kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 923
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 701

Edwards Eve - Demony miłości - ( =02. Kroniki rodu Lacey)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
E

Edwards Eve - Demony miłości - ( =02. Kroniki rodu Lacey) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu E EDWARDS EVE Cykl: Kroniki rodu Lacey
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 353 stron)

Demony miłości Kronik rodu Lacey 02 EVE EDWARDS Przekład Małgorzata Fabianowska

Prolog 1583 Siedziba rodu Rievaulx, Yorkshire Jane ze smutkiem uświadomiła sobie, że jej istnienie liczy się jedynie dla trzech osób na świecie. Myślała o nich, stojąc z dłonią opartą na zimnej szybie okna, wpatrzona w wieżę bramną z czerwonej cegły i wyboistą drogę wiodącą przez bagna. Co gorsza, jedna z tych osób oddaliła się od niej, wychodząc za mąż za człowieka, którego małżeńską propozycję Jane zdecydowanie odrzuciła; druga była daleko i szyła jej właśnie żałobne suknie, a trzecia leżała umierająca w sąsiedniej komnacie. -Jane? - Głos Jonasa był coraz słabszy. Jane oparła się na moment o kamienny parapet, zbierając siły, które były jej teraz tak potrzebne. Nie potrafiła znieść myśli, że mógłby ją zostawić, ale oboje wiedzieli, że to nastąpi. -Już idę, Jonasie. Odwróciła wzrok od widoku nagich wzgórz i pospieszyła do chorego, szeleszcząc spódnicami z różowej satyny. Kotary w oknach były zaciągnięte i pokój spowijał stały półmrok. Ponure wrażenie pogłębiał pociemniały arras wiszący na ścianie i ciemnoczerwony, obramowany złotą nicią baldachim nad łożem. Zbyt ciężki i niemodny, lecz nie miała czasu

wymienić go na coś weselszego. Unoszące się w powietrzu wonie lawendy i suszonych różanych płatków nie były w stanie stłumić przykrego, kwaśnego zapachu choroby. Jonas wyciągnął ku niej chudą, starczą dłoń poznaczoną błękitnymi żyłami, której kłykcie sterczały jak skorupki mięczaków uczepionych nadmorskich skał. - Dobra z ciebie dziewczyna, Jane. Ona tak nie uważała, ale starała się jak mogła od chwili, kiedy pół roku temu przybył tu i wybawił ją z opresji. Zamrugała, tłumiąc łzy. Nie chciała obciążać go swoją rozpaczą. -Jonas, lepiej nic nie mów. Nie marnuj cennego oddechu na mnie. Z kosmykami siwych włosów wymykających się spod szlafmycy, z twarzą w połowie sparaliżowaną, Jonas Paton, markiz Rievaulx, od dwóch tygodni spoczywał na łożu boleści, powalony wylewem. Od zawsze był słabego zdrowia i wydawało się, że stoi nad grobem. Dobiegający siedemdziesiątki markiz był zadowolony ze swego życia i uważał, że wykorzystał je najlepiej, jak umiał. Żałował tylko jednej rzeczy - że będzie musiał opuścić swą młodą żonę, zostawiając ją na pastwę losu. -Moi synowie... już czekają na dole... aby jak kruki ucztować na moim trupie. Chude palce skubnęły skraj aksamitnego okrycia. Z wysiłkiem wypowiadał słowa, jakby usta nie nadążały za sprawnym jeszcze mózgiem. -Już, cicho. - Uklękła przy nim i pogładziła go po ręce. -Ale taka jest prawda i wiesz o tym, Jane. Nie kochali mnie za życia, a po mojej śmierci nie będą mieli dla ciebie litości.

Jane potrząsnęła głową, choć wiedziała, że mąż ma rację. Pasierbowie nienawidzili siedemnastoletniej macochy, którą ich ojciec poślubił w chwili starczego zamroczenia, jak uważali. Nie rozumieli, że markiz związał się z lady Jane Perceval po to, by ją ratować. Srogo ukarana za zerwanie zaręczyn z hrabią, dla ukrycia rodzinnej hańby została zesłana do Stafford Grange w północnym Yorkshire. Tam, jak to dosadnie określił jej ojciec, hrabia Wetherby, Jane miała „zgnić na bagnach". Ustanowił dla niej okrutny reżim polegający na modłach i postach połączonych z karami cielesnymi - a wszystko po to, by złamać buntowniczego ducha dziewczyny i nagiąć córkę do swojej woli. Traktował ją jak krnąbrne dziecko i Jane, która jeszcze niedawno miała się za wolną kobietę i flirtowała z panami na dworze Elżbiety I, kompletnie się załamała, tracąc wiarę w siebie. Ojciec nie krył, że uważa ją za kosztowną nieudacznicę, i w końcu sama zaczęła w to wierzyć. Podczas gdy jej brat Henry brylował na dworze, a jej jednorazowy kochanek Walter Raleigh cieszył się pozycją faworyta królowej, ona gniła w swoim wiejskim więzieniu. Tak było dopóty, dopóki Jonas Paton nie przyjechał do Stafford Grange na polowanie. Spodziewał się, że ustrzeli parę jeleni, a tymczasem wpadła mu w ręce całkiem inna zdobycz. Markiz, bystry człowiek o dyskretnej skłonności do katolicyzmu, uznał katorgę Jane za to, czym w istocie była - za wyrok bez uczciwego osądu czy jakiejkolwiek nadziei na ojcowskie przebaczenie. Współczuł dziewczynie i wyciągnął do niej pomocną dłoń, proponując małżeństwo - jedyny klucz, który mógł otworzyć drzwi jej więzienia. Ożenek okazał się szczęśliwym wyjściem dla obu stron: on

