kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Gardner Erle Stanley - Sprawa fałszywego biskupa - (09. Perry Mason)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
G

Gardner Erle Stanley - Sprawa fałszywego biskupa - (09. Perry Mason) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu G GARDNER ERLE STANLEY Cykl: Perry Mason
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 173 stron)

Erle Stanley Gardner Sprawa fałszywego biskupa

ROZDZIAŁ PIERWSZY Perry Mason wpatrywał się przez chwilę w postać, która z wahaniem stanęła w drzwiach jego biura. - Proszę wejść, księże biskupie - powiedział. Krępy mężczyzna w luźnym, czarnym ubraniu skinął lekko głową i podszedł do krzesła wskazanego przez Masona. Opalenizna jego twarzy, podkreślona przez białą koloratkę, kontrastowała z zimną szarością błyszczących oczu. Krótkie, mocne nogi w znoszonych czarnych butach kroczyły żwawo. Obserwując go, Mason miał wrażenie, że te nogi z równą gotowością kroczyłyby w stronę krzesła elektrycznego. Biskup usiadł i spojrzał na adwokata. - Papierosa? - zaproponował Mason, podsuwając pudełko swojemu gościowi. Biskup sięgnął po papierosa, ale powstrzymał się i powiedział: - Paliłem przez godzinę, zaciągnąłbym się jeszcze dwa razy i byłby k-k-koniec ze mną. Zdenerwowany tym, ze zaciął się na słowie "koniec", niespodziewanie zamilkł, jakby próbował wziąć się w garść. Po chwili jego głos zabrzmiał jak silny akord fortepianowy, którym pianista próbuje zatuszować potknięcie. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałbym zapalić fajkę. - Oczywiście, proszę - odpowiedział Mason. Zauważył, że pękata fajka, którą duchowny wyciągnął z kieszeni, była bardzo podobna do jej właściciela. - Sekretarka przedstawiła mi księdza jako biskupa Williama Mallory'ego z Sydney w Australii i powiedziała mi, że ksiądz chce się ze mną widzieć w sprawie zabójstwa - rzekł adwokat.

Biskup Mallory skinął głową, wyjął z kieszeni skórzany woreczek, napełnił aromatycznym tytoniem swoją inkrustowaną fajkę z polerowanego wrzośca, zacisnął mocno zęby na wygiętym cybuchu i zapalił zapałkę. Widząc jak trzyma ją w obu dłoniach, Mason nie był w stanie stwierdzić, czy powodem jest chęć powstrzymania drżenia palców, czy też osłonięcia ognia przed wiatrem. Kiedy migotliwy płomień oświetlił wysokie czoło, płaską twarz i mocne szczęki biskupa, adwokat zaczął mu się bacznie przyglądać. - Słucham - zachęcił. Biskup wypuścił kilka obłoków dymu. Nie był to człowiek, który, skrępowany wierciłby się w krześle, ale i tak jego zachowanie wskazywało na wewnętrzny niepokój. - Obawiam się - odezwał się - że moja wiedza prawnicza jest trochę dziurawa. Chciałbym wiedzieć, po jakim czasie następuje przedawnienie sprawy o z-z- zabójstwo. Kiesy zająknął sie po raz drugi, mocno zacisnął zęby na cybuchu fajki, a gwałtowność, z jaką wydmuchał dym, świadczyła zarówno o nerwowości, jak i o zirytowaniu wadą wymowy. Mason odpowiedział wolno: - W tym stanie mamy ustawę o przedawnieniu przestępstwa. Wszystkie przewinienia, z wyjątkiem morderstw, sprzeniewierzenia funduszy publicznych i fałszowania dokumentów, muszą być wniesione do sądu w ciągu trzech lat od chwili ich popełnienia. - Przypuśćmy, że nie można odnaleźć osoby, która popełniła przestępstwo? - zapytał biskup Mallory, a jego szare oczy patrzyły wyczekująco zza mgiełki niebieskiego tytoniowego dymu. - Jeśli obwiniony przebywa poza stanem - powiedział Mason - czas jego nieobecności nie jest wliczany. Biskup gwałtownie odwrócił wzrok, ale nie dość szybko, aby udało mu się ukryć rozczarowanie. Mason mówił dalej spokojnie i monotonnie jak lekarz szukający sposobu wyciszenia emocji pacjenta przed operacją. - Rozumie pan, jak trudno jest obwinionemu zdobyć po kilku latach materiał dowodowy przemawiający na jego korzyść. Takie same trudności ma sąd z przedstawieniem świadków w zadawnionej sprawie. Z tego powodu wobec

wielu przestępstw, z wyjątkiem tych o najwyższej wadze, nasz wymiar sprawiedliwości stosuje prawo przedawnienia. To jest przedawnienie ustawowe, ale istnieje również przedawnienie faktyczne. Dlatego nawet prokurator okręgowy, jeśli nawet teoretycznie może kontynuować dochodzenie, często waha się z jego podjęciem, jeśli upłynęło kilka lat. Nastąpił moment ciszy. Wydawało się, że biskup szuka właściwych słów, w które mógłby ubrać swoją myśl. Adwokat postanowił przystąpić do rzeczy i powiedział żartobliwie: - Klient szukający porady u prawnika jest w pewnym sensie podobny do pacjenta konsultującego się z lekarzem. Przypuszczam, że teraz Wasza Eminencja powie mi, o co chodzi - zamiast owijać w bawełnę za pomocą abstrakcyjnych pytań. - Czy pana zdaniem - spytał skwapliwie biskup - jeśli popełniono przestępstwo dwadzieścia dwa lata temu, prokurator okręgowy nie w-w-wznowi dochodzenia, nawet jeśli obwiniony przebywał poza granicami stanu? Tym razem z takim napięciem oczekiwał odpowiedzi, że nie okazał najmniejszego zakłopotania z powodu swojego potknięcia. - To, co ksiądz rozumie przez zabójstwo - odparł Mason - może być uważane przez prokuratora za morderstwo. - Nie, to jest zabójstwo. Został wydany nakaz aresztowania, ale tej osobie udało się uniknąć kary. - Jakie były okoliczności sprawy? - zapytał Mason. - Osoba ta prowadziła samochód i wpadła na inny pojazd. Złożono doniesienie, że ona... ta o-o-osoba... była pijana. - Dwadzieścia dwa lata temu? - wykrzyknął Mason. Biskup skinął głową. - Przed dwudziestu dwu laty nie notowano wielu spraw tego typu - zauważył prawnik, przyglądajac się uważnie swojemu gościowi. - Tak, wiem - zgodził się biskup - ale to wydarzyło się w jednym z tych okręgów, gdzie diabeł mówi dobranoc. Prokurator był... nadgorliwy. - Co ksiądz przez to rozumie? - spytał mason. - To znaczy, że próbował wykorzystać wszystkie chwyty prawne. Adwokat skinął głową i powiedział: - Czy przypadkiem to nie ksiądz był obwinionym w tej sprawie? Zdumienie na twarzy biskupa było niewątpliwie szczere. - W tym czasie przebywałem w Australii - powiedział.

