kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 873 206
  • Obserwuję1 392
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 682 412

MacBride Stuart - Zimny pokój - (06. Logan McRae)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
M

MacBride Stuart - Zimny pokój - (06. Logan McRae) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu M McBRIDE STUART Cykl: Logan McRae
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 377 stron)

STUART MACBRIDE ZIMNY POKÓJ Przekład MACIEJ PINTARA Tytuł oryginału Dark Blond

Sarze

1 Biegnij. Nie zatrzymuj się. Ruszaj się... W świetle dużego, spasionego księżyca wszystko jest czarne i białe. Szron i cienie. Życie i śmierć. Steve się potyka. Zryte błoto jest zamarznięte – wznosi się i opada jak tor kolejki górskiej. Jedna stopa zahacza o twardą niczym kamień grudę ziemi. Steve rozciąga się jak długi. Stara się nie krzyczeć, gdy ostry ból przeszywa mu ramię. Pies szczeka gdzieś w ciemności. Duży pies. Cholernie przerażający duży pies. Wiecie? Rottweiler, doberman: jakiś skurwiel w tym rodzaju. Wielki i czarny, z tysiącami zębów. Goni go. – Kurwa... – Słowo znika pod nocnym niebem w obłoku białej pary oddechu. Duży pies. Steve się podnosi; stoi i próbuje utrzymać równowagę. Jest mu niedobrze. O wiele za dużo whisky. Wszystko jest zamazane i ciepłe, choć jest tak zimno, że bolą go od tego palce. Świat pachnie, jakby płonął. Steve rzuca się naprzód, przyciska ramię do piersi, trzyma się cieni wzdłuż skraju placu budowy. Drzewa zasłaniają światło księżyca. Jak będzie miał fart, nikt nie zauważy śladu krwi, który zostawia za sobą... Pies znów szczeka. Bliżej. Ale w końcu Steve zawsze miał zasranego pecha. Przyspiesza. Zatacza się, potyka, walczy. Lewą nogą wpada w zamarzniętą kałużę i staje. Łapie oddech. Odwraca się, patrzy w stronę biura budowy. Latarki omiatają błotnisty teren, przytłumione głosy się zbliżają. Ten pieprzony pies ujada i ich prowadzi. Biegnij. Ruszaj się. Jedna stopa przed drugą. Trzymaj się parkanu: siatka wysoka na dwa i pół metra z drutem kolczastym na szczycie otacza plac budowy. Tym razem, kiedy się potyka, leci głową w przód do rowu, ześlizguje się po jego brzegu, gałęzie pękają, ból rozdziera mu ramię, coś ostrego orze policzek jak szpony. Trzask lodu, a potem woda tak zimna jak uderzenie w twarz.

Wynurza się z małego strumienia. Nie jest głęboki, ale lodowaty. Steve miota się wśród jeżyn i wydostaje z wody. Trzęsie się, jakby miał młot pneumatyczny wbity w dupę. Szczęka zębami dość mocno, by odłupać szkliwo. Pies znów szczeka. Teraz zdecydowanie bliżej. Pewnie spuścili bydlaka ze smyczy. No dalej, ty brudny gnojku, znajdź Steve’a i rozerwij mu jego złodziejskie gardło. Steve osuwa się z powrotem na brzeg, stara się nie krzyczeć, lodowata woda przesiąka mu przez spodnie, kurtkę, skarpetki, każdą pieprzoną rzecz. Dlaczego ci szkoccy skurwiele nazywają to oparzeniem, skoro czuje się takie cholerne zimno? Odpocznij. Tylko chwilę. Odpocznij w ciemności, w bezpiecznym rowie, gdzie nikt nie może cię zobaczyć. Nie jest tak źle. Zaraz się przyzwyczaisz do chłodu. Po prostu zamknij na moment oczy. Złap oddech. Odpocznij chwilę... A kiedy znów otwiera oczy, wielki, muskularny kształt jest już przy nim. Spomiędzy ostrych zębów wydobywa się oddech. Czarna sierść lśni w blasku księżyca. Dobry piesek. Szczeka, rzuca się naprzód i cofa z przerażającym odgłosem, ślina pryska wszędzie. O Jezu, o rany. Nóż. Ma w kieszeni nóż segmentowy, ale zmarznięte serdelkowate palce odmawiają posłuszeństwa. Szarpie podartą kurtkę. Przekleństwa. Łzy. Zimno. Wyciągnij ten pieprzony nóż! A potem słyszy glos: – Kurwa mać, Mauzer, lepiej, żeby to nie był jeszcze jeden cholerny królik. Chrzęst kroków na zmarzniętej trawie. Steve wyciąga nóż, trzyma go w drżącej dłoni, usiłuje wysunąć ostrze. Dawaj, dawaj, dawaj... A potem do bestii dołącza mężczyzna. Księżyc ma za sobą, nie widać jego twarzy, jest ciemną sylwetką wydychającą siarkowy dym w nagłą ciszę. – Cześć, Steve – mówi. – Dokąd to, człowieku? Dopiero zaczęliśmy... 2 Panie inspektorze? – Drżący posterunkowy chwycił niebiesko-białą taśmę policyjną i podciągnął ją do góry, żeby zrobić przejście. – Są tam. Logan McRae zablokował zamki w swoim ubłoconym audi, dał nura pod taśmę i

poszedł po jasnym piasku w stronę grupy ludzi przy namiocie między dwiema wielkimi wydmami. Biały plastik trzepotał na wyjącym lodowatym wietrze od Morza Północnego. Niebo było bezchmurne, ale niskie słońce nie wyłoniło się jeszcze zza poszarpanego grzebienia pampasowej trawy i miejsce zbrodni tonęło w głębokim niebieskim cieniu. Plaża w Balmedie to niezupełnie Costa del Sol nawet przy najlepszej pogodzie, a o wpół do jedenastej w styczniowy zimny poranek mogłaby tam sobie odmrozić sutki nawet niedźwiedzica polarna. Aberdeen – dwa stopnie na północ od Moskwy. Gdyby w tym mieście było zoo, musieliby w zimie dawać pingwinom czapki z pomponami. – Panie inspektorze! Inspektorze McRae! – Technik z biura identyfikacji w obowiązkowym białym kombinezonie i niebieskich plastikowych ochraniaczach na buty przywołał go gestem. – To samo, co we wszystkich poprzednich przypadkach. Miał pan rację. Super – ten jeden raz, kiedy akurat chciałby się mylić. Logan zameldował się szefowi ekipy dochodzeniowej, potem z trudem włożył kombinezon. Wiatr szarpał na wszystkie strony nogawkami i rękawami, usiłując mu go wyrwać. – Patolog? – W środku, panie inspektorze. Zdjęcia zrobione, próbki pobrane, więc niech pan tylko da nam znać, jak pan będzie chciał, żebyśmy zabrali... – Wskazał namiot, nie chcąc nawet nazwać tego, co czekało na Logana wewnątrz. – Wie pan... Konstrukcja trzeszczała i dygotała, wiatr wył w złączach, gdy Logan wszedł do środka. Ustawili kilka lamp łukowych, ostry biały blask odbijał się od piasku i sprawiał, że oddech Logana parował, gdy ukucnął przy patolog. Podniosła na niego wzrok, jej oczy błyszczały ponad maską zakrywającą nos i usta. Potem znów spojrzała na głowę, która leżała na boku w jasnym piasku. Kobieta: niewiele po dwudziestce; oczy zapadnięte i szkliste; rudawe włosy, teraz niemal blond w blasku lamp; ciemne piegi na tle bladej cery; otwarte usta. Trochę piasku zebrało się za jej zębami, coś złotego błyszczało w głębi. Jak u sześciu innych. – Skąd wiedziałeś? – Patolog wygrzebała odciętą głowę z piasku. – Była dokładnie tam, gdzie powiedziałeś, że będzie. Logan patrzył, jak wkładają głowę Lucy do przezroczystej plastikowej torby dowodowej, pieczętują i przyklejają nalepkę. Jedna więcej do kolekcji w kostnicy. – Czas zgonu? Doktor Isobel McAllister ściągnęła niebieskie nitrylowe rękawiczki, zdjęła maskę i

