Spindler Erica
Złodziej tożsamości
Mary Catherine Riggio przeżywa fatalny okres. Jej narzeczony ginie w tajemniczych
okolicznościach tuż po uroczystym przyjęciu zaręczynowym. Wkrótce zostaje zabity także jej
kuzyn Tommy. Policja znajduje zwłoki młodego informatyka, któremu ktoś skręcił kark i
prawdopodobnie zabrał komputer. Lista ofiar pozbawionego skrupułów mordercy wydłuża się, a
śledztwo wciąż tkwi w miejscu. Komisarz Kitt Lundgren oraz jej partnerka Mary Catherine
Riggio z Wydziału Zabójstw w pościgu za bezwzględnym psychopatą wkraczają do świata
wirtualnej rzeczywistości. Tu nigdy nie wiadomo, kto jest kim i kogo właśnie obserwuje.
1
Rockford, Illinois Sobota, 11 stycznia 2009 godzina 3.05
Matt Martin, dwudziestojednoletni haker, gwałtownie otworzył oczy.
Wyraz dezorientacji malujący się na jego zaspanej twarzy szybko ustąpił
miejsca przerażeniu, kiedy zdał sobie sprawę, że w sypialni ktoś jest. Ten
ktoś przystawiał mu pistolet do głowy, opierając lufę między oczami, tuż
nad nasadą nosa.
- Cześć, synku. - Człowiek zwany Egzekutorem uśmiechnął się ponuro.
Chłopak zamarł z przerażenia. Poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich
żaden dźwięk.
- Ta spluwa, którą trzymam przy twojej głowie, to nic nadzwyczajnego.
Zwykła półautomatyczna trzydziestkaósemka. Wystarczy, że działa -
mówił niskim, łagodnym głosem. - Niezwykłe w tej sytuacji jest to, jak
blisko siebie znajdują się broń i cel, czyli twój mózg. Kiedy nacisnę spust,
nabój eksploduje w komorze i pocisk wystrzeli z lufy, wwiercając się w
twoją czaszkę. W efekcie twój mózg rozpryśnie się z tyłu głowy. - Eg-
zekutor mocniej zacisnął palce na rękojeści pistoletu. - Odgłos wystrzału
będzie stłumiony, bo wylot lufy przyciskam mocno do twojego czoła, a
cały bajzel wsiąknie w poduszkę, pościel i materac.
Chuderlawy młodzieniec zaczął dygotać, a powietrze wypełnił zapach
moczu. Jego oczy zaszkliły się od łez.
1
- Zadam ci kilka pytań - ciągnął Egzekutor, nie zważając na przerażenie
chłopaka. - Twoje życie zależy od tego, jakich udzielisz mi odpowiedzi.
Wiem, kim jesteś i czym się zajmujesz. Chcę odzyskać to, co mi ukradłeś.
- Nie wiem, o co...
- Gdzie to jest?
- Ale co? Ja nie... Kim pan...
- Jestem gościem, którego nie powinieneś był wyruchać. Chcę odzyskać
informacje. I moje pieniądze. - Mężczyzna tak mocno docisnął pistolet, że
chłopiec zaskowyczał. - No i jak myślisz, synku? Załatwimy to
elegancko? Czy będzie smród?
- Elegancko - wyszeptał chłopak.
- Zwinąłeś trochę informacji. I trochę forsy. Pięćset patyków. W pełnych
strachu oczach coś błysnęło. Nikt nie zapomina
o takich pieniądzach. Zwłaszcza taki nędzny gnojek, który natknął się na
nie przypadkiem.
- Widzę, że już zaczynamy odbierać na tej samej fali. Bardzo dobrze.
- Nie zabrałem pańskich pieniędzy.
- Więc kto to zrobił?
- Nie wiem. - Głos chłopaka przybierał na sile. - Nikt! Jego rozbiegane
oczy były wyraźnym sygnałem, że kłamie.
Egzekutor niemalże mógł się wsłuchać w jego myśli. Umysł chłopaka
miotał się w poszukiwaniu drogi ucieczki i rozważał wszystkie
możliwości. Dać mu te informacje? Ile trzeba albo ile wystarczy, żebym
uszedł z życiem? Czy ośmielę się skłamać? Walczyć czy błagać o litość? I
jakie będą konsekwencje każdego z tych posunięć?
Egzekutor wiedział, że wszystkie zwierzęta reagują w taki sam sposób w
obliczu zagrożenia. Walczą o przetrwanie, uciekając się do wszelkich
dostępnych sztuczek. Przez lata zdążył po-
2
znać je wszystkie. Niektóre drapieżniki są jednak tak bystre i zręczne, że
walka okazuje się tyleż żałosna, co daremna.
- Nie chcę cię skrzywdzić, Matt. Ale to zrobię. Policzę do trzech, a potem
pociągnę za spust. Jeden - zaczął odliczać spokojnym głosem - dwa...
- No dobra. Znalazłem je, ale ich nie ruszyłem!
- Więc kto? Nazwisko.
- Nie znam. Wiem tylko, jaki ma adres mailowy i nick. To marioman. Na
Yahoo. Proszę sobie sprawdzić. Na moim laptopie. Mam konto
Gunner35, a hasło to 121288. Tam jest wszystko. Przysięgam... proszę
sprawdzić. - Chłopak mówił coraz głośniej.
- Dobrze postąpiłeś, Matt. - Egzekutor zatkał mu usta dłonią w
rękawiczce. - Naprawdę dobrze. Dziękuję ci.
Potem wykonał błyskawiczny ruch, skręcając młodzieńcowi kark, zanim
ten zdążył się zorientować, co się dzieje. Matt Martin zmarł, wydając z
siebie zaledwie ciche rzężenie.
2
Środa, 14 stycznia godzina 2.00
Skąpany w blasku księżyca pokój miał lodowato niebieską barwę.
Komisarz Mary Catherine Riggio wyśliznęła się z łóżka, włożyła szlafrok
i podeszła do okna. Pełnia księżyca zamieniła zimową noc w swoistą
strefę zmierzchu, surrealistyczny krajobraz zawieszony między światłem
a mrokiem.
- Dobrze się czujesz?
Spojrzała przez ramię w stronę łóżka. Widok leżącego w nim mężczyzny
wywołał jej uśmiech. Podobało się jej, jak na nią patrzy.
- W porządku. Nie mogłam zasnąć, i tyle. Przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie obudziłaś.
- Kłamca. - Odwróciła się z powrotem do okna. - Ale tu pięknie.
- Ty jesteś piękna.
Nigdy nie myślała o sobie w ten sposób. Była typem chłopczycy, która
miotała się, by dotrzymać kroku swym pięciu braciom. On jednak
sprawił, że poczuła się piękna. Poczuła się kobieca.
Dan Galio wkroczył w jej życie i dzięki niemu uwierzyła w rzeczy, w
które nigdy dotąd nie wierzyła.
- Wyjdź za mnie.
Znów obejrzała się na niego.
- Bardzo śmieszne.
- Czy wyglądam, jakbym żartował?
4
M.C. badawczym wzrokiem zlustrowała jego poważną minę.
- Postradałeś rozum - wyraziła pierwszą myśl, jaka przyszła jej do głowy.
- Dlaczego?
- Zaledwie się znamy.
- Od sześciu miesięcy.
- To niezbyt długo.
- Kiedy przychodzi ten czas, to się czuje. A ja czuję, że przyszedł.
Uporczywie wpatrywał się jej w oczy. W popłochu zacisnęła wargi.
Ostatnich sześć miesięcy było najszczęśliwszym okresem w jej życiu.
Kuzyn Sam przedstawił ją temu eleganckiemu psychologowi, a potem
długo nagabywał, aby pozwoliła mu się zaprosić na kolację. Jeszcze teraz
słyszała jego argumenty: „W czym widzisz problem? Jest przystojny i
wolny. I jest Włochem. Czego więcej mogłabyś chcieć? ".
Nie jest gliną. Odhaczone. Nie jest psychopatycznym mordercą.
Odhaczone.
Niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Wybrała się zatem na
randkę. Ta pierwsza pociągnęła za sobą kolejne, a po kilku tygodniach
spędzali ze sobą każdą wolną chwilę.
Perspektywa zaangażowania się wciąż wzbudzała jej przerażenie, ale
jeszcze bardziej przerażała ją myśl, że mogłaby go stracić.
- Co z tobą, M.C? - łagodnie spytał Dan. - A ty czujesz, że przyszedł ten
czas?
Boże święty, poczułam to, pomyślała, zaciskając powieki. Dan usiadł na
łóżku, a kołdra ześliznęła się z niego, odsłaniając nagie ramiona i klatkę
piersiową.
- Kupiłem pierścionek - oznajmił.
- Nie zrobiłeś tego.
11
- A owszem, zrobiłem. - Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, który
uwielbiała. - Jednak nie pokażę ci go, dopóki nie powiesz „tak".
Chciała mu to powiedzieć. Ale była policjantką. I kiedyś mocno się
sparzyła, więc lekkomyślność nie leżała w jej naturze.
Otworzyła usta, by poprosić go o więcej czasu, lecz zamiast tego
wymknęło się jej krótkie „tak". To jedno słówko wydało się jej tak
odpowiednie, że powtórzyła je ze śmiechem:
- Tak. Wyjdę za ciebie.
Dan wydał z siebie radosny okrzyk i wyskoczył z pościeli. Spotkali się w
pół drogi, porwał ją w ramiona i zakręcił dookoła. Potem opadli na łóżko,
śmiejąc się i całując na przemian, i szepcząc niczym dzieci, które dzielą
się ze sobą najskrytszymi tajemnicami.
- Chcesz dostać pierścionek? - zapytał. - Żeby formalności stało się
zadość?
- A pewnie. W przeciwnym razie wciąż będę wolna - odparła
kokieteryjnym tonem.
- Nieznośny dzieciuch.
Pocałował ją znowu i wstał z łóżka, a po chwili wrócił, niosąc małe
skórzane pudełeczko.
Otworzyła je drżącymi palcami. Pierścionek był niewymyślny, skromny,
z jednym szmaragdowym oczkiem. Wsunął go na jej palec. Pasował
idealnie. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Jeśli ci się nie podoba, jubiler powiedział, że można go wymienić...
Podniosła na niego wzrok.
- Jest cudowny.
- Jesteś pewna? Chciałbym, żebyś miała pierścionek, który...
- Kocham cię - wyszeptała, dosięgając ustami jego ust, a potem obydwoje
opadli na materac i pokazała mu, jak bardzo ją uszczęśliwił.
