kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Fryczkowska Anna - Trafiona - zatopiona

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :684.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
F

Fryczkowska Anna - Trafiona - zatopiona .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu F FRYCZKOWSKA ANNA Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 216 stron)

ANNAFRYCZKOWSKA: Trafiona zatopiona: G RAS SHOPPER. Utopce pod wodą siedzą, chlip, chlap, chlup! Utopcepod wodą siedzą, oj rety, rety! Dobrym ludziom pomagają, chlip, chlap, chlup, Złych ludzi pod wodę wciągają, łoj, rety, rety! Stara piosenka ludowa - Nicsię nie wydarzyło. Przepraszam. Idziemy do domu. Szef koreańskiego Kościoła Nadchodzących Dniw 1992 do tłumu wyznawców,gdyzapowiadanyprzez niego koniec świata nie nastąpił. Po nocnym napadzie szału, kiedy pokonała wszelkie tamy i rozlała się szeroko po Powiślu, zwiedzając miejsca, których nigdy nie widziała, oglądającprzetwory w słoikach i rowery w piwnicach, kaszei soki w sklepach spożywczych, rozbebeszone łóżkaw mieszkaniach na dolnych piętrach, teraz wyraźniesię wyciszyła. Słońce leniwie grzało, aWisła parowała,zostawiając cuchnącą obrączkę na wszystkim, czymsię bawiła w nocy i nad ranem. Budynki warszawskiego Powiślastały po trzecie piętro w wodzie. BESIjA Zupełnie nie wyglądała na bohaterkę powieści,gdy stała w kolejce do kasy w spożywczym, bujającsię z nudów na stopach, a szerokie nogawki jej starychdżinsów falowały przy łydkach. Stała iczekała cierpliwie, aż ponura kasjerka zoczamikrzywo obwiedzionymikredką, wychowana jeszczew Społem,policzy, ile się należy za kartofle w plastikowej siatce(dwakilo), jogurty, chleb, masło, mleko, a potem podniesie oczy ku sufitowi, że znowu ktoś nie ma drobnych. Besia uśmiechnęła się przepraszająco,a kiedy już wyszła przed sklep, zatrzymała się i spojrzała w niebo, poczym zamknęłaoczy. Słońce prześwitywałoróżowoprzez powieki i grzało twarzjak dłoń jej pierwszegochłopaka. Po tej chwili słabości Besia, pozbywszy się w domusiat z jedzeniem,wsiadła raźno do metra, by pojechaćpokolejnezakupy. Tym razem planowała wybrać dzieciom ciuchynawakacje. Sobie nicraczej niechciałakupować, przecież wszystko miała, zresztą dokądmiałaby wtym chodzić?

Chybana te zakupy właśnie. Besia wyszła z wagonu metra i ruszyła szybkimkrokiem,ale i tak kolejni rozpędzeniwarszawiacy (bow tym mieście się biegało, nie chodziło) trącali ją ramionami, teczkami, brzuchami, plecakami,dłońmi,torsamiw marszobiegu ku ruchomym schodom, mającym wywieźćich na powierzchnię wprost ku stęsknionym dłoniom rozdawaczy ulotek. Besiaodtrąciłabokami wyciągnięte, spoconedłonie nieszczęśnikówpo sześćzłotych za godzinę,. 12 obustronny szpaler. Denerwowali ją, choć na ogółbrała jedną czy dwie karteczki, ale tu musiałaby. raz. dwa.. dwanaście? Trzynaście? Za dużo. Dlaczego tę,a nie tamtą? To już raczejżadną. W przejściu podziemnym pod hotelemForum,czyjak ontam się teraz nazywał, czuć było serem żółtym,obecnie raczej czarnym, bo spalonym. Besia starałasię nie oddychać, patrząc bez zatrzymywania na wystawy podziemnych sklepików z brzydkimiswetrami,brzydkimi butami, ładnymi gazetami o pięknychrzeczach sprzedawanymi przez kioskarkę, która takwzdychała, że aż podnosiła się o parę centymetrówokładka “Twojego Stylu”, w tym miesiącu niepokrytego folią. Czteryoddechy starczyły Besi nacałe przejściepodziemne, piąty wzięładopiero na schodach dogóry. Taki byłby bilans tej wędrówki, gdyby nie liczyć twarzyczerwonej od upału iwstrzymywania oddechuoraz brudnych sandałów, bo ktoś w biegu nadepnąłjejna stopę. Myślała orozmiarach ubranek dziecięcych,które zaraz miała wybierać. Nastusia chyba 134,a Malwina - 110, to się tak szybko zmieniało. Cóż,najwyżej zwróci. Ani jednej myśli nie poświęciła natomiast swojemu mężowi, któremu kiedyśślubowała,a który teraz siedział w swoim szpitalui zapewne ratował ludzi lubteż obwieszczałim złe nowiny. Jeślizaś chodzi o Besię i wszechświat, zauważała obecnietylko tłum naokoło i zapachżółtego sera.

Tyle miałaterazw głowie, w duszy, tylemiała ze swojego człowieczeństwa pochłoniętego myślami o zakupach,takmarnowała życie. 13 Od lat każdy dzień zdawałsię Besi osobnąksiążką, z własnym początkiem, który nadawałtreść reszcie, z własną kulminacją i własnym zakończeniem. Jej biblioteczka dni wyglądała od parulat mało kusząco, zdecydowanie nudniej nawet odHarlequina. Zdecydowała, że ten dzień mógłby nosić tytuł Zakupy i wizyta koleżanki z dawnej pracy. Początek pod znakiemnabywania produktówspożywczych, mało emocjonujący, jeśli nieliczyć potyczek o jak najdłuższą datę ważności na serze i jogurtach. Książkadniadzisiejszego opowiadała następnie o wyprawiedo Smyka, gdzie Besia zastanawiałasię, czy opłaca się wydawaćtakie góry pieniędzyna ubrania, które i tak zarazbędąza małe. Jej niegdyś całkiem sprawny umysł główkował,szacowałi przeliczał, analizowałi przewidywał, cały skupionywokół, a może wzdłuż, spodni dziecięcych rozmiar134. To zupełnietyle, ile wynosiło jej IQ, gdy je sobiebadała ostatnio,to znaczy w pracy. Teraz - czuła -jej IQ było znacznie mniejsze, skromniejsze, boi teżniespecjalnie używane. A niby kiedy? Podczasrachunków wsklepie czy zebrań w szkole? Tyle żeprzepisy pamiętała, więc nie musiała zaglądać doksiążki kucharskiej. Besianie miała jeszcze pewności co do centralnegopunktu tego dnia, bo nie było nim na pewnopłacenie za ciuchy aniwychodzenie ze Smyka, ani nawetczłapanie ulicą z ciężkimi torbami do metra. Coś jąjeszczedzisiaj musiało czekać,pokrzepiała się tąmyślą, starając się nieumrzeć z nudów podczas jazdy,boznowu nie wzięła nic do czytania. Gapiła się więc. 14 tylko na czerń za oknami i dyskretnie na pasażerów,na monitory na ścianach wagonu, które wyświetlałykompletnie niedotyczące jej wiadomości, jak na przykład o problemach w rządzie, o majątku Kościoła czyo powodzi na warszawskim Powiślu. Na Powiśle miałazupełnie nie po drodze,sama nie pamiętała, kiedybyła tam ostatni raz. Żałowała oczywiście tychludzi,którym zalałodomy, ale i taknie znała tam nikogo,więc tylko przemknęła jej przez głowę obawa, czy tapowódź aby nie powiększykorków w Warszawie. Napewno powiększy, zdecydowała, bo przecież każdazmiana w czymkolwiek powodowała jeszcze większe zakorkowanie miasta. Besia obiecała sobie jeździćwszędzie wyłącznie metrem iewentualnie tramwajami, ajej