zsunęła kaptur kombinezonu; długie ciemne włosy opadły jej na ramiona. – Wiesz, że nie mogę ci go podać. Logan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, potem je zamknął, kiedy Isobel położyła mu rękę na piersi. Jej dotyk był gorący w zimnym namiocie. Spojrzała mu w oczy. – Tęsknię za tobą... – Isobel, ja... – O, nie! – Do namiotu wmaszerowała Samantha, technik z biura identyfikacji: szkarłatne włosy, boleśnie jaskrawe w ostrym świetle. Opuściła suwak kombinezonu i odsłoniła blady rowek między piersiami otoczony tatuażami. – On jest mój. Prawda, Logan? Isobel przygryzła dolną wargę. Odwróciła wzrok. – Och, przepraszam, nie wiedziałam. – Ale może... – Samantha podeszła do niej i przesunęła koniuszkami palców po jej policzku. – Może podzielę się z tobą. Ból przeszył Loganowi żebra. – Ojej, co to... – Może moglibyśmy zrobić coś... wyjątkowego wszyscy razem. – Chciałabym. – Isobel oblizała krwistoczerwone wargi i otoczyła dłonią pierś Samanthy. – Chciałabym... Przestań chrapać, do cholery! – Hm...? – Sierżant Logan McRae wyprostował się na siedzeniu. – Nie śpię, nie śpię. – Zimno. Ciemno. Rozrywający płuca kaszel wstrząsnął jego ciałem i zakończył się dreszczem. – Boże... – Pociągnięcie nosem. Przetarł rękami twarz i poczuł zarost. – Która godzina? Inspektor Steel była prawie niewidoczna w ciemności, ale usłyszał, jak się poruszyła na siedzeniu pasażera jego zdezelowanego brązowego fiata. – Chrapał pan. Wcisnęła kciukiem zapalniczkę, poczekała, aż wyskoczy, wyciągnęła ją z deski rozdzielczej i zapaliła silk cuta. Pomarańczowy ognik zamienił jej twarz w mapę topograficzną zmarszczek i cieni. Włosy jak po katastrofie kolejowej ukryte pod futrzaną czapką. – Cholerny ziąb... – Logan wyjrzał przez zaparowaną przednią szybę, wytarł w niej okienko rękawem i popatrzył na oświetlony blaskiem księżyca krajobraz. Parkowali w małej uliczce z widokiem na rozległy plac budowy, tuż przy A90 – drodze z Aberdeen do Ellon. Ziewnął. – Muszę się odpryskać. – Nie trzeba było pić tyle kawy.

– Wiedziałem, że się nie zjawi. – Chodzi mi o to, co za idiota bierze kawę bezkofeinową na obserwację? – Więc gdzie on jest? – Gdybym wiedziała, nie siedziałabym w tym zasranym samochodzie i nie słuchała pańskiego cholernego chrapania, prawda? – Okej, niech będzie. – Logan poczęstował się jednym z papierosów inspektor, zapalił go zippo i wysiadł w mroźną noc. – Niech pan zamknie te pieprzone drzwi! Trzask. Stał przez chwilę i trząsł się, a potem się sztachnął i ruszył uliczką w stronę kępy drzew. Ziemia chrzęściła pod jego stopami, trawę pokrywała gruba warstwa szronu, wszystko było monochromatyczne w świetle księżyca, któremu niewiele brakowało już do pełni. Jasno jak w dzień. Logan skręcił z uliczki w krzaki. Boże, ale ziąb. Cholerna Steel i jej cholerne tajne osobowe źródło informacji. Po co to komu, jeśli pieprzone „źródło” jest tak „tajne”, że nie można go zobaczyć, do cholery? Suwak, gmeranie, grymas... aaa. O, tak... teraz lepiej. Stał w rosnącym obłoku słodko-kwaśnej pary, papieros zwisał mu z kącika ust. Dwanaście dni roboty bez jednego wolnego. Nic dziwnego, że jest wykończony. Widział stąd cały plac budowy: pas zamarzniętego błota otoczony siatką; stery ziemi zepchniętej przez spychacze; skupisko jasnych betonowych fundamentów. Dwadzieścia czy trzydzieści domów wyglądało na prawie ukończone, następne pół tuzina było na etapie rusztowań i kładzenia cegły. Ostatecznie będzie czterysta sztuk tego cholerstwa dzięki uprzejmości McLennan Homes. Brzydkich, pudełkowatych króliczych klatek dla ludzi mających więcej forsy niż rozumu. Bóg jeden wiedział, jak ten skurwiel dostał pozwolenie na budowę. Biuro mieściło się w przenośnym baraku i kiedy Logan patrzył, ktoś otworzył drzwi i jasnożółte światło zalało zrytą ziemię. Zaszczekał pies. Dźwięk radia. Potem drzwi się zamknęły, światło zniknęło i zastąpił je blask latarki posuwający się wzdłuż ogrodzenia. Trzeba być zdesperowanym, żeby wziąć robotę nocnego dozorcy na placu budowy w środku zimy. Wiedząc, że jeśli coś zginie, Malcolm McLennan urwie ci jaja. Dosłownie. Logan podciągnął suwak i pobiegł do samochodu, chcąc uciec przed mrozem. Zatrzasnął za sobą drzwi.

– Syberia na zewnątrz... – Przekręcił kluczyk w stacyjce, ustawił ogrzewanie na maksimum i przysunął ręce do nawiewów. Inspektor Steel siedziała i patrzyła wilkiem na przednią szybę, która zaczynała odparowywać. – Pieprzyć to, jest spóźniony dwie godziny. Nie będę tu dłużej sterczała; niektórzy z nas mają ciężarne żony w domu. Logan wrzucił wsteczny z głośnym zgrzytem, odwrócił się na siedzeniu i patrzył przez tylną szybę, manewrując w świetle księżyca. Zdezelowany fiat cofał się z dygotem uliczką. – Mówiłem pani, że facet się nie pokaże. – Ple, ple. – Niech mi pani wierzy, nikt nie jest taki głupi, żeby kablować na Malka Majchra. Logan dotarł do wjazdu na trasę szybkiego ruchu, włączył reflektory i nacisnął gaz. Miał nadzieję, że koła zabuksują, ale usłyszał tylko głuchy jęk, gdy samochód powoli rozpędzał swój zardzewiały tyłek do osiemdziesiątki. – Niech pan się zatrzyma przy Asdzie w drodze do domu, skończyły się nam lody. – W taką pogodę? – Ciążowe zachcianki. Słyszał pan kiedyś o tym? Susan chce podwójne czekoladowe i serowe doritosy. W tej samej misce. I zanim pan coś powie, wiem: muszę ją obserwować, gdy będzie to jadła. – Steel poruszyła się na siedzeniu. – Czy to coś nie jeździ szybciej? – Nie. Siedzieli w milczeniu, gdy oświetlony blaskiem księżyca krajobraz zostawał w tyle. Pola pobielonej przez szron trawy, zaorana ziemia, mizernie wyglądające owce, wielkie okrągłe bele siana owinięte w czarny plastik. Logan zwolnił przed rondem na obrzeżach Bridge of Don. – Wpadniemy na piwko, by uczcić to, że wreszcie mam trochę wolnego? U Szemranego Pete’a będzie jeszcze otwarte. – Ciężarna żona, zapomniał pan? – Steel znów wyjęła papierosa. – I chcę pana widzieć z powrotem na ranczu w czwartek o siódmej rano. W życiowej formie. Nie chcemy, żeby pan Knox pomyślał, że się nie cieszymy na jego widok, prawda? Bóg raczy wiedzieć, co ten paskudny mały gnojek kombinuje. 3

