Internet i jego kult anonimowości zapewniają rodzaj całkowitego immunitetu każdemu, kto zechce
wyrazid jakąkolwiek opinię na temat kogoś innego, trudno więc sobie wyobrazid bardziej wypaczoną
pod względem moralnym realizację idei wolności słowa.
RICHARD BERNSTEIN, „THE NEW YORK TIMES"
OD AUTORA
Jednym z tematów tej powieści jest zacieranie granicy między „sztucznym światem" - życiem w sieci -
a światem rzeczywistym. Dlatego też, jeśli na stronach książki natkniecie się na adres strony
internetowej, byd może będziecie mieli ochotę wpisad go do przeglądarki i przekonad się, dokąd was
zaprowadzi. Treśd tych stron nie będzie wam potrzebna, by cieszyd się lekturą, ale niewykluczone, że
znajdziecie tam kilka dodatkowych wskazówek, które pomogą wam rozwikład zagadkę. Możliwe też,
że znajdziecie tam po prostu coś ciekawego - lub niepokojącego.
Rozdział 1
Jadąc na południe Monterey autostradą numer 1, funkcjonariusz drogówki Policji Stanowej Kalifornii,
młodzieniec o jasnych, szczeciniastych włosach, ukrytych pod filcowym kapeluszem, zmrużył oczy,
patrząc przez przednią szybę służbowego forda crown victoria. Z prawej miał wydmy, z lewej
niewielkie skupisko sklepów.
Coś tu nie pasowało. Tylko co?
Właśnie wracał do domu po zakooczeniu służby o siedemnastej. Zlustrował drogę. Nie wypisywał tu
zbyt wielu mandatów, pozostawiając to zastępcom szeryfa - z zawodowej uprzejmości - lecz od czasu
do czasu, jeśli był w nastroju, zatrzymywał kogoś w niemieckim czy włoskim wozie. Często jeździł tą
trasą do domu o tej porze, więc dośd dobrze znał ten odcinek autostrady.
Tak... to tam. Dostrzegł coś kolorowego w odległości około pół kilometra przy drodze, u stóp jednego
z piaszczystych pagórków, zasłaniających widok na zatokę Monterey.
Co to mogło byd?
Włączył światła ostrzegawcze - zgodnie z procedurą - i zatrzymał się na prawym poboczu. Zaparkował
radiowóz z maską skierowaną w lewo, w stronę jezdni, żeby przy uderzeniu z tyłu samochód go nie
staranował, i wysiadł. Tuż za poboczem stał wbity w piach krzyż - przydrożna pamiątka. Miał prawie
pół metra wysokości i został sklecony z dwóch ciemnych, odłamanych gałęzi, związanych drutem,
jakiego używają floryści. U jego stóp leżał rozłożysty bukiet ciemnoczerwonych róż. Pośrodku krzyża
zamocowano wycięty z kartonu krążek z wypisaną na niebiesko datą wypadku. Ani z przodu, ani z tyłu
nie było żadnego imienia ani nazwiska.
9
Oficjalnie odradzano upamiętnianie ofiar wypadków, ponieważ zdarzało się, że ludzie stawiający
krzyże albo składający kwiaty czy zostawiający pluszowe zabawki zostawali ranni, a nawet ginęli pod
kołami.
Pamiątki zwykle były gustowne i wzruszające. Ten krzyż budził jednak grozę.
Dziwne było to, że policjant nie pamiętał, by wydarzył się tu jakiś wypadek. Prawdę mówiąc, to był
jeden z najbezpieczniejszych odcinków autostrady numer 1 w Kalifornii. Na południe od Carmel
jezdnia zmieniała się w tor przeszkód, jak w tym miejscu, gdzie przed kilkoma tygodniami doszło do
naprawdę tragicznego wypadku: dwie dziewczyny wracające z imprezy po rozdaniu świadectw. Ale tu
była trzypasmowa, niemal prosta droga, która biegła łagodnymi łukami tylko przez teren dawnego
Fortu Ord, gdzie dziś znajdował się college, oraz w okolicy centrów handlowych.
Policjant pomyślał, czy nie usunąd krzyża, ale krewni zmarłego mogli wrócid i postawid nowy, znów
narażając się na niebezpieczeostwo. Lepiej go po prostu zostawid. Z ciekawości spyta jutro sierżanta,
co tu się stało. Wsiadł do radiowozu, rzucił kapelusz na siedzenie i przejechał dłonią po krótko
przystrzyżonych włosach. Włączył się do ruchu, zapominając o wypadkach przy drodze. Zastanawiał
się, co jego żona przygotuje na kolację i czy potem zabrad dzieci na basen.
Kiedy miał przyjechad jego brat? Zerknął w okienko datownika na zegarku. Zmarszczył brwi. Na
pewno? Chcąc się upewnid, rzucił okiem na komórkę - zgadza się, dzisiaj był dwudziesty piąty
czerwca.
Ciekawe. Człowiek, który postawił krzyż, musiał się pomylid. Policjant pamiętał, że na kartonowym
kółku nagryzmolono datę 26 czerwca, wtorek. Czyli jutro.
Może biedak upamiętniający miejsce wypadku był tak zrozpaczony, że błędnie zapisał datę.
Po chwili obraz upiornego krzyża zaczął się zacierad, chod nie zniknął zupełnie. Wracając autostradą
do domu, policjant prowadził nieco uważniej niż zwykle.
Rozdział 2
Przed sobą widziała drżące nikłe światło - jak bladozielone
widmo.
Gdyby go mogła dotknąd.
Gdyby go mogła dosięgnąd, byłaby bezpieczna.
Blask, jakby się z niej naigrawając, chwiał się w ciemności bagażnika, taocząc tuż nad jej nogami
skrępowanymi taśmą izolacyjną.
Widmo...
Miała również spętane ręce i zaklejone usta. Wciągała zatęchłe powietrze nosem, racjonując je
ostrożnie, jak gdyby miała do dyspozycji tylko niewielką ilośd zamkniętą w bagażniku swojej toyoty
camry.
Samochód podskoczył na wyboju. Poczuła bolesne uderzenie i wydała krótki, stłumiony okrzyk.
Od czasu do czasu do wnętrza wdzierały się inne błyski: przytłumiona czerwieo, gdy wciskał hamulec,
pulsowanie kierunkowskazów. Z zewnątrz nie docierały żadne inne światła; dochodziła pierwsza w
nocy.
Jaśniejące w mroku widmo kołysało się tam i z powrotem. Była to dźwignia awaryjnego otwierania
bagażnika, ozdobiona komiczną sylwetką człowieka uciekającego z samochodu.
le nie mogła dosięgnąd jej stopami.
Tammy Foster zdołała opanowad płacz. Zaczęła łkad zaraz po tym, gdy napastnik zaskoczył ją od tyłu
na ciemnym parkingu przed klubem, brutalnie zalepił jej usta taśmą, skrępował jej ręce za plecami i
wepchnął ją do bagażnika. Potem związał jej także nogi.
Sparaliżowana paniką siedemnastolatka pomyślała: nie chce, żebym go zobaczyła. To dobrze. Nie
chce mnie zabid.
13
Chce mnie tylko przestraszyd.
Rozejrzała się po wnętrzu bagażnika i dostrzegła drżące widmo. Próbowała złapad je stopami, lecz
uchwyt wyślizgiwał się spomiędzy butów. Tammy grała w piłkę nożną i występowała jako
cheerleaderka, była więc w niezłej formie, ale w tak niewygodnej pozycji mogła utrzymad uniesione
nogi tylko przez kilka sekund.
Świetlista zjawa wciąż się wymykała.
Samochód mknął dalej. Z każdym przejechanym metrem ogarniała ją coraz większa rozpacz. Tammy
Foster znów zaczęła płakad.
Uspokój się, uspokój! Nos ci się zapcha, udusisz się.
Z trudem pohamowała łzy.
Miała wrócid do domu o północy. Jej nieobecnośd zauważy matka -jeżeli nie zaśnie pijana na kanapie,
wkurzona z powodu kłopotów z najnowszym chłopakiem.
Zauważy też siostra - jeżeli akurat nie siedziała w Internecie ani nie wisiała na telefonie. A na pewno
robiła jedno albo drugie.
Brzdęk.
Ten sam odgłos co wcześniej: metaliczny stukot, kiedy ładował coś na tylne siedzenie.
Pomyślała o horrorach, które oglądała. Strasznych i obrzydliwych. O torturach i morderstwach. Z
użyciem narzędzi.
Nie myśl o tym. Tammy skupiła wzrok na taoczącym zielonym widmie dźwigni.
I usłyszała nowy dźwięk. Szum morza.
Wreszcie się zatrzymali i silnik umilkł.
Potem zgasły światła.
Samochód zakołysał się lekko, gdy porywacz poruszył się na siedzeniu. Co robił? Usłyszała
dobiegające z bliska gardłowe głosy fok. Znaleźli się na plaży, która o tej porze musiała byd zupełnie
pusta.
Drzwi samochodu otworzyły się i zamknęły. Po chwili otworzyły się drugie. Znów rozległ się brzęk
metalu na tylnym siedzeniu.
Tortury... narzędzia.
Drzwi zatrzasnęły się głośno.
Wtedy Tammy Foster się załamała. Zaniosła się szlochem, usiłując wciągnąd do płuc więcej
cuchnącego powietrza.
-Nie, błagam! - krzyknęła, lecz słowa, zdławione kneblem z taśmy, zmieniły się w nieartykułowany jęk.
14
Czekając na szczęk zamka bagażnika, Tammy zaczęła odmawiad po kolei wszystkie modlitwy, jakie
pamiętała.
Słyszała huk morza. Zawodzenie fok.
Wiedziała, że umrze.
- Mamusiu...
Ale... nic się nie działo.
Nie otwierała się klapa bagażnika, nie trzasnęły żadne drzwi, z zewnątrz nie dobiegał odgłos kroków.
Po trzech minutach Tammy zdusiła płacz. Panika zaczęła ustępowad.
Minęło pięd minut, a porywacz nie otwierał bagażnika.
Dziesięd.
Z zaklejonych ust Tammy wyrwał się zduszony, oszalały śmiech.
Chciał ją tylko nastraszyd. Nie zamierzał jej zabid ani zgwałcid. To był jakiś koszmarny żart.
Uśmiechnęła się, gdy nagle samochód lekko się zakołysał. Uśmiech zamarł jej na ustach. Toyota znów
poruszyła się łagodnie w przód i w tył, chod mocniej niż za pierwszym razem. Tammy usłyszała plusk i
przeszył ją dreszcz. Wiedziała, że w przód samochodu uderzyła fala oceanu.
Boże, nie! Zostawił auto na plaży, gdzie właśnie zbliżał się przypływ!
Samochód osiadł na piasku, a fala podmyła mu koła.
Nie! Jedną z rzeczy, których bała się najbardziej, było utonięcie. Jeszcze zamknięta w tak ciasnej
przestrzeni... aż strach pomyśled. Tammy zaczęła kopad w klapę bagażnika.
Ale oczywiście nikt nie mógł jej usłyszed, z wyjątkiem fok.
Woda z głośnym chlupotem waliła już w boki toyoty.
Zjawa...
Za wszelką cenę musiała pociągnąd dźwignię zamka bagażnika. Zdołała zsunąd buty i spróbowała
jeszcze raz, wpierając głowę w wykładzinę i z nadludzkim wysiłkiem unosząc stopy w kierunku
świetlistego uchwytu. Kiedy w koocu dźwignia znalazła się między nimi, ścisnęła mocno stopy, czując
dygot mięśni brzucha.
Teraz!
Mimo bolesnego skurczu nóg, przesunęła zjawę w dół.
Pstryk.
Tak! Udało się!
15
Po chwili jednak jęknęła przerażona. Uchwyt został między stopami, a klapa ani drgnęła. Tammy
wpatrywała się w zielone widmo leżące obok niej. Musiał przeciąd drut! Zrobił to, kiedy wrzucił ją do
bagażnika. Dźwignia dyndała w otworze, oderwana od linki zamka.
Tammy znalazła się w potrzasku.
Błagam, niech mi ktoś pomoże, modliła się. Do Boga, do przechodnia, nawet do porywacza, żeby
okazał jej chod odrobinę litości.
Jedyną odpowiedzią był jednak obojętny bulgot słonej wody, która zaczęła się sączyd do bagażnika.
Hotel „Peninsula Garden" jest ukryty niedaleko wiekowej autostrady 68 - trzydziestokilometrowej
dioramy pod tytułem „Wiele twarzy okręgu Monterey". Droga wije się na zachód od tak zwanej
Salaterki Kraju-Salinas-biegnie skrajem pełnych zieleni Pastwisk Niebieskich, obok toru wyścigowego
Laguna Seca, którego zarys przypomina bokserską rękawicę, biurowych kompleksów firm, a dalej
obok pokrytego kurzem Monterey i porośnięty sosnami i choinami Pacific Grove. Wreszcie
autostrada prowadzi kierowców, którzy postanowili pokonad ją od początku do kooca, do
legendarnej Seventeen Mile Drive - siedziby przedstawicieli rozpowszechnionego tu gatunku: Ludzi z
Pieniędzmi.
-Nieźle - powiedział Michael O'Neil do Kathryn Dance, kiedy wysiedli z samochodu.
Zza wąskich okularów w szarych oprawkach kobieta zlustrowała główny budynek, utrzymany w stylu
hiszpaoskim i art déco, oraz kilka sąsiednich. Hotel miał swoją klasę, chod już nieco wyświechtaną i
przykurzoną.
- Ładnie. Podoba mi się.
Kiedy tak stali, przyglądając się hotelowi, za którym w oddali można było dostrzec Pacyfik, Dance,
specjalistka kinezyki, czyli mowy ciała, próbowała zinterpretowad zachowanie O'Neila. Naczelnik
wydziału dochodzeniowego Biura Szeryfa Okręgu Monterey nie poddawał się analizie zbyt łatwo.
Mocno zbudowany czterdziestokilkuletni mężczyzna o szpakowatych włosach był spokojny i
opanowany, ale małomówny wobec nieznajomych. Nawet jeśli kogoś znał, oszczędnie posługiwał się
gestem i mimiką. Z mowy jego ciała trudno było coś wywnioskowad.
16
Dance zorientowała się jednak, że O'Neil w ogóle nie jest zdenerwowany, mimo charakteru ich misji.
Ona z kolei bardzo się denerwowała.
Kathryn Dance, szczupła kobieta po trzydziestce, zaplotła dziś swoje ciemnoblond włosy w ciasny
warkocz, którego koniec zdobiła jaskrawo-niebieska wstążka, wybrana rano przez jej córkę i starannie
zawiązana w kokardę. Dance miała na sobie białą bluzkę, długą, plisowaną czarną spódnicę i żakiet w
tym samym kolorze. Stroju dopełniały czarne botki na pięciocentymetrowych obcasach - którymi
zachwycała się przez kilka miesięcy, ale uległa pokusie i kupiła je dopiero na wyprzedaży.
0'Neil wystąpił w jednym ze swoich kilku cywilnych wcieleo: był ubrany w luźne bawełniane spodnie,
bladoniebieską koszulę bez krawata i granatową marynarkę w delikatną kratę.
Portier, wesoły Latynos, spojrzał na nich z miną mówiącą „wyglądacie na miłą parę".
- Witamy. Mam nadzieję, że będzie się paostwu u nas podobało. - Otworzył im drzwi.
Dance uśmiechnęła się niepewnie do 0'Neila i ruszyli chłodnym holem w kierunku recepcji.
Gdy wyszli z głównego budynku, zaczęli kluczyd po kompleksie hotelowym, szukając tego pokoju.
- Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie - rzekł 0'Neil.
Dance zaśmiała się cicho. Z rozbawieniem zauważyła, że jej
wzrok od czasu do czasu kieruje się w stronę okien i drzwi. Taka reakcja kinezyczna oznaczała, że
osoba podświadomie szuka sposobu ucieczki - czyli odczuwa stres.