3
Środa, 14 stycznia godzina 5.40
Zanim pierwsze promienie słońca zdążyły przebić się na horyzoncie,
dzwonek telefonu wyrwał M.C. ze snu w ciepłych objęciach Dana.
Zabójstwo. W śródmieściu. Osiedle Rock River Towers.
Kiedy pół godziny później zajeżdżała na parking przed kompleksem
apartamentowców, wciąż jeszcze czuła się opatulona kokonem miłości.
Rock River Towers od dawna uchodziło za jedno z najbardziej
ekskluzywnych osiedli w mieście. Czternaście pięter. Wygody. Widok na
rzekę. Kiedy cała dzielnica straciła na świetności, jego blask również z
czasem wyblakł, ale na pewno nie całkowicie.
Przygotowując się na podmuch mroźnego powietrza, M.C. zgasiła silnik i
wysiadła z samochodu. Spodziewała się, że mieszkając całe życie w
północnym Illinois, przywyknie do zimna, ale w takie poranki jak ten
marzyła o przeprowadzce na Florydę.
Kuląc się otulona w płaszcz, potoczyła wzrokiem dookoła. Zauważyła
cztery radiowozy, wśród których rozpoznała taurusa należącego do Kitt,
jej partnerki. Pozostałymi przyjechali ludzie z wydziału
dochodzeniowego. Podeszła do stojącego najbliżej funkcjonariusza.
- Jak leci, Grazzio? - przywitała się ze starszym policjantem o pękatej
sylwetce.
- Zimno mi i jestem głodny - odpowiedział. - I już za stary na taką
gównianą robotę.
7
- Opowiedz, co tam mamy.
- Jak wynika z prawa jazdy, niejaki Matt Martin. Mieszkał pod 510.
Zgadza się z nazwiskiem na skrzynce pocztowej.
- Coś jeszcze?
- Studiował zaocznie w Rock Valley, informatykę. Tyle wiadomo od
sąsiada.
Dwuletnie studium Rock Valley, nazywane pieszczotliwie przez
miejscowych Grajdołkiem.
- Kto go znalazł?
- Sąsiad zadzwonił. Z powodu smrodu.
- Macie dane informatora?
- Jasne. Ofiara nie żyje już od jakiegoś czasu.
M.C. nie pytała nawet od jakiego, gdyż to miał określić patolog i
technicy.
Wychodząc z windy na czwartym piętrze, poczuła ostry fetor.
Wyciągnęła z kieszeni słoiczek kremu mentolowego, rozsmaro-wała
sobie odrobinę pod nosem i ruszyła w głąb korytarza.
Zapach byłby ledwo uchwytny, gdyby drzwi mieszkania nie były otwarte.
Przypomniała sobie, jak kiedyś popsuła się zamrażarka stojąca w piwnicy
jej domu rodzinnego. Nikt nie miał o tym pojęcia, dopóki jej brat Max nie
otworzył drzwiczek. Smród unosił się w domu jeszcze przez kilka
miesięcy.
Przez jakiś czas sąsiedzi Martina będą musieli swoje odcierpieć.
M.C. podeszła do drzwi z numerem 510 i przywitała się ze stojącym na
warcie policjantem, który wręczył jej grafik. Podpisała go i podała mu z
powrotem.
- Skontaktowaliście się z biurem koronera?
Policjant mruknął potakująco, a ona weszła do mieszkania, z którego bił
duszący upał, i natychmiast poczuła mrowienie pod wełnianym swetrem.
Jej partnerka, komisarz Kitt Lundgren,
14
wystawiła głowę zza drzwi sypialni. Ta weteranka wydziału zabójstw,
która niedawno przekroczyła pięćdziesiątkę, doświadczyła wiele z tego,
co życie ma najgorszego do zaoferowania, ale tylko ją to wzmocniło.
Kiedy przydzielono je razem do głośnej sprawy Mordercy Śpiących
Aniołków, M.C. uznała Kitt za wypalony, beznadziejny przypadek i
buntowała się przeciwko działaniu z nią w duecie.
Teraz nie wyobrażała sobie pracy bez niej.
- Ciało jest tutaj - powiedziała Kitt.
M.C. ruszyła do niej, omijając rozrzucone rzeczy.
- Na ile jest ustawiony termostat? - zapytała. - Na trzydzieści?
- To by pomogło ustalić czas zgonu. Może został zabity, zanim wzrosła
temperatura na zewnątrz. Jak było w ostatni weekend?
- Niewiele ponad zero. Czy możliwe, że sprawca chciał przyspieszyć
proces rozkładu?
- A ja przychodzę jak zwykle ostatni - zawołał komisarz z wydziału
dochodzeniowego Rich Miller, wchodząc do pokoju.
Funkcjonariusze wydziału dochodzeniowego spełniali na miejscu zbrodni
funkcję techników kryminalnych. To do nich należało zbieranie i badanie
dowodów, zdejmowanie odcisków palców, robienie zdjęć, a nawet
wyłapywanie insektów żerujących na zwłokach.
- Biedna Mary Catherine - odezwał się Bobby Jackson, nowicjusz w
zespole dochodzeniowym, robiąc jej zdjęcie. - Wyrwali ją z miłego,
cieplutkiego łóżeczka.
Nawet w połowie nie zdajesz sobie sprawy z jak miłego. Uśmiechnęła się
na samą myśl, zastanawiając się, ile czasu upłynie, zanim Kitt zauważy
jej pierścionek. Z jednej strony miała ochotę krzyczeć ze szczęścia, z
drugiej jednak wolała zachować to dla siebie jeszcze przez chwilę.
9
- Chyba nie macie nic przeciw temu, żeby poświęcić panu Martinowi
trochę uwagi - odezwała się i nie czekając na odpowiedź, podeszła do
ofiary.
Denat spoczywał na plecach, przykryty kołdrą aż po pachy, a jego głowa
była skręcona pod nienaturalnym kątem. Jedną rękę miał schowaną pod
pościelą i złożoną na piersi, druga leżała na wierzchu, wyciągnięta
wzdłuż jego boku. Nic nie wskazywało na to, by bronił się przed
napastnikiem, choć mogło to być mylne wrażenie.
Miał długie, kościste ciało zwieńczone czupryną wyblakłych blond
włosów. Zarówno w sypialni, jak i w salonie walały się opakowania po
tanim, niezdrowym jedzeniu. Na obu szafkach nocnych stało pół tuzina
pustych puszek po napojach energetyzują-cych. Wyglądało na to, że jego
ulubionym był red buli.
Przyglądała się im. Tego rodzaju napoje stały się popularne wśród
młodych ludzi. Zbyt popularne. A media rozpuszczały historie o ich
używaniu i nadużywaniu.
Czy potrzebował tych nasyconych kofeiną płynów, aby nie zasnąć? -
zastanawiała się. - Żeby się uczyć? Czy robił coś innego?
- Nie ma żadnych śladów krwi - stwierdziła Kitt. M.C. obejrzała
dokładnie rękę leżącą na kołdrze.
- Paznokcie wydają się czyste.
- Zobacz to. - Kitt pokazała jej zaogniony ślad na czole, między oczami
nieboszczyka.
Był idealnie okrągły jak kółko na środku tarczy strzelniczej.
- Od czego to, do cholery? - M.C. zmarszczyła brwi.
- Nasza ofiara znalazła się w nieciekawym położeniu, drogie panie.
Odwrócili się. Zdanie to wypowiedział Francis Xavier Roselli, główny
patolog z zakładu medycyny sądowej. Jako gorliwy katolik, przybywając
na miejsce zbrodni, jak zwykle najpierw się prze-
16
żegnał, szeptem zmówił modlitwę za nieśmiertelną duszę i poprosił o
wsparcie świętego Łukasza.
- Co proszę? - zapytała Kitt.
- Nasz denat miał przystawiony do głowy ten najmniej przyjazny element
broni palnej zwany wylotem lufy. - Anatomopatolog wsunął palce w
idealnie przylegające lateksowe rękawiczki. -I to dosyć mocno, sądząc po
kolorze sinej obwódki.
A więc to dlatego się nie bronił.
- Zarys jest bardzo wyraźny. Sprawca się nie wahał. Nawet ręka mu nie
drgnęła - odezwała się M.C, po czym wskazała na żółtą, okrągłą plamę
widoczną na jasnej pościeli. - Tak przycisnął biednego dzieciaka, że ten
popuścił ze strachu.
- A potem go zabił - mruknęła Kitt. - Jest bezwzględny.
- Ale go nie zastrzelił - dodała M.C. - Interesujące.
- Wygląda na to, że zabójca skręcił mu kark - wtrącił się do rozmowy
Francis. - Pełną wersję wydarzeń przedstawię po sekcji.
- Kiedy?
- Jutro koło południa - odparł i nie czekając na komentarze, wrócił do
swoich czynności.
Podczas gdy on badał ofiarę, M.C. i Kitt poszły obejrzeć resztę
mieszkania. Nie wyglądało ono na typową studencką kawalerkę. M.C.
ogarnęła wzrokiem przestronne wnętrze. Było to przyjemne
pomieszczenie, chociaż chłopak strasznie je zapuścił. Na wszystkich
stołach poniewierały się opakowania po jedzeniu i puszki po napojach.
Meble i podłoga zawalone były brudnymi ubraniami, a w przejściu leżała
otwarta paczka chrupek kukurydzianych. Jeśli Matt Martin miał
odkurzacz, nigdy go nie użył.
Pod względem stylu mieszkanie było bardzo niejednolite, chociaż
wszystkie meble miały bardzo wysoką jakość. Skórzana kanapa i fotel.
Wysoka, zdobiona szafa. Stół z marmurowym blatem.
11
- Tylko sobie wyobraź, jak wygląda łazienka - odezwała się Kitt.
- Wolałabym nie, dziękuję. - M.C. wzięła do ręki miseczkę wypełnioną
jakąś paskudną czarną mazią, powąchała ją i skrzywiła się ze wstrętem. -
Cóż to, do cholery?
- Tytoń do żucia - wyjaśniła Kitt, zerkając przez ramię.
- Jak myślisz, ile wynosi tu czynsz? - spytała M.C, odstawiając naczynie
na miejsce.
- Pojęcia nie mam. Siedem kawałków. Może więcej.
- Chyba więcej.
- Nieźle sobie żył jak na dwudziestoletniego studenta.
- Nie ma żartów.
M.C. otworzyła drzwi garderoby i zaczęła przeglądać wiszące w niej
ubrania, wśród których znajdowała się skórzana kurtka lotnicza i płaszcz,
sądząc po dotyku, z kaszmirowej wełny.
