Erle Stanley Gardner
Sprawa śmiercionośnej zabawki
Przełożył Bartłomiej Madejski
LISTA POSTACI
Mervin Selkirk – bogaty syn potężnego człowieka, ma nienaganne maniery – i skłonność
do dręczenia innych
Norda Allison – zerwanie zaręczyn z Mervinem Selkirkiem było dobrym posunięciem,
ale zaraz potem zaczynają nadchodzić złowieszcze listy
Robert Selkirk – siedmioletni syn Mervina, dostaje śmiercionośną zabawkę – pistolet
kalibru 22
Nathan Benedict – nowy konkurent Nordy, odkrywa, że ich romans i jej życie są
zagrożone
Lorraine Selkirk Jennings – była żona Mervina, zaciekle walczy o prawo do wyłącznej
opieki nad Robertem
Barton Jennings – nowy mąż Lorraine, robi wrażenie spokojnego i solidnego mężczyzny
Perry Mason – błyskotliwy adwokat, nie cofnie się przed niczym broniąc swoich klientów
Della Street – zaufana sekretarka Masona i jego nieodłączna towarzyszka
Paul Drake – szef Agencji Detektywistycznej Drake’a i stary znajomy Masona, wysyła do
niego zrozpaczoną niewiastę
Państwo Galesowie – sąsiedzi Jenningsów, zaniepokojeni widokiem Roberta bawiącego
się prawdziwym pistoletem – a jeszcze bardziej krwią na chodniku
Porucznik Tragg – dzielny policjant z wydziału zabójstw, nie jest taki groźny, na jakiego
wygląda – chyba że podejrzewa morderstwo
Horacy Livermore Selkirk – ojciec Mervina, jeden z najpotężniejszych ludzi w Kalifornii,
myślał, że wszyscy zrobią, co im każe – dopóki nie poznał Perry’ego Masona
Hannah Bass – opiekunka, nietypowe poglądy na zabawki dla dzieci.
Panna M. Adrian – sąsiadka, która wszystko widzi – i wszystko powie
Grace Hallum – opiekunka, na którą zawsze można liczyć – nawet w Meksyku
Manley Marshall – zastępca prokuratora okręgowego, ma naocznego świadka zbrodni –
ale kogo naprawdę widział świadek?
Sierżant Holcomb – policjant, dumny ze swych dowodów – dopóki nie przesłuchał go
Mason
Hamilton Burger – prokurator okręgowy, doprowadzony do rozpaczy przez metody
Masona – i ich wyniki
Millicent Bailey – w czasie randki z przyjacielem zobaczyła mordercę
WSTĘP
Doktora Lestera Adelsona poznałem siedem albo osiem lat temu, gdy uczęszczałem na
cykl wykładów na temat medycyny sądowej Pracował wtedy pod kierunkiem mojego dobrego
przyjaciela, dr. Richarda Forda, szefa Wydziału Medycyny Sądowej w Harvardzie. Od tego
czasu z wielkim zainteresowaniem śledzę drogę zawodową dr. Adelsona. Obecnie pracuje
pod kierunkiem dr. Samuela Gerbera, koronera w Cuyahoga County w Cleveland.
Nie mam słów uznania dla zdolności, osobowości i osiągnięć dr. Adelsona, a on z kolei
nie chce, żebym o tym mówił. Woli, żebym powiedział, czym jest medycyna sądowa i jakie
ma znaczenie.
Nie jest prawdą, że biegły patolog sądowy zajmuje się tylko ani że sekcja zwłok służy
tylko zmarłym. Ma ona pomóc żywym. Jest również drugi aspekt medycyny sądowej –
procesowy. Błędem jest pozwolić stronniczemu biegłemu przekonać przysięgłych do swojej
opinii. Prawdziwy naukowiec jest zawsze obiektywny.
Gdy dr Adelson staje na miejscu dla świadków, czasem wygląda to tak, jakby przegrywał
z prawnikiem. Tymczasem jest odwrotnie. Dr Adelson nie uważa, że jest zobowiązany do
lojalności wobec którejkolwiek ze stron, oskarżyciela, obrońcy czy oskarżonego, tylko
dlatego, że powołała go na biegłego.
Dr Adelson wierzy, że biegły patolog sądowy winien jest lojalność tylko jednemu panu,
którym jest PRAWDA.
Napisał do mnie w liście, w którym omawiał ten problem: „Całą siłą woli powinien
[biegły patolog] powstrzymać się od zajmowania stanowiska czy ukierunkowywania swych
zeznań. Odpowiedź na pytanie zadane w czasie przesłuchania korzystna dla obrony powinna
zostać udzielona pogodnym tonem i natychmiast, bez dwuznaczności i bez zwłoki”.
Pozwolę sobie zacytować jeszcze raz list dr. Adelsona, w którym wyłożył swoje poglądy
na temat medycyny sądowej i jej znaczenia w życiu publicznym. Moim zdaniem słowa te są
bardzo ważne:
„Patolog sądowy natyka się na wiele problemów nie mających związku z salą sądową.
Przekonanie, że ma do czynienia tylko z zabójstwami, jest ograniczonym i nieaktualnym
poglądem na temat złożoności jego codziennej pracy. Współczesna medycyna sądowa w
rzeczywistości jest instytucją zdrowia publicznego. Jakkolwiek postawienie znaku równości
między instytucją zajmującą się tylko i wyłącznie zmarłymi a zdrowiem publicznym może
wydawać się paradoksalne; zadaniem medycyny sądowej jest badanie zmarłych, aby pomóc
żyjącym.
Dzisiejsza medycyna sądowa jest dynamicznie rozwijającą się dziedziną, która może i
powinna wnieść cenny i jedyny w swoim rodzaju wkład w życie społeczne. Nie negując
ważności badania ofiar zabójstw, morderstwa i przypadki nieumyślnego spowodowania
śmierci stanowią niewielką część (mniej niż 4% w Cleveland) zadań, którymi się zajmuje.
Równie uważnie zajmuje się przypadkami nieprzewidzianych zgonów, będących przyczyną
wielu niepotrzebnych tragedii. Badania postmortem często pozwalają odkryć sposoby
uniknięcia tych tragedii w przyszłości. Dotyczy to ofiar wypadków samochodowych,
wypadków przy pracy i w domu.
Przypadki samobójstwa zdarzają się dwa razy częściej niż morderstwa i są równie
dramatyczną przyczyną niepotrzebnych zgonów. Badanie tych przypadków często ujawnia
destrukcyjne tendencje objawiane przez ofiary za życia lub wyjaśnia przyczyny takich
czynów, co bywa pewnym pocieszeniem dla zrozpaczonej rodziny.
Nagła i niespodziewana śmierć z przyczyn naturalnych często wygląda na samobójstwo,
morderstwo lub wypadek, i odwrotnie. Jest wiele powodów, dla których należy ustalić
prawdziwą przyczynę zgonu. Co więcej, nagła i niespodziewana śmierć, czy będzie to
niemowlę znalezione martwe w łóżeczku, czy zawał powalający na pozór zdrowego
człowieka, stanowią pole badań dla patologa sądowego, którego kompetencji przypadki takie
podlegają. Niewykryte choroby zakaźne, będące zagrożeniem społecznym, mogą powodować
nagły i nieoczekiwany zgon, stając się ośrodkiem zainteresowania patologa sądowego.
Szybka i trafna diagnoza umożliwia natychmiastową mobilizację środków zapobiegających
wystąpieniu kolejnych przypadków lub zdiagnozowanie ich, gdy nie jest jeszcze za późno.
Patolog sądowy ma obowiązek dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z przyszłymi
lekarzami i młodszymi kolegami. Stół, na którym przeprowadza się sekcje, jest chyba
najlepszym miejscem, gdzie widać skutki urazów natury chemicznej, elektrycznej, cieplnej i
mechanicznej na organizm człowieka. Wnikliwa obserwacja w sali sekcyjnej prowadzi do
najlepszych sposobów opieki przy łóżku chorego.
Podsumowując, patolog sądowy bada przypadki zgonów, które pozostają w sferze
zainteresowania społeczeństwa. Jest obiektywnym badaczem pozostającym poza sporem i
jako taki nigdy nie powinien wchodzić w kompetencje ławy przysięgłych lub uzurpować
sobie prawa do formułowania oskarżeń”.
Brałem udział w wielu rozprawach dotyczących przypadków morderstwa. Słuchałem
zeznań wielu biegłych lekarzy sądowych. Niektórzy z nich byli uczciwi, obiektywni i
precyzyjni; inni byli nieobiektywni, stronniczy i uprzedzeni.
Niestety, to ten drugi typ ma wielkie wzięcie. Zbyt wielu prawników powołuje biegłych,
którzy pomagają im wygrywać procesy. Wymowny, stronniczy „biegły” jest powoływany raz
za razem, podczas gdy uczciwy i naprawdę obiektywny spędza czas w laboratorium.
Chciałbym, żeby każdy czytelnik, który któregoś dnia zostanie pozwany na przysięgłego,
pamiętał o słowach dr. Adelsona.
Czytelniku, kiedykolwiek usłyszysz, jak biegły staje po jednej ze stron sporu, celowo
próbując wywrzeć wrażenie na ławie przysięgłych, nie szczędząc im swej propagandy,
przypomnij sobie słowa dr. Adelsona, pomyśl o jego skromności i godności, jego normach
etycznych, przywiązaniu do prawdy i absolutnej uczciwości w stosunku do obydwu stron.
Złotousty, nieobiektywny biegły pomaga wygrać sprawę stronie, która go pozwała, ale
ludzie tacy jak dr Adelson powoli, lecz skutecznie pracują na rzecz dobra ludzkości i godnej
koncepcji materiału dowodowego.
Tak więc, z głębokim szacunkiem i podziwem, książkę tę poświęcam memu
przyjacielowi,
dr. Lesterowi Adelsonowi
Erie Stanley Gardner
ROZDZIAŁ 1
Z grzecznością charakterystyczną dla wszystkiego, co robił, Mervin Selkirk rzekł do
Nordy Allison:
– Przepraszam bardzo.
Po czym pochylił się i z całej siły uderzył otwartą dłonią dziecko w twarz.
– Dobrze wychowani chłopcy – rzekł do swego siedmioletniego syna – nie przerywają
dorosłym w rozmowie.
Mervin Selkirk rozsiadł się na krześle, zapalił papierosa, odwrócił się do Nordy Allison i
powiedział:
– Mówiłaś, że...?
Ale Norda nie mogła kontynuować. Widziała oczy skrzywdzonego dziecka i nagle zdała
sobie sprawę, że ojciec nie pierwszy raz go tak uderzył.
Upokorzony chłopiec odwrócił się i jak „mały mężczyzna” powstrzymał łzy. Przystając w
drzwiach, powiedział „przepraszam” i wyszedł.
– To wpływ matki – wyjaśnił Mervin Selkirk. – Teoretycznie jest zwolenniczką
dyscypliny, ale nie zadaje sobie trudu, żeby ją stosować w praktyce. Za każdym razem, kiedy
Robert wraca od niej z Los Angeles, przywrócenie go do normy wymaga sporo wysiłku.
Nagle, w tym momencie, Norda ujrzała prawdziwego Mervina Selkirka. Luz, dobry
humor, uprzejmość i eleganckie maniery były tylko maską. Pod trochę pogardliwym i lekko
rozbawionym, lecz nieodmiennie grzecznym stosunkiem do otaczającego świata skrywał się
sadyzm i wrodzony egoizm, pokrywany otoczką wyjątkowej uprzejmości.
Norda zerwała się na nogi, porażona nie tylko swym odkryciem, ale i precyzją, z jaką
zdała sobie sprawę z prawdziwego charakteru Mervina.
– Jestem wykończona – rzekła do Mervina. – Muszę iść. Potwornie boli mnie głowa
Może mi pomóc tylko aspiryna i chwila odpoczynku.
Mervin wstał gwałtownie i stanął obok niej. Lewą ręką mocno chwycił jej nadgarstek.
– To dosyć niespodziewany ból głowy, Nordo.
– Owszem.
– Czy mogę w czymś pomóc?
– Nie.
Zawahał się, tak samo jak wtedy, zanim uderzył dziecko. Poczuła, jak zbiera siły.
Zaatakował bez ostrzeżenia:
– A więc nie potrafisz tego znieść.
– Czego?
– Wychowywania dziecka w poczuciu dyscypliny. Jesteś za miękka.
– Nie, po prostu uważam, że istnieją inne sposoby uczenia dyscypliny – odparła. – Robert
jest wrażliwy, inteligentny i ma godność. Mogłeś poczekać, aż pójdę i wtedy wyjaśnić mu, że
niegrzecznie jest przerywać. Wówczas zaakceptowałby twoją uwagę. Ale ty postąpiłeś
inaczej. Upokorzyłeś go w mojej obecności, zburzyłeś jego szacunek do siebie samego i...
– Dosyć – odpowiedział zimno Mervin Selkirk. – Nie potrzebuję wykładu na temat
wychowywania dzieci od niezamężnej kobiety.
Norda szepnęła:
– Chyba zaczynam cię poznawać naprawdę.
– Jeszcze mnie nie znasz – powiedział patrząc na nią groźnym i twardym spojrzeniem. –
Chcę ciebie, a zawsze zdobywam to, czego chcę. Nie wyobrażaj sobie, że możesz mnie
opuścić. Zauważyłem, że ostatnio dużo mówisz o tym facecie o nazwisku Benedict, który
pracuje w twoim biurze. Być może nie zdajesz sobie sprawy, jak często go wspominasz. Nate
to, Nate tamto... Zapamiętaj, Nordo, ogłosiliśmy nasze zaręczyny. Nie pozwolę, żeby kobieta
mnie upokorzyła. Obiecałaś, że wyjdziesz za mnie, i dotrzymasz słowa.
Przez chwilę palce wokół jej nadgarstka były jak stal, a w oczach czaiła się śmiertelna
groźba. Nagle, w jednej sekundzie, na powrót przybrał maskę i powiedział przepraszającym
tonem:
– Ależ nie powinienem zawracać ci głowy takimi rzeczami, kiedy nie czujesz się dobrze.
Kochanie, pozwól, że zawiozę cię do domu... Przykro mi z powodu Roberta, to znaczy,
przykro mi, że cię uraziłem. Ale, zrozum, tak się składa, że dobrze go znam i wydaje mi się,
że doskonale wiem, jak z nim postępować.
Tego wieczora, po dokładnym przemyśleniu sprawy, Norda napisała oficjalny list
zrywający zaręczyny z Mervinem Selkirkiem.
Trzy dni później po raz pierwszy umówiła się z Nathanem Benedictem. Poszli do
ulubionej restauracji Nordy. Nie wydarzyło się nic nieprzyjemnego. Dwa dni później
zadzwonił Mervin i spytał, czy mogą porozmawiać.
– To nic nie da – powiedziała. – Poza tym wychodzę dziś wieczorem.
– Z Nate’em? – spytał. – Słyszałem, że pozwalasz mu się zapraszać do naszej restauracji.
– Nie twój interes – odparła i rzuciła słuchawką. Telefon dzwonił potem raz po raz, ale
nie odbierała go.
Nate przyszedł punktualnie o ósmej.
Był wysoki, szczupły, miał falujące, ciemnobrązowe włosy i oczy pełne wyrazu. Poszli
do tej samej restauracji.
Były jakieś kłopoty z rezerwacją stolika i poproszono ich, aby zaczekali w barze.
Norda zobaczyła Mervina Selkirka, kiedy było już za późno. Nie mogła przysiąc, że
podstawił nogę Nathanowi Benedictowi.
Było wielu świadków tego, co wydarzyło się potem.
Mervin Selkirk wstał, powiedział: „Nie rozpychaj się” i z rozmachem uderzył Benedicta
w zęby.
Kiedy Benedict upadł z pękniętą szczęką, dwóch przyjaciół Mervina zerwało się od
stolika i chwyciło go za ramiona. Jeden z nich rzekł:
– Spokojnie, Merv.
Zrobiło się zamieszanie, zbiegli się kelnerzy, a w końcu pojawiła się policja. Norda była
pewna, że dostrzegła błysk metalu, kiedy ręka Mervina precyzyjnie wymierzyła cios.
Chirurg drutujący szczękę Benedicta był przekonany, że obrażenia zostały zadane
mosiężnym kastetem. Jednakże policja, przeszukawszy Mervina na żądanie Nordy, nie
znalazła niczego takiego ani u niego, ani u jego przyjaciela, który sam zaproponował rewizję.
Drugi towarzysz Selkirka zniknął przed przybyciem policji. Miał umówione spotkanie, jak
wyjaśnił Mervin, i nie chciał się spóźnić. Jest jednak do dyspozycji, jeżeli będzie to
konieczne.
Wersja Selkirka była prosta. Siedział z przyjaciółmi tyłem do wejścia. Benedict
przechodząc nie tylko nadepnął mu na stopę, ale również kopnął go w goleń. Mervin wstając,
zauważył, że Benedict zacisnął pięść. Mervin Selkirk przyznał, że był szybszy.
– A co innego mogłem zrobić? – spytał.
Tydzień później zaczęły do Nordy przychodzić listy. Wysyłane pocztą lotniczą z Los
Angeles do San Francisco w zwykłych kopertach z naklejonymi znaczkami. Każda koperta
zawierała wycinki z gazet; czasem jeden, czasem dwa lub trzy. Wszystkie dotyczyły
tragicznych wydarzeń, tak często opisywanych przez gazety: rozwiedziony mąż, który, nie
wyobrażając sobie życia bez byłej żony, szedł za nią od przystanku autobusowego i zastrzelił
na ulicy. Chłopak, który po pijackiej nocy włamał się do mieszkania byłej narzeczonej i zabił
ją pięcioma strzałami. Pijany mężczyzna, który wszedł do biura, gdzie pracowała jego była
dziewczyna, i powiedział: „Nie mogę żyć bez ciebie. Skoro nie mogę ciebie mieć, nikt inny
też nie będzie cię miał”. Pomimo krzyków i próśb strzelił jej w głowę, po czym zabił siebie.
Oczywiście, Norda widywała takie historie w gazetach, ale ponieważ jej nie dotyczyły,
czytała je tylko powierzchownie. Teraz wstrząsnął nią fakt, jak wiele podobnych przypadków
można znaleźć, dokładnie przeglądając gazety kilku większych miast.
Norda poszła do adwokata. Adwokat zawiadomił władze pocztowe. Poczta zajęła się tą
sprawą, lecz listy nadchodziły w dalszym ciągu.
Nie można było zdobyć żadnego dowodu. Osoba wysyłająca listy najwyraźniej używała
rękawiczek. Opary jodu nie wykryły nawet najmniejszego, rozmazanego odcisku palca.
Koperty wrzucano do skrzynek pocztowych w różnych częściach Los Angeles. Nazwisko i
adres Nordy Allison było wydrukowane na jednej z tych małych, ale sprawnie działających
pras drukarskich, które kupowano dzieciom w prezencie na Gwiazdkę.
Adwokat Nordy zasugerował, żeby skontaktować – się z Lorraine Selkirk Jennings, byłą
żoną Mervina, mieszkającą z drugim mężem w Los Angeles. Przypomniała ona sobie, że
przed rokiem podarowała synowi na Gwiazdkę bardzo drogi zestaw do drukowania. Robert
wziął go ze sobą, kiedy pojechał do San Francisco w odwiedziny do ojca. Prasa ciągle tam
była i wyglądało na to, że Mervin Selkirk bawił się nią częściej niż jego syn.
Wiadomość ta ucieszyła adwokata. „Teraz go mamy” – twierdził. Norda złożyła
oświadczenie, a adwokat zajął się resztą. Policja dostała nakaz rewizji u Mervina Selkirka.
Prasę znaleziono bez problemów. Stan wałków wskazywał na to, że od dawna nie była
używana. Biegli oświadczyli również z całą pewnością, że nie posłużyła ona do drukowania
kopert. Miała inną czcionkę.
Mervin Selkirk był uprzedzająco grzeczny. Nie miał nic przeciwko rewizji. Dziwił się, że
panna Allison ma kłopoty. Byli zaręczeni i bardzo mu na niej zależało. Zaręczyny zostały
zerwane z powodu drobiazgu. Panna Allison miała zbyt wiele pracy i żyła w dużym napięciu.
Nie była sobą przez parę tygodni poprzedzających zerwanie. Mervin podkreślił, że zrobi
wszystko co w jego mocy i z chęcią udzieli wszelkiej pomocy finansowej koniecznej do
ujęcia osób zakłócających spokój panny Allison. Policja może przyjść, kiedy tylko zechce.
Jeżeli o niego chodzi, nakaz rewizji nie będzie potrzebny. Drzwi jego domu są zawsze
otwarte dla przedstawicieli władzy. Czy byliby tak uprzejmi i przekazali pannie Allison
szczere wyrazy współczucia z jego strony? Przyznał, że sam próbował zadzwonić do niej parę
razy, ale zawsze odkładała słuchawkę, kiedy usłyszała jego głos.
Dopiero kiedy zadzwoniła do niej Lorraine Selkirk Jennings, Norda zaczęła tracić zimną
krew.
– Czy to była ta prasa drukarska? – spytała Nordę.
– Nie – odparła Norda. – Znaleziono prasę, ale od dawna nie używaną.
– To typowe dla niego – powiedziała Lorraine. – Znam jego sposób myślenia. Zobaczył
prasę Roberta. Potem kupił podobną, ale z innymi czcionkami. Pewnie wydrukował z
dwieście kopert, zabrał maszynę na jacht i wyrzucił za burtę. Wiedział, że będziesz go
podejrzewać, że dowiesz się o drukarce Roberta i że zdobędziesz nakaz rewizji – w ten
sposób okazał swój szatański spryt. Jestem zdziwiona, że tak długo się z nim spotykałaś, nie
zdając sobie sprawy z tego, jaki jest naprawdę pod tą swoją maską.
Nordzie nie spodobał się ton Lorraine:
– Przynajmniej zorientowałam się na tyle szybko, że udało mi się nie wyjść za niego.
Lorraine roześmiała się:
– Jesteś mądrzejsza ode mnie – przyznała. – Ale pamiętasz, że napisałam ci, żebyś nie
dała się nabrać.
– Myślałam, że jesteś zazdrosna – rzekła skruszona Norda.
– Boże, wyszłam szczęśliwie za mąż – powiedziała Lorraine. – Próbowałam uratować cię
przed tym, przez co sama z nim przeszłam. Gdybym tylko mogła zostać jedynym opiekunem
Roberta! Na niczym innym mi nie zależy.
Norda odrzekła przepraszającym tonem:
– Mervin opowiadał mi różne rzeczy o tobie. Byłam w nim zakochana – albo
przynajmniej tak mi się wydawało – więc oczywiście wierzyłam mu, tym bardziej że cię nie
znałam.
– Rozumiem – Lorraine odrzekła ze współczuciem. – Obie wiemy, że jest sprytny i
bezwzględny, moja droga. On i jego rodzina nie zawahają się przed niczym. Próbowałam to
ciągnąć ze względu na Roberta, ale dłużej już nie mogłam. Odeszłam, kiedy Robert miał
cztery lata, i wróciłam do Los Angeles, skąd pochodzę. Jego rodzina ma tutaj jeszcze większe
wpływy niż w San Francisco. Dysponują sforą sprytnych prawników i prywatnych
detektywów. Obrzucili mnie błotem i nie z wszystkiego udało mi się oczyścić. Trzech
świadków złożyło fałszywe zeznania na mój temat i Roberta i Mervinowi udało się zdobyć
prawo do częściowej opieki nad synem. Robert w gruncie rzeczy nic go nie obchodzi, chciał
mi tylko dokuczyć. Jestem teraz szczęśliwą żoną normalnego mężczyzny, który jest
normalnie nieodpowiedzialny, który gdera, kiedy sprawy nie układają się po jego myśli, i
który zwala na mnie winę za własne błędy. Nie wyobrażasz sobie, jaka to ulga. Strasznie się
cieszę, że zerwałaś zaręczyny, ale uważaj na Mervina. Nie znosi upokorzeń i będzie cię
prześladował tak długo, aż nie będziesz już miała siły się bronić.
– Czy on... to znaczy, czy on... jest niebezpieczny? – spytała Norda.
– Oczywiście, że jest niebezpieczny – powiedziała Lorraine. – Może nie w taki sposób,
jak myślisz, ale jest sprytnym manipulantem, kompletnym egoistą i jest okrutny. Jego
detektywi chodzili za mną krok w krok... Tobie oczywiście to nie grozi, ale uważaj.
Norda podziękowała i rozłączyła się. Przypomniała sobie emocjonalne oskarżenia, jakimi
Mervin obrzucał Lorraine w czasie rozwodu. Przypomniała sobie zeznania w czasie
sensacyjnego procesu i płaczliwe zapewnienia Lorraine o swej niewinności. Norda nie znała
wtedy jeszcze Mervina Selkirka i czytając gazety uważała skargi Lorraine na sfabrykowanie
dowodów za ostatnią linię obrony żony złapanej na gorącym uczynku... W końcu nie ma
dymu bez ognia.
Teraz Norda nie była już taka pewna.
W tym samym czasie Norda dokonała również pewnego odkrycia co do funkcjonowania
prawa.
Policjanci byli uprzejmi, a nawet jej współczuli. Ale zaznaczyli, że mają pełne ręce
roboty, ścigając osoby, które złamały prawo. Nie mieli wystarczająco dużo ludzi, żeby
zapewnić codzienną ochronę.
Oczywiście, gdyby mieli dowody, że zostanie popełnione przestępstwo, wyznaczyliby
ludzi do ochrony. Ale teraz nic więcej nie mogli zrobić.
Codziennie jakiś zazdrosny, urażony mąż czy odrzucony kochanek wyciągał broń i
popełniał morderstwo. Policja chciałaby temu zapobiec, ale, jak podkreślili, na każde
popełnione morderstwo przypadało setki, jeżeli nie tysiące gróźb ze strony neurotycznych
osobników próbujących napędzić stracha kobietom obdarzonym przez nich uczuciem i w ten
sposób zmusić je do powrotu.
Policjanci powiedzieli jej, że to tak jak z kobietami grożącymi popełnieniem samobójstwa
przez połknięcie tabletek nasennych, jeżeli kochanek nie powróci. Wiele kobiet rzeczywiście
spełniało tę groźbę i popełniało samobójstwo, ale tysiące innych – nie.
