wyszeptała błagalnie pomiędzy urywanymi oddechami.
Po raz pierwszy od tysiąca lat, miała osiągnąć szczyt.
- Czy mogę... czy osiągniesz spełnienie w ten sposób? - zapytał, jakby
czytając w jej myślach.
- Tak! - krzyknęła prosto w jego usta. - Nie przestawaj! Rozkazuję ci!
- Rozkazujesz? - jęknął, jakby samo to słowo podnieciło go jeszcze
bardziej. - Ale jest jeden problem... ja też dojdę. - Powiedział głosem
chrapliwym z pożądania. - Muszę cię mieć, ukochana.
Zesztywniała na te słowa, tak jakby obudziła się z głębokiego snu.
Odwróciła głowę.
- Czekaj! Ja nie mogę... nie mogę tego zrobić!
- Dam ci to, czego potrzebujesz, przysięgam - zapewnił ją, przeklinając w
duchu swój brak doświadczenia. Jakoś sobie, do diabła, poradzi. - Po prostu
pozwól się kochać.
Pokręciła gwałtownie głową, szarpiąc się w jego ramionach.
- Nie!
Gdyby był człowiekiem, natychmiast by ją puścił. Ale instynkt
podpowiedział mu, żeby tego nie robił. Chociaż rozumiał niewiele z tego, co się
działo, w jakiś sposób wiedział, że niezwykle ważnym jest to, by przeżyli
wspólnie choćby przelotną chwilę przyjemności.
Nie mógł pozwolić, aby to się skończyło... nie, dopóki nie da jej
spełnienia i nie dostanie od niej tego samego.
- A więc nie posuwajmy się dalej. - Jeżeli tylko na to miała mu pozwolić,
zanim się otrząśnie, weźmie, co się da.
- Ty nie rozumiesz...
Sam zaszokowany swoim zachowaniem, przerwał jej protesty i objął
dłońmi jej twarz, mocno całując w usta. Zesztywniała i najwyraźniej jego
pieszczota nie sprawiła jej przyjemności. Po chwili jednak odpowiedziała na
pocałunek jękiem, który sprawił, że z ulgi oblał się potem. Jej szpony z
powrotem wylądowały na jego ramionach. Przycisnął ją do siebie, a jego myśli
znów stały się niewyraźne, przesłonięte mgłą pożądania.
Im był brutalniejszy, tym głośniej krzyczała wprost w jego usta, co
doprowadzało go do szaleństwa. Na skraj rozkoszy. Jego agresja najwyraźniej
sprawiała jej niewysłowioną rozkosz. Ściana za ich plecami zaczęła się kruszyć.
Nagle podskoczyła i zawinęła nogi wokół jego bioder.
- Na niebiosa, tak, Katja, tak. - Przycisnął ją mocno do siebie, przytrzymał
pełne pośladki dłońmi i jęknął, czując pod palcami twarde mięśnie. Tutaj także
wyczuwał przyjemne krągłości i to bardzo mu się podobało.
Ściskał pożądliwie jej ponętne ciało, ugniatał gładką skórę. Dyszała mu
prosto do ucha.
- Tak, tak, jesteś taki silny. Silny? Zadrżał. To jej się podobało?
- Nigdy jeszcze nie czułem nic tak wspaniałego, jak twoje ciało...
Słowa zamarły mu na wargach, kiedy osunęła się niżej i, trzymając się
jego ramion wyciągniętymi rękoma, zaczęła się o niego ocierać. Nie spuszczała
z niego spojrzenia srebrzystych oczu, drobnym kłem przygryzła dolną wargę.
Patrzył na nią z niedowierzaniem. Była dzikim stworzeniem, a jego członek
pulsował, w oczekiwaniu na zbliżający się orgazm.
Powstrzymaj się, nakazał sobie samemu. Ona też musi skończyć.
Podciągnęła się do góry, musnęła ustami jego ucho i zaczęła lizać je
językiem. Jej gładka szyja znalazła się tuż przed jego wargami. Ugryź ją. Polizał
jej skórę; tak bardzo pragnął ją ukąsić. Nie. Nie mógłby jej tego zrobić.
Czemu nie? I tak przecież uważała go za potwora...
Oparła się dłońmi o ścianę i mocno odepchnęła się. Polecieli w tył,
przewracając górę książek. W powietrze wzniósł się kurz, kiedy upadli na
podłogę. Kaderin była na górze.
Była jak szalona, bez żadnych zahamowań: naparła na jego członka,
jednocześnie całując go zachłannie w usta. Jej pośladki tak zmysłowo poruszały
się pod jego palcami, kiedy ocierała się o jego krocze... Nigdy, nawet w
najśmielszych snach, nie wyobrażał sobie takich scen.
Przestał przejmować się tym, że nasienie może splamić jego bieliznę.
Miał właśnie osiągnąć orgazm swojego życia. Co za wstyd, co za poniżenie. Nie
dbał o to.
Przeturlał się i Kaderin znalazła się pod nim. Przesunął jej ręce za głowę i
przyszpilił do posadzki. Poddał się całkowicie pierwotnej potrzebie poruszania
biodrami. Tak bardzo pragnął znaleźć się w niej. Musiał ją posiąść, a sądząc po
jej reakcjach, ona także tego potrzebowała. Jej powieki drżały, jęczała gardłowo.
- Nie wierzyłem, że to prawda - wysapał.
Jej głowa przesuwała się po podłodze, złoty jedwab włosów wypełnił mu
nozdrza oszałamiającym zapachem.
- Katja. - Pchnął mocniej, a ona odpowiedziała mocniejszymi ruchami
bioder. - Jesteś moja.
- Tak, tak... już zaraz... sprawisz, że... dojdę. - Wygięła się w łuk,
krzycząc głośno. Objął ją ciasno ramionami, uwięził w klatce swojego ciała i
wściekle uderzał biodrami w jej miednicę. Jęknął wpatrzony w sufit, jego kark
zesztywniał, i poczuł, jak nasienie wreszcie z niego wypływa, rytmicznie
pulsując. Każde uderzeniem wyrywało mu z gardła zwierzęcy krzyk. Ona ciągle
szczytowała, zatopiwszy szpony w jego plecach.
Zadrżał gwałtownie po raz ostatni, a potem opadł na nią, ogłuszony przez
nieznaną wcześniej przyjemność. Jego oddech, tak nowy i ciągle go
zadziwiający, był urywany.
Ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, co jej zrobił, oblał się czerwienią.
Zawstydzony zerwał się na równe nogi i odwrócił wzrok.
Oblubienica czy nie, była dla niego obcą osobą, a on ośmieszył się przed
nią niczym jakiś niedoświadczony żółtodziób.
A nawet gorzej, użył całej swojej siły, aby przytrzymać ją na podłodze i
brutalnie się o nią ocierał. A jeśli zrobił jej krzywdę? A jeśli posiniaczył jej
nieskazitelną skórę? Obawiał się spojrzeć jej w oczy. I zobaczyć to
charakterystyczne skrzywdzone spojrzenie...
A jednak ona wyciągnęła rękę i pociągnęła go w dół do siebie. Lekko
odwróciła głowę i potarła delikatnie skórę na jego szyi. Zaczęła ocierać się
twarzą o jego twarz, jak kot. Chociaż okazywała to w dziwaczny sposób,
najwyraźniej chciała mu przekazać, że coś do niego czuje.
Czuje. Kolejny powód do uniesienia. Tak długo nie czuł na sobie dotyku
drugiej osoby.
Wsparł się na łokciu, a ona spojrzała na jego twarz. Jej oczy były łagodne;
żywe srebro mieszało się z ciepłym orzechowym kolorem tęczówek. Ujął jej
twarz w drżące dłonie, bardzo delikatnie, i pokrył pocałunkami jej oczy, czoło,
nos. Była najpiękniejszą istotą, jaką mógł sobie wyobrazić... i najbardziej
namiętną. I w dodatku należała do niego.
- Nie powiedziałem ci, jak się nazywam - odezwał się chrapliwym
głosem. - Jestem Sebastian Wroth.
- Bastian - mruknęła nieobecnym głosem, jakby ciągle nie otrząsnęła się z
transu. Słysząc to, znów zapragnął ją przytulić. Uśmiechnął się do niej.
- Tylko moi najbliżsi tak mnie nazywali. Zachwyca mnie, że ty też to
mówisz.
- Uhmm. - Gładziła jego szyję, delikatnym kolistym ruchem.
Ciągle wzbierało w nim pożądanie. Nie mógł się doczekać, kiedy dowie
się o niej wszystkiego, ale najpierw musiał się upewnić co do jednego.
- Czyja... czyja cię... skrzywdziłem?
- Będę trochę obolała. - Uśmiechnęła się lekko i znów otarła się twarzą o
jego twarz, tym razem jakby mu dziękowała. - Ale tylko w najbardziej
rozkosznych miejscach.
Jego penis ciągle był na wpół twardy w wilgotnym wnętrzu dżinsów, ale
sposób, w jaki wymówiła to proste słowo... rozkoszny... sprawił, że znów zaczął
twardnieć. Nie mógł pojąć, jak to się stało, że Kaderin tak łatwo godzi się z
faktem, że zadał jej ból. Zresztą obiecał sobie, że to się więcej nie powtórzy, nie
w ten sposób. Usiłował zignorować uczucie, które wzbudzało w nim jej ciało
dotykające jego skóry.
Odgarnął włosy z jej czoła, odsłaniając spiczaste uszy. Malutkie kły,
szpony, oczy...
- Katja. Czym ty... - odchrząknął. - Czym ty jesteś! Zmarszczyła brwi.
- Jestem... - Zesztywniała w jednej chwili. Jej oczy nagle odzyskały
ostrość spojrzenia, tak jakby właśnie się obudziła. Wszystkie mięśnie jej
drobnego ciała, które po orgazmie tak się rozluźniły, teraz znów się napięły.
Wciągnęła głośno powietrze i jednym ruchem zrzuciła go z siebie...
brutalnie i gwałtownie, aż uderzył w przeciwległą ścianę, a potem skoczyła na
równe nogi.
- O bogowie, co ja uczyniłam? - wyszeptała, ocierając czoło drżącą
dłonią. Jej twarz była lodowata, ale oczy płonęły dziko, kiedy wycofywała się
do przeciwległego kąta pomieszczenia.
Sebastian wstał i wyciągnął przed siebie dłonie uspokajającym gestem,
jakby nie chciał jej przestraszyć.
Ale wtedy Kaderin otarła usta rękawem bluzy, co go rozwścieczyło.
Rozpoznał w tym ruchu odrazę, odczytał wstręt.
On także żywił podobne uczucia... do samego siebie, od kiedy został
przemieniony.
- Zapomnijmy o tym, co się tu stało, wampirze. - Nie mogła uwierzyć w
to, że w głębi ducha czuje do niego wdzięczność. Ponieważ ulżył jej pożądaniu?
Co, do diabła, tu się wydarzyło? Odzyskiwała powoli zmysły i wraz z
przytomnością zalało ją palące uczucie wstydu.
- Jak niby miałbym o tym zapomnieć?