zyskał młodą, oddaną przyjaciółkę, która miała mu osłodzić ostatnie lata życia, ona zas' - mądrego towarzysza i mentora. W ciągu ostatniego półrocza James stał się dla niej bardziej ojcem, niż kiedykolwiek był nim jej własny rodzic. Kwestie łóżkowe w ogóle nie wchodziły w grę, gdyż markiz nie pragnął więcej dzieci, mając gromadę własnych synów uprawnionych do spadku. Wynagradzał jej ten niedostatek swoją czułą troską. -Ach, Jane, niewiele ci po mnie zostanie. Moi synowie będą walczyć nawet o twoją wdowią część, kiedy dowiedzą się, że nasze małżeństwo nie zostało skonsumowane - powiedział łagodnie. - Ale ja dopilnuję, abyś dostała to, co należy się wdowie, bo bardzo będziesz potrzebowała tych pieniędzy. - Nie chcę ich - odparła, zagryzając z niesmakiem wargi, kiedy przypomniała sobie, że jeszcze rok temu z egoistycznym wyrachowaniem rozważała ślub z jakimś bogatym starym szlachcicem, stojącym nad grobem, po którym zostałby hojny spadek. To był szczyt jej ówczesnych marzeń. Teraz, kiedy pragnienia Jane się spełniły, przeklinała samą siebie, że wyzwała los, a ten ukarał ją, dając jej to, czego chciała. - Ależ będą ci potrzebne, ptaszynko. Tylko tym razem ty będziesz nimi dysponowała, a nie twój ojciec. Sporządziłem już stosowny zapis na twoją rzecz. Moi prawnicy - Baines i Rochester - zostali przeze mnie ustanowieni oficjalnymi wykonawcami mojej woli. Formalnie testament wejdzie w życie, kiedy osiągniesz wiek dwudziestu pięciu lat, lecz są świadomi, że już teraz jesteś zdolna rozporządzać własnym majątkiem.

-Jonas... -Nie, Jane, trzeba omówić te sprawy, póki jest czas. Kiedy umrę, będziesz musiała się stąd wynieść. Nie będziesz tu bezpieczna z moimi synami. Richard zacznie polować na twój majątek, żeby utrzymać posiadłość Rievaulx, a Otho i Lucres zawsze robili, co im rozkazał. Jednak z moim tytułem i ze swoją urodą z pewnością zostaniesz miło powitana na dworze. Poprosiłem o przysługę swoją starą przyjaciółkę - Blanche Parry, pamiętasz ją? Spróbuje wyrobić ci dobrą pozycję w orszaku królowej, kiedy już zakończysz żałobę. Jane pochyliła się i złożyła głowę na jego dłoni, usiłując stłumić łkanie. - Od tego momentu jesteś wolna, wiesz? - Jonas dotknął palcami bujne pasmo miodowo-blond włosów, które wymknęło się spod jej czepka. Na moment owinął je sobie wokół kciuka, a potem puścił. - Odpocznij. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Ucałowała jego blade palce. -Jonasie, jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego poznałam w życiu. - Sądzę, kochana - szepnął słabnącym głosem - że powinnaś posłać po księdza... i po moich synów. Pragnę pożegnać się z nimi, póki jeszcze mogę. Chcę, aby obiecali mi, że będą dbali o ciebie... choć niewielka jest nadzieja, że dotrzymają słowa. Jane wstała, świadoma, że jako gospodynię domu markiza czekają ją ważne obowiązki. - Powiem im. I... i jeśli będą dla ciebie niemili, osobiście natrę im uszu, obiecuję!