Poinformowali Nordę, że do skazania kogoś za popełnienie przestępstwa potrzebne są
dowody. To coś o wiele więcej niż domysły. Musiały to być dowody prawnie dopuszczalne w
sądzie i ponad wszelką wątpliwość dowodząca winy oskarżonego.
Policjanci zasugerowali, żeby dziewczyna ignorowała przysyłane wycinki. Stwierdzili, że
ta dokuczliwość trwa już jakiś czas, a gdyby Mervin Selkirk naprawdę chciał zrobić jej coś
złego, już dawno by to zrobił.
Norda przypomniała im o złamanej szczęce Nathana Benedicta; ale oni stwierdzili, że
dowody były sprzeczne. Sam Nathan Benedict przyznał, że potknął się o stopę Selkirka. Był
przekonany, że Selkirk umyślnie podstawił mu nogę, ale bar był pełen ludzi, światło –
przyćmione, Benedict patrzył w kierunku baru, a nie na podłogę i mógł tylko snuć domysły,
co się naprawdę stało. Ponieważ Selkirka stać na odszkodowanie, Benedict może wnieść
sprawę cywilną o niesprowokowaną brutalną napaść.
Właśnie wtedy zadzwoniła znowu Lorraine Selkirk Jennings.
– Nordo! – powiedziała podekscytowana. – Mam dla ciebie wiadomość. To nie na
telefon. Jestem pewna, że się przyda. Ty pomożesz mi, a ja pomogę tobie. Czy możesz
przyjechać? Mogłabyś złapać samolot po pracy, odbierzemy cię z mężem z lotniska i
wróciłabyś pierwszym porannym samolotem. Albo przyjedź w piątek, pogadamy przez
weekend i wrócisz wypoczęta.
Lorraine była pełna entuzjazmu, ale nie chciała niczego zdradzić, więc Norda zgodziła się
przylecieć w piątek wieczorem, zostać na sobotę i wrócić w niedzielę.
Następnego dnia nadeszły pocztą dwa bilety, w tamtą stronę na samolot linii United i z
powrotem na linie Western. Lorraine dołączyła notatkę:
Wyjedziemy po Ciebie z mężem. Weź rękawiczki, załóż lewą i trzymaj prawą w lewej ręce.
Ja nie mogę już prowadzić samochodu. Miałam wypadek, który pozostawił trwały uraz, ale
Barton jest świetnym kierowcą. Oboje wyjdziemy po Ciebie.
Kupiliśmy bilet powrotny na inne linie, na wypadek gdyby ktoś kazał Cię obserwować. Po
wyjściu z biura zachowaj ostrożność. Weź taksówkę, upewnij się, że nikt Cię nie śledzi, potem
pojedź do jakiegoś hotelu i zmień taksówkę, zanim pojedziesz na lotnisko. Wyjedziemy po
Ciebie.
Norda przeczytała list z rozbawieniem. Nie widziała powodu, żeby wydawać pieniądze na
taksówki. Mogła polegać na Nathanie i to on przyjechał po nią półtorej godziny przed
odlotem, wykonał skomplikowane manewry, żeby upewnić się, że nikt go nie śledzi, po czym
odwiózł ją na lotnisko.
ROZDZIAŁ 2
O dziesiątej wieczorem tego samego dnia Norda Allison, idąc po płycie lotniska w Los
Angeles, w napięciu patrzyła na grupkę ludzi obserwujących nadchodzących pasażerów. W
lewej dłoni, na którą założyła rękawiczkę, w sposób rzucający się w oczy trzymała prawą.
Nagle zrobił się ruch i Lorraine padła jej w ramiona.
– Nordo – zawołała – tak się cieszę, że przyjechałaś, naprawdę! To jest Barton Jennings,
mój mąż. Ale jesteś piękna! Nic dziwnego, że Mervin szaleje za tobą!
Norda uścisnęła dłoń Bartona Jenningsa, dobrze zbudowanego, milczącego mężczyzny, i
razem poszli po bagaż. Lorraine zasypywała nowo poznaną kobietę potokiem słów.
– Zostaniesz u nas – mówiła. – Mamy śliczny pokój gościnny i możemy cię przenocować
bez żadnego problemu. Barton pójdzie po samochód i jak wróci, będziemy już miały twój
bagaż. Daj mi kwitek, kochanie. Znam tu kogoś z obsługi.
– Powiedz mi, o co chodzi – poprosiła Norda.
– To fantastyczna sprawa. Wygramy. Mam świetnego adwokata. Nazywa się A. Dawling
Crawford. Słyszałaś o nim?
Norda potrząsnęła głową i powiedziała:
– Słyszałam o Perry Masonie. Mam się z nim skontaktować, gdyby...
– Perry Mason zajmuje się morderstwami – przerwała jej Lorraine – a Art Crawford – tak
ma na imię, Arthur, ale z jakiegoś powodu zawsze podpisuje się A. Dawling Crawford – jest
prawnikiem wszechstronnym. Zajmuje się sprawami kryminalnymi i wszystkimi innymi.
Wiesz, jestem taka podekscytowana! Zostaniemy wyłącznymi opiekunami Roberta. Złożysz
tylko zeznanie i...
– To ja mam złożyć zeznanie? – wykrzyknęła Norda.
– Ależ tak, oczywiście – powiedziała Lorraine, wręczając kwit pracownikowi obsługi. –
Rozumiesz sytuację i wiem, że przepadasz za Robertem.
– Chwileczkę. Z tego, co mówiłaś przez telefon, zrozumiałam, że chodzi o coś, co ma
pomóc mnie. Ja chcę tylko mieć z głowy Mervina, chcę, żeby się ode mnie odczepił, żeby o
mnie zapomniał. Mam już dosyć tych wycinków z gazet. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
– Właśnie o to chodzi – wyjaśniła jej Lorraine. – Pan Crawford powiedział mi, że jeżeli
pojawisz się w sądzie i złożysz zeznania na naszą korzyść, Mervin prawie na pewno zacznie
ci grozić. Wtedy będziemy mogli pójść do sądu i oświadczyć, że ci grozi, bo jesteś świadkiem
w sprawie. Sędzia nakaże mu powstrzymać się od gróźb, a wtedy, jeżeli coś jeszcze zrobi,
będzie to już obraza sądu.
– Posłuchaj – spokojnie powiedziała Norda. – Mervin spróbował już wszystkiego z
wyjątkiem morderstwa i wcale nie jestem przekonana, czy to nie będzie jego następny krok.
Niewiele będę miała satysfakcji z tego, że, gdy będę martwa, Mervin zostanie zatrzymany za
obrazę sądu. Możesz mieć świetnego adwokata, ale musisz mieć dowód, żeby cokolwiek
zrobić. A właśnie tego nie mamy – dowodu.
– Właśnie że mamy. Mamy świadka, któremu Mervin powiedział, że tak naprawdę nie
kocha Roberta, że chce mieć prawo do częściowej opieki nad nim tylko po to, żeby dać mi
nauczkę.
– To nie rozwiązuje mojego problemu – odparła chłodno Norda.
– Nie zawiedziesz mnie chyba? – płaczliwie powiedziała Lorraine.
– Sama nie wiem. Ale na pewno nie dam się wplątać w jakieś historie z Mervinem
Selkirkiem, jeżeli nie będę wiedziała, na czym stoję. Muszę zobaczyć się z moim adwokatem.
– Jest piątek wieczór. Nie uda ci się z nikim spotkać w czasie weekendu. Pan Crawford
będzie u siebie w kancelarii jutro tuż przed południem, żeby przyjąć twoje oświadczenie.
Norda zatrzymała się koło taśmy z wyjeżdżającymi walizkami i pogrążyła w milczeniu.
– Nie zawiedź nas, proszę cię – kontynuowała Lorraine. – Nie chodzi tylko o mnie,
chodzi też o Roberta. Znasz go. Wiesz, ile to dla niego znaczy. Zależy ci, żeby nie mieć nic
wspólnego z rodziną Selkirka, ale pomyśl o Robercie. Od dwóch lat próbuję zostać jego
jedynym opiekunem, ale za każdym razem, gdy sprawa pojawia się w sądzie, Mervin bez
mrugnięcia okiem składa fałszywe zeznania. Wygląda to tak, jakbym usiłowała dokuczyć
byłemu mężowi. Mervin jest spokojny, grzeczny i pewny swoich racji. Ostatnim razem
mówiłam w sądzie, że Robert boi się swojego ojca, a Mervin z troską w głosie oświadczył, że
to wyłącznie moja wina, bo systematycznie i celowo zatruwam umysł chłopca. Przyprowadził
świadka, który przysięgał, że w obecności Roberta Mervin jest uosobieniem ojcowskiej
miłości. Zrobiło to wrażenie i sędzia zadecydował, że Robert będzie spędzał z ojcem dwa
miesiące w roku, a mnie zakazał rozmawiać z nim o Mervinie. Odroczył sprawę na siedem
miesięcy, które miną w przyszły poniedziałek. Dzięki nowym zeznaniom i twojemu
oświadczeniu możemy pokazać Mervina w prawdziwym świetle. A wtedy będę mogła zostać
jedynym opiekunem Roberta i...
– Nie byłabym tego pewna – przerwała Norda. – Pamiętaj, że tylko raz widziałam, jak
uderzył Roberta w twarz.
– Ważne, że widziałaś – oświadczyła Lorraine. – Widziałaś, że uderzył go, i to mocno.
Widziałaś, jak w ten swój śmiertelnie opanowany sposób wyciągnął rękę i uderzył małe
dziecko tak, że poleciało przez pół pokoju.
– Nie przez pół pokoju.
– Ale uderzył mocno.
– Tak – przyznała Norda – mocno.
– W obecności innych ludzi i tylko dlatego, że przerwał ci jakąś dziecinną błahostką.
Norda miała wątpliwości i czuła się w jakimś sensie oszukana.
– Lorraine, ostatecznie byłam prawie członkiem rodziny. Robert mówił do mnie „ciociu
Nordo” i nie należało oczekiwać, że w mojej obecności będzie zachowywał się tak oficjalnie,
jak przy obcych.
– Oczywiście – Lorriane zgodziła się – i dlatego było to tym bardziej okrutne.
Norda spojrzała na Bartona Jenningsa, ale ten uprzedził jej pytanie.
– Nie patrz na mnie – zaśmiał się. – Jestem tylko kierowcą. Lorraine kazała mi trzymać
się z daleka od jej problemów z byłym mężem. Jeżeli on się tu pojawi, to mu przyłożę. Nie
chcę go tu widzieć i próbuję nie wtrącać się do prywatnych spraw Lorraine. Ale naturalnie
pomogę finansowo, kiedy tylko będzie potrzeba... Oczywiście, uwielbiam Roberta.
– A kto go nie uwielbia? – zaśmiała się Norda. – No właśnie, a gdzie on jest? Myślałam,
że przyjedzie z wami.
– Wyjeżdża jutro wcześnie rano na obóz – wyjaśniła Lorraine. – To dla niego wielkie
wydarzenie, bo będzie mógł spać na dworze i zabrać ze sobą psa. Szczerze mówiąc, nie
powiedzieliśmy mu, że przyjedziesz. Nie masz pojęcia, jak cię lubi. Wiem, że wolałby zostać
z tobą... ale zacząłby zastanawiać się, dlaczego tu jesteś i tak dalej. Nie chcemy w to wciągać
Roberta. Na pewno w przyszłości będzie bardziej odpowiednia okazja do odwiedzin. Musisz
przyjechać na tydzień, kiedy wszystko już się ułoży.
Norda milczała i myślała o Robercie. Wiedziała, jak bardzo ją lubi, i zastanawiała się, co
by było, gdyby nie zerwała zaręczyn i wyszła za mąż za jego ojca... Nagle zdała sobie sprawę,
że Mervin na pewno wykorzystałby jej uczucie dla Roberta i szacunek chłopca do niej jako
podstawę do starań o opiekę nad synem przynajmniej przez połowę roku.
Zastanowiła się, czy Lorraine kiedykolwiek brała to pod uwagę.
Gdy tylko przyszło jej to do głowy, poczuła pewność, że Lorraine na pewno rozważała
wszelkie możliwości. To było w jej stylu. Zrobiłaby tak każda kobieta. Mervin przyznał się,
że wbrew sobie podziwia zdolności przewidywania i inteligencję Lorraine.
– Jedno jest pewne, jeżeli chodzi o moją byłą żonę – powiedział Nordzie. – Nigdy nie
marnuje okazji. Bez przerwy paple i ma wygląd niewiniątka, ale kiedy leży w nocy,
rozmyślając, co będzie, gdy stanie się to czy tamto, kalkuluje zimno jak maszyna cyfrowa.
Lorraine obserwowała twarz Nordy i teraz przerwała jej rozmyślania:
– Przynajmniej zostań u nas na noc, a jutro rano porozmawiaj z prawnikiem. Po tym na
pewno spojrzysz na wszystko inaczej.
Norda właściwie wolałaby pojechać do hotelu, ale wobec nalegań Lorraine pozwoliła
zabrać się do domu Jennignsów w Beverly Hills.
Gdy spytała, gdzie jest Robert, dowiedziała się, że śpi w namiocie rozstawionym w
ogrodzie. Ostatnio, oglądając programy telewizyjne o sławnych zdobywcach Dzikiego
Zachodu, polubił życie na dworze i zamiast w swoim pokoju postanowił spać na zewnątrz.
Lorraine powiedziała, że zazwyczaj zostawiali go pod czyjąś opieką, ale dzisiaj ich
obydwie ulubione opiekunki były zajęte, więc poczekali, aż Robert zaśnie w namiocie, zanim
pojechali na lotnisko.
Wiedzieli, że będzie bezpieczny, bo zostawili go z Roverem, wielkim dogiem, którego
Lorraine zatrzymała po podziale majątku. Norda znała Rovera z opowiadań Roberta, a potem
ją samą „przedstawiono” psu, kiedy chłopiec był w odwiedzinach u Mervina.
Rover był potężnym zwierzęciem o wielkim poczuciu godności i oczach pełnych wyrazu.
Polubił Nordę i ku jej zadowoleniu rozpoznał ją, kiedy zobaczyli się następnym razem.
Machał ogonem, a jej głaskanie sprawiało mu wyraźną przyjemność.
Barton Jennings podszedł do tylnych drzwi i spojrzał na ogród. Po powrocie rzekł, że
wszystko jest w porządku, i że Rover śpi w miejscu, z którego widać dom i namiot Roberta.
Norda chciała przywitać się z psem, ale Barton powiedział, że Rover ucieszyłby się i na
pewno narobiłby hałasu, który by obudził chłopca.
Lorraine wyjaśniła, że gdyby Robert dowiedział się, że Norda tu jest, odmówiłby wyjazdu
na obóz, a to nie byłoby w porządku w stosunku do pozostałych chłopców i jego samego.
Coś w jej głosie wzbudziło zaniepokojenie Nordy. Ona i Robert byli wielkimi
przyjaciółmi i wiedziała, że chłopiec ufa jej bezgranicznie. Czy to możliwe, że Lorraine była
zazdrosna?
Natychmiast odrzuciła tę myśl, stwierdziła, że jest zmęczona długim dniem i pozwoliła
zaprowadzić się do swego pokoju na drugim piętrze w północnozachodniej części domu.
ROZDZIAŁ 3
Perry Mason otworzył drzwi do kancelarii, w której czekała już Della Street, jego
sekretarka. Mason skrzywił się lekko:
– Sobota rano – powiedział – a ja muszę ściągać cię do pracy.
– Cena sukcesu – odparła Della z uśmiechem.
– Dobrze, że traktujesz to z humorem.
Della szerokim gestem objęła pokój, biurko ze stosem listów, otwarte księgi prawnicze
potrzebne do sformułowania pozwu, który Mason miał podyktować.
– To nasze życie. Trzeba przyjąć to do wiadomości.
– To praca – powiedział Mason patrząc na nią. – Czasem musi cię to męczyć.
– A jednak fascynuje mnie bardziej niż zabawa. Jesteś gotów?
Otworzyła notes i uniosła pióro.
Mason westchnął i usiadł na krześle.
Zadzwonił prywatny telefon o zastrzeżonym numerze.
Tylko trzy osoby na ziemi znały ten numer: Perry Mason, Della Street i Paul Drake, szef
Agencji Detektywistycznej, której biura mieściły się na tym samym piętrze.
– Skąd Paul wie, że tu jesteśmy? – spytał Mason.
– Spotkaliśmy się w windzie. Powiedział mi, że może mieć coś dla nas. Ostrzegłam go, że
nie wolno ci dzisiaj przeszkadzać, chyba że będzie to przynajmniej morderstwo.
Mason odebrał telefon:
– Cześć, Paul. O co chodzi? Dobiegł go głos Drake’a:
– Perry, musiałem zadzwonić, chociaż wiem, że pracujesz nad ważnym pozwem i nie
chcesz, żeby ci przerywać. W moim biurze jest młoda kobieta, która twierdzi, że musi się z
tobą zobaczyć. Jest bardzo wzburzona, prawie histeryzuje i...
Mason żachnął się:
– Paul, nie mogę teraz nikogo przyjąć. Może po południu... Jak to się stało, że trafiła do
ciebie?
– Przez książkę telefoniczną – wyjaśnił Drake. – Tam jest podany numer twojego biura
do rozmów w dzień, a mój do rozmów w nocy i w soboty. Zadzwoniła do mnie i wydawała
się tak wzburzona, że postanowiłem ją przyjąć. Perry, nie chciałem jej posyłać do ciebie, ale
teraz myślę, że powinieneś z nią porozmawiać.
– Jak się nazywa?
– Norda Allison.
– O co jej chodzi?
– To skomplikowana sprawa. Dziewczyna ci się spodoba, jest ładna, elegancka, świeża i
niezepsuta. Ta sprawa ją przerasta. Uważa, że grozi jej niebezpieczeństwo i powinna pójść na
policję, ale nie wie, co zrobić.
Mason zawahał się przez chwilę, a potem powiedział:
– Dobrze, Paul, przyślij ją do mojej kancelarii.
– Rozumiem, że to młoda kobieta – zauważyła Della Street. – Domyślam się, że Paul
powiedział ci, że jest bardzo ładna.
Zdziwiony Mason uniósł brwi:
– Skąd wiesz? Słyszałaś, co mówił?
Della zaśmiała się:
– Mężczyźni. Tak łatwo zrobić na was wrażenie! Najpierw Paul Drake kupił jej historię, a
teraz ty.
– To tylko chwila – obiecał Mason. – Damy jej piętnaście albo dwadzieścia minut, a
potem zajmiemy się pozwem.
Della Street uśmiechnęła się wyrozumiale, ostentacyjnie zamknęła notatnik i zakręciła
pióro.
– Rozumiem – rzekła z udawaną pokorą.
Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Della otworzyła.
– Dzień dobry – powitała Nordę Allison. – Nazywam się Della Street i jestem sekretarką
pana Masona, a to jest pan Mason. Jak się pani nazywa?
Oszołomiona Norda stała w drzwiach.
– Nazywam się Norda Allison. Jestem z San Francisco. Ja... przepraszam bardzo, że
przeszkadzam. Pan Drake powiedział mi, że pracuje pan nad ważną sprawą i że nie można
panu przeszkadzać, ale... zawsze słyszałam, że jeżeli ktoś ma kłopoty, to znaczy prawdziwe
kłopoty, to należy skontaktować się z panem Masonem i...
Zamilkła.
Poddawszy gościa krótkiej i fachowej ocenie, Della Street podjęła decyzję.
– Proszę wejść, panno Allison. Pan Mason jest bardzo zajęty, ale gdyby zechciała pani
zwięzłe powiedzieć, o co chodzi, być może będzie mógł pani pomóc. Proszę mówić krótko.
– Ale proszę podać wszystkie fakty – poprosił Mason.
Norda Allison usiadła i spytała:
– Czy zna pan Selkirków?
– Tych Selkirków? – spytał Mason – rodzinę Horacego Livermore’a Selkirka?
Norda skinęła głową.
– Należy do niego połowa miasta – sucho zauważył Mason. – O co chodzi?
– Byłam zaręczona z jego synem, Mervinem.
Mason zmarszczył brwi:
– Mervin mieszka w San Francisco, prawda?
Norda skinęła głową.
– Ja jestem z San Francisco.
– Proszę kontynuować. Proszę powiedzieć, co się stało.
– Mervin był już żonaty. Jego była żona, Lorraine, wyszła za Bartona Jenningsa. Ma
dziecko z pierwszego małżeństwa, Roberta. Bardzo go lubię i, oczywiście, bardzo lubiłam
Mervina.
Mason kiwnął głową.
Norda szybko opowiedziała Masonowi o swoich przeżyciach z Mervinem Selkirkiem,
wyjeździe do Los Angeles i nocy spędzonej w domu Jenningsów.
– Rozumiem, że wyprowadziło panią z równowagi coś, co się wydarzyło w tym domu
wczoraj wieczorem? – spytał Mason.
Skinęła głową.
– Byłam zdenerwowana. Poszłam do łóżka i wzięłam tabletkę nasenną. Lekarz
powiedział, że cała ta historia z wycinkami poruszyła mnie bardziej, niż myślę. Dał mi
tabletki, które mam brać wieczorem, gdy czuję się niespokojna. Wczoraj, kiedy już
wiedziałam, o co naprawdę chodzi Lorraine, czułam się okropnie wytrącona z równowagi.
Pierwsza tabletka nie pomogła, więc wstałam i wzięłam następną. Dopiero to poskutkowało.
Mason patrzył na nią z uwagą.
– Czy w nocy coś się wydarzyło? – spytał.
Skinęła głową.
– Raczej dziś rano. Natomiast wydaje mi się, że w nocy słyszałam... strzał.
– Strzał? – spytał Mason.
Pokiwała głową.
– Przynajmniej tak mi się wydaje. Chciałam wstać i wtedy usłyszałam płacz chłopca. To
chyba był Robert, ale ta druga tabletka zupełnie mnie rozłożyła. Próbowałam wstać, ale
znowu zasnęłam.
– No, dobrze – powiedział Mason. – Co się wydarzyło, kiedy się pani w końcu obudziła?
– To było dzisiaj rano, bardzo wcześnie, chyba przed szóstą. Kiedy wstałam, nikogo nie
było w domu. Ubrałam się, zeszłam na dół i otworzyłam drzwi frontowe. Potem poszłam do
ogrodu. Zobaczyłam otwarty namiot Roberta, w środku stało łóżko polowe ze śpiworem, ale
namiot był pusty. Robert wyjechał na obóz i zabrał ze sobą psa.
– Ale co się stało? – spytał Mason. – Proszę powiedzieć mi, co panią wyprowadziło z
równowagi.
– Na trawie pod łóżkiem znalazłam kopertę – powiedziała Norda – dokładnie taką samą
jak te, które przychodziły do mnie. Na kopercie było wydrukowane moje nazwisko. Robert
zaczął pisać list do mnie.
Otworzyła torebkę i podała Masonowi kartkę papieru zapisaną dziecięcym charakterem
pisma:
Droga ciociu Nordo.
Znalazłem te kopertę w piwnicy. Jest na niej twoje imię. Napisze do ciebie i włożę do
środka. Chciałbym, żebyś przyjechała do mnie. Jadę na obóz z Roverem. Mam broń. U nas
wszystko dobrze. Kocham cie.
Robert
Mason spojrzał przenikliwie.
– I co dalej? Co pani zrobiła potem?
Zacisnęła usta.
– Znaczek nie był ostemplowany. Na kopercie było wydrukowane moje nazwisko i adres,
dokładnie tak samo, jak na kopertach, które przychodziły do mnie. Robert napisał, że znalazł
ją w piwnicy. Ostrożnie podeszłam do tylnych drzwi. Z werandy prowadziły w dół schody do
graciarni, a dalej do jeszcze jednego pomieszczenia... właśnie tam to znalazłam.
– Co?
– Prasę drukarską.
– Tę, na której drukowano koperty wysyłane do pani?
Kiwnęła głową.
– Jeszcze tkwiły w niej czcionki z moim nazwiskiem i adresem w Los Angeles. To jest
porządna prasa, a nie żadna zabawka. Na górze ma okrągłą stalową płytę z farbą drukarską,
po której przesuwają się gumowe wałki, gdy naciśnie się dźwignię. Płyta obraca się, a wtedy
wałki przesuwają się po czcionkach. Kiedy się odsuną, papier albo koperta dociskane są do
czcionek.
– Oglądała pani prasę? – spytał Mason.
– Tak, obejrzałam ją. Jak już mówiłam, próbowałam odnaleźć taką prasę. Po tym jak
poskarżyłam się władzom pocztowym i... i jak okazało się, że Robert dostał od matki podobną
drukarkę do zabawy i że była ona w San Francisco... Oczywiście, założyłam, że koperty
drukowano na niej. Mervin lubi się tak zabawiać cudzym kosztem.
– Proszę kontynuować – poprosił Mason. – Proszę powiedzieć więcej o prasie, którą pani
znalazła dzisiaj rano.
– Cóż, była niedawno używana. Farba była jeszcze mokra.
– Skąd pani wie?
Spojrzała na czubek środkowego palca – Dotknęłam jej i farba została na palcu.
– Co pani zrobiła potem?
– Potem szukałam dalej i znalazłam pudełko ze świeżo zadrukowanymi kopertami, takimi
samymi jak te, w których przysyłano mi wycinki. Nie rozumie pan? Za tym wszystkim kryje
się Lorraine Jennings. Próbuje nastawić mnie przeciwko Mervinowi, żebym złożyła zeznanie,
kiedy będzie próbowała zostać wyłącznym opiekunem Roberta.
– Chwileczkę – rzekł Mason. – Coś się nie zgadza. Najpierw mówi pani o szatańskim
sprycie Mervina, który trzyma prasę drukarską, żeby zmylić władze, a teraz, z tego co pani
mówi, wynika, że wszystko to pomysł Lorraine Jennings.
Norda zastanowiła się przez chwilę i powiedziała:
– Chyba wszystko mi się miesza, ale... tak czy inaczej, wiem, że mam rację. Teraz pewnie
powie pan, że to typowe dla kobiety... trudno, niech pan myśli co chce. Ale jest jeszcze coś.
– Co takiego?
– Wiem, że ktoś strzelał w nocy, słyszałam to.
– To mogła być rura wydechowa.
– Słyszałam strzał, a potem płacz chłopca. To na pewno był Robert. Słyszałam głos
kobiety, próbującej go pocieszyć. Kiedy... kiedy poszłam do namiotu, znalazłam na trawie
łuskę, taką z pistoletu automatycznego kalibru 22.