obietnicy wtórował potworny wizg kół wagonumetra po szynach. Wyglądało na to, że wobecmonotonii jej dzisiejszych zajęć kulminacją tego dniabędzie wizyta dawnej koleżanki z pracy, która miałado niej interes. Besia, nieświadoma,że ten dzieńma się potoczyć zgoła inaczej, szybciutko zmierzaław głąb króliczejnory, gdzie czekałają niespodzianka. - Otwierając drzwi mieszkania, usłyszałaprzeraźliwy dźwięk telefonu. Kto terazdzwonina stacjonarny? Odebrała i po chwili zyskała pewność: tak, tobędzie kulminacja. Bo właśnieprzez telefon dalijejznać ze szpitala, żedoktora Tomka tam niema, choćmiał od rana operować. Gdzie on się podziewa? Bojego komórka nie odpowiada. Besia wytłumaczyła, że 15 jej mąż przecież byłna nocnym dyżurze, więc od rana powinien trwać na posterunku. Wtedy głos sekretarkiumilkł,po czym zacząłociekać współczującą słodyczą, gdy kobietaoznajmiła, że według jej grańka doktor Tomek nie miał tej nocy dyżuru. Wyszedł wczorajwieczorem z pracy i więcej go nie widzieli. O nie, pomyślała Besia, to nie byłow stylujejmęża,absolutnie. Nie wrócić na noc do domu? Alejego komórka potwierdziła,że abonent jest poza zasięgiem. Tak, na pewno pojechał do tej prywatnej przychodnido Radomia, gdzie dorabiał,został tam dłużej i zanocował! I nie musi jej głupiababa współczuć, jakbycoś się stało, jakby mążoszukiwał i prowadził drugieżycie. Besia złożyła ciężkie zakupy w przedpokoju, ale nieodrywała metek, nie wyrzucała paragonów - w razie czego zwróci ciuchy, będzie na życie. Gorzej, że w przychodni radomskiej jej mężaw tymtygodniu nie widziano,nie było go nawet w grafiku. Besia nie miała zamiaruwierzyć, żecoś okrutnegomogło zakłócić ich codzienność,więc nie dopuszczając do siebie myśli, że stało się coś nieodwracalnego,robiła to, coby robiła normalnie. Zdjęła buty, umyłaręce i twarz. Poszłado dużego pokoju, gdzie wrzuciła zabawki do dużej wiklinowej skrzyni.

Posłałałóżka (tylko połowa w ich małżeńskim była dzisiajużywana). Przejechała odkurzaczem mieszkanie. Ten telefon musiał być jakąś pomyłką, tak, Besia byłatego pewna. Limit nieszczęść na ich rodzinę już sięwyczerpał, więc nie przyjmowała do wiadomości,żemąż - dajmyna to - dostał zawału serca napoboczu. 16 drogi. Nie i nie, nie będzie nawet rozważać takiej opcji. Tomek żyje i robi coś zupełnie niewinnego. Mógłnaprzykład. No, mógł szykować jakąś niespodziankęi pojechać po prezent dla niej, a że trochę mu zeszło,więc spóźnił się do pracy, a komórki nie odbiera, bosię wyładowała. Co za bzdura, jakaniespodzianka. Dla niej? Oddwóch przynajmniej lat żadnych niespodzianek jejnie robił, może pozapóźniejszym powrotem z pracy. Jakakolwiek była przyczyna jego nieobecności, tragiczna czy sentymentalna, w tej chwili najbardziej bolało ją, że stała się zupełniebezradna,gdyż nie wydębiła od niego czterech kluczowych w życiu cyfr, czylipinu do konta. Co tam pinzresztą, przecież Tomekkartę do bankomatu też miał przy sobie. - Tak, mam to w planach na ten tydzień,upoważnię ciędo mojegokonta- odpowiadał zawsze zgodniei jeszcze kiwał głową, żeby było uroczyściej. Zadowolona, że ma to w planach, nawet nie protestowałana słowa: “moje konto”, choć przecież powinien mówić “nasze”. Ale na planach się kończyło. Więctakjakby nie majuż pieniędzy. Żadnych. Zaco utrzyma dzieci? A nadodatek zrobiła takie absurdalnie drogie zakupy w Smyku zaostatnie banknotyz szuflady. Jakie pieniądze? Czy to ważne w chwili, kiedy zaginął jej mąż? Oczywiście, że tak, najważniejsze, gdy się jest niezarobkującą gospodynią domową i ma się do utrzymania dwójkę dzieci, nawet jeśli są one niejadkami. Gdzie on jest?

17 Ktokolwiekwidział, ktokolwiek wie. Dzwonek do drzwi. A więc wróciłeś, kochany, jakto dobrze, niech będzie jak było,nie musi być lepiej i pin do konta przestaje byćproblemem, i życie biegnie jak biegło! Besiapędziła dodrzwi, sama niewiedząc,czy naniegokrzyczeć, czy przywitać go z radością, ale aż kipiałagłupią nadzieją, jakby była jakąśgąską, a nie kobietąw latach. Otworzyła. Na wysokościoczu - nic. Nieco poniżej natknęła sięna wyfiokowanego, wylakierowanegopudla, czyli fryzurkę pani wzrostu siedzącegopsa, która bodła ją swym wydatnym biustem i jakimśskoroszytem. W tymsamym momencie zadzwoniłtelefon, więcBesia poderwała się w jego kierunku jakdźgnięta szydłem. Po chwili zatrzymała się jednak, bowszak nie powinna zostawiać obcejosoby na proguotwartych drzwi. Wykonała więc pospieszniezapraszający gest i nieczekając, aż pudel wejdzie, pognała do środka, do telefonu. Damski głos. Nie Tomek. Nieporywacz. Teściowa. Pani z fryzurą pudla usiadła boczkiemna kanapie,złożywszynogi jak Stanisława Ryster, iprzypatrywałasię to pokojowi, to Besi, która mówiącdo telefonu, usiłowała nie zdradzić za dużo obcej osobie. Teściowejteż nie. Teściowa: - Jestem właśnie w mięsnym. Besia czekała naciąg dalszy,ale tu - zdaje się -miała być jejreakcja. Tylko jaka? - Aha - odważyła się. Wystarczyło. - I zastanawiam się, ile polędwicy na kotlety ku-pić - kontynuowała teściowa. - Ładna jest, świeża. Przyjdziecie na obiad w niedzielę? Co Besia miała powiedzieć? Że jej mąż zniknął i prawdopodobnie nie żyje? Że kotlety tak, ale na stypę być może?