Uśmiechnął się z wysiłkiem, widząc, jak bardzo gotowa jest strzec jego spokoju. - Nie opłakuj mnie długo, Jane. Nie jestem wart aż tylu łez. Są w moim życiu rzeczy, których żałuję... tyle okrutnych decyzji, które podjąłem... by przetrwać. Módl się za moją duszę. I sprowadź... ojca Newtona... szybko. - Natychmiast. - Jane złożyła pożegnalny pocałunek na skroni umierającego i wyszła, aby sprowadzić rodzinę. Hiszpańskie terytoria w Niderlandach, w pobliżu Dunkierki Zimny, kąśliwy wiatr wiał znad kanału, zmiatając dym ciągle unoszący się ze zgliszczy spalonego miasteczka. Osmalone, na wpół zwęglone szkielety gospody, domów i stodół majaczyły w mroku nad zamarzniętym jeziorem, po którym jeszcze niedawno dzieciaki uganiały się na łyżwach. James Lacey klęczał obok ciała jednego z nich, okrywając buzię martwej dziewczynki jej fartuszkiem. Ręce zadrżały mu, kiedy zobaczył sentencję wyhaftowaną na kieszonce - matczyne błogosławieństwo dla córeczki. Na nic się zdało. Wojska Filipa II Hiszpańskiego, pod wodzą księcia Palma, beztrosko zrównały z ziemią tę miejscowość w bezsilnym odwecie za atak holenderskich najemników księcia Andegawenii. „Hiszpańska furia" - tak nazywali to miejscowi. James nazywał ich działania rzezią niewiniątek. Nie po raz pierwszy doświadczał tak bezsilnej złości i nie po raz pierwszy uczestniczył w tak brudnej wojnie,

ale tym razem coś w nim pękło i do reszty stracił nadzieję, że kampania wojenna może być prowadzona w sposób honorowy. - Panie? - Czarnoskóry sługa zbliżył się, prowadząc ich konie. Sylwetki wierzchowców ledwie majaczyły w ciemności; odgłos kroków tłumiły szmaty owiązane wokół kopyt, sprzączki uprzęży również spowijał materiał. - Trzeba jechać, panie. Oni mogą tu wrócić w każdej chwili. -Na litość boską, Diego, czy nie możemy nawet pochować tych dzieci? - wykrzyknął James, nie licząc, że służący mu odpowie. Obaj wiedzieli, że wypad poza linie wroga nie może trwać długo. Zdobyli informacje, które musiały niezwłoczne dotrzeć do Andegawena i jego wojskowych angielskich doradców. Diego skłonił głowę. - Dobrze, wiem. Tylko dlaczego? - James zadał to pytanie obojętnemu niebu. Jedyną odpowiedzią był płatek śniegu, który osiadł na jego rzęsach jak zmrożona łza. Bóg otoczył lodem swoje serce, każąc swemu ludowi cierpieć plagi dwóch bezlitosnych wojsk i straszliwej inkwizycji, której przewodził okrutny Filip, król Hiszpanii. Protestanccy Niderlandczycy za wszelką cenę starali się odbić swoje posiadłości Hiszpanom, którzy okopali się w Dunkierce i Nieuwpoort - morskich wrotach do Anglii, którą zamierzali najechać. Jamesowi wydawało się, że Bóg stał się katolikiem i gotów był rzucić na kolana naród królowej Elżbiety. -Jedźmy, panie - ponaglił Diego, wyciągając do niego rękę.

James ujął jego silną dłoń i powstał z klęczek. Diego był tylko o rok młodszy od niego, ale zdawał się o wiele lepiej znosić ciężkie przeżycia. James zachwiał się lekko, jakby ciało dziecka przytrzymało go niczym kotwica. Głęboko zaczerpnął chłodnego powietrza, walcząc z mdłościami. - Masz raporty? Diego poklepał skórzaną torebkę, która wisiała mu na piersi. - Są bezpieczne, panie. -Jedźmy zatem. - James dosiadł swego czarnego wałacha i popędził konia wąską, boczną drogą. Dwóch szpiegów Jej Królewskiej Mości zagłębiło się w lasy, aby uniknąć hiszpańskich patroli.

Rozdział 1 1584 Pałac Richmond, hrabstwo Surrey Rano królowa zawsze ma podły humor - ostrzegła Blanche Parry, prowadząc nową damę dworu do prywatnych komnat Elżbiety. Władczyni przyjechała do pałacu Richmond, aby polować w tamtejszym parku myśliwskim. Wcześniej poleciła, żeby dworka dołączyła tam do jej orszaku. Dwór, który ciągnął wszędzie za swoją panią jak tren za jej suknią, zjawił się także. Sunęli przez zaśnieżony podjazd na wyborowych koniach kolorową procesją pysznych aksamitów i kapeluszy z piórami, budząc podziw szarych ludzi, którzy przybyli tłumnie, by podziwiać to widowisko. - Możesz zostać poproszona, pani, o zamieszkanie w pobliżu królowej, bądź gotowa na każde jej skinienie. Ja albo jedna z osobistych pokojówek naszej pani sypiamy tutaj. -Blanche wskazała na wielkie łoże z baldachimem w sypialni, która znajdowała się w głębi amfilady pokojów. Zasłony, czerwone jak jabłuszka, zdobiły wykwintne wyszywane kwiatowe wzory - bratki, róże i amarantusy. Markiza - wdowa Rievaulx, bo taki tytuł przysługiwał teraz Jane - uśmiechnęła się do starszej przygarbionej damy, która była jej przewodniczką w pierwszych dniach pracy.