– Co pani z nią zrobiła? – Podniosłam ją.
– Gdzie ona teraz jest? – Mam ją tutaj.
Otworzyła torebkę, wyjęła łuskę i podała Masonowi. Adwokat obejrzał ją, powąchał i
postawił pionowo na biurku.
– Czy zabrała pani coś jeszcze?
– Tak.
– Co?
– Wzięłam z pudełka dwie koperty z moim nazwiskiem. Wyjęła z torebki dwie złożone
koperty ze znaczkiem i podała Masonowi.
Prawnik przeczytał adres.
– Cóż, jest pani imię i nazwisko. Zakładam, że adres się zgadza.
Kiwnęła głową.
– I myśli pani, że to są takie same koperty jak te, które...
– Jestem pewna, panie Mason. Mam tu ze sobą jedną z tych, w których nadeszły wycinki
z gazet.
Podała mu następną.
Mason przez chwilę porównywał koperty, po czym wytrząsnął zawartość. Tytuł wycinka
brzmiał: ODRZUCONY MĘŻCZYZNA ZABIŁ KOBIETĘ.
Artykuł pochodził z nowojorskiej gazety i dotyczył mężczyzny, z którym zerwała
narzeczona, aby zaręczyć się z kimś innym. W czasie przerwy na lunch czekał, aż wyjdzie z
pracy. Zatrzymał ją na zatłoczonej ulicy. Kiedy przerażona zaczęła uciekać, mężczyzna
wyciągnął rewolwer, oddał w jej kierunku cztery strzały, po czym, gdy śmiertelnie ranna
kobieta leżała na chodniku, na oczach oniemiałych przechodniów strzelił sobie w głowę.
Mason wyjął lupę i porównał druk na kopercie, która nadeszła pocztą, z napisem na tej,
którą znalazła Norda Allison.
– Rzeczywiście wyglądają na identyczne – powiedział zamyślony. – Panno Allison, co.
pani zrobiła po dokonaniu tego odkrycia?
– Trochę stchórzyłam. Powinnam była wejść i pokazać im kopertę, ale czułam
obrzydzenie do ich kombinacji... i trochę się bałam... Chyba straciłam głowę.
– Więc co pani zrobiła?
– Nie chciałam iść przez dom. Wróciłam do ogrodu i poszłam dookoła przez furtkę do
drzwi frontowych, które zostawiłam otwarte. Przemknęłam się do pokoju, w którym spałam,
spakowałam walizkę i zeszłam na dół. W hollu był telefon, z którego wezwałam taksówkę.
– Czy w domu natknęła się pani na kogoś?
– Nie, myślę, że wszyscy spali.
– Co pani zrobiła po przyjeździe taksówki?
– Pojechałam do hotelu Millbrae, wynajęłam pokój, zjadłam śniadanie i... no, cóż,
najpierw chciałam polecieć pierwszym samolotem do San Francisco. Potem pomyślałam, że...
Panie Mason, nie potrafię tego wyjaśnić, ale mam złe przeczucia, czuję, że coś się stanie...
Myślę, że powiedzą, że ja... że zrobiłam coś... Mam takie przeczucie.
– Dobrze – powiedział Mason. – Nie wiadomo, czy istnieje powód do obaw, ale wyjście
ma pani tylko jedno.
– Jakie? – spytała.
– Zaatakować pierwsza. Kiedy pani się boi i ma złe przeczucia, należy atakować. Czy
ktoś wie, że znalazła pani prasę i koperty?
Pokręciła głową.
– Na pewno nie. Albo spali, albo pojechali odwieźć Roberta. W całym domu panowała
cisza. Umówiliśmy się, że będę spała tak długo jak zechcę, i że zawołają mnie odpowiednio
wcześnie, żebyśmy zdążyli do adwokata.
Mason rozważył sytuację.
– W każdym razie mamy prasę i zaadresowane koperty ze znaczkami – powiedział. –
Możemy podążyć tym śladem, to znaczy, pod warunkiem, że jest pani ze mną zupełnie
szczera.
– Oczywiście, że jestem. Co chce pan zrobić?
– Skontaktować się z inspekcją pocztową. Równocześnie musimy mieć pewność, że nic
się nie stanie z prasą. Potem zmusimy Lorraine Jennings do wyjaśnienia, jak to się stało, że
dostawała pani te listy.
– Też pomyślałam, że należy to zrobić – rzekła Norda – ale wydawało mi się to takie...
takie obcesowe. Może powinnam poprosić o wyjaśnienie albo pan mógłby do nich zadzwonić
i...
– I do tego czasu zniknęłyby wszystkie dowody. Nie, pojedziemy tam natychmiast i
zabierzemy materiał dowodowy, a potem pani Jennings będzie mogła nam wyjaśnić, jak to się
stało, że wysyłała te listy do pani.
– Czy mam tam iść, żeby, pokazać policjantom gdzie to jest?
– Tak – powiedział Mason – a ja pojadę z panią. Będziemy tam, zanim przyjedzie policja.
Nagle jej oczy wypełniły się łzami.
– Dziękuję, dziękuję! – wykrzyknęła. – Bardzo panu dziękuję, panie Mason! Jest pan...
jest pan cudowny!
ROZDZIAŁ 4
Mason zatrzymał samochód przed domem wskazanym przez Nordę i rzekł:
– Teraz na pewno już wstali. Widziałem, jak ktoś poruszył się w oknie.
Otworzył drzwi, obszedł samochód i pomógł wysiąść Nordzie Allison i Delii Street. We
trójkę podeszli wybetonowaną ścieżką do werandy i prawnik zadzwonił.
Drzwi otworzyła Lorraine Jennings.
– Boże – krzyknęła – Nordo, gdzie ty byłaś? Myśleliśmy, że śpisz i nie chcieliśmy ci
przeszkadzać, ale w końcu poszłam do pokoju i zastukałam cicho do drzwi. Kiedy nikt nie
odpowiedział, zajrzałam do środka, ale nie było ani ciebie, ani twojej walizki, ani twoich
rzeczy... Gdzie ty byłaś? I... kim są ci ludzie?
– Pani pozwoli – powiedział Mason – nazywam się Perry Mason, jestem adwokatem. To
panna Della Street, moja sekretarka.
Lorraine. Jennings otworzyła usta ze zdziwienia i na chwilę zaniemówiła.
– Barton! – zawołała po chwili.
– Tak, kochanie? – odpowiedział męski głos.
– Chodź tu szybko... nie, nie, nie szybko! Zapomniałam o twoich stawach.
Zwróciła się do Nordy:
– W nocy znowu odezwało się zapalenie stawów Bartona. Kiedy szykuje się zmiana
pogody, sztywnieje mu kolano. Od rana chodzi z laską i...
Dobiegł ich dźwięk kroków i stukanie laski, poczym w drzwiach pojawił się Barton
Jennings.
– Barton – powiedziała Lorraine – pojawiła się Norda z Perrym Masonem, a to jest panna
Della Street, jego sekretarka.
Na twarzy Bartona ukazało się zdziwienie. Zaraz jednak gospodarz skłonił się z powagą
Delii Street, uścisnął rękę Perry Masona i rzekł:
– Lorraine, nie stójmy w drzwiach. Proszę do środka. Jedliście już śniadanie?
Lorraine zawahała się, ale w końcu ustąpiła na bok.
– Proszę wejść – zaprosiła. – Nordo, śniadanie?
– Już jadłam – krótko odpowiedziała Norda.
– My też – dodał Mason. – Chciałbym porozmawiać z państwem o dosyć poważnej
sprawie. Reprezentuję w tej chwili pannę Allison. Dzisiaj wcześnie rano stało się coś, co ją
bardzo wzburzyło. Chciałbym o tym porozmawiać, ale muszę podkreślić, że występuję tu
oficjalnie. Jeżeli mają państwo adwokata, sugerowałbym skontaktować się z nim albo
skierować mnie do niego. Są jednak pewne sprawy, które wymagają wyjaśnienia.
– Boże! – zawołała Lorraine Jennings – Nigdy czegoś takiego nie słyszałam. O czym pan
mówi? Nordo, o co chodzi?
– Chodzi o coś, co znalazłam, Lorraine. Teraz wiem, co chciałaś zrobić. .. co...
– Chwileczkę – wtrącił się Mason – proszę zostawić to mnie, panno Allison. Proponuję,
żebyśmy weszli do środka.
– No, cóż, też chciałabym się dowiedzieć, o co chodzi – rzekła Lorraine, prowadząc do
salonu. – Zdawałam sobie sprawę, że Norda trochę się denerwuje przed spotkaniem z moim
prawnikiem, ale nie było powodu, żeby zatrudniać adwokata. Jeżeli nie chciała ze mną
współpracować, wystarczyło powiedzieć. Ale skoro pan już tu jest, panie Mason, mogę
dokładnie wyjaśnić, co chcę zrobić. Proszę usiąść i spróbujemy rozwikłać tę sytuację. Nigdy
w życiu nie byłam tak zaskoczona. Poszłam do pokoju Nordy i zobaczyłam, że jej nie ma...
Jak już mówiłam, w nocy Bartonowi zaczęło dokuczać kolano i musiał zażyć kodeinę. Ja też
wzięłam, bo mnie rozbudziło jego kręcenie się i wiercenie, przygotowywanie gorących
kompresów. Nawet nie słyszałam, kiedy wstał i zabrał Roberta i psa na miejsce zbiórki o
piątej rano i... chyba powinniśmy cię przeprosić, Nordo. Kiedy Barton wrócił, spaliśmy do
późna. Zwykle wstajemy i jemy śniadanie o wiele wcześniej. Co ci strzeliło do głowy, żeby
sobie pójść? Kiedy wyszłaś? Jeżeli byłaś głodna, trzeba było po prostu zajrzeć do kuchni i
otworzyć lodówkę. Mamy soki owocowe, jajka...
– Mniejsza o to – powiedziała Norda. – Stało się coś, co mnie wytrąciło z równowagi.
– Myślę – powiedział Barton Jennings – że teraz pan powinien coś powiedzieć, panie
Mason.
– Czy chcą państwo być reprezentowani przez adwokata? – spytał Mason.
– Ależ nie – odparł zniecierpliwiony Jennings. – Chcieliśmy pomóc Nordzie. Żona
chciała oddać jej przysługę. Wiemy, przez co przeszła, to znaczy przynajmniej Lorraine wie.
Jeżeli ma pan coś do powiedzenia, niech pan mówi.
– Czy wiedzieli państwo, że panna Allison otrzymywała pocztą obraźliwe materiały w
kopertach, na których adres wydrukowano małą ręczną prasą drukarską? List zawierały
wycinki...
– Oczywiście – przerwała Lorraine – dlatego zaprosiłam ją tutaj. Mervin Selkirk
prześladował ją tymi wycinkami i próbował zastraszyć. Biedactwo. Dobrze wiem, przez co
przeszła. Mervin potrafi być...
– Chwileczkę, Lorraine – wtrącił Barton Jennings. – Pozwól panu Masonowi dokończyć.
Mason powiedział:
– Pani Jennings, zakładam, że pani wie, iż adres panny Allison na kopertach został
wydrukowany na małej ręcznej prasie.
– Oczywiście. To ja zasugerowałam Nordzie, że powinna przyjrzeć się prasie, którą
podarowałam mojemu synowi, Robertowi. Z tego co wiem, władze pocztowe uzyskały do niej
dostęp i sprawdziły ją, ale okazało się, że czcionka była inna.
Adwokat skinął głową z powagą i rzekł:
– Panna Allison nie mogła spać dzisiaj rano. Wstała wcześnie, poszła do ogrodu, a potem
do pomieszczenia z niepotrzebnymi rzeczami. Znalazła tam schody prowadzące w dół.
– To stara piwnica – wtrąciła Lorraine.
– Wiem, że nie powinnam tego robić – przepraszającym tonem powiedziała Norda – ale
stało się coś, co spowodowało, że pomyślałam... to znaczy...
– Nordo – przerwała jej Lorraine – jesteś naszym gościem. Zazwyczaj goście nie wstają
wcześnie rano, żeby zwiedzić dom, ale powiedziałam ci, żebyś czuła się jak u siebie. Skoro
chciałaś się rozejrzeć, to w porządku. Do czego pan zmierza?
– Po prostu panna Allison znalazła w piwnicy prasę drukarską i jest przekonana, że użyto
jej do wydrukowania jej adresu. Znalazła też trochę zaadresowanych kopert, a czcionka, którą
wydrukowano jej nazwisko i adres, była taka sama jak w prasie. Są powody do przypuszczeń,
że prasa była niedawno używana. Jak rozumiem, na stalowej płycie, po której przesuwają się
wałki, była świeża farba drukarska.
Barton Jennings gestem nakazał żonie milczenie.
– Chwileczkę, panie Mason. Powiedział pan, że Norda twierdzi, iż znalazła to w tym
domu?
Prawnik skinął głową.
– To można łatwo sprawdzić – powiedział Barton. – Najpierw pójdziemy popatrzeć na tę
prasę, a potem spróbujemy ustalić skąd się tam wzięła.
– Chcę państwa ostrzec – rzekł Mason – że prasa stanowi środek dowodowy. Prószę jej
nie dotykać. Panna Allison pokaże wam, gdzie ona jest, ale zaraz potem mam zamiar wezwać
policję.
– Pan ma zamiar? – zawołał Barton Jennings. – A my? Również chcemy ostatecznie
wyjaśnić tę sytuację.
Lorraine Jennings wstała i spojrzała na Nordę. Po raz pierwszy na jej twarzy pojawił się
grymas irytacji i rozdrażnienia.
– Nordo – powiedziała – skoro coś znalazłaś, dlaczego nie przyszłaś z tym do nas? Czy
jesteś absolutnie pewna, że to widziałaś?
– Oczywiście. Znalazłam całą paczkę kopert gotowych do wysłania. Teraz wiem, skąd się
wzięły wycinki. Udawałaś, że...
– Chwileczkę, chwileczkę – wtrącił się Mason. – Pan Jennings i ja rozumiemy sytuację.
Lepiej będzie dla nas wszystkich, gdy powstrzymamy się od komentarzy do czasu, aż
ocenimy dowody i wezwiemy policję. Obejrzyjmy teraz prasę. Czy zaprowadzi nas pani,
panno Allison?
– Chyba jest krótsza droga – powiedziała Norda. – Ja obeszłam dom i...
– Idźcie przez kuchnię – poradziła Lorraine.
– Proszę za mną – powiedział Barton Jennings. Wstał gwałtownie i skrzywił się z bólu. –
Lorraine, poprowadź gości. Zapomniałem o moim kolanie.
– Tędy, proszę – rzekła Lorraine i z godnością przeszła przez salon i jadalnię. Otworzyła
drzwi do kuchni, podeszła do schodów prowadzących do składziku i zatrzymała się.
– Którędy teraz, Nordo? – spytała.
– Na dół – odparła dziewczyna. – A potem do składziku. Prasa jest pod dużą półką po
lewej stronie schodów.
– Będzie ciasno nam wszystkim na dole – stwierdził Jennings. – Lorraine, zejdź z panem
Masonem. Norda może zostać na górze i powiedzieć wam, co robić.
Lorriane uniosła dół sukienki, owinęła ją wokół kolan, żeby nie pobrudziła się na
schodach, i zeszła do w piwnicy.
– Gdzie to jest, Nordo? – zawołała, nie obracając się do tyłu.
– Z lewej strony dużego pudła. Widać dźwignię prasy – odpowiedziała Norda.
– Nie widzę żadnej dźwigni ani żadnej prasy – odparła Lorraine.
– Chwileczkę – rzekł Mason.
Pochylił się nad Lorraine Jennings i spojrzał pod półkę.
– Panno Allison, czy drukarka jest za tymi pudłami? – zapytał.
– Jest z tyłu pod półką, za... Zaraz, zejdę i pokażę wam.
Norda zbiegła po schodach, odsunęła Lorraine i unosząc brzeg sukienki, pochyliła się i
zamarła z otwartymi ustami.
– Nie ma jej tu! – wykrzyknęła.
– Odsuńmy te pudła – powiedział Mason. – Mówiła pani, że stało tu pudełko z
kopertami?
– Były zaadresowane koperty ze znaczkami, przygotowane do wysłania na mój adres –
powiedziała Norda.
Lorraine kucnęła, umieszczając zwiniętą sukienkę na kolanach, i zaczęła wyciągać pudła.
– Tu są stare przepisy kucharskie. Chciałam wkleić je do specjalnego zeszytu. A tu listy
od mamy. Chyba trzeba je wyrzucić. A tu... Boże, Barton, tu jest całe pudło książek.
Myślałam, że chcesz je oddać do szpitalnej biblioteki.
– Oddam je – odpowiedział Barton ze szczytu schodów – kiedy skończę czytać. Mniejsza
o to, Lorraine. Odsuń pudła i zobacz, co jest pod półką.
– Ależ nie ma potrzeby wszystkiego odsuwać – zaprotestowała Norda. – Prasa tu była, a
teraz jej nie ma.
– Cóż – rzekła Lorraine bardzo sceptycznym tonem, wstając i rozprostowując sukienkę.
– Rozglądnij się, Lorraine – polecił Barton Jennmgs. – Niech pan Mason też się
rozglądnie. Musimy mieć absolutną pewność, że nie będzie żadnych podstaw do zarzutów,
kiedy zaczniemy dalszą dyskusję.
Adwokat przeszukał piwnicę, odsuwając pudła.
– No, cóż – powiedział – wygląda na to, że prasa nie znajduje się już w tym miejscu, w
którym widziała ją panna Allison.
– Już! – powtórzyła Lorraine ze wściekłością. – Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś
takiego...
– Chwileczkę, kochanie – ostrzegł ją mąż, stojący na szczycie schodów. – Chodźmy do
biblioteki i usiądźmy.
Lorraine rzekła lodowatym tonem.
– Obawiam się, Nordo, że, delikatnie mówiąc, miałaś chyba jakiś zły sen. Może wzięłaś
zbyt wiele pigułek nasennych. Mówiłaś, że musisz brać tabletki, żeby zasnąć.
– Akurat! – wykrzyknęła Norda. – Domyśliliście się, że byłam w piwnicy dzisiaj rano i że
znalazłam prasę, więc ją usunęliście. Bardzo sprytnie. Pewnie byliście tak sprytni, że nikt jej
już nie znajdzie.
– Myślę, że będzie o wiele lepiej dla wszystkich zainteresowanych – powiedział Barton
Jennings – kiedy żadna ze stron nie będzie posuwała się do oskarżeń. Jak pan uważa, panie
Mason?
– Ma pan rację – przyznał prawnik patrząc na Delię Street, siedzącą przy stole w
rupieciarni i stenografującą rozmowę. – Chodźmy do salonu i spróbujmy przedyskutować
sprawę spokojnie jak inteligentni ludzie.
– Jeżeli o mnie chodzi, nie ma o czym dyskutować – rzekła Lorraine Jennings. –
Zaprosiliśmy Nordę Allison i próbowaliśmy jej pomóc. Moim zdaniem nadużyła naszej
gościnności. Powiedziała mi wczoraj, że weźmie tabletki nasenne. Myślę, że spowodowały
one u niej zły sen, a teraz chce przerzucić na nas odpowiedzialność...
– Nie przyśniły mi się te dwie koperty, które wyjęłam z pudełka – wybuchnęła Norda
Allison – i które są teraz w biurze pana Masona.
Już miała wspomnieć o liście od Roberta, ale postanowiła go nie wplątywać. Czuła, że
bez względu na skutki, na dłuższą metę będzie lepiej, gdy ani jego matka, ani Barton Jennings
nie będą wiedzieć, że to Robert pierwszy dokonał odkrycia.
– Chwileczkę – powiedział Mason – nie traćmy głowy. Sytuacja jest bardzo szczególna.
Proszę państwa, chciałbym wiedzieć, czy mają państwo coś przeciwko temu, żeby wezwać
policję i przeprowadzić dochodzenie?
– Oczywiście, że tak – zaprotestowała Lorraine. – Dopóki nie będziemy mieli jakiegoś
konkretnego dowodu, nie pozwolę nikogo wzywać. Jeżeli pańska klientka chce podtrzymać
swe absurdalne oskarżenia wobec nas, cóż, jest pan prawnikiem i może pan jej wyjaśnić, jakie
są tego konsekwencje.
Mason uśmiechnął się.
– Rozumiem panią, pani Jennings, ale w tych okolicznościach moja klientka nie da się
zastraszyć. Nie oskarża państwa, twierdzi tylko, że dzisiaj rano znalazła w państwa domu
ważny materiał dowodowy i była na tyle przewidująca, że wzięła ze sobą dwie koperty.
Biegły zbada te koperty, żeby zobaczyć, czy są takie same jak te, które dostawała pocztą.
Jeżeli się okaże, że tak, zgłosimy tę sprawę władzom pocztowym.
Barton Jennings powiedział:
– Myślę, że tak należy postąpić, panie Mason. My też jesteśmy zaskoczeni.
– To żadne zaskoczenie! – wybuchnęła Lorraine. – Barton, ona sama wysyłała do siebie
te wycinki, a teraz, z sobie tylko znanych powodów, wykorzystuje naszą gościnność.
Przywiozła ze sobą te dwie koperty w torebce, wstała rano, kiedy wszyscy jeszcze spali,
wymknęła się i poszła z nimi do adwokata...
– Powtarzam – przerwał jej Barton Jennings – żadna ze stron nie powinna wysuwać
oskarżeń na tym etapie. Za pańską zgodą, panie Mason, proponuję, że my zapomnimy o
wszystkich stwierdzeniach i oskarżeniach wysuniętych przez pańską klientkę, ponieważ jest
zdenerwowana i wytrącona z równowagi, a pańska klientka puści w niepamięć wszystkie
stwierdzenia poczynione przez moją żonę, jako że również jest zdenerwowana i wytrącona z
równowagi.
– Myślę, że jest to w tej chwili najlepszy sposób na załatwienie sprawy – przyznał Mason.
– Proponujemy zawarcie takiej ugody.
– Przyjmujemy tę propozycję – powiedział Barton Jennings.
– A teraz – Lorraine Jennings zwróciła się do Nordy – jeżeli będzie pani tak miła, panno
Allison, i opuści mój dom, potraktujemy naszą próbę zaprzyjaźnienia się z panią jako kolejne
niefortunne doświadczenie w błędnej ocenie ludzkiego charakteru.
Mason odwrócił się do Nordy Allison i rzekł:
– Chodźmy, panno Allison.
ROZDZIAŁ 5
Inspektor Hardley Chester z uwagą wysłuchał faktów podanych przez Nordę, po czym
zwrócił się do Perry’ego Masona:
– Nic tam nie ma? – spytał.
– Ani śladu prasy, ani śladu kopert – powiedział Mason.
Inspektor Chester przeciągnął dłonią po głowie i karku.
– Nie możemy tak po prostu pójść tam i oskarżyć kogokolwiek na podstawie takich
dowodów.
– Wcale tego nie oczekuję – rzekł Mason.
– Czego wobec tego oczekuje pan ode mnie?
– Że spełni pan swój obowiązek.
Inspektor uniósł brwi.
– Już dawno czegoś takiego nie słyszałem.
– Właśnie pan to usłyszał.
– Jakie więc są moje obowiązki?
– Tego nie wiem – odpowiedział Mason – i nie powiem panu. Moja klientka dokonała
odkrycia. Znalazła dowód w sprawie, którą zajmują się władze pocztowe. Powiedziałem jej,
że jej obowiązkiem jest przekazać tę informację. Właśnie pana informuję.
– Stawia mnie to w trudnej sytuacji.
– Na to nie mamy wpływu. Powiedzieliśmy panu, co znaleźliśmy. To nasz obowiązek,
który właśnie spełniliśmy.
Inspektor Chester zwrócił się do Nordy Allison:
– Czy jest pani pewna, że to była prasa drukarska?
– Oczywiście.
– Czy widziała pani ją dokładnie?
– Miałam ją w rękach.
– I uważa pani, że była używana?
– Oczywiście.
– Niedawno?
– Użyto jej do wydrukowania mojego nazwiska i adresu. Skoro mi pan nie wierzy, jak
wyjaśni pan fakt, że mam dwie koperty z moim nazwiskiem i adresem, które są identyczne
jak te, które nadeszły pocztą?
– Nie powiedziałem, że pani nie wierzę. Po prostu zadaję pytania. Czy potrafi pani
udowodnić, że prasa była ostatnio używana?
– Farba była jeszcze wilgotna, to znaczy lepka.
– Skąd pani wie?
– Dotknęłam jej czubkiem palca. Farba zostawiła ślad.
– Jak go pani wyczyściła?
– Otworzyłam torebkę, wyjęłam chusteczkę higieniczną i wytarłam palec.
– Co pani z nią zrobiła?
– Mam ją jeszcze w torebce. Nie chciałam jej tak po prostu wyrzucić na podłogę. Na
pewno włożyłam ją z powrotem do torebki, chcąc pozbyć się jej przy najbliższej okazji.
Norda otworzyła torebkę, poszperała w środku i triumfalnie pokazała pomiętą chusteczkę,
na której widniały czarne smugi.
Inspektor zabrał chusteczkę i powiedział:
– Pojadę i spytam państwa Jenningsów, czy chcą złożyć oświadczenie. Spytam też, czy
mogę się rozejrzeć, mimo że to nic nie da, bo, jak rozumiem, państwo przekonali się, że prasy
tam nie ma.
– Prasy na pewno nie ma tam, gdzie ją widziałam – z naciskiem powiedziała Norda.
Inspektor wstał.
– Pojadę i rozejrzę się.
– Czy da nam pan znać, kiedy pan coś znajdzie? – spytał Mason.
Inspektor uśmiechnął się i potrząsnął głową.
– O wszystkim informuję tylko swoich przełożonych.
– Ale panna Ailison jest stroną w tej sprawie – zauważył Mason.
– Tym bardziej nie powinienem jej informować – powiedział Chester ściskając dłoń
Masona i kłaniając się Nordzie Ailison. – Dziękuję za informację. Sprawdzę to.
– Co teraz? – spytała Norda, kiedy inspektor wyszedł.
– Teraz – rzekł Mason – sami trochę posprawdzamy.
Zwrócił się do Delii Street:
– Zadzwoń do Agencji Detektywistycznej Drake’a i poproś Paula, żeby tu przyszedł.
Della kiwnęła głową i wyszła do drugiego pokoju. Po chwili wróciła i powiedziała: – Już
idzie. Adwokat wyjaśnił Nordzie:
– Rozmawiała pani z nim. To bardzo dobry detektyw.