-Patrz - powiedziała, wskazując jeszcze jeden basen. Mieli tu chyba cztery.
- Wygląda jak Disneyland dla dorosłych. Słyszałem, że nocuje tu sporo muzyków rockowych.
- Naprawdę? - Zmarszczyła brwi.
- Coś nie tak?
- Przecież to parterowe budynki. Żadna zabawa, jeżeli nie można po pijaku wyrzucad mebli i
telewizorów przez okno.
- To Carmel - zauważył 0'Neil. - Największe szaleostwo w tym mieście to wyrzucanie do śmieci
surowców wtórnych.
17
Dance zastanawiała się nad ripostą, ale dała spokój. Przekomarzanki jeszcze bardziej ją denerwowały.
Zatrzymała się pod palmą o liściach przypominających ostre miecze.
- Gdzie jesteśmy?
Detektyw zerknął na kartkę, ustalił ich położenie i wskazał jeden z budynków w głębi.
-Tam.
0'Neil i Dance przystanęli przed drzwiami. Detektyw głęboko odetchnął i uniósł brew.
- To chyba tu.
Dance parsknęła śmiechem.
- Czuję się jak nastolatka.
0'Neil zapukał.
Po chwili otworzyły się drzwi, ukazując drobnego mężczyznę około pięddziesiątki w ciemnych
spodniach, białej koszuli i krawacie w prążki.
- Michael, Kathryn, jesteście co do minuty. Wejdźcie.
Ernest Seybold, prokurator okręgowy Los Angeles, zaprosił ich gestem do środka. W pokoju przy
wspartej na trzech nóżkach maszynie stenograficznej siedziała protokolantka sądowa. Kiedy weszli,
wstała i przywitała ich jeszcze jedna młoda kobieta. Seybold przedstawił ją jako swoją asystentkę z
Los Angeles.
Na początku tego miesiąca Dance i 0'Neil prowadzili wspólnie sprawę w Monterey - skazany
morderca i przywódca sekty Daniel Pell uciekł z więzienia, pozostając na półwyspie i szukając nowych
ofiar. Jedna z osób zaangażowanych w śledztwo okazała się kimś zupełnie innym, niż Dance i jej
współpracownicy sądzili. Skutkiem tej sytuacji było kolejne morderstwo.
Dance upierała się, by ścigad sprawcę. Ale pewne wpływowe organizacje zaczęły wywierad naciski, by
zaniechad dalszego śledztwa. Dance nie zamierzała tego jednak przyjąd do wiadomości i gdy
prokurator Monterey odmówił wszczęcia sprawy, dowiedzieli się z 0'Neilem, że sprawca dokonał
wcześniej innego zabójstwa - w Los Angeles. Prokurator okręgowy Seybold, który regularnie
współpracował z instytucją Dance, CBI, czyli Biurem Śledczym Kalifornii, i był przyjacielem Kathryn,
zgodził się postawid zarzuty w Los Angeles.
18
Kilkoro świadków, wśród nich Dance i 0'Neil, było jednak w Monterey, więc Seybold przyjechał tu na
cały dzieo, by odebrad ich zeznania. Spotkanie miało potajemny charakter ze względu na koneksje i
reputację sprawcy. W obecnej fazie nie używali nawet prawdziwego nazwiska mordercy. Sprawa
nosiła wewnętrzny kryptonim „Stan Kalifornia przeciwko N.N.".
Kiedy usiedli, Seybold poinformował ich:
- Obawiam się, że chyba mamy problem.
Lęk, który wcześniej ściskał jej żołądek - że coś pójdzie nie tak i zakłóci śledztwo - powrócił.
- Obrona złożyła wniosek o umorzenie sprawy na podstawie immunitetu - ciągnął prokurator. -
Szczerze mówiąc, nie wiem, jakie jest prawdopodobieostwo przyjęcia wniosku. Posiedzenie
zaplanowano na pojutrze.
Dance zamknęła oczy.
-Nie.
Siedzący obok niej 0'Neil sapnął ze złością.
Tyle pracy...
Jeżeli to mu ujdzie płazem, pomyślała Dance... ale zdała sobie sprawę, że jest tylko jedna konkluzja:
jeżeli to mu ujdzie płazem, przegram.
Poczuła, jak drżą jej usta.
Seybold dodał jednak:
- Poleciłem już opracowad odpowiedź. Siedzi nad tym dobry zespół. Najlepszy w prokuraturze.
- Trzeba użyd wszystkich sposobów, Ernie - powiedziała Dance. - Chcę go mied. Muszę go mied.
- Wiele osób tego chce, Kathryn. Zrobimy, co się da.
Jeżeli to mu ujdzie płazem...
-Ale chcę kontynuowad postępowanie tak, jak gdybyśmy mieli wygraną w kieszeni. - Powiedział to z
przekonaniem, które dodało jej nieco otuchy. Przystąpili do przesłuchania, podczas którego Seybold
zadał Dance i 0'Neilowi kilkadziesiąt pytao na temat dowodów przestępstwa, którego byli świadkami.
Seybold był wytrawnym prokuratorem i wiedział, co robi. Po godzinnym przesłuchaniu wyprostował
się i oznajmił, że na razie mu wystarczy. Lada chwila spodziewał się następnego świadka
19
- funkcjonariusza policji stanowej - który także zgodził się zeznawad.
Podziękowali prokuratorowi, który obiecał zadzwonid, gdy tylko pozna orzeczenie w sprawie
immunitetu.
Gdy wracali do holu, 0'Neil zwolnił kroku, marszcząc brwi.
- O co chodzi? - spytała Dance.
- Chodźmy na wagary.
- To znaczy?
Ruchem głowy wskazał piękny restauracyjny ogródek, skąd rozciągał się widok na kanion i morze na
horyzoncie.
- Kiedy ostatni raz ktoś w białym uniformie podał ci jajka po bene-dyktyosku?
Dance zastanowiła się.
- A który mamy rok?
Uśmiechnął się.
- Chodź. Tak bardzo się nie spóźnimy.
Zerknęła na zegarek.
- Nie wiem. - Kathryn Dance nigdy nie wagarowała w szkole, a co dopiero jako starsza agentka
CBI.
Ale zaraz powiedziała sobie: dlaczego się wahasz? Przecież uwielbiasz towarzystwo Michaela, a nie
spędzasz z nim prawie żadnej wolnej chwili.
- Zgoda. - Znów poczuła się jak nastolatka, chod tym razem w dobrym sensie.
Posadzono ich na ławie w pobliżu skraju tarasu, skąd mieli widok na wzgórza. Świeciło poranne
słooce i był pogodny, rześki czerwcowy poranek.
Kelner - który zamiast uniformu miał na sobie tylko stosownie wykrochmaloną koszulę - przyniósł im
menu i nalał kawy. Oczy Dance zatrzymały się na stronie, gdzie restauracja zachwalała swoje słynne
drinki mimosa. Nie ma mowy, pomyślała, a gdy uniosła wzrok, zobaczyła, że 0'Neil patrzy dokładnie
na tę samą pozycję.
Roześmiali się.
- Szampana będziemy zamawiad w Los Angeles, kiedy pojedziemy na przesłuchanie przed
wielką ławą albo na rozprawę - powiedział.
- Zgoda.
20
W tym momencie zabrzęczał telefon 0'Neila. Detektyw spojrzał na wyświetlacz. Dance natychmiast
zauważyła, jak zmienia się jego mowa ciała - lekko uniósł barki, przyciągnął ręce do tułowia i utkwił
wzrok w punkcie tuż obok ekranu komórki.
Wiedziała, kto dzwoni, zanim jeszcze usłyszała wesołe:
- Cześd, kochanie.
Z rozmowy 0'Neila z jego żoną Anne, zawodową fotografką, Dance wywnioskowała, że jej wyjazd
służbowy wypadł nieoczekiwanie wcześniej i Anne pyta męża o jego plan dnia.
Kiedy w koocu 0'Neil się rozłączył, siedzieli przez chwilę w milczeniu, dopóki atmosfera nie wróciła do
normy. Ponownie zajrzeli do menu.
- Tak jest - zawyrokował 0'Neil. - Jajka po benedyktyosku.
Zamierzała zamówid to samo i uniosła głowę, by poszukad kelnera. Wtedy jednak zawibrowała jej
komórka. Dance spojrzała na treśd SMS-a, zmarszczyła czoło i jeszcze raz przeczytała wiadomośd,
świadoma, jak reaguje na nią jej ciało. Serce waliło jej coraz szybciej, ramiona uniosły się, stopa
zaczęła stukad o podłogę.
Dance westchnęła i zamiast wezwad kelnera, dała mu znak, pokazując na migi wypisywanie rachunku.
Rozdział 3
Siedziba środkowozachodniego regionu Biura Śledczego Kalifornii mieści się w nijakim budynku,
bliźniaczo podobnym do sąsiadujących z nim towarzystw ubezpieczeniowych i firm informatycznych,
dobrze schowanych za wzgórzami, w otoczeniu wyjątkowej roślinności środkowego wybrzeża
Kalifornii.
Biuro znajdowało się niedaleko hotelu „Peninsula Garden", więc Dance i 0'Neil zjawili się na miejscu
w ciągu niecałych dziesięciu minut, uważając po drodze na innych kierowców, ale nie zwracając
uwagi na czerwone światła ani znaki stopu.
Wysiadając z samochodu, Dance zarzuciła na ramię torebkę i dźwignęła opasłą torbę na laptopa -
którą jej córka nazwała „suplementem torebki mamy", kiedy poznała znaczenie słowa „suplement" -
po czym razem z 0'Neilem weszli do budynku.
Od razu skierowali się tam, gdzie z pewnością zebrał się już cały zespół: do jej gabinetu w części, którą
nazywano „Babskim Skrzydłem" lub BS, ponieważ urzędowały tam tylko Dance, agentka Connie
Ramirez, ich asystentka Maryellen Kresbach oraz Grace Yuan, administratorka CBI, dzięki której cały
budynek funkcjonował jak szwajcarski zegarek. Skrzydło zawdzięczało swoją nazwę nieszczęsnemu
komentarzowi wygłoszonemu przez równie nieszczęsnego, dziś już byłego agenta CBI, który ukuł ją,
próbując błysnąd dowcipem przed swoją dziewczyną, gdy oprowadzał ją po biurze.
Każda z osób z BS wciąż zachodziła w głowę, czy owemu agentowi - albo którejś z jego dziewczyn -
udało się znaleźd te wszystkie artykuły kobiecej higieny osobistej, którymi Dance i Ramirez
naszpikowały jego gabinet, aktówkę i samochód.
22
Dance i 0'Neil przywitali się z Maryellen. Pogodna i niezastąpiona kobieta bez trudu umiała się
jednocześnie zajmowad własną rodziną i życiem zawodowym swoich podopiecznych bez drgnienia
pomalowanych czarnym tuszem rzęs. Piekła też najlepsze ciastka, jakich Dance w życiu próbowała.
- Dzieo dobry, Maryellen. Co się dzieje?
- Cześd, Kathryn. Poczęstuj się.
Dance spojrzała na pojemnik ciasteczek z czekoladą stojący na biurku asystentki, lecz nie uległa
pokusie. Popełniłaby biblijny grzech. 0'Neil natomiast nie miał żadnych oporów.
- Od tygodni nie jadłem lepszego śniadania.
Jajka po benedyktyosku...
Maryellen zaśmiała się zadowolona.
-Zadzwoniłam jeszcze raz do Charlesa i zostawiłam mu kolejną wiadomośd. Naprawdę. - Westchnęła.
- Nie odbierał. TJ i Rey są w środku. Aha, detektywie 0'Neil, przyjechał ktoś z paoskich ludzi z MCSO.
- Dzięki, jesteś kochana.
W gabinecie Dance na jej krześle siedział młody, krępy TJ Scanlon. Gdy weszli, rudy agent skoczył na
równe nogi.
- Cześd, szefowo. Jak poszło przesłuchanie?
Pytał o zeznanie złożone przed prokuratorem.
- Byłam gwiazdą. - Przekazała złą wiadomośd o posiedzeniu w sprawie immunitetu.
Agent się nachmurzył. On także znał sprawcę i zależało mu na skazaniu nie mniej niż Dance.
TJ był dobrym agentem, chod zwracał na siebie uwagę wyjątkowo niekonwencjonalnym jak na
funkcjonariusza organów ścigania sposobem bycia i podejściem do swoich obowiązków. Dziś miał na
sobie dżinsy, koszulkę polo i sportową marynarkę z madrasu - w kolorową kratę, jaką Dance widziała
tylko na wypłowiałych koszulach w szafie ze starymi rzeczami swojego ojca. Wszystko wskazywało na
to, że TJ jest właścicielem tylko jednego krawata, jakiegoś dziwacznego modelu z wzorem w stylu
Jerry'ego Garcii. TJ cierpiał na nieuleczalną tęsknotę za latami sześddziesiątymi. W jego pokoju
wesoło bulgotały dwie wielobarwne lampy magma.
23
Między nim a Dance było zaledwie kilka lat różnicy, ale dzieliła ich różnica pokoleo. Mimo to na
poziomie zawodowym dobrze do siebie pasowali, a ich relacje w pewnym stopniu opierały się na
układzie mistrz-uczeo. Chod TJ wolał działad w pojedynkę, co kłóciło się z zasadami CBI, ostatnio
przejął funkcję stałego partnera Dance -który wciąż przebywał w Meksyku, pracując nad
skomplikowaną sprawą ekstradycji.
Małomówny Rey Carraneo, nowy nabytek CBI, stanowił całkowite przeciwieostwo TJ-a Scanlona.
Zbliżał się do trzydziestki, na jego śniadej twarzy malowało się zamyślenie. Szczupły agent miał dziś na
sobie szary garnitur i białą koszulę. Czuł się starszy, niż był w rzeczywistości, ponieważ zanim
przeprowadził się tu z żoną, aby zaopiekowad się chorą matką, pracował w policji i patrolował Reno,
miasto kowbojów w Nevadzie. Carraneo trzymał kubek kawy w dłoni, na której miał maleoką bliznę
między kciukiem a palcem wskazującym; był to ślad po tatuażu gangu, który zniknął zaledwie kilka lat
temu. Dance uważała go za najbardziej opanowanego i skupionego ze wszystkich młodszych agentów
w biurze i czasem się zastanawiała, czy zaważył na tym czas spędzony w gangu.
Funkcjonariusz z Biura Szeryfa Okręgu Monterey - o typowej wojskowej posturze i krótko
ostrzyżonych włosach - przedstawił się i opowiedział, co się stało. W nocy z parkingu w centrum
Monterey, przy Alvarado, uprowadzono nastolatkę. Tammy Foster została związana i wsadzona do
bagażnika własnego samochodu. Napastnik zawiózł ją na plażę za miastem i zostawił, żeby utonęła
podczas przypływu.
Dance wzdrygnęła się na myśl, jakie to mogło byd uczucie, tkwid w ciasnym i zimnym wnętrzu
bagażnika, gdy woda podnosiła się coraz wyżej.
- To był jej samochód? - spytał 0'Neil, siadając na krześle i kołysząc się na tylnych nogach -
dokładnie tak, jak Dance zabraniała synowi (podejrzewała, że Wes nauczył się tego właśnie od
0'Neila). Krzesło zatrzeszczało pod ciężarem detektywa.
- Zgadza się.
- Na której plaży?
- Dalej, na południe od Highlands.
- Pustej?
- Tak, w okolicy nie było nikogo. Żadnych świadków.
24
- Znaleziono świadków w klubie, sprzed którego ją porwano?
- zapytała Dance.
- Nie. Na parkingu nie było żadnych kamer.
Dance i 0'Neil zastanowili się nad tym.
