kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 862 410
  • Obserwuję1 384
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 674 488

Graham Heather - Rajska pokusa

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
G

Graham Heather - Rajska pokusa .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu G GRAHAM HEATHER Pozostałe
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 303 stron)

Graham Heather Rajska pokusa Agent specjalny Craig Taylor dostaje zlecenie wydostania pewnej Amerykanki z nękanego wojną kraju w Ameryce Środkowej. Misja wydaje się łatwa, ale Blair Morgan jest tak olśniewającą kobietą, że Craig mimo całego profesjonalizmu od razu traci dla niej głowę. Odkąd zamordowano jej ukochanego męża, Blair bała się ponownie zakochać. Ale Craig jest odważny, szlachetny, zniewalająco męski. Ich namiętne noce rozwiewają wszystkie obawy. Aż przychodzi rozkaz i Blair staje się zakładniczką Craiga i pionkiem w grze politycznej między terrorystami. Czy podróż przez dżunglę pełną groźnych rebeliantów pozwoli na nowo posklejać szczątki uczucia łączącego tych dwoje?

Prolog Informacjasłużbowa Nadawca: Taylor Adresat: G.M. Szefie - Jeśli chodzi o ostatni przydział, mam jedno zasadnicze pytanie. DLACZEGO? Taylor Informacjasłużbowa Nadawca: G.M. Adresat: Taylor Taylor - A ja mam jedną zasadniczą odpowiedź: ŚCIŚLE TAJNE! Rozkazy są proste: Bądź cały czas w pobliżu córki Huntingtona, dbaj ojej bezpieczeństwo, nic jej nie mów, działaj dopiero wtedy, gdy ci damy znać. G.M.

Informacjasłużbowa Od: Taylor Do: G.M. Szefie - Proszę, nie róbcie mi tego! Narażałem się na kule w Irlandii Północnej, bomby na Bliskim Wschodzie i dyzenterię w Afryce. Nie potrafię bawić się w niańkę waszyngtońskiej arysto-kratki. Taylor PS Czy nie mógłby mnie pan wysłać z powrotem gdzieś, gdzie są kule, bomby i dyzenteria? Informacjasłużbowa Nadawca: G.M. Adresat: Taylor Taylor - Przykro mi. Nie! Ci na górze wybrali właśnie ciebie. Potraktuj to jako urlop. Dla ciebie to bułka z masłem. G.M.

Informacjasłużbowa Nadawca: Taylor Adresat: G.M. Szefie - Nie przepadam za pieczywem. Może wyślycie Johna Denne-ra? To o wiele bardziej w jego stylu. Taylor Informacjasłużbowa Nadawca: G.M. Adresat: Taylor Taylor - Niejedzenie pieczywa - to ostatnio bardzo modne! To decyzja „góry". Ja mam związane ręce. Powtarzam - potraktuj to jak urlop! Przykro mi, G.M.

Informacjasłużbowa Nadawca: Taylor Adresat: G.M. Szefie! Ochrona jakiejś celebrytki, która wymyśliła sobie misję zbawiania świata, to nie jest moja wizja udanego urlopu. Czy mimo klauzuli „ściśle tajne" nie można jej nakazać, żeby zabrała swój śliczny tyłeczek z Ameryki Środkowej? Taylor Informacjasłużbowa Nadawca: G.M. Adresat: Taylor Taylor - Kobieta, której ochronę ci powierzono, zdecydowanie nie jest dzieckiem, nie można jej nic nakazać. Ale to nieistotne. Odpowiadam jeszcze raz: ściśle tajne. G.M. PS Jeśli się obawiasz nudy, to możesz przestać się martwić. Podobno nasza celebrytka jest niezależną tygrysicą, przy której bomby, kule i piekło dżungli wydają się kaszką z mleczkiem.

Informacjasłużbowa Nadawca: Taylor Adresat: G.M. Szefie - Wielkie dzięki. Ave Caesar. Pozdrawiają cię idący na śmierć. Taylor Informacjasłużbowa Nadawca: G.M. Adresat: Taylor Taylor - Ha, ha! Spotkanie z Huntingtonem jutro punkt dziewiąta. Nie spóźny się. G.M. Przy oknie surowo urządzonego, ale eleganckiego biura stał mężczyzna. Już od dawna nie był młodzieniaszkiem, jednak mimo siwej czupryny miał wyprostowaną postawę młodego człowieka. Jego twarz, choć nosiła ślady upływu czasu i trudów życia, jakie sam sobie wybrał, wyróżniała się uprzejmą godnością, którą można byłoby określić jako wielkopańską, choć on roześmiałby się cierpko, gdyby to usłyszał. Posiadał bowiem jeszcze inną cechę charakteru, rzadką u ludzie sprawu- jących taką władzę jak on - pokorę.

