Spis treści
Dedykacja
1. Lato 1899 roku. Nilofer wraca do rodzinnego domu. Historia wygnania Yusufa Paszy. Iskender
Pasza dostaje udaru.
2. Zaczyna się zjeżdżać rodzina. Widowiskowe przybycie Mehmeta i barona Jakoba von
Hassberga. Melancholia Selmana.
3. Baron czyta z Qabusname fragmenty dotyczące romantycznego uczucia. Niedokończona
opowieść o Enverze Albańczyku, Sabisze i czerkieskiej służącej, która sądziła, że uciec można
jedynie, stając się ptakiem.
4. Czerkieska zawierza kobiecie z kamienia i opowiada jej o swoim cierpieniu; lamentuje nad
tym, że bogacze mają za nic miłość łączącą biednych ludzi.
5. Petrosyan opowiada o dniach chwały Imperium Osmańskiego. Selman twierdzi, że granice
między historią a fikcją stały się nieostre. Nilofer pisze list pożegnalny do swego męża.
Młodzieniec o imieniu Selim przeprowadza spóźnione obrzezanie Orhana.
6. Iskender Pasza prosi swoich gości, by objaśnili mu przyczyny upadku Imperium. Baron
wskazuje na wady w zasadzie praworządności. Selman okazuje się przeżarty cynizmem.
7. Nilofer opowiada kobiecie z kamienia o tym, jak Selim dotknął jej piersi przy blasku księżyca, i
o rodzącym się uczuciu, po czym odkrywa z przerażeniem, że jej matka wszystko słyszała.
8. Dzień wykonania rodzinnej fotografii. Iskender Pasza chce mieć zdjęcie, na którym znajduje
się sam, obok pustego krzesła. Historia Ahmeta Paszy, który udawał, że jest sułtanem.
9. Nilofer i Selim poznają się coraz lepiej. Nilofer uświadamia sobie, że nie panuje nad swoimi
uczuciami.
10. Tragedia Greków w Konyi. Przybycie Emine. Nilofer jest wzruszona słowami Iskendera Paszy.
11. Sara opowiada swój sen kobiecie z kamienia, przywołując jednocześnie wspomnienia gorzkich
chwil z odległej przeszłości.
12. Mehmet i baron dyskutują o historii islamu. Iskender Pasza odzyskuje mowę, ale dziękuje za
to nie Allahowi, a Auguste’owi Comte’owi.
13. Selman próbuje zrozumieć, czym jest miłość, i opowiada kobiecie z kamienia o córce Kopta
Hamida Beja, handlarza diamentów z Aleksandrii, okrutnej Mariam, której zdrada naznaczyła
go na całe życie.
14. Nilofer usycha z tęsknoty za Selimem i wreszcie postanawia go poślubić. Baron nie chce
dyskutować o Stendhalu i jego poglądach na miłość.
15. Nilofer wysyła Selima do kobiety z kamienia, licząc, że rozmowa z nią oczyści mu umysł.
Selim sam siebie nie poznaje podczas tej rozmowy.
16. Komitet Jedności i Postępu spotyka się, by przedyskutować plan obalenia sułtana. Baron
odkrywa szpiega. Nilofer woli być Osmanką niż Turczynką.
17. Pojawia się tajemnicza Francuzka o dziwnych manierach i chce rozmawiać z Iskenderem
Paszą. Mój ojciec wyznaje, że śledził kiedyś zamężną kobietę w stambulskich łaźniach.
18. Śmierć Hasana baby i jego suficki pogrzeb. Przyjazd Kemala Paszy. Gniew Sary.
19. Życie i czyny Kemala Paszy, którego ambicją było stworzenie największej firmy transportowej
na świecie. Nilofer rozmyśla o szczęściu i sensie życia. Selman dowiaduje się o śmierci
Mariam.
20. Petrosyan odwiedza kobietę z kamienia po tym, co wydarzyło się w jego wiosce. Stary
majordomus zdradza tajemnicę morderstwa Murata Paszy.
21. Selim jest tak zaaferowany paryskimi dziennikami Iskendera Paszy, że czyta je dwukrotnie.
Baron wyjaśnia, dlaczego w Stambule nigdy nie zdarzy się to samo, co w Paryżu. Problemy
generała Halila Paszy.
22. Co przed laty Catherine opowiedziała kobiecie z kamienia.
23. Z Nowego Jorku przybywa Jo Brzydal z listem dla Sary. Mehmet planuje ożenić go z jedną z
córek Kemala Paszy.
24. Dziewiętnasty wiek zbliża się ku końcowi. Selim i Halil dyskutują o przyszłości. Dante i
Verlaine. Orhan zadaje Iskenderowi Paszy pytanie.
25. Zachodzi księżyc w pełni i wstaje nowy dzień.
O AUTORZE
KWINTET MUZUŁMAŃSKI – Z NOTATEK AUTORA
KWINTET MUZUŁMAŃSKI - O SERII
Przypisy
===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
Dla
Susan Watkins,
na której miłość i przyjaźń
mogłem liczyć w lepszych i gorszych chwilach
przez ostatnie dwadzieścia lat
===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
1
Lato 1899 roku. Nilofer wraca do rodzinnego domu. Historia wygnania
Yusufa Paszy. Iskender Pasza dostaje udaru.
W historiach rodzinnych mity zawsze zwyciężają fakty. Dziesięć dni temu spytałam ojca, dlaczego
przed prawie dwoma wiekami nasz wielki przodek Yusuf Pasza został skazany przez sułtana na
hańbiące wygnanie ze Stambułu. Zrobiłam to z uwagi na Orhana, który siedział obok mnie i od czasu
do czasu nieśmiało zerkał na dziadka. Widział go po raz pierwszy w życiu.
Kiedy przyjeżdża się do tego domu po długiej nieobecności, krętą drogą wśród zielonych wzgórz,
kiedy czuje się tutejsze zapachy, trudno nie myśleć o Yusufie Paszy. Pałac, którego urok i piękno nie
przeminęły wraz z gospodarzem, był miejscem jego zesłania. Nigdy nie przestał mnie zachwycać. Jako
dzieci przyjeżdżaliśmy tu ze Stambułu podczas letnich miesięcy, by uciec od nieznośnego upału i
wszechobecnego kurzu. Orzeźwiał już sam widok odległego morza – na długo przed tym nim czuliśmy
na skórze chłodną bryzę.
Yusuf Pasza kazał architektowi znaleźć pod budowę domu takie miejsce, które nie byłoby zanadto
oddalone od Stambułu. Chciał na wygnaniu cieszyć się towarzystwem przyjaciół. Rezydencja znajdo-
wała się równocześnie bardzo blisko i bardzo daleko od starego miasta, które widziało triumfy nasze-
go przodka. Yusuf Pasza przechytrzył władcę. Dom przypomina pałac właśnie dlatego, że był jedno-
cześnie spełnieniem warunków sułtana i aktem oporu. Choć wygnałeś mnie ze stolicy, wciąż żyję tak,
jakbym jej nie opuszczał – zdawała się mówić budowla. Gdy Yusufa Paszę odwiedzali przyjaciele, co
zdarzało się nadzwyczaj często, gwar i śmiech słyszano nawet w siedzibie sułtana.
Pokutnika i jego wystawnej pustelni strzegła przed burzami, które zwiastują nadejście zimy, cała
armia orzechów włoskich, moreli i migdałowców. Odkąd pamiętam, w każde lato bawiliśmy się w cie-
niu tych drzew. Słyszały nasze śmiechy i przekleństwa, gdy goniliśmy się między nimi, i nasz płacz,
gdy robiliśmy sobie na złość, jak wszystkie dzieci pozostawione bez nadzoru. Ogród na tyłach domu
był oazą spokoju, którą docenialiśmy szczególnie wtedy, gdy morze zaczynało się burzyć. Już po pierw-
szej nocy spędzonej w pałacu biegliśmy tam, by odetchnąć upajającą poranną bryzą. Zapominaliśmy
wtedy na dobre, czym jest nieznośna nuda lata w mieście, i dawaliśmy się zaczarować temu nie-
zwykłemu miejscu.
Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy, nie miałam jeszcze trzech lat, a jednak pamiętam bardzo
dokładnie ten dzień. Padało i byłam bardzo zła, że deszcz zmoczył morze.
Ale mam stąd również inne wspomnienia. Pełne namiętności i bólu, cierpienia i radości tajemnych
schadzek. Kojącego serce zapachu trawy w gaju pomarańczowym. To tutaj po raz pierwszy
pocałowałam ojca Orhana, „tego brzydkiego chudego Greka Dimitriosa, inspektora szkolnego z Ko-
nyi”, jak mawiała wówczas moja matka. Zawsze wtedy jej spojrzenie stawało się harde. Już samo to, że
był Grekiem, było wystarczająco okropne, a Dimitriosa dodatkowo obciążało nadzorowanie wiejskich
szkół. To połączenie było dla niej nie do przyjęcia. Gdyby był fanariotą2 i pochodził ze starego Konstan-
tynopola, z pewnością nie powiedziałaby o nim złego słowa. A tak ta niezwykle uprzejma i zazwyczaj
pogodna kobieta na dźwięk jego imienia wybuchała gniewem i musiałam wysłuchiwać jej tyrad o tym,
jak to jej jedyna córka, poślubiając kogoś stojącego tak nisko w społecznej hierarchii, sprowadza hańbę
na dom Iskendera Paszy.
Jej zdecydowana reakcja bardzo mnie zdziwiła. Nigdy nie przejmowała się kwestiami pochodzenia.
Wnet pojęłam, że nie chodziło o samego Dimitriosa, ale o to, że miała dla mnie innego kandydata na
męża. Chciała, żebym poślubiła najstarszego syna jej wuja Sifraha, tak jak było to ustalone. Zostałam
mu obiecana wkrótce po przyjściu na świat.