Może jakaś kapryśna potęga zabawiła się z nią w kotka i myszkę, zmusiła
ją do tego, na co nigdy by się nie zdecydowała z własnej woli. A może ktoś ją
zaczarował? Musiała natychmiast stąd odejść.
- Przysięgnij, że nikomu o tym nie powiesz, a pozwolę ci żyć.
Przynajmniej na razie.
- Pozwolisz mi żyć...?
Nie dokończył zdania, ponieważ w trakcie jego wypowiadania Kaderin
złapała za miecz, podskoczyła do niego i bezlitośnie wsunęła ostrze pomiędzy
jego nogi. Poruszała się tak szybko, że ledwie dostrzegł jej ruchy.
- Tak, pozwolę ci żyć - wysyczała wprost do jego ucha.
- Wiem, że to dla ciebie nowa sytuacja. - Przeniósł się w drugi koniec
pomieszczenia i stanął w drzwiach, opierając ręce o framugę. - Tak samo jak dla
mnie. Ale razem sobie z tym poradzimy. Bo ty jesteś moją oblubienicą.
Zamknęła oczy, z trudem panując nad emocjami.
- Nie jesteś moim mężem. I nigdy nie będziesz.
- To nie może być przypadek, Kaderin.
Wystarczy. Kiedy ruszyła do drzwi, czuła narastającą obawę. Oboje
wiedzieli, że promienie słońca ochronią ją przed nim. Musiała tylko przecisnąć
się obok niego...
Potknęła się nagle i upadła, czując, jak żal z powodu śmierci Dashy i Riki
ponownie zalewa jej serce i umysł. - Kaderin? - Podbiegł do niej. - Jesteś ranna?
Łapiąc powietrze, wyciągnęła przed siebie rękę, aby go powstrzymać,
zanim ją dotknie i zmusiła się do wstania. Wszystkie walkirie były ze sobą
związane, ale ona i jej dwie siostry urodziły się razem. Trójka. Nierozłączne
przez tysiąc lat, do chwili, kiedy dwie z nich zginęły w bitwie. A wszystko przez
słabość Kaderin...
- Kaderin, poczekaj, proszę...
Pobiegła do drzwi, ale on był szybszy. Przeniósł się z powrotem i
zablokował przejście. Zamarkowała ruch w prawo i zanurkowała pod jego lewą
ręką. Była szybka, wiedziała o tym; ledwie widział jej rozmazany kształt.
Minęła go w mgnieniu oka, uderzając w przelocie rękojeścią miecza w klatkę
piersiową. W ostatniej chwili rozmyśliła się i nie zgruchotała mu mostka.
Ryknął ze złości, kiedy mu się wymknęła. Pomknęła w dół po przegniłych
podestach, ku trzem biegom krętych schodów, zrywając po drodze gęste
pajęczyny. Przez setki lat musiał ich unikać, przenosząc się wprost do
pomieszczenia, w którym mieszkał.
Na wpół biegnąc, na wpół przenosząc się, deptał jej po piętach. Ale
odepchnęła się od poręczy, przeskakując przez nią i lądując na niższym biegu
schodów, a potem zeskoczyła na parter.
Wrzeszcząc chrapliwie, zeskoczył tuż za nią, wyciągając ręce. W ostatniej
sekundzie wyślizgnęła się z jego uścisku i naparła na masywne frontowe drzwi.
Skrzydła otworzyły się gwałtownie, wypadając z zardzewiałych zawiasów,
posypały się zbutwiałe drzazgi.
Nawet na zewnątrz, w pełnym świetle słońca, które dawało jej ochronę,
nie zwolniła. Biegła doliną w kierunku wioski... oddychała chrapliwie, miażdżąc
butami opadłe liście, czując na skórze ciepło słońca. Nie oglądaj się za siebie.
Ledwie widziała przez łzy, które ze wszystkich sił starała się
powstrzymać. Ból był tak straszny i trudny do zniesienia jak wtedy, kiedy
zbierała i grzebała... szczątki swoich sióstr. Uciekała jak najdalej po to, aby
zapomnieć o tamtej nocy, jakby chciała pozostawić to wspomnienie w tym
opustoszałym zamku. Nie oglądaj się za siebie.
Po pogrzebie wyrywała sobie włosy z głowy i orała skórę szponami,
wrzeszcząc na zmianę ze złości i bólu; błagała o śmierć także dla siebie.
Zmęczenie w końcu sprawiło, że zapadła się w otchłań nieświadomości i w tym
ciężkim śnie przyszła do niej nieznana siła. W myślach usłyszała głos, który
obiecał jej uwolnienie od bólu, ale także od wszelkich innych emocji.
Wtedy, tak samo jak teraz, ból był nie do zniesienia. Tak samo jak wtedy,
błagała o litość.
Ale pomoc nie nadeszła. Czy Kaderin została przeklęta? Czy rozgniewała
tajemniczą siłę? Nie oglądaj się za siebie. Ale i tak się obejrzała.
Wampir biegł za nią.
Rozdział 4
Dwór Val Hall, Nowy Orlean
Domostwo dziesiątego z dwunastu kowenów walkirii
Czasami Nikolai Wroth naprawdę nienawidził swoich szwagierek.
Westchnął ciężko, wspinając się ze swoją ukochaną, Myst Przepiękną, na
schody okazałego frontowego portyku jej poprzedniego domu. Ledwie postawili
stopę na schodach, kiedy usłyszał pierwszy wrzask.
Nie był zdumiony, już dawno przekonał się, że sama jego obecność
wystarcza, aby sprowokować wybuch w tym gnieździe walkirii.
Chociaż był Wyrozumiałym, często spotykał się z taką samą nienawiścią
jak wampiry Hordy, które, w odróżnieniu od niego, urodziły się potworami.
Rasa ta walczyła z walkiriami od pierwszych dni Tradycji. Prócz tego, że
wampiry zabijały krewniaczki jego oblubienicy, to członkowie Hordy często
łapali je i karmili się ich wyjątkową krwią.
Rozumiał nienawiść walkirii w stosunku do Hordy i jako Wyrozumiały
także ją czuł. Walczył z potworami od chwili, kiedy stał się wampirem. Ale to w
zasadzie nie miało dla nich znaczenia.
Kolejny krzyk, a po nim następne. Nikolai ciągle nie mógł się
przyzwyczaić do wrzasków swoich szwagierek. One uwielbiały wrzeszczeć. Ale
nawet kiedy były cicho, czuł na sobie ich gniew, spowodowany jego osobą.
Walkirie, kiedy były poruszone albo rozemocjonowane, ściągały błyskawice. A
w tej chwili ogród przypominał pole minowe, które ktoś zdetonował w jednej
chwili.
Liczne miedziane pręty wetknięte w grunt wokół dworu nie były w stanie
uziemić takiej ilości energii. Stare dęby otaczające domostwo dymiły chłostane
wstęgami wyładowań, tworząc zasłonę gęstszą od mgły.
Czy jest coś, co pachnie dziwaczniej niż palone porosty i mech?
Potrząsnął głową i spojrzał w górę, ale nie zobaczył gwiazd. Nie, niebo
przesłonięte było upiorami, które, opłacane przez walkirie, chroniły ich dom
przed intruzami. Bezcielesne potwory zawyły ze zdumienia, widząc jego twarz.
Nikolai nie miał do nich cierpliwości. Miesiąc temu, kiedy usiłował
przenieść się do Val Hall, aby odzyskać Myst, złapały go i odepchnęły na taką
odległość, że znalazł się w innym hrabstwie. Nic nie było w stanie pokonać tej
bariery.
Upiory, błyskawice, wrzaski, mgła - nic dziwnego, że inne stworzenia
Tradycji bały się dworu Val Hall prawie tak bardzo jak samych walkirii. Fakt,
że jego piękna żona pochodziła z tego szalonego miejsca, nieodmiennie go
zadziwiał.
Dzisiejszej nocy namówiła go, aby udał się z nią do dworu i poprosił Nix,
najstarszą walkirię obdarzoną darem jasnowidzenia, o pomoc w odnalezieniu
dwóch młodszych braci. W głębi ducha uważał, że to głupota. Nix, a raczej Nix
Bez Piątej Klepki, jak nazywały ją jej krewniaczki, rzadko miewała chwile
przytomności i jasności umysłu, w dodatku charakteryzowała się diabolicznym
poczuciem humoru. A Myst została ostrzeżona, że Nix ma dzisiaj paskudny
nastrój.
Tak naprawdę wszystkie walkirie, jakie miał okazję poznać, były nieco...
ekscentryczne. Nawet jego żona, Myst, myślała w sposób, którego nie
pojmował. A jeżeli Nix była najbardziej zwariowana z nich wszystkich...?
Ale musiał spróbować. Nie mógł już dłużej żyć w niepewności,
zastanawiając się, czy Sebastian i Conrad żyją, czy nie.
Kiedy po raz ostatni widział swoich młodszych braci, właśnie opuszczali
Blachmount jako świeżo przemienione wampiry. Obaj byli osłabieni i na wpół
obłąkani po przemianie. I chociaż minęły trzy stulecia, Nikolai nie miał złudzeń,
że któryś z nich wybaczył mu to, że ich przemienił.
On i Myst zapewnili sobie przejście w jedyny możliwy sposób. Walkiria
zaoferowała kosmyk swoich włosów, a jeden z upiorów schylił się po niego.
Upiory pobierały opłatę za ochronę właśnie w postaci włosów walkirii. Z
włosów tych plotły warkocze, które po osiągnięciu odpowiedniej długości
sprawiały, że wszystkie walkirie na krótki okres musiały podporządkować się
woli upiorów.
Kiedy Nicolai i jego żona znaleźli się w mrocznym wnętrzu dworu,
przeszli do supernowoczesnego pokoju telewizyjnego. Walkirie miały lekką
obsesję na punkcie kina, a właściwie na punkcie wszystkiego, co było
nowoczesne i szybko się zmieniało, nieważne czy była to technologia, slangowe
określenia, moda czy gry wideo.
Większość z nich zdołała się jakoś pogodzić z jego obecnością, choć nie
bez dąsów. A kiedy pomógł ocalić życie Emmaline, członkini ich kowenu,
pozwoliły mu ożenić się z Myst. Udało mu się nawet, chociaż nie bez uciekania
się do szantażu, uzyskać pozwolenie bywania w tym domu bez zaproszenia, co
w efekcie oznaczało, że był jedynym wampirem, który zobaczył wnętrze tego
legendarnego domostwa i przeżył.
Z pokoju telewizyjnego przeszli do klatki schodowej i wspięli się na
piętro. Myst opowiadała mu, że Val Hall przypomina brutalniejszą wersję
żeńskiego akademika, z nieustannymi kłótniami i podkradaniem sobie ubrań
włącznie. Zawsze mieszkało tu co najmniej dwadzieścia walkirii.
Zatrzymała się przed drzwiami, na których wypisano czerwoną farbą
Legowisko Nixie, Zapomnij o Psie, Strzeż się Nix. Myst przez chwilę
nasłuchiwała, a potem zapukała.