Jetstream 41 Eastern Airways był malutki w porównaniu z boeingiem 737 British Midlands na następnym stanowisku. Logan stał na zewnątrz budynku terminalu, na chodniku osłoniętym plastikowym dachem i obserwował, jak niewielki niebiesko-biały samolot skręca z pasa startowego, jego dwa śmigła wirują w mżawce przy ryku silników, światła pozycyjne błyskają w mroku. Niebo, z którego opadł, miało kolor mokrej gliny, zbita warstwa ciemnej szarości rozciągała się od horyzontu do horyzontu, cienkie smugi przedświtu były ledwo widoczne na obrzeżach. – Dokładnie o czasie. – Inspektor Steel wyciągnęła ręce spod pach tylko na tak długo, żeby wyjąć paczkę papierosów, wetknąć jednego do ust i zapalić. – Założę się, że będziemy się dalej opieprzać... – Hej! Halo! – Człowieczek w odblaskowej kamizelce gnał przejściem w ich stronę. – Tu nie wolno palić. W całym porcie lotniczym obowiązuje zakaz palenia! Steel wyjęła szluga z ust i powiedziała mu, żeby się odpieprzył. – Policja. – Nie obchodzi mnie to, może pani być nawet papieżem. Tu jest zakaz palenia! – Na litość boską. – Sztachnęła się wyzywająco ostatni raz, rzuciła papierosa na betonowy chodnik i rozgniotła go czubkiem buta. – Proszę. Zadowolony? – Żeby to się nie powtórzyło. – Zadarł nosa, odwrócił się na pięcie i odmaszerował. Steel pokazała uniesione środkowe palce obu rąk jego oddalającym się plecom i mruknęła: – Mały hitlerowski kutas. Silniki jetstreama wydały ostatni ryk i samolot się zatrzymał, piszczące wycieraczki przesuwały się wolno tam i z powrotem po przednich szybach kokpitu, gdy śmigła wytracały obroty. Potem mężczyźni w brudnych niebieskich kombinezonach i ochraniaczach na uszach zaczęli wyciągać bagaże z ładowni i układać je na wózku transportowym. Rozległ się szczęk, przednie drzwi z wbudowanymi schodkami opadły na zewnątrz. Stewardesa wystawiła głowę w zimny poranek i podmuch wiatru rozwiał jej długie brązowe włosy w aureolę. Zrobiła kwaśną minę i dała nura z powrotem do kabiny. Witamy w Aberdeen. Logan oparł się plecami o zimną plastikową ścianę przejścia i stłumił ziewnięcie. Steel zmarszczyła nos. – Ile pan wczoraj wypił? Wzruszenie ramion.

– Kilka kieliszków wina. – Jasne, i całą resztę. Śmierdzi pan jak gacie włóczęgi. – Miałem wolne. – Dwa rozkoszne dni późnego wstawania i nieprzejmowania się aberdeeńskimi kryminalistami. – Ale raczej nie od chlania. – Wygrzebała z kieszeni paczkę mocnych miętówek. – Niech pan bierze. Logan zrobił, co mu kazała, i chrupał, kiedy obsługa naziemna kończyła z bagażami. Umundurowany posterunkowy zmaterializował się obok nich z trzema dużymi papierowymi kubkami; gorzki zapach palonych ziaren kawy mieszał się z zanikającą ostrą wonią spalin i gorącego metalu. Posterunkowy Guthrie wydął policzki i popatrzył na deszcz, jego ryże brwi były prawie niewidoczne pod daszkiem czapki. – Może na widok tej pogody spruje z powrotem do Newcastle? – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, co nadało mu wygląd zadowolonego kartofla. Steel się skrzywiła. – Nie spieszył się pan. – Zew natury. – Posterunkowy rozdał kawy, potem sięgnął do kieszeni swojej czarnej zimowej kurtki. – I wziąłem dla pani babeczkę... – W takim razie odwołuję wszystko, nawet to, że pańska babcia rżnęła się z osłami. Cała trójka popijała kawę i jadła babeczki. Strumień ludzi zszedł z tupotem po stopniach samolotu, skuleni pasażerowie skierowali się wyznaczoną trasą do terminalu, przyciskając do piersi laptopy; krawaty i marynarki trzepotały na wietrze. Steel spojrzała na zegarek. – Za trzy dni to będę ja. Tylko że na Kanarach, zamiast odmrażać sobie sutki w słonecznym Aberdeen. Ostatni z pasażerów wziął małą czerwoną walizkę z wózka i potoczył ją przez kałuże. Inspektor przytupywała z parującym papierowym kubkiem w obu dłoniach. – Jest pan pewien, że on wsiadł do tego samolotu? – Tak. – Więc gdzie się podział, do cholery? Nie... – urwała, gdy wielka różowa głowa pojawiła się w drzwiach jetstreama. Resztka włosów, która na niej pozostała, miała mniej więcej taką samą długość jak modny dwudniowy zarost na podwójnym podbródku. Szeroki uśmiech, który zagościł na twarzy, odsłonił idealnie białe zęby. – Inspektor Steel, jak się domyślam! – Nie ulegało wątpliwości, że to akcent

mieszkańca Newcastle, głos zadudnił w porannym deszczu, łatwo konkurując z dalekim rykiem wzbijającego się w ponure niebo opóźnionego samolotu rejs numer BD0671. Steel wyjęła zdjęcie, które podesłała e-mailem policja nortumbryjska, przyjrzała się fotografii zmrużonymi oczami, zmarszczyła brwi, nachyliła się do Logana i szepnęła: – Jeśli to jest Knox, to naprawdę się zaniedbał. – Uniosła rękę i pomachała. Wielki mężczyzna pokuśtykał na dół po schodkach, zatrzymał się u ich stóp, odwrócił i spojrzał w głąb kabiny. – No chodź, to był twój pomysł, zapomniałeś? Z wnętrza wyłoniła się szczupła twarz: Richard Knox. Szpiczasty nos, szpiczasty podbródek, krzywe zęby i przodozgryz górny nadawały mu wygląd częściowo ogolonego szczura. Łysiał od czoła, jakby włosy chciały uciec od jego twarzy. – Zimno. Duży mężczyzna zamknął na chwilę oczy i poruszył bezgłośnie ustami. A potem powiedział: – Już to przerabialiśmy, Richard, wiesz, o czym mówię? – To tylko spostrzeżenie. – Knox miał głos prawie o oktawę wyższy, ale akcent mieszkańca Newcastle było w nim słychać równie wyraźnie. Chwycił się poręczy i zszedł po stopniach na mokry asfalt. – Chyba nie jest tu tak cały czas, co? Inspektor Steel uśmiechnęła się szeroko do niego. – Nie, przez większość czasu jest dużo gorzej. Dlaczego nie spróbujesz szczęścia w jakimś cieplejszym miejscu? Na przykład w piekle? Powinno tam być ładnie o tej porze roku. Knox popatrzył na nią bez wyrazu. – Zabawne. Zabawna z pani kobieta. – A z ciebie zasrany gwałciciel. – Odsiedziałem swoje. Spłaciłem mój dług społeczeństwu. Bóg nam wybaczył. – Chciałbyś! Tacy jak ty... – W porządku. – Duży mężczyzna wszedł, utykając, między nich. – Myślę, że wystarczy tworzenia więzi na jeden poranek. – Wyciągnął rękę do Steel. – Nadinspektor Danby. Patrzyła przez moment na jego dłoń, potem ją uścisnęła, jej palce zniknęły w łapie nadinspektora. – Inspektor Steel. – Doskonale. – Danby skinął głową i dostał dodatkowego podbródka za fatygę. – A teraz, może wejdziemy do środka, zanim wszyscy zamarzniemy na śmierć?

