Przedmowa
Pisząc tę ksią kę odwoływałam się do wła-
snego doświadczenia samotnej kobiety. Przez osiem lat
byłam szczęśliwą mę atką; po gwałtownym rozwodzie
i bolesnym, lecz pouczającym okresie „dochodzenia do
siebie", przez sześć lat wiodłam ycie osoby samotnej.
Pragnęłam zakochać się w mę czyźnie, który odwza-
jemni moją miłość i będzie na mnie „zasługiwał". Nie
zrezygnowałam z moich planów ycia we dwoje, po czę-
ści dlatego, e mał eństwo moich rodziców przetrwało
w szczęściu przez całe pięćdziesiąt lat. Wiedziałam więc,
e taki związek jest mo liwy i chciałam sama tego do-
świadczyć.
Ale nie miałam szczęścia. Matka bez przerwy powta-
rzała, e znajdę „normalnego" mę czyznę, jeśli wrócę
do Ohio. Umawiałam się na randki z mę czyznami, któ-
rzy okazywali się onaci, z mę czyznami, którzy oka-
zywali się homoseksualistami, z mę czyznami, którzy
nie chcieli nawet słyszeć o tym strasznym „słowie na
m", czyli o mał eństwie, a tak e z mę czyznami, któ-
rzy chętnie o tym rozmawiali, ale tylko po to, by przed-
stawić argumenty „na nie". Kiedyś nagrałam na wideo
dokumentalny film telewizji PBS, który bardzo chcia-
łam zobaczyć, ale w tym samym czasie umówiłam się
na randkę. Pod koniec wieczoru zrozumiałam, e popeł-
niłam błąd; powinnam nagrać na wideo randkę, zostać
w domu i obejrzeć program!
I ciągle czytałam. W księgarniach bez przerwy mysz-
kowałam w działach zatytułowanych „związki" lub „psy-
chologia" . Szukałam ksią ki, która wyjaśni mi, co mam
zmienić w sobie i w mojej strategii poszukiwania part-
nera. Znalazłam sterty poradników - o tym, jak cieszyć
się samotnym yciem; jak poczuć się silną i niezale -
ną, choć jestem kobietą; jak cieszyć się yciem w związ-
kach, które nie trwają długo; i wreszcie, jak przygoto-
wać wytworną kolację przy świecach - dla samej siebie!
Tęsknota za miłością upodabniała mnie do tych naj-
bardziej atrakcyjnych i pełnych ycia samotnych kobiet,
jakie zdarzyło mi się spotkać. Wszystkie czułyśmy się
czasem osamotnione; wszystkie przechodziłyśmy fazy
pesymizmu! optymizmu. I wszystkie miałyśmy wra e-
nie, jakbyśmy cofnęły się do szkolnych czasów...
Ale im dłu ej pozostawałam samotna, tym mocniej
odczuwałam ró nicę pomiędzy mną a moimi samotny-
mi przyjaciółkami. Po pierwsze - byłam bardziej zdeter-
minowana. A po drugie - miałam absolutną pewność,
e moje starania uwieńczy sukces.
Spisałam listę cech, jakie powinien posiadać mę -
czyzna idealny i zawsze nosiłam ją przy sobie. I dzia-
łałam na wszystkie sposoby, jakie tylko przyszły mi
do głowy.
Zamieszczałam ogłoszenia w gazetach; korzystałam
z usług biur matrymonialnych. Przychodziłam na wie-
czorki dla samotnych i zaczęłam rozwijać swoje
8
zainteresowania - teatr i taniec ludowy. Wcią prosiłam
znajomych, eby szukali mi odpowiedniego partnera.
W ten sposób działałam przez jakiś czas, choć nie
czułam ku temu specjalnej potrzeby czy przymusu. Po
prostu wiedziałam, e spotkam właściwego mę czyznę;
nie wiedziałam tylko, kiedy i w jaki sposób to nastąpi.
Nie potrafię powiedzieć, kiedy narodziło się we mnie tak
silne przekonanie, ale to właśnie ono zadecydowało o mo-
im sukcesie. Właśnie taka niepodwa alna pewność jest
głównym tematem tej ksią ki. Po prostu było dla mnie
jasne, e nie spędzę ycia w samotności; nie widziałam
siebie W tej roli. Wiedziałam te , e nie zadowolę się kimś,
kto nie spełnia moich wymagań. Uznałam, e powinnam
wytrwale szukać i czekać cierpliwie. Oczywiście zdarzały
mi się chwile załamania i zniechęcenia, ale nigdy nie
wątpiłam, e uda mi się osiągnąć mój cel.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja przy-
jaciółka Roseann. Powiedziała, e kuzyn jej mę a, May-
er, przeprowadził się do naszego miasta i zaprosił całą
rodzinę na przepyszną kolację. Jego gościnność -
a tak e talenty kulinarne - zrobiły na niej ogromne
wra enie. Poza tym wyznał jej, co podoba mu się w ko-
bietach i oświadczył, e lubi „pieszczotki i przytulan-
ki"- co, jak wiedziała Roseann - było wa ne równie
dla mnie. Tego samego wieczora zadzwoniła do mnie
i zaprosiła mnie na spotkanie z kuzynem. Niestety,
miałam inne plany.
- Odwołaj wszystko! - za ądała Roseann. - Nie
wiem, kiedy go znowu zobaczę, a naprawdę zale y mi,
ebyś go poznała. Co jest dla ciebie wa niejsze?
Wiedziałam, e ma rację. Zdą yłam jakoś przeło yć
wcześniej umówione spotkanie i zjawiłam się na kola-
cji u kuzyna Roseann.
Gdy zbli yłam się do domu Mayerą, zauwa yłam
przez okno łysą głowę mę czyzny. Łysina nie nale ała
9
do cech mojego wyśnionego ideału. Ale nasza rozmowa
toczyła się gładko, dopóki nie zaczęliśmy mówi o pracy.
- Jestem artystą ceramikiem - powiedział wesoło.
To ochłodziło moje zainteresowanie. Mę czyzna, któ-
rego szukałam miał być profesorem uniwersyteckim, pa-
storem albo politykiem - powiedzmy ambasadorem we
Francji-w ka dym razie, kimś w tym rodzaju.
Ale postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę.
- Gdzie studiowałeś?
-W Los Angeles City College. (Co? Nie w Harvar-
dzie, Yale czy Stanford?) Ale zrezygnowałem po roku.
Tego ju było za wiele. Bardzo uprzejmie zakończy-
łam rozmowę i pospiesznie wyszłam.
Mayer wyznał mi później, e podczas naszego pierw-
szego spotkania dałam mu wyraźny sygnał - nie za po-
mocą słów, lecz ogólnego zachowania - e albo dosta-
nę to, czego chcę, albo go spławię. Wtedy nie miałam
o tym bladego pojęcia, ale kiedy mi o tym powiedział
zrozumiałam, e zrobiłam to świadomie. Jeśli miałam
go od siebie odstraszyć, wolałam zrobić to od razu i nie
marnować naszego czasu.
Ale Mayer był uparty i to zrobiło na mnie na tyle
du e wra enie, e zgodziłam się umówić z nim na dru-
gą randkę.
Krótko mówiąc, ju po czterech spotkaniach powie
dzieliśmy sobie, e byłoby z nas dobre mał eństwo. Nie
chodzi tu o składanie sobie przysiąg; po prostu zrozu
mieliśmy z radością, e udało się nam znaleźć to, cze
go oboje szukaliśmy.
Wtedy nauczyłam się raz na zawsze, e szczęście nie
zawsze przychodzi w takiej postaci, jakiej oczekujemy.
Tak naprawdę, jeśli nadajemy swoim marzeniom kon-
kretny kształt - co jest zajęciem przyjemnym i zupe-
łnie nieszkodliwym - mo emy z całą pewnością przy-
jąć, e nigdy nie urzeczywistnią się jako właśnie takie.
10
Jeśli nie tracisz wiary w marzenia, na pewno je zreali-
ujesz, tyle e nie tak, jak sobie wyobra asz.
Mayer i ja pobraliśmy się po sześciu miesiącach.
Wcią jesteśmy razem i jesteśmy szczęśliwi, a nasze
perspektywy są naprawdę wspaniałe.
Kiedy analizowałam moją strategię, zrozumiałam,
e dzięki sposobowi, który wybrałam, odniosłam suk-
ces. Zaczęłam więc organizować zajęcia dla innych
osób samotnych, które uwa ały, e są wspaniałe i nie
mogły pojąć, dlaczego nie znalazły dotąd
odpowiedniego partnera. Dzięki profesjonalnemu
przygotowaniu prowadzenie tych warsztatów nie
przysporzyło mi trudności. Moje wcześniejsze
zajęcia - pełnienie obowiązków protestanckiego
pastora campusu, przygotowanie programu
poradnictwa seksualnego dla du ego uniwersytetu,
prowadzenie agencji przeciwko aktom przemocy w
rodzinie oraz funkcja specjalisty od spraw mar-
ketingu - przyzwyczaiły mnie do uczenia i poradnic-
twa. W dodatku, choć nie mam odpowiednich upraw-
nień, przez wiele lat uczęszczałam na zajęcia
terapii Gestalt i bioenergoterapii.
Teoria Gestalt - mówiąc w uproszczeniu - zakła-
da, e większość ludzi podczas całego ycia doznaje
rozpadu osobowości; co znaczy, e pewne cechy
charakteru są spychane do podświadomości. Na
przykład dorosła kobieta, wychowana w rodzinie, w
której wybuchy gniewu były surowo karane, mo e nie
wiedzieć, e wcią tłumi agresję. Względnie mę czyzna,
któremu wmówiono, e „mę czyźni nie płaczą" mo e
nie wiedzieć, i jest zdolny do łagodności i wra liwości.
