Nie zazdrość krzywdzicielowi,
nie skłaniaj się ku jego drogom.
KSIĘGA PRZYSŁÓW 3,311
PIĄTA KOLUMNA: rzeczownik, określenie kolokwialne pochodzące z czasów hiszpańskiej
wojny domowej, używane w Stanach Zjednoczonych w 1941 roku. Cztery kolumny żołnierzy
wysłano na front. Natomiast piąta kolumna to byli ludzie, którzy pozostali w domu
i dokonywali aktów sabotażu w fabrykach, rozpowszechniali wrogą propagandę i prowadzili
ukrytą działalność wywrotową. Członkowie piątej kolumny starali się zachować
anonimowość. Ich tajemniczy, nieokreślony status powodował, że byli postrzegani jako
równie lub bardziej niebezpieczni od walczących na pierwszej linii.
Reminiscenza2.
Osiemdziesiąt pięć lat temu zabłądziłam na prerii podczas zamieci śnieżnej. Zimno
rzuciło na mnie czar, który trwa do dziś. Usłyszałam wyrok i odkryłam, że boję się śmierci.
Nie potrafię, jak kiedyś, mocą woli spowodować oberwania chmury. Muszę zbierać siły
z jeszcze większą furią.
Wtedy ogarnęła mnie gorączka. Odczuwam ją do dziś. Nie umrę, dopóki będę przeżywać
tę opowieść. Uciekam do tamtych czasów, żeby kupić sobie kilka chwil.
Dwadzieścia trzy dni.
Oszczercze zarzuty.
Policjant pukający do drzwi młodej kobiety. Łopoczące transparenty z napisem
„Mordercy”.
Dwadzieścia trzy dni.
Zamieć śnieżna.
Reminiscenza.
AUDYCJA GROM
GERALD L. K. SMITH3 | RADIO K-L-A-N, LOS ANGELES | NIELEGALNY
NADAJNIK | TIJUANA, MEKSYK | PIĄTEK, 5 GRUDNIA 1941 ROKU
Obecna wojna, którą rozpoczął Żydowski Aparat Kontroli, stała się dziś naszą wojną, czy tego
chcemy, czy nie. Powiadają, że nie ma dobrych wiadomości, ale to przysłowie powstało przed
cudownym wynalezieniem radia, które ma moc dostarczania wszelkich wiadomości – dobrych
i złych – z prędkością rakiety. Niestety dzisiejsze wiadomości są wyłącznie złe, bo naziści
i Japońcy mają niezwykłą siłę niszczenia wszystkiego, co stanie im na drodze – a wojna
zmierza szybko w naszą stronę, choć tego nie chcemy i nie zasłużyliśmy sobie na to.
Wiadomość: Latem tego roku Adolf Hitler zerwał umowę z przywódcą czerwonych,
Józefem Stalinem, i dokonał inwazji na puste rubieże odrażającej Czerwonej Rosji. Chociaż
wojska spod znaku sierpa i młota walczą dziś z żołdakami Führera na przedmieściach
Moskwy, przerabiając ich na kiełbasę – eleganccy naziści zdążyli zasypać bombami Wielką
Brytanię i poddać pół Europy Środkowej pod nordycko-narodowe panowanie. Hitler nadal
marzy o rzuceniu wyzwania amerykańskim siłom lądowym – co z pewnością nastąpi
w niedalekiej przyszłości naszego wielkiego narodu. Czy ta wiadomość nie wywołuje w was
apoplektycznej obojętności, moi przyjaciele? Nie chcemy tej wojny, ale skoro powiedzieliśmy
„a”, trzeba powiedzieć „b”.
Wiadomość: Wspaniałemu Duce, Benito Mussoliniemu, kiepsko idzie w Afryce Północnej –
ale nie przekreślajcie go. Powiadają, że Włosi to naród kochanków, nie wojowników – że
bliższa im wielka opera. To prawda, ale ci bambino kochający bel canto stanowią
strategiczne zagrożenie dla południowoeuropejskiego teatru wojny. To prawda: na wschodzie
gromadzą się ciemne chmury. Trzeba powiedzieć ze smutkiem, że burzowe chmury zmierzają
w kierunku zachodu – pod postacią naszych najbardziej wytwornych rzekomych wrogów:
Japończyków.
Czy nadal jesteście obojętni, moi przyjaciele? Wiem, że tak jak ja przyjęliście z otwartymi
ramionami hasło „Najpierw Ameryka”, ale pogańskie szerszenie Hirohito wypłynęły na
szerokie wody – co wcale mi się nie podoba.
Wiadomość: Departament Stanu wydał biuletyn. Japońskie konwoje zmierzają w kierunku
Syjamu. Do inwazji może dojść w każdej chwili.
Wiadomość: Ludność cywilna ucieka ze stolicy Filipin, Manili.
Wiadomość: Prezydent Franklin „Dwulicowy” Rosenfeld przesłał osobisty list cesarzowi
Japońców. Pismo zawiera usilną prośbę i ostrzeżenie: Zaprzestańcie agresji albo szykujcie się
na amerykańską interwencję na pełną skalę.
Wuj Sam się rozgrzewa. Hawaje to nasze terytorium, wrota Pacyfiku prowadzące na
kontynent amerykański. Leżące bliżej nas bujne, tropikalne atole znalazły się już na celowniku
japońskich karabinów. Ta niezasłużona, nieusprawiedliwiona i niechciana wojna zmierza
w naszą stronę – czy tego chcemy, czy nie.
Wiadomość: Prezydent Rosenfeld pyta, dlaczego diabły wcielone Hirohito koncentrują się
w rejonie Indochin Francuskich.
Wiadomość: Radio Bangkok ostrzega przed możliwym potajemnym atakiem Japończyków
na Syjam. Wysłannicy japońscy prowadzą rozmowy z sekretarzem stanu Cordellem Hullem.
Japońcy syczą i wystawiają rozdwojony język – mówią, że pragną pokoju, gdy japoński
minister spraw zagranicznych, Shigenori Togo, krytykuje Amerykanów za to, że nie pojmują
japońskich „ideałów”, i obrusza się na nasze ciągłe protesty przeciwko rzekomym pogromom
dokonywanym przez Japończyków w rejonie Azji Wschodniej i Pacyfiku.
Tak, drodzy przyjaciele, wszystko to jest żydopowszechnie wiadome. Wymyślona przez
komunistów wojna zmierza ku nam – czy tego chcemy, czy nie.
Żaden trzeźwo myślący Amerykanin nie chce brać udziału w zagranicznej wojnie w obronie
Żydków. Żaden trzeźwo myślący Amerykanin nie chce wysyłać amerykańskich chłopców na
śmierć. Żaden trzeźwo myślący Amerykanin nie zaprzeczy, że tę wojnę można utrzymać z dala
od naszych granic tylko wówczas, gdy udaremnimy i stłumimy ją na obcej ziemi. Mam w tej
sprawie absolutną rację, moi przyjaciele – dostałem wypieków od apostazji.
To nie my zaczęliśmy tę wojnę. Nie rozpoczęli jej również Adolf Hitler ani dystyngowany
Hirohito. Czerwony barszcz upichcili towarzysze z Żydowskiego Aparatu Kontroli, szczując
jednego przyjaciela przeciwko drugiemu i wywracając świat do góry nogami. Czy nadal
jesteście apoplektycznie obojętni, przyjaciele?
Tak, wojna zmierza w naszą stronę, chociaż wiemy ponad wszelką wątpliwość, że jej nie
chcemy. Ameryka nigdy nie paliła się do bitki.
CZĘŚĆ PIERWSZA
JAPOŃCY
(6–11 grudnia 1941 roku)
6 grudnia 1941 roku
1
HIDEO ASHIDA
LOS ANGELES | SOBOTA, 6 GRUDNIA 1941 ROKU
9.08
Drogeria Whalena, przy zbiegu Szóstej i Spring. Miejsce czterech poważnych przestępstw
popełnionych w ostatnim czasie. Kod policyjny dwa-jeden-jeden – napad z bronią w ręku.
Nad sklepem wisiało jakieś fatum. Cztery napady w ciągu jednego miesiąca zapowiadały
piąty. Prawdopodobnie ten sam sprawca. Gość pracował w pojedynkę. Zasłaniał twarz
bandaną i miał spluwę o długiej lufie. Zawsze kradł narkotyki i forsę z kasy.
Oddział do spraw napadów miał za mało ludzi. Czub w masce Hitlera napadł na trzy bary
w Silver Lake. Kod policyjny dwa-jeden-jeden oraz umyślne okaleczenie. Sprawca
sterroryzował barmanów pistoletem i obszukał klientki. Był wyraźnie rad, że ma broń. Oddał
kilka strzałów w kierunku szafy grającej i półek z gorzałą.
Miejsce napadu przypominało grzęzawisko. Ashida skonstruował urządzenie składające się
z kabla ułożonego na jezdni i wybrał to miejsce na próbę. Pierwszy prototyp stworzył
w ogólniaku Belmont High i wypróbował pod tamtejszym prysznicem. Użył go do
sfotografowania Bucky’ego po treningu koszykówki…
Jakiś samochód zakołysał się i skręcił na północ, w Spring Street. Kierowca zobaczył
Ashidę.
Oczywiście facet zawołał:
– Cholerny Japoniec!
Na to Ray Pinker mu odpowiedział:
– Wal się!
Ashida spojrzał w dół. Przewód biegł w poprzek jezdni, do krawężnika przed drogerią.
Czub parkował w tym samym miejscu cztery razy z rzędu. Przewód prowadził do aparatu
fotograficznego umieszczonego w osłonie z twardej gumy, uruchamianego jego poruszeniem.
Uderzenie opon parkującego samochodu włączało urządzenie. Błyskał flesz i otwierała się
migawka, robiąc zdjęcie tylnej tablicy rejestracyjnej. W osłoniętych gumą tubach znajdowały
się rolki filmu. Jedna rolka wystarczyła do sfotografowania wszystkich wozów w ciągu
jednego dnia.
Pinker zapalił papierosa.
– To szukanie wiatru w polu. Jesteśmy cywilnymi kryminalistykami, a nie gliniarzami. Co tu
robimy? Przecież wiemy, jak działa to cholerstwo! Nie kazali nam się zająć czymś innym,
ale…
Ashida się uśmiechnął.
– Przecież znasz odpowiedź.
– Jeśli odpowiesz: „Bo nie mamy nic innego do roboty” lub „Bo jesteśmy naukowcami,
więc nie obchodzi nas życie pojedynczego człowieka”, będziesz mieć rację.
Obok nich przejechał autobus, kierując się na południe. Meksykanin wydmuchnął pierścień
dymu przez okno. Spostrzegł Ashidę.
– Puto4, Japońcu!
Pinker rzucił papierosa, który wylądował obok autobusu.
– Który z was się tu urodził?! Który nie przepłynął nielegalnie Rio Grande?
Ashida poprawił krawat.
– Powtórz to jeszcze raz. Powiedziałeś to z rozdrażnieniem, dlatego wiem, że twoja reakcja
była szczera.
Pinker wykrzywił twarz w grymasie uśmiechu.
– Jesteś moim protegowanym, moim Japońcem, więc twój los leży mi na sercu. Jesteś
jedynym Japończykiem zatrudnionym w Departamencie Policji Los Angeles. Dzięki temu
jesteś jeszcze bardziej wyjątkowy, co dodaje mi prestiżu.
Ashida zachichotał. Przed drogerią stanął desoto rocznik trzydziesty ósmy. Koła uderzyły
o przewód, przysłona kliknęła, flesz błysnął. Z samochodu wysiadł wysoki facet. Miał ciemne
włosy Bucky’ego Bleicherta i małe, brązowe oczka. Ashida patrzył, jak gość wchodzi do
drogerii.
Pinker przebiegł na drugą stronę ulicy i zaczął majstrować przy gnieździe flesza. Ashida
spojrzał w okno drogerii i powiódł wzrokiem za tamtym. Szyba wykrzywiła jego rysy. Ashida
uczynił go Buckym. Zamknął oczy, a później mrugnął i facet zamienił się w Bucky’ego. Zaczął
się zachowywać z wdziękiem typowym dla Bucky’ego. Sunął po sklepie, uśmiechając się
i obnażając wielkie zęby Bucky’ego.
Po chwili wyszedł. Pinker przebiegł na drugą stronę, zasłaniając widok Ashidzie.
Samochód tamtego odjechał. Ashida mrugnął. Świat utracił jednominutowy blask Bucky’ego
Bleicherta.
Wrócili na swoje miejsca. Pinker oparł się o latarnię i zaczął palić papierosa za
papierosem. Ashida stał nieruchomo, wsłuchując się w zgiełk centrum Los Angeles.
Nadciągała wojna. Stąd cały ten zgiełk. Ashida był rodowitym Nisei5, drugim synem
w rodzinie. Jego ojciec pracował jako robotnik na kolei. Łykał proszki na przeziębienie
i zaharowywał się na śmierć, układając tory. Matka miała mieszkanie w Little Tokyo.
Należała do zwolenników cesarza i mówiła po japońsku tylko po to, żeby mu dokuczyć. Jego
rodzina miała gospodarstwo rolne w dolinie San Fernando. Prowadził je Akira, jego brat.
W okolicy były głównie działki Nisei. Na farmie pracowali nielegalni meksykańscy robotnicy.
Nisei zwykle tak robili. Było to niemoralne, ale rozsądne, bo Meksykanie stanowili najtańszą
siłę roboczą. Układ przypominał kontraktowe niewolnictwo, ale zapewniał wypłacalność
farmerom Nisei.
Wspomniana praktyka wiązała się z cichą zmową. Rodzina Ashidy musiała płacić łapówki
kapitanowi meksykańskiej policji stanowej, żeby meksykańskim robotnikom nie groziła
deportacja. Ashida akceptował ten proceder bez moralnych dyskusji. W końcu dzięki temu
drugi syn, Hideo, mógł rzucić rodzinne zajęcie i rozwinąć swoje zainteresowania w dziedzinie
kryminalistyki.
Miał tytuły naukowe z chemii i biologii. W wieku dwudziestu dwóch lat obronił doktorat na
Uniwersytecie Stanforda. Znał się na serologii, daktyloskopii i balistyce. Rok temu podjął
pracę w Departamencie Policji Los Angeles. Chciał współpracować z legendarnym szefem
policyjnych chemików. Był protegowanym szukającym mentora, a Ray Pinker był pedagogiem
szukającym ucznia. Dzięki temu powstała łącząca ich więź, choć wyraźnie zdefiniowane role
szybko uległy zamazaniu.
Stali się kolegami. Pinker był chwalebnie ślepy na różnice rasowe. Porównywał Ashidę do
pierwszego syna Charliego Chana6. Kiedy Ashida poinformował Pinkera, że Charlie Chan był
Chińczykiem, Pinker odpowiedział:
– Wszystko mi jedno.
Wzdłuż Spring Street stały bożonarodzeniowe choinki posypane sztucznym śniegiem.
Ozdobione ptasimi odchodami i sadzą. Jakiś dzieciak sprzedawał „Heralda” przed drogerią.
Z całych sił wykrzykiwał:
– FDR prowadzi rozmowy ostatniej szansy z Japońcami!
– To pieprzone ustrojstwo jednak działa – powiedział Pinker.
– Wiem.
– Jesteś cholernym geniuszem.
– Wiem.
– Nadal nie złapali tego gwałciciela. Chłopaki z centralnej sekcji obyczajowej uważają, że
gość służy w żandarmerii wojskowej. Dwie noce temu zerżnął kolejną kobietę.