Moja przyrodnia siostra Zeynep, wtedy już zamężna, wyjaśniła jej wówczas, że ów kuzyn z Izmiru
nie interesuje się zupełnie kobietami, nawet w celu prokreacji. Zaczęła jej to tłumaczyć z takimi
szczegółami, że moja matka doszła do wniosku, iż jej śmiałe słowa są nieodpowiednie dla moich pa-
nieńskich uszu i kazała mi wyjść z pokoju. Późnej przyszła do mnie i ze łzami w oczach objęła mnie
czule. Zeynep przekonała ją, że nasz nieszczęsny kuzyn jest bezlitosnym potworem. Targało nią poczu-
cie winy, że o mały włos nie zmusiła jedynej córki do poślubienia tak zdeprawowanego człowieka i nie
stała się przyczyną jej nieszczęść. Oczywiście powiedziałam, że jej przebaczam, i obróciłyśmy tę histo-
rię w żart. Ze śmiechem snułyśmy wizję mojego niedoszłego małżeństwa. Nie jestem pewna, czy moja
matka kiedykolwiek się zorientowała, że Zeynep to wszystko zmyśliła. W efekcie, gdy mój oczerniony
kuzyn zachorował podczas epidemii tyfusu i wkrótce potem zmarł, na jego pogrzebie matka nie oka-
zała choćby odrobiny żalu, ku wielkiej konsternacji wuja Sifraha, a kiedy ja wycisnęłam z oczu kilka
łez, patrzyła na mnie wyraźnie zaskoczona i zdegustowana.
Ale wszystko to należało już do przeszłości. Teraz liczyło się tylko to, że wróciłam do domu po dzie-
więciu latach wygnania. Ojciec przebaczył mi ucieczkę i zapragnął zobaczyć mojego syna, a ja chciałam
znów odwiedzić kobietę z kamienia. W dzieciństwie wraz z siostrą wciąż chowałyśmy się w jaskiniach
rozsianych wokół tego starożytnego posągu. Kiedy patrzyło się na niego z oddali, wyglądał jak praw-
dziwa kobieta i zastanawiałyśmy się, czy nie przedstawia którejś z pogańskich bogiń. Stała na niewiel-
kim pagórku, otoczona skałami i ruinami, i spoglądała władczo na zagajnik migdałowców za pałacem.
Nie była to Afrodyta czy Atena, te rozpoznałybyśmy na pewno. Szczególnie intrygował nas woal, wi-
doczny jedynie o zachodzie słońca, za którym próbowała ukryć twarz. Być może, jak twierdziła Zey-
nep, była to podobizna lokalnej bogini, dawno już niemającej wyznawców. A może rzeźbiarz pracował
w pośpiechu i zabrakło mu czasu na nadanie jej charakterystycznych rysów? Może nadciągali chrześci-
janie i musiał pospiesznie zmienić zamysł? Może to wcale nie był posąg bogini, ale jedna z pierwszych
podobizn Marii, matki Jezusa? Ponieważ nigdy nie udało nam się dojść do porozumienia co do jej
tożsamości, została na zawsze kobietą z kamienia.
Jako małe dziewczynki zwierzałyśmy się jej, zadawałyśmy intymne pytania i słuchałyśmy wy-
obrażonych odpowiedzi. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy odkryłyśmy, że nasze matki, ciotki i
służące robią dokładnie to samo. Często potem ukrywałyśmy się za skałami i podsłuchiwałyśmy ich ta-
jemnice. Tylko w ten sposób mogłyśmy się dowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w naszym wielkim
domu. Wszystkie, od najstarszych do najmłodszych, miałyśmy w niej powiernicę, dzieliłyśmy z nią
swój ból. Dzięki kobiecie z kamienia zaznawały choć na chwilę wewnętrznego spokoju. Sekrety są
straszne – zachowywane tylko dla siebie, zaczynają przeżerać duszę. Lepiej je komuś powierzyć.
– Mamo – szepnął Orhan, ściskając z całych sił moją rękę – czy dziadek opowie mi wreszcie, dlaczego
zbudowano ten dom?
W naszej rodzinie krążyło wiele wersji życiorysu Yusufa Paszy, niektóre pełne niechęci do osławio-
nego przodka. W tych szczególnie lubowali się stryjeczni dziadkowie i babcie, wydziedziczeni przez
moją gałąź rodziny. Wszyscy wiedzieliśmy, że Yusuf Pasza pisywał erotyczne poematy, ale przetrwało
jedynie kilka wersów powtarzanych z pokolenia na pokolenie, cała reszta spłonęła. Dlaczego? Kto się
tego dopuścił? Pytałam o to ojca przynajmniej raz w roku, zanim mnie wygnano, ale on uśmiechał się
tylko i zbywał mnie milczeniem. Sądziłam, że krępuje się rozmawiać o tym ze swymi dziećmi,
szczególnie z córką.
Tym razem jednak było inaczej. Przyszło mi do głowy, że to ze względu na Orhana, że ojciec chciał
przekazać tę historię mężczyźnie z kolejnego pokolenia, choć zarazem miałam wrażenie, że po prostu
był w dobrym humorze i opowiadał dla przyjemności. Dopiero później uświadomiłam sobie, że za-
pewne przeczuwał katastrofę, jaka miała się wkrótce wydarzyć, i chciał zdążyć przynajmniej z tym.
Było późne popołudnie, ale upał wciąż jeszcze nie zelżał. Słońce zmierzało powoli na zachód, jego
promienie zabarwiały złotem i karmazynem każdy zakątek ogrodu. Przez te dziewięć lat nic się tu nie
zmieniło. Wielkie liście starych magnolii połyskiwały w słońcu, a mój ojciec właśnie obudził się z
popołudniowej drzemki i na jego twarzy malował się spokój. Sen działał na niego jak eliksir młodości.
Jego poznaczone zmarszczkami czoło odzyskało gładkość. Patrząc na niego, uświadomiłam sobie, jak
bardzo za nim tęskniłam. Pocałowałam go w rękę i powtórzyłam moje pytanie. Znów się uśmiechnął.
Nie od razu odpowiedział. Odwlekał moment rozpoczęcia opowieści. Czekałam cierpliwie, przypo-
minając sobie te wszystkie popołudnia w letnie miesiące i próbując poczuć ich niezmienny rytm. W
pewnej chwili mój ojciec wziął Orhana za rękę i – wciąż bez słowa – przyciągnął go do siebie, po czym
zaczął głaskać po głowie. Orhan znał swego dziadka jedynie z wyblakłej fotografii, którą zabrałam pod-
czas ucieczki. Trzymałam ją zawsze przy łóżku. Kiedy mój syn podrósł, opowiadałam mu historie o
starym domu nad morzem, w którym spędziłam część dzieciństwa.
Nagle zjawił się stary Petrosyan, majordomus, który od dzieciństwa służył w naszej rodzinie. Za
nim szedł mały chłopiec, niewiele starszy od Orhana, dźwigając tacę. Doskonale pamiętałam rytuał po-
dawania kawy mojemu ojcu. Petrosyan zapewne uczył się go od własnego ojca, obsługującego
popołudniami mojego dziadka. Majordomus zignorował mnie zupełnie, czym w ogóle nie byłam za-
skoczona. Dawno temu bardzo mnie złościła jego obojętność. Pokazywałam mu język albo robiłam
jakiś obraźliwy gest, ale nigdy nie zdołałam zburzyć jego spokoju. Później przestałam zwracać na niego
uwagę, stał się dla mnie niewidzialny. Tym razem jednak miałam wrażenie, że mimo wszystko się
uśmiechnął. Zastanawiałam się, czy aby czasem wyobraźnia nie płata mi figla, gdy zobaczyłam ten
uśmiech znowu. No tak, zrobił to, ale chodziło o Orhana. Okazał zadowolenie z faktu, że rodzina
powiększyła się o kolejnego mężczyznę. Siedziałam i patrzyłam, jak pochyla z szacunkiem głowę i pyta
mojego ojca, czy życzy sobie jeszcze czegoś. Otrzymawszy odpowiedź przeczącą, opuścił pokój. Wnuk,
który miał zostać jego następcą, ruszył za nim. Znów zapadła cisza. Mogłam sobie przypomnieć, jak
potrafi koić zmysły.
Ciszę przerwał mój ojciec.
– Pytałaś, dlaczego Yusuf Pasza został tu zesłany dwieście lat temu?
Kiwnęłam energicznie głową, nie próbując nawet ukryć podniecenia. Wreszcie, urodziwszy dwoje
dzieci, zostałam uznana za wystarczająco dorosłą, by podzielić się ze mną oficjalną wersją rodzinnej
opowieści. Mój ojciec mówił tonem poufałym i zarazem stanowczym, jakby opisywał wypadki, które
miały miejsce w tej nadmorskiej rezydencji w zeszłym tygodniu w jego obecności, a nie dwieście lat
temu w pałacu nad Bosforem w Stambule. Nie patrzył na mnie, patrzył na małego Orhana, uważnie
śledząc, jakie wrażenie robią na chłopcu jego słowa. Być może przypominał mu się ten moment
własnego dzieciństwa, kiedy sam po raz pierwszy słuchał tej historii. Opowiadał rozwlekle i z emfazą,
jak wioskowy bajarz, a mojemu synowi oczy błyszczały coraz bardziej. Był oczarowany i opowieścią, i
dziadkiem.
– Sułtan miał w zwyczaju posyłać po Yusufa Paszę wieczorami. Dorastali razem i znali się doskona-
le. Tego dnia nasz wielki przodek również przybył posłusznie na wezwanie i pokłonił się władcy.
Służąca postawiła przed nim kielich wina, a sułtan poprosił, by wyrecytował mu swój nowy wiersz. Ale
Yusuf Pasza wpadł w dziwny nastrój. Aż do tamtego wieczoru był idealnym dworzaninem i każdą
prośbę władcy traktował jako rozkaz z nieba. Wielka inteligencja pozwalała mu wymyślić na poczeka-
niu czterowiersz, którego od niego oczekiwano, a jednak tego nie zrobił. Nikt nie wiedział dlaczego.
Może był zły, bo wyrwano go z objęć kochanki? A może miał po prostu dość bycia dworzaninem? Albo
cierpiał na niestrawność?
