kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 923
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 701

Graham Heather - Śmierć na parkiecie

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
G

Graham Heather - Śmierć na parkiecie.pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu G GRAHAM HEATHER Pozostałe
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 412 stron)

ROZDZIAŁPIERWSZY W South Beach zawsze coś przykuwało uwagę. Zawsze. PlaŜa była rozmigotana, balsamiczna, promieniu- jąca słońcem w dzień, a światłem neonów w nocy. Bogaci i piękni bawili się tam, a inni ich podziwiali. Skrzyła się blaskiem, oferując ucztę dla oczu, plotki, skandale, i do tego korki na przyległych ulicach. Niemal nagie ciała, które były piękne. I niemal nagie ciała, które wcale nie były tak piękne. Bywały tam modelki, rockmani, wrotkarze, rowe- rzyści, niedoszli surferzy (pokazaliby, co potrafią, gdyby tylko była fala), gwiazdy MTV, ludzie starzy i młodzi. Tego wieczoru działo się nawet coś więcej. Jeden z największych i najbardziej prestiŜowych turniejów tańca na świecie miał się odbyć w znanym hotelu przy skrawku piasku zwanym Miami Beach. Przybyła tu takŜe Lara Trudeau. Wirowała, frunęła w powietrzu, cudowna, mieniąca się kolorami, kwintesencja gracji. Była, całkiem po prostu, piękna w ruchu. Demonstrowała wdzięk i perfekcję, jaką tylko nielicz- ni mogliby próbować osiągnąć. Miała wszystko; dar 5

oddawania unikatowego charakteru kaŜdego tańca, twarz zawsze harmonizującą z muzyką, uśmiech, który nigdy nie zawodził. Sędziowie przyznawali, Ŝe trudno im patrzeć w dół i oceniać pracę stóp, a jeszcze trudniej obserwować inne pary, poniewaŜ jej uśmiech zniewa- lał tak, Ŝe zapominali o swoich obowiązkach. Dodawa- li ze skruchą, Ŝe nie oceniają innych par tak skrupulat- nie, jak powinni. Lara była po prostu tak piękna i przykuwająca uwagę, tak doskonała, Ŝe nie odrywali od niej wzroku. Ten wieczór nie stanowił wyjątku. W gruncie rzeczy Lara tańczyła jeszcze piękniej niŜ zwykle, bardziej uwodzicielsko, magicznie. DraŜniła zmysły, hipnotyzowała, budziła do Ŝycia, zachwycała, podniecała i koiła. Zajmowała parkiet sama, to znaczy tylko ze swoim partnerem, Jimem Burkiem. W finałach pary wystę- powały indywidualnie, Lara prezentowała więc swo- bodnie gibkie ciało w barwnej balowej sukni. Jim, choć utalentowany, wydawał się zaledwie dodatkiem. Ci, którzy ją kochali, patrzyli z zachwytem, ci, którzy nią gardzili - z zawiścią. Shannon Mackay, obecna szefowa KsięŜycowej Sonaty, niezaleŜnego studia, w którym Lara rozpo- częła karierę, a obecnie czasami uczyła, obserwowała ten taniec z mieszanymi uczuciami i z cierpkim roz- bawieniem. Nie przyznałaby się, czy uwielbia Larę, czy nią pogardza. Z pewnością nie odmawiała jej jednak talentu. Lara wyróŜniała się nawet wśród naj- większych mistrzyń tańca na całym świecie. - Jest po prostu niewiarygodna - zauwaŜyła na głos. Zajmujący przy niej miejsce Ben Trudeau, były mąŜ Lary, prychnąl: - Ach tak, dobre słowo, niewiarygodna. 6

Jane Ulrich, która przeszła do półfinału, ale potem jak zwykle odpadła w konkurencji z Lara, odwróciła się do Bena z promiennym uśmiechem. - Och, Ben, przestań się juŜ boczyć. Ona jest nie z tej ziemi. Shannon się uśmiechnęła. Jane sama wypadła wspaniale; szczupła i zgrabna, w szkarłatnej sukni do walca kontrastującej z ciemną karnacją, wirowała jak migoczący płomień. - Ja tam wolę występować z tobą. - Partner Jane, Sam Railey, lekko ścisnął jej ramię. - Ty, kochanie, zawsze tańczysz z kimś. Lara wykorzystuje partnera tylko jako oparcie. - Ale jest olśniewająca, naprawdę olśniewająca - interweniował Gordon Henson, właściciel studia. To on pierwszy uczył Larę i miał powody do dumy. - Spójrzmy prawdzie w oczy, gdyby ta złośliwa małpa napotkała na drodze zwłoki przyjaciółki, tylko by przez nie przeskoczyła, Ŝeby nie marnować czasu - stwierdził Justin Garcia, jeden z nowych specjalistów od salsy. Rhianna Markham, takŜe zawodniczka, roześmiała się z zadowoleniem. - Daj spokój, Justin, nie maskuj prawdziwych uczuć. Shannon rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie i szep- nęła: - Ciszej, wokół jest pełno naszych uczniów. Rzeczywiście. Dotarli na turniej z łatwością, gdyŜ hotel od South Beach, gdzie działało studio, dzieliło tylko parę kroków. Studio jako miejsce nauczania było solą w oku konkurentów, takŜe ze względu na połoŜenie. Nie tylko miało świetną lokalizację w gęsto zaludnionej okolicy, ale w dodatku mieściło się nad klubem, który w ostatnich latach stał się 7