W ciągu czterech dziesięcioleci służby Andrew Huntington przeżył chyba wszystko, co może przeżyć człowiek, jednak jego serce nigdy nie stwardniała Odwrócił się od okna i spojrzał na biurko. Na wycinku gazetowym, w który się wpatrywał, leżały szare koperty, mimo to widział większość artykułu. Resztę znał na pamięć. I wiedział, że tekst mija się z prawdą, choć nie była to wina dziennikarza. „...wygląda na to, że się uspokoiło. Od chwili objęcia władzy przez nowy rząd działalność partyzancka praktycznie ustała, zarówno w rejonie stolicy jak i na oddalonych od niej terenach. Ten dotknięty nędzą i pustoszony przez wojnę kraj stawia pierwsze kroki na drodze powrotu do normalności przy pomocy Stanów Zjednoczonych, innych państw sojuszniczych oraz międzynarodowych organizacji humanitarnych. Nowy szef dyplomacji, Roberto Estevez, oznajmił wczoraj: «Pokój, o który walczyliśmy długo, jest teraz w naszym zasięgu»..." Andrew Huntington nie był człowiekiem skłonnym do wybuchów nieracjonalnego gniewu, jednak gwałtownie zrzucił wycinek prasowy i koperty na podłogę, a ciche przekleństwo wyraziło dokładnie, co sądzi o treści artykułu. Od momentu gdy kilka dni temu zobaczył ten tekst, uświadomił sobie, że pora zacząć działać. Jasne, partyzanci się przyczaili. I będzie tak, dopóki nagroda, na którą mają chrapkę, znajduje się poza ich zasięgiem. Ściśle tajne!, pomyślał z bólem i gniewem. Jakże zaczynał nienawidzić tego określenia. Określenia, które w tak wielkim stopniu rządziło jego życiem. Nadszedł czas, by wykorzystać swoją pozycję i znajomych na wysokich stanowiskach. Rezultat: poranne spotkanie z gościem, który właśnie czekał pod drzwiami jego biura. Słysząc mocne stukanie do drzwi, Huntington zawołał, że można wejść. Na widok wchodzącego mężczyzny ogarnęła go chwilowa

melancholia. Był taki czas, gdy jego własne ciało składało się ze stalowych mięśni, gdy z jego twarzy emanowała wewnętrzna niezłomna siła. Gdy jego spojrzenie było bezpośrednie i przenikliwe. Był taki czas, wiele lat temu. Teraz jednak kierował się umiarkowaniem, stosownym do wieku, i jego siła tkwiła w rozsądku. Nadszedł czas, by użyć tego rozsądku, by ratować osobę, która wciąż nadawała jego życiu prawdziwe znaczenie. Jednak potrzebował też tego młodszego mężczyzny o wielkiej sile fizycznej - tego praktycznie nieznajomego, którego wcześniej drobiazgowo sprawdził. Od wielu lat z zainteresowaniem obserwował jego karierę. Ten człowiek był skromny, lojalny i z zasadami, czasem kłopotliwie szczery, ale uczciwy i całkowicie godny zaufania. - Dziękuję, że przyszedłeś. Gość Huntingtona wciąż stał z rękami założonymi z tyłu. Szybkim ruchem skłonił głowę, spojrzeniem jasnych, piwnych oczu rozstawionych szeroko nad surowym, sokolim nosem nie dając nic po sobie poznać. A jednak starszy mężczyzna stłumił uśmiech. Wiedział, jak obmierzłe wydawało się Craigowi Taylorowi to zadanie. Jednak w ciągu wszystkich tych lat Huntington ani razu nie prosił o nic dla siebie. Teraz potrzebował przysługi. I pragnął najlepszej możliwej jakości wykonania. - Może usiądziesz? Craig Taylor usiadł, zakładając nonszalancko jedną długą, umięśnioną nogę na drugą, i sięgnął do kieszonki na piersi stonowanej, nienagannie skrojonej granatowej marynarki. Zapalił papierosa, zaciągnął się i wypuścił dym, ani na chwilę nie spuszczając z gospodarza chłodnego badawczego wzroku. Huntington pozwolił sobie na lekki uśmiech. Ten nieznajomy nie wiedział, co go czeka, a jednak był idealny do tego zadania. Mimo uprzejmego i powściągliwego zachowania, emanował zdecydowaniem. Miał w sobie coś bezwzględnego, ale to również było konieczne. Starszy mężczyzna odchylił się na oparcie swego fotela za masywnym mahoniowym biurkiem.

- Szczegóły chyba już znasz - pomyślałem tylko, że powinniśmy się spotkać, zanim wyruszysz. Chciałem ci też osobiście podziękować. Craig Taylor uśmiechnął się w końcu, lecz jakby z żalem. Pełne, zmysłowe usta odsłoniły rząd mocnych, białych zębów. - Nie będę kłamać, proszę pana, nie jestem zachwycony. - Ale wykonasz zadanie jak najlepiej. - To było stwierdzenie, nie pytanie. - Tak - i dodał z lekką goryczą: - Postaram się jak najlepiej, dla pana. Huntington się skrzywił. - Dla siebie samego też. Młodszy mężczyzna wzruszył lekko ramionami, a siwowłosy Huntington ukrył kolejny uśmiech. Craig Taylor nie wiedział, co go czeka. - Proszę pana... - Ramię, które mogło należeć do boksera zawodowego, oparło się o mahoń. - To może się okazać bardzo trudne. Może niebezpieczne. Nie rozumiem. Dlaczego pan po prostu nie każe jej... - Proszę. - Huntington zamachał ręką i zamknął oczy z bólem. -Nie mogę jej nic „kazać". Moja córka ma prawie trzydzieści lat. Jest dojrzała, inteligentna i odpowiedzialna - mruknął, teraz sam z lekkim rozgoryczeniem. - Ale tu wracamy do zwrotu „ściśle tajne". Nie mogę ci wyjaśnić więcej - rozkazy w tej sprawie pochodzą prosto z gabinetu prezydenta. Dość, że mam powody wierzyć, że przegapiliśmy moment, gdy mogła się stamtąd wydostać konwencjonalnymi sposobami. - Czoło zachmurzyło mu się, na twarzy wbrew jego intencji pojawił się lęk. - Może być jeszcze o wiele gorzej. Jeśli uwierzy, że jesteś terrorystą, przeżyje. Ona ma charakter. - Ale, proszę pana... - Craig Taylor wydawał się zakłopotany -Ona na pewno będzie się buntować... - Jeśli dojdzie do tego, użyjesz wszelkich niezbędnych sposobów, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Daj mi miesiąc. Tylko jeden miesiąc. Do tego czasu nasi chłopcy powinni opanować sytuację. - Wszelkich sposobów?