- Ja bym jutro dała odpowiedź - wyjąkała nie- śmiało. Teściowa nienawidziła takiego jąkania. - Jakie jutro, kochana, ja właśnie teraz jestem w mięsnym. Poczekam jeszcze chwilę, a ty złap Tomka, bo mi nie odpowiada na komórkę, i uzgod-nijcie coś. - Eeee - powiedziała Besia. Irytacja teściowej narastała. Besia zaczęła się tłumaczyć. I to był błąd. - Jak to, nie wiesz, gdzie jest twój mąż? Ja zawsze wiedziałam, gdzie jest mój - padły pierwsze słowa. Hmm. - Komórka nie odpowiada? A w pracy? Skąd ostatni raz dzwonił? Co mówił, jak wychodził z domu? W co był ubrany i co miał ze sobą? Istna Miss Marple. Powinna jeszcze spytać, czy wziął ze sobą paszport. - Mamo, ja później zadzwonię - odważyła się Bę- sia. - Kup te kotlety, do niedzieli się przecież znajdzie, no nie? Odłożyła słuchawkę. Teraz powinna się zająć delikatnym spławia-niem damy z lokami, ale w zamian opadła na fotel, by tępo gapić się w ścianę, gdzie usiłowała wyczytać potwierdzenie, że jej mąż jednak nie zginął w tragicznym wypadku. Pudel rzucił z kanapy: - Kto? - Teściowa - odpowiedziała Besia odruchowo. - Musi pani więcej życzliwości wkładać w te rozmowy, ja aż stąd słyszałam, jaka pani zirytowana. - Słucham?! - miała ochotę krzyknąć Besia, ale matka - nie wiedzieć czemu - zdążyła jej wpoić przed śmiercią szacunek dla starszych osób, więc zmilczała. - A poza tym słyszałam rozmowę. Pomogę pani. Mąż zaginął? W pracy go nie ma? Besia pokiwała głową. - Pomódlmy się zatem, za niego, za państwa zwią- zek, jedna dziesiątka różańca czyni cuda. - Nie teraz, nie mam czasu, naprawdę, przepraszam. - Na modlitwę zawsze jest czas, nie ma ważniejszych rzeczy nad modlitwę, nad Pana Boga. Pani wyjęła różaniec, a Besia komórkę, ale znowu usłyszała, że abonent znajduje się poza zasięgiem albo ma wyłączony telefon.

…iowocżywotatwojegojezus - mamrotała kobieta. Besia miała wątpliwości, czy jeśli Pan Bóg postanowił pozbawić ją męża, to modlitwą wskóra się odwró- cenie wyroku. Zresztą kim ona jest, by ingerować w boskie decyzje? Ale przecież kołaczcie, a otworzą wam, więc może rzeczywiście powinna poprosić, podlizać się, przypomnieć o sobie, odmówić coś. To ja, Besia, Panie Boże, pamiętasz mnie? To ja, posłuszna i dobra parafianka, co tydzień w kościele, z córkami ubra-nymi w odświętne kiecki. A że teraz nie odmawiam 20 tego różańca, to dlatego, że mi trochę głupio, tak nakanapie, przy tej pani, a poza tym powinnam gdzieśpodzwonić, poszukać, Panie Boże, prawda? Pudlica dalejszeptała, obrzucając ją nieżyczliwymspojrzeniem,że się nie przyłącza. Ciekawe, czy te niekończące się dziesiątki nie nużąPana Boga. Ale może kobieta ma lepszewejścia niżBesia. Koniec dziesiątki, zawieszenie głosu, odłożenieróżańca, ulga Besi. - Przepraszam, że przerywam, ale z jakiego powodu mam przyjemność paniągościć? - odważyła sięodezwać Besia. Coza barokowa składnia, jakby nie można było poprostuspytać: Po co pani przyszła? Paninie chciała zawracać głowy Besi w takim momencie, ale w końcu dała z siebie wydusić, że została obdarzona misją zainkasowaniapieniędzy na nowy dachw kościele (ze wszystkimi upoważnieniami od proboszcza i całą garścią błogosławieństw i świętych obrazkóww zamian za; najniższa wpłata od dziesięciu złotych,wdowi grosz taki - pani miała przygotowaną pełnowartościową gadkę marketingową z cytatami z Biblii). Jaki wdowi, zirytowała się Besia. Czyto jakiś znak,to słowo? Na wszelki wypadek zapłaciłaby aktywistce parafialnej,dałabynawet dużo,byprzebłagać najwyższą instancję, kłopot był jedynie taki, że Besia pozakupach niemiała jużprawie gotówki,a mężowskiekonto było dla niej zamknięte. W tej sytuacji niemogła sobie zatem pozwolić na sponsorowanie żadnegokościelnego dachu. Chybaże ją tampotem ugoszcząpod tymdachem i utrzymają wraz z dziećmi. 21 Różaniec (taki mały pierścioneczek na palcu aktywistki) znowuzaszemrał, pudel znowu wzniósł oczyku niebu, Besia znowu poczuła się nieswojo. Małejwiary, bo w końcu każda pora, każda sytuacja powinna być dobra namodlitwę. Na szczęścietelefon znowu zaczął dzwonić. Tyle razy prosiła męża o kupienie aparatu z wyświetlaczem,jak dobrzebyłoby móc zobaczyć, czy toTomek, czyteściowa, czy też komisariat zawiadamiao znalezieniuzwłok.