bardzo modny. Wynikało to z faktu, Ŝe kupił go charyzmatyczny młody przedsiębiorca latynoamery- kański - Gabriel Lopez - który tego wieczoru równieŜ siedział na widowni, Ŝeby kibicować przyjaciołom. Konkurs obserwowali teŜ uczniowie. Nie przepuścili okazji obejrzenia w tańcu najlepszych z najlepszych. - Ona jest zachwycająca! Rhianna wykrzyknęła te słowa, posyłając Shannon porozumiewawcze spojrzenie. Shannon nie mogła po- wstrzymać uśmiechu. Wtedy usłyszała szept Gordona: - To ty powinnaś tam być. Jesteś jeszcze bardziej zachwycająca. Pokręciła głową. - Lubię uczyć, a nie startować w turniejach. - Tchórzysz? Uśmiechnęła się. - Wiem, kiedy jestem bez szans. - Ty? Nigdy - odpowiedział, ściskając jej dłoń. Na parkiecie Lara wykonała kolejny doskonały wyskok. Osuwała się teraz spiralnie wzdłuŜ ciała partnera, w perfekcyjnej harmonii z muzyką. Shannon poczuła, Ŝe ktoś dotknął jej ramienia. Zrazu nie zwróciła na to uwagi. Uczniowie, nau- czyciele, amatorzy, zawodowcy, dziennikarze i inni widzowie wypełniali szczelnie kaŜde wolne miejsce, wszyscy nieco się rozpychali, Ŝeby lepiej widzieć. Poczuła ponowne dotknięcie. Tym razem zmarsz- czyła brwi i na wpół się odwróciła. Poza obrębem jasno oświetlonego parkietu w sali panował półmrok. Nie zorientowała się, kto jej przeszkadza, mógł to być kel- ner we fraku. Dziwne. Kelnerzy, sędziowie i wielu z za- wodników nosili tego wieczoru niemal identyczne stroje. - Tak? - zapytała zdziwiona. 8

- Jesteś następna - powiedział. - Następna? MęŜczyzna, którego twarzy właściwie nie dostrzeg- ła, juŜ się oddalił. Musiał się pomylić. Nie uczest- niczyła w konkursie. - Och! - krzyknęła cicho Jane. - Ona jest niesamo wita! Shannon zwróciła wzrok na parkiet, zapominając o człowieku, który ją z kimś pomylił. Nie miało to zresztą znaczenia. Ktokolwiek występuje następny, z pewnością doskonale o tym wie i teraz czeka, usiłując opanować tremę. Wejście na parkiet zaraz po Larze nie było łatwym zadaniem. - Jest doskonała - przyznał Ben. - KaŜdy jej krok to arcydzieło. Lara Trudeau nagle wdzięcznie znieruchomiała. Dłonie o pięknych długich palcach i błyszczących paznokciach opadły w dramatycznym geście na lewą pierś. Stała tak przez chwilę przy dźwiękach wiedeń- skiego walca, słodkiego jak chłodne wieczorne powiet- rze przepojone zapachem kwiatów. Po chwili, takŜe z wdziękiem, upadła. Upadła równie elegancko, jak tańczyła, ułoŜyła się malowniczo na parkiecie. Kiedy jej głowa dotknęła podłogi, zamarła w bezruchu. - Nie miała tego w programie - szepnął Gordon do Shannon. - Rzeczywiście. - Shannon zmarszczyła brwi. - Jak sądzisz, dodała tę figurę w ostatniej chwili, Ŝeby uzyskać dramatyczny efekt? - Jeśli tak, to juŜ trochę przesadza - odparł Gordon, obserwując ze zdziwieniem parkiet. Publiczność całkowicie ucichła. Potem, gdy rów- nieŜ Jim Burkę znieruchomiał i stał nad Lara, zerwała się burza oklasków.

Po chwili ucichła, tylko tu i ówdzie klaskali jeszcze pojedynczy widzowie. Ci, którzy znali Larę i widzieli juŜ w jej wykonaniu ten taniec, zorientowali się, Ŝe nie są wcale świadkami teatralnego finału, Ŝe coś się musiało stać. W tłumie narastała konsternacja. Shannon ruszyła naprzód. Zastanawiała się, czy Lara postanowiła wypróbować jakąś nową sztuczkę. Gordon połoŜył jej rękę na ramieniu. - Coś się stało - powiedział. - Ona chyba po trzebuje pomocy lekarza. Doktor Richard Long, przystojny młody chirurg i jednocześnie uczeń w KsięŜycowej Sonacie, musiał równieŜ dojść do takiego wniosku, gdyŜ szybko wkro- czył na parkiet i klęknął przy Larze. Zbadał jej puls. Uniósł głowę, w jego oczach malowało się napięcie. - Wezwijcie karetkę! - krzyknął. Nachylił się i zaczął rytmicznie uciskać mostek tancerki. Na kilka sekund publiczność zamarła w szoku, juŜ jednak po chwili kilkadziesiąt osób sięgnęło do kiesze- ni i torebek po telefony. Szepty stały się głośniejsze. Richard uciskał klatkę piersiową Lary, na czoło wystąpiły mu kropelki potu. - Mój BoŜe, co jej się stało? - zapytał Gordon. Zrobił krok naprzód, lecz zrezygnował i pozostał na miejscu. - Narkotyki? - zasugerował Ben. - Lara? Nigdy - zaprotestowała Ŝarliwie Jane. - Nie, nie ona - poparła ją Shannon, kręcąc głową. - Aha, racja, pewnie Ŝe nie - prychnął Ben. - Za stanówmy się, narkotyki w South Beach? W Miami na Florydzie, we wrotach do Ameryki Południowej? No tak, racja, to wykluczone. 10

- Wykluczone w wypadku Lary Trudeau - wark- nęła Shannon. - Są róŜne narkotyki - zauwaŜył Justin. - Być moŜe - zgodził się zatroskany Gordon. - Wiadomo, Ŝe kiedy się denerwowała, brała kilka xanaxów. - Alkohol? - zasugerował Justin. - Przed takim tańcem? - wyraziła niedowierzanie Rhianna. . - Ona naprawdę uwaŜa swoje ciało za świątynię - poinformował ich Sam z niezachwianą pewnością. - Ale mawiała, Ŝe niekiedy świątynia potrzebuje ofiar - dodał. - Musiała coś wziąć, wystarczy na nią spo- jrzeć. - Mam nadzieję, Ŝe wszystko się dobrze skończy - westchnęła Shannon. Ona równieŜ zastanawiała się, czy podejść bliŜej, czy teŜ lepiej nie przeszkadzać lekarzowi. Wysunęła się naprzód. Gordon połoŜył jej rękę na ramieniu. - Nie - powiedział cicho. Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem. - Za późno - dodał. - Co? - zdumiała się. W tej samej chwili Richard Long wstał. - Odsuńcie się, proszę, juŜ nic nie moŜna zrobić. - Jak to? - zapytał ktoś. - Ona... odeszła - wyjaśnił Richard. Wypowiedział te słowa niepewnie, jakby zakłopo tany koniecznością obwieszczenia nieuniknionego. - Nie Ŝyje? - Ktoś inny domagał się wyjaśnień. Richard westchnął, gdyŜ okazało się, Ŝe jego słowa nie dotarły do wszystkich i musi powtórzyć. - Obawiam się... Ŝe tak. Rozbrzmiały syreny karetek. 11