- Dwadzieścia dwa lata - rzekł Mason, obserwując biskupa spod przymkniętych powiek - to kawał czasu, nawet jak na gorliwego prokuratora generalnego. Powiem więcej, prokuratorzy przychodzą i odchodzą. Prawdopodobnie już było kilka zmian w obsadzie stanowisk politycznych tego okręgu w ciągu ostatnich lat. Biskup przytaknął machinalnie, jakby uważał, że zmiany polityczne niewiele mają wspólnego z przedmiotem rozmowy. - Dlatego - kontynuował adwokat - ponieważ ksiądz biskup jest nadal zaangażowany w tę sprawę, sadzę, że kryje się za tym znacznie więcej niż nadgorliwy prokurator. Biskup z zaskoczeniem spojrzał na swego rozmówcę, przez moment przyglądał się prawnikowi, po czym rzekł: - Jest pan b-b-bardzo zdolnym adwokatem, panie Mason. Po chwili milczenia Mason powiedział: - Spodziewam się, że teraz Wasza Eminencja całą resztę tej historii. Biskup pyknął z fajki, po czym nagle zapytał: - Czy bierze pan sprawy bez gwarancji honorarium? - Tak, czasami. - Czy byłby pan skłonny walczyć w obronie biedaka przeciwko milionerowi? Głos Masona zabrzmiał groźnie: - W obronie mojego klienta walczyłbym nawet z samym diabłem. Biskup palił zamyślony, najwyraźniej próbując znaleźć właściwy sposób podejścia do sprawy. Po chwili, ściskając dłonią ciepłą główkę fajki, zapytał: - Czy zna pan Renwolda C. Brownleya? - Słyszałem o nim - odrzekł Mason. - Czy kiedykolwiek pracował pan dla niego... to znaczy, czy jest pan jego adwokatem? - Nie. - W takim razie skontaktuje się z panem ktoś, kto walczy w sprawie przeciwko Renwoldowi C. Brownleyowi - powiedział biskup. - Chodzi tu o wielkie pieniądze. Nie wiem dokładnie, jak wielkie, być może milion, albo więcej. Poprowadzi pan sprawę od początku. Jeśli pan wygra, czeka na pana pokaźne honorarium; dwa lub trzy tysiące dolarów. Jednak ostrzegam, że Brownley to

trudny p-p-przeciwnik, a sprawa wyjątkowo podła. Będzie pan bronił praw kobiety, która została okrutnie skrzywdzona. Jedynym sposobem jej wygrania jest moje zeznania jako świadka. Mason spojrzał badawczo na biskupa. - Więc co? - zapytał. Biskup potrząsnął głową. - Proszę mnie źle nie zrozumieć - powiedział. - Ja się niczego nie domagam. Nie chcę niczego dla siebie. Pragnę tylko, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Jeśli mam być głównym świadkiem, wartość moich zeznań spadnie, kiedy okaże się, że podjąłem wstępne, potajemne działania, prawda? - Może tak być - przyznał Mason. Biskup włożył w usta wygięty cybuch fajki, nabił ją tytoniem i kiwając głową w zamyśleniu powiedział: - Tak też myślałem. Mason milczał wyczekująco. - Nie chcę - odezwał się biskup - żeby ktokolwiek dowiedział się, że tu byłem. Oczywiście, nie mam zamiaru kłamać. Jeżeli zostanę powołany na świadka, wówczas mogą paść pewne pytania odnośnie do mojego udziału w tej sprawie. Odpowiem na nie zgodnie z prawdą, ale w naszym wspólnym interesie leży, aby pytania te nie padły. Skontaktuję się z panem telefonicznie w ciągu godziny i podam miejsce spotkania, gdzie przedstawię panu osoby żywo zainteresowane sprawą. Ich relacje mogą wydać się niewiarygodne, ale są prawdziwe. Rzecz dotyczy bardzo bogatego, bezwzględnego i nieuczciwego człowieka. Po tym spotkaniu - kontynuował biskup - muszę zniknąć i nie kontaktować się z panem, dopóki mnie pan nie odnajdzie i nie powoła na świadka. Będzie pan musiał wykazać wiele sprytu, aby tego dokonać, ale liczę na pana. Biskup skinął głową, zadowolony z rozwoju sytuacji. Zerwał się z krzesła i tupocząc krótkimi, grubymi nogami, podszedł do drzwi na korytarz i otworzył je, po czym odwrócił się, ukłonił się adwokatowi i zatrzasnął je za sobą. Della Street, sekretarka Masona, wyłoniła się ze swojego pokoju, gdzie robiła notatki. - Co o tym myślisz, szefie? - zapytała.

Adwokat, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, z rękoma wciśniętymi w kieszenie spodni, w skupieniu wpatrywał się w dywan. - Do diabła, nie wiem - powiedział wolno. - Jak go oceniasz? - spytała. - Jeśli jest biskupem - odpowiedział Mason - to wydaje się być całkiem ludzki; żadnej sztywności w ubiorze, pękata fajka i ogólne wrażenie obieżyświata o szerokich poglądach. Zauważyłaś, jak powiedział, że nie będzie kłamał, jeśli druga strona zada pewne pytania, ale ode mnie zależy, aby te pytania nie padły? - Dlaczego powiedziałeś "jeśli jest biskupem"? - zapytała Della Street. - Biskupi się nie jąkają - odparł powoli Mason. - Co masz na myśli? - Biskupi - powiedział - muszą ciągle podnosić swoje umiejętności. Są ludźmi o wybitnych zdolnościach i często przemawiają publicznie. Jeśli ktoś się jąka, na pewno nie będzie mu łatwo zostać ministrem, a tym bardziej adwokatem. Ale prędzej spotkasz jąkającego się ministra niż biskupa. - Rozumiem - powiedziała - więc myślisz... Ucichła i patrzyła na niego przerażona. Wolno pokiwał głową. - Ten człowiek może być piekielnie sprytnym oszustem. Ale jeśli jest prawdziwym biskupem, musiał doświadczyć czegoś, co wywołało u niego szok. O ile dobrze pamiętam z medycyny sądowej, jedną z przyczyn jąkania u dorosłych jest nagły wstrząs emocjonalny. - Szefie - powiedziała Della Street z troską - jeśli uważasz, że słowo tego człowieka jest coś warte i zamierzasz stanąć przeciwko multimilionerowi takiemu jak Renwold C. Brownley, powinieneś najpierw sprawdzić, czy to autentyczny biskup, czy oszust. To może mieć wielkie znaczenie. Mason skinął głową. - Dokładnie to miałem na myśli. Zadzwoń do agencji detektywistycznej Drake'a i powiedz Paulowi, żeby rzucił wszystko i natychmiast przyjechał do mojego biura.