- Kto tam? - usłyszeli stłumione pytanie.
- Czy nie powinnaś tego wiedzieć? - zapytała Myst, obracając klamkę,
kiedy drzwi zostały otwarte.
Weszli do pokoju. Było w nim dość ciemno, tak samo jak w pozostałych
pomieszczeniach przez które szli wcześniej. Światło rzucał tylko ekran
komputera. Nix stała przed nimi; wyraz jej twarzy był nie do odczytania.
Sebastian przez stulecia cierpiał męki samotności: żadnego towarzystwa, rozmów i kontaktu fizycznego. A teraz, zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niego stała oszałamiająco piękna kobieta, śmiała i nieustraszona. Wyciągnął drżące ręce, chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. Ledwie powstrzymał dreszcz rozkoszy, kiedy poczuł dotyk jej pełnych piersi. - Powiedz mi, jak się nazywasz. - Jak się nazywam? - mruknęła nieobecnym głosem. - Nazywam się Kaderin - dodała zmysłowym tonem jak ze snów. Poczuł, jak zalewa go wszechogarniające ciepło. - Kaderin - powtórzył, ale to imię jakoś do niej nie pasowało. Kiedy spojrzał głęboko w jej ciemne oczy, zdał sobie sprawę, że jest za zimne, zbyt formalne, by określić tę istotę, którą trzymał w ramionach. - Katja - szepnął chrapliwie i ze zdumieniem odkrył, że nieświadomie gładzi kciukiem jej dolną wargę. Tak bardzo pragnął ją pocałować. - Katja, ja... - zaczął znów chrapliwym, urywanym głosem - muszę... muszę cię pocałować. Kiedy to usłyszała, jej ciemnoorzechowe oczy zmieniły się w płynne srebro. - Kiedyś uwielbiałam być całowana - szepnęła najwyraźniej zaskoczona tym odkryciem. Drobnymi ramionami oplotła jego barki i desperacko ścisnęła. - Wampirze, proszę - spojrzała w górę na jego usta i oblizała wargi. - Niech to będzie warte...
Prolog Dwór Blachmount, Estonia Wrzesień 1709 Dwóch z moich braci nie żyje, pomyślał Sebastian. Leżał na podłodze i patrzył na nich w górę, usiłując nie skręcać się z bólu. Albo są na wpół martwi. Wiedział jedynie, że wrócili z frontu... inni. Każdy żołnierz wracał odmieniony przez okrucieństwa wojny - on również - ale jego bracia naprawdę się zmienili. Nikolai, najstarszy, i Murdoch, drugi w kolejności, nareszcie wrócili z granicy rosyjsko-estońskiej. Chociaż Sebastianowi trudno było w to uwierzyć, najwyraźniej opuścili wojsko, mimo że wojenna pożoga wciąż niszczyła te dwa kraje. Na zewnątrz szalała nawałnica, która nadciągnęła znad Morza Bałtyckiego, i dwaj bracia wjechali do dworu Blachmount w strugach deszczu. Nie zdjęli przemoczonych płaszczy i kapeluszy. Nie zamknęli za sobą drzwi. Stali bez ruchu, jakby ogłuszeni. Patrzyli na rzeź; w głównym holu konali członkowie ich rodziny. Ojciec i cztery siostry umierali z powodu zarazy. Sebastian i ich najmłodszy brat Conrad, którzy zostali pokonani w walce i wykrwawiali się z powodu zadanych im ran, także tu leżeli. Sebastian ciągle jeszcze był przytomny. Pozostali, dzięki niebiosom, stracili już świadomość, chociaż Conrad wciąż pojękiwał z bólu. Nikolai odesłał dwóch najmłodszych braci do domu zaledwie kilka tygodni temu. Chciał ich chronić. A teraz umierali. Rodowa siedziba Wrothów, dwór Blachmount, okazała się zbyt dużą pokusą dla dezerterów z rosyjskiego wojska, by nie próbowali go złupić. Poprzedniej nocy żołdacy zaatakowali dwór w poszukiwaniu bogactw, które podobno się tu znajdowały, oraz żywności. Sebastian i Conrad, którzy dzielnie bronili domostwa przed tuzinami napastników, zostali pokonani i odnieśli poważne rany... ale nie zostali zabici. Reszta rodziny nie ucierpiała z ręki żołdaków. Bracia powstrzymywali ich na tyle długo, aby żołnierze zorientowali się, że w domu panuje zaraza. Uciekli, porzucając miecze... Nikolai stanął nad Sebastianem, a woda kapiąca z jego płaszcza mieszała się z krwią brata, krzepnącą na podłodze. Spojrzał na Sebastiana tak surowo, że ten przez chwilę miał wrażenie, iż Nicolai jest zdegustowany porażką młodszego rodzeństwa... tak jak on sam był zdegustowany. A Nikolai nie rozumiał nawet połowy. Sebastian za to wiedział lepiej, wiedział, że Nikolai poradzi sobie z tym ciężarem, tak jak z innymi, które dźwiga na swoich barkach. Sebastian zawsze był bardzo blisko ze swoim najstarszym bratem i mógł niemal usłyszeć jego
myśli, tak jakby były jego własnymi: Jak mogę mieć nadzieję obronić swój kraj, jeżeli nie potrafię ustrzec krwi z mojej krwi i kości z moich kości? Niestety ich ojczyzna, Estonia, była w równie rozpaczliwej sytuacji, co jego rodzina. Rosyjscy żołnierze kradli zapasy na przednówku, a potem palili zasiewy i posypywali solą ziemię. Na polach nie rosły nawet chwasty i wieś głodowała. Słabych i podatnych na choroby ludzi zaraza szybko pokonywała. Gdy otrząsnęli się z szoku, Nikolai i Murdoch odstąpili na bok i zaczęli rozmawiać ściszonymi, chrapliwymi głosami, pokazując to na ojca, to na siostry, wyraźnie o czymś dyskutując. Najwidoczniej nie brali pod uwagę nieprzytomnego Conrada ani Sebastiana. Czy los młodszych braci został już przypieczętowany? Nawet trawiony bólem i gorączką, Sebastian rozumiał, że najstarsi bracia zostali w jakiś sposób odmienieni... zmienieni w coś, czego jego osłabiony cierpieniem umysł nie mógł pojąć. Ich zęby były inne... kły stały się dłuższe. Bracia odsłaniali je, w gniewie lub strachu. Ich oczy były czarne, a jednak lśniły w półmroku pomieszczenia. Jako chłopiec, Sebastian słuchał opowieści dziadka o diabłach, które miały długie kły i mieszkały na blisko położonych bagnach. Wampiry. Potrafiły rozpłynąć się w powietrzu, a potem zmaterializować, kiedy tylko zechciały. Przemieszczały się w ten sposób z łatwością. Sebastian zorientował się, że za otwartymi drzwiami, nie widać dyszących ciężko koni o spienionych pyskach. Porywały dzieci i wysysały krew. Karmiły się ludźmi jak bydłem. A nawet gorzej - zmieniały ludzi w sobie podobnych. Sebastian wiedział, że jego bracia należą teraz do tych przeklętych demonów... i obawiał się, że zamierzają niebawem splugawić w ten sam sposób całą ich rodzinę. - Nie róbcie tego - szepnął. Nikolai usłyszał go, mimo że stał w odległym kącie holu, i natychmiast do niego podszedł. Klęknął przy nim i zapytał: - Wiesz, czym teraz jesteśmy? Sebastian pokiwał słabo głową, patrząc z niedowierzaniem w czarne źrenice brata. - I podejrzewam, że... - wyszeptał urywanym głosem. - Wiem, co zamierzacie. - Zmienimy cię i całą rodzinę, tak samo jak my się zmieniliśmy. - Ja tego nie chcę - powiedział Sebastian. - Nie zgodzę się na to. - Musisz, bracie - mruknął Nikolai. Czy jego niesamowite oczy naprawdę się jarzyły? - W przeciwnym razie umrzesz tej nocy. - W porządku - sapnął Sebastian. - Od dawna życie już mnie nuży. A teraz, kiedy dziewczynki umierają... - Je też spróbujemy przemienić.
- Nie ośmielicie się! - krzyknął Sebastian. Murdoch spojrzał na Nikolaia z ukosa, ale starszy brat pokręcił głową. - Podnieś go - powiedział głosem twardym niczym stal, takim samym, jakiego używał jako generał w armii. - Będzie pił. Chociaż Sebastian walczył, cały czas klnąc, Murdoch zdołał go posadzić. Z rany na brzuchu trysnęła krew. Nikolai skrzywił się, widząc to, ale jednym ruchem rozerwał sobie żyły na nadgarstku. - Uszanuj moją wolę, Nikolai - jęknął Sebastian z desperacją w głosie. Użył ostatnich zapasów sił i złapał brata za ramię, aby odsunąć jego nadgarstek. - Nie zmuszaj nas do tego. Życie to nie wszystko. - Często się o to spierali w przeszłości. Nikolai zawsze uważał, że najważniejsze jest przetrwanie; Sebastian wierzył, że lepiej zginąć niż żyć bez honoru. Nikolai milczał, wpatrując się w twarz Sebastiana, kiedy rozważał jego słowa. W końcu się odezwał: - Nie mogę... nie chcę patrzeć, jak umierasz. - Jego głos był niski i chrapliwy; zdawało się, że ledwie panuje nad emocjami. - Robisz to dla siebie - powiedział Sebastian słabym głosem, tracąc ostatki sił. - Nie dla nas. Skazujesz nas na piekło, aby ukoić własne sumienie. Nie mógł pozwolić, aby krew Nikolaia dotknęła jego ust. - Nie... niech cię diabli, nie! Ale zmusili go do otwarcia ust, wlali do wnętrza gorącą krew i siłą zacisnęli wargi tak, że musiał w końcu przełknąć. Ciągle go trzymali, kiedy odetchnął po raz ostatni i stracił przytomność.