No ico zaponiżenie, żemusiała prosić mężao kupienie aparatu, że nie mogła samago sobie kupić. - Telefon dzwoni, apani udaje, że nie słyszy? A jakto mąż? Albo ktoś po pomoc dzwoni? - wyrwało się pudelkowatej pani, co pozwalało przypuszczać, że kolejna dziesiątkazostała zaliczona. - Ja sama potrzebuję pomocy - nie wiedzieć czemuzwierzyła sięBesia. -No właśnie - zabrzmiała uroczyście wysłanniczka proboszcza. - Może więc to Pan Jezus kogośdobrego do pani skierował, z dobrą myślą, z pocieszeniem? Nie można PanaJezusa pomocy odrzucać -wygłaszała z tym samym zaśpiewem,z którym niektórzy księża głoszą kazania. Mieszając do wszystkiego Pana Jezusa,można sobie życie doskonale skomplikować, pomyślała Besia,już ona wiedziała otym najlepiej. Telefon znowu zadzwonił. Pudel spojrzał na nią groźnie, a Besia poszłaodebrać. - Chciałam ci jeszcze powiedzieć,że w małżeństwie trzeba się starać, nie odpuszczać - wygłosiła. 22 przez słuchawkę bez bawienia się we wstępy teściowa. -Zawsze być tak atrakcyjną jak na początku. Przecieżkiedyś była z ciebie całkiem ładna dziewczyna. Besia milczała,bo nie miała pojęcia, czemu jest pouczana. Teraz, gdy zaginął jej mąż. Ale nim zebrałamyśli, teściowa odessała się i kontynuowała: - Jachętnie z dziećmi zostanę, jak będziesz chciałaiść do fryzjera. Nigdy o nic nie prosisz, a tutakie wyprzedaże były, nawet myślałam, czy ci bluzki nie kupić. Jakiejś kolorowej. Ale tobie się nigdy nic nie podoba. - Ja. -Przypomnij sobie, jak to było z futrem. Besia pamiętała.

Ale nie był to teraz jejgłównyproblem. - Myśli mama, że on kogoś ma? - wydukała Besia. Cisza. - Mamo, czymama wie, gdzie on jest? Cisza. - To kończę, bomuszępodzwonićdo innych. Możektoś coświe - zapowiedziałaBesia. - Chyba nie będziesz tego rozgłaszać? -Czego? - Że nie wrócił na noc. Taksię zdarza w małżeństwie. Besia, musisz walczyć o niego, o rodzinę, ja ci pomogę. Co onamiała zrobić? No co? Cóż, wynikaz tego, żeTomek żyje. W cudzymłóżku. Nie można było tego wyraźniej powiedzieć. Całasię trzęsłaze słuchawką w ręku. - Halo? - nawoływała teściowa. -Besia, będziedobrze, ja ci pomogę. - Gdzie on jest? 23 - Mnie on się nie opowiada. Powiedziane jest: opuścisz matkę ojca i staniesz się jednym ciałemz żoną, czy jakoś tak. W każdym razie to z tobą onteraz częściej rozmawia niżze mną, więc ty powinnaświedzieć więcej niż ja. Czyżby w głosieteściowej pojawił się żal? Besianiemiała siły tegoroztrząsać, a że nie mogła wydobyćz siebie głosu, odłożyła słuchawkę. Telefon prawie odrazu zadzwonił ponownie, ale odwróciła się od niego.

Pudel wlepiał wnią zatroskane spojrzenie. Z nikim nie będzieteraz rozmawiać. Nie miałasiły sprostaćtakiej rzeczywistości, w której teściowauważała, że to przez nią, Besię, Tomek skoczył w bok. Przez nią. No bo przez kogo miał skoczyć? Dziecibyły w porządku, chociaż je trochę rozpuszczała. Wyglądało na to, że znowu nawaliław dziedzinie”żona”. I jakoś musi sobiesama ztym poradzić. Nie, nie, teściowa nie wiedziała nic na pewno, tomusiały być spekulacje. Besia nie była w stanie uwierzyć, że jej mąż uprawiał seks z obcą kobietą. Teściowanie możetego wiedzieć, boprzecież nie powiedzielijeji niepowiedzą o tym, co sięu nich w rodziniestało dwa lata temu. No dobrze, może siedział z inną,rozmawiał, może się nawet przytulali. Ale seksu byćnie mogło, była pewna, miała nadzieję. Może sobiepo prostu poszedł i tyle. Poszedł, bo miał dość. Besi,tego jej rozwleczenia,niezorganizowania, frustracji. W trzęsących się, nagle spoconych dłoniach niebyław stanie utrzymać słuchawki. Podniosła się i spojrzałana siebie w lustrze, przywtórze kolejnegodzwonka telefonu. No i co mu się dziwić, że miał dosyć? 24 Różaniecszemrał za jej plecami, ale tak jakby wędrował po pokoju. - Proszę pani. - odezwała siękobietaz parafi. - Pani już mi da spokój. Nie mam na to głowy. Innym razem- iuczyniła gest, który niedwuznaczniekierowałpudla w kierunku wyjścia. Kobieta nieoczekiwanie popisała się wrażliwością i ruszyła dodrzwi,odwróciła się tam jednak, jakby jeszcze chciała cośpowiedzieć, ale po pauzie zrezygnowała i wyszła. A Besia wzięła się za obieranie warzyw do zupy,wciąż niepewna, dla ilu osób gotuje. Tylko dla siebieidladzieci? Czy Tomekjednak się pojawi?

Niech tam,obierze tyle co zwykle. Czułaulgę, że on żyje,że niebędzie pogrzebu i wszystkich ponurychrzeczy dookoła. O innych ponurościach otaczającychseparacjęi rozwód wolała na razie niemyśleć. Nagle jednak zrobiło jej się szkoda czasu, tychparu minut na obraniejeszcze kilku marchewek, jeszcze pietruszki, jeszcze kawałka selera. W końcu mążdostał już od niej dziesięć lat, które zmiął i się nimipodtarł,bo poszedł i nie wrócił. Ito według teściowejodszedł do jakiejśbaby. Tychparu minut już mu nie odda. Co za drań, mógł dać znać, czy jeszcze się pokaże. W ichdomu, w jejżyciu. A dzieciom co powie? Żetata gdzie? A niechtam, sięgnęła po kolejną pietruszkę, najwyżej sięzupę zamrozi, a terazwolałabyjeszcze mieć nadzieję, że jej mąż wróci i będzie przynajmniej tak, jakbyło. Kurde, ta codzienność,która tak strasznie ciążyłajej jeszcze rano, teraz wydała jej się rajem utraconym. 26 Jak Tomek to sobie teraz wyobraża? Cojej powie? Czy masię sama domyślić? Niemógł zrobićtego mniej boleśnie? X-)( Wytarłajuż nawet zlew dosucha, żeby kropliniebyło widać, jedna z bardziejabsurdalnych czynnościświata, którą uprawiałatylko wtedy, gdy chciała byćwzorową panią domu. Już sama nie wiedziała, jak jest naprawdę, a cogorsza, nie wiedziała, co sama by wolała. Nie żyje? Zdradził? Zdradził, przecież teściowa podała to jakopewnik. Besia zastanawiałasię jednak, czy teściowama jakąś konkretną wiedzę na temattejzdrady, czytylko spekuluje, przyglądając się ich pożyciu co tydzień podczas obiadu. Raczejto drugie, upewniała sięBesia, gorączkowoprzeglądając ich małżeńską przeszłość jak skarpetkinie do pary. Nie, niemożliwe, żeby spał z inną, tegoBesia była pewna jak niczego innego.