Ashida skinął głową.
– Pierwsza ofiara stawiała opór. Oderwała kawałek opaski, którą miał na ramieniu. Nosił
mundur pod cywilnym ubraniem. Mam próbki włókna w prywatnym laboratorium,
w mieszkaniu mojej matki.
Pinker spojrzał na korpulentną blondynkę uwieszoną ramienia marynarza, a marynarz
spojrzał nieprzyjemnie na Ashidę.
– Jutro wieczorem Bucky Bleichert będzie walczyć w Olympic. Mówią, że stoczy jeszcze
kilka walk i przyjdzie do nas.
Ashida poczerwieniał.
– Znam Bucky’ego z ogólniaka.
– Wiem. Dlatego o tym wspomniałem.
– Z kim będzie walczyć?
– Z jakimś niezdarą. Facet nazywa się Junior Wilkins. Elmer Jackson przyskrzynił go za
machlojki. Wspólnie z lipnym kaznodzieją prowadzili szwindel pod tytułem „powrót do
Afryki”.
Obok drogerii zaparkował ford rocznik trzydziesty siódmy. Koła nacisnęły przewód,
soczewki kliknęły, flesz błysnął na komendę.
Pinker zakaszlał i odwrócił się od Ashidy. Z samochodu wysiadł mężczyzna. Miał fedorę
i płaszcz z postawionym kołnierzem. Ashidę przeszedł dreszcz. Było za ciepło na płaszcz.
Pinker odchrząknął i sucho zakaszlał. Niemal zwinął się wpół. Zasłonił twarz chusteczką.
Ashidę przeszedł dreszcz.
Doskonale. Idealnie. Pinker go nie widział. Mieli numery jego samochodu. Mógł pozwolić,
żeby doszło do popełnienia kolejnego przestępstwa. Mógł kontynuować swoje badania
kryminalistyczne.
Mężczyzna wszedł do drogerii.
Ashida spojrzał na zegarek. Była 9.24.
Pinker się odwrócił i zapalił papierosa. Ashida spojrzał przez okno do wnętrza drogerii.
Facet podszedł do półki z pastą do zębów. Ashida popatrzył ukradkiem na zegarek.
Tamten zniknął mu z oczu. 9.25, 9.26, 9.27.
– Moja żona twierdzi, że kaszlę z powodu zanieczyszczonego powietrza, ale ja uważam, iż
powodem jest nadmiar flegmy – powiedział Pinker.
Facet wybiegł z drogerii. W ręku trzymał papierową torbę i na pół widoczny pistolet.
Przewrócił gazeciarza. Uruchomił wóz i ruszył z piskiem opon.
– Jasna cholera! – zaklął Pinker, wypuszczając papierosa z ust.
Chłopak sprzedający gazety wbiegł do drogerii. Pinker skoczył do budki telefonicznej,
a Ashida ruszył do swojego urządzenia.
Otworzył urządzenie i uklęknął obok, przyglądając się negatywowi w kasetce. Zdjęcia
wyszły! Blade i zamazane, ale były – kalifornijskie KFE621.
Obok przesunął się samochód. Za kierownicą siedział shriner7 w fezie. Na widok Ashidy
się skrzywił. Japończyk podniósł się i zacisnął pięści, ale auto odjechało.
Gazeciarz spojrzał na niego i krzyknął na cały głos:
– FDR prowadzi rozmowy ostatniej szansy z Japońcami!
O 9.31 rozległa się syrena policyjnego radiowozu.
Ashida stał przygotowany. Zza rogu wyjechał mały wóz i stanął przed jego urządzeniem.
Japończyk znalazł się naprzeciw auta. Rozpoznał facetów, którzy w nim siedzieli: Buzza
Meeksa i Lee Blancharda.
Wysiedli. Meeks pracował w centrali, w wydziale napadów rabunkowych. Blanchard był
z centrali drogówki. Meeks miał na sobie świeżo odprasowany garnitur, a Blanchard
pognieciony mundur, jakby w nim spał.
– Co tu robisz, chłopcze? – powiedział Meeks. – Jakim cudem zdołałeś nas wyprzedzić?
– Co jest grane, Hirohito? – rzucił Blanchard.
Meeks szarpnął Blancharda za krawat i palnął go w głowę. Blanchard poczerwieniał.
Ashida wskazał ręką urządzenie.
– Pan Pinker i ja testowaliśmy ten aparat. Sklep jest stałym celem napadów, więc
wybraliśmy go na miejsce próby. Opony samochodu naciskają przewód i uruchamiają
migawkę. Byliśmy świadkami napadu. Tablice rejestracyjne podejrzanego to KFE621.
Meeks zamrugał i przykucnął obok aparatu. Blanchard wsiadł do wozu i zaczął wrzeszczeć
do radiostacji. Meeks był weteranem okresu Dust Bowl8 i byłym aktorem grywającym
w westernach. Podlegał Jamesowi Edgarowi Davisowi i był reketierem burmistrza Franka
Shawa. Wielka ława przysięgłych okręgu wylała Shawa i komendanta Davisa. Meeksowi
postawiono czternaście zarzutów.
Z kolei Blanchard jeszcze niedawno był bokserem wagi ciężkiej. Kupił dom na północ od
Sunset Strip za pieniądze rzekomo zarobione na walkach. W 1939 roku rozpracował duży skok
na bank i ugruntował swoją pozycję w policji. Mieszkał z kobietą, Kay-Jakąś-Tam. Za
komendanta C. B. Horralla mieszkanie z konkubiną było verboten9, ale komendant był
pobłażliwy wobec Lee i przymykał na to oko. Meeks i Blanchard przyciągali plotki niczym
magnes. Najgłośniejsza była taka, że Lee pozostawał w bliskich stosunkach z Benem
Siegelem10 i żydowskim syndykatem.
W drogerii huczało od wrzawy. Ludzkie głosy odbijały się od szyb. Ashida zajrzał do
środka. Pinker zebrał świadków.
Meeks wyszczerzył zęby, spoglądając z podziwem na urządzenie Ashidy. Blanchard
wysiadł z samochodu.
– Wóz skradziono sprzed salonu bilardowego w East Slauson. O ósmej szesnaście
odebrano zgłoszenie na posterunku przy Siedemdziesiątej Siódmej Ulicy. To musiał być
czarnuch. Na południe od Jefferson nie przeżyje żaden biały.
Meeks spojrzał na zegarek.
– Zadzwoń do tych z drogówki. Niech wystawią list gończy. Poproś, żeby ubarwili sprawę.
Jeden gość i fala przemocy, uzbrojony i niebezpieczny. Niech to zabrzmi jak sprawa życia
i śmierci.
Blanchard pokazał V na znak zwycięstwa, naśladując Churchilla. Meeks spojrzał na swoje
odbicie w szybie i poprawił ubranie. Ashida wszedł do drogerii.
Zapamiętał plan piętra i twarze świadków. Pomierzył odległości. Przesunął wzrokiem,
odnotowując szczegóły, wdychając przesycony adrenaliną zapach ciał.
Dwaj farmaceuci11 w białych fartuchach. Kierownik w garniturze i krawacie. Dwie starsze
klientki. Grubszy farmaceuta miał czyraka na szyi. Szczupły dostał drgawek. Jedna ze starszych
pań była otyła. Układ żyłek pod skórą wskazywał, że choruje na miażdżycę.
Zebrali świadków w ciasną gromadkę. Meeks przechadzał się za ladą, aby w końcu stanąć
przed nimi.
– Jestem sierżant Turner Meeks. Słucham.
– Wszedł do środka i ruszył prosto do apteki – powiedział kierownik. – Miał maskę
i pistolet, ale nie sądzę, żeby to on nas obrabował poprzednim razem. Tamten był wyższy
i szczuplejszy.
Farmaceuci skinęli głowami. Taak, szefie. Masz rację.
– Co się później stało?
Otyły farmaceuta powiedział:
– Kazał nam stanąć w szeregu i zabrał portfele. Potem zagonił nas do pierwszej alejki,
ukradł butelkę fenobarbitalu i strzelił w sufit.
Ashidę przeszedł zimny dreszcz. Pierwszy niezwykły szczegół.
– Pan Pinker i ja staliśmy po drugiej stronie ulicy. Usłyszelibyśmy strzał.
Gruby farmaceuta zaprzeczył ruchem głowy.
– Pistolet miał tłumik. Przykręcony do lufy.
Ashida ruszył na tyły sklepu, w kierunku apteki. Spojrzał na kasę, czekoladki Hershey
i karty bożonarodzeniowe. Wbił sprzedaż za jednego dolara. Szuflada kasy się wysunęła.
Przegródki były pełne dolarów, od jedynek po dwudziestki.
Instynkt.
Bandycie zależało bardziej na narkotykach niż na pieniądzach. Kradzież portfeli miała
drugorzędne znaczenie. Zrobił to, żeby ukryć swój główny cel.
Anomalia.
Dlaczego ukradł tylko jedną butelkę fenobarbitalu? Takie postępowanie było sprzeczne
z archetypem rabusia narkomana.
Ashida przeskoczył ladę i ruszył pierwszym rzędem. Żadnych łusek po nabojach. Dwie
możliwości. Rabuś podniósł łuskę lub miał rewolwer.
Spojrzał na otwór po kuli w suficie. Na podłodze leżały metalowe skrawki – fragmenty
odkształconego gwintu tłumika.
Uklęknął i obejrzał dokładniej. Krawędzie nadpalone od gorącej lufy. Skrawki metalu
przypominały małe, skręcone wióry.
Ashida wrócił do lady. Pinker przyniósł zestaw do pobierania dowodów. Meeks
odkorkował butelkę sprzedawanej w drogerii gorzały i puścił wokół. Blanchard splądrował
półkę z gumą do żucia, a Meeks napchał sobie kieszenie prezerwatywami.
Butelka zatoczyła koło. Ashida odmówił. Farmaceuci pociągnęli po tęgim łyku. Starsze
panie zachichotały i wypiły odrobinkę.
– Dostaliśmy wiadomość od kolegów z drogówki – powiedział Blanchard. – Samochód
porzucono trzy przecznice stąd. Na tę chwilę mamy jedynie odciski rękawiczek na desce
rozdzielczej.
Meeks zapalił papierosa.
– Czy napastnik dotknął czegoś w sklepie? Moglibyście mi pomóc?
Gruby farmaceuta zakaszlał.
– Kiedy wychodził, zawadził o stojak z komiksami. Mógł rozedrzeć płaszcz.
Pinker spojrzał znacząco na Ashidę. Teraz. Ashida spostrzegł znak i przeszedł obok
świadków. Półka była pełna komiksów o Mickey Mouse i Tarzanie. Ashida obejrzał ją
dwukrotnie. Tu nic i tam nic. A jednak. Tutaj.
Jasnoczerwone włókna na jednym z wystających elementów.
W dotyku jak wełna. Gęsto tkana. Znajoma.
Wyciągnął długopis i kopertę na dowody. Wsunął włókna do środka i zapieczętował. Na
skrzydełku koperty napisał: „Kod 211/Drogeria Whalena/10.09, 6/12/41”.
Od frontu doleciały kolejne śmiechy – Blanchard i Meeks błaznowali jak bracia Ritz.
Ashida powąchał kopertę. Wyczuł zapach wełny przez papier. Jego synapsy zaiskrzyły.
Żołnierz żandarmerii wojskowej podejrzany o wielokrotny gwałt. Włókna z jego opaski.
Pinker powiedział, że niedawno zgwałcił kolejną kobietę. Głupiec nie zdjął opaski,
wyruszając na poszukiwanie ofiary.
Na płaszczu napastnika nie było niczego czerwonego. Wystające elementy półki znajdowały
się na wysokości pasa. Płaszcz miał naszyte kieszenie. Włókna mogły pochodzić z czegoś, co
wystawało z kieszeni. Miał próbki włókien u matki. Mógł potwierdzić lub wykluczyć
podobieństwo.
Usłyszał gwizd. Pinker dał znak, że jest mu natychmiast potrzebny.
Ashida podążył za dźwiękiem. Pinker był na tyłach apteki. Wyciągnął aparat, którym
fotografował dowody. Wykonał trzy zdjęcia otworu po kuli i trzy zdjęcia elementów tłumika.
– Ten skok mnie intryguje. Facet nie sterroryzował świadków pistoletem, nie ukradł
gotówki z kasy i strzelił w sufit dla hecy.
Ashida skinął głową.
– Jakby sprawdzał tłumik. I dlaczego ukradł tylko jedną butelkę fenobarbitalu?
Pinker przytaknął w zamyśleniu.
– Podoba mi się pomysł z wypróbowaniem tłumika. Tłumik wygląda na domowej roboty,
po jednym strzale pozostały spalone skrawki. Po ośmiu lub dziesięciu strzałach byłby całkiem
bezużyteczny.
– Racja. Poza tym kierownik powiedział, że to inny facet niż poprzednio. Niezależnie od
tego, co nim kierowało, wybrał sobie sklep, który był już celem napadów.
Pinker włożył skrawki metalu do koperty.
– Pewnie między sufitem i dachem jest pusta przestrzeń.
Sufit był wykonany z luźnych, gipsowych płyt. Ashida podskoczył i odsunął jedną, obok
dziury po pocisku. Pinker zrobił drabinkę z dłoni. Japończyk odebrał sygnał i stanął na niej.
Pustą przestrzeń miedzy sufitem i dachem wypełniały spleśniałe deski i pajęczyny. Ashida
wciągnął się na górę. Poczuł zastałą woń prochu. Podniósł się i poczuł pajęczynę na twarzy.
Otarł ją i wyciągnął kieszonkową latarkę. Snop światła zamarł na chmarze owadów
i czmychającym szczurze. Były tam. Sześć kawałków odkształconego pocisku.
Bądź ostrożny. Uczestniczysz w tym od początku. To twój obowiązek. Chodzi o ciebie.
Uniwersytet Stanforda. Rok 1936. Wstęp do kryminalistyki: „Wszyscy prawdziwi badacze
podążają śladem dowodów i je gromadzą. Praktyka powoduje, że powstaje symbioza między
nimi i tobą”.
Spojrzał na zegarek. Przytrzymał latarkę zębami i wyciągnął kolejną kopertę. Z przodu
napisał „Kod 211/Drogeria Whalena/10.16, 6/12/41”. Włożył do niej cztery kawałki kuli.
Dwa inne wsunął do kieszeni.
Obok niego przebiegł szczur. Policjant otrząsnął się i opuścił na dół przez otwór. Zręcznie
wylądował na podłodze. Zauważył, że Buzz Meeks łypie na półkę z narkotykami.
– Spójrz na to, chłopcze.
Ashida spojrzał. Bingo. Wśród czterech rzędów buteleczek panował ład. Piąty rząd
znajdował się w nieładzie. Jak w mordę strzelił, facet buchnął środki przeciwbólowe
zawierające morfinę.
– Farmaceuta powiedział, że zabrał tylko fenobarbital.
– Taak, wierzę mu – odparł Meeks – ale ten drugi, chudy, ma stracha. Kołnierz koszuli
przesiąkł mu potem. Na mój gust facet jest uzależniony.
– Tak. Wykorzystał napad, żeby ukraść fiolkę ze środkiem przeciwbólowym. Zabrał tylko
to, co napastnik mógł wynieść i co można było ukryć.
Meeks mrugnął porozumiewawczo.
– Masz cholerną rację, Charlie Chanie.
– Jestem Japończykiem, sierżancie. Wiem, że nie dostrzegłby pan różnicy, ale nie jestem
pieprzonym Chińczykiem.
