Dla Davida Leventhala (za bliskość) – DL
Dla Tobiasa Huismana – JG
Dokument chroniony
elektronicznym znakiem wodnym
1
Gdy byłem mały, mój tata mawiał:
– Will, masz wpływ na wybór swoich
przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa,
ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich
przyjaciół.
Spostrzeżenie to wydawało mi się dość
inteligentne, kiedy miałem osiem lat, ale okazało
się nieprawdziwe pod kilkoma względami. Przede
wszystkim człowiek nie wybiera sobie przyjaciół,
bo inaczej ja nigdy bym się nie zadawał z Kruchym
Cooperem.
Kruchy Cooper nie jest najbardziej
zdeklarowanym gejem na świecie i nie jest też
największym człowiekiem na świecie, ale
możliwe, że jest największym człowiekiem na
świecie, który jest bardzo, bardzo zdeklarowanym
gejem, a także najbardziej zdeklarowanym gejem,
który jest bardzo, bardzo wielki. Jest też moim
przyjacielem od piątej klasy, poza ostatnim
semestrem, podczas którego on był zajęty
odkrywaniem całego spektrum swojego
gejowskiego ego, ja zaś posiadaniem po raz
pierwszy w życiu serdecznej Paczki Przyjaciół,
którzy przestali ze mną rozmawiać z powodu
dwóch błahych wykroczeń:
1. Po tym, gdy pewien członek samorządu
uczniowskiego okazał głębokie
zaniepokojenie obecnością gejów
w szatni sportowej, wstawiłem się za
prawem Kruchego Coopera do bycia
zarówno ogromnym człowiekiem
(dzięki czemu jest też najlepszym
obrońcą w naszej dennej szkolnej
drużynie futbolowej), jak i gejem, co
wyraziłem w liście do szkolnej gazetki,
pod którym z głupoty się podpisałem.
2. Kolega Clint z Paczki Przyjaciół
mędrkował na temat tego listu przy
obiedzie i w trakcie mędrkowania
nazwał mnie „dupościskiem”,
a ponieważ nie wiedziałem, co to
znaczy, zapytałem: „Co masz na
myśli?”. A on znów nazwał mnie
dupościskiem, więc kazałem mu się
odwalić, wziąłem swoją tacę
i poszedłem.
Więc formalnie rzecz biorąc, chyba sam
zerwałem z Paczką Przyjaciół, choć odbieram to
na odwrót. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że
żadne z nich nigdy tak naprawdę mnie nie lubiło,
ale przynajmniej miałem swoją ekipę, co nie jest
bez znaczenia. A teraz nie mam, przez co zostałem
zupełnie pozbawiony towarzystwa rówieśników.
To znaczy, jeśli nie liczyć Kruchego. Więc
chyba muszę go liczyć.
Itakto kilka tygodni po feriach świątecznych
w trzeciej klasie siedzę na swoim miejscu na
zajęciach z matmy, gdy Kruchy wpada do klasy
tanecznym krokiem ubrany w koszulkę piłkarską
wetkniętą w chinosy, choć sezon dawno już się
skończył. Co dnia jakimś cudem udaje mu się
wpasować w ławkę obok mnie i co dnia budzi
moje zdumienie, że znów tego dokonał.
Zatem Kruchy upycha swoje wielkie ciało na
krześle, ja jestem należycie zdumiony, a potem on
odwraca się do mnie i szepcze bardzo głośno,
ponieważ w głębi serca chce, by inni też się o tym
dowiedzieli:
– Zakochałem się.
Przewracam oczami, bo Kruchy równo co
godzinę zakochuje się w jakimś kolejnym biedaku.
Wszyscy oni wyglądają tak samo: chudzi, spoceni
i opaleni – obrzydlistwo, bo każda lutowa
opalenizna w Chicago jest sztuczna, a faceci ze
sztuczną opalenizną – nieważne, czy geje, czy nie –
są żałośni.
– Jesteś taki cyniczny – żali się Kruchy,
z rezygnacją machając ręką.
– Nie cyniczny – prostuję – tylko racjonalny.
– Jak cyborg – stwierdza on.