Niemożliwe. Oddwóch lat nie spał z żadną. Tego też była pewna. Z niąna pewno nie. Takie mieli ostatnio dziwaczne małżeństwo. Nikomu się tym nie chwalili, raz powiedziała dalszejkoleżance, ale ta, mimo że gorąca katoliczka, krzyczała, że ciemnogród, potem na niądziwnie popatrywałaprzy okazjach towarzyskich. Opowiadała innym? Pewnie tak, w końcu historyjka była smakowita. W każdym razieBesi nikt nie zagadywał na ten temat. Idobrze,bo kto by mógł zrozumieć tę mieszaninę. 26 t poczucia winy i strachu przed Bożym gniewem, skoronawet katolicy nie umieli? Przez tęich małżeńską woltę Besia iTomek nieoczekiwanieznaleźli się na uboczu wszechświata,wyłączeni z całego nurtu kultury i sztuki, rozmówi żartów, plotek i zwierzeń. Stanęli gdzieś na mieliźnie, a seksualne wody cywilizacji opływałyich, nawetnie muskając. Bardzo seksualne - dopiero teraz to doniej docierało. Cóż, nie można powiedzieć, żeby nowasytuacjanie miała plusów. Nieoczekiwanie okazało się, żerobią niemałe oszczędności, gdy nie wydawała pieniędzy na seksowną bieliznę, na seksowne obcasy, naseksowne zapachy, na seksowne fryzury, na seksownenic. Wyglądała sobie spokojnie na przerośniętą, aseptyczną harcerkę w cywilu, której nie podnieca JohnnyDepp ani pośladki młodzieńców, a potrzebę bliskościzaspokajała, przytulając się do męża lub dzieci. Nie miała pojęcia, że tak sięto skończy, gdy dziesięć lat temu pierwszy raz się z nim kochała, gdy razemzamieszkali, gdy jej się oświadczył, pewien, żechce z nią być już po kilku miesiącach znajomości. Oboje byli pewni, że to jest to, i dopiero gdy Besiazaczęła w myślach przymierzaćbiałą suknię i welon,Tomek zaznaczył tonem informacyjnym: - Z kościoła to nic niebędzie, bo ja, rozumiesz, jestem po rozwodzie. Niezdążył jej tego powiedzieć przez tyle miesięcyznajomości? - To nic ważnego, kochanie - powiedział lekkimtonem.

27 - Nieważne, że miałeś żonę? A dzieci? - Studenckawpadka, ale chciałem być w porządku. Parę dni po ślubie poroniła, parę tygodni potem wróciła do rodziców, to nie miało sensu. - Widujesz ją? -Ostatni raz po sprawie rozwodowej, oddaliśmysobie płyty. Nawet się nie kłóciliśmy, nic nas nie łączyło, tylko ta ciąża. - I ślub. -Ale był rozwód, jestem wolny. - Ale nie w Kościele, nie rozumiesz? W Kościelenadal maszżonę! Nie była pewna, czy zaangażowałaby siętak bardzo,gdyby od razu wiedziała, żeTomek jest rozwiedziony,bo - tak myślała - katolickie wychowanietrzymaw karbachnawet najbardziejromantyczne porywy. Tomek twierdził, żenic nie ukrywał, po prostu się niezgadało wcześniej, bo o czymtu gadać, nic istotnego. Dla niego może nie, ale dla niej tak, przecieżKościół jednakszanował tamten związeki tamtenuważał za prawowity, bo zawarty przed ołtarzem, natomiast kilkunastu lat życia Besi z Tomkiem nie zaliczał. Albo może raczej zaliczał do życia wgrzechu,z którego się trzeba było spowiadać, a i tak nie byłoszansy na rozgrzeszenie. Z Besią Tomek mógł wziąć ślubtylko w urzędzie,nad czymjej matka pewnieby ubolewała. Besia jednak miałanadzieję, że patrząc na wszystkoz góry,matka zyskała większy dystans dotychspraw. Chyba że w niebie indoktrynują wiernychjeszcze mocniej. SzczątkowarodzinaBesi - ciotki. 28 jakieś - dopytywały, kiedy kościelny, ale w końcuprzestały. - Żyjecie w związku niesakramentalnym- marudził ksiądz po kolędzie. - Panu Bogu nie maprawa sięto podobać. - Ma ksiądz z niebem linię specjalną? - pokpiwałTomek. - Ta linia specjalnanazywasię przykazania boskie - odpowiedział z wyrzutem ksiądz.

- Co noc łamiecie szóste przykazanie. Besiaskuliła się wtedy nakrześle, a Tomekodpowiedział, że co noc kocha swoją żonę, a z tego, comu wiadomo, to Bóg jest miłością. Besia była wtedydumnaz ognia w jego oczach, a wieczorem czuła, żetakamiłośćnie możebyć grzechem,gdy wodziła palcami po jego plecach chropowatych od pieprzyków,wąchała jego włosy i wiedziała, że to z nim chce byćdo końca życia. Grzech? Nie tutaj,nie w ich łóżku. Księdza po kolędzie już Tomekdodomu nie wpuścił, a Besiaczuła się trochę nieswojo, gdy zawszew dzieńzapowiedzianej księżowskiej wizyty zabierał ją zdziećmi na lody czydo kina. I słusznie, żesię czuła nieswojo, bo okazało się,że wszystkie ichnieobecności zostałyzanotowane w wielkiej księdzenieba, a w każdym razie w wielkiej księdze parafi. - Nie może pani zostać chrzestną matką - powiedział twardo proboszcz, gdy poszła do kancelarii parafialnej po zaświadczenie. -Ale koleżanka właśniemnie prosiła. - Złego wyborudokonała. -Jak to? 29 - Matką chrzestną powinna być osoba, którajest wzorem przyjaźni z Bogiem. Żeby mogła dawaćdziecku przykład. Ależ ona się przyjaźniłaz Bogiem, starała się przynajmniej. Nieusnęła, zanim się niepomodliła, miałanadzieję, że Bóg wybaczyjej modlitwę należąco, w każdymrazie wstawiała się za ich rodzinę iresztęświata. Co tydzieńpojawiała się w kościele, na mszy dla dzieci, i prowadzała tam córki. Tomka tylko nie mogła namówić, aleprzecież próbowała. W Wigilię iWielki Piątek pościła,przykazańprzestrzegała, i kościelnych, i boskich, i miłości, poza jednym - wiedziała, żewedług Kościoła, sypiając ze swoim poślubionym tylko przedurzędnikiemmężem,permanentnie łamie to szóste, “Nie cudzołóż”. Właśnie dlatego nie chodziła do spowiedzi. - A co ja mam tu napisane? - ciągnął kościelnyurzędnik. -Od kilkulat nie przyjmuje pani księdzapo kolędzie. Taknie robiądobrzy katolicy. - Nie chciałam konfliktu, to decyzja mojegomęża, on.