Udały się do kuchni. Lodówka i zamrażarka były dobrze zaopatrzone, a
na stojaku spoczywało kilkanaście butelek czerwonego wina. Wybornego
wina. Takiego, którego cena nie schodzi poniżej dwudziestu dolarów za
butelkę. Lepszego niż to, na które M.C. mogła sobie pozwolić.
M.C. zerknęła przez ramię na swą partnerkę, która przeglądała stertę
listów leżącą na kuchennym blacie.
- Czy ten dzieciak miał inne zajęcie niż bycie studentem?
- Możliwe, że jego rodzice mieli pieniądze.
- Możliwe. Albo on miał dobrze płatną pracę.
- Jako diler?
- Takie są moje przypuszczenia.
- Co tłumaczyłoby, dlaczego tak skończył.
- O to chodzi.
M.C. uniosła lewą rękę do czoła.
- Zaczniemy więc od jego rodziny...
12
- Co to, do cholery, jest? - przerwała jej Kitt.
- Co?
- To. - Kitt złapała jej dłoń. - To pierścionek. Mój Boże, kiedy to się stało?
- Zeszłej nocy - roześmiała się Mary Catherine, cofając rękę. - Myślałam,
że może z tobą rozmawiał.
- Nie zamieniliśmy ani słowa. - Kitt oderwała wzrok od pierścionka. - i
zgodziłaś się?
- Oczywiście. - M.C. zmarszczyła brwi. - Jesteś zaskoczona?
- Ledwie się znacie.
- Od sześciu miesięcy. - Poczuła się dziwnie, słysząc swoją wątpliwość i
zbijając ją argumentem Dana. - Dostatecznie długo, by się przekonać, że
jestem z nim szczęśliwa.
Kitt otworzyła usta, jak gdyby chciała coś dodać, ale tylko potrząsnęła
głową.
- Gratuluję - powiedziała.
- Zamierzałaś powiedzieć coś jeszcze. Co?
- Chciałam tylko mieć pewność, że kierujesz się właściwymi pobudkami.
Że to nie z powodu Lancea i tego...
- Nie.
- Ani nie dlatego, że masz trzydziestkę na karku i uznałaś, że powinnaś...
- Wyjść za mąż? Z powodu tego wszystkiego, co moja matka wbijała mi
do głowy? - Spojrzała na Kitt z irytacją. - Nigdy nie postępowałam tak,
jak moja matka uważała za stosowne. Czemu miałabym teraz zacząć?
- Będzie zachwycona. - Kitt się roześmiała.
- Zobaczymy. Zresztą Dan tylko w połowie jest Włochem. W drzwiach
sypialni stał Francis i ściągał lateksowe rękawiczki.
- Już skończyłem.
19
- Jakieś niespodzianki? - zapytała Kitt.
- Nie. Nie ma zewnętrznych oznak zażywania narkotyków, ale pełny
obraz da nam analiza toksykologiczna.
- A kiedy twoim zdaniem nastąpił zgon?
- W mieszkaniu jest gorąco, co mogło przyspieszyć rozkład...
Przypuszczam, że późną nocą w sobotę albo w niedzielę nad ranem.
M.C. zdążyła się przekonać, że przypuszczenia Francisa są zawsze
niezwykle trafne. Pomimo swej skromności Francis Xavier Roselli zwykł
określać siebie jako „kompetentnego". Zdaniem M.C. był po prostu
wybitny.
- Widzę, że wypada pogratulować - odezwał się jak zwykle
spostrzegawczy i błyskotliwy.
- Tak, dziękuję.
- Kim jest ten szczęściarz?
Wymieniła jego imię, oblewając się rumieńcem. Chwilę później, w
drodze na parking, Kitt nachyliła się do niej i powiedziała:
- Przez myśl mi nie przeszło, że zobaczę twardą komisarz Riggio, która
rumieni się jak zakochana nastolatka.
M.C. stłumiła śmiech i spojrzała gniewnie na partnerkę.
- Wypchaj się, Lundgren.
4
Środa, 14 stycznia godzina 10.30
Powiadamianie najbliższej rodziny ofiary było przykrym i nie-
wdzięcznym zadaniem. M.C. wolałaby powierzyć je komuś innemu, ale
nie mogła sobie na to pozwolić. Ogromna większość zabójstw była
popełniana przez najbliższych ofiary, zatem przynosząc tę wiadomość
jako pierwsza, mogła też jako pierwsza zaobserwować ich reakcję.
Wraz z Kitt wygramoliła się z jej taurusa. Sądząc po wyglądzie domu
położonego w zachodniej części miasta, rodzina należała do zamożnej
klasy średniej. Na podjeździe, pod mocno sfatygowaną obręczą do
koszykówki, stał zaparkowany srebrny minivan.
- Ty czy ja? - zapytała Kitt, kiedy stanęły przed drzwiami frontowymi.
Wciąż wisiała na nich świąteczna dekoracja z wizerunkiem Świętego
Mikołaja o smętnej minie, którego otaczały wytarte srebrne dzwoneczki.
- Ty - odparła M.C.
Kitt kiwnęła głową i obie weszły na werandę. Matki lepiej reagowały na
Kitt. Jak przypuszczała, dlatego, że sama była matką i straciła dziecko.
Nacisnęła dzwonek i we wnętrzu domu rozległo się szczekanie psa.
Minutę później do drzwi podeszła kobieta w różowym welurowym dresie
i zaczęła im się podejrzliwie przyglądać przez wizjer.
15
M.C. uniosła odznakę. Kitt, stojąc za jej plecami, uczyniła to samo.
- Policja.
Kobieta przyjrzała się badawczo ich legitymacjom, po czym odsunęła
zasuwę, otworzyła szeroko drzwi i wlepiła w nie wzrok.
- Czy pani Martin? - zapytała Kitt.
- Tak?
- Komisarz Lundgren, a to komisarz Riggio z komendy policji w
Rockford.
- Justin naprawdę jest chory, proszę pani. Wiem, że opuścił sporo lekcji,
ale proszę mi wierzyć, też nie jestem tym zachwycona - kobieta zaczęła
się tłumaczyć, sądząc, że ma do czynienia z policjantkami z obyczajówki.
- My nie w sprawie wagarów, pani Martin. Tu nie chodzi o Justina.
- Więc w jakiej? O kogo...
Nie istniał żaden uniwersalny sposób przekazywania takich wieści.
Najlepszy, jaki M.C. wypraktykowała przez lata, polegał na tym, aby po
prostu to powiedzieć, tak łagodnie, choć stanowczo, jak to tylko możliwe.
- Czy ma pani syna o imieniu Matt? - zapytała Kitt.
- Matthew, tak. - W oczach kobiety pojawił się strach. - Co się stało?
- Niestety mamy dla pani złą wiadomość. Pani syn nie żyje, pani Martin.
Bardzo mi przykro.
Kobieta patrzyła tępo przed siebie, jak gdyby nie potrafiła w pełni pojąć
tego, co powiedziała Kitt.
- Jak to nie żyje? Nie rozumiem?
- Został zamordowany.
- Dopiero co z nim rozmawiałam. Czuł się dobrze.
- Kiedy to było?
16
- Wczoraj... Nie, w sobotę. Chyba trafiłyście nie do tych Martinów.
- Niestety, przykro mi - odparła uprzejmie Kitt.
- Mamo, czy wszystko w porządku? - Z wnętrza domu dobiegł chłopięcy
głos.
Drugi syn, wspomniany wcześniej wagarowicz Justin, sądząc po
wzroście, był wiekiem zbliżony do Matta. Podszedł do drzwi i objął
matkę ramieniem. Nawet z zaczerwienionym nosem i szklistymi oczami
wyglądał, jakby pełnił rolę pana domu.
- Mówią, że twój brat... że Matt... - Kobieta zamilkła, nie mogąc złapać
tchu.
- Twój brat nie żyje - dokończyła za nią Kitt. - Bardzo mi przykro.
W odpowiedzi znów zobaczyła otępiałe spojrzenie, w którym
niedowierzanie stopniowo ustępowało miejsca zgrozie.
- Ja nie... - Chłopiec zamrugał powiekami. - Nie, to niemożliwe.
- Jest pani pewna? - zapytała kobieta błagalnym tonem. -Może zaszła
jakaś pomyłka?
- Może powinniśmy usiąść?
Kobieta skinęła głową i poprowadziła policjantki do małego schludnego
salonu. Nie odzywając się ani słowem, wszyscy usiedli.
- To się stało w jego mieszkaniu - zaczęła Kitt. - Chociaż nie ustalono
jeszcze, jak zmarł, bez wątpienia padł ofiarą morderstwa. To, co robię
teraz, jest dla mnie przykrym obowiązkiem, ale musimy rozpocząć
śledztwo możliwie jak najszybciej. Muszę zadać wam kilka pytań.
Jesteście w stanie odpowiadać?
- Ja jestem - odezwał się pierwszy Justin.
- Ile masz lat, Justin?
- Osiemnaście.
23
- A Matt miał dwadzieścia jeden?
- Tak.
- Byliście sobie bliscy?
Chłopiec skinął głową, ciężko przełykając ślinę.
- Miałem zamiar z nim zamieszkać, kiedy... Kiedy skończę szkołę na
wiosnę.
- Miał ładne mieszkanie - stwierdziła Kitt. - Od dawna je zajmował?
- Chyba od sześciu miesięcy - odpowiedział, po czym spojrzał niepewnie
na matkę, która potwierdziła jego słowa kiwnięciem głowy.
- Uczył się gdzieś?
- W Rock Valley - przytaknął. - Studiował informatykę.
- Miał dziewczynę?
- Nie. Był totalnym kujonem.
- A przyjaciele? Dużo ich miał?
- Tak, miał przyjaciół. Ludzie przeważnie go lubili. Lubili komputery.
Gry komputerowe, internet.
- Chcielibyśmy z nimi porozmawiać. Może byliby w stanie nam pomóc.
- Zapiszę ich nazwiska. - Justin podniósł się z kanapy. -W każdym razie
tych, których znam.
Chłopak wyszedł z saloniku, a Kitt zwróciła się do kobiety:
- Czy Matt miał pracę?
- Naprawiał komputery. Dorywczo. Poza domem. - Sięgnęła po
chusteczkę i natychmiast zaczęła ją skubać. - Byłam z niego taka dumna.
Nigdy nie poprosił mnie nawet o centa.
M.C. zwróciła uwagę na te słowa. Było to interesujące, zważywszy na
styl życia ofiary. Wynikało z tego, że naprawa komputerów musiałaby
być niebywale lukratywnym zajęciem. Albo też Matt Martin miał inne
źródło dochodów.
18
- Czy pani syn miał kiedykolwiek jakieś kłopoty? - ciągnęła Kitt.