- Czyli potrzebował drugiego wozu w pobliżu miejsca, gdzie ją zostawił - zauważyła. - Albo miał
wspólnika.
- Ekipa kryminalistyczna znalazła ślady butów na piasku, prowadzące w stronę autostrady.
Powyżej poziomu przypływu. Ale piasek był sypki. Nie wiadomo, jaki był rozmiar butów i wzór na
podeszwie. Ale na pewno zostawiła je tylko jedna osoba.
- Nie było żadnych śladów, które mogłyby wskazywad, że jakiś samochód zjechał z drogi, żeby
go zabrad? - spytał 0'Neil. - Albo że stał ukryty w zaroślach?
- Nie. Nasi ludzie znaleźli odciski kół roweru, ale tylko na poboczu. Ktoś je mógł zostawid dzisiaj
w nocy albo tydzieo temu. Nie zidentyfikowaliśmy protektora opony. Nie mamy bazy danych
rowerów - dodał, zwracając się do Dance.
W tej okolicy wzdłuż plaży co dzieo jeżdżą na rowerach setki ludzi.
- Motyw?
- Ani rabunkowy, ani seksualny. Wygląda na to, że po prostu chciał ją zabid. Powoli.
Dance głośno wypuściła powietrze.
- Są podejrzani?
-Nie.
Dance spojrzała na TJ-a.
- Wiemy coś więcej o tym, co mi powiedziałeś wcześniej, kiedy dzwoniłam? O tym dziwnym
znaku?
-Aha - odrzekł agent, który z trudem mógł usiedzied na miejscu.
- Masz na myśli przydrożny krzyż.
Biuro Śledcze Kalifornii ma szerokie kompetencje, lecz zwykle zajmuje się tylko sprawami większego
kalibru, takimi jak działalnośd gangów, zagrożenia terrorystyczne albo poważne przestępstwa
finansowe czy przypadki korupcji. Pojedyncze morderstwo w okolicy, gdzie co najmniej raz w
tygodniu zdarza się zabójstwo w porachunkach między gangami, nie wzbudziłoby większego
zainteresowania.
25
Ale napaśd na Tammy Foster była inna.
Dzieo przed porwaniem dziewczyny funkcjonariusz drogówki znalazł wbity w piach przy autostradzie
numer 1 krzyż, jak gdyby ustawiony na pamiątkę ofiary wypadku, z wypisaną datą następnego dnia.
Kiedy policjant dowiedział się o napaści na dziewczynę, do której doszło nieopodal tej autostrady,
pomyślał, że byd może krzyż stanowił zapowiedź zamiarów przestępcy. Wrócił i zabrał krzyż. W
bagażniku samochodu, w którym uwięziono Tammy, wydział kryminalistyczny biura szeryfa znalazł
fragmencik płatka róży - ustalono, że pochodził z bukietu pozostawionego pod krzyżem.
Ponieważ na pierwszy rzut oka napaśd wydawała się przypadkowa i pozbawiona motywu, Dance
musiała zakładad, że zabójca ma w planach atak na kolejne ofiary.
- Mamy jakieś dowody z krzyża? - zapytał 0'Neil.
Jego podwładny się skrzywił.
- Prawdę mówiąc, ten policjant z drogówki po prostu wrzucił go razem z kwiatami do
bagażnika.
- Są zanieczyszczenia?
- Niestety. Bennington powiedział, że zrobił, co mógł. - Peter Bennington - doświadczony i
skrupulatny szef laboratorium kryminalistycznego w biurze szeryfa. - Ale niczego nie znalazł.
Przynajmniej po wstępnej analizie. Żadnych odcisków palców, z wyjątkiem odcisków tego policjanta z
drogówki. Krzyż zrobiono z gałęzi i drutu florystycznego. Kółko z datą zostało wycięte z kartonu. A
datę, drukowanymi literami, wypisano na nim zwykłym długopisem. Może się przydad tylko wtedy,
gdybyśmy mieli próbkę pisma podejrzanego. A tu jest zdjęcie krzyża. Trochę niesamowity. Coś w
rodzaju „Blair Witch Project".
- Dobry film - wtrącił TJ, a Dance miała wątpliwości, czy to na pewno żart.
Spojrzeli na fotografię. Rzeczywiście krzyż był trochę niesamowity - zrobiony z gałęzi
przypominających powyginane czarne kości.
Ekipa kryminalistyczna niczego nie znalazła? Dance miała znajomego, z którym niedawno pracowała,
Lincolna Rhyme'a, cywilnego konsultanta z Nowego Jorku. Mimo że był zupełnie sparaliżowany,
należał do najlepszych specjalistów kryminalistycznych w kraju.
26
Ciekawe, czy znalazłby jakiś ślad, gdyby to on przeprowadzał oględziny miejsca zdarzenia.
Przypuszczała, że tak. Ale byd może najbardziej uniwersalna zasada obowiązująca w policji brzmiała:
trzeba pracowad z tym, co się ma.
Zwróciła uwagę na pewien szczegół na zdjęciu.
- Róże.
O'Neil odgadł, o co jej chodzi.
- Łodygi są tej samej długości.
- Zgadza się. Czyli prawdopodobnie pochodzą z kwiaciarni i nikt nie naciął ich we własnym
ogrodzie.
- Ale, szefowo - odezwał się TJ - róże można kupid w tysiącach miejsc na Półwyspie.
- Nie twierdzę, że to nas zaprowadzi do jego drzwi - odparła Dance. - To po prostu fakt, który
może się nam przydad. I nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Byd może zostały skradzione.
- Poczuła się jak zrzęda, miała jednak nadzieję, że nie została tak odebrana.
- Jasne, szefowo.
- Gdzie dokładnie stał ten krzyż?
- Przy autostradzie numer 1. Zaraz na południe od Marina.
- Pokazał miejsce na ściennej mapie.
- Są świadkowie, którzy widzieli stawianie krzyża? - spytała Dance zastępcy szeryfa.
-Nie, przynajmniej według policji stanowej. Przy tym odcinku autostrady też nie ma żadnych kamer.
Ciągle szukamy.
- A sklepy? - zapytał O'Neil dokładnie w chwili, gdy Dance otworzyła usta, by zadad identyczne
pytanie.
- Sklepy?
O'Neil patrzył na mapę.
- Po wschodniej stronie autostrady. W pasażach handlowych. W niektórych na pewno są
kamery. Może jedna była skierowana w stronę tego miejsca. Przynajmniej poznalibyśmy markę i
model samochodu - jeżeli przyjechał tam samochodem.
- TJ - powiedziała Dance - sprawdź to.
- Jasne, szefowo. Mają tam niezłą kawiarnię Java House. Jedną z moich ulubionych.
- Bardzo się cieszę.
27
W drzwiach ukazał się jakiś cieo.
- O, nie wiedziałem, że tu się zbieramy.
Do gabinetu Dance wkroczył Charles Overby, niedawno mianowany szef biura terenowego CBI.
Pięddziesięciokilkuletni, opalony agent o sylwetce w kształcie gruszki, cieszył się na tyle dobrą
kondycją, by kilka razy w tygodniu odwiedzad pole golfowe lub kort tenisowy, ale nie potrafił dojśd do
długiego woleja bez zadyszki.
- Czekam u siebie już... dosyd długo.
Dance zignorowała gest TJ-a, który dyskretnie zerknął na zegarek. Podejrzewała, że Overby zjawił się
w biurze kilka minut temu.
- Dzieo dobry, Charles - powiedziała. - Byd może zapomniałam wspomnied, gdzie się
spotykamy. Przepraszam.
- Cześd, Michael. - Overby przywitał też skinieniem głowy TJ-a, na którego czasem gapił się z
zaciekawieniem, jak gdyby nigdy przedtem nie widział młodszego agenta - chod mógł to byd wyraz
dezaprobaty dla stylu ubierania się TJ-a.
Dance nie omieszkała poinformowad szefa o spotkaniu. W drodze z hotelu „Peninsula Garden"
nagrała się na jego pocztę głosową, przekazując mu złą wiadomośd o posiedzeniu w Los Angeles w
sprawie immunitetu i zapowiadając spotkanie, które miało się odbyd w jej gabinecie. Maryellen też
zawiadomiła go o naradzie. Szef CBI nie odpowiedział. Dance nie dzwoniła drugi raz, ponieważ zwykle
Overby nie zawracał sobie zbytnio głowy taktyczną stroną spraw prowadzonych przez biuro. Nie
zdziwiłaby się, gdyby w ogóle nie raczył wziąd udziału w naradzie. Szef chciał znad „ogólny obraz
sytuacji", jak od niedawna lubił mawiad. (TJ nazwał go kiedyś Charles Overview*; Dance ze śmiechu
rozbolał brzuch).
- Ta sprawa z dziewczyną w bagażniku... dziennikarze już zaczęli wydzwaniad. Na razie robię
uniki i bardzo im się to nie podoba. Chcę znad szczegóły.
Ach, dziennikarze. To tłumaczyło jego zainteresowanie.
Dance powiedziała mu o wszystkim, czego dotychczas się dowiedzieli, i jakie mają plany.
- Sądzisz, że znowu będzie próbował? Tak twierdzą w wiadomościach.
* Overview - ogólny zarys (przyp. tłum.).
28
- Nie twierdzą, ale przypuszczają - poprawiła delikatnie Dance.
- Przede wszystkim nie wiemy, dlaczego Zaatakował właśnie Tammy Foster - dodał 0'Neil. - Na
razie nic nie da się powiedzied.
- Ten krzyż ma z tym związek? Miał byd znakiem?
- Tak, kryminalistyka potwierdziła, że to te same kwiaty.
-Aj. Mam nadzieję, że nie będzie z tego następnego lata Sama.
- Hm... czego, Charles? - spytała Dance.
- Mówię o tym facecie z Nowego Jorku. Co zostawiał listy i zabijał.
- Aha, to był film. - TJ był ich chodzącą encyklopedią popkultury. - Spike'a Lee, „Mordercze
lato". Morderca rr»iał pseudonim „Syn Sama".
- Wiem - odparł szybko Overby. - Taka gra słów. Lata sukinsyn i morduje.
- Nie mamy żadnych dowodów. Tak naprawdę niczego jeszcze nie wiemy.
Overby kiwał głową. Nie lubił nie mied odpowiedzi. Na pytania prasy, na pytania zwierzchników z
Sacramento. Irytował się wtedy, a przez to irytowali się inni. Kiedy jego poprzednik Stan Fishburne
nieoczekiwanie odszedł na emeryturę z powodów zdrowotnych, a obowiązki szefa biura przejął
Overby, zapanował nastrój zaniepokojenia. Fishburne stał murem za swoimi agentami; dla nich był
gotów stawid czoło każdemu. Overby miał inny styl. Zupełnie inny.
- Miałem już telefon od prokuratora stanowego. - Ich najwyższego zwierzchnika. - O tej
sprawie jest już głośno w Sacramento. I w CNN. Muszę do niego zadzwonid. Wolałbym, żebyśmy
jednak mieli jakiś konkret.
- Niedługo powinniśmy wiedzied coś więcej.
- Może to był po prostu głupi kawał, który się źle skooczył? Na przykład w ramach dokuczania
pierwszoroczniakom. Bractwo studenckie zorganizowało otrzęsiny. Przecież wszyscy w college'u
robiliśmy takie numery, prawda?
Dance i 0'Neil nie należeli do studenckich stowarzyszeo. Agentka wątpiła, by TJ miał w życiorysie
członkostwo, a Rey Carraneo kooczył prawo karne wieczorowo, pracując na dwa etaty.
- To by musiał byd bardzo kiepski kawał - zauważył 0'Neil.
- W każdym razie nie wykluczajmy takiej możliwości. Chcę tylko, żebyśmy nie wpadali w
panikę. To w niczym nie pomoże. Trzeba
29
bagatelizowad sugestie, że to seryjna robota. I nic nie wspominad o krzyżu. Nie pozbieraliśmy się
jeszcze po sprawie Pella, nie minął nawet miesiąc. - Zamrugał oczami. - A propos, jaka jest w niej
decyzja?
- Odroczona. - Czyżby w ogóle nie odsłuchał wiadomości?
- To dobrze.
- Dobrze? - Dance wciąż była wściekła na wieśd o wniosku o umorzenie.
Overby spojrzał na nią zaskoczony.
- To znaczy, że jesteś wolna i zajmiesz się sprawą Przydrożnego Krzyża.
Pomyślała o swoim poprzednim szefie. Tęsknota potrafi sprawiad naprawdę słodki ból.
- Co teraz zamierzacie? - zapytał Overby.
- TJ sprawdzi zapis z kamer w sklepach i salonach samochodowych niedaleko miejsca, gdzie
postawiono krzyż. - Dance zwróciła się do Carranea. - Rey, mógłbyś zebrad informacje z okolic
parkingu, z którego porwano Tammy?
- Tak jest.
- Michael, nad czym teraz pracujesz w MCSO? - spytał Overby.
- Prowadzę sprawę zabójstwa w porachunkach gangów, potem biorę się do sprawy kontenera.
- Ach, to.
Terroryści raczej nie zagrażali półwyspowi Monterey. Nie było tu dużych portów morskich, tylko
przystanie rybackie, a lotnisko było niewielkie i dobrze strzeżone. Mimo to przed mniej więcej
miesiącem z indonezyjskiego statku towarowego stojącego w Oakland przemycono kontener i
załadowano na ciężarówkę, która pojechała na południe w kierunku Los Angeles. Z pewnego raportu
wynikało, że kontener dotarł aż do Salinas, gdzie prawdopodobnie go opróżniono, zawartośd ukryto,
a następnie innymi ciężarówkami przesłano dalej.
Mogła to byd kontrabanda - narkotyki, broo... albo, jak głosił kolejny wiarygodny raport
wywiadowczy, w kontenerze podróżowali ludzie, którzy nielegalnie dostali się do kraju. W Indonezji
mieszkała największa populacja muzułmaoska na świecie i działały liczne komórki ekstremistów.
Trudno się było dziwid zaniepokojeniu Departamentu Bezpieczeostwa Krajowego.
30
-Ale mogę to odłożyd na dzieo czy dwa - dodał 0'Neil.
-To dobrze - rzekł z ulgą Overby, zadowolony, że sprawę Przydrożnego Krzyża będzie prowadzid
połączona grupa specjalna. Wiecznie szukał sposobów na rozłożenie ryzyka w przypadku, gdyby
śledztwo poszło nie tak, nawet gdyby miało to oznaczad dzielenie się zwycięstwem.
Dance po prostu się ucieszyła, że będzie współpracowad z 0'Neilem.
- Wezmę od Petera Benningtona koocowy protokół z oględzin miejsca - rzekł 0'Neil.
Kryminalistyka nie była specjalnością O'Neila, ale uparty, rzetelny policjant polegał na tradycyjnych
technikach śledczych: wywiadzie, zeznaniach świadków i analizie dowodów rzeczowych. Od czasu do
czasu ewentualnie mógł kogoś zaprawid bykiem. Bez względu na zestaw metod działania, detektyw
dobrze wykonywał swoją pracę. Miał na koncie jedną z najwyższych w historii biura szeryfa liczbę
aresztowao, a co ważniejsze - także wyroków skazujących.
Dance zerknęła na zegarek.
- Pójdę przesłuchad świadka.
Overby milczał przez chwilę.
- Świadka? Nie wiedziałem, że mamy świadka.
Dance nie powiedziała mu, że ta informacja również znalazła się w wiadomości, jaką zostawiła
szefowi.
- Owszem, mamy - odparła i zarzuciła torebkę na ramię, ruszając do drzwi.
mat m m w. am
Rozdział 4
Dch, to smutne - powiedziała kobieta.
