kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Sofie Sarenbrant - Odpoczywaj w pokoju - (01. Emma Sköld)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
S

Sofie Sarenbrant - Odpoczywaj w pokoju - (01. Emma Sköld) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu S SARENBRANT SOFIE Cykl: Emma Sköld
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 250 stron)

Dla Kharmy i Kenzy

Być cicho, to nie mówić nic. Cichość pochodzi z zewnątrz. Czuć ciszę, znaczy być spokojnym. Cisza wyłania się z twojego wnętrza. Zewnętrzna cisza powoduje, że zwracamy uwagę na hałas obecny w naszym wnętrzu. Zobacz to, a wewnętrzny spokój zacznie coraz silniej promieniować ze środka tego, co stanowi ciebie. Yasuragi på svenska, Sztokholm 2007

NIEDZIELA, 5 lutego 1 DROBNYMI KROCZKAMI szła łukowatym korytarzem – najkrótszą drogą do tej części budynku, w której znajdowało się spa. Spojrzała w lewo na szachownicę ułożoną na drewnianej ścianie i zwróciła uwagę, że dwa kwadraty są nieco ciemniejsze od pozostałych. Aiko Saitou, Szwedka japońskiego pochodze- nia, nigdy wcześniej nie zauważyła tej różnicy, choć przecho- dziła tędy setki razy. O tak wczesnej porze w spa Yasuragi Hasseludden panowała niemal upiorna cisza. Aiko była tu sama i nie słyszała niczego oprócz echa własnych kroków. Japońskie słowo yasuragi – harmonia wewnętrzna i spokój – wydawało się zupełnie nie pa- sować do tego wyludnionego, ciemnego wnętrza. Zwłaszcza te- raz, w środku zimy, kiedy okna po drugiej stronie korytarza po- krywał śnieg. Nie było przez nie widać ani kawałka szkierów, mrok niczym kołdra spowijał całą dzielnicę Orminge. Do wschodu słońca pozostało jeszcze sporo czasu. Aiko pospiesznie minęła zamkniętą restaurację Teppanyaki. Kątem oka dostrzegła, jak czarne kotary i bambusowe pręty drgają pod wpływem podmuchu, który wywołał ruch jej szczupłego ciała. Zeszła po schodach do pokoju dla personelu, żeby się przebrać. Była w nim sama. Po dwóch latach pracy jako kąpielowa przyzwyczaiła się do tego, że przychodzi pierw- sza, tuż po pracownikach nocnych, których zadanie polegało na otwarciu spa i przygotowaniu sauny na szóstą rano. Zegar wskazywał za pięć siódmą. Aiko owinęła się służbowym granatowym kimonem i zawiązała jego tasiemki na kokardki. Była gotowa do kolejnego dnia pracy w jednym z najspokojniej- szych i najbardziej nastrojowych miejsc w Szwecji. Kiedy szła do damskiej szatni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, nie spotkała nikogo. Tak wcześnie w spa rzad-

ko można było zobaczyć gości, ale czasem się zdarzało, że ten czy ów odważny decydował się na przepłynięcie kilku długości basenu jeszcze przed śniadaniem. Pierwsze zadanie Aiko pole- gało na dopilnowaniu, żeby w szatniach i umywalniach pano- wała czystość i żeby wszystko znajdowało się na swoim miej- scu. Nie było to trudne, ale monotonne, dlatego trochę ją męczyło. Na szczęście wkrótce czeka ją awans – kierowniczka spa dała jej to do zrozumienia na corocznym dniu dla persone- lu w drugi dzień świąt. Tylko w ten jeden dzień spa zamykano dla gości i udostępniano pracownikom. Mogli wtedy korzystać z niego do woli. Kiedy Aiko pchnęła drzwi szatni, otworzyły się, skrzypiąc. Na jednej z drewnianych ławek zauważyła kilka kropli balsamu do ciała, więc szybko je starła. Ruszyła dalej. Mijając rząd luster i suszarek do włosów, ustawiła stołki w elegancki szereg, po- prawiła poplątane przewody suszarek, sprzątnęła zwiędły liść orchidei. Potem przeszła do umywalni. Wchodząc tam, jak za- wsze przypomniała sobie pierwszy dzień pracy w Yasuragi: poślizgnęła się właśnie tu, upadła i boleśnie uderzyła w udo. Nie wiedziała, że kamienna podłoga, chociaż pięknie wygląda i wspaniale się po niej chodzi, potrafi być zdradziecka. Zwłasz- cza jeśli zostanie zalana szamponem i mydłem, o co w umywal- ni nietrudno. Teraz jednak Aiko z wprawą stąpała po wielkich szarych kamieniach. W umywalni było duszno i ciepło, a po- wietrze przenikał znajomy zapach aloesu, który zawsze działał na Aiko uspokajająco. Na podłodze leżało drewniane wiaderko, więc podniosła je i postawiła na stołku. Sprawdziła, czy w do- zownikach nie brakuje szamponu, balsamu do ciała, mydła: jakiś czas temu firma zainwestowała w dozowniki przytwier- dzone do ściany. Klienci mogli teraz kraść tylko ręczniki, po- nieważ jukatę – bawełniane kimono – każdy miał wliczoną w cenę pobytu. Kontynuując obchód, Aiko zajrzała do sauny. Wydawało się jej, że wszystko tam jest w porządku. Minęła zasłonę w kolorze bordo i weszła na basen. Żadnych gości. Cisza i spokój. Szła wzdłuż krawędzi wielkiego basenu i przesuwała wzrok po szarych betonowych ścianach. Tutaj łatwiej się oddychało, ponieważ pomieszczenie było bar-