Huntington zawahał się i niemal zadrżał, widząc wyraz tych twardych, płonących kocich oczu. Westchnął, prostując plecy, ale kiwnął głową. Pracował w tej branży długo, bardzo długo. Zadrapania i sińce się goiły, gniew mijał, a dumę można było odzyskać. Jedynie życia nie można było zwrócić. - Wszelkich sposobów - powtórzył cicho Andrew Huntington. -Żeby tylko była bezpieczna. Chroń ją, a ostatecznie ją wydostań. Następnego ranka Huntington ledwie rozpoznał swojego gościa w człowieku, który siedział obok niego w limuzynie. Nie zdawał sobie sprawy, że płowe włosy, poprzedniego dnia gładko zaczesane, są tak długie, ani że nieogolony rano zarost może nadać wyrazistej twarzy tak surowy wygląd. Garnitur zastąpił Taylor spranymi dżinsami i niebieską roboczą koszulą. Na nogach miał znoszone pionierki. Doskonale. Nie było żadnych oznak wskazujących na jego prawdziwą tożsamość, niczego, co mogło go skojarzyć z Huntingtonem. - To jest to zdjęcie, które ci obiecałem. - Huntington wcisnął mu do rąk polaroidową fotkę. Craig Taylor skrzywił się lekko. - Mam tylko ją. - Tak, proszę pana. - Jasnopiwne oczy przesunęły się po zdjęciu. Księżniczka, pomyślał. To słowo wydało mu się trafne. Szmaragdowozielone oczy patrzyły na niego władczo, jakieś światełko w ich morskiej głębi zdradzało rozbawienie, które czaiło się też na pięknych, pełnych ustach. Włosy, spływające do połowy pleców, miały barwę lśniącego kasztana, słońce oświetlało pojedyncze pasma. Nad zielonymi oczami wznosiły się cienkie łuki brwi. Delikatna twarz była twarzą jej ojca. Wersją udoskonaloną, jednak zdradzającą takie samo chłodne opanowanie. Po prostu super, pomyślał szyderczo. Mam się zabawić w niańkę modelki z Park Avenue. - Proszę pana - zaczął Craig, gdy samochód gwałtownie zahamował. Huntington, który nagle wydał mu się bardzo stary, pokręcił smutno głową z domyślnym uśmiechem.

- Wątpię, czy bez klauzuli „tajne" byłoby inaczej. Ona jest nieufna... widzisz, jej mąż był objęty ochroną, a jednak został zamordowany. I pamiętaj, że ona nie przyznaje się do pokrewieństwa ze mną. Młodszy mężczyzna skinął głową obojętnie. - W takim razie do widzenia. - Do widzenia i powodzenia. Craig Taylor przerzucił sobie przez ramię torbę sportową i pomaszerował energicznie w kierunku czekającego samolotu. Andrew Huntington uśmiechnął się blado, gdy doleciało go przekleństwo. Rozumiał; sam się tak czuł. Ale tak musiało być.

1 To był parny, posępny dzień; słony pot kapał jej z brwi do oczu. Blair Morgan niecierpliwie przeciągnęła wierzchem dłoni przez czoło. Przerwała nalewanie zupy, żeby zacisnąć powieki, pomyślała cierpko, że upał tutaj wcale nie jest gorszy niż na jakimś korcie tenisowym w Acapulco czy St Martin. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej wolała to miejsce od tamtych luksusowych boisk. Niespodziewanie poczuła absurdalną, niewytłumaczalną tęsknotę za domem. Nie za samym Dystryktem Kolumbii, ale za rezydencją w stanie Maryland, która była jej prawdziwym domem. Dumnym georgiańskim domem otoczonym błękitno-zielonym pofałdowanym krajobrazem... Zamrugała i ujrzała parę błagalnych brązowych oczu. Boże, pomyślała przelotnie, co za piękny dzieciak. Potem otrząsnęła się z zamyślenia, uśmiechnęła się zachęcająco i podała mu miskę zupy. - Gracias, seńora - wyszeptało dziecko, po cichu dodając, angela de dios. Boski anioł. Była piękna, ta norteameńcana, o oczach jak soczyście zielona łąka i włosach, które płonęły jak zachód słońca, głęboki i intensywny Dla dzieci była wcieleniem życzliwości, ale Miguelito wiedział też, że potrafi być aniołem zemsty, podobnym do tych ze Starego Testamentu w Biblii, z której uczyli się z padre w kaplicy. Widział już, jak z pasją włączała się do akcji przeciw surowo wyglądającym mężczyznom, którzy czasem przyjeżdżali w swoich wielkich dżipach, żeby przeprowadzić inspekcję obozu. - De nada, Miguelito, de nada. - Uśmiechnęła się, ale wydawała się nieobecna, więc Miguelito chwycił swoją piętkę chleba i miskę z zupą i się oddalił. Blair kontynuowała nalewanie, zastanawiając się od niechcenia, czy prawe ramię zrobi jej się nieproporcjonalnie większe niż lewe, czy wyrobią jej się mięśnie, jak u graczy w pelotę, których spotykała wiele lat