Spojrzał na nią mąż siedzący za kierownicą forda SUV-a, którego właśnie zatankował do pełna za
siedemdziesiąt dolarów. Był w złym humorze. Z powodu cen benzyny, a także dlatego, że przed
chwilą mignął mu przed oczami kuszący widok pola golfowego w Pebble Beach, na które nie byłoby
go stad, gdyby nawet żona pozwoliła mu tam zagrad.
Z pewnością nie miał ochoty słyszed o niczym smutnym.
Byli jednak małżeostwem od dwudziestu lat, więc spytał:
- Co? - Zabrzmiało to bardziej uszczypliwie, niż zamierzał.
Nie zwróciła uwagi na jego ton.
-Tam.
Spojrzał przed siebie, ale żona gapiła się przez przednią szybę na pusty odcinek autostrady wijący się
przez las, nie wskazując niczego konkretnego. To zirytowało go jeszcze bardziej.
- Ciekawe, co się stało?
Już miał warknąd „Z czym?", gdy wreszcie zobaczył, o czym mówiła.
I natychmiast ogarnęły go wyrzuty sumienia.
W odległości około trzydziestu metrów od nich stał wbity w piach pamiątkowy krzyż, jakie spotyka się
w miejscach wypadków samochodowych - surowy i prosty, pod którym złożono bukiet kwiatów.
Ciemnoczerwonych róż.
- Smutne - powtórzył, myśląc o swoich dzieciach, dwójce nastolatków. Wciąż szalał ze strachu,
ilekrod któreś z nich siadało za kierownicą. Wiedział, jak by się czuł, gdyby przytrafił się im jakiś
wypadek. Żałował swojej wcześniejszej opryskliwości.
32
Pokręcił głową, spoglądając na zatroskaną twarz żony. Minęli sklecony naprędce krzyż.
- Boże, to się stało dopiero co - szepnęła żona.
-Tak?
- Jest na nim dzisiejsza data.
Wzdrygnął się. Ruszyli dalej w kierunku niedalekiej plaży, którą ktoś im polecił ze względu na piesze
szlaki.
- To dziwne - zastanawiał się na głos.
- Co, kochanie?
- Tu jest ograniczenie do sześddziesiątki. Trudno sobie wyobrazid, żeby ktoś nie wyrobił zakrętu
i się zabił.
Żona wzruszyła ramionami.
- Pewnie dzieciaki. Jechały pijane.
Krzyż oczywiście zmieniał postad rzeczy. Daj spokój, chłopie, pomyśl, że mógłbyś teraz siedzied w
Portland, ślęczed nad kolumnami cyferek i zachodzid w głowę, z jakim nowym szaleostwem Leo
wyskoczy na następnym zebraniu zespołu. Przecież jesteś w najpiękniejszym zakątku Kalifornii i
zostało ci pięd dni urlopu.
Poza tym i za milion lat nie osiągniesz takiej normy uderzeo, żeby zagrad w Pebble Beach. Przestao
biadolid, powiedział sobie.
Położył dłoo na kolanie żony i pojechali na plażę, nie zważając nawet na poranną mgłę i poszarzałe
niebo.
Jadąc autostradą 68, Holman Highway, Kathryn Dance zadzwoniła do dzieci, które jej ojciec, Stuart,
miał odwieźd na półkolonie. Przed porannym spotkaniem w hotelu Dance umówiła się z rodzicami, że
Wes i Maggie - dwunastolatek i dziesięciolatka - przenocują u nich.
- Cześd, mamo! - przywitała ją Maggie. - Możemy iśd dzisiaj na kolację do Rosie?
- Zobaczymy. Prowadzę dużą sprawę.
- Wczoraj zrobiłyśmy same makaron na spaghetti. Babcia i ja. Z mąki, jajek i wody. Dziadek
powiedział, że zrobiłyśmy makaron od zera. Co to znaczy „od zera"?
- Ze wszystkich składników. Nie kupiłyście makaronu w pudełku.
- Wiem, co nie? Ale miałyśmy więcej niż zero, to czemu „od zera"?
33
- Nie mów „co nie". Nie wiem, sprawdzimy.
- No dobrze.
- Zaraz się zobaczymy, skarbie. Kocham cię. Daj mi brata.
- Cześd, mamo. - Wes zaczął wygłaszad monolog o planowanym na dziś meczu tenisowym.
Dance podejrzewała, że Wes właśnie wszedł na ostatnią prostą przed wiekiem dojrzewania. Czasem
był jej małym synkiem, czasem obojętnym nastolatkiem. Przed dwoma laty zginął jego ojciec i
chłopiec dopiero teraz zrzucał z siebie brzemię tego smutku. Maggie, chod młodsza, okazała się
odporniejsza.
- Michael ciągle chce płynąd w ten weekend?
- Na pewno.
- Super! - 0'Neil zaprosił chłopca na sobotę na wspólne wędkowanie z Tylerem, małym synem
Michaela. Jego żona Anne rzadko wchodziła na pokład łodzi, natomiast Dance, chod od czasu do
czasu z nimi wypływała, cierpiała na chorobę morską, która studziła jej zapał żeglarski.
Następnie rozmawiała przez chwilę z ojcem, dziękując mu za opiekę nad dziedmi i dodając, że nowa
sprawa prawdopodobnie zajmie jej dużo czasu. Stuart Dance był dziadkiem doskonałym -
emerytowany biolog morski pracował jeszcze dorywczo, ale sam ustalał godziny pracy i naprawdę
uwielbiał spędzad czas z jej dziedmi. Nie miał też nic przeciwko funkcji szofera. Dziś czekało go jednak
spotkanie w oceanarium Monterey, lecz zapewnił córkę, że po zajęciach odwiezie dzieci do babci.
Ustalili, że Dance przyjedzie po nie później.
Co dzieo Dance dziękowała losowi albo bogom za to, że ma w pobliżu kochającą rodzinę. Z całego
serca współczuła samotnym matkom, które nie mogły liczyd na żadną pomoc.
Zwolniła, skręciła na światłach i zatrzymała się na parkingu szpitala Monterey Bay, patrząc na tłum
ludzi kłębiący się za rzędem niebieskich barier.
Protestujących było więcej niż wczoraj.
A wczoraj więcej niż przedwczoraj.
Szpital Monterey Bay był znaną instytucją, jednym z najlepszych i najbardziej malowniczo położonych
centrów medycznych w regionie, otoczonym przez sosnowy las. Dance dobrze go znała. Urodziła
34
tu dzieci, siedziała przy ojcu wracającym do zdrowia po poważnej operacji. Identyfikowała zwłoki
męża w szpitalnej kostnicy.
A sama niedawno została tu zaatakowana - incydent miał związek z protestem, któremu właśnie się
przyglądała.
Podczas sprawy Daniela Pella Dance wysłała młodego zastępcę szeryfa z biura Monterey, aby
pilnował więźnia w więzieniu okręgowym w Salinas. Skazaniec uciekł, atakując młodego
funkcjonariusza Juana Millara, który został dotkliwie poparzony i trafił na tutejszy oddział
intensywnej opieki medycznej. Były to bardzo trudne chwile - dla jego zdezorientowanej, załamanej
rodziny, dla Michaela 0'Neila i wszystkich policjantów z MCSO, a także dla Dance.
Kiedy przyszła odwiedzid Juana w szpitalu, jego zrozpaczony brat Julio rzucił się na nią, wściekły, że
próbuje wyciągnąd zeznanie od półprzytomnego policjanta. Dance bardziej się wystraszyła, niż
ucierpiała w tym starciu i zdecydowała się nie wnosid oskarżenia przeciwko wzburzonemu bratu.
Kilka dni po przyjęciu do szpitala Juan zmarł. Z początku wydawało się, że przyczyną śmierci były
rozległe poparzenia. Wkrótce jednak odkryto, że ktoś odebrał mu życie - w akcie eutanazji.
Dance zasmuciła jego śmierd, lecz Juan doznał tak poważnych obrażeo, że w przyszłości czekałby go
tylko ból i niezliczone zabiegi medyczne. Stan Juana martwił także matkę Dance, Edie, pielęgniarkę w
szpitalu Monterey Bay. Dance przypomniała sobie, jak stała w kuchni z matką, która z bardzo
zatroskaną miną spoglądała w dal. Zdradziła córce, co ją dręczyło: gdy poszła sprawdzid, jak się czuje
Juan, chłopak w przebłysku przytomności spojrzał na nią błagalnym wzrokiem i wyszeptał:
- Zabijcie mnie.
Przypuszczalnie kierował tę prośbę do każdego, kto przychodził go odwiedzid czy się nim zająd.
Niedługo potem ktoś spełnił jego życzenie.
Nikt nie wiedział, kto podał Juanowi w kroplówce mieszaninę leków, która zakooczyła jego życie.
Wszczęto oficjalne śledztwo w sprawie śmierci funkcjonariusza - prowadziło je biuro szeryfa okręgu
Monterey. Nie prowadzono go jednak zbyt gorliwie: lekarze twierdzili, że jest wysoce
nieprawdopodobne, by młody policjant przeżył więcej niż miesiąc czy dwa. Osoba, która przerwała
mu
35
cierpienia, chod popełniła przestępstwo, dokonała humanitarnego czynu.
Sprawa stała się jednak głośna wśród obrooców życia. Demonstranci na parkingu, których Dance
właśnie obserwowała, trzymali transparenty ozdobione krzyżami, wizerunkami Jezusa oraz Terri
Schiavo, kobiety z Florydy, która przeżyła kilkanaście lat w śpiączce, a kwestią jej prawa do śmierci
zajmował się sam Kongres USA.
Hasła na transparentach, którymi wymachiwano przed szpitalem Monterey Bay, potępiały okropności
eutanazji, a także - skoro zebrali się wszyscy zainteresowani i mieli ochotę protestowad - aborcji. Byli
to głównie członkowie organizacji Life First z siedzibą w Phoenix. Przyjechali tu zaledwie kilka dni po
śmierci młodego funkcjonariusza.
Dance zastanawiała się, czy którykolwiek z manifestantów zwrócił uwagę na paradoks sytuacji, w
której protest przeciwko śmierci prowadzono przed szpitalem. Prawdopodobnie nie. Nie wyglądali na
ludzi z poczuciem humoru.
Dance przywitała się z szefem ochrony, wysokim Afroamery-kaninem, stojącym przed głównym
wejściem.
- Dzieo dobry, Henry. Chyba przybywa ich z każdym dniem.
- Dzieo dobry, agentko Dance. - Henry Bascomb jako były glina lubił używad urzędowych
tytułów. Z kpiącym uśmieszkiem wskazał tłum demonstrantów. - Mnożą się jak króliki.
- Kto kieruje protestem? - W środku tłumu dostrzegła cherlawego mężczyznę z obwisłymi
fałdami skóry pod spiczastym podbródkiem. Miał na sobie strój duchownego.
- On tu rządzi, pastor - odrzekł Bascomb. - Wielebny R. Samuel Fisk. Dośd znany. Przyjechał aż z
Arizony.
- R. Samuel Fisk. Bardzo stosowne nazwisko dla pastora - zauważyła.
Obok wielebnego stał krzepki mężczyzna o rudych, kręconych włosach, w zapiętym ciemnym
garniturze. Dance domyślała się, że to ochroniarz.
- Życie jest święte! - zawołał ktoś, zwracając się do jednej z zaparkowanych nieopodal
furgonetek wiadomości telewizyjnych.
- Święte! - podjął tłum.
- Mordercy! - krzyknął Fisk głosem zaskakująco donośnym jak na człowieka tak mizernej
postury.
36
Mimo że okrzyk nie był skierowany do niej, Dance poczuła lodowaty dreszcz i w pamięci mignął jej
tamten incydent na OIOM-ie, gdy rozwścieczony Julio Millar zaskoczył ją od tyłu, po czym
natychmiast zainterweniowali Michael 0'Neil i ich towarzysz.
- Mordercy!
Demonstranci podchwycili i zaczęli skandowad:
- Mor-der-cy! Mor-der-cy! - Dance przypuszczała, że od krzyku wkrótce ochrypną.
- Powodzenia - powiedziała do szefa ochrony, który przewrócił oczami z niepewną miną.
Dance weszła do szpitala i rozejrzała się w niejasnym przeświadczeniu, że zobaczy matkę. Następnie
zasięgnęła informacji w recepcji i szybkim krokiem ruszyła korytarzem prowadzącym do sali, gdzie
miała porozmawiad ze świadkiem w sprawie „przydrożnego krzyża".
Kiedy stanęła w otwartych drzwiach, napotkała spojrzenie jasnowłosej nastolatki leżącej na
obstawionym aparaturą łóżku szpitalnym.
- Witaj, Tammy. Nazywam się Kathryn Dance. - Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Mogę wejśd?
Rozdział 5
Mimo że Tammy Foster miała utonąd w bagażniku, zabójca popełnił błąd.
Zaparkował w pewnej odległości od brzegu, który miała zalad fala przypływu, zatapiając cały
samochód i skazując biedną dziewczynę na straszną śmierd. Tak się jednak złożyło, że toyota ugrzęzła
w sypkim piasku niewiele dalej od miejsca, w którym ją porzucił, a wysokośd wody w bagażniku nie
przekroczyła piętnastu centymetrów.
Około czwartej rano pracownik linii lotniczych w drodze do pracy dostrzegł błysk karoserii. Ratownicy
znaleźli dziewczynę, półprzytomną z wyziębienia, bliską hipotermii, i błyskawicznie odwieźli ją do
szpitala.
- No i jak się czujesz? - spytała Dance.
- Chyba dobrze.
Tammy była ładna i wysportowana, ale blada. Miała kooską twarz, proste, rozjaśnione włosy i lekko
zadarty nos, który, jak podejrzewała Dance, miał wcześniej nieco inny kształt. Rzut oka na
kosmetyczkę nasuwał wniosek, że dziewczyna rzadko pokazuje się publicznie bez makijażu.
Dance mignęła odznaką.
Tammy zerknęła na nią.
- W sumie wyglądasz całkiem nieźle.
- Było okropnie zimno - powiedziała Tammy. - Nigdy w życiu tak nie zmarzłam. Jeszcze teraz
mam stracha.
- Wyobrażam sobie.
Dziewczyna skupiła wzrok na ekranie telewizora. Nadawano telenowelę. Dance i Maggie od czasu do
czasu oglądały seriale, zwykle gdy dziewczynka siedziała chora w domu. Można było opuścid
38
odcinki z kilku miesięcy, a i tak widz doskonale potrafił zorientowad się w akcji.
Dance usiadła, spoglądając na stolik pełen baloników i kwiatów, instynktownie szukając czerwonych
róż, obrazków religijnych czy kartek z krzyżami. Niczego takiego nie zauważyła.
- Jak długo będziesz w szpitalu?
- Pewnie dzisiaj mnie wypiszą. Mówili, że może jutro.
- Jak lekarze? Przystojni?
Śmiech.
- Do której szkoły chodzisz?
- Do Roberta Louisa Stevensona.
- Liceum?
-Aha, od jesieni.
Aby uspokoid dziewczynę, Dance zaczęła od neutralnych tematów: pytała Tammy, czy chodziła do
szkoły letniej, czy się zastanawiała, jaki college wybierze, pytała o rodzinę i ulubiony sport.
- Macie jakieś plany na wakacje?
- Teraz już mamy - odrzekła. - Po tym, co się stało. Mama, siostra i ja jedziemy w przyszłym
tygodniu na Florydę odwiedzid babcię. - Nuta złości w jej głosie powiedziała Dance, że rodzinny
wyjazd na Florydę jest ostatnią rzeczą, na jaką dziewczyna miałaby ochotę.
- Tammy, jak się domyślasz, naprawdę chcemy znaleźd człowieka, który ci to zrobił.
- Gnojek.
Dance przytaknęła, unosząc brew.
- Powiedz mi, jak to się stało.
Tammy opowiedziała, że wyszła z klubu tuż po północy. Była na parkingu, gdy nagle ktoś zaszedł ją od
tyłu, zakleił jej usta taśmą, którą skrępował też ręce i nogi, a potem wrzucił ją do bagażnika i pojechał
na plażę.