ROZDZIAŁ DRUGI Paul Drake, szef agencji detektywistycznej, usiadł w poprzek wyściełanego, skórzanego fotela; plecami oparł się o jedna poręcz, a nogi przewiesił przez drugą. Patrzył na Perry'ego Masona wypukłymi, nieco szklistymi oczami, beznamiętnie oceniającymi rozmówcę. Wyglądał zabawnie. kiedy rozluźniał mięśnie twarzy, a jego usta otwierały się jak u karpia. Zupełnie nie przypominał detektywa, którego stać na osiągnięcie spektakularnych wyników. Perry Mason przemierzał swój gabinet w tę i z powrotem, z kciukami zatkniętymi za wycięcia kamizelki. - Właśnie wyszedł ode mnie biskup kościoła anglikańskiego, który twierdzi, że nazywa się William Mallory i pochodzi z Sydney w Australii - rzucił przez ramię. - Jest małomównym facetem o ogorzałej twarzy, jakby przebywał na świeżym powietrzu... Rozumiesz o co chodzi; skóra opalona i wysuszona wiatrem... Nie wiem, kiedy przyjechał do Kalifornii.

Przyszedł w sprawie śmiertelnego wypadku spowodowanego przez pijanego kierowcę dwadzieścia dwa lata temu w jakimś okręgu na uboczu. - Jak on wygląda? - spytał detektyw. - Wiek około pięćdziesięciu trzech, pięćdziesięciu pięciu lat, pięć stóp, sześć, siedem cali wzrostu, waga około siedemdziesięciu dwóch kilo. Nosi szty duchowne i koloratkę, pali fajkę, rzadko papierosy, oczy szare, włosy ciemne i gęste szpakowate skronie, wygląda na takiego, który wie, co mówi. Czasami się jąka. - Jąka się? - spytał niedowierzająco Drake. - Właśnie. - Chcesz powiedzieć, że jest biskupem i się jąka? - Tak. - Biskup nie jąka się, Perry. - O to właśnie chodzi - odparł Mason. - Musiał nabawić się tego niedawno, prawdopodobnie po silnym wstrząsie emocjonalnym. Chcę się dowiedzieć, co to było. - A co on na to? - zapytał Drake. - Chodzi mi o to, jak reaguje na swoje jąkanie? - Zachowywał się jak gracz w golfa, kiedy źle uderzy piłkę, albo zgubi kij. - To mi się nie podoba, Perry. Według mnie, on coś kreci. Skąd wiesz, że to biskup? Masz tylko jego słowo? - Zgadza się - przytaknął Mason. - Lepiej pozwól mi to sprawdzić i dostarczyć ci dowody. - Właśnie o to chcę cię prosić, Paul. Biskup skontaktuje się ze mną w ciągu godziny. Wtedy będę musiał zdecydować, czy wziąć sprawę, gdzie wchodzi w grę gruba forsa. Jeżeli biskup jest uczciwy, będę skłonny powiedzieć tak. Jeżeli jest oszustem, będę zmuszony odmówić. - Co to za sprawa? - zapytał Drake. - To jest ściśle poufne. Wmieszany jest w nią Renwold C. Brownley i, jeżeli coś w końcu z tego wyjdzie, może przynieść honorarium idące w setki tysięcy. Detektyw zagwizdał cicho. - Chodzi, między innymi, o oskarżenie w sprawie o spowodowanie śmiertelnego wypadku popełnionego przez pijanego kierowcę przed wielu laty. - Jak dawno? - spytał Drake. - Dwadzieścia dwa lata temu, Paul. Detektyw uniósł brwi.

- Nie notowano wielu spraw tego typu dwadzieścia dwa lata temu. Co więcej, stało się to na głębokiej prowincji. Chcę mieć informacje na ten temat, i to natychmiast. Pogoń swoich ludzi do roboty. Niech poszukają w Orange, San Bernardino, Riverside i Venture. Myślę, że wypadek spowodowała kobieta. Sprawdź akta i zobacz, czy nie ma tam starej, niedokończonej sprawy o zabójstwo mniej więcej z roku 1914, gdzie obwinioną była kobieta. Skontaktuj się ze swoimi informatorami w Sydney i dowiedz się wszystkiego o biskupie Williamie Mallorym. Z kartoteki parowca wyciągnij datę przybycia biskupa do Kalifornii. Chcę wiedzieć, co robił od chwili zejścia na ląd. Sprawdź czy nie figuruje w księdze gości któregoś z głównych hoteli. Zatrudnij tylu ludzi, ilu trzeba, ale dowiedz się czegoś i to szybko. Masz się sprężyć! Drake spojrzał ponuro i powiedział: - Nie gadaj mi o sprężaniu się! Chcesz, żebym robotę z tygodnia odwalił w sześćdziesiąt minut. Mason nie odpowiedział. Mówił dalej, jakby nie słyszał tego komentarza. - Szczególnie zależy mi na jego powiązaniach. Odszukaj go jak najszybciej i miej no oku każdego, kto wejdzie z nim w kontakt. Detektyw osunął się niżej w fotelu, tak że tylko krzyżem opierał się o wypolerowaną skórę. Potem przekręcił się, opuścił stopy na podłogę, stanął i wyprostował plecy, zazwyczaj pochylone do przodu. - W porządku, Perry, już mnie nie ma. Wychodząc odwrócił się jeszcze i powiedział do Masona: - Mam nadzieję, że zdemaskujesz tego faceta, jeżeli udowodnię, że to oszust? - To nie w moim stylu - odparł Mason, szczerząc zęby w uśmiechu. - Będę go wodził na pasku i zobaczę, co się kryje za tą inscenizacją. - Stawiam grubszą forsę, że to oszust - powiedział Drake. - Miał uczciwą twarz - bronił go Mason. - Jak większość naciągaczy. Dlatego są dobrzy w tym, co robią - upierał się detektyw. - Paul - odpowiedział sucho adwokat - może się czasem zdarzyć, że prawdziwy biskup ma uczciwą twarz. Idź do diabła i bierz się do roboty.

Drake nie ruszył się z miejsca. - Ale założyć się nie chcesz, co, Perry? Mason błyskawicznie sięgnął po kodeks, jakby chciał nim rzucić w Paula. Detektyw natychmiast zatrzasnął za sobą drzwi. Zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się głos Delli: - Szefie, mam tu taksówkarza. Będzie lepiej, jak go przyprowadzę i sam z nim porozmawiasz. - Taksówkarza? -Tak. - Czego on, do diabła, chce? - Pieniędzy - odparła. - I uważasz, że powinienem się z nim spotkać? - Tak. - Czy możesz mi powiedzieć przez telefon, o co chodzi? - Nie sądzę. - To znaczy, że słyszy, co mówisz. - Tak. - Dobra, dawaj go tu. Ledwie zdążył odłożyć słuchawkę, kiedy drzwi się otworzyły i Della Street wprowadziła zakłopotanego, ale upartego kierowcę taksówki. - Ten człowiek przywiózł biskupa Mallory'ego do naszego biura, szefie - powiedziała. Taksówkarz kiwnął głową i wyjaśnił: - Kazał mi czekać przed budynkiem. Stałem w strefie przeciążonej i gliniarz wykopał mnie stamtąd. Znalazłem inne miejsce, zaparkowałem i czekałem, ale mojego pasażera ani śladu. Licznik wybił, co było zapłacone, więc poszedłem do windziarza. Tak się złożyło, że go zapamiętał. Mówił, że gość pytał o pana biuro, no to jestem. To jest krępy facet w kołnierzyku, około pięćdziesięciu, albo pięćdziesięciu pięciu lat. Mason spytał obojętnym głosem: - Nie wychodził z budynku? - Nie widziałem, żeby wychodził, a przecież patrzyłem i windziarz też mówi, że nie wychodził, boby go zapamiętał. Mam trzy osiemdziesiąt pięć na liczniku i chcę wiedzieć, kto zapłaci.

