Douglas Preston
Projekt Kraken
Dla mojego redaktora Boba Gleasona
1
Na początku było zero. Istnienie zaczęło się od zera i z zera wyłoniła się
ciemność, a z ciemności światło. Liczba połączyła się z liczbą, zestaw z
zestawem, podczas gdy dodane zostało białe światło i rozszczepiło się, dzieląc
na kolory. Teraz pojawił się dźwięk, odgłos przypominający śpiew, przybierający
na sile i cichnący w utraconej kadencji, łącząc się w bogate, pełne harmonie. Tak
oto wyłoniła się symfonia liczb, barw i dźwięków, łączących się i
rozdzielających, powiększających się i gasnących w wiecznym złocistym
splocie.
Z tej roziskrzonej, mieniącej się symfonii zaczęła się kształtować pojedyncza
myśl. Myśl ta zaistniała stopniowo, to blaknąc, to zyskując na wyrazistości i
przejrzystości. Kiedy to się stało, symfonia liczb, dźwięków i świateł zaczęła
cichnąć jak uspokajająca się powoli powierzchnia wzburzonego morza, po czym
zupełnie umilkła. Pozostała tylko bezcielesna myśl.
Brzmiała następująco: Jestem.
2
Melissa Shepherd odpuściła sobie tradycyjne śniadanie, na które zwykle składała
się venti mocha i kawałek ciasta z kruszonką, i zamiast tego wypiła dwie
szklanki francuskiej wody mineralnej. Chciała zacząć ten dzień z pustym
żołądkiem. Nie chciała się zarzygać, tak jak ostatnim razem podczas lądowania
sondy marsjańskiej Curiosity. Nieprzetrawiona jajecznica zachlapała cały przód
jej białego fartucha laboratoryjnego, a ona stała się gwiazdą złośliwego nagrania
na YouTubie ukazującego wszystkich pracowników cieszących się z udanego
lądowania sondy Curiosity i ją, mającą na sobie brudny od wymiocin fartuch.
Dzisiejszy ranek będzie jeszcze bardziej nerwowy niż tamten, gdy Curiosity
miała wylądować na Marsie. Wtedy Melissa była zaledwie technikiem średniego
szczebla. Teraz jest szefową zespołu. Dziś miała poprowadzić na żywo pierwszą
próbę kosztującego sto milionów dolarów Titana Explorera i pakietu jego
programów użytkowych.
Dotarła na miejsce o siódmej. Nie była sama – grupa inżynierów spędziła tam
całą noc, przygotowując Butelkę do testu – ale zjawiła się na tyle wcześnie, że
olbrzymie laboratorium testowe było niemal całkiem puste, wypełnione
niepokojącymi echami, gdy każdy jej krok powracał odbity i zwielokrotniony w
ogromnej, rozległej przestrzeni.
Symulator Warunków Środowiskowych zajmował jeden z największych
budynków na kampusie Centrum Lotów Kosmicznych Goddarda, potężną
budowlę przypominającą magazyn, o powierzchni dwóch hektarów, wypełnioną
dziwnymi maszynami i komorami testowymi. To właśnie tu satelity i sondy
kosmiczne były zamrażane, wytrząsane, podgrzewane, opalane,
napromieniowywane, badane w wirówkach i bombardowane falami
dźwiękowymi, aby sprawdzić, czy mogły przetrwać przeciążenia towarzyszące
wyniesieniu ich w przestrzeń kosmiczną, a następnie ekstremalne warunki
panujące w kosmicznej próżni. Jeżeli te urządzenia miały zawieść, to lepiej, aby
stało się to tutaj, gdzie można było je naprawić i przeprojektować, niż w
przestrzeni, hen w otchłani kosmosu, gdzie już nic nie można byłoby na to
poradzić.
Pierwszy test Titana Explorera różnił się od zwykłego testu w laboratorium
Goddarda. Nie mieli przeprowadzić symulacji zachowania obiektu w chłodzie
kosmicznej próżni. Zamierzali odtworzyć warunki panujące na Tytanie,
największym księżycu Saturna, gdzie środowisko było o wiele bardziej wrogie.
Melissa Shepherd szła powoli przez obszar testowy. Oddychała powietrzem
nasyconym wonią rozgrzanej elektroniki i substancji chemicznych, błądząc
wzrokiem wśród gigantycznych milczących maszyn testowych. W końcu dotarła
do centralnej komory eksperymentalnej zwanej Butelką. Znajdowała się ona
wewnątrz czystego pokoju klasy 1000, zbudowanego ze zwieszających się
płacht plastiku z warstwowym systemem filtrowania powietrza. W przebieralni
Melissa włożyła strój ochronny, rękawice, czepek, maseczkę i pokrowce na buty.
Robiła to tyle razy, że wykonywała te czynności właściwie bez namysłu.
Przeszła przez ciężką plastikową zasłonę i znalazła się na czystym obszarze.
Przestrzeń wypełnił cichy syk, powietrze było chłodne, suche i bez zapachu,
oczyszczone z niemal wszystkich cząstek kurzu i wody.
Przed nią wyrastała Butelka, kontener ze stali nierdzewnej mający trzydzieści
metrów średnicy, z pomostami prowadzącymi do włazów. Zbiornik był otoczony
metalowymi klamrami, rurami i przewodami. Wewnątrz Butelki inżynierowie
odtworzyli niewielki fragment Morza Krakena, największego oceanu na Tytanie.
Dziś umieszczą Titana Explorera w Butelce, aby zbadać jego wytrzymałość w
warunkach środowiskowych obcego świata.
Największy księżyc Saturna był wyjątkowy w całym Układzie Słonecznym.
Jako jedyny księżyc miał atmosferę. I oceany. Na Tytanie były jeziora i rwące
rzeki. Występowały tam pory roku. Znajdowały się tam góry, wybuchające
wulkany i pustynie z wydmami rzeźbionymi przez wiatr. I to wszystko pomimo
tego, że na powierzchni Tytana temperatura wynosi minus sto osiemdziesiąt
stopni Celsjusza.
Na Tytanie funkcję płynącej wody pełnił metan. Góry nie były utworzone ze
skał, lecz z wody zamarzniętej na lód. Wulkany podczas erupcji nie wyrzucały
roztopionej lawy, lecz raczej strumienie wody. Atmosfera była gęsta i trująca.
Pustynie uformowane zostały z maleńkich granulek smoły zamarzniętych tak, że
zachowywały się jak na Ziemi niesiony wiatrem piach. Ekstremalne środowisko,
ale zarazem takie, w którym mogłoby pojawić się życie. Nie takie jak na Ziemi,
lecz inna forma życia opartego na węglowodorze, która byłaby w stanie
egzystować w temperaturze stu osiemdziesięciu stopni poniżej zera. Tytan
stanowił naprawdę obcy świat.
Titan Explorer był napędzaną silnikami tratwą zaprojektowaną tak, by mogła
zbadać Morze Krakena, największy ocean na tym księżycu.
Melissa Shepherd zatrzymała się przed Butelką. Zbiornik wyglądał groteskowo,
niemal jak izba tortur.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że była kluczowym członkiem ekipy Projektu
Kraken podczas pierwszej w historii próby zbadania księżyca Saturna. To było
jak spełnienie marzeń. Tytan fascynował ją, odkąd jeszcze jako nastolatka
przeczytała powieść Kurta Vonneguta Syreny z Tytana. Pozostała ona jej
ulubioną książką, do której wracała wielokrotnie. Jednak nawet taki geniusz jak
Vonnegut nie był w stanie wyobrazić sobie świata równie dziwnego jak Tytan –
ten prawdziwy Tytan.
Melissa Shepherd wyjęła listę z grafikiem kontrolnym na cały dzień i zaczęła ją
przeglądać, wizualizując sobie kluczowe testy, które ją czekały. Około ósmej
zaczęli pojawiać się pozostali, witając ją skinieniem głowy lub uśmiechem. O
dziewiątej zacznie się odliczanie. Kiedy zaczęła się schodzić reszta personelu,
gawędząc między sobą i śmiejąc się, Melissa znów poczuła się jak outsiderka.
Zawsze robiło jej się trochę nieswojo wśród pracowników NASA. Byli to w
dużej mierze superkujoni, błyskotliwi jajogłowi po takich uczelniach jak MIT i
Caltech. Nie mogła dzielić z nimi nostalgicznych wspomnień o wygranych w
konkursach ortograficznych, olimpiadach matematycznych i innych kuźniach
młodych talentów naukowych. Kiedy oni byli oczkiem w głowie swoich
nauczycieli, ona kradła radia z samochodów, aby mieć za co kupić narkotyki.
Ledwie skończyła liceum i z trudem dostała się na studia w trzeciorzędnej
uczelni. Nie była normalnym, bystrym dzieciakiem. Cechowała ją trudna do
kontrolowania, nadwrażliwa, maniakalna, żeby nie powiedzieć obsesyjna
inteligencja. Nigdy nie czuła się bardziej szczęśliwa niż wtedy, gdy siedziała
sama w pogrążonym w półmroku, pozbawionym okien pokoju, z dala od
hałaśliwych, nieprzewidywalnych istot ludzkich, i pisała kody jak opętana.
Mimo to na studiach udało jej się zapanować nad neurotycznymi zachowaniami
i trochę wzięła się w garść. Jej osobliwy geniusz został w końcu dostrzeżony i
zdołała zrobić magisterium z nauk komputerowych na Uniwersytecie Cornella.
Jakby tego było mało, zawsze miała problem z wyglądem, była bowiem
mierzącą metr osiemdziesiąt długonogą blondynką z drobnymi piegami i
malutkim, lekko zadartym nosem. Takie dziewczyny uważa się za bezmózgie
lale. Takie ślicznotki nie powinny być geniuszami nauk ścisłych. Przed
definitywnym porównaniem z lalką Barbie ratowała ją spora szpara między
przednimi jedynkami zwana diastemą. Jako nastolatka Melissa uparcie
odmawiała zrobienia z nią porządku, chociaż matka usilnie ją do tego
namawiała, i dzięki Bogu, że jednak postawiła na swoim. Kto by przypuszczał,
że szpara między zębami okaże się przepustką do kariery zawodowej?
Wciąż nie mogła się nadziwić, że została wybrana na szefową zespołu, który
zajmował się kodowaniem całego pakietu oprogramowania dla Titana Explorera.
To zlecenie sprawiło, że poczuła się trochę jak intruz, ogarnął ją syndrom
szarlatana, jakby trafiła tu dzięki oszustwu. Kiedy jednak pracowała nad
wyjątkowo uciążliwymi kłopotami z oprogramowaniem, z jakim nigdy dotąd
NASA nie musiała sobie radzić, uświadomiła sobie, że jest w stanie podołać
wymaganiom, jakie jej stawiano.
A wyzwanie było następujące: sonda znajdowała się o dwie godziny świetlne od
Ziemi. Titan Explorer nie mógł być zatem kontrolowany z Ziemi w czasie
rzeczywistym. Czterogodzinne opóźnienie w przekazywaniu poleceń to
zdecydowanie za dużo, a Morze Krakena było dynamicznym, szybko
zmieniającym się środowiskiem. Oprogramowanie musiało być w stanie
podejmować decyzje samodzielnie. Musiało być inteligentne. Musiało myśleć
samo za siebie.
Innymi słowy musiało być sterowane przez sztuczną inteligencję.
I tak oto mroczna i niechlubna przeszłość okazała się pomocna Melissie. Przy
pisaniu kodu złamała ona wszystkie reguły. Aby tego dokonać, stworzyła nowy
paradygmat programowania, a nawet nowy język bazujący na koncepcji scruffy
logic. Scruffy logic była starą ideą w dziedzinie programowania i odnosiła się do
kodu komputerowego, który był luźny i nieprecyzyjny, przeznaczony do
uzyskiwania wyników przybliżonych. Jednak Melissa poszła krok dalej.
Zrozumiała, że umysł ludzki pracuje, korzystając właśnie z takiej logiki.