wcześniej w kraju Basków czy w Hiszpanii. Nie, powiedziała sobie, zadowolona, że znalazła coś, co mogło ją rozbawić, nalewanie zupy nie było porównywalne z pelotą. W końcu wszystkie bezdomne dzieci z niedawno spustoszonej wioski zostały nakarmione. Blair zdjęła słomiany kapelusz z opadającym rondem i zaczęła się nim wachlować w nieruchomym powietrzu, odciągając dekolt koszuli khaki z krótkimi rękawami, bo przepocony materiał kleił jej się do ciała. To w takich momentach świadomość, że urodziła się obrzydliwie bogata, stawała się dotkliwa. Jako młoda dziewczyna zazwyczaj wyciskała z siebie takie poty celowo - tylko po to, by nabrać idealnej opalenizny. A gdy słońce prażyło zbyt mocno, wystarczyło, że stoczyła się do połyskującej wody chłodnego, kryształowo czystego basenu. Cóż, nie jestem już dziewczyną, powiedziała sobie stanowczo. Te dni odeszły na zawsze. Znajdowała się w tym pustoszonym wojną kraju z własnego wyboru. Życie kiedyś traktowało ją dobrze, więc gdy rozpadło się na kawałki, postanowiła odwdzięczyć się losowi. Pożyteczna działalność nie pozwalała jej zgorzknieć, rzucić się w wir błahych rozrywek, żeby uporać się z samotnością po stracie, którą poniosła. Tu ktoś jej potrzebował. Tu nikt nie rzucał jej spojrzeń pod tytułem „chyba żartujesz" - spojrzeń, które musiała znosić za każdym razem, gdy próbowała robić coś poważnego. Zmrużyła oczy, które raziło słońce. Przypuszczalnie można było zrozumieć taką reakcję. Ona, córka bogatego człowieka, poślubiła bogatego człowieka. Nawet magisterium z psychologii nie przekonało ludzi, że jest inteligentną istotą ludzką, zdolną do pracy fizycznej. Dzięki Bogu za Kate! Kate, która uwierzyła, że Blair stać na o wiele więcej niż prowadzenie z wdziękiem podwieczorków dla dyplomatów. Kate, dzięki której kochany, ale zaborczy ojciec Blair uświadomił sobie, że po tej tragedii ona potrzebuje dać ujście energii i żalowi. Myśląc o przyjaciółce, Blair podniosła wzrok i ujrzała, jak ta drobna rudowłosa kobieta podchodzi do niej, wachlując się słomkowym kapeluszem. Blair roześmiała się i zawołała:

- Zdaje się, że wyglądasz tak, jak ja się czuję. Marszcząc nos, Kate ujęła w dłonie miskę rzadkiej zupy i wsadziła palec do letniego płynu, by posmakować. - Mogę ci przypomnieć o czymś, co sprawi, że poczujesz się odrobinę lepiej. - Co takiego? - Niecały kilometr stąd jest piękny strumyk - westchnęła Kate z zadowoleniem. Takie przyjemności jak kąpiel były luksusem i należało je doceniać. - Cudownie! Czy nasi panowie będą dziś dżentelmenami i pozwolą nam się kąpać w pierwszej kolejności? Żartowała. Ich załoga składała się z sześciu osób - trzech kobiet i trzech mężczyzn, którzy zawsze byli dżentelmenami. Thomas Hardy był pełnym oddania lekarzem, który zaniedbywał trochę własną żonę, Dolly. Dolly narzekała pogodnie, że praca w Hunger Crew, brygadzie do walki z głodem, jest jedynym sposobem na to, by widywała własnego męża, jednak była typem macierzyńskim, którego nie dało się oderwać od potrzebujących dzieci. Harry Canton - to chudy, pracowity dwudziestoparolatek, który rumienił się, słysząc brzydkie słowo. Juan Vasquez, ich miejscowy przewodnik, miał już gromadkę wnucząt; był wykształconym mężczyzną o latynoskim uroku. Nie pozwalał kobietom zapomnieć, że są kobietami, z żartobliwym wdziękiem, choć, jak narzekał, był zbyt stary, żeby w pełni na nich ten wdzięk wypróbowywać. Blair widziała w nim smaglejszą wersję własnego ojca. - Będziemy mogły się wykąpać pierwsze - powiedziała Kate wesoło. - Ale Tom najpierw chciał się z tobą zobaczyć w namiocie medycznym. Zdaje się, że jutro przyjeżdża jakiś reporter, i on chce cię ostrzec, żebyś się ulotniła. Blair jęknęła. Hunger Crew było organizacją apolityczną, choć popierało ją kilka państw. Zawsze gdy pojawiał się jakiś reporter, widać było, że chciałby zmusić kogoś do wygłoszenia opinii politycznej - co z pewnością nie spodobałoby się oficjelom. Ale dla Blair takie