Rozdział 1 Zamek Gornyj, Rosja Teraźniejszość Po raz drugi w swoim życiu Kaderin Zimne Serce zawahała się, zabijając wampira. W ostatnim momencie, kiedy ciche, śmiertelne ostrze miało uderzyć w szyję ofiary, powstrzymała miecz... ponieważ wampir ukrył twarz w dłoniach. Zobaczyła, jak jego potężne ciało sztywnieje. Jako wampir mógł z łatwością przenieść się, zniknąć z jej zasięgu. Zamiast tego uniósł głowę i spojrzał na nią ciemnoszarymi oczyma o barwie rozpętującej się nawałnicy. Co dziwne, nie miały w sobie ani krzty czerwieni, która była znakiem wiecznego łaknienia krwi. To oznaczało, że wampir nigdy jeszcze nikogo nie zabił, wysysając całą krew. Jeszcze nie. Spojrzał na nią błagalnie i nagle zdała sobie sprawę, że on pragnie śmierci. Pragnie, aby zakończyła jego żywot, zrealizowała zamiar, z jakim przybyła do tego walącego się zamczyska. Podążała za nim bezszelestnie, pragnęła walki z bezdusznym drapieżnikiem. Kaderin była w Szkocji, wraz z innymi walkiriami, kiedy otrzymała wiadomość o wampirze, który zajął zamek i terroryzuje miasteczko w Rosji. Z rozkoszą zgłosiła się na ochotnika, by zabić tę pijawkę. Wśród walkirii tworzących jej kowen, cieszyła się sławą najzręczniejszego zabójcy. Poświęciła życie tropieniu i zabijaniu wampirów. W Szkocji, zanim wezwano ją do Rosji, zabiła trzy. A więc dlaczego teraz się waha? Dlaczego nie zadała ciosu? Przecież ten wampir to zaledwie jedna spośród tysięcy jej ofiar, jego kły zawisną na sznurze wraz z resztą bogatej kolekcji. Kiedy ostatnim razem się zawahała, skończyło się to wielką tragedią, która na zawsze złamała jej serce. - Na co czekasz? - zapytał wampir głębokim, grobowym tonem. Zdawał się być zaskoczony własnymi słowami. Nie wiem dlaczego. Niezwykłe, fizyczne doznanie wytrąciło ją z równowagi. Żołądek zacisnął się w supeł. Z trudem łapała oddech, jakby wokół jej klatki piersiowej zacisnęła się żelazna obręcz. Nie mam pojęcia dlaczego. Na zewnątrz wył wiatr, szalejąc na zboczach gór. Zawodził jękliwie w wysokiej, mrocznej komnacie wampirzego zamku. Niewidoczne szpary w murach wpuszczały do wnętrza chłód poranka. Potwór wstał i wyprostował się, był niezwykle wysoki. Ostrze jej miecza odbiło blask płomieni stojących nieopodal świec, oświetlając jego oblicze. Wampir miał poważną, pociągłą twarz o surowych rysach, z pewnością inne kobiety uznałyby ją za atrakcyjną. Jego czarna koszula, teraz rozdarta i pozbawiona guzików, odsłaniała umięśniony tors. Znoszone dżinsy opadły nisko
na wąskiej talii. Wiatr poruszał połami koszuli, mierzwił jego gęste, czarne włosy. Bardzo przystojny. Jak wielu innych z jego rodzaju, których zabiłam. Zogniskował wzrok na końcu jej miecza. A potem, jakby zapomniał o grożącym mu niebezpieczeństwie, popatrzył jej w twarz; długo wodził po niej wzrokiem. Wyraźnie mu się spodobała, co wprawiło Kaderin w lekkie zakłopotanie. Ścisnęła mocniej rękojeść miecza. Nigdy wcześniej jej się to nie przydarzyło. Jej miecz, perfekcyjnie naostrzony diamentowym pilnikiem, przecinał mięśnie i kości niemal bez wysiłku. Ostrze idealnie podążało za ruchami jej rozluźnionego nadgarstka, jakby broń stanowiła przedłużenie jej ręki. Nigdy nie musiała poprawiać uchwytu. Zetnij mu łeb. Jednego wampira mniej. Jeden krok bliżej do eksterminacji całej wynaturzonej rasy. - Jak się nazywasz? - starannie wymawiał słowa, jak arystokrata, ale akcent był znajomy. Estoński. Chociaż Estonia graniczyła z Rosją na zachodzie i jej mieszkańcy uważani byli za nordycki odłam Rosjan, Kaderin poznała różnicę i zastanowiła się przelotnie, co on robi tutaj, tak daleko od własnego kraju. Przechyliła głowę na bok. - Po co chcesz to wiedzieć? - Chciałbym poznać imię kobiety, która uwolni mnie od tego. On chciał umrzeć. Przez całe swoje życie od jego pobratymców zaznała tylko cierpienia i ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było wyświadczanie przysługi wampirowi. - Zakładasz więc, że cię zabiję? - A nie? - Jego usta skrzywiły się w lekkim, ale smutnym uśmiechu. Znów zacisnęła dłoń na rękojeści. Zrobi to. Oczywiście, że tak. Żyła tylko po to, aby zabijać. Nie obchodzi jej, że jego oczy nie są czerwone. W końcu napije się krwi od kogoś, kto z tego powodu umrze i jego oczy się zmienią. Zawsze tak było. Wampir obszedł stos oprawionych w skórę książek - w pomieszczeniu znajdowały się ich setki; miały rosyjskie i, tak, estońskie tytuły - i oparł swoje potężne ciało o popękaną ścianę. Naprawdę nie zamierzał się bronić. - Zanim mnie zabijesz, powiedz coś jeszcze. Twój głos jest piękny. Tak samo jak twoja twarz. Przełknęła głośno i poczuła, że jej policzki zaczynają płonąć. - Kto jest twoim sprzymierzeńcem...? - Jej głos zamarł, kiedy zobaczyła, że wampir zamyka oczy, jakby słuchanie jej sprawiało mu niewysłowioną rozkosz. - Wyrozumiali? Na te słowa otworzył oczy. Były pełne gniewu. - Nie trzymam z nikim. A już na pewno nie z nimi. - Ale przecież kiedyś byłeś człowiekiem, prawda? - Wyrozumiali byli armią, czy też zakonem, zmienionych ludzi. Nie uznawali picia krwi
bezpośrednio od żywej istoty, ponieważ sądzili, że to właśnie rozbudza w wampirze żądzę krwi. Postępując w ten sposób, pragnęli ustrzec się przed upodobnieniem do szalonych wampirów należących do Hordy. Walkirie jednakże nie do końca wierzyły, że im się uda. - Tak, ale Wyrozumiali mnie nie interesują. A ty? Ty też nie jesteś człowiekiem, prawda? Zignorowała jego pytanie. - Czego szukasz w tej okolicy? - zapytała. - Wieśniacy są przerażeni twoją obecnością. - Zdobyłem to domostwo jako łup wojenny i jestem jego prawnym właścicielem, a więc tu mieszkam. I nigdy nie zrobiłem im żadnej krzywdy. - Odwrócił się i mruknął pod nosem: - Chciałbym, żeby się mnie tak strasznie nie bali. Kaderin powinna szybko zakończyć tę sprawę. Zaledwie trzy dni dzieliły ją od Talismans Hie, rajdu nieśmiertelnych, w którym miała brać udział. Była to bardzo niebezpieczna, przeznaczona dla istot Tradycji wersja Niesamowitego wyścigu. Poza polowaniem na wampiry, rajd był jedyną rzeczą, dla której warto było żyć. Kaderin musiała zająć się sprawami transportu i uzupełnić zapasy. A jednak mimo to kontynuowała rozmowę. - Powiedzieli mi, że mieszkasz tu sam. Spojrzał na nią i nieznacznie skinął głową. Wyczuła, że wprawiła go tym pytaniem w zakłopotanie, tak jakby żałował, że nie ma z nim jego rodziny. - Jak długo? Wzruszył umięśnionymi ramionami, udając obojętność. - Kilkaset lat. Żył sam przez tak długi czas? - Mieszkańcy doliny posłali po mnie - powiedziała, jakby musiała mu się tłumaczyć. W małej wiosce zamieszkiwały istoty należące do Tradycji. Była to populacja nieśmiertelnych i mitycznych istot kryjących się tu przed zwykłymi ludźmi. Wielu z nich ciągle oddawało cześć walkiriom i płaciło trybut, ale Kaderin nie dlatego postanowiła wysłuchać ich prośby i udać się w to zapomniane miejsce. Trawiła ją żądza mordu; zamordowanie nawet jednego wampira warte było podróży. - Prosili mnie, żebym cię zabiła. - A więc czekam. - Dlaczego sam się nie zabijesz, skoro tego pragniesz? - zapytała. - To... skomplikowane. Ale dzięki tobie nie będę musiał się tym martwić. Wiem, że jesteś doskonałą wojowniczką... - Skąd wiesz, kim jestem? Ruchem głowy wskazał jej miecz. - Byłem kiedyś żołnierzem, a twoja niesamowita broń mówi sama za siebie.
Miecz był jedyną rzeczą w jej życiu, z której była dumna... Jedyną, jaka jej została... Jedyną, której nie mogła stracić. A on dostrzegł wyjątkowość tej broni. Podszedł bliżej i zniżył głos. - Zadaj cios, kimkolwiek jesteś. Wiedz, że zabicie mnie nie obciąży twego sumienia. Nie ma powodu czekać dłużej. Tak jakby to była kwestia sumienia! Ale nie o to chodziło. To nie mógł być powód... Ona nie miała sumienia. Żadnych uczuć, żadnych emocji. Jej serce było zimne. Po tragedii, która ją dotknęła, modliła się o wybawienie od uczuć, błagała o to, aby żal i poczucie winy nigdy już jej nie nękały. Jakaś tajemnicza siła odpowiedziała na jej błagania i sprawiła, że jej serce zamieniło się w kamień. Kaderin już więcej nie cierpiała, ale nie czuła także pożądania, złości ani radości. Nic nie stało pomiędzy nią a ofiarą. Była doskonałym zabójcą. Była nim przez tysiąc lat, przez połowę swego nieśmiertelnego życia. - Słyszałaś to? - zapytał nagle. Oczy, które przed chwilą błagały o śmierć, zwęziły się w dwie szparki. - Jesteś tu sama? Uniosła brew. - Nie potrzebuję niczyjej pomocy. A już szczególnie nie wtedy, kiedy muszę sobie poradzić z jednym wampirem - dodała nieobecnym głosem. Dziwne, ale znów zapatrzyła się na jego piękne ciało... Wyrzeźbiona klatka piersiowa, twardy i płaski brzuch, kępka włosów znikających pod paskiem spodni. Wyobraziła sobie, jak przeciąga palcem zakończonym ostrym szponem po gładkiej skórze, a jego umięśnione ciało napręża się i drży w odpowiedzi. Te myśli sprawiły, że poczuła się nieswojo. Zapragnęła odgarnąć włosy z karku i pozwolić zimnej bryzie nieco go ochłodzić... Wampir odchrząknął. Kiedy szybko wróciła spojrzeniem na jego twarz, uniósł brwi. Złapana na pożądliwym gapieniu się na ofiarę! Cóż za wstyd! Co się ze mną dzieje? Jej seksualne potrzeby były zapewne jeszcze mniejsze niż tego żywego trupa, który stał przed nią. Otrząsnęła się i zmusiła do przypomnienia sobie, co się stało, kiedy ostatni raz się zawahała. Na polu walki, wieki temu, oszczędziła i wypuściła jednego z jego ziomków. Młodego wampira, który błagał o życie. Jednakże młodzieniec najwyraźniej wzgardził jej miłosierdziem. Natychmiast odnalazł jej dwie siostry walczące na nizinie poniżej. Zaalarmowana wrzaskiem innej walkirii, Kaderin pobiegła w dół zbocza, potykając się o ciała zarówno żywych, jak i martwych. Kiedy dotarła do swoich sióstr, wampir właśnie zadawał śmiertelny cios. Młodsza z nich, Rika, została wzięta przez zaskoczenie, ponieważ skupiła się na nadbiegającej w panice Kaderin. Wampir uśmiechał się, kiedy ta, zrozpaczona, upadła na kolana.