Pani Parry służyła Elżbiecie I od czasu jej koronacji. Teraz, w wieku siedemdziesięciu siedmiu lat, z pewnością zasługiwała na lepsze warunki niż spanie u stóp łoża królowej. Choć zapewne ta wierna służka uważała owo miejsce za najlepsze w całym królestwie. -Jak rozkażesz, pani - powiedziała z uśmiechem Jane. Blanche odwzajemniła uśmiech i żartobliwie pogroziła palcem młodej wdowie. -Wiem, co myślisz, dziecko. -Tak? - Ze ktoś tak wiekowy i na wpół ślepy jak ja powinien już dawno odejść na zasłużony odpoczynek. - Och, wcale nie - zaprzeczyła żywo Jane, choć w głębi duszy rzeczywiście tak uważała. -Wy wszystkie, młódki, tak myślicie. Najchętniej widziałybyście mnie w fotelu przy kominku, popijającą ciepłe mleczko, jakbym była już truchłem. Ale, jak powiedziałam Jej Wysokości, ten stary koń służy jej od pięćdziesięciu lat i zamierza zdechnąć w zaprzęgu. Jane pomyślała, że ktoś, kto będąc tak blisko tronu, przeżył panowanie czterech Tudorów, dokonał prawdziwego cudu i nie powinien być traktowany przez niedoświadczone młódki jak zgrzybiała staruszka. Delikatnie dotknęła ramienia starej kobiety. - Następnym razem, jeśli zaproponuję ci mleko, pozwalam ci wylać je na moją głowę, pani. Blanche, chichocząc, poklepała dłoń Jane, która podtrzymywała jej łokieć. - Niechybnie tak zrobię! A teraz chodźmy, przedstawię cię ochmistrzowi, niech przydzieli ci kwaterę. Możliwe, że

będziesz musiała dzielić ją z jedną czy dwiema innymi paniami; zależy, jak licznie zjedzie tu dwór. Zawsze powtarzam moim szlachetnym damom, że większe wygody mają w swoich rodzinnych posiadłościach, ale one uparcie marzą o zaszczycie służenia naszej pani. Co też im się chwali. - Niezasłużona to pochwała w moim przypadku. Jestem dumna, że mogę służyć królowej, lecz będę szczera - przybyłam tutaj głównie dlatego, że prosił mnie o to markiz, mój zmarły mąż. -Ach, tak, kochany Jonas. - Wzrok kobiety bystro prześlizgnął się po postaci ślicznej wdowy, nadal noszącej żałobę, choć minął już przepisowy miesiąc. - Widzę, że żałujesz go głęboko. Jane obróciła na palcu masywny ślubny pierścień, dar markiza. Nim trup Jonasa zdążył ostygnąć w grobie, Richard Paton - jego najstarszy syn - zażądał, aby oddała pierścień jego żonie. Z całą satysfakcją odmówiła. Jak było do przewidzenia, od chwili kiedy Jonas spoczął w rodowej krypcie, jego synowie stali się okrutni wobec młodej wdowy i rozpuszczali o niej podłe plotki. Sama wiedziała, że wielu ludzi z dworu - a może nawet wszyscy - byli przekonani, że poślubiła Jonasa dla majątku. Życzliwe zrozumienie Blanche było dla niej zaskoczeniem i błogosławieństwem. -Tak, bardzo mi go brakuje. Był dobrym i mądrym mężem. Za krótko razem byliśmy. -Tym bardziej się cieszę, że mogłam pomóc wdowie, choć jest to niewystarczająca zapłata za troskę, jaką Jonas zawsze wobec mnie wykazywał. A właśnie, muszę pouczyć cię w pewnej kwestii: jeśli ktoś wręczy ci prezent z prośbą, żebyś załatwiła mu posłuchanie u królowej, wypada, byś

przekazała ten podarek mnie lub innej starszej damie dworu. Granica pomiędzy prezentem a łapówką jest cienka, ale przymykamy oczy na tę drobną różnicę. Instrukcja goniła instrukcję, aż Jane miała zamęt w głowie od nadmiaru wskazówek. Po śmierci Jonasa spędziła cztery samotne miesiące w Yorkshire i teraz te tłumy ludzi, dworski ruch i rejwach były dla niej niemałym szokiem. Jonas odszedł w spokoju i przez pewien czas jego synowie pozwolili jej pozostać w Yorkshire, dopóki nie uporządkowano spraw spadkowych. Ale gdy tylko prawnicy wzięli się za łby w sporze o jej wdowie prawa, nowy markiz wyrzucił Jane z Rievaulx House, samowolnie pozbawiając ją ziem i dobytku, które należały się jej zgodnie z testamentem. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby wrócić do ojca, toteż była niezmiernie wdzięczna Jonasowi, że tak przewidująco załatwił jej miejsce na dworze. Blanche powoli prowadziła Jane do pokojów ochmistrza, które znajdowały się nieopodal apartamentów królowej. -I co jeszcze mogę ci powiedzieć? A, tak! Oczywiście przysługuje ci miejsce do mieszkania, wikt, opierunek, świece i drewno do kominka, jeśli takowy będziesz miała. I dwa komplety strojów - dam ci materiały, a ty pędź z nimi do krawcowej, bo nasza pani lubi, aby damy dworu nosiły się elegancko dla podkreślenia jej własnego splendoru. Pamiętaj tylko, że to ona jest klejnotem! - Tak, pani. Czy mogę pojechać dzisiaj do kobiety, która dla mnie szyje? - Masz własną? Nie wystarczy ci dworska? - Blanche nie była zdziwiona kaprysem kolejnej damy, która wolała wyróżniać się własną służbą, lekceważąc przydziałową.