Dzięki ró norodnym technikom Gestalt, opracowanym
przez Fritza Perlsa, te utracone aspekty osobowości
zostają wydobyte i połączone z innymi, dzięki
czemu dokonuje się proces integracji osobowości.
11
Na moich warsztatach nie realizowałam sztywno za-
sad Gestalt, lecz opierałam się na ogólnym zało eniu,
wedle którego ludzie w sposób nieracjonalny i chaotycz-
ny poszukują miłości. Wraz z uczestnikami kursu wy-
pełniam kwestionariusze i dyskutuję nad udzielonymi
w nich odpowiedziami. Bawimy się w gry, dzięki któ-
rym zdobywamy nowe, zaskakujące często informacje,
zadajemy sobie trudne pytania i odpowiadamy na nie,
dyskutujemy i opowiadamy historie z własnego ycia.
Podczas zajęć uczestnicy zdobywają samowiedzę
i uczą się nawiązywania kontaktów z innymi. Często
się śmiejemy; czasami pojawiają się łzy. Od czasu do
czasu zdarzają się kłótnie, ale bywa, e zwierzamy się
sobie z najgłębszych tajemnic.
Początkowo moje warsztaty przeznaczone były wy-
łącznie dla kobiet, lecz wkrótce zorientowałam się, e
i podobnie jak kobiety, mę czyźni tak e odczuwają po-
trzebę wspólnej rozmowy. Te koedukacyjne zajęcia są
zawsze ywe i pouczające, a czasem dochodzi do dra-
matycznych wydarzeń i sytuacji.
Większość mojej wiedzy nabytej podczas kursów za-
mieściłam w tej ksią ce. Uwzględniłam tak e wypowie-
dzi ponad dwustu mę czyzn i kobiet, z którymi rozma-
wiałam, przygotowując się do pisania, a tak e własne
doświadczenia z czasów mojej prywatnej odysei, kiedy
przemierzałam drogę od samotności do udanego mał-
eństwa.
Wiele doświadczonych osób przekonywało mnie, e
moją ksią kę przeczytają tylko kobiety. Wiem, e nie
mają racji. Jestem przekonana, e mę czyźni są tak e
zainteresowani problemami dotyczącymi związków -
widziałam to na moich warsztatach. Dokładnie tylu
mę czyzn, ile kobiet powiedziało mi: „Nie mogę się do-
czekać, a przeczytam twoją ksią kę!". Chciałabym tu
zaznaczyć, e bardzo zachęcam mę czyzn do lektury,
12
uwa am, e powinni się zastanowić nad problemami,
które poruszam. Starałam się tak formułować tekst, by
czytelnicy obu płci poczuli, e skierowany jest do nich.
Większość pomysłowi praktycznych zadań, które pro-
ponuję, nie jest ukierunkowana na konkretną płeć i mo-
e być wykorzystywana zarówno przez mę czyzn, jak
i kobiety.
Ksią ka mo e okazać się pomocna zarówno w przy-
padku hetero-, jak i homoseksualistów, choć u ywane
przeze mnie słownictwo dalekie jest od precyzji. Tak e
analizowane przypadki dotyczyły heteroseksualistów.
U ywając słowa „wolny", nie miałam na myśli sta-
tusu mał eńskiego danej osoby. Chodziło mi o ludzi „nie
związanych z nikim" lub „samotnych". Niektóre osoby
nie pozostające w mał eństwie mogą być „z kimś zwią-
zane", podczas gdy mał onkowie bywają „samotni". Kry-
terium rozstrzygającym o u yciu tego słowa jest sto-
pień zaanga owania w związek.
Często u ywam określenia „samotny mimo woli", by
podkreślić, e chodzi mi o osoby wolne, które pragną
znaleźć stałego partnera. Osoby, które nazywam „sa-
motnymi z wyboru", na pewno nie doczytają się w tej
ksią ce adnych istotnych dla siebie informacji. Chcę
podkreślić, e nie miałam zamiaru obra ać ich, czy te
deprecjonować wybranego przez nich modelu ycia.
Stwierdzam ze wstydem, e tytuł ksią ki sugeruje, e
pozostawanie osobą samotną jest czymś „gorszym". To
efekt zupełnie nie zamierzony i nie takie były moje in-
tencje.
Rozumiem, e samotne ycie ma swoje walory i dla
niektórych osób mo e być idealnym rozwiązaniem. Jed-
nak intymna więź najwy szej próby mo e znakomicie pod-
nieść jakość ycia, choć wiele osób uwa a, e miłość spra-
wia o wiele więcej kłopotów, ni po ytku. Feminizm, tak
gorliwie tępiący przypadki dyskryminacji kobiet na
rynku
pracy, nie dostrzegł jednego z najistotniejszych zagad-
nień: stworzenia nowego modelu „wyzwolonych" związ-
ków uczuciowych. Teraz feministki powinny lansować
nowy wzorzec: obok samotnej kobiety sukcesu powinna
pojawić się tak e kobieta, która do swoich osiągnięć zali-
cza równie udany związek. Nasze czasy nie sprzyjają
intymnym więziom. Feminizm powinien skoncentrować
się zatem na pomocy mę czyznom i kobietom w odna-
lezieniu takiego modelu, który nie będzie wymagał od
kobiety jakichkolwiek poświęceń.
Niektórzy „samotni mimo woli" często umawiają się
na randki. Inni od wielu miesięcy lub nawet lat nie spot-
kali się z nikim. Wszystkie te mo liwości próbowałam
brać pod uwagę, gdy opracowywałam program moich
zajęć. Ksią ka została podzielona na cztery części. Część
pierwsza dotyczy znaczenia nastawienia psychicznego
i podpowiada, w jaki sposób przełamać barierę samot-
ności i zacząć regularnie umawiać się na spotkania.
Część druga mówi o zadaniach, o których nie nale y
zapominać podczas randek. W części trzeciej mo na się
dowiedzieć o problemach osoby samotnej, niezale nie
od tego, czy szuka ona partnera, czy te nie. Część trze-
cia podsumowuje wcześniejsze rozwa ania i pomaga
czytelnikom wyodrębnić najistotniejsze kwestie. Osoba,
która dotarła do końca ksią ki, znajdzie szczegółowy
program, dostosowany do jej potrzeb, pragnień i celów,
znajdzie tak e konkretne, „ yciowe" wskazówki, ułatwia-
jące osiągnięcie sukcesu w yciu emocjonalnym.
Jeśli chcesz znaleźć odpowiedniego partnera, ale
zmęczyło cię ju ciągłe umawianie się na spotkania, nie
musisz rezygnować z lektury tej ksią ki. Odkryjesz -
podobnie, jak uczestnicy moich warsztatów - e na pro-
blem ten mo na spojrzeć tak e od innej strony. Gdy
porzucisz stare przesądy, osiągniesz rezultaty, o które
ci chodziło.
14
Teraz, kiedy piszę tę przedmowę, wyobra ani so-
bie ciebie: kogoś kogo nie znam, a z kim łączy mnie
tak wiele. Mam nadzieję, e razem miło spędzimy czas,
podczas lektury tej ksią ki. Na pewno nie zgodzisz się
ze wszystkim, o czym będę mówić, ale być mo e
uznasz moje słowa za prowokację, a prowokacja
bywa tak e konstruktywna. Kiedy opracowywałam
moich dziesięć strategii, i kiedy zaczęłam wprowadzać
je w ycie, moje samopoczucie oraz ycie emocjonal-
ne uległy wielkiej przemianie. Mam nadzieję, e do-
świadczysz tego samego.
SusanPage
Oaklond, Kalifornia
sierpień, 1987 rok
Część pierwsza
POZYTYWNE NASTAWIENIE
PSYCHICZNE PODSTAWĄ
SUKCESU W POSZUKIWANIU
MIŁOŚCI
WPROWADZENIEWielki
kryzys emocjonalny
Uczuciawświeciebezmiłości
Matka Teresa powiedziała, e Stany Zjedno-
czone są najbardziej pozbawionym miłości krajem, jaki
zdarzyło się jej odwiedzić.
Nie będę tu tłumaczyć, co mogła mieć na myśli,
ale jej słowa poruszyły ukrytą strunę w moim sercu.
Od dawna uwa ałam, e brakuje nam uczuć. Jeste-
śmy o wiele bardziej pochłonięci zarabianiem pienię-
dzy i ich konsumowaniem, ni poszukiwaniem miło-
ści i przywiązania. Bliskość z drugą osobą przeszka-
dza w karierze - jest czymś. czym zajmujemy się "po
godzinach".
Prawdziwym problemem stało się to, e miłość i pra-
ca zaczynają ze sobą kolidować. Zbyt często czas, który
poświęcamy jednej z tych stron ycia, zabieramy tej dru-
giej. Co gorsza, miłość i praca wymagają ró nych ty-
pów zachowań. Jeśli chcesz liczyć się na rynku, musisz
być agresywny, drapie ny, nie wolno ci ufać innym. Na-
tomiast utrzymanie dobrego związku wymaga współpra-
cy, akceptacji potrzeb partnera, otwartości! uczciwości i
gotowości do poświęceń.
19
Te zachowania są tak odmienne, e bardzo trudno
je połączyć. A kiedy najwy ej społecznie oceniany jest
presti zawodowy, większość ludzi poświęca całą swą
energię na osiągnięcie sukcesu w pracy. Miłość scho-
dzi na drugi plan.