- No i zostawił mnie, żebym utonęła. - Dziewczyna patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem.
Dance, która odziedziczyła empatię po matce, wyraźnie odczuła grozę tej chwili i ciarki przeszły jej po
plecach.
- Znałaś napastnika?
Dziewczyna przecząco pokręciła głową.
-Ale wiem, co się stało.
39
- Co takiego?
-To gangi.
- Ten człowiek był z gangu?
- Aha, wszyscy o tym wiedzą. Żeby się dostad do gangu, trzeba kogoś zabid. A w gangu
Latynosów trzeba zabid białą dziewczynę. Takie mają zasady.
- Sądzisz, że sprawca był Latynosem?
JEFFERY DEAVER PRZYDROŻNE KRZYŻE Przełożył Łukasz Praski Tytuł oryginału ROADSIDE CROSSES
Internet i jego kult anonimowości zapewniają rodzaj całkowitego immunitetu każdemu, kto zechce wyrazid jakąkolwiek opinię na temat kogoś innego, trudno więc sobie wyobrazid bardziej wypaczoną pod względem moralnym realizację idei wolności słowa. RICHARD BERNSTEIN, „THE NEW YORK TIMES" OD AUTORA Jednym z tematów tej powieści jest zacieranie granicy między „sztucznym światem" - życiem w sieci - a światem rzeczywistym. Dlatego też, jeśli na stronach książki natkniecie się na adres strony internetowej, byd może będziecie mieli ochotę wpisad go do przeglądarki i przekonad się, dokąd was zaprowadzi. Treśd tych stron nie będzie wam potrzebna, by cieszyd się lekturą, ale niewykluczone, że znajdziecie tam kilka dodatkowych wskazówek, które pomogą wam rozwikład zagadkę. Możliwe też, że znajdziecie tam po prostu coś ciekawego - lub niepokojącego. Rozdział 1 Jadąc na południe Monterey autostradą numer 1, funkcjonariusz drogówki Policji Stanowej Kalifornii, młodzieniec o jasnych, szczeciniastych włosach, ukrytych pod filcowym kapeluszem, zmrużył oczy, patrząc przez przednią szybę służbowego forda crown victoria. Z prawej miał wydmy, z lewej niewielkie skupisko sklepów. Coś tu nie pasowało. Tylko co? Właśnie wracał do domu po zakooczeniu służby o siedemnastej. Zlustrował drogę. Nie wypisywał tu zbyt wielu mandatów, pozostawiając to zastępcom szeryfa - z zawodowej uprzejmości - lecz od czasu do czasu, jeśli był w nastroju, zatrzymywał kogoś w niemieckim czy włoskim wozie. Często jeździł tą trasą do domu o tej porze, więc dośd dobrze znał ten odcinek autostrady. Tak... to tam. Dostrzegł coś kolorowego w odległości około pół kilometra przy drodze, u stóp jednego z piaszczystych pagórków, zasłaniających widok na zatokę Monterey. Co to mogło byd? Włączył światła ostrzegawcze - zgodnie z procedurą - i zatrzymał się na prawym poboczu. Zaparkował radiowóz z maską skierowaną w lewo, w stronę jezdni, żeby przy uderzeniu z tyłu samochód go nie staranował, i wysiadł. Tuż za poboczem stał wbity w piach krzyż - przydrożna pamiątka. Miał prawie pół metra wysokości i został sklecony z dwóch ciemnych, odłamanych gałęzi, związanych drutem, jakiego używają floryści. U jego stóp leżał rozłożysty bukiet ciemnoczerwonych róż. Pośrodku krzyża zamocowano wycięty z kartonu krążek z wypisaną na niebiesko datą wypadku. Ani z przodu, ani z tyłu nie było żadnego imienia ani nazwiska. 9
Oficjalnie odradzano upamiętnianie ofiar wypadków, ponieważ zdarzało się, że ludzie stawiający krzyże albo składający kwiaty czy zostawiający pluszowe zabawki zostawali ranni, a nawet ginęli pod kołami. Pamiątki zwykle były gustowne i wzruszające. Ten krzyż budził jednak grozę. Dziwne było to, że policjant nie pamiętał, by wydarzył się tu jakiś wypadek. Prawdę mówiąc, to był jeden z najbezpieczniejszych odcinków autostrady numer 1 w Kalifornii. Na południe od Carmel jezdnia zmieniała się w tor przeszkód, jak w tym miejscu, gdzie przed kilkoma tygodniami doszło do naprawdę tragicznego wypadku: dwie dziewczyny wracające z imprezy po rozdaniu świadectw. Ale tu była trzypasmowa, niemal prosta droga, która biegła łagodnymi łukami tylko przez teren dawnego Fortu Ord, gdzie dziś znajdował się college, oraz w okolicy centrów handlowych. Policjant pomyślał, czy nie usunąd krzyża, ale krewni zmarłego mogli wrócid i postawid nowy, znów narażając się na niebezpieczeostwo. Lepiej go po prostu zostawid. Z ciekawości spyta jutro sierżanta, co tu się stało. Wsiadł do radiowozu, rzucił kapelusz na siedzenie i przejechał dłonią po krótko przystrzyżonych włosach. Włączył się do ruchu, zapominając o wypadkach przy drodze. Zastanawiał się, co jego żona przygotuje na kolację i czy potem zabrad dzieci na basen. Kiedy miał przyjechad jego brat? Zerknął w okienko datownika na zegarku. Zmarszczył brwi. Na pewno? Chcąc się upewnid, rzucił okiem na komórkę - zgadza się, dzisiaj był dwudziesty piąty czerwca. Ciekawe. Człowiek, który postawił krzyż, musiał się pomylid. Policjant pamiętał, że na kartonowym kółku nagryzmolono datę 26 czerwca, wtorek. Czyli jutro. Może biedak upamiętniający miejsce wypadku był tak zrozpaczony, że błędnie zapisał datę. Po chwili obraz upiornego krzyża zaczął się zacierad, chod nie zniknął zupełnie. Wracając autostradą do domu, policjant prowadził nieco uważniej niż zwykle. Rozdział 2 Przed sobą widziała drżące nikłe światło - jak bladozielone widmo. Gdyby go mogła dotknąd. Gdyby go mogła dosięgnąd, byłaby bezpieczna. Blask, jakby się z niej naigrawając, chwiał się w ciemności bagażnika, taocząc tuż nad jej nogami skrępowanymi taśmą izolacyjną. Widmo... Miała również spętane ręce i zaklejone usta. Wciągała zatęchłe powietrze nosem, racjonując je ostrożnie, jak gdyby miała do dyspozycji tylko niewielką ilośd zamkniętą w bagażniku swojej toyoty camry.
Samochód podskoczył na wyboju. Poczuła bolesne uderzenie i wydała krótki, stłumiony okrzyk. Od czasu do czasu do wnętrza wdzierały się inne błyski: przytłumiona czerwieo, gdy wciskał hamulec, pulsowanie kierunkowskazów. Z zewnątrz nie docierały żadne inne światła; dochodziła pierwsza w nocy. Jaśniejące w mroku widmo kołysało się tam i z powrotem. Była to dźwignia awaryjnego otwierania bagażnika, ozdobiona komiczną sylwetką człowieka uciekającego z samochodu. le nie mogła dosięgnąd jej stopami. Tammy Foster zdołała opanowad płacz. Zaczęła łkad zaraz po tym, gdy napastnik zaskoczył ją od tyłu na ciemnym parkingu przed klubem, brutalnie zalepił jej usta taśmą, skrępował jej ręce za plecami i wepchnął ją do bagażnika. Potem związał jej także nogi. Sparaliżowana paniką siedemnastolatka pomyślała: nie chce, żebym go zobaczyła. To dobrze. Nie chce mnie zabid. 13 Chce mnie tylko przestraszyd. Rozejrzała się po wnętrzu bagażnika i dostrzegła drżące widmo. Próbowała złapad je stopami, lecz uchwyt wyślizgiwał się spomiędzy butów. Tammy grała w piłkę nożną i występowała jako cheerleaderka, była więc w niezłej formie, ale w tak niewygodnej pozycji mogła utrzymad uniesione nogi tylko przez kilka sekund. Świetlista zjawa wciąż się wymykała. Samochód mknął dalej. Z każdym przejechanym metrem ogarniała ją coraz większa rozpacz. Tammy Foster znów zaczęła płakad. Uspokój się, uspokój! Nos ci się zapcha, udusisz się. Z trudem pohamowała łzy. Miała wrócid do domu o północy. Jej nieobecnośd zauważy matka -jeżeli nie zaśnie pijana na kanapie, wkurzona z powodu kłopotów z najnowszym chłopakiem. Zauważy też siostra - jeżeli akurat nie siedziała w Internecie ani nie wisiała na telefonie. A na pewno robiła jedno albo drugie. Brzdęk. Ten sam odgłos co wcześniej: metaliczny stukot, kiedy ładował coś na tylne siedzenie. Pomyślała o horrorach, które oglądała. Strasznych i obrzydliwych. O torturach i morderstwach. Z użyciem narzędzi. Nie myśl o tym. Tammy skupiła wzrok na taoczącym zielonym widmie dźwigni. I usłyszała nowy dźwięk. Szum morza.
Wreszcie się zatrzymali i silnik umilkł. Potem zgasły światła. Samochód zakołysał się lekko, gdy porywacz poruszył się na siedzeniu. Co robił? Usłyszała dobiegające z bliska gardłowe głosy fok. Znaleźli się na plaży, która o tej porze musiała byd zupełnie pusta. Drzwi samochodu otworzyły się i zamknęły. Po chwili otworzyły się drugie. Znów rozległ się brzęk metalu na tylnym siedzeniu. Tortury... narzędzia. Drzwi zatrzasnęły się głośno. Wtedy Tammy Foster się załamała. Zaniosła się szlochem, usiłując wciągnąd do płuc więcej cuchnącego powietrza. -Nie, błagam! - krzyknęła, lecz słowa, zdławione kneblem z taśmy, zmieniły się w nieartykułowany jęk. 14 Czekając na szczęk zamka bagażnika, Tammy zaczęła odmawiad po kolei wszystkie modlitwy, jakie pamiętała. Słyszała huk morza. Zawodzenie fok. Wiedziała, że umrze. - Mamusiu... Ale... nic się nie działo. Nie otwierała się klapa bagażnika, nie trzasnęły żadne drzwi, z zewnątrz nie dobiegał odgłos kroków. Po trzech minutach Tammy zdusiła płacz. Panika zaczęła ustępowad. Minęło pięd minut, a porywacz nie otwierał bagażnika. Dziesięd. Z zaklejonych ust Tammy wyrwał się zduszony, oszalały śmiech. Chciał ją tylko nastraszyd. Nie zamierzał jej zabid ani zgwałcid. To był jakiś koszmarny żart. Uśmiechnęła się, gdy nagle samochód lekko się zakołysał. Uśmiech zamarł jej na ustach. Toyota znów poruszyła się łagodnie w przód i w tył, chod mocniej niż za pierwszym razem. Tammy usłyszała plusk i przeszył ją dreszcz. Wiedziała, że w przód samochodu uderzyła fala oceanu. Boże, nie! Zostawił auto na plaży, gdzie właśnie zbliżał się przypływ! Samochód osiadł na piasku, a fala podmyła mu koła.
Nie! Jedną z rzeczy, których bała się najbardziej, było utonięcie. Jeszcze zamknięta w tak ciasnej przestrzeni... aż strach pomyśled. Tammy zaczęła kopad w klapę bagażnika. Ale oczywiście nikt nie mógł jej usłyszed, z wyjątkiem fok. Woda z głośnym chlupotem waliła już w boki toyoty. Zjawa... Za wszelką cenę musiała pociągnąd dźwignię zamka bagażnika. Zdołała zsunąd buty i spróbowała jeszcze raz, wpierając głowę w wykładzinę i z nadludzkim wysiłkiem unosząc stopy w kierunku świetlistego uchwytu. Kiedy w koocu dźwignia znalazła się między nimi, ścisnęła mocno stopy, czując dygot mięśni brzucha. Teraz! Mimo bolesnego skurczu nóg, przesunęła zjawę w dół. Pstryk. Tak! Udało się! 15 Po chwili jednak jęknęła przerażona. Uchwyt został między stopami, a klapa ani drgnęła. Tammy wpatrywała się w zielone widmo leżące obok niej. Musiał przeciąd drut! Zrobił to, kiedy wrzucił ją do bagażnika. Dźwignia dyndała w otworze, oderwana od linki zamka. Tammy znalazła się w potrzasku. Błagam, niech mi ktoś pomoże, modliła się. Do Boga, do przechodnia, nawet do porywacza, żeby okazał jej chod odrobinę litości. Jedyną odpowiedzią był jednak obojętny bulgot słonej wody, która zaczęła się sączyd do bagażnika. Hotel „Peninsula Garden" jest ukryty niedaleko wiekowej autostrady 68 - trzydziestokilometrowej dioramy pod tytułem „Wiele twarzy okręgu Monterey". Droga wije się na zachód od tak zwanej Salaterki Kraju-Salinas-biegnie skrajem pełnych zieleni Pastwisk Niebieskich, obok toru wyścigowego Laguna Seca, którego zarys przypomina bokserską rękawicę, biurowych kompleksów firm, a dalej obok pokrytego kurzem Monterey i porośnięty sosnami i choinami Pacific Grove. Wreszcie autostrada prowadzi kierowców, którzy postanowili pokonad ją od początku do kooca, do legendarnej Seventeen Mile Drive - siedziby przedstawicieli rozpowszechnionego tu gatunku: Ludzi z Pieniędzmi. -Nieźle - powiedział Michael O'Neil do Kathryn Dance, kiedy wysiedli z samochodu. Zza wąskich okularów w szarych oprawkach kobieta zlustrowała główny budynek, utrzymany w stylu hiszpaoskim i art déco, oraz kilka sąsiednich. Hotel miał swoją klasę, chod już nieco wyświechtaną i przykurzoną. - Ładnie. Podoba mi się.
