KRISTINA OHLSSON
NIECHCIANE
Przełożyła Grażyna Pietrzak-Porwisz
Tytuł oryginału ASKUNGAR
Dla Thelmy
CZĘŚĆ I
Fałszywy trop
PONIEDZIAŁEK
Zawsze, gdy pozwalał myślom błądzić, z niewiadomego powodu prędzej czy później
zaczynał myśleć o historii jej choroby. Najczęściej zdarzało się to w nocy.
Leżał zupełnie nieruchomo w łóżku i wpatrywał się w sufit, po którym chodziła
mucha. Mrok i odpoczynek nigdy nie wpływały na niego korzystnie. Miał wrażenie, że wraz
ze zniknięciem słońca staje się bezbronny i że nadciągający mrok go osacza. Bezbronność
kłóciła się z jego naturą. Przez większą część swojego życia musiał zachować czujność i być
w gotowości. Mimo wieloletniego treningu ciężko mu było utrzymywać stan gotowości, gdy
odpoczywał. Gotowość wymagała czuwania, a do czuwania był przyzwyczajony. Zazwyczaj
też nie ulegał zmęczeniu, które utrzymywało się w jego ciele, gdy odmawiał mu snu.
Pomyślał, że już od dawna nie budził go w nocy własny płacz. Już od dawna
wspomnienia nie sprawiały mu bólu i nie czyniły go słabym. Osiągnięcie spokoju kosztowało
go wiele wysiłku.
A jednak.
Gdy naprawdę mocno zaciskał oczy i gdy wokół było zupełnie, zupełnie cicho, przed
oczami stawał mu jej obraz. Jej wielkie cielsko odrywało się od mrocznych cieni, a on
widział, jak kołysząc się, zmierza w jego stronę. Powoli, powolutku, tak jak zawsze.
Wspomnienie jej zapachu nadal przyprawiało go o mdłości. Mroczny, słodki i
zatęchły, nie dało się go wdychać. Jak zapach książek z jej biblioteki.
Czasem słyszał jej syczący głos:
– Ty uparty niedołęgo! Ty pokraczny dziwolągu!
Potem chwytała go i mocno trzymała. Słowom towarzyszyły zawsze kara i ból. Karała
go ogniem. Niektóre części jego ciała nadal przechowywały wspomnienie płomieni. Lubił
przeciągać palcem po swoich bliznach, by upewnić się, że jednak przeżył.
Kiedy był jeszcze zupełnie mały, wydawało mu się, że kara jest następstwem tego, że
wszystko robi źle. Dlatego próbował, zgodnie z dziecięcą logiką, wszystko naprawiać,
rozpaczliwie i wytrwale. Mimo to nadal było źle.
Dorastając, zaczynał wszystko lepiej rozumieć. Po prostu nic nie było tak jak trzeba.
Nie tylko jego uczynki, za które go karano, były złe – chodziło o jego całą istotę i
egzystencję. Karano go za to, że istniał. Gdyby go nie było, Ona by nie umarła.
– Nie powinno cię w ogóle być! – wykrzykiwała mu prosto w twarz. – Jesteś zły, zły,
zły!
Płacz, który następował po kontakcie z ogniem, zawsze musiał być cichy. Bardzo
cichy, tak żeby nie usłyszała. W przeciwnym razie zawsze wracała. Zawsze.
Pamiętał, że oskarżenia pod jego adresem wywoływały w nim silny lęk. Jak mógłby
kiedykolwiek pogodzić się z jej oskarżeniami? Jak mógłby to zrekompensować, odpokutować
swój grzech?
Historia choroby.
Odszukał szpital, w którym Ją leczono i przeczytał historię Jej choroby. Głównie po to,
by uświadomić sobie bezmiar swego przestępstwa. Wtedy był już pełnoletni. Pełnoletni, ale
na zawsze obciążony winą za swe złe uczynki. Poznanie historii choroby zupełnie
nieoczekiwanie uwolniło go od poczucia winy. Dzięki temu zaczął dochodzić do siebie i
odzyskiwać siły witalne. Otrzymał nowe życie i musiał odpowiedzieć na wiele nowych pytań.
Nie chodziło już o to, jak może naprawić czyjeś krzywdy, tylko o to, jak zostanie naprawiona
jego krzywda.
Leżąc w mroku, uśmiechnął się lekko i popatrzył na nową lalkę, którą niedawno
wybrał. Sądził – bo nigdy nie było pewności – sądził, że wytrzyma dłużej niż pozostałe.
Musiała się tylko nauczyć dawać sobie radę z przeszłością, tak jak zrobił to on sam.
Potrzebowała wyłącznie pewnej ręki, jego pewnej ręki. I mnóstwa, mnóstwa miłości. Jego
szczególnej miłości, która stanie się dla niej drogowskazem.
Pogłaskał ją delikatnie po plecach. Przez pomyłkę, albo może dlatego, że nie zdawał
sobie sprawy, jakie zadał jej obrażenia, dotykał akurat najświeższych sińców. Widniały na jej
łopatce jak małe ciemne jeziorko.
Zbudziła się ze wzdrygnięciem i obróciła w jego stronę. Jej oczy błyszczały strachem,
bo nigdy nie wiedziała, czego może się spodziewać wraz z nadejściem zmroku.
– Już czas, Laleczko. Możemy zaczynać.
Na jej twarzy zagościł piękny, rozespany uśmiech.
– Zaczynamy jutro – wyszeptał.
Potem położył się na plecach i znowu zaczął wpatrywać się w muchę na suficie.
Czujny i w gotowości. Bez odpoczynku.
WTOREK
Pierwsze dziecko zniknęło w samym środku lata, kiedy nieprzerwanie padał deszcz.
Wszystko zaczęło się we wtorek – dziwny dzień; mógł minąć niepostrzeżenie, jak każdy inny,
a jednak okazał się dniem, który kilku osobom przewrócił świat do góry nogami. Należał do
nich Henry Lindgren.
Był trzeci wtorek lipca. Henry obsługiwał pociąg ekspresowy X 2000 na trasie
Göteborg-Sztokholm. Przepracował jako kierownik pociągu tyle lat, że z obawą myślał o
dniu, kiedy zostanie zmuszony do odejścia na emeryturę. Co człowiek tak samotny jak on
mógłby zrobić z taką ilością wolnego czasu?
Dzięki swojej spostrzegawczości Henry pamiętał później dobrze kobietę, której
dziecko zniknęło w czasie podróży. Młoda, rudowłosa, w zielonej lnianej koszuli, w
sandałach, które odsłaniały pomalowane na niebiesko paznokcie. Gdyby Henry miał córkę,
wyglądałaby może podobnie, bo jego żona miała ogniście rude włosy.
Sprawdzając bilety tuż po odjeździe z Göteborga, Henry zauważył, że córeczka
rudowłosej kobiety jest do niej zupełnie niepodobna. Ciemnokasztanowe włosy dziewczynki
spływały tak miękkimi falami, że sprawiały wrażenie niemal sztucznych. Opadały lekko na
ramiona, tworząc piękne obramowanie twarzy. Cera dziewczynki była ciemniejsza niż u
mamy, a oczy duże i niebieskie. Nie wyglądała jednak całkiem lalkowato dzięki małym
skupiskom piegów na nosie. Przechodząc dalej, Henry posłał jej uśmiech, a ona nieśmiało go
odwzajemniła. Sprawiała wrażenie zmęczonej. Zaraz odwróciła wzrok i zaczęła patrzeć przez
okno, trzymając głowę na oparciu.
– Lilian, jeśli chcesz trzymać nogi na siedzeniu, zdejmij buty – usłyszał Henry, kasując
kolejne bilety. Kiedy znowu obrócił się w ich stronę, dziewczynka miała już zdjęte fioletowe
sandałki i siedziała z podwiniętymi pod siebie nogami. Kiedy potem zniknęła, sandałki nadal
stały w tym samym miejscu.
Podróż z Göteborga do Sztokholmu była męcząca. Sporo ludzi wybrało się do
drugiego co do wielkości miasta w Szwecji, by obejrzeć jakiegoś artystę światowej sławy w
hali Ullevi. Goście opuszczali miasto przed południem pociągiem Henry’ego.
Pierwsze problemy pojawiły się w wagonie piątym, gdzie dwaj młodzieńcy
zwymiotowali na siedzenia. Męczył ich kac po imprezie w Ullevi, a Henry musiał biegać po
ścierki i środki czystości. Mniej więcej w tym samym czasie w wagonie trzecim zaczęła się
bójka dwóch młodych dziewczyn. Blondynka i brunetka kłóciły się o chłopaka. Henry długo
próbował je godzić i dopiero gdy pociąg minął Skövde, udało mu się opanować całą sytuację.
Wszyscy awanturnicy w końcu posnęli, a Henry mógł napić się kawy z Nellie, która
pracowała w wagonie restauracyjnym. Wracając stamtąd, Henry zauważył, że rudowłosa
kobieta i jej córka śpią.
Dalsza część podróży, prawie do samego końca, upłynęła spokojnie. Kilkadziesiąt
kilometrów przed Sztokholmem, tuż przed Flemingsbergiem, zastępca kierownika pociągu,
Arvid Melin, podał informację, że dotrą na miejsce z pięcio – lub dziesięciominutowym
opóźnieniem. Maszynista otrzymał wiadomość, że są jakieś problemy z sygnalizacją na
ostatnim odcinku przed Dworcem Centralnym.
Na stacji we Flemingsbergu Henry zauważył, że rudowłosa kobieta wysiadła z
pociągu, o dziwo sama. Obserwował ją dyskretnie przez okno z kanciapy dla pracowników w
wagonie szóstym. Widział, jak zdecydowanym krokiem przechodziła na drugą stronę peronu,
gdzie nie było takiego tłoku. Wyjęła coś z torebki, zapewne telefon komórkowy. Henry
przypuszczał, że jej córka nadal śpi – tak przynajmniej było, gdy pociąg przetaczał się z
hukiem przez stację w Katrineholm.
Po chwili Henry sam skarcił się w duchu: Co ja, do diabła, wyprawiam – po co
właściwie bawię się w detektywa? Odwrócił się od okna i zaczął rozwiązywać krzyżówkę z
ostatniego numeru „Året Runt”. Potem wiele razy zadawał sobie pytanie, co by było, gdyby
nie spuszczał oka z kobiety na peronie. Nie miało znaczenia, ile osób próbowało mu
perswadować, że przecież nie mógł wiedzieć, co się stanie, że nie powinien robić sobie
wyrzutów. Henry i tak był przekonany, że jego gorliwe zainteresowanie krzyżówką
zrujnowało życie młodej matce. I nie mógł zrobić absolutnie nic, żeby cofnąć czas.
Nadal zajmował się krzyżówką, gdy z głośników rozległ się głos Arvida, proszący
podróżnych o powrót na swoje miejsca. Pociąg miał za chwilę ruszyć dalej do Sztokholmu.
Potem nikt ze świadków nie pamiętał młodej kobiety, która biegła za pociągiem.
Musiała jednak zostać na peronie, skoro Henry zaledwie po kilku minutach odebrał w
przedziale dla personelu pilną wiadomość w tej sprawie. Informowano, że kobieta, która
siedziała na fotelu numer sześć w wagonie drugim, obok córki, nie zdążyła wsiąść z
powrotem we Flemingsbergu i że jest już w drodze do centrum Sztokholmu taksówką.
Oznaczało to, że jej córeczka została w pociągu bez opieki.
– Jasna cholera – zaklął Henry, odkładając słuchawkę. Zawsze gdy przekazywał
obowiązki innym pracownikom, musiało się coś przytrafić. Że też nigdy nie ma chwili
spokoju.