Ju od pierwszych klas szkoły wiemy, e musimy
zostać dobrymi fachowcami. Umiejętności, dzięki któ-rym
mo liwe jest zbudowanie udanego związku - umie-
jętność słuchania, empatia, uczciwość, szczerość, zro-
zumienie i spontaniczność - są o wiele trudniejsze do j
opanowania, ni umiejętności, dzięki którym awansu-
jemy w pracy. Równie nasze wychowanie pomija ja-
koś tę kwestię.
Gdzie mo emy nauczyć się słuchania, świadomego
przekazywania komunikatów, rzetelnej samooceny, wła-
ściwego wyra ania uczuć? Na lekcjach przysposobienia
do ycia w rodzinie? W szkółce niedzielnej? W czasie
zajęć przygotowujących do roli rodziców?
W latach siedemdziesiątych grupa psychoterapeu-
tów, lekarzy oraz filozofów zainicjowała Ruch Ludz-
kiego Potencjału. Przez krótki czas organizacja ta za-
powiadała się na siłę, która pomo e naszemu społe-
czeństwu w odzyskaniu równowagi. Miała ona poma-
gać ludziom w uświadomieniu sobie, jakie uczucia
i pragnienia zepchnęli do podświadomości w swojej
szalonej pogoni za sukcesem. Dzięki ró norodnym
technikom uczestnicy warsztatów uczyli się nadawać
swojemu yciu inny kształt, wzbogacać swoją osobo-
wość o aspekty emocjonalne i duchowe oraz zacząć
postrzegać siebie jako ludzi, a nie wyłącznie pracow-
ników.
Ale Ruch szybko zakończył swą działalność. Mo e
stał się niewygodny? Jak wyglądałaby nasza gospodar-
ka, gdyby pracownicy zaczęli wyje d ać na weekendo-
we treningi, podczas których w grupie innych ludzi
20
odkrywaliby swoje autentyczne potrzeby, a potem, po
powrocie do pracy, chcieli je realizować? Ruch Ludzkie-
go Potencjału stawiał „ ycie pełnią ycia" ponad presti-
em, przyjemność ponad zyskiem finansowym, a uda-
ne związki ponad statusem czy władzą. Wszystko to kłó-
ciło się z amerykańskim stylem ycia.
Ostatnio widoczne są wprawdzie wysiłki, które mają
zatrzeć nieco granicę pomiędzy działaniami ukierunko-
wanymi na dobro człowieka, a tendencjami do wzro-
stu produkcji. Kilka organizacji wprowadziło systemy
opieki nad dziećmi, urlopy rodzicielskie, „osobiste" dni
wolne.
Kobiety, które dotarły na szczyty kariery - a cza-
sem nawet mę czyźni - zdolni są obecnie poświęcać
karierę dla potrzeb osobistego ycia. Ale to wcią wyjąt-
ki potwierdzające regułę i raczej podkreślają rozdźwięk
wy ej wymienionych dą eń ni dowodzą, e sytuacja
zmienia się generalnie.
Miłości praca - a zatem dą enia skierowane na
człowieka lub na produkcję - nie muszą się wzajemnie
wykluczać. W gruncie rzeczy oba są jednakowo wa ne.
Nasz problem polega jednak na tym, e nie potrafimy
zachować między nimi równowagi.
Oto inny interesujący fakt:
W latach sześćdziesiątych socjolodzy martwili się
głównie o to, e za jakieś dziesięć, dwadzieścia lat dzię-
ki postępowi technologicznemu będziemy mieć za du o
wolnego czasu. Co do rozwoju technologii - mieli rację.
Ale nie mogli bardziej się mylić Jeśli chodzi o nasz czas
wolny. „Wall Street Journal" ogłosił ostatnio wyniki ba-
dań, które dowiodły, e Amerykanie mieli w roku 1984
o 33,4% mniej wolnego czasu ni w roku 1974.
Co się stało? Gdzie podział się nasz czas wolny? Co
go zastąpiło?
Stres.
21
Okazuje się, e głównym problemem lat osiemdzie-
siątych stał się nie nadmiar wolnego czasu, ale właśnie
stres. W niemal ka dej poradni zdrowia psychicznego
mo na nauczyć się technik walki ze stresem. Czy gdzie-
kolwiek spotkaliście się z kursem zatytułowanym „Jak
poradzić sobie z nadmiarem wolnego czasu?"
Stres i intymność to zjawiska wykluczające się
wzajemnie. Jeśli jesteś przepracowany lub gnębiony cią-
głym strachem, nie mo esz anga ować wszystkich sił
w troskę o dobro drugiego człowieka. I nie masz ani
chwili wolnego czasu na pielęgnowanie intymnego
związku.
Dlaczego Amerykanie na ogół wolą walczyć ze stre-
sem, ni eliminować przyczyny jego powstawania? Dla-
czego naszym problemem jest stres, a nie wolny czas?
Poniewa boimy się, e ceną za zwalczenie stresu
będzie przegrana w biegu do sukcesu. A dla większo
ści z nas cena taka jest zbyt wygórowana. I znowu
okazuje się, e pieniądze i rzeczy, które za nie mo na
kupić, cenimy bardziej, ni spokojne, przyjemne, wypeł
nione miłością ycie. A zatem wybieramy stres i rezy-
gnujemyz wolnego czasu.
Ustanowiliśmy społeczeństwo, w którym współza
wodnictwo i praca liczą się najbardziej. Miłość i głębo
kie związki emocjonalne zostały zepchnięte na dalszy
plan. Zjawisko to nazwałam Wielkim Kryzysem Emo
cjonalnym.
W latach trzydziestych Ameryka prze ywała Wielki
Kryzys Ekonomiczny. Zapanowała bieda i bezrobocie.
Teraz musimy stawić czoło Wielkiemu Kryzysowi Uczuć.
Jesteśmy świadkami braku dojrzałości emocjonalnej,
braku zainteresowania zdrowymi związkami, niechęci
do intymności, oraz daremnego poszukiwania odpowied-
niego partnera, którego, jak sądzimy, nigdy nie uda się
znaleźć.
22
Ksią ka ta nie porusza jednak problemów socjolo-
gicznych. Zawiera tylko wskazówki, co zrobić, by Wejść
w satysfakcjonujący związek. Chcę jednak wspomnieć
o jednym: podczas poszukiwania partnera musisz pa-
miętać, e społeczeństwo nie jest po twojej stronie. Osoby
samotne, szukające miłości przypominają bezrobotnych,
ebrzących o pracę w latach trzydziestych. Wszystko
wokół subtelnie, lecz zdecydowanie, działa przeciwko
miłości w twoim yciu. Daniel Yankelovich tak to pod-
sumował w swojej ksią ce „New Rules": „większość lu-
dzi rezygnuje z twórczego, satysfakcjonującego ycia na
rzecz zysków finansowych".
A zatem nie obwiniaj się za brak „powodzenia"
w miłości. Rzeczywistość, która cię otacza, jest wszech-
potę na. Pamiętaj tylko, e jeśli cenisz swoje ycie i przy-
jemność tak samo, jak osiągnięcia i sukces material-
ny, mo esz stać się pewnego rodzaju buntownikiem. To,
e warunki, w jakich yjesz utrudniają znalezienie mi-
łości, nie jest twoim złudzeniem! Prze ywamy Wielki Kry-
zys Emocjonalny. Jeśli będziesz o tym pamiętać, po-
czujesz się silniejsza i podejmiesz walkę. Świadomość
niebezpieczeństwa to połowa wygranej.
Mę czyźnikontrakobiety
Wielki Kryzys Emocjonalny wynika równie z
innych okoliczności. Jesteśmy rzuceni w sam środek
walki płci; musimy więc radzić sobie jakoś z tym zamę-
tem, jaki zwykle towarzyszy tak rewolucyjnym zmianom.
Lubię porównywać tę sytuację do ogromnej huśtawki-
równowa ki. W latach pięćdziesiątych mę czyźni
znajdowali się na jej górze, a kobiety na dole. Mę czyźni
23
zapewniali byt kobietom i ustanawiali normy społecz-
ne, które wydawały się zadowalać obie strony.
Później zaczęły powstawać ruchy feministyczne. Ko-
biety uznały, e nie będą dłu ej grać w tę grę, wstały
i odeszły. Kiedy huśtawka straciła równowagę, mę czyź-
ni z hukiem spadli na zimie. Byli wstrząśnięci i zagu-
bieni. Poprzedni układ bardziej im się podobał. Niektó-
rzy wyśmiewali feministki, inni wpadali w prawdziwą
wściekłość, jeszcze inni udawali, e nic się nie stało. Byli
równie tacy, którzy zagrzewali kobiety do walki, ale
potem się zorientowali, e kiedy próbują umówić się na
randkę, nie jest ju tak, jak dawniej...
Kobiety tak e nie były pewne, czego właściwie ocze-
kują od mę czyzn. Jedne przechodziły etap nienawiści
do wszystkich mę czyzn, inne chciały umawiać się
z ka dym, ale kochać tylko jednego. Ogólnie rzecz bio-
rąc, kobiety przeciwstawiły się patriarchatowi i zaczęły
tworzyć własne egalitarne społeczeństwo. Proces ten po-
woli i konsekwentnie postępuje nadal.
Zdezorientowani mę czyźni usiłowali rozwiązać ten
problem w samotności; nie próbowali stworzyć wspól-
nego frontu. Wielu z nich nadal wierzy, e tylko oni
czują się zagubieni i dlatego ich kłopoty są zupełnie
wyjątkowe.
Natomiast kobiety natychmiast zaczęły łączyć się
w grupy, odkrywając siłę wzajemnego wsparcia. Po
pierwsze zdecydowały się wstąpić do Klubu Białych Mę -
czyzn. Nauczyły się obowiązującego w nim języka, za-
ło yły odpowiednie ubranie i przyswoiły obowiązujące
zasady. Później zorientowały się, e Klub Białych Mę -
czyzn boryka się z własnymi powa nymi problemami.