- Skąd go pan zabrał? - zapytał Mason. Taksówkarz zawahał się. Adwokat wyciągnął zwitek banknotów z kieszeni, odłożył piątaka i uśmiechnął się szeroko. - Chciałem po prostu zabezpieczyć się, najpierw informacja, potem zapłata za kurs. - Zabrałem go z hotelu Regal. - I przywiózł go pan prosto tutaj? - Zgadza się. - Spieszył się? - Jeszcze jak. Mason podsunął mu banknot i powiedział: - Myślę, że nie ma potrzeby dłużej czekać. - Nie wtedy, kiedy gliniarz ma mnie na oku, ma pan rację - odparł taksówkarz wydając Masonowi resztę. - I chcę tylko powiedzieć, że to jest cholernie w porządku z pana strony, szefie. Słyszałem o panu od chłopaków. Gra pan w otwarte karty i umie dotrzymać słowa danego człowiekowi pracy. Jeżeli kiedyś będę mógł coś dla pana zrobić, niech pan tylko powie. Nazywam się Winters, Jack Winters. - W porządku, Jack. Może któregoś dnia wezwę cię na świadka. A póki co, należy ci się napiwek, więc zatrzymaj resztę i kup sobie cygaro. Mężczyzna wyszedł uśmiechając się szeroko. Mason chwycił słuchawkę i wykręcił numer do Paula Drake'a. - Paul, niech twoi ludzie zaczną robotę od hotelu Regal. On może być tam pod nazwiskiem William Mallory. Oddzwoń, jak tylko go namierzysz, i każ śledzić każdego, kto się z nim zetknie. Della Street, zwróciła się do Masona: - Jackson chciałby się z tobą widzieć w sprawie transportu miejskiego. Czy mógłbyś poświęcić mu minutkę? Adwokat pokiwał głową. - Dobrze, przyślij go do mnie. Chwilę później siedział zamknięty w gabinecie ze swoim kancelistą, szkicując strategię, jaką jego rozmówca powinien przyjąć podczas apelacji od wysokiego

wyroku w sprawie o uszkodzenie ciała. Od czasu do czasu Della Street wchodziła i wychodziła krzątając się po gabinecie, kończąc rutynowe sprawy. Robiła tak zawsze, kiedy jej szef miał zająć się czymś naprawdę ważnym, na co przeznaczał cały swój czas. Mason właśnie wykazywał swojemu aplikantowi błąd popełniony przez wnoszącego apelację, kiedy weszła Della. - Paul Drake na linii, szefie. Mówi, że to ważne. Mason skinął głową, podniósł słuchawkę i usłyszał podniecony głos Drake'a. - Perry, jestem w hotelu Regal. Lepiej przyjedź tu szybko, jeśli jeszcze interesujesz się tym swoim biskupem. - Zaraz tam będę. Mason jednocześnie odwiesił słuchawkę i sięgnął po kapelusz. - Nie ma potrzeby, żebyś zostawała w biurze, Dello - powiedział patrząc na zegarek. - W razie czego zadzwonię do ciebie do domu. Jackson, prowadź sprawę po tej linii. Jeśli pozwolisz, zapoznam się z aktami, zanim wylądują w archiwum. Wybiegł na korytarz i przed budynkiem złapał taksówkę. W niecałe piętnaście minut dotarł do hotelu Regal, gdzie Drake czekał już w hallu w towarzystwie łysego faceta o grubej szyi i szyderczych oczach. W jego obwisłych, wydatnych ustach tkwiło rozmokłe, czarne cygaro. - Przedstawiam ci Jima Pauley'a, detektywa hotelowego - powiedział Drake do Perry Masona. - Sie masz, Mason. Uścisnęli sobie ręce i oczy detektywa zaczęły badać powierzchowność adwokata z profesjonalną dociekliwością. - Pauley jest moim starym kumplem - wyjaśnił Drake, przymykając porozumiewawczo oko - i jednym z najskuteczniejszych detektywów w tej grze. Wiele razy próbowałem go wynająć, ale nie miałem dość forsy. Ma głowę na karku i przekazał mi już sporo informacji, które się sprawdziły. Dobrze go zapamiętaj, Perry. Pewnego dnia może ci się przydać w którejś z twoich spraw. Pauley strząsnął popiół z cygara i z przyganą w głosie powiedział: - Och, żaden ze mnie geniusz. Po prostu kieruję się zdrowym rozsądkiem.

Dłoń Drake'a spoczęła na ramieniu detektywa. - Taki on właśnie jest, Perry - skromny. Nigdy byś nie pomyślał, że to właśnie on przyskrzynił Easopsów, najzręczniejszych włamywaczy, jacy kiedykolwiek obrabiali hotele. Oczywiście, policja zgarnęła pochwały, ale to Jim odwalił robotę. Coś odkryliśmy, Perry - to znaczy Jim odkrył. Lepiej mu powiedz, Jim. Detektyw hotelowy wyciągnął rozmiękłe cygaro z ust, po czym odezwał się bardzo poważnie, zniżając głos i zerkając na boki, czy nie są podsłuchiwani. - Wiecie, zatrzymał się tu William Mallory i zachowuje się podejrzanie. Wyjechał gdzieś taksówką i zauważyłem, że ktoś go śledzi. Przeciętny człowiek nie zwróciłby na to uwagi, ale to mój fach. Jestem wyszkolony w tych sprawach i namierzyłem faceta w chwili, kiedy odbijał od krawężnika. Widziałem, jak powiedział coś do kierowcy i wskazał na taksówkę Mallory'ego. Przyszło mi do głowy, że powinienem mieć tego Mallory'ego na oku, bo jego ogon mógł być wszystkim od prywatnego detektywa do gangstera. Panowie, prowadzimy tu miły hotel i nie chcemy klienteli, za którą ciągną się ogony. Postanowiłem porozmawiać z gościem, kiedy wróci, i powiedzieć mu, że potrzebujemy jego pokoju. Kiedy się zjawił, jakaś ruda damulka siedziała w hallu. Poderwała się z miejsca, jak tylko go zobaczyła, i przesłała mu znak. On tylko lekko kiwnął głową i poszedł prosto do windy. Ten gość tak śmiesznie chodzi, ma krótkie nogi, a tłucze nimi o podłogę z prędkością mili na minutę. Tak panowie, stwierdziłem, że ta dama czekała na niego i nie minęło pięć minut, jak poszła na górę do jego pokoju. Nie była to dobra okazja, by sprzeczać się z gościem i powiedzieć, żeby opuścił hotel. Niektórzy w takiej sytuacji zaczynają się wściekać i straszyć prawnikami. Najczęściej blefują, ale i tak jest z tym dużo kłopotu. Postanowiłem, że będzie lepiej, jak wpuszczę ją na górę i potem zarzucę sidła na ptaszka - wiecie, co mam na myśli. Mason przytaknął, a Drake wyszeptał: - Mówiłem, że jest bystry, bardzo bystry. Użył starego chwytu. Pauley kontynuował: - Pięć minut później panienka wstaje i idzie na górę. Pomyślałem, że dam im chwilę sam na sam, a potem zrobię awanturę pod drzwiami. Ale nie minęły nawet trzy minuty, a ona się zjawia z powrotem. Wyskakuje z windy i biegnie przez hall, jakby pędziła do pożaru. Zacząłem coś do niej mówić, ale widzę, że nic nie wyciągnę, a zanosi się na to, że i tak będę miał dość kłopotów z tym Mallorym. Postanowiłem puścić ją wolno, zwłaszcza, że nie była naszym gościem i, jeśli narobiłaby wrzasku, mógłbym wylecieć z roboty. Więc poszedłem na górę do pokoju Mallory'ego, numer sześćset dwa. Tam była