dziej przestronne i wyższe niż umywalnia. Nic nie mąciło po- wierzchni wody, w której odbijały się ścianki z ryżowego papie- ru, osłaniające strefę relaksu. Aiko była zdumiona tym, jak przemyślany jest wystrój całego wnętrza. Niczego nie pozostawiono przypadkowi. W latach sie- demdziesiątych budynek zaprojektował dla federacji związków zawodowych japoński architekt Yoji Kasajima. Oczywiście nie wiedział, że kiedyś będzie tu luksusowe spa. Dzięki późniejszej przebudowie powstał obiekt naprawdę piękny i wyjątkowy. Uważali tak nawet tokijscy krewni Aiko, którzy w grudniu przy- jechali do niej w odwiedziny. Byli pod wrażeniem tego, co Szwedom udało się stworzyć w miejscu, które oni sami przed podróżą z trudem odnaleźli na mapie. Z głośników zaczęła się sączyć muzyka klasyczna. Puls Aiko przyjemnie zwolnił. Zastanawiała się, czy nie przypomnieć kie- rowniczce o awansie. Japońskie pochodzenie działało niewątpliwie na jej korzyść, a yasuragi miała po prostu we krwi. Zaczęła planować strategię i kiedy wchodziła do damskiej umywalni zwanej cichą, w której gości proszono o zachowanie milczenia, myśli o rozwoju kariery pochłaniały ją całkowicie. Mimo to od razu poczuła, że w pomieszczeniu, do którego właśnie weszła, coś jest nie tak. Ktoś się tu rano kąpał – świad- czyła o tym mokra podłoga. Dziwne, bo w basenie nie widziała nikogo. Umywalnia, cała w wyrafinowanych szarościach, też na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie pustej. Panującą w niej harmonię zaburzało tylko stojące samotnie na środku poma- rańczowe krzesło Urban z Ikei. Aiko odwróciła się i z trudem stłumiła okrzyk. Spostrzegła, że w drugim gorącym źródle, tym w najodleglejszym kącie po- mieszczenia, leży naga kobieta. Czoło i oczy miała przykryte ju- katą. Wprawdzie zalecano, żeby goście po zanurzeniu się w źródle kładli sobie na głowie mokry ręcznik, ale oni zawsze robili po swojemu. Głowa kobiety była oparta o kamień, ogniście rude włosy leżały na brzegu sąsiadującym z męską umywalnią. Powietrze nasycała wilgocią para ulatująca z otwo- ru wentylacyjnego sauny. Aiko z zazdrością spojrzała na ru- dowłosą. Co za cudowne odprężenie! Pomyślała o panującym

na zewnątrz mrozie i szalejącej śnieżycy. Nabrała ochoty, by też wejść do gorącej wody i na chwilę oderwać się od rzeczywi- stości. Na takie leżenie do góry brzuchem mogą sobie pozwolić tylko ci, którzy mają pieniądze, pomyślała, ale zaraz zrobiło jej się wstyd. To przecież dzięki takim ludziom ona ma pracę. Godzinę później Aiko po raz drugi zajrzała do cichej umywal- ni, by opróżnić rattanowy kosz na brudne ręczniki, i nagle za- trzymała się w pół kroku. Kobieta leżała dokładnie w tej samej pozycji co przedtem, tylko jukatę miała bardziej nasuniętą na twarz. To obudziło czujność Aiko. Mało kto wytrzymałby ponad godzinę w wodzie o temperaturze czterdziestu stopni. Może ona jest chora, pomyślała Aiko. Nie mogła się zdecydować, co zrobić. W tym momencie do umywalni weszły dwie kobiety i zanurzyły się w pierwszym gorącym źródle. Aiko zajęła się więc ustawianiem wiaderek. Coś jej mówiło, że z podejściem do rudowłosej i pytaniem, jak się czuje, lepiej poczekać, aż zostaną same. Kobiety wyszły z wody, włożyły czarne kostiumy kąpielo- we i poszły na basen. Wtedy Aiko zebrała się na odwagę i ru- szyła do źródła. Pod wpływem myśli, że rudowłosej mogło się przytrafić coś złego, jej czoło pokryły krople potu. Podchodziła do niej powoli. – Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęła niepewnie. Tak jak się spodziewała, odpowiedziało jej milczenie. Wobec tego pochyliła się nieco nad źródłem. Miejmy nadzieję, że nikt tu teraz nie wejdzie, pomyślała. Personel nie powinien prze- szkadzać gościom w kąpieli. Ostrożnie dotknęła ramienia ko- biety. Nie było żadnej reakcji, nacisnęła zatem mocniej. 2 DYREKTOR HOTELU Peter Berg zdążył tylko poczuć po- dmuch powietrza. W następnej sekundzie nastąpiło zderze- nie – nieznana mu drobna kobieta wpadła na niego, po czym straciła równowagę i się przewróciła. Granatowe kimono świadczyło, że to ktoś z personelu spa. Wystarczył rzut oka na jej twarz i Peter Berg zrozumiał, że dziś nie zacznie dnia od wy-

picia filiżanki kawy z ekspresu. Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. W oczach kobiety nie było śladu skruchy, ujrzał tylko panikę. – Ona nie żyje! – wybuchnęła. Następnie zaczęła zawodzić niezrozumiale, trzymając się za głowę. „Aiko Saitou” – widniało na identyfikatorze. Peter za- wstydził się, że nie pamięta nawet imienia podwładnej. Praco- wał w hotelu prawie rok i powinien znać imiona i nazwiska większości pracowników. Z drugiej strony zatrudniamy sto pięćdziesiąt osób, które wciąż się zmieniają, usprawiedliwił się w myślach. Skojarzył, że podobizna tej właśnie kobiety zdobi okładkę wydrukowanego jesienią folderu przedstawiającego ofertę Yasuragi. Piękna twarz zdradzająca japońskie pochodze- nie świetnie się nadawała do celów reklamowych. Peter miał nadzieję, że nie zapomniał podziękować Aiko Saitou za pozo- wanie do tego wspaniałego zdjęcia. Subtelna Japonka z broszurki i stojąca teraz przed nim zde- nerwowana kąpielowa niewiele miały ze sobą wspólnego. Spoj- rzenie jej skośnych czarnych oczu było rozbiegane i wyglądała, jakby miała się przewrócić po raz drugi. Nagle dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. – Co takiego?! Widziała pani martwą kobietę? W odpowiedzi Aiko pokiwała głową i wskazała w kierunku umywalni. Następnie pewnym krokiem ruszyła w tamtą stronę, a Peter poszedł za nią. Po drodze próbował sobie przypomnieć jakieś wiadomości z kursu pierwszej pomocy. Niestety, brał w nim udział dawno temu i najczęściej nie uważał na zajęciach. W pracy traktowano go jak specjalistę w tej dziedzinie, mimo że ani razu nie nadarzyła się okazja do wykorzystania zdobytej wiedzy. W zakresie obowiązków miał wpisaną odpowie- dzialność za bezpieczeństwo gości i pracowników oraz za koor- dynowanie działań w sytuacjach kryzysowych. Nie czuł się jed- nak dość kompetentny, by sprostać tym zadaniom. Aiko odezwała się dopiero przed drzwiami damskiej szatni: – Dam znać, że chcemy wejść, gdyby ktoś się akurat przebie- rał. Zniknęła za drzwiami, ale mniej więcej po minucie była z po-