Zatrzymanie pociągu na stacji pośredniej nie wchodziło w grę, bo byli już blisko
Sztokholmu. Henry ruszył raźnym krokiem do wagonu drugiego, gdzie stwierdził, że to
właśnie rudowłosa kobieta, którą obserwował na peronie, nie zdążyła wsiąść do pociągu. Jej
córeczka siedziała sama. Zgłosił w centrali, że dziewczynka śpi i że lepiej nie denerwować jej
informacją o nieobecności matki, zanim dotrą na miejsce. Pozostali pracownicy też byli tego
zdania, a Henry przyrzekł, że osobiście zaopiekuje się dzieckiem na stacji w Sztokholmie.
Osobiście – to słowo jeszcze długo miało rozbrzmiewać w jego głowie.
Gdy pociąg przejeżdżał przez stację Sztokholm Południe, znowu zaczęły się
awanturować dziewczyny w wagonie trzecim. Kiedy jeden z pasażerów rozsunął drzwi,
przechodząc pomiędzy wagonami, Henry usłyszał odgłos tłuczonego szkła i musiał zostawić
śpiące dziecko samo. Zdenerwowany próbował wezwać przez krótkofalówkę Arvida.
– Arvid, natychmiast do trójki! – wrzasnął.
Nie było żadnego odzewu. Pociąg zatrzymał się z charakterystycznym sykiem,
dźwiękiem przypominającym ciężki, świszczący oddech starego człowieka, jeszcze zanim
Henry’emu udało się rozdzielić dziewczyny.
– Ty dziwko! – darła się blondyna.
– Głupia cipa! – odwzajemniła się jej koleżanka.
– Powinnyście się wstydzić! – włączyła się, sięgając po walizkę, starsza pani.
Henry przecisnął się obok stojących w przejściu pasażerów, szykujących się do
wysiadania z pociągu, i zawołał jeszcze przez ramię, idąc w stronę dwójki:
– Dziewczyny, macie natychmiast opuścić pociąg!
Żeby tylko mała się nie obudziła! Jeszcze chwila. Wracając, Henry tak się spieszył, że
potrącił paru pasażerów. Potem mógł przysiąc, że nie było go w wagonie dłużej niż trzy
minuty. Jednak to, że jego nieobecność trwała tak krótko, i tak nie mogło nic zmienić. Gdy
dotarł na miejsce, śpiącej dziewczynki już nie było. Tylko na podłodze nadal stały jej
fioletowe sandałki. Z pociągu wylewała się na peron cała masa ludzi, którzy pod nadzorem
Henry’ego przebyli drogę z Göteborga do Sztokholmu.
Alex Recht przepracował w policji ponad dwadzieścia pięć lat. Mógł ze spokojnym
sumieniem pochwalić się, że przez te wszystkie lata zdobył solidne doświadczenie
zawodowe, całkiem wysokie kwalifikacje i że wykształcił w sobie instynkt. Często słyszał od
innych, że ma dobrego nosa.
W pracy operacyjnej prawie nic nie liczy się tak bardzo jak instynkt. Instynkt to cecha
wyróżniająca doświadczonego policjanta, ostateczny znak rozpoznawczy, który pozwala
oddzielić policyjne ziarna od plew. Instynkt nigdy nie zastępuje wiedzy, tylko ją uzupełnia.
Kiedy wszystkie fakty leżą już na stole, kiedy każdy fragment układanki został znaleziony,
trzeba umieć je dopasować i złożyć wszystkie skrawki wiedzy w spójną całość.
– Wśród wielu powołanych niewielu jest prawdziwych wybrańców – powiedział ojciec
Alexa w przemowie do syna, gdy ten został policjantem. Ojciec chciał właściwie, żeby Alex,
podobnie jak inni pierworodni w ich rodzinie, był księdzem. Z trudem pogodził się z myślą,
że syn woli służyć w policji.
– Zawód policjanta to także rodzaj powołania – mówił Alex, by udobruchać ojca.
Ojciec rozmyślał nad wszystkim przez kilka miesięcy i ostatecznie oznajmił, że
akceptuje i szanuje jego wybór. Pomogło też to, że brat Alexa postanowił zostać księdzem.
Alex był mu za to niezmiernie wdzięczny.
Recht lubił pracować z osobami, które, podobnie jak on sam, traktowały swój zawód
jako szczególny rodzaj powołania. Cenił osoby z niezawodną intuicją i rozeznaniem,
umiejące odróżnić informacje ważne od rzeczy nieistotnych. Może właśnie dlatego –
zastanawiał się, jadąc samochodem na Dworzec Centralny – może właśnie dlatego nie mógł
przekonać się do swojej nowej koleżanki, Fredriki Bergman. Nie sprawiała wrażenia osoby
szczególnie predysponowanej do tej pracy ani specjalnie uzdolnionej. Tak czy owak, nie
wróżył jej długiej kariery w policji.
Alex zerkał dyskretnie na siedzącą obok Fredrikę. Miała tak niesamowicie
wyprostowane plecy, że nawet się zastanawiał, czy nie pracowała wcześniej w wojsku.
Właściwie to miał nadzieję, że tak się okaże, ale się rozczarował. Przewertował wszystkie jej
papiery i nie znalazł ani jednej linijki sugerującej, że miała coś wspólnego z wojskiem. W
takim razie pewnie była gimnastyczką – przecież żadna normalna kobieta, która nie robiła w
życiu nic ciekawszego niż studiowanie na uniwersytecie, nie mogła być wyprostowana jak
struna.
Alex odchrząknął lekko. Zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć o sprawie,
zanim dojadą na miejsce. Fredrika nie miała bądź co bądź do tej pory styczności z takimi
przypadkami. Kiedy napotkał jej spojrzenie, znowu zaczął wpatrywać się w drogę.
– Ale dzisiaj duży ruch – wymamrotał. Tak jakby w Sztokholmie zdarzały się dni,
kiedy w centrum nie ma tłoku.
Przez wszystkie lata służby w policji Alex zajmował się stosunkowo wieloma
sprawami zaginionych dzieci. Pracując nad nimi, uznał, że powiedzenie „Dzieci nie znikają,
tylko są gubione” jest prawdziwe. Bo prawie zawsze było tak, prawie zawsze było tak, że za
każdym zaginionym dzieckiem stał zagubiony rodzic. Jakiś niedorajda, który w ogóle nie
powinien mieć dzieci. I nie musiał być to koniecznie ktoś prowadzący destrukcyjny styl życia
czy z problemami alkoholowymi. Równie dobrze mogła być to osoba spędzająca zbyt wiele
czasu w pracy, zbyt często lub zbyt późno spotykająca się z przyjaciółmi, albo po prostu ktoś,
komu nie bardzo zależało na dziecku. Dzieci, które zajmowały w życiu dorosłych miejsce, na
jakie zasługiwały, gubiły się o wiele rzadziej. Tak przynajmniej wynikało z doświadczeń
Alexa.
Kiedy wysiadali z samochodu, na niebie wisiały groźne, ciemne chmury, a daleki
pomruk zapowiadał burzę. Powietrze było niesamowicie ciężkie i wilgotne. Typowy dzień,
kiedy wręcz marzy się o deszczu lub burzy, które sprawią, że będzie się lżej oddychało.
Gdzieś w oddali, nad Starym Miastem, na tle chmur zamajaczyła błyskawica. Nadciągała
kolejna burza.
Alex i Fredrika wbiegli na dworzec głównym wejściem. Trzeci członek ekipy śledczej,
Peder Rydh, zadzwonił, że jest w drodze. Alexowi ulżyło. Nie chciał rozpoczynać
dochodzenia wyłącznie w asyście takiej biurowej lali jak Fredrika.
Kiedy znaleźli się przy torze siedemnastym, minęło już wpół do czwartej. Stojący tam
pociąg niemal natychmiast po przyjeździe został przeszukany jako miejsce zdarzenia.
Poinformowano Koleje Szwedzkie, że nie wiadomo, kiedy skład znowu będzie mógł
wyruszyć w trasę, ale i tak tego dnia nie udało się uniknąć pewnych opóźnień w ruchu
kolejowym.
Na peronie było tylko parę nieumundurowanych osób. Alex domyślił się, że siedząca
na niebieskiej skrzynce z napisem „Piasek” rudowłosa kobieta, wyraźnie zmęczona, ale i w
jakiś sposób zmobilizowana, jest matką zaginionej dziewczynki. Intuicja podpowiadała mu,
że nie należy ona do tych rodziców, którzy gubią swoje dzieci. Jeśli zaś dziecko się nie
zgubiło, oznacza to, że zostało uprowadzone. Jeśli je porwano, sprawa będzie bardzo
skomplikowana. Na razie jednak lepiej wstrzymać się z ocenami. Zbyt mało jeszcze wiedział,
by rozstrzygać, na ile będzie to rutynowe dochodzenie.
Na peronie powitał ich młody człowiek w mundurze. Uścisk dłoni miał mocny, ale
jakiś lepki. Wzrok trochę tępy i rozbiegany. Przedstawił się krótko i zwięźle jako Jens. Alex
domyślił się, że Jens stosunkowo niedawno ukończył Wyższą Szkołę Policyjną i że to
pierwsza sprawa, w jakiej uczestniczy. A wśród młodych adeptów policyjnych brak
praktycznego doświadczenia był wręcz przerażający. Przez pierwsze pół roku pracy wszystko
wprawiało ich w stan konsternacji, momentami wręcz paniki. Alex podejrzewał, że człowiek,
któremu przed chwilą uścisnął rękę, jest właśnie na granicy paniki. Jens musiał zastanawiać
się, co tu, u licha, robi Alex. Raczej nie zdarzało się, żeby inspektorzy osobiście uczestniczyli
w przesłuchaniach, przynajmniej nie na tak wczesnym etapie śledztwa.
Alex właśnie zamierzał wyjaśnić swoją obecność, gdy Jens zaczął mówić szybko i
urywanie.
– Otrzymaliśmy zgłoszenie dopiero po jakichś trzydziestu minutach od przyjazdu
pociągu – relacjonował podniesionym głosem. – Prawie wszyscy pasażerowie zdążyli do tego
czasu opuścić peron. Wszyscy oprócz tych tam – machnął zamaszyście w stronę małej grupki
stojącej za kobietą, która, jak domyślał się Alex, była matką dziecka.
Inspektor spojrzał na zegarek – była za dwadzieścia czwarta. Dziecko zaginęło prawie
półtorej godziny temu.
– Pociąg został gruntownie przeszukany. Nigdzie jej nie ma. No właśnie, zaginione
dziecko to sześcioletnia dziewczynka. Nie ma jej i nikt jej nie widział. Przynajmniej żadna z
osób, z którymi rozmawialiśmy. Za to został cały bagaż. Dziewczynka nie zabrała ze sobą
nic, nawet butów. Stały na podłodze obok siedzenia.
Pierwsze krople deszczu spadły na dach peronu. Pomruki grzmotów było słychać
coraz bliżej. Alex pomyślał, że to chyba najgorsze lato w jego życiu.
– Czy tam siedzi mama dziewczynki? – spytała Fredrika, dyskretnie wskazując ruchem
głowy rudowłosą kobietę.
– Tak, to ona – potwierdził młody policjant. – Nazywa się Sara Sebastiansson. Mówi,
że nie ruszy się stąd, dopóki nie znajdziemy małej.
Alex westchnął. Jasne, że to ona jest matką dziecka. Nie musiał pytać, bo przecież
wiedział, po prostu to czuł. Fredrika była zupełnie pozbawiona takiej intuicji. Musiała o
wszystko pytać i wszystko kwestionować. Alexa to wkurzało. Nie da się pracować w taki
sposób. Oby wreszcie dotarło do niej, że nie nadaje się do tego zawodu.
– Dlaczego zawiadomiono policję dopiero po upływie pół godziny? – dopytywała się
Fredrika.
Alex natychmiast wyostrzył uwagę. Wreszcie Fredrika zadała istotne pytanie.
Jens od razu się spiął. Do tej pory umiał odpowiedzieć na wszystkie pytania starszych
stażem policjantów.