Sułtana zaniepokoiło przedłużające się milczenie przyjaciela. Spytał go o zdrowie i zaproponował,
że wezwie swojego prywatnego lekarza, ale Yusuf Pasza podziękował i grzecznie odmówił. A potem
zaczął rozglądać się po komnacie, pełnej niewolnic i eunuchów. Widywał ich codziennie, ale tym ra-
zem ich widok niezwykle go rozzłościł. Po kolejnej długiej chwili ciszy poprosił sułtana o zgodę na za-
branie głosu, na co ten z przystał z ochotą.
„O wielki władco, fontanno mądrości, kalifie i sułtanie całego cywilizowanego świata, twój sługa
błaga cię o przebaczenie. Porzuciła mnie kapryśna muza poezji i dziś w mej głowie nie chcą się zrodzić
żadne wersy. Za twym łaskawym przyzwoleniem zostanę więc tego wieczoru bajarzem. Nalegam, pa-
nie, byś słuchał uważnie opowieści, gdyż to, czym pragnę się z tobą podzielić, jest prawdą”.
Zarówno sułtan, jak i jego dworzanie spojrzeli na Yusufa Paszę z zaciekawieniem. Równocześnie po-
chylili się do przodu, bojąc się uronić choćby słowa, a ich głowy zafalowały niczym burzące się morze. I
Yusuf Pasza rozpoczął swoją prawdziwą opowieść.
„Pięćset trzydzieści osiem lat przed narodzinami Jezusa na tronie potężnego imperium perskiego
zasiadał wielki władca Cyrus. To był dla niego niezwykle pomyślny rok. Właśnie został obwołany
królem królów Babilonu, tej połaci świata, którą obecnie włada nasz prześwietny i mądry sułtan. Im-
perium perskie zdawało się niepokonane. Dominowało nad światem, ale i budziło szacunek, Persowie
bowiem uznawali wszystkie religie i godzili się na wszelkie zwyczaje poddanych, a na nowo przyłączo-
nych terytoriach zachowywali dotychczasowe urzędy. Nie mogło być lepiej. Imperium rozkwitało, a
swoich wrogów rozgniatało niczym niewarte wspomnienia pchły.
Minęło dwieście lat i dziedzice potężnego Cyrusa stali się pionkami, dowolnie przesuwanymi przez
żony i eunuchów. Satrapowie nie czuli się już wobec nich lojalni, a urzędnicy byli skorumpowani, bez-
duszni i nieudolni. Już tylko ogromne bogactwa Mezopotamii chroniły imperium przed upadkiem,
ale odwlekana katastrofa stawała się jeszcze groźniejsza. Grecy zyskiwali coraz większe wpływy, ich
język rozprzestrzeniał się po całym mocarstwie. Na długo przed urodzeniem Aleksandra przygotowy-
wano się do jego triumfów.
Aż wreszcie w mieście, które dziś nazywamy Bagdadem, zbuntowało się dziesięć tysięcy greckich
żołnierzy. Zabili swego perskiego dowódcę, uwięzili oficerów i wyruszyli do Anatolii. Nikt im w tym
nie przeszkodził. Mieszkańcy potężnego niegdyś kraju zrozumieli, że nie ma już nad nimi władzy,
skoro takiego czynu mogło dokonać ledwie dziesięć tysięcy żołnierzy…”.
Yusuf Pasza gotów był kontynuować opowieść, ale wyraz twarzy sułtana kazał mu zamilknąć.
Spuścił wzrok i czekał. Sułtan zaś, targany złością, wstał i wyszedł z komnaty. Nie powiedział ani
słowa. Yusuf Pasza obawiał się najgorszego. Zamierzał jedynie przestrzec przyjaciela przed skutkami
gnuśności i folgowania zmysłowym zachciankom, a także przed eunuchami, umiejącymi wykorzysty-
wać raz zdobyte wpływy, chciał mu uświadomić, że wieczne jest jedynie prawo głoszące, iż nic nie jest
wieczne, tymczasem sułtan uznał opowieść za krytykę dynastii osmańskiej i jej sposobu sprawowania
władzy. Każdy inny poddany, rzuciwszy takie oskarżenie, zostałby stracony na miejscu, ale sentyment
z dzieciństwa skłonił sułtana do okazania łaski. Kara dla Yusufa Paszy była wyjątkowo łagodna – został
jedynie wygnany na zawsze ze Stambułu. Władca uznał za obrazę przebywanie w tym samym mieście
co jego dawny przyjaciel. I tak nasz przodek zdecydował się zbudować dla siebie i swojej rodziny dom
na tym odludziu, w otoczeniu starożytnych ruin. Tęsknił za miastem, nigdy więcej jednak nie ujrzał
już Bosforu.
Sułtanowi podobno brakowało przyjaciela, ale dworzanie, którzy zawsze byli zazdrośni o pozycję
Yusufa Paszy, nie dopuścili, by władca jeszcze kiedyś się z nim zobaczył. Ot i cała historia. Czy czujesz
się usatysfakcjonowana, gołąbko? A ty, Orhanie, czy zapamiętasz, co ci opowiedziałem, i kiedyś, po
mojej śmierci, powtórzysz to swoim dzieciom?
Orhan z uśmiechem pokiwał głową, ja natomiast zachowałam nieprzenikniony wyraz twarzy. Wie-
działam, że ojciec nie mówi mi wszystkiego. W opowieściach ciotek i wujków z gałęzi rodu wy-
wodzącej się od stryjecznego dziadka, którym mój ojciec gardził i którego potomków nigdy nie zapra-
szał w odwiedziny ani tu, ani do stambulskiego domu, było znacznie więcej szczegółów. To co oni mi
opowiadali, było dużo bardziej ekscytujące. I wiarygodne. Słyszałam chociażby, że Yusuf Pasza zako-
chał się w ulubionym białym niewolniku sułtana. Podobno przyłapano ich podczas miłosnych unie-
sień. Niewolnika stracono od razu i jego genitaliami nakarmiono psy kręcące się zawsze przy królew-
skiej kuchni. W tej wersji opowieści Yusuf Pasza został jeszcze przed wygnaniem publicznie
wychłostany. Być może wersja mojego ojca też była prawdziwa. Może jedna opowieść nie wystar-
czyłaby, aby wyjaśnić, dlaczego nasz przodek wypadł z łask sułtana. Może tak naprawdę nikt nie znał
prawdziwego powodu, a każda z historii stanowiła jedynie spekulacje.
Nie chciałam dotknąć mojego ojca podejrzeniami o ukrywanie prawdy, dlatego powstrzymałam się
od zadawania tych pytań. Sądziłam, że wciąż jeszcze złości się na mnie za to, co zrobiłam w młodości,
choć moja ucieczka z inspektorem szkolnym, by za niego wyjść, urodzić mu dzieci i podziwiać jego po-
ezję, była już tylko odległym wspomnieniem. Teraz rozumiałam, że postąpiłam bardzo źle, ale
wówczas wydawało mi się to wspaniałym pomysłem. Aksamitny głos, jakim Dimitrios recytował swe
poematy, sprawiał, że serce łopotało mi w piersiach. Zawsze był przede wszystkim poetą, a uczyć
zaczął tylko dlatego, żeby zarobić na życie. Gdy jego ojciec zginął w Bośni, walcząc za nasze Imperium,
musiał zaopiekować się matką.
Poznałam go w Konyi, gdzie bawiłam z wizytą u rodziny mojej najlepszej przyjaciółki. Całymi dnia-
mi prowadzała mnie po mieście, zwiedzałyśmy grobowce dawnych królów seldżuckich, zaglądałyśmy
do domów sufich i podczas jednej z tych wędrówek natknęłyśmy się na Dimitriosa. Miałam wówczas
siedemnaście lat, a on niemal trzydzieści. Chciałam uciec z rodzinnego domu, w którym czułam się
jak w klatce, i Dimitrios i jego poezja zdawały się drogą do wolności i szczęścia. Przez chwilę naprawdę
byłam szczęśliwa, ale nigdy na tyle, by nie czuć bólu z powodu tego, co zrobił ojciec. Tęskniłam za
matką, a wkrótce zaczęłam też tęsknić za wygodami, do których byłam przyzwyczajona. Ale najbar-
dziej brakowało mi letnich wyjazdów nad morze.
Chciałam opuścić dom, ale na własnych warunkach, tymczasem ojciec uczynił ze mnie wygnańca. To
było dla mnie wielkim ciosem. Nienawidziłam go wówczas. Nienawidziłam jego sztywnych zasad.
Przypominałam sobie ze złością, jak traktował moich braci, szczególnie Halila, który był jak niedający
się okiełznać ogier. Mój ojciec chłostał go czasami w obecności całej rodziny, nie zdołał go jednak
złamać. Uważał, że Halil jest leniwy, buńczuczny i ma anarchistyczne zapędy, dlatego ze zdumieniem
przyjął jego decyzję o zaciągnięciu się do wojska, gdzie – ze względu na pozycję rodziny – został błyska-
wicznie awansowany i skierowany do służby w pałacu. Potem się okazało, że ojciec słusznie powątpie-
wał w jego ambicje wojskowe.
Iskender Pasza był niezwykle dostojnym i eleganckim człowiekiem. Przez wiele lat pełnił funkcję
ambasadora Wysokiej Porty w Republice Francuskiej i często bywał na paryskich salonach. Przynajm-
niej tak twierdził Selman, mój najstarszy brat, któremu pozwolono pojechać do Paryża razem z ojcem.
Selman studiował na tamtejszej uczelni i kochał wszystko, co francuskie – z wyjątkiem Francuzów.
Za każdym razem, kiedy ojciec wracał do Stambułu, przywoził perfumy dla swoich żon, a także
nowe meble, materiały na obicia i obrazy z nagimi kobietami do zachodniej części domu. Jego przy-
jazd zawsze był wielkim świętem. „Może od teraz stanie się nowoczesny?” – szeptał Halil i wszyscy chi-
chotaliśmy, pełni nadziei. Marzył nam się bal sylwestrowy, na którym wystąpimy w zachodnich stro-
jach i będziemy tańczyć i pić szampana, tak jak nasz ojciec i Selman w Paryżu i Berlinie. Ale to były tyl-
ko próżne marzenia, w naszym życiu nie zachodziły żadne zmiany. Ojciec prędko wracał do manier i
zwyczajów tureckiego arystokraty.