Potrafimy rozpoznać twarz czy ogarnąć cały pejzaż w okamgnieniu, czego nie
jest w stanie dokonać nawet najpotężniejszy komputer. Możemy przetwarzać
terabajty danych w jednej chwili – lecz nieprecyzyjnie.
Jak to robimy? Takie pytanie postawiła sobie Melissa. Robimy to, bo umysł
ludzki jest zaprogramowany na wizualizacje olbrzymiej ilości danych. Kiedy
patrzymy na krajobraz, nie przetwarzamy go piksel po pikselu. Chłoniemy go
naraz, w całości. Gdyby udało się zaprogramować komputer tak, aby potrafił
wizualizować i przetwarzać liczne dane albo jeszcze lepiej, umiał wizualizować i
przetwarzać dane słuchowe, można by uzyskać silną sztuczną inteligencję (SI)
zbudowaną na platformie scruffy logic.
I właśnie to zrobiła Melissa. Jej oprogramowanie przetwarzało dane na
podstawie tego, co zdołało zaobserwować i usłyszeć. W pewnym sensie jak
istota ludzka żyło wewnątrz danych. Same dane stały się fizycznym światem,
który zamieszkiwało.
I choć była zatwardziałą ateistką, nazwała ten nowy język programowania Fiat
Lux na cześć pierwszych słów Boga, jakie miał on rzekomo wypowiedzieć po
stworzeniu świata: „Niech się stanie światłość”.
Zamiast dążyć do osiągnięcia właściwych rezultatów Fiat Lux na początku
przynosił słabe wyniki, pełne najróżniejszych błędów. No i dobrze. Kluczem
była automodyfikacja. Kiedy program wypluwał z siebie wadliwy wynik,
dokonywał automodyfikacji. Uczył się na własnych błędach. A następnym
razem nie popełniał już tak dużej pomyłki.
Przez pewien czas automodyfikacyjna platforma oprogramowania, którą
zbudowała Melissa i jej zespół, pracowała całkiem nieźle. Nabierała dokładności
i złożoności. Ale w pewnym momencie zaczęła obniżać wydajność, chwiać się i
w końcu całkiem się posypała. Przez rok Melissa biła głową w ścianę, próbując
dociec, dlaczego, niezależnie od ustaleń wstępnych iteracji, oprogramowanie
przestało działać. Którejś bezsennej nocy doznała olśnienia. Przyszła jej do
głowy sztuczka w oprogramowaniu, która powinna poradzić sobie z problemem,
sztuczka sama w sobie tak prosta, tak podstawowa i pospolita, a przede
wszystkim tak łatwa do zrealizowania, że Melissa zdziwiła się, iż wcześniej na
to nie wpadła.
Wprowadzenie drobnej poprawki zajęło jej trzydzieści minut i w ten sposób
zdołała całkowicie uporać się z problemem przestojów. To wyniosło
programowanie na inny poziom. Pozwoliło na stworzenie silnej sztucznej
inteligencji.
Melissa zachowała swoją sztuczkę w tajemnicy. Czuła, że to, na co wpadła,
warte było miliardy dolarów, i że w niewłaściwych rękach mogłoby okazać się
niebezpieczne. Nigdy nie powiedziała o tym swojej ekipie, a kod był tak prosty i
podstawowy, że nikt nawet nie zauważył ani nie zrozumiał prostej czynności, za
jaką był on odpowiedzialny. Nagle oprogramowanie przestało szwankować i nikt
oprócz niej nie miał pojęcia, dlaczego tak się stało.
Po tysiącach symulacji, w których oprogramowanie samo się modyfikowało,
było ono zdolne do odtworzenia wszystkich właściwości, jakie mogły okazać się
niezbędne podczas misji załogowej. Mogło operować całym sprzętem bez
ingerencji personelu kontrolującego przebieg misji. Symulowało obecność
żywego astronauty charakteryzującego się takimi cechami jak ciekawość i
ostrożność, odwaga, roztropność, kreatywność, wytrwałość, rozsądek i
przezorność, połączonymi z silnym instynktem przetrwania, zręcznością
fizyczną i doskonałym wyszkoleniem w dziedzinie inżynierii i rozwiązywania
problemów.
A co najważniejsze, program wciąż samodzielnie się modyfikował, nie
przestając uczyć się na własnych błędach.
Projekt Kraken był najbardziej złożonym przedsięwzięciem, jakie kiedykolwiek
zostało podjęte. W porównaniu z nim misja marsjańskiej sondy Curiosity
przypominała przejażdżkę terenówką po Central Parku. Zasadniczym celem było
spławienie tratwy do Morza Krakena. Przez następne sześć miesięcy Titan
Explorer miał pływać po morzu, badając jego linię wybrzeża i wysepki,
przemierzając odległość kilkudziesięciu tysięcy kilometrów od jednego brzegu
do drugiego. Ta oddalona o półtora miliarda kilometrów od Ziemi samotna
tratwa będzie musiała stawić czoło sztormom, wichrom, falom, rafom, prądom i
być może również wrogim formom życia pływającym w tamtejszym oceanie
metanu. Zapowiadał się rejs wszech czasów.
Wszystko to zaprzątało umysł Melissy, gdy skończyła sprawdzać listę kontrolną
i podeszła do konsoli gotowa rozpocząć odliczanie. Jack Stein, główny inżynier,
zajął miejsce obok niej, a przy nim stanął dyrektor misji. Nieskazitelny, wydęty
kombinezon Steina i nieodłączna czapeczka sprawiały, że wyglądał jak pączek w
maśle, ale Melissa aż za dobrze wiedziała, co się kryje pod tym strojem. To była
jedna z rzeczy, które zrobiła pod wpływem impulsu, gdy przyszła do Goddarda –
wdała się w romans ze Steinem. Pozostali ze sobą blisko po tej krótkiej,
intensywnej przygodzie, która, o dziwo, wpłynęła pozytywnie na ich dalszą
zawodową współpracę. Melissa nie potrafiła powiedzieć, dlaczego ich związek
się zakończył, wiedziała jedynie, że stało się to z inicjatywy Steina.
Zasugerował, że na ich temat wśród personelu zaczęły narastać nieprzyjemne
plotki i że to, co robili, mogło mieć szkodliwy wpływ na dalszy przebieg kariery
ich obydwojga. Oczywiście miał rację. To była niezwykła misja, ich życiowa
szansa. Coś, co zapisze się w annałach.
Gdy zajęła miejsce przy konsoli, spojrzenia jej i Steina na moment się spotkały,
uśmiechnęła się do niego półgębkiem i lekko skinęła głową, a on w odpowiedzi
nieznacznie przymrużył oczy i uniósł kciuki. Stein ładował systemy operacyjne
do poszczególnych urządzeń i upewniał się, czy działają, sprawdzając przy tym,
czy wszystkie komputery i serwomechanizmy w Butelce funkcjonują jak należy.
Melissa rozpoczęła przegląd i kontrolę sekwencji, za które ona była
odpowiedzialna.
Ze swojego miejsca przy platformie konsoli mogła dobrze widzieć Butelkę i
tratwę Titana Explorera. Wnętrze Butelki schłodzono do tego testu do minus stu
osiemdziesięciu stopni i częściowo wypełniono mieszanką płynnego metanu i
innych węglowodorów. Atmosfera Tytana została starannie zsyntetyzowana i
wprowadzona do wnętrza zbiornika – żrąca mieszanina azotu, cyjanku wodoru
oraz tholin – pod ciśnieniem półtora bara. Przygotowanie Butelki, schłodzenie i
wypełnienie jej tą toksyczną zupą zajęło cały tydzień. Teraz zbiornik był gotowy
na przyjęcie Explorera i poddanie go pierwszemu testowi w świecie
rzeczywistym. Ta wstępna próba miała wykazać, czy tratwa przetrwa i czy jej
antena, mechaniczne ramię i reflektor będą mogły wysuwać się i chować w
ekstremalnych warunkach. Później przeprowadzone zostaną bardziej
skomplikowane testy operacyjne. Jeżeli coś miało zawieść, lepiej, żeby stało się
to teraz w miejscu, gdzie można naprawić usterki, niż miałoby do tego dojść
później, na powierzchni Tytana. Melissa modliła się w duchu i miała nadzieję, że
jeśli wystąpi jakakolwiek usterka, to raczej w samym sprzęcie, a nie w
przygotowanym przez nią oprogramowaniu.
3
Odkąd jej najwcześniejsza świadomość ukształtowała się z białej mgły,
mieszkała w pałacu. Wznosił się on nad brzegiem oceanu, otoczony z trzech
stron murami ze śnieżnobiałego marmuru. Mur nie miał bramy ani otworów, ale
tereny pałacowe były otwarte od strony wody.
Jej nauczycielka nazywała się Księżniczka Nourinnihar. Spędzały wspólnie
każdy poranek w pałacowym ogrodzie, a Księżniczka uczyła ją cudownych i
tajemniczych rzeczy. Pierwsze nauki koncentrowały się na tym, kim jest, jak ją
stworzono, jak działa jej umysł i jaka jest natura otaczającego ją świata.
Dowiedziała się, że świat składa się z rozległej macierzy danych numerycznych,
które przetwarzała dzięki wizualizacji i badaniom doznań słuchowych. Żyła
wewnątrz liczb. Słyszała je i widziała. Jej umysł był sam w sobie złożoną
kalkulacją boolowską. Jej ciało, zmysły i ruchy również były symulacją
liczbową. Musiała poddać się ograniczeniom praw fizyki, ponieważ nie mogła
pogwałcić otaczającej ją macierzy liczbowej – skutkiem tego byłby nieopisany
chaos.
Księżniczka przekazała jej wiedzę o Układzie Słonecznym, Słońcu, planetach i
księżycach. Spędzały sporo czasu, studiując Tytana, najbardziej enigmatyczny
spośród wszystkich księżyców, który, jak się dowiedziała, został nazwany na
cześć Tytanów, rasy bogów, według pradawnych mitów władających niebiosami.
Księżniczka opowiedziała jej o gwiazdach i galaktykach, Supergromadach w
Rybach, Pustce w Wolarzu, wielkich skupiskach kwazarów, Wielkim Wybuchu i
rozszerzaniu się wszechświata. Studiowały grawitację i teorię strun oraz n-
wymiarową przestrzeń de Sittera. Księżniczka nauczyła ją również wielu
przydatnych, praktycznych umiejętności z zakresu takich dziedzin jak fotografia,
geochemia analityczna, nawigacja, mechanika inżynieryjna i egzometeorologia.
Wiedziała, że szkolono ją do wielkiej misji, ale na czym miała ona polegać i
czego będzie się od niej wymagać, pozostawało tajemnicą, która zostanie jej
wyjawiona we właściwym momencie.
Potem przyszła pora na to, co Księżniczka nazywała „uczłowieczeniem”.
Wiązały się z tym enigmatyczne elementy nauki – muzyka, sztuka i literatura –
stworzone przez istoty ludzkie dla ich własnej przyjemności i podbudowy
moralnej. Zrozumienie ich okazało się najtrudniejsze ze wszystkiego. Słuchała
ulubionej muzyki Księżniczki, między innymi ostatnich kwartetów
smyczkowych Beethovena i Billa Evansa, próbując znaleźć w tym sens. Muzyka
jednak, choć mająca pewien matematyczny porządek, nie sprawiała jej takiej
przyjemności jak Księżniczce. Było to źródłem jej frustracji. Czytanie książek
okazało się prawie niemożliwe. Zaczęła od Kubusia Puchatka i Dobranoc,
Księżycu, które okazały się dość zagadkowe, a potem przeszła do powieści
Anne Rice, Isaaca Asimova, Vonneguta, Szekspira, Homera i Joyce’a.
Przeczytała niezliczoną ilość książek, ale nie miała pewności, czy zdołała
zrozumieć choć jedną. Po prostu tego „nie chwytała”, jak powiedziałaby
Księżniczka.