- Pomagam pewnej kobiecie - odparła Jane. - To moja stara przyjaciółka, która znalazła się w biedzie, kiedy jej ojciec stracił cześć i majątek. Jest zdolną szwaczką i daję jej zlecenia, więc nie chciałabym zostawić jej bez pomocy. - Równie dobra jak piękna - uśmiechnęła się Blanche. Młoda markiza znów zyskała w jej oczach. - Oczywiście, moja droga, rozumiem. Idź i pokaż się tu dopiero jutro rano. Królowa jeszcze nie przywykła do twojej obecności, więc jeśli cię nie zobaczy, nie będzie cię wzywać. Jane płynęła wynajętą łódką z Richmond do Londynu w towarzystwie pokojówki i dwóch lokajów. Bure wody Tamizy opadały szybko wraz z cofającym się przypływem, odsłaniając błotniste połacie brzegów. Jako markiza miała oczywiście prawo wezwać Milly Porter do siebie, lecz stęskniła się za przytulną atmosferą małej szwalni. Tam była zawsze mile widziana i w spokoju mogła posłuchać najnowszych ploteczek. Kiedy przepływali obok Westminsteru, Jane zauważyła, że dwaj wioślarze spoglądają na nią bezczelnie. Zerknęła na starszego lokaja, a ten ostro do nich przemówił, żądając szacunku dla swojej pani. Mężczyźni pokornie spuścili wzrok. Rozkazywanie niższym rangą było rzeczą zwyczajną, ale czasami miało swoje granice. Jane zawsze dziwnie się czuła, wydając polecenia starej przyjaciółce, od kiedy ta zmuszona była wziąć się do szycia. Zanim ojciec Milly pięć lat temu wdał się w spisek przeciwko królowej, służył Robertowi Dudleyowi, hrabiemu Leicester, jako dowódca oddziału.

Wówczas jego córka traktowana była jak szlachcianka. Ponieważ obie rodziny mieszkały niedaleko siebie i posiadały dzieci w tym samym wieku, Jane i Milly Porter miały jednego nauczyciela. A potem kariera Porterów trafiła na rafę. Silasa Portera aresztowano za przekazywanie katolickim wrogom Elżbiety informacji o sprawach Leicesterów. Pozbawiony stopnia wojskowego i majątku, został wtrącony do Tower, a Milly stała się wyrzutkiem, przed którym zamknięto drzwi rodu. Jednak Jane, lojalna wobec swojej Bogu ducha winnej przyjaciółki, zawsze starała się ją wspierać, gdy biedaczka tułała się po domach dalekich krewnych. Kiedy wyszła za Jonasa i odzyskała kontrolę nad swoim losem, z ogromną przyjemnością pomogła Milly opłacić naukę szycia i haftowania, a potem urządzić szwalnię, uwalniając przyjaciółkę z nędzy i upodlenia. Milly nie mogła zostać krawcową - nie pozwalały na to przepisy cechu, nie-dopuszczające kobiet do krawieckiej profesji. Na szczęście znalazło się wyjście i panna Porter zajęła się wykańczaniem sukien, wykonując dozwolone kobiece prace jak haftowanie czy koronczarstwo. Łódka dobiła do przystani i Jane, unosząc suknię, ostrożnie przeszła po deskach ułożonych na błocie, które pozostało po odpływie. Wolała zapłacić za jednoosobowy powozik, który zawiózł ją do pracowni, niż brnąć przez brudne ulice Londynu. Jej pokojówka i lokaje musieli dotrzeć tam pieszo, przeskakując przez końskie kupy i sterty śmieci w rynsztokach. Jane jechała, przyglądając się miastu. Uniosła wzrok ku kopule katedry św. Pawła, królującej na londyńskim niebie i wyzierającej znad dachów jak pałac giganta z bajek, które opowiadano jej w dzieciństwie. Spędziła wtedy z Milly