-Hmm,męża. Przed Kościołem nie jesteście mężemi żoną. Nie łączy was sakrament. Sakramentłączy go z hmmm, mam, z Joanną Dobrowolską. W tejsytuacji,proszę pani, Kościół nie zezwala na byciechrzestną matką. Ale bolało. - Może to moment, proszę pani, by jeszcze coś naprawić? -Co naprawić? Mam się rozstać z mężem? Wtedybędzie ksiądz zadowolony? - Nie, nie mogę się rozpłakać, powtarzała sobie. 30 - Nie chodzi o moje zadowolenie, chodzi o przestrzeganie bożych reguł. -Nie powie mi ksiądz, że Bóg chciałby, żebyśmyrozwalili rodzinę. Dzieci mają nie miećojca? - Ale po co tak dramatycznie? Chodzi o to, żebydzieci miały ojca i matkę, którzy mogą przystępowaćdo sakramentu. Kościół w swojej mądrości przewidział takiesytuacje. Może panibyć pełnoprawnączłonkinią parafialnej wspólnoty, a zatem i chrzestnąmatką, pod jednym warunkiem. Oczekiwała cudu albo pielgrzymki nakolanachdo Lichenia, ale prawdaokazała się banalna, żeby niepowiedzieć głupia. Kluczyk był tam, gdzie wszystkiekluczyki tego świata. W seksie. Besia powróci w pełnina łono Kościoła, jeśli będzie żyła wcnocie, celibacie,czy jak tam toksiądz nazwał,czyli nie będzie siękochać z mężem. Wtedyzyska nawet moralne prawo,by - poraz pierwszy od ich ślubu -iść do komunii. Taką zmianęcharakteru związku można ślubować. przed ołtarzem. Potembędą mogli oczywiście nadalmieszkać razem, nawetspaćrazem,jeślipotrafią torobić bez seksu, jak brat z siostrą. - Choć pary w naszej parafii, które ślubowały czystość, jednak oddzieliły sypialnie - zaznaczył ksiądz,a Besia zastanowiłasię, skąd onto wie - żeby złegonie kusić, żeby nie siać zgorszenia wśród gości.

Bou nas w parafii jest takich par już sześć. - Niemożliwe! Niesprawiedliwe! - myślała, wracając wtedy do domui nawet Tomkowi o tymnie powiedziała, bo i tak źle się wypowiadał o kościelnych zwyczajach,więc nie chciałago dodatkowo podkręcać. Na 31 mszy w niedzielę stała zbuntowana przed ołtarzem,zaciskałaz gniewu zębyi nicnie mówiła, nawet Ojczenasz, choć tę modlitwę lubiła najbardziej. Zła była na PanaBoga, ale jeszczebardziej wściekała się na Tomka, że co wieczórchce siękochać, nieważne,późno, zmęczeni, odwracał się do niej ztymfiluternym uśmiechem i leniwielub mniej leniwiezaczynał ją całować. Jakby nagle odzyskała wzrok,zobaczyła nieuleczalnąmonotonię tegowszystkiego,usta, kark, piersi, niżej, potem te śmieszne ruchy,ten etaplubiłprzedłużać, bijąc sobie tylko znanerekordy. Nie angażowała się, patrzyła, jakby oglądała film, nawet nie erotyczny, lecz instruktażowy. Wytrzymywała jednak wszystko, by dotrwać do końcowego momentu, gdy się mogli do siebie przytulić,a zaspokojony Tomek gładził ją po włosach i mówił,że kocha. Czuła w każdym razie, że ona jużprzestała grzeszyć, bo i co toza grzech, skoro nie ma z niego przyjemności. Nastusia zachorowała dwai pół roku temu. - To kara - powiedziała Besia. - Kara boża, Tomek, jak myślisz, co Pan Bóg ma na myśli, powodując,że ty, chirurgonkolog, masz dziecko z guzem? - Beśka, co to za bzdury! Dzieci chorują wróżnychrodzinach. To siępo prostu zdarza. Nie za karę, poprostu. Jakwygrana wlotto. Przypadek. - Nie ma przypadków, sam tak kiedyś mówiłeś. 32 - Wtedy chciałem cię poderwać, dziewczyny lubiątakie gadki - próbował się śmiać, żeby jeszcze przezchwilę było normalnie.

Nastusia bawiłasię w drugimpokoju i mogli udawać, że nic się nie dzieje. Mógł się jednak z tego śmiać, ale Besia wiedziała swoje: to Bóg ich napomina, zabunt przeciwKościołowi i jego prawom, za jej zaciśnięte usta, gdysłuchała księżowskich napomnień, za nieodmawianieOjcze nasz na mszy, za siedzenie na lodach w centrumhandlowym, podczas gdy ksiądz po kolędzie dzwoniłdo ich drzwi. Za małżeństwo nieuświęcone ważnymślubem. Zanieobjęty obrączką seks. A wieczorem,gdy Tomekwtulił się w nią i zacząłsiękochać,przerażony tym, że wkrótce może nadejśćkoniec czteroosobowej rodziny, koniec małej dziewczynki, ona jak zwykleskierowała myśli w inne rejony. Po prostu trzeba to wytrzymać,powtarzałasobie, jemu ulży, a ona będziemiała spokój. Zamiastspokoju jednak napłynęła do niej mocna myśl:TOGRZECH! Znowu grzeszymy! Czuła całą sobą, że z każdym Tomkowym ruchem wjej środku znowu występują przeciw Bogui jego prawom. Wytrzymała jeszczedwa pchnięcia,w strasznympoczuciu winy, i nie czekając, aż onskończy, wypchnęła go. Zasapanemu, zaskoczonemu,zdenerwowanemu powiedziała, co jejksiądz zasugerował kiedyś w parafi, a co teraz do niej wróciło. - Besia! - zagryzł wargi. -Wiem, żesię martwiszo Nastusię, ale nowotworów się nieleczy brakiem seksu. Takie chorobysię zdarzają i w rodzinach połączonych kościelnym węzłem, tłumaczył, a medycyna umie sobie z nimi radzić,gdy zostają w porę wykryte,więc nie ma obawy,nie na próżnojest lekarzem i toświetnymlekarzem. Ale ani tego, aninastępnego wieczorunie próbował już sięz nią kochać, a ionanie inicjowała zbliżeń. Na wszelki wypadek. Jego pewność siebie stopniowo gasła w miarę napływania kolejnych niekorzystnychwyników badańNastusi, aż w końcu Besia i w jego oczach zauważyłazwątpienie. Dopiero wtedy przeraziła sięnaprawdę. Dobrze, że przynajmniej druga córka jest zdrowa,myślała, przytulając kurczowo młodszą,Malwinkę,ale nie znajdowała ukojenia, bojuż wiedziała, jakie towszystko jest kruche. Tomek nie protestował więcej i w końcu ślubowali tę czystość przed ołtarzem, jak chciał ksiądz(i Pan Bóg, miała nadzieję), w którąś sobotę wpustymkościele.