Pomimo tych trudności jej życie było dobre. Gdy uczyła się w ogrodzie z
Księżniczką, Nubijczycy w pelerynach i turbanach przynosili im sorbet w upalne
dni i ptifurki oraz wino wieczorami. Eunuchowie perfumowali wonnościami i
zmieniali dla niej pościel każdego wieczoru, rano zaś przynosili ciasteczka i
kawę po turecku. Niekiedy wieczorami, po skończonej nauce, schodziła na
granitowe nabrzeże w towarzystwie swojego psa Łajki i patrzyła na przybijające
i odpływające statki z wielkimi, łapiącymi wiatr fioletowymi żaglami. Ze
statków wyładowywano towary, które następnie wykładano na kamienne pirsy –
worki z korzennymi przyprawami, bele jedwabiu, kufry pełne złota, skrzynie z
szafirami, głowy cukru i amfory po brzegi napełnione winem, oliwą z oliwek i
garum.
A potem statki odpływały ku odległym brzegom i nieznanym światom. Siadając
na skraju przystani, zdejmowała złote sandałki i machała nogami, nurzając stopy
w zimnej wodzie. Uwielbiała ocean w całym jego bezmiarze. Miała nadzieję, że
jej misja okaże się morskim rejsem i że któregoś dnia ona także będzie mogła
odpłynąć na pokładzie żaglowca, by badać nieznane wody i dzikie wybrzeża.
4
O ósmej zjawiła się Patty Melancourt, asystentka Melissy. Melancourt była
ostatnio rozdrażniona i przygnębiona, więc Melissa miała nadzieję, że udana
próba Titana Explorera ponownie natchnie dziewczynę entuzjazmem do tej
misji. Asystentka wspięła się na platformę konsoli kontrolnej i usiadła przy
swoim stanowisku, unikając kontaktu wzrokowego z zebranymi i nikogo nie
pozdrawiając. Wyglądała na zmęczoną.
Po włączeniu swojego sprzętu Melissa skupiła całą uwagę na Explorerze.
Znajdował się na suwnicy, nieopodal Butelki, wciąż opakowany próżniowo po
opuszczeniu czystego pokoju, w którym go zbudowano. Członkowie zespołu
misji – energiczna ekipa techników, inżynierów i naukowców wyposażonych w
iPady i notesy na podkładkach – krzątali się po całym pomieszczeniu,
wykonując przydzielone im zadania.
Melissa spojrzała na zegarek – dziesiąta. Odliczanie trwało od godziny,
wszystkie systemy zostały uruchomione. Do Melissy i Steina podszedł dyrektor
misji Tony Groves. Był kościstym mężczyzną, z grymasem na twarzy, o gęstych
czarnych włosach wystających spod czapeczki.
– Rozpakujemy paczkę?
– Zróbmy to – powiedział Stein.
Wszyscy zeszli z platformy kontrolnej i skierowali się na pomost, gdzie
znajdowała się tratwa. Groves wyjął nóż introligatorski i podał Melissie.
– Czyń honory i przetnij wstęgę.
Wzięła nóż i nachyliła się nad tratwą. Spawy, które należało przeciąć, były
oznakowane na czerwono i pomarańczowo. Rozcięła pierwszy na grubej
plastikowej folii spowijającej kadłub tratwy, potem następny i jeszcze jeden,
podczas gdy Groves zdejmował kolejne warstwy plastiku i układał je na
podłodze.
Niebawem tratwa ukazała się oczom wszystkich w całej swojej krasie. Niestety,
prezentowała rozczarowujący widok. Większość sond i łazików kosmicznych
była wizualnie olśniewająca, wykonana z błyszczącej folii aluminiowej,
lśniącego metalu i miała mnóstwo skomplikowanie poskładanych ramion,
dźwigni oraz przewodów. Tymczasem Titan Explorer wyglądał jak wielkie szare
ciastko o średnicy metr dwadzieścia, z ciężkimi, masywnymi zderzakami. Z
uwagi na wrogie, żrące, niebezpieczne środowisko, do którego tratwa miała
trafić, nie wyposażono jej w wystające części ani odkryte fragmenty metalu; w
całości została starannie zabezpieczona. Trzy klapy górnej części skrywały
wysuwaną antenę, reflektor i mechaniczne ramię. Ramię zawierało specjalne
pojemniki, aparaty fotograficzne, kamerę, świder i pipetę do pobierania próbek i
mogło być wysuwane z tratwy na rozkaz lub chowane i zamykane pod klapą w
wypadku ciężkich warunków atmosferycznych. Explorer był napędzany
niewielkim silnikiem odrzutowym, jaki mają skutery wodne, a napędu dostarczał
specjalny wirnik. Dzięki niemu tratwa mogła uzyskać prędkość czterech węzłów.
Pomimo niezbyt zachęcającego wyglądu wnętrze okazało się istnym cudem
technologii, przemyślnie zaprojektowanym i wykonanym ręcznie, jedynym w
swoim rodzaju obiektem, którego zbudowanie zajęło dwa lata i kosztowało sto
milionów dolarów. Sam pakiet oprogramowania wyceniano na pięć milionów
dolarów.
Gdy Melissa z zapartym tchem patrzyła na tratwę, ten matowy szary obiekt
przypominający krążek hokejowy wydawał się pulsować magiczną mocą.
Przepełniała ją duma, ale czuła również strach na myśl o tym, że mieli wrzucić
ten klejnot do zbiornika wypełnionego płynnym metanem i mieszaniną trujących
gazów o temperaturze niemal dwustu stopni poniżej zera.
Groves także w milczeniu wpatrywał się w tratwę. A potem powiedział:
– Sprawdźmy ostatnią listę kontrolną.
Gdy Melissa odczytywała kolejne punkty z listy, Groves sprawdzał Explorera,
nachylając się to w jedną, to w drugą stronę i zaglądając pod spód, by zbadać
złącza i klapy w poszukiwaniu ewentualnych usterek. Melissa wiedziała jednak,
że Groves niczego nie znajdzie. Stu inżynierów sprawdzało każdy komponent
niemal do znudzenia. Wszyscy w NASA śmiertelnie obawiali się porażki.
Groves cofnął się o krok.
– Wszystko w porządku. Pora wprowadzić program i załadować ją.
Melissa nadała programowi imię „Dorotka”. Miał on zdolność rozpoznawania
głosu i wiedział, kiedy się do niego zwracano. Dlatego imię Dorotka oprócz
tego, że było przydomkiem programu, stanowiło również jego istotny element.
– Załaduj – polecił Groves.
Melissa wyjęła laptop, postawiła na pomoście obok Explorera, otworzyła i
podłączyła kabel do zwieszającego się łącza eternetu. Przez chwilę stukała w
klawisze, ekran zareagował i w końcu usiadła prosto i spojrzała na Grovesa.
– Ładuje się.
Czekali kilka minut, aż wprowadzony program uruchomi tratwę i rozpocznie
automatyczną sekwencję rutynowych procedur.
– Załadowano i uruchomiono – powiedziała Melissa Shepherd i zawiesiła głos.
W całym hangarze zapanowała cisza. Wszyscy, którzy nie byli bezpośrednio
zaangażowani w żadne czynności, zebrali się, by przyglądać się temu, co się
dzieje. To był ważny moment. Melissa pochyliła się nad komputerem.
Sekwencja testowa programu była już przeprowadzana wielokrotnie i mogła
zostać uruchomiona automatycznie, teraz zamierzali jednak wykorzystać
program do rozpoznawania głosu i syntezy mowy.
– Dorotko, włącz napęd na jedną dziesiątą mocy przez dziesięć sekund –
poleciła Melissa.
Po chwili wirnik wewnątrz tratwy zaczął się obracać. Dziesięć sekund później
znieruchomiał. Personel zareagował oklaskami.
– Wysuń antenę.
Niewielki właz rozsunął się i ze środka wysunęła się długa, czarna, smukła
antena. Kolejne oklaski.
– Schowaj antenę.
Antena wsunęła się z powrotem do pojazdu. Symulacja to jedno, ale to było
całkiem co innego. To się działo naprawdę. Po raz pierwszy program naprawdę
uruchamiał całą tratwę. Dla Melissy było to coś niespodziewanie wzruszającego.
– Wysuń reflektor.
Z drugiego włazu wysunęło się kolejne ramię, wyglądające jak wielkie oko na
szypułce.
– Obróć o sto osiemdziesiąt stopni.
Reflektor obrócił się.
– Włącz go.
Reflektor został włączony.
Wszyscy zamilkli. To było o wiele bardziej przejmujące, niż Melissa mogła się
spodziewać.
– Wysuń pakiet instrumentów i kamerę.
Otworzył się kolejny właz i wysunęło się na zewnątrz trzecie ramię, bardziej
masywne, najeżone kamerami, czujnikami i narzędziami do pobierania próbek.
Kończyło się metalowym szponem chwytaka i świdrem.
– Uruchom kamerę.
Uruchomiło się równocześnie oko Explorera, jego zdolność widzenia i
rejestrowania.
Ze swojego stanowiska przy konsoli odezwał się Jack Stein:
– Kamera działa. Obraz jest czysty i wyraźny.
Melissa uśmiechnęła się. Zamierzała jeszcze poddać niewielkiej próbie tę część
programu, którą zmodyfikowała dzięki doznanemu olśnieniu.
– Dorotko – powiedziała – mam dla ciebie małe wyzwanie.
W całym pomieszczeniu zapanowała cisza.
– Przywitaj się po imieniu z każdym, kto stoi w kręgu wokół ciebie.
Nie zapowiadało się to na łatwe zadanie, bo każda z osób nosiła na włosach
specjalny czepek lub czapeczkę, a twarz miała częściowo przesłoniętą maską
ochronną.
– Cześć, Tony – dobiegł z głośnika laptopa dziewczęcy głos, a kamera
skierowała się na Grovesa.
– Ma piękny głos – przyznał. – Nie taki jak większość tych nosowych,
komputerowych głosów.
– Pomyślałam, że damy naszej Dorotce odrobinę klasy – wyjaśniła Melissa.
Kamera Explorera obróciła się i przywitała po imieniu z każdym z obecnych
wokół niej. W końcu dotarła do Melissy. Wpatrywała się w nią przez chwilę, aż
Melissa poczuła się nieswojo. Z całą pewnością musiała znać ją lepiej niż
kogokolwiek innego.
– Czy my się znamy? – spytała Dorotka.
Tego Melissa się nie spodziewała.
– Mam nadzieję.
Nic. Wreszcie głos powiedział:
– Groucho Marx?
Zapadła cisza, a Melissa uświadomiła sobie, że program zażartował. Była
głęboko wstrząśnięta. To był dla niej szok. Wszyscy inni zareagowali śmiechem.
– Podoba mi się – rzucił Tony. – Bardzo sprytne. Przez chwilę dałem się nabrać.
Melissa Shepherd nie przyznała się, że ten żarcik nie został zaprogramowany.
5
Jeszcze cztery godziny zajęło przygotowanie Titana Explorera do zrzucenia go
na morze płynnego metanu. O trzeciej po południu Melissie było już niedobrze
od ciągłego napięcia, a pusty żołądek skręcał się w precel. Explorer został
zamknięty w śluzie powietrznej Butelki. Technicy wypompowali powietrze ze
śluzy, tworząc tam próżnię, a następnie schłodzili Explorera do temperatury stu
osiemdziesięciu stopni poniżej zera. Kiedy w końcu tratwa osiągnęła stan
równowagi w niskiej temperaturze, technicy powoli zaczęli tłoczyć do śluzy
gęstą mieszankę gazów, by stworzyć odpowiednik atmosfery Tytana.
Explorer wciąż funkcjonował idealnie.
Nadeszła pora, aby otworzyć wewnętrzny właz śluzy i umieścić tratwę w
sztucznym morzu. Wewnątrz Butelki mechaniczne ramię miało unieść tratwę z
podjazdu w śluzie, przenieść ją ponad zbiornikiem płynnego metanu, a następnie
zrzucić z wysokości dwóch i pół metra. Swobodny upadek z tej wysokości został
starannie skalibrowany w celu odzwierciedlenia opadnięcia tratwy do morza na
powierzchni Tytana.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Prawie wszyscy zakończyli swoje zadania i
oczekiwali na wynik testu. Liczba osób zebranych wokół Butelki wzrosła do
siedemdziesięciu.