Kruchy uważa, że jestem niezdolny do tego, co
ludzie nazywają uczuciami, ponieważ nie płakałem
od siódmych urodzin, kiedy to obejrzałem film
Wszystkie psy idą do nieba. Pewnie powinienem
się był domyślić po tytule, że ta historia nie może
się skończyć wesoło, ale na swoją obronę
podkreślę, że miałem zaledwie siedem lat. Tak
więc od tamtej pory nie uroniłem ani jednej łzy.
Prawdę mówiąc, nie rozumiem, jaki sens ma
płakanie. Ponadto uważam, że bez problemu można
się przed nim uchronić w każdym wypadku – może
poza śmiercią krewnych lub czymś w tym rodzaju
– jeśli przestrzega się dwóch prostych zasad: 1.
Nie przejmować się niczym. 2. Siedzieć cicho.
Wszystkie godne pożałowania sytuacje, jakie
kiedykolwiek mi się przytrafiły, wynikały z tego,
że nie zastosowałem się do jednej z powyższych
reguł.
– Wiem, że miłość jest prawdziwa, bo ją czuję
– ciągnie Kruchy.
Najwyraźniej lekcja już się zaczęła, choć tego
nie zauważyliśmy, ponieważ pan Applebaum,
który, tak się niefortunnie składa, uczy nas matmy,
a przede wszystkim uczy mnie, że ból i cierpienie
należy znosić po stoicku, pyta:
– Co czujesz, Kruchy?
– Miłość! – oznajmia chłopak. – Czuję miłość.
Wszyscy się odwracają i albo śmieją się, albo
prychają z dezaprobatą pod adresem Kruchego,
a ponieważ siedzę obok niego i jest moim
najlepszym, a także jedynym kumplem, śmieją się
i prychają również pod moim adresem. Właśnie
z tego powodu nigdy bym nie wybrał Kruchego
Coopera na przyjaciela. Za bardzo zwraca na
siebie uwagę. Ponadto wręcz patologicznie nie
potrafi przestrzegać żadnej z moich zasad. Porusza
się tanecznym krokiem, za bardzo się wszystkim
przejmując i nigdy nie siedząc cicho, a potem jest
zdziwiony, gdy świat wylewa na niego pomyje.
I oczywiście z tego prostego powodu, że ja trwam
przy boku Kruchego, świat wylewa te pomyje
również na mnie.
Gdy po lekcji przeglądam zawartość swojej
szafki, zastanawiając się, jakim cudem zostawiłem
Szkarłatną literę w domu, Kruchy podchodzi ze
swoimi przyjaciółmi z Gay-Straight Alliance[1] –
Garym (który jest gejem) oraz Jane (która być
może jest lesbijką, nigdy nie pytałem) –
i oznajmia:
– Oczywiście wszyscy uważają, że wyznałem ci
miłość na matmie. Ja zakochany w Willu
Graysonie! Czy to nie najdurniejsza rzecz, jaką
słyszałeś w życiu?
– No pięknie… – wzdycham.
– Ludzie są takimi kretynami – ciągnie. – Jakby
zakochanie było w jakimś sensie złe.
Gary wydaje głośny jęk. Gdyby można było
wybierać przyjaciół, rozważałbym kandydaturę
Gary’ego. Kruchy zakumplował się z nim, jego
chłopakiem Nickiem, i Jane, gdy dołączył do GSA
podczas mojego stażu w roli członka Paczki
Przyjaciół. Ledwie znam Gary’ego, ponieważ
przestaję znów z Kruchym dopiero od dwóch
tygodni, ale odnoszę wrażenie, że to
najnormalniejsza osoba, z jaką mój przyjaciel się
kiedykolwiek kolegował.
– Istnieje różnica – zauważa Gary – między
zakochaniem a ogłaszaniem tego na matmie. –
Kruchy zaczyna protestować, ale kumpel go ucisza.
– Nie zrozum mnie źle. Masz wszelkie prawo
kochać Zacha.
– Billy’ego – koryguje Kruchy.
– Chwila, a co się stało z Zachem? – pytam, bo
gotów byłbym przysiąc, że jeszcze na matmie
Kruchy był zakochany w Zachu. Lecz od chwili
wyznania minęło czterdzieści siedem minut, więc
może zmienił już obiekt zainteresowań. Kruchy
miał już około 3900 chłopaków, z czego połowę
wyłącznie przez Internet.