Kiedy tak stali, przyglądając się hotelowi, za którym w oddali można było dostrzec Pacyfik, Dance, specjalistka kinezyki, czyli mowy ciała, próbowała zinterpretowad zachowanie O'Neila. Naczelnik wydziału dochodzeniowego Biura Szeryfa Okręgu Monterey nie poddawał się analizie zbyt łatwo. Mocno zbudowany czterdziestokilkuletni mężczyzna o szpakowatych włosach był spokojny i opanowany, ale małomówny wobec nieznajomych. Nawet jeśli kogoś znał, oszczędnie posługiwał się gestem i mimiką. Z mowy jego ciała trudno było coś wywnioskowad. 16 Dance zorientowała się jednak, że O'Neil w ogóle nie jest zdenerwowany, mimo charakteru ich misji. Ona z kolei bardzo się denerwowała. Kathryn Dance, szczupła kobieta po trzydziestce, zaplotła dziś swoje ciemnoblond włosy w ciasny warkocz, którego koniec zdobiła jaskrawo-niebieska wstążka, wybrana rano przez jej córkę i starannie zawiązana w kokardę. Dance miała na sobie białą bluzkę, długą, plisowaną czarną spódnicę i żakiet w tym samym kolorze. Stroju dopełniały czarne botki na pięciocentymetrowych obcasach - którymi zachwycała się przez kilka miesięcy, ale uległa pokusie i kupiła je dopiero na wyprzedaży. 0'Neil wystąpił w jednym ze swoich kilku cywilnych wcieleo: był ubrany w luźne bawełniane spodnie, bladoniebieską koszulę bez krawata i granatową marynarkę w delikatną kratę. Portier, wesoły Latynos, spojrzał na nich z miną mówiącą „wyglądacie na miłą parę". - Witamy. Mam nadzieję, że będzie się paostwu u nas podobało. - Otworzył im drzwi. Dance uśmiechnęła się niepewnie do 0'Neila i ruszyli chłodnym holem w kierunku recepcji. Gdy wyszli z głównego budynku, zaczęli kluczyd po kompleksie hotelowym, szukając tego pokoju. - Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie - rzekł 0'Neil. Dance zaśmiała się cicho. Z rozbawieniem zauważyła, że jej wzrok od czasu do czasu kieruje się w stronę okien i drzwi. Taka reakcja kinezyczna oznaczała, że osoba podświadomie szuka sposobu ucieczki - czyli odczuwa stres. -Patrz - powiedziała, wskazując jeszcze jeden basen. Mieli tu chyba cztery. - Wygląda jak Disneyland dla dorosłych. Słyszałem, że nocuje tu sporo muzyków rockowych. - Naprawdę? - Zmarszczyła brwi. - Coś nie tak? - Przecież to parterowe budynki. Żadna zabawa, jeżeli nie można po pijaku wyrzucad mebli i telewizorów przez okno. - To Carmel - zauważył 0'Neil. - Największe szaleostwo w tym mieście to wyrzucanie do śmieci surowców wtórnych. 17
Dance zastanawiała się nad ripostą, ale dała spokój. Przekomarzanki jeszcze bardziej ją denerwowały. Zatrzymała się pod palmą o liściach przypominających ostre miecze. - Gdzie jesteśmy? Detektyw zerknął na kartkę, ustalił ich położenie i wskazał jeden z budynków w głębi. -Tam. 0'Neil i Dance przystanęli przed drzwiami. Detektyw głęboko odetchnął i uniósł brew. - To chyba tu. Dance parsknęła śmiechem. - Czuję się jak nastolatka. 0'Neil zapukał. Po chwili otworzyły się drzwi, ukazując drobnego mężczyznę około pięddziesiątki w ciemnych spodniach, białej koszuli i krawacie w prążki. - Michael, Kathryn, jesteście co do minuty. Wejdźcie. Ernest Seybold, prokurator okręgowy Los Angeles, zaprosił ich gestem do środka. W pokoju przy wspartej na trzech nóżkach maszynie stenograficznej siedziała protokolantka sądowa. Kiedy weszli, wstała i przywitała ich jeszcze jedna młoda kobieta. Seybold przedstawił ją jako swoją asystentkę z Los Angeles. Na początku tego miesiąca Dance i 0'Neil prowadzili wspólnie sprawę w Monterey - skazany morderca i przywódca sekty Daniel Pell uciekł z więzienia, pozostając na półwyspie i szukając nowych ofiar. Jedna z osób zaangażowanych w śledztwo okazała się kimś zupełnie innym, niż Dance i jej współpracownicy sądzili. Skutkiem tej sytuacji było kolejne morderstwo. Dance upierała się, by ścigad sprawcę. Ale pewne wpływowe organizacje zaczęły wywierad naciski, by zaniechad dalszego śledztwa. Dance nie zamierzała tego jednak przyjąd do wiadomości i gdy prokurator Monterey odmówił wszczęcia sprawy, dowiedzieli się z 0'Neilem, że sprawca dokonał wcześniej innego zabójstwa - w Los Angeles. Prokurator okręgowy Seybold, który regularnie współpracował z instytucją Dance, CBI, czyli Biurem Śledczym Kalifornii, i był przyjacielem Kathryn, zgodził się postawid zarzuty w Los Angeles. 18 Kilkoro świadków, wśród nich Dance i 0'Neil, było jednak w Monterey, więc Seybold przyjechał tu na cały dzieo, by odebrad ich zeznania. Spotkanie miało potajemny charakter ze względu na koneksje i reputację sprawcy. W obecnej fazie nie używali nawet prawdziwego nazwiska mordercy. Sprawa nosiła wewnętrzny kryptonim „Stan Kalifornia przeciwko N.N.". Kiedy usiedli, Seybold poinformował ich:
- Obawiam się, że chyba mamy problem. Lęk, który wcześniej ściskał jej żołądek - że coś pójdzie nie tak i zakłóci śledztwo - powrócił. - Obrona złożyła wniosek o umorzenie sprawy na podstawie immunitetu - ciągnął prokurator. - Szczerze mówiąc, nie wiem, jakie jest prawdopodobieostwo przyjęcia wniosku. Posiedzenie zaplanowano na pojutrze. Dance zamknęła oczy. -Nie. Siedzący obok niej 0'Neil sapnął ze złością. Tyle pracy... Jeżeli to mu ujdzie płazem, pomyślała Dance... ale zdała sobie sprawę, że jest tylko jedna konkluzja: jeżeli to mu ujdzie płazem, przegram. Poczuła, jak drżą jej usta. Seybold dodał jednak: - Poleciłem już opracowad odpowiedź. Siedzi nad tym dobry zespół. Najlepszy w prokuraturze. - Trzeba użyd wszystkich sposobów, Ernie - powiedziała Dance. - Chcę go mied. Muszę go mied. - Wiele osób tego chce, Kathryn. Zrobimy, co się da. Jeżeli to mu ujdzie płazem... -Ale chcę kontynuowad postępowanie tak, jak gdybyśmy mieli wygraną w kieszeni. - Powiedział to z przekonaniem, które dodało jej nieco otuchy. Przystąpili do przesłuchania, podczas którego Seybold zadał Dance i 0'Neilowi kilkadziesiąt pytao na temat dowodów przestępstwa, którego byli świadkami. Seybold był wytrawnym prokuratorem i wiedział, co robi. Po godzinnym przesłuchaniu wyprostował się i oznajmił, że na razie mu wystarczy. Lada chwila spodziewał się następnego świadka 19 - funkcjonariusza policji stanowej - który także zgodził się zeznawad. Podziękowali prokuratorowi, który obiecał zadzwonid, gdy tylko pozna orzeczenie w sprawie immunitetu. Gdy wracali do holu, 0'Neil zwolnił kroku, marszcząc brwi. - O co chodzi? - spytała Dance. - Chodźmy na wagary. - To znaczy?
Ruchem głowy wskazał piękny restauracyjny ogródek, skąd rozciągał się widok na kanion i morze na horyzoncie. - Kiedy ostatni raz ktoś w białym uniformie podał ci jajka po bene-dyktyosku? Dance zastanowiła się. - A który mamy rok? Uśmiechnął się. - Chodź. Tak bardzo się nie spóźnimy. Zerknęła na zegarek. - Nie wiem. - Kathryn Dance nigdy nie wagarowała w szkole, a co dopiero jako starsza agentka CBI. Ale zaraz powiedziała sobie: dlaczego się wahasz? Przecież uwielbiasz towarzystwo Michaela, a nie spędzasz z nim prawie żadnej wolnej chwili. - Zgoda. - Znów poczuła się jak nastolatka, chod tym razem w dobrym sensie. Posadzono ich na ławie w pobliżu skraju tarasu, skąd mieli widok na wzgórza. Świeciło poranne słooce i był pogodny, rześki czerwcowy poranek. Kelner - który zamiast uniformu miał na sobie tylko stosownie wykrochmaloną koszulę - przyniósł im menu i nalał kawy. Oczy Dance zatrzymały się na stronie, gdzie restauracja zachwalała swoje słynne drinki mimosa. Nie ma mowy, pomyślała, a gdy uniosła wzrok, zobaczyła, że 0'Neil patrzy dokładnie na tę samą pozycję. Roześmiali się. - Szampana będziemy zamawiad w Los Angeles, kiedy pojedziemy na przesłuchanie przed wielką ławą albo na rozprawę - powiedział. - Zgoda. 20 W tym momencie zabrzęczał telefon 0'Neila. Detektyw spojrzał na wyświetlacz. Dance natychmiast zauważyła, jak zmienia się jego mowa ciała - lekko uniósł barki, przyciągnął ręce do tułowia i utkwił wzrok w punkcie tuż obok ekranu komórki. Wiedziała, kto dzwoni, zanim jeszcze usłyszała wesołe: - Cześd, kochanie. Z rozmowy 0'Neila z jego żoną Anne, zawodową fotografką, Dance wywnioskowała, że jej wyjazd służbowy wypadł nieoczekiwanie wcześniej i Anne pyta męża o jego plan dnia.
Kiedy w koocu 0'Neil się rozłączył, siedzieli przez chwilę w milczeniu, dopóki atmosfera nie wróciła do normy. Ponownie zajrzeli do menu. - Tak jest - zawyrokował 0'Neil. - Jajka po benedyktyosku. Zamierzała zamówid to samo i uniosła głowę, by poszukad kelnera. Wtedy jednak zawibrowała jej komórka. Dance spojrzała na treśd SMS-a, zmarszczyła czoło i jeszcze raz przeczytała wiadomośd, świadoma, jak reaguje na nią jej ciało. Serce waliło jej coraz szybciej, ramiona uniosły się, stopa zaczęła stukad o podłogę. Dance westchnęła i zamiast wezwad kelnera, dała mu znak, pokazując na migi wypisywanie rachunku. Rozdział 3 Siedziba środkowozachodniego regionu Biura Śledczego Kalifornii mieści się w nijakim budynku, bliźniaczo podobnym do sąsiadujących z nim towarzystw ubezpieczeniowych i firm informatycznych, dobrze schowanych za wzgórzami, w otoczeniu wyjątkowej roślinności środkowego wybrzeża Kalifornii. Biuro znajdowało się niedaleko hotelu „Peninsula Garden", więc Dance i 0'Neil zjawili się na miejscu w ciągu niecałych dziesięciu minut, uważając po drodze na innych kierowców, ale nie zwracając uwagi na czerwone światła ani znaki stopu. Wysiadając z samochodu, Dance zarzuciła na ramię torebkę i dźwignęła opasłą torbę na laptopa - którą jej córka nazwała „suplementem torebki mamy", kiedy poznała znaczenie słowa „suplement" - po czym razem z 0'Neilem weszli do budynku. Od razu skierowali się tam, gdzie z pewnością zebrał się już cały zespół: do jej gabinetu w części, którą nazywano „Babskim Skrzydłem" lub BS, ponieważ urzędowały tam tylko Dance, agentka Connie Ramirez, ich asystentka Maryellen Kresbach oraz Grace Yuan, administratorka CBI, dzięki której cały budynek funkcjonował jak szwajcarski zegarek. Skrzydło zawdzięczało swoją nazwę nieszczęsnemu komentarzowi wygłoszonemu przez równie nieszczęsnego, dziś już byłego agenta CBI, który ukuł ją, próbując błysnąd dowcipem przed swoją dziewczyną, gdy oprowadzał ją po biurze. Każda z osób z BS wciąż zachodziła w głowę, czy owemu agentowi - albo którejś z jego dziewczyn - udało się znaleźd te wszystkie artykuły kobiecej higieny osobistej, którymi Dance i Ramirez naszpikowały jego gabinet, aktówkę i samochód. 22 Dance i 0'Neil przywitali się z Maryellen. Pogodna i niezastąpiona kobieta bez trudu umiała się jednocześnie zajmowad własną rodziną i życiem zawodowym swoich podopiecznych bez drgnienia pomalowanych czarnym tuszem rzęs. Piekła też najlepsze ciastka, jakich Dance w życiu próbowała. - Dzieo dobry, Maryellen. Co się dzieje? - Cześd, Kathryn. Poczęstuj się.
Dance spojrzała na pojemnik ciasteczek z czekoladą stojący na biurku asystentki, lecz nie uległa pokusie. Popełniłaby biblijny grzech. 0'Neil natomiast nie miał żadnych oporów. - Od tygodni nie jadłem lepszego śniadania. Jajka po benedyktyosku... Maryellen zaśmiała się zadowolona. -Zadzwoniłam jeszcze raz do Charlesa i zostawiłam mu kolejną wiadomośd. Naprawdę. - Westchnęła. - Nie odbierał. TJ i Rey są w środku. Aha, detektywie 0'Neil, przyjechał ktoś z paoskich ludzi z MCSO. - Dzięki, jesteś kochana. W gabinecie Dance na jej krześle siedział młody, krępy TJ Scanlon. Gdy weszli, rudy agent skoczył na równe nogi. - Cześd, szefowo. Jak poszło przesłuchanie? Pytał o zeznanie złożone przed prokuratorem. - Byłam gwiazdą. - Przekazała złą wiadomośd o posiedzeniu w sprawie immunitetu. Agent się nachmurzył. On także znał sprawcę i zależało mu na skazaniu nie mniej niż Dance. TJ był dobrym agentem, chod zwracał na siebie uwagę wyjątkowo niekonwencjonalnym jak na funkcjonariusza organów ścigania sposobem bycia i podejściem do swoich obowiązków. Dziś miał na sobie dżinsy, koszulkę polo i sportową marynarkę z madrasu - w kolorową kratę, jaką Dance widziała tylko na wypłowiałych koszulach w szafie ze starymi rzeczami swojego ojca. Wszystko wskazywało na to, że TJ jest właścicielem tylko jednego krawata, jakiegoś dziwacznego modelu z wzorem w stylu Jerry'ego Garcii. TJ cierpiał na nieuleczalną tęsknotę za latami sześddziesiątymi. W jego pokoju wesoło bulgotały dwie wielobarwne lampy magma. 23 Między nim a Dance było zaledwie kilka lat różnicy, ale dzieliła ich różnica pokoleo. Mimo to na poziomie zawodowym dobrze do siebie pasowali, a ich relacje w pewnym stopniu opierały się na układzie mistrz-uczeo. Chod TJ wolał działad w pojedynkę, co kłóciło się z zasadami CBI, ostatnio przejął funkcję stałego partnera Dance -który wciąż przebywał w Meksyku, pracując nad skomplikowaną sprawą ekstradycji. Małomówny Rey Carraneo, nowy nabytek CBI, stanowił całkowite przeciwieostwo TJ-a Scanlona. Zbliżał się do trzydziestki, na jego śniadej twarzy malowało się zamyślenie. Szczupły agent miał dziś na sobie szary garnitur i białą koszulę. Czuł się starszy, niż był w rzeczywistości, ponieważ zanim przeprowadził się tu z żoną, aby zaopiekowad się chorą matką, pracował w policji i patrolował Reno, miasto kowbojów w Nevadzie. Carraneo trzymał kubek kawy w dłoni, na której miał maleoką bliznę między kciukiem a palcem wskazującym; był to ślad po tatuażu gangu, który zniknął zaledwie kilka lat temu. Dance uważała go za najbardziej opanowanego i skupionego ze wszystkich młodszych agentów w biurze i czasem się zastanawiała, czy zaważył na tym czas spędzony w gangu.