Zaproszenie do naszego letniego domu obejmowało tylko mnie i Orhana. Dimitrios i moja ukocha-
na mała Emine zostali w domu. Może w przyszłym roku, obiecywała matka. „Albo nigdy” – wy-
krzyknęłam w gniewie. Przez cały ten czas matka przyjechała do mnie trzykrotnie. Oczywiście pota-
jemnie. Za każdym razem przywoziła pieniądze i ubranka dla dzieci. To ona zabiegała o odnowienie
moich kontaktów z ojcem i wreszcie dopięła swego. Po dwóch latach wymieniania grzecznych i nie-
znośnie oficjalnych listów poprosił mnie, żebym przywiozła Orhana do letniej rezydencji. Cieszę się,
że na to przystałam. A byłam bliska odmowy. Chciałam napisać, że nie zjawię się, jeśli ojciec nie po-
zwoli mi przywieźć także córki, ale Dimitrios przekonał mnie, żebym się przy tym nie upierała. Do-
brze się stało, że nie pozwoliłam, aby duma wzięła górę nad rozsądkiem. Wiem, że ojciec przebaczyłby
mi już dawno temu, gdybym tylko zdecydowała się go przeprosić za swoje nieposłuszeństwo i rzuciła
mu się do stóp. Wbrew temu bowiem, co napisałam wcześniej, Iskender Pasza nie był ani okrutny, ani
mściwy. Był jedynie człowiekiem swoich czasów, surowym i nieprzejednanym w kwestiach jedności
rodziny.
Pierwszego wieczoru po przyjeździe, kiedy Orhan zasnął, wyszłam z domu i spacerowałam wśród
sadów. Wdychałam znajomy zapach tymianku i drzew pieprzowych, przywołujący tyle wspomnień. Aż
doszłam do kobiety z kamienia i zaczęłam zwierzać się jej szeptem:
– Wróciłam, kobieto z kamienia, wróciłam z synkiem. Tęskniłam za tobą. Tylu rzeczy nie mogłam
powiedzieć mężowi. Dziewięć lat to bardzo długo dla kogoś, kto tęskni i nie może nikomu przyznać
się do swojej tęsknoty.
Trzy dni po tym, jak usłyszeliśmy z Orhanem opowieść o Yusufie Paszy, mój ojciec dostał udaru.
Znalazła go moja matka, gdy rano weszła do jego sypialni. Robiła tak zawsze, by otworzyć na oścież
okno balkonowe, przez noc ledwie uchylone i pozwalające letniej bryzie przynieść nieco słodkiej woni
cytryn. Ojciec lubił się budzić przy zapachu morza. Leżał na boku i dziwnie oddychał. Matka obróciła
go i zobaczyła, że jest bardzo blady. Miała wrażenie, że w ogóle jej nie dostrzega, wzrok błądził mu
gdzieś daleko, jakby szukał zaświatów. Poczuł chłód śmierci i przestało mu zależeć na życiu.
Udar wywołał paraliż, ojciec nie mógł poruszać nogami ani mówić, a jego spojrzenie w momentach
przytomności wskazywało na to, że modli się bezgłośnie do Allaha, by zakończył jego pobyt na tym
świecie. Allah jednak zignorował te błagania i powoli, bardzo powoli, Iskender Pasza dochodził do sie-
bie. Po jakimś czasie wróciła mu władza w nogach i z pomocą Petrosyana zaczął znów chodzić, ale
mowę utracił na dobre. Miał zawsze pod ręką małe kartki papieru i za ich pośrednictwem oznajmiał
nam swoją wolę.
Z czasem weszło nam w zwyczaj spędzanie czasu po wieczornym posiłku w najstarszej sypialni, z
balkonem wychodzącym na morze. Siadaliśmy wokół ojca, który popijał kątem ust herbatę – udar
okrutnie obszedł się z jego twarzą – wygodnie wyciągnięty, podczas gdy wnuk Petrosyana, Akim, deli-
katnie masował mu stopy. Iskender Pasza życzył sobie wówczas słuchać opowieści.
Nigdy nie czuliśmy się swobodnie w obecności ojca. Sam nie znosił najmniejszej krytyki, ale innym
wciąż wynajdował wady. Moi bracia, siostra i szwagier, wezwani do jego łoża z różnych stron Impe-
rium, liczyli, że choroba uczyni go bardziej wyrozumiałym. Ja byłam pewna, że niepotrzebnie robią so-
bie nadzieję.
===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
2
Zaczyna się zjeżdżać rodzina. Widowiskowe przybycie Mehmeta i baro-
na Jakoba von Hassberga. Melancholia Selmana.
Leżałam w ciemnym pokoju, z ułożonym na czole zimnym kompresem, który miał mi pomóc pozbyć
się silnego bólu głowy. Selman i Halil właśnie przyjechali zobaczyć naszego chorego ojca. Podróżowali
ze Stambułu starym powozem, eskortowani przez sześciu żołnierzy na koniach. Nie zdołałam pojawić
się na tarasie, by wraz z resztą rodziny i służbą ich powitać. Później dowiedziałam się od matki, jak
bardzo wstrząsnął nimi widok ojca siedzącego nieruchomo w fotelu. Padli na kolana i ucałowali mu
dłonie. To Halil, odziany w mundur generalski, pierwszy odczuł władczą moc jego milczenia.
– Cieszę się, że ocaliłeś życie, ata3. Musiałbym szukać pomocy w niebiosach, gdyby Allah postanowił
uczynić nas sierotami. Mój pozbawiony wszelkich ludzkich odruchów brat zapewne od razu poleciłby
Petrosyanowi udusić mnie jedwabnym sznurem.
Żart wywołał uśmiech na twarzy chorego, znak dla zebranych, że należy się głośno roześmiać.
Właśnie ten śmiech wyrwał mnie ze snu. Na szczęście ból głowy minął, więc pospiesznie wstałam z
łóżka, przemyłam twarz wodą i zbiegłam na dół przywitać się z braćmi. Wyszłam na taras akurat w
chwili, gdy Halil wziął Orhana na ręce. Połaskotał go w szyję wąsami, a potem podrzucił wysoko i
złapał w swe mocne ramiona. Przytuliwszy go czule, przedstawił Selmanowi, którego chłopiec nie
miał dotąd okazji poznać. Mój syn popatrzył na nowego wuja z nieśmiałym uśmiechem, a ten nie-
zgrabnie pogłaskał go po głowie.
Nie widziałam Selmana od prawie piętnastu lat. Miałam trzynaście, kiedy opuścił dom. Zapa-
miętałam go jako wysokiego i smukłego mężczyznę o gęstych czarnych włosach i głębokim melodyj-
nym głosie i kiedy ujrzałam jego sylwetkę na tarasie, przez chwilę miałam wrażenie, że to ojciec. Ze-
starzał się. Nie miał jeszcze pięćdziesiątki, ale włosy mu się przerzedziły i posiwiały, wydawał się też
niższy, niż zapamiętałam, może dlatego że chodził zgarbiony. Utył i jego twarz nabrała krągłości. W
oczach widziałam smutek. Okrutny ten Egipt, pomyślałam. Czym go tak pognębił? Objęliśmy się i
pocałowaliśmy serdecznie, ale gdy przemówił, jego głos był pozbawiony emocji.
– A więc zostałaś matką, Nilofer.
To było jedyne zdanie, które powiedział do mnie tego dnia. Słyszałam w jego słowach zaskoczenie,
jakby sprowadzanie na świat kolejnych pokoleń nagle przestało być naturalną koleją rzeczy. Zirytował
mnie, i tonem wypowiedzi, i swoją uwagą, a nawet rozzłościł. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie
chciał mnie potraktować jak dorosłej kobiety. W jego oczach nadal byłam dzieckiem. Nim zdążyłam
wymyślić jakąś ciętą ripostę, Petrosyan poprowadził Selmana do ojca, który chciał z nim porozmawiać
na osobności.
Podeszłam do Halila. Nigdy nie zerwał ze mną kontaktu, a nawet regularnie widywał się z ojcem Or-
hana. Był dla mnie podporą w ciężkich czasach; kiedy Grecy w Konyi stracili możliwości zarobkowania
w odwecie za próby wzniecenia powstania i Dimitrios został bez pracy, dbał, byśmy mieli co jeść. Po
raz ostatni widziałam Halila pewnego pięknego wiosennego dnia. Przyjechał do Konyi bez zapowie-
dzi. Orhan miał wtedy ledwie trzy lata, ale zapamiętał swego wujka, a raczej jego łaskoczące wąsy.
Przyjrzałam się swojemu bratu badawczo. Był przystojny jak zawsze, dobrze wyglądał w mundurze.
Często zastanawiałam się, jak taki łobuz zdołał podporządkować się wojskowej dyscyplinie.
Po chwili Halil objął mnie i szepnął mi do ucha:
– Cieszę się, że przyjechałaś. Czy Orhan usłyszał już historię tego miejsca?
Kiwnęłam głową.
– Tę o Yusufie Paszy? – upewniał się.
– Właśnie tę.
– A którą wersję?
Równocześnie wybuchneliśmy śmiechem.
Kiedy już zamierzaliśmy ruszyć za pozostałymi do domu, uwagę Halila zwrócił kurz unoszący się
nad gościńcem. Najwyraźniej do rezydencji zdążał powóz, ale przecież nikogo się nie spodziewaliśmy.
Iskendera Paszę uważano za odludka i człowieka porywczego i nawet do naszego domu w Stambule
niewiele osób ośmielało się zajrzeć bez zaproszenia, a co dopiero do letniej rezydencji. Tradycyjna
gościnność była czymś zupełnie obcym memu ojcu, szczególnie wobec jego własnej, wielkiej rodziny.