Knox niewiele się odzywał w drodze do miasta, siedział tylko z tyłu w wozie patrolowym między Loganem a posterunkowym Guthriem i przyciskał do piersi reklamówkę z Asdy, gdy Steel prowadziła. Nadinspektor Danby był dużo bardziej gadatliwy. – No i jesteśmy, połowa funkcjonariuszy z Newcastle, i wciąż nie możemy nigdzie znaleźć naszego zaginionego dziadka. Sprawdzamy w sklepach, na poczcie, w każdej szopie i garażu w promieniu pięciu kilometrów wokół jego domu. Robi się ciemno i musimy przerwać na noc. Apele w gazetach i radiu, mamy nawet dwie minuty czasu antenowego w lokalnej telewizji. Nic. Knox poruszył się na siedzeniu i otarł o Logana w ciasnej przestrzeni. Z bliska pachniał lawendą i miętą. Jak torebka starszej pani. – Czy naprawdę musimy znów tego słuchać? – Trzy dni później staruszek pojawia się w bibliotece, nadal w piżamie, i trajkocze o tym, jak porwali go kosmici. Oczywiście wszyscy wiedzą, że ma alzheimera, wiecie, o czym mówię? Więc klepią go po głowie i każą komuś odwieźć do domu. Ale on dalej opowiada, jak obcy zabrali go do podziemnego laboratorium i robili na nim eksperymenty. Sondowanie analne i tak dalej. Danby prychnął, jedną ręką trzymał się uchwytu nad drzwiami pasażera i wyglądał przez okno. – Więc w końcu jego siostra wzywa lekarza, który go bada. I wiecie co? Knox odchrząknął. – Robisz to celowo, prawda? Psujesz nam wszystko. – Prowadzę tylko rozmowę. – Przestań. To nie jest śmieszne. – Proszę bardzo. – Nadinspektor wrócił do obserwacji ponurej, szarej scenerii. W ładny dzień Aberdeen błyszczało... ale to nie był ładny dzień. Granitowe budynki dąsały się pod ciężkimi chmurami, ich szare ściany ciemniały od ciągłej mżawki. Przednie światła odbijały się w mokrej jezdni, tylne żarzyły na czerwono w wodnej mgiełce. Inspektor Steel włączyła radio, żeby przerwać ciszę. Annie Lennox – dziewczyna z Aberdeen, której się powiodło – śpiewała o chodzeniu po rozbitym szkle. Piosenka się skończyła i musieli wysłuchać banalnej gadki jakiegoś didżeja, który najwyraźniej uważał się za dużo zabawniejszego, niż był. Na szczęście po następnym nagraniu przyszła pora na wiadomości: – „Londyn unieruchomiony przez zamiecie śnieżne. Trasa A96 zamknięta na odcinku

między Inverurie i Huntly po karambolu pięciu samochodów. McLennan Homes zapowiada zwiększenie zatrudnienia pracowników nękanej kłopotami branży budowlanej North East. Protest przeciwko planowanej rozbudowie klubu golfowego Donalda Trumpa. Wita was Karen MacDonald. Dziś Towarzystwo Ochrony Wydm w Balmedie potwierdziło, że złoży oficjalny protest...” Posterunkowy Guthrie parsknął. – Jak to się dzieje, że za każdym razem, kiedy spadnie pół milimetra śniegu, Anglia jest sparaliżowana? Co za banda palantów... – urwał, gdy nadinspektor Danby odwrócił się na siedzeniu pasażera twarzą do tyłu wozu patrolowego. – Eee... – Posterunkowy się zaczerwienił. – To znaczy... chodzi mi... – Spojrzał na Logana. – My... Logan pokręcił głową. – Nie ma szans, jesteś zdany na siebie, słonko. Idiota. – No dalej, posterunkowy. – Głos Danby’ego zadudnił w zamkniętej przestrzeni. – Ma pan coś do powiedzenia, więc posłuchajmy. – Ja tylko... eee... – Kaszlnięcie. – Przy opadach śniegu, zapewne, wie pan, nieoczekiwanych, gminy nie posypują dróg... – Powiercił się na siedzeniu. – Nie mam nic przeciwko Anglikom. Mam mnóstwo kumpli Anglików... Danby patrzył na niego. – Jak długo służy pan w policji? Guthrie oblizał wargi. – No... Siedem lat. – Dam panu dobrą radę, posterunkowy. Jeśli chce pan kiedykolwiek awansować na sierżanta, niech pan ćwiczy kłamstwa. Bo na razie jest pan do dupy. Wie pan, o czym mówię? 4 W kwaterze głównej policji grampiańskiej w czwartek za pięć dziewiąta rano panował o wiele większy tłok, niż miał prawo. O tej porze dzienna zmiana wydziału kryminalnego powinna już być na mieście i chronić je przed jego mieszkańcami. Tymczasem policjanci pętali się po komendzie, co stwarzało wrażenie nieporządku. Logan szedł ostrożnie korytarzem, dwie kawy i dwie cynfoliowe paczuszki balansowały na teczce z aktami jak na chwiejnej tacy. Gabinet inspektor Steel był ostatni przed hałaśliwym głównym pokojem WK. Logan

zatrzymał się przed drzwiami i ostrożnie zmienił ułożenie rąk, żeby móc zapukać, nie wylewając gorącego płynu na siebie. Ale nie zdążył. Ktoś kaszlnął za nim, Logan odwrócił się i zobaczył inspektora Beattiego, który stał z założonymi rękami. – Czy nie mieliście się zameldować u mnie z samego rana, sierżancie? Jasna cholera. Inspektor Beattie: stukilowy nieudacznik z brodą. – Musiałem pojechać po Richarda Knoksa. Beattie patrzył przez chwilę na dywan. – Mieliśmy się zająć tamtymi podrobionymi towarami, pamiętasz? Torebkami damskimi, odtwarzaczami MP3, aparatami fotograficznymi, perfumami... Co z tym zrobimy? – Rozmawiałeś już z inspekcją handlową? – Nie, myślałem, że ty... – Mówiłem ci, żebyś pogadał z nimi. Jezu, George, jesteś teraz inspektorem, zapomniałeś? Nie mogę robić wszystkiego za... Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich Steel z rozdziawionymi ustami, jakby chciała coś krzyknąć. Spojrzała na Beattiego, potem zwróciła się do Logana: – Gdzie pan się podziewał, do cholery? – Musiałem... – Niech pan ruszy tu dupę. – Podciągnęła spodnie, cofnęła się, zaczekała, aż Logan wejdzie, i zatrzasnęła Beattiemu drzwi przed nosem. Nowy gabinet Steel w niczym nie przypominał starego: gruzłowate płytki na suficie wciąż były białe, a nie pokryte lepką beżową warstewką papierosowych substancji smolistych; na ścianach nie widniały tłuste plamy po blu-tacku; dywan nadal miał rozpoznawalny kolor. Logan dawał mu sześć tygodni, maks. Steel klapnęła za biurkiem, a Logan wręczył jej kubek i cynfoliową paczuszkę. Odwinęła kanapkę z bekonem i zapchała się nią, żując i mówiąc jednocześnie: – Co mamy? Wskazał teczkę z aktami, teraz z olimpijskim logo z kółek po kawie na wierzchu. – Niewiele. O ile nam wiadomo, Knox nie był w Aberdeen od jedenastego roku życia. – Odpakował swoją kanapkę z jajkiem sadzonym. Żółtko wypłynęło mu na dłoń. – Cholera... – Przełożył cieknącą bułkę do drugiej ręki i zlizał lepką żółtą plamę. – Kazałem im wyciągnąć wszystkie napady seksualne na emerytów z trzech lat przed jego wyjazdem: dwie kobiety grubo po siedemdziesiątce. Żadnych mężczyzn.