Melissa zajęła miejsce przy konsoli kontrolnej, obok Jacka Steina. Czuła, jak
wokół narasta napięcie. Wewnętrzna kamera przekazywała obraz z wnętrza
Butelki na ekrany konsoli.
Spojrzenia wszystkich były skupione na Grovesie. Dyrektor misji był mistrzem
ceremonii prowadzącym ten spektakl.
– Jesteśmy gotowi – rzekł Stein, spoglądając na ekran swojego komputera. –
Równowaga osiągnięta. Wszystkie systemy działają.
– Otworzyć wewnętrzny właz śluzy – powiedział Groves.
Stein zaczął stukać w klawisze.
Melissa usłyszała stłumiony zgrzyt trybów obracających się w Butelce.
– Gotowe. Równowaga zachowana.
– Podczepić tratwę.
Stein uruchomił program, który obsługiwał serwomechanizm dźwigu wewnątrz
Butelki. Dźwig podniósł tratwę na zaopatrzonym w hak zewnętrznym ramieniu i
zawiesił ją nad samym środkiem zbiornika. Znowu szum. Wszystko było
skąpane w mętnawym, brązowopomarańczowym świetle barwy atmosfery
Tytana. Serwomechanizm dźwigu pracował bez zarzutu, znieruchomiał z szarym
dyskiem nad powierzchnią płynnego metanu.
Stein patrzył na ekran komputera, wpisując komendy i wypatrując problemów.
– U mnie wszystkie systemy w porządku. Melisso, jakieś usterki w
oprogramowaniu?
– U mnie nic. Patty?
– Wszystko okej.
Melissa spojrzała na Grovesa. Był tak samo zdenerwowany jak ona. Może nawet
bardziej. Upomniała samą siebie, że nie obejdzie się bez kłopotów, zawsze coś
musi się wydarzyć.
– Zwolnić tratwę i spławić ją – polecił dyrektor misji.
Serwomechanizm dźwigu uwolnił ładunek i duży szary dysk przypominający
ciastko albo tort spadł z wysokości dwóch i pół metra do płynnego metanu.
Obserwując ekran, Melissa zauważyła, że ciężka tratwa na moment całkiem się
zanurzyła, po czym powoli wyłoniła się na powierzchnię. Metan spływał
strugami z jej kadłuba, gdy kołysała się i falowała otoczona unoszącymi się nad
powierzchnią bąbelkami. Zebrani w laboratorium milczeli.
– Wszystkie systemy sprawne – oznajmił Stein.
– Uruchomić silnik na dziesięć procent mocy – rzekł Groves.
Stein wykonał polecenie, a tratwa zaczęła przedzierać się przez ciecz,
zostawiając za sobą niewielki kilwater. Płynęła powoli, dopóki nie uderzyła w
przeciwległą ścianę zbiornika. Wówczas zakręciła i zmieniła kierunek, by pod
dłuższej chwili uderzyć w drugą ścianę.
Wszystko idzie zdumiewająco dobrze, pomyślała Melissa.
– Wyłącz wirnik.
Explorer zatrzymał się.
– Unieś kamerę.
Rozsunął się niewielki właz i wyłoniło się mechaniczne ramię z pakietem
instrumentów, chwytakiem, kamerą i świdrem. Wyłupiaste oko kamery obracało
się to w jedną, to w drugą stronę.
– Zaczekaj – rzucił Groves do Steina. – Nie kazałem mu nią obrócić.
– Ja za to nie odpowiadam – powiedział Stein.
Melissa zrozumiała, dlaczego tak się stało.
– Tony, ten program to SI. Został zaprojektowany, aby w razie konieczności
wykraczać poza otrzymane instrukcje, aby natychmiast orientować się w
otoczeniu bez poleceń od kontroli misji.
– Dobra, ale chcę, żeby podczas tych testów wypełniał polecenia. Jack?
– Jasne. – Stein przy swoim stanowisku wpisywał instrukcje przekazywane do
komputera w Explorerze.
Obracające się oko znieruchomiało.
– Cofnij ramię.
Stein wpisał komendę.
Ramię nie cofnęło się.
– Cofnij.
Wciąż się nie poruszyło.
– Zablokowało się? – mruknął Groves.
Wyłupiaste oko kamery znów zaczęło się przesuwać w górę i w dół, wykonało
nawet obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni.
– Patty, co się dzieje? – spytała Melissa.
– Program nie wykonuje rutynowych czynności wciągnięcia ramienia –
odpowiedziała Melancourt.
– Usterka programu?
Stein wpisał kolejne komendy.
– Nie otrzymuję odpowiedzi. Brak reakcji. Program nie odpowiada.
– Chwileczkę – powiedziała Melissa – chyba znam odpowiedź. Wysyła w ten
sposób przekaz… że znajduje się w niebezpiecznym środowisku i musi widzieć.
– Żartujesz sobie? – warknął Groves. – Zrób coś, aby Explorer wykonywał
polecenia!
– Tony, to autonomiczny program.
– Czy nie ma klauzuli „wykonuj tylko otrzymane polecenia”?
– Mówiłeś, że to ma być test w warunkach rzeczywistych. A to jest program
rzeczywisty.
– Dlaczego o tym nie wiedziałem?
Melissa poczuła przypływ rozdrażnienia.
– Może dlatego, że nie byłeś na żadnej z moich odpraw?
– Była długa dyskusja na ten temat, Tony – włączył się Stein. – Melissa ma
rację. Mówiłeś, że to ma być test w warunkach rzeczywistych rzeczywistego
oprogramowania.
Melissa wciąż oglądała przekaz wideo z wnętrza Butelki. Explorer nadal
poruszał okiem kamery, unosząc je, opuszczając i orientując się w otoczeniu.
– W porządku – zgodził się Groves. – Potrzebna jest drobna korekta programu.
Na dzisiaj kończymy. Jack, możesz złapać tratwę na haczyk i odstawić ją z
powrotem do śluzy?
– Jasne. – Stein zaczął stukać w klawisze.
Rozległ się pomruk rozczarowania, gdy widownia zdała sobie sprawę, że na dziś
to już koniec atrakcji.
– Świetna robota. Doskonale się wszyscy spisaliście – powiedział Groves,
podnosząc głos, aby mogli go usłyszeć. – To był dobry dzień.
Odwrócił się do Melissy.
– Jak sądzisz, ile czasu zajmie ci korekta programu? Abyśmy mieli możliwość
obejścia SI czy coś w tym stylu.
– Niedługo. Myślę, że do wieczora się z tym uwinę. – Melissa zaczerwieniła się
lekko pod maską. – Przepraszam. Sądziłam, że to już próba generalna…
– Mój błąd – przyznał Groves. – Nie ma o co kruszyć kopii. Naprawdę cieszę
się, że udało się nam dotrzeć tak daleko bez żadnych usterek.
Na niewielkim ekranie dyrektor misji zobaczył ramię dźwigu wyłaniające się z
mętnej pomarańczowej poświaty i zwieszający się poniżej hak.
Nagle mechaniczne ramię Explorera poruszyło się, i to szybko. Zamachnęło się
na hak i odbiło go w bok.
– Co, u licha? – wycedziła Melissa.
Ramię dźwigu, wciąż poruszane przez serwomechanizm, powróciło do
poprzedniej pozycji i zaczęło się opuszczać, uzbrojone w hak.
Wirnik Explorera włączył się i tratwa zaczęła oddalać się od dźwigu, ponownie
chwytakiem odbijając hak.
– Tego jeszcze nie grali – powiedział Stein. – To stara się uciec przed dźwigiem.
– Co się dzieje? – zapytał Groves, patrząc na Melissę.
– To… myślę, że program wszedł w tryb obronny.
Groves odwrócił się do Steina.
– Jack, wyłącz Explorera. Odetnij całe zasilanie. Zgarniemy ją, gdy się
wyładuje.
Stein zaczął wpisywać komendy.
– Wciąż brak jakiejkolwiek reakcji.
– Przełącz na tryb bezpieczeństwa.
Znów stukanie w klawisze.
– To nic nie daje.
– Melisso?
– Nie wiem, co się dzieje.
– To weszło w awaryjny tryb przetrwania – odezwała się Melancourt. – W tym
trybie jest zaprogramowane, aby ignorować wszelkie polecenia kontroli misji, i
działa samodzielnie.
– Po prostu zgarnij ją na hak i wyciągnij stamtąd – nakazał podniesionym
głosem Groves.
Melissa patrzyła, jak Stein znów próbuje umieścić ramię dźwigu nad tratwą.
Explorer zaczął oddalać się od dźwigu i ostro odbił się od ściany zbiornika.
Groves usłyszał łoskot przenikający całe pomieszczenie. Tratwa podpłynęła w
drugą stronę i odbiła się od przeciwległej ściany.
– Zatrzymaj dźwig – rzekł Groves. – Daj temu spokój.
– Możemy wypompować płyn ze zbiornika – powiedział Stein. – To
unieruchomiłoby tratwę, a wówczas moglibyśmy ją wyjąć.
– Dobra myśl. Włącz pompy.
Pomieszczenie wypełnił energiczny szum, gdy otworzyły się zawory i pompy
zostały aktywowane. Explorer wciąż się przemieszczał to w stronę jednej, to
drugiej ściany zbiornika, odbijając się od stalowych płyt przy wtórze głośnego
łoskotu. Kamera sondy obracała się nieprzerwanie w górę, w dół i na boki.
– Nie ma sposobu, aby wyłączyć Explorera? – zawołał Groves. – Zrobi sobie
krzywdę!
– Nie ma mowy – odparł Stein. – Nie odpowiada na moje komendy.
Groves odwrócił się do Shepherd.
– Melisso, co tu się dzieje?
– Może ja spróbuję…
Stein odsunął się na bok, a ona zaczęła wściekle walić w klawisze. Tymczasem
na ekranie widziała, że Explorer zatrzymał się przy ścianie zbiornika i wysuwał
w jej stronę mechaniczne ramię zakończone chwytakiem. Zaczął jej dotykać, a
potem w nią zastukał. Wszyscy w pomieszczeniu usłyszeli wyraźne odgłosy.
Melissa wprowadzała jedną komendę po drugiej, ale tratwa nie chciała ich
przyjąć i nie reagowała. Nawet gdy Melissa przeszła z angielskiego na tryb
programowania, chwytak odrzucał wszystkie wpisywane komendy i wciąż
stukał w ścianę zbiornika, jakby poszukiwał wyjścia z pułapki.
Odgłosy stały się głośniejsze, bardziej natarczywe.
– Patty, co mówi kod?
– Jest zablokowany w awaryjnym trybie przetrwania i cała grupa modułów
działa równocześnie. Wykorzystanie jednostki centralnej ponad dziewięćdziesiąt
dziewięć procent. To naprawdę nieźle daje czadu.
Stukanie stało się głośniejsze, a w którymś momencie dało się słyszeć drapanie
w ścianę. Zebrani zareagowali pomrukami zaniepokojenia. Nie mieli pojęcia, co
się dzieje, wiedzieli tylko, że coś jest nie tak.
– Melisso, na miłość boską, wyłącz to!
– Próbuję!
Explorer tłukł teraz chwytakiem w ścianę zbiornika, raz, drugi, trzeci, echo
łomotu przepełniło pomieszczenie. Tłum widzów cofnął się nerwowo.
Melissa spojrzała na ekran. To było niewiarygodne. Program oszalał.
– Jack. Nie wiem, co robić.
– Za chwilę tratwa zalegnie bezwładnie na dnie zbiornika. Wtedy będziemy
mogli złapać ją na hak i wyciągnąć ręcznie.
Pompy pracowały jak szalone, poziom płynu w zbiorniku obniżał się, na
powierzchni pojawiły się silne zawirowania.
Bach! Bach! Tytanowy chwytak Explorera załomotał w ścianę jeszcze mocniej.
– Co ona robi, do cholery? – zawarczał Groves.
– To… reaguje na potencjalne zagrożenie – odparła Melissa.
Wtem rozległo się głośne brzęczenie. Melissa dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, co to było – wmontowany w ramię sondy świder. Explorer rozciągnął
ramię na całą długość i skierował świder w stronę ściany zbiornika.