- Nigdy. To był dobry chłopak. Spokojny.
- A problemy z narkotykami?
- Nie. Absolutnie żadnych.
Wrócił Justin i wręczył M.C. kartkę wyrwaną z notatnika. Zapisał na niej
sześć nazwisk, a przy czterech umieścił również numery telefonu.
- Matt był czysty - dodał chłopiec. - Całkowicie. Nawet nie palił.
- W jego mieszkaniu znalazłyśmy sporo puszek po napojach
energetyzujących.
- Używał ich, żeby nie zasnąć - wyjaśnił Justin. - Kiedy się uczył. Albo
grał w sieci.
- Nie lubił spać - dorzuciła kobieta. - Nawet kiedy był mały.
- Czy domyślacie się z jakich powodów ktoś mógłby chcieć jego śmierci?
Reakcja Justina wskazywała na to, że coś nim nagle wstrząsnęło. Jego
oczy nabiegły łzami, zaczął nerwowo poruszać krtanią. Przecząco
potrząsnął głową.
- Pani Martin?
- Nie - wyszeptała kobieta. - Nie mogę uwierzyć, że to się stało.
Kilka chwil później M.C. i Kitt wyszły na ulicę i stanęły przy
samochodzie.
- Nie widziałam w mieszkaniu Martina żadnego komputera. - M.C.
zmarszczyła brwi. - A ty?
- Dziwne jak na informatyka.
Gdy Kitt sięgnęła po telefon, by skontaktować się z Jacksonem i
Millerem, M.C. podbiegła z powrotem do drzwi domu Martinów. Justin
otworzył je, nim zdążyła zapukać.
25
- Mam jeszcze jedno pytanie - odezwała się. - Jaki komputer miał twój
brat?
- Laptop Della.
- Czy zdarzało mu się komuś go pożyczać albo...
- Nigdy. Nawet mnie nie pozwalał z niego korzystać. M.C. wróciła do
Kitt, która właśnie kończyła rozmowę.
- To Jackson i Miller? - zapytała.
- Wciąż są na miejscu zbrodni - wyjaśniła Kitt. - Ani w mieszkaniu, ani w
samochodzie nie ma komputera.
5
Środa, 14 stycznia godzina 11.45
- Dzień dobry - zawołała sekretarka pełnym werwy głosem na widok
M.C. i Kitt wchodzących do biura odpraw. - Słyszałam, że zaczął się
pracowicie.
M.C. uniosła brew. Sekretarka zawsze kipiała energią, ale tego dnia
sprawiała wrażenie szczególnie ożywionej.
- Dobrze się czujesz, Nan?
- Dziękuję, wyśmienicie - odparła tamta, po czym zwróciła się do Kitt: -
Ma pani trzy wiadomości.
Wręczyła Kitt zapisane karteczki i skierowała rozpromienione
uśmiechem spojrzenie na M.C.
- Dwie dla pani, komisarz Riggio. - Wyciągnęła do niej dłoń z dwoma
świstkami papieru. - A jedna leży na pani biurku. Aha, a kiedy przeczyta
pani wszystkie wiadomości, Sal czeka na sprawozdanie.
Gdy policjantki wychodziły z biura, kobieta zawołała za nimi:
- Z wszystkich pani wiadomości, komisarz Riggio. A jedna czeka na pani
biurku.
- Myślę, że ona chce, abyś dobrze przeszukała swój boks -odezwała się
Kitt.
- A ja myślę, że dolewa sobie czegoś mocniejszego do tej wielkiej butelki
z sokiem, który ciągle popija - stwierdziła M.C.
Chwilę później słowa zamarły na jej ustach, gdy zobaczyła na biurku
wazon pełen róż. Białe i czerwone pąki rozwinęły się, roztaczając wokół
przyjemny zapach.
21
To musiała być sprawka Dana.
Podeszła do bukietu, nachyliła się i wciągnęła jego aromat, po czym
sięgnęła po załączony do kwiatów bilecik.
„Sprawiłaś, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Kocham
Cię, Dan" - przeczytała, a w oczach zakręciły się jej łzy.
- Trafił ci się naprawdę porządny facet, partnerko - mruknęła Kitt,
zerkając jej przez ramię na bilecik. - Zdecydowanie bym się go trzymała.
Obawiam się jednak, że twoja teoria zaprawionego soczku bierze w łeb.
Nan przeczytała tę kartkę.
M.C. miała ochotę rzucić w odpowiedzi coś błahego i zabawnego, lecz
zamiast tego sięgnęła po komórkę i wybrała jego numer.
- Dostałam kwiaty - odezwała się, gdy odebrał telefon. - Są przepiękne.
- Nie tak piękne, jak ty. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Nie mogę
przestać się uśmiechać.
Gdyby sama podsłuchała, jak ktoś inny prowadzi taką rozmowę, uznałaby
ją za banalną. Być może nawet niesmaczną, w zależności od nastroju. Ale
to nie rozmawiał ktoś inny, a ona czuła, jak własne słowa zapierają jej
dech.
- Ja tak samo - potwierdziła.
- Powiedziałaś już rodzinie? - zapytał.
- Nie miałam czasu. A ty?
- Rozmawiałem z Erikiem.
Erik Sundstrand był jego najserdeczniejszym przyjacielem, a kiedyś
również współpracownikiem.
- I co powiedział?
- Nic, co by nie było dla mnie oczywiste. Że jestem skurwysyńskim
szczęściarzem. I że nie posądzał cię o taki brak wyczucia.
M.C. się roześmiała. Kitt postukała w zegarek i wskazała w stronę
gabinetu szefa.
28
- Muszę pędzić - rzuciła do słuchawki. - Zostaje nam upojny wieczór,
wtedy ci wszystko opowiem.
- To doskonale, że przewidziałaś, co zaplanowałem. Zadzwoń do mnie
później.
Dan się rozłączył, a M.C. jeszcze przez chwilę trzymała aparat przy uchu.
Zauważyła, że Kitt uśmiecha się do niej.
- Co?
- Obiecaj mi, że nie zamienisz się w nieznośną pannę młodą i ograniczysz
do minimum wszystkie egzaltowane bzdury.
Śmiejąc się, M.C. złożyła obietnicę, po czym obie skierowały się do Sala.
Drzwi gabinetu były uchylone. Kitt zastukała we framugę i pchnęła je do
środka.
- Mam niewiele czasu - usłyszały od zwierzchnika na powitanie. -
Wprowadźcie mnie w temat.
Salvador Minelli, szef wydziału, był typem człowieka, który przestrzega
zasad logiki i procedur. Surowy, lecz sprawiedliwy, dawał swoim
podwładnym trochę swobody, aczkolwiek nie aż tak wiele, by mogli na
tym ucierpieć oni albo wydział. Zwłaszcza wydział.
M.C. lubiła pracować pod jego kierunkiem, ponieważ zawsze wiedziała,
na czym stoi.
- Ofiara nazywa się Mart Martin - zaczęła Kitt. - Dwadzieścia jeden lat,
student informatyki. Zabity w weekend. Brak śladów walki czy rabunku.
- Ktoś skręcił mu kark - dodała M.C. - Brak ran wskazujących na to, by się
bronił. Tylko okrągły siniak między oczami.
- Od czego?
- Od lufy pistoletu.
- A mimo to sprawca go nie zastrzelił. Interesujące.
- Matka i brat twierdzą, że chłopak był czysty, ale to nie wygląda na
przypadkowe morderstwo - oświadczyła Kitt. - Musiał mieć związek z
kimś albo czymś...
23
- Załóżmy, że z czymś - wtrącił Sal.
- ... co go zabiło.
- Narkotyki?
- Taki wniosek nasuwa się sam. Kilku funkcjonariuszy przepytało
dokładnie jego sąsiadów. Nikt nie miał z nim żadnych zatargów. - M.C.
przejrzała notatki z wywiadu. - Naprawdę spokojny. Rzadko przyjmował
gości. Nie urządzał imprez. I nikt nie widział ani nie słyszał niczego
podejrzanego w ciągu ostatnich kilku dni.
- Zawiadomiłam uczelnię i otrzymałam listę nauczycieli Martina - zabrała
głos Kitt. - Pomyślałam, że dziś po południu moglibyśmy przesłuchać
tyle osób, ile tylko się da, i zobaczyć, czy zdołamy odtworzyć ostatnie
dwadzieścia cztery godziny jego życia.
- Chcecie, żebym powierzył te sprawę Bakerowi i Canatal-diemu?
- Nie, do cholery - zdenerwowała się M.C. - Niby czemu miałybyśmy
tego chcieć?
- Mów za siebie, partnerko - wtrąciła Kitt.
- Z tego, co wiem, ostatnio sporo dzieje się u was obu - ciągnął Sal. -
Komisarz Lundgren wybiera się za kilka tygodni do Meksyku.
- Czternaście dni w raju. - Kitt uśmiechnęła się promiennie. - Tylko ja, Joe
i plaża. I bez telefonów.
Kitt i jej były mąż ostrożnie próbowali zacząć wszystko od nowa. Ich
małżeństwo rozpadło się po śmierci jedynego dziecka, a Kitt popadła w
depresję i alkoholizm. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy dzień po dniu
zabiegali o pojednanie, obydwoje pełni obaw, czy znów nie narażą się na
ból.
Postanowili, że kolejnym krokiem będą wspólne wakacje. Żadnej pracy,
same przyjemności i tylko oni dwoje.
24
- A ty - Sal zwrócił się do M.C. - możesz być zbyt rozkoja-rzona
najnowszymi wydarzeniami, by w pełni się skupić.
- Zaślepiona miłością - przytaknęła Kitt. - Przepoczwarza się w pannę
młodą z prawdziwego zdarzenia.
M.C. zignorowała ich docinki.
- Jak na to wpadłeś? - zapytała.
- Te kwiaty. Nan przeczytała karteczkę. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie jest to drobiazg, który można by przeoczyć.
Pod koniec dnia M.C. i Kitt miały już za sobą rozmowy z nauczycielami
ofiary. Zdążyły przesłuchać wszystkich prócz jednego. Dowiedziały się,
że Martin był tak skryty, że niemal aspołeczny, a jako student
reprezentował poziom zaledwie przeciętny. Nie miał żadnych przyjaciół,
ale, o ile rozmówcom było wiadomo, również żadnych wrogów.
- Ostatni z profesorów. - Kitt rzuciła okiem na listę. - Niejaki Doug
Deadman, technologia informatyczna.
- Deadman? - M.C. uniosła brwi. - Żartujesz sobie, prawda?
- Bynajmniej. Założę się o dużą kawę, że Deadman znaczy po łacinie
„śmiertelny nudziarz".