– Wiem. Jest miły. Dzięki niemu trafiłam do pana. Ja...
Przerwała, bo usłyszała stukanie do drzwi kancelarii Masona.
Otworzyła Della Street. Paul Drake – wysoki, sympatyczny i wysportowany, powiedział:
„Cześć, Della”, obrzucił Nordę profesjonalnie uważnym spojrzeniem, rzekł: „Co słychać,
panno Ailison?” i obrócił się do Masona.
– Siadaj, Paul – poprosił Mason.
Drake usiadł w poprzek fotela, oparł się o jedną poręcz i przerzucił długie nogi przez
drugą. – Gotów.
– Znasz sprawę Nordy Ailison?
– Do momentu, kiedy przyszła do twojego biura dzisiaj rano. Co się wydarzyło od tamtej
chwili?
Mason opowiedział mu.
– Co mam zrobić? – spytał Drake.
– Weź się do pracy. Sprawdź, czy władze pocztowe pozwolą się zbyć Jenningsom, czy
też potraktują poważnie opowieść Nordy Allison i przeszukają dom. Odwiedź sąsiadów.
Powiedź im, że sprzedajesz subskrypcje czasopism albo książki. Może uda ci się namówić
niektóre kobiety na plotki.
– Wyrzucą domokrążcę szybciej niż...
– W takim razie – podsunął Mason – powiedz im, że rodzina o najwyższym poziomie
intelektualnym dostanie za darmo odkurzacz. Powiedz, że to coś w rodzaju sąsiedzkiego
quizu, że zadajesz pytania i przyznajesz oceny, i że osoba z najwyższą oceną dostanie za
darmo odkurzacz albo zestaw talerzy, czy coś w tym rodzaju. Najpierw zadaj parę banalnych
pytań sprawdzających umiejętność obserwacji, a potem spytaj o sąsiadów.
Paul Drake potrząsnął głową.
– Perry, być może ty potrafiłbyś zastosować tę sztuczkę, ja nie. Każdy musi robić to, w
czym jest najlepszy. Czy jest jakiś powód, żeby nie mówić im, że jestem prywatnym
detektywem?
Mason pomyślał przez chwilę.
– Nie, ale przecież nikt się nie otworzy przed tobą, kiedy się tego dowie.
– Tylko wtedy, kiedy będę naciskał – powiedział Drake. – Ale jak tylko przeciętna pani
domu dowiaduje się, że jestem detektywem, natychmiast chce wiedzieć, co tu robię. Wtedy
zaczynam zachowywać się tajemniczo i informuję ją, że coś się dzieje w okolicy. Więc
zaprasza mnie do domu, częstuje filiżanką herbaty albo kawy, a ja robię się przyjacielski i
mówię, że chodzi o sąsiadów, a potem udaję zakłopotanie, że mi się to wymknęło. Proszę ją,
żeby nikomu nic nie mówiła, a ona nalega, żebym w zamian za to powiedział jej, o co chodzi.
Zaczynam robić uniki i w końcu to ona mnie przesłuchuje. Ja tylko wtrącam parę pytań od
czasu do czasu i zanim się zorientuje, mówi mi wszystko, co wie, czego się domyśla i
przekazuje mi wszystkie sąsiedzkie plotki.
– Uważaj, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby stać się podstawą do oskarżenia o
zniesławienie – ostrzegł go Mason.
Drake uśmiechnął się szeroko.
– Perry, posługuję się tą techniką już od dziesięciu lat. Kiedy kobieta zacznie plotkować o
sąsiadach, nie powtórzy niczego, co powiedziałem, bo sama jest już tak mocno wplątana, że
nie odważy się wychylić.
– A jak wszystkiemu zaprzeczy? – spytał Mason.
– Na takie sytuacje mam mały magnetofon, który wygląda jak aparat słuchowy. Udaję, że
jestem trochę przygłuchy i go zakładam. Oczywiście, ta taktyka nie zdaje egzaminu za
każdym razem, ale na ogół jest skuteczna.
– Dobrze – powiedział Mason – rób jak uważasz. Potrzebuję dwóch detektywów.
– Po jednym na każde z nich? – spytał Drake.
– Po jednym na każde z nich – potwierdził Mason.
Drake podniósł się z fotela.
– Idę.
Mason uśmiechnął się do Nordy Allison.
– Nic lepszego nie wymyślę – rzekł. – Zajmę się teraz pozwem. Gdzie się pani
zatrzymała?
– W hotelu Millbrae.
– Zadzwonię do pani, gdy się czegoś dowiem – przyrzekł Mason. – Tymczasem proszę z
nikim nie rozmawiać. Jeżeli ktoś zadzwoni albo będzie panią wypytywał, proszę powiedzieć,
że jestem pani adwokatem i skierować go do mnie.
Wdzięczna Norda podała mu dłoń.
– Nie wiem, jak mam panu dziękować, panie Mason.
– Nie trzeba. Mam nadzieję, że wszystko wyjaśnimy. Zrobię, co w mojej mocy.
ROZDZIAŁ 6
Paul Drake zadzwonił na zastrzeżony numer o w pół do czwartej.
Mason, który dyktował bez przerwy od dwóch godzin, spojrzał z rozdrażnieniem na
telefon. Podniósł słuchawkę i powiedział:
– Cześć, Paul, o co chodzi? Dobiegł go głos Drake’a:
– Perry, myślę, że będzie lepiej, jak tu przyjedziesz.
– Tu, czyli dokąd?
– Do sąsiadów Jenningsów z domu obok.
– O co chodzi? – spytał Mason.
Drake odparł ostrożnie:
– Jestem u państwa Galesów. Ich adres to Penrace Street numer 6283. Dysponują pewną
informacją, którą powinieneś sprawdzić. Musisz z nimi porozmawiać.
Mason rzekł z irytacją:
– Słuchaj, Paul. Jestem w tej chwili okropnie zajęty. Della poświęciła swój weekend,
żebym mógł jej podyktować pozew, i jeszcze nie skończyliśmy Jeżeli zdobyłeś jakąś
informację, spisz oświadczenie i poproś, żeby je podpisali. Potem...
– A potem nie będzie cię w biurze – przerwał Drake. – Perry, jak szybko możesz tu
przyjechać?
Mason pomyślał przez chwilę i powiedział:
– Rozumiem, że tam, gdzie jesteś, nie możesz mówić swobodnie.
– Zgadza się.
– A możesz wyjść do budki telefonicznej i powiedzieć mi o co chodzi?
– Raczej nie.
– Czy to ważne?
– Tak.
– Coś o tej prasie?
– O śladach krwi.
– O czym?
– O śladach krwi – powtórzył Drake. – Widzisz, Perry, władze pocztowe rozpoczęły
dochodzenie i gdy znaleźli broń pod poduszką w łóżku, w którym spała Norda Allison,
wezwali miejscową policję. Zabrali Nordę na posterunek, żeby ją przesłuchać. O coś ją
podejrzewają. Jonathan Gales wie coś na temat śladów krwi i myślę, że powinieneś z nim
porozmawiać. Są tu jakieś dowody, które powinieneś obejrzeć, zanim policja...
– Już jadę – przerwał mu Mason.
– Nie bierz swojego samochodu – ostrzegł go Drake. – Weź taksówkę i zwolnij ją po
przyjeździe na miejsce. Mam tu auto z agencji, które nie rzuca się w oczy. Odwiozę cię, kiedy
skończysz.
– Jadę – powtórzył Mason.
Rzucił słuchawkę na widełki i zwrócił się do Delii Street:
– To jest najgorsze w tej biurowej robocie. Zaśmieca umysł... Kiedy Paul zadzwonił i
poprosił, żebym przyjechał, powinienem był się od razu domyślić, że to coś ważnego, ale tak
byłem zajęty rzeczami nieistotnymi, że zmusiłem go, żeby powiedział mi, co go tak
zainteresowało. Teraz świadkowie mogą nie chcieć się otworzyć.
– O co chodzi? – spytała.
– Opowiem ci po drodze. Chodźmy. To jest na Penrace Street pod numerem 6283, dom
obok Jenningsów. Weź notatnik i złapiemy taksówkę. Szybko!
Pognali korytarzem do windy, znaleźli taksówkę na postoju za rogiem, wsiedli i Mason
podał adres.
– Powiesz mi teraz, o co chodzi? – spytała Della Street.
– O ślady krwi – wyjaśnił Mason.
– Słyszałam, jak mówiłeś o tym przez telefon. Dlaczego te ślady są ważne?
– Wygląda na to, że wezwano policję. Policja odkrył broń pod poduszką w łóżku Nordy.
Pamiętasz, jak opowiedziała o łusce, którą znalazła przed namiotem Roberta w ogrodzie.
Najwyraźniej dochodzą teraz do tego ślady krwi, a z tego, co mówił Paul, wynika, że policja
jeszcze nic o nich nie wie.
– Więc – powiedziała Della Street – teraz my się w coś pakujemy.
– Chyba już się wpakowaliśmy, i to po same uszy. Mason zmarszczył brwi i zamilkł.
Della, która wiedziała, co to znaczy, patrzyła na niego od czasu do czasu, ale nie przerywała.
Taksówka zatrzymała się przed domem na Penrace Street.
– Mam zaczekać? – spytał kierowca.
Mason potrząsnął głową, wręczył mu banknot pięciodolarowy i rzekł:
– Reszty nie trzeba.
Taksówkarz podziękował.
Mason zerknął na radiowóz policyjny zaparkowany przed domem Jenningsów. Szybkim
krokiem podszedł wybetonowaną alejką do werandy i wyciągnął palec w kierunku dzwonka.
Paul Drake otworzył drzwi, zanim Mason dotknął przycisku.
– Wejdźcie – powiedział. – Czekałem przy drzwiach z nadzieją, że porucznik Tragg
odjedzie, zanim się pojawicie.
– A więc to Tragg jest w domu Jenningsów? – spytał prawnik.
Drake kiwnął głową i powiedział:
– Wejdźcie i poznajcie gospodarzy.
Drake poprowadził ich do przytulnego salonu urządzonego z wygodną prostotą.
W salonie były głębokie fotele, koło nich stojące lampy, książki, duży stoł, na którym
leżały rozłożone gazety i czasopisma, oraz telewizor. Obok znajdowała się jadalnia z dużym
kredensem, oszklona szafka na talerze. Sam dom był nowy, ale meble sprawiały wrażenie
wygodnych i staroświeckich, chociaż niezbyt starych.
Dwoje starszych osób podniosło się, kiedy Paul Drake wprowadził do salonu Masona i
Delię Street.
– To państwo Gales – przedstawił ich Paul Drake. – Pan Gales ma coś ciekawego do
powiedzenia.
Gales, wysoki i siwy mężczyzna z opadającymi wąsami i szarymi oczami, wyciągnął
kościstą dłoń w kierunku Masona i rzekł:
– Bardzo mi miło. Wiele o panu czytałem, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że
poznam pana osobiście. Martha i ja rzadko wychodzimy z domu, więc dużo czytamy. Martha
czytała chyba o wszystkich pana sprawach.
Pani Gales podała rękę Delii Street:
– Widziałam panią na zdjęciach – powiedziała. – Jestem pani wielbicielką, moja droga,
pana Masona również. Proszę usiąść. Będzie nam bardzo miło, jeżeli będziemy mogli w
czymś pomóc. Może herbaty? Mogę...
Drake spojrzał na zegarek, a potem znacząco zerknął przez okno w kierunku domu
Jenningsów.
– Pani Gales, w każdej chwili ktoś może nam przerwać – rzekł. – Gdyby pani mogła
opowiedzieć nam wszystko, tak zwięźle jak się da, o Robercie.
– Proszę się rozsiąść – zaprosiła gospodyni. – Nie wypada tak bez poczęstunku, kiedy
mamy takich gości. Wczoraj upiekłam ciasteczka...
– Chodzi o pistolet – wtrącił Drake – proszę opowiedzieć panu Masonowi o Robercie i o
pistolecie.
– To krótka historia. Robert jest miłym i dobrze wychowanym chłopcem, ale bardzo
interesuje go broń. Ciągle ogląda w telewizji westerny – „strzelaniny”, jak nazywa je
Jonathan. Państwo Jenningsowie mają opiekunkę, która zajmuje się chłopcem, kiedy
wychodzą, i zauważyłam, że kiedy ona tu jest, Robert bawi się prawdziwym pistoletem.
– Prawdziwym? – zdziwił się Mason.
– Automatycznym – odparł za żoną Jonathan Gales. – Wygląda jak colt woodsman,
kaliber 22.
– Czy Robert ma go tylko wtedy, kiedy jest z nim opiekunka? – spytał Mason.
– Tylko wtedy widziałam go z pistoletem – powiedziała pani Gales – ale moim zdaniem,
siedmioletni chłopiec nie powinien bawić się prawdziwą bronią... Osobiście uważam, że i tak
jest niedobrze, kiedy dzieci wyciągają z kabur te zabawki wyglądające jak sześciostrzałowe
rewolwery, celują z nich do ludzi i krzyczą: „paf, paf, zabity!”. Mój Boże! Za moich czasów,
gdy brat wycelował w kogoś pistolet na kapiszony, tato zawsze nieźle mu nagadał. Teraz
chłopcy wyciągają te zabawki i celują nimi w ludzi i mówią: „paf, zabity!”. Sam pan widzi,
co z tego wynika. Prawie codziennie czytam w gazecie, jak dziesięcio-, dwunasto, albo
piętnastoletni chłopiec zabija któreś z rodziców, bo nie pozwolili mu pójść do kina. Do czego
to dojdzie, kiedy...
– Czy wie pani, kim jest ta opiekunka? – wtrącił się Paul Drake.
– Nie. Jenningsowie maja dwie. Ta, o której mówię, pracuje tu od około sześciu tygodni.
Oni nie są specjalnie towarzyscy... To dziwna dzielnica. Nikt nie rozmawia z sąsiadami.
Kiedyś wszyscy wymieniali się plotkami i pożyczali od siebie to czy tamto, ale teraz w
każdym garażu stoi samochód, i jak tylko mają chwilę czasu, gdzieś jadą, a gdy wrócą, to
oglądają telewizję. Wszystko się zmienia na naszych oczach.
– Ta opiekunka – wtrącił się Mason – to starsza czy młodsza osoba?
– Ta, która pozwala mu bawić się pistoletem, to ta starsza... powiedzmy, że ma
czterdzieści parę lat.
Zaśmiała się:
– Oczywiście, pan rozumie, to wcale nie oznacza, że jest stara. Po prostu jest starsza od
tej drugiej i, oczywiście, starsza od niektórych opiekunek w dzisiejszych czasach, uczennic,
które zostają wieczorem z dziećmi. Nie wiem, co taka dziewczyna mogłaby zrobić, gdyby coś
się wydarzyło?
– Jeżeli o to chodzi, to co mogłaby zrobić czterdziestopięcioletnia kobieta? – wtrącił się
Jonathan Gales. – A jakby wszedł jakiś mężczyzna i...
– Musimy się pośpieszyć – przerwał przepraszającym tonem Drake. – Gdyby państwo
mogli powiedzieć panu Masonowi, to co mnie. Nie mamy czasu na szczegóły. Czy widzieli
państwo, że chłopiec bawił się pistoletem automatycznym? Pani Gales pokiwała z
przekonaniem głową.
– A pan? – Drake zwrócił się do Jonathana Galesa.
– Widziałem go dwa albo trzy razy – powiedział Jonathan Gales. – Za pierwszym razem
powiedziałem do Marthy: „Wydaje mi się, że ten chłopiec ma prawdziwy pistolet”, a Martha
powiedziała: „Niemożliwe, to pistolet zrobiony z drewna. Robią teraz takie zabawki, że
można umrzeć ze strachu”. W każdym razie jeszcze raz dokładnie mu się przypatrzyłem i
powiedziałem: „Martha, założę się, że to prawdziwy pistolet”, i oczywiście miałem rację.
– Czy miał go pan w ręce? – spytał Mason.
– Nie, ale na tyle mnie zaintrygował, że poszedłem po lornetkę, żeby mu się przyjrzeć.
Martha i ja obserwujemy ptaki w ogrodzie i mamy bardzo dobrą lornetkę, z powlekanymi
szkłami i tak dalej. Wszystko przez nią widać.
– Dobrze – powiedział Drake, próbując przyspieszyć rozmowę – zauważyli państwo, że
czasem, ale tylko wtedy, kiedy jest tutaj ta opiekunka, dziecko bawi się pistoletem.
Oboje przytaknęli.
– A teraz ślady krwi – rzekł Drake.
– Tego nie rozumiem – powiedział Gales. – Dziś rano Barton Jennings wstał przed
wschodem słońca i dokądś pojechał. Później mył chodnik wężem ogrodniczym, udając, że
podlewa trawnik. Nie było jeszcze nawet wpół do szóstej. Oczywiście, to nic dziwnego w
przypadku ludzi, którzy zwykle wstają wcześnie, ale tam, w tamtym domu, lubią sobie
pospać. W sobotę albo w niedzielę, kiedy nigdzie nie wychodzą, śpią do dziewiątej albo
dziesiątej. Wtedy widać, jak Robert bawi się sam w ogrodzie.
– Nie jesteśmy wścibscy – wtrąciła się Martha Gales – tylko obserwujemy ptaki, głównie
rano. Wtedy są najbardziej aktywne, a Jonathan i ja lubimy wcześnie wstawać. Między
ogrodami jest żywopłot, ale widać, jak ktoś się rusza. Kiedy ktoś siedzi, wtedy trudno go
zobaczyć, ale jak ktoś chodzi po ogrodzie Jenningsów, to widać ciemną sylwetkę przez liście
w żywopłocie.
– Czy Jennings podlewał trawnik? – spytał Mason.
– Udawał, że podlewa – powiedział Gales – ale skierował wąż pionowo w kierunku ziemi
i szedł wzdłuż trawnika, polewając pełnym strumieniem wody wąski kawałek, szeroki może
na dwie lub trzy stopy. Potem wszedł na chodnik i widziałem, że w paru miejscach przybliżał
wąż, jakby usiłował coś zmyć. Nie zwróciłem na to uwagi do momentu, kiedy poszedłem po
gazetę. Chłopak już był, zwykle rzuca ją na werandę, a dzisiaj jej tam nie było, więc zacząłem
jej szukać i znalazłem ją na jezdni. Najwyraźniej wyślizgnęła się gazeciarzowi z ręki. Wydaje
mi się, że w wodzie płynącej wzdłuż krawężnika była krew.
– Czy ma pan tę gazetę? – spytał Drake.
Gales podał ją Masonowi.
– Była zwinięta w ten sposób – wyjaśnił, zginając pierwszą stronę – i spięta gumką.
Widzi pan, że woda była zabarwiona na czerwono.
– Ale skąd pan wie, że to krew? – spytał Mason.
– Już mówię. Kiedy wyszedłem szukać gazety, Jennings właśnie skończył myć chodnik.
Powiedziałem do niego: „Dzień dobry” i że zanosi się na ładny dzień, tak po sąsiedzku, a on
wyglądał na bardzo zaskoczonego, gdy mnie zobaczył. I zanim pomyślał, spytał mnie ostro:
„Co pan tu robi?”. Wyjaśniłem, że szukam gazety, że nie ma jej na werandzie i na trawniku
przed domem, i że czasem, kiedy gazeciarz wyrzucają z samochodu, spada na chodnik. Więc
wtedy spojrzał w dół i rzekł: „Jest tutaj, koło krawężnika”.
Podniosłem ją i Jennings powiedział: „Mam nadzieję, że jej nie zmoczyłem, właśnie
podlewałem trawnik”. Popatrzyłem na nią i zobaczyłem, że jest cała mokra, ale
powiedziałem: „Wyschnie. Nie jest bardzo mokra, tylko na rogu. Wcześnie pan dziś wstał”.
Ona na to, że musiał zawieźć Roberta i psa na miejsce, z którego wyjeżdżali na obóz, i wtedy
zobaczyłem, jak patrzy na moją gazetę. Coś w jego spojrzeniu spowodowało, że opuściłem
wzrok i zobaczyłem czerwonawą plamę na gazecie. Nie odezwałem się, tylko ją wziąłem i
wysuszyłem. Martha i ja napiliśmy się kawy. Lubimy zacząć dzień od filiżanki kawy i wtedy
czytamy gazetę. Czasem jemy śniadanie dopiero po godzinie, albo dwóch. Siedzimy w
ogrodzie i obserwujemy ptaki, pijemy kawę i...
– Były ślady krwi – powiedział Drake.
– Słusznie, właśnie do tego zmierzam. Zacząłem rozmyślać o tym czerwonawym kolorze
na gazecie, a około dziesiątej czy jedenastej zobaczyłem jakieś zamieszanie w domu
Jenningsów, ludzie wchodzili i wychodzili, a ja zacząłem zastanawiać się nad tym, jak on mył
chodnik tym wężem. Widzi pan, on przestał polewać chodnik właśnie wtedy, kiedy ja
wyszedłem z domu. Zachowywał się jak dziecko złapane na gorącym uczynku. No to
wyszedłem popatrzeć. Na krawężniku, tuż nad miejscem, gdzie leżała gazeta, widniała
czerwona plama krwi, której nie zmył. Jestem pewny, że to była krew, a trochę dalej
zobaczyłem jeszcze dwie plamy... Jakby ktoś krwawił i wyszedł z domu, szedł po trawniku
zamiast po alejce, stał przez chwilę na chodniku, otwierając drzwi samochodu, a potem
wsiadł i odjechał.
Pewnie pan myśli, że... myśli pan, że jestem wścibski, albo coś, ale mnie tylko zdziwiła ta
krew. Powiedziałem do Marthy: „A może ten siedmiolatek bawił się pistoletem? Może
wyjmują wszystkie naboje i dają mu go do zabawy, ale tym razem nie wyjęli wszystkich? A
może został nabój w lufie i dzieciak kogoś postrzelił?”.
– Ma pan jakiś powód, żeby tak myśleć? – spytał Mason.
Gales zawahał się, po czym potrząsnął głową:
– Nie, nie mam nic konkretnego.
– Nie bądź taki ostrożny, Jonathan – odezwała się Martha Gales. – Powiedź im to, co mi
powiedziałeś.
– Nie mam dowodu, nie chcę mieć kłopotów.
– Śmiało – ponaglił go Drake – słuchamy pana.
– Oczywiście, to tylko przypuszczenie, ale Robert wyjeżdżał na obóz czy coś takiego
dzisiaj rano... Dlaczego ktoś miałby wstać o czwartej rano, żeby zabrać dziecko na obóz
harcerski...? A w nocy słyszałem strzał.
Mason i Drake wymienili spojrzenia.
– Zabrali Roberta o czwartej rano? – spytał Mason.
Gales pokiwał głową:
– Jakoś tak. Było jeszcze ciemno.
– Skoro nic nie było widać, skąd pan wie, że to był Robert – Słyszałem, jak rozmawiali.
Nie popatrzyłem na zegarek, ale to musiało być gdzieś koło czwartej.
– A po odjeździe Roberta zobaczył pan, jak Jennings myje chodnik?
– Tak jest.
– Zdaje się, że dokucza mu dzisiaj jego zapalenie stawów – zauważył Mason.
– Tak, rano chodził z laską.
Drake, który wyglądał przez okno, powiedział: – Oho, idzie porucznik Tragg. Mason
rzekł do Jonathana Galesa:
– Dobrze, proszę mi powiedzieć o opiekunce. Co pan o niej wie? Jeździ samochodem?
– Tak.
– Jakim?
– Nie wiem. Jakiś starszy typ... sedan. – I ma czterdzieści parę lat?
– Tak mi się wydaje.
– Dobrze zbudowana?
– Nie, nie gruba... raczej taka grubokoścista.
– Od jak dawna opiekuje się Robertem?
– Chyba od sześciu czy ośmiu tygodni. Robert nie mieszka tu przez cały czas. Wie pan,
jest dzieckiem z poprzedniego małżeństwa... ma na nazwisko Selkirk i...
Zadzwonił dzwonek u drzwi. Martha Gales odezwała się:
– Otworzę.
– Mniejsza o Roberta – powiedział Mason – wszystko o nim wiem. Interesuje mnie ta
opiekunka. Mówili coś o niej, czy też...?
– Nie, nie odwiedzamy się specjalnie często. Ja...
– Może to ktoś z rodziny albo...
– Nie, chyba znaleźli ją przez agencję. Zdaje się, że powiedzieli...
Dobiegł ich głos porucznika Tragga:
– Dzień doby pani. Porucznik Tragg z wydziału zabójstw. Prowadzę dochodzenie i
chciałbym zadać państwu parę pytań. Czy mogę wejść?
Nie czekając na odpowiedź, Tragg wepchnął się do środka i zatrzymał się zaskoczony,
zobaczywszy Masona, Delię Street i Paula Drake’a.
– Proszę, proszę – powiedział – co państwa tu sprowadza?
– A co pana? – odparł Mason.
Tragg zawahał się na chwilę, po czym rzekł:
– Przeczyta pan o tym w gazetach, więc chyba mogę powiedzieć. Na parkingu San
Sebastian Country Club, tuż po pierwszej dziś po południu, znaleziono martwego Mervina
Selkirka w jego własnym samochodzie. Zmarł na skutek rozległego krwotoku z rany klatki
piersiowej. Drzwi samochodu były zamknięte, a szyby podniesione. Kula miała kaliber 22 i
przypuszczamy, że pochodziła z pistoletu colt automatic.
Porucznik Tragg spojrzał na przerażone twarze Marthy i Jonathana Galesów.
– Wiecie coś o Mervinie Selkirku? – spytał. – Znacie go? Rozpoznalibyście go, gdybyście
go zobaczyli? Był tu wczoraj wieczorem?
Potrząsnęli głowami.
– Nie znamy go – powiedział Gales.
– Czy w nocy w domu obok zdarzyło się coś niezwykłego? – spytał Tragg. – Wiecie, że
chłopiec, Robert, był synem Mervina Selkirka?
Martha Gales potrząsnęła głową. Jonathan Gales rzekł:
– Nie wiemy. Wiemy tylko o plamach krwi. Porucznik Tragg podskoczył jak porażony
prądem:
– Plamy krwi! Gdzie?
– Przed domem obok, na chodniku. Właśnie mówiłem panu Masonowi, jego sekretarce i
panu Drake’owi, co widziałem...