wrotem. – Zielone światło – potwierdziła i dała mu znak, żeby się po- spieszył. Peter bez słowa przeszedł przez szatnię i niemal wbiegł do umywalni. Od razu zobaczył kobietę. Leżała nieruchomo w gorącym źródle, jej kręcone rude włosy okalały przykrytą ju- katą twarz. Podszedł do niej. Odsunął jukatę i głośno przełknął ślinę na widok niebieskich warg i powiek. Wyglądała tak pa- skudnie, że ledwo odważył się jej dotknąć. Chwycił nadgarstek, ale nie był pewien, czy wyczuwa puls. Wobec tego przyłożył palce do jej szyi. Wydało mu się, że wychwycił jakiś ruch. – Chyba żyje! – wykrzyknął i poprosił Aiko, żeby wezwała pracowników, którzy kierowaliby gości do drugiej umywalni. Wyjął komórkę i wystukał 112. Z maksymalnym opanowa- niem, na jakie mógł się zdobyć, wyjaśnił, jak dojechać do spa od tyłu – najszybszą i najbardziej dyskretną drogą. Przede wszystkim zależało mu na tym, żeby nie denerwować gości. Spojrzał jeszcze raz na kobietę i mimo woli zaczął się zastana- wiać, jak sanitariuszom uda się ją podnieść. Nie wyglądała na przedstawicielkę wagi lekkiej. Usłyszał, że Aiko powstrzymuje kilku gości przed wejściem do środka. – Ta umywalnia jest na razie zamknięta. Proszę chwilkę po- czekać albo skorzystać z drugiej – tłumaczyła spokojnie. Obok źródła stał rattanowy kosz, prawdopodobnie należący do nieprzytomnej kobiety. Peter trzymał w dłoni mokrą jukatę. Postanowił sprawdzić, czy w kieszeni ukrytej po wewnętrznej stronie rękawa jest karta otwierająca drzwi do pokoju. Po- mogłoby to zidentyfikować kobietę. Wyczuł pod palcami plasti- kowy prostokąt, a jednocześnie usłyszał głos kierowniczki spa. Wraz z nią pojawiła się kierowniczka recepcji. Szybko opowie- dział im o zdarzeniu. – Aiko znalazła ją jakiś czas temu. Karetka już jedzie, powin- na tu być za jakieś piętnaście minut. Kobieta żyje, ale jej stan jest chyba ciężki. Musimy natychmiast zamknąć wejścia do tej umywalni. Nie chcę, żeby zobaczył ją ktoś z gości. Kierowniczka spa rzuciła okiem na nieprzytomną i wyszła.

Peter wręczył kierowniczce recepcji znalezioną kartę i poprosił, żeby sprawdziła w rejestrze gości, jak nazywa się kobieta. – Nie wiesz, kto to jest? – odpowiedziała zdziwiona. – Nie, skąd miałbym wiedzieć? – zapytał zbity z tropu. – To przecież Susanna Tamm, jedna z naszych najbardziej znanych aktorek. Teraz, zdaje się, występuje w Dramaten, ale znasz ją chyba z ekranizacji książek Astrid Lindgren? – Mój Boże! – odparł, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Dwanaście minut później usłyszał sygnał karetki. Zaklął po cichu, bo nie chciał, żeby jej przyjazd zwrócił czyjąkolwiek uwagę. Szybko wyszedł z umywalni i ruszył naprzeciw dwóm mężczyznom w zielono-żółtych strojach z torbą i noszami. Niektórzy pływający w basenie goście zamarli na ten widok, dwie starsze panie zaczęły szeptać i pokazywać ich sobie palca- mi. Peter zauważył, że jedna z kąpielowych chodzi wzdłuż base- nu, by odpowiadać na pytania. Oficjalna wersja była taka, że pogotowie wezwano do gościa, który nagle zachorował. Zanim Peter i sanitariusze dotarli do celu, zadzwoniła kie- rowniczka recepcji. – Susanna Tamm zameldowała się wczoraj po południu. Kupiła pakiet „Spokój wewnętrzny”. Nie mogła wybrać niczego bardziej odpowiedniego, pomyślał sarkastycznie Peter. – Dziękuję – odparł i się rozłączył. Odsunął kotarę i wprowadził sanitariuszy do umywalni. Z po- wodu pokaźnych rozmiarów ciała aktorki cieszył się, że wysłano sanitariuszy, nie sanitariuszki. Dwaj mężczyźni nieźle się namęczyli, próbując wyciągnąć ją z gorącego źródła. W końcu poprosili Petera o pomoc w przeniesieniu jej na no- sze. W ciasnym i parnym pomieszczeniu ubrania całej trójki szybko zrobiły się ciężkie od potu i wody. Próby nawiązania kontaktu z Susanną podjęte przez sanita- riuszy zakończyły się niepowodzeniem. Wobec tego należało jak najszybciej zabrać ją do szpitala. – Dopilnuję, żeby powiadomiono jej krewnych. Do którego szpitala jedziecie?