rozróba, niezła rozróba. Kilka krzeseł strzaskanych, lustro rozbite, a ten gość Mallory nieprzytomny leży na środku łóżka. Ktoś walnął go w łeb. Bójka musiała narobić sporo hałasu, ale tak się złożyło, że nie było nikogo w pokoju poniżej, a ludzie z boku i po przeciwnej stronie korytarza wyszli. Więc rzucam się, żeby zbadać mu puls, i czuję, że jego pompka jeszcze pracuje. Puls jest niewyraźny i słaby, ale ciągle jest. Łapię za telefon i mówię panience z centrali, żeby przysłała karetkę. Za pięć minut zjawia się pogotowie i zaczynają go ratować. - Czy odzyskał przytomność? - zainteresował się Mason. - Nie, był kompletnie zamroczony - odparł Pauley. - Oczywiście wolałem nie mieszać w to hotelu. Nikt nic nie wiedział o tej awanturze, więc poprosiłem chłopaków z pogotowia, żeby wynieśli go do windy towarowej i potem na ulicę. A teraz część rozrywkowa: mniej więcej w tym samym czasie zjawiła się następna karetka. Panienka z centrali mówi, że zgłosiła jedno wezwanie, ale okazało się, że były dwa telefony, oba od kobiet o młodym głosie. Teraz spróbuj rozszyfrować ten drugi. Ja nie potrafię. Chyba, że ten rudy kociak wycisnął z gościa wszystkie soki, a potem zszedł do recepcji zamówić dla niego lekarza. Mason pokiwał głową. Pauley wepchnął sobie rozmiękłą końcówkę cygara z powrotem do ust i zapalił zapałkę. Adwokat, unosząc brwi, spojrzał ukradkiem ponad głową detektywa hotelowego na Paula Drake'a. W odpowiedzi na to bezgłośne pytanie Drake rzekł: - Ciekaw jestem, czy chciałbyś zobaczyć, w jaki sposób pracują detektywi, Perry? Jim idzie teraz na górę, żeby zrobić pobieżny przegląd pokoju. Będzie próbował znaleźć jakiś ślad, który naprowadzi go na trop sprawcy. Znając twój styl pracy, pomyślałem sobie, że chętnie byś obejrzał prawdziwych detektywów w akcji. Pauley wypuścił kilka obłoków białego dymu ze swojego wilgotnego cygara i powiedział z dezaprobatą: - Och, żaden ze mnie geniusz. Znam się na swojej robocie, to wszystko. - Jasne - odparł Mason - że chciałbym zobaczyć pana Pauleya w akcji. - Policji może się nie spodobać, że wpuszczam tam kogoś oprócz nich - powiedział Pauley wolno. - Przeważnie chcą, żeby detektywi hotelowi trzymali się z daleka, kiedy jakiś kmiotek, mianowany dlatego, że ma poparcie polityczne, włazi i partaczy robotę. Ale jeśli wy, koledzy, obiecacie, że niczego nie będziecie dotykać, pójdziemy na górę i przejrzymy pokój. Może będę mógł udzielić panu Masonowi kilku wskazówek. Podszedł do windy, dźgnął pulchnym palcem wskazującym przycisk i przechylił się lekko do tyłu, tak że kłąb dymu musnął tylko jego lewe oko. Po chwili kabina

zatrzymała się i Pauley natychmiast wszedł do środka. Mason zwlekał z wejściem na tyle długo, żeby zapytać Drake'a ściszonym głosem: - Czy któryś z twoich ludzi był tu wtedy, Paul? Drake skinął głową i podążył za detektywem. - Szóste - rzucił Pauley. Winda wystrzeliła w górę i po chwili zatrzymała się. - Tędy chłopcy - powiedział i poprowadził ich długim korytarzem. - Mieliśmy szczęście - szepnął do Masona Drake. - Jeden z moich ludzi śledził ją, ale Pauley nie może się o tym dowiedzieć. Detektyw hotelowy doprowadził ich do drzwi na końcu korytarza, otworzył je i jeszcze raz przestrzegł swoich gości: - Tylko na pewno niczego nie dotykajcie. Na podłodze leżało przewrócone krzesło z dwoma połamanymi szczeblami, a obok stojąca lampa. Żarówka rozprysnęła się na niezliczone kawałki matowego szkła, połyskujące teraz na dywanie jak odłamki lodu na nagim bruku. Lustro spadło na podłogę i rozbiło się na wiele ostrych fragmentów; niektóre z nich ciągle tkwiły w ramie, inne zaśmiecały podłogę. Na narzucie, w miejscu gdzie leżało ciało mężczyzny, było wyraźnie widoczne wgłębienie. Z torby od Gladstone'a z napisem "Wyposażenie kabiny parowca Monterey" na podłogę wypadło kilka ubrań. Lekki kufer podróżny stał otwarty. Mała, przenośna maszyna do pisania leżała wywrócona na podłodze. Jej pokrowiec również był zaopatrzony w napis "Wyposażenie kabiny parowca Monterey" . Przez uchylone drzwi szafy widoczne były trzy lub cztery garnitury. Wzrok Masona padł na teczkę. Skóra wokół zamka była przecięta i zwisała groteskowo. - Ruda próbowała go wyrolować - zakomunikował Pauley - a on ja na tym przyłapał, więc go powaliła i postanowiła rozejrzeć się trochę, pewnie szukała pieniędzy. - W takim razie ruda musiała mieć niezłe muskuły - powiedział Mason. Pauley uśmiechnął się ponuro i wskazując ręką pobojowisko zapytał: - A co, nie wygląda na to? Mason w odpowiedzi skinął głową.