Więc zaczęły go zmieniać.
Nie trwało długo jak kobiety i mę czyźni zorientowali
się, e idea podstawowej komórki społecznej, czyli ro-
dziny, jest przestarzała - nadszedł czas eksperymentów.
24
W latach sześćdziesiątych przetestowano otwarte
mał eństwo, wolne związki, komuny, mał eństwo gru-
powe, wymienianie się partnerami oraz poligamię.
W latach siedemdziesiątych wiedzieliśmy ju , e ta-
kie modele związków są jałowe i zapragnęliśmy wyzwo-
lić się z zale ności od partnera. „Nie przyszedłem na
świat po to, by zaspokoić twoje potrzeby" - głosiła mo-
dlitwa Gestalt Fritza Perlsa. Nastała dekada egoizmu.
Był to milowy krok w rozwoju naszej świadomości. Py-
tanie „Czego pragnę" - nigdy przedtem nie rozbrzmie-
wało tak powszechnie.
Wreszcie lata osiemdziesiąte przyniosły odkrycie, e
w naszych związkach potrzebujemy czegoś więcej ni
tylko „wolności". Chcemy mieć siebie nawzajem, lecz
na zupełnie innych, nowych prawach. Walczymy wszy-
scy o jakieś iluzoryczne związki, które zapewnią bez-
pieczeństwo i intymność, nie okradając nas z wolno-
ści i niezale ności, co z takim trudem wywalczyliśmy
w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Związ-
ki, w których osiągniemy bliskość bez ograniczania sa-
mych siebie.
Nadal tkwimy w samym środku chaosu. Jesteśmy
pionierami w kształtowaniu ruchów społecznych. Pró-
bujemy wypracować nowe typy więzi, które byłyby roz-
wijające i jednocześnie dawały partnerowi wiele przy-
jemności.
Ostatnie dziesięciolecia zmieniły nasze pojecie o tym,
co jest mo liwe pomiędzy dwojgiem ludzi. Teraz ocze-
kujemy prawdziwej intymności, równości praw, wyraź-
nych komunikatów, oraz dającego satysfakcję seksu.
A jednocześnie z tych samych powodów, które stwo-
rzyły Wielki Kryzys Emocjonalny, cechy te wydają się
trudniejsze do osiągnięcia, ni kiedykolwiek przedtem.
Ci, którym nie udało się dotąd znaleźć miłości, pozosta-
ją osamotnieni w Emocjonalnym Trzecim Świecie,
25
w którym wyobra enia cudownych, wyzwolonych związ-
ków torturują nasze umysły, lecz okazują się rozpaczli-
wie nieosiągalne.
Nie wiem, w jaki sposób kobiety i mę czyźni zdołają
przełamać ten impas. Ale jestem przekonana, e uda się
nam tego dokonać. Równowaga huśtawki została
zachwiana bardzo niedawno. Po pewnym czasie spoj-
rzymy jeszcze raz na czasy zamętu, w jakich przyszło
nam yć i zrozumiemy, e były one wstępem do uzdra-
wiającego procesu. Jestem pewna, e to przejściowy etap,
na którym mę czyźni i kobiety znajdują się w ró nych
fazach ewolucji socjalnej i psychicznej. To trudne chwile
i - podobnie jak w czasach Wielkiego Kryzysu z lat 30.
- nie mo emy być pewni czy i kiedy przeminą. Ale po-
niewa wtedy udało się doczekać lepszych czasów, te-
raz tak e jest to mo liwe. Zdołamy opracować idee „No-
wego Ładu" i wówczas mę czyźni, i kobiety odnajdą
wspólny ląd, którego teraz dopiero szukają.
Nasuwa się podstawowe pytanie: co zatem mają ro-
bić ci z nas, którzy pragną odnaleźć miłość ju teraz
i nie chcą czekać na kolejną fazę rewolucji?
I o tym właśnie traktuje moja ksią ka.
Napisano wiele o problemach, przed którymi stają
współczesne kobiety, o tym, jak zagubieni czują się mę -
czyźni, a tak e o typowych dla naszych czasów zjawi-
skach, jakimi są mizogynizm i współuzale nienie.
Nie zamierzam opisywać ich po raz kolejny. Chcę
zasygnalizować pewne istniejące ju fakty socjologicz-
ne i psychologiczne oraz podjąć dyskusję. Z moich ob-
serwacji wynika, i osoby samotne często zasłaniają się
tzw. nagimi faktami.
A zatem, zanim zaczniemy, pogódźmy się z realia-
mi. Wszystkie osoby samotne, z którymi rozmawiałam,
przyznały - wyłącznie na podstawie własnych doświad-
czeń - e te nie sprzyjające warunki istnieją naprawdę.
26
{Wszyscy zgodzili się tak e, i zdarzają się wyjątki od tej
reguł.) Nie zamierzam silić się na naukowe analizy. Nie
mam najmniejszego zamiaru ogłaszać nowych, wstrzą-
sających rewelacji. To, o czym mówię, mo emy nazwać
pewnikami. W ksią ce tej nie będę roztrząsać przyczyn,
dla których nasze czasy są takie, jakie są, a tym bar-
dziej rozpaczać nad nimi. Proponuję ograniczyć się do
rozmowy o tym, jak mo na pokonać owe przeszkody,
jeśli chce się dzielić ycie z partnerem.
W obecnych czasach szukanie miłości jest prawdzi-
wym wyzwaniem, poniewa :
•Od wczesnej młodości yjemy pod presją osią
gnięcia sukcesu zawodowego. Nikt nie dba
o to, czy potrafimy nawiązać intymny zwią
zek. Trudno nam znaleźć czas na miłość, )
a kiedy ju go jakoś wygospodarujemy, oka
zuje się, e nie potrafimy zbudować udanego
związku. Jesteśmy dobrymi fachowcami, ale
w sprawach miłości okazujemy się komplet-
nymi ignorantami.
•Kobiety i mę czyźni znajdują się na ró nych
etapach politycznego i społecznego rozwoju.
Kobiety wchodzą w „świat mę czyzn" prę
dzej ni mę czyźni w „świat kobiet". Kobiety
zdobywają kwalifikacje zawodowe i szybciej
ni mę czyźni uczą się kontaktów między
ludzkich. I obie płcie nie są w stanie spro
stać wymaganiom, jakie stawia przed nimi
udany związek.
•W większości krajów liczba samotnych ko
biet, poszukujących partnera, nieznacznie
przewy sza liczbę samotnych mę czyzn.
•Zarówno mę czyźni, jak i kobiety boją się bli-
skości, choć jest to bardziej powszechne
27
wśród mę czyzn. Istnieje wielu wspaniałych
mę czyzn, którzy nie chcą - lub nie mogą -
wejść w długotrwały związek.
• Kontakt z odpowiednim mę czyzną (kobietą)
jest trudniejszy w wieku dojrzałym, ni było
to w czasach szkolnych i studenckich. I to
jest fakt.
• Obawa przed chorobami wenerycznymi wnio-
sła w pierwszy etap romantycznych spotkań
pewną ostro ność i niezręczność.
W latach trzydziestych pisano poradniki dające
wskazówki, jak zarobić na ycie mimo szalejącego bez-
robocia. Ta ksią ka mówi o tym, jak znaleźć miłość po-
mimo przeszkód, jakie piętrzy przed nami Wielki Kryzys
Uczuciowy.
Nadeszły cię kie czasy dla kochanków. Pytanie tyl-
ko, czy pozwolicie, by zawa yły na waszym yciu?
A mo e doło ycie wszelkich starań, by szukać miłości
w bardziej systematyczny i zaplanowany sposób?
Ostatnie pytanie, zanim się zdecydujesz
A zatem - dlaczego wcią nie masz partnera?
Pech?
Ludzie, którzy znaleźli miłość tak samo jak ci, któ-
rzy pozostali samotni, twierdzą, e tzw. szczęście od-
grywa niebagatelną rolę:
„Mój Bo e, co za szczęście, eśmy się spotkali! A gdy-
by jedno z nas nie przyszło na tę imprezę? Boję się po-
myśleć, co by było, gdybyśmy się nie poznali!"
28
Albo:
„Dlaczego inni mają więcej szczęścia? Dlaczego wcią
nie mogę znaleźć mę czyzny mojego ycia? Dlaczego???"
Owszem, szczęście odgrywa du ą rolę. Jednak uwa-
am, e im więcej nad sobą pracujesz, tym więcej szczę-
ścia spotykasz na swojej drodze. Szczęściu trzeba pomóc.
Szczęście nie da ci nic, jeśli będziesz mu przeszkadzać.
Ale pomińmy kwestię szczęścia... Dlaczego ciągle nie
masz odpowiedniego partnera?
Pozwól, e przeprowadzę pewien eksperyment.
Na kartach tej ksią ki znajdziesz propozycje ekspe-
rymentów, które pozwolą ci uzyskać pewne nowe infor-
macje o tobie, a to mo e okazać się niesłychanie po-
uczające. Jak wiem z doświadczenia, wyniki testu by-
wają dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Nigdy nie spo-
dziewałabym się tego, co odkrywam. Mam nadzieję, e
tobie tak e przydarzy się coś podobnego.
Trzeba zaopatrzyć się w mały notes lub zeszyt, po-
trzebny do zapisywania wyników eksperymentów. Za-
wsze nale y zanotować datę. Jednym z najbardziej po-
uczających zabiegów jest wykonanie tego samego eks-
perymentu po upływie kilku miesięcy lub lat. Dzięki temu
mo emy zauwa yć dokonujące się w nas zmiany.