– Do Södersjukhuset. Peter szedł przed nimi. Wskazywał drogę i jednocześnie otwierał kolejne drzwi. Wreszcie dotarli do karetki. Na jego mokrych włosach szybko pojawiły się sople lodu, a pot przestał spływać po czole wraz z pierwszym podmuchem mroźnego po- wietrza. W ciągu dnia temperatura mocno spadła, było z pew- nością dwadzieścia stopni poniżej zera. Sanitariusze ulokowali Susannę w karetce i zamierzali odjechać. Peter zdecydował się poprosić ich o przysługę: – Czy moglibyście zaczekać z włączaniem sygnału, dopóki nie wyjedziecie na główną drogę? Nie dostał odpowiedzi, ale zrobili, o co prosił. Sygnał rozległ się, gdy karetka była już tak daleko, że nie dało się jej powiązać z Yasuragi. Peter zadrżał z zimna i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że w dalszym ciągu stoi na dworze. Wrócił do wnętrza budynku. Panowała tam niemal tropikalna temperatura i jego lodowate ubranie wkrótce stało się ciepłe. Idąc do swojego gabinetu, Peter próbował uporządkować myśli. Nieprzytomna kobieta w źródle – to wydawało się niere- alne. Nie miał żadnego pomysłu, co jej się stało. Usiadł za biur- kiem i od razu podniósł słuchawkę telefonu, żeby wezwać kie- rowników działów. To ważne: wszyscy powinni się dowiedzieć, co zaszło. Przede wszystkim musiał powiadomić Nilsa Wedéna, dyrektora generalnego. Nils odebrał po pierwszym sygnale, co było czymś niezwykłym. – Cześć, co tam słychać? – zapytał wesoło, zanim Peter zdążył się przywitać. – U mnie wszystko dobrze, ale nie da się tego powiedzieć o jednym z naszych gości. Przed chwilą była tu karetka, sanita- riusze wyciągnęli nieprzytomną kobietę z gorącego źródła. Tą kobietą jest Susanna Tamm. – Co ty mówisz? – odparł dyrektor i najpierw zakasłał, a następnie kilka razy odchrząknął. – Żyje, ale jej stan jest najprawdopodobniej poważny – ciągnął Peter, nie przejmując się atakami kaszlu szefa. – Jesteś gdzieś niedaleko? Myślę, że jak najszybciej powinniśmy zorga- nizować spotkanie z kierownikami działów. Najlepiej omówić

to, co się stało, żeby nikt nie rozsiewał fałszywych plotek. Poza tym musimy być gotowi na to, że media narobią szumu. – W porządku, spotkajmy się za piętnaście minut w moim ga- binecie. – Dobrze. Po zakończeniu rozmowy Peter przypomniał sobie o rattano- wym koszu nieprzytomnej kobiety, który został w umywalni. Pomyślał, że trzeba go stamtąd zabrać. Porzucił marzenie o ka- wie i znów ruszył do umywalni. W koszu znalazł tylko ręcznik. Mimo to przyniósł go do gabinetu. Zostało jeszcze trochę czasu do spotkania, więc postanowił zadzwonić do krewnych Susan- ny Tamm. Możliwe, że do tej pory o niczym nie wiedzieli. Poszperał w sieci i znalazł jej numer. Nie spodziewał się tego, w końcu była sławna. Najwyraźniej mieszkała w Sztokholmie i do tego sama, bo po czterech sygnałach włączyła się automa- tyczna sekretarka. Nagrany głos był niski i donośny, ale przyja- zny. Susanna informowała, że chwilowo jest nieosiągalna, ale można zostawić wiadomość. Rozłączył się. W Wikipedii znalazł informację że Susanna Tamm ma czter- dzieści sześć lat, on sam dałby jej raczej pięćdziesiąt sześć. Do- wiedział się też, że ma córkę, Alexandrę Tamm. Kilka kliknięć pozwoliło ustalić, że pracuje ona w szanowanej kancelarii ad- wokackiej na Stureplan. Zadzwonił do ich centrali. Bez proble- mu połączono go z Alexandrą. Peter Berg przedstawił się i przekazał przykrą wiadomość. Kiedy Alexandra usłyszała, co przytrafiło się matce, jej głos z emanującego siłą zmienił się w nosowy. – Ona ma cukrzycę. Czy to może być śpiączka insulinowa? Wie pan, dokąd pojechała karetka? – Do Södersjukhuset – odparł. – Udało im się nawiązać z nią kontakt czy była nieprzytom- na? Zawahał się, ale postanowił odpowiedzieć szczerze: – Niestety, była nieprzytomna. – Czyli to coś poważnego – wyszeptała. – Bardzo mi przykro. Przechowamy rzeczy pani mamy. W swoim pokoju ma pewnie walizkę, nie zdążyłem jeszcze tego

sprawdzić. – Czy mogłabym po nią przyjechać jutro? Dziś chyba nie zdążę. – Nie ma pośpiechu. Proszę przyjechać, kiedy będzie pani miała czas. Po rozmowie Peter poczuł się rozbity. Przelotnie spojrzał na zdjęcie swoich dzieci, stojące na biurku, i momentalnie się uśmiechnął. Usłyszał gwar. To znaczyło, że kierownicy działów już przyszli. Peter wstał i poszedł do nich. Od razu natknął się na Nilsa Wedéna. Zauważył, że dyrektor generalny ma zacięty wyraz twarzy. – Susanna Tamm choruje na cukrzycę. Właśnie rozmawiałem z jej córką – oznajmił Peter. – Omówimy wszystko w moim gabinecie – odparł Wedén i szybko ruszył przed siebie. Usiedli. Nils ich powitał i oddał głos Peterowi. Peter opowie- dział, co się stało, po czym nadszedł czas na zadawanie pytań. – Co teraz zrobimy? – zastanawiał się szef restauracji. – Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko kontynuować pracę. To mogło się zdarzyć zawsze i każdemu. Po prostu pech. Susanna Tamm ma cukrzycę i pewnie zapomniała wziąć lekar- stwo. A może wzięła go za dużo? Nie mam pojęcia. – To dziwne – odezwała się kierowniczka spa. – Cukrzycy zwykle pilnują przyjmowania leków. Nils Wedén odchrząknął. – Najważniejsze, żebyśmy wiedzieli: to czysty przypadek, że w tym czasie była akurat tutaj. Dziennikarzy kierujcie jak zwy- kle do mnie albo do Petera. Miejmy nadzieję, że nie narobią szumu. Peter Berg i kierowniczka recepcji wymienili spojrzenia. Pe- ter przerwał szefowi: – Myślę, niestety, że musimy się liczyć ze sporym zaintereso- waniem mediów, ponieważ w grę wchodzi jedna z najbardziej lubianych szwedzkich aktorek. Gdybyśmy mieli do czynienia z kimś anonimowym, skończyłoby się na krótkiej notatce, ale w tym wypadku jest inaczej. Wedén pokiwał głową.