- Pierwszą rzeczą, którą muszę załatwić - oznajmił Pauley, wyciągając ołówek z kieszeni - jest inwentaryzacja wszystkiego, co się tu znajduje. Kiedy ten gość się ocknie. będzie twierdził, że sporo rzeczy mu zginęło i co gorsza stało się to podczas jego pobytu w szpitalu. Będzie oskarżał hotel o niedopełnienie obowiązków. Och, trzeba znać się na tych wszystkich sztuczkach, kiedy ma się na głowie cały majątek hotelowy! - Wszyscy powinni to wiedzieć - powiedział Drake. - Wiesz, Perry, ludzie myślą, że detektyw hotelowy nie ma ikry, bo nie zawsze pracuje na pierwszej linii ognia, tak jak inni nasi chłopcy, ale ja cię mogę zapewnić, że dobry detektyw musi mieć wszystko. Mason przytaknął i rzekł: - Wydaje mi się, że lepiej będzie, jak już pójdziemy, Paul. - Myślałem, że macie zamiar się tu pokręcić - powiedział Pauley. - Nie, chciałem tylko rzucić okiem, w jaki sposób zabiera się pan do roboty - odparł Mason. - Będzie pan teraz sporządzał kompletną inwentaryzację, prawda? - Zgadza się. - Chyba nie ma pan na myśli spisania każdej, najdrobniejszej nawet rzeczy, jaka znajduje się w tym pokoju? - Dokładnie to zrobię i zdziwicie się, jak szybko się uwinę. - Chciałbym zobaczyć tę listę, jak już będzie kompletna. Interesuje mnie sposób podejścia do sprawy i kolejność w jakiej spisuje pan te przedmioty. Pauley wyjął notes z kieszeni i rzekł: - W porządku. - Wpadniemy tu za chwilę - powiedział Mason. - A póki co, wielkie dzięki. To była prawdziwa przyjemność obserwować pana przy pracy. Wielu ludzi nie zwróciłoby uwagi na tę dziewczynę w hallu. Pauley kiwnął głową z aprobatą. - Ona była piekielnie sprytna. Tylko wstała i dała znak uniesieniem brwi, to wszystko. Oczywista sprawa, poderwała go gdzieś i umówili się na randkę tu w hotelu. - No cóż - powiedział Mason, trącając Drake'a w żebra - chodźmy. Pauley odprowadził ich wzrokiem do windy, po czym powrócił do inwentaryzacji.

- Nie wiedziałem, czy chciałeś podjąć tę zabawę z Pauleyem, ale myślałem, że warto spróbować. Nadęty z niego bufon, ale naprawdę zna się na swojej robocie. W jego przypadku trochę pochlebstwa może zdziałać cuda. - Chciałem tylko rzucić okiem na pokój - powiedział Mason. - Myślę, że biskup był śledzony w drodze do mojego biura. Musiał to zauważyć i chciał pozbyć się swojego cienia, więc zostawił taksówkarza z walizką i wrócił tutaj. Chłopcy, którzy się nim interesowali, liczyli na to, że ten, który śledzi biskupa, nie dopuści do jego nieoczekiwanego powrotu i spokojnie przeszukiwali bagaż. Tymczasem on ich zaskoczył i stoczyli bójkę. - Gdzie tu pasuje ruda damulka z hallu? - zapytał Drake. - Tego właśnie musimy się dowiedzieć. Mam nadzieję, że twoim ludziom udało się ją wyśledzić. - Myślę, że tak. Charlie Browns był na służbie. Dostał polecenie śledzić każdego, kto zainteresuje się biskupem. Zadzwonię do biura i dowiem się, czy się nie zgłaszał. Drake zadzwonił z kabiny telefonicznej w hallu, rozmawiał przez kilka minut, po czym wyszedł szczerząc zęby w uśmiechu. - Szach! - powiedział. - Minutę temu dzwonił Charlie. Rozbił obóz przed kamienicą na ulicy Adamsa. Ruda jest tam w jednym z mieszkań. - Dobra - powiedział Mason - jedziemy. Drake jechał swoim samochodem i teraz nadrabiał cenny czas, przebijając się przez miasto. Kiedy dotarli na ulicę Adamsa, zatrzymali się przed starym modelem chevroleta, zaparkowanym przy krawężniku. Jakiś mężczyzna wyłonił się zza samochodu i kroczył wolno w ich kierunku. - Czego się dowiedziałeś? - zapytał Drake. Charlie Browns, nerwowy, wysoki osobnik z papierosem przyklejonym do dolnej wargi stanął bokiem do samochodu Drake'a. Mówiąc, poruszał tylko prawą stroną ust zwróconą do rozmówcy, a wzrok utkwiony miał w kamienicy. Kiedy mówił, jego papieros kiwał się w górę i w dół. - Rudowłosa kobieta dała biskupowi porozumiewawczy znak. On kiwnął jej głową i pojechał na górę do pokoju sześćset dwa. Chwilę później kobieta poszła za nim. Nie było możliwości jej śledzić, ale zauważyłem, że wskazówka windy doszła do szóstki i stanęła. Parę minut potem ruda zjechała na dół. Wyglądała

na bardzo zdenerwowaną. Przeszła przez hall, wyszła na ulicę do apteki i stamtąd zadzwoniła. Potem złapała taksówkę i przyjechała tutaj. - Czy próbowała zgubić osobę ją śledzącą? - zainteresował się Mason. - Nie. - Gdzie ona mieszka? - zapytał adwokat. - Zaglądała do dolnej skrzynki na listy, po prawej stronie. Udało mi się dostrzec nazwisko, to jest Janice Seaton, apartament trzysta dwadzieścia osiem. Przez domofon zadzwoniłem do kilku mieszkań, ktoś mi w końcu otworzył. Winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Potem wróciłem i zadzwoniłem do biura po instrukcje. - Dobry chłopak - powiedział Drake. - Myślę, że złapałeś właściwy trop. Pokręć się tu, Charlie, a jeżeli ona wyjdzie, przyklej się do niej. My idziemy na górę. Detektyw kiwnął głową i wrócił do swojego samochodu. Drake zauważył, że Mason przygląda się staremu chevroletowi, więc pospieszył z wyjaśnieniem: - Idealny samochód dla detektywa. Na tyle pospolity, że nie przyciąga uwagi; niezawodny, więc wszędzie dojedzie i jeśli facet chce docisnąć kogoś do krawężnika, jedno wgniecenie na zderzaku więcej nie ma znaczenia. Mason uśmiechnął się szeroko i powiedział: - Chyba nie uprzedzimy tego kociaka o naszej wizycie, prawda Paul? - Pewnie, że nie. Nie damy jej czasu na przygotowanie przedstawienia. Spadniemy na nią jak grom z jasnego nieba. Zadzwońmy do kilku innych lokatorów. Na chybił trafił nacisnęli kilka guzików. Dzwonili tak długo, aż usłyszeli brzęczenie mechanizmu zwalniającego blokadę drzwi. Drake pchnął je i przytrzymał dla adwokata, po czym obaj zaczęli wchodzić po schodach. Odnaleźli apartament trzysta dwadzieścia osiem i przez chwilę nasłuchiwali pod drzwiami. do ich uszu dobiegły odgłosy szybkiej krzątaniny. - Pakuje się - powiedział Drake. Mason skinął głową i zapukał delikatnie opuszkami palców. - Kto tam? - usłyszeli słaby, przestraszony kobiecy głos. - Przesyłka polecona - odparł Mason. - Proszę ją wsunąć pod drzwi. - Opłata wynosi dwa centy - upomniał się Mason.