Meeks wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Dla mnie wyglądasz jak Amerykanin.
Ashidzie zakręciło się w głowie. Zawsze tak miał, kiedy mu schlebiano…
Spojrzał w kierunku frontowej części sklepu. Pinker lustrował podłogę, a Blanchard
wydębiał żyletki do golenia od kierownika. Uzależniony farmaceuta pobladł chorobliwie.
Wykręcał ręce, wysuwając grdykę do przodu.
Meeks podszedł i chwycił go za krawat. Krawat zamienił się w smycz. Meeks zaciągnął go
do apteki i pchnął na Ashidę. Gość popuścił w spodnie. Ashida pchnął go na ladę i sprawdził,
czy facet go nie pobrudził.
Uzależniony farmaceuta zadygotał. Plama moczu się powiększyła. Meeks wytarł krople
moczu ze swojego paska.
– Buchnąłeś opakowanie środka przeciwbólowego? Często to robisz?
– Raz w tygodniu, szefie. Coraz rzadziej. Niech skonam, jeśli kłamię…
– Masz trzydzieści sekund, żeby mnie przekonać, że nie maczałeś palców w tym napadzie.
Teraz już tylko dwadzieścia dziewięć.
Farmaceuta złożył dłonie w geście modlitwy.
– Przysięgam, szefie. Chodziłem do szkoły aptekarskiej Świętego Jana Bosko w Jersey City.
Wychowałem się u dominikanów.
Meeks ściągnął z półki buteleczkę z morfiną. Uzależniony farmaceuta oblizał wargi.
– Do kogo zadzwonisz, żeby zakablować dilerów w zamian za skradzioną heroinę. Kto
będzie teraz twoim tatuśkiem z Oklahomy?
– S-S-S-Sierżant T-T-Turner M-M-Meeks. Pan sierżant będzie moim tatuśkiem… niech
skonam, jeśli kłamię.
Meeks rzucił mu butelkę. Farmaceuta chwycił ją i zniknął między rzędami półek.
– Jesteś delikatny, Ashida. Nie mam pojęcia, dlaczego ta robota tak cię kręci.
Gromadka z przodu sklepu przerwała obrady. Blanchard przytulił starsze panie. Kierownik
wyciągnął aparat i robił zdjęcia. Zdjął nawet Pinkera z pędzelkiem do pobierania odcisków
palców i Dużego Lee w bokserskim przysiadzie. Meeks podszedł do niego i wymienili
markowane ciosy. Starsze panie zapiszczały z podniecenia.
Wyszli przed sklep i pomachali sobie na pożegnanie. Ashida wygładził garnitur i zaczekał,
aż tłum się rozejdzie. Pinker, Blanchard i Meeks stali nad jego urządzeniem. Blanchard
spojrzał na Meeksa, jakby chciał powiedzieć „jasny szlag”.
Ashida wyszedł na zewnątrz i ruszył do kolegów. Zza rogu wyjechał radiowóz i stanął przy
krawężniku z piskiem opon. Pinker, Blanchard i Meeks wyprężyli się na baczność.
– Zróbcie inteligentną minę – powiedział Pinker.
– To Whiskey Bill – rzucił Meeks.
– Świętoszkowaty sukinsyn – wtrącił Blanchard.
Z radiowozu wysiadł facet w mundurze kapitana i obejrzał urządzenie. Był średniej budowy
ciała, miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy i okulary. Przypominał kapitana Williama
H. Parkera.
Ashida wyprężył się na baczność. Parker obejrzał przewody połączone z kasetą na film.
Pinker, Blanchard i Meeks przyjęli defiladową pozycję „spocznij”.
Parker trącił kabel czubkiem buta.
– Pomysłowe, choć interesują mnie wyłącznie urządzenia o szerszym praktycznym
zastosowaniu. Opiszcie, jak wpadliście na pomysł tego ustrojstwa, i szczegółowo wyjaśnijcie
zasady jego działania. Chcę mieć raport na jutro, na dziewiątą rano.
Ashida i Pinker skinęli głowami.
Parker zmierzył Meeksa wzrokiem.
– Twoja otyłość jest wręcz obraźliwa. Jeśli w trzydzieści dni nie zrzucisz piętnastu
kilogramów, ja lub komendant Horrall skierujemy cię na „dietę grubego męża”, którą
wychwalano w ostatnim numerze „Ladies’ Home Journal”.
Meeks potulnie skinął głową.
Parker spojrzał na Blancharda.
– Opuść rękawy. Ten tatuaż z syrenką jest odrażający.
Blanchard opuścił rękawy.
Parker stuknął w zegarek.
– Jest dziesiąta trzydzieści jeden. Chcę mieć raport w sprawie skradzionego samochodu
wraz z opisem przebiegu napadu. Ma trafić na moje biurko za pięćdziesiąt pięć minut.
Pinker skinął głową. Ashida skinął głową. Blanchard i Meeks skinęli głowami. Parker
wsiadł do samochodu i odjechał.
– Whiskey Bill – powiedział Meeks.
Blanchard powiedział:
– Przegrał forsę podczas mojej walki z Jimmym Bivensem. Nie może tego zapomnieć.
– Walkę ustawiono – zwrócił mu uwagę Pinker. – Trzeba było mu powiedzieć.
10.32
Spring Street jechały wojskowe pojazdy półgąsienicowe. Za pojazdami wlekły się ciężarówki
z haubicami. Konwój ciągnął się przez wiele przecznic. Mówili o tym przez radio. Żołnierze
mieli ochraniać fabryki zbrojeniowe i Fort MacArthur.
Wojskowi kierowcy machali miejscowym. Piesi przystawali, aby powitać ich brawami.
Mężczyźni uchylali kapelusza, dzieci wiwatowały, a kobiety posyłały całusy.
Całe miasto stało w korku. Ashida skręcił na wschód, na rogu Czwartej Ulicy i Broadwayu.
Przechodnie spoglądali na niego podejrzliwym wzrokiem.
Czuł się tak, jakby był pozbawiony ciała. Złamał zasadę nakazującą śledzenie bezprawia od
powstania przestępczego czynu, poddał się kryminalnej patologii. Zaryzykował eksperyment.
Czy udział w dochodzeniu od pierwszej chwili i chłodna empatia pozwolą mu lepiej
zrozumieć psychikę przestępcy?
Wstęp do kryminalistyki. Wiedział, że poddał się dowodom w odpowiedniej chwili. Że ta
sprawa wzięła nad nim górę. Symbioza – sprawa i ty.
Skorzystał z podręcznikowej okazji. Opisze patologię prozaicznego napadu z bronią w ręku
i sporządzi raport o swoich ustaleniach. Jego odkrycia mogły się przysłużyć całej kryminologii
śledczej. Z drugiej strony mogły się do niczego nie przydać. Ashida odczuwał przymus
działania. Był typowym Japończykiem. W Japonii mężczyźni rodzili się po to, żeby być
ucieleśnieniem działania.
Ashida skręcił na wschód i wjechał na teren Little Tokyo. Tętno uległo spowolnieniu,
oddech się uspokoił. Obok niego przejechał czarno-biały radiowóz. Policjant rozpoznał go
i pomachał ręką.
Jego matka mieszkała w domu bez windy, przy zbiegu Drugiej Ulicy i San Pedro. Na
korytarzach stale pachniało smażonym węgorzem. Ashida wynajmował małe mieszkanie po
drugiej stronie ogólniaka Belmont High.
Mieszkanie było zagracone sprzętem laboratoryjnym. To, co się nie zmieściło, wypełniało
jego dawną sypialnię u matki. Mariko nie miała nic przeciwko jego wizytom. Kręciła nim,
kiedy jej przyszła ochota.
Ashida wszedł do domu i otworzył drzwi. W mieszkaniu panowała cisza. Mariko musiała
dokądś wyjść, pewnie piła i wszczynała awantury. Wszedł do swojej dawnej sypialni
i zamknął drzwi.
Półki uginały się od podręczników. Od fiolek z substancjami chemicznymi i wanienek.
Zlewek, palników Bunsena i płyt grzewczych. Do stołu był przymocowany spektrograf i trzy
mikroskopy.
Położył kawałki pocisku na stole i sięgnął po tekst z dziedziny identyfikacji amunicji.
Obejrzał kawałki pod lupą, a następnie przestudiował rysy i wgłębienia.
Kula przebiła gipsową płytę. W książce połączono różne rodzaje amunicji z materiałami, do
których oddano strzał. Zdjęcia były wyraźne. Strona sześćdziesiąta ósma – płyta gipsowa.
Dwie strony dalej znalazł zdjęcie fragmentu pocisku z niemal identycznymi rysami
i wgłębieniami.
Klasyczna niemiecka broń. Dziewięciomilimetrowy luger.
Luger miał wyrzutnik sprężynujący. Łuska w locie wykonywała powolny łuk. Wprawny
strzelec mógł ją złapać w powietrzu.
W niezależny sposób zidentyfikował pocisk. Zabrał dwa fragmenty z miejsca przestępstwa.
Dał Rayowi Pinkerowi cztery pozostałe. Pinker zidentyfikuje je lub nie.
Pinker nie znał się na identyfikacji kul. Ashida zbada ten dowód sam.
Teraz kolej na włókna.
Pinker wiedział, że Ashida ma całą półkę z próbkami włókien. Wiedział również, że są
wśród nich próbki włókien z opaski gwałciciela. Tym dowodem dysponowali obaj. Do tej
pory próbki włókien jeszcze do niczego się nie przydały.
Ashida odnalazł dwa zestawy włókien. Oglądane gołym okiem, wyglądały podobnie.
Umieścił je na szkiełkach, żeby porównać ze sobą pod mikroskopem.
Pochylił się niżej. Przyjrzał się teksturze i kolorowi. Prawie, prawie, bardzo blisko. Tak,
próbki włókna na jego półce pochodziły z takiej samej tkaniny, z której wykonano opaski.
Mógł wygotować barwnik i go wysuszyć, mógł przeprowadzić testy chemiczne. Ale testy
miały wady systematyczne, więc rezultaty nie byłyby rozstrzygające.
Drgnął, słysząc zgrzyt klucza w zamku. Wyszedł z sypialni do salonu. O 11.00 oddech
Mariko zalatywał alkoholem.
– Witaj, matko – powiedział. Wybełkotała coś po japońsku. Skłonił się, próbując ująć jej
dłoń. Odsunęła się i mignęła mu przed nosem czasopismem.
Jakimś szmatławcem ze „zdjęciami panny młodej”. Wystarczyło wybrać zdjęcie i zamówić
młodą kobietę. Zostanie wyprawiona w podróż z Japonii. Oczywiście należało dołączyć
pięćset dolarów na bilet za rejs parowcem. Gwarantowano, że wszystkie dziewczyny są
płodne i posłuszne.
– Przecież ci to wyjaśniłem, matko. Nie poślubię piętnastoletniej dziewczyny z burdelu.
– Jesteś za stary na kawalera. Sąsiedzi są coraz bardziej podejrzliwi.
– Nie obchodzą mnie sąsiedzi. Akira jest kawalerem, dlaczego jemu nie dokuczasz?
Mariko zaczęła mówić pidżin english, którego to języka nauczyła się w obozach robotników
kolejowych około 1905 roku. Posługiwała się pidżin english, żeby okazać pogardę dla jego
wykształcenia.
– Mów po angielsku, matko. Mieszkasz w tym kraju od trzydziestu sześciu lat.
Mariko klapnęła na kanapę.
– Franklin Dwulicowy Rosenfeld ustąpił ministrowi Togo. „Stany Zjednoczone niebawem
ulegną pod naporem Chin”, mówi Czang Kajszek.
Ashida zachichotał.
– Poplątała ci się geopolityka, mamo. Zapytałbym, gdzie to usłyszałaś, ale obawiam się, że
mi nie odpowiesz.
Mariko zachichotała.
– Od wielebnego Coughlina12 z Frontu Chrześcijańskiego. „Nie pójdziemy na wojnę za
żydowskich bankierów”, powiedział Gerald L. K. Smith. Szczęściarz Lindy13, ichiban14.
Przeleciał samotnie Atlantyk i wylądował u stóp Hirohito.
Dość tego.
Ashida wyszedł do kuchni. Obok suszarki na naczynia stała butelka whisky Hiram Walker
Ten High. Nalał podwójną porcję i zaniósł Mariko. Wychyliła jednym haustem i zachichotała,
klepiąc kanapę.
Usiadł.
– Powiedz mi coś normalnego. Wyobraź sobie, że jestem Akirą i mamy interes do
omówienia.
– W ciągu ostatniego kwartału zyski z farmy wzrosły o szesnaście procent. Żydowski
księgowy znalazł sposób na obniżenie łapówek dla kapitana Madrano. Powiedział: „Wydatki
na opieka i karmienie meksykańska robotnik dobrze pomniejszać”.
Ashida poklepał ją po ramieniu.
– Pamiętaj o częściach mowy, matko. Nie zapominaj o przedimkach. Kaleczysz język, kiedy
sobie wypijesz.
Mariko trąciła go w ramię.
– Teraz lepiej? Czytałam o Buckym Bleichercie w „Heraldzie”. Powiedział, że wkrótce
czeka go walka. Nie wspomniał, że jest przyjacielem mojego syna i walczy tylko z głupkami,
którym może dołożyć. Nie napisali, iż mój syn sądzić, że jego mama być piąta kolumna. Tata
Bucka być piąta kolumna, bo należeć do Niemiecko-Amerykańskiego Bundu15.
Frajerski cios. Upiła się, a teraz udaje głupa i wali poniżej pasa.
– Nie mów tak o Bucku, mamo. Wiesz, że to nieprawda.
– Bucky to straszny tchórz. Boi się walczyć z tym Meksykańcem. Tatuś w Bundzie, a Bucky
to mięczak.
Ashida wstał i wpadł na stojącą lampę. Mariko przytknęła dwa palce do warg i zawołała:
– Sieg Heil!
Ashida wykonał gwałtowny zwrot i zniknął w swoim pokoju.
W jego klitce zrobiło się za gorąco. Ciepło powodowało, że substancje chemiczne się
rozszerzały, a opary uchodziły na zewnątrz. Włączył wentylator i wykręcił bezpośredni numer
do wydziału napadów rabunkowych.
Po trzech sygnałach usłyszał:
– Tu Meeks, słucham.
– Mówi Hideo Ashida, sierżancie.
– Taak. Którą mamy godzinę? Zadzwoniłeś, żeby powiedzieć mi coś, czego nie wiem?
– Tak, faktycznie.
Meeks odchrząknął.
– No to wal, słucham.
– Włókno pozostawione na półce odpowiada włóknu z opaski gwałciciela. To ta sama
tkanina, więc jest całkiem prawdopodobne, że pochodzi z opaski używanej przez żandarmerię
wojskową. Opaska może, ale nie musi być tą samą, którą nosił ten gość. Skoro tkanina na
pewno jest ta sama, czasowa zbieżność wydarzeń powoduje, że gwałciciel staje się
podejrzany o napad.
Meeks gwizdnął.
– Cóż, trzeba będzie powiedzieć o tym Dudleyowi Smithowi. Dudley dowie się, co Jack
Horrall zechce z tym zrobić.
– Jak to?
– Mamy kumulację: gwałt-i-napad-z-bronią-w-ręku. Na dodatek wygląda, że jakiś
psychopata z żandarmerii wojskowej hula na wolności. Gościa można by wystawić
w pieprzonej walce psów. Zarobimy kilka punktów u armii, jeśli załatwimy to tak, żeby gość
nie musiał stawać przed sądem wojskowym.