Największą wrogość budziło w nim stryjeczne rodzeństwo i jego potomstwo, ale unikał również
własnych braci. Goście byli prawdziwą rzadkością i jako dzieci za każdym razem traktowaliśmy ich
jako radosną niespodziankę. Szczególnie miłą był wujek Kemal, który przywoził masę prezentów.
– Ktoś ma jeszcze dziś przybyć? – zapytał Halil.
Pokręciłam głową. Zostaliśmy na tarasie i czekaliśmy, aż powóz stanie pod domem. Zerkaliśmy na
pojazd, potem po sobie i chichotaliśmy na całego. Nie mogliśmy pojąć, jak ktoś w ogóle ośmielił się
wsiąść do czegoś takiego, jadąc w odwiedziny do naszego ojca.
Kiedy jeszcze letnia rezydencja należała do dziadka, wciąż pełno było w niej ludzi. Pamiętałam ten
gwar i harmider, choć byłam wtedy bardzo mała. Trzy sypialnie zawsze czekały na jego najbliższych
przyjaciół, przyjeżdżali i wyjeżdżali, kiedy ich naszła ochota. Służba musiała się liczyć z niezapowie-
dzianymi wizytami, jak i z tym, że goście przywiozą własnych służących. Ale to było dawno temu. Kie-
dy dom przeszedł w ręce ojca, dał on druhom dziadka jasno do zrozumienia, że nie są mile widziani.
Rodzina nie posiadała się z oburzenia. Babcia zaprotestowała, niezwykle ostro jak na nią, ale Iskender
Pasza pozostał nieugięty. Miał swoje zasady i nie zamierzał znosić obecności starych zbereźników,
kręcących się po domu, jakby byli u siebie, i bałamucących co ładniejsze służące.
Powóz podjechał bliżej i mogliśmy zobaczyć siedzących na koźle stangreta i służącego. Halil z tru-
dem powstrzymywał śmiech, kiedy pokonywaliśmy schody, by powitać starszego brata naszego ojca,
Mehmeta Paszę, i jego przyjaciela barona. Obaj przekroczyli siedemdziesiątkę, ale widać było, że
cieszą się dobrym zdrowiem. Obaj też odznaczali się niezwykle bladą cerą, choć letnie słońce zdążyło
już zostawić na niej swój ślad. Mieli na sobie letnie garnitury, kremowe, ale różniące się krojem, a
głowy chowali przed skwarem pod słomkowymi kapeluszami. Każdy z nich wierzył niezachwianie, że
korzysta z usług lepszego krawca. Mój ojciec nie potrafił ukryć irytacji, kiedy zaczynali rozprawiać o
swoich strojach.
Halil przywitał serdecznie pruskiego barona i z szacunkiem ucałował dłoń wuja Mehmeta.
– Witamy w naszym domu, stryju – powiedział donośnie. – I pana również, baronie. Cóż za niespo-
dziewana przyjemność. Nie mieliśmy pojęcia, że jesteście w kraju.
– My również, póki się w nim nie znaleźliśmy – odparł Mehmet Pasza. – Pociąg z Berlina spóźnił się
jak zwykle.
– Dopiero kiedy wjechał do Imperium Osmańskiego, zaczął się spóźniać, Mehmecie – sprecyzował
baron. – Bądź sprawiedliwy. Na granicy zjawił się o czasie. Jesteśmy bardzo dumni z naszych
pociągów.
Mehmet Pasza zignorował tę uwagę i znów zwrócił się do Halila:
– Czy to prawda, że strzała śmierci przeszyła mego brata, a on nie zechciał się jej pokłonić?
– Nie jestem pewien, czy rozumiem twoje pytanie, stryju.
Mehmet spojrzał na mnie wyczekująco.
– Nasz ojciec stracił mowę, stryju – wyjaśniłam pospiesznie – ale poza tym czuje się dobrze, choć po-
trzebuje pomocy przy chodzeniu.
– Trudno to nazwać zdarzeniem tragicznym. – Wuj wzruszył ramionami. – Zawsze uważałem, że za
dużo gada. Czy wiecie, jakie dyspozycje w sprawie kolacji wydała wasza matka? I czy w domu jest
szampan? Zapewne nie. Na szczęście zabraliśmy kilka skrzynek z majątku barona. Za dużo melancho-
lijnych wieczorów spędziłem w tym przeklętym domu, kiedy byłem w waszym wieku, by pozwolić so-
bie na jeszcze jeden. Macie chociaż lód?
Pokiwałam skwapliwie głową.
– To dobrze. Każ schłodzić kilka butelek tego zacnego trunku na wieczór, dziecko, i powiedz Petro-
syanowi, żeby przygotował dla nas pokoje gościnne. Założę się, że nie były wietrzone od trzydziestu
lat. A ty, młody człowieku – wuj przeniósł władczy wzrok na Halila – zaprowadź mnie do mojego brata.
Ojciec nie przepadał za Mehmetem Paszą, ale nigdy nie zachowywał się wobec niego niegrzecznie.
Miał ku temu powody. Kiedy mój dziadek umarł, Mehmet Pasza, jako najstarszy syn, odziedziczył ro-
dzinną rezydencję w Stambule, a także nadmorski dom, choć nigdy go nie lubił. Nie umieliśmy sobie
wytłumaczyć tej niechęci. Było dla nas nie do pojęcia, jak ktokolwiek mógł czuć się źle w takim otocze-
niu. Nie dociekaliśmy jednak zbyt gorliwie przyczyn tego stanu rzeczy, skoro na tym skorzystaliśmy.
Kochaliśmy ten dom. I kochaliśmy kobietę z kamienia. Pamiętam, jak bardzo byłam podekscytowana,
kiedy ojciec oznajmił nam, że stryj Mehmet podarował mu letni pałac w prezencie. Razem z Halilem i
Zeynep na przemian klaskaliśmy w oszołomieniu i ściskaliśmy się radośnie. Tylko Selman, który miał
wówczas już dwadzieścia sześć lat, pozostał niewzruszony. „Czy dom wróci do dzieci stryja, kiedy
umrzesz?” – zwrócił się do ojca poważnym głosem.
Iskender Pasza zmierzył go przenikliwym spojrzeniem, które mogło znaczyć: „Ty idioto, dopiero
dostaliśmy dom, a ty już myślisz, co się z nim stanie po mojej śmierci!”. Moja matka w tym czasie wal-
czyła z uśmiechem, który pojawił się na jej twarzy. Nigdy nie dowiedzielibyśmy się, co ją tak ubawiło,
gdyby Zeynep, znająca dobrze jej zwyczaje, nie ukryła się po zachodzie słońca za skałą i nie podsłuchała
jej rozmowy z kobietą z kamienia.
Co powinniśmy mówić dzieciom, kobieto z kamienia? Ile powinny wiedzieć? Żal mi Selmana. Był jedy-
nie ciekaw, czy kiedyś odziedziczy ten dom, a mój mąż spojrzał na niego tak, jakby miał zamiar pozba-
wić go życia. Choć nie jestem jego matką, jest mi bliski. Jego ojciec powinien mu w końcu powiedzieć,
jak bardzo go kocha. To nie jest wina Selmana, że jego matka umarła przy porodzie. Biedny chłopak,
czuje się odrzucony. Iskender Pasza okazuje mu miłość, gdyż w jego twarzy dostrzega oblicze swej
pierwszej żony, ale są takie chwile, kiedy spogląda na syna z nienawiścią, jakby sądził, że celowo do-
prowadził do śmierci swojej matki. Kiedyś spytałam Iskendera Paszę o jego pierwszą żonę. Bardzo się
na mnie rozzłościł i zabronił mi o niej wspominać. Chciałam choć trochę ukoić jego ból, a on mnie
odtrącił. Zachował się bardzo dziwnie, aż zaczęłam się zastanawiać, czy czegoś nie ukrywa. Kobieto z
kamienia, co się dzieje z mężczyznami w tej rodzinie? Ledwie zaczynają dojrzewać, stają się wyniośli i
traktują swoje matki i siostry jak gorsze istoty. Mam nadzieję, że Halil nigdy się taki nie stanie. Choć
to nie ja go urodziłam, zrobię co w mojej mocy, by do tego nie dopuścić.
A jeśli chodzi o Mehmeta Paszę, cóż mogę ci powiedzieć? Wszyscy chcieli, żeby się ożenił i spłodził
dzieci, taka była wola jego ojca. Nie ugiął się jednak i ojciec ukarał go surowo za nieposłuszeństwo. Nie
miał chwili dla siebie, wciąż ktoś przy nim był, nawet zatrudniono mu specjalnych nauczycieli. Kto
mógł przypuszczać, że ten młody baron, który przybył tu po to, by uczyć braci niemieckiego, nawiąże
tak osobliwą nić porozumienia z Mehmetem? Nawet służący niczego nie podejrzewali. Kiedy cała
sprawa wyszła na jaw, przepytano dokładnie ojca Petrosyana, ale przysiągł na Allaha, że nic nie wie-
dział.
Gdybyś tylko mogła mówić, kobieto z kamienia, wówczas zdołałabyś to wyjaśnić Selmanowi. Zapew-
niłabyś go, że jego stryj Mehmet nigdy nie będzie miał dzieci i że pewnego dnia to właśnie mały Sel-
man odziedziczy ten dom.
Zeynep opowiedziała mi wszystko zaraz po tym, jak wróciła do domu. Ja przekazałam to Halilowi, a on
z kolei pobiegł z tym do Selmana. Nasz najstarszy brat zareagował niepohamowanym śmiechem,
który stłumił tylko na chwilę, by obrzucić nas surowym spojrzeniem. Nic nie zostało z jego zwykłej po-
wagi. Wokół nas zrobiło się zbiegowisko. Zjawił się nawet Petrosyan. Owa dziwna radość, która prze-
mknęła przez dom niczym letnia burza, ujawniła też obecność służących, których nawet nie za-
uważaliśmy. Wszyscy chcieli poznać powód wesołości Selmana, ale on nie był w stanie im tego
wyjaśnić. Halil, Zeynep i ja z kolei byliśmy nieco przestraszeni i przezornie milczeliśmy. Nasz strach
wzmógł się jeszcze, kiedy z góry zszedł Iskender Pasza. Początkowo się uśmiechał, ale gdy tylko zo-
rientował się, że Selman rechocze jeszcze bardziej, jego twarz stężała. Atmosfera zrobiła się napięta.