wizyty stawały się prawdziwym utrapieniem. W oficjalnych dokumentach używała panieńskiego nazwiska matki, jednak gdy ktoś ją zobaczył, natychmiast rozpoznawał. Niewielu wiedziało o jej ojcu, jednak niemal wszyscy kojarzyli jej twarz z wiadomościami o przedwczesnej i tragicznej śmierci senatora Teile a. Hunger Crew akceptowało jej anonimowość; reporterzy, szukający materiału, niestety nie. - Idź porozmawiać z Tomem - powiedziała Kate. - Zaczekam na ciebie w strumieniu. Blair przeszła szybkim, stanowczym krokiem przez niewielki obóz i wślizgnęła się do namiotu lekarza. Jak zwykle, gdy nie był zajęty opatrywaniem ran czy wstrzykiwaniem antybiotyków, wsadzał chudą twarz w jakąś książkę i gładził siwiejącą brodę. Blair musiała dwa razy powtórzyć jego imię, żeby zwrócić jego uwagę. Podniósł wzrok z roztargnieniem i z trzaskiem zamknął lekturę. - Blair. - Uśmiechnął się. - Wchodź i siadaj. Gdy przysiadła na twardym składanym krzesełku, uświadomiła sobie, jak bardzo jest zmęczona. - O co chodzi? Podrapał się w głowę i uśmiechnął z roztargnieniem. Zauważyła, że jest wyjątkowo zaintrygowany i poważny - Kate mówiła ci o tym reporterze? - Tak. Jest jakiś problem? - Nie, nie, to co zawsze. Tak naprawdę chciałem z tobą porozmawiać o czymś innym. - Tak? - Czy myślałaś o powrocie do domu, Blair? Blair zmarszczyła brwi, teraz sama zaintrygowana. - No tak, ale nie teraz. Podpisałam kontrakt na dwa lata. To jeszcze kilka miesięcy Czemu pytasz? - Przysyłają nam dwóch nowych pracowników - wyjaśnił doktor, kręcąc lekko głową. - To wspaniale! - wykrzyknęła Blair. - Prosiłeś przecież o dodatkową pomoc...

- Tak, ale nie oczekiwałem, że ją dostanę. - Wstał ze swojej pryczy i zaczął chodzić tam i z powrotem po ubitej ziemi. - Tak sobie myślałem... - Wzruszył ramionami i spojrzał jej prosto w twarz. -Czy ty wiesz coś, o czym ja nie wiem? Blair pokręciła głową. Tom Hardy nigdy nie wspominał o jej powiązaniach rodzinnych, które ona życzyła sobie trzymać w ukryciu, więc uważała, że jest mu winna szczerą odpowiedź. - Jestem pewna, że nic ważnego się nie dzieje - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Niedawno dostałam list. - Uśmiechnęła się z żalem. - A gwarantuję ci, że ojciec by mnie ostrzegł, gdyby istniało jakieś niebezpieczeństwo. Nie. - Pokręciła znów głową. - Wybrany rząd trzyma się mocno. Niemal od miesiąca nie było raportu o żadnej akcji partyzanckiej. - Ach, no cóż. - Usiadł i podrapał się w czoło. - Może zaczęli nas trochę doceniać! - Prawdopodobnie tak - zgodziła się Blair i wstała z zażenowanym uśmiechem. - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko... Machnął ręką w jej kierunku i podniósł porzuconą książkę. - Idź, idź, Blair. Miłego pływania. Zawsze było miłe. Ten strumień był wspaniały. Otoczony mieniącymi się wszystkimi kolorami liśćmi, stanowił naturalną oazę rozciągającą się od zbocza klifu. Jego cicho bulgoczący szmer brzmiał jak rozkoszny śmiech. A w jednym miejscu pod rzeźbionymi skałami strumień spadał, tworząc niewielki wodospad. Kate z werwą się wycierała, gdy pojawiła się Blair z mydłem w dłoni. - Nie uwierzysz - ostrzegła - ale ta woda jest naprawdę zimna. - Super! - zaśmiała się Blair. Już prawie nie pamiętała, jakie to uczucie, zimno, lecz gdy jej rozgrzane ciało uderzyło o taflę wody, poczuła się cudownie. Dostała gęsiej skórki, którą zlekceważyła, i pod- płynęła niespiesznie do wodospadu, podstawiając twarz pod kaskadę. Uszło jej uwagi, że Kate pomachała do niej i zawołała: - Ja wracam.

Nie zauważyła również, że liście na lewo od spienionej zatoczki zaszeleściły nieznacznie, mimo że nie było nawet lekkiego wiatru. Kompletnie nie przyszłoby jej do głowy w to późne niedzielne popołudnie, że jest obserwowana. On stał nieruchomo w zaroślach. Jedyną oznaką jego życia był oddech, który łączył się z powietrzem, i błyszczące piwne oczy To była ona. W tej chwili, z mokrymi włosami, nie bardzo przypominała siebie ze zdjęcia, ale delikatne rysy nie pozostawiały wątpliwości. No i oczywiście na zdjęciu była ubrana. W jego szczęce drgnął jakiś mięsień; nie podobała mu się rola podglądacza. A jednak nie mógł oprzeć się czysto męskiemu, czysto ludzkiemu podziwowi. Zdjęcie nie powiedziało mu, że jej figura jest tak wspaniała jak jej twarz - zdrowa, opalona, o silnych umięśnionych, szczupłych ramionach i jeszcze dłuższych zgrabnych nogach. Jej piersi były strome i jędrne, wąska talia i zaokrąglenie bioder - kuszące, o kształcie idealnym dla dłoni mężczyzny Oblał go żar, który nie miał nic wspólnego z tym parnym dniem, i musiał przywołać resztki profesjonalizmu, by powstrzymać się przed otarciem nowej warstwy potu ze szczęki. Księżniczka, przypomniał sobie, skutecznie tłumiąc ukłucie w lędźwiach przypomnieniem, że przeklina fakt, że musi tu być, i że to jest wina jej i jej bezczelnego lekceważenia sytuacji... Jednak scena naprawdę miała w sobie surrealistyczne piękno. Jej doskonałe ciało unosiło się w chłodnej, czystej wodzie, a melodyjny śmiech harmonizował ze szmerem strumienia. Przysiadła na głazie pod wodospadem, krzyżując nogi, i uniosła ramiona wysoko, jakby błagalnie, przeciągając się i wyginając rozkosznie giętkie plecy. Cholera. To absurd, ale żałował, że nie jest w tej chwili znowu na Bliskim Wschodzie. To zlecenie może go doprowadzić do wcześniejszej emerytury... W końcu wyszła z wody, a on mógł wrócić do swego niewielkiego obozowiska. Zjadł byle jaki posiłek, nie czując jego smaku, i próbował bez powodzenia umościć się wygodnie w śpiworze.