Tragg powiedział:
– Stop, proszę przestać! Dobrze, Mason, zdobył pan punkt, ale od tej chwili będziemy się
trzymać zasad. Państwo wybaczą, to jest policyjne dochodzenie w sprawie morderstwa.
Kiedy Mason się zawahał, Tragg dodał:
– Możemy, oczywiście, zabrać tych ludzi do biura prokuratora okręgowego i tam ich
przesłuchać, ale będzie wygodniej dla nas wszystkich, jak zrobimy to tutaj. Zresztą, jeżeli był
pan tak szybki jak zawsze – dodał z ironicznym uśmieszkiem – ma pan już wszystkie
potrzebne informacje.
Mason uścisnął dłonie państwo Galesów.
– Dziękuję za pomoc – powiedział. – Porucznik Tragg lubi udawać twardziela. Warczy,
ale nie gryzie.
– Już pana nie ma – warknął Tragg.
Mason ruszył do drzwi.
– Zawiozę was do biura – zaofiarował się Drake, przepuszczając adwokata z sekretarką.
– Nie – powiedział Mason – nie ma czasu. Zawieź nas na najbliższy postój taksówek i
jedź do San Sebastian Country Club. Dowiedz się wszystkiego, co się da. Chcę też, żebyś
dowiedział się, gdzie jest chłopak Selkirka. Muszę z nim porozmawiać. Zatelefonuj do
swojego biura i każ im dowiedzieć się, kto jest opiekunką u Jenningsów.
– To szukanie igły w stogu siana – zaprotestował Drake.
– Nie, bo nam nie zależy na sianie – powiedział Mason – a to już dużo. Spal stóg i
Erle Stanley Gardner Sprawa śmiercionośnej zabawki Przełożył Bartłomiej Madejski LISTA POSTACI Mervin Selkirk – bogaty syn potężnego człowieka, ma nienaganne maniery – i skłonność do dręczenia innych Norda Allison – zerwanie zaręczyn z Mervinem Selkirkiem było dobrym posunięciem, ale zaraz potem zaczynają nadchodzić złowieszcze listy Robert Selkirk – siedmioletni syn Mervina, dostaje śmiercionośną zabawkę – pistolet kalibru 22 Nathan Benedict – nowy konkurent Nordy, odkrywa, że ich romans i jej życie są zagrożone Lorraine Selkirk Jennings – była żona Mervina, zaciekle walczy o prawo do wyłącznej opieki nad Robertem Barton Jennings – nowy mąż Lorraine, robi wrażenie spokojnego i solidnego mężczyzny Perry Mason – błyskotliwy adwokat, nie cofnie się przed niczym broniąc swoich klientów Della Street – zaufana sekretarka Masona i jego nieodłączna towarzyszka Paul Drake – szef Agencji Detektywistycznej Drake’a i stary znajomy Masona, wysyła do niego zrozpaczoną niewiastę Państwo Galesowie – sąsiedzi Jenningsów, zaniepokojeni widokiem Roberta bawiącego się prawdziwym pistoletem – a jeszcze bardziej krwią na chodniku Porucznik Tragg – dzielny policjant z wydziału zabójstw, nie jest taki groźny, na jakiego wygląda – chyba że podejrzewa morderstwo Horacy Livermore Selkirk – ojciec Mervina, jeden z najpotężniejszych ludzi w Kalifornii, myślał, że wszyscy zrobią, co im każe – dopóki nie poznał Perry’ego Masona Hannah Bass – opiekunka, nietypowe poglądy na zabawki dla dzieci. Panna M. Adrian – sąsiadka, która wszystko widzi – i wszystko powie Grace Hallum – opiekunka, na którą zawsze można liczyć – nawet w Meksyku
Manley Marshall – zastępca prokuratora okręgowego, ma naocznego świadka zbrodni – ale kogo naprawdę widział świadek? Sierżant Holcomb – policjant, dumny ze swych dowodów – dopóki nie przesłuchał go Mason Hamilton Burger – prokurator okręgowy, doprowadzony do rozpaczy przez metody Masona – i ich wyniki Millicent Bailey – w czasie randki z przyjacielem zobaczyła mordercę WSTĘP Doktora Lestera Adelsona poznałem siedem albo osiem lat temu, gdy uczęszczałem na cykl wykładów na temat medycyny sądowej Pracował wtedy pod kierunkiem mojego dobrego przyjaciela, dr. Richarda Forda, szefa Wydziału Medycyny Sądowej w Harvardzie. Od tego czasu z wielkim zainteresowaniem śledzę drogę zawodową dr. Adelsona. Obecnie pracuje pod kierunkiem dr. Samuela Gerbera, koronera w Cuyahoga County w Cleveland. Nie mam słów uznania dla zdolności, osobowości i osiągnięć dr. Adelsona, a on z kolei nie chce, żebym o tym mówił. Woli, żebym powiedział, czym jest medycyna sądowa i jakie ma znaczenie. Nie jest prawdą, że biegły patolog sądowy zajmuje się tylko ani że sekcja zwłok służy tylko zmarłym. Ma ona pomóc żywym. Jest również drugi aspekt medycyny sądowej – procesowy. Błędem jest pozwolić stronniczemu biegłemu przekonać przysięgłych do swojej opinii. Prawdziwy naukowiec jest zawsze obiektywny. Gdy dr Adelson staje na miejscu dla świadków, czasem wygląda to tak, jakby przegrywał z prawnikiem. Tymczasem jest odwrotnie. Dr Adelson nie uważa, że jest zobowiązany do lojalności wobec którejkolwiek ze stron, oskarżyciela, obrońcy czy oskarżonego, tylko dlatego, że powołała go na biegłego. Dr Adelson wierzy, że biegły patolog sądowy winien jest lojalność tylko jednemu panu, którym jest PRAWDA. Napisał do mnie w liście, w którym omawiał ten problem: „Całą siłą woli powinien [biegły patolog] powstrzymać się od zajmowania stanowiska czy ukierunkowywania swych zeznań. Odpowiedź na pytanie zadane w czasie przesłuchania korzystna dla obrony powinna zostać udzielona pogodnym tonem i natychmiast, bez dwuznaczności i bez zwłoki”. Pozwolę sobie zacytować jeszcze raz list dr. Adelsona, w którym wyłożył swoje poglądy na temat medycyny sądowej i jej znaczenia w życiu publicznym. Moim zdaniem słowa te są bardzo ważne: „Patolog sądowy natyka się na wiele problemów nie mających związku z salą sądową. Przekonanie, że ma do czynienia tylko z zabójstwami, jest ograniczonym i nieaktualnym poglądem na temat złożoności jego codziennej pracy. Współczesna medycyna sądowa w rzeczywistości jest instytucją zdrowia publicznego. Jakkolwiek postawienie znaku równości między instytucją zajmującą się tylko i wyłącznie zmarłymi a zdrowiem publicznym może wydawać się paradoksalne; zadaniem medycyny sądowej jest badanie zmarłych, aby pomóc żyjącym. Dzisiejsza medycyna sądowa jest dynamicznie rozwijającą się dziedziną, która może i powinna wnieść cenny i jedyny w swoim rodzaju wkład w życie społeczne. Nie negując ważności badania ofiar zabójstw, morderstwa i przypadki nieumyślnego spowodowania śmierci stanowią niewielką część (mniej niż 4% w Cleveland) zadań, którymi się zajmuje. Równie uważnie zajmuje się przypadkami nieprzewidzianych zgonów, będących przyczyną wielu niepotrzebnych tragedii. Badania postmortem często pozwalają odkryć sposoby uniknięcia tych tragedii w przyszłości. Dotyczy to ofiar wypadków samochodowych, wypadków przy pracy i w domu. Przypadki samobójstwa zdarzają się dwa razy częściej niż morderstwa i są równie
dramatyczną przyczyną niepotrzebnych zgonów. Badanie tych przypadków często ujawnia destrukcyjne tendencje objawiane przez ofiary za życia lub wyjaśnia przyczyny takich czynów, co bywa pewnym pocieszeniem dla zrozpaczonej rodziny. Nagła i niespodziewana śmierć z przyczyn naturalnych często wygląda na samobójstwo, morderstwo lub wypadek, i odwrotnie. Jest wiele powodów, dla których należy ustalić prawdziwą przyczynę zgonu. Co więcej, nagła i niespodziewana śmierć, czy będzie to niemowlę znalezione martwe w łóżeczku, czy zawał powalający na pozór zdrowego człowieka, stanowią pole badań dla patologa sądowego, którego kompetencji przypadki takie podlegają. Niewykryte choroby zakaźne, będące zagrożeniem społecznym, mogą powodować nagły i nieoczekiwany zgon, stając się ośrodkiem zainteresowania patologa sądowego. Szybka i trafna diagnoza umożliwia natychmiastową mobilizację środków zapobiegających wystąpieniu kolejnych przypadków lub zdiagnozowanie ich, gdy nie jest jeszcze za późno. Patolog sądowy ma obowiązek dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z przyszłymi lekarzami i młodszymi kolegami. Stół, na którym przeprowadza się sekcje, jest chyba najlepszym miejscem, gdzie widać skutki urazów natury chemicznej, elektrycznej, cieplnej i mechanicznej na organizm człowieka. Wnikliwa obserwacja w sali sekcyjnej prowadzi do najlepszych sposobów opieki przy łóżku chorego. Podsumowując, patolog sądowy bada przypadki zgonów, które pozostają w sferze zainteresowania społeczeństwa. Jest obiektywnym badaczem pozostającym poza sporem i jako taki nigdy nie powinien wchodzić w kompetencje ławy przysięgłych lub uzurpować sobie prawa do formułowania oskarżeń”. Brałem udział w wielu rozprawach dotyczących przypadków morderstwa. Słuchałem zeznań wielu biegłych lekarzy sądowych. Niektórzy z nich byli uczciwi, obiektywni i precyzyjni; inni byli nieobiektywni, stronniczy i uprzedzeni. Niestety, to ten drugi typ ma wielkie wzięcie. Zbyt wielu prawników powołuje biegłych, którzy pomagają im wygrywać procesy. Wymowny, stronniczy „biegły” jest powoływany raz za razem, podczas gdy uczciwy i naprawdę obiektywny spędza czas w laboratorium. Chciałbym, żeby każdy czytelnik, który któregoś dnia zostanie pozwany na przysięgłego, pamiętał o słowach dr. Adelsona. Czytelniku, kiedykolwiek usłyszysz, jak biegły staje po jednej ze stron sporu, celowo próbując wywrzeć wrażenie na ławie przysięgłych, nie szczędząc im swej propagandy, przypomnij sobie słowa dr. Adelsona, pomyśl o jego skromności i godności, jego normach etycznych, przywiązaniu do prawdy i absolutnej uczciwości w stosunku do obydwu stron. Złotousty, nieobiektywny biegły pomaga wygrać sprawę stronie, która go pozwała, ale ludzie tacy jak dr Adelson powoli, lecz skutecznie pracują na rzecz dobra ludzkości i godnej koncepcji materiału dowodowego. Tak więc, z głębokim szacunkiem i podziwem, książkę tę poświęcam memu przyjacielowi, dr. Lesterowi Adelsonowi Erie Stanley Gardner
ROZDZIAŁ 1 Z grzecznością charakterystyczną dla wszystkiego, co robił, Mervin Selkirk rzekł do Nordy Allison: – Przepraszam bardzo. Po czym pochylił się i z całej siły uderzył otwartą dłonią dziecko w twarz. – Dobrze wychowani chłopcy – rzekł do swego siedmioletniego syna – nie przerywają dorosłym w rozmowie. Mervin Selkirk rozsiadł się na krześle, zapalił papierosa, odwrócił się do Nordy Allison i powiedział: – Mówiłaś, że...? Ale Norda nie mogła kontynuować. Widziała oczy skrzywdzonego dziecka i nagle zdała sobie sprawę, że ojciec nie pierwszy raz go tak uderzył. Upokorzony chłopiec odwrócił się i jak „mały mężczyzna” powstrzymał łzy. Przystając w drzwiach, powiedział „przepraszam” i wyszedł. – To wpływ matki – wyjaśnił Mervin Selkirk. – Teoretycznie jest zwolenniczką dyscypliny, ale nie zadaje sobie trudu, żeby ją stosować w praktyce. Za każdym razem, kiedy Robert wraca od niej z Los Angeles, przywrócenie go do normy wymaga sporo wysiłku. Nagle, w tym momencie, Norda ujrzała prawdziwego Mervina Selkirka. Luz, dobry humor, uprzejmość i eleganckie maniery były tylko maską. Pod trochę pogardliwym i lekko rozbawionym, lecz nieodmiennie grzecznym stosunkiem do otaczającego świata skrywał się sadyzm i wrodzony egoizm, pokrywany otoczką wyjątkowej uprzejmości. Norda zerwała się na nogi, porażona nie tylko swym odkryciem, ale i precyzją, z jaką zdała sobie sprawę z prawdziwego charakteru Mervina. – Jestem wykończona – rzekła do Mervina. – Muszę iść. Potwornie boli mnie głowa Może mi pomóc tylko aspiryna i chwila odpoczynku. Mervin wstał gwałtownie i stanął obok niej. Lewą ręką mocno chwycił jej nadgarstek. – To dosyć niespodziewany ból głowy, Nordo. – Owszem. – Czy mogę w czymś pomóc? – Nie. Zawahał się, tak samo jak wtedy, zanim uderzył dziecko. Poczuła, jak zbiera siły. Zaatakował bez ostrzeżenia: – A więc nie potrafisz tego znieść. – Czego? – Wychowywania dziecka w poczuciu dyscypliny. Jesteś za miękka. – Nie, po prostu uważam, że istnieją inne sposoby uczenia dyscypliny – odparła. – Robert jest wrażliwy, inteligentny i ma godność. Mogłeś poczekać, aż pójdę i wtedy wyjaśnić mu, że niegrzecznie jest przerywać. Wówczas zaakceptowałby twoją uwagę. Ale ty postąpiłeś inaczej. Upokorzyłeś go w mojej obecności, zburzyłeś jego szacunek do siebie samego i... – Dosyć – odpowiedział zimno Mervin Selkirk. – Nie potrzebuję wykładu na temat wychowywania dzieci od niezamężnej kobiety. Norda szepnęła: – Chyba zaczynam cię poznawać naprawdę. – Jeszcze mnie nie znasz – powiedział patrząc na nią groźnym i twardym spojrzeniem. – Chcę ciebie, a zawsze zdobywam to, czego chcę. Nie wyobrażaj sobie, że możesz mnie opuścić. Zauważyłem, że ostatnio dużo mówisz o tym facecie o nazwisku Benedict, który pracuje w twoim biurze. Być może nie zdajesz sobie sprawy, jak często go wspominasz. Nate to, Nate tamto... Zapamiętaj, Nordo, ogłosiliśmy nasze zaręczyny. Nie pozwolę, żeby kobieta mnie upokorzyła. Obiecałaś, że wyjdziesz za mnie, i dotrzymasz słowa. Przez chwilę palce wokół jej nadgarstka były jak stal, a w oczach czaiła się śmiertelna groźba. Nagle, w jednej sekundzie, na powrót przybrał maskę i powiedział przepraszającym tonem: – Ależ nie powinienem zawracać ci głowy takimi rzeczami, kiedy nie czujesz się dobrze.
Kochanie, pozwól, że zawiozę cię do domu... Przykro mi z powodu Roberta, to znaczy, przykro mi, że cię uraziłem. Ale, zrozum, tak się składa, że dobrze go znam i wydaje mi się, że doskonale wiem, jak z nim postępować. Tego wieczora, po dokładnym przemyśleniu sprawy, Norda napisała oficjalny list zrywający zaręczyny z Mervinem Selkirkiem. Trzy dni później po raz pierwszy umówiła się z Nathanem Benedictem. Poszli do ulubionej restauracji Nordy. Nie wydarzyło się nic nieprzyjemnego. Dwa dni później zadzwonił Mervin i spytał, czy mogą porozmawiać. – To nic nie da – powiedziała. – Poza tym wychodzę dziś wieczorem. – Z Nate’em? – spytał. – Słyszałem, że pozwalasz mu się zapraszać do naszej restauracji. – Nie twój interes – odparła i rzuciła słuchawką. Telefon dzwonił potem raz po raz, ale nie odbierała go. Nate przyszedł punktualnie o ósmej. Był wysoki, szczupły, miał falujące, ciemnobrązowe włosy i oczy pełne wyrazu. Poszli do tej samej restauracji. Były jakieś kłopoty z rezerwacją stolika i poproszono ich, aby zaczekali w barze. Norda zobaczyła Mervina Selkirka, kiedy było już za późno. Nie mogła przysiąc, że podstawił nogę Nathanowi Benedictowi. Było wielu świadków tego, co wydarzyło się potem. Mervin Selkirk wstał, powiedział: „Nie rozpychaj się” i z rozmachem uderzył Benedicta w zęby. Kiedy Benedict upadł z pękniętą szczęką, dwóch przyjaciół Mervina zerwało się od stolika i chwyciło go za ramiona. Jeden z nich rzekł: – Spokojnie, Merv. Zrobiło się zamieszanie, zbiegli się kelnerzy, a w końcu pojawiła się policja. Norda była pewna, że dostrzegła błysk metalu, kiedy ręka Mervina precyzyjnie wymierzyła cios. Chirurg drutujący szczękę Benedicta był przekonany, że obrażenia zostały zadane mosiężnym kastetem. Jednakże policja, przeszukawszy Mervina na żądanie Nordy, nie znalazła niczego takiego ani u niego, ani u jego przyjaciela, który sam zaproponował rewizję. Drugi towarzysz Selkirka zniknął przed przybyciem policji. Miał umówione spotkanie, jak wyjaśnił Mervin, i nie chciał się spóźnić. Jest jednak do dyspozycji, jeżeli będzie to konieczne. Wersja Selkirka była prosta. Siedział z przyjaciółmi tyłem do wejścia. Benedict przechodząc nie tylko nadepnął mu na stopę, ale również kopnął go w goleń. Mervin wstając, zauważył, że Benedict zacisnął pięść. Mervin Selkirk przyznał, że był szybszy. – A co innego mogłem zrobić? – spytał. Tydzień później zaczęły do Nordy przychodzić listy. Wysyłane pocztą lotniczą z Los Angeles do San Francisco w zwykłych kopertach z naklejonymi znaczkami. Każda koperta zawierała wycinki z gazet; czasem jeden, czasem dwa lub trzy. Wszystkie dotyczyły tragicznych wydarzeń, tak często opisywanych przez gazety: rozwiedziony mąż, który, nie wyobrażając sobie życia bez byłej żony, szedł za nią od przystanku autobusowego i zastrzelił na ulicy. Chłopak, który po pijackiej nocy włamał się do mieszkania byłej narzeczonej i zabił ją pięcioma strzałami. Pijany mężczyzna, który wszedł do biura, gdzie pracowała jego była dziewczyna, i powiedział: „Nie mogę żyć bez ciebie. Skoro nie mogę ciebie mieć, nikt inny też nie będzie cię miał”. Pomimo krzyków i próśb strzelił jej w głowę, po czym zabił siebie. Oczywiście, Norda widywała takie historie w gazetach, ale ponieważ jej nie dotyczyły, czytała je tylko powierzchownie. Teraz wstrząsnął nią fakt, jak wiele podobnych przypadków można znaleźć, dokładnie przeglądając gazety kilku większych miast. Norda poszła do adwokata. Adwokat zawiadomił władze pocztowe. Poczta zajęła się tą sprawą, lecz listy nadchodziły w dalszym ciągu. Nie można było zdobyć żadnego dowodu. Osoba wysyłająca listy najwyraźniej używała rękawiczek. Opary jodu nie wykryły nawet najmniejszego, rozmazanego odcisku palca. Koperty wrzucano do skrzynek pocztowych w różnych częściach Los Angeles. Nazwisko i adres Nordy Allison było wydrukowane na jednej z tych małych, ale sprawnie działających pras drukarskich, które kupowano dzieciom w prezencie na Gwiazdkę.