Tłum się rozstąpił, do sali wbiegli sanitariusze. Mieli sprzęt do reanimacji, szybko zrobili z niego uŜytek, dali Larze zastrzyk. W końcu jednak musieli się pogodzić z poraŜką. Publiczność zachowywała dystans, choć nikt się nawet nie odwrócił. Shannon wpatrywała się w parkiet, osłupiała z prze- raŜenia, podobnie jak inni. W jej głowie zabrzmiały dziwne słowa. Jesteś następna. Wariactwo, głupota. Ktoś wziął ją za tancerkę z następnej pary i tyle. Wszystko się jej poplątało. Lara upadła, ale to nic groźnego. Reanimacja w końcu odniesie skutek. Lara zacznie oddychać i wstanie, a oni powrócą do omawiania jej występu, uznają, Ŝe zrobiła wszystko, Ŝeby wywrzeć niezatarte wraŜenie. Lara chce, Ŝeby o niej pamiętano, pragnie nieśmiertelności. ChociaŜ nikt nie Ŝyje wiecznie. Widzowie zaczęli się w końcu rozchodzić, oszoło- mieni, wymieniając po cichu uwagi. Lara Trudeau odeszła. NiemoŜliwe. A jednak umar- ła. Tak, jak Ŝyła. Na parkiecie. Sławna, piękna, olśnie- wająca gracją, a teraz... martwa. Umarła w tańcu.

ROZDZIAŁDRUGI - Cześć, Quinn, masz gościa. Quinn O'Casey dostrzegł ze zdumieniem Amber Larkin ponad burtą, u szczytu drabinki, po której się właśnie wspinał. Miał na sobie pełne wyposaŜenie nurka; przez ostatnich czterdzieści pięć minut zeskro- bywał małŜe i wodorosty z kadłuba swojej łodzi „Wirujący Czas". Według jego wiedzy, Amber powinna teraz być na Key Largo w pracy. On miał wakacje, a ona nie. Zasygnalizował gestem, Ŝeby nie blokowała mu drogi na pokład. Cofnęła się, ignorując spojrzenie, którym dawał do zrozumienia, Ŝe nie powinna go, do cholery, tropić i nękać na urlopie. Kiedy zstąpił z burty na pokład, zdjął płetwy i ściąg- nął maskę, dostrzegł za Amber swojego brata. - Cześć, Doug - powitał go, łypiąc na obojga. - Mogłeś wspomnieć, Ŝe wybierasz się na urlop. Nie musiałbym się pchać do Key Largo tylko po to, Ŝeby wracać z Amber do Miami. MoŜe i powinien poinformować, Ŝe wybiera się na wakacje, ale po cóŜ właściwie zawracać bratu głowę? Doug ukończył akademię policyjną przed niecałym rokiem. Pełen zapału do pracy i ambitny policjant, młodszy brat, z którego moŜna być dumnym. Jako 13

nastolatek nie przechodził rozterek okresu dojrzewa- nia, które nękały Quinna w młodości i właściwie takŜe później. Ale, u diabła, dlatego właśnie wrócił na południe Florydy mimo koszmarnych zajęć, jakie mu- siał tu wykonywać, chociaŜ, prawdę mówiąc, spodzie- wał się pracy lŜejszej od spaceru. Quinn pokręcił głową. Cieszył się, Ŝe znów mieszka na Florydzie. Mogła być fajnym miejscem do Ŝycia. Albo sceną prezentującą jaskrawe przykłady nieludz- kich zachowań wobec bliźnich. A zatem wakacje. Nie był zdruzgotany ani nic w tym rodzaju. Do diabła, wiedział, Ŝe nikt nie jest w stanie pokonać całego zła świata ani nawet zła tkwiącego w jednym człowieku. No i kto by przewi- dział, co się przydarzy Neli Durken? Powinien przy- najmniej odczuwać satysfakcję, Ŝe ten śmieć, który ją zabił, gnije juŜ w kryminale i czeka go albo doŜywocie, albo randke ze śmiercią. A jednak niezaleŜnie od tego, co zdecydują sędziowie, Neli juŜ nie ma. MoŜe trochę się o to obwiniał, moŜe powinien był jej poradzić, Ŝeby natychmiast uciekła od tego faceta. Ale przecieŜ ona go wynajęła tylko do rutynowego śledzenia małŜonka. KtóŜ mógł w porę przewidzieć rozwój wydarzeń? W końcu to on zasugerował, Ŝeby odeszła od męŜa, i zakładał, Ŝe Neli usłucha, wykorzystując te informacje o facecie, które Quinn zdołał dla niej zdobyć. Nie odeszła jednak wystarczająco szybko. Art jej nie bił, stawiał jej tylko wygórowane wymagania seksualne, spędzając jednocześnie wiele czasu poza domem, z innymi kobietami. KtóŜ, u diabła, mógł przewidzieć, Ŝe facet popełni morderstwo? Ja powinienem to przewidzieć. Powinienem pode- jrzewać, Ŝe Neli jest w niebezpieczeństwie. Dziś czuł się trochę jak ta łódź. Podobnie jak ona 14