Ashida przełknął ślinę.
– Albo cywilnym?
– Zaczynasz łapać, synu. Pani Ashida nie wychowała głupich dzieci.
Ashida odłożył słuchawkę. Hałas panujący w sali wydziału odbił się echem od podłogi.
Wybrał sobie męski świat. Teraz uczył się jego zwyczajów i kodeksu postępowania. To
nieznośnie ekscytujące.
2
DZIENNIK KAY LAKE
[SKOMPILOWANY I UPORZĄDKOWANY CHRONOLOGICZNIE
PRZEZ PRACOWNIKÓW MUZEUM POLICJI LOS ANGELES]
LOS ANGELES | SOBOTA, 6 GRUDNIA 1941 ROKU
11.23
Zaczęłam prowadzić dziennik pod wpływem impulsu. Na moich oczach rozegrała się
niezwykła scena. Siedziałam na tarasie sypialni. Szkicowałam południową panoramę
i wsłuchiwałam się w szum silników na przebiegającym w dole Stripie.
Kolumna pojazdów opancerzonych ciągnęła na zachód do Sunset, witana badawczymi
spojrzeniami i wiwatami. Uzbrojona armada potrzebowała całych dziesięciu minut, żeby
przesunąć się pod moim domem. Ludzie zatrzymywali samochody, aby wysiąść i zasalutować
młodym żołnierzom. Ruch uliczny prawie zamarł, ale nikt się tym nie przejmował. Żołnierze
byli wyraźnie uradowani przejawami szacunku i serdeczności. Machali i przesyłali całusy. Pół
tuzina kelnerek wybiegło z baru Dave’s Blue Room, podając im skrzynki alkoholu. Ktoś
krzyknął: „Niech żyje Ameryka!”. Wtedy wiedziałam.
Nadchodzi wojna. Zaciągnę się.
Zawsze robiłam to, co powiedziałam. Oficjalnie oznajmiam swój zamiar, a następnie
przystępuję do jego realizacji. Będę codziennie spisywać swoje obserwacje w dzienniku, aż
obecny konflikt dobiegnie końca lub cały świat wyleci w powietrze. Zrezygnuję z łatwego
życia i poszukam oficjalnego zajęcia w pobliżu linii frontu. Obecnie wiodę życie amatorki.
Moje kompulsywne szkice przypominają dzieła uczennicy próbującej uchwycić oszałamiającą
rzeczywistość. Lekcje fortepianu i coraz większa wprawa, z jaką gram łatwiejsze nokturny
Chopina, uniemożliwiają mi inne poważniejsze przedsięwzięcia. Ten piękny dom w żadnym
stopniu nie łagodzi mojego psychicznego dyskomfortu. Szczodrość Lee Blancharda wprawia
mnie w zakłopotanie bardziej niż cokolwiek innego. Ten dziennik stanowi ostrą reakcję na
zastój i wewnętrzny niepokój.
Zawsze czułam, że przewyższam swoje otoczenie. Ten dom jest tego najwymowniejszym
przykładem. Osobiście wybrałam każdą z reprodukcji niemieckich ekspresjonistów, każdy
mebel z jasnego drewna. Jestem dziewczyną z prerii, z Sioux Falls w Dakocie Południowej –
utalentowaną osobą o nienasyconej ambicji.
Przeprowadziłam się do oddzielnej sypialni. Zuchwale rozwiesiłam na ścianach własne
prace między dziełami Klee i Kandinskiego. Jest wśród nich kilkanaście szkiców
przedstawiających boksera wagi półciężkiej, Bucky’ego Bleicherta. Bucky ma smakowite,
młode ciało i duże zęby. Rysowałam go wiele razy, z rzędów przy ringu Olympic. Bucky
Bleichert jest miejscowym celebrytą, ale nie uważa boksu za poważną sprawę. Uwielbiam
jego ostrożność na ringu. Nigdy z nim nie rozmawiałam, ale jestem pewna, że go rozumiem.
Kiedyś też byłam lokalną celebrytką. W lutym 1939 roku. Miałam dziewiętnaście lat.
Zawdzięczałam to wszystko napadowi na bank i schwytaniu jego rzekomych sprawców.
Ten dom. Kilka lat temu był moją ucieczką, ale teraz stał się pułapką.
Mam go dzięki napadowi, a nie roztropnym inwestycjom Lee w zakłady bokserskie. Jak
powszechnie wiadomo, Lee Blanchard nie jest łebskim inwestorem. Nie jest też moim
kochankiem, w potocznym rozumieniu tego słowa. Wkroczył do mojego życia, aby ułatwić mi
drogę do mojego przeznaczenia – cokolwiek nim jest. Dziś to rozumiem.
W Sioux Falls nie zdołałabym osiągnąć swojego przeznaczenia. Zimą ścinał je chłód,
a latem ludzie umierali z gorąca. Indianie opuszczali tereny pobliskich rezerwatów i ginęli od
noża podczas bójek w nielegalnych barach. Członkowie Ku-Klux-Klanu porwali czarnucha
z więzienia okręgowego. Oskarżono go o zgwałcenie głupkowatej białej dziewczyny.
Dziewczyna nie była skora do potępienia lub oczyszczenia oskarżonego. Ci z Klanu urządzili
mu sąd kapturowy i w połowie sierpnia zostawili go przywiązanego do słupa na wzgórzu
pełnym czerwonych mrówek. Zabiło go letnie słońce i owady. Miejscowi byli podzieleni
w tej kwestii.
Protestanci gardzili nielicznymi miejscowymi katolikami. Przez cały okres wielkiego
kryzysu powstawały grupki natywistów. Metodyści byli skonfliktowani z luteranami
i baptystami oraz vice versa. W 1934 roku wybuchła wojna ranczerska o cenę bydła. Zabito
czternaście osób w pobliżu granicy z Iowa.
Moi rodzice i starszy brat byli wspaniałymi ludźmi zadowolonymi z życia. Grzeszyli
jedynie brakiem wyobraźni. Udawałam, że jestem taka jak oni, aby mi nie przeszkadzali.
Żyłam po to, aby czytać, rysować i wałęsać się po okolicy. Ludzie o mnie gadali. Rzucałam
rasistowskie hasła w kościele.
Rodzina była mi obojętna. Ten fakt mnie z lekka przerażał. Chciałam uciec do Los Angeles
i zostać kimś innym. Później dostałam pracę w księgarni i ukradłam miesięczny utarg.
Zostawiłam rodzicom lakoniczny liścik pożegnalny.
Był listopad 1936 roku, a ja miałam szesnaście lat. Autobus jechał na zachód przez burze
piaskowe i powódź w okolicy Albuquerque. Przy granicy z Kalifornią stacjonowali uzbrojeni
bandyci. Mieli zadanie nie wypuszczać ubogich przybyszów z Oklahomy. Byli policjantami
z Los Angeles.
Wynajęłam pryczę w domu dla pracujących kobiet w Hollywood i zatrudniłam się jako
kelnerka w barze samochodowym Simon’s Drive-In w rejonie Miracle Mile. Zakładałam
wrotki i kręciłam zawadiackie kółka, żeby mieć rozrywkę i zarobić parę groszy z napiwków.
Inne dziewczyny nienawidziły mnie i rozpowszechniały plotki, że jestem prostytutką. Później
mnie zwolnili. Wtedy zaczęłam wieść żywot członkini artystycznej bohemy.
Kryzys zaczął słabnąć, ale bieda i niesprawiedliwość nadal hałaśliwie zaznaczały swoją
obecność. Łaziłam po Los Angeles ze szkicownikiem. Tworzyłam rysunki zaangażowane
społecznie, przedstawiające walkę miejscowej klasy robotniczej. Przeczytałam Karola
Marksa, ale uwierzyłam tylko w jedną trzecią tego, co napisał. Łaziłam na niezliczone
wieczorki organizowane przez organizacje lewicowe. Lewicowe poglądy stały się dla mnie
modnym rekwizytem. Niestety brakowało im wielkości, którą zaczęłam postrzegać jako coś
przysługującego mi z urodzenia.
Kochałam mężczyzn i dostawałam szału od tłumionej żądzy. Pożądanie pchnęło mnie do
szeregu romansów z drugorzędnymi muzykami jazzowymi. Seks okazał się inny, niż sądziłam –
oznaczał napięcie, zapach i prozaiczny mezalians. Było to słodkie-gorzkie objawienie,
a wszystkie oczekiwania pierzchły.
Pożyczyłam forsę paru kochankom i musiałam sięgnąć po pieniądze, które odłożyłam,
pracując jako kelnerka. Wyrzucono mnie z domu dla pracujących kobiet, co przyjęłam
wojowniczym wybuchem radości. Żywiłam się w ulicznych jadłodajniach i spałam
w śpiworach rozwijanych w Griffith Park. Codziennie myłam się w domu miejscowej YWCA
i zawsze byłam zadbana. Po równo przepełniały mnie niewinność i szaleństwo. Nie
zwracałam uwagi na niebezpieczeństwo i byłam zbyt zepsuta przez mężczyzn, żeby oceniać ich
niezależnie od swojego pożądania.
Bobby De Witt był perkusistą jazzowym. Typowym bawidamkiem. Nosił flanelowe spodnie
o wysokiej talii i dwukolorowe kurtki. Dotrzymywał kroku swoim dawnym kumplom
pachuco16 z poprawczaka w Preston. Zauważył, że go szkicuję. Wmawiałam sobie, że poznał
się na moim talencie i zuchwałości godnej Normy Shearer. Myliłam się. Poznał się jedynie na
moim zamiłowaniu do ekscentryczności.
Bobby zajmował mały dom w dzielnicy Venice Beach. Miałam tam własny pokój.
Odespałam w nim długie miesiące wypełnione pracą na dworze oraz zbyt gorące i zbyt zimne
noce. Mój organizm ciągnął na zapasach. Byłam na skraju niedożywienia i nie wiedziałam, co
dalej robić.
Wtedy Bobby mnie uwiódł. Sądziłam, że to ja uwiodłam jego. Myliłam się. Zauważył, że
dostaję skrzydeł, i postanowił je przyciąć.
Początkowo Bobby wydawał się uroczy. Sytuacja zaczęła się zmieniać zaraz po Nowym
Roku. Jego interesy uległy poprawie. Uzależnił mnie od laudanum, zmusił do siedzenia
w domu i odbierania telefonów. Do notowania randek jego dziewczyn i ich „klientów”.
Później było jeszcze gorzej. Uzależnił mnie od narkotyków i zagnał do swojej stajni. Wtedy
sytuacja stała się znacznie gorsza.
Perkusista jazzowy zawsze był synonimem dealera narkotyków i stręczyciela. Mam na to
dowód w postaci blizn od noża na udach.
Nadeszła zima 1939 roku. Moja lokalna sława była na wyciągnięcie ręki. Radio i gazety
miały swoją wersję, a Departament Policji Los Angeles swoją. Obie wersje zgadzały się
w jednym: Kay Lake poznała Lee Blancharda na procesie Bobby’ego De Witta.
To nieprawda. Poznałam Lee przed skokiem na Boulevard-Citizens.
Poznaliśmy się w Olympic Auditorium. Bobby pozwolił mi wyjść z domowego burdelu na
„przepustkę”. Od roku byłam zwariowaną fanką Bucky’ego Bleicherta i chodziłam na
wszystkie jego walki.
Bucky znokautował rywala w szóstej rundzie. Po opuszczeniu areny ruszyłam razem
z tłumem. Lee się przedstawił. Z miejsca rozpoznałam w nim byłego boksera. Nie miałam
pojęcia, że jest gliniarzem.
Gadaliśmy. Lubiłam Lee. Starałam się ukryć swój bolesny upadek. Pędziłam do domu, do
laudanum i kokainy. Lee poszedł za mną do Venice Beach. Tamtej nocy tego nie wiedziałam.
Później były dwie kolejne przepustki na nocne walki. Za każdym razem wpadałam na Lee.
Szedł za mną od domu do Olympic. Wtedy o tym nie wiedziałam.
Lee delikatnie wyciągnął ze mnie informacje. Przejrzał moje kłamstwa i eufemizmy
i wściekł się. Powiedział mi, że planuje pewien interes. Dał do zrozumienia, że „mógłby się
zająć” moją sytuacją.
Nadszedł 11 lutego 1939 roku. W gazetach dobrze opisali fakty. Bank był w Hollywood,
przy skrzyżowaniu Yucca i Ivar. Czterej mężczyźni porwali furgonetkę opancerzoną, która tam
jechała. Przewrócony motocykl posłużył do odwrócenia uwagi. Mężczyźni obezwładnili
i odurzyli chloroformem trzech strażników. Później zastąpili sześć worków pełnych gotówki
sześcioma workami pełnymi pociętych stron książek telefonicznych.
Rzucili je na tył furgonetki opancerzonej, przebrali się w mundury strażników i pojechali do
banku. Kierownik zobaczył worki ze ścinkami i otworzył skarbiec. Załatwili go i powiększyli
łup o forsę, która była w sejfie bankowym. Zamknęli kasjerów w skarbcu i wyszli drzwiami
frontowymi.
Tylko że jeden z kasjerów uruchomił alarm. Cztery najbliższe patrole przyjechały na
sygnale. Doszło do wymiany strzałów. Dwóch rabusiów zginęło, dwóch innych zdołało uciec.
Żaden policjant nie odniósł ran ani nie ucierpiał w inny sposób.
Dwaj zabici napastnicy zostali zidentyfikowani jako „ludzie do wynajęcia spoza miasta”.
Dwaj zbiegli bandyci nigdy nie zostali zidentyfikowani.
W gazetach dobrze to opisali. Pisali dobrze przez następne dwa tygodnie. Dwudziestego
ósmego lutego „Herald” zamieścił nagłówek: CYNK OD BYŁEGO BOKSERA DOPROWADZIŁ DO
ROZWIĄZANIA ZAGADKI KRWAWEGO NAPADU NA BANK.
Oficjalna wersja była następująca:
Funkcjonariusz Lee Blanchard połączył różne tropy. Informatorzy i „znajomi z ringu”
dostarczyli mu „kluczowych informacji”. Wskazali Bobby’ego De Witta jako „przestępczy
mózg stojący za robotą przy Boulevard-Citizens”.
Oczywiście wszystko to było kłamstwem. Bo „czwarty sprawca” nie został
zidentyfikowany. Wiem, kto to taki. Opinia publiczna i Departament Policji Los Angeles nie
wiedzą.
Bo naprawdę było tak:
Robotę przy Boulevard-Citizens wymyślił Lee Blanchard. Wiedziałam to wtedy i wiem
teraz. Lee i ja nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Po prostu dzieliliśmy się tą wiedzą tak, jak nie
dzieliliśmy ze sobą łóżka.
W czerwcu Bobby stanął przed sądem. Skazano go na podstawie podrzuconych dowodów.
Lee Blanchard jest znacznie bardziej przebiegły i inteligentny, niż się wydaje. Bobby’emu
groziło od dziesięciu lat do dożywocia. Wtedy „Herald” zamieścił historię z życia wziętą.
Puenta okazała się zgoła perwersyjna: DZIEWCZYNA Z GANGU SIĘ ZAKOCHAŁA… W GLINIE! CZY
PÓJDĄ PROSTO… DO OŁTARZA?
Brałam udział w procesie i zeznawałam przeciwko Bobby’emu. Zmniejszyłam dawkę
laudanum, aby odgrywać udręczoną ofiarę w ławie dla świadków. Biuro prokuratora
okręgowego słabo przygotowało oskarżenie. Opisanie mojego upodlenia stało się aktem
oskarżenia, argumentem końcowym, wyrokiem i orzeczeniem mojego potępienia. Powtórzyłam
kłamstwo, że Lee i ja poznaliśmy się na sali sądowej.