Adwokat Nordy zasugerował, żeby skontaktować – się z Lorraine Selkirk Jennings, byłą żoną Mervina, mieszkającą z drugim mężem w Los Angeles. Przypomniała ona sobie, że przed rokiem podarowała synowi na Gwiazdkę bardzo drogi zestaw do drukowania. Robert wziął go ze sobą, kiedy pojechał do San Francisco w odwiedziny do ojca. Prasa ciągle tam była i wyglądało na to, że Mervin Selkirk bawił się nią częściej niż jego syn. Wiadomość ta ucieszyła adwokata. „Teraz go mamy” – twierdził. Norda złożyła oświadczenie, a adwokat zajął się resztą. Policja dostała nakaz rewizji u Mervina Selkirka. Prasę znaleziono bez problemów. Stan wałków wskazywał na to, że od dawna nie była używana. Biegli oświadczyli również z całą pewnością, że nie posłużyła ona do drukowania kopert. Miała inną czcionkę. Mervin Selkirk był uprzedzająco grzeczny. Nie miał nic przeciwko rewizji. Dziwił się, że panna Allison ma kłopoty. Byli zaręczeni i bardzo mu na niej zależało. Zaręczyny zostały zerwane z powodu drobiazgu. Panna Allison miała zbyt wiele pracy i żyła w dużym napięciu. Nie była sobą przez parę tygodni poprzedzających zerwanie. Mervin podkreślił, że zrobi wszystko co w jego mocy i z chęcią udzieli wszelkiej pomocy finansowej koniecznej do ujęcia osób zakłócających spokój panny Allison. Policja może przyjść, kiedy tylko zechce. Jeżeli o niego chodzi, nakaz rewizji nie będzie potrzebny. Drzwi jego domu są zawsze otwarte dla przedstawicieli władzy. Czy byliby tak uprzejmi i przekazali pannie Allison szczere wyrazy współczucia z jego strony? Przyznał, że sam próbował zadzwonić do niej parę razy, ale zawsze odkładała słuchawkę, kiedy usłyszała jego głos. Dopiero kiedy zadzwoniła do niej Lorraine Selkirk Jennings, Norda zaczęła tracić zimną krew. – Czy to była ta prasa drukarska? – spytała Nordę. – Nie – odparła Norda. – Znaleziono prasę, ale od dawna nie używaną. – To typowe dla niego – powiedziała Lorraine. – Znam jego sposób myślenia. Zobaczył prasę Roberta. Potem kupił podobną, ale z innymi czcionkami. Pewnie wydrukował z dwieście kopert, zabrał maszynę na jacht i wyrzucił za burtę. Wiedział, że będziesz go podejrzewać, że dowiesz się o drukarce Roberta i że zdobędziesz nakaz rewizji – w ten sposób okazał swój szatański spryt. Jestem zdziwiona, że tak długo się z nim spotykałaś, nie zdając sobie sprawy z tego, jaki jest naprawdę pod tą swoją maską. Nordzie nie spodobał się ton Lorraine: – Przynajmniej zorientowałam się na tyle szybko, że udało mi się nie wyjść za niego. Lorraine roześmiała się: – Jesteś mądrzejsza ode mnie – przyznała. – Ale pamiętasz, że napisałam ci, żebyś nie dała się nabrać. – Myślałam, że jesteś zazdrosna – rzekła skruszona Norda. – Boże, wyszłam szczęśliwie za mąż – powiedziała Lorraine. – Próbowałam uratować cię przed tym, przez co sama z nim przeszłam. Gdybym tylko mogła zostać jedynym opiekunem Roberta! Na niczym innym mi nie zależy. Norda odrzekła przepraszającym tonem: – Mervin opowiadał mi różne rzeczy o tobie. Byłam w nim zakochana – albo przynajmniej tak mi się wydawało – więc oczywiście wierzyłam mu, tym bardziej że cię nie znałam. – Rozumiem – Lorraine odrzekła ze współczuciem. – Obie wiemy, że jest sprytny i bezwzględny, moja droga. On i jego rodzina nie zawahają się przed niczym. Próbowałam to ciągnąć ze względu na Roberta, ale dłużej już nie mogłam. Odeszłam, kiedy Robert miał cztery lata, i wróciłam do Los Angeles, skąd pochodzę. Jego rodzina ma tutaj jeszcze większe wpływy niż w San Francisco. Dysponują sforą sprytnych prawników i prywatnych detektywów. Obrzucili mnie błotem i nie z wszystkiego udało mi się oczyścić. Trzech świadków złożyło fałszywe zeznania na mój temat i Roberta i Mervinowi udało się zdobyć prawo do częściowej opieki nad synem. Robert w gruncie rzeczy nic go nie obchodzi, chciał mi tylko dokuczyć. Jestem teraz szczęśliwą żoną normalnego mężczyzny, który jest normalnie nieodpowiedzialny, który gdera, kiedy sprawy nie układają się po jego myśli, i który zwala na mnie winę za własne błędy. Nie wyobrażasz sobie, jaka to ulga. Strasznie się cieszę, że zerwałaś zaręczyny, ale uważaj na Mervina. Nie znosi upokorzeń i będzie cię
prześladował tak długo, aż nie będziesz już miała siły się bronić. – Czy on... to znaczy, czy on... jest niebezpieczny? – spytała Norda. – Oczywiście, że jest niebezpieczny – powiedziała Lorraine. – Może nie w taki sposób, jak myślisz, ale jest sprytnym manipulantem, kompletnym egoistą i jest okrutny. Jego detektywi chodzili za mną krok w krok... Tobie oczywiście to nie grozi, ale uważaj. Norda podziękowała i rozłączyła się. Przypomniała sobie emocjonalne oskarżenia, jakimi Mervin obrzucał Lorraine w czasie rozwodu. Przypomniała sobie zeznania w czasie sensacyjnego procesu i płaczliwe zapewnienia Lorraine o swej niewinności. Norda nie znała wtedy jeszcze Mervina Selkirka i czytając gazety uważała skargi Lorraine na sfabrykowanie dowodów za ostatnią linię obrony żony złapanej na gorącym uczynku... W końcu nie ma dymu bez ognia. Teraz Norda nie była już taka pewna. W tym samym czasie Norda dokonała również pewnego odkrycia co do funkcjonowania prawa. Policjanci byli uprzejmi, a nawet jej współczuli. Ale zaznaczyli, że mają pełne ręce roboty, ścigając osoby, które złamały prawo. Nie mieli wystarczająco dużo ludzi, żeby zapewnić codzienną ochronę. Oczywiście, gdyby mieli dowody, że zostanie popełnione przestępstwo, wyznaczyliby ludzi do ochrony. Ale teraz nic więcej nie mogli zrobić. Codziennie jakiś zazdrosny, urażony mąż czy odrzucony kochanek wyciągał broń i popełniał morderstwo. Policja chciałaby temu zapobiec, ale, jak podkreślili, na każde popełnione morderstwo przypadało setki, jeżeli nie tysiące gróźb ze strony neurotycznych osobników próbujących napędzić stracha kobietom obdarzonym przez nich uczuciem i w ten sposób zmusić je do powrotu. Policjanci powiedzieli jej, że to tak jak z kobietami grożącymi popełnieniem samobójstwa przez połknięcie tabletek nasennych, jeżeli kochanek nie powróci. Wiele kobiet rzeczywiście spełniało tę groźbę i popełniało samobójstwo, ale tysiące innych – nie. Poinformowali Nordę, że do skazania kogoś za popełnienie przestępstwa potrzebne są dowody. To coś o wiele więcej niż domysły. Musiały to być dowody prawnie dopuszczalne w sądzie i ponad wszelką wątpliwość dowodząca winy oskarżonego. Policjanci zasugerowali, żeby dziewczyna ignorowała przysyłane wycinki. Stwierdzili, że ta dokuczliwość trwa już jakiś czas, a gdyby Mervin Selkirk naprawdę chciał zrobić jej coś złego, już dawno by to zrobił. Norda przypomniała im o złamanej szczęce Nathana Benedicta; ale oni stwierdzili, że dowody były sprzeczne. Sam Nathan Benedict przyznał, że potknął się o stopę Selkirka. Był przekonany, że Selkirk umyślnie podstawił mu nogę, ale bar był pełen ludzi, światło – przyćmione, Benedict patrzył w kierunku baru, a nie na podłogę i mógł tylko snuć domysły, co się naprawdę stało. Ponieważ Selkirka stać na odszkodowanie, Benedict może wnieść sprawę cywilną o niesprowokowaną brutalną napaść. Właśnie wtedy zadzwoniła znowu Lorraine Selkirk Jennings. – Nordo! – powiedziała podekscytowana. – Mam dla ciebie wiadomość. To nie na telefon. Jestem pewna, że się przyda. Ty pomożesz mi, a ja pomogę tobie. Czy możesz przyjechać? Mogłabyś złapać samolot po pracy, odbierzemy cię z mężem z lotniska i wróciłabyś pierwszym porannym samolotem. Albo przyjedź w piątek, pogadamy przez weekend i wrócisz wypoczęta. Lorraine była pełna entuzjazmu, ale nie chciała niczego zdradzić, więc Norda zgodziła się przylecieć w piątek wieczorem, zostać na sobotę i wrócić w niedzielę. Następnego dnia nadeszły pocztą dwa bilety, w tamtą stronę na samolot linii United i z powrotem na linie Western. Lorraine dołączyła notatkę: Wyjedziemy po Ciebie z mężem. Weź rękawiczki, załóż lewą i trzymaj prawą w lewej ręce. Ja nie mogę już prowadzić samochodu. Miałam wypadek, który pozostawił trwały uraz, ale Barton jest świetnym kierowcą. Oboje wyjdziemy po Ciebie. Kupiliśmy bilet powrotny na inne linie, na wypadek gdyby ktoś kazał Cię obserwować. Po wyjściu z biura zachowaj ostrożność. Weź taksówkę, upewnij się, że nikt Cię nie śledzi, potem pojedź do jakiegoś hotelu i zmień taksówkę, zanim pojedziesz na lotnisko. Wyjedziemy po
Ciebie. Norda przeczytała list z rozbawieniem. Nie widziała powodu, żeby wydawać pieniądze na taksówki. Mogła polegać na Nathanie i to on przyjechał po nią półtorej godziny przed odlotem, wykonał skomplikowane manewry, żeby upewnić się, że nikt go nie śledzi, po czym odwiózł ją na lotnisko. ROZDZIAŁ 2 O dziesiątej wieczorem tego samego dnia Norda Allison, idąc po płycie lotniska w Los Angeles, w napięciu patrzyła na grupkę ludzi obserwujących nadchodzących pasażerów. W lewej dłoni, na którą założyła rękawiczkę, w sposób rzucający się w oczy trzymała prawą. Nagle zrobił się ruch i Lorraine padła jej w ramiona. – Nordo – zawołała – tak się cieszę, że przyjechałaś, naprawdę! To jest Barton Jennings, mój mąż. Ale jesteś piękna! Nic dziwnego, że Mervin szaleje za tobą! Norda uścisnęła dłoń Bartona Jenningsa, dobrze zbudowanego, milczącego mężczyzny, i razem poszli po bagaż. Lorraine zasypywała nowo poznaną kobietę potokiem słów. – Zostaniesz u nas – mówiła. – Mamy śliczny pokój gościnny i możemy cię przenocować bez żadnego problemu. Barton pójdzie po samochód i jak wróci, będziemy już miały twój bagaż. Daj mi kwitek, kochanie. Znam tu kogoś z obsługi. – Powiedz mi, o co chodzi – poprosiła Norda. – To fantastyczna sprawa. Wygramy. Mam świetnego adwokata. Nazywa się A. Dawling Crawford. Słyszałaś o nim? Norda potrząsnęła głową i powiedziała: – Słyszałam o Perry Masonie. Mam się z nim skontaktować, gdyby... – Perry Mason zajmuje się morderstwami – przerwała jej Lorraine – a Art Crawford – tak ma na imię, Arthur, ale z jakiegoś powodu zawsze podpisuje się A. Dawling Crawford – jest prawnikiem wszechstronnym. Zajmuje się sprawami kryminalnymi i wszystkimi innymi. Wiesz, jestem taka podekscytowana! Zostaniemy wyłącznymi opiekunami Roberta. Złożysz tylko zeznanie i... – To ja mam złożyć zeznanie? – wykrzyknęła Norda. – Ależ tak, oczywiście – powiedziała Lorraine, wręczając kwit pracownikowi obsługi. – Rozumiesz sytuację i wiem, że przepadasz za Robertem. – Chwileczkę. Z tego, co mówiłaś przez telefon, zrozumiałam, że chodzi o coś, co ma pomóc mnie. Ja chcę tylko mieć z głowy Mervina, chcę, żeby się ode mnie odczepił, żeby o mnie zapomniał. Mam już dosyć tych wycinków z gazet. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. – Właśnie o to chodzi – wyjaśniła jej Lorraine. – Pan Crawford powiedział mi, że jeżeli pojawisz się w sądzie i złożysz zeznania na naszą korzyść, Mervin prawie na pewno zacznie ci grozić. Wtedy będziemy mogli pójść do sądu i oświadczyć, że ci grozi, bo jesteś świadkiem w sprawie. Sędzia nakaże mu powstrzymać się od gróźb, a wtedy, jeżeli coś jeszcze zrobi, będzie to już obraza sądu. – Posłuchaj – spokojnie powiedziała Norda. – Mervin spróbował już wszystkiego z wyjątkiem morderstwa i wcale nie jestem przekonana, czy to nie będzie jego następny krok. Niewiele będę miała satysfakcji z tego, że, gdy będę martwa, Mervin zostanie zatrzymany za obrazę sądu. Możesz mieć świetnego adwokata, ale musisz mieć dowód, żeby cokolwiek zrobić. A właśnie tego nie mamy – dowodu. – Właśnie że mamy. Mamy świadka, któremu Mervin powiedział, że tak naprawdę nie kocha Roberta, że chce mieć prawo do częściowej opieki nad nim tylko po to, żeby dać mi nauczkę. – To nie rozwiązuje mojego problemu – odparła chłodno Norda. – Nie zawiedziesz mnie chyba? – płaczliwie powiedziała Lorraine. – Sama nie wiem. Ale na pewno nie dam się wplątać w jakieś historie z Mervinem Selkirkiem, jeżeli nie będę wiedziała, na czym stoję. Muszę zobaczyć się z moim adwokatem. – Jest piątek wieczór. Nie uda ci się z nikim spotkać w czasie weekendu. Pan Crawford będzie u siebie w kancelarii jutro tuż przed południem, żeby przyjąć twoje oświadczenie. Norda zatrzymała się koło taśmy z wyjeżdżającymi walizkami i pogrążyła w milczeniu.
– Nie zawiedź nas, proszę cię – kontynuowała Lorraine. – Nie chodzi tylko o mnie, chodzi też o Roberta. Znasz go. Wiesz, ile to dla niego znaczy. Zależy ci, żeby nie mieć nic wspólnego z rodziną Selkirka, ale pomyśl o Robercie. Od dwóch lat próbuję zostać jego jedynym opiekunem, ale za każdym razem, gdy sprawa pojawia się w sądzie, Mervin bez mrugnięcia okiem składa fałszywe zeznania. Wygląda to tak, jakbym usiłowała dokuczyć byłemu mężowi. Mervin jest spokojny, grzeczny i pewny swoich racji. Ostatnim razem mówiłam w sądzie, że Robert boi się swojego ojca, a Mervin z troską w głosie oświadczył, że to wyłącznie moja wina, bo systematycznie i celowo zatruwam umysł chłopca. Przyprowadził świadka, który przysięgał, że w obecności Roberta Mervin jest uosobieniem ojcowskiej miłości. Zrobiło to wrażenie i sędzia zadecydował, że Robert będzie spędzał z ojcem dwa miesiące w roku, a mnie zakazał rozmawiać z nim o Mervinie. Odroczył sprawę na siedem miesięcy, które miną w przyszły poniedziałek. Dzięki nowym zeznaniom i twojemu oświadczeniu możemy pokazać Mervina w prawdziwym świetle. A wtedy będę mogła zostać jedynym opiekunem Roberta i... – Nie byłabym tego pewna – przerwała Norda. – Pamiętaj, że tylko raz widziałam, jak uderzył Roberta w twarz. – Ważne, że widziałaś – oświadczyła Lorraine. – Widziałaś, że uderzył go, i to mocno. Widziałaś, jak w ten swój śmiertelnie opanowany sposób wyciągnął rękę i uderzył małe dziecko tak, że poleciało przez pół pokoju. – Nie przez pół pokoju. – Ale uderzył mocno. – Tak – przyznała Norda – mocno. – W obecności innych ludzi i tylko dlatego, że przerwał ci jakąś dziecinną błahostką. Norda miała wątpliwości i czuła się w jakimś sensie oszukana. – Lorraine, ostatecznie byłam prawie członkiem rodziny. Robert mówił do mnie „ciociu Nordo” i nie należało oczekiwać, że w mojej obecności będzie zachowywał się tak oficjalnie, jak przy obcych. – Oczywiście – Lorriane zgodziła się – i dlatego było to tym bardziej okrutne. Norda spojrzała na Bartona Jenningsa, ale ten uprzedził jej pytanie. – Nie patrz na mnie – zaśmiał się. – Jestem tylko kierowcą. Lorraine kazała mi trzymać się z daleka od jej problemów z byłym mężem. Jeżeli on się tu pojawi, to mu przyłożę. Nie chcę go tu widzieć i próbuję nie wtrącać się do prywatnych spraw Lorraine. Ale naturalnie pomogę finansowo, kiedy tylko będzie potrzeba... Oczywiście, uwielbiam Roberta. – A kto go nie uwielbia? – zaśmiała się Norda. – No właśnie, a gdzie on jest? Myślałam, że przyjedzie z wami. – Wyjeżdża jutro wcześnie rano na obóz – wyjaśniła Lorraine. – To dla niego wielkie wydarzenie, bo będzie mógł spać na dworze i zabrać ze sobą psa. Szczerze mówiąc, nie powiedzieliśmy mu, że przyjedziesz. Nie masz pojęcia, jak cię lubi. Wiem, że wolałby zostać z tobą... ale zacząłby zastanawiać się, dlaczego tu jesteś i tak dalej. Nie chcemy w to wciągać Roberta. Na pewno w przyszłości będzie bardziej odpowiednia okazja do odwiedzin. Musisz przyjechać na tydzień, kiedy wszystko już się ułoży. Norda milczała i myślała o Robercie. Wiedziała, jak bardzo ją lubi, i zastanawiała się, co by było, gdyby nie zerwała zaręczyn i wyszła za mąż za jego ojca... Nagle zdała sobie sprawę, że Mervin na pewno wykorzystałby jej uczucie dla Roberta i szacunek chłopca do niej jako podstawę do starań o opiekę nad synem przynajmniej przez połowę roku. Zastanowiła się, czy Lorraine kiedykolwiek brała to pod uwagę. Gdy tylko przyszło jej to do głowy, poczuła pewność, że Lorraine na pewno rozważała wszelkie możliwości. To było w jej stylu. Zrobiłaby tak każda kobieta. Mervin przyznał się, że wbrew sobie podziwia zdolności przewidywania i inteligencję Lorraine. – Jedno jest pewne, jeżeli chodzi o moją byłą żonę – powiedział Nordzie. – Nigdy nie marnuje okazji. Bez przerwy paple i ma wygląd niewiniątka, ale kiedy leży w nocy, rozmyślając, co będzie, gdy stanie się to czy tamto, kalkuluje zimno jak maszyna cyfrowa. Lorraine obserwowała twarz Nordy i teraz przerwała jej rozmyślania: – Przynajmniej zostań u nas na noc, a jutro rano porozmawiaj z prawnikiem. Po tym na pewno spojrzysz na wszystko inaczej.
Norda właściwie wolałaby pojechać do hotelu, ale wobec nalegań Lorraine pozwoliła zabrać się do domu Jennignsów w Beverly Hills. Gdy spytała, gdzie jest Robert, dowiedziała się, że śpi w namiocie rozstawionym w ogrodzie. Ostatnio, oglądając programy telewizyjne o sławnych zdobywcach Dzikiego Zachodu, polubił życie na dworze i zamiast w swoim pokoju postanowił spać na zewnątrz. Lorraine powiedziała, że zazwyczaj zostawiali go pod czyjąś opieką, ale dzisiaj ich obydwie ulubione opiekunki były zajęte, więc poczekali, aż Robert zaśnie w namiocie, zanim pojechali na lotnisko. Wiedzieli, że będzie bezpieczny, bo zostawili go z Roverem, wielkim dogiem, którego Lorraine zatrzymała po podziale majątku. Norda znała Rovera z opowiadań Roberta, a potem ją samą „przedstawiono” psu, kiedy chłopiec był w odwiedzinach u Mervina. Rover był potężnym zwierzęciem o wielkim poczuciu godności i oczach pełnych wyrazu. Polubił Nordę i ku jej zadowoleniu rozpoznał ją, kiedy zobaczyli się następnym razem. Machał ogonem, a jej głaskanie sprawiało mu wyraźną przyjemność. Barton Jennings podszedł do tylnych drzwi i spojrzał na ogród. Po powrocie rzekł, że wszystko jest w porządku, i że Rover śpi w miejscu, z którego widać dom i namiot Roberta. Norda chciała przywitać się z psem, ale Barton powiedział, że Rover ucieszyłby się i na pewno narobiłby hałasu, który by obudził chłopca. Lorraine wyjaśniła, że gdyby Robert dowiedział się, że Norda tu jest, odmówiłby wyjazdu na obóz, a to nie byłoby w porządku w stosunku do pozostałych chłopców i jego samego. Coś w jej głosie wzbudziło zaniepokojenie Nordy. Ona i Robert byli wielkimi przyjaciółmi i wiedziała, że chłopiec ufa jej bezgranicznie. Czy to możliwe, że Lorraine była zazdrosna? Natychmiast odrzuciła tę myśl, stwierdziła, że jest zmęczona długim dniem i pozwoliła zaprowadzić się do swego pokoju na drugim piętrze w północnozachodniej części domu. ROZDZIAŁ 3 Perry Mason otworzył drzwi do kancelarii, w której czekała już Della Street, jego sekretarka. Mason skrzywił się lekko: – Sobota rano – powiedział – a ja muszę ściągać cię do pracy. – Cena sukcesu – odparła Della z uśmiechem. – Dobrze, że traktujesz to z humorem. Della szerokim gestem objęła pokój, biurko ze stosem listów, otwarte księgi prawnicze potrzebne do sformułowania pozwu, który Mason miał podyktować. – To nasze życie. Trzeba przyjąć to do wiadomości. – To praca – powiedział Mason patrząc na nią. – Czasem musi cię to męczyć. – A jednak fascynuje mnie bardziej niż zabawa. Jesteś gotów? Otworzyła notes i uniosła pióro. Mason westchnął i usiadł na krześle. Zadzwonił prywatny telefon o zastrzeżonym numerze. Tylko trzy osoby na ziemi znały ten numer: Perry Mason, Della Street i Paul Drake, szef Agencji Detektywistycznej, której biura mieściły się na tym samym piętrze. – Skąd Paul wie, że tu jesteśmy? – spytał Mason. – Spotkaliśmy się w windzie. Powiedział mi, że może mieć coś dla nas. Ostrzegłam go, że nie wolno ci dzisiaj przeszkadzać, chyba że będzie to przynajmniej morderstwo. Mason odebrał telefon: – Cześć, Paul. O co chodzi? Dobiegł go głos Drake’a: – Perry, musiałem zadzwonić, chociaż wiem, że pracujesz nad ważnym pozwem i nie chcesz, żeby ci przerywać. W moim biurze jest młoda kobieta, która twierdzi, że musi się z tobą zobaczyć. Jest bardzo wzburzona, prawie histeryzuje i... Mason żachnął się: – Paul, nie mogę teraz nikogo przyjąć. Może po południu... Jak to się stało, że trafiła do ciebie? – Przez książkę telefoniczną – wyjaśnił Drake. – Tam jest podany numer twojego biura
do rozmów w dzień, a mój do rozmów w nocy i w soboty. Zadzwoniła do mnie i wydawała się tak wzburzona, że postanowiłem ją przyjąć. Perry, nie chciałem jej posyłać do ciebie, ale teraz myślę, że powinieneś z nią porozmawiać. – Jak się nazywa? – Norda Allison. – O co jej chodzi? – To skomplikowana sprawa. Dziewczyna ci się spodoba, jest ładna, elegancka, świeża i niezepsuta. Ta sprawa ją przerasta. Uważa, że grozi jej niebezpieczeństwo i powinna pójść na policję, ale nie wie, co zrobić. Mason zawahał się przez chwilę, a potem powiedział: – Dobrze, Paul, przyślij ją do mojej kancelarii. – Rozumiem, że to młoda kobieta – zauważyła Della Street. – Domyślam się, że Paul powiedział ci, że jest bardzo ładna. Zdziwiony Mason uniósł brwi: – Skąd wiesz? Słyszałaś, co mówił? Della zaśmiała się: – Mężczyźni. Tak łatwo zrobić na was wrażenie! Najpierw Paul Drake kupił jej historię, a teraz ty. – To tylko chwila – obiecał Mason. – Damy jej piętnaście albo dwadzieścia minut, a potem zajmiemy się pozwem. Della Street uśmiechnęła się wyrozumiale, ostentacyjnie zamknęła notatnik i zakręciła pióro. – Rozumiem – rzekła z udawaną pokorą. Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Della otworzyła. – Dzień dobry – powitała Nordę Allison. – Nazywam się Della Street i jestem sekretarką pana Masona, a to jest pan Mason. Jak się pani nazywa? Oszołomiona Norda stała w drzwiach. – Nazywam się Norda Allison. Jestem z San Francisco. Ja... przepraszam bardzo, że przeszkadzam. Pan Drake powiedział mi, że pracuje pan nad ważną sprawą i że nie można panu przeszkadzać, ale... zawsze słyszałam, że jeżeli ktoś ma kłopoty, to znaczy prawdziwe kłopoty, to należy skontaktować się z panem Masonem i... Zamilkła. Poddawszy gościa krótkiej i fachowej ocenie, Della Street podjęła decyzję. – Proszę wejść, panno Allison. Pan Mason jest bardzo zajęty, ale gdyby zechciała pani zwięzłe powiedzieć, o co chodzi, być może będzie mógł pani pomóc. Proszę mówić krótko. – Ale proszę podać wszystkie fakty – poprosił Mason. Norda Allison usiadła i spytała: – Czy zna pan Selkirków? – Tych Selkirków? – spytał Mason – rodzinę Horacego Livermore’a Selkirka? Norda skinęła głową. – Należy do niego połowa miasta – sucho zauważył Mason. – O co chodzi? – Byłam zaręczona z jego synem, Mervinem. Mason zmarszczył brwi: – Mervin mieszka w San Francisco, prawda? Norda skinęła głową. – Ja jestem z San Francisco. – Proszę kontynuować. Proszę powiedzieć, co się stało. – Mervin był już żonaty. Jego była żona, Lorraine, wyszła za Bartona Jenningsa. Ma dziecko z pierwszego małżeństwa, Roberta. Bardzo go lubię i, oczywiście, bardzo lubiłam Mervina. Mason kiwnął głową. Norda szybko opowiedziała Masonowi o swoich przeżyciach z Mervinem Selkirkiem, wyjeździe do Los Angeles i nocy spędzonej w domu Jenningsów. – Rozumiem, że wyprowadziło panią z równowagi coś, co się wydarzyło w tym domu wczoraj wieczorem? – spytał Mason.
Skinęła głową. – Byłam zdenerwowana. Poszłam do łóżka i wzięłam tabletkę nasenną. Lekarz powiedział, że cała ta historia z wycinkami poruszyła mnie bardziej, niż myślę. Dał mi tabletki, które mam brać wieczorem, gdy czuję się niespokojna. Wczoraj, kiedy już wiedziałam, o co naprawdę chodzi Lorraine, czułam się okropnie wytrącona z równowagi. Pierwsza tabletka nie pomogła, więc wstałam i wzięłam następną. Dopiero to poskutkowało. Mason patrzył na nią z uwagą. – Czy w nocy coś się wydarzyło? – spytał. Skinęła głową. – Raczej dziś rano. Natomiast wydaje mi się, że w nocy słyszałam... strzał. – Strzał? – spytał Mason. Pokiwała głową. – Przynajmniej tak mi się wydaje. Chciałam wstać i wtedy usłyszałam płacz chłopca. To chyba był Robert, ale ta druga tabletka zupełnie mnie rozłożyła. Próbowałam wstać, ale znowu zasnęłam. – No, dobrze – powiedział Mason. – Co się wydarzyło, kiedy się pani w końcu obudziła? – To było dzisiaj rano, bardzo wcześnie, chyba przed szóstą. Kiedy wstałam, nikogo nie było w domu. Ubrałam się, zeszłam na dół i otworzyłam drzwi frontowe. Potem poszłam do ogrodu. Zobaczyłam otwarty namiot Roberta, w środku stało łóżko polowe ze śpiworem, ale namiot był pusty. Robert wyjechał na obóz i zabrał ze sobą psa. – Ale co się stało? – spytał Mason. – Proszę powiedzieć mi, co panią wyprowadziło z równowagi. – Na trawie pod łóżkiem znalazłam kopertę – powiedziała Norda – dokładnie taką samą jak te, które przychodziły do mnie. Na kopercie było wydrukowane moje nazwisko. Robert zaczął pisać list do mnie. Otworzyła torebkę i podała Masonowi kartkę papieru zapisaną dziecięcym charakterem pisma: Droga ciociu Nordo. Znalazłem te kopertę w piwnicy. Jest na niej twoje imię. Napisze do ciebie i włożę do środka. Chciałbym, żebyś przyjechała do mnie. Jadę na obóz z Roverem. Mam broń. U nas wszystko dobrze. Kocham cie. Robert Mason spojrzał przenikliwie. – I co dalej? Co pani zrobiła potem? Zacisnęła usta. – Znaczek nie był ostemplowany. Na kopercie było wydrukowane moje nazwisko i adres, dokładnie tak samo, jak na kopertach, które przychodziły do mnie. Robert napisał, że znalazł ją w piwnicy. Ostrożnie podeszłam do tylnych drzwi. Z werandy prowadziły w dół schody do graciarni, a dalej do jeszcze jednego pomieszczenia... właśnie tam to znalazłam. – Co? – Prasę drukarską. – Tę, na której drukowano koperty wysyłane do pani? Kiwnęła głową. – Jeszcze tkwiły w niej czcionki z moim nazwiskiem i adresem w Los Angeles. To jest porządna prasa, a nie żadna zabawka. Na górze ma okrągłą stalową płytę z farbą drukarską, po której przesuwają się gumowe wałki, gdy naciśnie się dźwignię. Płyta obraca się, a wtedy wałki przesuwają się po czcionkach. Kiedy się odsuną, papier albo koperta dociskane są do czcionek. – Oglądała pani prasę? – spytał Mason. – Tak, obejrzałam ją. Jak już mówiłam, próbowałam odnaleźć taką prasę. Po tym jak poskarżyłam się władzom pocztowym i... i jak okazało się, że Robert dostał od matki podobną drukarkę do zabawy i że była ona w San Francisco... Oczywiście, założyłam, że koperty drukowano na niej. Mervin lubi się tak zabawiać cudzym kosztem. – Proszę kontynuować – poprosił Mason. – Proszę powiedzieć więcej o prasie, którą pani znalazła dzisiaj rano.