Gary, równie skołowany nagłym objawieniem
się Billy’ego, opiera się o szafkę i lekko uderza
głową o metalowe drzwiczki.
– Kruchy, to, że jesteś taki puszczalski, nie robi
dobrze naszej sprawie.
Patrzę na przyjaciela.
– Czy możemy sprostować plotki o naszej
miłości? – proszę. – Znacznie redukują moje
szanse u pań.
– Nazywanie ich „paniami” też raczej nie
pomaga – wytyka mi Jane.
Kruchy się śmieje.
– Serio – upieram się. – Mam przez to pod
górę.
Mój przyjaciel wreszcie spogląda na mnie
poważnie i kiwa lekko głową.
– Choć gwoli wyjaśnienia – mówi Gary –
mógłbyś trafić znacznie gorzej niż na Willa
Graysona.
– I zrobił to – stwierdzam.
Kruchy, śmiejąc się, wykonuje piruet i staje na
środku korytarza, po czym woła:
– Szanowny świecie, wiedz, że nie lecę na
Willa Graysona. Ale, świecie drogi, musisz
wiedzieć coś jeszcze! – Zaczyna śpiewać
broadwayowskim barytonem, potężnym jak obwód
jego pasa: – Ja po prostu nie umiem bez niego żyć!
Ludzie śmieją się, pohukują i klaszczą, gdy on
wykonuje swoją serenadę, a ja ruszam na
angielski. To długa droga, a staje się jeszcze
dłuższa, gdy koledzy zatrzymują mnie i pytają,
jakie to uczucie uprawiać sodomię z Kruchym
Cooperem i jak mi się udaje znaleźć jego „małego
gejowskiego fiutka” pod tym tłustym brzuchem.
Reaguję tak jak zawsze: spuszczam wzrok i szybko
idę dalej. Wiem, że to tylko żarty. Wiem, że bycie
wrednym to taki koleżeński rytuał czy coś w tym
rodzaju. Kruchy zawsze ma w zanadrzu jakąś
błyskotliwą ripostę, na przykład: „Jak na kogoś,
kto teoretycznie mnie nie pragnie, dziwnie dużo
czasu poświęcasz na myślenie i mówienie o moim
penisie”. W jego wypadku to działa, a w moim nie.
W moim działa milczenie. Trzymanie się zasad.
Zatem jestem cicho, nie przejmuję się, idę dalej,
i wkrótce jest po wszystkim.
Po raz ostatni otwarcie wyraziłem swoją
opinię, gdy napisałem ten przeklęty list do gazetki
na temat przeklętego Kruchego i jego przeklętego
prawa do bycia gwiazdą naszej beznadziejnej
drużyny futbolowej. W najmniejszym stopniu nie
żałuję, że go wysłałem, a jedynie że go
podpisałem. To było ostre pogwałcenie zasady
o siedzeniu cicho i proszę, dokąd mnie
zaprowadziło: siedzę cicho sam we wtorkowe
popołudnie, wgapiając się w swoje czarne
trampki.
Tego wieczoru wkrótce po tym, gdy zamawiam
pizzę dla siebie i rodziców, którzy – jak zawsze –
zostają do późna w szpitalu, Kruchy dzwoni do
mnie i oznajmia szybkim, dramatycznym szeptem:
– Neutral Milk Hotel ma się znowu zebrać i dać
koncert w Kryjówce. W ogóle tego nie reklamują
i nikt o tym nie wie, i kurka wodna, Grayson, kurka
wodna!
– Kurka wodna! – krzyczę. Kruchy ma tę
niewątpliwą zaletę, że gdy w mieście dzieje się
coś fantastycznego, on dowiaduje się o tym
pierwszy!
Zazwyczaj niezbyt łatwo ulegam ekscytacji, ale
Neutral Milk Hotel tak jakby odmienił moje życie.
Wydali absolutnie fantastyczny album In the
Aeroplane Over the Sea w 1998 roku i od tamtej
pory nikt ich nie słyszał, rzekomo dlatego, że ich
wokalista zamieszkał w jaskini w Nowej Zelandii.