Nie poszliśmy prosto do ołtarza. Lee kupił ten dom. Bobby De Witt został skazany i trafił do
więzienia San Quentin. Lee kilka razy nie chciał się ze mną kochać i zerwał tę część naszej
umowy. Żyję z policyjnej pensji Lee oraz tego, co rzekomo zaoszczędził z wygranych na
zakładach bokserskich. Uczę się, żeby zrobić dyplom na UCLA. Mój nauczyciel fortepianu
nazywa mnie początkującą szopenistką. Chodzę z facetami do łóżka na kiwnięcie palcem – bo
tego chcę i muszę wymazać ślad Bobby’ego De Witta. Sprowadzam ich tutaj, do domu, który
Nie zazdrość krzywdzicielowi, nie skłaniaj się ku jego drogom. KSIĘGA PRZYSŁÓW 3,311
PIĄTA KOLUMNA: rzeczownik, określenie kolokwialne pochodzące z czasów hiszpańskiej wojny domowej, używane w Stanach Zjednoczonych w 1941 roku. Cztery kolumny żołnierzy wysłano na front. Natomiast piąta kolumna to byli ludzie, którzy pozostali w domu i dokonywali aktów sabotażu w fabrykach, rozpowszechniali wrogą propagandę i prowadzili ukrytą działalność wywrotową. Członkowie piątej kolumny starali się zachować anonimowość. Ich tajemniczy, nieokreślony status powodował, że byli postrzegani jako równie lub bardziej niebezpieczni od walczących na pierwszej linii.
Reminiscenza2. Osiemdziesiąt pięć lat temu zabłądziłam na prerii podczas zamieci śnieżnej. Zimno rzuciło na mnie czar, który trwa do dziś. Usłyszałam wyrok i odkryłam, że boję się śmierci. Nie potrafię, jak kiedyś, mocą woli spowodować oberwania chmury. Muszę zbierać siły z jeszcze większą furią. Wtedy ogarnęła mnie gorączka. Odczuwam ją do dziś. Nie umrę, dopóki będę przeżywać tę opowieść. Uciekam do tamtych czasów, żeby kupić sobie kilka chwil. Dwadzieścia trzy dni. Oszczercze zarzuty. Policjant pukający do drzwi młodej kobiety. Łopoczące transparenty z napisem „Mordercy”. Dwadzieścia trzy dni. Zamieć śnieżna. Reminiscenza.
AUDYCJA GROM GERALD L. K. SMITH3 | RADIO K-L-A-N, LOS ANGELES | NIELEGALNY NADAJNIK | TIJUANA, MEKSYK | PIĄTEK, 5 GRUDNIA 1941 ROKU Obecna wojna, którą rozpoczął Żydowski Aparat Kontroli, stała się dziś naszą wojną, czy tego chcemy, czy nie. Powiadają, że nie ma dobrych wiadomości, ale to przysłowie powstało przed cudownym wynalezieniem radia, które ma moc dostarczania wszelkich wiadomości – dobrych i złych – z prędkością rakiety. Niestety dzisiejsze wiadomości są wyłącznie złe, bo naziści i Japońcy mają niezwykłą siłę niszczenia wszystkiego, co stanie im na drodze – a wojna zmierza szybko w naszą stronę, choć tego nie chcemy i nie zasłużyliśmy sobie na to. Wiadomość: Latem tego roku Adolf Hitler zerwał umowę z przywódcą czerwonych, Józefem Stalinem, i dokonał inwazji na puste rubieże odrażającej Czerwonej Rosji. Chociaż wojska spod znaku sierpa i młota walczą dziś z żołdakami Führera na przedmieściach Moskwy, przerabiając ich na kiełbasę – eleganccy naziści zdążyli zasypać bombami Wielką Brytanię i poddać pół Europy Środkowej pod nordycko-narodowe panowanie. Hitler nadal marzy o rzuceniu wyzwania amerykańskim siłom lądowym – co z pewnością nastąpi w niedalekiej przyszłości naszego wielkiego narodu. Czy ta wiadomość nie wywołuje w was apoplektycznej obojętności, moi przyjaciele? Nie chcemy tej wojny, ale skoro powiedzieliśmy „a”, trzeba powiedzieć „b”. Wiadomość: Wspaniałemu Duce, Benito Mussoliniemu, kiepsko idzie w Afryce Północnej – ale nie przekreślajcie go. Powiadają, że Włosi to naród kochanków, nie wojowników – że bliższa im wielka opera. To prawda, ale ci bambino kochający bel canto stanowią strategiczne zagrożenie dla południowoeuropejskiego teatru wojny. To prawda: na wschodzie gromadzą się ciemne chmury. Trzeba powiedzieć ze smutkiem, że burzowe chmury zmierzają w kierunku zachodu – pod postacią naszych najbardziej wytwornych rzekomych wrogów: Japończyków. Czy nadal jesteście obojętni, moi przyjaciele? Wiem, że tak jak ja przyjęliście z otwartymi ramionami hasło „Najpierw Ameryka”, ale pogańskie szerszenie Hirohito wypłynęły na szerokie wody – co wcale mi się nie podoba. Wiadomość: Departament Stanu wydał biuletyn. Japońskie konwoje zmierzają w kierunku Syjamu. Do inwazji może dojść w każdej chwili. Wiadomość: Ludność cywilna ucieka ze stolicy Filipin, Manili. Wiadomość: Prezydent Franklin „Dwulicowy” Rosenfeld przesłał osobisty list cesarzowi Japońców. Pismo zawiera usilną prośbę i ostrzeżenie: Zaprzestańcie agresji albo szykujcie się na amerykańską interwencję na pełną skalę. Wuj Sam się rozgrzewa. Hawaje to nasze terytorium, wrota Pacyfiku prowadzące na kontynent amerykański. Leżące bliżej nas bujne, tropikalne atole znalazły się już na celowniku japońskich karabinów. Ta niezasłużona, nieusprawiedliwiona i niechciana wojna zmierza w naszą stronę – czy tego chcemy, czy nie. Wiadomość: Prezydent Rosenfeld pyta, dlaczego diabły wcielone Hirohito koncentrują się w rejonie Indochin Francuskich.
Wiadomość: Radio Bangkok ostrzega przed możliwym potajemnym atakiem Japończyków na Syjam. Wysłannicy japońscy prowadzą rozmowy z sekretarzem stanu Cordellem Hullem. Japońcy syczą i wystawiają rozdwojony język – mówią, że pragną pokoju, gdy japoński minister spraw zagranicznych, Shigenori Togo, krytykuje Amerykanów za to, że nie pojmują japońskich „ideałów”, i obrusza się na nasze ciągłe protesty przeciwko rzekomym pogromom dokonywanym przez Japończyków w rejonie Azji Wschodniej i Pacyfiku. Tak, drodzy przyjaciele, wszystko to jest żydopowszechnie wiadome. Wymyślona przez komunistów wojna zmierza ku nam – czy tego chcemy, czy nie. Żaden trzeźwo myślący Amerykanin nie chce brać udziału w zagranicznej wojnie w obronie Żydków. Żaden trzeźwo myślący Amerykanin nie chce wysyłać amerykańskich chłopców na śmierć. Żaden trzeźwo myślący Amerykanin nie zaprzeczy, że tę wojnę można utrzymać z dala od naszych granic tylko wówczas, gdy udaremnimy i stłumimy ją na obcej ziemi. Mam w tej sprawie absolutną rację, moi przyjaciele – dostałem wypieków od apostazji. To nie my zaczęliśmy tę wojnę. Nie rozpoczęli jej również Adolf Hitler ani dystyngowany Hirohito. Czerwony barszcz upichcili towarzysze z Żydowskiego Aparatu Kontroli, szczując jednego przyjaciela przeciwko drugiemu i wywracając świat do góry nogami. Czy nadal jesteście apoplektycznie obojętni, przyjaciele? Tak, wojna zmierza w naszą stronę, chociaż wiemy ponad wszelką wątpliwość, że jej nie chcemy. Ameryka nigdy nie paliła się do bitki.
CZĘŚĆ PIERWSZA JAPOŃCY (6–11 grudnia 1941 roku)
6 grudnia 1941 roku
1 HIDEO ASHIDA LOS ANGELES | SOBOTA, 6 GRUDNIA 1941 ROKU 9.08 Drogeria Whalena, przy zbiegu Szóstej i Spring. Miejsce czterech poważnych przestępstw popełnionych w ostatnim czasie. Kod policyjny dwa-jeden-jeden – napad z bronią w ręku. Nad sklepem wisiało jakieś fatum. Cztery napady w ciągu jednego miesiąca zapowiadały piąty. Prawdopodobnie ten sam sprawca. Gość pracował w pojedynkę. Zasłaniał twarz bandaną i miał spluwę o długiej lufie. Zawsze kradł narkotyki i forsę z kasy. Oddział do spraw napadów miał za mało ludzi. Czub w masce Hitlera napadł na trzy bary w Silver Lake. Kod policyjny dwa-jeden-jeden oraz umyślne okaleczenie. Sprawca sterroryzował barmanów pistoletem i obszukał klientki. Był wyraźnie rad, że ma broń. Oddał kilka strzałów w kierunku szafy grającej i półek z gorzałą. Miejsce napadu przypominało grzęzawisko. Ashida skonstruował urządzenie składające się z kabla ułożonego na jezdni i wybrał to miejsce na próbę. Pierwszy prototyp stworzył w ogólniaku Belmont High i wypróbował pod tamtejszym prysznicem. Użył go do sfotografowania Bucky’ego po treningu koszykówki… Jakiś samochód zakołysał się i skręcił na północ, w Spring Street. Kierowca zobaczył Ashidę. Oczywiście facet zawołał: – Cholerny Japoniec! Na to Ray Pinker mu odpowiedział: – Wal się! Ashida spojrzał w dół. Przewód biegł w poprzek jezdni, do krawężnika przed drogerią. Czub parkował w tym samym miejscu cztery razy z rzędu. Przewód prowadził do aparatu fotograficznego umieszczonego w osłonie z twardej gumy, uruchamianego jego poruszeniem. Uderzenie opon parkującego samochodu włączało urządzenie. Błyskał flesz i otwierała się migawka, robiąc zdjęcie tylnej tablicy rejestracyjnej. W osłoniętych gumą tubach znajdowały się rolki filmu. Jedna rolka wystarczyła do sfotografowania wszystkich wozów w ciągu jednego dnia. Pinker zapalił papierosa. – To szukanie wiatru w polu. Jesteśmy cywilnymi kryminalistykami, a nie gliniarzami. Co tu robimy? Przecież wiemy, jak działa to cholerstwo! Nie kazali nam się zająć czymś innym, ale… Ashida się uśmiechnął. – Przecież znasz odpowiedź.
– Jeśli odpowiesz: „Bo nie mamy nic innego do roboty” lub „Bo jesteśmy naukowcami, więc nie obchodzi nas życie pojedynczego człowieka”, będziesz mieć rację. Obok nich przejechał autobus, kierując się na południe. Meksykanin wydmuchnął pierścień dymu przez okno. Spostrzegł Ashidę. – Puto4, Japońcu! Pinker rzucił papierosa, który wylądował obok autobusu. – Który z was się tu urodził?! Który nie przepłynął nielegalnie Rio Grande? Ashida poprawił krawat. – Powtórz to jeszcze raz. Powiedziałeś to z rozdrażnieniem, dlatego wiem, że twoja reakcja była szczera. Pinker wykrzywił twarz w grymasie uśmiechu. – Jesteś moim protegowanym, moim Japońcem, więc twój los leży mi na sercu. Jesteś jedynym Japończykiem zatrudnionym w Departamencie Policji Los Angeles. Dzięki temu jesteś jeszcze bardziej wyjątkowy, co dodaje mi prestiżu. Ashida zachichotał. Przed drogerią stanął desoto rocznik trzydziesty ósmy. Koła uderzyły o przewód, przysłona kliknęła, flesz błysnął. Z samochodu wysiadł wysoki facet. Miał ciemne włosy Bucky’ego Bleicherta i małe, brązowe oczka. Ashida patrzył, jak gość wchodzi do drogerii. Pinker przebiegł na drugą stronę ulicy i zaczął majstrować przy gnieździe flesza. Ashida spojrzał w okno drogerii i powiódł wzrokiem za tamtym. Szyba wykrzywiła jego rysy. Ashida uczynił go Buckym. Zamknął oczy, a później mrugnął i facet zamienił się w Bucky’ego. Zaczął się zachowywać z wdziękiem typowym dla Bucky’ego. Sunął po sklepie, uśmiechając się i obnażając wielkie zęby Bucky’ego. Po chwili wyszedł. Pinker przebiegł na drugą stronę, zasłaniając widok Ashidzie. Samochód tamtego odjechał. Ashida mrugnął. Świat utracił jednominutowy blask Bucky’ego Bleicherta. Wrócili na swoje miejsca. Pinker oparł się o latarnię i zaczął palić papierosa za papierosem. Ashida stał nieruchomo, wsłuchując się w zgiełk centrum Los Angeles. Nadciągała wojna. Stąd cały ten zgiełk. Ashida był rodowitym Nisei5, drugim synem w rodzinie. Jego ojciec pracował jako robotnik na kolei. Łykał proszki na przeziębienie i zaharowywał się na śmierć, układając tory. Matka miała mieszkanie w Little Tokyo. Należała do zwolenników cesarza i mówiła po japońsku tylko po to, żeby mu dokuczyć. Jego rodzina miała gospodarstwo rolne w dolinie San Fernando. Prowadził je Akira, jego brat. W okolicy były głównie działki Nisei. Na farmie pracowali nielegalni meksykańscy robotnicy. Nisei zwykle tak robili. Było to niemoralne, ale rozsądne, bo Meksykanie stanowili najtańszą siłę roboczą. Układ przypominał kontraktowe niewolnictwo, ale zapewniał wypłacalność farmerom Nisei. Wspomniana praktyka wiązała się z cichą zmową. Rodzina Ashidy musiała płacić łapówki kapitanowi meksykańskiej policji stanowej, żeby meksykańskim robotnikom nie groziła deportacja. Ashida akceptował ten proceder bez moralnych dyskusji. W końcu dzięki temu drugi syn, Hideo, mógł rzucić rodzinne zajęcie i rozwinąć swoje zainteresowania w dziedzinie kryminalistyki. Miał tytuły naukowe z chemii i biologii. W wieku dwudziestu dwóch lat obronił doktorat na
Uniwersytecie Stanforda. Znał się na serologii, daktyloskopii i balistyce. Rok temu podjął pracę w Departamencie Policji Los Angeles. Chciał współpracować z legendarnym szefem policyjnych chemików. Był protegowanym szukającym mentora, a Ray Pinker był pedagogiem szukającym ucznia. Dzięki temu powstała łącząca ich więź, choć wyraźnie zdefiniowane role szybko uległy zamazaniu. Stali się kolegami. Pinker był chwalebnie ślepy na różnice rasowe. Porównywał Ashidę do pierwszego syna Charliego Chana6. Kiedy Ashida poinformował Pinkera, że Charlie Chan był Chińczykiem, Pinker odpowiedział: – Wszystko mi jedno. Wzdłuż Spring Street stały bożonarodzeniowe choinki posypane sztucznym śniegiem. Ozdobione ptasimi odchodami i sadzą. Jakiś dzieciak sprzedawał „Heralda” przed drogerią. Z całych sił wykrzykiwał: – FDR prowadzi rozmowy ostatniej szansy z Japońcami! – To pieprzone ustrojstwo jednak działa – powiedział Pinker. – Wiem. – Jesteś cholernym geniuszem. – Wiem. – Nadal nie złapali tego gwałciciela. Chłopaki z centralnej sekcji obyczajowej uważają, że gość służy w żandarmerii wojskowej. Dwie noce temu zerżnął kolejną kobietę. Ashida skinął głową. – Pierwsza ofiara stawiała opór. Oderwała kawałek opaski, którą miał na ramieniu. Nosił mundur pod cywilnym ubraniem. Mam próbki włókna w prywatnym laboratorium, w mieszkaniu mojej matki. Pinker spojrzał na korpulentną blondynkę uwieszoną ramienia marynarza, a marynarz spojrzał nieprzyjemnie na Ashidę. – Jutro wieczorem Bucky Bleichert będzie walczyć w Olympic. Mówią, że stoczy jeszcze kilka walk i przyjdzie do nas. Ashida poczerwieniał. – Znam Bucky’ego z ogólniaka. – Wiem. Dlatego o tym wspomniałem. – Z kim będzie walczyć? – Z jakimś niezdarą. Facet nazywa się Junior Wilkins. Elmer Jackson przyskrzynił go za machlojki. Wspólnie z lipnym kaznodzieją prowadzili szwindel pod tytułem „powrót do Afryki”. Obok drogerii zaparkował ford rocznik trzydziesty siódmy. Koła nacisnęły przewód, soczewki kliknęły, flesz błysnął na komendę. Pinker zakaszlał i odwrócił się od Ashidy. Z samochodu wysiadł mężczyzna. Miał fedorę i płaszcz z postawionym kołnierzem. Ashidę przeszedł dreszcz. Było za ciepło na płaszcz. Pinker odchrząknął i sucho zakaszlał. Niemal zwinął się wpół. Zasłonił twarz chusteczką. Ashidę przeszedł dreszcz. Doskonale. Idealnie. Pinker go nie widział. Mieli numery jego samochodu. Mógł pozwolić, żeby doszło do popełnienia kolejnego przestępstwa. Mógł kontynuować swoje badania kryminalistyczne.