wiele szczęśliwych dni, kiedy dla zabawy odgrywały różne historie. Pamiętała, że zawsze chciała być księżniczką i Milly musiała wcielać się w innych bohaterów oraz złoczyńców, ale nie protestowała. Tak było, dopóki życie nie pokierowało ich na różne drogi, z których jedna prowadziła na szczyty, a druga na dno. Powóz zatrzymał się przed małą pracownią przy Silver Street, na północy Cheapside. Jane widziała ten dom po raz pierwszy i z przyjemnością stwierdziła, że jest ładny. Od ulicy miał fantazyjne łukowe okno, nad którym znajdował się jeszcze jeden pokój. W oknie można było podziwiać próbki talentu Milly - cienkie płótna z misternymi aplikacjami z czerwonego jedwabiu, inne jedwabie wyszywane w kwiaty i zdobione kryształkami albo aksamit czarny jak noc, usiany złotymi gwiazdkami. W samym środku pyszniła się przepiękna koronkowa kryza, niemal tak wyrafinowana jak królewska, dumnie spoczywająca na czerwonej satynowej poduszce. Wskazywała, że ta pracownia zaopatruje najbardziej elegancką klientelę -damy dworu bądź żony bogatych mieszczan, które hołdowały tej samej modzie. - Dobra robota, Milly - mruknęła Jane, widząc, że przyjaciółka potrafiła zrobić użytek z dogodnej lokalizacji. Przyjęła dłoń podaną przez lokaja i wysiadła na chodnik. Drugi sługa już otwierał drzwi i po chwili wprowadził ją do wnętrza, nieniepokojony przez wartownika, który stał u progu, strzegąc sklepu przed złodziejami i bandytami, których pełno było na ulicach. Młoda służąca wyszła im naprzeciw i dygnęła uniżenie. - Kogo mam zapowiedzieć, pani?

Jane rozglądała się dalej, uradowana oznakami kwitnącego interesu. Paczki z gotowymi zamówieniami czekały na ladzie, a jakaś klientka oglądała guziki, zgromadzone w kasetce na biżuterię. - Powiedz swojej pani, że przybyła markiza Rievaulx -odpowiedział za nią lokaj. Służąca pospieszyła z wiadomością na górę i po chwili rozległ się pisk radości. Jane roześmiałaby się w głos, gdyby nie obecność obcych i służby. Jej wizyta już zdążyła ściągnąć uwagę dwóch przechodzących kobiet, które zatrzymały się na chodniku przed wejściem i wpatrywały się w nią, podziwiając kaftan z delikatnej brązowej satyny i spódnicę naszywaną pasami z czarnej wstążki, poprzedzielanych plecionką ze złotych nici i koralikami z bursztynu. Jane, udając, że nie dostrzega ich zainteresowania, obróciła się niby mimochodem, aby mogły obejrzeć całość. Miała bowiem nadzieję, że piękno tych ozdób zachęci inne kobiety do odwiedzenia pracowni i zamówienia podobnych cudeniek dla siebie. Znów zwróciła się ku schodom i zobaczyła, jak Milly z oczami roziskrzonymi radością zeskakuje z ostatniego stopnia i rusza ku niej z wyciągniętymi ramionami. Zawsze witała ją tak po długim niewidzeniu, ale tym razem w ostatniej chwili powstrzymała swój zapał i skłoniła się niemal przed samym nosem przyjaciółki. - Pani... - powiedziała bez tchu, prostując swoją drobną postać. Była o wiele niższa i szczuplejsza od Jane. Zawsze żartowała, że potrzebuje na siebie o połowę mniej materiału niż na postawną Jane o pełniejszej figurze - co było chwalebną oszczędnością.

Świadoma, że inni ją obserwują, Jane władczym skinieniem głowy odpowiedziała na powitanie. - Panno Porter, pragnę zamówić u twojego krawca dwa stroje z powierzonego materiału wykończone oczywiście przez ciebie. - Dla twojej służby, pani? - zapytała Milly, zerkając na eleganckich lokajów. „O, tak, chciałabyś pewnie osobiście ich wymierzyć" -pomyślała z rozbawieniem Jane. - Nie, dla mnie - wyjaśniła. - Zaczęłam służbę u królowej. Milly znów zapiszczała z podekscytowania i gwałtownie zakryła sobie usta dłonią. Jane zdążyła już zapomnieć, że jej przyjaciółka potrafi wydawać piski i okrzyki w najbardziej nieodpowiednich momentach, wywołując konsternację u postronnych osób. -To wielki zaszczyt, pani. Być na dworze... z królową... i tymi wszystkimi pięknymi panami! - Można tak powiedzieć. - Jane przygryzła policzek, powstrzymując chichot. - Przywiozłam materiał. - Dała znak pokojówce, która podała Milly belę białej satyny owiniętą ochronnym grubym płótnem. - Czy mogę wziąć miarę, pani? - Milly gestem wskazała na piętro. - Oczywiście. - Jane udała się za nią do prywatnych pomieszczeń na piętrze. — Zaczekajcie na dole - poleciła służbie. W bezpiecznym zaciszu pokoju Jane mogła porzucić wreszcie pozę sztywnej markizy. Z ulgą opadła na fotel i roześmiała się swobodnie. Milly przysiadła na poręczy, wtórując przyjaciółce.