– Masz rację, ale za kilka dni wszyscy pewnie o tym zapomną. Czy ktoś z was wie cokolwiek o Susannie Tamm? Głos zabrała kierowniczka recepcji. – Pamiętam, że kilka tygodni temu czytałam reportaż, w którym mówiła, że cierpi na depresję. A jeżeli chciała popełnić samobójstwo? Nils Wedén posłał jej powątpiewające spojrzenie. – Dlaczego miałaby robić to w miejscu publicznym, a nie w domu, w samotności? – Nie wiem. Może dlatego, że jest aktorką? Może do końca chciała mieć publiczność? Peter nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spekulowali dalej, wreszcie Nils postanowił, że czas kończyć. – Na razie nie mamy pojęcia, co się tak naprawdę stało. Proszę, żebyście nie rozmawiali z dziennikarzami. Istnieje duże ryzyko, że to zdarzenie zostanie wyolbrzymione, a jego sens przekręcony, co zepsułoby nam opinię. Tak jak powiedziałem, pozwólcie mnie i Peterowi zająć się mediami, dzięki czemu w świat pójdzie spójny komunikat. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i zaczęli się rozchodzić. Peter Berg wstał i ucieszył się, że wreszcie znajdzie chwilę na kawę. Nie miał siły na kolejne niespodzianki, poza tym zoba- czył, że nadeszła pora lunchu. W tej samej chwili zadzwonili z recepcji. – Czeka tu na pana Josefin Eriksson z Alfa Communication. Zupełnie o niej zapomniał, ale wiedział, że nie da się przełożyć spotkania, skoro pokonała aż taki kawał drogi. – Zaraz idę – poinformował słabym głosem. Miał nadzieję, że ten dzień wkrótce się skończy. 3 NIE MOGŁA POJĄĆ, że kierownik hotelu może być tak zajęty, żeby nie poinformować o swoim spóźnieniu. Peter Berg zjawił się pół godziny po umówionym czasie. Josefin Eriksson miała właśnie porzucić nadzieję, że kiedykolwiek go zobaczy.

Nie była pewna, czy dać mu do zrozumienia, że musiała czekać zbyt długo. Mógł należeć do ludzi, którzy uważają, że czas in- nych jest mniej wart niż ich własny. – Przepraszam, miałem dziś rano urwanie głowy – były to je- dyne słowa przeprosin, jakie od niego usłyszała. Josefin nie mogła zrozumieć, dlaczego akurat tego dnia obo- wiązki tak go przytłoczyły, skoro w hotelu było spokojnie, ale nie zapytała. Po prostu podała mu rękę i się przedstawiła. Uśmiechnął się przymilnie. – Musiała pani długo czekać? Utknąłem na zebraniu. Jego szeroki uśmiech i przenikliwe niebieskie oczy wyglądałyby świetnie w reklamie, ale ani trochę nie działały na Josefin. – Tak, o jakieś pół godziny za długo – odpowiedziała szcze- rze. Poczuła drganie lewej powieki, znajomą oznakę zdenerwowa- nia. Uśmiech zniknął z twarzy kierownika hotelu. Jego miejsce zajął sztywny grymas. Josefin udała, że nie dostrzega tej ewidentnej dezaprobaty i niezrażona ciągnęła: – Mam dużo pracy, więc chyba najlepiej będzie, jeśli załatwi- my to najszybciej, jak się da. W tym punkcie byli najwyraźniej zgodni, bo Peter pokiwał głową. – Chce pani obejrzeć apartamenty, prawda? Rozległ się dzwonek służbowego telefonu Josefin, chociaż był weekend. Ona jednak postanowiła nie zwracać uwagi na alar- mujący sygnał. I tak była to tylko ta uparta Anita Dahlqvist z Midbanku, która zaczęłaby stawiać nowe niedorzeczne wyma- gania. Nie wahała się dzwonić do niej nawet wieczorami i w weekendy. Wystarczy, że Josefin specjalnie dla tej baby po- jechała w niedzielę aż do Yasuragi Hasseludden. Niech sobie jędza nie myśli, że oprócz tego Josefin będzie odbierała od niej telefony. Peter Berg popatrzył na nią pytająco, a ona odwza- jemniła spojrzenie. – Tak, chciałabym zobaczyć te lepsze pokoje.

Milcząc, Peter obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku kory- tarza. Czas na uprzejmości i gadkę o niczym minął, więc Jose- fin także milczała. Przyglądała się jego szerokim plecom i zwróciła uwagę, że idąc, powłóczy lekko nogami. Jedyną rzeczą, która jej się w nim podobała, były krótko obcięte włosy. Wszystko inne nie przemawiało do niej w najmniejszym stop- niu, choć podejrzewała, że większość kobiet była pod wrażeniem jego pięknego uśmiechu i wysportowanej sylwetki. Kiedy powieka przestała drgać, Josefin przyznała w duchu, że w tym momencie nie jest osobą najżyczliwiej nastawioną do otoczenia. Czy można jednak wymagać od niej życzliwości, jeśli się weźmie pod uwagę to gówniane zadanie, jakie jej powierzo- no? Jako szefowa projektu zarządzała kiedyś dużymi eventami w Ratuszu. Wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Teraz musiała zająć się tym, czym nikt inny nie chciał. Najchętniej rzuciłaby tę pracę, tak bardzo czuła się wykończona. Nie była jednak pewna, czy chce, żeby to właśnie Anita z Midbanku była jej ostatnią klientką po dziesięciu latach w agencji eventowej. Musiała przyznać w duchu, że ten babsz- tyl prawie zdusił w niej resztki motywacji. Josefin miała zorga- nizować dla Midbanku oraz jego dwóch niemieckich klientów dwudniową konferencję w Yasuragi. Agencja Alfa Communica- tion przeznaczyła na to zlecenie czterdzieści godzin. Josefin dawno przekroczyła ten czas, a do mety wciąż było daleko. Chociaż agencja nie liczyła sobie za nadgodziny, szef uznał, że Josefin powinna nadal robić dobrą minę do złej gry, ponieważ może to zaprocentować większym zleceniem w przyszłości. Josefin wcale by się nie zdziwiła, gdyby Midbank w ostatniej chwili odwołał konferencję. W żadne przyszłe zlecenie ani trochę nie wierzyła, nie odważyła się jednak odmówić szefowi. Była pewna, że gdyby tak zrobiła, to ewentualne zlecenie odda- no by komuś innemu. Szef nie miał do niej zaufania, ponieważ poszła na urlop macierzyński. Po urodzeniu Julii w pracy miała coraz bardziej pod górkę. Gdy wróciła po rocznym urlopie, byli tak zadowoleni z jej zastępczyni, że nie pozwolili, aby przejęła jej obowiązki. Josefin dostała inne, gorsze zadania i teraz odpo- wiadała między innymi za centralę telefoniczną. Było to tak