Zabił jej siostry z brutalnością i dużą wprawą, które od tamtej pory cechowały także działania Kaderin. Chciałaby móc powiedzieć, że zabiła go od razu, ale nie, przez jakiś czas utrzymywała go przy życiu. A więc dlaczego teraz zamierza popełnić ten sam błąd? Nie, nie popełni go. Nie zignoruje lekcji, jakiej udzieliło jej życie. Zbyt wiele za nią zapłaciła. Im szybciej się z tym uporam, tym prędzej będę mogła zająć się przygotowaniami do wyścigu. Skrzyżowała ramiona na piersi, utwierdzając się w tej decyzji. Wszystko tkwi w głowie. Kaderin oczyma duszy widziała błysk miecza, wiedziała, jak uderzyć, by ściąć głowę jednym ruchem, ale nie zrzucić jej z barków od razu. Tak było czyściej. Co było istotne. Nie miała zbyt wielu rzeczy na zmianę w swojej walizce.
Rozdział 2 Jako młody mężczyzna, Sebastian Wroth pożądał wielu rzeczy, a ponieważ dorastał otoczony dużą, wspierającą go i zamożną rodziną, uważał, że to wszystko po prostu mu się należy. W przyszłości pragnął także założyć rodzinę, dom pełen radości i miłości. A ponad wszystko tęsknił za żoną, za kobietą, która będzie należała tylko do niego. I wstydził się przyznać przed Kaderin, że niczego z tego nie udało mu się zdobyć. Ale w tej chwili Sebastian pragnął tylko jednego - chociaż przez jedną jeszcze chwilę patrzeć na tę fascynującą istotę. Na początku myślał, że to anioł zesłany po to, aby go uwolnić. Wyglądała jak anioł. Jej długie, skręcone w grube loki włosy były tak jasne, że w świetle świec wydawały się prawie białe. Jej oczy, ciemne niczym ziarna kawy, okolone gęstymi, czarnymi rzęsami, kontrastowały z jasnymi włosami i czerwonymi jak wino wargami. Jej skóra o złotawym odcieniu była bez skazy, a rysy delikatne, ale wyraziste. Wyglądała tak subtelnie i krucho, a jednak z wprawą dzierżyła w dłoniach zabójczą broń. Obosieczny miecz z podkrzyżem, nienaostrzoną strefą tuż powyżej gardy. Ktoś biegły w posługiwaniu się tą bronią mógł owinąć palec wokół gardy, aby lepiej kontrolować miecz. Najwyraźniej kobieta nosiła tę broń nie dla ozdoby. Ponadto nie był to miecz do walki w bitwie. Ta istota miała w ręku ostrze służące do zadawania szybkiej, cichej śmierci. Fascynujące. Anioł śmierci. To, że właśnie jej twarz zobaczy jako ostatnią rzecz na tej ziemi, uważał za niezasłużone błogosławieństwo. Tak, myślał, że pochodzi od bogów... do chwili, kiedy jej gorące spojrzenie nie przesunęło się niżej i zdał sobie sprawę, że jest kobietą z krwi i kości. Przeklął swoje bezużyteczne, martwe ciało. Jako przemieniony człowiek nie oddychał, jego serce nie biło, nie czuł pożądania. Nie mógł jej posiąść, nawet jeżeli czuł... myślał raczej, że jej piękno mogłoby go rozbudzić. Brak przyjemności z fizycznego zbliżenia nigdy wcześniej go nie martwił. Jako człowiek nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w tej materii - była wojna, panował głód, myślał tylko o tym, żeby przeżyć. Nie miał czasu ani chęci, aby spoglądać na kobietę w ten sposób. Aż do teraz. Nigdy nie pociągały go drobne kobiety, ponieważ wiedział, że jeżeli nawet zdołałby jakąś zaciągnąć do łóżka, mógłby sprawić jej ból. Ale teraz było inaczej. Patrzył na tę eteryczną, najdelikatniejszą jaką kiedykolwiek widział istotę, i zastanawiał się, jakby to było, gdyby złapał ją na ręce, zaniósł do łóżka i zaczął powoli rozbierać. Oczami wyobraźni widział, jak jego wielkie dłonie głaszczą i pieszczą jej drobne ciało.
Spojrzał na jej smukłą szyję, a potem zjechał niżej na sterczące, pełne piersi niemal rozsadzające ciemną bluzę. No, ta część jej ciała nie była drobna i eteryczna. Zapragnął całować te piersi, zanurzyć w nich twarz... - Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? - zapytała urywanym, lekko zadyszanym głosem, cofając się o krok. - Czyż nie mogę cię podziwiać? - On, co zdumiewające, postąpił krok naprzód. Skąd się to brało? Zawsze był nieśmiały i niepewny w kobiecym towarzystwie. W przeszłości, gdyby złapał się na takim zachowaniu, szybko odwróciłby głowę i opuścił pomieszczenie, mamrocząc przeprosiny. Może w końcu odnalazł wolność w obliczu nieuchronnej i bliskiej śmierci. Ale przecież nigdy tak się nie gapił, nigdy nie pragnął niczego tak bardzo, jak tej drobnej kobiety z pełnymi piersiami. - Czy mogę mieć ostatnie życzenie przed śmiercią? - Znam to męskie spojrzenie. - Jej głos był pełen zmysłowości. Głos ze snów. Czuł się tak, jakby ten głos przenikał do najdalszych zakamarków jego duszy. - To nie jest tylko podziw. Nie, w tej chwili myślał, że niczego bardziej nie pragnie, jak rozerwać jej koszulę, przyszpilić jej dłonie do podłogi i ssać twardniejące brodawki jej piersi, aż doprowadzi ją do orgazmu. Trzymać ją mocno za ramiona i lizać... - Jak śmiesz tak ze mną pogrywać, wampirze! - Co masz na myśli? - Spojrzał jej w oczy. Przyjrzała się badawczo jego twarzy, jakby chciała odczytać jego myśli. Czy była w stanie odkryć, co dzieje się w jego głowie? Że w jednej chwili wizję delikatnych pieszczot zastąpiło pragnienie rzucenia jej na ziemię i przygniecenia własnym ciałem? Co się ze mną dzieje? - Wiem, że nie jesteś w stanie poczuć tego... tego... - przerwała i sapnęła ze złości. - Nie możesz czuć tego, co najwyraźniej udajesz. To niemożliwe, chyba że... - zachłysnęła się nagle - twoje oczy... robią się czarne. Czarne? Oczy jego braci także robiły się czarne, kiedy targały nimi silne emocje. Nie wiedział, że z nim dzieje się podobnie. Czy to dlatego, że nigdy tak naprawdę nie doznawał tak silnych uczuć jak teraz, kiedy pożądał tej tajemniczej istoty? Czuł, że zginie, jeżeli nie zaspokoi tego pragnienia... Niespodziewana eksplozja sprawiła, że odwrócił głowę. Cały się spiął. - Co to było? Rozejrzała się, zaniepokojona. - O czym ty mówisz? - zapytała gniewnie. - Nie słyszałaś tego? - Jeszcze jeden wybuch i zamek zawali się jak domek z kart. Musiał ją stąd zabrać, nawet jeżeli na zewnątrz był już dzień. Nagła potrzeba chronienia jej za wszelką cenę stała się nie do zniesienia. - Nie! - Szeroko otworzyła oczy, nagle przestraszona. - To się nie dzieje! - Odsunęła się od niego zwinnym ruchem, jakby był wężem gotowym, by zaatakować.
Kolejna eksplozja. Przeniósł się i zmaterializował tuż przed nią. Jej miecz zmienił się w rozmazaną srebrną smugę. Złapał ją za nadgarstek, ale usiłowała się wyrwać. Chryste, była naprawdę silna, ale on także wydawał się silniejszy niż zazwyczaj, potężniejszy, niż mógł sobie kiedykolwiek wyobrazić. - Nie chcę cię skrzywdzić. - Wytrącił jej broń z ręki i odrzucił na niskie posłanie. - Nie walcz ze mną. Sufit zaraz się zawali... - Nie... Nie! - Patrzyła na jego pierś... na jego serce... z czystym przerażeniem. - Nie jestem twoją... oblubienicą. Oblubienicą? Opadła mu szczęka. Przypomniał sobie, jak bracia tłumaczyli mu, że kiedyś odnajdzie swoją oblubienicę, swoją żonę na wieczność, ona go ożywi. Dzięki niej znów zacznie oddychać, jego ciało ponownie obudzi się do życia. Zawsze sądził, że oszukują go, aby złagodzić gorycz tego, co mu uczynili. Ale jednak to musiała być prawda. Dźwięk, który go wcześniej zaniepokoił, dobiegał z jego wnętrza. To jego serce zabiło po raz pierwszy od chwili, kiedy został zmieniony w wampira. Poderwał się na nogi, oddychając spazmatycznie, wreszcie po trzystu latach powietrze wypełniło jego płuca. Serce biło coraz mocniej, szybciej, poczuł, że jego penis twardnieje, pulsuje zgodnie z uderzeniami krwi. Jego żyły wypełniły się krwią i płynącą wraz z nią czystą przyjemnością. Odnalazł swoją oblubienicę - jedyną kobietę, która miała należeć do niego przez całą wieczność - w istocie, która stała tuż przed nim. A jego ciało obudziło się na jej widok. - Czy wiesz, co się ze mną dzieje? - zapytał. Przełknęła ślinę i odsunęła się jeszcze od niego. - Zmieniasz się. - Ściągnęła jasne brwi i dodała ledwie słyszalnym szeptem: - Dla... dla mnie. - Tak. Dla ciebie. - Podszedł do niej i musiała unieść głowę, żeby spojrzeć na niego. - Wybacz mi. Gdybym wiedział, że opowieści są prawdziwe, szukałbym cię. Znalazłbym cię, jakoś... - Nie... - Zachwiała się i wyciągnął rękę, żeby ją podtrzymać. Zadrżała, ale nie strąciła z ramienia jego dłoni. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie tylko on się zmienia. Ona także. Zdawało mu się, że dostrzegł w jej oczach srebrzysty błysk. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. - Dlaczego płaczesz? - Kiedy był śmiertelny, kobiece łzy zawsze go poruszały. Ale teraz, kiedy widział, jak płacze jego oblubienica, poczuł, jakby tysiąc noży wbiło się w jego ciało. Odgarnął jej włosy i zachłysnął się nagle, nieprzywykły do oddychania. Miała spiczaste uszy. Kiedy przyjrzał się bliżej jej twarzy, zobaczył malutkie kły. Sebastian nie wiedział, czym była i tak naprawdę nie obchodziło go to. - Proszę, nie płacz.