Funkcjonariusz z Biura Szeryfa Okręgu Monterey - o typowej wojskowej posturze i krótko ostrzyżonych włosach - przedstawił się i opowiedział, co się stało. W nocy z parkingu w centrum Monterey, przy Alvarado, uprowadzono nastolatkę. Tammy Foster została związana i wsadzona do bagażnika własnego samochodu. Napastnik zawiózł ją na plażę za miastem i zostawił, żeby utonęła podczas przypływu. Dance wzdrygnęła się na myśl, jakie to mogło byd uczucie, tkwid w ciasnym i zimnym wnętrzu bagażnika, gdy woda podnosiła się coraz wyżej. - To był jej samochód? - spytał 0'Neil, siadając na krześle i kołysząc się na tylnych nogach - dokładnie tak, jak Dance zabraniała synowi (podejrzewała, że Wes nauczył się tego właśnie od 0'Neila). Krzesło zatrzeszczało pod ciężarem detektywa. - Zgadza się. - Na której plaży? - Dalej, na południe od Highlands. - Pustej? - Tak, w okolicy nie było nikogo. Żadnych świadków. 24 - Znaleziono świadków w klubie, sprzed którego ją porwano? - zapytała Dance. - Nie. Na parkingu nie było żadnych kamer. Dance i 0'Neil zastanowili się nad tym. - Czyli potrzebował drugiego wozu w pobliżu miejsca, gdzie ją zostawił - zauważyła. - Albo miał wspólnika. - Ekipa kryminalistyczna znalazła ślady butów na piasku, prowadzące w stronę autostrady. Powyżej poziomu przypływu. Ale piasek był sypki. Nie wiadomo, jaki był rozmiar butów i wzór na podeszwie. Ale na pewno zostawiła je tylko jedna osoba. - Nie było żadnych śladów, które mogłyby wskazywad, że jakiś samochód zjechał z drogi, żeby go zabrad? - spytał 0'Neil. - Albo że stał ukryty w zaroślach? - Nie. Nasi ludzie znaleźli odciski kół roweru, ale tylko na poboczu. Ktoś je mógł zostawid dzisiaj w nocy albo tydzieo temu. Nie zidentyfikowaliśmy protektora opony. Nie mamy bazy danych rowerów - dodał, zwracając się do Dance. W tej okolicy wzdłuż plaży co dzieo jeżdżą na rowerach setki ludzi. - Motyw? - Ani rabunkowy, ani seksualny. Wygląda na to, że po prostu chciał ją zabid. Powoli.
Dance głośno wypuściła powietrze. - Są podejrzani? -Nie. Dance spojrzała na TJ-a. - Wiemy coś więcej o tym, co mi powiedziałeś wcześniej, kiedy dzwoniłam? O tym dziwnym znaku? -Aha - odrzekł agent, który z trudem mógł usiedzied na miejscu. - Masz na myśli przydrożny krzyż. Biuro Śledcze Kalifornii ma szerokie kompetencje, lecz zwykle zajmuje się tylko sprawami większego kalibru, takimi jak działalnośd gangów, zagrożenia terrorystyczne albo poważne przestępstwa finansowe czy przypadki korupcji. Pojedyncze morderstwo w okolicy, gdzie co najmniej raz w tygodniu zdarza się zabójstwo w porachunkach między gangami, nie wzbudziłoby większego zainteresowania. 25 Ale napaśd na Tammy Foster była inna. Dzieo przed porwaniem dziewczyny funkcjonariusz drogówki znalazł wbity w piach przy autostradzie numer 1 krzyż, jak gdyby ustawiony na pamiątkę ofiary wypadku, z wypisaną datą następnego dnia. Kiedy policjant dowiedział się o napaści na dziewczynę, do której doszło nieopodal tej autostrady, pomyślał, że byd może krzyż stanowił zapowiedź zamiarów przestępcy. Wrócił i zabrał krzyż. W bagażniku samochodu, w którym uwięziono Tammy, wydział kryminalistyczny biura szeryfa znalazł fragmencik płatka róży - ustalono, że pochodził z bukietu pozostawionego pod krzyżem. Ponieważ na pierwszy rzut oka napaśd wydawała się przypadkowa i pozbawiona motywu, Dance musiała zakładad, że zabójca ma w planach atak na kolejne ofiary. - Mamy jakieś dowody z krzyża? - zapytał 0'Neil. Jego podwładny się skrzywił. - Prawdę mówiąc, ten policjant z drogówki po prostu wrzucił go razem z kwiatami do bagażnika. - Są zanieczyszczenia? - Niestety. Bennington powiedział, że zrobił, co mógł. - Peter Bennington - doświadczony i skrupulatny szef laboratorium kryminalistycznego w biurze szeryfa. - Ale niczego nie znalazł. Przynajmniej po wstępnej analizie. Żadnych odcisków palców, z wyjątkiem odcisków tego policjanta z drogówki. Krzyż zrobiono z gałęzi i drutu florystycznego. Kółko z datą zostało wycięte z kartonu. A datę, drukowanymi literami, wypisano na nim zwykłym długopisem. Może się przydad tylko wtedy,
gdybyśmy mieli próbkę pisma podejrzanego. A tu jest zdjęcie krzyża. Trochę niesamowity. Coś w rodzaju „Blair Witch Project". - Dobry film - wtrącił TJ, a Dance miała wątpliwości, czy to na pewno żart. Spojrzeli na fotografię. Rzeczywiście krzyż był trochę niesamowity - zrobiony z gałęzi przypominających powyginane czarne kości. Ekipa kryminalistyczna niczego nie znalazła? Dance miała znajomego, z którym niedawno pracowała, Lincolna Rhyme'a, cywilnego konsultanta z Nowego Jorku. Mimo że był zupełnie sparaliżowany, należał do najlepszych specjalistów kryminalistycznych w kraju. 26 Ciekawe, czy znalazłby jakiś ślad, gdyby to on przeprowadzał oględziny miejsca zdarzenia. Przypuszczała, że tak. Ale byd może najbardziej uniwersalna zasada obowiązująca w policji brzmiała: trzeba pracowad z tym, co się ma. Zwróciła uwagę na pewien szczegół na zdjęciu. - Róże. O'Neil odgadł, o co jej chodzi. - Łodygi są tej samej długości. - Zgadza się. Czyli prawdopodobnie pochodzą z kwiaciarni i nikt nie naciął ich we własnym ogrodzie. - Ale, szefowo - odezwał się TJ - róże można kupid w tysiącach miejsc na Półwyspie. - Nie twierdzę, że to nas zaprowadzi do jego drzwi - odparła Dance. - To po prostu fakt, który może się nam przydad. I nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Byd może zostały skradzione. - Poczuła się jak zrzęda, miała jednak nadzieję, że nie została tak odebrana. - Jasne, szefowo. - Gdzie dokładnie stał ten krzyż? - Przy autostradzie numer 1. Zaraz na południe od Marina. - Pokazał miejsce na ściennej mapie. - Są świadkowie, którzy widzieli stawianie krzyża? - spytała Dance zastępcy szeryfa. -Nie, przynajmniej według policji stanowej. Przy tym odcinku autostrady też nie ma żadnych kamer. Ciągle szukamy. - A sklepy? - zapytał O'Neil dokładnie w chwili, gdy Dance otworzyła usta, by zadad identyczne pytanie.
- Sklepy? O'Neil patrzył na mapę. - Po wschodniej stronie autostrady. W pasażach handlowych. W niektórych na pewno są kamery. Może jedna była skierowana w stronę tego miejsca. Przynajmniej poznalibyśmy markę i model samochodu - jeżeli przyjechał tam samochodem. - TJ - powiedziała Dance - sprawdź to. - Jasne, szefowo. Mają tam niezłą kawiarnię Java House. Jedną z moich ulubionych. - Bardzo się cieszę. 27 W drzwiach ukazał się jakiś cieo. - O, nie wiedziałem, że tu się zbieramy. Do gabinetu Dance wkroczył Charles Overby, niedawno mianowany szef biura terenowego CBI. Pięddziesięciokilkuletni, opalony agent o sylwetce w kształcie gruszki, cieszył się na tyle dobrą kondycją, by kilka razy w tygodniu odwiedzad pole golfowe lub kort tenisowy, ale nie potrafił dojśd do długiego woleja bez zadyszki. - Czekam u siebie już... dosyd długo. Dance zignorowała gest TJ-a, który dyskretnie zerknął na zegarek. Podejrzewała, że Overby zjawił się w biurze kilka minut temu. - Dzieo dobry, Charles - powiedziała. - Byd może zapomniałam wspomnied, gdzie się spotykamy. Przepraszam. - Cześd, Michael. - Overby przywitał też skinieniem głowy TJ-a, na którego czasem gapił się z zaciekawieniem, jak gdyby nigdy przedtem nie widział młodszego agenta - chod mógł to byd wyraz dezaprobaty dla stylu ubierania się TJ-a. Dance nie omieszkała poinformowad szefa o spotkaniu. W drodze z hotelu „Peninsula Garden" nagrała się na jego pocztę głosową, przekazując mu złą wiadomośd o posiedzeniu w Los Angeles w sprawie immunitetu i zapowiadając spotkanie, które miało się odbyd w jej gabinecie. Maryellen też zawiadomiła go o naradzie. Szef CBI nie odpowiedział. Dance nie dzwoniła drugi raz, ponieważ zwykle Overby nie zawracał sobie zbytnio głowy taktyczną stroną spraw prowadzonych przez biuro. Nie zdziwiłaby się, gdyby w ogóle nie raczył wziąd udziału w naradzie. Szef chciał znad „ogólny obraz sytuacji", jak od niedawna lubił mawiad. (TJ nazwał go kiedyś Charles Overview*; Dance ze śmiechu rozbolał brzuch). - Ta sprawa z dziewczyną w bagażniku... dziennikarze już zaczęli wydzwaniad. Na razie robię uniki i bardzo im się to nie podoba. Chcę znad szczegóły. Ach, dziennikarze. To tłumaczyło jego zainteresowanie.
Dance powiedziała mu o wszystkim, czego dotychczas się dowiedzieli, i jakie mają plany. - Sądzisz, że znowu będzie próbował? Tak twierdzą w wiadomościach. * Overview - ogólny zarys (przyp. tłum.). 28 - Nie twierdzą, ale przypuszczają - poprawiła delikatnie Dance. - Przede wszystkim nie wiemy, dlaczego Zaatakował właśnie Tammy Foster - dodał 0'Neil. - Na razie nic nie da się powiedzied. - Ten krzyż ma z tym związek? Miał byd znakiem? - Tak, kryminalistyka potwierdziła, że to te same kwiaty. -Aj. Mam nadzieję, że nie będzie z tego następnego lata Sama. - Hm... czego, Charles? - spytała Dance. - Mówię o tym facecie z Nowego Jorku. Co zostawiał listy i zabijał. - Aha, to był film. - TJ był ich chodzącą encyklopedią popkultury. - Spike'a Lee, „Mordercze lato". Morderca rr»iał pseudonim „Syn Sama". - Wiem - odparł szybko Overby. - Taka gra słów. Lata sukinsyn i morduje. - Nie mamy żadnych dowodów. Tak naprawdę niczego jeszcze nie wiemy. Overby kiwał głową. Nie lubił nie mied odpowiedzi. Na pytania prasy, na pytania zwierzchników z Sacramento. Irytował się wtedy, a przez to irytowali się inni. Kiedy jego poprzednik Stan Fishburne nieoczekiwanie odszedł na emeryturę z powodów zdrowotnych, a obowiązki szefa biura przejął Overby, zapanował nastrój zaniepokojenia. Fishburne stał murem za swoimi agentami; dla nich był gotów stawid czoło każdemu. Overby miał inny styl. Zupełnie inny. - Miałem już telefon od prokuratora stanowego. - Ich najwyższego zwierzchnika. - O tej sprawie jest już głośno w Sacramento. I w CNN. Muszę do niego zadzwonid. Wolałbym, żebyśmy jednak mieli jakiś konkret. - Niedługo powinniśmy wiedzied coś więcej. - Może to był po prostu głupi kawał, który się źle skooczył? Na przykład w ramach dokuczania pierwszoroczniakom. Bractwo studenckie zorganizowało otrzęsiny. Przecież wszyscy w college'u robiliśmy takie numery, prawda? Dance i 0'Neil nie należeli do studenckich stowarzyszeo. Agentka wątpiła, by TJ miał w życiorysie członkostwo, a Rey Carraneo kooczył prawo karne wieczorowo, pracując na dwa etaty. - To by musiał byd bardzo kiepski kawał - zauważył 0'Neil.
- W każdym razie nie wykluczajmy takiej możliwości. Chcę tylko, żebyśmy nie wpadali w panikę. To w niczym nie pomoże. Trzeba 29 bagatelizowad sugestie, że to seryjna robota. I nic nie wspominad o krzyżu. Nie pozbieraliśmy się jeszcze po sprawie Pella, nie minął nawet miesiąc. - Zamrugał oczami. - A propos, jaka jest w niej decyzja? - Odroczona. - Czyżby w ogóle nie odsłuchał wiadomości? - To dobrze. - Dobrze? - Dance wciąż była wściekła na wieśd o wniosku o umorzenie. Overby spojrzał na nią zaskoczony. - To znaczy, że jesteś wolna i zajmiesz się sprawą Przydrożnego Krzyża. Pomyślała o swoim poprzednim szefie. Tęsknota potrafi sprawiad naprawdę słodki ból. - Co teraz zamierzacie? - zapytał Overby. - TJ sprawdzi zapis z kamer w sklepach i salonach samochodowych niedaleko miejsca, gdzie postawiono krzyż. - Dance zwróciła się do Carranea. - Rey, mógłbyś zebrad informacje z okolic parkingu, z którego porwano Tammy? - Tak jest. - Michael, nad czym teraz pracujesz w MCSO? - spytał Overby. - Prowadzę sprawę zabójstwa w porachunkach gangów, potem biorę się do sprawy kontenera. - Ach, to. Terroryści raczej nie zagrażali półwyspowi Monterey. Nie było tu dużych portów morskich, tylko przystanie rybackie, a lotnisko było niewielkie i dobrze strzeżone. Mimo to przed mniej więcej miesiącem z indonezyjskiego statku towarowego stojącego w Oakland przemycono kontener i załadowano na ciężarówkę, która pojechała na południe w kierunku Los Angeles. Z pewnego raportu wynikało, że kontener dotarł aż do Salinas, gdzie prawdopodobnie go opróżniono, zawartośd ukryto, a następnie innymi ciężarówkami przesłano dalej. Mogła to byd kontrabanda - narkotyki, broo... albo, jak głosił kolejny wiarygodny raport wywiadowczy, w kontenerze podróżowali ludzie, którzy nielegalnie dostali się do kraju. W Indonezji mieszkała największa populacja muzułmaoska na świecie i działały liczne komórki ekstremistów. Trudno się było dziwid zaniepokojeniu Departamentu Bezpieczeostwa Krajowego. 30 -Ale mogę to odłożyd na dzieo czy dwa - dodał 0'Neil.
-To dobrze - rzekł z ulgą Overby, zadowolony, że sprawę Przydrożnego Krzyża będzie prowadzid połączona grupa specjalna. Wiecznie szukał sposobów na rozłożenie ryzyka w przypadku, gdyby śledztwo poszło nie tak, nawet gdyby miało to oznaczad dzielenie się zwycięstwem. Dance po prostu się ucieszyła, że będzie współpracowad z 0'Neilem. - Wezmę od Petera Benningtona koocowy protokół z oględzin miejsca - rzekł 0'Neil. Kryminalistyka nie była specjalnością O'Neila, ale uparty, rzetelny policjant polegał na tradycyjnych technikach śledczych: wywiadzie, zeznaniach świadków i analizie dowodów rzeczowych. Od czasu do czasu ewentualnie mógł kogoś zaprawid bykiem. Bez względu na zestaw metod działania, detektyw dobrze wykonywał swoją pracę. Miał na koncie jedną z najwyższych w historii biura szeryfa liczbę aresztowao, a co ważniejsze - także wyroków skazujących. Dance zerknęła na zegarek. - Pójdę przesłuchad świadka. Overby milczał przez chwilę. - Świadka? Nie wiedziałem, że mamy świadka. Dance nie powiedziała mu, że ta informacja również znalazła się w wiadomości, jaką zostawiła szefowi. - Owszem, mamy - odparła i zarzuciła torebkę na ramię, ruszając do drzwi. mat m m w. am Rozdział 4 Dch, to smutne - powiedziała kobieta. Spojrzał na nią mąż siedzący za kierownicą forda SUV-a, którego właśnie zatankował do pełna za siedemdziesiąt dolarów. Był w złym humorze. Z powodu cen benzyny, a także dlatego, że przed chwilą mignął mu przed oczami kuszący widok pola golfowego w Pebble Beach, na które nie byłoby go stad, gdyby nawet żona pozwoliła mu tam zagrad. Z pewnością nie miał ochoty słyszed o niczym smutnym. Byli jednak małżeostwem od dwudziestu lat, więc spytał: - Co? - Zabrzmiało to bardziej uszczypliwie, niż zamierzał. Nie zwróciła uwagi na jego ton. -Tam. Spojrzał przed siebie, ale żona gapiła się przez przednią szybę na pusty odcinek autostrady wijący się przez las, nie wskazując niczego konkretnego. To zirytowało go jeszcze bardziej. - Ciekawe, co się stało?