Steel skinęła głową. – To dobrze. Nie będziemy mieli bandy wkurzonych krewnych szukających okazji do sprawiania kłopotów. – Następny kęs i łyk kawy. – Dalej: Erica Piotrowski? Logan pogrzebał w teczce i wyciągnął plik formularzy z ponaklejanymi zniszczonymi żółtymi karteczkami samoprzylepnymi. – Data procesu została wyznaczona za trzy tygodnie od następnego wtorku. Ona dalej trzyma się swojej wersji, ale prokurator uważa, że przyzna się do kwalifikowanej napaści, jeśli damy jej taką możliwość. – Pieprzyć to. Zaatakowała swojego najbliższego sąsiada nożem do krojenia mięsa, nie zgodzę się na nic innego niż usiłowanie zabójstwa. – Steel zacisnęła wargi i obracała się przez chwilę na krześle biurowym. – Coś jeszcze? Logan kładł papiery na jej biurku, jeden po drugim. – Spece od medycyny sądowej, którzy badali Laurę McEwan na okoliczność gwałtu, znaleźli włókna, i twierdzą, że mają dość DNA do porównania, jeśli damy im podejrzanego. Wróciły odciski palców ze skoku na pocztę w Oldmeldrum. Wygląda na to, że nasz przyjaciel pan Maclean znów chce spróbować starych sztuczek. – Niech go zgarną. – Inspektor wepchnęła do ust ostatnie pięć centymetrów chleba z bekonem i wrzuciła lobem cynfoliowe opakowanie do kosza na śmieci, mamrocząc: – Strzela i gol! – Nie ma potrzeby: drogówka zwinęła go za jazdę po pijaku ostatniej nocy. Oblewał „nieoczekiwany przypływ gotówki”. – Logan położył ostatnią kartkę na jej biurku. – Ostatnia, ale nie mniej ważna sprawa, to pojawienie się następnej partii fałszywych dwudziestek. Dzwonili wczoraj z tego prywatnego banku na Albyn Terrace. Ktoś próbował wpłacić u nich cztery i pół tauzena. Zacisnęła wargi i mruczała przez chwilę. – A czego chciał inspektor Brodacz? – Żebym odwalił za niego jego pieprzoną robotę. – Dobra, spokój, spokój. – Starszy inspektor Finnie miał taką twarz, jaką normalnie znajduje się pod mokrym kamieniem: szerokie gumowate wargi, opadające włosy w stylu Hugh Granta, oczy jak paciorki. Stał z przodu nowego biura wydziału kryminalnego tyłem do białych tablic i czekał na ciszę. Logan wytoczył swoje krzesło biurowe z odgrodzonej części zarezerwowanej dla sierżantów i usiadł obok Steel, która bawiła się swoim telefonem.

W dużej sali pachniało świeżą farbą, świeżą kawą i nieświeżym curry. Nie mogli nawet otworzyć okna, bo nie było żadnego. Ale i tak było o niebo lepiej niż w ciasnej norze na górze, gdzie pracowali wcześniej. Środek sali podzielono na sześć boksów, w każdym stały biurka z bukową okleiną – usytuowane tak, że funkcjonariusze mogli siedzieć plecami do siebie – odgrodzeni niskimi ściankami z purpurowego materiału. O dziewiątej piętnaście obecna była cała dzienna zmiana wydziału kryminalnego – osiemnastka posterunkowych, czwórka sierżantów, trójka inspektorów – wiercąca się, gdy Finnie prowadził rutynową poranną odprawę. Czekali, aż wyjaśni, z jakiego powodu pozwolono im przez ostatnie dwie godziny i kwadrans pić kawę i gadać o piłce nożnej. – Następna sprawa. – Finnie zajrzał do notatek. – Dowiecie się z naszej wspaniałej lokalnej prasy, że mamy wyjątkowego gościa, który zostanie z nami w dającej się przewidzieć przyszłości. – Uniósł poranny egzemplarz „Aberdeen Examinera” z nagłówkiem Seks-bestia osiedla się w North East nad niewyraźnym zdjęciem mężczyzny w ortalionowym dresie. – A tak – powiedział ktoś z tyłu – jakbyśmy nie mieli dość własnych zboczeńców, którymi musimy się zajmować. – Przepraszam – zwrócił się Finnie z kwaśnym uśmiechem do zebranych – czyżbym dał do zrozumienia, że to jest odprawa z udziałem publiczności? Tak? Bo nie przypominam sobie tego. Nikt się nie odezwał. – Starajmy się zachowywać jak profesjonaliści, dobrze, dzieci? Tak dla odmiany, co? – Odwrócił się i wskazał wielką postać siedzącą z przodu sali. – To jest nadinspektor Danby z policji nortumbryjskiej, który aresztował Knoksa. Nadinspektor zgodził się uprzejmie przybyć tutaj, zapoznać nas ze sprawą i pomóc nawiązać współpracę z Sacro. Panie nadinspektorze? Danby wstał, odwrócił się i skinął wszystkim głową. – Zgadza się, Richard Knox... – Donośny basowy głos nadinspektora wypełnił salę wydziału kryminalnego tak łatwo jak wnętrze wozu patrolowego. Danby wziął długi, czarny pilot i wycelował go w wielki telewizor plazmowy przyśrubowany do tylnej ściany między małym aneksem kuchennym i szafkami. Wszyscy obrócili się na krzesłach. Twarz Knoksa pojawiła się na ekranie i patrzyła na nich z podbitym okiem i spuchniętą wargą. Zdjęcie było stare, z czasów, kiedy Knox miał więcej włosów, ale poza tym wyglądał tak samo – jak rachityczny gryzoń. – Richard Albert Knox został skazany za bezprawne uwięzienie i zgwałcenie sześćdziesięcioośmioletniego mężczyzny cierpiącego na demencję. – Danby znów wcisnął