obrósł małŜami i wodorostami goryczy, które go ob- lepiały. Urlop pomoŜe się ich pozbyć. Wakacje. Od pracy, od rodziny, od przyjaciół. Zresztą po cóŜ psuć wszystkim humor swoim ponurym nastrojem? Zwłaszcza w tej chwili nie miał cierpliwości, Ŝeby prowadzić rozmowy z Dougiem. Brat potrafił zamę- czać rozmówcę, nieustannie zasypywać go pytaniami. I ta podejrzliwość! Jako początkujący policjant wszę- dzie wietrzył występek. Doszukiwał się złych zamia- rów w kaŜdym nietypowym zachowaniu. CięŜka sprawa w hrabstwie Miami-Dade, gdzie mało kto zachowuje się typowo. Quinn nie wiedział jednak, czy się wkurzyć, czy tylko zaniepokoić. Doug nie przerywałby mu urlopu z powodu błahostki. Nagle się zdenerwował. - Mama? - zapytał. - Serce pracuje regularnie jak zegar do odbijania kart - zapewnił go szybko Doug. - Wspomniała jednak, Ŝe ostatnio jej nie odwiedzasz, a lubi, kiedy raz w tygodniu wpadasz na obiad. MoŜe byś przynajmniej do niej zatelefonował? - Zostawiłem wiadomość, Ŝe wszystko w porząd- ku, jestem tylko trochę zajęty. - Aha, ale ona jest - jak wiesz - inteligentna. I czyta gazety. - Dlaczego właściwie tu przyjechałeś? - zapytał Quinn. - Mam dla ciebie sprawę - wyjaśnił Doug, pod- chodząc do brata, Ŝeby mu pomóc zdjąć butlę. - Wiesz co, braciszku? Nie musisz mi wynajdywać spraw. Agencja dobrze wywiązuje się z tego zadania. AŜ za dobrze. Poza tym jestem, jak widzisz, na wakacjach. - Wiem, Amber tego przecieŜ nie ukrywała. Właśnie 15

dlatego pomyślałem sobie, Ŝe to świetna okazja, Ŝebyś się zajął prywatnie pewną kwestią, która nie daje mi spokoju. Quinn jęknął. - Cholera, Doug. To znaczy, Ŝe chcesz, Ŝebym powęszył za darmo? Spojrzał z wyrzutem na Amber. - W końcu to twój brat - rzuciła niepewnie. - I wiesz co? Skoro cię znaleźliśmy, chyba was zostawię. Wybiorę się do Nicka na hamburgera. Odrzuciła długie blond włosy za ramiona i zesko- czyła na pomost. Obejrzała się jeszcze, Ŝeby zoriento- wać się po minie Quinna, jak bardzo jest na nią zły. Doug przywołał na twarz przepraszający uśmiech. - Wypłuczę ci sprzęt - zaproponował. - Dobra, działaj, schodzę do kabiny. Quinn się rozebrał i wszedł na moment pod strumień słodkiej wody. Owinął biodra ręcznikiem i wydobył obcięte dŜinsy z wiklinowego kosza na bieliznę stoją- cego w głównej kajucie. Bosy i jeszcze mokry, wyjął z lodówki w kambuzie butelkę millera i usiadł. Czekał, bębniąc niecierpliwie palcami o blat stolika. Doug zwinnie pokonał zejściówkę. On równieŜ wziął sobie z lodówki piwo i zajął miejsce naprzeciw Quinna. - Chcesz, Ŝebym coś zrobił za darmo, tak? - zapy- tał Quinn. - No cóŜ... w pewnym sensie. Właściwie sam będziesz musiał wyłoŜyć trochę gotówki. - Co takiego? - Chcę, Ŝebyś wziął kilka lekcji tańca. Quinn wpatrywał się w brata; zdumienie na dłuŜszą chwilę odebrało mu głos. - JuŜ wiem, zwariowałeś - odparł wreszcie urado- wany, Ŝe znalazł właściwą odpowiedź. - Nie, wcale nie, zrozumiesz za kilka minut. 16

- Nie. - Tak, jednak zrozumiesz. Chodzi o śmierć. - Wiesz, ile osób codziennie umiera, Doug? Jesteś przecieŜ gliniarzem. Jeśli ta śmierć nastąpiła w pode- jrzanych okolicznościach, zostanie przeprowadzone dochodzenie. A nawet jeśli przyjęto, twoim zdaniem błędnie, Ŝe to wypadek, macie tam chyba w policji kogoś, kto moŜe to sprawdzić. Quinn pokręcił głową. Patrząc na Douga, widział siebie sprzed lat. Był bowiem osiem lat starszy. Byli podobnego wzrostu, Doug jednak pozostawał jeszcze szczupłym dwudziestoparolatkiem, podczas gdy Qu- inn nabrał ciała. Miał ciemne włosy, a Doug w kolorze pszenicy, obaj jednak odziedziczyli po ojcu niebieskie, szeroko rozstawione oczy i kanciastą twarz. Niekiedy wykonywali podobne ruchy. Gestykulowali, jakby sło- wa im nie wystarczały. Splatali dłonie albo dotykali podbródka, kiedy wpadali w zamyślenie. Quinn, po- czątkowo zły z powodu niespodziewanej wizyty, teraz ochłonął. Doug byl cholernie dobrym bratem i zawsze mu ufał, nawet wówczas kiedy Quinn przechodził swoje złe chwile. - Nie udało mi się tym nikogo zainteresować - przyznał Doug. - Zbyt duŜo się ostatnio dzieje. Poluje my na seryjnego gwałciciela, który działa coraz brutal niej i nie wiadomo, czym to się skończy, podczas napadu na bank zginął straŜnik... Uwierz mi, wydział zabójstw ma pełne ręce roboty. Nie chcą się angaŜować w coś, co wygląda na wypadek. Nie mają teraz nikogo wolnego. - Nikogo? Doug się skrzywił. - No tak, są mimo wszystko podejrzane okoliczno ści, więc przydzielili tę sprawę jednemu facetowi. Ale to dupek, Quinn, naprawdę. 17