– No tak... to trochę dziwna historia – zaczął, a Alex zauważył, że próbuje nie wgapiać
się we Fredrikę. – Pociąg zatrzymał się we Flemingsbergu nieco dłużej niż zwykle i wtedy
matka wyszła na peron, żeby zadzwonić. Dziecko zostawiła w pociągu, bo spało.
Alex potakiwał zamyślony. Dzieci nie znikają, tylko są gubione. Być może jednak źle
ocenił rudowłosą kobietę.
– No więc, na peronie podeszła do niej, to znaczy do Sary, jakaś kobieta i poprosiła o
pomoc przy chorym psie. Sara nie zdążyła przez to wsiąść z powrotem do pociągu.
Zadzwoniła natychmiast na centralę kolei, pomógł jej ktoś ze stacji we Flemingsbergu, i
poinformowała, że dziecko zostało w pociągu i że zaraz wsiada w taksówkę do Sztokholmu.
Alex słuchał ze zmarszczonym czołem.
– Gdy pociąg wjechał na stację, dziecka już nie było. Personel był zajęty szukaniem.
Ludzie wysiadali hurmem z pociągu i prawie nikt nie chciał pomóc. Przyłączył się tylko jeden
z pracowników ochrony, który zwykle stoi przed Burger Kingiem piętro niżej. A później
przyjechała taksówką mama, czyli Sara, która tam siedzi, i dowiedziała się, że małej nie ma.
Wszyscy szukali dalej, bo myśleli, że dziewczynka zdążyła się obudzić i że może wysiadła
razem z pierwszymi pasażerami. Nie znaleźli jej jednak. Dopiero wtedy zadzwonili na policję.
My też jej nie znaleźliśmy.
– A wywoływano ją przez głośniki na dworcu? – spytała Fredrika. – Na wypadek
gdyby zdążyła przejść całą drogę z peronu na stację.
Jens najpierw potakiwał, a potem zaczął kręcić głową. Oczywiście, wywoływano ją
przez głośniki. Wielu policjantów i ochotników właśnie przeszukuje stację. Lokalne radio
zaapelowało do mieszkańców centrum o przekazywanie wszelkich informacji o dziewczynce.
Planowano też powiadomienie taksówkarzy. Jeśli mała oddaliła się na własną rękę, nie może
być daleko od dworca. Do tej pory nikt jej jednak nie widział.
Fredrika potakiwała z namysłem. Alex popatrzył w stronę matki siedzącej na
niebieskiej skrzynce. Sprawiała wrażenie całkiem załamanej, kompletnie zdruzgotanej.
– Podajcie informację o dziewczynce w innych językach – powiedziała Fredrika.
Koledzy popatrzyli na nią ze zdumieniem.
– Przecież mnóstwo ludzi znajdujących się na stacji w ogóle nie mówi po szwedzku, a
mogli coś widzieć. Wywołujcie ją przez głośniki po angielsku. Jak się da, to też po francusku
i po niemiecku. I może jeszcze po arabsku.
Alex przytaknął z aprobatą i dał Jensowi wzrokiem znak, że trzeba zrobić to, co
zaproponowała Fredrika. Jens natychmiast się oddalił, zapewne zestresowany tym, że szybko
musi znaleźć kogoś znającego arabski.
Deszcz lał się na zebranych strumieniami, a dochodzące z oddali pomruki burzy
przerodziły się w głośne grzmoty, rozlegające się nad samą stacją. Był to jeden z okropnych
dni w samym środku okropnego lata.
Peder Rydh wbiegł na peron w momencie, kiedy Jens opuścił Alexa i Fredrikę. Popatrzył w
zdumieniu na beżową, dwurzędową marynarkę Fredriki. Że też ten babsztyl nie ma wyczucia,
jak należy sygnalizować przynależność do policji, kiedy nie nosi się munduru, pomyślał.
Łaskawie skinął głową w stronę kilku mijanych kolegów i machnął parę razy odznaką, żeby
zrozumieli, że jest jednym z nich. Przez chwilę miał ochotę poklepać paru młodszych
funkcjonariuszy po plecach. Dobrze wspominał lata spędzone w radiowozie, ale teraz
niesamowicie cieszył się tym, że dostał się do dochodzeniówki.
Alex skinął w stronę Pedera zaraz, jak go zobaczył. Posłał mu spojrzenie, które wręcz
wyrażało wdzięczność, że znalazł się na miejscu.
– Kiedy nadano komunikat, że dziewczynka zaginęła, wracałem właśnie z zebrania,
więc postanowiłem wziąć po drodze Fredrikę i od razu tu przyjechać – wyjaśnił Pederowi. –
Właściwie nie jestem tu potrzebny, skorzystałem z okazji, żeby zaczerpnąć trochę świeżego
powietrza – kontynuował, patrząc znacząco na kolegę.
– Chodzi o to, że wolałeś rozejrzeć się w terenie, zamiast tkwić przykuty do biurka? –
roześmiał się Peder. Alex skinął ze znużeniem głową.
Mimo znaczącej różnicy wieku zgadzali się całkowicie co do tego, że nigdy nie
zajmowało się w policyjnej hierarchii na tyle wysokiego stanowiska, żeby nie trzeba było
oglądać prawdziwego gówna. I nigdy nie było się dalej od rzeczywistości, niż siedząc za
biurkiem. A ponieważ obaj zakładali, że Fredrika jest innego zdania, nie powiedzieli już nic
więcej.
– Dobra – odezwał się Alex. – Zróbmy tak: Fredrika przeprowadzi wstępne
przesłuchanie matki, a ty, Peder, pogadaj z obsługą pociągu i spróbuj wyciągnąć od
wszystkich tu obecnych jeszcze jakieś dodatkowe informacje. Właściwie powinniśmy
prowadzić przesłuchania we dwójkę, ale wydaje mi się, że nie mamy teraz tyle czasu, żeby
przestrzegać tej zasady.
Fredrika bardzo się ucieszyła z przydziału zadań, natomiast z twarzy Pedera
wyczytała, że jest raczej niezadowolony. Wkurzało go, że to nie on, tylko ona będzie
rozmawiać z matką zaginionego dziecka. Alex też musiał to zauważyć, bo zaraz dodał:
– Fredrika ma rozmawiać z matką wyłącznie z tego powodu, że jest kobietą. To
zwykle pomaga.
Peder prawie od razu się rozchmurzył.
– Dobra, widzimy się potem w Firmie – rzucił szorstko Alex. – Wracam na komendę.
Fredrika westchnęła. „Fredrika ma rozmawiać z matką wyłącznie z tego powodu”... Zawsze
to samo. Każdą decyzję przydzielenia jej jakiegoś obowiązku należało obronić. Była obcym
ciałem w obcym kosmosie. Wszystko, co robiła, było kwestionowane i wymagało ciągłych
wyjaśnień. Oburzona takim traktowaniem Fredrika przeoczyła to, że Alex nie tylko powierzył
jej przesłuchanie matki, ale że miała je przeprowadzić samodzielnie. Praktycznie rzecz biorąc,
liczyła już dni do końca zatrudnienia w grupie dochodzeniowej Alexa Rechta. Po upływie
okresu próbnego zamierzała odejść. Są przecież inne instytucje, w których jej kompetencje
zostaną lepiej docenione, nawet jeśli nie będą tam równie potrzebne.
Wyjdę stamtąd i nie będę oglądać się za siebie, myślała Fredrika, wyobrażając sobie
dzień, w którym opuści komendę policji w dzielnicy Kungsholmen, czy – jak nazywali ją
koledzy – Firmę.
Po chwili Fredrika była już pochłonięta swoim aktualnym zadaniem, skoncentrowana
na zaginionym dziecku. Przywitała się uprzejmie z Sarą Sebastiansson, która zaskoczyła ją
zdecydowanym uściskiem dłoni, niepasującym w żaden sposób do malującego się na jej
twarzy niepokoju i zmęczenia. Fredrika zauważyła, że Sara przez cały czas obciąga rękawy
swetra. Jej odruch wydawał się nieuświadomiony, musiała robić to często. Tak jakby chciała
ukryć ręce.
Może próbuje ukryć obrażenia, pomyślała Fredrika. Jeśli jest bita przez męża,
informacja ta powinna szybko dotrzeć do śledczych. Trzeba było jednak zacząć od innych
pytań.
– Jeśli pani chce, możemy wejść do środka – powiedziała. – Nie musimy moknąć.
– To żaden problem – odrzekła głucho Sara.
Fredrika zastanawiała się chwilę i odparła:
– Jeśli chce pani tu zostać tylko ze względu na córkę, zapewniam, moi koledzy ją
zauważają.
Poza tym miała ochotę dodać, że prawdopodobieństwo, iż dziecko zaraz się znajdzie,
jest niewielkie, ale powstrzymała się.
– Lilian – powiedziała Sara.
– Proszę?
– Moja córka ma na imię Lilian. A ja chcę tu zostać – upierała się Sara.
Podkreślała to, co mówiła, kręcąc głową.
– Nie, dziękuję, nie mam ochoty na kawę.
Fredrika zdawała sobie sprawę z tego, że będąc na służbie, nie bardzo potrafi
rozmawiać z ludźmi. Często jej to nie wychodziło. Pod tym względem była klasycznym
gryzipiórkiem. Lubiła czytać, pisać i analizować, ale podczas przesłuchań i rozmów czuła się
nieswojo, nie dawała sobie rady. Z większą lub mniejszą fascynacją obserwowała czasami,
jak Alex podaje rękę i kładzie ją potem na ramieniu rozmówcy. Fredrika nigdy by tak nie
zrobiła, co więcej – nie życzyła sobie, by ktoś poklepywał ją po ręce czy po ramieniu.
Odczuwała wręcz fizyczną niechęć, gdy któryś z kolegów w pracy próbował „rozluźnić
atmosferę”, uderzając ją po plecach lub łapiąc w talii. W ogóle nie lubiła takiego kontaktu
fizycznego. Większość ludzi to rozumiała, ale nie wszyscy. Fredrika wzdrygnęła się lekko. Po
chwili z rozmyślań wyrwał ją głos Sary.
– Dlaczego jej buty zostały w pociągu?
– Słucham?
– Sandały Lilian zostały na podłodze, tam gdzie siedziałyśmy. Coś musiało ją bardzo
zdenerwować, bo normalnie nigdy by nie poszła boso. Na dodatek nie mówiąc nic nikomu,
nie prosząc o pomoc.
– Nawet jeśli zdążyła się obudzić i zorientować, że jest zupełnie sama? Może wysiadła
z pociągu w panice?
Sara pokręciła głową.
– Lilian nie jest taka. Wychowywaliśmy ją inaczej. Nauczyliśmy ją myśleć i działać
praktycznie. Na pewno zwróciłaby się o pomoc do kogoś, kto siedział obok. Podczas podróży
rozmawiałyśmy na przykład z kobietą, która siedziała po drugiej stronie przejścia.
W tym momencie Fredrika skorzystała z szansy sprowadzenia rozmowy na inny tor.
– Kogo pani ma na myśli, mówiąc „my”?
– Proszę?
– Powiedziała pani: „Wychowywaliśmy ją inaczej”. Ma pani na myśli również męża?
Sara utkwiła wzrok w jakimś punkcie ponad ramieniem Fredriki.
– Jesteśmy z ojcem Lilian w separacji. Tak, ja i mój mąż razem zajmowaliśmy się
Lilian.
– Czy macie wspólną opiekę nad dzieckiem?
– Separacja jest dla nas świeżą sprawą – odpowiedziała powoli Sara. – Nie ustaliliśmy
jeszcze wszystkiego. Lilian zostaje czasem u niego na weekend, ale mieszka ze mną.
Sara wciągnęła głęboko powietrze, a kiedy je wypuszczała, zadrżała jej dolna warga.
Jej blada skóra odcinała się wyraźnie od rudych włosów. Ręce miała skrzyżowane na piersi.
Fredrika przyglądała się jej paznokciom u nóg. Były pomalowane na niebiesko. Dziwne.