- Ja nigdy nie płaczę - szepnęła. Skrzywiła się lekko, ocierając policzek wierzchem dłoni i kiedy dostrzegła wilgotny ślad, otworzyła usta ze zdumienia. Patrzyła to na mokrą skórę, to na ostre paznokcie, które wyglądały bardziej jak elegancko przycięte szpony. Uniosła głowę i znów spojrzała na niego, przełykając ślinę, jakby wystraszona. - Powiedz mi, dlaczego jesteś smutna. - Nagle zyskał w życiu cel. Musiał ją chronić, dbać o nią i niszczyć to, co mogłoby jej zagrozić. - Pozwól mi sobie pomóc, ukochana. - Nie jestem twoją oblubienicą. Nigdy nią nie będę. Nigdy... - Ale sprawiłaś, że moje serce zabiło. - A ty sprawiłeś, że coś poczułam - syknęła w odpowiedzi. Nie rozumiał znaczenia jej słów ani jej reakcji. Przez kilka następnych minut patrzył na nią milczeniu, ucząc się na pamięć jej rysów... zapamiętując firany gęstych rzęs, pełne, czerwone wargi. Jej oczy błyszczały od targających nią emocji, emocji, które najwyraźniej sprawiały jej ból. Cała się trzęsła. Nagle, tak samo szybko jak zaczęła, przestała płakać. A potem uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego, aż zabolało go serce. Jej oczy były radosne, kuszące. Nigdy jeszcze, w całym jego życiu, nic tak bardzo go nie poruszyło. Zastanawiał się, jak długo będzie w stanie się powstrzymać. Ale jej uśmiech zniknął zbyt szybko. Zadrżała gwałtownie i oparła czoło o jego pierś. W momencie, w którym nie mógł już dłużej skrywać przed nią bolesnej erekcji, uniosła twarz i jej nastrój zmienił się po raz kolejny. Na delikatną skórę policzków wypełzł rumieniec, lekko rozchyliła wargi. Zacisnęła palce na jego ramionach. Popatrzyła przeciągle na jego usta i oblizała językiem dolną wargę. Bez trudu mógł odczytać jej myśli w tej chwili. Była... podniecona. Przez niego. Nie rozumiał, co się z nią dzieje... ani z nim. Otworzył szerzej oczy, a po chwili, kiedy objęła go za szyję delikatnymi ramionami, przymknął powieki. Mogę jej dotknąć... A ona zaakceptuje ten dotyk... Jego penis nigdy jeszcze nie był taki twardy. Tak bardzo pragnął zatopić się w niej, że oddałby za to wszystko. Przechyliła głowę, wciąż patrząc na jego usta. - Tak mi tego brakuje... - mruknęła namiętnym głosem. Nie miał czasu, aby zastanowić się nad jej słowami, ponieważ nagle napięła ramiona i przyciągnęła go do siebie. Jęknął, kiedy poczuł dotyk jej piersi. Były tak pełne, tak miękkie... Wiedział, że będą doskonale pasowały do jego dłoni. Chryste, przez stulecia cierpiał męki samotności: żadnego towarzystwa, rozmów, żadnego fizycznego kontaktu. A teraz czuł przy sobie swoją oblubienicę, miękką i uległą, trzymał ją w ramionach. Lękał się, że to tylko sen. Zanim stracił panowanie nad sobą, położył dłonie na jej talii i przyciągnął ją mocniej do siebie. - Powiedz mi, jak się nazywasz.
- Jak się nazywam? - mruknęła nieobecnym głosem. - Nazywam się Kaderin. - Kaderin - powtórzył, ale to imię jakoś do niej nie pasowało. Kiedy spojrzał głęboko w jej błyszczące oczy, zdał sobie sprawę, że jest za zimne, zbyt formalne, aby określić tę istotę, którą trzymał w ramionach. - Katja - szepnął chrapliwie i ze zdumieniem odkrył, że nieświadomie gładzi kciukiem jej dolną wargę. Tak bardzo pragnął ją pocałować. - Katja, ja... - zaczął znów chrapliwym, urywanym głosem; przełknął ślinę, żeby móc mówić dalej. - Muszę... muszę cię pocałować. Kiedy to usłyszała, jej ciemnoorzechowe oczy zmieniły się w płynne srebro. Wydawało mu się, że zapadła w jakiś trans. Był na tyle przytomny, żeby zauważyć tę dziwną reakcję, ale jej pełne, czerwone usta błyszczały, przyzywając go. - Kiedyś uwielbiałam być całowana - szepnęła, najwyraźniej zaskoczona tym odkryciem. Jej oddech stał się urywany. Czy mógł się temu oprzeć? Położył drżącą dłoń na jej karku, chcąc przyciągnąć ją do siebie. Z pewnością była na tyle silna, aby stawić mu czoła... Przecież była wojowniczką i szybko sobie z nim poradzi, jeżeli zada jej ból. Z jakiegoś powodu wyczuł, że nie poprzestanie na łzawym spojrzeniu skrzywdzonego dziecka, jakie obserwował niegdyś u dam, którym niechcący nadepnął na palec w tańcu albo na które wpadł na ulicy, nieostrożnie wybiegając zza rogu. To spojrzenie zawsze sprawiało, że czuł się fatalnie. - Wampirze, proszę - mruknęła. - Niech to będzie warte... Niech będzie... Jęknął, kiedy ich usta się zetknęły. Czuł, jakby na jego skórze tańczyły wyładowania elektryczne. Oderwał się od niej. - O, Boże. - Nic nigdy nie wydawało mu się tak potężne, tak właściwe, jak ten pocałunek. Na jej twarzy malowało się jeszcze większe pożądanie. Gdyby warunkiem przeżycia tej jednej chwili była zmiana w wampira, czy zgodziłby się ponownie na takie cierpienie? Kiedy ponownie ją pocałował, z początku lekko, jęknęła, z wargami tuż przy jego ustach: - Więcej. Objął ją mocniej silnymi ramionami, ale w ostatniej chwili się opamiętał. Nie, głupcze... Rozluźnił uścisk. Natychmiast poczuł, jak jej szpony wbijają się w jego ramiona. Zadrżał. - Nie powstrzymuj się. Pragnę więcej. Chciała więcej, chciała, aby dał jej to, czego potrzebowała. Ponieważ ona należała do... niego. Kiedy wreszcie to do niego dotarło, zniknęły jego zahamowania. W chwili trwającej tyle co uderzenie serca zyskał kobietę na całe życie. Zapragnął ryknąć triumfalnie. Czuł jej szpony, wbijające się w jego ciało... Tak jakby obawiała się, że ucieknie. Ekstaza. Ona mnie potrzebuje. - Pocałuj mnie jeszcze raz, wampirze. Jeżeli przestaniesz, zabiję cię.
Nie mógł powstrzymać triumfalnego uśmiechu. Kobieta, która mu groziła, że go zabije gdyby przestał ją całować? Zrobił więc, jak mu kazała, smakując jej, bawiąc się jej językiem, całując zachłannie, gorąco, niepowstrzymanie. Każdy ruch jego języka miał swoje odbicie w gwałtownym ruchu jej bioder napierających na niego. Pocałował ją z całą namiętnością, którą na tak długo mu odebrano, z dziką nadzieją, która powróciła do niego wraz z biciem serca. Znużenie życiem zostało zastąpione przez jasno określony cel... którym była ona. Musiał dać jej do zrozumienia, jak bardzo jest jej wdzięczny... I zrobił to, całując ją, aż nie mogła złapać tchu i omdlewała w jego ramionach. Ale on także tracił kontrolę. Czuł coraz większą ochotę, by robić z jej ciałem różne rzeczy, grzeszne rzeczy, i wiedział, że już długo nie będzie mógł się oprzeć temu pragnieniu. - Zawsze będę dawał ci więcej, i więcej, aż do śmierci. Ale w tej chwili, po raz pierwszy od trzystu piekielnych lat, Sebastian desperacko pragnął żyć.
Rozdział 3 Kaderin czuła się tak, jakby spadała z ogromnej wysokości. Wszystkie emocje, które przez ostatnie milenium nie miały do niej dostępu, nagle zalały ją wielką falą. W jej duszy walczyły ze sobą strach, radość, tęsknota i bezbrzeżne fizyczne pożądanie... do chwili, aż żądza rozgorzała w niej z taką siłą, że zaćmiła wszystkie inne uczucia. Kaderin zakręciło się w głowie. Jedyne, co wiedziała na pewno, to że musiała dać upust pożądaniu, które sprawiało jej niemal fizyczny ból i wyrywało jęki z gardła. A każdy z jego namiętnych, głębokich pocałunków zwiększał jej agonię. Zanurzyła palce w jego gęste, splątane włosy. Nie była zdolna skupić myśli, nie była w stanie zastanowić się, dlaczego to ją spotyka. Nieoczekiwane potrzeby dręczyły jej duszę. Pragnęła polizać jego skórę, chciała poczuć na sobie ciężar jego ciała. Przysunęła rozchylone wargi do jego szyi i pocałowała skórę tuż ponad kołnierzykiem. W odpowiedzi naparł na nią z wyprężonym penisem, jakby nie mógł już dłużej wytrzymać, a jednak usiłował powstrzymać ogarniającą go żądzę. Ale ona poczuła, jak przenika ją dreszcz, wyczuwając jego wielkość i sztywność, napierającą na nią z taką siłą. Jej ciało spłynęło nieoczekiwaną wilgocią; pragnęła tego. Niezdolna do zatrzymania tego szaleństwa, wysunęła język i polizała jego skórę. Poczuła dreszcz podniecenia i jęknęła. Czy jakikolwiek samiec smakował tak doskonale? Jego zapach sprawił, że w jej ciele obudziły się zwierzęce żądze. Z drżeniem usiłowała się im przeciwstawić. Pragnęła zerwać z niego znoszone dżinsy, ująć w obie dłonie jego sztywną męskość i w szale lizać ją i pieścić. Kiedy wyobraziła sobie tę scenę, jeszcze mocniej naparła na niego biodrami, a on, po chwili drżącego wahania, dołączył do niej. Oddychał chrapliwie i wysapywał do jej ucha obco brzmiące słowa. Cały zamek zadrżał w posadach... od jej błyskawicy, błyskawicy walkirii, która dowodziła targających nią emocji. Błyskawica, przyjemność nie do opisania, której tak długo jej odmawiano. Wiedziała, że to zakazane, wiedziała, że będzie tego żałować, ale w tej chwili nie dbała o to. Z jakiegoś nieznanego powodu, otrzymała od losu tę szansę. Ten mężczyzna mógł pozwolić jej raz jeszcze odczuć, co znaczy pasja. Być może po raz ostatni. I tylko tego chciała, zanim chłód i obojętność znów zaleją jej serce... Tak więc przyjmowała jego pocałunki i oddawała je. Nawet wtedy, kiedy pożądanie niemal ją oślepiło, usiłowała racjonalizować swoje postępki. Nie posuną się ani o krok dalej. To, co działo się teraz, można było wybaczyć. Ciągle mieli na sobie ubrania.