Pierwszy eksperyment będzie polegać na pisemnej
odpowiedzi na pytanie: dlaczego wcią jestem samot-
na? Zrób to, jeszcze zanim przeczytasz moją „diagno-
zę". Dzięki temu, kiedy ju ją poznasz, otrzymasz obiek-
tywną odpowiedź. Czy właśnie wymieniona przeze mnie
przyczyna zawa yła na twoim yciu? Czy przyczyna ta
nie odnosi się do ciebie? A mo e tak, tylko nie zdawa-
łaś sobie dotąd z tego sprawy? Być mo e zechcesz się
dowiedzieć, czy powody, które wymienię w następnych
rozdziałach, zanotowałaś wcześniej na swojej liście. Spis,
29
Moim rodzicom Edowi i Helen Hammockom
Przedmowa Pisząc tę ksią kę odwoływałam się do wła- snego doświadczenia samotnej kobiety. Przez osiem lat byłam szczęśliwą mę atką; po gwałtownym rozwodzie i bolesnym, lecz pouczającym okresie „dochodzenia do siebie", przez sześć lat wiodłam ycie osoby samotnej. Pragnęłam zakochać się w mę czyźnie, który odwza- jemni moją miłość i będzie na mnie „zasługiwał". Nie zrezygnowałam z moich planów ycia we dwoje, po czę- ści dlatego, e mał eństwo moich rodziców przetrwało w szczęściu przez całe pięćdziesiąt lat. Wiedziałam więc, e taki związek jest mo liwy i chciałam sama tego do- świadczyć. Ale nie miałam szczęścia. Matka bez przerwy powta- rzała, e znajdę „normalnego" mę czyznę, jeśli wrócę do Ohio. Umawiałam się na randki z mę czyznami, któ- rzy okazywali się onaci, z mę czyznami, którzy oka- zywali się homoseksualistami, z mę czyznami, którzy nie chcieli nawet słyszeć o tym strasznym „słowie na
m", czyli o mał eństwie, a tak e z mę czyznami, któ- rzy chętnie o tym rozmawiali, ale tylko po to, by przed- stawić argumenty „na nie". Kiedyś nagrałam na wideo dokumentalny film telewizji PBS, który bardzo chcia- łam zobaczyć, ale w tym samym czasie umówiłam się na randkę. Pod koniec wieczoru zrozumiałam, e popeł- niłam błąd; powinnam nagrać na wideo randkę, zostać w domu i obejrzeć program! I ciągle czytałam. W księgarniach bez przerwy mysz- kowałam w działach zatytułowanych „związki" lub „psy- chologia" . Szukałam ksią ki, która wyjaśni mi, co mam zmienić w sobie i w mojej strategii poszukiwania part- nera. Znalazłam sterty poradników - o tym, jak cieszyć się samotnym yciem; jak poczuć się silną i niezale - ną, choć jestem kobietą; jak cieszyć się yciem w związ- kach, które nie trwają długo; i wreszcie, jak przygoto- wać wytworną kolację przy świecach - dla samej siebie! Tęsknota za miłością upodabniała mnie do tych naj- bardziej atrakcyjnych i pełnych ycia samotnych kobiet, jakie zdarzyło mi się spotkać. Wszystkie czułyśmy się czasem osamotnione; wszystkie przechodziłyśmy fazy pesymizmu! optymizmu. I wszystkie miałyśmy wra e- nie, jakbyśmy cofnęły się do szkolnych czasów... Ale im dłu ej pozostawałam samotna, tym mocniej odczuwałam ró nicę pomiędzy mną a moimi samotny- mi przyjaciółkami. Po pierwsze - byłam bardziej zdeter- minowana. A po drugie - miałam absolutną pewność, e moje starania uwieńczy sukces. Spisałam listę cech, jakie powinien posiadać mę - czyzna idealny i zawsze nosiłam ją przy sobie. I dzia- łałam na wszystkie sposoby, jakie tylko przyszły mi do głowy. Zamieszczałam ogłoszenia w gazetach; korzystałam z usług biur matrymonialnych. Przychodziłam na wie- czorki dla samotnych i zaczęłam rozwijać swoje 8
zainteresowania - teatr i taniec ludowy. Wcią prosiłam znajomych, eby szukali mi odpowiedniego partnera. W ten sposób działałam przez jakiś czas, choć nie czułam ku temu specjalnej potrzeby czy przymusu. Po prostu wiedziałam, e spotkam właściwego mę czyznę; nie wiedziałam tylko, kiedy i w jaki sposób to nastąpi. Nie potrafię powiedzieć, kiedy narodziło się we mnie tak silne przekonanie, ale to właśnie ono zadecydowało o mo- im sukcesie. Właśnie taka niepodwa alna pewność jest głównym tematem tej ksią ki. Po prostu było dla mnie jasne, e nie spędzę ycia w samotności; nie widziałam siebie W tej roli. Wiedziałam te , e nie zadowolę się kimś, kto nie spełnia moich wymagań. Uznałam, e powinnam wytrwale szukać i czekać cierpliwie. Oczywiście zdarzały mi się chwile załamania i zniechęcenia, ale nigdy nie wątpiłam, e uda mi się osiągnąć mój cel. Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja przy- jaciółka Roseann. Powiedziała, e kuzyn jej mę a, May- er, przeprowadził się do naszego miasta i zaprosił całą rodzinę na przepyszną kolację. Jego gościnność - a tak e talenty kulinarne - zrobiły na niej ogromne wra enie. Poza tym wyznał jej, co podoba mu się w ko- bietach i oświadczył, e lubi „pieszczotki i przytulan- ki"- co, jak wiedziała Roseann - było wa ne równie dla mnie. Tego samego wieczora zadzwoniła do mnie i zaprosiła mnie na spotkanie z kuzynem. Niestety, miałam inne plany. - Odwołaj wszystko! - za ądała Roseann. - Nie wiem, kiedy go znowu zobaczę, a naprawdę zale y mi, ebyś go poznała. Co jest dla ciebie wa niejsze? Wiedziałam, e ma rację. Zdą yłam jakoś przeło yć wcześniej umówione spotkanie i zjawiłam się na kola- cji u kuzyna Roseann. Gdy zbli yłam się do domu Mayerą, zauwa yłam przez okno łysą głowę mę czyzny. Łysina nie nale ała 9
do cech mojego wyśnionego ideału. Ale nasza rozmowa toczyła się gładko, dopóki nie zaczęliśmy mówi o pracy. - Jestem artystą ceramikiem - powiedział wesoło. To ochłodziło moje zainteresowanie. Mę czyzna, któ- rego szukałam miał być profesorem uniwersyteckim, pa- storem albo politykiem - powiedzmy ambasadorem we Francji-w ka dym razie, kimś w tym rodzaju. Ale postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę. - Gdzie studiowałeś? -W Los Angeles City College. (Co? Nie w Harvar- dzie, Yale czy Stanford?) Ale zrezygnowałem po roku. Tego ju było za wiele. Bardzo uprzejmie zakończy- łam rozmowę i pospiesznie wyszłam. Mayer wyznał mi później, e podczas naszego pierw- szego spotkania dałam mu wyraźny sygnał - nie za po- mocą słów, lecz ogólnego zachowania - e albo dosta- nę to, czego chcę, albo go spławię. Wtedy nie miałam o tym bladego pojęcia, ale kiedy mi o tym powiedział zrozumiałam, e zrobiłam to świadomie. Jeśli miałam go od siebie odstraszyć, wolałam zrobić to od razu i nie marnować naszego czasu. Ale Mayer był uparty i to zrobiło na mnie na tyle du e wra enie, e zgodziłam się umówić z nim na dru- gą randkę. Krótko mówiąc, ju po czterech spotkaniach powie dzieliśmy sobie, e byłoby z nas dobre mał eństwo. Nie chodzi tu o składanie sobie przysiąg; po prostu zrozu mieliśmy z radością, e udało się nam znaleźć to, cze go oboje szukaliśmy. Wtedy nauczyłam się raz na zawsze, e szczęście nie zawsze przychodzi w takiej postaci, jakiej oczekujemy. Tak naprawdę, jeśli nadajemy swoim marzeniom kon- kretny kształt - co jest zajęciem przyjemnym i zupe- łnie nieszkodliwym - mo emy z całą pewnością przy- jąć, e nigdy nie urzeczywistnią się jako właśnie takie. 10
Jeśli nie tracisz wiary w marzenia, na pewno je zreali- ujesz, tyle e nie tak, jak sobie wyobra asz. Mayer i ja pobraliśmy się po sześciu miesiącach. Wcią jesteśmy razem i jesteśmy szczęśliwi, a nasze perspektywy są naprawdę wspaniałe. Kiedy analizowałam moją strategię, zrozumiałam, e dzięki sposobowi, który wybrałam, odniosłam suk- ces. Zaczęłam więc organizować zajęcia dla innych osób samotnych, które uwa ały, e są wspaniałe i nie mogły pojąć, dlaczego nie znalazły dotąd odpowiedniego partnera. Dzięki profesjonalnemu przygotowaniu prowadzenie tych warsztatów nie przysporzyło mi trudności. Moje wcześniejsze zajęcia - pełnienie obowiązków protestanckiego pastora campusu, przygotowanie programu poradnictwa seksualnego dla du ego uniwersytetu, prowadzenie agencji przeciwko aktom przemocy w rodzinie oraz funkcja specjalisty od spraw mar- ketingu - przyzwyczaiły mnie do uczenia i poradnic- twa. W dodatku, choć nie mam odpowiednich upraw- nień, przez wiele lat uczęszczałam na zajęcia terapii Gestalt i bioenergoterapii. Teoria Gestalt - mówiąc w uproszczeniu - zakła- da, e większość ludzi podczas całego ycia doznaje rozpadu osobowości; co znaczy, e pewne cechy charakteru są spychane do podświadomości. Na przykład dorosła kobieta, wychowana w rodzinie, w której wybuchy gniewu były surowo karane, mo e nie wiedzieć, e wcią tłumi agresję. Względnie mę czyzna, któremu wmówiono, e „mę czyźni nie płaczą" mo e nie wiedzieć, i jest zdolny do łagodności i wra liwości. Dzięki ró norodnym technikom Gestalt, opracowanym przez Fritza Perlsa, te utracone aspekty osobowości zostają wydobyte i połączone z innymi, dzięki czemu dokonuje się proces integracji osobowości. 11