– Cóż, była niedawno używana. Farba była jeszcze mokra. – Skąd pani wie? Spojrzała na czubek środkowego palca – Dotknęłam jej i farba została na palcu. – Co pani zrobiła potem? – Potem szukałam dalej i znalazłam pudełko ze świeżo zadrukowanymi kopertami, takimi samymi jak te, w których przysyłano mi wycinki. Nie rozumie pan? Za tym wszystkim kryje się Lorraine Jennings. Próbuje nastawić mnie przeciwko Mervinowi, żebym złożyła zeznanie, kiedy będzie próbowała zostać wyłącznym opiekunem Roberta. – Chwileczkę – rzekł Mason. – Coś się nie zgadza. Najpierw mówi pani o szatańskim sprycie Mervina, który trzyma prasę drukarską, żeby zmylić władze, a teraz, z tego co pani mówi, wynika, że wszystko to pomysł Lorraine Jennings. Norda zastanowiła się przez chwilę i powiedziała: – Chyba wszystko mi się miesza, ale... tak czy inaczej, wiem, że mam rację. Teraz pewnie powie pan, że to typowe dla kobiety... trudno, niech pan myśli co chce. Ale jest jeszcze coś. – Co takiego? – Wiem, że ktoś strzelał w nocy, słyszałam to. – To mogła być rura wydechowa. – Słyszałam strzał, a potem płacz chłopca. To na pewno był Robert. Słyszałam głos kobiety, próbującej go pocieszyć. Kiedy... kiedy poszłam do namiotu, znalazłam na trawie łuskę, taką z pistoletu automatycznego kalibru 22. – Co pani z nią zrobiła? – Podniosłam ją. – Gdzie ona teraz jest? – Mam ją tutaj. Otworzyła torebkę, wyjęła łuskę i podała Masonowi. Adwokat obejrzał ją, powąchał i postawił pionowo na biurku. – Czy zabrała pani coś jeszcze? – Tak. – Co? – Wzięłam z pudełka dwie koperty z moim nazwiskiem. Wyjęła z torebki dwie złożone koperty ze znaczkiem i podała Masonowi. Prawnik przeczytał adres. – Cóż, jest pani imię i nazwisko. Zakładam, że adres się zgadza. Kiwnęła głową. – I myśli pani, że to są takie same koperty jak te, które... – Jestem pewna, panie Mason. Mam tu ze sobą jedną z tych, w których nadeszły wycinki z gazet. Podała mu następną. Mason przez chwilę porównywał koperty, po czym wytrząsnął zawartość. Tytuł wycinka brzmiał: ODRZUCONY MĘŻCZYZNA ZABIŁ KOBIETĘ. Artykuł pochodził z nowojorskiej gazety i dotyczył mężczyzny, z którym zerwała narzeczona, aby zaręczyć się z kimś innym. W czasie przerwy na lunch czekał, aż wyjdzie z pracy. Zatrzymał ją na zatłoczonej ulicy. Kiedy przerażona zaczęła uciekać, mężczyzna wyciągnął rewolwer, oddał w jej kierunku cztery strzały, po czym, gdy śmiertelnie ranna kobieta leżała na chodniku, na oczach oniemiałych przechodniów strzelił sobie w głowę. Mason wyjął lupę i porównał druk na kopercie, która nadeszła pocztą, z napisem na tej, którą znalazła Norda Allison. – Rzeczywiście wyglądają na identyczne – powiedział zamyślony. – Panno Allison, co. pani zrobiła po dokonaniu tego odkrycia? – Trochę stchórzyłam. Powinnam była wejść i pokazać im kopertę, ale czułam obrzydzenie do ich kombinacji... i trochę się bałam... Chyba straciłam głowę. – Więc co pani zrobiła? – Nie chciałam iść przez dom. Wróciłam do ogrodu i poszłam dookoła przez furtkę do drzwi frontowych, które zostawiłam otwarte. Przemknęłam się do pokoju, w którym spałam, spakowałam walizkę i zeszłam na dół. W hollu był telefon, z którego wezwałam taksówkę. – Czy w domu natknęła się pani na kogoś? – Nie, myślę, że wszyscy spali.
– Co pani zrobiła po przyjeździe taksówki? – Pojechałam do hotelu Millbrae, wynajęłam pokój, zjadłam śniadanie i... no, cóż, najpierw chciałam polecieć pierwszym samolotem do San Francisco. Potem pomyślałam, że... Panie Mason, nie potrafię tego wyjaśnić, ale mam złe przeczucia, czuję, że coś się stanie... Myślę, że powiedzą, że ja... że zrobiłam coś... Mam takie przeczucie. – Dobrze – powiedział Mason. – Nie wiadomo, czy istnieje powód do obaw, ale wyjście ma pani tylko jedno. – Jakie? – spytała. – Zaatakować pierwsza. Kiedy pani się boi i ma złe przeczucia, należy atakować. Czy ktoś wie, że znalazła pani prasę i koperty? Pokręciła głową. – Na pewno nie. Albo spali, albo pojechali odwieźć Roberta. W całym domu panowała cisza. Umówiliśmy się, że będę spała tak długo jak zechcę, i że zawołają mnie odpowiednio wcześnie, żebyśmy zdążyli do adwokata. Mason rozważył sytuację. – W każdym razie mamy prasę i zaadresowane koperty ze znaczkami – powiedział. – Możemy podążyć tym śladem, to znaczy, pod warunkiem, że jest pani ze mną zupełnie szczera. – Oczywiście, że jestem. Co chce pan zrobić? – Skontaktować się z inspekcją pocztową. Równocześnie musimy mieć pewność, że nic się nie stanie z prasą. Potem zmusimy Lorraine Jennings do wyjaśnienia, jak to się stało, że dostawała pani te listy. – Też pomyślałam, że należy to zrobić – rzekła Norda – ale wydawało mi się to takie... takie obcesowe. Może powinnam poprosić o wyjaśnienie albo pan mógłby do nich zadzwonić i... – I do tego czasu zniknęłyby wszystkie dowody. Nie, pojedziemy tam natychmiast i zabierzemy materiał dowodowy, a potem pani Jennings będzie mogła nam wyjaśnić, jak to się stało, że wysyłała te listy do pani. – Czy mam tam iść, żeby, pokazać policjantom gdzie to jest? – Tak – powiedział Mason – a ja pojadę z panią. Będziemy tam, zanim przyjedzie policja. Nagle jej oczy wypełniły się łzami. – Dziękuję, dziękuję! – wykrzyknęła. – Bardzo panu dziękuję, panie Mason! Jest pan... jest pan cudowny! ROZDZIAŁ 4 Mason zatrzymał samochód przed domem wskazanym przez Nordę i rzekł: – Teraz na pewno już wstali. Widziałem, jak ktoś poruszył się w oknie. Otworzył drzwi, obszedł samochód i pomógł wysiąść Nordzie Allison i Delii Street. We trójkę podeszli wybetonowaną ścieżką do werandy i prawnik zadzwonił. Drzwi otworzyła Lorraine Jennings. – Boże – krzyknęła – Nordo, gdzie ty byłaś? Myśleliśmy, że śpisz i nie chcieliśmy ci przeszkadzać, ale w końcu poszłam do pokoju i zastukałam cicho do drzwi. Kiedy nikt nie odpowiedział, zajrzałam do środka, ale nie było ani ciebie, ani twojej walizki, ani twoich rzeczy... Gdzie ty byłaś? I... kim są ci ludzie? – Pani pozwoli – powiedział Mason – nazywam się Perry Mason, jestem adwokatem. To panna Della Street, moja sekretarka. Lorraine. Jennings otworzyła usta ze zdziwienia i na chwilę zaniemówiła. – Barton! – zawołała po chwili. – Tak, kochanie? – odpowiedział męski głos. – Chodź tu szybko... nie, nie, nie szybko! Zapomniałam o twoich stawach. Zwróciła się do Nordy: – W nocy znowu odezwało się zapalenie stawów Bartona. Kiedy szykuje się zmiana pogody, sztywnieje mu kolano. Od rana chodzi z laską i... Dobiegł ich dźwięk kroków i stukanie laski, poczym w drzwiach pojawił się Barton
Jennings. – Barton – powiedziała Lorraine – pojawiła się Norda z Perrym Masonem, a to jest panna Della Street, jego sekretarka. Na twarzy Bartona ukazało się zdziwienie. Zaraz jednak gospodarz skłonił się z powagą Delii Street, uścisnął rękę Perry Masona i rzekł: – Lorraine, nie stójmy w drzwiach. Proszę do środka. Jedliście już śniadanie? Lorraine zawahała się, ale w końcu ustąpiła na bok. – Proszę wejść – zaprosiła. – Nordo, śniadanie? – Już jadłam – krótko odpowiedziała Norda. – My też – dodał Mason. – Chciałbym porozmawiać z państwem o dosyć poważnej sprawie. Reprezentuję w tej chwili pannę Allison. Dzisiaj wcześnie rano stało się coś, co ją bardzo wzburzyło. Chciałbym o tym porozmawiać, ale muszę podkreślić, że występuję tu oficjalnie. Jeżeli mają państwo adwokata, sugerowałbym skontaktować się z nim albo skierować mnie do niego. Są jednak pewne sprawy, które wymagają wyjaśnienia. – Boże! – zawołała Lorraine Jennings – Nigdy czegoś takiego nie słyszałam. O czym pan mówi? Nordo, o co chodzi? – Chodzi o coś, co znalazłam, Lorraine. Teraz wiem, co chciałaś zrobić. .. co... – Chwileczkę – wtrącił się Mason – proszę zostawić to mnie, panno Allison. Proponuję, żebyśmy weszli do środka. – No, cóż, też chciałabym się dowiedzieć, o co chodzi – rzekła Lorraine, prowadząc do salonu. – Zdawałam sobie sprawę, że Norda trochę się denerwuje przed spotkaniem z moim prawnikiem, ale nie było powodu, żeby zatrudniać adwokata. Jeżeli nie chciała ze mną współpracować, wystarczyło powiedzieć. Ale skoro pan już tu jest, panie Mason, mogę dokładnie wyjaśnić, co chcę zrobić. Proszę usiąść i spróbujemy rozwikłać tę sytuację. Nigdy w życiu nie byłam tak zaskoczona. Poszłam do pokoju Nordy i zobaczyłam, że jej nie ma... Jak już mówiłam, w nocy Bartonowi zaczęło dokuczać kolano i musiał zażyć kodeinę. Ja też wzięłam, bo mnie rozbudziło jego kręcenie się i wiercenie, przygotowywanie gorących kompresów. Nawet nie słyszałam, kiedy wstał i zabrał Roberta i psa na miejsce zbiórki o piątej rano i... chyba powinniśmy cię przeprosić, Nordo. Kiedy Barton wrócił, spaliśmy do późna. Zwykle wstajemy i jemy śniadanie o wiele wcześniej. Co ci strzeliło do głowy, żeby sobie pójść? Kiedy wyszłaś? Jeżeli byłaś głodna, trzeba było po prostu zajrzeć do kuchni i otworzyć lodówkę. Mamy soki owocowe, jajka... – Mniejsza o to – powiedziała Norda. – Stało się coś, co mnie wytrąciło z równowagi. – Myślę – powiedział Barton Jennings – że teraz pan powinien coś powiedzieć, panie Mason. – Czy chcą państwo być reprezentowani przez adwokata? – spytał Mason. – Ależ nie – odparł zniecierpliwiony Jennings. – Chcieliśmy pomóc Nordzie. Żona chciała oddać jej przysługę. Wiemy, przez co przeszła, to znaczy przynajmniej Lorraine wie. Jeżeli ma pan coś do powiedzenia, niech pan mówi. – Czy wiedzieli państwo, że panna Allison otrzymywała pocztą obraźliwe materiały w kopertach, na których adres wydrukowano małą ręczną prasą drukarską? List zawierały wycinki... – Oczywiście – przerwała Lorraine – dlatego zaprosiłam ją tutaj. Mervin Selkirk prześladował ją tymi wycinkami i próbował zastraszyć. Biedactwo. Dobrze wiem, przez co przeszła. Mervin potrafi być... – Chwileczkę, Lorraine – wtrącił Barton Jennings. – Pozwól panu Masonowi dokończyć. Mason powiedział: – Pani Jennings, zakładam, że pani wie, iż adres panny Allison na kopertach został wydrukowany na małej ręcznej prasie. – Oczywiście. To ja zasugerowałam Nordzie, że powinna przyjrzeć się prasie, którą podarowałam mojemu synowi, Robertowi. Z tego co wiem, władze pocztowe uzyskały do niej dostęp i sprawdziły ją, ale okazało się, że czcionka była inna. Adwokat skinął głową z powagą i rzekł: – Panna Allison nie mogła spać dzisiaj rano. Wstała wcześnie, poszła do ogrodu, a potem do pomieszczenia z niepotrzebnymi rzeczami. Znalazła tam schody prowadzące w dół.
– To stara piwnica – wtrąciła Lorraine. – Wiem, że nie powinnam tego robić – przepraszającym tonem powiedziała Norda – ale stało się coś, co spowodowało, że pomyślałam... to znaczy... – Nordo – przerwała jej Lorraine – jesteś naszym gościem. Zazwyczaj goście nie wstają wcześnie rano, żeby zwiedzić dom, ale powiedziałam ci, żebyś czuła się jak u siebie. Skoro chciałaś się rozejrzeć, to w porządku. Do czego pan zmierza? – Po prostu panna Allison znalazła w piwnicy prasę drukarską i jest przekonana, że użyto jej do wydrukowania jej adresu. Znalazła też trochę zaadresowanych kopert, a czcionka, którą wydrukowano jej nazwisko i adres, była taka sama jak w prasie. Są powody do przypuszczeń, że prasa była niedawno używana. Jak rozumiem, na stalowej płycie, po której przesuwają się wałki, była świeża farba drukarska. Barton Jennings gestem nakazał żonie milczenie. – Chwileczkę, panie Mason. Powiedział pan, że Norda twierdzi, iż znalazła to w tym domu? Prawnik skinął głową. – To można łatwo sprawdzić – powiedział Barton. – Najpierw pójdziemy popatrzeć na tę prasę, a potem spróbujemy ustalić skąd się tam wzięła. – Chcę państwa ostrzec – rzekł Mason – że prasa stanowi środek dowodowy. Prószę jej nie dotykać. Panna Allison pokaże wam, gdzie ona jest, ale zaraz potem mam zamiar wezwać policję. – Pan ma zamiar? – zawołał Barton Jennings. – A my? Również chcemy ostatecznie wyjaśnić tę sytuację. Lorraine Jennings wstała i spojrzała na Nordę. Po raz pierwszy na jej twarzy pojawił się grymas irytacji i rozdrażnienia. – Nordo – powiedziała – skoro coś znalazłaś, dlaczego nie przyszłaś z tym do nas? Czy jesteś absolutnie pewna, że to widziałaś? – Oczywiście. Znalazłam całą paczkę kopert gotowych do wysłania. Teraz wiem, skąd się wzięły wycinki. Udawałaś, że... – Chwileczkę, chwileczkę – wtrącił się Mason. – Pan Jennings i ja rozumiemy sytuację. Lepiej będzie dla nas wszystkich, gdy powstrzymamy się od komentarzy do czasu, aż ocenimy dowody i wezwiemy policję. Obejrzyjmy teraz prasę. Czy zaprowadzi nas pani, panno Allison? – Chyba jest krótsza droga – powiedziała Norda. – Ja obeszłam dom i... – Idźcie przez kuchnię – poradziła Lorraine. – Proszę za mną – powiedział Barton Jennings. Wstał gwałtownie i skrzywił się z bólu. – Lorraine, poprowadź gości. Zapomniałem o moim kolanie. – Tędy, proszę – rzekła Lorraine i z godnością przeszła przez salon i jadalnię. Otworzyła drzwi do kuchni, podeszła do schodów prowadzących do składziku i zatrzymała się. – Którędy teraz, Nordo? – spytała. – Na dół – odparła dziewczyna. – A potem do składziku. Prasa jest pod dużą półką po lewej stronie schodów. – Będzie ciasno nam wszystkim na dole – stwierdził Jennings. – Lorraine, zejdź z panem Masonem. Norda może zostać na górze i powiedzieć wam, co robić. Lorriane uniosła dół sukienki, owinęła ją wokół kolan, żeby nie pobrudziła się na schodach, i zeszła do w piwnicy. – Gdzie to jest, Nordo? – zawołała, nie obracając się do tyłu. – Z lewej strony dużego pudła. Widać dźwignię prasy – odpowiedziała Norda. – Nie widzę żadnej dźwigni ani żadnej prasy – odparła Lorraine. – Chwileczkę – rzekł Mason. Pochylił się nad Lorraine Jennings i spojrzał pod półkę. – Panno Allison, czy drukarka jest za tymi pudłami? – zapytał. – Jest z tyłu pod półką, za... Zaraz, zejdę i pokażę wam. Norda zbiegła po schodach, odsunęła Lorraine i unosząc brzeg sukienki, pochyliła się i zamarła z otwartymi ustami. – Nie ma jej tu! – wykrzyknęła.
– Odsuńmy te pudła – powiedział Mason. – Mówiła pani, że stało tu pudełko z kopertami? – Były zaadresowane koperty ze znaczkami, przygotowane do wysłania na mój adres – powiedziała Norda. Lorraine kucnęła, umieszczając zwiniętą sukienkę na kolanach, i zaczęła wyciągać pudła. – Tu są stare przepisy kucharskie. Chciałam wkleić je do specjalnego zeszytu. A tu listy od mamy. Chyba trzeba je wyrzucić. A tu... Boże, Barton, tu jest całe pudło książek. Myślałam, że chcesz je oddać do szpitalnej biblioteki. – Oddam je – odpowiedział Barton ze szczytu schodów – kiedy skończę czytać. Mniejsza o to, Lorraine. Odsuń pudła i zobacz, co jest pod półką. – Ależ nie ma potrzeby wszystkiego odsuwać – zaprotestowała Norda. – Prasa tu była, a teraz jej nie ma. – Cóż – rzekła Lorraine bardzo sceptycznym tonem, wstając i rozprostowując sukienkę. – Rozglądnij się, Lorraine – polecił Barton Jennmgs. – Niech pan Mason też się rozglądnie. Musimy mieć absolutną pewność, że nie będzie żadnych podstaw do zarzutów, kiedy zaczniemy dalszą dyskusję. Adwokat przeszukał piwnicę, odsuwając pudła. – No, cóż – powiedział – wygląda na to, że prasa nie znajduje się już w tym miejscu, w którym widziała ją panna Allison. – Już! – powtórzyła Lorraine ze wściekłością. – Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś takiego... – Chwileczkę, kochanie – ostrzegł ją mąż, stojący na szczycie schodów. – Chodźmy do biblioteki i usiądźmy. Lorraine rzekła lodowatym tonem. – Obawiam się, Nordo, że, delikatnie mówiąc, miałaś chyba jakiś zły sen. Może wzięłaś zbyt wiele pigułek nasennych. Mówiłaś, że musisz brać tabletki, żeby zasnąć. – Akurat! – wykrzyknęła Norda. – Domyśliliście się, że byłam w piwnicy dzisiaj rano i że znalazłam prasę, więc ją usunęliście. Bardzo sprytnie. Pewnie byliście tak sprytni, że nikt jej już nie znajdzie. – Myślę, że będzie o wiele lepiej dla wszystkich zainteresowanych – powiedział Barton Jennings – kiedy żadna ze stron nie będzie posuwała się do oskarżeń. Jak pan uważa, panie Mason? – Ma pan rację – przyznał prawnik patrząc na Delię Street, siedzącą przy stole w rupieciarni i stenografującą rozmowę. – Chodźmy do salonu i spróbujmy przedyskutować sprawę spokojnie jak inteligentni ludzie. – Jeżeli o mnie chodzi, nie ma o czym dyskutować – rzekła Lorraine Jennings. – Zaprosiliśmy Nordę Allison i próbowaliśmy jej pomóc. Moim zdaniem nadużyła naszej gościnności. Powiedziała mi wczoraj, że weźmie tabletki nasenne. Myślę, że spowodowały one u niej zły sen, a teraz chce przerzucić na nas odpowiedzialność... – Nie przyśniły mi się te dwie koperty, które wyjęłam z pudełka – wybuchnęła Norda Allison – i które są teraz w biurze pana Masona. Już miała wspomnieć o liście od Roberta, ale postanowiła go nie wplątywać. Czuła, że bez względu na skutki, na dłuższą metę będzie lepiej, gdy ani jego matka, ani Barton Jennings nie będą wiedzieć, że to Robert pierwszy dokonał odkrycia. – Chwileczkę – powiedział Mason – nie traćmy głowy. Sytuacja jest bardzo szczególna. Proszę państwa, chciałbym wiedzieć, czy mają państwo coś przeciwko temu, żeby wezwać policję i przeprowadzić dochodzenie? – Oczywiście, że tak – zaprotestowała Lorraine. – Dopóki nie będziemy mieli jakiegoś konkretnego dowodu, nie pozwolę nikogo wzywać. Jeżeli pańska klientka chce podtrzymać swe absurdalne oskarżenia wobec nas, cóż, jest pan prawnikiem i może pan jej wyjaśnić, jakie są tego konsekwencje. Mason uśmiechnął się. – Rozumiem panią, pani Jennings, ale w tych okolicznościach moja klientka nie da się zastraszyć. Nie oskarża państwa, twierdzi tylko, że dzisiaj rano znalazła w państwa domu ważny materiał dowodowy i była na tyle przewidująca, że wzięła ze sobą dwie koperty.
Biegły zbada te koperty, żeby zobaczyć, czy są takie same jak te, które dostawała pocztą. Jeżeli się okaże, że tak, zgłosimy tę sprawę władzom pocztowym. Barton Jennings powiedział: – Myślę, że tak należy postąpić, panie Mason. My też jesteśmy zaskoczeni. – To żadne zaskoczenie! – wybuchnęła Lorraine. – Barton, ona sama wysyłała do siebie te wycinki, a teraz, z sobie tylko znanych powodów, wykorzystuje naszą gościnność. Przywiozła ze sobą te dwie koperty w torebce, wstała rano, kiedy wszyscy jeszcze spali, wymknęła się i poszła z nimi do adwokata... – Powtarzam – przerwał jej Barton Jennings – żadna ze stron nie powinna wysuwać oskarżeń na tym etapie. Za pańską zgodą, panie Mason, proponuję, że my zapomnimy o wszystkich stwierdzeniach i oskarżeniach wysuniętych przez pańską klientkę, ponieważ jest zdenerwowana i wytrącona z równowagi, a pańska klientka puści w niepamięć wszystkie stwierdzenia poczynione przez moją żonę, jako że również jest zdenerwowana i wytrącona z równowagi. – Myślę, że jest to w tej chwili najlepszy sposób na załatwienie sprawy – przyznał Mason. – Proponujemy zawarcie takiej ugody. – Przyjmujemy tę propozycję – powiedział Barton Jennings. – A teraz – Lorraine Jennings zwróciła się do Nordy – jeżeli będzie pani tak miła, panno Allison, i opuści mój dom, potraktujemy naszą próbę zaprzyjaźnienia się z panią jako kolejne niefortunne doświadczenie w błędnej ocenie ludzkiego charakteru. Mason odwrócił się do Nordy Allison i rzekł: – Chodźmy, panno Allison. ROZDZIAŁ 5 Inspektor Hardley Chester z uwagą wysłuchał faktów podanych przez Nordę, po czym zwrócił się do Perry’ego Masona: – Nic tam nie ma? – spytał. – Ani śladu prasy, ani śladu kopert – powiedział Mason. Inspektor Chester przeciągnął dłonią po głowie i karku. – Nie możemy tak po prostu pójść tam i oskarżyć kogokolwiek na podstawie takich dowodów. – Wcale tego nie oczekuję – rzekł Mason. – Czego wobec tego oczekuje pan ode mnie? – Że spełni pan swój obowiązek. Inspektor uniósł brwi. – Już dawno czegoś takiego nie słyszałem. – Właśnie pan to usłyszał. – Jakie więc są moje obowiązki? – Tego nie wiem – odpowiedział Mason – i nie powiem panu. Moja klientka dokonała odkrycia. Znalazła dowód w sprawie, którą zajmują się władze pocztowe. Powiedziałem jej, że jej obowiązkiem jest przekazać tę informację. Właśnie pana informuję. – Stawia mnie to w trudnej sytuacji. – Na to nie mamy wpływu. Powiedzieliśmy panu, co znaleźliśmy. To nasz obowiązek, który właśnie spełniliśmy. Inspektor Chester zwrócił się do Nordy Allison: – Czy jest pani pewna, że to była prasa drukarska? – Oczywiście. – Czy widziała pani ją dokładnie? – Miałam ją w rękach. – I uważa pani, że była używana? – Oczywiście. – Niedawno? – Użyto jej do wydrukowania mojego nazwiska i adresu. Skoro mi pan nie wierzy, jak wyjaśni pan fakt, że mam dwie koperty z moim nazwiskiem i adresem, które są identyczne
jak te, które nadeszły pocztą? – Nie powiedziałem, że pani nie wierzę. Po prostu zadaję pytania. Czy potrafi pani udowodnić, że prasa była ostatnio używana? – Farba była jeszcze wilgotna, to znaczy lepka. – Skąd pani wie? – Dotknęłam jej czubkiem palca. Farba zostawiła ślad. – Jak go pani wyczyściła? – Otworzyłam torebkę, wyjęłam chusteczkę higieniczną i wytarłam palec. – Co pani z nią zrobiła? – Mam ją jeszcze w torebce. Nie chciałam jej tak po prostu wyrzucić na podłogę. Na pewno włożyłam ją z powrotem do torebki, chcąc pozbyć się jej przy najbliższej okazji. Norda otworzyła torebkę, poszperała w środku i triumfalnie pokazała pomiętą chusteczkę, na której widniały czarne smugi. Inspektor zabrał chusteczkę i powiedział: – Pojadę i spytam państwa Jenningsów, czy chcą złożyć oświadczenie. Spytam też, czy mogę się rozejrzeć, mimo że to nic nie da, bo, jak rozumiem, państwo przekonali się, że prasy tam nie ma. – Prasy na pewno nie ma tam, gdzie ją widziałam – z naciskiem powiedziała Norda. Inspektor wstał. – Pojadę i rozejrzę się. – Czy da nam pan znać, kiedy pan coś znajdzie? – spytał Mason. Inspektor uśmiechnął się i potrząsnął głową. – O wszystkim informuję tylko swoich przełożonych. – Ale panna Ailison jest stroną w tej sprawie – zauważył Mason. – Tym bardziej nie powinienem jej informować – powiedział Chester ściskając dłoń Masona i kłaniając się Nordzie Ailison. – Dziękuję za informację. Sprawdzę to. – Co teraz? – spytała Norda, kiedy inspektor wyszedł. – Teraz – rzekł Mason – sami trochę posprawdzamy. Zwrócił się do Delii Street: – Zadzwoń do Agencji Detektywistycznej Drake’a i poproś Paula, żeby tu przyszedł. Della kiwnęła głową i wyszła do drugiego pokoju. Po chwili wróciła i powiedziała: – Już idzie. Adwokat wyjaśnił Nordzie: – Rozmawiała pani z nim. To bardzo dobry detektyw. – Wiem. Jest miły. Dzięki niemu trafiłam do pana. Ja... Przerwała, bo usłyszała stukanie do drzwi kancelarii Masona. Otworzyła Della Street. Paul Drake – wysoki, sympatyczny i wysportowany, powiedział: „Cześć, Della”, obrzucił Nordę profesjonalnie uważnym spojrzeniem, rzekł: „Co słychać, panno Ailison?” i obrócił się do Masona. – Siadaj, Paul – poprosił Mason. Drake usiadł w poprzek fotela, oparł się o jedną poręcz i przerzucił długie nogi przez drugą. – Gotów. – Znasz sprawę Nordy Ailison? – Do momentu, kiedy przyszła do twojego biura dzisiaj rano. Co się wydarzyło od tamtej chwili? Mason opowiedział mu. – Co mam zrobić? – spytał Drake. – Weź się do pracy. Sprawdź, czy władze pocztowe pozwolą się zbyć Jenningsom, czy też potraktują poważnie opowieść Nordy Allison i przeszukają dom. Odwiedź sąsiadów. Powiedź im, że sprzedajesz subskrypcje czasopism albo książki. Może uda ci się namówić niektóre kobiety na plotki. – Wyrzucą domokrążcę szybciej niż... – W takim razie – podsunął Mason – powiedz im, że rodzina o najwyższym poziomie intelektualnym dostanie za darmo odkurzacz. Powiedz, że to coś w rodzaju sąsiedzkiego quizu, że zadajesz pytania i przyznajesz oceny, i że osoba z najwyższą oceną dostanie za darmo odkurzacz albo zestaw talerzy, czy coś w tym rodzaju. Najpierw zadaj parę banalnych
pytań sprawdzających umiejętność obserwacji, a potem spytaj o sąsiadów. Paul Drake potrząsnął głową. – Perry, być może ty potrafiłbyś zastosować tę sztuczkę, ja nie. Każdy musi robić to, w czym jest najlepszy. Czy jest jakiś powód, żeby nie mówić im, że jestem prywatnym detektywem? Mason pomyślał przez chwilę. – Nie, ale przecież nikt się nie otworzy przed tobą, kiedy się tego dowie. – Tylko wtedy, kiedy będę naciskał – powiedział Drake. – Ale jak tylko przeciętna pani domu dowiaduje się, że jestem detektywem, natychmiast chce wiedzieć, co tu robię. Wtedy zaczynam zachowywać się tajemniczo i informuję ją, że coś się dzieje w okolicy. Więc zaprasza mnie do domu, częstuje filiżanką herbaty albo kawy, a ja robię się przyjacielski i mówię, że chodzi o sąsiadów, a potem udaję zakłopotanie, że mi się to wymknęło. Proszę ją, żeby nikomu nic nie mówiła, a ona nalega, żebym w zamian za to powiedział jej, o co chodzi. Zaczynam robić uniki i w końcu to ona mnie przesłuchuje. Ja tylko wtrącam parę pytań od czasu do czasu i zanim się zorientuje, mówi mi wszystko, co wie, czego się domyśla i przekazuje mi wszystkie sąsiedzkie plotki. – Uważaj, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby stać się podstawą do oskarżenia o zniesławienie – ostrzegł go Mason. Drake uśmiechnął się szeroko. – Perry, posługuję się tą techniką już od dziesięciu lat. Kiedy kobieta zacznie plotkować o sąsiadach, nie powtórzy niczego, co powiedziałem, bo sama jest już tak mocno wplątana, że nie odważy się wychylić. – A jak wszystkiemu zaprzeczy? – spytał Mason. – Na takie sytuacje mam mały magnetofon, który wygląda jak aparat słuchowy. Udaję, że jestem trochę przygłuchy i go zakładam. Oczywiście, ta taktyka nie zdaje egzaminu za każdym razem, ale na ogół jest skuteczna. – Dobrze – powiedział Mason – rób jak uważasz. Potrzebuję dwóch detektywów. – Po jednym na każde z nich? – spytał Drake. – Po jednym na każde z nich – potwierdził Mason. Drake podniósł się z fotela. – Idę. Mason uśmiechnął się do Nordy Allison. – Nic lepszego nie wymyślę – rzekł. – Zajmę się teraz pozwem. Gdzie się pani zatrzymała? – W hotelu Millbrae. – Zadzwonię do pani, gdy się czegoś dowiem – przyrzekł Mason. – Tymczasem proszę z nikim nie rozmawiać. Jeżeli ktoś zadzwoni albo będzie panią wypytywał, proszę powiedzieć, że jestem pani adwokatem i skierować go do mnie. Wdzięczna Norda podała mu dłoń. – Nie wiem, jak mam panu dziękować, panie Mason. – Nie trzeba. Mam nadzieję, że wszystko wyjaśnimy. Zrobię, co w mojej mocy. ROZDZIAŁ 6 Paul Drake zadzwonił na zastrzeżony numer o w pół do czwartej. Mason, który dyktował bez przerwy od dwóch godzin, spojrzał z rozdrażnieniem na telefon. Podniósł słuchawkę i powiedział: – Cześć, Paul, o co chodzi? Dobiegł go głos Drake’a: – Perry, myślę, że będzie lepiej, jak tu przyjedziesz. – Tu, czyli dokąd? – Do sąsiadów Jenningsów z domu obok. – O co chodzi? – spytał Mason. Drake odparł ostrożnie: – Jestem u państwa Galesów. Ich adres to Penrace Street numer 6283. Dysponują pewną informacją, którą powinieneś sprawdzić. Musisz z nimi porozmawiać.