przycisk na pilocie i ekran wypełnił tors starszego człowieka pokryty siniakami, strupami i śladami ugryzień. – William Brucklay był przetrzymywany przez trzy dni i wielokrotnie agresywnie wykorzystywany seksualnie. Przykuty łańcuchem w piwnicy, bity, maltretowany, zmuszany do jedzenia pokarmu dla psów. Sześćdziesięcioośmioletni staruszek... Wiecie, o czym mówię? Danby urwał na moment. – Podczas procesu Knox twierdził, że ofiara była dobrowolnym partnerem seksualnym, który lubił trochę brutalności. Dostał dziesięć lat. Następne kliknięcie i twarz Knoksa powróciła, uśmiechnięta szeroko przed betonową bryłą nijakiego budynku. – Wyszedł po niecałych siedmiu i od tamtej pory jest pod dwudziestoczterogodzinnym nadzorem. Wiemy, że Knox dopuścił się co najmniej sześciu innych napaści na starszych mężczyzn, zanim go złapaliśmy, ale nie mogliśmy tego dowieść. Danby nacisnął coś innego i obraz zniknął z ekranu telewizora. – Niech was nie zwiedzie jego powierzchowność niewiniątka; Knox to brutalny gwałciciel, którego kręci cierpienie innych. Po chwili ciszy rozległ się ten sam głos z końca sali, co przedtem: – Więc po cholerę zwalacie go nam na głowę? – Odsiedział swoje. – Danby skrzyżował wielkie ramiona. – Nie mamy już prawa ograniczać jego swobody. Gdyby to zależało ode mnie, tkwiłby w małej ciemnej dziurze do końca życia, wiecie, o czym mówię? Ale od trzech miesięcy może się przenosić, dokąd chce. Jeden z mundurowych posterunkowych podniósł rękę. – W porządku, ale dlaczego Aberdeen? – Nazwijcie to powrotem do korzeni. 5 Chwila, może to coś da... – Posterunkowy Guthrie rozsunął szarpnięciem zasłony, wzbijając tuman kurzu. Blade światło szarego poranka przesączyło się przez brudne wykuszowe okno, co tylko pogorszyło wygląd mieszkania. Aksamitne zasłony były kiedyś pewnie mocno czerwone, ale teraz miały kolor zakrzepłej krwi. Tapeta w róże i winorośl spłowiała, kąty pokoju wypełniały znajome czarne pajęczyny pleśni. Stojące lampy z frędzlami smętnie zwisającymi z abażurów, zapadnięta kanapa, komplet stolików wsuwanych jeden pod drugi, gzyms kominka obciążony

zakurzonymi porcelanowymi figurkami. Cierpko cuchnące plamy starego kociego moczu. Steel zmarszczyła nos. – Niezupełnie „Stylowy Dom i Ogród”, co? Logan musiał się z tym zgodzić. Całe wnętrze przypominało kiermasz dobroczynny z 1975 roku. – Przydałoby się trochę posprzątać. Richard Knox stał na środku wytartego dywanu, jedną rękę trzymał na oparciu kiwającego się fotela i uśmiechał się szeroko. – Mnie się podoba. Byli w zapuszczonym domu jednorodzinnym w Cornhill z zarośniętym ogrodem od frontu, odpadającymi rynnami, mchem na dachu i łuszczącą się farbą na elewacji. Dwie czarno-białe fotografie wisiały na ścianie nad kominkiem, jedna przedstawiała groźnie wyglądającego mężczyznę w staromodnym garniturze, druga poważną kobietę z fryzurą z lat pięćdziesiątych i niezadowoloną miną. – Nie znałem mojego prawdziwego dziadka. – Knox popatrzył w górę na zdjęcia. – Pan zabrał go do siebie, kiedy moja matka była jeszcze małą dziewczynką. Ale babcia Murray to była zgroza, wie pan? Stale truła, że Jezus to, a Biblia tamto. – Knox się uśmiechnął. – Szkoda, że jej nie słuchałem, kiedy miałem okazję. Założę się, że sprawy ułożyłyby się dla nas zupełnie inaczej, gdybym znalazł Boga, zanim szatan znalazł mnie. Mały zasrany skurwiel. Odkąd przyjechali do zaniedbanego starego domu, promieniał. Przechodzili za nim z pokoju do pokoju, rozsuwali zasłony, naruszali kurz i pleśń, wreszcie skończyli w małżeńskiej sypialni z tyłu domu z widokiem na długi ogród pełen krzaków i chwastów. Szerokie łóżko zapadło się na środku, pikowana kołdra była poplamiona i porwana pazurami przez koty. Knox usiadł na brzegu, przyciskając tę samą starą zniszczoną reklamówkę do piersi. Kobieca głowa wyjrzała zza framugi drzwi: okulary jak John Lennon, pucołowate policzki, krótkie rude włosy. Chomik w koszuli drwala, który przedstawił się jako posterunkowa Jakaśtam z sekcji prewencji kryminalnej. – Lokalizacja wydaje mi się okej, ale nie jestem zadowolona, że Richard tu zamieszka. Wprowadzenie się do domu krewnej może być dla niego trochę ryzykowne. Nadinspektor Danby pokręcił głową. – Nie ma powodu do obaw. Euphemia Murray wyszła powtórnie za mąż po śmierci dziadka Knoksa. Nawet jeśli ktoś zdobędzie panieńskie nazwisko jego matki, będzie ono inne

niż tej starej kobiety. Knox się uśmiechnął. – Przeżyła dwóch mężów, prawda? Godne podziwu. Nadinspektor wyjął z kieszeni kartkę. – Zanim cię zostawimy w dobrych rękach posterunkowej Irvine i jej zespołu, musimy ci przypomnieć warunki twojego pobytu tutaj. Knox jęknął i opadł plecami na kołdrę, wzbijając kolejny tuman kurzu ze starej tkaniny. – Musimy? Chodzi mi... – Owszem, musimy. – Danby wręczył dokument Loganowi. – Zechce pan pełnić honory, sierżancie? Logan odchrząknął. – Zarządzenie w sprawie zapobiegania przestępstwom seksualnym dotyczące Richarda Alberta Knoksa, Cairnview Terrace 35, Aberdeen, wydane przez komendanta policji Briana Andersona i zatwierdzone przez sędziego okręgowego McNaba. Zarządzenie jest ważne przez pięć lat od dnia dzisiejszego i zawiera... – Może darujemy sobie wstęp i przejdziemy do warunków? – zaproponował Danby. – Dobrze... eee... Nie wolno ci się zbliżać na odległość mniejszą niż dwieście metrów do żadnego domu emeryta ani ośrodka rekreacyjnego, gdzie mogą się zbierać starsi mężczyźni. Nie wolno ci się kontaktować z żadnym innym zarejestrowanym przestępcą seksualnym. Knox westchnął teatralnie. – Wiecie, boska moc naprawdę potrafi odmienić człowieka. Nie ma tak zdesperowanego grzesznika, żeby nie można było go ocalić. Inspektor Steel parsknęła śmiechem, naciskając kciukami klawisze swojej komórki. – Jasne. – Nie wolno ci spożywać alkoholu poza twoim miejscem zamieszkania. – Też coś... Jestem zaskoczony, że to przeszło u sędziego. – Nie wolno ci nagabywać żadnego członka społeczeństwa... Zmarszczenie brwi. – Co? Głos Danby’ego zadudnił z rogu pokoju. – To oznacza, że jeśli będziesz z kimś sam na sam i ten ktoś poczuje się przez ciebie nieswojo, zamkniemy cię na pięć lat.