- Och, jak dobrze cię znów widzieć, moja pani! - wy- krzyknęła, zaróżowiona z radości. - Przestań mi „paniować", dobrze? Kiedy jesteśmy same, zawsze będę dla ciebie Jane, pamiętaj. -A nie Hrabina z Komina? - zachichotała Milly, przy- pominając przyjaciółce jej szkolny przydomek. - Dobrze, jeśli ty będziesz Milly-Smilly - odgryzła się Jane, krzyżując ramiona na gorsecie i odprężając się w fotelu na tyle, na ile pozwalała jej sztywna od ozdób suknia. - Daruję sobie ten tytuł. - Milly przysiadła obok na stołeczku. - No i jak, Jane? Widzę, że zdjęłaś już żałobne szaty. Pan Rich ma jeszcze wykroje, z których je szył. Czy coś się zmieniło w twoich wymiarach? -Nic. - To świetnie, w takim razie nie musimy tracić czasu na przymiarki, tylko sobie poplotkujemy. Opowiadaj! Uśmiech Jane zbladł. -Większość wieści już znasz. Milly spoważniała i otoczyła rękami kolana. - Musi ci go brakować. - Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. - Jane westchnęła ciężko. - Pomógł mi pozbierać się po katastrofie z hrabią Dorset. - Z uwagą, że sama odtrąciłaś Dorseta, bo szaleńczo zakochałaś się w jego bracie - zauważyła Milly. Jane zacisnęła usta. Taki jest właśnie problem z najbliższą przyjaciółką - nie zapomina żadnych twoich zwierzeń, chociaż powinna. Uwięziona w rodzinnym domu, w kolejnych listach wylewała do Milly swoje żale, nie pomijając żadnego upokarzającego szczegółu nieudanego narzeczeń-

stwa. Urodziwy, szarmancki James, brat Dorseta, był wszystkim, co kochała i co straciła; stanowczo zbyt wiele listów poświęciła opisom swojego zauroczenia. - Cóż, James Lacey nigdy nie będzie mój, to chyba jasne - westchnęła. - Okrutnie odrzuciłam jego brata, więc można powiedzieć to samo o jego rodzinie. -Nawet jeśli zrobiłaś to przez wzgląd na lady Ellie? -Ani James, ani hrabia o tym nie wiedzą. Miałam nadzieję, że ich matka się domyśli, ale nie widziałyśmy się, od kiedy Ellie wyszła za Dorseta. Milly roztargnionym gestem strzepnęła grudkę błota z rąbka halki przyjaciółki. - Więc lady Ellie też nie wie, co dla niej zrobiłaś? Nie znam jej, ale z twoich opowieści wynika, że to osoba mądra i o dobrym sercu. Czemu do niej nie napiszesz? Jane wzruszyła ramionami. - Bo mi głupio... a poza tym minęło już wiele czasu. - Z pewnością spotkasz je teraz na dworze, prawda? I będziesz miała okazję, żeby odnowić przyjaźń. - Możliwe, lecz Dorsetowie nie są bogaci i nie sądzę, aby stać ich było na częste pobyty na dworze. Ale kto wie, może nasze ścieżki kiedyś się skrzyżują. - Jane przeżywała straconą przyjaźń z Ellie niemal tak samo ciężko jak brak w jej życiu Jamesa. - Och, ale zostawmy te smutne sprawy i nie rozmawiajmy więcej o mnie. Przecież opisałam ci wszystko w listach - tych strasznych synalków, te koszmarne parę miesięcy, które spędziłam tam po śmierci Jonasa, wszystko takie do bólu przewidywalne i podłe. Opowiedz mi lepiej o sobie. Jak idzie ci interes? Milly od razu się rozpromieniła.

- Och, jako swojej głównej inwestorce mogę ci z radością donieść, że mam całkiem niezłe dochody. Wszystko dzięki twojemu patronatowi i damom, które mi podsyłasz. Zatrudniam dwie dziewczyny w pracowni, a Henny prowadzi sklep, więc można powiedzieć, że jestem kobietą interesu. A Stary Uriah nas strzeże. - Milly uśmiechnęła się do przyjaciółki. Wyglądała tak młodo, iż trudno było uwierzyć, że przed Jane stoi osoba obciążona poważnymi obowiązkami. Nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie urok i ciepło, pod- kreślone żywym spojrzeniem orzechowych oczu pasujących do jedwabistych, złocistorudych włosów, gładko zaczesanych pod skromnym czepkiem. Jane nie miała wątpliwości, że kręcił się wokół niej wianuszek wielbicieli z sąsiedztwa i z pewnością mogła liczyć na dobrą partię małżeńską. -A krawcy, którym zlecasz szycie, traktują cię poważnie? Jonas zawsze się martwił, że będziesz musiała walczyć 0 swoją pozycję jako nowa... -I jako kobieta! - dokończyła Milly. - Oj, tak, nie jest łatwo. Większość z nich nie wie, czy ma ze mną flirtować, czy wygonić mnie jak natrętną, brzęczącą muchę. - A to dranie! — zaśmiała się Jane. - Na szczęście jedna z moich pracownic jest córką sukiennika. On mi pomaga, kiedy muszę użerać się z cechem krawców. A większość szycia wykonuje dla mnie pan Rich i jest bardzo zadowolony z naszej współpracy. -Jak rozumiem, jest też nieskory do flirtu, a przynajmniej nie z naszą płcią, jak przypuszczam. - Cii! Wiem, że na dworze swobodnie mówi się o takich sprawach, ale tu lepiej o nich głośno nie wspominać. Pan