Mimo moskitier komary omal nie zjadły go żywcem. Gdy w końcu zasnął, zapomniał o dręczących wizjach kobiety w strumieniu. Zbyt był zajęty przeklinaniem jej. Craig Taylor pojechał swoim dżipem na teren obozu Hunger Crew dokładnie wtedy, gdy różowe smugi świtu zaczęły nabierać barwy żółtej. W obozie już trwała krzątanina; szeregi tubylców ustawiały się po porcje kleiku serwowanego z ogromnego żelaznego kotła. Jego oczy szybko ogarnęły całą scenę, ale nie zobaczył Blair Morgan. Jakaś szczupła rudowłosa dziewczyna nabierała łyżką kleistą substancję, coś w rodzaju owsianki; młodzieniec, który chyba niedawno przeszedł okres dojrzewania, rozdzielał dzieciom mleko; kobieta w średnim wieku rozdawała owoce. Gdy silnik dżipa zacharczał, Craig zobaczył zmęczonego mężczyznę z brodą, który biegł mu na spotkanie z entuzjastycznym uśmiechem. Kolejny raz w głębi duszy przeklął swoich zwierzchników za postawienie go w tym położeniu. Ten człowiek był zachwycony, ponieważ sądził, że otrzymał dodatkową pomoc. - Witamy! Witamy! - Brodaty mężczyzna wyciągnął rękę. - Jestem Tom Hardy, kieruję tym bałaganem. - Craig. Craig Taylor. - Craig odwzajemnił zaskakująco silny i entuzjastyczny uścisk dłoni. Złapał swoją torbę i wyskoczył zręcznie z dżipa, przywołując na twarz fałszywie radosny uśmiech. - Od czego mam zacząć? - Podoba mi się ten zapał. - Doktor roześmiał się, oceniając nowego pracownika. To dziwne, ale nie wyglądał na takiego, który by tu pasował. Mimo kudłatych włosów i niedbałego ubrania, coś w jego niesamowitych piwnych oczach budziło respekt. I ciało miał jak ze stali. To nie był żaden młody idealista, który przybył tu z misją zbawiania świata. No cóż, pomyślał Tom filozoficznie, każdy ma inny powód, dla którego przyjeżdża do dalekiego obcego kraju; on nie zadawał zbyt wielu pytań; oceniał mężczyznę czy kobietę po tym, jacy są, i po owocach ich pracy.

A gdy pomyślał o „owocach pracy", uśmiechnął się tak szeroko, że jego kudłata broda się rozdzieliła. Dobrze będzie mieć inteligentnego i krzepkiego mężczyznę w pobliżu. Szczególnie że zaraz miała przyjechać ciężarówka z zaopatrzeniem. - Na razie - rzucił doktor, nie wstydząc się swojej radości - możesz poznać resztę załogi. Później... no cóż, będę miał dla ciebie trochę ciężkiej pracy Rozładowywanie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że od razu rzucę cię do akcji. - Absolutnie - zapewnił Craig, czując wyrzuty sumienia przy tym kłamstwie. - Po to tu jestem. - Faktycznie, będzie uszczęśliwiony, że może się na coś przydać ufnemu doktorowi. Ten człowiek był dokładnie tak samo pionkiem w grze jak on. Nawet jeszcze bardziej, bo Hardy o niczym nie wiedział. - Chodź i poznaj załogę - zaprosił Tom. - Zaraz pomogę ci się zainstalować. Blair usłyszała dżipa i doszła do wniosku, że przyjechał ten reporter. Czas się zmywać. Naciągając kapelusz nisko na czoło, cicho zniknęła na ścieżce za namiotami, gdzie niezwłocznie pochłonęły ją zarośla. Nie musiała przedzierać się daleko do dżungli, nawet jej się nie chciało. Niewielka polana nieopodal obozu dała jej chłodny cień oraz gładki płaski kamień jako krzesło. Usadowiła się tam z informatorem o jadalnych roślinach dżungli, zdecydowana przeczekać. Jednak prędko odłożyła książkę, bo usłyszała przyjazd drugiego dżipa. Ciekawość przemogła ostrożność, i Blair poszła na palcach z powrotem przez kryjówkę z drzew Drugi dżip przywiózł tego reportera - wiedziała to natychmiast. Mężczyzna, który z niego wysiadł, nie pasował do tropików. Owszem, miał na sobie dżinsy, ale markowe. Nawet z tej odległości widziała mnóstwo naszywek. Nosił również szytą na miarę koszulę, której długie rękawy podwinięte były do łokci. Za ucho miał zatknięty ołówek; z jego postawy biła buta.