Petrosyan, umiejący jak nikt odczytywać nastroje swego pana, prędko wyprosił służące. Dopiero kiedy
wyszły, Iskender Pasza spytał złudnie łagodnym głosem: „Z czego się śmiejesz, Selmanie?”.
Selman natychmiast się uspokoił. Starł łzy z policzków i spojrzał ojcu prosto w oczy. „Śmieję się,
ata, z własnej głupoty i z własnej ślepoty” – powiedział. „Jak mogłem być taki niedomyślny, żeby zasta-
nawiać się nad dziedzicami stryja Mehmeta? Przecież baronowie, nawet pruscy, nie mogą rodzić dzie-
ci!”
Moja matka gwałtownie wciągnęła powietrze, nie spuszczając wzroku z Iskendera Paszy. Ojciec nie
zdołał nad sobą zapanować. Z dziką wściekłością zacisnął pięść i uderzył Selmana w twarz, aż mój brat
się zatoczył. Był przerażony. „Jeśli jeszcze raz ja albo twoja matka usłyszymy, że wyrażasz się z bra-
kiem szacunku o swoim stryju, wydziedziczę cię. Zrozumiałeś?!” – zagrzmiał ojciec.
Selman, w którego oczach zaszkliły się łzy urazy, bólu i rozgoryczenia, pokiwał głową. Nie miałam
wtedy jeszcze nawet dziewięciu lat, ale patrzyłam na ojca, jak wychodzi z pokoju, i naprawdę go niena-
widziłam. Wtedy po raz pierwszy widziałam, jak kogoś uderzył. Wzięłam Selmana za rękę, a Zeynep
przyniosła mu wody i pogładziła go po obolałym policzku. Halil stał nieruchomo, śmiertelnie blady.
Przeraził się równie mocno jak ja, ale całe to zdarzenie miało na niego większy wpływ niż na mnie.
Uważam, że ojciec nigdy nie odzyskał jego szacunku. Sama nigdy nie zapomniałam tamtego
popołudnia.
Przygnębiło nas nie tylko spoliczkowanie brata, lecz także frustracja i gorycz, które kierowały ręką
ojca. Na chwilę z jego twarzy spadła maska i zobaczyliśmy człowieka o grubych, topornych rysach.
Wszyscy czworo wybiegliśmy z domu, jakby opanowało nas szaleństwo, i ruszyliśmy na płaską skałę,
opodal kobiety z kamienia, niewidocznej jednak z powodu kępy sosen. Każde z nas bywało na tej skale
często i miało na niej swoje ulubione miejsce, nigdy wcześniej jednak nie byliśmy tam wszyscy razem.
Była mocno popękana, ale płaska jak talerz. Nie dzięki naturze. Petrosyan utrzymywał, że kamieniarze
wygładzili jej powierzchnię dla Yusufa Paszy, który miał zwyczaj zasiadać tam, gdy szukał słów do no-
stalgicznych wierszy.
Siedzieliśmy w milczeniu i patrzyliśmy na morze, aż wreszcie widok równej tafli wody uspokoił
wezbrane fale uczuć dręczących nasze serca. Czekaliśmy, aż słońce schowa się za horyzontem. Ciszę
przerwał Halil. Powtórzył to, czego dowiedzieliśmy się o stryju Mehmecie, a co spowodowało tę
ogromną awanturę. Potem powtórzyła to Zeynep i wreszcie przyszła moja kolej. Zanim jednak
zdołałam otworzyć usta, Selman zakrył mi je dłonią i powiedział: „Mała księżniczko, nie powinnaś
mówić o sprawach, których jeszcze nie rozumiesz”.
I nagle wszyscy zaczęliśmy się śmiać, nie chcieliśmy zapamiętać z tego dnia jedynie rodzinnej
kłótni. Selman, wzruszony naszą solidarnością, wyznał, że planuje opuścić dom na zawsze. Chciał być
daleko – i od tej nadmorskiej rezydencji, i od Stambułu – i nie zamierzał nigdy wracać. Planował wyje-
chać do Aleppo, Kairu albo może jeszcze dalej, do krajów, gdzie nie musiałby spotykać Osmanów.
Uważał, że dopiero to uczyniłoby go naprawdę wolnym.
To niespodziewane wyznanie złamało nasze dziecięce serca. Ożeń się przynajmniej najpierw,
błagała Zeynep. Albo zaciągnij się do wojska, proponował Halil. Potem długo rozmawiali o nadziejach,
jakie żywili wobec swojej przyszłości i przyszłości swoich dzieci. Nagle okazali się tacy dorośli, mieli
swoje plany i pomysły na życie. Byłam za mała, by się do nich przyłączyć, czy choćby zrozumieć, o czym
mówią, ale w ich słowach tyle było pasji i namiętności, że czułam, iż jestem świadkiem czegoś niezwy-
kle ważnego. Ten dzień wrył się głęboko w moją pamięć właśnie dzięki owej rozmowie po zachodzie
słońca. Nigdy wcześniej nie widziałam ich takich. Na ich twarzach pojawiło się ożywienie, sprawiali
wrażenie szczęśliwych. Jakby zdarzenia tego popołudnia stały się punktem zwrotnym w ich życiu i
napełniły ich otuchą, jakby nagle dostrzegli, że mają przed sobą jasną przyszłość. Patrzyłam na nich i
dzieliłam ich radość. Nawet moja siostra Zeynep, której spokojne usposobienie stanowiło temat ro-
dzinnych żartów, tego wieczoru była podekscytowana.
Po słońcu już dawno nie było śladu, ale żadne z nas nie chciało jeszcze wracać do domu. Byliśmy
pełni buntu, gotowi stawić czoło nie tylko Iskenderowi Paszy, ale i całemu światu. I kiedy Petrosyan,
który oczywiście wiedział, gdzie jesteśmy, przyszedł zabrać nas na wieczorny posiłek, zignorowaliśmy
go zupełnie. Usiadł wtedy przy nas i długo nakłaniał do powrotu, wypowiadając przy tym mnóstwo
lepkich słów o zgodzie. Selman ruszył pierwszy, my niechętnie za nim.
Nie jestem pewna, kiedy dokładnie Selman opuścił dom. Myślę, że musiało to nastąpić wkrótce po
tym pamiętnym popołudniu. Utkwiła mi w głowie jedynie panika, która ogarnęła całą rodzinę, kiedy
oznajmił przy śniadaniu, że postanowił porzucić pracę i przez następne kilka lat poznawać świat. Po-
nieważ pracował w firmie transportowej stryja Kemala, mógł później bez trudu odzyskać posadę.
Selmana wychowała matka Zeynep i Halila. Jego własna matka zmarła przy porodzie. Iskender Pa-
sza, pogrążony w rozpaczy, uległ namowom krewnych, przekonujących go, że chłopak musi mieć opie-
kunkę, i wnet po jej śmierci wziął sobie kolejną żonę. Zeswatano go z daleką kuzynką. Kochała chłopca,
jakby był jej synem, i nawet po urodzeniu własnych dzieci zawsze znajdowała dla niego czas. Dla mnie
też miała sporo ciepłych uczuć. Nie przyjeżdżała do letniego domu razem z mężem, dlatego nie wi-
działa upokorzenia Selmana, ale wieść o tym prędko dotarła do Stambułu. Moja matka była przekona-
na, że Iskender Pasza sporo musiał się potem nasłuchać. Jego druga żona miała naprawdę ostry język.
Zapewne próbowała odwieść Selmana od wyjazdu, ale nie miała żadnych szans. Mój brat podjął już de-
cyzję i nic nie mogło jej zmienić. Miał nam dać znać, gdyby znalazł miasto, w którym zechce się osie-
dlić.
Skruszony ojciec zaproponował mu pieniądze na podróże, ale Selman ich nie przyjął. Przez cztery
lata pracy zaoszczędził wystarczająco dużo. Uściskał nas wszystkich na pożegnanie i już go nie było.
Przez wiele miesięcy nie mieliśmy od niego wieści, potem zaczęły przychodzić listy, ale bardzo niere-
gularnie. Rok po jego wyjeździe stryj Kemal, który właśnie wrócił z Aleksandrii, poinformował nas, że
zatrzymał się u Selmana. Nasz brat zajął się tam handlem diamentami i znalazł sobie żonę. Stryj przy-
wiózł list dla matki Zeynep i Halila, ale nigdy nie dowiedzieliśmy się, co w nim było. Zeynep przeszu-
kała wszystkie schowki w pokoju swojej matki, ale listu nigdzie nie było. Zdesperowani, zapytaliśmy w
końcu Petrosyana, co pisał nasz brat. On tylko pokręcił ze smutkiem głową i powiedział: „Człowiek,
który wciąż wystawiony jest na uderzenia kamieni, przestaje się ich obawiać”. Do dziś zastanawiam
się, co chciał przez to powiedzieć. Wtedy zaś Zeynep i ja pokiwałyśmy mądrze głowami, a kiedy Petro-
syan wyszedł, wybuchnęłyśmy śmiechem.
To dziwne, że wszyscy zjechali się tutaj tego samego dnia. Czy na widok Selmana, stryja Mehmeta i
barona w ojcu odżyły wspomnienia? Halil powiedział mi potem, że Iskender Pasza rozpłakał się pod-
czas powitania z najstarszym synem, objął go lekko i pocałował w oba policzki. Selman zaś był
wyraźnie wzruszony, ale jego oczy pozostały suche. Za długo na to czekał. Nigdy nie mogłam pojąć,
czemu dorośli mężczyźni tak wiele uzależniają od swojej dumy. Mój mąż był od niej zupełnie wolny, a
przynajmniej potrafił ją w sobie uśpić.