- Kto? Czasem się po prostu kogoś nie lubi i dlatego zarzuca mu niekompetencję. Policja miejska miała przez kilka lat kłopoty z paroma kiepskimi funk- cjonariuszami, większość jednak stanowili dobrzy po- licjanci, zbyt nisko opłacani i nadmiernie obciąŜeni pracą. No cóŜ, czasem jednak rzeczywiście byli dupkami. - Pete Dixon. Quinn zmarszczył brwi- - Stary Pete nie jest taki zły. - Jasne, nie jest. PokaŜ mu faceta z dymiącym rewolwerem w garści, a na pewno zorientuje się, Ŝe to on strzelał, i go zatrzyma. - Faktycznie, zawsze taki był - zgodził się Quinn. - Posłuchaj, Dixon nie jest wulkanem energii. Przyjmuje po prostu za dobrą monetę opinię lekarza, Ŝe to wypadek. Nie zamierza łazić w kółko i zaglądać ludziom pod dywany. Nie interesuje go to. Wypełnia tylko papierki, przepisując z innych papierków. Nie przejmuje się. - I dlatego ja powinienem aŜ tak się przejąć, Ŝeby brać lekcje tańca? Jak juŜ wspomniałem, chyba oszala- łeś. Doug się uśmiechnął i sięgnął do kieszeni dŜinsów- Wydobył portfel, a z niego starannie złoŜony wycinek z gazety. Cały Doug, pomyślał Quinn. Jeden z najbar- dziej pedantycznych łudzi, jakich spotkał w Ŝyciu. Nie wyrwał z gazety interesującej go notatki, lecz wyciął i pieczołowicie złoŜył. Quinn pokręcił głową. W porów- naniu z bratem jego naleŜało uznać za bałaganiarza. - Co to jest, do cholery? - zapytał, przyjmując od brata wycinek. - Przeczytaj. Quinn rozłoŜył papier i spojrzał na tytuł. 18

Diva Lara Trudeau zmarła w tańcu w wieku trzy- dziestu ośmiu lat. Posłał bratu pytające spojrzenie. - Czytaj dalej. Quinn przebiegł wzrokiem artykuł. Nigdy nie sły- szał o Larze Trudeau, lecz z tego nic nie wynikało. Nie znał nazwiska Ŝadnej tancerki, ani tańca towarzys- kiego, ani Ŝadnego innego. Potrafił zanurkować bez aparatu na głębokość stu metrów, wycisnąć w leŜeniu sto osiemdziesiąt kilogramów i wspinać się na piono- we skały. Natomiast w klubie salsy mógłby najwyŜej podpierać bar. Zaciekawiony, przeczytał artykuł. Lara Trudeau, trzydzieści osiem lat, wygrała nie- zliczone turnieje tańca i zmarła tak, jak Ŝyła - na parkiecie. Połączenie silnego leku i alkoholu spowodo- wało zatrzymanie akcji serca. NajbliŜsi tancerki roz- paczają i są zdumieni, Ŝe mimo swoich osiągnięć potrzebowała środków uspokajających. Quinn spojrzał na brata i pokręcił głową. - Nie rozumiem. Starzejącą się piękność targają nerwy i połyka zbyt wiele tabletek. Tragiczne, ale cóŜ w tym tajemniczego? - Nie czytasz między wierszami - zganił go Doug. Quinn powstrzymał uśmiech. - I, jak sądzę, nikt w wydziale zabójstw nie czyta? Doug plasnął dłonią w artykuł. - Quinn, kobieta taka jak Lara Trudeau nie bierze proszków. Ona była perfekcjonistką. I zwycięŜała. Teraz teŜ miała mistrzostwo w kieszeni. Zero przyczyn zdenerwowania. - Doug, czy ty sam przeczytałeś ten artykuł sta- rannie? Rozmawiamy o czymś, z czym nikt nie wygra - o wieku. Mamy tę Larę Trudeau - trzy- dziestoośmioletnią. Depczą jej po piętach całe hordy 19

dwudziestoparolatek. Pewnie Ŝe miała powody do nerwowości. - A według ciebie w wieku trzydziestu ośmiu lat ludzie padają jak muchy? - Trzydziestoośmioletni rozgrywający to juŜ eme- ryt. - Ona nie grała w futbol. Quinn niecierpliwie westchnął. - To jedno i to samo. Sport, taniec... Ludzie z wie- kiem zwalniają. - Niektórzy odwrotnie, są coraz lepsi. Ona nadal wygrywała. I, u diabła, w konkursach tańca towarzys- kiego startują osoby w kaŜdym wieku. - Doskonale, naprawdę to podziwiam. Nie pojmuję tylko, czego ode mnie oczekujesz. Z artykułu i z wszyst- kiego, co usłyszałem od ciebie, wynika jednoznacznie, Ŝe zgon nastąpił wskutek splotu okoliczności. Wszyst- ko tu jest. Upadla na oczach publiczności i sędziów, naturalnie przeprowadzono autopsję, ale nie wykazała niczego podejrzanego. - Racja. Ustalili fizyczną przyczynę zgonu. Za- trzymanie akcji serca wywołane połączeniem alkoholu i tabletek. Lekarz nie napisał tylko, jak to się stało, Ŝe połknęła za duŜo. Quinn jęknął. Sięgnął na półkę po świeŜą gazetę i otworzył ją na wiadomościach lokalnych. - Matka i dwoje dzieci giną od kul w mieszkaniu w północnym Miami - relacjonował, przerywając co chwila, Ŝeby spojrzeć znacząco na Douga. - Zwłoki w bagaŜniku na parkingu przed supermarketem. Mam czytać dalej? Przemoc jest nieodłącznym elementem Ŝycia w duŜym mieście, braciszku. PrzecieŜ ukoń czyłeś akademię. Dookoła naprawdę dzieje się wiele złych rzeczy, ja to wiem i ty to wiesz. Jest wiele spraw, które trzeba wyjaśnić i faceci z wydziału zabójstw 20