Ścisnął jej pośladki. Przytrzymał ją mocno, tak jakby chciał ją na siebie nadziać. Silny mężczyzna... nieśmiertelny mężczyzna... Z ciałem niczym bóg. - Mocniej - szepnęła i nagle poczuła pod plecami ścianę. Przytrzymywał ją dłonią za głowę, aby ochronić przed uderzeniem o twarde kamienie, kiedy na nią napierał. Jego całe, twarde ciało przykryło jej drobną sylwetkę. Dobrze, stawał się coraz bardziej gwałtowny. Nie! Jeżeli on przejmie inicjatywę, jestem zgubiona... zatracę się w nim. Minęło tyle czasu. Ciasno spleciony węzeł bólu rozluźniał się z każdym pełnym determinacji pchnięciem wampira. - Nie przestawaj - wyszeptała błagalnie pomiędzy urywanymi oddechami. Po raz pierwszy od tysiąca lat, miała osiągnąć szczyt. - Czy mogę... czy osiągniesz spełnienie w ten sposób? - zapytał, jakby czytając w jej myślach. - Tak! - krzyknęła prosto w jego usta. - Nie przestawaj! Rozkazuję ci! - Rozkazujesz? - jęknął, jakby samo to słowo podnieciło go jeszcze bardziej. - Ale jest jeden problem... ja też dojdę. - Powiedział głosem chrapliwym z pożądania. - Muszę cię mieć, ukochana. Zesztywniała na te słowa, tak jakby obudziła się z głębokiego snu. Odwróciła głowę. - Czekaj! Ja nie mogę... nie mogę tego zrobić! - Dam ci to, czego potrzebujesz, przysięgam - zapewnił ją, przeklinając w duchu swój brak doświadczenia. Jakoś sobie, do diabła, poradzi. - Po prostu pozwól się kochać. Pokręciła gwałtownie głową, szarpiąc się w jego ramionach. - Nie! Gdyby był człowiekiem, natychmiast by ją puścił. Ale instynkt podpowiedział mu, żeby tego nie robił. Chociaż rozumiał niewiele z tego, co się działo, w jakiś sposób wiedział, że niezwykle ważnym jest to, by przeżyli wspólnie choćby przelotną chwilę przyjemności. Nie mógł pozwolić, aby to się skończyło... nie, dopóki nie da jej spełnienia i nie dostanie od niej tego samego. - A więc nie posuwajmy się dalej. - Jeżeli tylko na to miała mu pozwolić, zanim się otrząśnie, weźmie, co się da. - Ty nie rozumiesz... Sam zaszokowany swoim zachowaniem, przerwał jej protesty i objął dłońmi jej twarz, mocno całując w usta. Zesztywniała i najwyraźniej jego pieszczota nie sprawiła jej przyjemności. Po chwili jednak odpowiedziała na pocałunek jękiem, który sprawił, że z ulgi oblał się potem. Jej szpony z powrotem wylądowały na jego ramionach. Przycisnął ją do siebie, a jego myśli znów stały się niewyraźne, przesłonięte mgłą pożądania.
Im był brutalniejszy, tym głośniej krzyczała wprost w jego usta, co doprowadzało go do szaleństwa. Na skraj rozkoszy. Jego agresja najwyraźniej sprawiała jej niewysłowioną rozkosz. Ściana za ich plecami zaczęła się kruszyć. Nagle podskoczyła i zawinęła nogi wokół jego bioder. - Na niebiosa, tak, Katja, tak. - Przycisnął ją mocno do siebie, przytrzymał pełne pośladki dłońmi i jęknął, czując pod palcami twarde mięśnie. Tutaj także wyczuwał przyjemne krągłości i to bardzo mu się podobało. Ściskał pożądliwie jej ponętne ciało, ugniatał gładką skórę. Dyszała mu prosto do ucha. - Tak, tak, jesteś taki silny. Silny? Zadrżał. To jej się podobało? - Nigdy jeszcze nie czułem nic tak wspaniałego, jak twoje ciało... Słowa zamarły mu na wargach, kiedy osunęła się niżej i, trzymając się jego ramion wyciągniętymi rękoma, zaczęła się o niego ocierać. Nie spuszczała z niego spojrzenia srebrzystych oczu, drobnym kłem przygryzła dolną wargę. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Była dzikim stworzeniem, a jego członek pulsował, w oczekiwaniu na zbliżający się orgazm. Powstrzymaj się, nakazał sobie samemu. Ona też musi skończyć. Podciągnęła się do góry, musnęła ustami jego ucho i zaczęła lizać je językiem. Jej gładka szyja znalazła się tuż przed jego wargami. Ugryź ją. Polizał jej skórę; tak bardzo pragnął ją ukąsić. Nie. Nie mógłby jej tego zrobić. Czemu nie? I tak przecież uważała go za potwora... Oparła się dłońmi o ścianę i mocno odepchnęła się. Polecieli w tył, przewracając górę książek. W powietrze wzniósł się kurz, kiedy upadli na podłogę. Kaderin była na górze. Była jak szalona, bez żadnych zahamowań: naparła na jego członka, jednocześnie całując go zachłannie w usta. Jej pośladki tak zmysłowo poruszały się pod jego palcami, kiedy ocierała się o jego krocze... Nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie wyobrażał sobie takich scen. Przestał przejmować się tym, że nasienie może splamić jego bieliznę. Miał właśnie osiągnąć orgazm swojego życia. Co za wstyd, co za poniżenie. Nie dbał o to. Przeturlał się i Kaderin znalazła się pod nim. Przesunął jej ręce za głowę i przyszpilił do posadzki. Poddał się całkowicie pierwotnej potrzebie poruszania biodrami. Tak bardzo pragnął znaleźć się w niej. Musiał ją posiąść, a sądząc po jej reakcjach, ona także tego potrzebowała. Jej powieki drżały, jęczała gardłowo. - Nie wierzyłem, że to prawda - wysapał. Jej głowa przesuwała się po podłodze, złoty jedwab włosów wypełnił mu nozdrza oszałamiającym zapachem. - Katja. - Pchnął mocniej, a ona odpowiedziała mocniejszymi ruchami bioder. - Jesteś moja. - Tak, tak... już zaraz... sprawisz, że... dojdę. - Wygięła się w łuk, krzycząc głośno. Objął ją ciasno ramionami, uwięził w klatce swojego ciała i wściekle uderzał biodrami w jej miednicę. Jęknął wpatrzony w sufit, jego kark
zesztywniał, i poczuł, jak nasienie wreszcie z niego wypływa, rytmicznie pulsując. Każde uderzeniem wyrywało mu z gardła zwierzęcy krzyk. Ona ciągle szczytowała, zatopiwszy szpony w jego plecach. Zadrżał gwałtownie po raz ostatni, a potem opadł na nią, ogłuszony przez nieznaną wcześniej przyjemność. Jego oddech, tak nowy i ciągle go zadziwiający, był urywany. Ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, co jej zrobił, oblał się czerwienią. Zawstydzony zerwał się na równe nogi i odwrócił wzrok. Oblubienica czy nie, była dla niego obcą osobą, a on ośmieszył się przed nią niczym jakiś niedoświadczony żółtodziób. A nawet gorzej, użył całej swojej siły, aby przytrzymać ją na podłodze i brutalnie się o nią ocierał. A jeśli zrobił jej krzywdę? A jeśli posiniaczył jej nieskazitelną skórę? Obawiał się spojrzeć jej w oczy. I zobaczyć to charakterystyczne skrzywdzone spojrzenie... A jednak ona wyciągnęła rękę i pociągnęła go w dół do siebie. Lekko odwróciła głowę i potarła delikatnie skórę na jego szyi. Zaczęła ocierać się twarzą o jego twarz, jak kot. Chociaż okazywała to w dziwaczny sposób, najwyraźniej chciała mu przekazać, że coś do niego czuje. Czuje. Kolejny powód do uniesienia. Tak długo nie czuł na sobie dotyku drugiej osoby. Wsparł się na łokciu, a ona spojrzała na jego twarz. Jej oczy były łagodne; żywe srebro mieszało się z ciepłym orzechowym kolorem tęczówek. Ujął jej twarz w drżące dłonie, bardzo delikatnie, i pokrył pocałunkami jej oczy, czoło, nos. Była najpiękniejszą istotą, jaką mógł sobie wyobrazić... i najbardziej namiętną. I w dodatku należała do niego. - Nie powiedziałem ci, jak się nazywam - odezwał się chrapliwym głosem. - Jestem Sebastian Wroth. - Bastian - mruknęła nieobecnym głosem, jakby ciągle nie otrząsnęła się z transu. Słysząc to, znów zapragnął ją przytulić. Uśmiechnął się do niej. - Tylko moi najbliżsi tak mnie nazywali. Zachwyca mnie, że ty też to mówisz. - Uhmm. - Gładziła jego szyję, delikatnym kolistym ruchem. Ciągle wzbierało w nim pożądanie. Nie mógł się doczekać, kiedy dowie się o niej wszystkiego, ale najpierw musiał się upewnić co do jednego. - Czyja... czyja cię... skrzywdziłem? - Będę trochę obolała. - Uśmiechnęła się lekko i znów otarła się twarzą o jego twarz, tym razem jakby mu dziękowała. - Ale tylko w najbardziej rozkosznych miejscach. Jego penis ciągle był na wpół twardy w wilgotnym wnętrzu dżinsów, ale sposób, w jaki wymówiła to proste słowo... rozkoszny... sprawił, że znów zaczął twardnieć. Nie mógł pojąć, jak to się stało, że Kaderin tak łatwo godzi się z faktem, że zadał jej ból. Zresztą obiecał sobie, że to się więcej nie powtórzy, nie
w ten sposób. Usiłował zignorować uczucie, które wzbudzało w nim jej ciało dotykające jego skóry. Odgarnął włosy z jej czoła, odsłaniając spiczaste uszy. Malutkie kły, szpony, oczy... - Katja. Czym ty... - odchrząknął. - Czym ty jesteś! Zmarszczyła brwi. - Jestem... - Zesztywniała w jednej chwili. Jej oczy nagle odzyskały ostrość spojrzenia, tak jakby właśnie się obudziła. Wszystkie mięśnie jej drobnego ciała, które po orgazmie tak się rozluźniły, teraz znów się napięły. Wciągnęła głośno powietrze i jednym ruchem zrzuciła go z siebie... brutalnie i gwałtownie, aż uderzył w przeciwległą ścianę, a potem skoczyła na równe nogi. - O bogowie, co ja uczyniłam? - wyszeptała, ocierając czoło drżącą dłonią. Jej twarz była lodowata, ale oczy płonęły dziko, kiedy wycofywała się do przeciwległego kąta pomieszczenia. Sebastian wstał i wyciągnął przed siebie dłonie uspokajającym gestem, jakby nie chciał jej przestraszyć. Ale wtedy Kaderin otarła usta rękawem bluzy, co go rozwścieczyło. Rozpoznał w tym ruchu odrazę, odczytał wstręt. On także żywił podobne uczucia... do samego siebie, od kiedy został przemieniony. - Zapomnijmy o tym, co się tu stało, wampirze. - Nie mogła uwierzyć w to, że w głębi ducha czuje do niego wdzięczność. Ponieważ ulżył jej pożądaniu? Co, do diabła, tu się wydarzyło? Odzyskiwała powoli zmysły i wraz z przytomnością zalało ją palące uczucie wstydu. - Jak niby miałbym o tym zapomnieć? Może jakaś kapryśna potęga zabawiła się z nią w kotka i myszkę, zmusiła ją do tego, na co nigdy by się nie zdecydowała z własnej woli. A może ktoś ją zaczarował? Musiała natychmiast stąd odejść. - Przysięgnij, że nikomu o tym nie powiesz, a pozwolę ci żyć. Przynajmniej na razie. - Pozwolisz mi żyć...? Nie dokończył zdania, ponieważ w trakcie jego wypowiadania Kaderin złapała za miecz, podskoczyła do niego i bezlitośnie wsunęła ostrze pomiędzy jego nogi. Poruszała się tak szybko, że ledwie dostrzegł jej ruchy. - Tak, pozwolę ci żyć - wysyczała wprost do jego ucha. - Wiem, że to dla ciebie nowa sytuacja. - Przeniósł się w drugi koniec pomieszczenia i stanął w drzwiach, opierając ręce o framugę. - Tak samo jak dla mnie. Ale razem sobie z tym poradzimy. Bo ty jesteś moją oblubienicą. Zamknęła oczy, z trudem panując nad emocjami. - Nie jesteś moim mężem. I nigdy nie będziesz. - To nie może być przypadek, Kaderin.