Ale tak czy owak jest geniuszem.
– Kiedy?
– Nie wiem. Dopiero się dowiedziałem.
Zawiadomię też Jane. Lubi ich prawie tak bardzo
jak ty. Okay, dobra. Słuchaj. Musimy natychmiast
jechać do Kryjówki.
– Właściwie już jadę – odpowiadam,
otwierając drzwi do garażu.
Dzwonię do mamy z samochodu. Mówię jej, że
Neutral Milk Hotel grają w Kryjówce, a ona pyta:
– Kto? Co? Jaka ryjówka?
Nucę kilka taktów jednej z ich piosenek i mama
ogarnia.
– A, znam ten utwór. Jest na tej składance, którą
dla mnie zrobiłeś.
– Brawo – chwalę ją.
– Masz wrócić przed jedenastą – oznajmia.
– Mamo, to historyczne wydarzenie –
protestuję. – Historia nie zna godziny policyjnej.
– Przed jedenastą – powtarza mama.
– Jezu, dobra – prycham, a ona musi już
kończyć i wyciąć komuś raka.
Kruchy Cooper mieszka w wielkiej rezydencji
z najbogatszymi rodzicami świata. Chyba żadne
z nich nie pracuje, ale są tak odrażająco zamożni,
że Kruchy nawet nie mieszka z nimi, tylko
w osobnej powozowni, całkiem sam. Ma w tym
cholerstwie trzy sypialnie i lodówkę zawsze pełną
piwa, a rodzice nigdy nie zawracają mu głowy,
więc możemy siedzieć u niego cały dzień, grać
w nogę na konsoli i pić miller lite, choć tak
naprawdę Kruchy nienawidzi grać na konsoli, a ja
nie znoszę piwa, więc gramy tylko w rzutki (ma
tarczę), słuchamy muzyki, rozmawiamy i się
uczymy. Zaczynam wymawiać pierwszą literę jego
imienia, gdy wypada z pokoju w jednym czarnym
skórzanym mokasynie na nodze, z drugim w ręku,
i woła:
– Biegnij, Grayson, biegnij!
Na trasie wszystko układa się idealnie. Na
Sheridan nie ma zbyt wielkiego ruchu. Wchodzę
w zakręty, jakby to było Indy 500, i słuchamy
mojej ulubionej piosenki NMH Holland 1945.
Potem wjeżdżamy w Lake Shore Drive, fale
jeziora Michigan rozbijają się o skały wzdłuż
drogi, uchylamy okna, żeby wywietrzyć auto,
a brudne, choć orzeźwiające, zimne powietrze
wdziera się do środka. Uwielbiam zapach Chicago
– pachnie słonawą jeziorną wodą, sadzą, potem
i smarem, i kocham tę woń, i kocham tę piosenkę,
a Kruchy mówi: „Kocham tę piosenkę”, po czym
opuszcza daszek czapki niżej, żeby artystycznie
potargać sobie włosy. Przychodzi mi do głowy, że
Neutral Milk Hotel zobaczą mnie, tak jak ja będę
widział ich, więc przeglądam się we wstecznym
lusterku. Moja twarz wydaje się zbyt kwadratowa,
a oczy zbyt wielkie, jakbym był nieustająco
zdziwiony, ale nie ma w moim wyglądzie nic, co
mógłbym poprawić.
Kryjówka to undergroundowy pub w budzie
skleconej z desek, znajdujący się między jakąś
fabryką a budynkiem Wydziału Transportu. Nie ma
w nim nic wyjątkowego, ale choć jest dopiero
siódma, przed drzwiami stoi kolejka. Ustawiam
się w niej wraz z Kruchym, by poczekać, aż
pojawią się Gary i Może Homoseksualna Jane.
Jane ma na sobie koszulkę z wycięciem w karo
z ręcznie wykonanym napisem „Neutral Milk
Hotel” pod rozpiętym płaszczem. Dziewczyna
wkroczyła w życie Kruchego mniej więcej wtedy,
gdy ja z niego wypadłem, więc nie znamy się za
dobrze. Jednak mógłbym chyba stwierdzić, że jest
moim czwartym w kolejności najlepszym kumplem
i że najwyraźniej ma dobry gust, jeśli chodzi
o muzykę.