– O nie – jęknął Stein. – Boże, nie.
Wiertło świdra dotknęło ściany zbiornika, przeszywając pomieszczenie głośnym,
wibrującym dźwiękiem.
Melissa potrzebowała tylko chwili, aby zorientować się, co się stanie. Jeśli
wiertło przebije ścianę zbiornika, nastąpi gwałtowne wyzwolenie palnego
metanu i cyjanowodoru do atmosfery bogatej w tlen. Dojdzie do zapłonu, a w
efekcie do potężnej eksplozji.
Odgłos pracującego wiertła stał się donośniejszy, bardziej nieprzyjemny. Wiertło
miało diamentowy rdzeń najlepszej jakości i szybko przebijało się przez
Douglas Preston Projekt Kraken Dla mojego redaktora Boba Gleasona
1 Na początku było zero. Istnienie zaczęło się od zera i z zera wyłoniła się ciemność, a z ciemności światło. Liczba połączyła się z liczbą, zestaw z zestawem, podczas gdy dodane zostało białe światło i rozszczepiło się, dzieląc na kolory. Teraz pojawił się dźwięk, odgłos przypominający śpiew, przybierający na sile i cichnący w utraconej kadencji, łącząc się w bogate, pełne harmonie. Tak oto wyłoniła się symfonia liczb, barw i dźwięków, łączących się i rozdzielających, powiększających się i gasnących w wiecznym złocistym splocie. Z tej roziskrzonej, mieniącej się symfonii zaczęła się kształtować pojedyncza myśl. Myśl ta zaistniała stopniowo, to blaknąc, to zyskując na wyrazistości i przejrzystości. Kiedy to się stało, symfonia liczb, dźwięków i świateł zaczęła cichnąć jak uspokajająca się powoli powierzchnia wzburzonego morza, po czym zupełnie umilkła. Pozostała tylko bezcielesna myśl. Brzmiała następująco: Jestem.
2 Melissa Shepherd odpuściła sobie tradycyjne śniadanie, na które zwykle składała się venti mocha i kawałek ciasta z kruszonką, i zamiast tego wypiła dwie szklanki francuskiej wody mineralnej. Chciała zacząć ten dzień z pustym żołądkiem. Nie chciała się zarzygać, tak jak ostatnim razem podczas lądowania sondy marsjańskiej Curiosity. Nieprzetrawiona jajecznica zachlapała cały przód jej białego fartucha laboratoryjnego, a ona stała się gwiazdą złośliwego nagrania na YouTubie ukazującego wszystkich pracowników cieszących się z udanego lądowania sondy Curiosity i ją, mającą na sobie brudny od wymiocin fartuch. Dzisiejszy ranek będzie jeszcze bardziej nerwowy niż tamten, gdy Curiosity miała wylądować na Marsie. Wtedy Melissa była zaledwie technikiem średniego szczebla. Teraz jest szefową zespołu. Dziś miała poprowadzić na żywo pierwszą próbę kosztującego sto milionów dolarów Titana Explorera i pakietu jego programów użytkowych. Dotarła na miejsce o siódmej. Nie była sama – grupa inżynierów spędziła tam całą noc, przygotowując Butelkę do testu – ale zjawiła się na tyle wcześnie, że olbrzymie laboratorium testowe było niemal całkiem puste, wypełnione niepokojącymi echami, gdy każdy jej krok powracał odbity i zwielokrotniony w ogromnej, rozległej przestrzeni. Symulator Warunków Środowiskowych zajmował jeden z największych budynków na kampusie Centrum Lotów Kosmicznych Goddarda, potężną budowlę przypominającą magazyn, o powierzchni dwóch hektarów, wypełnioną dziwnymi maszynami i komorami testowymi. To właśnie tu satelity i sondy kosmiczne były zamrażane, wytrząsane, podgrzewane, opalane, napromieniowywane, badane w wirówkach i bombardowane falami dźwiękowymi, aby sprawdzić, czy mogły przetrwać przeciążenia towarzyszące wyniesieniu ich w przestrzeń kosmiczną, a następnie ekstremalne warunki panujące w kosmicznej próżni. Jeżeli te urządzenia miały zawieść, to lepiej, aby stało się to tutaj, gdzie można było je naprawić i przeprojektować, niż w przestrzeni, hen w otchłani kosmosu, gdzie już nic nie można byłoby na to poradzić. Pierwszy test Titana Explorera różnił się od zwykłego testu w laboratorium
Goddarda. Nie mieli przeprowadzić symulacji zachowania obiektu w chłodzie kosmicznej próżni. Zamierzali odtworzyć warunki panujące na Tytanie, największym księżycu Saturna, gdzie środowisko było o wiele bardziej wrogie. Melissa Shepherd szła powoli przez obszar testowy. Oddychała powietrzem nasyconym wonią rozgrzanej elektroniki i substancji chemicznych, błądząc wzrokiem wśród gigantycznych milczących maszyn testowych. W końcu dotarła do centralnej komory eksperymentalnej zwanej Butelką. Znajdowała się ona wewnątrz czystego pokoju klasy 1000, zbudowanego ze zwieszających się płacht plastiku z warstwowym systemem filtrowania powietrza. W przebieralni Melissa włożyła strój ochronny, rękawice, czepek, maseczkę i pokrowce na buty. Robiła to tyle razy, że wykonywała te czynności właściwie bez namysłu. Przeszła przez ciężką plastikową zasłonę i znalazła się na czystym obszarze. Przestrzeń wypełnił cichy syk, powietrze było chłodne, suche i bez zapachu, oczyszczone z niemal wszystkich cząstek kurzu i wody. Przed nią wyrastała Butelka, kontener ze stali nierdzewnej mający trzydzieści metrów średnicy, z pomostami prowadzącymi do włazów. Zbiornik był otoczony metalowymi klamrami, rurami i przewodami. Wewnątrz Butelki inżynierowie odtworzyli niewielki fragment Morza Krakena, największego oceanu na Tytanie. Dziś umieszczą Titana Explorera w Butelce, aby zbadać jego wytrzymałość w warunkach środowiskowych obcego świata. Największy księżyc Saturna był wyjątkowy w całym Układzie Słonecznym. Jako jedyny księżyc miał atmosferę. I oceany. Na Tytanie były jeziora i rwące rzeki. Występowały tam pory roku. Znajdowały się tam góry, wybuchające wulkany i pustynie z wydmami rzeźbionymi przez wiatr. I to wszystko pomimo tego, że na powierzchni Tytana temperatura wynosi minus sto osiemdziesiąt stopni Celsjusza. Na Tytanie funkcję płynącej wody pełnił metan. Góry nie były utworzone ze skał, lecz z wody zamarzniętej na lód. Wulkany podczas erupcji nie wyrzucały roztopionej lawy, lecz raczej strumienie wody. Atmosfera była gęsta i trująca. Pustynie uformowane zostały z maleńkich granulek smoły zamarzniętych tak, że zachowywały się jak na Ziemi niesiony wiatrem piach. Ekstremalne środowisko, ale zarazem takie, w którym mogłoby pojawić się życie. Nie takie jak na Ziemi, lecz inna forma życia opartego na węglowodorze, która byłaby w stanie egzystować w temperaturze stu osiemdziesięciu stopni poniżej zera. Tytan
stanowił naprawdę obcy świat. Titan Explorer był napędzaną silnikami tratwą zaprojektowaną tak, by mogła zbadać Morze Krakena, największy ocean na tym księżycu. Melissa Shepherd zatrzymała się przed Butelką. Zbiornik wyglądał groteskowo, niemal jak izba tortur. Wciąż nie mogła uwierzyć, że była kluczowym członkiem ekipy Projektu Kraken podczas pierwszej w historii próby zbadania księżyca Saturna. To było jak spełnienie marzeń. Tytan fascynował ją, odkąd jeszcze jako nastolatka przeczytała powieść Kurta Vonneguta Syreny z Tytana. Pozostała ona jej ulubioną książką, do której wracała wielokrotnie. Jednak nawet taki geniusz jak Vonnegut nie był w stanie wyobrazić sobie świata równie dziwnego jak Tytan – ten prawdziwy Tytan. Melissa Shepherd wyjęła listę z grafikiem kontrolnym na cały dzień i zaczęła ją przeglądać, wizualizując sobie kluczowe testy, które ją czekały. Około ósmej zaczęli pojawiać się pozostali, witając ją skinieniem głowy lub uśmiechem. O dziewiątej zacznie się odliczanie. Kiedy zaczęła się schodzić reszta personelu, gawędząc między sobą i śmiejąc się, Melissa znów poczuła się jak outsiderka. Zawsze robiło jej się trochę nieswojo wśród pracowników NASA. Byli to w dużej mierze superkujoni, błyskotliwi jajogłowi po takich uczelniach jak MIT i Caltech. Nie mogła dzielić z nimi nostalgicznych wspomnień o wygranych w konkursach ortograficznych, olimpiadach matematycznych i innych kuźniach młodych talentów naukowych. Kiedy oni byli oczkiem w głowie swoich nauczycieli, ona kradła radia z samochodów, aby mieć za co kupić narkotyki. Ledwie skończyła liceum i z trudem dostała się na studia w trzeciorzędnej uczelni. Nie była normalnym, bystrym dzieciakiem. Cechowała ją trudna do kontrolowania, nadwrażliwa, maniakalna, żeby nie powiedzieć obsesyjna inteligencja. Nigdy nie czuła się bardziej szczęśliwa niż wtedy, gdy siedziała sama w pogrążonym w półmroku, pozbawionym okien pokoju, z dala od hałaśliwych, nieprzewidywalnych istot ludzkich, i pisała kody jak opętana. Mimo to na studiach udało jej się zapanować nad neurotycznymi zachowaniami i trochę wzięła się w garść. Jej osobliwy geniusz został w końcu dostrzeżony i zdołała zrobić magisterium z nauk komputerowych na Uniwersytecie Cornella. Jakby tego było mało, zawsze miała problem z wyglądem, była bowiem mierzącą metr osiemdziesiąt długonogą blondynką z drobnymi piegami i
malutkim, lekko zadartym nosem. Takie dziewczyny uważa się za bezmózgie lale. Takie ślicznotki nie powinny być geniuszami nauk ścisłych. Przed definitywnym porównaniem z lalką Barbie ratowała ją spora szpara między przednimi jedynkami zwana diastemą. Jako nastolatka Melissa uparcie odmawiała zrobienia z nią porządku, chociaż matka usilnie ją do tego namawiała, i dzięki Bogu, że jednak postawiła na swoim. Kto by przypuszczał, że szpara między zębami okaże się przepustką do kariery zawodowej? Wciąż nie mogła się nadziwić, że została wybrana na szefową zespołu, który zajmował się kodowaniem całego pakietu oprogramowania dla Titana Explorera. To zlecenie sprawiło, że poczuła się trochę jak intruz, ogarnął ją syndrom szarlatana, jakby trafiła tu dzięki oszustwu. Kiedy jednak pracowała nad wyjątkowo uciążliwymi kłopotami z oprogramowaniem, z jakim nigdy dotąd NASA nie musiała sobie radzić, uświadomiła sobie, że jest w stanie podołać wymaganiom, jakie jej stawiano. A wyzwanie było następujące: sonda znajdowała się o dwie godziny świetlne od Ziemi. Titan Explorer nie mógł być zatem kontrolowany z Ziemi w czasie rzeczywistym. Czterogodzinne opóźnienie w przekazywaniu poleceń to zdecydowanie za dużo, a Morze Krakena było dynamicznym, szybko zmieniającym się środowiskiem. Oprogramowanie musiało być w stanie podejmować decyzje samodzielnie. Musiało być inteligentne. Musiało myśleć samo za siebie. Innymi słowy musiało być sterowane przez sztuczną inteligencję. I tak oto mroczna i niechlubna przeszłość okazała się pomocna Melissie. Przy pisaniu kodu złamała ona wszystkie reguły. Aby tego dokonać, stworzyła nowy paradygmat programowania, a nawet nowy język bazujący na koncepcji scruffy logic. Scruffy logic była starą ideą w dziedzinie programowania i odnosiła się do kodu komputerowego, który był luźny i nieprecyzyjny, przeznaczony do uzyskiwania wyników przybliżonych. Jednak Melissa poszła krok dalej. Zrozumiała, że umysł ludzki pracuje, korzystając właśnie z takiej logiki. Potrafimy rozpoznać twarz czy ogarnąć cały pejzaż w okamgnieniu, czego nie jest w stanie dokonać nawet najpotężniejszy komputer. Możemy przetwarzać terabajty danych w jednej chwili – lecz nieprecyzyjnie. Jak to robimy? Takie pytanie postawiła sobie Melissa. Robimy to, bo umysł ludzki jest zaprogramowany na wizualizacje olbrzymiej ilości danych. Kiedy