Młody „Cronkite", pomyślała szyderczo. Doświadczenie życiowe sprawiło, że nie przepadała za dziennikarzami. Zdarzali się wśród nich odpowiedzialni profesjonaliści, ale spotkała wielu takich, którym brakowało wrażliwości i odpowiedzialności, żeby przedstawić fakty obiektywnie. Blair słuchała od niechcenia, jak doktor Hardy ględzi coś nudnym tonem, otwarcie odmawiając opinii o czymkolwiek, co dotyczyło polityki tego egzotycznego, zniszczonego wojną kraju, bez względu na to, jak bardzo młody Cronkite nalegał. Wywiad nie trwał długo; doktor Hardy znał swoje miejsce w życiu; wiedział, czego chce, co robi. Żaden dziennikarz nie miał szans wycisnąć z niego czegokolwiek prócz przyziemnych faktów: Hunger Crew ma jeden zasadniczy cel: ulżyć cywilnym ofiarom klęski. Młody dziennikarz był wyraźnie zniechęcony Doktor Hardy odwrócił się, jeszcze zanim ten wsiadł do swojego dżipa. Gotowa na krótki spacer z powrotem Blair jednak nagle znieruchomiała. Najwyraźniej mężczyzna zauważył jej włosy wśród liści. Instynkt wyciągnął go z dżipa i pchnął w jej kierunku. Nieznośne, pełne goryczy wspomnienia kontaktów z prasą sprawiły, że stopy utkwiły jej w miejscu, chociaż powinna się ruszyć. Dziennikarz jeszcze nie wiedział, kim ona jest, ale jeśli się choć trochę zbliży... Prawie udało jej się poruszyć, gdy znowu skamieniała, tym razem z zaskoczenia. - Można wiedzieć, dokąd się wybierasz? - Jakiś głęboki głos zaatakował dziennikarza, tak że ten się zatrzymał. Blair przeniosła wzrok z reportera na mężczyznę, z którego ust padło to szorstkie pytanie. To był kolejny nieznajomy, człowiek, którego wygląd pasował do jego głosu, tak wysoki, że jego płowa głowa zahaczałaby o górną część ich namiotów. Nie patrzył na nią, ale na tego kłopotliwego gościa, a spojrzenie jego oczu przygwoździło dziennikarza tam, gdzie stał. W tym wysokim, płowowłosym mężczyźnie było zdecydowanie coś groźnego, skupiona siła, którą emanował na cały

obóz. Blair świetnie rozumiała wahanie dziennikarza przed uczynieniem następnego kroku... Wtem nieznajomy spojrzał w jej stronę i spotkali się wzrokiem. Słaby uśmiech zrozumienia poruszył nieznacznie kąciki jego ust. Mężczyzna przeniósł uwagę z powrotem na dziennikarza, który właśnie mówił, że chciałby przeprowadzić rozmowy z kilkoma innymi członkami załogi, szczególnie z tą kobietą, która znika w dżungli. Blair słuchała, jak nieznajomy oświadcza stanowczo, że ta kobieta nie ma ochoty na rozmowę. W tych topazowych oczach, które na moment spotkały się z jej wzrokiem, była jakaś empatia, coś więcej niż chęć niesienia pomocy, którą zaoferował w samą porę. Od razu zrozumiała, że ten mężczyzna jej się spodoba, a jednak też... że będzie się go bać. Cała jego postawa była zbyt otwarcie męska, pewna siebie, imponująca. Jego spojrzenie - za bardzo porozumiewawcze. Już nie była pewna, co mówią, ale nieznajomy obdarzył dziennikarza złośliwym uśmiechem, który nie objął jego przenikliwych oczu. Blair stłumiła chichot, widząc, jak dumny, napuszony reporter - już nie taki butny - przechodzi obok muskularnego przeciwnika i czmycha do swego dżipa. Pojazd zaryczał krótko, zakaszlał i zacharczał, złapał bieg i potoczył się w kierunku, z którego przyjechał. Piwne oczy zerknęły na nią poprzez drzewa i ponownie spotkały się z jej wzrokiem. Speszona i zaintrygowana Blair odwzajemniła uśmiech i zaczęła krótką powrotną wędrówkę przez zarośla. Gdy wyszła do niego z buszu, przez chwilę przyglądali się sobie, uśmiechając się na wspomnienie tego, jak zmykał dziennikarz. - Pani Morgan - rzucił mężczyzna ze spokojnym szerokim uśmiechem. Nie wiedzieć czemu oboje w tej samej chwili zaczęli się śmiać. Blair podała mu rękę z lekkim ukłuciem w sercu. Nie był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała -jego rysy były o wiele za surowe - ale na pewno robił największe wrażenie. Jego niezwykłe oczy jakby emanowały ognistą siłą; była pewna, że nikt, kto zobaczył jego wzrok, nie mógł go już nigdy zapomnieć.