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11
Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Wyrazy uznania Rozmowa między Johnem Greenem i Davidem Levithanem Wydawnictwo Bukowy Las poleca Okładka
Tytuł oryginału: Will Grayson, Will Grayson Copyright © John Green and David Levithan, 2010 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawemdo reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie. This edition published by arrangement with Dutton Children’s Books, a member of Penguin Group (USA) LLC, a Penguin RandomHouse Company Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2015 ISBN 978-83-64481-86-4 Projekt okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Renata Otolińska Korekta: Iwona Huchla Redakcja techniczna: AdamKolenda Wydawca: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocław www.bukowylas.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Sp.j. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com
Dla Davida Leventhala (za bliskość) – DL Dla Tobiasa Huismana – JG
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym 1 Gdy byłem mały, mój tata mawiał: – Will, masz wpływ na wybór swoich przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa, ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich przyjaciół. Spostrzeżenie to wydawało mi się dość inteligentne, kiedy miałem osiem lat, ale okazało
się nieprawdziwe pod kilkoma względami. Przede wszystkim człowiek nie wybiera sobie przyjaciół, bo inaczej ja nigdy bym się nie zadawał z Kruchym Cooperem. Kruchy Cooper nie jest najbardziej zdeklarowanym gejem na świecie i nie jest też największym człowiekiem na świecie, ale możliwe, że jest największym człowiekiem na świecie, który jest bardzo, bardzo zdeklarowanym gejem, a także najbardziej zdeklarowanym gejem, który jest bardzo, bardzo wielki. Jest też moim przyjacielem od piątej klasy, poza ostatnim semestrem, podczas którego on był zajęty odkrywaniem całego spektrum swojego gejowskiego ego, ja zaś posiadaniem po raz pierwszy w życiu serdecznej Paczki Przyjaciół, którzy przestali ze mną rozmawiać z powodu dwóch błahych wykroczeń: 1. Po tym, gdy pewien członek samorządu uczniowskiego okazał głębokie zaniepokojenie obecnością gejów
w szatni sportowej, wstawiłem się za prawem Kruchego Coopera do bycia zarówno ogromnym człowiekiem (dzięki czemu jest też najlepszym obrońcą w naszej dennej szkolnej drużynie futbolowej), jak i gejem, co wyraziłem w liście do szkolnej gazetki, pod którym z głupoty się podpisałem. 2. Kolega Clint z Paczki Przyjaciół mędrkował na temat tego listu przy obiedzie i w trakcie mędrkowania nazwał mnie „dupościskiem”, a ponieważ nie wiedziałem, co to znaczy, zapytałem: „Co masz na myśli?”. A on znów nazwał mnie dupościskiem, więc kazałem mu się odwalić, wziąłem swoją tacę i poszedłem. Więc formalnie rzecz biorąc, chyba sam zerwałem z Paczką Przyjaciół, choć odbieram to
na odwrót. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że żadne z nich nigdy tak naprawdę mnie nie lubiło, ale przynajmniej miałem swoją ekipę, co nie jest bez znaczenia. A teraz nie mam, przez co zostałem zupełnie pozbawiony towarzystwa rówieśników. To znaczy, jeśli nie liczyć Kruchego. Więc chyba muszę go liczyć. Itakto kilka tygodni po feriach świątecznych w trzeciej klasie siedzę na swoim miejscu na zajęciach z matmy, gdy Kruchy wpada do klasy tanecznym krokiem ubrany w koszulkę piłkarską wetkniętą w chinosy, choć sezon dawno już się skończył. Co dnia jakimś cudem udaje mu się wpasować w ławkę obok mnie i co dnia budzi moje zdumienie, że znów tego dokonał. Zatem Kruchy upycha swoje wielkie ciało na krześle, ja jestem należycie zdumiony, a potem on odwraca się do mnie i szepcze bardzo głośno, ponieważ w głębi serca chce, by inni też się o tym dowiedzieli: – Zakochałem się.