- Zakład przyjęty.
Profesor właśnie zamykał swój gabinet, przypuszczalnie wychodząc już
do domu. Jego wygląd okazał się zupełnie niezgodny z ich
przypuszczeniami. Był młody, prawdopodobnie tuż po trzydziestce,
przystojny i dobrze zbudowany. Jego strój miał znamiona nowoczesnego,
młodzieżowego stylu, a lekka opalenizna świadczyła o aktywnym trybie
życia.
Kitt była winna partnerce kawę.
- Profesor Deadman? - M.C. podeszła do niego i pokazała odznakę. -
Komisarz Riggio, a to moja partnerka, komisarz Lundgren. Mamy
nadzieję, że poświęci nam pan kilka minut.
31
Spindler Erica Złodziej tożsamości Mary Catherine Riggio przeżywa fatalny okres. Jej narzeczony ginie w tajemniczych okolicznościach tuż po uroczystym przyjęciu zaręczynowym. Wkrótce zostaje zabity także jej kuzyn Tommy. Policja znajduje zwłoki młodego informatyka, któremu ktoś skręcił kark i prawdopodobnie zabrał komputer. Lista ofiar pozbawionego skrupułów mordercy wydłuża się, a śledztwo wciąż tkwi w miejscu. Komisarz Kitt Lundgren oraz jej partnerka Mary Catherine Riggio z Wydziału Zabójstw w pościgu za bezwzględnym psychopatą wkraczają do świata wirtualnej rzeczywistości. Tu nigdy nie wiadomo, kto jest kim i kogo właśnie obserwuje. 1 Rockford, Illinois Sobota, 11 stycznia 2009 godzina 3.05 Matt Martin, dwudziestojednoletni haker, gwałtownie otworzył oczy. Wyraz dezorientacji malujący się na jego zaspanej twarzy szybko ustąpił miejsca przerażeniu, kiedy zdał sobie sprawę, że w sypialni ktoś jest. Ten ktoś przystawiał mu pistolet do głowy, opierając lufę między oczami, tuż nad nasadą nosa. - Cześć, synku. - Człowiek zwany Egzekutorem uśmiechnął się ponuro. Chłopak zamarł z przerażenia. Poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Ta spluwa, którą trzymam przy twojej głowie, to nic nadzwyczajnego. Zwykła półautomatyczna trzydziestkaósemka. Wystarczy, że działa - mówił niskim, łagodnym głosem. - Niezwykłe w tej sytuacji jest to, jak blisko siebie znajdują się broń i cel, czyli twój mózg. Kiedy nacisnę spust, nabój eksploduje w komorze i pocisk wystrzeli z lufy, wwiercając się w twoją czaszkę. W efekcie twój mózg rozpryśnie się z tyłu głowy. - Eg- zekutor mocniej zacisnął palce na rękojeści pistoletu. - Odgłos wystrzału będzie stłumiony, bo wylot lufy przyciskam mocno do twojego czoła, a cały bajzel wsiąknie w poduszkę, pościel i materac. Chuderlawy młodzieniec zaczął dygotać, a powietrze wypełnił zapach moczu. Jego oczy zaszkliły się od łez. 1
- Zadam ci kilka pytań - ciągnął Egzekutor, nie zważając na przerażenie chłopaka. - Twoje życie zależy od tego, jakich udzielisz mi odpowiedzi. Wiem, kim jesteś i czym się zajmujesz. Chcę odzyskać to, co mi ukradłeś. - Nie wiem, o co... - Gdzie to jest? - Ale co? Ja nie... Kim pan... - Jestem gościem, którego nie powinieneś był wyruchać. Chcę odzyskać informacje. I moje pieniądze. - Mężczyzna tak mocno docisnął pistolet, że chłopiec zaskowyczał. - No i jak myślisz, synku? Załatwimy to elegancko? Czy będzie smród? - Elegancko - wyszeptał chłopak. - Zwinąłeś trochę informacji. I trochę forsy. Pięćset patyków. W pełnych strachu oczach coś błysnęło. Nikt nie zapomina o takich pieniądzach. Zwłaszcza taki nędzny gnojek, który natknął się na nie przypadkiem. - Widzę, że już zaczynamy odbierać na tej samej fali. Bardzo dobrze. - Nie zabrałem pańskich pieniędzy. - Więc kto to zrobił? - Nie wiem. - Głos chłopaka przybierał na sile. - Nikt! Jego rozbiegane oczy były wyraźnym sygnałem, że kłamie. Egzekutor niemalże mógł się wsłuchać w jego myśli. Umysł chłopaka miotał się w poszukiwaniu drogi ucieczki i rozważał wszystkie możliwości. Dać mu te informacje? Ile trzeba albo ile wystarczy, żebym uszedł z życiem? Czy ośmielę się skłamać? Walczyć czy błagać o litość? I jakie będą konsekwencje każdego z tych posunięć? Egzekutor wiedział, że wszystkie zwierzęta reagują w taki sam sposób w obliczu zagrożenia. Walczą o przetrwanie, uciekając się do wszelkich dostępnych sztuczek. Przez lata zdążył po- 2
znać je wszystkie. Niektóre drapieżniki są jednak tak bystre i zręczne, że walka okazuje się tyleż żałosna, co daremna. - Nie chcę cię skrzywdzić, Matt. Ale to zrobię. Policzę do trzech, a potem pociągnę za spust. Jeden - zaczął odliczać spokojnym głosem - dwa... - No dobra. Znalazłem je, ale ich nie ruszyłem! - Więc kto? Nazwisko. - Nie znam. Wiem tylko, jaki ma adres mailowy i nick. To marioman. Na Yahoo. Proszę sobie sprawdzić. Na moim laptopie. Mam konto Gunner35, a hasło to 121288. Tam jest wszystko. Przysięgam... proszę sprawdzić. - Chłopak mówił coraz głośniej. - Dobrze postąpiłeś, Matt. - Egzekutor zatkał mu usta dłonią w rękawiczce. - Naprawdę dobrze. Dziękuję ci. Potem wykonał błyskawiczny ruch, skręcając młodzieńcowi kark, zanim ten zdążył się zorientować, co się dzieje. Matt Martin zmarł, wydając z siebie zaledwie ciche rzężenie.
2 Środa, 14 stycznia godzina 2.00 Skąpany w blasku księżyca pokój miał lodowato niebieską barwę. Komisarz Mary Catherine Riggio wyśliznęła się z łóżka, włożyła szlafrok i podeszła do okna. Pełnia księżyca zamieniła zimową noc w swoistą strefę zmierzchu, surrealistyczny krajobraz zawieszony między światłem a mrokiem. - Dobrze się czujesz? Spojrzała przez ramię w stronę łóżka. Widok leżącego w nim mężczyzny wywołał jej uśmiech. Podobało się jej, jak na nią patrzy. - W porządku. Nie mogłam zasnąć, i tyle. Przepraszam, że cię obudziłam. - Nie obudziłaś. - Kłamca. - Odwróciła się z powrotem do okna. - Ale tu pięknie. - Ty jesteś piękna. Nigdy nie myślała o sobie w ten sposób. Była typem chłopczycy, która miotała się, by dotrzymać kroku swym pięciu braciom. On jednak sprawił, że poczuła się piękna. Poczuła się kobieca. Dan Galio wkroczył w jej życie i dzięki niemu uwierzyła w rzeczy, w które nigdy dotąd nie wierzyła. - Wyjdź za mnie. Znów obejrzała się na niego. - Bardzo śmieszne. - Czy wyglądam, jakbym żartował? 4
M.C. badawczym wzrokiem zlustrowała jego poważną minę. - Postradałeś rozum - wyraziła pierwszą myśl, jaka przyszła jej do głowy. - Dlaczego? - Zaledwie się znamy. - Od sześciu miesięcy. - To niezbyt długo. - Kiedy przychodzi ten czas, to się czuje. A ja czuję, że przyszedł. Uporczywie wpatrywał się jej w oczy. W popłochu zacisnęła wargi. Ostatnich sześć miesięcy było najszczęśliwszym okresem w jej życiu. Kuzyn Sam przedstawił ją temu eleganckiemu psychologowi, a potem długo nagabywał, aby pozwoliła mu się zaprosić na kolację. Jeszcze teraz słyszała jego argumenty: „W czym widzisz problem? Jest przystojny i wolny. I jest Włochem. Czego więcej mogłabyś chcieć? ". Nie jest gliną. Odhaczone. Nie jest psychopatycznym mordercą. Odhaczone. Niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Wybrała się zatem na randkę. Ta pierwsza pociągnęła za sobą kolejne, a po kilku tygodniach spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Perspektywa zaangażowania się wciąż wzbudzała jej przerażenie, ale jeszcze bardziej przerażała ją myśl, że mogłaby go stracić. - Co z tobą, M.C? - łagodnie spytał Dan. - A ty czujesz, że przyszedł ten czas? Boże święty, poczułam to, pomyślała, zaciskając powieki. Dan usiadł na łóżku, a kołdra ześliznęła się z niego, odsłaniając nagie ramiona i klatkę piersiową. - Kupiłem pierścionek - oznajmił. - Nie zrobiłeś tego. 11
- A owszem, zrobiłem. - Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, który uwielbiała. - Jednak nie pokażę ci go, dopóki nie powiesz „tak". Chciała mu to powiedzieć. Ale była policjantką. I kiedyś mocno się sparzyła, więc lekkomyślność nie leżała w jej naturze. Otworzyła usta, by poprosić go o więcej czasu, lecz zamiast tego wymknęło się jej krótkie „tak". To jedno słówko wydało się jej tak odpowiednie, że powtórzyła je ze śmiechem: - Tak. Wyjdę za ciebie. Dan wydał z siebie radosny okrzyk i wyskoczył z pościeli. Spotkali się w pół drogi, porwał ją w ramiona i zakręcił dookoła. Potem opadli na łóżko, śmiejąc się i całując na przemian, i szepcząc niczym dzieci, które dzielą się ze sobą najskrytszymi tajemnicami. - Chcesz dostać pierścionek? - zapytał. - Żeby formalności stało się zadość? - A pewnie. W przeciwnym razie wciąż będę wolna - odparła kokieteryjnym tonem. - Nieznośny dzieciuch. Pocałował ją znowu i wstał z łóżka, a po chwili wrócił, niosąc małe skórzane pudełeczko. Otworzyła je drżącymi palcami. Pierścionek był niewymyślny, skromny, z jednym szmaragdowym oczkiem. Wsunął go na jej palec. Pasował idealnie. Do oczu napłynęły jej łzy. - Jeśli ci się nie podoba, jubiler powiedział, że można go wymienić... Podniosła na niego wzrok. - Jest cudowny. - Jesteś pewna? Chciałbym, żebyś miała pierścionek, który... - Kocham cię - wyszeptała, dosięgając ustami jego ust, a potem obydwoje opadli na materac i pokazała mu, jak bardzo ją uszczęśliwił.