Uroczysta ceremonia była groteskowąparodią ślubu kościelnego, co podkreślały nawet ichstroje - jej beżowa garsonka i jegogarnitur. Besiapowtarzała słowa księdza, trzymając Tomka za rękę,ale nie umiała się skupić, bo przez cały czas myślałao Nastusi, która leżała w szpitalu, biała jak jej poduszka i strasznie maleńka wtym łóżku. Zostawiliz nią teściową, zadziwioną, co też oni chcą robićw sobotę przed południem, kiedy dziecko chore, a drugiez sąsiadką siedzi w domu. Nie mieli jednak zamiaruWtajemniczaćjejw ich tajne układy zPanem Bogiem. Wrócili dodomu lżejsi o ciężar grzechu, co Besiaczuła bardzo mocno. Nie rozdzielili sypialni, bo i jakw tym niewielkim mieszkaniu, ale spali, nie dotykając. się, czasem przytuleni, ale tylko górnymi połowamiciała. Takaseksualnie jak kiedyś po trzecim stosunkutej samej nocy. Bardzo dawno. Od tamtej pory już jej niełapał za pośladki, zapiersi, a jeśli całował, to tylko w policzek. Czasami. Jeśli rozmawiali, to oNastusi lub o Malwince, jeśli robili cośrazem, toszukali wInternecie wieścio nowych terapiach. Na inne akcje nie było nastroju. Skupili się nawalce o starszą córkę, raz w domu, razw szpitalu, i nawychowywaniu, trochę nieuważnym,młodszej. Besia kompletnie przestała czuć potrzebękochania się, jeszcze niedawno obawiała się, żebędzie jej tego brakowało, no bo jak to, do końca życia? Nic, ani razu? Aleteraz umiała się tylko przytulać,a właściwie wtulać, szukając pociechy w ciepłym cieleTomka. Przygarniał ją rękami, uważnie omijając okolicejej piersi, i taktrwali nocami obok siebie, udającjednoprzed drugim, że już śpią. Ofiara zatem niebyła takuciążliwa, jak się obawiała. - Ciąży ci to? - spytałakiedyś. - Co? - spytał Tomek zaskoczony. - No. Że się nie kochamy. - Wogóle o tym nie myślę - powiedziałzaskoczony.

-Ja też nie - wyznała - i dlatego się martwię. - Beśka, zwariowałaś? Jak trudno było przekazaćte przeczucia. Chodziłojej o to, że ofiara jest za mało dotkliwa, by coś zmienićw Boskim myśleniu oich rodzinie. Ale zanim zdążyłazwątpić w sens tego, co zrobili, Nastusi się poprawiło. To Besięuskrzydliło - udałosię im uratować córkę,choć Tomek uparcie twierdził, żeto skutek operacjii zastosowanej przezniego terapii. Ale Besia wiedziałaswoje: PanBógprzestał się na nichgniewać. W euforiiprzytuliła się do Tomka z całejsiły, jak dawniej. Jego ciało od razu zareagowało. Odsunęła sięwięc,pocałowała go wpoliczek, a potempokręciła głową. Nie. Brakseksu do końca życia jest małą cenąza życiei zdrowie ich córki. Nastusia wróciła do domu, a choroba przypominałao sobie tylkobadaniami co trzymiesiące. Besia nie mogłasięna małą napatrzeć. Uratowałają. Bóg jednak istnieje,przypatruje się temu, co robią, umie napomnieć,tak po ojcowsku. O seksie, a raczej o jego braku, jużwięcej zTomkiemnie rozmawiali. No może razczydwa razy coś bąknęła na ten temat, ale nie ciągnął tematu, włączał telewizor albo szedł zrobić herbatę czynalać wina. Nie wiedziała, jak mu się przeżywatencelibat, celibat, który ślubowali do końca życia, jej, jegoalbo jego byłej żony. Który musieli utrzymywać,boprzesądnie myślała, że jak nie, to Nastusi wróci choroba, już Pan Bóg nadtym czuwa. Nareszcie dostałarozgrzeszenie podczas spowiedzi,choćjej zdaniemksiądz się za długo upewniał, czy na pewno nie łamiąślubowania. Podczas mszy mogła przystąpić do komunii, po raz pierwszy od wielu lat, i poczuła coś w rodzaju pełni. Gdzieś na dnie jednak smakującejgoryczą. Widziała, że onsię spełnia w pracy i nigdy, ale to, nigdy niemiewa już erekcji, gdy się rano do siebietulą. Wypracowalisobie zestaw gestów dookazywania uczuć,dotykali swoichrąk,twarzy, głów,pleców,. 36

samychaseksualnych miejsc. Przestał dotykać jejkarku, bo najwyraźniej pamiętał, że to ją rozbrajai podnieca. Ona też mu już nie siadałana kolana,choć ostatnio tak przytyła, że już by tego nie zaryzykowała również ze względów praktycznych. Kiedybyło zimno, wkładała w łóżku chłodne stopy międzyjego łydki. Z kochanka stał się termoforem. Czy - rozważała czysto teoretycznie - jeśli jegokościelna żona umrze, aonisię pobiorą przed ołtarzem,będziejeszcze, po tej dwuletniej przerwie, umiałakochać się ze swoim mężem? Teraz, gdy takdobitniewbiła sobie w głowę,że seks to grzech iśmierć? Teraz,gdy ustawili sobie zupełnieinaczej życie, gdy do sypialni szli najpóźniej jak to możliwe, gdy w łóżkukażdy czytał własną książkę, odgradzając się kołdrą,gdyTomek wziął sobie dodatkową fuchę w prywatnejprzychodni w Radomiu, tak że nie widywała go przeddwudziestą, a i potem czytał podręczniki, analizowałprzypadki. Obcy, kochany człowiek. Rzadko już nawet patrzyła na niego, ukradkiem najwyżej, dlategodopiero po dłuższym czasie zauważyła, że jej mąż łysiejena czubku głowy. Brakowało jej dotknięcia jegonagich,chropowatych od pieprzyków pleców, alerzadko gowidywałabez ubrania, bez piżamy. W ogóle go rzadko widywała. -Wracajwcześniej do domu - prosiła. - Brak namciebie. Nam, nie mnie. - Chciałbym, ale przecież wiesz. Nie chcę, żebywam czegośbrakowało. Wam, nietobie. Więc tylko zaciskała wargi i wiedli swoje oddzielneżycia. Koło jej ust pojawiły siędwie bardzo wyraźnekreski. Stempelek wieku, choćprzecieżjeszczeniedawno nie wyglądała naswoje lata. Teraz już nie wyglądała na żadne lata, bezwiekowajak wszystkie gospodynie domowe, nawet już nie pamiętała, ile ich ma, wydawałobysię, że jeszcze takniedawno mówiła dwadzieścia pięć, z dumą iwiarą,żenigdy nie będzie miaławięcej, ale przecieżminęło, wskoczyła do następnej szufladki, samanie wiedziałakiedy. Z długiejlisty funkcji,które uważała, że kobietapowinna pełnićw domu, na której to liście ńgurowałai matka, i wychowawczyni, i kucharka,i organizatorka, i kaowiec,Besia zatem dwa latatemu wykreśliłakochankę.