– To niesprawiedliwe! Przecież nie mogę mieć wpływu na to, jak ktoś się czuje w mojej obecności. – Knox machnął ręką w jego kierunku. – A co ze spowiedzią? Przecież muszę być sam z księdzem, prawda? Danby się skrzywił. – Jesteś protestantem, nie spowiadasz się. – A ludzie, którzy nas pilnują? Moi strażnicy? Posterunkowa Chomik bawiła się okularami. – Nie musisz się tym przejmować, Richard, cały czas będzie ich dwoje. Mamy zespół specjalistów z Sacro, którzy się wszystkim zajmą. O nic się nie martw. – Nie wolno ci prowadzić żadnego pojazdu bez towarzystwa kogoś z członków nadzorującego cię zespołu. Knox wzruszył ramionami, odchylił się do tyłu i opadł na plecy. Leżał, patrzył w sufit, nogi zwisały mu z krawędzi łóżka. Materac skrzypiał. – Pamiętam, że jak byłem mały, to słyszałem ich tutaj. Babcię Murray i dziadka Joego. Musieli być po sześćdziesiątce albo siedemdziesiątce, ale wciąż to robili. Regularnie co piątek w nocy. Słychać było skrzypienie sprężyn w moim pokoju... Zamachał nogami, materac zaskrzypiał w rytm jego ruchów. – Zabierali się do tego tutaj, kiedy byłem w pokoju obok. Wątpię, żeby naprawdę sprawiało jej to przyjemność, ale to był jej obowiązek, wiecie? Zaspokajać potrzeby starego. – Jasne. – Inspektor Steel odepchnęła się od ściany i wsunęła komórkę z powrotem do kieszeni. – Mam dosyć tego pieprzonego cyrku na jeden poranek. Skończyliśmy tutaj? Logan sprawdził. – Jeszcze dwa punkty: nie wolno ci chodzić do żadnych gejowskich barów, klubów i stowarzyszeń. I nie wolno ci utrudniać pracy żadnej nadzorującej cię agencji. To wszystko. Rozumiesz te ograniczenia? Drobny mężczyzna zasłonił oczy ramieniem. – Chyba tak. Logan oddał dokument Danby’emu. – Podrzucić pana z powrotem do komendy? – Co? – Knox usiadł prosto. – Chyba nas nie zostawisz, Graeme? Prawie się nie odzywałeś w samolocie. Miałem nadzieję, że zjemy razem kolację: wiesz, jakieś dobre curry i poppadomy. Nadrobimy trochę zaległości. Powspominamy stare dobre czasy. Ty, ja i Billy Adams... Danby zesztywniał, potem odwrócił się i wyjrzał przez okno sypialni.

– Chętnie skorzystam z transportu. – No więc – Steel uchyliła szybę od strony pasażera i pstryknęła gumą do żucia w przejeżdżającą obok taksówkę – zdradzi nam pan, dlaczego nadinspektor zasuwa przez pół kraju, żeby niańczyć takiego zafajdanego gwałciciela jak Richard Knox? Danby wzruszył ramionami, jego wielkie bary uniosły się i opadły, gdy patrzył na mijaną scenerię. – Może po prostu miałem ochotę odwiedzić Aberdeen. – Jasne, a moja dupa jest zrobiona z toblerone’a. Siedzący z tyłu z nadinspektorem Logan próbował sobie tego nie wyobrażać. Posterunkowy Guthrie, któremu pozwolili prowadzić, dołączył do kolejki pojazdów czekających, żeby skręcić w lewo w Westburn Road, zatrzymując się centymetry za autobusem przegubowym. Wzdłuż ulicy ciągnął się park ze stawem, wyglądającymi na znudzone kaczkami i ciemnymi gryzmołami nagich drzew. Poza tym był prawie pusty – tylko matka i jej małe dziecko wlokące ujadającego teriera przez rozległą połać zbrązowiałej zieleni. Danby prychnął. – Nie do wiary, że nie macie śniegu. Newcastle jest całe zasypane. – Okej, spróbujmy inaczej. – Steel wyjęła opakowanie gumy nikotynowej i wyłuskała białą pastylkę z blistra. Żuła z otwartymi ustami. – Kto to jest Billy Adams? – To nieważne. – Wyglądało, że ważne. Rysy Danby’ego stwardniały. – Niech pani to zostawi, wie pani, o czym mówię? – To rozkaz, panie nadinspektorze? – Powiedzmy, że prośba. – Odwrócił się do Logana. – Ci ludzie z Sacroid będą w stanie mieć Knoksa na oku? – Z Sacro. To organizacja charytatywna prowadząca kampanię na rzecz bezpieczeństwa lokalnych społeczności i spadku przestępczości. Zapewnia najwięcej mieszkań wyrokowcom w Szkocji, ma zespoły wolontariuszy pilnujących takich ludzi jak Knox w całym kraju. No, może niezupełnie takich jak Knox, ale owszem, poradzą sobie z tym. Steel z powrotem zamknęła okno. – Wie pan, w końcu i tak się dowiem, więc może pan z powodzeniem puścić farbę.

Milczenie. – Bo widzi pan, jestem osobą, którą nazwałby pan nieustępliwą suką. Cisza. – Poważnie, potrafię być istnym wrzodem na dupie, jak się do czegoś... – Wystarczy, pani inspektor. Niech pani wykonuje swoją robotę, a ja będę się zajmował moją, wie pani, o czym mówię? Tym razem milczenie trwało przez całą resztę drogi do komendy. – Uwielbiam tajemnice. – Inspektor Steel siedziała za swoim biurkiem. Włożyła rękę pod bluzkę i poprawiała zawartość stanika. – Bóg dał mi nos nie bez powodu: żebym mogła go wtykać w cudze sprawy. Jak pan myśli, kto to jest ten „Billy Adams”? Logan wzruszył ramionami i rzucił plastikową reklamówkę od Marksa i Spencera na biurko inspektor. – Nie mieli już dużych. – Zrobił miejsce między raportami o włamaniach i dokumentami dla sądu, potem wyjął dwa małe opakowania sushi, torbę czipsów serowo- cebulowych i butelkę dietetycznej coli. Steel otworzyła czipsy, wpakowała garść do ust i dopchnęła sushi California roll. – Może to chłopak Danby’ego? Logan znów sięgnął do reklamówki: sałatka krewetkowa i gazowana woda mineralna. Steel spojrzała na niego spode łba. – Sałatka? Jezu, spędzamy ze sobą tyle czasu, a nie zauważyłam, że staje się pan pedałem. Ale... – na jej twarzy pojawił się uśmiech – jeśli to znaczy, że ta pańska apetyczna laseczka z biura identyfikacji lubi dodatkowo trochę... – Jestem na diecie, wystarczy? – Najwyższy czas. Zrobił się z pana kawał spaślaka. – Coś zadźwięczało w jej kieszeni, wyciągnęła komórkę i spojrzała gniewnie na wyświetlacz. – Jasna cholera... Myślałam, że to mój kabel. Próbuję go złapać cały dzień. – Popiła nigiri sushi z łososiem dietetyczną colą. – Niech pan kończy swoją gejowską sałatkę i do roboty: chcę wiedzieć, kto to jest ten „Billy Adams” i jaki ma związek z nadinspektorem Grubym Krzykaczem. Wszystko, co uda się panu znaleźć. – Beattie chce, żebym... – Niech pan to oleje. – Wetknęła palce do uszu. – La, la, la, la, la. Widzi pan, jak ja to robię? – Łatwo pani mówić, bo nie panią dręczy.