3 Środa, 14 stycznia godzina 5.40 Zanim pierwsze promienie słońca zdążyły przebić się na horyzoncie, dzwonek telefonu wyrwał M.C. ze snu w ciepłych objęciach Dana. Zabójstwo. W śródmieściu. Osiedle Rock River Towers. Kiedy pół godziny później zajeżdżała na parking przed kompleksem apartamentowców, wciąż jeszcze czuła się opatulona kokonem miłości. Rock River Towers od dawna uchodziło za jedno z najbardziej ekskluzywnych osiedli w mieście. Czternaście pięter. Wygody. Widok na rzekę. Kiedy cała dzielnica straciła na świetności, jego blask również z czasem wyblakł, ale na pewno nie całkowicie. Przygotowując się na podmuch mroźnego powietrza, M.C. zgasiła silnik i wysiadła z samochodu. Spodziewała się, że mieszkając całe życie w północnym Illinois, przywyknie do zimna, ale w takie poranki jak ten marzyła o przeprowadzce na Florydę. Kuląc się otulona w płaszcz, potoczyła wzrokiem dookoła. Zauważyła cztery radiowozy, wśród których rozpoznała taurusa należącego do Kitt, jej partnerki. Pozostałymi przyjechali ludzie z wydziału dochodzeniowego. Podeszła do stojącego najbliżej funkcjonariusza. - Jak leci, Grazzio? - przywitała się ze starszym policjantem o pękatej sylwetce. - Zimno mi i jestem głodny - odpowiedział. - I już za stary na taką gównianą robotę. 7
- Opowiedz, co tam mamy. - Jak wynika z prawa jazdy, niejaki Matt Martin. Mieszkał pod 510. Zgadza się z nazwiskiem na skrzynce pocztowej. - Coś jeszcze? - Studiował zaocznie w Rock Valley, informatykę. Tyle wiadomo od sąsiada. Dwuletnie studium Rock Valley, nazywane pieszczotliwie przez miejscowych Grajdołkiem. - Kto go znalazł? - Sąsiad zadzwonił. Z powodu smrodu. - Macie dane informatora? - Jasne. Ofiara nie żyje już od jakiegoś czasu. M.C. nie pytała nawet od jakiego, gdyż to miał określić patolog i technicy. Wychodząc z windy na czwartym piętrze, poczuła ostry fetor. Wyciągnęła z kieszeni słoiczek kremu mentolowego, rozsmaro-wała sobie odrobinę pod nosem i ruszyła w głąb korytarza. Zapach byłby ledwo uchwytny, gdyby drzwi mieszkania nie były otwarte. Przypomniała sobie, jak kiedyś popsuła się zamrażarka stojąca w piwnicy jej domu rodzinnego. Nikt nie miał o tym pojęcia, dopóki jej brat Max nie otworzył drzwiczek. Smród unosił się w domu jeszcze przez kilka miesięcy. Przez jakiś czas sąsiedzi Martina będą musieli swoje odcierpieć. M.C. podeszła do drzwi z numerem 510 i przywitała się ze stojącym na warcie policjantem, który wręczył jej grafik. Podpisała go i podała mu z powrotem. - Skontaktowaliście się z biurem koronera? Policjant mruknął potakująco, a ona weszła do mieszkania, z którego bił duszący upał, i natychmiast poczuła mrowienie pod wełnianym swetrem. Jej partnerka, komisarz Kitt Lundgren, 14
wystawiła głowę zza drzwi sypialni. Ta weteranka wydziału zabójstw, która niedawno przekroczyła pięćdziesiątkę, doświadczyła wiele z tego, co życie ma najgorszego do zaoferowania, ale tylko ją to wzmocniło. Kiedy przydzielono je razem do głośnej sprawy Mordercy Śpiących Aniołków, M.C. uznała Kitt za wypalony, beznadziejny przypadek i buntowała się przeciwko działaniu z nią w duecie. Teraz nie wyobrażała sobie pracy bez niej. - Ciało jest tutaj - powiedziała Kitt. M.C. ruszyła do niej, omijając rozrzucone rzeczy. - Na ile jest ustawiony termostat? - zapytała. - Na trzydzieści? - To by pomogło ustalić czas zgonu. Może został zabity, zanim wzrosła temperatura na zewnątrz. Jak było w ostatni weekend? - Niewiele ponad zero. Czy możliwe, że sprawca chciał przyspieszyć proces rozkładu? - A ja przychodzę jak zwykle ostatni - zawołał komisarz z wydziału dochodzeniowego Rich Miller, wchodząc do pokoju. Funkcjonariusze wydziału dochodzeniowego spełniali na miejscu zbrodni funkcję techników kryminalnych. To do nich należało zbieranie i badanie dowodów, zdejmowanie odcisków palców, robienie zdjęć, a nawet wyłapywanie insektów żerujących na zwłokach. - Biedna Mary Catherine - odezwał się Bobby Jackson, nowicjusz w zespole dochodzeniowym, robiąc jej zdjęcie. - Wyrwali ją z miłego, cieplutkiego łóżeczka. Nawet w połowie nie zdajesz sobie sprawy z jak miłego. Uśmiechnęła się na samą myśl, zastanawiając się, ile czasu upłynie, zanim Kitt zauważy jej pierścionek. Z jednej strony miała ochotę krzyczeć ze szczęścia, z drugiej jednak wolała zachować to dla siebie jeszcze przez chwilę. 9
- Chyba nie macie nic przeciw temu, żeby poświęcić panu Martinowi trochę uwagi - odezwała się i nie czekając na odpowiedź, podeszła do ofiary. Denat spoczywał na plecach, przykryty kołdrą aż po pachy, a jego głowa była skręcona pod nienaturalnym kątem. Jedną rękę miał schowaną pod pościelą i złożoną na piersi, druga leżała na wierzchu, wyciągnięta wzdłuż jego boku. Nic nie wskazywało na to, by bronił się przed napastnikiem, choć mogło to być mylne wrażenie. Miał długie, kościste ciało zwieńczone czupryną wyblakłych blond włosów. Zarówno w sypialni, jak i w salonie walały się opakowania po tanim, niezdrowym jedzeniu. Na obu szafkach nocnych stało pół tuzina pustych puszek po napojach energetyzują-cych. Wyglądało na to, że jego ulubionym był red buli. Przyglądała się im. Tego rodzaju napoje stały się popularne wśród młodych ludzi. Zbyt popularne. A media rozpuszczały historie o ich używaniu i nadużywaniu. Czy potrzebował tych nasyconych kofeiną płynów, aby nie zasnąć? - zastanawiała się. - Żeby się uczyć? Czy robił coś innego? - Nie ma żadnych śladów krwi - stwierdziła Kitt. M.C. obejrzała dokładnie rękę leżącą na kołdrze. - Paznokcie wydają się czyste. - Zobacz to. - Kitt pokazała jej zaogniony ślad na czole, między oczami nieboszczyka. Był idealnie okrągły jak kółko na środku tarczy strzelniczej. - Od czego to, do cholery? - M.C. zmarszczyła brwi. - Nasza ofiara znalazła się w nieciekawym położeniu, drogie panie. Odwrócili się. Zdanie to wypowiedział Francis Xavier Roselli, główny patolog z zakładu medycyny sądowej. Jako gorliwy katolik, przybywając na miejsce zbrodni, jak zwykle najpierw się prze- 16
żegnał, szeptem zmówił modlitwę za nieśmiertelną duszę i poprosił o wsparcie świętego Łukasza. - Co proszę? - zapytała Kitt. - Nasz denat miał przystawiony do głowy ten najmniej przyjazny element broni palnej zwany wylotem lufy. - Anatomopatolog wsunął palce w idealnie przylegające lateksowe rękawiczki. -I to dosyć mocno, sądząc po kolorze sinej obwódki. A więc to dlatego się nie bronił. - Zarys jest bardzo wyraźny. Sprawca się nie wahał. Nawet ręka mu nie drgnęła - odezwała się M.C, po czym wskazała na żółtą, okrągłą plamę widoczną na jasnej pościeli. - Tak przycisnął biednego dzieciaka, że ten popuścił ze strachu. - A potem go zabił - mruknęła Kitt. - Jest bezwzględny. - Ale go nie zastrzelił - dodała M.C. - Interesujące. - Wygląda na to, że zabójca skręcił mu kark - wtrącił się do rozmowy Francis. - Pełną wersję wydarzeń przedstawię po sekcji. - Kiedy? - Jutro koło południa - odparł i nie czekając na komentarze, wrócił do swoich czynności. Podczas gdy on badał ofiarę, M.C. i Kitt poszły obejrzeć resztę mieszkania. Nie wyglądało ono na typową studencką kawalerkę. M.C. ogarnęła wzrokiem przestronne wnętrze. Było to przyjemne pomieszczenie, chociaż chłopak strasznie je zapuścił. Na wszystkich stołach poniewierały się opakowania po jedzeniu i puszki po napojach. Meble i podłoga zawalone były brudnymi ubraniami, a w przejściu leżała otwarta paczka chrupek kukurydzianych. Jeśli Matt Martin miał odkurzacz, nigdy go nie użył. Pod względem stylu mieszkanie było bardzo niejednolite, chociaż wszystkie meble miały bardzo wysoką jakość. Skórzana kanapa i fotel. Wysoka, zdobiona szafa. Stół z marmurowym blatem. 11
- Tylko sobie wyobraź, jak wygląda łazienka - odezwała się Kitt. - Wolałabym nie, dziękuję. - M.C. wzięła do ręki miseczkę wypełnioną jakąś paskudną czarną mazią, powąchała ją i skrzywiła się ze wstrętem. - Cóż to, do cholery? - Tytoń do żucia - wyjaśniła Kitt, zerkając przez ramię. - Jak myślisz, ile wynosi tu czynsz? - spytała M.C, odstawiając naczynie na miejsce. - Pojęcia nie mam. Siedem kawałków. Może więcej. - Chyba więcej. - Nieźle sobie żył jak na dwudziestoletniego studenta. - Nie ma żartów. M.C. otworzyła drzwi garderoby i zaczęła przeglądać wiszące w niej ubrania, wśród których znajdowała się skórzana kurtka lotnicza i płaszcz, sądząc po dotyku, z kaszmirowej wełny. Udały się do kuchni. Lodówka i zamrażarka były dobrze zaopatrzone, a na stojaku spoczywało kilkanaście butelek czerwonego wina. Wybornego wina. Takiego, którego cena nie schodzi poniżej dwudziestu dolarów za butelkę. Lepszego niż to, na które M.C. mogła sobie pozwolić. M.C. zerknęła przez ramię na swą partnerkę, która przeglądała stertę listów leżącą na kuchennym blacie. - Czy ten dzieciak miał inne zajęcie niż bycie studentem? - Możliwe, że jego rodzice mieli pieniądze. - Możliwe. Albo on miał dobrze płatną pracę. - Jako diler? - Takie są moje przypuszczenia. - Co tłumaczyłoby, dlaczego tak skończył. - O to chodzi. M.C. uniosła lewą rękę do czoła. - Zaczniemy więc od jego rodziny... 12