Niosło to za sobą wiele konsekwencji, naprzykład nie musiała już w ukryciu dokonywać depilacji i makijażu,natomiast mogła (a nawet powinnabyła) ukazywać się mężowi z tłustymi włosami, w porozciąganej piżamie, bezkształtnym polarze. To byłoobjawem miłości,bo go nie kusiła, lecz działała narzecz białości ich małżeństwa. Teściowa szybkozauważyła, że Besia przestałao siebie dbać, wypominała jej rozciągnięte podkoszulki i luźne dżinsy, bezpłciowefryzury i figurę coraz bardziej przypominającą walec, wieszczyła i straszyła, rzucała aluzjami, żeTomek w końcu wybierzesobie inną. Wykrakała. Dziwnym trafem teściowej kompletnie nie interesowałykreacje Tomka, które od czasu choroby Nastusi. 38 również oscylowały w stronę bezpiecznej bezpłciowości. Nie, to mężczyźnie groziłypokusy. Kobietamiałaje natomiast kreować, więcdlatego teściowa starałasię Besię wystylizować. Z braku innychwzorców, naobraz i podobieństwoswoje. Na przykład za pomocąfutra. Teraz, w upały,trudno było nawet myśleć o tychcholernych karakułach i norkach. Ale to zdarzyłosię zimą, po którymś z obiadów u teściowej. Po deserze matka jej męża zaprosiła ją konfidencjonalnym szeptem do obitego boazerią przedpokoju i otworzyłaprzed Besią przepastne szafy, w których tłoczyły siękreacje z ostatnich czterdziestu lat, zgodnie z zasadą: nigdy nic nie wyrzucać. Pogrzebała chwilę, po czymwyjęła czarno-brązowe długie futro. Nałożyła je, postawiła kołnierz i zaczęła przeginać się wdzięcznieprzedlustrem wprzedpokoju. - Ładnie mi? -Tak - powiedziała Besia, bo i co miała powiedzieć. - Tojaci to futro dam - ipauza. Czekała na oklaski? - Mamo,aleprzecież tobie tak w nim do twarzy -zaprotestowała Besia, wcale nie grzecznościowo. -Wiem, ale ja mam jeszcze dwa:drugie norkii lisy. A tobie przyda się coś seksownego. To karakułkiśliczne, atu kołnierz znorek, dotknij sama, jakie mięciutkie. Besia wstrzymała oddech iposłusznie dotknęła. Znaczy udała, żedotyka.

Nie znosiła futer, mdliło jąod tego śliskiego dotyku. - Przymierz - nalegała teściowa. 39 - Dzięki, no i w ogóle, tylko że ja mam kurtkę,którą lubię. -To też polubisz, gwarantuję. Nonie krępuj się, todla mnie żadenkłopot. Jak ci się będziedobrzenosić,to potem i lisy dostaniesz. Srebrne. - Ale mamo,tam gdzie chodzę, to moja kurtka wystarcza. - Kochana, będę szczera. Chodzi właśnieo to, byśz tej kurtkizrezygnowała. Byś się ubrała w futro, butyna obcasach, byś stała się dla mężczyzny pokusą. - Dla mężczyzny? -Dla Tomka. - Tylko że ja nieprzepadam za futrami. -Co ty opowiadasz! Sama powiedziałaś, że ładne. - No. Jednym pasuje, a innym nie. - Przymierz natychmiast. Nieszczęsnekarakuły wylądowały na ramionachBesi. Niedobrze jej się zrobiło od zapachu naftaliny. Bała się spojrzeć w lustro. - Otwórzoczy - zachęcała teściowa. Było tak, jak Besia przypuszczała. W tym futrzejuż ostatecznie zmieniłasię w starszą panią. - Do tego jeszcze kapelusz iwreszcie będziesz elegancka - teściowa postanowiła ją wystylizować dokońca. - Jest twoje. Tomek lubi futra. Tyle lat po ślubie, ale ciągle trzeba się starać, walczyć, zabiegać, żebyzwiązektrwał. Wiem, comówię. Besia szukała ratunku u Tomka, ale on nie słuchał.

Albo udawał, że nie słyszy. - Zima już się kończy, może w przyszłym roku wezmę. - grała na zwłokę przy teściowej. 40 - A co tam, jak za ciepło, można nosić rozpięte, takniedbale zarzucone. Jataknosiłam, i panowie wteatrze wszyscy się zamną oglądali. - Mamo, ja niechcę. Nigdy go nie założę. Widać w jej głosie było tyle uporu, że teściowa przestała nalegać. Obraziłasię. Pożegnała się bardzo chłodno. Potem jeszcze do Tomka dzwoniła, żeBesia uparta jak osioł, żeradnie słucha, że nie chce zadbać o siebie i co on nato. -Mogłaśwziąć tego karakuła,co ci zależało? -powiedział, kiedy odłożył słuchawkę. Mogłaby oczywiście wziąć, dla świętego spokoju. Sama nie wiedziała, dlaczego się tak uparła. Alenadalnie uważała, że bycie dobrąsynową polega na grzecznym noszeniu fragmentów martwych owczych embrionów na ramionach. Bycie dobrą żoną tak,byćmoże. W każdym raziedobra żona, przy wszystkichswoich zaletach, powinna być również seksowna. Ale nie Besia, już nie. Dzięki temu, że Besia nie była seksowna, Nastusiawyzdrowiała. Wyniki badań były świetne i wyglądało na to, że będzie mogła zapomnieć o chorobie, jakwiele innychdzieci z tegooddziału. Innym rodzinomudało się chyba uratować dzieci bez tak dramatycznych ofiar, chociażco Besia mogła wiedzieć o cudzychofiarach. Zastanawiała się, comógłby zrobić rozczarowanyPan Bóg,gdyby zobaczył, że Tomek złamałteraz ichślubowanie ijednak przespał się z jakąś babą? Nie 41 z Besią, z inną?