- Jestem w gorszej sytuacji - rzuciła Blair. Ona miała metr sześćdziesiąt trzy centymetry wzrostu, ten mężczyzna górował nad nią co najmniej o głowę. - Pan wie, kim ja jestem, ale - uśmiechnęła się otwarcie - kim pan jest? - Craig Taylor. - Odwzajemnił uśmiech. - Chciałem się przedstawić, ale zobaczyłem, że pani ma problem. Jestem jednym z nowych pracowników. - Ach - wymamrotała Blair, zakrywając zdumione oczy gęstymi rzęsami, które pasowały kolorem do ciemnego płomienia jej włosów. Podobnie jak doktor Hardy pomyślała, że ten mężczyzna po prostu tutaj nie pasuje, chociaż, w odróżnieniu od tego dziennikarza, wiedział, jak się ubrać do błotnistej dżungli. Jego dżinsy były wytarte, ale uszyte z wytrzymałego drelichu. Koszula z przewiewnej bawełny, standardowa niebieska koszula robocza. Zerkając na postrzępione brzegi jego dżinsów, zobaczyła z uznaniem parę solidnych butów. - I co, nadaję się? - zapytał szyderczo. Blair zaczerwieniła się i spojrzała znów w jego oczy, które migotały złotym rozbawieniem. Przyłapał ją, jak go szacowała. - Tak - wymamrotała pospiesznie, po czym się skrzywiła. - Nie. Właściwie - powiedziała mu z brutalną szczerością - wyglądasz jak skrzyżowanie Toma Sellecka z podstarzałym hipisem. Roześmiał się swobodnie. - Zdaje się, że powinienem być wdzięczny za to pierwsze, a co do tego drugiego - podstarzałym - ha! - Craig! Okrzyk dobiegł z namiotu lekarskiego, zanim Blair zdołała coś odpowiedzieć. - Chyba mnie wołają. Zobaczymy się później i wtedy możesz mi podziękować jak należy - Uśmiechnął się szeroko ze zniewalającym wdziękiem, który czynił jego diaboliczne rysy urzekającymi. - W końcu ocaliłem cię przed losem gorszym niż śmierć - przed dziennikarzem! Nagle przyjęła postawę obronną, uświadamiając sobie, że ten człowiek może być niebezpieczny w sposób, jakiego wcześniej nie

podejrzewała. Blair skrzyżowała ramiona na piersi i podświadomie się wyprostowała, przybierając postawę pełną godności. - Doceniam, że pojawiłeś się w samą porę. - Zmarszczyła brwi. -Ale ze swoimi kłopotami świetnie radzę sobie sama. - Coś o tym słyszałem. Czyżby wykryła jakiś cień w tych dziwnych oczach? Jakąś gorzką ironię w jego tonie? Nie, wciąż się lekko uśmiechał. - No dobra, przesadziłem. Zobaczymy się przy kolacji? - Tutaj naprawdę nie ma zbyt wielkiego wyboru - odparła niechętnie. - Wszyscy jadamy razem, co? - Tak jakby Craig potarł podbródek z cieniem zarostu, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. - Zajmij mi krzesło - albo miejsce przy ognisku - obok siebie. Blair pozwoliła sobie na uśmiech i odprężyła się nieco, słysząc szczerość w jego prośbie. Cóż, był intrygująco atrakcyjny Nie mogła zaprzeczyć, że serce jej trzepotało szybciej w jego obecności, a oddech przyspieszał. Już bardzo dawno nie była tak poruszona w obecności mężczyzny, jeśli w ogóle kiedykolwiek tak spontanicznie reagowała. Jeśli jest tak inteligentna, za jaką się sama uważa, powinna się trzymać od niego z daleka. Bo skoro to krótkie spotkanie poruszyło w niej długo uśpione zmysły... Jednak trzymanie się z daleka od kogokolwiek było tak naprawdę na terenie tego obozu niemożliwe, przecież sama to przed chwilą przyznała. I mimo swojego bajkowego małżeństwa oraz wstrząsającej tragedii, nie uważała siebie za kalekę emocjonalną. On był fascynującym mężczyzną. Czuła, że chce go lepiej poznać. - Jasne - mruknęła z nonszalancją, której zaprzeczał ciepły rumieniec, jaki znowu wypłynął jej na policzki. - Zajmę ci miejsce. - Dzięki. - Wyszczerzył zęby, zwalniając sprężysty krok, żeby dodać: - A jeśli powiesz mi, co Blair Morgan robi w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, to ja ci powiem, co robi tu Craig Taylor.

- Cóż - rzuciła wymijająco Blair - zobaczymy - Naprawdę zobaczymy? Płonące jasnopiwne oczy przytrzymały jej wzrok o moment dłużej, niż było trzeba, po czym pomachał niedbale i jego postawna sylwetka zwieńczona płową głową oddaliła się ze spokojną pewnością siebie. Blair patrzyła za nim przez chwilę, zastanawiając się, co zburzyło jej spokój. Strasznie ją coś do niego ciągnęło, wręcz niepokojąco. Ale mimo że wesoło się z nią przekomarzał, wyczuwała w nim jakieś napięcie, energię, która po prostu nie nabrała realnych kształtów. Był z pewnością człowiekiem inteligentnym; świadczył o tym jego przenikliwy wzrok. Jednak duże wrażenie robiła też jego fizyczność. Co on robi w dżungli? Czy to, czym poczęstuje ją dzisiaj wieczorem, będzie choć trochę bardziej szczere niż to, co ona opowie mu o sobie? Było oczywiste, że on wie, że ona jest wdową po Rayu Teile u. Bo inaczej dlaczego obroniłby ją przed tym dziennikarzem? Jednak sam nie wyglądał jak dziennikarz szukający sensacji. Czyżby okazywał jej specjalne zainteresowanie? A może wiedział, kim jest jej ojciec? Doszła do wniosku, że przynajmniej ten wieczór będzie interesujący.