Wystarczy. Kiedy ruszyła do drzwi, czuła narastającą obawę. Oboje wiedzieli, że promienie słońca ochronią ją przed nim. Musiała tylko przecisnąć się obok niego... Potknęła się nagle i upadła, czując, jak żal z powodu śmierci Dashy i Riki ponownie zalewa jej serce i umysł. - Kaderin? - Podbiegł do niej. - Jesteś ranna? Łapiąc powietrze, wyciągnęła przed siebie rękę, aby go powstrzymać, zanim ją dotknie i zmusiła się do wstania. Wszystkie walkirie były ze sobą związane, ale ona i jej dwie siostry urodziły się razem. Trójka. Nierozłączne przez tysiąc lat, do chwili, kiedy dwie z nich zginęły w bitwie. A wszystko przez słabość Kaderin... - Kaderin, poczekaj, proszę... Pobiegła do drzwi, ale on był szybszy. Przeniósł się z powrotem i zablokował przejście. Zamarkowała ruch w prawo i zanurkowała pod jego lewą ręką. Była szybka, wiedziała o tym; ledwie widział jej rozmazany kształt. Minęła go w mgnieniu oka, uderzając w przelocie rękojeścią miecza w klatkę piersiową. W ostatniej chwili rozmyśliła się i nie zgruchotała mu mostka. Ryknął ze złości, kiedy mu się wymknęła. Pomknęła w dół po przegniłych podestach, ku trzem biegom krętych schodów, zrywając po drodze gęste pajęczyny. Przez setki lat musiał ich unikać, przenosząc się wprost do pomieszczenia, w którym mieszkał. Na wpół biegnąc, na wpół przenosząc się, deptał jej po piętach. Ale odepchnęła się od poręczy, przeskakując przez nią i lądując na niższym biegu schodów, a potem zeskoczyła na parter. Wrzeszcząc chrapliwie, zeskoczył tuż za nią, wyciągając ręce. W ostatniej sekundzie wyślizgnęła się z jego uścisku i naparła na masywne frontowe drzwi. Skrzydła otworzyły się gwałtownie, wypadając z zardzewiałych zawiasów, posypały się zbutwiałe drzazgi. Nawet na zewnątrz, w pełnym świetle słońca, które dawało jej ochronę, nie zwolniła. Biegła doliną w kierunku wioski... oddychała chrapliwie, miażdżąc butami opadłe liście, czując na skórze ciepło słońca. Nie oglądaj się za siebie. Ledwie widziała przez łzy, które ze wszystkich sił starała się powstrzymać. Ból był tak straszny i trudny do zniesienia jak wtedy, kiedy zbierała i grzebała... szczątki swoich sióstr. Uciekała jak najdalej po to, aby zapomnieć o tamtej nocy, jakby chciała pozostawić to wspomnienie w tym opustoszałym zamku. Nie oglądaj się za siebie. Po pogrzebie wyrywała sobie włosy z głowy i orała skórę szponami, wrzeszcząc na zmianę ze złości i bólu; błagała o śmierć także dla siebie. Zmęczenie w końcu sprawiło, że zapadła się w otchłań nieświadomości i w tym ciężkim śnie przyszła do niej nieznana siła. W myślach usłyszała głos, który obiecał jej uwolnienie od bólu, ale także od wszelkich innych emocji. Wtedy, tak samo jak teraz, ból był nie do zniesienia. Tak samo jak wtedy, błagała o litość.
Ale pomoc nie nadeszła. Czy Kaderin została przeklęta? Czy rozgniewała tajemniczą siłę? Nie oglądaj się za siebie. Ale i tak się obejrzała. Wampir biegł za nią.
Rozdział 4 Dwór Val Hall, Nowy Orlean Domostwo dziesiątego z dwunastu kowenów walkirii Czasami Nikolai Wroth naprawdę nienawidził swoich szwagierek. Westchnął ciężko, wspinając się ze swoją ukochaną, Myst Przepiękną, na schody okazałego frontowego portyku jej poprzedniego domu. Ledwie postawili stopę na schodach, kiedy usłyszał pierwszy wrzask. Nie był zdumiony, już dawno przekonał się, że sama jego obecność wystarcza, aby sprowokować wybuch w tym gnieździe walkirii. Chociaż był Wyrozumiałym, często spotykał się z taką samą nienawiścią jak wampiry Hordy, które, w odróżnieniu od niego, urodziły się potworami. Rasa ta walczyła z walkiriami od pierwszych dni Tradycji. Prócz tego, że wampiry zabijały krewniaczki jego oblubienicy, to członkowie Hordy często łapali je i karmili się ich wyjątkową krwią. Rozumiał nienawiść walkirii w stosunku do Hordy i jako Wyrozumiały także ją czuł. Walczył z potworami od chwili, kiedy stał się wampirem. Ale to w zasadzie nie miało dla nich znaczenia. Kolejny krzyk, a po nim następne. Nikolai ciągle nie mógł się przyzwyczaić do wrzasków swoich szwagierek. One uwielbiały wrzeszczeć. Ale nawet kiedy były cicho, czuł na sobie ich gniew, spowodowany jego osobą. Walkirie, kiedy były poruszone albo rozemocjonowane, ściągały błyskawice. A w tej chwili ogród przypominał pole minowe, które ktoś zdetonował w jednej chwili. Liczne miedziane pręty wetknięte w grunt wokół dworu nie były w stanie uziemić takiej ilości energii. Stare dęby otaczające domostwo dymiły chłostane wstęgami wyładowań, tworząc zasłonę gęstszą od mgły. Czy jest coś, co pachnie dziwaczniej niż palone porosty i mech? Potrząsnął głową i spojrzał w górę, ale nie zobaczył gwiazd. Nie, niebo przesłonięte było upiorami, które, opłacane przez walkirie, chroniły ich dom przed intruzami. Bezcielesne potwory zawyły ze zdumienia, widząc jego twarz. Nikolai nie miał do nich cierpliwości. Miesiąc temu, kiedy usiłował przenieść się do Val Hall, aby odzyskać Myst, złapały go i odepchnęły na taką odległość, że znalazł się w innym hrabstwie. Nic nie było w stanie pokonać tej bariery. Upiory, błyskawice, wrzaski, mgła - nic dziwnego, że inne stworzenia Tradycji bały się dworu Val Hall prawie tak bardzo jak samych walkirii. Fakt, że jego piękna żona pochodziła z tego szalonego miejsca, nieodmiennie go zadziwiał. Dzisiejszej nocy namówiła go, aby udał się z nią do dworu i poprosił Nix, najstarszą walkirię obdarzoną darem jasnowidzenia, o pomoc w odnalezieniu dwóch młodszych braci. W głębi ducha uważał, że to głupota. Nix, a raczej Nix
Bez Piątej Klepki, jak nazywały ją jej krewniaczki, rzadko miewała chwile przytomności i jasności umysłu, w dodatku charakteryzowała się diabolicznym poczuciem humoru. A Myst została ostrzeżona, że Nix ma dzisiaj paskudny nastrój. Tak naprawdę wszystkie walkirie, jakie miał okazję poznać, były nieco... ekscentryczne. Nawet jego żona, Myst, myślała w sposób, którego nie pojmował. A jeżeli Nix była najbardziej zwariowana z nich wszystkich...? Ale musiał spróbować. Nie mógł już dłużej żyć w niepewności, zastanawiając się, czy Sebastian i Conrad żyją, czy nie. Kiedy po raz ostatni widział swoich młodszych braci, właśnie opuszczali Blachmount jako świeżo przemienione wampiry. Obaj byli osłabieni i na wpół obłąkani po przemianie. I chociaż minęły trzy stulecia, Nikolai nie miał złudzeń, że któryś z nich wybaczył mu to, że ich przemienił. On i Myst zapewnili sobie przejście w jedyny możliwy sposób. Walkiria zaoferowała kosmyk swoich włosów, a jeden z upiorów schylił się po niego. Upiory pobierały opłatę za ochronę właśnie w postaci włosów walkirii. Z włosów tych plotły warkocze, które po osiągnięciu odpowiedniej długości sprawiały, że wszystkie walkirie na krótki okres musiały podporządkować się woli upiorów. Kiedy Nicolai i jego żona znaleźli się w mrocznym wnętrzu dworu, przeszli do supernowoczesnego pokoju telewizyjnego. Walkirie miały lekką obsesję na punkcie kina, a właściwie na punkcie wszystkiego, co było nowoczesne i szybko się zmieniało, nieważne czy była to technologia, slangowe określenia, moda czy gry wideo. Większość z nich zdołała się jakoś pogodzić z jego obecnością, choć nie bez dąsów. A kiedy pomógł ocalić życie Emmaline, członkini ich kowenu, pozwoliły mu ożenić się z Myst. Udało mu się nawet, chociaż nie bez uciekania się do szantażu, uzyskać pozwolenie bywania w tym domu bez zaproszenia, co w efekcie oznaczało, że był jedynym wampirem, który zobaczył wnętrze tego legendarnego domostwa i przeżył. Z pokoju telewizyjnego przeszli do klatki schodowej i wspięli się na piętro. Myst opowiadała mu, że Val Hall przypomina brutalniejszą wersję żeńskiego akademika, z nieustannymi kłótniami i podkradaniem sobie ubrań włącznie. Zawsze mieszkało tu co najmniej dwadzieścia walkirii. Zatrzymała się przed drzwiami, na których wypisano czerwoną farbą Legowisko Nixie, Zapomnij o Psie, Strzeż się Nix. Myst przez chwilę nasłuchiwała, a potem zapukała. - Kto tam? - usłyszeli stłumione pytanie. - Czy nie powinnaś tego wiedzieć? - zapytała Myst, obracając klamkę, kiedy drzwi zostały otwarte. Weszli do pokoju. Było w nim dość ciemno, tak samo jak w pozostałych pomieszczeniach przez które szli wcześniej. Światło rzucał tylko ekran komputera. Nix stała przed nimi; wyraz jej twarzy był nie do odczytania.