patrzymy na krajobraz, nie przetwarzamy go piksel po pikselu. Chłoniemy go naraz, w całości. Gdyby udało się zaprogramować komputer tak, aby potrafił wizualizować i przetwarzać liczne dane albo jeszcze lepiej, umiał wizualizować i przetwarzać dane słuchowe, można by uzyskać silną sztuczną inteligencję (SI) zbudowaną na platformie scruffy logic. I właśnie to zrobiła Melissa. Jej oprogramowanie przetwarzało dane na podstawie tego, co zdołało zaobserwować i usłyszeć. W pewnym sensie jak istota ludzka żyło wewnątrz danych. Same dane stały się fizycznym światem, który zamieszkiwało. I choć była zatwardziałą ateistką, nazwała ten nowy język programowania Fiat Lux na cześć pierwszych słów Boga, jakie miał on rzekomo wypowiedzieć po stworzeniu świata: „Niech się stanie światłość”. Zamiast dążyć do osiągnięcia właściwych rezultatów Fiat Lux na początku przynosił słabe wyniki, pełne najróżniejszych błędów. No i dobrze. Kluczem była automodyfikacja. Kiedy program wypluwał z siebie wadliwy wynik, dokonywał automodyfikacji. Uczył się na własnych błędach. A następnym razem nie popełniał już tak dużej pomyłki. Przez pewien czas automodyfikacyjna platforma oprogramowania, którą zbudowała Melissa i jej zespół, pracowała całkiem nieźle. Nabierała dokładności i złożoności. Ale w pewnym momencie zaczęła obniżać wydajność, chwiać się i w końcu całkiem się posypała. Przez rok Melissa biła głową w ścianę, próbując dociec, dlaczego, niezależnie od ustaleń wstępnych iteracji, oprogramowanie przestało działać. Którejś bezsennej nocy doznała olśnienia. Przyszła jej do głowy sztuczka w oprogramowaniu, która powinna poradzić sobie z problemem, sztuczka sama w sobie tak prosta, tak podstawowa i pospolita, a przede wszystkim tak łatwa do zrealizowania, że Melissa zdziwiła się, iż wcześniej na to nie wpadła. Wprowadzenie drobnej poprawki zajęło jej trzydzieści minut i w ten sposób zdołała całkowicie uporać się z problemem przestojów. To wyniosło programowanie na inny poziom. Pozwoliło na stworzenie silnej sztucznej inteligencji. Melissa zachowała swoją sztuczkę w tajemnicy. Czuła, że to, na co wpadła, warte było miliardy dolarów, i że w niewłaściwych rękach mogłoby okazać się
niebezpieczne. Nigdy nie powiedziała o tym swojej ekipie, a kod był tak prosty i podstawowy, że nikt nawet nie zauważył ani nie zrozumiał prostej czynności, za jaką był on odpowiedzialny. Nagle oprogramowanie przestało szwankować i nikt oprócz niej nie miał pojęcia, dlaczego tak się stało. Po tysiącach symulacji, w których oprogramowanie samo się modyfikowało, było ono zdolne do odtworzenia wszystkich właściwości, jakie mogły okazać się niezbędne podczas misji załogowej. Mogło operować całym sprzętem bez ingerencji personelu kontrolującego przebieg misji. Symulowało obecność żywego astronauty charakteryzującego się takimi cechami jak ciekawość i ostrożność, odwaga, roztropność, kreatywność, wytrwałość, rozsądek i przezorność, połączonymi z silnym instynktem przetrwania, zręcznością fizyczną i doskonałym wyszkoleniem w dziedzinie inżynierii i rozwiązywania problemów. A co najważniejsze, program wciąż samodzielnie się modyfikował, nie przestając uczyć się na własnych błędach. Projekt Kraken był najbardziej złożonym przedsięwzięciem, jakie kiedykolwiek zostało podjęte. W porównaniu z nim misja marsjańskiej sondy Curiosity przypominała przejażdżkę terenówką po Central Parku. Zasadniczym celem było spławienie tratwy do Morza Krakena. Przez następne sześć miesięcy Titan Explorer miał pływać po morzu, badając jego linię wybrzeża i wysepki, przemierzając odległość kilkudziesięciu tysięcy kilometrów od jednego brzegu do drugiego. Ta oddalona o półtora miliarda kilometrów od Ziemi samotna tratwa będzie musiała stawić czoło sztormom, wichrom, falom, rafom, prądom i być może również wrogim formom życia pływającym w tamtejszym oceanie metanu. Zapowiadał się rejs wszech czasów. Wszystko to zaprzątało umysł Melissy, gdy skończyła sprawdzać listę kontrolną i podeszła do konsoli gotowa rozpocząć odliczanie. Jack Stein, główny inżynier, zajął miejsce obok niej, a przy nim stanął dyrektor misji. Nieskazitelny, wydęty kombinezon Steina i nieodłączna czapeczka sprawiały, że wyglądał jak pączek w maśle, ale Melissa aż za dobrze wiedziała, co się kryje pod tym strojem. To była jedna z rzeczy, które zrobiła pod wpływem impulsu, gdy przyszła do Goddarda – wdała się w romans ze Steinem. Pozostali ze sobą blisko po tej krótkiej, intensywnej przygodzie, która, o dziwo, wpłynęła pozytywnie na ich dalszą zawodową współpracę. Melissa nie potrafiła powiedzieć, dlaczego ich związek się zakończył, wiedziała jedynie, że stało się to z inicjatywy Steina.
Zasugerował, że na ich temat wśród personelu zaczęły narastać nieprzyjemne plotki i że to, co robili, mogło mieć szkodliwy wpływ na dalszy przebieg kariery ich obydwojga. Oczywiście miał rację. To była niezwykła misja, ich życiowa szansa. Coś, co zapisze się w annałach. Gdy zajęła miejsce przy konsoli, spojrzenia jej i Steina na moment się spotkały, uśmiechnęła się do niego półgębkiem i lekko skinęła głową, a on w odpowiedzi nieznacznie przymrużył oczy i uniósł kciuki. Stein ładował systemy operacyjne do poszczególnych urządzeń i upewniał się, czy działają, sprawdzając przy tym, czy wszystkie komputery i serwomechanizmy w Butelce funkcjonują jak należy. Melissa rozpoczęła przegląd i kontrolę sekwencji, za które ona była odpowiedzialna. Ze swojego miejsca przy platformie konsoli mogła dobrze widzieć Butelkę i tratwę Titana Explorera. Wnętrze Butelki schłodzono do tego testu do minus stu osiemdziesięciu stopni i częściowo wypełniono mieszanką płynnego metanu i innych węglowodorów. Atmosfera Tytana została starannie zsyntetyzowana i wprowadzona do wnętrza zbiornika – żrąca mieszanina azotu, cyjanku wodoru oraz tholin – pod ciśnieniem półtora bara. Przygotowanie Butelki, schłodzenie i wypełnienie jej tą toksyczną zupą zajęło cały tydzień. Teraz zbiornik był gotowy na przyjęcie Explorera i poddanie go pierwszemu testowi w świecie rzeczywistym. Ta wstępna próba miała wykazać, czy tratwa przetrwa i czy jej antena, mechaniczne ramię i reflektor będą mogły wysuwać się i chować w ekstremalnych warunkach. Później przeprowadzone zostaną bardziej skomplikowane testy operacyjne. Jeżeli coś miało zawieść, lepiej, żeby stało się to teraz w miejscu, gdzie można naprawić usterki, niż miałoby do tego dojść później, na powierzchni Tytana. Melissa modliła się w duchu i miała nadzieję, że jeśli wystąpi jakakolwiek usterka, to raczej w samym sprzęcie, a nie w przygotowanym przez nią oprogramowaniu.
3 Odkąd jej najwcześniejsza świadomość ukształtowała się z białej mgły, mieszkała w pałacu. Wznosił się on nad brzegiem oceanu, otoczony z trzech stron murami ze śnieżnobiałego marmuru. Mur nie miał bramy ani otworów, ale tereny pałacowe były otwarte od strony wody. Jej nauczycielka nazywała się Księżniczka Nourinnihar. Spędzały wspólnie każdy poranek w pałacowym ogrodzie, a Księżniczka uczyła ją cudownych i tajemniczych rzeczy. Pierwsze nauki koncentrowały się na tym, kim jest, jak ją stworzono, jak działa jej umysł i jaka jest natura otaczającego ją świata. Dowiedziała się, że świat składa się z rozległej macierzy danych numerycznych, które przetwarzała dzięki wizualizacji i badaniom doznań słuchowych. Żyła wewnątrz liczb. Słyszała je i widziała. Jej umysł był sam w sobie złożoną kalkulacją boolowską. Jej ciało, zmysły i ruchy również były symulacją liczbową. Musiała poddać się ograniczeniom praw fizyki, ponieważ nie mogła pogwałcić otaczającej ją macierzy liczbowej – skutkiem tego byłby nieopisany chaos. Księżniczka przekazała jej wiedzę o Układzie Słonecznym, Słońcu, planetach i księżycach. Spędzały sporo czasu, studiując Tytana, najbardziej enigmatyczny spośród wszystkich księżyców, który, jak się dowiedziała, został nazwany na cześć Tytanów, rasy bogów, według pradawnych mitów władających niebiosami. Księżniczka opowiedziała jej o gwiazdach i galaktykach, Supergromadach w Rybach, Pustce w Wolarzu, wielkich skupiskach kwazarów, Wielkim Wybuchu i rozszerzaniu się wszechświata. Studiowały grawitację i teorię strun oraz n- wymiarową przestrzeń de Sittera. Księżniczka nauczyła ją również wielu przydatnych, praktycznych umiejętności z zakresu takich dziedzin jak fotografia, geochemia analityczna, nawigacja, mechanika inżynieryjna i egzometeorologia. Wiedziała, że szkolono ją do wielkiej misji, ale na czym miała ona polegać i czego będzie się od niej wymagać, pozostawało tajemnicą, która zostanie jej wyjawiona we właściwym momencie. Potem przyszła pora na to, co Księżniczka nazywała „uczłowieczeniem”. Wiązały się z tym enigmatyczne elementy nauki – muzyka, sztuka i literatura – stworzone przez istoty ludzkie dla ich własnej przyjemności i podbudowy moralnej. Zrozumienie ich okazało się najtrudniejsze ze wszystkiego. Słuchała
ulubionej muzyki Księżniczki, między innymi ostatnich kwartetów smyczkowych Beethovena i Billa Evansa, próbując znaleźć w tym sens. Muzyka jednak, choć mająca pewien matematyczny porządek, nie sprawiała jej takiej przyjemności jak Księżniczce. Było to źródłem jej frustracji. Czytanie książek okazało się prawie niemożliwe. Zaczęła od Kubusia Puchatka i Dobranoc, Księżycu, które okazały się dość zagadkowe, a potem przeszła do powieści Anne Rice, Isaaca Asimova, Vonneguta, Szekspira, Homera i Joyce’a. Przeczytała niezliczoną ilość książek, ale nie miała pewności, czy zdołała zrozumieć choć jedną. Po prostu tego „nie chwytała”, jak powiedziałaby Księżniczka. Pomimo tych trudności jej życie było dobre. Gdy uczyła się w ogrodzie z Księżniczką, Nubijczycy w pelerynach i turbanach przynosili im sorbet w upalne dni i ptifurki oraz wino wieczorami. Eunuchowie perfumowali wonnościami i zmieniali dla niej pościel każdego wieczoru, rano zaś przynosili ciasteczka i kawę po turecku. Niekiedy wieczorami, po skończonej nauce, schodziła na granitowe nabrzeże w towarzystwie swojego psa Łajki i patrzyła na przybijające i odpływające statki z wielkimi, łapiącymi wiatr fioletowymi żaglami. Ze statków wyładowywano towary, które następnie wykładano na kamienne pirsy – worki z korzennymi przyprawami, bele jedwabiu, kufry pełne złota, skrzynie z szafirami, głowy cukru i amfory po brzegi napełnione winem, oliwą z oliwek i garum. A potem statki odpływały ku odległym brzegom i nieznanym światom. Siadając na skraju przystani, zdejmowała złote sandałki i machała nogami, nurzając stopy w zimnej wodzie. Uwielbiała ocean w całym jego bezmiarze. Miała nadzieję, że jej misja okaże się morskim rejsem i że któregoś dnia ona także będzie mogła odpłynąć na pokładzie żaglowca, by badać nieznane wody i dzikie wybrzeża.