się tym zajmują. Tutaj mamy tylko tancerkę na pro- chach, która pada trupem, nic więcej. Poczekaj, juŜ niedługo zostaniesz detektywem i przydzielą ci pra- wdziwe sprawy. - Quinn, to jest dla mnie waŜne. - Dlaczego? - Bo obawiam się, Ŝe zginie następna osoba. Quinn zmarszczył brwi; przyglądał się uwaŜnie bratu, zastanawiając się, czy nie dramatyzuje. Doug sprawiał jednak wraŜenie spokojnego i powaŜnego. Quinn uniósł ręce. - Z czego wynika to przypuszczenie? Ktoś komuś groził? Jeśli tak, jesteś przecieŜ gliniarzem. Masz łatwy dostęp do facetów z wydziału zabójstw, w tym do Dixona. A on nie jest taki zły. Zna prawo i w formal- nych kwestiach moŜna na nim polegać. - Ty ich lepiej znasz. - Znałem - poprawił go Quinn. - Długo mnie tu nie było, potem pracowałem z Danem na Keys. Zresztą to niewaŜne, nie zmieniaj tematu, Doug, przyjrzyj się fak- tom. Przeprowadzono sekcję zwłok i lekarz jest prze- konany, Ŝe śmierć nastąpiła wskutek zbiegu okolicz- ności. Gliny teŜ tak to widzą, skoro przeprowadzili tylko kilka rutynowych czynności. A więc? Czy usły- szałeś, Ŝe ktoś groził tej osobie? Czy masz jakąkolwiek podstawę, by podejrzewać zabójstwo? A jeśli tak, to czy masz jakiś pomysł, kto mógł pragnąć jej śmierci? Doug wzruszył ramionami, zastanawiał się nad odpowiedzią. - Właściwie wiele osób. - Na jakiej podstawie tak twierdzisz? - Była prawdziwą jędzą. - Wiesz o tym? To jest fakt? - Tak. - Skąd wiesz? 21

Doug się zawahał. Przechylił głowę, patrzył uwaŜ- nie na brata. - Spałem z nią. Quinn jęknął. Odstawił piwo na stolik i chwycił się za głowę. - Spałeś z kobietą starszą od ciebie o ponad dzie- sięć lat? - Czy coś w tym złego? - Tego nie powiedziałem. - Właśnie Ŝe tak. - No juŜ dobrze, wydało mi się to tylko trochę dziwne. - Dziwne? Ona była cholernie atrakcyjna. - Skoro tak twierdzisz, jasne, wierzę ci. Zaan- gaŜowałeś się emocjonalnie czy chodziło tylko o seks? - Nie myślałem o spędzeniu z nią reszty Ŝycia ani nic w tym rodzaju. Wiem teŜ doskonale, Ŝe równieŜ ona nie miała wobec mnie takich zamiarów. No cóŜ, niezaleŜnie od jej charakteru i od planów Ŝyciowych... tak, ona mnie obchodziła. - I prosisz mnie o zbadanie tej sprawy, bo uczucia zakłóciły ci zdolność trzeźwego osądu? - zapytał Quinn bez cienia kpiny. Doug pokręcił głową. - Nie, z pewnością nie stanowiliśmy pary, a ja nie byłem w jej Ŝyciu jedyny. Lubiła się zabawić, a moŜe raczej uwaŜała się za wolnego ducha. - Nie patrząc na Quinna, wzruszył ramionami. - Jakby sądziła, Ŝe jest darem dla świata i zaludniających go męŜczyzn. Ob- darzała ich łaskami, kiedy uznawała, Ŝe na to zasłuŜyli albo raczej kiedy miała taki kaprys. W kaŜdym razie sypiała nie tylko ze mną - zakończył beznamiętnie. - Wspaniale. Wiesz, z kim się jeszcze spotykała? - Wiem, z kim mogła się spotykać. Z wszystkimi w studiu tańca. 22

- A ile osób wiedziało o tobie? - Nie mam pojęcia - przyznał Doug. - Wszystko jest cholernie niejasne. - Wyjaśniłoby się, gdybyś się po prostu zgodził to zbadać. Quinn z namysłem zmierzył wzrokiem młodszego brata. Z pewnością wchodziło tu w grę zaangaŜowanie emocjonalne. MoŜe dlatego Doug nie chciał, Ŝeby sprawy naprawdę przedstawiały się tak, jak się przed- stawiały. - Chyba jednak powinieneś trzymać się z daleka od wydziału zabójstw, Doug. Gdyby policja przyjęła wer- sję morderstwa, jesteś pierwszym kandydatem na po- dejrzanego. - Ale ja jej nie zabiłem. PrzecieŜ jestem gliniarzem. Zresztą gdybym nie był, to teŜ bym nikogo nie zamor- dował, Quinn, chyba zdajesz sobie z tego sprawę. - Miałeś romans z tą kobietą. Jeśli przekonasz ludzi, Ŝe została zamordowana, sam staniesz się przed- miotem dochodzenia, rozumiesz? - Oczywiście. Ale ja jestem niewinny. Quinn opuścił wzrok na gazetę. - Zmarła wskutek przedawkowania leku o nazwie xanax, kupowanego na receptę. Alkohol mógł wzmoc- nić jego działanie i spowodować zatrzymanie akcji serca. - Tak - potwierdził Doug. - A zajmujący się sprawą gliniarz jest pewien, Ŝe w upartym dąŜeniu do wiecznej sławy - to moje określenie, nie jego - naba- wiła się nerwicy. - Doug, przykro mi to stwierdzić, ale widziałem w Ŝyciu ludzi robiących bardzo głupie rzeczy. To tragiczne zdarzenie, zgoda, ale wygląda na to, Ŝe po prostu się zdenerwowała, wzięła tabletki i popiła je alkoholem. 23