poniżające, że brakowało jej słów. Poza tym wydzwaniano do niej przez całą dobę, nawet jeśli zostawała w domu z chorym dzieckiem. Szef nie rozumiał, co to znaczy, ponieważ jego cho- rym synem zawsze zajmowała się żona albo opiekunka. Na wieść o tym, że drugie dziecko Josefin jest w drodze, omal nie dostał zawału, ale w końcu wykrztusił z siebie gratulacje. Po zawiadomieniu o trzeciej ciąży zapewne próbował spuścić jej umowę w ubikacji. – Oto pierwszy apartament, Mezame – powiedział Peter, przerywając jej rozmyślania. – To w zasadzie sypialnia z pięcio- ma łóżkami. Zajrzała do środka. – Nie, to nie to. Musi być jedno- albo dwuosobowy. – W takim razie ten będzie lepszy. Nazywa się Wa – odparł Peter i otworzył drzwi do kolejnego pokoju. – O tak, jest o wiele lepszy. Może mimo wszystko będzie dobrze, pomyślała. Miniaparta- menty Chikara i Kokoro też były eleganckie, szczególnie łazien- ki. Poza tym znajdowały się obok siebie, zgodnie z życzeniem Midbanku. Josefin czuła, jak poprawia jej się humor. Ten Berg naprawdę mógł mieć coś ważnego do załatwienia. Przypo- mniała sobie o postanowieniu, że nie będzie oceniać ludzi po- chopnie. W szybkim tempie obejrzeli pozostałe apartamenty i pokoje. Na koniec Peter pomógł jej zarezerwować osiem z nich. Wreszcie Josefin podziękowała i ruszyła do wyjścia. Na twarzy Petera odmalowała się ulga. Szła do samochodu, kiedy po raz kolejny zadzwonił telefon. Poczuła, że się spina. Tym bardziej że na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Anity Dahlqvist. W końcu odebrała. – Josefin Eriksson, Alfa Communication – oznajmiła tak przyjaznym tonem, na jaki było ją stać. – Cześć, tu Anita Dahlqvist z Midbanku! Od ponad godziny próbuję się z tobą skontaktować – powiedziała Anita i umilkła, najwyraźniej czekając, aż Josefin wyjaśni, dlaczego nie odbie- rała. Josefin wzięła głęboki oddech. – Miałam spotkanie z kierownikiem hotelu w Hasseludden.

– Aha, i co, wszystko dobrze? – Doskonale, zarezerwowałam cztery apartamenty i cztery pokoje dwuosobowe, tak jak się umawiałyśmy. – Okej, zobaczymy, czy to wystarczy. Jeszcze nie jestem pew- na, ile osób z niemieckiego banku się zjawi, ale dam znać. – To już za dwa dni – przypomniała Josefin. – Tak, nie zapomniałam – odparła Anita wesoło, nie zrozu- miawszy przytyku. – Stefana Antonssona niepokoją trochę te ich cienkie kimona. Martwi się, że będzie w nich za zimno. Czy jest jakaś ocieplana wersja? Anita nadal zadawała pytania, ale Josefin nie miała szansy na nie odpowiedzieć. Wstrzymała się z wyjeżdżaniem z parkingu, nie była bowiem pewna, czy da radę jednocześnie prowadzić i słuchać tego ględzenia. – Poza tym chcielibyśmy, żeby w pokojach na gości czekały: pasta z igieł sosnowych, zestaw kosmetyków spa, butelka mar- kowego szampana oraz kosz z owocami. I może orchidea. – Zastrzel mnie. – Co proszę? – Nic, nic. – Byłoby dobrze, gdybyś mi nie przerywała, w przeciwnym razie może mi umknąć jakiś ważny szczegół! No właśnie: mu- sisz odwołać hummera i załatwić inny transport z Arlandy. Niemcy martwią się, że będzie za ciasno. Zdaje się, że Antons- son rozważa teraz limuzynę. Perłowobiałą. – Ale… Klik. Josefin nie wierzyła własnym uszom. To wszystko mu- siało być jednym wielkim żartem. Pracowała w agencji evento- wej czy w przedszkolu? Nie, chyba o wiele ciekawiej i sensow- niej jest być pedagogiem, niż usługiwać kretynom. A skoro mowa o kretynach: jej siostra nadal ją ignorowała. Miała dość. Pochyliła się nad kierownicą i zaczęła głośno płakać.

4 BYŁ NAJWYŻSZY CZAS, żeby wracać do domu, lecz Peter Berg utknął w biurze. Wprawdzie obiecał, że przyjedzie na lunch, ale minęła druga, a on od rana ledwo miał czas pójść do toalety czy nalać sobie kawy. Dziennikarze dzwonili bez prze- rwy. A zamierzał po przyjeździe do pracy uporać się tylko z kil- koma zaległymi dokumentami i spotkać się z Josefin Eriksson. Drgnął, widząc w monitorze swoje niewyraźne odbicie. Był oczywiście zmęczony, ale nie miał pojęcia, że wygląda na aż tak skonanego. Przez Susannę Tamm i Josefin nawet nie ruszył faktur. Mu- siały jeszcze poczekać. Zainteresowanie mediów zdawało się niewyczerpane, pytaniom nie było końca. Peter pomyślał o swoim odbiciu i pożałował, że zgodził się na wywiad, który nieco później tego popołudnia chciała z nim przeprowadzić te- lewizja. Nie miał ani czasu, ani siły, żeby się przygotować. Nie szkodzi, i tak z pewnością wszystko pójdzie gładko. Znowu za- dzwonił telefon, Peter wiedział, że ignorowanie go nie jest do- brym pomysłem. Dziennikarze nie mieli w zwyczaju dawać za wygraną po kilku marnych próbach. Wziął głęboki oddech, żeby się zresetować, i karnie podniósł słuchawkę. – Peter Berg, kierownik hotelu w Yasuragi Hasseludden. – Dzień dobry, jestem dziennikarką „Svenska Dagbladet” i mam kilka pytań dotyczących Susanny Tamm. Czy znalazłby pan wolną minutę? – rozległ się kobiecy głos. – Minutę tak. Wszyscy mówili o minucie, ale nikt nie sprawdzał, kiedy roz- mowa się rozpoczęła. Może był to tylko sposób, żeby rozmówca się nie wymigiwał? – Kto znalazł Susannę Tamm? – zaczęła dziennikarka. – Jeden z pracowników, więcej nie mogę powiedzieć. – Jak to się odbyło? Peter nie był pewien, jak wiele może zdradzić, postanowił jednak omijać delikatne kwestie. – Wczesnym rankiem znaleziono ją nieprzytomną w naszym