Na moich warsztatach nie realizowałam sztywno za- sad Gestalt, lecz opierałam się na ogólnym zało eniu, wedle którego ludzie w sposób nieracjonalny i chaotycz- ny poszukują miłości. Wraz z uczestnikami kursu wy- pełniam kwestionariusze i dyskutuję nad udzielonymi w nich odpowiedziami. Bawimy się w gry, dzięki któ- rym zdobywamy nowe, zaskakujące często informacje, zadajemy sobie trudne pytania i odpowiadamy na nie, dyskutujemy i opowiadamy historie z własnego ycia. Podczas zajęć uczestnicy zdobywają samowiedzę i uczą się nawiązywania kontaktów z innymi. Często się śmiejemy; czasami pojawiają się łzy. Od czasu do czasu zdarzają się kłótnie, ale bywa, e zwierzamy się sobie z najgłębszych tajemnic. Początkowo moje warsztaty przeznaczone były wy- łącznie dla kobiet, lecz wkrótce zorientowałam się, e i podobnie jak kobiety, mę czyźni tak e odczuwają po- trzebę wspólnej rozmowy. Te koedukacyjne zajęcia są zawsze ywe i pouczające, a czasem dochodzi do dra- matycznych wydarzeń i sytuacji. Większość mojej wiedzy nabytej podczas kursów za- mieściłam w tej ksią ce. Uwzględniłam tak e wypowie- dzi ponad dwustu mę czyzn i kobiet, z którymi rozma- wiałam, przygotowując się do pisania, a tak e własne doświadczenia z czasów mojej prywatnej odysei, kiedy przemierzałam drogę od samotności do udanego mał- eństwa. Wiele doświadczonych osób przekonywało mnie, e moją ksią kę przeczytają tylko kobiety. Wiem, e nie mają racji. Jestem przekonana, e mę czyźni są tak e zainteresowani problemami dotyczącymi związków - widziałam to na moich warsztatach. Dokładnie tylu mę czyzn, ile kobiet powiedziało mi: „Nie mogę się do- czekać, a przeczytam twoją ksią kę!". Chciałabym tu zaznaczyć, e bardzo zachęcam mę czyzn do lektury, 12
uwa am, e powinni się zastanowić nad problemami, które poruszam. Starałam się tak formułować tekst, by czytelnicy obu płci poczuli, e skierowany jest do nich. Większość pomysłowi praktycznych zadań, które pro- ponuję, nie jest ukierunkowana na konkretną płeć i mo- e być wykorzystywana zarówno przez mę czyzn, jak i kobiety. Ksią ka mo e okazać się pomocna zarówno w przy- padku hetero-, jak i homoseksualistów, choć u ywane przeze mnie słownictwo dalekie jest od precyzji. Tak e analizowane przypadki dotyczyły heteroseksualistów. U ywając słowa „wolny", nie miałam na myśli sta- tusu mał eńskiego danej osoby. Chodziło mi o ludzi „nie związanych z nikim" lub „samotnych". Niektóre osoby nie pozostające w mał eństwie mogą być „z kimś zwią- zane", podczas gdy mał onkowie bywają „samotni". Kry- terium rozstrzygającym o u yciu tego słowa jest sto- pień zaanga owania w związek. Często u ywam określenia „samotny mimo woli", by podkreślić, e chodzi mi o osoby wolne, które pragną znaleźć stałego partnera. Osoby, które nazywam „sa- motnymi z wyboru", na pewno nie doczytają się w tej ksią ce adnych istotnych dla siebie informacji. Chcę podkreślić, e nie miałam zamiaru obra ać ich, czy te deprecjonować wybranego przez nich modelu ycia. Stwierdzam ze wstydem, e tytuł ksią ki sugeruje, e pozostawanie osobą samotną jest czymś „gorszym". To efekt zupełnie nie zamierzony i nie takie były moje in- tencje. Rozumiem, e samotne ycie ma swoje walory i dla niektórych osób mo e być idealnym rozwiązaniem. Jed- nak intymna więź najwy szej próby mo e znakomicie pod- nieść jakość ycia, choć wiele osób uwa a, e miłość spra- wia o wiele więcej kłopotów, ni po ytku. Feminizm, tak gorliwie tępiący przypadki dyskryminacji kobiet na rynku
pracy, nie dostrzegł jednego z najistotniejszych zagad- nień: stworzenia nowego modelu „wyzwolonych" związ- ków uczuciowych. Teraz feministki powinny lansować nowy wzorzec: obok samotnej kobiety sukcesu powinna pojawić się tak e kobieta, która do swoich osiągnięć zali- cza równie udany związek. Nasze czasy nie sprzyjają intymnym więziom. Feminizm powinien skoncentrować się zatem na pomocy mę czyznom i kobietom w odna- lezieniu takiego modelu, który nie będzie wymagał od kobiety jakichkolwiek poświęceń. Niektórzy „samotni mimo woli" często umawiają się na randki. Inni od wielu miesięcy lub nawet lat nie spot- kali się z nikim. Wszystkie te mo liwości próbowałam brać pod uwagę, gdy opracowywałam program moich zajęć. Ksią ka została podzielona na cztery części. Część pierwsza dotyczy znaczenia nastawienia psychicznego i podpowiada, w jaki sposób przełamać barierę samot- ności i zacząć regularnie umawiać się na spotkania. Część druga mówi o zadaniach, o których nie nale y zapominać podczas randek. W części trzeciej mo na się dowiedzieć o problemach osoby samotnej, niezale nie od tego, czy szuka ona partnera, czy te nie. Część trze- cia podsumowuje wcześniejsze rozwa ania i pomaga czytelnikom wyodrębnić najistotniejsze kwestie. Osoba, która dotarła do końca ksią ki, znajdzie szczegółowy program, dostosowany do jej potrzeb, pragnień i celów, znajdzie tak e konkretne, „ yciowe" wskazówki, ułatwia- jące osiągnięcie sukcesu w yciu emocjonalnym. Jeśli chcesz znaleźć odpowiedniego partnera, ale zmęczyło cię ju ciągłe umawianie się na spotkania, nie musisz rezygnować z lektury tej ksią ki. Odkryjesz - podobnie, jak uczestnicy moich warsztatów - e na pro- blem ten mo na spojrzeć tak e od innej strony. Gdy porzucisz stare przesądy, osiągniesz rezultaty, o które ci chodziło. 14
Teraz, kiedy piszę tę przedmowę, wyobra ani so- bie ciebie: kogoś kogo nie znam, a z kim łączy mnie tak wiele. Mam nadzieję, e razem miło spędzimy czas, podczas lektury tej ksią ki. Na pewno nie zgodzisz się ze wszystkim, o czym będę mówić, ale być mo e uznasz moje słowa za prowokację, a prowokacja bywa tak e konstruktywna. Kiedy opracowywałam moich dziesięć strategii, i kiedy zaczęłam wprowadzać je w ycie, moje samopoczucie oraz ycie emocjonal- ne uległy wielkiej przemianie. Mam nadzieję, e do- świadczysz tego samego. SusanPage Oaklond, Kalifornia sierpień, 1987 rok
Część pierwsza POZYTYWNE NASTAWIENIE PSYCHICZNE PODSTAWĄ SUKCESU W POSZUKIWANIU MIŁOŚCI
WPROWADZENIEWielki kryzys emocjonalny Uczuciawświeciebezmiłości Matka Teresa powiedziała, e Stany Zjedno- czone są najbardziej pozbawionym miłości krajem, jaki zdarzyło się jej odwiedzić. Nie będę tu tłumaczyć, co mogła mieć na myśli, ale jej słowa poruszyły ukrytą strunę w moim sercu. Od dawna uwa ałam, e brakuje nam uczuć. Jeste- śmy o wiele bardziej pochłonięci zarabianiem pienię- dzy i ich konsumowaniem, ni poszukiwaniem miło- ści i przywiązania. Bliskość z drugą osobą przeszka- dza w karierze - jest czymś. czym zajmujemy się "po godzinach". Prawdziwym problemem stało się to, e miłość i pra- ca zaczynają ze sobą kolidować. Zbyt często czas, który poświęcamy jednej z tych stron ycia, zabieramy tej dru- giej. Co gorsza, miłość i praca wymagają ró nych ty- pów zachowań. Jeśli chcesz liczyć się na rynku, musisz być agresywny, drapie ny, nie wolno ci ufać innym. Na- tomiast utrzymanie dobrego związku wymaga współpra- cy, akceptacji potrzeb partnera, otwartości! uczciwości i gotowości do poświęceń. 19