– Czy kłóciliście się o to, z kim Lilian ma mieszkać?
Sara się wzdrygnęła.
– Sądzicie, że mógł ją zabrać Gabriel? – spytała, patrząc Fredrice prosto w oczy.
Fredrika domyśliła się, że chodzi o męża.
– Nie wiemy – odparła szybko. – Muszę rozważyć wszelkie możliwe scenariusze...
Musimy po prostu spróbować zrozumieć, co mogło się przytrafić Lilian.
Ramiona Sary lekko opadły. Zagryzała dolną wargę i patrzyła uparcie w ziemię.
– My z Gabrielem... mieliśmy... albo raczej... mamy problemy. Kiedyś, dawno temu,
pokłóciliśmy się o Lilian. Ale on nigdy jej nie skrzywdził. Nigdy.
Fredrika znowu zauważyła, że Sara obciąga rękawy swetra. Szybko zorientowała się,
że Sara w tym momencie nie przyzna się, że była bita przez męża. Będzie musiała sprawdzić
policyjne raporty, kiedy wróci na komendę. No i koniecznie musi porozmawiać z Gabrielem
Sebastianssonem.
– Czy mogłaby pani opowiedzieć bardziej szczegółowo, co wydarzyło się na peronie
we Flemingsbergu? – spytała Fredrika z nadzieją, że skieruje rozmowę na sprawy, o których
Sarze będzie łatwiej mówić.
Sara skinęła parę razy głową, ale się nie odezwała. Fredrika miała nadzieję, że kobieta
nie zacznie płakać, bo akurat z płaczem sobie nie radziła. Prywatnie, owszem, ale nie w
pracy.
– Wysiadłam z pociągu, żeby zadzwonić – zaczęła Sara, ociągając się. – Dzwoniłam
do przyjaciela.
Fredrika musiała się skoncentrować, bo rozpraszał ją deszcz. Do przyjaciela?
– A dlaczego nie zadzwoniła pani z pociągu?
– Nie chciałam zbudzić Lilian – odpowiedziała pospiesznie Sara.
Trochę za szybko. Poza tym wcześniej mówiła innym policjantom, że wysiadła z
pociągu dlatego, że miała miejsce w tak zwanym cichym przedziale.
– Lilian była taka zmęczona – wyszeptała Sara. – Często jeździmy do Göteborga, by
odwiedzić moich rodziców. Myślę, że zaczęło łapać ją przeziębienie, bo zwykle nie przesypia
całej podróży.
– Rozumiem – odparła Fredrika i zamilkła na chwilę. – Czyli nie chodziło o to, że nie
chciała pani, by córka słyszała rozmowę?
Sara prawie natychmiast się poddała.
– No tak, nie chciałam, żeby słyszała rozmowę – odpowiedziała powoli. – Mój
przyjaciel i ja... poznaliśmy się niedawno. Nie byłoby dobrze, gdyby Lilian od razu się o nim
dowiedziała.
Bo powiedziałaby o tym swojemu ojcu, który prawdopodobnie nadal bił matkę, także
już w trakcie separacji, pomyślała Fredrika.
– Rozmawialiśmy tylko chwilę. Na pewno mniej niż minutę. Powiedziałam mu, że już
dojeżdżamy, i żeby wpadł do mnie, jak Lilian pójdzie spać.
– Dobrze. Co było dalej?
Sara wyprostowała się i ciężko westchnęła. Jej postawa świadczyła o tym, że będzie
mówić o czymś, co sprawia jej ból.
– To wszystko było zupełnie niepojęte – powiedziała słabym głosem. – Kompletnie
absurdalne. – Pokręciła głową z rezygnacją. – Podeszła do mnie jakaś kobieta. Albo raczej
dziewczyna. Dość wysoka, chuda, sprawiała wrażenie wyczerpanej. Machała rękami i
krzyczała coś, że jej pies zachorował. Myślę, że podeszła akurat do mnie, bo stałam trochę na
uboczu. Powiedziała, że zjeżdżała na peron ruchomymi schodami i że wtedy pies padł na
ziemię i dostał drgawek.
– Dostał drgawek? Pies?
– Tak, właśnie tak powiedziała. Pies miał drgawki, a ona potrzebowała pomocy, żeby
z powrotem wprowadzić go na schody. Ja sama miałam kilka psów, ostatniego parę lat temu.
Widziałam, że dziewczyna jest roztrzęsiona, więc jej pomogłam.
Sara zamilkła, a Fredrika zastanawiała się chwilę, pocierając dłonie jedna o drugą.
– I nie pomyślała pani wtedy, że może pani nie zdążyć na pociąg?
Pierwszy raz w trakcie tej rozmowy głos Sary zabrzmiał ostro. Oczy jej płonęły.
– Jak wysiadałam z pociągu, spytałam konduktora, ile potrwa postój. Odpowiedział, że
co najmniej dziesięć minut. Co najmniej!
Sara uniosła ręce i pokazała na rozstawionych długich i wąskich palcach. Dziesięć
palców, dziesięć minut. Ręce jej się lekko trzęsły. Dolna warga znowu drżała.
– Dziesięć minut – wyszeptała. – Dlatego pomogłam tej dziewczynie wtaszczyć psa na
ruchome schody. Myślałam, wiedziałam, że powinnam zdążyć.
Fredrika oddychała spokojnie.
– Czy widziała pani, jak pociąg odjeżdża?
– Właśnie wjechałyśmy z psem schodami na samą górę – powiedziała Sara drżącym
głosem. – Byłyśmy już na górze, gdy się obejrzałam i zobaczyłam, że pociąg powoli opuszcza
stację. – Zaczerpnęła z trudem powietrza i spojrzała na Fredrikę. – Nie wierzyłam, cholera,
własnym oczom. – Po policzku Sary spłynęła łza. – Czułam się jak w jakimś horrorze.
Popędziłam na dół i biegłam jak wariatka za pociągiem. Ale on się wcale nie zatrzymał. Nie
zatrzymał się!
Fredrika nie miała wprawdzie własnych dzieci, ale relacja Sary wzbudziła w niej
prawdziwe współczucie. Prawie rozbolał ją brzuch.
– Ktoś na stacji we Flemingsbergu pomógł mi skontaktować się z obsługą pociągu.
Zaraz potem wsiadłam w taksówkę.
– A co robiła wtedy ta dziewczyna z psem?
Sara wytarła łzę w kąciku oka.
– To było trochę dziwne, bo natychmiast sobie poszła. Położyła psa na wózku
pocztowym, który stał przy schodach, pobiegła do drzwi i zniknęła.
Obie kobiety stały przez chwilę w milczeniu, każda pogrążona w swoich myślach.
Ciszę przerwał głos Sary.
– Wie pani, ja właściwie nawet byłam całkiem spokojna po rozmowie z obsługą
pociągu. Wydawało mi się, że nie ma co się denerwować tym, że Lilian przejedzie sama ten
króciutki odcinek pomiędzy Flemingsbergiem a Dworcem Centralnym. – Sara zwilżyła wargi
językiem i dopiero wtedy zaczęła naprawdę płakać. – A ja w taksówce próbowałam nawet
odpocząć. Odchyliłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy. Ja odpoczywałam, gdy właśnie
jakiś szaleniec porywał moją córkę!
Fredrika zrozumiała, że teraz nie będzie w stanie pomóc matce dziewczynki. Wbrew
samej sobie zrobiła coś, czego unikała – wyciągnęła dłoń i pogładziła Sarę po ręce.
Po chwili spostrzegła, że przestało padać. Minęła kolejna godzina od momentu
zniknięcia Lilian.
Opuszczenie Flemingsbergu autobusem okazało się o wiele trudniejsze, niż Jelena sobie
wyobrażała.
– Nie wolno ci jechać ani podmiejskim pociągiem, ani taksówką, ani samochodem –
powiedział On rano, tego samego dnia, kiedy po raz setny szczegółowo analizowali cały plan.
– Masz jechać autobusem. Autobusem do Skärholmen, a potem metrem do domu.
Zrozumiano?
Jelena wciąż tylko potakiwała. Jasne, że zrozumiała. I zrobi wszystko, co w jej mocy.
Wszystko.
Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Żywiła gorącą nadzieję, że mu się udało.
Po prostu musiało się udać. Wpadłby w szał, gdyby nie dał rady zabrać dzieciaka z pociągu.
Zerknęła na zegarek. Minęła ponad godzina. Autobus się spóźnił i musiała czekać na
stacji metra. Niedługo dotrze do domu i dowie się, jak poszło. Potarła spoconymi rękami o
materiał dżinsów. Nigdy nie miała całkowitej pewności, czy robi dobrze, czy źle. Nigdy,
zanim On albo jej nie pochwalił, albo zganił. Ostatnio udawało jej się robić wszystko jak
trzeba. Wszystko szło dobrze, nawet gdy trenowała jazdę samochodem i gdy uczyła się
„porządnie” mówić.
– Ludzie muszą rozumieć, co do nich mówisz – przekonywał ją. – Mówisz zbyt
niewyraźnie. I przestań robić te grymasy, bo to zniechęca innych.
Jelena musiała rzeczywiście bardzo się starać, ale On ją w końcu pochwalił. Teraz
zdarzało się jej mieć lekki tik w jednym oku, ale tylko wtedy, gdy była zdenerwowana lub
czuła się niepewnie. Gdy była spokojna, nic się nie działo.
– Dzielna dziewczynka – mówił, gładząc ją po policzku.
Jelenie od razu zrobiło się cieplej na sercu. Miała nadzieję, że gdy wróci do domu, On
znowu ją pochwali.
Kiedy pociąg dotarł wreszcie na stację, musiała powstrzymywać się, żeby nie
wyskoczyć z wagonu i nie przebiec pędem całej drogi do domu. Powinna iść spokojnie i
dyskretnie, tak żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi. Podążała ze wzrokiem wbitym w ziemię,
bawiąc się nerwowo kosmykiem włosów.
Gdy wyszła z tunelu metra, chodnik chłostał ulewny deszcz. Przez chwilę prawie nic
nie widziała. Jednak Jego dostrzegła. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy.
Wydawało jej się, że On się uśmiecha.
Peder Rydh obserwował ze sporym sceptycyzmem żałosną próbę pocieszenia matki
dziewczynki podjętą przez Fredrikę. Pogładziła Sarę Sebastiansson z taką niechęcią, z jaką
głaszcze się psa, którego tak naprawdę uważa się za odrażającego, ale którego trzeba
pogłaskać dlatego, że należy do dobrego przyjaciela. Takie osoby jak ona nie powinny
pracować w policji, gdzie trzeba umieć obchodzić się z ludźmi. Z różnymi ludźmi. Ze
wszystkimi ludźmi. Peder westchnął z irytacją. Pomysł, żeby zatrudniać w policji osoby
cywilne, był naprawdę chybiony.
– Powinniśmy zapewnić policji dopływ świeżej eksperckiej kadry – oświadczyły
wysoko postawione osobistości w aparacie policyjnym.
Fredrika opowiadała wiele razy, jakie przedmioty studiowała na uniwersytecie, ale
Pedera to nic a nic nie obchodziło. Zwykle mówiła zbyt długo i używała zbyt wielu słów.
Miała tendencję do komplikowania prostych rzeczy, za dużo myślała i za mało czuła. Nie
była ulepiona z właściwej gliny, nie nadawała się na policjantkę.
Peder obserwował wręcz z podziwem stanowczy opór policjantów wobec pozycji, jaką
zdobyli w organizacji pracownicy cywilni. Ludzie bez jakiegokolwiek liczącego się
doświadczenia zawodowego. Całkowicie pozbawieni tych szczególnych kompetencji, których
nabywa się, ucząc się zawodu policjanta od podstaw – spędzając co najmniej kilka lat w
radiowozie, zgarniając z ulicy pijaków, rozmawiając z damskimi bokserami, odwożąc do
domu pijane nastolatki i spotykając ich rodziców. Albo włamując się do mieszkań, w których
wyzionęli ducha, leżeli i gnili samotni ludzie.