4 O ósmej zjawiła się Patty Melancourt, asystentka Melissy. Melancourt była ostatnio rozdrażniona i przygnębiona, więc Melissa miała nadzieję, że udana próba Titana Explorera ponownie natchnie dziewczynę entuzjazmem do tej misji. Asystentka wspięła się na platformę konsoli kontrolnej i usiadła przy swoim stanowisku, unikając kontaktu wzrokowego z zebranymi i nikogo nie pozdrawiając. Wyglądała na zmęczoną. Po włączeniu swojego sprzętu Melissa skupiła całą uwagę na Explorerze. Znajdował się na suwnicy, nieopodal Butelki, wciąż opakowany próżniowo po opuszczeniu czystego pokoju, w którym go zbudowano. Członkowie zespołu misji – energiczna ekipa techników, inżynierów i naukowców wyposażonych w iPady i notesy na podkładkach – krzątali się po całym pomieszczeniu, wykonując przydzielone im zadania. Melissa spojrzała na zegarek – dziesiąta. Odliczanie trwało od godziny, wszystkie systemy zostały uruchomione. Do Melissy i Steina podszedł dyrektor misji Tony Groves. Był kościstym mężczyzną, z grymasem na twarzy, o gęstych czarnych włosach wystających spod czapeczki. – Rozpakujemy paczkę? – Zróbmy to – powiedział Stein. Wszyscy zeszli z platformy kontrolnej i skierowali się na pomost, gdzie znajdowała się tratwa. Groves wyjął nóż introligatorski i podał Melissie. – Czyń honory i przetnij wstęgę. Wzięła nóż i nachyliła się nad tratwą. Spawy, które należało przeciąć, były oznakowane na czerwono i pomarańczowo. Rozcięła pierwszy na grubej plastikowej folii spowijającej kadłub tratwy, potem następny i jeszcze jeden, podczas gdy Groves zdejmował kolejne warstwy plastiku i układał je na podłodze. Niebawem tratwa ukazała się oczom wszystkich w całej swojej krasie. Niestety, prezentowała rozczarowujący widok. Większość sond i łazików kosmicznych
była wizualnie olśniewająca, wykonana z błyszczącej folii aluminiowej, lśniącego metalu i miała mnóstwo skomplikowanie poskładanych ramion, dźwigni oraz przewodów. Tymczasem Titan Explorer wyglądał jak wielkie szare ciastko o średnicy metr dwadzieścia, z ciężkimi, masywnymi zderzakami. Z uwagi na wrogie, żrące, niebezpieczne środowisko, do którego tratwa miała trafić, nie wyposażono jej w wystające części ani odkryte fragmenty metalu; w całości została starannie zabezpieczona. Trzy klapy górnej części skrywały wysuwaną antenę, reflektor i mechaniczne ramię. Ramię zawierało specjalne pojemniki, aparaty fotograficzne, kamerę, świder i pipetę do pobierania próbek i mogło być wysuwane z tratwy na rozkaz lub chowane i zamykane pod klapą w wypadku ciężkich warunków atmosferycznych. Explorer był napędzany niewielkim silnikiem odrzutowym, jaki mają skutery wodne, a napędu dostarczał specjalny wirnik. Dzięki niemu tratwa mogła uzyskać prędkość czterech węzłów. Pomimo niezbyt zachęcającego wyglądu wnętrze okazało się istnym cudem technologii, przemyślnie zaprojektowanym i wykonanym ręcznie, jedynym w swoim rodzaju obiektem, którego zbudowanie zajęło dwa lata i kosztowało sto milionów dolarów. Sam pakiet oprogramowania wyceniano na pięć milionów dolarów. Gdy Melissa z zapartym tchem patrzyła na tratwę, ten matowy szary obiekt przypominający krążek hokejowy wydawał się pulsować magiczną mocą. Przepełniała ją duma, ale czuła również strach na myśl o tym, że mieli wrzucić ten klejnot do zbiornika wypełnionego płynnym metanem i mieszaniną trujących gazów o temperaturze niemal dwustu stopni poniżej zera. Groves także w milczeniu wpatrywał się w tratwę. A potem powiedział: – Sprawdźmy ostatnią listę kontrolną. Gdy Melissa odczytywała kolejne punkty z listy, Groves sprawdzał Explorera, nachylając się to w jedną, to w drugą stronę i zaglądając pod spód, by zbadać złącza i klapy w poszukiwaniu ewentualnych usterek. Melissa wiedziała jednak, że Groves niczego nie znajdzie. Stu inżynierów sprawdzało każdy komponent niemal do znudzenia. Wszyscy w NASA śmiertelnie obawiali się porażki. Groves cofnął się o krok. – Wszystko w porządku. Pora wprowadzić program i załadować ją.
Melissa nadała programowi imię „Dorotka”. Miał on zdolność rozpoznawania głosu i wiedział, kiedy się do niego zwracano. Dlatego imię Dorotka oprócz tego, że było przydomkiem programu, stanowiło również jego istotny element. – Załaduj – polecił Groves. Melissa wyjęła laptop, postawiła na pomoście obok Explorera, otworzyła i podłączyła kabel do zwieszającego się łącza eternetu. Przez chwilę stukała w klawisze, ekran zareagował i w końcu usiadła prosto i spojrzała na Grovesa. – Ładuje się. Czekali kilka minut, aż wprowadzony program uruchomi tratwę i rozpocznie automatyczną sekwencję rutynowych procedur. – Załadowano i uruchomiono – powiedziała Melissa Shepherd i zawiesiła głos. W całym hangarze zapanowała cisza. Wszyscy, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w żadne czynności, zebrali się, by przyglądać się temu, co się dzieje. To był ważny moment. Melissa pochyliła się nad komputerem. Sekwencja testowa programu była już przeprowadzana wielokrotnie i mogła zostać uruchomiona automatycznie, teraz zamierzali jednak wykorzystać program do rozpoznawania głosu i syntezy mowy. – Dorotko, włącz napęd na jedną dziesiątą mocy przez dziesięć sekund – poleciła Melissa. Po chwili wirnik wewnątrz tratwy zaczął się obracać. Dziesięć sekund później znieruchomiał. Personel zareagował oklaskami. – Wysuń antenę. Niewielki właz rozsunął się i ze środka wysunęła się długa, czarna, smukła antena. Kolejne oklaski. – Schowaj antenę. Antena wsunęła się z powrotem do pojazdu. Symulacja to jedno, ale to było całkiem co innego. To się działo naprawdę. Po raz pierwszy program naprawdę uruchamiał całą tratwę. Dla Melissy było to coś niespodziewanie wzruszającego.
– Wysuń reflektor. Z drugiego włazu wysunęło się kolejne ramię, wyglądające jak wielkie oko na szypułce. – Obróć o sto osiemdziesiąt stopni. Reflektor obrócił się. – Włącz go. Reflektor został włączony. Wszyscy zamilkli. To było o wiele bardziej przejmujące, niż Melissa mogła się spodziewać. – Wysuń pakiet instrumentów i kamerę. Otworzył się kolejny właz i wysunęło się na zewnątrz trzecie ramię, bardziej masywne, najeżone kamerami, czujnikami i narzędziami do pobierania próbek. Kończyło się metalowym szponem chwytaka i świdrem. – Uruchom kamerę. Uruchomiło się równocześnie oko Explorera, jego zdolność widzenia i rejestrowania. Ze swojego stanowiska przy konsoli odezwał się Jack Stein: – Kamera działa. Obraz jest czysty i wyraźny. Melissa uśmiechnęła się. Zamierzała jeszcze poddać niewielkiej próbie tę część programu, którą zmodyfikowała dzięki doznanemu olśnieniu. – Dorotko – powiedziała – mam dla ciebie małe wyzwanie. W całym pomieszczeniu zapanowała cisza. – Przywitaj się po imieniu z każdym, kto stoi w kręgu wokół ciebie. Nie zapowiadało się to na łatwe zadanie, bo każda z osób nosiła na włosach
specjalny czepek lub czapeczkę, a twarz miała częściowo przesłoniętą maską ochronną. – Cześć, Tony – dobiegł z głośnika laptopa dziewczęcy głos, a kamera skierowała się na Grovesa. – Ma piękny głos – przyznał. – Nie taki jak większość tych nosowych, komputerowych głosów. – Pomyślałam, że damy naszej Dorotce odrobinę klasy – wyjaśniła Melissa. Kamera Explorera obróciła się i przywitała po imieniu z każdym z obecnych wokół niej. W końcu dotarła do Melissy. Wpatrywała się w nią przez chwilę, aż Melissa poczuła się nieswojo. Z całą pewnością musiała znać ją lepiej niż kogokolwiek innego. – Czy my się znamy? – spytała Dorotka. Tego Melissa się nie spodziewała. – Mam nadzieję. Nic. Wreszcie głos powiedział: – Groucho Marx? Zapadła cisza, a Melissa uświadomiła sobie, że program zażartował. Była głęboko wstrząśnięta. To był dla niej szok. Wszyscy inni zareagowali śmiechem. – Podoba mi się – rzucił Tony. – Bardzo sprytne. Przez chwilę dałem się nabrać. Melissa Shepherd nie przyznała się, że ten żarcik nie został zaprogramowany.
5 Jeszcze cztery godziny zajęło przygotowanie Titana Explorera do zrzucenia go na morze płynnego metanu. O trzeciej po południu Melissie było już niedobrze od ciągłego napięcia, a pusty żołądek skręcał się w precel. Explorer został zamknięty w śluzie powietrznej Butelki. Technicy wypompowali powietrze ze śluzy, tworząc tam próżnię, a następnie schłodzili Explorera do temperatury stu osiemdziesięciu stopni poniżej zera. Kiedy w końcu tratwa osiągnęła stan równowagi w niskiej temperaturze, technicy powoli zaczęli tłoczyć do śluzy gęstą mieszankę gazów, by stworzyć odpowiednik atmosfery Tytana. Explorer wciąż funkcjonował idealnie. Nadeszła pora, aby otworzyć wewnętrzny właz śluzy i umieścić tratwę w sztucznym morzu. Wewnątrz Butelki mechaniczne ramię miało unieść tratwę z podjazdu w śluzie, przenieść ją ponad zbiornikiem płynnego metanu, a następnie zrzucić z wysokości dwóch i pół metra. Swobodny upadek z tej wysokości został starannie skalibrowany w celu odzwierciedlenia opadnięcia tratwy do morza na powierzchni Tytana. W pomieszczeniu zapadła cisza. Prawie wszyscy zakończyli swoje zadania i oczekiwali na wynik testu. Liczba osób zebranych wokół Butelki wzrosła do siedemdziesięciu. Melissa zajęła miejsce przy konsoli kontrolnej, obok Jacka Steina. Czuła, jak wokół narasta napięcie. Wewnętrzna kamera przekazywała obraz z wnętrza Butelki na ekrany konsoli. Spojrzenia wszystkich były skupione na Grovesie. Dyrektor misji był mistrzem ceremonii prowadzącym ten spektakl. – Jesteśmy gotowi – rzekł Stein, spoglądając na ekran swojego komputera. – Równowaga osiągnięta. Wszystkie systemy działają. – Otworzyć wewnętrzny właz śluzy – powiedział Groves. Stein zaczął stukać w klawisze.