Te zachowania są tak odmienne, e bardzo trudno je połączyć. A kiedy najwy ej społecznie oceniany jest presti zawodowy, większość ludzi poświęca całą swą energię na osiągnięcie sukcesu w pracy. Miłość scho- dzi na drugi plan. Ju od pierwszych klas szkoły wiemy, e musimy zostać dobrymi fachowcami. Umiejętności, dzięki któ-rym mo liwe jest zbudowanie udanego związku - umie- jętność słuchania, empatia, uczciwość, szczerość, zro- zumienie i spontaniczność - są o wiele trudniejsze do j opanowania, ni umiejętności, dzięki którym awansu- jemy w pracy. Równie nasze wychowanie pomija ja- koś tę kwestię. Gdzie mo emy nauczyć się słuchania, świadomego przekazywania komunikatów, rzetelnej samooceny, wła- ściwego wyra ania uczuć? Na lekcjach przysposobienia do ycia w rodzinie? W szkółce niedzielnej? W czasie zajęć przygotowujących do roli rodziców? W latach siedemdziesiątych grupa psychoterapeu- tów, lekarzy oraz filozofów zainicjowała Ruch Ludz- kiego Potencjału. Przez krótki czas organizacja ta za- powiadała się na siłę, która pomo e naszemu społe- czeństwu w odzyskaniu równowagi. Miała ona poma- gać ludziom w uświadomieniu sobie, jakie uczucia i pragnienia zepchnęli do podświadomości w swojej szalonej pogoni za sukcesem. Dzięki ró norodnym technikom uczestnicy warsztatów uczyli się nadawać swojemu yciu inny kształt, wzbogacać swoją osobo- wość o aspekty emocjonalne i duchowe oraz zacząć postrzegać siebie jako ludzi, a nie wyłącznie pracow- ników. Ale Ruch szybko zakończył swą działalność. Mo e stał się niewygodny? Jak wyglądałaby nasza gospodar- ka, gdyby pracownicy zaczęli wyje d ać na weekendo- we treningi, podczas których w grupie innych ludzi 20
odkrywaliby swoje autentyczne potrzeby, a potem, po powrocie do pracy, chcieli je realizować? Ruch Ludzkie- go Potencjału stawiał „ ycie pełnią ycia" ponad presti- em, przyjemność ponad zyskiem finansowym, a uda- ne związki ponad statusem czy władzą. Wszystko to kłó- ciło się z amerykańskim stylem ycia. Ostatnio widoczne są wprawdzie wysiłki, które mają zatrzeć nieco granicę pomiędzy działaniami ukierunko- wanymi na dobro człowieka, a tendencjami do wzro- stu produkcji. Kilka organizacji wprowadziło systemy opieki nad dziećmi, urlopy rodzicielskie, „osobiste" dni wolne. Kobiety, które dotarły na szczyty kariery - a cza- sem nawet mę czyźni - zdolni są obecnie poświęcać karierę dla potrzeb osobistego ycia. Ale to wcią wyjąt- ki potwierdzające regułę i raczej podkreślają rozdźwięk wy ej wymienionych dą eń ni dowodzą, e sytuacja zmienia się generalnie. Miłości praca - a zatem dą enia skierowane na człowieka lub na produkcję - nie muszą się wzajemnie wykluczać. W gruncie rzeczy oba są jednakowo wa ne. Nasz problem polega jednak na tym, e nie potrafimy zachować między nimi równowagi. Oto inny interesujący fakt: W latach sześćdziesiątych socjolodzy martwili się głównie o to, e za jakieś dziesięć, dwadzieścia lat dzię- ki postępowi technologicznemu będziemy mieć za du o wolnego czasu. Co do rozwoju technologii - mieli rację. Ale nie mogli bardziej się mylić Jeśli chodzi o nasz czas wolny. „Wall Street Journal" ogłosił ostatnio wyniki ba- dań, które dowiodły, e Amerykanie mieli w roku 1984 o 33,4% mniej wolnego czasu ni w roku 1974. Co się stało? Gdzie podział się nasz czas wolny? Co go zastąpiło? Stres. 21
Okazuje się, e głównym problemem lat osiemdzie- siątych stał się nie nadmiar wolnego czasu, ale właśnie stres. W niemal ka dej poradni zdrowia psychicznego mo na nauczyć się technik walki ze stresem. Czy gdzie- kolwiek spotkaliście się z kursem zatytułowanym „Jak poradzić sobie z nadmiarem wolnego czasu?" Stres i intymność to zjawiska wykluczające się wzajemnie. Jeśli jesteś przepracowany lub gnębiony cią- głym strachem, nie mo esz anga ować wszystkich sił w troskę o dobro drugiego człowieka. I nie masz ani chwili wolnego czasu na pielęgnowanie intymnego związku. Dlaczego Amerykanie na ogół wolą walczyć ze stre- sem, ni eliminować przyczyny jego powstawania? Dla- czego naszym problemem jest stres, a nie wolny czas? Poniewa boimy się, e ceną za zwalczenie stresu będzie przegrana w biegu do sukcesu. A dla większo ści z nas cena taka jest zbyt wygórowana. I znowu okazuje się, e pieniądze i rzeczy, które za nie mo na kupić, cenimy bardziej, ni spokojne, przyjemne, wypeł nione miłością ycie. A zatem wybieramy stres i rezy- gnujemyz wolnego czasu. Ustanowiliśmy społeczeństwo, w którym współza wodnictwo i praca liczą się najbardziej. Miłość i głębo kie związki emocjonalne zostały zepchnięte na dalszy plan. Zjawisko to nazwałam Wielkim Kryzysem Emo cjonalnym. W latach trzydziestych Ameryka prze ywała Wielki Kryzys Ekonomiczny. Zapanowała bieda i bezrobocie. Teraz musimy stawić czoło Wielkiemu Kryzysowi Uczuć. Jesteśmy świadkami braku dojrzałości emocjonalnej, braku zainteresowania zdrowymi związkami, niechęci do intymności, oraz daremnego poszukiwania odpowied- niego partnera, którego, jak sądzimy, nigdy nie uda się znaleźć. 22
Ksią ka ta nie porusza jednak problemów socjolo- gicznych. Zawiera tylko wskazówki, co zrobić, by Wejść w satysfakcjonujący związek. Chcę jednak wspomnieć o jednym: podczas poszukiwania partnera musisz pa- miętać, e społeczeństwo nie jest po twojej stronie. Osoby samotne, szukające miłości przypominają bezrobotnych, ebrzących o pracę w latach trzydziestych. Wszystko wokół subtelnie, lecz zdecydowanie, działa przeciwko miłości w twoim yciu. Daniel Yankelovich tak to pod- sumował w swojej ksią ce „New Rules": „większość lu- dzi rezygnuje z twórczego, satysfakcjonującego ycia na rzecz zysków finansowych". A zatem nie obwiniaj się za brak „powodzenia" w miłości. Rzeczywistość, która cię otacza, jest wszech- potę na. Pamiętaj tylko, e jeśli cenisz swoje ycie i przy- jemność tak samo, jak osiągnięcia i sukces material- ny, mo esz stać się pewnego rodzaju buntownikiem. To, e warunki, w jakich yjesz utrudniają znalezienie mi- łości, nie jest twoim złudzeniem! Prze ywamy Wielki Kry- zys Emocjonalny. Jeśli będziesz o tym pamiętać, po- czujesz się silniejsza i podejmiesz walkę. Świadomość niebezpieczeństwa to połowa wygranej. Mę czyźnikontrakobiety Wielki Kryzys Emocjonalny wynika równie z innych okoliczności. Jesteśmy rzuceni w sam środek walki płci; musimy więc radzić sobie jakoś z tym zamę- tem, jaki zwykle towarzyszy tak rewolucyjnym zmianom. Lubię porównywać tę sytuację do ogromnej huśtawki- równowa ki. W latach pięćdziesiątych mę czyźni znajdowali się na jej górze, a kobiety na dole. Mę czyźni 23
zapewniali byt kobietom i ustanawiali normy społecz- ne, które wydawały się zadowalać obie strony. Później zaczęły powstawać ruchy feministyczne. Ko- biety uznały, e nie będą dłu ej grać w tę grę, wstały i odeszły. Kiedy huśtawka straciła równowagę, mę czyź- ni z hukiem spadli na zimie. Byli wstrząśnięci i zagu- bieni. Poprzedni układ bardziej im się podobał. Niektó- rzy wyśmiewali feministki, inni wpadali w prawdziwą wściekłość, jeszcze inni udawali, e nic się nie stało. Byli równie tacy, którzy zagrzewali kobiety do walki, ale potem się zorientowali, e kiedy próbują umówić się na randkę, nie jest ju tak, jak dawniej... Kobiety tak e nie były pewne, czego właściwie ocze- kują od mę czyzn. Jedne przechodziły etap nienawiści do wszystkich mę czyzn, inne chciały umawiać się z ka dym, ale kochać tylko jednego. Ogólnie rzecz bio- rąc, kobiety przeciwstawiły się patriarchatowi i zaczęły tworzyć własne egalitarne społeczeństwo. Proces ten po- woli i konsekwentnie postępuje nadal. Zdezorientowani mę czyźni usiłowali rozwiązać ten problem w samotności; nie próbowali stworzyć wspól- nego frontu. Wielu z nich nadal wierzy, e tylko oni czują się zagubieni i dlatego ich kłopoty są zupełnie wyjątkowe. Natomiast kobiety natychmiast zaczęły łączyć się w grupy, odkrywając siłę wzajemnego wsparcia. Po pierwsze zdecydowały się wstąpić do Klubu Białych Mę - czyzn. Nauczyły się obowiązującego w nim języka, za- ło yły odpowiednie ubranie i przyswoiły obowiązujące zasady. Później zorientowały się, e Klub Białych Mę - czyzn boryka się z własnymi powa nymi problemami. Więc zaczęły go zmieniać. Nie trwało długo jak kobiety i mę czyźni zorientowali się, e idea podstawowej komórki społecznej, czyli ro- dziny, jest przestarzała - nadszedł czas eksperymentów. 24