spa. Minuta prawie minęła, ale dziennikarka najwyraźniej nie za- mierzała kończyć wywiadu. Przeciwnie. – Bardzo proszę zrelacjonować przebieg wypadków od chwili znalezienia Susanny Tamm do przyjazdu karetki. – Szybko poinformowano mnie, co się stało, i pobiegłem na miejsce. Myślałem najpierw, że Susanna Tamm nie żyje, ale po chwili udało mi się wyczuć puls i zadzwoniłem po karetkę. Pozwolił sobie na to niewinne kłamstwo, ponieważ nie rozpo- znał od razu aktorki, lecz nie widział powodu, żeby opowiadać o tym całej Szwecji. – Byłem tak zajęty sprawdzaniem, czy kobieta żyje, że na początku nawet się jej nie przyjrzałem. Dopiero później uświa- domiłem sobie, kim jest. – Widział ją pan kiedyś na scenie? Peter odchrząknął. – Tak, oczywiście. – W jakim przedstawieniu? – Nie pamiętam. Zestresowany utkwił wzrok w tykającym zegarze. Wywiad trwał już pięć minut. Co za różnica, czy widział ją na scenie, czy nie? – Może Piaf, Hamlet albo Oczyszczenie? W końcu przez lata brała udział niemal we wszystkich dużych spektaklach w Dra- maten i Teatrze Miejskim w Sztokholmie. – Nie chodzę zbyt często do teatru, ale prawie codziennie oglądam ją w ekranizacjach powieści Astrid Lindgren. Mam małe dzieci – odpowiedział tak spokojnie, jak potrafił. – Jesienią występowała gościnnie w Rättviku w sztuce Sa- mobójstwo. To sztuka o nieszczęśliwej kobiecie, która postana- wia odebrać sobie życie w miejscu publicznym, bo tak bardzo się boi, że nikt jej nie znajdzie. – Nie miałem o tym pojęcia – odparł szczerze. – Nie znam tej sztuki. – Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzi pan? Czy w Hasselud- den zdarzają się wypadki? Może ktoś złamał nogę albo dostał ataku serca? Może jakiemuś dziecku groziło utonięcie w wa-

szym basenie? – Nie, coś tak poważnego wydarzyło się po raz pierwszy. Oczywiście bywało, że ten czy ów gość poślizgnął się na ka- miennej posadzce i uderzył, Peter jednak nie czuł się w obo- wiązku informować o tym dziennikarki. – Swego czasu dużo się pisało o tych bakteriach. Legionella, zgadza się? – Tak, ale to nie było za mojej kadencji. Jeżeli ta sprawa panią interesuje, proszę się kontaktować z naszym dyrektorem generalnym, Nilsem Wedénem. – Nie ma takiej potrzeby. Mogę zajrzeć do archiwum praso- wego. Na koniec chciałabym zapytać, czy odniósł pan wrażenie, że w grę może tu wchodzić coś innego niż wypadek albo choro- ba? Peter zaczął się wiercić na krześle. – Co na przykład? – Chodzi mi o to, czy nie odniósł pan wrażenia, że mogło zo- stać popełnione przestępstwo? Sam pan mówi, że przez wszyst- kie te lata w spa nie zdarzył się żaden wypadek. Pomyślałam więc, że może ktoś zrobił jej krzywdę? – Nie przyszło mi to do głowy – odparł Peter zaskoczony py- taniem. – Naprawdę wyglądało to na nagłą niedyspozycję. – Czy w sprawę została zaangażowana policja? – Nie, tylko personel medyczny. – Dziękuję, to już wszystko. Minęło dokładnie siedem minut i trzydzieści sekund, Peter Berg ponownie spojrzał na ekran komputera. Udało mu się za- dowolić dziennikarkę, ale sam nie czuł się usatysfakcjonowany. Czy w tym, co sugerowała, mogło być ziarnko prawdy? Szybko wstał. Zignorował dzwoniący telefon. Rzucił okiem na wyświetlacz, który informował, że dzwoni Anna. Kiedy telefon ucichł, wysłał wiadomość, że do domu wróci dopiero wieczo- rem. Filiżanka kawy była konieczna, żeby oczyścić głowę. Zde- cydowanym krokiem ruszył w kierunku automatu. Tym razem nic go nie zatrzyma. Nawet telefon od Anny. Jeżeli to coś z dziećmi, pewnie zadzwoni znowu albo wyśle esemesa. Praca kierownika hotelu pochłaniała większą część jego cza-