Już miał warknąd „Z czym?", gdy wreszcie zobaczył, o czym mówiła. I natychmiast ogarnęły go wyrzuty sumienia. W odległości około trzydziestu metrów od nich stał wbity w piach pamiątkowy krzyż, jakie spotyka się w miejscach wypadków samochodowych - surowy i prosty, pod którym złożono bukiet kwiatów. Ciemnoczerwonych róż. - Smutne - powtórzył, myśląc o swoich dzieciach, dwójce nastolatków. Wciąż szalał ze strachu, ilekrod któreś z nich siadało za kierownicą. Wiedział, jak by się czuł, gdyby przytrafił się im jakiś wypadek. Żałował swojej wcześniejszej opryskliwości. 32 Pokręcił głową, spoglądając na zatroskaną twarz żony. Minęli sklecony naprędce krzyż. - Boże, to się stało dopiero co - szepnęła żona. -Tak? - Jest na nim dzisiejsza data. Wzdrygnął się. Ruszyli dalej w kierunku niedalekiej plaży, którą ktoś im polecił ze względu na piesze szlaki. - To dziwne - zastanawiał się na głos. - Co, kochanie? - Tu jest ograniczenie do sześddziesiątki. Trudno sobie wyobrazid, żeby ktoś nie wyrobił zakrętu i się zabił. Żona wzruszyła ramionami. - Pewnie dzieciaki. Jechały pijane. Krzyż oczywiście zmieniał postad rzeczy. Daj spokój, chłopie, pomyśl, że mógłbyś teraz siedzied w Portland, ślęczed nad kolumnami cyferek i zachodzid w głowę, z jakim nowym szaleostwem Leo wyskoczy na następnym zebraniu zespołu. Przecież jesteś w najpiękniejszym zakątku Kalifornii i zostało ci pięd dni urlopu. Poza tym i za milion lat nie osiągniesz takiej normy uderzeo, żeby zagrad w Pebble Beach. Przestao biadolid, powiedział sobie. Położył dłoo na kolanie żony i pojechali na plażę, nie zważając nawet na poranną mgłę i poszarzałe niebo. Jadąc autostradą 68, Holman Highway, Kathryn Dance zadzwoniła do dzieci, które jej ojciec, Stuart, miał odwieźd na półkolonie. Przed porannym spotkaniem w hotelu Dance umówiła się z rodzicami, że Wes i Maggie - dwunastolatek i dziesięciolatka - przenocują u nich. - Cześd, mamo! - przywitała ją Maggie. - Możemy iśd dzisiaj na kolację do Rosie?
- Zobaczymy. Prowadzę dużą sprawę. - Wczoraj zrobiłyśmy same makaron na spaghetti. Babcia i ja. Z mąki, jajek i wody. Dziadek powiedział, że zrobiłyśmy makaron od zera. Co to znaczy „od zera"? - Ze wszystkich składników. Nie kupiłyście makaronu w pudełku. - Wiem, co nie? Ale miałyśmy więcej niż zero, to czemu „od zera"? 33 - Nie mów „co nie". Nie wiem, sprawdzimy. - No dobrze. - Zaraz się zobaczymy, skarbie. Kocham cię. Daj mi brata. - Cześd, mamo. - Wes zaczął wygłaszad monolog o planowanym na dziś meczu tenisowym. Dance podejrzewała, że Wes właśnie wszedł na ostatnią prostą przed wiekiem dojrzewania. Czasem był jej małym synkiem, czasem obojętnym nastolatkiem. Przed dwoma laty zginął jego ojciec i chłopiec dopiero teraz zrzucał z siebie brzemię tego smutku. Maggie, chod młodsza, okazała się odporniejsza. - Michael ciągle chce płynąd w ten weekend? - Na pewno. - Super! - 0'Neil zaprosił chłopca na sobotę na wspólne wędkowanie z Tylerem, małym synem Michaela. Jego żona Anne rzadko wchodziła na pokład łodzi, natomiast Dance, chod od czasu do czasu z nimi wypływała, cierpiała na chorobę morską, która studziła jej zapał żeglarski. Następnie rozmawiała przez chwilę z ojcem, dziękując mu za opiekę nad dziedmi i dodając, że nowa sprawa prawdopodobnie zajmie jej dużo czasu. Stuart Dance był dziadkiem doskonałym - emerytowany biolog morski pracował jeszcze dorywczo, ale sam ustalał godziny pracy i naprawdę uwielbiał spędzad czas z jej dziedmi. Nie miał też nic przeciwko funkcji szofera. Dziś czekało go jednak spotkanie w oceanarium Monterey, lecz zapewnił córkę, że po zajęciach odwiezie dzieci do babci. Ustalili, że Dance przyjedzie po nie później. Co dzieo Dance dziękowała losowi albo bogom za to, że ma w pobliżu kochającą rodzinę. Z całego serca współczuła samotnym matkom, które nie mogły liczyd na żadną pomoc. Zwolniła, skręciła na światłach i zatrzymała się na parkingu szpitala Monterey Bay, patrząc na tłum ludzi kłębiący się za rzędem niebieskich barier. Protestujących było więcej niż wczoraj. A wczoraj więcej niż przedwczoraj. Szpital Monterey Bay był znaną instytucją, jednym z najlepszych i najbardziej malowniczo położonych centrów medycznych w regionie, otoczonym przez sosnowy las. Dance dobrze go znała. Urodziła
34 tu dzieci, siedziała przy ojcu wracającym do zdrowia po poważnej operacji. Identyfikowała zwłoki męża w szpitalnej kostnicy. A sama niedawno została tu zaatakowana - incydent miał związek z protestem, któremu właśnie się przyglądała. Podczas sprawy Daniela Pella Dance wysłała młodego zastępcę szeryfa z biura Monterey, aby pilnował więźnia w więzieniu okręgowym w Salinas. Skazaniec uciekł, atakując młodego funkcjonariusza Juana Millara, który został dotkliwie poparzony i trafił na tutejszy oddział intensywnej opieki medycznej. Były to bardzo trudne chwile - dla jego zdezorientowanej, załamanej rodziny, dla Michaela 0'Neila i wszystkich policjantów z MCSO, a także dla Dance. Kiedy przyszła odwiedzid Juana w szpitalu, jego zrozpaczony brat Julio rzucił się na nią, wściekły, że próbuje wyciągnąd zeznanie od półprzytomnego policjanta. Dance bardziej się wystraszyła, niż ucierpiała w tym starciu i zdecydowała się nie wnosid oskarżenia przeciwko wzburzonemu bratu. Kilka dni po przyjęciu do szpitala Juan zmarł. Z początku wydawało się, że przyczyną śmierci były rozległe poparzenia. Wkrótce jednak odkryto, że ktoś odebrał mu życie - w akcie eutanazji. Dance zasmuciła jego śmierd, lecz Juan doznał tak poważnych obrażeo, że w przyszłości czekałby go tylko ból i niezliczone zabiegi medyczne. Stan Juana martwił także matkę Dance, Edie, pielęgniarkę w szpitalu Monterey Bay. Dance przypomniała sobie, jak stała w kuchni z matką, która z bardzo zatroskaną miną spoglądała w dal. Zdradziła córce, co ją dręczyło: gdy poszła sprawdzid, jak się czuje Juan, chłopak w przebłysku przytomności spojrzał na nią błagalnym wzrokiem i wyszeptał: - Zabijcie mnie. Przypuszczalnie kierował tę prośbę do każdego, kto przychodził go odwiedzid czy się nim zająd. Niedługo potem ktoś spełnił jego życzenie. Nikt nie wiedział, kto podał Juanowi w kroplówce mieszaninę leków, która zakooczyła jego życie. Wszczęto oficjalne śledztwo w sprawie śmierci funkcjonariusza - prowadziło je biuro szeryfa okręgu Monterey. Nie prowadzono go jednak zbyt gorliwie: lekarze twierdzili, że jest wysoce nieprawdopodobne, by młody policjant przeżył więcej niż miesiąc czy dwa. Osoba, która przerwała mu 35 cierpienia, chod popełniła przestępstwo, dokonała humanitarnego czynu. Sprawa stała się jednak głośna wśród obrooców życia. Demonstranci na parkingu, których Dance właśnie obserwowała, trzymali transparenty ozdobione krzyżami, wizerunkami Jezusa oraz Terri Schiavo, kobiety z Florydy, która przeżyła kilkanaście lat w śpiączce, a kwestią jej prawa do śmierci zajmował się sam Kongres USA. Hasła na transparentach, którymi wymachiwano przed szpitalem Monterey Bay, potępiały okropności eutanazji, a także - skoro zebrali się wszyscy zainteresowani i mieli ochotę protestowad - aborcji. Byli
to głównie członkowie organizacji Life First z siedzibą w Phoenix. Przyjechali tu zaledwie kilka dni po śmierci młodego funkcjonariusza. Dance zastanawiała się, czy którykolwiek z manifestantów zwrócił uwagę na paradoks sytuacji, w której protest przeciwko śmierci prowadzono przed szpitalem. Prawdopodobnie nie. Nie wyglądali na ludzi z poczuciem humoru. Dance przywitała się z szefem ochrony, wysokim Afroamery-kaninem, stojącym przed głównym wejściem. - Dzieo dobry, Henry. Chyba przybywa ich z każdym dniem. - Dzieo dobry, agentko Dance. - Henry Bascomb jako były glina lubił używad urzędowych tytułów. Z kpiącym uśmieszkiem wskazał tłum demonstrantów. - Mnożą się jak króliki. - Kto kieruje protestem? - W środku tłumu dostrzegła cherlawego mężczyznę z obwisłymi fałdami skóry pod spiczastym podbródkiem. Miał na sobie strój duchownego. - On tu rządzi, pastor - odrzekł Bascomb. - Wielebny R. Samuel Fisk. Dośd znany. Przyjechał aż z Arizony. - R. Samuel Fisk. Bardzo stosowne nazwisko dla pastora - zauważyła. Obok wielebnego stał krzepki mężczyzna o rudych, kręconych włosach, w zapiętym ciemnym garniturze. Dance domyślała się, że to ochroniarz. - Życie jest święte! - zawołał ktoś, zwracając się do jednej z zaparkowanych nieopodal furgonetek wiadomości telewizyjnych. - Święte! - podjął tłum. - Mordercy! - krzyknął Fisk głosem zaskakująco donośnym jak na człowieka tak mizernej postury. 36 Mimo że okrzyk nie był skierowany do niej, Dance poczuła lodowaty dreszcz i w pamięci mignął jej tamten incydent na OIOM-ie, gdy rozwścieczony Julio Millar zaskoczył ją od tyłu, po czym natychmiast zainterweniowali Michael 0'Neil i ich towarzysz. - Mordercy! Demonstranci podchwycili i zaczęli skandowad: - Mor-der-cy! Mor-der-cy! - Dance przypuszczała, że od krzyku wkrótce ochrypną. - Powodzenia - powiedziała do szefa ochrony, który przewrócił oczami z niepewną miną. Dance weszła do szpitala i rozejrzała się w niejasnym przeświadczeniu, że zobaczy matkę. Następnie zasięgnęła informacji w recepcji i szybkim krokiem ruszyła korytarzem prowadzącym do sali, gdzie miała porozmawiad ze świadkiem w sprawie „przydrożnego krzyża".
Kiedy stanęła w otwartych drzwiach, napotkała spojrzenie jasnowłosej nastolatki leżącej na obstawionym aparaturą łóżku szpitalnym. - Witaj, Tammy. Nazywam się Kathryn Dance. - Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Mogę wejśd? Rozdział 5 Mimo że Tammy Foster miała utonąd w bagażniku, zabójca popełnił błąd. Zaparkował w pewnej odległości od brzegu, który miała zalad fala przypływu, zatapiając cały samochód i skazując biedną dziewczynę na straszną śmierd. Tak się jednak złożyło, że toyota ugrzęzła w sypkim piasku niewiele dalej od miejsca, w którym ją porzucił, a wysokośd wody w bagażniku nie przekroczyła piętnastu centymetrów. Około czwartej rano pracownik linii lotniczych w drodze do pracy dostrzegł błysk karoserii. Ratownicy znaleźli dziewczynę, półprzytomną z wyziębienia, bliską hipotermii, i błyskawicznie odwieźli ją do szpitala. - No i jak się czujesz? - spytała Dance. - Chyba dobrze. Tammy była ładna i wysportowana, ale blada. Miała kooską twarz, proste, rozjaśnione włosy i lekko zadarty nos, który, jak podejrzewała Dance, miał wcześniej nieco inny kształt. Rzut oka na kosmetyczkę nasuwał wniosek, że dziewczyna rzadko pokazuje się publicznie bez makijażu. Dance mignęła odznaką. Tammy zerknęła na nią. - W sumie wyglądasz całkiem nieźle. - Było okropnie zimno - powiedziała Tammy. - Nigdy w życiu tak nie zmarzłam. Jeszcze teraz mam stracha. - Wyobrażam sobie. Dziewczyna skupiła wzrok na ekranie telewizora. Nadawano telenowelę. Dance i Maggie od czasu do czasu oglądały seriale, zwykle gdy dziewczynka siedziała chora w domu. Można było opuścid 38 odcinki z kilku miesięcy, a i tak widz doskonale potrafił zorientowad się w akcji. Dance usiadła, spoglądając na stolik pełen baloników i kwiatów, instynktownie szukając czerwonych róż, obrazków religijnych czy kartek z krzyżami. Niczego takiego nie zauważyła. - Jak długo będziesz w szpitalu? - Pewnie dzisiaj mnie wypiszą. Mówili, że może jutro. - Jak lekarze? Przystojni?
Śmiech. - Do której szkoły chodzisz? - Do Roberta Louisa Stevensona. - Liceum? -Aha, od jesieni. Aby uspokoid dziewczynę, Dance zaczęła od neutralnych tematów: pytała Tammy, czy chodziła do szkoły letniej, czy się zastanawiała, jaki college wybierze, pytała o rodzinę i ulubiony sport. - Macie jakieś plany na wakacje? - Teraz już mamy - odrzekła. - Po tym, co się stało. Mama, siostra i ja jedziemy w przyszłym tygodniu na Florydę odwiedzid babcię. - Nuta złości w jej głosie powiedziała Dance, że rodzinny wyjazd na Florydę jest ostatnią rzeczą, na jaką dziewczyna miałaby ochotę. - Tammy, jak się domyślasz, naprawdę chcemy znaleźd człowieka, który ci to zrobił. - Gnojek. Dance przytaknęła, unosząc brew. - Powiedz mi, jak to się stało. Tammy opowiedziała, że wyszła z klubu tuż po północy. Była na parkingu, gdy nagle ktoś zaszedł ją od tyłu, zakleił jej usta taśmą, którą skrępował też ręce i nogi, a potem wrzucił ją do bagażnika i pojechał na plażę. - No i zostawił mnie, żebym utonęła. - Dziewczyna patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem. Dance, która odziedziczyła empatię po matce, wyraźnie odczuła grozę tej chwili i ciarki przeszły jej po plecach. - Znałaś napastnika? Dziewczyna przecząco pokręciła głową. -Ale wiem, co się stało. 39 - Co takiego? -To gangi. - Ten człowiek był z gangu? - Aha, wszyscy o tym wiedzą. Żeby się dostad do gangu, trzeba kogoś zabid. A w gangu Latynosów trzeba zabid białą dziewczynę. Takie mają zasady. - Sądzisz, że sprawca był Latynosem?