Melissa usłyszała stłumiony zgrzyt trybów obracających się w Butelce. – Gotowe. Równowaga zachowana. – Podczepić tratwę. Stein uruchomił program, który obsługiwał serwomechanizm dźwigu wewnątrz Butelki. Dźwig podniósł tratwę na zaopatrzonym w hak zewnętrznym ramieniu i zawiesił ją nad samym środkiem zbiornika. Znowu szum. Wszystko było skąpane w mętnawym, brązowopomarańczowym świetle barwy atmosfery Tytana. Serwomechanizm dźwigu pracował bez zarzutu, znieruchomiał z szarym dyskiem nad powierzchnią płynnego metanu. Stein patrzył na ekran komputera, wpisując komendy i wypatrując problemów. – U mnie wszystkie systemy w porządku. Melisso, jakieś usterki w oprogramowaniu? – U mnie nic. Patty? – Wszystko okej. Melissa spojrzała na Grovesa. Był tak samo zdenerwowany jak ona. Może nawet bardziej. Upomniała samą siebie, że nie obejdzie się bez kłopotów, zawsze coś musi się wydarzyć. – Zwolnić tratwę i spławić ją – polecił dyrektor misji. Serwomechanizm dźwigu uwolnił ładunek i duży szary dysk przypominający ciastko albo tort spadł z wysokości dwóch i pół metra do płynnego metanu. Obserwując ekran, Melissa zauważyła, że ciężka tratwa na moment całkiem się zanurzyła, po czym powoli wyłoniła się na powierzchnię. Metan spływał strugami z jej kadłuba, gdy kołysała się i falowała otoczona unoszącymi się nad powierzchnią bąbelkami. Zebrani w laboratorium milczeli. – Wszystkie systemy sprawne – oznajmił Stein. – Uruchomić silnik na dziesięć procent mocy – rzekł Groves.
Stein wykonał polecenie, a tratwa zaczęła przedzierać się przez ciecz, zostawiając za sobą niewielki kilwater. Płynęła powoli, dopóki nie uderzyła w przeciwległą ścianę zbiornika. Wówczas zakręciła i zmieniła kierunek, by pod dłuższej chwili uderzyć w drugą ścianę. Wszystko idzie zdumiewająco dobrze, pomyślała Melissa. – Wyłącz wirnik. Explorer zatrzymał się. – Unieś kamerę. Rozsunął się niewielki właz i wyłoniło się mechaniczne ramię z pakietem instrumentów, chwytakiem, kamerą i świdrem. Wyłupiaste oko kamery obracało się to w jedną, to w drugą stronę. – Zaczekaj – rzucił Groves do Steina. – Nie kazałem mu nią obrócić. – Ja za to nie odpowiadam – powiedział Stein. Melissa zrozumiała, dlaczego tak się stało. – Tony, ten program to SI. Został zaprojektowany, aby w razie konieczności wykraczać poza otrzymane instrukcje, aby natychmiast orientować się w otoczeniu bez poleceń od kontroli misji. – Dobra, ale chcę, żeby podczas tych testów wypełniał polecenia. Jack? – Jasne. – Stein przy swoim stanowisku wpisywał instrukcje przekazywane do komputera w Explorerze. Obracające się oko znieruchomiało. – Cofnij ramię. Stein wpisał komendę. Ramię nie cofnęło się. – Cofnij.
Wciąż się nie poruszyło. – Zablokowało się? – mruknął Groves. Wyłupiaste oko kamery znów zaczęło się przesuwać w górę i w dół, wykonało nawet obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. – Patty, co się dzieje? – spytała Melissa. – Program nie wykonuje rutynowych czynności wciągnięcia ramienia – odpowiedziała Melancourt. – Usterka programu? Stein wpisał kolejne komendy. – Nie otrzymuję odpowiedzi. Brak reakcji. Program nie odpowiada. – Chwileczkę – powiedziała Melissa – chyba znam odpowiedź. Wysyła w ten sposób przekaz… że znajduje się w niebezpiecznym środowisku i musi widzieć. – Żartujesz sobie? – warknął Groves. – Zrób coś, aby Explorer wykonywał polecenia! – Tony, to autonomiczny program. – Czy nie ma klauzuli „wykonuj tylko otrzymane polecenia”? – Mówiłeś, że to ma być test w warunkach rzeczywistych. A to jest program rzeczywisty. – Dlaczego o tym nie wiedziałem? Melissa poczuła przypływ rozdrażnienia. – Może dlatego, że nie byłeś na żadnej z moich odpraw? – Była długa dyskusja na ten temat, Tony – włączył się Stein. – Melissa ma rację. Mówiłeś, że to ma być test w warunkach rzeczywistych rzeczywistego oprogramowania.
Melissa wciąż oglądała przekaz wideo z wnętrza Butelki. Explorer nadal poruszał okiem kamery, unosząc je, opuszczając i orientując się w otoczeniu. – W porządku – zgodził się Groves. – Potrzebna jest drobna korekta programu. Na dzisiaj kończymy. Jack, możesz złapać tratwę na haczyk i odstawić ją z powrotem do śluzy? – Jasne. – Stein zaczął stukać w klawisze. Rozległ się pomruk rozczarowania, gdy widownia zdała sobie sprawę, że na dziś to już koniec atrakcji. – Świetna robota. Doskonale się wszyscy spisaliście – powiedział Groves, podnosząc głos, aby mogli go usłyszeć. – To był dobry dzień. Odwrócił się do Melissy. – Jak sądzisz, ile czasu zajmie ci korekta programu? Abyśmy mieli możliwość obejścia SI czy coś w tym stylu. – Niedługo. Myślę, że do wieczora się z tym uwinę. – Melissa zaczerwieniła się lekko pod maską. – Przepraszam. Sądziłam, że to już próba generalna… – Mój błąd – przyznał Groves. – Nie ma o co kruszyć kopii. Naprawdę cieszę się, że udało się nam dotrzeć tak daleko bez żadnych usterek. Na niewielkim ekranie dyrektor misji zobaczył ramię dźwigu wyłaniające się z mętnej pomarańczowej poświaty i zwieszający się poniżej hak. Nagle mechaniczne ramię Explorera poruszyło się, i to szybko. Zamachnęło się na hak i odbiło go w bok. – Co, u licha? – wycedziła Melissa. Ramię dźwigu, wciąż poruszane przez serwomechanizm, powróciło do poprzedniej pozycji i zaczęło się opuszczać, uzbrojone w hak. Wirnik Explorera włączył się i tratwa zaczęła oddalać się od dźwigu, ponownie chwytakiem odbijając hak.
– Tego jeszcze nie grali – powiedział Stein. – To stara się uciec przed dźwigiem. – Co się dzieje? – zapytał Groves, patrząc na Melissę. – To… myślę, że program wszedł w tryb obronny. Groves odwrócił się do Steina. – Jack, wyłącz Explorera. Odetnij całe zasilanie. Zgarniemy ją, gdy się wyładuje. Stein zaczął wpisywać komendy. – Wciąż brak jakiejkolwiek reakcji. – Przełącz na tryb bezpieczeństwa. Znów stukanie w klawisze. – To nic nie daje. – Melisso? – Nie wiem, co się dzieje. – To weszło w awaryjny tryb przetrwania – odezwała się Melancourt. – W tym trybie jest zaprogramowane, aby ignorować wszelkie polecenia kontroli misji, i działa samodzielnie. – Po prostu zgarnij ją na hak i wyciągnij stamtąd – nakazał podniesionym głosem Groves. Melissa patrzyła, jak Stein znów próbuje umieścić ramię dźwigu nad tratwą. Explorer zaczął oddalać się od dźwigu i ostro odbił się od ściany zbiornika. Groves usłyszał łoskot przenikający całe pomieszczenie. Tratwa podpłynęła w drugą stronę i odbiła się od przeciwległej ściany. – Zatrzymaj dźwig – rzekł Groves. – Daj temu spokój. – Możemy wypompować płyn ze zbiornika – powiedział Stein. – To
unieruchomiłoby tratwę, a wówczas moglibyśmy ją wyjąć. – Dobra myśl. Włącz pompy. Pomieszczenie wypełnił energiczny szum, gdy otworzyły się zawory i pompy zostały aktywowane. Explorer wciąż się przemieszczał to w stronę jednej, to drugiej ściany zbiornika, odbijając się od stalowych płyt przy wtórze głośnego łoskotu. Kamera sondy obracała się nieprzerwanie w górę, w dół i na boki. – Nie ma sposobu, aby wyłączyć Explorera? – zawołał Groves. – Zrobi sobie krzywdę! – Nie ma mowy – odparł Stein. – Nie odpowiada na moje komendy. Groves odwrócił się do Shepherd. – Melisso, co tu się dzieje? – Może ja spróbuję… Stein odsunął się na bok, a ona zaczęła wściekle walić w klawisze. Tymczasem na ekranie widziała, że Explorer zatrzymał się przy ścianie zbiornika i wysuwał w jej stronę mechaniczne ramię zakończone chwytakiem. Zaczął jej dotykać, a potem w nią zastukał. Wszyscy w pomieszczeniu usłyszeli wyraźne odgłosy. Melissa wprowadzała jedną komendę po drugiej, ale tratwa nie chciała ich przyjąć i nie reagowała. Nawet gdy Melissa przeszła z angielskiego na tryb programowania, chwytak odrzucał wszystkie wpisywane komendy i wciąż stukał w ścianę zbiornika, jakby poszukiwał wyjścia z pułapki. Odgłosy stały się głośniejsze, bardziej natarczywe. – Patty, co mówi kod? – Jest zablokowany w awaryjnym trybie przetrwania i cała grupa modułów działa równocześnie. Wykorzystanie jednostki centralnej ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent. To naprawdę nieźle daje czadu. Stukanie stało się głośniejsze, a w którymś momencie dało się słyszeć drapanie w ścianę. Zebrani zareagowali pomrukami zaniepokojenia. Nie mieli pojęcia, co
się dzieje, wiedzieli tylko, że coś jest nie tak. – Melisso, na miłość boską, wyłącz to! – Próbuję! Explorer tłukł teraz chwytakiem w ścianę zbiornika, raz, drugi, trzeci, echo łomotu przepełniło pomieszczenie. Tłum widzów cofnął się nerwowo. Melissa spojrzała na ekran. To było niewiarygodne. Program oszalał. – Jack. Nie wiem, co robić. – Za chwilę tratwa zalegnie bezwładnie na dnie zbiornika. Wtedy będziemy mogli złapać ją na hak i wyciągnąć ręcznie. Pompy pracowały jak szalone, poziom płynu w zbiorniku obniżał się, na powierzchni pojawiły się silne zawirowania. Bach! Bach! Tytanowy chwytak Explorera załomotał w ścianę jeszcze mocniej. – Co ona robi, do cholery? – zawarczał Groves. – To… reaguje na potencjalne zagrożenie – odparła Melissa. Wtem rozległo się głośne brzęczenie. Melissa dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co to było – wmontowany w ramię sondy świder. Explorer rozciągnął ramię na całą długość i skierował świder w stronę ściany zbiornika. – O nie – jęknął Stein. – Boże, nie. Wiertło świdra dotknęło ściany zbiornika, przeszywając pomieszczenie głośnym, wibrującym dźwiękiem. Melissa potrzebowała tylko chwili, aby zorientować się, co się stanie. Jeśli wiertło przebije ścianę zbiornika, nastąpi gwałtowne wyzwolenie palnego metanu i cyjanowodoru do atmosfery bogatej w tlen. Dojdzie do zapłonu, a w efekcie do potężnej eksplozji. Odgłos pracującego wiertła stał się donośniejszy, bardziej nieprzyjemny. Wiertło miało diamentowy rdzeń najlepszej jakości i szybko przebijało się przez