Mężczyzna wszedł do drogerii. Ashida spojrzał na zegarek. Była 9.24. Pinker się odwrócił i zapalił papierosa. Ashida spojrzał przez okno do wnętrza drogerii. Facet podszedł do półki z pastą do zębów. Ashida popatrzył ukradkiem na zegarek. Tamten zniknął mu z oczu. 9.25, 9.26, 9.27. – Moja żona twierdzi, że kaszlę z powodu zanieczyszczonego powietrza, ale ja uważam, iż powodem jest nadmiar flegmy – powiedział Pinker. Facet wybiegł z drogerii. W ręku trzymał papierową torbę i na pół widoczny pistolet. Przewrócił gazeciarza. Uruchomił wóz i ruszył z piskiem opon. – Jasna cholera! – zaklął Pinker, wypuszczając papierosa z ust. Chłopak sprzedający gazety wbiegł do drogerii. Pinker skoczył do budki telefonicznej, a Ashida ruszył do swojego urządzenia. Otworzył urządzenie i uklęknął obok, przyglądając się negatywowi w kasetce. Zdjęcia wyszły! Blade i zamazane, ale były – kalifornijskie KFE621. Obok przesunął się samochód. Za kierownicą siedział shriner7 w fezie. Na widok Ashidy się skrzywił. Japończyk podniósł się i zacisnął pięści, ale auto odjechało. Gazeciarz spojrzał na niego i krzyknął na cały głos: – FDR prowadzi rozmowy ostatniej szansy z Japońcami! O 9.31 rozległa się syrena policyjnego radiowozu. Ashida stał przygotowany. Zza rogu wyjechał mały wóz i stanął przed jego urządzeniem. Japończyk znalazł się naprzeciw auta. Rozpoznał facetów, którzy w nim siedzieli: Buzza Meeksa i Lee Blancharda. Wysiedli. Meeks pracował w centrali, w wydziale napadów rabunkowych. Blanchard był z centrali drogówki. Meeks miał na sobie świeżo odprasowany garnitur, a Blanchard pognieciony mundur, jakby w nim spał. – Co tu robisz, chłopcze? – powiedział Meeks. – Jakim cudem zdołałeś nas wyprzedzić? – Co jest grane, Hirohito? – rzucił Blanchard. Meeks szarpnął Blancharda za krawat i palnął go w głowę. Blanchard poczerwieniał. Ashida wskazał ręką urządzenie. – Pan Pinker i ja testowaliśmy ten aparat. Sklep jest stałym celem napadów, więc wybraliśmy go na miejsce próby. Opony samochodu naciskają przewód i uruchamiają migawkę. Byliśmy świadkami napadu. Tablice rejestracyjne podejrzanego to KFE621. Meeks zamrugał i przykucnął obok aparatu. Blanchard wsiadł do wozu i zaczął wrzeszczeć do radiostacji. Meeks był weteranem okresu Dust Bowl8 i byłym aktorem grywającym w westernach. Podlegał Jamesowi Edgarowi Davisowi i był reketierem burmistrza Franka Shawa. Wielka ława przysięgłych okręgu wylała Shawa i komendanta Davisa. Meeksowi postawiono czternaście zarzutów. Z kolei Blanchard jeszcze niedawno był bokserem wagi ciężkiej. Kupił dom na północ od Sunset Strip za pieniądze rzekomo zarobione na walkach. W 1939 roku rozpracował duży skok na bank i ugruntował swoją pozycję w policji. Mieszkał z kobietą, Kay-Jakąś-Tam. Za komendanta C. B. Horralla mieszkanie z konkubiną było verboten9, ale komendant był pobłażliwy wobec Lee i przymykał na to oko. Meeks i Blanchard przyciągali plotki niczym magnes. Najgłośniejsza była taka, że Lee pozostawał w bliskich stosunkach z Benem
Siegelem10 i żydowskim syndykatem. W drogerii huczało od wrzawy. Ludzkie głosy odbijały się od szyb. Ashida zajrzał do środka. Pinker zebrał świadków. Meeks wyszczerzył zęby, spoglądając z podziwem na urządzenie Ashidy. Blanchard wysiadł z samochodu. – Wóz skradziono sprzed salonu bilardowego w East Slauson. O ósmej szesnaście odebrano zgłoszenie na posterunku przy Siedemdziesiątej Siódmej Ulicy. To musiał być czarnuch. Na południe od Jefferson nie przeżyje żaden biały. Meeks spojrzał na zegarek. – Zadzwoń do tych z drogówki. Niech wystawią list gończy. Poproś, żeby ubarwili sprawę. Jeden gość i fala przemocy, uzbrojony i niebezpieczny. Niech to zabrzmi jak sprawa życia i śmierci. Blanchard pokazał V na znak zwycięstwa, naśladując Churchilla. Meeks spojrzał na swoje odbicie w szybie i poprawił ubranie. Ashida wszedł do drogerii. Zapamiętał plan piętra i twarze świadków. Pomierzył odległości. Przesunął wzrokiem, odnotowując szczegóły, wdychając przesycony adrenaliną zapach ciał. Dwaj farmaceuci11 w białych fartuchach. Kierownik w garniturze i krawacie. Dwie starsze klientki. Grubszy farmaceuta miał czyraka na szyi. Szczupły dostał drgawek. Jedna ze starszych pań była otyła. Układ żyłek pod skórą wskazywał, że choruje na miażdżycę. Zebrali świadków w ciasną gromadkę. Meeks przechadzał się za ladą, aby w końcu stanąć przed nimi. – Jestem sierżant Turner Meeks. Słucham. – Wszedł do środka i ruszył prosto do apteki – powiedział kierownik. – Miał maskę i pistolet, ale nie sądzę, żeby to on nas obrabował poprzednim razem. Tamten był wyższy i szczuplejszy. Farmaceuci skinęli głowami. Taak, szefie. Masz rację. – Co się później stało? Otyły farmaceuta powiedział: – Kazał nam stanąć w szeregu i zabrał portfele. Potem zagonił nas do pierwszej alejki, ukradł butelkę fenobarbitalu i strzelił w sufit. Ashidę przeszedł zimny dreszcz. Pierwszy niezwykły szczegół. – Pan Pinker i ja staliśmy po drugiej stronie ulicy. Usłyszelibyśmy strzał. Gruby farmaceuta zaprzeczył ruchem głowy. – Pistolet miał tłumik. Przykręcony do lufy. Ashida ruszył na tyły sklepu, w kierunku apteki. Spojrzał na kasę, czekoladki Hershey i karty bożonarodzeniowe. Wbił sprzedaż za jednego dolara. Szuflada kasy się wysunęła. Przegródki były pełne dolarów, od jedynek po dwudziestki. Instynkt. Bandycie zależało bardziej na narkotykach niż na pieniądzach. Kradzież portfeli miała drugorzędne znaczenie. Zrobił to, żeby ukryć swój główny cel. Anomalia. Dlaczego ukradł tylko jedną butelkę fenobarbitalu? Takie postępowanie było sprzeczne z archetypem rabusia narkomana.
Ashida przeskoczył ladę i ruszył pierwszym rzędem. Żadnych łusek po nabojach. Dwie możliwości. Rabuś podniósł łuskę lub miał rewolwer. Spojrzał na otwór po kuli w suficie. Na podłodze leżały metalowe skrawki – fragmenty odkształconego gwintu tłumika. Uklęknął i obejrzał dokładniej. Krawędzie nadpalone od gorącej lufy. Skrawki metalu przypominały małe, skręcone wióry. Ashida wrócił do lady. Pinker przyniósł zestaw do pobierania dowodów. Meeks odkorkował butelkę sprzedawanej w drogerii gorzały i puścił wokół. Blanchard splądrował półkę z gumą do żucia, a Meeks napchał sobie kieszenie prezerwatywami. Butelka zatoczyła koło. Ashida odmówił. Farmaceuci pociągnęli po tęgim łyku. Starsze panie zachichotały i wypiły odrobinkę. – Dostaliśmy wiadomość od kolegów z drogówki – powiedział Blanchard. – Samochód porzucono trzy przecznice stąd. Na tę chwilę mamy jedynie odciski rękawiczek na desce rozdzielczej. Meeks zapalił papierosa. – Czy napastnik dotknął czegoś w sklepie? Moglibyście mi pomóc? Gruby farmaceuta zakaszlał. – Kiedy wychodził, zawadził o stojak z komiksami. Mógł rozedrzeć płaszcz. Pinker spojrzał znacząco na Ashidę. Teraz. Ashida spostrzegł znak i przeszedł obok świadków. Półka była pełna komiksów o Mickey Mouse i Tarzanie. Ashida obejrzał ją dwukrotnie. Tu nic i tam nic. A jednak. Tutaj. Jasnoczerwone włókna na jednym z wystających elementów. W dotyku jak wełna. Gęsto tkana. Znajoma. Wyciągnął długopis i kopertę na dowody. Wsunął włókna do środka i zapieczętował. Na skrzydełku koperty napisał: „Kod 211/Drogeria Whalena/10.09, 6/12/41”. Od frontu doleciały kolejne śmiechy – Blanchard i Meeks błaznowali jak bracia Ritz. Ashida powąchał kopertę. Wyczuł zapach wełny przez papier. Jego synapsy zaiskrzyły. Żołnierz żandarmerii wojskowej podejrzany o wielokrotny gwałt. Włókna z jego opaski. Pinker powiedział, że niedawno zgwałcił kolejną kobietę. Głupiec nie zdjął opaski, wyruszając na poszukiwanie ofiary. Na płaszczu napastnika nie było niczego czerwonego. Wystające elementy półki znajdowały się na wysokości pasa. Płaszcz miał naszyte kieszenie. Włókna mogły pochodzić z czegoś, co wystawało z kieszeni. Miał próbki włókien u matki. Mógł potwierdzić lub wykluczyć podobieństwo. Usłyszał gwizd. Pinker dał znak, że jest mu natychmiast potrzebny. Ashida podążył za dźwiękiem. Pinker był na tyłach apteki. Wyciągnął aparat, którym fotografował dowody. Wykonał trzy zdjęcia otworu po kuli i trzy zdjęcia elementów tłumika. – Ten skok mnie intryguje. Facet nie sterroryzował świadków pistoletem, nie ukradł gotówki z kasy i strzelił w sufit dla hecy. Ashida skinął głową. – Jakby sprawdzał tłumik. I dlaczego ukradł tylko jedną butelkę fenobarbitalu? Pinker przytaknął w zamyśleniu. – Podoba mi się pomysł z wypróbowaniem tłumika. Tłumik wygląda na domowej roboty,
po jednym strzale pozostały spalone skrawki. Po ośmiu lub dziesięciu strzałach byłby całkiem bezużyteczny. – Racja. Poza tym kierownik powiedział, że to inny facet niż poprzednio. Niezależnie od tego, co nim kierowało, wybrał sobie sklep, który był już celem napadów. Pinker włożył skrawki metalu do koperty. – Pewnie między sufitem i dachem jest pusta przestrzeń. Sufit był wykonany z luźnych, gipsowych płyt. Ashida podskoczył i odsunął jedną, obok dziury po pocisku. Pinker zrobił drabinkę z dłoni. Japończyk odebrał sygnał i stanął na niej. Pustą przestrzeń miedzy sufitem i dachem wypełniały spleśniałe deski i pajęczyny. Ashida wciągnął się na górę. Poczuł zastałą woń prochu. Podniósł się i poczuł pajęczynę na twarzy. Otarł ją i wyciągnął kieszonkową latarkę. Snop światła zamarł na chmarze owadów i czmychającym szczurze. Były tam. Sześć kawałków odkształconego pocisku. Bądź ostrożny. Uczestniczysz w tym od początku. To twój obowiązek. Chodzi o ciebie. Uniwersytet Stanforda. Rok 1936. Wstęp do kryminalistyki: „Wszyscy prawdziwi badacze podążają śladem dowodów i je gromadzą. Praktyka powoduje, że powstaje symbioza między nimi i tobą”. Spojrzał na zegarek. Przytrzymał latarkę zębami i wyciągnął kolejną kopertę. Z przodu napisał „Kod 211/Drogeria Whalena/10.16, 6/12/41”. Włożył do niej cztery kawałki kuli. Dwa inne wsunął do kieszeni. Obok niego przebiegł szczur. Policjant otrząsnął się i opuścił na dół przez otwór. Zręcznie wylądował na podłodze. Zauważył, że Buzz Meeks łypie na półkę z narkotykami. – Spójrz na to, chłopcze. Ashida spojrzał. Bingo. Wśród czterech rzędów buteleczek panował ład. Piąty rząd znajdował się w nieładzie. Jak w mordę strzelił, facet buchnął środki przeciwbólowe zawierające morfinę. – Farmaceuta powiedział, że zabrał tylko fenobarbital. – Taak, wierzę mu – odparł Meeks – ale ten drugi, chudy, ma stracha. Kołnierz koszuli przesiąkł mu potem. Na mój gust facet jest uzależniony. – Tak. Wykorzystał napad, żeby ukraść fiolkę ze środkiem przeciwbólowym. Zabrał tylko to, co napastnik mógł wynieść i co można było ukryć. Meeks mrugnął porozumiewawczo. – Masz cholerną rację, Charlie Chanie. – Jestem Japończykiem, sierżancie. Wiem, że nie dostrzegłby pan różnicy, ale nie jestem pieprzonym Chińczykiem. Meeks wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Dla mnie wyglądasz jak Amerykanin. Ashidzie zakręciło się w głowie. Zawsze tak miał, kiedy mu schlebiano… Spojrzał w kierunku frontowej części sklepu. Pinker lustrował podłogę, a Blanchard wydębiał żyletki do golenia od kierownika. Uzależniony farmaceuta pobladł chorobliwie. Wykręcał ręce, wysuwając grdykę do przodu. Meeks podszedł i chwycił go za krawat. Krawat zamienił się w smycz. Meeks zaciągnął go do apteki i pchnął na Ashidę. Gość popuścił w spodnie. Ashida pchnął go na ladę i sprawdził, czy facet go nie pobrudził.