Peder pokręcił głową. Powinien skupić się na czymś innym niż niekompetentni
współpracownicy. Przemyśleć informacje, które zdobył, przesłuchując obsługę pociągu.
Henry Lindgren, kierownik, mówił dużo, ale miał też dobre wyczucie szczegółów, a jego
pamięci naprawdę nie można było nic zarzucić. Pociąg wyjechał z Göteborga o 10.50 i
dojechał do Sztokholmu z ośmiominutowym spóźnieniem, o 14.07.
– Ja nie zajmowałem się opóźnieniem, do którego doszło we Flemingsbergu –
KRISTINA OHLSSON NIECHCIANE Przełożyła Grażyna Pietrzak-Porwisz Tytuł oryginału ASKUNGAR
Dla Thelmy
CZĘŚĆ I Fałszywy trop
PONIEDZIAŁEK
Zawsze, gdy pozwalał myślom błądzić, z niewiadomego powodu prędzej czy później zaczynał myśleć o historii jej choroby. Najczęściej zdarzało się to w nocy. Leżał zupełnie nieruchomo w łóżku i wpatrywał się w sufit, po którym chodziła mucha. Mrok i odpoczynek nigdy nie wpływały na niego korzystnie. Miał wrażenie, że wraz ze zniknięciem słońca staje się bezbronny i że nadciągający mrok go osacza. Bezbronność kłóciła się z jego naturą. Przez większą część swojego życia musiał zachować czujność i być w gotowości. Mimo wieloletniego treningu ciężko mu było utrzymywać stan gotowości, gdy odpoczywał. Gotowość wymagała czuwania, a do czuwania był przyzwyczajony. Zazwyczaj też nie ulegał zmęczeniu, które utrzymywało się w jego ciele, gdy odmawiał mu snu. Pomyślał, że już od dawna nie budził go w nocy własny płacz. Już od dawna wspomnienia nie sprawiały mu bólu i nie czyniły go słabym. Osiągnięcie spokoju kosztowało go wiele wysiłku. A jednak. Gdy naprawdę mocno zaciskał oczy i gdy wokół było zupełnie, zupełnie cicho, przed oczami stawał mu jej obraz. Jej wielkie cielsko odrywało się od mrocznych cieni, a on widział, jak kołysząc się, zmierza w jego stronę. Powoli, powolutku, tak jak zawsze. Wspomnienie jej zapachu nadal przyprawiało go o mdłości. Mroczny, słodki i zatęchły, nie dało się go wdychać. Jak zapach książek z jej biblioteki. Czasem słyszał jej syczący głos: – Ty uparty niedołęgo! Ty pokraczny dziwolągu! Potem chwytała go i mocno trzymała. Słowom towarzyszyły zawsze kara i ból. Karała go ogniem. Niektóre części jego ciała nadal przechowywały wspomnienie płomieni. Lubił przeciągać palcem po swoich bliznach, by upewnić się, że jednak przeżył. Kiedy był jeszcze zupełnie mały, wydawało mu się, że kara jest następstwem tego, że wszystko robi źle. Dlatego próbował, zgodnie z dziecięcą logiką, wszystko naprawiać, rozpaczliwie i wytrwale. Mimo to nadal było źle.
Dorastając, zaczynał wszystko lepiej rozumieć. Po prostu nic nie było tak jak trzeba. Nie tylko jego uczynki, za które go karano, były złe – chodziło o jego całą istotę i egzystencję. Karano go za to, że istniał. Gdyby go nie było, Ona by nie umarła. – Nie powinno cię w ogóle być! – wykrzykiwała mu prosto w twarz. – Jesteś zły, zły, zły! Płacz, który następował po kontakcie z ogniem, zawsze musiał być cichy. Bardzo cichy, tak żeby nie usłyszała. W przeciwnym razie zawsze wracała. Zawsze. Pamiętał, że oskarżenia pod jego adresem wywoływały w nim silny lęk. Jak mógłby kiedykolwiek pogodzić się z jej oskarżeniami? Jak mógłby to zrekompensować, odpokutować swój grzech? Historia choroby. Odszukał szpital, w którym Ją leczono i przeczytał historię Jej choroby. Głównie po to, by uświadomić sobie bezmiar swego przestępstwa. Wtedy był już pełnoletni. Pełnoletni, ale na zawsze obciążony winą za swe złe uczynki. Poznanie historii choroby zupełnie nieoczekiwanie uwolniło go od poczucia winy. Dzięki temu zaczął dochodzić do siebie i odzyskiwać siły witalne. Otrzymał nowe życie i musiał odpowiedzieć na wiele nowych pytań. Nie chodziło już o to, jak może naprawić czyjeś krzywdy, tylko o to, jak zostanie naprawiona jego krzywda. Leżąc w mroku, uśmiechnął się lekko i popatrzył na nową lalkę, którą niedawno wybrał. Sądził – bo nigdy nie było pewności – sądził, że wytrzyma dłużej niż pozostałe. Musiała się tylko nauczyć dawać sobie radę z przeszłością, tak jak zrobił to on sam. Potrzebowała wyłącznie pewnej ręki, jego pewnej ręki. I mnóstwa, mnóstwa miłości. Jego szczególnej miłości, która stanie się dla niej drogowskazem. Pogłaskał ją delikatnie po plecach. Przez pomyłkę, albo może dlatego, że nie zdawał sobie sprawy, jakie zadał jej obrażenia, dotykał akurat najświeższych sińców. Widniały na jej łopatce jak małe ciemne jeziorko. Zbudziła się ze wzdrygnięciem i obróciła w jego stronę. Jej oczy błyszczały strachem, bo nigdy nie wiedziała, czego może się spodziewać wraz z nadejściem zmroku. – Już czas, Laleczko. Możemy zaczynać. Na jej twarzy zagościł piękny, rozespany uśmiech. – Zaczynamy jutro – wyszeptał. Potem położył się na plecach i znowu zaczął wpatrywać się w muchę na suficie. Czujny i w gotowości. Bez odpoczynku.
WTOREK
Pierwsze dziecko zniknęło w samym środku lata, kiedy nieprzerwanie padał deszcz. Wszystko zaczęło się we wtorek – dziwny dzień; mógł minąć niepostrzeżenie, jak każdy inny, a jednak okazał się dniem, który kilku osobom przewrócił świat do góry nogami. Należał do nich Henry Lindgren. Był trzeci wtorek lipca. Henry obsługiwał pociąg ekspresowy X 2000 na trasie Göteborg-Sztokholm. Przepracował jako kierownik pociągu tyle lat, że z obawą myślał o dniu, kiedy zostanie zmuszony do odejścia na emeryturę. Co człowiek tak samotny jak on mógłby zrobić z taką ilością wolnego czasu? Dzięki swojej spostrzegawczości Henry pamiętał później dobrze kobietę, której dziecko zniknęło w czasie podróży. Młoda, rudowłosa, w zielonej lnianej koszuli, w sandałach, które odsłaniały pomalowane na niebiesko paznokcie. Gdyby Henry miał córkę, wyglądałaby może podobnie, bo jego żona miała ogniście rude włosy. Sprawdzając bilety tuż po odjeździe z Göteborga, Henry zauważył, że córeczka rudowłosej kobiety jest do niej zupełnie niepodobna. Ciemnokasztanowe włosy dziewczynki spływały tak miękkimi falami, że sprawiały wrażenie niemal sztucznych. Opadały lekko na ramiona, tworząc piękne obramowanie twarzy. Cera dziewczynki była ciemniejsza niż u mamy, a oczy duże i niebieskie. Nie wyglądała jednak całkiem lalkowato dzięki małym skupiskom piegów na nosie. Przechodząc dalej, Henry posłał jej uśmiech, a ona nieśmiało go odwzajemniła. Sprawiała wrażenie zmęczonej. Zaraz odwróciła wzrok i zaczęła patrzeć przez okno, trzymając głowę na oparciu. – Lilian, jeśli chcesz trzymać nogi na siedzeniu, zdejmij buty – usłyszał Henry, kasując kolejne bilety. Kiedy znowu obrócił się w ich stronę, dziewczynka miała już zdjęte fioletowe sandałki i siedziała z podwiniętymi pod siebie nogami. Kiedy potem zniknęła, sandałki nadal stały w tym samym miejscu. Podróż z Göteborga do Sztokholmu była męcząca. Sporo ludzi wybrało się do drugiego co do wielkości miasta w Szwecji, by obejrzeć jakiegoś artystę światowej sławy w
hali Ullevi. Goście opuszczali miasto przed południem pociągiem Henry’ego. Pierwsze problemy pojawiły się w wagonie piątym, gdzie dwaj młodzieńcy zwymiotowali na siedzenia. Męczył ich kac po imprezie w Ullevi, a Henry musiał biegać po ścierki i środki czystości. Mniej więcej w tym samym czasie w wagonie trzecim zaczęła się bójka dwóch młodych dziewczyn. Blondynka i brunetka kłóciły się o chłopaka. Henry długo próbował je godzić i dopiero gdy pociąg minął Skövde, udało mu się opanować całą sytuację. Wszyscy awanturnicy w końcu posnęli, a Henry mógł napić się kawy z Nellie, która pracowała w wagonie restauracyjnym. Wracając stamtąd, Henry zauważył, że rudowłosa kobieta i jej córka śpią. Dalsza część podróży, prawie do samego końca, upłynęła spokojnie. Kilkadziesiąt kilometrów przed Sztokholmem, tuż przed Flemingsbergiem, zastępca kierownika pociągu, Arvid Melin, podał informację, że dotrą na miejsce z pięcio – lub dziesięciominutowym opóźnieniem. Maszynista otrzymał wiadomość, że są jakieś problemy z sygnalizacją na ostatnim odcinku przed Dworcem Centralnym. Na stacji we Flemingsbergu Henry zauważył, że rudowłosa kobieta wysiadła z pociągu, o dziwo sama. Obserwował ją dyskretnie przez okno z kanciapy dla pracowników w wagonie szóstym. Widział, jak zdecydowanym krokiem przechodziła na drugą stronę peronu, gdzie nie było takiego tłoku. Wyjęła coś z torebki, zapewne telefon komórkowy. Henry przypuszczał, że jej córka nadal śpi – tak przynajmniej było, gdy pociąg przetaczał się z hukiem przez stację w Katrineholm. Po chwili Henry sam skarcił się w duchu: Co ja, do diabła, wyprawiam – po co właściwie bawię się w detektywa? Odwrócił się od okna i zaczął rozwiązywać krzyżówkę z ostatniego numeru „Året Runt”. Potem wiele razy zadawał sobie pytanie, co by było, gdyby nie spuszczał oka z kobiety na peronie. Nie miało znaczenia, ile osób próbowało mu perswadować, że przecież nie mógł wiedzieć, co się stanie, że nie powinien robić sobie wyrzutów. Henry i tak był przekonany, że jego gorliwe zainteresowanie krzyżówką zrujnowało życie młodej matce. I nie mógł zrobić absolutnie nic, żeby cofnąć czas. Nadal zajmował się krzyżówką, gdy z głośników rozległ się głos Arvida, proszący podróżnych o powrót na swoje miejsca. Pociąg miał za chwilę ruszyć dalej do Sztokholmu. Potem nikt ze świadków nie pamiętał młodej kobiety, która biegła za pociągiem. Musiała jednak zostać na peronie, skoro Henry zaledwie po kilku minutach odebrał w przedziale dla personelu pilną wiadomość w tej sprawie. Informowano, że kobieta, która siedziała na fotelu numer sześć w wagonie drugim, obok córki, nie zdążyła wsiąść z powrotem we Flemingsbergu i że jest już w drodze do centrum Sztokholmu taksówką.