– Której części „la, la, la, la, la” pan nie rozumie? – Wetknęła do ust wasabi i przez chwilę stroiła miny jak psi zadek. – Potem będziemy musieli coś zrobić z tymi fałszywymi dwudziestkami. – Chodzi mi o to, po co go awansowali? Mój tyłek byłby lepszym inspektorem. – Niech pan się ruszy do tamtego banku i powie im, że chcę mieć nagranie z kamery systemu bezpieczeństwa. Może uda nam się zobaczyć, kto dokonał wpłaty. – Czy pani nigdy nie czyta tego, co pani daję? – Logan pogrzebał w stercie papierów w jej korytku z przychodzącymi dokumentami i wyjął wydruki, które położył na jej biurku przed poranną odprawą. – Proszę. – Chciał je wręczyć Steel, ale trzymała sushi z ogórkiem w jednej ręce, a garść czipsów serowo-cebulowych w drugiej. – Jem. Niech pan przeczyta. – Już go zidentyfikowaliśmy. Tego faceta, który chciał wpłacić gotówkę na swoje konto. Nazywa się Kevin Middleton. Tylko raz trafił do naszego rejestru: dwanaście lat temu został zatrzymany za jazdę po pijaku. Owinął swojego jaga wokół latarni w Cults po jakiejś aukcji charytatywnej. Steel się uśmiechnęła, przeżuwając kolejny kęs. – Super. Trzeba aresztować głupiego gnojka, a potem wszyscy będziemy mogli zająć się swoim życiem. A przy okazji, przemyślał pan propozycję, żeby zostać ojcem chrzestnym? Logan omal się nie udławił sałatką. – Eee... – Łyk wody. – Nie wiem, czy... – Przerwa. – Tak czy owak, dlaczego Knoksem nie zajmuje się „oddział perwersji”? Dlaczego to jest nasz problem? Inspektor zmrużyła oczy, co uwydatniło wszystkie jej zmarszczki. – Nasz pan i władca starszy inspektor Finnie uważa, że sekcja prewencji kryminalnej potrzebuje kogoś wyższego stopniem do osobistego nadzorowania Knoksa. Najwyraźniej sprawa jest zbyt nagłośniona. Najwyraźniej mam doświadczenie w postępowaniu z seksualnymi drapieżnikami. Najwyraźniej jestem najlepszą osobą do wspierania „małych ludzików” podczas tej trudnej i delikatnej operacji. Zgniotła pustą torbę po czipsach i rzuciła do kosza. Chybiła. – Co oznacza, że Żabi Ryj Finnie wie, że Knox to ohydny mały zasraniec, i jeśli coś się pochrzani, ja za to beknę. – Może nie będzie tak źle? – Jasne, że będzie, do cholery. Knoksa trzeba pilnować aż do jego śmierci. Toteż nie uwolnię się od niego do emerytury. To pieprzona lokata, która stale procentuje. – Steel się skrzywiła. – Ale bez obaw, zemszczę się. Na razie niech pan spróbuje coś wygrzebać o tym

tajemniczym „Billym Adamsie”. 6 Jezu, znowu! – Sierżant Mark MacDonald zmarszczył nos, przyłożył dłoń do twarzy i zasłonił kozią bródkę. – Niech to... – Złapał teczkę z aktami leżącą na jego biurku i powachlował się nią, aż papiery pofrunęły przez biurko Logana. – A tobie co... – Logan uniósł brwi, a potem poczuł smród. – Jasna cholera, Bob! Sierżant Bob Marshall tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu. Jeśli Bóg istniał, to nie przyłożył się za bardzo, kiedy składał Boba w jedną całość. Duże uszy wystawały pod kątem prostym z kwadratowej głowy z łysiną z tyłu i pojedynczą gęstą brwią z przodu. Ramiona jak włochaty sznur. Małpa w garniturze nadającym się do prania w pralce. – Chryste! – Mark zamrugał i otworzył drzwi. – Co ty jadasz? Bob poklepał się po bokach brzucha. – Nic nie przebije kalafiora z serem zapiekanego w sosie beszamelowym i frytek. – O nie, to jest wszędzie... – Logan wstał i cofnął się w kąt małej odgrodzonej części biura WK zaaranżowanej dla sierżantów. Sześć biurek – cztery dla dziennej zmiany, dwa dla nocnej – na każdym z wyjątkiem jednego stosy papierów, segregatory, monitor, klawiatura i przepełnione korytka na przychodzące dokumenty. Ściany były ledwo widoczne między diagramami sekwencji działań, korkową tablicę wypełniały zdjęcia policyjne i notatki służbowe, na białej tablicy widniały nazwiska wszystkich sierżantów wypisane powyżej list prowadzonych dochodzeń, na innej ktoś narysował niebieskim flamastrem plan domu jakiegoś dilera narkotyków. A nad biurkiem Boba wisiał żółto-czarny trójkąt ostrzegający o zagrożeniu biologicznym. Mark machał drzwiami na zawiasach, zamykał je i otwierał... – Co tam pieprzony Irak, cholerne siły ONZ-etu powinny dokonać inwazji na twoją dupę. Tam to dopiero jest broń masowej zagłady! – Nic na to nie poradzę, że jestem utalentowany. Smród rozwiał się stopniowo i ludzie wrócili do pracy. Logan skończył raport o dwóch przypadkach ekshibicjonizmu na Cmentarzu Trójcy – trzeba być odważnym facetem, żeby wymachiwać fiutem w styczniu w Aberdeen – potem wywołał przeglądarkę internetową i zaczął szukać Billy’ego Adamsa. Dwanaście milionów dziewięćset tysięcy wyników w Google’u. Uściślił kryteria, zawężając poszukiwania do Newcastle. Trzysta pięćdziesiąt osiem

wyników. Był jakiś bokser wagi piórkowej o tym nazwisku w latach pięćdziesiątych, gitarzysta Dexys Midnight Runners w osiemdziesiątych, kilku biznesmenów, trochę kibiców piłkarskich... Potem Logan dodał nazwisko Knoksa do poszukiwań. Listę otwierał artykuł w „Newcastle Evening Chronicie”: Znaleziono ciało zaginionego policjanta. Było więcej linków do „Newcastle Journal”, „News Post Leader”, „Sunday Sun”, „Morpeth Herald” i „Whitley Bay News Guardian”. Nawet kilka ogólnokrajowych gazet dużego formatu pisało o tym wydarzeniu. Logan kliknął na link „Chronicie”. Pod nagłówkiem widniało zdjęcie niebieskiego namiotu, jaki rozstawia się dla zabezpieczenia miejsca zbrodni. Otaczały go kępy krzaków i trochę drzew, w tle wznosił się pylon. Technik z biura identyfikacji w kombinezonie ochronnym szedł w stronę obiektywu, niosąc czarną plastikową skrzynkę. Dalej w artykule było drugie zdjęcie: uśmiechnięty mężczyzna z krótkimi blond włosami, krzywym nosem i niebieskimi oczami. Z podpisu wynikało, że to inspektor Billy Adams, lat czterdzieści dwa. Jego zwłoki znaleziono w rodzinnym fordzie mondeo na pustkowiu na północ od Newcastle. Nie podano wielu szczegółów dotyczących przyczyny śmierci – i nic dziwnego – koncentrując się zamiast tego na tym, jak policja poszukiwała Adamsa, odkąd zniknął ze swojego domu w poprzednią środę. Zacytowano jego żonę, inspektora kierującego poszukiwaniami i młodego człowieka, który znalazł samochód. Zamieszczono krótki opis kariery Adamsa. Przechwycenia narkotyków, trzy śledztwa w sprawach zabójstw, jedno głośne porwanie zakończone katastrofą... Logan wygrzebał telefon spod sterty niedokończonych raportów i zadzwonił do głównej kwatery policji nortumbryjskiej. – No i? – Gabinet inspektora Brodacza Beattiego wypełniały pudła z aktami – piętrzyły się na dywanie, półkach, parapecie okiennym, nawet na krześle dla gości, więc Logan musiał stać. Jedynym miejscem niezajętym przez pudła było biurko Beattiego. Tam leżały okruchy herbatników i dokumenty. Logan wręczył mu raport o ekshibicjoniście. – Zrobił to dwa razy, o ile wiemy, ale pewnie więcej. Za każdym razem obnażał się przed młodymi matkami z wózkami spacerowymi. Beattie pochylił się na siedząco do przodu i uniósł brwi. – Może wcale nie chodzi mu o matki, pomyślałeś o tym? Może obnaża się przed dziećmi!