Przez kolejne dni bacznie obserwowałam Selmana. Mój brat, w młodości najbardziej zapamiętały i
ambitny z nas wszystkich, pogrążył się w melancholii i stał się człowiekiem zgorzkniałym. Miałam
wrażenie, że gnębi go świadomość własnych ograniczeń, które wreszcie dostrzegł. Przyczynił się do
tego niewątpliwie sukces w handlu diamentami. Nigdy nie był zadowolony. Ożenił się z „piękną Kop-
tyjką”, jak ją określił stryj Kemal, ale nie przedstawił jej rodzinie. Miał synów, ale nawet teraz, gdy oj-
ciec cierpiał w wyniku udaru, nie przywiózł ich ze sobą, by choć raz ujrzeli dziadka. Tylko Halil został
kiedyś zaproszony do Egiptu i dostąpił zaszczytu poznania żony i dzieci brata. Próbowałam się od nie-
go czegoś dowiedzieć o Selmanie, bo dręczył mnie jego smutek, usłyszałam jednak tylko: „Selman po-
padł w głęboką depresję z powodu dekadencji, w której Imperium grzęźnie od trzystu lat. Ja to wiem
nie gorzej od niego, ale on bardziej się tym przejmuje”.
Nie mogłam otrzymać bardziej zaskakującej odpowiedzi. Instynkt kazał mi odrzucić takie wyjaśnie-
nie. Wiedziałam dobrze, że Selmana mierzi życie w Stambule, z wszystkimi jego rytuałami i obyczaja-
mi. Był głęboko sfrustrowany i pragnął zmiany, ale moim zdaniem nie była to jedyna przyczyna jego
smutku. Nie mogłam uwierzyć, że mój brat, niegdyś taki wesoły i skory do żartów, popadł w zgryzotę
z powodu meandrów historii. Nasza rodzina zawsze ją tworzyła, a nie poddawała się jej niszczyciel-
skiej sile. Powód smutku Selmana musiał być inny i postanowiłam za wszelką cenę go odkryć.
===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
3
Baron czyta z Qabusname1 fragmenty dotyczące romantycznego uczucia.
Niedokończona opowieść o Enverze Albańczyku, Sabisze i czerkieskiej
służącej, która sądziła, że uciec można jedynie, stając się ptakiem.
– Wasze imperium jest jak pijana prostytutka, która leży z rozłożonymi nogami i ani nie wie, ani
nie zważa na to, kto weźmie ją jako następny. Czy przesadzam, Mehmecie?
Baron i stryj otworzyli właśnie drugą butelkę szampana.
– Jak zwykle, baronie, wyrażasz dogłębne sądy z niezwykłą klarownością – odparł Mehmet. – Czasa-
mi jednak zastanawiam się, czy wielki mistrz Hegel nie byłby tobą nieco rozczarowany. Podobno nie-
gdyś w Berlinie byłeś bardzo obiecującym studentem…
Przerwał mu gromki śmiech. Baron grzmiał staccato, jakby naśladował odgłos wystrzałów: ha-ha-
ha-ha, ha-ha-ha-ha i na koniec jeszcze ha. Nie był to ten rodzaj głośnej wesołości, która rozwija się po-
woli, mając źródło w uśmiechu. Ten śmiech był nie mniej nagły i równie groźny jak riposty barona, za-
wsze obliczone na upokorzenie i podeptanie przeciwnika, a w najlepszym razie na rozproszenie jego
uwagi.
– Za każdym razem, gdy odwiedzam tę rodzinę, czuję się stracony dla świata, Mehmecie – dodał po
chwili. – Prawdziwy świat, jak powtarzam ci często, to królestwo mrówek. Ludzie mogą przeżyć jedy-
nie pod warunkiem, że upodobnią się do tych owadów. To przyszłość naszego gatunku. Wszyscy się
powoli do tego przekonujemy, ale ty się opierasz. Udajesz, że prawdziwym światem jest twój dom, w
ten sposób odpędzasz potwory. Ale jak długo tak można, Mehmecie? Jak długo? Wasze imperium to
bankrut, nie stać was już nawet na kupowanie czasu, jak to robiliście przez prawie trzysta lat.
Mój stryj milczał przez chwilę, po czym powiedział cicho:
– To co twoi filozofowie nazywają postępem, drogi baronie, spowodowało suszę w duszy człowieka
naszych czasów. Sztubackie lekceważenie – oto, na czym opierają się teraz relacje międzyludzkie. Weź
choćby Francję, kraj, który obaj kochamy, albo Anglię. Ludzie nie umieją tam być solidarni. Nie mają
żadnej wiary, która by ich spajała, wyjąwszy tę w przetrwanie, i idei, poza ideą bogacenia się, bez
względu na koszty. Być może nie ma innej drogi i wszystkich nas to w końcu czeka. Oczywiście nie cie-
bie i mnie. My umrzemy, zanim stanie się to powszechną zasadą, i kto wie, może nawet zdołamy
umrzeć szczęśliwi. Dlaczego nie mielibyśmy szukać przyjemności w swoim towarzystwie? Dlaczego
nie powinienem cieszyć się życiem, tym domem, rodziną…
Baron znów wybuchnął śmiechem, tym razem szczerym.
– Czemu się śmiejesz? – Stryj nie wiedział, czy powinien czuć się urażony.
– Właśnie przypomniałem sobie Qabusname. Kiedy tłumaczyłem ją na niemiecki, uważałem, że jest
niezwykle nudna i pospolita, niewarta mojej uwagi. Pamiętam, że pomyślałem sobie: skoro to jest ko-
deks moralny sułtana i jego książąt, nic dziwnego, że tak łatwo u nich o degenerację. Uznałem, że na-
wet słabe umysły, poddające się imperialnym waporom, mogą bez szkody dla siebie ignorować ten
nonsens. Trafiłem jednak na interesujący ustęp, zatytułowany Romantyczna skłonność. Tak często recy-
towałem go moim zdziwaczałym wujom i kuzynom, że wciąż pamiętam każde słowo. Przypomniałem
sobie o tym fragmencie, kiedy wspomniałeś o ludziach, których interesuje jedynie bogacenie się.
Posłuchaj więc, drogi Mehmecie, mądrości Qabusname: „Opieraj się miłości i nie dopuść, byś stał się
wzdychającym kochankiem. Ich pozycja jest godna pożałowania, szczególnie tych, którym los poskąpił
bogactwa. Taki kochanek, jeśli w dodatku posunął się w latach, z pewnością nie osiągnie celu. Swoje
szczęście może posiąść tylko z pomocą pieniędzy, bez nich zdoła jedynie udręczyć własną duszę”.
Tym razem Mehmet się uśmiechnął.
– Starość bez grosza przy duszy jest wystarczająco podła, nie trzeba zwiększać udręki nadmiarem
uczuć. Mam wrażenie, że w tym, co zacytowałeś z taką maestrią, jest wiele prawdy. Ale choć sami też
się starzejemy, mój drogi baronie, nie sądzę, żeby ten ustęp dotyczył właśnie nas. Nawet gdybyśmy
byli bez grosza, znaleźlibyśmy radość w swoim towarzystwie. Być może powinniśmy otworzyć kolejną
butelkę i wypić za bezużyteczność Qabusname.
Bawialnia ojca, urządzona na wzór francuskiego salonu, była dziś pełna kobiet i mężczyzn. Przed
jego chorobą ten najpiękniejszy pokój w domu zarezerwowany był właściwie wyłącznie dla mężczyzn.
Osmankom w ogóle nie wolno było tam wchodzić, natomiast Francuzkom i owszem, ale tylko w towa-
rzystwie mężów lub ojców.
Kiedy ojciec przebywał w Paryżu, Zeynep, ja i nasze matki przychodziłyśmy tam, wołałyśmy o
miętową herbatę i wodę różaną i siadałyśmy do kart. Uwielbiałam obserwować kapryśne morze przez
trzy wielkie okna balkonowe, które wpuszczały więcej światła, niż było trzeba. Bywałyśmy tu codzien-
nie, ku wielkiemu rozbawieniu służących, podekscytowanych wchodzeniem do bawialni bez zgody Pe-
trosyana.
Teraz wszystko wyglądało inaczej. Schodziliśmy się w bawialni co wieczór po kolacji, rozmawia-
liśmy o wielu sprawach i słuchaliśmy opowieści. Ojciec zawsze ze zmarszczonymi brwiami przysłuchi-
wał się rozmowie stryja Mehmeta z baronem. Musiała go zirytować uwaga o prostytutce, wygłoszona
tak bezpardonowo w obecności żony i dwóch córek. Orhan zasnął głęboko na szezlongu koło okna i na
szczęście nie słyszał tego śmiałego porównania.
Iskender Pasza wreszcie uniósł laskę, z którą teraz się nie rozstawał, i uderzył nią mocno w podłogę.
To był sygnał, że czas zakończyć ciche rozmowy toczone w różnych zakątkach pokoju i rozpocząć opo-
wieść. Stryj Mehmet odchrząknął. Selman uśmiechnął się, Halil zaczął nerwowo bawić się wąsem, a
moja matka owinęła się szczelniej szalem. Zeynep i ja popatrzyłyśmy po sobie, starając się z całych sił
powstrzymać wesołość. Jeśli to stryj Mehmet miał opowiadać, można się było spodziewać dosłownie
wszystkiego.
Nim zaczął, ojciec, nie kryjąc poirytowania, wezwał Petrosyana, a kiedy służący się zjawił, wskazał
mu dłonią Orhana. Majordomus delikatnie wziął go na ręce i zabrał do jego sypialni. Patrząc na
śpiącego syna, znów zaczęłam żałować, że nie ma ze mną Emine. Tak bardzo chciałam, żeby też stała
się członkiem tej rodziny.
Kiedy drzwi za Petrosyanem się zamknęły, stryj Mehmet, przywoławszy na twarz wyraz fałszywej
skromności, zaczął swoją opowieść.