Oznaczało to, że jej córeczka została w pociągu bez opieki. – Jasna cholera – zaklął Henry, odkładając słuchawkę. Zawsze gdy przekazywał obowiązki innym pracownikom, musiało się coś przytrafić. Że też nigdy nie ma chwili spokoju. Zatrzymanie pociągu na stacji pośredniej nie wchodziło w grę, bo byli już blisko Sztokholmu. Henry ruszył raźnym krokiem do wagonu drugiego, gdzie stwierdził, że to właśnie rudowłosa kobieta, którą obserwował na peronie, nie zdążyła wsiąść do pociągu. Jej córeczka siedziała sama. Zgłosił w centrali, że dziewczynka śpi i że lepiej nie denerwować jej informacją o nieobecności matki, zanim dotrą na miejsce. Pozostali pracownicy też byli tego zdania, a Henry przyrzekł, że osobiście zaopiekuje się dzieckiem na stacji w Sztokholmie. Osobiście – to słowo jeszcze długo miało rozbrzmiewać w jego głowie. Gdy pociąg przejeżdżał przez stację Sztokholm Południe, znowu zaczęły się awanturować dziewczyny w wagonie trzecim. Kiedy jeden z pasażerów rozsunął drzwi, przechodząc pomiędzy wagonami, Henry usłyszał odgłos tłuczonego szkła i musiał zostawić śpiące dziecko samo. Zdenerwowany próbował wezwać przez krótkofalówkę Arvida. – Arvid, natychmiast do trójki! – wrzasnął. Nie było żadnego odzewu. Pociąg zatrzymał się z charakterystycznym sykiem, dźwiękiem przypominającym ciężki, świszczący oddech starego człowieka, jeszcze zanim Henry’emu udało się rozdzielić dziewczyny. – Ty dziwko! – darła się blondyna. – Głupia cipa! – odwzajemniła się jej koleżanka. – Powinnyście się wstydzić! – włączyła się, sięgając po walizkę, starsza pani. Henry przecisnął się obok stojących w przejściu pasażerów, szykujących się do wysiadania z pociągu, i zawołał jeszcze przez ramię, idąc w stronę dwójki: – Dziewczyny, macie natychmiast opuścić pociąg! Żeby tylko mała się nie obudziła! Jeszcze chwila. Wracając, Henry tak się spieszył, że potrącił paru pasażerów. Potem mógł przysiąc, że nie było go w wagonie dłużej niż trzy minuty. Jednak to, że jego nieobecność trwała tak krótko, i tak nie mogło nic zmienić. Gdy dotarł na miejsce, śpiącej dziewczynki już nie było. Tylko na podłodze nadal stały jej fioletowe sandałki. Z pociągu wylewała się na peron cała masa ludzi, którzy pod nadzorem Henry’ego przebyli drogę z Göteborga do Sztokholmu.
Alex Recht przepracował w policji ponad dwadzieścia pięć lat. Mógł ze spokojnym sumieniem pochwalić się, że przez te wszystkie lata zdobył solidne doświadczenie zawodowe, całkiem wysokie kwalifikacje i że wykształcił w sobie instynkt. Często słyszał od innych, że ma dobrego nosa. W pracy operacyjnej prawie nic nie liczy się tak bardzo jak instynkt. Instynkt to cecha wyróżniająca doświadczonego policjanta, ostateczny znak rozpoznawczy, który pozwala oddzielić policyjne ziarna od plew. Instynkt nigdy nie zastępuje wiedzy, tylko ją uzupełnia. Kiedy wszystkie fakty leżą już na stole, kiedy każdy fragment układanki został znaleziony, trzeba umieć je dopasować i złożyć wszystkie skrawki wiedzy w spójną całość. – Wśród wielu powołanych niewielu jest prawdziwych wybrańców – powiedział ojciec Alexa w przemowie do syna, gdy ten został policjantem. Ojciec chciał właściwie, żeby Alex, podobnie jak inni pierworodni w ich rodzinie, był księdzem. Z trudem pogodził się z myślą, że syn woli służyć w policji. – Zawód policjanta to także rodzaj powołania – mówił Alex, by udobruchać ojca. Ojciec rozmyślał nad wszystkim przez kilka miesięcy i ostatecznie oznajmił, że akceptuje i szanuje jego wybór. Pomogło też to, że brat Alexa postanowił zostać księdzem. Alex był mu za to niezmiernie wdzięczny. Recht lubił pracować z osobami, które, podobnie jak on sam, traktowały swój zawód jako szczególny rodzaj powołania. Cenił osoby z niezawodną intuicją i rozeznaniem, umiejące odróżnić informacje ważne od rzeczy nieistotnych. Może właśnie dlatego – zastanawiał się, jadąc samochodem na Dworzec Centralny – może właśnie dlatego nie mógł przekonać się do swojej nowej koleżanki, Fredriki Bergman. Nie sprawiała wrażenia osoby szczególnie predysponowanej do tej pracy ani specjalnie uzdolnionej. Tak czy owak, nie wróżył jej długiej kariery w policji. Alex zerkał dyskretnie na siedzącą obok Fredrikę. Miała tak niesamowicie wyprostowane plecy, że nawet się zastanawiał, czy nie pracowała wcześniej w wojsku.
Właściwie to miał nadzieję, że tak się okaże, ale się rozczarował. Przewertował wszystkie jej papiery i nie znalazł ani jednej linijki sugerującej, że miała coś wspólnego z wojskiem. W takim razie pewnie była gimnastyczką – przecież żadna normalna kobieta, która nie robiła w życiu nic ciekawszego niż studiowanie na uniwersytecie, nie mogła być wyprostowana jak struna. Alex odchrząknął lekko. Zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć o sprawie, zanim dojadą na miejsce. Fredrika nie miała bądź co bądź do tej pory styczności z takimi przypadkami. Kiedy napotkał jej spojrzenie, znowu zaczął wpatrywać się w drogę. – Ale dzisiaj duży ruch – wymamrotał. Tak jakby w Sztokholmie zdarzały się dni, kiedy w centrum nie ma tłoku. Przez wszystkie lata służby w policji Alex zajmował się stosunkowo wieloma sprawami zaginionych dzieci. Pracując nad nimi, uznał, że powiedzenie „Dzieci nie znikają, tylko są gubione” jest prawdziwe. Bo prawie zawsze było tak, prawie zawsze było tak, że za każdym zaginionym dzieckiem stał zagubiony rodzic. Jakiś niedorajda, który w ogóle nie powinien mieć dzieci. I nie musiał być to koniecznie ktoś prowadzący destrukcyjny styl życia czy z problemami alkoholowymi. Równie dobrze mogła być to osoba spędzająca zbyt wiele czasu w pracy, zbyt często lub zbyt późno spotykająca się z przyjaciółmi, albo po prostu ktoś, komu nie bardzo zależało na dziecku. Dzieci, które zajmowały w życiu dorosłych miejsce, na jakie zasługiwały, gubiły się o wiele rzadziej. Tak przynajmniej wynikało z doświadczeń Alexa. Kiedy wysiadali z samochodu, na niebie wisiały groźne, ciemne chmury, a daleki pomruk zapowiadał burzę. Powietrze było niesamowicie ciężkie i wilgotne. Typowy dzień, kiedy wręcz marzy się o deszczu lub burzy, które sprawią, że będzie się lżej oddychało. Gdzieś w oddali, nad Starym Miastem, na tle chmur zamajaczyła błyskawica. Nadciągała kolejna burza. Alex i Fredrika wbiegli na dworzec głównym wejściem. Trzeci członek ekipy śledczej, Peder Rydh, zadzwonił, że jest w drodze. Alexowi ulżyło. Nie chciał rozpoczynać dochodzenia wyłącznie w asyście takiej biurowej lali jak Fredrika. Kiedy znaleźli się przy torze siedemnastym, minęło już wpół do czwartej. Stojący tam pociąg niemal natychmiast po przyjeździe został przeszukany jako miejsce zdarzenia. Poinformowano Koleje Szwedzkie, że nie wiadomo, kiedy skład znowu będzie mógł wyruszyć w trasę, ale i tak tego dnia nie udało się uniknąć pewnych opóźnień w ruchu kolejowym. Na peronie było tylko parę nieumundurowanych osób. Alex domyślił się, że siedząca
na niebieskiej skrzynce z napisem „Piasek” rudowłosa kobieta, wyraźnie zmęczona, ale i w jakiś sposób zmobilizowana, jest matką zaginionej dziewczynki. Intuicja podpowiadała mu, że nie należy ona do tych rodziców, którzy gubią swoje dzieci. Jeśli zaś dziecko się nie zgubiło, oznacza to, że zostało uprowadzone. Jeśli je porwano, sprawa będzie bardzo skomplikowana. Na razie jednak lepiej wstrzymać się z ocenami. Zbyt mało jeszcze wiedział, by rozstrzygać, na ile będzie to rutynowe dochodzenie. Na peronie powitał ich młody człowiek w mundurze. Uścisk dłoni miał mocny, ale jakiś lepki. Wzrok trochę tępy i rozbiegany. Przedstawił się krótko i zwięźle jako Jens. Alex domyślił się, że Jens stosunkowo niedawno ukończył Wyższą Szkołę Policyjną i że to pierwsza sprawa, w jakiej uczestniczy. A wśród młodych adeptów policyjnych brak praktycznego doświadczenia był wręcz przerażający. Przez pierwsze pół roku pracy wszystko wprawiało ich w stan konsternacji, momentami wręcz paniki. Alex podejrzewał, że człowiek, któremu przed chwilą uścisnął rękę, jest właśnie na granicy paniki. Jens musiał zastanawiać się, co tu, u licha, robi Alex. Raczej nie zdarzało się, żeby inspektorzy osobiście uczestniczyli w przesłuchaniach, przynajmniej nie na tak wczesnym etapie śledztwa. Alex właśnie zamierzał wyjaśnić swoją obecność, gdy Jens zaczął mówić szybko i urywanie. – Otrzymaliśmy zgłoszenie dopiero po jakichś trzydziestu minutach od przyjazdu pociągu – relacjonował podniesionym głosem. – Prawie wszyscy pasażerowie zdążyli do tego czasu opuścić peron. Wszyscy oprócz tych tam – machnął zamaszyście w stronę małej grupki stojącej za kobietą, która, jak domyślał się Alex, była matką dziecka. Inspektor spojrzał na zegarek – była za dwadzieścia czwarta. Dziecko zaginęło prawie półtorej godziny temu. – Pociąg został gruntownie przeszukany. Nigdzie jej nie ma. No właśnie, zaginione dziecko to sześcioletnia dziewczynka. Nie ma jej i nikt jej nie widział. Przynajmniej żadna z osób, z którymi rozmawialiśmy. Za to został cały bagaż. Dziewczynka nie zabrała ze sobą nic, nawet butów. Stały na podłodze obok siedzenia. Pierwsze krople deszczu spadły na dach peronu. Pomruki grzmotów było słychać coraz bliżej. Alex pomyślał, że to chyba najgorsze lato w jego życiu. – Czy tam siedzi mama dziewczynki? – spytała Fredrika, dyskretnie wskazując ruchem głowy rudowłosą kobietę. – Tak, to ona – potwierdził młody policjant. – Nazywa się Sara Sebastiansson. Mówi, że nie ruszy się stąd, dopóki nie znajdziemy małej. Alex westchnął. Jasne, że to ona jest matką dziecka. Nie musiał pytać, bo przecież
wiedział, po prostu to czuł. Fredrika była zupełnie pozbawiona takiej intuicji. Musiała o wszystko pytać i wszystko kwestionować. Alexa to wkurzało. Nie da się pracować w taki sposób. Oby wreszcie dotarło do niej, że nie nadaje się do tego zawodu. – Dlaczego zawiadomiono policję dopiero po upływie pół godziny? – dopytywała się Fredrika. Alex natychmiast wyostrzył uwagę. Wreszcie Fredrika zadała istotne pytanie. Jens od razu się spiął. Do tej pory umiał odpowiedzieć na wszystkie pytania starszych stażem policjantów. – No tak... to trochę dziwna historia – zaczął, a Alex zauważył, że próbuje nie wgapiać się we Fredrikę. – Pociąg zatrzymał się we Flemingsbergu nieco dłużej niż zwykle i wtedy matka wyszła na peron, żeby zadzwonić. Dziecko zostawiła w pociągu, bo spało. Alex potakiwał zamyślony. Dzieci nie znikają, tylko są gubione. Być może jednak źle ocenił rudowłosą kobietę. – No więc, na peronie podeszła do niej, to znaczy do Sary, jakaś kobieta i poprosiła o pomoc przy chorym psie. Sara nie zdążyła przez to wsiąść z powrotem do pociągu. Zadzwoniła natychmiast na centralę kolei, pomógł jej ktoś ze stacji we Flemingsbergu, i poinformowała, że dziecko zostało w pociągu i że zaraz wsiada w taksówkę do Sztokholmu. Alex słuchał ze zmarszczonym czołem. – Gdy pociąg wjechał na stację, dziecka już nie było. Personel był zajęty szukaniem. Ludzie wysiadali hurmem z pociągu i prawie nikt nie chciał pomóc. Przyłączył się tylko jeden z pracowników ochrony, który zwykle stoi przed Burger Kingiem piętro niżej. A później przyjechała taksówką mama, czyli Sara, która tam siedzi, i dowiedziała się, że małej nie ma. Wszyscy szukali dalej, bo myśleli, że dziewczynka zdążyła się obudzić i że może wysiadła razem z pierwszymi pasażerami. Nie znaleźli jej jednak. Dopiero wtedy zadzwonili na policję. My też jej nie znaleźliśmy. – A wywoływano ją przez głośniki na dworcu? – spytała Fredrika. – Na wypadek gdyby zdążyła przejść całą drogę z peronu na stację. Jens najpierw potakiwał, a potem zaczął kręcić głową. Oczywiście, wywoływano ją przez głośniki. Wielu policjantów i ochotników właśnie przeszukuje stację. Lokalne radio zaapelowało do mieszkańców centrum o przekazywanie wszelkich informacji o dziewczynce. Planowano też powiadomienie taksówkarzy. Jeśli mała oddaliła się na własną rękę, nie może być daleko od dworca. Do tej pory nikt jej jednak nie widział. Fredrika potakiwała z namysłem. Alex popatrzył w stronę matki siedzącej na niebieskiej skrzynce. Sprawiała wrażenie całkiem załamanej, kompletnie zdruzgotanej.