- Chwileczkę. Usłyszeli oddalające się kroki. Za chwilę kobieta wróciła i bezskutecznie próbowała przecisnąć dwa miedziaki przez szparę pod drzwiami. - Niech pani otworzy - powiedział Mason. - Jestem listonoszem. A zresztą, co mnie to, do diabła, obchodzi... Usłyszeli szczęk zamka i drzwi się uchyliły. Mason natychmiast wcisnął czubek buta w szczelinę. Kobieta wydała krótki okrzyk i usiłowała dopchnąć drzwi, ale adwokat bez trudu je otworzył i powiedział: - Nie denerwuj się, Janice. Chcemy tylko z tobą porozmawiać. Zauważył, że na łóżku leży walizka i sterta ubrań, a na środku pokoju stoi wytaszczony z szafy kufer. - Czyżbyś się gdzieś wybierała? - zapytał. - Kim jesteście i dlaczego wdzieracie się tu w ten sposób? Gdzie jest ta przesyłka? Mason wskazał krzesło i powiedział: - Siadaj, Paul i czuj się jak u siebie w domu. Adwokat usiadł na krawędzi łóżka. Dziewczyna patrzyła na nich przerażonymi, niebieskimi oczami. Miała włosy koloru płynnej miedzi i gładką cerę, typową dla osób rudych. Była wysmukła, zgrabna, wysportowana i bardzo wystraszona. - Ty też możesz usiąść - zwrócił się do niej Mason. - Kim jesteście? Dlaczego się tu wdarliście? - Chcemy się dowiedzieć czegoś o biskupie Mallorym. - Nie wiem, o czym mówicie. Nie znam żadnego biskupa. - Byłaś w hotelu Regal - powiedział Mason. - Nie byłam - wybuchnęła oburzona, bardzo przekonująco. - Poszłaś do jego pokoju. Detektyw hotelowy namierzył cię w hallu i widział, jak dawałaś znak biskupowi. Możemy ci pomóc, siostro, ale najpierw musisz się oczyścić z zarzutów. - Chyba rozumiesz - dodał Drake - że wpadłaś po uszy. Póki tego nie wyjaśnimy, jesteś ostatnią osobą, która widziała biskupa żywego. Wcisnęła pięść w usta i przygryzła tak mocno, że aż skóra wokół kostek zbielała. Jej oczy pociemniały z przerażenia.

- Żywego - wykrzyknęła - to on umarł? - A jak myślisz? - zapytał Drake. Nagle usiadła i rozpłakała się. Wzrok Masona, pełen współczucia dla niej, zwrócił się w stronę Drake'a. Adwokat ostrzegawczo pokręcił głową i powiedział: - Nie tak ostro. - Trzeba kuć żelazo, póki gorące. Zostaw to mnie. Detektyw wstał, położył dłoń na jej czole, odepchnął głowę do tyłu i wyrwał chusteczkę, którą zasłaniała oczy. - Zabiłaś go?- zapytał. - Nie! - krzyknęła. - Mówiłam wam, że go nie znam. Nie wiem, o czym mówicie, poza tym on nie umarł. - Paul, pozwól, że teraz ja porozmawiam - wtrącił Mason. - Słuchaj, Janice, tak się złożyło, że kilka osób widziało biskupa Williama Mallory'ego. Nie będę ci oczywiście mówił, kim oni byli ani w jakim celu go obserwowali, ale był śledzony od chwili wejścia do hotelu. Ty siedziałaś w hallu i dałaś mu znak. On kiwnął głową, żebyś poczekała, a potem weszła na górę. Po czterech lub pięciu minutach poszłaś do jego pokoju. Po chwili wróciłaś na dół i wyglądałaś na bardzo zdenerwowaną. Przez cały czas śledził cię mój człowiek. Nie masz żadnych szans, jeśli będziesz kłamała. Po opuszczeniu pokoju biskupa poszłaś do telefonu i wezwałaś ambulans. To cię całkowicie pogrążyło. Próbuje dać ci szansę wybrnięcia z tego. - Kim jesteście? - zapytała z naciskiem. - Przyjaciółmi biskupa Mallory'ego. - Jaką mogę mieć pewność? - Moje słowo - powiedział adwokat. - Chciałabym czegoś więcej. - No więc dobrze, jestem też twoim przyjacielem. - Skąd mam wiedzieć, że to prawda? - Ponieważ siedzę i rozmawiam tu z tobą, zamiast wezwać policję. - Czy on żyje? - zapytała. - Tak, żyje - odparł Mason. Zniecierpliwiony Drake skrzywił się. - Tym sposobem do niczego nie dojdziesz, Perry. Ona teraz nagada ci kłamstw.

Dziewczyna przeszyła detektywa wzrokiem i powiedziała: - Zamknij się! On dowie się ode mnie znacznie więcej niż ty. - Znam ten typ, Perry - zauważył bezosobowo Drake. - Trzeba je trzymać krótko. Postraszyć i nie popuszczać. Zaczniesz grać fair, to ci się wyślizgnie. Kobieta zignorowała ten komentarz i zwróciła się do Masona. - Będę z tobą grała fair. Odpowiedziałam na ogłoszenie w gazecie. - I w ten sposób poznałaś biskupa? - Tak. - Jakie to było ogłoszenie? Zawahała się przez chwilę i powiedziała: - Potrzebna wykwalifikowana pielęgniarka, odpowiedzialna i godna zaufania. - Czy jesteś wykwalifikowaną pielęgniarką? - Tak. - Ile osób odpowiedziało na ogłoszenie? - Nie wiem. - Kiedy ty na nie odpowiedziałaś? - Wczoraj. - Czy biskup podał swoje nazwisko i adres? - Nie, tylko numer skrzynki pocztowej. - A zatem odpowiedziałaś na ogłoszenie. Co było potem? - Potem biskup zadzwonił do mnie i powiedział, że spodobał mu się mój list i chciałby się ze mną widzieć osobiście. - Kiedy to było? - Wczoraj, późnym wieczorem. - Więc dziś rano poszłaś do hotelu na rozmowę w sprawie pracy? - Nie, byłam w hotelu wczoraj wieczorem i on mnie zatrudnił. - Czy powiedział, w jakim celu? - Powiedział, że chce, abym zaopiekowała się pacjentem. - Czy jesteś zarejestrowaną pielęgniarką? - Przerwał im Paul Drake. - Tak. - Udowodnij to. Otworzyła walizkę, wyjęła z niej szarą kopertę i podała detektywowi, po czym jej wzrok natychmiast powrócił do Masona. Była teraz bardziej pewna siebie, ostrożna i czujna, mówiła spokojniej i rozważniej. - Więc biskup Mallory cię zatrudnił? - zapytał Mason.