Uzależniony farmaceuta zadygotał. Plama moczu się powiększyła. Meeks wytarł krople moczu ze swojego paska. – Buchnąłeś opakowanie środka przeciwbólowego? Często to robisz? – Raz w tygodniu, szefie. Coraz rzadziej. Niech skonam, jeśli kłamię… – Masz trzydzieści sekund, żeby mnie przekonać, że nie maczałeś palców w tym napadzie. Teraz już tylko dwadzieścia dziewięć. Farmaceuta złożył dłonie w geście modlitwy. – Przysięgam, szefie. Chodziłem do szkoły aptekarskiej Świętego Jana Bosko w Jersey City. Wychowałem się u dominikanów. Meeks ściągnął z półki buteleczkę z morfiną. Uzależniony farmaceuta oblizał wargi. – Do kogo zadzwonisz, żeby zakablować dilerów w zamian za skradzioną heroinę. Kto będzie teraz twoim tatuśkiem z Oklahomy? – S-S-S-Sierżant T-T-Turner M-M-Meeks. Pan sierżant będzie moim tatuśkiem… niech skonam, jeśli kłamię. Meeks rzucił mu butelkę. Farmaceuta chwycił ją i zniknął między rzędami półek. – Jesteś delikatny, Ashida. Nie mam pojęcia, dlaczego ta robota tak cię kręci. Gromadka z przodu sklepu przerwała obrady. Blanchard przytulił starsze panie. Kierownik wyciągnął aparat i robił zdjęcia. Zdjął nawet Pinkera z pędzelkiem do pobierania odcisków palców i Dużego Lee w bokserskim przysiadzie. Meeks podszedł do niego i wymienili markowane ciosy. Starsze panie zapiszczały z podniecenia. Wyszli przed sklep i pomachali sobie na pożegnanie. Ashida wygładził garnitur i zaczekał, aż tłum się rozejdzie. Pinker, Blanchard i Meeks stali nad jego urządzeniem. Blanchard spojrzał na Meeksa, jakby chciał powiedzieć „jasny szlag”. Ashida wyszedł na zewnątrz i ruszył do kolegów. Zza rogu wyjechał radiowóz i stanął przy krawężniku z piskiem opon. Pinker, Blanchard i Meeks wyprężyli się na baczność. – Zróbcie inteligentną minę – powiedział Pinker. – To Whiskey Bill – rzucił Meeks. – Świętoszkowaty sukinsyn – wtrącił Blanchard. Z radiowozu wysiadł facet w mundurze kapitana i obejrzał urządzenie. Był średniej budowy ciała, miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy i okulary. Przypominał kapitana Williama H. Parkera. Ashida wyprężył się na baczność. Parker obejrzał przewody połączone z kasetą na film. Pinker, Blanchard i Meeks przyjęli defiladową pozycję „spocznij”. Parker trącił kabel czubkiem buta. – Pomysłowe, choć interesują mnie wyłącznie urządzenia o szerszym praktycznym zastosowaniu. Opiszcie, jak wpadliście na pomysł tego ustrojstwa, i szczegółowo wyjaśnijcie zasady jego działania. Chcę mieć raport na jutro, na dziewiątą rano. Ashida i Pinker skinęli głowami. Parker zmierzył Meeksa wzrokiem. – Twoja otyłość jest wręcz obraźliwa. Jeśli w trzydzieści dni nie zrzucisz piętnastu kilogramów, ja lub komendant Horrall skierujemy cię na „dietę grubego męża”, którą wychwalano w ostatnim numerze „Ladies’ Home Journal”. Meeks potulnie skinął głową.
Parker spojrzał na Blancharda. – Opuść rękawy. Ten tatuaż z syrenką jest odrażający. Blanchard opuścił rękawy. Parker stuknął w zegarek. – Jest dziesiąta trzydzieści jeden. Chcę mieć raport w sprawie skradzionego samochodu wraz z opisem przebiegu napadu. Ma trafić na moje biurko za pięćdziesiąt pięć minut. Pinker skinął głową. Ashida skinął głową. Blanchard i Meeks skinęli głowami. Parker wsiadł do samochodu i odjechał. – Whiskey Bill – powiedział Meeks. Blanchard powiedział: – Przegrał forsę podczas mojej walki z Jimmym Bivensem. Nie może tego zapomnieć. – Walkę ustawiono – zwrócił mu uwagę Pinker. – Trzeba było mu powiedzieć. 10.32 Spring Street jechały wojskowe pojazdy półgąsienicowe. Za pojazdami wlekły się ciężarówki z haubicami. Konwój ciągnął się przez wiele przecznic. Mówili o tym przez radio. Żołnierze mieli ochraniać fabryki zbrojeniowe i Fort MacArthur. Wojskowi kierowcy machali miejscowym. Piesi przystawali, aby powitać ich brawami. Mężczyźni uchylali kapelusza, dzieci wiwatowały, a kobiety posyłały całusy. Całe miasto stało w korku. Ashida skręcił na wschód, na rogu Czwartej Ulicy i Broadwayu. Przechodnie spoglądali na niego podejrzliwym wzrokiem. Czuł się tak, jakby był pozbawiony ciała. Złamał zasadę nakazującą śledzenie bezprawia od powstania przestępczego czynu, poddał się kryminalnej patologii. Zaryzykował eksperyment. Czy udział w dochodzeniu od pierwszej chwili i chłodna empatia pozwolą mu lepiej zrozumieć psychikę przestępcy? Wstęp do kryminalistyki. Wiedział, że poddał się dowodom w odpowiedniej chwili. Że ta sprawa wzięła nad nim górę. Symbioza – sprawa i ty. Skorzystał z podręcznikowej okazji. Opisze patologię prozaicznego napadu z bronią w ręku i sporządzi raport o swoich ustaleniach. Jego odkrycia mogły się przysłużyć całej kryminologii śledczej. Z drugiej strony mogły się do niczego nie przydać. Ashida odczuwał przymus działania. Był typowym Japończykiem. W Japonii mężczyźni rodzili się po to, żeby być ucieleśnieniem działania. Ashida skręcił na wschód i wjechał na teren Little Tokyo. Tętno uległo spowolnieniu, oddech się uspokoił. Obok niego przejechał czarno-biały radiowóz. Policjant rozpoznał go i pomachał ręką. Jego matka mieszkała w domu bez windy, przy zbiegu Drugiej Ulicy i San Pedro. Na korytarzach stale pachniało smażonym węgorzem. Ashida wynajmował małe mieszkanie po drugiej stronie ogólniaka Belmont High. Mieszkanie było zagracone sprzętem laboratoryjnym. To, co się nie zmieściło, wypełniało jego dawną sypialnię u matki. Mariko nie miała nic przeciwko jego wizytom. Kręciła nim, kiedy jej przyszła ochota. Ashida wszedł do domu i otworzył drzwi. W mieszkaniu panowała cisza. Mariko musiała
dokądś wyjść, pewnie piła i wszczynała awantury. Wszedł do swojej dawnej sypialni i zamknął drzwi. Półki uginały się od podręczników. Od fiolek z substancjami chemicznymi i wanienek. Zlewek, palników Bunsena i płyt grzewczych. Do stołu był przymocowany spektrograf i trzy mikroskopy. Położył kawałki pocisku na stole i sięgnął po tekst z dziedziny identyfikacji amunicji. Obejrzał kawałki pod lupą, a następnie przestudiował rysy i wgłębienia. Kula przebiła gipsową płytę. W książce połączono różne rodzaje amunicji z materiałami, do których oddano strzał. Zdjęcia były wyraźne. Strona sześćdziesiąta ósma – płyta gipsowa. Dwie strony dalej znalazł zdjęcie fragmentu pocisku z niemal identycznymi rysami i wgłębieniami. Klasyczna niemiecka broń. Dziewięciomilimetrowy luger. Luger miał wyrzutnik sprężynujący. Łuska w locie wykonywała powolny łuk. Wprawny strzelec mógł ją złapać w powietrzu. W niezależny sposób zidentyfikował pocisk. Zabrał dwa fragmenty z miejsca przestępstwa. Dał Rayowi Pinkerowi cztery pozostałe. Pinker zidentyfikuje je lub nie. Pinker nie znał się na identyfikacji kul. Ashida zbada ten dowód sam. Teraz kolej na włókna. Pinker wiedział, że Ashida ma całą półkę z próbkami włókien. Wiedział również, że są wśród nich próbki włókien z opaski gwałciciela. Tym dowodem dysponowali obaj. Do tej pory próbki włókien jeszcze do niczego się nie przydały. Ashida odnalazł dwa zestawy włókien. Oglądane gołym okiem, wyglądały podobnie. Umieścił je na szkiełkach, żeby porównać ze sobą pod mikroskopem. Pochylił się niżej. Przyjrzał się teksturze i kolorowi. Prawie, prawie, bardzo blisko. Tak, próbki włókna na jego półce pochodziły z takiej samej tkaniny, z której wykonano opaski. Mógł wygotować barwnik i go wysuszyć, mógł przeprowadzić testy chemiczne. Ale testy miały wady systematyczne, więc rezultaty nie byłyby rozstrzygające. Drgnął, słysząc zgrzyt klucza w zamku. Wyszedł z sypialni do salonu. O 11.00 oddech Mariko zalatywał alkoholem. – Witaj, matko – powiedział. Wybełkotała coś po japońsku. Skłonił się, próbując ująć jej dłoń. Odsunęła się i mignęła mu przed nosem czasopismem. Jakimś szmatławcem ze „zdjęciami panny młodej”. Wystarczyło wybrać zdjęcie i zamówić młodą kobietę. Zostanie wyprawiona w podróż z Japonii. Oczywiście należało dołączyć pięćset dolarów na bilet za rejs parowcem. Gwarantowano, że wszystkie dziewczyny są płodne i posłuszne. – Przecież ci to wyjaśniłem, matko. Nie poślubię piętnastoletniej dziewczyny z burdelu. – Jesteś za stary na kawalera. Sąsiedzi są coraz bardziej podejrzliwi. – Nie obchodzą mnie sąsiedzi. Akira jest kawalerem, dlaczego jemu nie dokuczasz? Mariko zaczęła mówić pidżin english, którego to języka nauczyła się w obozach robotników kolejowych około 1905 roku. Posługiwała się pidżin english, żeby okazać pogardę dla jego wykształcenia. – Mów po angielsku, matko. Mieszkasz w tym kraju od trzydziestu sześciu lat. Mariko klapnęła na kanapę.
– Franklin Dwulicowy Rosenfeld ustąpił ministrowi Togo. „Stany Zjednoczone niebawem ulegną pod naporem Chin”, mówi Czang Kajszek. Ashida zachichotał. – Poplątała ci się geopolityka, mamo. Zapytałbym, gdzie to usłyszałaś, ale obawiam się, że mi nie odpowiesz. Mariko zachichotała. – Od wielebnego Coughlina12 z Frontu Chrześcijańskiego. „Nie pójdziemy na wojnę za żydowskich bankierów”, powiedział Gerald L. K. Smith. Szczęściarz Lindy13, ichiban14. Przeleciał samotnie Atlantyk i wylądował u stóp Hirohito. Dość tego. Ashida wyszedł do kuchni. Obok suszarki na naczynia stała butelka whisky Hiram Walker Ten High. Nalał podwójną porcję i zaniósł Mariko. Wychyliła jednym haustem i zachichotała, klepiąc kanapę. Usiadł. – Powiedz mi coś normalnego. Wyobraź sobie, że jestem Akirą i mamy interes do omówienia. – W ciągu ostatniego kwartału zyski z farmy wzrosły o szesnaście procent. Żydowski księgowy znalazł sposób na obniżenie łapówek dla kapitana Madrano. Powiedział: „Wydatki na opieka i karmienie meksykańska robotnik dobrze pomniejszać”. Ashida poklepał ją po ramieniu. – Pamiętaj o częściach mowy, matko. Nie zapominaj o przedimkach. Kaleczysz język, kiedy sobie wypijesz. Mariko trąciła go w ramię. – Teraz lepiej? Czytałam o Buckym Bleichercie w „Heraldzie”. Powiedział, że wkrótce czeka go walka. Nie wspomniał, że jest przyjacielem mojego syna i walczy tylko z głupkami, którym może dołożyć. Nie napisali, iż mój syn sądzić, że jego mama być piąta kolumna. Tata Bucka być piąta kolumna, bo należeć do Niemiecko-Amerykańskiego Bundu15. Frajerski cios. Upiła się, a teraz udaje głupa i wali poniżej pasa. – Nie mów tak o Bucku, mamo. Wiesz, że to nieprawda. – Bucky to straszny tchórz. Boi się walczyć z tym Meksykańcem. Tatuś w Bundzie, a Bucky to mięczak. Ashida wstał i wpadł na stojącą lampę. Mariko przytknęła dwa palce do warg i zawołała: – Sieg Heil! Ashida wykonał gwałtowny zwrot i zniknął w swoim pokoju. W jego klitce zrobiło się za gorąco. Ciepło powodowało, że substancje chemiczne się rozszerzały, a opary uchodziły na zewnątrz. Włączył wentylator i wykręcił bezpośredni numer do wydziału napadów rabunkowych. Po trzech sygnałach usłyszał: – Tu Meeks, słucham. – Mówi Hideo Ashida, sierżancie. – Taak. Którą mamy godzinę? Zadzwoniłeś, żeby powiedzieć mi coś, czego nie wiem? – Tak, faktycznie. Meeks odchrząknął.
– No to wal, słucham. – Włókno pozostawione na półce odpowiada włóknu z opaski gwałciciela. To ta sama tkanina, więc jest całkiem prawdopodobne, że pochodzi z opaski używanej przez żandarmerię wojskową. Opaska może, ale nie musi być tą samą, którą nosił ten gość. Skoro tkanina na pewno jest ta sama, czasowa zbieżność wydarzeń powoduje, że gwałciciel staje się podejrzany o napad. Meeks gwizdnął. – Cóż, trzeba będzie powiedzieć o tym Dudleyowi Smithowi. Dudley dowie się, co Jack Horrall zechce z tym zrobić. – Jak to? – Mamy kumulację: gwałt-i-napad-z-bronią-w-ręku. Na dodatek wygląda, że jakiś psychopata z żandarmerii wojskowej hula na wolności. Gościa można by wystawić w pieprzonej walce psów. Zarobimy kilka punktów u armii, jeśli załatwimy to tak, żeby gość nie musiał stawać przed sądem wojskowym. Ashida przełknął ślinę. – Albo cywilnym? – Zaczynasz łapać, synu. Pani Ashida nie wychowała głupich dzieci. Ashida odłożył słuchawkę. Hałas panujący w sali wydziału odbił się echem od podłogi. Wybrał sobie męski świat. Teraz uczył się jego zwyczajów i kodeksu postępowania. To nieznośnie ekscytujące.