Doug energicznie pokręcił głową. - Nie. - Nawet nie dopuszczasz takiej moŜliwości? - Nie. - Recepta była wypisana na jej nazwisko. Skontak- towano się z jej lekarzem. Poinformował, Ŝe w ostat- nich latach brała po parę tabletek przed kaŜdym wy- stępem. Piszą o tym w artykule. - Racja - zgodził się spokojnie Doug. - JeŜeli nie masz juŜ nic więcej... Nawet nie mogę zrozumieć, co twoim zdaniem mógłbym dla ciebie zrobić. - Mam coś więcej. Przeczucie. WraŜenie. Właś- ciwie pewność - oświadczył z mocą. Quinn znal dobrze Douga. Brat potrafił być uparty, w dobrym znaczeniu tego słowa. Dzięki uporowi ukończył akademię z wyróŜnieniem. Pewnego dnia zostanie doskonałym detektywem. - Czasem trzeba działać, czasem dać sobie spokój, wiesz? Doug czuł, Ŝe przegrywa. - Zapłacę ci - zaproponował. - My strasznie zdzieramy - odpowiedział szorstko Quinn. - Poświęć na to dwa tygodnie - poprosił Doug. - Quinn, cholera, potrzebuję twojej pomocy! Po prostu wpadnij do studia i sam się przekonaj, Ŝe ludzie dziwnie się zachowują, Ŝe nie tylko ja, ale równieŜ oni uwaŜają, Ŝe Lara została zamordowana. - Powiedzieli ci to? - Nie słowami. Właściwie ci, którzy ją dobrze znali, wiedzą, Ŝe brała te proszki. Lubiła teŜ czasem coś wypić. Aha, wiedziano takŜe, Ŝe jest zdecydowana utrzymać mistrzostwo w obu kategoriach tańców stan- dardowych, powolnych i rytmicznych, no i dowolnych. 24

- Doug, równie dobrze mógłbyś do mnie przema- wiać po chińsku - rzucił z irytacją Quinn. - Rytmiczne to tańce szybsze: rumba, cza-cza, swing, hustle, merengue, swing z Zachodniego Wy- brzeŜa, polka. Do powolnych zaliczamy fokstrota, walca, tango. A dowolne łączą w sobie róŜne elementy. - Dobrze juŜ, dobrze, nic nie szkodzi, zrozumia- łem. - A zatem? - Doug... - Cholera, Quinn, jest masa ludzi, którzy jej niena- widzili. Wielu podejrzanych. Jeśli jednak to ja będę naciskał, ktoś zacznie prowadzić dochodzenie w mojej sprawie. Czy będzie mógł dowieść, Ŝe ją zabiłem? Nie, poniewaŜ nie zabiłem. Ale czy nie zrujnuję sobie kariery? Czy nie naraŜę się na podejrzenia, z których nie oczyszczę się juŜ do końca Ŝycia? Doskonale wiesz, Ŝe tak się moŜe stać, i zdajesz sobie sprawę, Ŝe nie proszę o wiele. Weź tylko kilka lekcji tańca, to cię nie zabije. To cię nie zabije. Quinn poczuł dziwne mrowienie w kręgosłupie. Zastanawiał się, czy te słowa kiedyś do niego nie powrócą. - Doug, nikt nie uwierzy, Ŝe naprawdę zaintereso- wałem się tańcem. Nie umiałbym zatańczyć nawet wtedy, gdyby od tego zaleŜało moje Ŝycie. - A jak ci się wydaje, po co faceci biorą lekcje? - zapytał Doug. - śeby podrywać dziewczyny w klubach salsy - padła odpowiedź. - Widzisz? Dodatkowa korzyść. A co ty zamie- rzasz? Wieść Ŝywot pustelnika? - Czy ja się gdzieś zaszywam i nie pokazuję lu- dziom na oczy? Zaczynał się juŜ bronić? 25

Brat tylko się w niego wpatrywał. Quinn oparł się wygodniej i zapytał: - Chwileczkę. Czy ty właśnie tak się w to wpląta łeś? Brałeś lekcje tańca? Nie zdziwiłby się bardziej, gdyby się dowiedział, Ŝe Doug zaczął robić na drutach. Jego brat omal nie został zawodowym sportowcem. Nadal znakomicie grał w golfa i raz w tygodniu trenował druŜynę Małej Ligi. - Tak - odpowiedział Doug. - Rozumiem. - Quinn przerwał, Ŝeby się zastano- wić. - Nie, wcale nie rozumiem. Dlaczego postanowi- łeś uczyć się tańca? Doug uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Randy Torres się Ŝenił. Zgodziłem się zostać jego druŜbą. On i jego narzeczona Sheila zaczęli się uczyć tańca przed weselem. Pomyślałem sobie, Ŝe co mi szkodzi, wpadnę parę razy i teŜ ładnie zatańczę. Poza tym, na lekcje uczęszcza więcej kobiet niŜ męŜczyzn. Taka szkoła to kopalnia złota, jeśli ktoś lubi ładne dziewczyny. Studio jest przy South Beach, nad jednym z najgorętszych klubów salsy. Fajne miejsce, moŜna tam zejść po lekcji i wykorzystać świeŜo nabyte umiejętności. Zacząłem więc się uczyć. - A skończyłeś na... randkach ze starszą nauczy- cielką? - Tak się ułoŜyło. Ona nie była tam nauczycielką, dostawała tylko grubą forsę za to, Ŝe od czasu do czasu wpadła trochę nas potrenować. Nie obowiązywał jej właściwie Ŝaden regulamin. - Jaki regulamin? - Nauczyciele nie powinni się spoufalać z ucznia- mi. To tak do końca nie działa, bo potem wszyscy schodzą do klubu salsy i wspólnie się bawią. Powiem ci coś, KsięŜycowa Sonata to najfajniej na świecie poło- Ŝone studio tańca. Czasami przychodzą pary i mogą 26