Przewracam oczami, bo Kruchy równo co godzinę zakochuje się w jakimś kolejnym biedaku. Wszyscy oni wyglądają tak samo: chudzi, spoceni i opaleni – obrzydlistwo, bo każda lutowa opalenizna w Chicago jest sztuczna, a faceci ze sztuczną opalenizną – nieważne, czy geje, czy nie – są żałośni. – Jesteś taki cyniczny – żali się Kruchy, z rezygnacją machając ręką. – Nie cyniczny – prostuję – tylko racjonalny. – Jak cyborg – stwierdza on. Kruchy uważa, że jestem niezdolny do tego, co ludzie nazywają uczuciami, ponieważ nie płakałem od siódmych urodzin, kiedy to obejrzałem film Wszystkie psy idą do nieba. Pewnie powinienem się był domyślić po tytule, że ta historia nie może się skończyć wesoło, ale na swoją obronę podkreślę, że miałem zaledwie siedem lat. Tak więc od tamtej pory nie uroniłem ani jednej łzy. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, jaki sens ma płakanie. Ponadto uważam, że bez problemu można się przed nim uchronić w każdym wypadku – może
poza śmiercią krewnych lub czymś w tym rodzaju – jeśli przestrzega się dwóch prostych zasad: 1. Nie przejmować się niczym. 2. Siedzieć cicho. Wszystkie godne pożałowania sytuacje, jakie kiedykolwiek mi się przytrafiły, wynikały z tego, że nie zastosowałem się do jednej z powyższych reguł. – Wiem, że miłość jest prawdziwa, bo ją czuję – ciągnie Kruchy. Najwyraźniej lekcja już się zaczęła, choć tego nie zauważyliśmy, ponieważ pan Applebaum, który, tak się niefortunnie składa, uczy nas matmy, a przede wszystkim uczy mnie, że ból i cierpienie należy znosić po stoicku, pyta: – Co czujesz, Kruchy? – Miłość! – oznajmia chłopak. – Czuję miłość. Wszyscy się odwracają i albo śmieją się, albo prychają z dezaprobatą pod adresem Kruchego, a ponieważ siedzę obok niego i jest moim najlepszym, a także jedynym kumplem, śmieją się i prychają również pod moim adresem. Właśnie z tego powodu nigdy bym nie wybrał Kruchego
Coopera na przyjaciela. Za bardzo zwraca na siebie uwagę. Ponadto wręcz patologicznie nie potrafi przestrzegać żadnej z moich zasad. Porusza się tanecznym krokiem, za bardzo się wszystkim przejmując i nigdy nie siedząc cicho, a potem jest zdziwiony, gdy świat wylewa na niego pomyje. I oczywiście z tego prostego powodu, że ja trwam przy boku Kruchego, świat wylewa te pomyje również na mnie. Gdy po lekcji przeglądam zawartość swojej szafki, zastanawiając się, jakim cudem zostawiłem Szkarłatną literę w domu, Kruchy podchodzi ze swoimi przyjaciółmi z Gay-Straight Alliance[1] – Garym (który jest gejem) oraz Jane (która być może jest lesbijką, nigdy nie pytałem) – i oznajmia: – Oczywiście wszyscy uważają, że wyznałem ci miłość na matmie. Ja zakochany w Willu Graysonie! Czy to nie najdurniejsza rzecz, jaką słyszałeś w życiu? – No pięknie… – wzdycham. – Ludzie są takimi kretynami – ciągnie. – Jakby
zakochanie było w jakimś sensie złe. Gary wydaje głośny jęk. Gdyby można było wybierać przyjaciół, rozważałbym kandydaturę Gary’ego. Kruchy zakumplował się z nim, jego chłopakiem Nickiem, i Jane, gdy dołączył do GSA podczas mojego stażu w roli członka Paczki Przyjaciół. Ledwie znam Gary’ego, ponieważ przestaję znów z Kruchym dopiero od dwóch tygodni, ale odnoszę wrażenie, że to najnormalniejsza osoba, z jaką mój przyjaciel się kiedykolwiek kolegował. – Istnieje różnica – zauważa Gary – między zakochaniem a ogłaszaniem tego na matmie. – Kruchy zaczyna protestować, ale kumpel go ucisza. – Nie zrozum mnie źle. Masz wszelkie prawo kochać Zacha. – Billy’ego – koryguje Kruchy. – Chwila, a co się stało z Zachem? – pytam, bo gotów byłbym przysiąc, że jeszcze na matmie Kruchy był zakochany w Zachu. Lecz od chwili wyznania minęło czterdzieści siedem minut, więc może zmienił już obiekt zainteresowań. Kruchy
miał już około 3900 chłopaków, z czego połowę wyłącznie przez Internet. Gary, równie skołowany nagłym objawieniem się Billy’ego, opiera się o szafkę i lekko uderza głową o metalowe drzwiczki. – Kruchy, to, że jesteś taki puszczalski, nie robi dobrze naszej sprawie. Patrzę na przyjaciela. – Czy możemy sprostować plotki o naszej miłości? – proszę. – Znacznie redukują moje szanse u pań. – Nazywanie ich „paniami” też raczej nie pomaga – wytyka mi Jane. Kruchy się śmieje. – Serio – upieram się. – Mam przez to pod górę. Mój przyjaciel wreszcie spogląda na mnie poważnie i kiwa lekko głową. – Choć gwoli wyjaśnienia – mówi Gary – mógłbyś trafić znacznie gorzej niż na Willa Graysona. – I zrobił to – stwierdzam.