2 DZIENNIK KAY LAKE [SKOMPILOWANY I UPORZĄDKOWANY CHRONOLOGICZNIE PRZEZ PRACOWNIKÓW MUZEUM POLICJI LOS ANGELES] LOS ANGELES | SOBOTA, 6 GRUDNIA 1941 ROKU 11.23 Zaczęłam prowadzić dziennik pod wpływem impulsu. Na moich oczach rozegrała się niezwykła scena. Siedziałam na tarasie sypialni. Szkicowałam południową panoramę i wsłuchiwałam się w szum silników na przebiegającym w dole Stripie. Kolumna pojazdów opancerzonych ciągnęła na zachód do Sunset, witana badawczymi spojrzeniami i wiwatami. Uzbrojona armada potrzebowała całych dziesięciu minut, żeby przesunąć się pod moim domem. Ludzie zatrzymywali samochody, aby wysiąść i zasalutować młodym żołnierzom. Ruch uliczny prawie zamarł, ale nikt się tym nie przejmował. Żołnierze byli wyraźnie uradowani przejawami szacunku i serdeczności. Machali i przesyłali całusy. Pół tuzina kelnerek wybiegło z baru Dave’s Blue Room, podając im skrzynki alkoholu. Ktoś krzyknął: „Niech żyje Ameryka!”. Wtedy wiedziałam. Nadchodzi wojna. Zaciągnę się. Zawsze robiłam to, co powiedziałam. Oficjalnie oznajmiam swój zamiar, a następnie przystępuję do jego realizacji. Będę codziennie spisywać swoje obserwacje w dzienniku, aż obecny konflikt dobiegnie końca lub cały świat wyleci w powietrze. Zrezygnuję z łatwego życia i poszukam oficjalnego zajęcia w pobliżu linii frontu. Obecnie wiodę życie amatorki. Moje kompulsywne szkice przypominają dzieła uczennicy próbującej uchwycić oszałamiającą rzeczywistość. Lekcje fortepianu i coraz większa wprawa, z jaką gram łatwiejsze nokturny Chopina, uniemożliwiają mi inne poważniejsze przedsięwzięcia. Ten piękny dom w żadnym stopniu nie łagodzi mojego psychicznego dyskomfortu. Szczodrość Lee Blancharda wprawia mnie w zakłopotanie bardziej niż cokolwiek innego. Ten dziennik stanowi ostrą reakcję na zastój i wewnętrzny niepokój. Zawsze czułam, że przewyższam swoje otoczenie. Ten dom jest tego najwymowniejszym przykładem. Osobiście wybrałam każdą z reprodukcji niemieckich ekspresjonistów, każdy mebel z jasnego drewna. Jestem dziewczyną z prerii, z Sioux Falls w Dakocie Południowej – utalentowaną osobą o nienasyconej ambicji. Przeprowadziłam się do oddzielnej sypialni. Zuchwale rozwiesiłam na ścianach własne prace między dziełami Klee i Kandinskiego. Jest wśród nich kilkanaście szkiców przedstawiających boksera wagi półciężkiej, Bucky’ego Bleicherta. Bucky ma smakowite, młode ciało i duże zęby. Rysowałam go wiele razy, z rzędów przy ringu Olympic. Bucky Bleichert jest miejscowym celebrytą, ale nie uważa boksu za poważną sprawę. Uwielbiam jego ostrożność na ringu. Nigdy z nim nie rozmawiałam, ale jestem pewna, że go rozumiem. Kiedyś też byłam lokalną celebrytką. W lutym 1939 roku. Miałam dziewiętnaście lat. Zawdzięczałam to wszystko napadowi na bank i schwytaniu jego rzekomych sprawców. Ten dom. Kilka lat temu był moją ucieczką, ale teraz stał się pułapką.
Mam go dzięki napadowi, a nie roztropnym inwestycjom Lee w zakłady bokserskie. Jak powszechnie wiadomo, Lee Blanchard nie jest łebskim inwestorem. Nie jest też moim kochankiem, w potocznym rozumieniu tego słowa. Wkroczył do mojego życia, aby ułatwić mi drogę do mojego przeznaczenia – cokolwiek nim jest. Dziś to rozumiem. W Sioux Falls nie zdołałabym osiągnąć swojego przeznaczenia. Zimą ścinał je chłód, a latem ludzie umierali z gorąca. Indianie opuszczali tereny pobliskich rezerwatów i ginęli od noża podczas bójek w nielegalnych barach. Członkowie Ku-Klux-Klanu porwali czarnucha z więzienia okręgowego. Oskarżono go o zgwałcenie głupkowatej białej dziewczyny. Dziewczyna nie była skora do potępienia lub oczyszczenia oskarżonego. Ci z Klanu urządzili mu sąd kapturowy i w połowie sierpnia zostawili go przywiązanego do słupa na wzgórzu pełnym czerwonych mrówek. Zabiło go letnie słońce i owady. Miejscowi byli podzieleni w tej kwestii. Protestanci gardzili nielicznymi miejscowymi katolikami. Przez cały okres wielkiego kryzysu powstawały grupki natywistów. Metodyści byli skonfliktowani z luteranami i baptystami oraz vice versa. W 1934 roku wybuchła wojna ranczerska o cenę bydła. Zabito czternaście osób w pobliżu granicy z Iowa. Moi rodzice i starszy brat byli wspaniałymi ludźmi zadowolonymi z życia. Grzeszyli jedynie brakiem wyobraźni. Udawałam, że jestem taka jak oni, aby mi nie przeszkadzali. Żyłam po to, aby czytać, rysować i wałęsać się po okolicy. Ludzie o mnie gadali. Rzucałam rasistowskie hasła w kościele. Rodzina była mi obojętna. Ten fakt mnie z lekka przerażał. Chciałam uciec do Los Angeles i zostać kimś innym. Później dostałam pracę w księgarni i ukradłam miesięczny utarg. Zostawiłam rodzicom lakoniczny liścik pożegnalny. Był listopad 1936 roku, a ja miałam szesnaście lat. Autobus jechał na zachód przez burze piaskowe i powódź w okolicy Albuquerque. Przy granicy z Kalifornią stacjonowali uzbrojeni bandyci. Mieli zadanie nie wypuszczać ubogich przybyszów z Oklahomy. Byli policjantami z Los Angeles. Wynajęłam pryczę w domu dla pracujących kobiet w Hollywood i zatrudniłam się jako kelnerka w barze samochodowym Simon’s Drive-In w rejonie Miracle Mile. Zakładałam wrotki i kręciłam zawadiackie kółka, żeby mieć rozrywkę i zarobić parę groszy z napiwków. Inne dziewczyny nienawidziły mnie i rozpowszechniały plotki, że jestem prostytutką. Później mnie zwolnili. Wtedy zaczęłam wieść żywot członkini artystycznej bohemy. Kryzys zaczął słabnąć, ale bieda i niesprawiedliwość nadal hałaśliwie zaznaczały swoją obecność. Łaziłam po Los Angeles ze szkicownikiem. Tworzyłam rysunki zaangażowane społecznie, przedstawiające walkę miejscowej klasy robotniczej. Przeczytałam Karola Marksa, ale uwierzyłam tylko w jedną trzecią tego, co napisał. Łaziłam na niezliczone wieczorki organizowane przez organizacje lewicowe. Lewicowe poglądy stały się dla mnie modnym rekwizytem. Niestety brakowało im wielkości, którą zaczęłam postrzegać jako coś przysługującego mi z urodzenia. Kochałam mężczyzn i dostawałam szału od tłumionej żądzy. Pożądanie pchnęło mnie do szeregu romansów z drugorzędnymi muzykami jazzowymi. Seks okazał się inny, niż sądziłam – oznaczał napięcie, zapach i prozaiczny mezalians. Było to słodkie-gorzkie objawienie, a wszystkie oczekiwania pierzchły.
Pożyczyłam forsę paru kochankom i musiałam sięgnąć po pieniądze, które odłożyłam, pracując jako kelnerka. Wyrzucono mnie z domu dla pracujących kobiet, co przyjęłam wojowniczym wybuchem radości. Żywiłam się w ulicznych jadłodajniach i spałam w śpiworach rozwijanych w Griffith Park. Codziennie myłam się w domu miejscowej YWCA i zawsze byłam zadbana. Po równo przepełniały mnie niewinność i szaleństwo. Nie zwracałam uwagi na niebezpieczeństwo i byłam zbyt zepsuta przez mężczyzn, żeby oceniać ich niezależnie od swojego pożądania. Bobby De Witt był perkusistą jazzowym. Typowym bawidamkiem. Nosił flanelowe spodnie o wysokiej talii i dwukolorowe kurtki. Dotrzymywał kroku swoim dawnym kumplom pachuco16 z poprawczaka w Preston. Zauważył, że go szkicuję. Wmawiałam sobie, że poznał się na moim talencie i zuchwałości godnej Normy Shearer. Myliłam się. Poznał się jedynie na moim zamiłowaniu do ekscentryczności. Bobby zajmował mały dom w dzielnicy Venice Beach. Miałam tam własny pokój. Odespałam w nim długie miesiące wypełnione pracą na dworze oraz zbyt gorące i zbyt zimne noce. Mój organizm ciągnął na zapasach. Byłam na skraju niedożywienia i nie wiedziałam, co dalej robić. Wtedy Bobby mnie uwiódł. Sądziłam, że to ja uwiodłam jego. Myliłam się. Zauważył, że dostaję skrzydeł, i postanowił je przyciąć. Początkowo Bobby wydawał się uroczy. Sytuacja zaczęła się zmieniać zaraz po Nowym Roku. Jego interesy uległy poprawie. Uzależnił mnie od laudanum, zmusił do siedzenia w domu i odbierania telefonów. Do notowania randek jego dziewczyn i ich „klientów”. Później było jeszcze gorzej. Uzależnił mnie od narkotyków i zagnał do swojej stajni. Wtedy sytuacja stała się znacznie gorsza. Perkusista jazzowy zawsze był synonimem dealera narkotyków i stręczyciela. Mam na to dowód w postaci blizn od noża na udach. Nadeszła zima 1939 roku. Moja lokalna sława była na wyciągnięcie ręki. Radio i gazety miały swoją wersję, a Departament Policji Los Angeles swoją. Obie wersje zgadzały się w jednym: Kay Lake poznała Lee Blancharda na procesie Bobby’ego De Witta. To nieprawda. Poznałam Lee przed skokiem na Boulevard-Citizens. Poznaliśmy się w Olympic Auditorium. Bobby pozwolił mi wyjść z domowego burdelu na „przepustkę”. Od roku byłam zwariowaną fanką Bucky’ego Bleicherta i chodziłam na wszystkie jego walki. Bucky znokautował rywala w szóstej rundzie. Po opuszczeniu areny ruszyłam razem z tłumem. Lee się przedstawił. Z miejsca rozpoznałam w nim byłego boksera. Nie miałam pojęcia, że jest gliniarzem. Gadaliśmy. Lubiłam Lee. Starałam się ukryć swój bolesny upadek. Pędziłam do domu, do laudanum i kokainy. Lee poszedł za mną do Venice Beach. Tamtej nocy tego nie wiedziałam. Później były dwie kolejne przepustki na nocne walki. Za każdym razem wpadałam na Lee. Szedł za mną od domu do Olympic. Wtedy o tym nie wiedziałam. Lee delikatnie wyciągnął ze mnie informacje. Przejrzał moje kłamstwa i eufemizmy i wściekł się. Powiedział mi, że planuje pewien interes. Dał do zrozumienia, że „mógłby się zająć” moją sytuacją. Nadszedł 11 lutego 1939 roku. W gazetach dobrze opisali fakty. Bank był w Hollywood,
przy skrzyżowaniu Yucca i Ivar. Czterej mężczyźni porwali furgonetkę opancerzoną, która tam jechała. Przewrócony motocykl posłużył do odwrócenia uwagi. Mężczyźni obezwładnili i odurzyli chloroformem trzech strażników. Później zastąpili sześć worków pełnych gotówki sześcioma workami pełnymi pociętych stron książek telefonicznych. Rzucili je na tył furgonetki opancerzonej, przebrali się w mundury strażników i pojechali do banku. Kierownik zobaczył worki ze ścinkami i otworzył skarbiec. Załatwili go i powiększyli łup o forsę, która była w sejfie bankowym. Zamknęli kasjerów w skarbcu i wyszli drzwiami frontowymi. Tylko że jeden z kasjerów uruchomił alarm. Cztery najbliższe patrole przyjechały na sygnale. Doszło do wymiany strzałów. Dwóch rabusiów zginęło, dwóch innych zdołało uciec. Żaden policjant nie odniósł ran ani nie ucierpiał w inny sposób. Dwaj zabici napastnicy zostali zidentyfikowani jako „ludzie do wynajęcia spoza miasta”. Dwaj zbiegli bandyci nigdy nie zostali zidentyfikowani. W gazetach dobrze to opisali. Pisali dobrze przez następne dwa tygodnie. Dwudziestego ósmego lutego „Herald” zamieścił nagłówek: CYNK OD BYŁEGO BOKSERA DOPROWADZIŁ DO ROZWIĄZANIA ZAGADKI KRWAWEGO NAPADU NA BANK. Oficjalna wersja była następująca: Funkcjonariusz Lee Blanchard połączył różne tropy. Informatorzy i „znajomi z ringu” dostarczyli mu „kluczowych informacji”. Wskazali Bobby’ego De Witta jako „przestępczy mózg stojący za robotą przy Boulevard-Citizens”. Oczywiście wszystko to było kłamstwem. Bo „czwarty sprawca” nie został zidentyfikowany. Wiem, kto to taki. Opinia publiczna i Departament Policji Los Angeles nie wiedzą. Bo naprawdę było tak: Robotę przy Boulevard-Citizens wymyślił Lee Blanchard. Wiedziałam to wtedy i wiem teraz. Lee i ja nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Po prostu dzieliliśmy się tą wiedzą tak, jak nie dzieliliśmy ze sobą łóżka. W czerwcu Bobby stanął przed sądem. Skazano go na podstawie podrzuconych dowodów. Lee Blanchard jest znacznie bardziej przebiegły i inteligentny, niż się wydaje. Bobby’emu groziło od dziesięciu lat do dożywocia. Wtedy „Herald” zamieścił historię z życia wziętą. Puenta okazała się zgoła perwersyjna: DZIEWCZYNA Z GANGU SIĘ ZAKOCHAŁA… W GLINIE! CZY PÓJDĄ PROSTO… DO OŁTARZA? Brałam udział w procesie i zeznawałam przeciwko Bobby’emu. Zmniejszyłam dawkę laudanum, aby odgrywać udręczoną ofiarę w ławie dla świadków. Biuro prokuratora okręgowego słabo przygotowało oskarżenie. Opisanie mojego upodlenia stało się aktem oskarżenia, argumentem końcowym, wyrokiem i orzeczeniem mojego potępienia. Powtórzyłam kłamstwo, że Lee i ja poznaliśmy się na sali sądowej. Nie poszliśmy prosto do ołtarza. Lee kupił ten dom. Bobby De Witt został skazany i trafił do więzienia San Quentin. Lee kilka razy nie chciał się ze mną kochać i zerwał tę część naszej umowy. Żyję z policyjnej pensji Lee oraz tego, co rzekomo zaoszczędził z wygranych na zakładach bokserskich. Uczę się, żeby zrobić dyplom na UCLA. Mój nauczyciel fortepianu nazywa mnie początkującą szopenistką. Chodzę z facetami do łóżka na kiwnięcie palcem – bo tego chcę i muszę wymazać ślad Bobby’ego De Witta. Sprowadzam ich tutaj, do domu, który