tam tańczyć ze sobą. Ale dla samotnych... no cóŜ, na początku się denerwują. Jeśli ktoś ma okazję wypić w klubie parę drinków i zatańczyć z nauczycielką, tak Ŝe świetnie wypada na parkiecie, no... to po prostu miłe. Poza tym to jedno z tych miejsc, gdzie pojawiają się gwiazdy rocka i filmu. - No to mamy fajne towarzystwo. I, wyobraŜam sobie, narkotyki w takt muzyki. Jak się nazywa ten klub? - Suede. Queen uniósł brew. - Znam tę nazwę, a nigdy nie włóczę się po South Beach. Nie znoszę południowej plaŜy - dodał. I rzeczywiście nie znosił. W najlepszym razie na- zwałby to miejsce plastikowym. Ludzie nie realizowali tam swoich zainteresowań, pojawiali się tylko po to, Ŝeby się pokazać. Próbowali trafić do plotkarskich rubryk, znajdując się we właściwym klubie, kiedy akurat wpadała tam Madonna. Dowieść swojej warto- ści, wchodząc na oczach gapiów do jednego z mod- nych nowych lokali. Podobała mu się tylko Lincoln Road, gdzie w kinie trafiał się czasem dobry zagraniczny film, niektóre restauracje były autentyczne, a kaŜdy miłośnik psów czuł, Ŝe moŜe tam wyprowadzić zwierzaka na spacer. - Daj spokój, ta plaŜa nie jest naprawdę taka zła. Jasne, nie ma takiego luzu jak na twoich ukochanych Keys, ale jednak... A co do Suede, niedawno prowa dzono tam dochodzenie. W sprawie dziewczyny, która uciekła z domu i została prostytutką. Znaleziono ją o przecznicę dalej, leŜała na chodniku. Przedawkowała heroinę. Narkotyki zbierają swoje Ŝniwo, ale okazało się, Ŝe klub Suede jest czysty, chociaŜ moŜe dziew czyna dostała herę od kogoś w barze. Wiesz równie dobrze jak ja, Ŝe dilerzy nie muszą wyglądać jak 27

menele. A na plaŜy są pieniądze. Do Suede chadzają ludzie bardzo bogaci. Ale kierownictwo i sam klub? Okazali się absolutnie czyści. Są zresztą znani z tego, Ŝe nie podają alkoholu osobom poniŜej dwudziestego pierwszego roku Ŝycia. Parę miesięcy temu przeczyta- łem nawet w gazecie, Ŝe jeden z barmanów wyprosił znanego rockmana, bo jego zdaniem trochę za duŜo wypił. To dobry klub i, jak juŜ wspomniałem, ucznio- wie i nauczyciele spotykają się tam i tańczą, moŜe wypiją drinka czy dwa. To prawdziwa zaleta tej szkoły, bo ludzie mogą od razu wykorzystywać w praktyce to, czego się nauczyli. Ale poza tym nauczyciele i ucznio- wie naprawdę nie powinni się razem trzymać. - Dlaczego? Doug westchnął, dając do zrozumienia, Ŝe jego brat na starość zrobił się tępy. - Faworyzowanie. Lekcje tańca są drogie. Ktoś mógłby się wkurzyć, gdyby zobaczył, Ŝe nauczyciel spotyka się z innym uczniem poza studiem i być moŜe poświęca mu więcej uwagi. Ta zasada bywa jednak łamana. Musisz tam wpaść, Quinn. Czy naprawdę ci zaszkodzi, jak weźmiesz kilka lekcji, zadasz kilka pytań, czegoś się dowiesz? Wejdziesz w to w taki sposób, w jaki ja nie mogę. Quinn się skrzywił. - Doug, miałem ochotę na inny kurs - akrobacji spadochronowych. Zamierzałem teŜ zdobyć wyŜszy stopień uprawnień płetwonurka. Chciałem podciągnąć hiszpański, a poza tym zawsze marzyłem o safari w Afryce. Nigdy w Ŝyciu nie interesował mnie taniec. - MoŜe czeka cię niespodzianka - zachęcał Doug. - Quinn, proszę. Quinn wpatrywał się we własne dłonie. Zaplanował sobie, Ŝe oczyści łódź i wyprawi się na Bahamy. Spędzi dwa tygodnie, obcując tylko z rybami, morzem, słoń- 28

cem i piaskiem. Posłucha sobie kalipso i moŜe trochę reggae. Tylko posłucha, bez tańczenia. Wyglądało jednak, Ŝe ta sprawa wiele znaczy dla Douga. Naprawdę wiele. I moŜe rzeczywiście coś się za tym kryje. Doug nie przyjechałby tutaj, gdyby rzeczywiście nie Ŝywił powaŜnych podejrzeń. Lepiej jeśli sprawdzę to sam, pomyślał, bo dla policji Doug byłby pierwszym podejrzanym. Spojrzał na brata, gotów wyrazić zgodę. Rzeczywiś- cie moŜe się tam rozejrzeć i zadać kilka pytań. Po chwili jednak się zawahał. - Muszę się zastanowić - oświadczył otwarcie. -Nie jestem nawet pewien, czy powinieneś powierzać mi sprawę, która jest dla ciebie tak waŜna. Doug gniewnie pokręcił głową. - Quinn, sam chyba wiesz, Ŝe nie powinieneś się obwiniać o to, co się stało. Postąpiłeś najlepiej, jak mogłeś. Czasami wiedza i prawo pomagają, a czasami nie. Ja w ciebie wierzę, nawet jeśli ty sam straciłeś wiarę w siebie. - Wcale nie straciłem. Cholera. Bez wątpienia zabrzmiało to jak obrona. - Nie? To dobrze. Bo mam dla ciebie informacje, które -jak sądzę - spowodują, Ŝe zmienisz zdanie o tej sprawie - między innymi o tej sprawie. Quinn spojrzał na niego pytająco. - Twoja dziewczyna brała lekcje w KsięŜycowej Sonacie. AŜ do listopada. Quinn zmarszczył brwi. - Moja dziewczyna? Jaka znowu dziewczyna? - Neli Durken. Udało mi się zajrzeć w szkole do szafki z aktami. Figuruje tam jej nazwisko. Quinn nie miał bladego pojęcia o lekcjach tańca Neli Durken. Właściwie w ogóle niewiele o niej wiedział. Tyle Ŝe wynajęła go, Ŝeby sprawdził, co robi jej mąŜ. 29