Kruchy, śmiejąc się, wykonuje piruet i staje na środku korytarza, po czym woła: – Szanowny świecie, wiedz, że nie lecę na Willa Graysona. Ale, świecie drogi, musisz wiedzieć coś jeszcze! – Zaczyna śpiewać broadwayowskim barytonem, potężnym jak obwód jego pasa: – Ja po prostu nie umiem bez niego żyć! Ludzie śmieją się, pohukują i klaszczą, gdy on wykonuje swoją serenadę, a ja ruszam na angielski. To długa droga, a staje się jeszcze dłuższa, gdy koledzy zatrzymują mnie i pytają, jakie to uczucie uprawiać sodomię z Kruchym Cooperem i jak mi się udaje znaleźć jego „małego gejowskiego fiutka” pod tym tłustym brzuchem. Reaguję tak jak zawsze: spuszczam wzrok i szybko idę dalej. Wiem, że to tylko żarty. Wiem, że bycie wrednym to taki koleżeński rytuał czy coś w tym rodzaju. Kruchy zawsze ma w zanadrzu jakąś błyskotliwą ripostę, na przykład: „Jak na kogoś, kto teoretycznie mnie nie pragnie, dziwnie dużo czasu poświęcasz na myślenie i mówienie o moim penisie”. W jego wypadku to działa, a w moim nie.
W moim działa milczenie. Trzymanie się zasad. Zatem jestem cicho, nie przejmuję się, idę dalej, i wkrótce jest po wszystkim. Po raz ostatni otwarcie wyraziłem swoją opinię, gdy napisałem ten przeklęty list do gazetki na temat przeklętego Kruchego i jego przeklętego prawa do bycia gwiazdą naszej beznadziejnej drużyny futbolowej. W najmniejszym stopniu nie żałuję, że go wysłałem, a jedynie że go podpisałem. To było ostre pogwałcenie zasady o siedzeniu cicho i proszę, dokąd mnie zaprowadziło: siedzę cicho sam we wtorkowe popołudnie, wgapiając się w swoje czarne trampki. Tego wieczoru wkrótce po tym, gdy zamawiam pizzę dla siebie i rodziców, którzy – jak zawsze – zostają do późna w szpitalu, Kruchy dzwoni do mnie i oznajmia szybkim, dramatycznym szeptem: – Neutral Milk Hotel ma się znowu zebrać i dać koncert w Kryjówce. W ogóle tego nie reklamują i nikt o tym nie wie, i kurka wodna, Grayson, kurka
wodna! – Kurka wodna! – krzyczę. Kruchy ma tę niewątpliwą zaletę, że gdy w mieście dzieje się coś fantastycznego, on dowiaduje się o tym pierwszy! Zazwyczaj niezbyt łatwo ulegam ekscytacji, ale Neutral Milk Hotel tak jakby odmienił moje życie. Wydali absolutnie fantastyczny album In the Aeroplane Over the Sea w 1998 roku i od tamtej pory nikt ich nie słyszał, rzekomo dlatego, że ich wokalista zamieszkał w jaskini w Nowej Zelandii. Ale tak czy owak jest geniuszem. – Kiedy? – Nie wiem. Dopiero się dowiedziałem. Zawiadomię też Jane. Lubi ich prawie tak bardzo jak ty. Okay, dobra. Słuchaj. Musimy natychmiast jechać do Kryjówki. – Właściwie już jadę – odpowiadam, otwierając drzwi do garażu. Dzwonię do mamy z samochodu. Mówię jej, że Neutral Milk Hotel grają w Kryjówce, a ona pyta:
– Kto? Co? Jaka ryjówka? Nucę kilka taktów jednej z ich piosenek i mama ogarnia. – A, znam ten utwór. Jest na tej składance, którą dla mnie zrobiłeś. – Brawo – chwalę ją. – Masz wrócić przed jedenastą – oznajmia. – Mamo, to historyczne wydarzenie – protestuję. – Historia nie zna godziny policyjnej. – Przed jedenastą – powtarza mama. – Jezu, dobra – prycham, a ona musi już kończyć i wyciąć komuś raka. Kruchy Cooper mieszka w wielkiej rezydencji z najbogatszymi rodzicami świata. Chyba żadne z nich nie pracuje, ale są tak odrażająco zamożni, że Kruchy nawet nie mieszka z nimi, tylko w osobnej powozowni, całkiem sam. Ma w tym cholerstwie trzy sypialnie i lodówkę zawsze pełną piwa, a rodzice nigdy nie zawracają mu głowy, więc możemy siedzieć u niego cały dzień, grać w nogę na konsoli i pić miller lite, choć tak naprawdę Kruchy nienawidzi grać na konsoli, a ja
nie znoszę piwa, więc gramy tylko w rzutki (ma tarczę), słuchamy muzyki, rozmawiamy i się uczymy. Zaczynam wymawiać pierwszą literę jego imienia, gdy wypada z pokoju w jednym czarnym skórzanym mokasynie na nodze, z drugim w ręku, i woła: – Biegnij, Grayson, biegnij! Na trasie wszystko układa się idealnie. Na Sheridan nie ma zbyt wielkiego ruchu. Wchodzę w zakręty, jakby to było Indy 500, i słuchamy mojej ulubionej piosenki NMH Holland 1945. Potem wjeżdżamy w Lake Shore Drive, fale jeziora Michigan rozbijają się o skały wzdłuż drogi, uchylamy okna, żeby wywietrzyć auto, a brudne, choć orzeźwiające, zimne powietrze wdziera się do środka. Uwielbiam zapach Chicago – pachnie słonawą jeziorną wodą, sadzą, potem i smarem, i kocham tę woń, i kocham tę piosenkę, a Kruchy mówi: „Kocham tę piosenkę”, po czym opuszcza daszek czapki niżej, żeby artystycznie potargać sobie włosy. Przychodzi mi do głowy, że Neutral Milk Hotel zobaczą mnie, tak jak ja będę
widział ich, więc przeglądam się we wstecznym lusterku. Moja twarz wydaje się zbyt kwadratowa, a oczy zbyt wielkie, jakbym był nieustająco zdziwiony, ale nie ma w moim wyglądzie nic, co mógłbym poprawić. Kryjówka to undergroundowy pub w budzie skleconej z desek, znajdujący się między jakąś fabryką a budynkiem Wydziału Transportu. Nie ma w nim nic wyjątkowego, ale choć jest dopiero siódma, przed drzwiami stoi kolejka. Ustawiam się w niej wraz z Kruchym, by poczekać, aż pojawią się Gary i Może Homoseksualna Jane. Jane ma na sobie koszulkę z wycięciem w karo z ręcznie wykonanym napisem „Neutral Milk Hotel” pod rozpiętym płaszczem. Dziewczyna wkroczyła w życie Kruchego mniej więcej wtedy, gdy ja z niego wypadłem, więc nie znamy się za dobrze. Jednak mógłbym chyba stwierdzić, że jest moim czwartym w kolejności najlepszym kumplem i że najwyraźniej ma dobry gust, jeśli chodzi o muzykę.