Przez chwilę widać było przekorę w jej oczach. Potem pokręciła głową i powiedziała: - Nie. - W jakiej gazecie było ogłoszenie? - Nie pamiętam. To była jedna z tych wczorajszych lub przedwczorajszych popołudniówek. Ktoś mi pokazał to ogłoszenie. - Więc biskup Mallory cię zatrudnił? - Tak. - Czy powiedział, co dolega pacjentowi? - Nie. domyśliłam się, że chodzi o chorobę umysłową w rodzinie lub coś w tym rodzaju. - Dlaczego się pakujesz? - zapytał Drake, oddając jej kopertę. - Biskup powiedział mi, że będę musiała pojechać z nim i z pacjentem w krótką podróż. - Czy powiedział dokąd? - Nie. - I wyznaczył spotkanie w hotelu? - Tak. Prosił, żeby nie odzywać się do niego w hallu. On miał kiwnąć głową, jeśli wszystko będzie w porządku, a wtedy ja po pięciu minutach miałam pójść do jego pokoju. - Po co te tajemnice? - zainteresował się Drake. - Nie mam pojęcia. Nie powiedział mi, a ja nie pytałam. Był biskupem, więc miałam do niego zaufanie, a poza tym dobrze płacił. Wiecie, jakie mogą być reakcje chorych umysłowo. Dostają szału, jeśli podejrzewają, że są pod czyjąś opieką lub choćby obserwacją. - Więc weszłaś na górę do pokoju - powiedział Mason. - Co tam zastałaś? - Wszystko było zdemolowane, a biskup leżał na podłodze. Był w szoku. Wyczułam u niego słaby, ale regularny puls. Podźwignęłam go i położyłam na łóżku. To była ciężka robota. - Czy widziałaś jeszcze kogoś w tym pokoju? - Nie. - Drzwi były zamknięte czy otwarte? - Były uchylone na cal lub dwa. - Czy spotkałaś kogoś na korytarzu? - Kiedy szłam na górę zobaczyć się z biskupem? - Tak. - Nie. - Czy ktoś zjeżdżał windą, gdy ty wchodziłaś na górę? - Nie.

- Dlaczego nie powiadomiłaś kierownictwa hotelu, że biskup został pobity? - Nie wydawało mi sie to konieczne. Cóż oni mogli zrobić? Wyszłam i zatelefonowałam po karetkę. - A potem wróciłaś tutaj i przygotowałaś się do ucieczki - powiedział Drake szyderczo. - Nie przygotowałam się do ucieczki. Byłam spakowana już wcześniej, ponieważ mieliśmy wyjechać. Dowiedziałam się, że pacjent podróżuje na statku " Monterey" . - Jakie masz teraz plany? - Mam zamiar czekać tu na wiadomość od biskupa. Wydaje mi się, że nie jest poważnie ranny. Za godzinę lub dwie powinien odzyskać świadomość, chyba że ma sklerozę. Mason wstał i powiedział: - W porządku Paul, myślę, że powiedziałam nam już wszystko, co wie. Chodźmy. - Masz zamiar jej to puścić płazem, Perry? Adwokat spojrzał groźnie na detektywa. - Oczywiście, że tak. Problem z tobą, Paul, polega na tym, że tak często wchodzisz w układy z oszustami, aż w końcu nie wiesz, jak traktować uczciwą kobietę. Drake westchnął i odpowiedział: - Wygrałeś. Idziemy. Janice Seaton podeszła do Perry'ego Masona, położyła mu rękę na ramieniu i uścisnęła je przyjacielsko. - Bardzo dziękuję - powiedziała - za to, że zachował się pan jak dżentelmen. Wyszli na korytarz. Usłyszeli za sobą szczęk zamka, a za chwilę odgłos przekręcanego klucza. - Co za pomysł, żeby być takim miękkim, Perry? Mogliśmy się czegoś dowiedzieć, jeżeli byśmy jej wmówili, że chodzi o morderstwo. - W ten sposób dowiadujemy się znacznie więcej - odpowiedział Mason. - Ona ma coś w zanadrzu. Jeśli stanie się podejrzliwa, nigdy nie dowiemy się, co to jest. Niech myśli, że nam zamydliła oczy i będzie nas prowadzić na pasku. Wyślij paru ludzi do roboty. Podjedź do hotelu Regal. Podrzuć swojemu przyjacielowi,

Pauleyowi trochę więcej wazeliny i spróbuj uzyskać rysopis człowieka, który zszedł po schodach do hallu zaraz po tym, jak dziewczyna wjechała windą, a za nim detektyw hotelowy poszedł za nią. - Coś jeszcze? - zapytał Drake. - Nie spuszczaj jej z oka i jak najszybciej dostarcz mi materiał. Wiesz, o co chodzi; sprawa o zabójstwo, informacje o biskupie i tak dalej. I pamiętaj o ogonie dla biskupa. Dowiedz się w którym jest szpitalu i jak się czuje. - Założę się cztery do jednego, że to oszust - powiedział Drake. Mason wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział: - Nie przyjmuję zakładu. Dzwoń do mnie do biura i informuj na bieżąco o postępach w robocie. ROZDZIAŁ TRZECI O piątej po południu nastąpił codzienny exodus pracowników biurowych. Urzędnicy szczelnie wypełnili windy i tłumnie zjechali na parter, aby już za chwilę wmieszać się w rój ludzki falujący w betonowych kanionach arterii komunikacyjnych. Przez okna wdzierał się ostry dźwięk policyjnych gwizdków, hałas sygnalizacji ulicznej, niecierpliwe brzmienie klaksonów i zawsze obecny przytłumiony, pulsujący warkot silników. Della Street siedziała przy biurku robiąc wpisy w rejestrze, kiedy do kancelarii wszedł uśmiechnięty Perry Mason. - I co? - zapytała. - Spotkałeś się z biskupem Mallorym i wiesz już, o co w tym wszystkim chodzi? Adwokat pokręcił przecząco głową i odparł: - Nie, biskup nie może przyjmować wizyt. Jest chwilowo niedysponowany i prawdopodobnie potrwa to jeszcze przez jakiś czas. Zbierz wszystkie gazety, Dello, wczorajsze i dzisiejsze. Przejrzymy ogłoszenia o pracę.