Rich jest kochany i nie chciałabym napytać mu biedy. O czym to mówiłyśmy? Ano tak, o interesach. Moje sprawy prowadzi księgowy świętej pamięci markiza, więc nie muszę się martwić o rachunki. W sumie większość krawców z Cheapside zabiega teraz o moje usługi przy wykańczaniu ubrań, bo wiedzą, że sprowadzam im klientki. Jane z radością słuchała tych wieści. W tych czasach założenie przez kobietę własnego interesu było niemal niemożliwe i tylko protekcja markiza sprawiła, że Milly się to udało. Jane martwiła się, że protegowana Jonasa mocno odczuje jego brak. Na szczęście tak się nie stało, ale sytuacja nadal była niepewna. - Mam nadzieję, że pan Rochester wciąż wypełnia wolę Jonasa. Mój pasierb, nowy markiz, może nie zauważać tej drobnej pozycji w księgach rachunkowych, ale jeśli tylko dowie się, że jesteś moją przyjaciółką, utrąci cię, choćby na złość mnie. Milly zbyła tę kwestię machnięciem ręki. - Każdego dnia dziękuję za łaski i próbuję nie martwić się, co będzie jutro. -A twój ojciec? Milly westchnęła. -Dzięki Bogu trochę lepiej. Został zwolniony pod warunkiem podjęcia służby w kampanii w Niderlandach, gdzie został wojskowym doradcą księcia Andegawenii. Jeśli okaże się lojalny, być może pozwolą mu wrócić z wygnania. -Widziałaś się z nim przed wyjazdem? Milly potrząsnęła głową. - Nie, kiedy wyruszał, nie było mnie akurat w Londynie. Musiałam jechać do lady Norton na przymiarkę.

Uznali, że potrzebują go pilnie po upadku Dunkierki. Ta porażka okazała się dla niego błogosławieństwem. Nagle zaczęli im być potrzebni dobrzy wojacy, nawet siedzący za kratkami. Ludzie mówią, że wojna skończy się klęską i biedni Niderlandczycy zostaną zmiażdżeni. Jane zawsze lubiła tego rubasznego wojaka i żałowała, że tak głupio dał się wciągnąć w spisek. Tym bardziej ucieszyła się, że zdołał ocalić głowę. - Szkoda, że nie można wysłać mojego ojca na wygnanie, a twojego sprowadzić z powrotem - powiedziała szczerze. - Czy ojciec nachodził cię po śmierci męża? Jane potarła palcami bursztynowe koraliki na swoim kaftanie; nie cierpiała tego nerwowego odruchu i walczyła z nim. - Nie, ale to tylko kwestia czasu. Wcześniej czy później mnie znajdzie, żeby znów mną rządzić albo przypomnieć mi o moich przewinach. Nie byłby sobą, gdyby kogoś nie prześladował. Milly wyjęła z niciownika lamówkę i nawlekła igłę. Jane podobało się, że przyjaciółka zapomniała o nowym tytule i randze swojego gościa i zachowuje się swobodnie, po domowemu, jak dawniej. -Sądzę, moja droga Jane, że powinnaś znów wyjść za mąż. Znaleźć sobie jakiegoś silnego mężczyznę, który ochroniłby cię przed twoją rodziną - ale nie ojcowskiego starego lorda, tylko namiętnego młodego kawalera. Jane na próżno usiłowała odpędzić od siebie obraz Jamesa takiego, jakim widziała go ostatnim razem - rosłą postać w dwurzędowym niebieskim kubraku i nogawicach, o ciemnych oczach i kasztanowych włosach, zdecy-

dowaną i szarmancką. Ale przypomniała sobie również, jak pociągał ją niegdyś przystojny Raleigh. I dokąd ją to zaprowadziło? - Nie wierzę własnemu osądowi w miłości - przyznała. - Jedyny jak dotąd mój kochanek okazał się wielkim rozczarowaniem. Milly wbiła igłę w materiał, marszcząc czoło. - Cóż, pan Raleigh może i dobrze wygląda, ale nie ma serca. Zasługujesz na kogoś o wiele, wiele lepszego. A jak mówią, kto raz się sparzy, ten na zimne dmucha. -Chcesz powiedzieć, że powinnam uczyć się na własnych błędach? -Mmm... - Milly z ustami pełnymi szpilek zaczęła przypinać lamówkę do karczku sukni. -A co z tobą? - zagadnęła Jane, wychylając się z fotela. - Czy urocza nowa szwaczka ma swoich amatorów? Milly z uśmiechem wpięła ostatnią szpilkę. - Może. - Och, przestań się krygować. Mów! -Jest rzeźnik, piekarz, wyrabiacz świec... Jane parsknęła śmiechem. - Och, ty żartownisiu! Myślałam, że mówisz poważnie! Milly skrzywiła się. - Poważnie mówiąc, to niestety, dla żadnego z nich serce nie zabiło mi mocniej. Jane spojrzała przez okno. W lutym zmrok zapadał wcześnie i musiała już iść, jeśli miała wrócić na kwaterę o przyzwoitej porze. - Podobnie jest u mnie. Jeszcze żaden z dworskich panów nie przyspieszył mojego pulsu. Szkoda, prawda?