W latach sześćdziesiątych przetestowano otwarte mał eństwo, wolne związki, komuny, mał eństwo gru- powe, wymienianie się partnerami oraz poligamię. W latach siedemdziesiątych wiedzieliśmy ju , e ta- kie modele związków są jałowe i zapragnęliśmy wyzwo- lić się z zale ności od partnera. „Nie przyszedłem na świat po to, by zaspokoić twoje potrzeby" - głosiła mo- dlitwa Gestalt Fritza Perlsa. Nastała dekada egoizmu. Był to milowy krok w rozwoju naszej świadomości. Py- tanie „Czego pragnę" - nigdy przedtem nie rozbrzmie- wało tak powszechnie. Wreszcie lata osiemdziesiąte przyniosły odkrycie, e w naszych związkach potrzebujemy czegoś więcej ni tylko „wolności". Chcemy mieć siebie nawzajem, lecz na zupełnie innych, nowych prawach. Walczymy wszy- scy o jakieś iluzoryczne związki, które zapewnią bez- pieczeństwo i intymność, nie okradając nas z wolno- ści i niezale ności, co z takim trudem wywalczyliśmy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Związ- ki, w których osiągniemy bliskość bez ograniczania sa- mych siebie. Nadal tkwimy w samym środku chaosu. Jesteśmy pionierami w kształtowaniu ruchów społecznych. Pró- bujemy wypracować nowe typy więzi, które byłyby roz- wijające i jednocześnie dawały partnerowi wiele przy- jemności. Ostatnie dziesięciolecia zmieniły nasze pojecie o tym, co jest mo liwe pomiędzy dwojgiem ludzi. Teraz ocze- kujemy prawdziwej intymności, równości praw, wyraź- nych komunikatów, oraz dającego satysfakcję seksu. A jednocześnie z tych samych powodów, które stwo- rzyły Wielki Kryzys Emocjonalny, cechy te wydają się trudniejsze do osiągnięcia, ni kiedykolwiek przedtem. Ci, którym nie udało się dotąd znaleźć miłości, pozosta- ją osamotnieni w Emocjonalnym Trzecim Świecie, 25
w którym wyobra enia cudownych, wyzwolonych związ- ków torturują nasze umysły, lecz okazują się rozpaczli- wie nieosiągalne. Nie wiem, w jaki sposób kobiety i mę czyźni zdołają przełamać ten impas. Ale jestem przekonana, e uda się nam tego dokonać. Równowaga huśtawki została zachwiana bardzo niedawno. Po pewnym czasie spoj- rzymy jeszcze raz na czasy zamętu, w jakich przyszło nam yć i zrozumiemy, e były one wstępem do uzdra- wiającego procesu. Jestem pewna, e to przejściowy etap, na którym mę czyźni i kobiety znajdują się w ró nych fazach ewolucji socjalnej i psychicznej. To trudne chwile i - podobnie jak w czasach Wielkiego Kryzysu z lat 30. - nie mo emy być pewni czy i kiedy przeminą. Ale po- niewa wtedy udało się doczekać lepszych czasów, te- raz tak e jest to mo liwe. Zdołamy opracować idee „No- wego Ładu" i wówczas mę czyźni, i kobiety odnajdą wspólny ląd, którego teraz dopiero szukają. Nasuwa się podstawowe pytanie: co zatem mają ro- bić ci z nas, którzy pragną odnaleźć miłość ju teraz i nie chcą czekać na kolejną fazę rewolucji? I o tym właśnie traktuje moja ksią ka. Napisano wiele o problemach, przed którymi stają współczesne kobiety, o tym, jak zagubieni czują się mę - czyźni, a tak e o typowych dla naszych czasów zjawi- skach, jakimi są mizogynizm i współuzale nienie. Nie zamierzam opisywać ich po raz kolejny. Chcę zasygnalizować pewne istniejące ju fakty socjologicz- ne i psychologiczne oraz podjąć dyskusję. Z moich ob- serwacji wynika, i osoby samotne często zasłaniają się tzw. nagimi faktami. A zatem, zanim zaczniemy, pogódźmy się z realia- mi. Wszystkie osoby samotne, z którymi rozmawiałam, przyznały - wyłącznie na podstawie własnych doświad- czeń - e te nie sprzyjające warunki istnieją naprawdę. 26
{Wszyscy zgodzili się tak e, i zdarzają się wyjątki od tej reguł.) Nie zamierzam silić się na naukowe analizy. Nie mam najmniejszego zamiaru ogłaszać nowych, wstrzą- sających rewelacji. To, o czym mówię, mo emy nazwać pewnikami. W ksią ce tej nie będę roztrząsać przyczyn, dla których nasze czasy są takie, jakie są, a tym bar- dziej rozpaczać nad nimi. Proponuję ograniczyć się do rozmowy o tym, jak mo na pokonać owe przeszkody, jeśli chce się dzielić ycie z partnerem. W obecnych czasach szukanie miłości jest prawdzi- wym wyzwaniem, poniewa : •Od wczesnej młodości yjemy pod presją osią gnięcia sukcesu zawodowego. Nikt nie dba o to, czy potrafimy nawiązać intymny zwią zek. Trudno nam znaleźć czas na miłość, ) a kiedy ju go jakoś wygospodarujemy, oka zuje się, e nie potrafimy zbudować udanego związku. Jesteśmy dobrymi fachowcami, ale w sprawach miłości okazujemy się komplet- nymi ignorantami. •Kobiety i mę czyźni znajdują się na ró nych etapach politycznego i społecznego rozwoju. Kobiety wchodzą w „świat mę czyzn" prę dzej ni mę czyźni w „świat kobiet". Kobiety zdobywają kwalifikacje zawodowe i szybciej ni mę czyźni uczą się kontaktów między ludzkich. I obie płcie nie są w stanie spro stać wymaganiom, jakie stawia przed nimi udany związek. •W większości krajów liczba samotnych ko biet, poszukujących partnera, nieznacznie przewy sza liczbę samotnych mę czyzn. •Zarówno mę czyźni, jak i kobiety boją się bli- skości, choć jest to bardziej powszechne 27
wśród mę czyzn. Istnieje wielu wspaniałych mę czyzn, którzy nie chcą - lub nie mogą - wejść w długotrwały związek. • Kontakt z odpowiednim mę czyzną (kobietą) jest trudniejszy w wieku dojrzałym, ni było to w czasach szkolnych i studenckich. I to jest fakt. • Obawa przed chorobami wenerycznymi wnio- sła w pierwszy etap romantycznych spotkań pewną ostro ność i niezręczność. W latach trzydziestych pisano poradniki dające wskazówki, jak zarobić na ycie mimo szalejącego bez- robocia. Ta ksią ka mówi o tym, jak znaleźć miłość po- mimo przeszkód, jakie piętrzy przed nami Wielki Kryzys Uczuciowy. Nadeszły cię kie czasy dla kochanków. Pytanie tyl- ko, czy pozwolicie, by zawa yły na waszym yciu? A mo e doło ycie wszelkich starań, by szukać miłości w bardziej systematyczny i zaplanowany sposób? Ostatnie pytanie, zanim się zdecydujesz A zatem - dlaczego wcią nie masz partnera? Pech? Ludzie, którzy znaleźli miłość tak samo jak ci, któ- rzy pozostali samotni, twierdzą, e tzw. szczęście od- grywa niebagatelną rolę: „Mój Bo e, co za szczęście, eśmy się spotkali! A gdy- by jedno z nas nie przyszło na tę imprezę? Boję się po- myśleć, co by było, gdybyśmy się nie poznali!" 28
Albo: „Dlaczego inni mają więcej szczęścia? Dlaczego wcią nie mogę znaleźć mę czyzny mojego ycia? Dlaczego???" Owszem, szczęście odgrywa du ą rolę. Jednak uwa- am, e im więcej nad sobą pracujesz, tym więcej szczę- ścia spotykasz na swojej drodze. Szczęściu trzeba pomóc. Szczęście nie da ci nic, jeśli będziesz mu przeszkadzać. Ale pomińmy kwestię szczęścia... Dlaczego ciągle nie masz odpowiedniego partnera? Pozwól, e przeprowadzę pewien eksperyment. Na kartach tej ksią ki znajdziesz propozycje ekspe- rymentów, które pozwolą ci uzyskać pewne nowe infor- macje o tobie, a to mo e okazać się niesłychanie po- uczające. Jak wiem z doświadczenia, wyniki testu by- wają dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Nigdy nie spo- dziewałabym się tego, co odkrywam. Mam nadzieję, e tobie tak e przydarzy się coś podobnego. Trzeba zaopatrzyć się w mały notes lub zeszyt, po- trzebny do zapisywania wyników eksperymentów. Za- wsze nale y zanotować datę. Jednym z najbardziej po- uczających zabiegów jest wykonanie tego samego eks- perymentu po upływie kilku miesięcy lub lat. Dzięki temu mo emy zauwa yć dokonujące się w nas zmiany. Pierwszy eksperyment będzie polegać na pisemnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego wcią jestem samot- na? Zrób to, jeszcze zanim przeczytasz moją „diagno- zę". Dzięki temu, kiedy ju ją poznasz, otrzymasz obiek- tywną odpowiedź. Czy właśnie wymieniona przeze mnie przyczyna zawa yła na twoim yciu? Czy przyczyna ta nie odnosi się do ciebie? A mo e tak, tylko nie zdawa- łaś sobie dotąd z tego sprawy? Być mo e zechcesz się dowiedzieć, czy powody, które wymienię w następnych rozdziałach, zanotowałaś wcześniej na swojej liście. Spis, 29