– Podajcie informację o dziewczynce w innych językach – powiedziała Fredrika. Koledzy popatrzyli na nią ze zdumieniem. – Przecież mnóstwo ludzi znajdujących się na stacji w ogóle nie mówi po szwedzku, a mogli coś widzieć. Wywołujcie ją przez głośniki po angielsku. Jak się da, to też po francusku i po niemiecku. I może jeszcze po arabsku. Alex przytaknął z aprobatą i dał Jensowi wzrokiem znak, że trzeba zrobić to, co zaproponowała Fredrika. Jens natychmiast się oddalił, zapewne zestresowany tym, że szybko musi znaleźć kogoś znającego arabski. Deszcz lał się na zebranych strumieniami, a dochodzące z oddali pomruki burzy przerodziły się w głośne grzmoty, rozlegające się nad samą stacją. Był to jeden z okropnych dni w samym środku okropnego lata.
Peder Rydh wbiegł na peron w momencie, kiedy Jens opuścił Alexa i Fredrikę. Popatrzył w zdumieniu na beżową, dwurzędową marynarkę Fredriki. Że też ten babsztyl nie ma wyczucia, jak należy sygnalizować przynależność do policji, kiedy nie nosi się munduru, pomyślał. Łaskawie skinął głową w stronę kilku mijanych kolegów i machnął parę razy odznaką, żeby zrozumieli, że jest jednym z nich. Przez chwilę miał ochotę poklepać paru młodszych funkcjonariuszy po plecach. Dobrze wspominał lata spędzone w radiowozie, ale teraz niesamowicie cieszył się tym, że dostał się do dochodzeniówki. Alex skinął w stronę Pedera zaraz, jak go zobaczył. Posłał mu spojrzenie, które wręcz wyrażało wdzięczność, że znalazł się na miejscu. – Kiedy nadano komunikat, że dziewczynka zaginęła, wracałem właśnie z zebrania, więc postanowiłem wziąć po drodze Fredrikę i od razu tu przyjechać – wyjaśnił Pederowi. – Właściwie nie jestem tu potrzebny, skorzystałem z okazji, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza – kontynuował, patrząc znacząco na kolegę. – Chodzi o to, że wolałeś rozejrzeć się w terenie, zamiast tkwić przykuty do biurka? – roześmiał się Peder. Alex skinął ze znużeniem głową. Mimo znaczącej różnicy wieku zgadzali się całkowicie co do tego, że nigdy nie zajmowało się w policyjnej hierarchii na tyle wysokiego stanowiska, żeby nie trzeba było oglądać prawdziwego gówna. I nigdy nie było się dalej od rzeczywistości, niż siedząc za biurkiem. A ponieważ obaj zakładali, że Fredrika jest innego zdania, nie powiedzieli już nic więcej. – Dobra – odezwał się Alex. – Zróbmy tak: Fredrika przeprowadzi wstępne przesłuchanie matki, a ty, Peder, pogadaj z obsługą pociągu i spróbuj wyciągnąć od wszystkich tu obecnych jeszcze jakieś dodatkowe informacje. Właściwie powinniśmy prowadzić przesłuchania we dwójkę, ale wydaje mi się, że nie mamy teraz tyle czasu, żeby przestrzegać tej zasady. Fredrika bardzo się ucieszyła z przydziału zadań, natomiast z twarzy Pedera
wyczytała, że jest raczej niezadowolony. Wkurzało go, że to nie on, tylko ona będzie rozmawiać z matką zaginionego dziecka. Alex też musiał to zauważyć, bo zaraz dodał: – Fredrika ma rozmawiać z matką wyłącznie z tego powodu, że jest kobietą. To zwykle pomaga. Peder prawie od razu się rozchmurzył. – Dobra, widzimy się potem w Firmie – rzucił szorstko Alex. – Wracam na komendę.
Fredrika westchnęła. „Fredrika ma rozmawiać z matką wyłącznie z tego powodu”... Zawsze to samo. Każdą decyzję przydzielenia jej jakiegoś obowiązku należało obronić. Była obcym ciałem w obcym kosmosie. Wszystko, co robiła, było kwestionowane i wymagało ciągłych wyjaśnień. Oburzona takim traktowaniem Fredrika przeoczyła to, że Alex nie tylko powierzył jej przesłuchanie matki, ale że miała je przeprowadzić samodzielnie. Praktycznie rzecz biorąc, liczyła już dni do końca zatrudnienia w grupie dochodzeniowej Alexa Rechta. Po upływie okresu próbnego zamierzała odejść. Są przecież inne instytucje, w których jej kompetencje zostaną lepiej docenione, nawet jeśli nie będą tam równie potrzebne. Wyjdę stamtąd i nie będę oglądać się za siebie, myślała Fredrika, wyobrażając sobie dzień, w którym opuści komendę policji w dzielnicy Kungsholmen, czy – jak nazywali ją koledzy – Firmę. Po chwili Fredrika była już pochłonięta swoim aktualnym zadaniem, skoncentrowana na zaginionym dziecku. Przywitała się uprzejmie z Sarą Sebastiansson, która zaskoczyła ją zdecydowanym uściskiem dłoni, niepasującym w żaden sposób do malującego się na jej twarzy niepokoju i zmęczenia. Fredrika zauważyła, że Sara przez cały czas obciąga rękawy swetra. Jej odruch wydawał się nieuświadomiony, musiała robić to często. Tak jakby chciała ukryć ręce. Może próbuje ukryć obrażenia, pomyślała Fredrika. Jeśli jest bita przez męża, informacja ta powinna szybko dotrzeć do śledczych. Trzeba było jednak zacząć od innych pytań. – Jeśli pani chce, możemy wejść do środka – powiedziała. – Nie musimy moknąć. – To żaden problem – odrzekła głucho Sara. Fredrika zastanawiała się chwilę i odparła: – Jeśli chce pani tu zostać tylko ze względu na córkę, zapewniam, moi koledzy ją zauważają. Poza tym miała ochotę dodać, że prawdopodobieństwo, iż dziecko zaraz się znajdzie,
jest niewielkie, ale powstrzymała się. – Lilian – powiedziała Sara. – Proszę? – Moja córka ma na imię Lilian. A ja chcę tu zostać – upierała się Sara. Podkreślała to, co mówiła, kręcąc głową. – Nie, dziękuję, nie mam ochoty na kawę. Fredrika zdawała sobie sprawę z tego, że będąc na służbie, nie bardzo potrafi rozmawiać z ludźmi. Często jej to nie wychodziło. Pod tym względem była klasycznym gryzipiórkiem. Lubiła czytać, pisać i analizować, ale podczas przesłuchań i rozmów czuła się nieswojo, nie dawała sobie rady. Z większą lub mniejszą fascynacją obserwowała czasami, jak Alex podaje rękę i kładzie ją potem na ramieniu rozmówcy. Fredrika nigdy by tak nie zrobiła, co więcej – nie życzyła sobie, by ktoś poklepywał ją po ręce czy po ramieniu. Odczuwała wręcz fizyczną niechęć, gdy któryś z kolegów w pracy próbował „rozluźnić atmosferę”, uderzając ją po plecach lub łapiąc w talii. W ogóle nie lubiła takiego kontaktu fizycznego. Większość ludzi to rozumiała, ale nie wszyscy. Fredrika wzdrygnęła się lekko. Po chwili z rozmyślań wyrwał ją głos Sary. – Dlaczego jej buty zostały w pociągu? – Słucham? – Sandały Lilian zostały na podłodze, tam gdzie siedziałyśmy. Coś musiało ją bardzo zdenerwować, bo normalnie nigdy by nie poszła boso. Na dodatek nie mówiąc nic nikomu, nie prosząc o pomoc. – Nawet jeśli zdążyła się obudzić i zorientować, że jest zupełnie sama? Może wysiadła z pociągu w panice? Sara pokręciła głową. – Lilian nie jest taka. Wychowywaliśmy ją inaczej. Nauczyliśmy ją myśleć i działać praktycznie. Na pewno zwróciłaby się o pomoc do kogoś, kto siedział obok. Podczas podróży rozmawiałyśmy na przykład z kobietą, która siedziała po drugiej stronie przejścia. W tym momencie Fredrika skorzystała z szansy sprowadzenia rozmowy na inny tor. – Kogo pani ma na myśli, mówiąc „my”? – Proszę? – Powiedziała pani: „Wychowywaliśmy ją inaczej”. Ma pani na myśli również męża? Sara utkwiła wzrok w jakimś punkcie ponad ramieniem Fredriki. – Jesteśmy z ojcem Lilian w separacji. Tak, ja i mój mąż razem zajmowaliśmy się Lilian.