- Co to, do cholery, jest? - przerwała jej Kitt. - Co? - To. - Kitt złapała jej dłoń. - To pierścionek. Mój Boże, kiedy to się stało? - Zeszłej nocy - roześmiała się Mary Catherine, cofając rękę. - Myślałam, że może z tobą rozmawiał. - Nie zamieniliśmy ani słowa. - Kitt oderwała wzrok od pierścionka. - i zgodziłaś się? - Oczywiście. - M.C. zmarszczyła brwi. - Jesteś zaskoczona? - Ledwie się znacie. - Od sześciu miesięcy. - Poczuła się dziwnie, słysząc swoją wątpliwość i zbijając ją argumentem Dana. - Dostatecznie długo, by się przekonać, że jestem z nim szczęśliwa. Kitt otworzyła usta, jak gdyby chciała coś dodać, ale tylko potrząsnęła głową. - Gratuluję - powiedziała. - Zamierzałaś powiedzieć coś jeszcze. Co? - Chciałam tylko mieć pewność, że kierujesz się właściwymi pobudkami. Że to nie z powodu Lancea i tego... - Nie. - Ani nie dlatego, że masz trzydziestkę na karku i uznałaś, że powinnaś... - Wyjść za mąż? Z powodu tego wszystkiego, co moja matka wbijała mi do głowy? - Spojrzała na Kitt z irytacją. - Nigdy nie postępowałam tak, jak moja matka uważała za stosowne. Czemu miałabym teraz zacząć? - Będzie zachwycona. - Kitt się roześmiała. - Zobaczymy. Zresztą Dan tylko w połowie jest Włochem. W drzwiach sypialni stał Francis i ściągał lateksowe rękawiczki. - Już skończyłem. 19
- Jakieś niespodzianki? - zapytała Kitt. - Nie. Nie ma zewnętrznych oznak zażywania narkotyków, ale pełny obraz da nam analiza toksykologiczna. - A kiedy twoim zdaniem nastąpił zgon? - W mieszkaniu jest gorąco, co mogło przyspieszyć rozkład... Przypuszczam, że późną nocą w sobotę albo w niedzielę nad ranem. M.C. zdążyła się przekonać, że przypuszczenia Francisa są zawsze niezwykle trafne. Pomimo swej skromności Francis Xavier Roselli zwykł określać siebie jako „kompetentnego". Zdaniem M.C. był po prostu wybitny. - Widzę, że wypada pogratulować - odezwał się jak zwykle spostrzegawczy i błyskotliwy. - Tak, dziękuję. - Kim jest ten szczęściarz? Wymieniła jego imię, oblewając się rumieńcem. Chwilę później, w drodze na parking, Kitt nachyliła się do niej i powiedziała: - Przez myśl mi nie przeszło, że zobaczę twardą komisarz Riggio, która rumieni się jak zakochana nastolatka. M.C. stłumiła śmiech i spojrzała gniewnie na partnerkę. - Wypchaj się, Lundgren.
4 Środa, 14 stycznia godzina 10.30 Powiadamianie najbliższej rodziny ofiary było przykrym i nie- wdzięcznym zadaniem. M.C. wolałaby powierzyć je komuś innemu, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Ogromna większość zabójstw była popełniana przez najbliższych ofiary, zatem przynosząc tę wiadomość jako pierwsza, mogła też jako pierwsza zaobserwować ich reakcję. Wraz z Kitt wygramoliła się z jej taurusa. Sądząc po wyglądzie domu położonego w zachodniej części miasta, rodzina należała do zamożnej klasy średniej. Na podjeździe, pod mocno sfatygowaną obręczą do koszykówki, stał zaparkowany srebrny minivan. - Ty czy ja? - zapytała Kitt, kiedy stanęły przed drzwiami frontowymi. Wciąż wisiała na nich świąteczna dekoracja z wizerunkiem Świętego Mikołaja o smętnej minie, którego otaczały wytarte srebrne dzwoneczki. - Ty - odparła M.C. Kitt kiwnęła głową i obie weszły na werandę. Matki lepiej reagowały na Kitt. Jak przypuszczała, dlatego, że sama była matką i straciła dziecko. Nacisnęła dzwonek i we wnętrzu domu rozległo się szczekanie psa. Minutę później do drzwi podeszła kobieta w różowym welurowym dresie i zaczęła im się podejrzliwie przyglądać przez wizjer. 15
M.C. uniosła odznakę. Kitt, stojąc za jej plecami, uczyniła to samo. - Policja. Kobieta przyjrzała się badawczo ich legitymacjom, po czym odsunęła zasuwę, otworzyła szeroko drzwi i wlepiła w nie wzrok. - Czy pani Martin? - zapytała Kitt. - Tak? - Komisarz Lundgren, a to komisarz Riggio z komendy policji w Rockford. - Justin naprawdę jest chory, proszę pani. Wiem, że opuścił sporo lekcji, ale proszę mi wierzyć, też nie jestem tym zachwycona - kobieta zaczęła się tłumaczyć, sądząc, że ma do czynienia z policjantkami z obyczajówki. - My nie w sprawie wagarów, pani Martin. Tu nie chodzi o Justina. - Więc w jakiej? O kogo... Nie istniał żaden uniwersalny sposób przekazywania takich wieści. Najlepszy, jaki M.C. wypraktykowała przez lata, polegał na tym, aby po prostu to powiedzieć, tak łagodnie, choć stanowczo, jak to tylko możliwe. - Czy ma pani syna o imieniu Matt? - zapytała Kitt. - Matthew, tak. - W oczach kobiety pojawił się strach. - Co się stało? - Niestety mamy dla pani złą wiadomość. Pani syn nie żyje, pani Martin. Bardzo mi przykro. Kobieta patrzyła tępo przed siebie, jak gdyby nie potrafiła w pełni pojąć tego, co powiedziała Kitt. - Jak to nie żyje? Nie rozumiem? - Został zamordowany. - Dopiero co z nim rozmawiałam. Czuł się dobrze. - Kiedy to było? 16
- Wczoraj... Nie, w sobotę. Chyba trafiłyście nie do tych Martinów. - Niestety, przykro mi - odparła uprzejmie Kitt. - Mamo, czy wszystko w porządku? - Z wnętrza domu dobiegł chłopięcy głos. Drugi syn, wspomniany wcześniej wagarowicz Justin, sądząc po wzroście, był wiekiem zbliżony do Matta. Podszedł do drzwi i objął matkę ramieniem. Nawet z zaczerwienionym nosem i szklistymi oczami wyglądał, jakby pełnił rolę pana domu. - Mówią, że twój brat... że Matt... - Kobieta zamilkła, nie mogąc złapać tchu. - Twój brat nie żyje - dokończyła za nią Kitt. - Bardzo mi przykro. W odpowiedzi znów zobaczyła otępiałe spojrzenie, w którym niedowierzanie stopniowo ustępowało miejsca zgrozie. - Ja nie... - Chłopiec zamrugał powiekami. - Nie, to niemożliwe. - Jest pani pewna? - zapytała kobieta błagalnym tonem. -Może zaszła jakaś pomyłka? - Może powinniśmy usiąść? Kobieta skinęła głową i poprowadziła policjantki do małego schludnego salonu. Nie odzywając się ani słowem, wszyscy usiedli. - To się stało w jego mieszkaniu - zaczęła Kitt. - Chociaż nie ustalono jeszcze, jak zmarł, bez wątpienia padł ofiarą morderstwa. To, co robię teraz, jest dla mnie przykrym obowiązkiem, ale musimy rozpocząć śledztwo możliwie jak najszybciej. Muszę zadać wam kilka pytań. Jesteście w stanie odpowiadać? - Ja jestem - odezwał się pierwszy Justin. - Ile masz lat, Justin? - Osiemnaście. 23
- A Matt miał dwadzieścia jeden? - Tak. - Byliście sobie bliscy? Chłopiec skinął głową, ciężko przełykając ślinę. - Miałem zamiar z nim zamieszkać, kiedy... Kiedy skończę szkołę na wiosnę. - Miał ładne mieszkanie - stwierdziła Kitt. - Od dawna je zajmował? - Chyba od sześciu miesięcy - odpowiedział, po czym spojrzał niepewnie na matkę, która potwierdziła jego słowa kiwnięciem głowy. - Uczył się gdzieś? - W Rock Valley - przytaknął. - Studiował informatykę. - Miał dziewczynę? - Nie. Był totalnym kujonem. - A przyjaciele? Dużo ich miał? - Tak, miał przyjaciół. Ludzie przeważnie go lubili. Lubili komputery. Gry komputerowe, internet. - Chcielibyśmy z nimi porozmawiać. Może byliby w stanie nam pomóc. - Zapiszę ich nazwiska. - Justin podniósł się z kanapy. -W każdym razie tych, których znam. Chłopak wyszedł z saloniku, a Kitt zwróciła się do kobiety: - Czy Matt miał pracę? - Naprawiał komputery. Dorywczo. Poza domem. - Sięgnęła po chusteczkę i natychmiast zaczęła ją skubać. - Byłam z niego taka dumna. Nigdy nie poprosił mnie nawet o centa. M.C. zwróciła uwagę na te słowa. Było to interesujące, zważywszy na styl życia ofiary. Wynikało z tego, że naprawa komputerów musiałaby być niebywale lukratywnym zajęciem. Albo też Matt Martin miał inne źródło dochodów. 18
- Czy pani syn miał kiedykolwiek jakieś kłopoty? - ciągnęła Kitt. - Nigdy. To był dobry chłopak. Spokojny. - A problemy z narkotykami? - Nie. Absolutnie żadnych. Wrócił Justin i wręczył M.C. kartkę wyrwaną z notatnika. Zapisał na niej sześć nazwisk, a przy czterech umieścił również numery telefonu. - Matt był czysty - dodał chłopiec. - Całkowicie. Nawet nie palił. - W jego mieszkaniu znalazłyśmy sporo puszek po napojach energetyzujących. - Używał ich, żeby nie zasnąć - wyjaśnił Justin. - Kiedy się uczył. Albo grał w sieci. - Nie lubił spać - dorzuciła kobieta. - Nawet kiedy był mały. - Czy domyślacie się z jakich powodów ktoś mógłby chcieć jego śmierci? Reakcja Justina wskazywała na to, że coś nim nagle wstrząsnęło. Jego oczy nabiegły łzami, zaczął nerwowo poruszać krtanią. Przecząco potrząsnął głową. - Pani Martin? - Nie - wyszeptała kobieta. - Nie mogę uwierzyć, że to się stało. Kilka chwil później M.C. i Kitt wyszły na ulicę i stanęły przy samochodzie. - Nie widziałam w mieszkaniu Martina żadnego komputera. - M.C. zmarszczyła brwi. - A ty? - Dziwne jak na informatyka. Gdy Kitt sięgnęła po telefon, by skontaktować się z Jacksonem i Millerem, M.C. podbiegła z powrotem do drzwi domu Martinów. Justin otworzył je, nim zdążyła zapukać. 25
- Mam jeszcze jedno pytanie - odezwała się. - Jaki komputer miał twój brat? - Laptop Della. - Czy zdarzało mu się komuś go pożyczać albo... - Nigdy. Nawet mnie nie pozwalał z niego korzystać. M.C. wróciła do Kitt, która właśnie kończyła rozmowę. - To Jackson i Miller? - zapytała. - Wciąż są na miejscu zbrodni - wyjaśniła Kitt. - Ani w mieszkaniu, ani w samochodzie nie ma komputera.