Mason rzekł z irytacją: – Słuchaj, Paul. Jestem w tej chwili okropnie zajęty. Della poświęciła swój weekend, żebym mógł jej podyktować pozew, i jeszcze nie skończyliśmy Jeżeli zdobyłeś jakąś informację, spisz oświadczenie i poproś, żeby je podpisali. Potem... – A potem nie będzie cię w biurze – przerwał Drake. – Perry, jak szybko możesz tu przyjechać? Mason pomyślał przez chwilę i powiedział: – Rozumiem, że tam, gdzie jesteś, nie możesz mówić swobodnie. – Zgadza się. – A możesz wyjść do budki telefonicznej i powiedzieć mi o co chodzi? – Raczej nie. – Czy to ważne? – Tak. – Coś o tej prasie? – O śladach krwi. – O czym? – O śladach krwi – powtórzył Drake. – Widzisz, Perry, władze pocztowe rozpoczęły dochodzenie i gdy znaleźli broń pod poduszką w łóżku, w którym spała Norda Allison, wezwali miejscową policję. Zabrali Nordę na posterunek, żeby ją przesłuchać. O coś ją podejrzewają. Jonathan Gales wie coś na temat śladów krwi i myślę, że powinieneś z nim porozmawiać. Są tu jakieś dowody, które powinieneś obejrzeć, zanim policja... – Już jadę – przerwał mu Mason. – Nie bierz swojego samochodu – ostrzegł go Drake. – Weź taksówkę i zwolnij ją po przyjeździe na miejsce. Mam tu auto z agencji, które nie rzuca się w oczy. Odwiozę cię, kiedy skończysz. – Jadę – powtórzył Mason. Rzucił słuchawkę na widełki i zwrócił się do Delii Street: – To jest najgorsze w tej biurowej robocie. Zaśmieca umysł... Kiedy Paul zadzwonił i poprosił, żebym przyjechał, powinienem był się od razu domyślić, że to coś ważnego, ale tak byłem zajęty rzeczami nieistotnymi, że zmusiłem go, żeby powiedział mi, co go tak zainteresowało. Teraz świadkowie mogą nie chcieć się otworzyć. – O co chodzi? – spytała. – Opowiem ci po drodze. Chodźmy. To jest na Penrace Street pod numerem 6283, dom obok Jenningsów. Weź notatnik i złapiemy taksówkę. Szybko! Pognali korytarzem do windy, znaleźli taksówkę na postoju za rogiem, wsiedli i Mason podał adres. – Powiesz mi teraz, o co chodzi? – spytała Della Street. – O ślady krwi – wyjaśnił Mason. – Słyszałam, jak mówiłeś o tym przez telefon. Dlaczego te ślady są ważne? – Wygląda na to, że wezwano policję. Policja odkrył broń pod poduszką w łóżku Nordy. Pamiętasz, jak opowiedziała o łusce, którą znalazła przed namiotem Roberta w ogrodzie. Najwyraźniej dochodzą teraz do tego ślady krwi, a z tego, co mówił Paul, wynika, że policja jeszcze nic o nich nie wie. – Więc – powiedziała Della Street – teraz my się w coś pakujemy. – Chyba już się wpakowaliśmy, i to po same uszy. Mason zmarszczył brwi i zamilkł. Della, która wiedziała, co to znaczy, patrzyła na niego od czasu do czasu, ale nie przerywała. Taksówka zatrzymała się przed domem na Penrace Street. – Mam zaczekać? – spytał kierowca. Mason potrząsnął głową, wręczył mu banknot pięciodolarowy i rzekł: – Reszty nie trzeba. Taksówkarz podziękował. Mason zerknął na radiowóz policyjny zaparkowany przed domem Jenningsów. Szybkim krokiem podszedł wybetonowaną alejką do werandy i wyciągnął palec w kierunku dzwonka. Paul Drake otworzył drzwi, zanim Mason dotknął przycisku. – Wejdźcie – powiedział. – Czekałem przy drzwiach z nadzieją, że porucznik Tragg
odjedzie, zanim się pojawicie. – A więc to Tragg jest w domu Jenningsów? – spytał prawnik. Drake kiwnął głową i powiedział: – Wejdźcie i poznajcie gospodarzy. Drake poprowadził ich do przytulnego salonu urządzonego z wygodną prostotą. W salonie były głębokie fotele, koło nich stojące lampy, książki, duży stoł, na którym leżały rozłożone gazety i czasopisma, oraz telewizor. Obok znajdowała się jadalnia z dużym kredensem, oszklona szafka na talerze. Sam dom był nowy, ale meble sprawiały wrażenie wygodnych i staroświeckich, chociaż niezbyt starych. Dwoje starszych osób podniosło się, kiedy Paul Drake wprowadził do salonu Masona i Delię Street. – To państwo Gales – przedstawił ich Paul Drake. – Pan Gales ma coś ciekawego do powiedzenia. Gales, wysoki i siwy mężczyzna z opadającymi wąsami i szarymi oczami, wyciągnął kościstą dłoń w kierunku Masona i rzekł: – Bardzo mi miło. Wiele o panu czytałem, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że poznam pana osobiście. Martha i ja rzadko wychodzimy z domu, więc dużo czytamy. Martha czytała chyba o wszystkich pana sprawach. Pani Gales podała rękę Delii Street: – Widziałam panią na zdjęciach – powiedziała. – Jestem pani wielbicielką, moja droga, pana Masona również. Proszę usiąść. Będzie nam bardzo miło, jeżeli będziemy mogli w czymś pomóc. Może herbaty? Mogę... Drake spojrzał na zegarek, a potem znacząco zerknął przez okno w kierunku domu Jenningsów. – Pani Gales, w każdej chwili ktoś może nam przerwać – rzekł. – Gdyby pani mogła opowiedzieć nam wszystko, tak zwięźle jak się da, o Robercie. – Proszę się rozsiąść – zaprosiła gospodyni. – Nie wypada tak bez poczęstunku, kiedy mamy takich gości. Wczoraj upiekłam ciasteczka... – Chodzi o pistolet – wtrącił Drake – proszę opowiedzieć panu Masonowi o Robercie i o pistolecie. – To krótka historia. Robert jest miłym i dobrze wychowanym chłopcem, ale bardzo interesuje go broń. Ciągle ogląda w telewizji westerny – „strzelaniny”, jak nazywa je Jonathan. Państwo Jenningsowie mają opiekunkę, która zajmuje się chłopcem, kiedy wychodzą, i zauważyłam, że kiedy ona tu jest, Robert bawi się prawdziwym pistoletem. – Prawdziwym? – zdziwił się Mason. – Automatycznym – odparł za żoną Jonathan Gales. – Wygląda jak colt woodsman, kaliber 22. – Czy Robert ma go tylko wtedy, kiedy jest z nim opiekunka? – spytał Mason. – Tylko wtedy widziałam go z pistoletem – powiedziała pani Gales – ale moim zdaniem, siedmioletni chłopiec nie powinien bawić się prawdziwą bronią... Osobiście uważam, że i tak jest niedobrze, kiedy dzieci wyciągają z kabur te zabawki wyglądające jak sześciostrzałowe rewolwery, celują z nich do ludzi i krzyczą: „paf, paf, zabity!”. Mój Boże! Za moich czasów, gdy brat wycelował w kogoś pistolet na kapiszony, tato zawsze nieźle mu nagadał. Teraz chłopcy wyciągają te zabawki i celują nimi w ludzi i mówią: „paf, zabity!”. Sam pan widzi, co z tego wynika. Prawie codziennie czytam w gazecie, jak dziesięcio-, dwunasto, albo piętnastoletni chłopiec zabija któreś z rodziców, bo nie pozwolili mu pójść do kina. Do czego to dojdzie, kiedy... – Czy wie pani, kim jest ta opiekunka? – wtrącił się Paul Drake. – Nie. Jenningsowie maja dwie. Ta, o której mówię, pracuje tu od około sześciu tygodni. Oni nie są specjalnie towarzyscy... To dziwna dzielnica. Nikt nie rozmawia z sąsiadami. Kiedyś wszyscy wymieniali się plotkami i pożyczali od siebie to czy tamto, ale teraz w każdym garażu stoi samochód, i jak tylko mają chwilę czasu, gdzieś jadą, a gdy wrócą, to oglądają telewizję. Wszystko się zmienia na naszych oczach. – Ta opiekunka – wtrącił się Mason – to starsza czy młodsza osoba? – Ta, która pozwala mu bawić się pistoletem, to ta starsza... powiedzmy, że ma
czterdzieści parę lat. Zaśmiała się: – Oczywiście, pan rozumie, to wcale nie oznacza, że jest stara. Po prostu jest starsza od tej drugiej i, oczywiście, starsza od niektórych opiekunek w dzisiejszych czasach, uczennic, które zostają wieczorem z dziećmi. Nie wiem, co taka dziewczyna mogłaby zrobić, gdyby coś się wydarzyło? – Jeżeli o to chodzi, to co mogłaby zrobić czterdziestopięcioletnia kobieta? – wtrącił się Jonathan Gales. – A jakby wszedł jakiś mężczyzna i... – Musimy się pośpieszyć – przerwał przepraszającym tonem Drake. – Gdyby państwo mogli powiedzieć panu Masonowi, to co mnie. Nie mamy czasu na szczegóły. Czy widzieli państwo, że chłopiec bawił się pistoletem automatycznym? Pani Gales pokiwała z przekonaniem głową. – A pan? – Drake zwrócił się do Jonathana Galesa. – Widziałem go dwa albo trzy razy – powiedział Jonathan Gales. – Za pierwszym razem powiedziałem do Marthy: „Wydaje mi się, że ten chłopiec ma prawdziwy pistolet”, a Martha powiedziała: „Niemożliwe, to pistolet zrobiony z drewna. Robią teraz takie zabawki, że można umrzeć ze strachu”. W każdym razie jeszcze raz dokładnie mu się przypatrzyłem i powiedziałem: „Martha, założę się, że to prawdziwy pistolet”, i oczywiście miałem rację. – Czy miał go pan w ręce? – spytał Mason. – Nie, ale na tyle mnie zaintrygował, że poszedłem po lornetkę, żeby mu się przyjrzeć. Martha i ja obserwujemy ptaki w ogrodzie i mamy bardzo dobrą lornetkę, z powlekanymi szkłami i tak dalej. Wszystko przez nią widać. – Dobrze – powiedział Drake, próbując przyspieszyć rozmowę – zauważyli państwo, że czasem, ale tylko wtedy, kiedy jest tutaj ta opiekunka, dziecko bawi się pistoletem. Oboje przytaknęli. – A teraz ślady krwi – rzekł Drake. – Tego nie rozumiem – powiedział Gales. – Dziś rano Barton Jennings wstał przed wschodem słońca i dokądś pojechał. Później mył chodnik wężem ogrodniczym, udając, że podlewa trawnik. Nie było jeszcze nawet wpół do szóstej. Oczywiście, to nic dziwnego w przypadku ludzi, którzy zwykle wstają wcześnie, ale tam, w tamtym domu, lubią sobie pospać. W sobotę albo w niedzielę, kiedy nigdzie nie wychodzą, śpią do dziewiątej albo dziesiątej. Wtedy widać, jak Robert bawi się sam w ogrodzie. – Nie jesteśmy wścibscy – wtrąciła się Martha Gales – tylko obserwujemy ptaki, głównie rano. Wtedy są najbardziej aktywne, a Jonathan i ja lubimy wcześnie wstawać. Między ogrodami jest żywopłot, ale widać, jak ktoś się rusza. Kiedy ktoś siedzi, wtedy trudno go zobaczyć, ale jak ktoś chodzi po ogrodzie Jenningsów, to widać ciemną sylwetkę przez liście w żywopłocie. – Czy Jennings podlewał trawnik? – spytał Mason. – Udawał, że podlewa – powiedział Gales – ale skierował wąż pionowo w kierunku ziemi i szedł wzdłuż trawnika, polewając pełnym strumieniem wody wąski kawałek, szeroki może na dwie lub trzy stopy. Potem wszedł na chodnik i widziałem, że w paru miejscach przybliżał wąż, jakby usiłował coś zmyć. Nie zwróciłem na to uwagi do momentu, kiedy poszedłem po gazetę. Chłopak już był, zwykle rzuca ją na werandę, a dzisiaj jej tam nie było, więc zacząłem jej szukać i znalazłem ją na jezdni. Najwyraźniej wyślizgnęła się gazeciarzowi z ręki. Wydaje mi się, że w wodzie płynącej wzdłuż krawężnika była krew. – Czy ma pan tę gazetę? – spytał Drake. Gales podał ją Masonowi. – Była zwinięta w ten sposób – wyjaśnił, zginając pierwszą stronę – i spięta gumką. Widzi pan, że woda była zabarwiona na czerwono. – Ale skąd pan wie, że to krew? – spytał Mason. – Już mówię. Kiedy wyszedłem szukać gazety, Jennings właśnie skończył myć chodnik. Powiedziałem do niego: „Dzień dobry” i że zanosi się na ładny dzień, tak po sąsiedzku, a on wyglądał na bardzo zaskoczonego, gdy mnie zobaczył. I zanim pomyślał, spytał mnie ostro: „Co pan tu robi?”. Wyjaśniłem, że szukam gazety, że nie ma jej na werandzie i na trawniku przed domem, i że czasem, kiedy gazeciarz wyrzucają z samochodu, spada na chodnik. Więc
wtedy spojrzał w dół i rzekł: „Jest tutaj, koło krawężnika”. Podniosłem ją i Jennings powiedział: „Mam nadzieję, że jej nie zmoczyłem, właśnie podlewałem trawnik”. Popatrzyłem na nią i zobaczyłem, że jest cała mokra, ale powiedziałem: „Wyschnie. Nie jest bardzo mokra, tylko na rogu. Wcześnie pan dziś wstał”. Ona na to, że musiał zawieźć Roberta i psa na miejsce, z którego wyjeżdżali na obóz, i wtedy zobaczyłem, jak patrzy na moją gazetę. Coś w jego spojrzeniu spowodowało, że opuściłem wzrok i zobaczyłem czerwonawą plamę na gazecie. Nie odezwałem się, tylko ją wziąłem i wysuszyłem. Martha i ja napiliśmy się kawy. Lubimy zacząć dzień od filiżanki kawy i wtedy czytamy gazetę. Czasem jemy śniadanie dopiero po godzinie, albo dwóch. Siedzimy w ogrodzie i obserwujemy ptaki, pijemy kawę i... – Były ślady krwi – powiedział Drake. – Słusznie, właśnie do tego zmierzam. Zacząłem rozmyślać o tym czerwonawym kolorze na gazecie, a około dziesiątej czy jedenastej zobaczyłem jakieś zamieszanie w domu Jenningsów, ludzie wchodzili i wychodzili, a ja zacząłem zastanawiać się nad tym, jak on mył chodnik tym wężem. Widzi pan, on przestał polewać chodnik właśnie wtedy, kiedy ja wyszedłem z domu. Zachowywał się jak dziecko złapane na gorącym uczynku. No to wyszedłem popatrzeć. Na krawężniku, tuż nad miejscem, gdzie leżała gazeta, widniała czerwona plama krwi, której nie zmył. Jestem pewny, że to była krew, a trochę dalej zobaczyłem jeszcze dwie plamy... Jakby ktoś krwawił i wyszedł z domu, szedł po trawniku zamiast po alejce, stał przez chwilę na chodniku, otwierając drzwi samochodu, a potem wsiadł i odjechał. Pewnie pan myśli, że... myśli pan, że jestem wścibski, albo coś, ale mnie tylko zdziwiła ta krew. Powiedziałem do Marthy: „A może ten siedmiolatek bawił się pistoletem? Może wyjmują wszystkie naboje i dają mu go do zabawy, ale tym razem nie wyjęli wszystkich? A może został nabój w lufie i dzieciak kogoś postrzelił?”. – Ma pan jakiś powód, żeby tak myśleć? – spytał Mason. Gales zawahał się, po czym potrząsnął głową: – Nie, nie mam nic konkretnego. – Nie bądź taki ostrożny, Jonathan – odezwała się Martha Gales. – Powiedź im to, co mi powiedziałeś. – Nie mam dowodu, nie chcę mieć kłopotów. – Śmiało – ponaglił go Drake – słuchamy pana. – Oczywiście, to tylko przypuszczenie, ale Robert wyjeżdżał na obóz czy coś takiego dzisiaj rano... Dlaczego ktoś miałby wstać o czwartej rano, żeby zabrać dziecko na obóz harcerski...? A w nocy słyszałem strzał. Mason i Drake wymienili spojrzenia. – Zabrali Roberta o czwartej rano? – spytał Mason. Gales pokiwał głową: – Jakoś tak. Było jeszcze ciemno. – Skoro nic nie było widać, skąd pan wie, że to był Robert – Słyszałem, jak rozmawiali. Nie popatrzyłem na zegarek, ale to musiało być gdzieś koło czwartej. – A po odjeździe Roberta zobaczył pan, jak Jennings myje chodnik? – Tak jest. – Zdaje się, że dokucza mu dzisiaj jego zapalenie stawów – zauważył Mason. – Tak, rano chodził z laską. Drake, który wyglądał przez okno, powiedział: – Oho, idzie porucznik Tragg. Mason rzekł do Jonathana Galesa: – Dobrze, proszę mi powiedzieć o opiekunce. Co pan o niej wie? Jeździ samochodem? – Tak. – Jakim? – Nie wiem. Jakiś starszy typ... sedan. – I ma czterdzieści parę lat? – Tak mi się wydaje. – Dobrze zbudowana? – Nie, nie gruba... raczej taka grubokoścista. – Od jak dawna opiekuje się Robertem?
– Chyba od sześciu czy ośmiu tygodni. Robert nie mieszka tu przez cały czas. Wie pan, jest dzieckiem z poprzedniego małżeństwa... ma na nazwisko Selkirk i... Zadzwonił dzwonek u drzwi. Martha Gales odezwała się: – Otworzę. – Mniejsza o Roberta – powiedział Mason – wszystko o nim wiem. Interesuje mnie ta opiekunka. Mówili coś o niej, czy też...? – Nie, nie odwiedzamy się specjalnie często. Ja... – Może to ktoś z rodziny albo... – Nie, chyba znaleźli ją przez agencję. Zdaje się, że powiedzieli... Dobiegł ich głos porucznika Tragga: – Dzień doby pani. Porucznik Tragg z wydziału zabójstw. Prowadzę dochodzenie i chciałbym zadać państwu parę pytań. Czy mogę wejść? Nie czekając na odpowiedź, Tragg wepchnął się do środka i zatrzymał się zaskoczony, zobaczywszy Masona, Delię Street i Paula Drake’a. – Proszę, proszę – powiedział – co państwa tu sprowadza? – A co pana? – odparł Mason. Tragg zawahał się na chwilę, po czym rzekł: – Przeczyta pan o tym w gazetach, więc chyba mogę powiedzieć. Na parkingu San Sebastian Country Club, tuż po pierwszej dziś po południu, znaleziono martwego Mervina Selkirka w jego własnym samochodzie. Zmarł na skutek rozległego krwotoku z rany klatki piersiowej. Drzwi samochodu były zamknięte, a szyby podniesione. Kula miała kaliber 22 i przypuszczamy, że pochodziła z pistoletu colt automatic. Porucznik Tragg spojrzał na przerażone twarze Marthy i Jonathana Galesów. – Wiecie coś o Mervinie Selkirku? – spytał. – Znacie go? Rozpoznalibyście go, gdybyście go zobaczyli? Był tu wczoraj wieczorem? Potrząsnęli głowami. – Nie znamy go – powiedział Gales. – Czy w nocy w domu obok zdarzyło się coś niezwykłego? – spytał Tragg. – Wiecie, że chłopiec, Robert, był synem Mervina Selkirka? Martha Gales potrząsnęła głową. Jonathan Gales rzekł: – Nie wiemy. Wiemy tylko o plamach krwi. Porucznik Tragg podskoczył jak porażony prądem: – Plamy krwi! Gdzie? – Przed domem obok, na chodniku. Właśnie mówiłem panu Masonowi, jego sekretarce i panu Drake’owi, co widziałem... Tragg powiedział: – Stop, proszę przestać! Dobrze, Mason, zdobył pan punkt, ale od tej chwili będziemy się trzymać zasad. Państwo wybaczą, to jest policyjne dochodzenie w sprawie morderstwa. Kiedy Mason się zawahał, Tragg dodał: – Możemy, oczywiście, zabrać tych ludzi do biura prokuratora okręgowego i tam ich przesłuchać, ale będzie wygodniej dla nas wszystkich, jak zrobimy to tutaj. Zresztą, jeżeli był pan tak szybki jak zawsze – dodał z ironicznym uśmieszkiem – ma pan już wszystkie potrzebne informacje. Mason uścisnął dłonie państwo Galesów. – Dziękuję za pomoc – powiedział. – Porucznik Tragg lubi udawać twardziela. Warczy, ale nie gryzie. – Już pana nie ma – warknął Tragg. Mason ruszył do drzwi. – Zawiozę was do biura – zaofiarował się Drake, przepuszczając adwokata z sekretarką. – Nie – powiedział Mason – nie ma czasu. Zawieź nas na najbliższy postój taksówek i jedź do San Sebastian Country Club. Dowiedz się wszystkiego, co się da. Chcę też, żebyś dowiedział się, gdzie jest chłopak Selkirka. Muszę z nim porozmawiać. Zatelefonuj do swojego biura i każ im dowiedzieć się, kto jest opiekunką u Jenningsów. – To szukanie igły w stogu siana – zaprotestował Drake. – Nie, bo nam nie zależy na sianie – powiedział Mason – a to już dużo. Spal stóg i