– Czy macie wspólną opiekę nad dzieckiem? – Separacja jest dla nas świeżą sprawą – odpowiedziała powoli Sara. – Nie ustaliliśmy jeszcze wszystkiego. Lilian zostaje czasem u niego na weekend, ale mieszka ze mną. Sara wciągnęła głęboko powietrze, a kiedy je wypuszczała, zadrżała jej dolna warga. Jej blada skóra odcinała się wyraźnie od rudych włosów. Ręce miała skrzyżowane na piersi. Fredrika przyglądała się jej paznokciom u nóg. Były pomalowane na niebiesko. Dziwne. – Czy kłóciliście się o to, z kim Lilian ma mieszkać? Sara się wzdrygnęła. – Sądzicie, że mógł ją zabrać Gabriel? – spytała, patrząc Fredrice prosto w oczy. Fredrika domyśliła się, że chodzi o męża. – Nie wiemy – odparła szybko. – Muszę rozważyć wszelkie możliwe scenariusze... Musimy po prostu spróbować zrozumieć, co mogło się przytrafić Lilian. Ramiona Sary lekko opadły. Zagryzała dolną wargę i patrzyła uparcie w ziemię. – My z Gabrielem... mieliśmy... albo raczej... mamy problemy. Kiedyś, dawno temu, pokłóciliśmy się o Lilian. Ale on nigdy jej nie skrzywdził. Nigdy. Fredrika znowu zauważyła, że Sara obciąga rękawy swetra. Szybko zorientowała się, że Sara w tym momencie nie przyzna się, że była bita przez męża. Będzie musiała sprawdzić policyjne raporty, kiedy wróci na komendę. No i koniecznie musi porozmawiać z Gabrielem Sebastianssonem. – Czy mogłaby pani opowiedzieć bardziej szczegółowo, co wydarzyło się na peronie we Flemingsbergu? – spytała Fredrika z nadzieją, że skieruje rozmowę na sprawy, o których Sarze będzie łatwiej mówić. Sara skinęła parę razy głową, ale się nie odezwała. Fredrika miała nadzieję, że kobieta nie zacznie płakać, bo akurat z płaczem sobie nie radziła. Prywatnie, owszem, ale nie w pracy. – Wysiadłam z pociągu, żeby zadzwonić – zaczęła Sara, ociągając się. – Dzwoniłam do przyjaciela. Fredrika musiała się skoncentrować, bo rozpraszał ją deszcz. Do przyjaciela? – A dlaczego nie zadzwoniła pani z pociągu? – Nie chciałam zbudzić Lilian – odpowiedziała pospiesznie Sara. Trochę za szybko. Poza tym wcześniej mówiła innym policjantom, że wysiadła z pociągu dlatego, że miała miejsce w tak zwanym cichym przedziale. – Lilian była taka zmęczona – wyszeptała Sara. – Często jeździmy do Göteborga, by odwiedzić moich rodziców. Myślę, że zaczęło łapać ją przeziębienie, bo zwykle nie przesypia
całej podróży. – Rozumiem – odparła Fredrika i zamilkła na chwilę. – Czyli nie chodziło o to, że nie chciała pani, by córka słyszała rozmowę? Sara prawie natychmiast się poddała. – No tak, nie chciałam, żeby słyszała rozmowę – odpowiedziała powoli. – Mój przyjaciel i ja... poznaliśmy się niedawno. Nie byłoby dobrze, gdyby Lilian od razu się o nim dowiedziała. Bo powiedziałaby o tym swojemu ojcu, który prawdopodobnie nadal bił matkę, także już w trakcie separacji, pomyślała Fredrika. – Rozmawialiśmy tylko chwilę. Na pewno mniej niż minutę. Powiedziałam mu, że już dojeżdżamy, i żeby wpadł do mnie, jak Lilian pójdzie spać. – Dobrze. Co było dalej? Sara wyprostowała się i ciężko westchnęła. Jej postawa świadczyła o tym, że będzie mówić o czymś, co sprawia jej ból. – To wszystko było zupełnie niepojęte – powiedziała słabym głosem. – Kompletnie absurdalne. – Pokręciła głową z rezygnacją. – Podeszła do mnie jakaś kobieta. Albo raczej dziewczyna. Dość wysoka, chuda, sprawiała wrażenie wyczerpanej. Machała rękami i krzyczała coś, że jej pies zachorował. Myślę, że podeszła akurat do mnie, bo stałam trochę na uboczu. Powiedziała, że zjeżdżała na peron ruchomymi schodami i że wtedy pies padł na ziemię i dostał drgawek. – Dostał drgawek? Pies? – Tak, właśnie tak powiedziała. Pies miał drgawki, a ona potrzebowała pomocy, żeby z powrotem wprowadzić go na schody. Ja sama miałam kilka psów, ostatniego parę lat temu. Widziałam, że dziewczyna jest roztrzęsiona, więc jej pomogłam. Sara zamilkła, a Fredrika zastanawiała się chwilę, pocierając dłonie jedna o drugą. – I nie pomyślała pani wtedy, że może pani nie zdążyć na pociąg? Pierwszy raz w trakcie tej rozmowy głos Sary zabrzmiał ostro. Oczy jej płonęły. – Jak wysiadałam z pociągu, spytałam konduktora, ile potrwa postój. Odpowiedział, że co najmniej dziesięć minut. Co najmniej! Sara uniosła ręce i pokazała na rozstawionych długich i wąskich palcach. Dziesięć palców, dziesięć minut. Ręce jej się lekko trzęsły. Dolna warga znowu drżała. – Dziesięć minut – wyszeptała. – Dlatego pomogłam tej dziewczynie wtaszczyć psa na ruchome schody. Myślałam, wiedziałam, że powinnam zdążyć. Fredrika oddychała spokojnie.
– Czy widziała pani, jak pociąg odjeżdża? – Właśnie wjechałyśmy z psem schodami na samą górę – powiedziała Sara drżącym głosem. – Byłyśmy już na górze, gdy się obejrzałam i zobaczyłam, że pociąg powoli opuszcza stację. – Zaczerpnęła z trudem powietrza i spojrzała na Fredrikę. – Nie wierzyłam, cholera, własnym oczom. – Po policzku Sary spłynęła łza. – Czułam się jak w jakimś horrorze. Popędziłam na dół i biegłam jak wariatka za pociągiem. Ale on się wcale nie zatrzymał. Nie zatrzymał się! Fredrika nie miała wprawdzie własnych dzieci, ale relacja Sary wzbudziła w niej prawdziwe współczucie. Prawie rozbolał ją brzuch. – Ktoś na stacji we Flemingsbergu pomógł mi skontaktować się z obsługą pociągu. Zaraz potem wsiadłam w taksówkę. – A co robiła wtedy ta dziewczyna z psem? Sara wytarła łzę w kąciku oka. – To było trochę dziwne, bo natychmiast sobie poszła. Położyła psa na wózku pocztowym, który stał przy schodach, pobiegła do drzwi i zniknęła. Obie kobiety stały przez chwilę w milczeniu, każda pogrążona w swoich myślach. Ciszę przerwał głos Sary. – Wie pani, ja właściwie nawet byłam całkiem spokojna po rozmowie z obsługą pociągu. Wydawało mi się, że nie ma co się denerwować tym, że Lilian przejedzie sama ten króciutki odcinek pomiędzy Flemingsbergiem a Dworcem Centralnym. – Sara zwilżyła wargi językiem i dopiero wtedy zaczęła naprawdę płakać. – A ja w taksówce próbowałam nawet odpocząć. Odchyliłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy. Ja odpoczywałam, gdy właśnie jakiś szaleniec porywał moją córkę! Fredrika zrozumiała, że teraz nie będzie w stanie pomóc matce dziewczynki. Wbrew samej sobie zrobiła coś, czego unikała – wyciągnęła dłoń i pogładziła Sarę po ręce. Po chwili spostrzegła, że przestało padać. Minęła kolejna godzina od momentu zniknięcia Lilian.
Opuszczenie Flemingsbergu autobusem okazało się o wiele trudniejsze, niż Jelena sobie wyobrażała. – Nie wolno ci jechać ani podmiejskim pociągiem, ani taksówką, ani samochodem – powiedział On rano, tego samego dnia, kiedy po raz setny szczegółowo analizowali cały plan. – Masz jechać autobusem. Autobusem do Skärholmen, a potem metrem do domu. Zrozumiano? Jelena wciąż tylko potakiwała. Jasne, że zrozumiała. I zrobi wszystko, co w jej mocy. Wszystko. Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Żywiła gorącą nadzieję, że mu się udało. Po prostu musiało się udać. Wpadłby w szał, gdyby nie dał rady zabrać dzieciaka z pociągu. Zerknęła na zegarek. Minęła ponad godzina. Autobus się spóźnił i musiała czekać na stacji metra. Niedługo dotrze do domu i dowie się, jak poszło. Potarła spoconymi rękami o materiał dżinsów. Nigdy nie miała całkowitej pewności, czy robi dobrze, czy źle. Nigdy, zanim On albo jej nie pochwalił, albo zganił. Ostatnio udawało jej się robić wszystko jak trzeba. Wszystko szło dobrze, nawet gdy trenowała jazdę samochodem i gdy uczyła się „porządnie” mówić. – Ludzie muszą rozumieć, co do nich mówisz – przekonywał ją. – Mówisz zbyt niewyraźnie. I przestań robić te grymasy, bo to zniechęca innych. Jelena musiała rzeczywiście bardzo się starać, ale On ją w końcu pochwalił. Teraz zdarzało się jej mieć lekki tik w jednym oku, ale tylko wtedy, gdy była zdenerwowana lub czuła się niepewnie. Gdy była spokojna, nic się nie działo. – Dzielna dziewczynka – mówił, gładząc ją po policzku. Jelenie od razu zrobiło się cieplej na sercu. Miała nadzieję, że gdy wróci do domu, On znowu ją pochwali. Kiedy pociąg dotarł wreszcie na stację, musiała powstrzymywać się, żeby nie wyskoczyć z wagonu i nie przebiec pędem całej drogi do domu. Powinna iść spokojnie i
dyskretnie, tak żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi. Podążała ze wzrokiem wbitym w ziemię, bawiąc się nerwowo kosmykiem włosów. Gdy wyszła z tunelu metra, chodnik chłostał ulewny deszcz. Przez chwilę prawie nic nie widziała. Jednak Jego dostrzegła. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Wydawało jej się, że On się uśmiecha.
Peder Rydh obserwował ze sporym sceptycyzmem żałosną próbę pocieszenia matki dziewczynki podjętą przez Fredrikę. Pogładziła Sarę Sebastiansson z taką niechęcią, z jaką głaszcze się psa, którego tak naprawdę uważa się za odrażającego, ale którego trzeba pogłaskać dlatego, że należy do dobrego przyjaciela. Takie osoby jak ona nie powinny pracować w policji, gdzie trzeba umieć obchodzić się z ludźmi. Z różnymi ludźmi. Ze wszystkimi ludźmi. Peder westchnął z irytacją. Pomysł, żeby zatrudniać w policji osoby cywilne, był naprawdę chybiony. – Powinniśmy zapewnić policji dopływ świeżej eksperckiej kadry – oświadczyły wysoko postawione osobistości w aparacie policyjnym. Fredrika opowiadała wiele razy, jakie przedmioty studiowała na uniwersytecie, ale Pedera to nic a nic nie obchodziło. Zwykle mówiła zbyt długo i używała zbyt wielu słów. Miała tendencję do komplikowania prostych rzeczy, za dużo myślała i za mało czuła. Nie była ulepiona z właściwej gliny, nie nadawała się na policjantkę. Peder obserwował wręcz z podziwem stanowczy opór policjantów wobec pozycji, jaką zdobyli w organizacji pracownicy cywilni. Ludzie bez jakiegokolwiek liczącego się doświadczenia zawodowego. Całkowicie pozbawieni tych szczególnych kompetencji, których nabywa się, ucząc się zawodu policjanta od podstaw – spędzając co najmniej kilka lat w radiowozie, zgarniając z ulicy pijaków, rozmawiając z damskimi bokserami, odwożąc do domu pijane nastolatki i spotykając ich rodziców. Albo włamując się do mieszkań, w których wyzionęli ducha, leżeli i gnili samotni ludzie. Peder pokręcił głową. Powinien skupić się na czymś innym niż niekompetentni współpracownicy. Przemyśleć informacje, które zdobył, przesłuchując obsługę pociągu. Henry Lindgren, kierownik, mówił dużo, ale miał też dobre wyczucie szczegółów, a jego pamięci naprawdę nie można było nic zarzucić. Pociąg wyjechał z Göteborga o 10.50 i dojechał do Sztokholmu z ośmiominutowym spóźnieniem, o 14.07. – Ja nie zajmowałem się opóźnieniem, do którego doszło we Flemingsbergu –