5 Środa, 14 stycznia godzina 11.45 - Dzień dobry - zawołała sekretarka pełnym werwy głosem na widok M.C. i Kitt wchodzących do biura odpraw. - Słyszałam, że zaczął się pracowicie. M.C. uniosła brew. Sekretarka zawsze kipiała energią, ale tego dnia sprawiała wrażenie szczególnie ożywionej. - Dobrze się czujesz, Nan? - Dziękuję, wyśmienicie - odparła tamta, po czym zwróciła się do Kitt: - Ma pani trzy wiadomości. Wręczyła Kitt zapisane karteczki i skierowała rozpromienione uśmiechem spojrzenie na M.C. - Dwie dla pani, komisarz Riggio. - Wyciągnęła do niej dłoń z dwoma świstkami papieru. - A jedna leży na pani biurku. Aha, a kiedy przeczyta pani wszystkie wiadomości, Sal czeka na sprawozdanie. Gdy policjantki wychodziły z biura, kobieta zawołała za nimi: - Z wszystkich pani wiadomości, komisarz Riggio. A jedna czeka na pani biurku. - Myślę, że ona chce, abyś dobrze przeszukała swój boks -odezwała się Kitt. - A ja myślę, że dolewa sobie czegoś mocniejszego do tej wielkiej butelki z sokiem, który ciągle popija - stwierdziła M.C. Chwilę później słowa zamarły na jej ustach, gdy zobaczyła na biurku wazon pełen róż. Białe i czerwone pąki rozwinęły się, roztaczając wokół przyjemny zapach. 21
To musiała być sprawka Dana. Podeszła do bukietu, nachyliła się i wciągnęła jego aromat, po czym sięgnęła po załączony do kwiatów bilecik. „Sprawiłaś, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Kocham Cię, Dan" - przeczytała, a w oczach zakręciły się jej łzy. - Trafił ci się naprawdę porządny facet, partnerko - mruknęła Kitt, zerkając jej przez ramię na bilecik. - Zdecydowanie bym się go trzymała. Obawiam się jednak, że twoja teoria zaprawionego soczku bierze w łeb. Nan przeczytała tę kartkę. M.C. miała ochotę rzucić w odpowiedzi coś błahego i zabawnego, lecz zamiast tego sięgnęła po komórkę i wybrała jego numer. - Dostałam kwiaty - odezwała się, gdy odebrał telefon. - Są przepiękne. - Nie tak piękne, jak ty. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Nie mogę przestać się uśmiechać. Gdyby sama podsłuchała, jak ktoś inny prowadzi taką rozmowę, uznałaby ją za banalną. Być może nawet niesmaczną, w zależności od nastroju. Ale to nie rozmawiał ktoś inny, a ona czuła, jak własne słowa zapierają jej dech. - Ja tak samo - potwierdziła. - Powiedziałaś już rodzinie? - zapytał. - Nie miałam czasu. A ty? - Rozmawiałem z Erikiem. Erik Sundstrand był jego najserdeczniejszym przyjacielem, a kiedyś również współpracownikiem. - I co powiedział? - Nic, co by nie było dla mnie oczywiste. Że jestem skurwysyńskim szczęściarzem. I że nie posądzał cię o taki brak wyczucia. M.C. się roześmiała. Kitt postukała w zegarek i wskazała w stronę gabinetu szefa. 28
- Muszę pędzić - rzuciła do słuchawki. - Zostaje nam upojny wieczór, wtedy ci wszystko opowiem. - To doskonale, że przewidziałaś, co zaplanowałem. Zadzwoń do mnie później. Dan się rozłączył, a M.C. jeszcze przez chwilę trzymała aparat przy uchu. Zauważyła, że Kitt uśmiecha się do niej. - Co? - Obiecaj mi, że nie zamienisz się w nieznośną pannę młodą i ograniczysz do minimum wszystkie egzaltowane bzdury. Śmiejąc się, M.C. złożyła obietnicę, po czym obie skierowały się do Sala. Drzwi gabinetu były uchylone. Kitt zastukała we framugę i pchnęła je do środka. - Mam niewiele czasu - usłyszały od zwierzchnika na powitanie. - Wprowadźcie mnie w temat. Salvador Minelli, szef wydziału, był typem człowieka, który przestrzega zasad logiki i procedur. Surowy, lecz sprawiedliwy, dawał swoim podwładnym trochę swobody, aczkolwiek nie aż tak wiele, by mogli na tym ucierpieć oni albo wydział. Zwłaszcza wydział. M.C. lubiła pracować pod jego kierunkiem, ponieważ zawsze wiedziała, na czym stoi. - Ofiara nazywa się Mart Martin - zaczęła Kitt. - Dwadzieścia jeden lat, student informatyki. Zabity w weekend. Brak śladów walki czy rabunku. - Ktoś skręcił mu kark - dodała M.C. - Brak ran wskazujących na to, by się bronił. Tylko okrągły siniak między oczami. - Od czego? - Od lufy pistoletu. - A mimo to sprawca go nie zastrzelił. Interesujące. - Matka i brat twierdzą, że chłopak był czysty, ale to nie wygląda na przypadkowe morderstwo - oświadczyła Kitt. - Musiał mieć związek z kimś albo czymś... 23
- Załóżmy, że z czymś - wtrącił Sal. - ... co go zabiło. - Narkotyki? - Taki wniosek nasuwa się sam. Kilku funkcjonariuszy przepytało dokładnie jego sąsiadów. Nikt nie miał z nim żadnych zatargów. - M.C. przejrzała notatki z wywiadu. - Naprawdę spokojny. Rzadko przyjmował gości. Nie urządzał imprez. I nikt nie widział ani nie słyszał niczego podejrzanego w ciągu ostatnich kilku dni. - Zawiadomiłam uczelnię i otrzymałam listę nauczycieli Martina - zabrała głos Kitt. - Pomyślałam, że dziś po południu moglibyśmy przesłuchać tyle osób, ile tylko się da, i zobaczyć, czy zdołamy odtworzyć ostatnie dwadzieścia cztery godziny jego życia. - Chcecie, żebym powierzył te sprawę Bakerowi i Canatal-diemu? - Nie, do cholery - zdenerwowała się M.C. - Niby czemu miałybyśmy tego chcieć? - Mów za siebie, partnerko - wtrąciła Kitt. - Z tego, co wiem, ostatnio sporo dzieje się u was obu - ciągnął Sal. - Komisarz Lundgren wybiera się za kilka tygodni do Meksyku. - Czternaście dni w raju. - Kitt uśmiechnęła się promiennie. - Tylko ja, Joe i plaża. I bez telefonów. Kitt i jej były mąż ostrożnie próbowali zacząć wszystko od nowa. Ich małżeństwo rozpadło się po śmierci jedynego dziecka, a Kitt popadła w depresję i alkoholizm. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy dzień po dniu zabiegali o pojednanie, obydwoje pełni obaw, czy znów nie narażą się na ból. Postanowili, że kolejnym krokiem będą wspólne wakacje. Żadnej pracy, same przyjemności i tylko oni dwoje. 24
- A ty - Sal zwrócił się do M.C. - możesz być zbyt rozkoja-rzona najnowszymi wydarzeniami, by w pełni się skupić. - Zaślepiona miłością - przytaknęła Kitt. - Przepoczwarza się w pannę młodą z prawdziwego zdarzenia. M.C. zignorowała ich docinki. - Jak na to wpadłeś? - zapytała. - Te kwiaty. Nan przeczytała karteczkę. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie jest to drobiazg, który można by przeoczyć. Pod koniec dnia M.C. i Kitt miały już za sobą rozmowy z nauczycielami ofiary. Zdążyły przesłuchać wszystkich prócz jednego. Dowiedziały się, że Martin był tak skryty, że niemal aspołeczny, a jako student reprezentował poziom zaledwie przeciętny. Nie miał żadnych przyjaciół, ale, o ile rozmówcom było wiadomo, również żadnych wrogów. - Ostatni z profesorów. - Kitt rzuciła okiem na listę. - Niejaki Doug Deadman, technologia informatyczna. - Deadman? - M.C. uniosła brwi. - Żartujesz sobie, prawda? - Bynajmniej. Założę się o dużą kawę, że Deadman znaczy po łacinie „śmiertelny nudziarz". - Zakład przyjęty. Profesor właśnie zamykał swój gabinet, przypuszczalnie wychodząc już do domu. Jego wygląd okazał się zupełnie niezgodny z ich przypuszczeniami. Był młody, prawdopodobnie tuż po trzydziestce, przystojny i dobrze zbudowany. Jego strój miał znamiona nowoczesnego, młodzieżowego stylu, a lekka opalenizna świadczyła o aktywnym trybie życia. Kitt była winna partnerce kawę. - Profesor Deadman? - M.C. podeszła do niego i pokazała odznakę. - Komisarz Riggio, a to moja partnerka, komisarz Lundgren. Mamy nadzieję, że poświęci nam pan kilka minut. 31