su, odpędził więc poczucie winy. To nie jego wina, że Susanna Tamm rozchorowała się w jego ośrodku spa i że nie będzie mógł wrócić do domu zgodnie z obietnicą. 5 Taksówka zatrzymała się pod Grand Hôtelem i Bengt Wallin zapłacił kartą. Ingrid Wallin uśmiechnęła się w duchu. A więc to była jego niespodzianka. Mieli ponownie przeżyć noc poślubną sprzed pięćdziesięciu lat. Wtedy również mieszkali w tym szacownym stołecznym hotelu. Podczas długiego wspólnego życia nigdy więcej tu nie gościli. Nie dlatego, że nie chcieli, po prostu mieszkali czterysta kilometrów na północ od Sztokholmu. Serce zaczęło jej szybciej bić, ale po chwili wróciła myślami do swojej tajemnicy i posmutniała. Z każdym kolej- nym dniem coraz trudniej jej było sobie wyobrazić, jak powie o tym Bengtowi – dosyć miał własnych dolegliwości. Wkrótce jednak nie będzie mogła ukryć choroby, która w gwałtownym tempie rozprzestrzeniała się w jej organizmie. Pogrążona w myślach drgnęła, gdy po jej stronie otworzyły się drzwi taksówki. Na chodniku stał Bengt i podawał jej rękę. – Dziękuję, poradzę sobie – powiedziała i wysiadła o własnych siłach. Za nic w świecie nie mogła się pogodzić z faktem, że potrze- buje pomocy przy wysiadaniu z samochodu, a z pewnością będzie jeszcze gorzej. Podmuch zimnego wiatru uderzył ją tak mocno, że oczy zaszły jej łzami. Uprzejmy taksówkarz podał jej laskę i brązową walizkę na kółkach. Następnie szybko wskoczył do samochodu i zniknął w śnieżycy. Odwróciwszy się, ku swo- jemu zdziwieniu spostrzegła, że Bengt idzie w kierunku promu zacumowanego przy Strömkajen. Niepewnie ruszyła za nim. Co on kombinuje? Dlaczego nie wchodzi do Grand Hôtelu? Bengt zatrzymał się przy nabrzeżu i odwrócił się do niej z przebiegłym uśmiechem. – Podaj mi walizkę. Ingrid nic nie powiedziała, ale podróży promem w środku

zimy nie zaliczyłaby do przyjemności. Miała skłonność do cho- roby morskiej. Poza tym przeprawa przez lód była chyba nie- możliwa? Nie miała pojęcia, co planuje Bengt, i poczuła rozcza- rowanie na myśl, że pewnie nigdy nie będą mieli okazji za- mieszkać w Grand Hôtelu. Usiedli obok siebie na przykrytej poduszką drewnianej ławce. Poluzowała trochę szalik i rozpięła kilka guzików płaszcza. Silnik zaczął pracować. Poczuła drżenie pod stopami. – Hasseludden – powiedział w końcu Bengt. – Wreszcie będziesz miała okazję odwiedzić Yasuragi, o którym tyle mówiłaś. Spojrzała ze zdziwieniem na męża i się uśmiechnęła. – Nie mam pojęcia, jak ci się udało to wyłapać. – Chyba powinienem podziękować aparatowi słuchowemu – zażartował i wziął ją za rękę. Zostawili za sobą pomost i Grand Hôtel, minęli pogrążony w mroku zamek, Slussen, windę Katarina i ceglaste budynki, w których prezentowano wspaniałe wystawy fotograficzne. In- grid odwróciła głowę, popatrzyła na Djurgården i zaczęła się zastanawiać, co też stało się z wesołym miasteczkiem Gröna Lund. Niebieska kolejka górska rozmnożyła się: teraz miała również warianty fioletowy, czerwony i biało-brązowy. Za mo- ich czasów wyglądało to inaczej, pomyślała. Przynajmniej wieża Kaknäs się nie zmieniła. Była dokładnie tak samo szara i nieciekawa, jak ją zapamiętała. Bengt poszedł zapłacić za bile- ty, ona zaś postanowiła, że jeszcze trochę poczeka z przykrą wiadomością. Teraz, w drodze do słynnego spa, nie chciała psuć atmosfery. Marzyła o Yasuragi od czasu, kiedy ich córka Charlotta przyniosła do domu książkę na temat tego miejsca. W ascetycznie urządzonych wnętrzach, prostych strojach i gorących źródłach było coś wyjątkowego. Samo przeglądanie książki sprawiło, że wypełniła ją harmonia. Nigdy nie przypusz- czała, że tam pojedzie. Dopłynięcie do pomostu w Hasseludden zajęło niecałe pół godziny. Śnieżyca przybrała na sile i po wyjściu na ląd Ingrid rozejrzała się z niepokojem. Prom popłynął dalej w kierunku Gåshaga. Zostali zupełnie sami. Zaczynało się ściemniać i choć

na to liczyła, nie czekała na nich żadna taksówka. – Gdzie właściwie jest Yasuragi? – zapytała nerwowo. Bengt potrząsnął głową. – Myślałem, że będzie dokładnie tutaj, ponieważ ten pomost nazywa się Hasseludden – odparł i wskazał tabliczkę, na której rzeczywiście widniała ta nazwa, wypisana dużymi czarnymi li- terami na białym tle. – Tak się nazywa cała ta dzielnica, nie tylko hotel – wyjaśniła Ingrid zmęczonym głosem i zadrżała z zimna. Pomyślała, że przy takiej temperaturze zbyt długo nie wytrzyma. Nie było kogo zapytać o drogę. Ingrid nagle poczuła ogromne zmęczenie. Wiedziała, że nie da rady długo brodzić w śniegu. Na nierównym terenie nawet środki przeciwbólowe nie były w stanie jej ulżyć. Idąc pod górę, dobrnęli do ślepej uliczki. Zo- baczyła trzy czerwone wille: jedną na wprost i jedną po każdej stronie drogi. Zanim zdążyła pomyśleć, że być może powinni zapukać do drzwi którejś z nich, pojawił się samochód. Bengt pomachał ręką, kierowca zahamował i opuścił szybę. Był to młody mężczyzna. Na tylnym siedzeniu miał dwa puste foteliki dziecięce. Potrząsnął głową z uśmiechem. – Latem można iść ścieżką przez las albo asfaltowym depta- kiem. Teraz najkrótsze drogi są zasypane. Chętnie państwa podwiozę do hotelu – zaproponował. Zgodzili się bez wahania. Mężczyzna powiedział, że on i jego rodzina mieszkają w po- bliżu. Zawiózł ich aż pod wejście. Podziękowali za przysługę. Automatyczne drzwi spa otworzyły się i weszli do ciepłego wnętrza. Ingrid wreszcie mogła się odprężyć. Blondynka w gra- natowym kimonie, stojąca za wysoką drewnianą ladą recepcji, przywitała ich i oznajmiła, że zgodnie z życzeniem Bengta do- stali pokój, z którego było blisko na basen. – Na szóstą trzydzieści mają państwo zarezerwowaną kolację w restauracji piętro wyżej. Można wejść schodami albo wjechać windą – poinformowała uprzejmie, po czym opisała, jak dojść do pokoju. Po drodze na szczęście nie było żadnych schodów. Ingrid chciała się odwrócić i wziąć z półki kimono. W tym momencie z rąk wypadła jej torebka i z hukiem uderzyła