– Usłyszycie dziś historię naszego wielkiego albańskiego przodka, Envera, tak jak została podykto-
wana przez jego syna. Zapiski te odczytywano w naszej rodzinie raz na pięć lat, w dniu urodzin Proro-
ka, kiedy wszyscy zbierali się razem. Rytuał miał przypominać o naszym skromnym pochodzeniu.
Niestety, jakieś pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat temu księga zaginęła. Niektórzy twierdzą, że znisz-
czył ją nasz dziadek, Mahmut Pasza, gdy postanowił od nowa napisać historię rodziny. Tamte wyda-
rzenia, choć upłynęło przecież czterysta lat, były mu niewygodne. Księga Mahmuta Paszy jest arcy-
dziełem kaligrafii, ale mimo to nikt nie zagląda do środka. Ci z nas, którzy próbowali ją czytać, podda-
wali się już przy drugim kłamstwie, a mianowicie tym, że założyciel naszego rodu pochodził z plemie-
nia Proroka. Tak naprawdę był bowiem Albańczykiem, a parał się sprzątaniem końskiego gnoju, który
piętrzył się wokół osmańskich obozów wojskowych. Nikt nie radził sobie z łajnem tak sprawnie jak on
i wreszcie doceniono jego wysiłki. Został wezwany do Stambułu, gdzie uczyniono go odpowiedzial-
nym za czystość i przestrzeganie higieny w samym pałacu.
Mahmut Pasza naplótł bzdur w rodzinnej historii, ponieważ pragnął się ożenić z bratanicą sułtana i
sądził, że wyższe pochodzenie mu w tym pomoże. Moim zdaniem niepotrzebnie się trudził. Sułtan
zapewne i tak znał prawdę i niewiele go obchodziła. Żałuję jednak, że nie zgłosił obiekcji co do tego
mariażu, jakie by one nie były; oszczędziłby tym samym naszej rodzinie wielkiej tragedii.
Nasi władcy wręcz żądali, by ich ministrowie i dworzanie mówili głośno o niskiej pozycji społecznej
swoich rodzin. Im mniej przebywało na dworze przedstawicieli możnych rodów, tym łatwiej było trzy-
mać w ryzach wezyrów, wywyższać ich i strącać według własnego uznania. A tego przywileju sułtani
zamierzali bronić za wszelką cenę. Potomkowie Ertogrula4 woleli myśleć, że są jedynym rodem,
któremu historia dała prawo do rządzenia naszym wielkim imperium, to dawało im poczucie stabil-
ności i pozwalało zachować wysokie mniemanie o własnych zdolnościach. Taka jest niestety prawda; to
dlatego Imperium teraz gnije. Obrazowe porównanie barona pasuje jak ulał. Sułtan ‘Abdul Hamid II5
zdaje sobie zresztą sprawę z tego, jak się sprawy mają. Kiedy w zeszłym roku towarzyszyłem mu w
podróży do Berlina, zapytał mnie: „Czy sądzisz, że będę ostatnim kalifem islamu?”. Uśmiechnąłem się
i nic nie odpowiedziałem.
Mój dziadek Mahmut był próżnym i zarozumiałym pawiem, ale nie kompletnym idiotą. Musiał zda-
wać sobie sprawę z obsesji sułtana, który utrzymywał, że jest potomkiem Osmana6. Jak zatem ten
dureń, nasz dziadek, mógł twierdzić, że pochodzi z plemienia Proroka? Dlaczego czuł potrzebę
upiększania przeszłości? Po co stworzył te wszystkie wymysły o pochodzeniu naszej rodziny? Zrobił
tylko z siebie idiotę. Jego księga jest tyleż pełna pychy, co głupia, a zmyśleń i faktów zawiera po równo.
Oczywiście, w naszej rodzinie zawsze znaliśmy prawdę, ale choć śmiano się z Mahmuta za jego ple-
cami i wstydzono się za niego, nikt nie miał odwagi mu się sprzeciwić. Może gdyby starszyzna rodu
zażądała usunięcia tych kłamstw, toby się podporządkował, ale tego się już nie dowiemy. W gruncie
rzeczy nie miało to wielkiego znaczenia. W końcu wszyscy wiedzieli, że Mahmut mija się z prawdą, a
mimo to pozwolono mu ożenić się z bratanicą sułtana, która w odpowiednim czasie urodziła naszego
ojca i jego trzy siostry. Nie powstrzymało to sułtana i jego dworzan od docinania szczęśliwemu
małżonkowi, ale na tym się skończyło.
Jedna z ciotek powiedziała mi kiedyś, że za każdym razem gdy Mahmut Pasza odwiedzał dwór, by
złożyć uszanowanie sułtanowi, ten pytał o jego księgę i zmuszał go do recytowania przed całym dwo-
rem co bardziej absurdalnych fragmentów. Oczywiście, sam sułtan zachowywał wówczas powagę, od-
danych sobie dworzan zachęcał jednak, by co jakiś czas dawali wyraz swej wesołości. Mahmut Pasza re-
cytował więc przy akompaniamencie stłumionego chichotu.
Co sobie wówczas myślał? Jak znosił te powtarzające się upokorzenia, on, człowiek o tak wielkiej du-
mie? Trudno dociec. Za to kiedy wracał z pałacu, opowiadał żonie, że jej stryj znów okazał mu wielki
szacunek, a wezyr gratulował niezwykle ważnego memorandum na temat kwestii rosyjskiej, które zo-
stało wysłane kanclerzowi w Berlinie bez jednej zmiany. Czy nasza piękna babcia Sabiha, której por-
tret wita gości przy wejściu do domu w Stambule, wierzyła w te brednie? Sądzę, że nie. Poślubiła Mah-
muta Paszę nie z powodu jego pysznych zapewnień o własnej wielkości ani też nie dla jego urody i bo-
gactwa. Po prostu jej ojciec zdecydował, że to będzie dla niej odpowiedni mąż. Widzę, że Nilofer się
uśmiecha. Pyta samą siebie, czy jej prababcia mogła być aż taka głupia, by wierzyć słowom pradziadka.
Odpowiedź, moja śliczna bratanico, brzmi: owszem, mogła.
Twoja prababka Sabiha była bez wątpienia piękna. Portret dość wiernie oddaje jej urodę. Członek
rodu Bragadinich, który ją malował, nie był szczególnie utalentowanym artystą, potrafił jednak od-
===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U =
Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym
===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
Tytuł oryginału The Stone Woman Copyright © 2000 by Tariq Ali Copyright © 2014 for the Polish translation by Monika Wyrwas-Wiśniewska Copyright © 2014 for the Polish edition by Wydawnictwo Lambook Copyright © 2014 for the Polish electronic edition by Wydawnictwo Lambook All rights reserved Redakcja Krzysztof Bernaś Korekta Dorota Trzcinka/InEdit Konsultacja arabistyczna dr Alicja Oleksy-Sroga Projekt serii Lambook Projekt okładki Justyna Sułkowska Skład i łamanie Alicja Nowak Tytuł serii Kwintet Muzułmański ISBN: 978-83-63531-13-3 Wydawnictwo LAMBOOK ul. Stelmachów 36 C, 31-341 Kraków, tel.: 12 419 02 25, faks: 12 419 02 24 www.lambook.pl Kraków 2014 This project has been funded with support from the European Commission. This publication reflects the views only of the author, and the Commission cannot be held responsible for any use which may be made of the information contained therein. Ten projekt został zrealizowany przy wsparciu finansowym Komisji Europejskiej. Publikacja odzwierciedla jedynie stanowisko jej autora i Komisja Europejska nie ponosi odpowiedzialności za umieszczoną w niej zawartość merytoryczną. Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. ===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
Spis treści Dedykacja 1. Lato 1899 roku. Nilofer wraca do rodzinnego domu. Historia wygnania Yusufa Paszy. Iskender Pasza dostaje udaru. 2. Zaczyna się zjeżdżać rodzina. Widowiskowe przybycie Mehmeta i barona Jakoba von Hassberga. Melancholia Selmana. 3. Baron czyta z Qabusname fragmenty dotyczące romantycznego uczucia. Niedokończona opowieść o Enverze Albańczyku, Sabisze i czerkieskiej służącej, która sądziła, że uciec można jedynie, stając się ptakiem. 4. Czerkieska zawierza kobiecie z kamienia i opowiada jej o swoim cierpieniu; lamentuje nad tym, że bogacze mają za nic miłość łączącą biednych ludzi. 5. Petrosyan opowiada o dniach chwały Imperium Osmańskiego. Selman twierdzi, że granice między historią a fikcją stały się nieostre. Nilofer pisze list pożegnalny do swego męża. Młodzieniec o imieniu Selim przeprowadza spóźnione obrzezanie Orhana. 6. Iskender Pasza prosi swoich gości, by objaśnili mu przyczyny upadku Imperium. Baron wskazuje na wady w zasadzie praworządności. Selman okazuje się przeżarty cynizmem. 7. Nilofer opowiada kobiecie z kamienia o tym, jak Selim dotknął jej piersi przy blasku księżyca, i o rodzącym się uczuciu, po czym odkrywa z przerażeniem, że jej matka wszystko słyszała. 8. Dzień wykonania rodzinnej fotografii. Iskender Pasza chce mieć zdjęcie, na którym znajduje się sam, obok pustego krzesła. Historia Ahmeta Paszy, który udawał, że jest sułtanem. 9. Nilofer i Selim poznają się coraz lepiej. Nilofer uświadamia sobie, że nie panuje nad swoimi uczuciami. 10. Tragedia Greków w Konyi. Przybycie Emine. Nilofer jest wzruszona słowami Iskendera Paszy. 11. Sara opowiada swój sen kobiecie z kamienia, przywołując jednocześnie wspomnienia gorzkich chwil z odległej przeszłości. 12. Mehmet i baron dyskutują o historii islamu. Iskender Pasza odzyskuje mowę, ale dziękuje za to nie Allahowi, a Auguste’owi Comte’owi. 13. Selman próbuje zrozumieć, czym jest miłość, i opowiada kobiecie z kamienia o córce Kopta Hamida Beja, handlarza diamentów z Aleksandrii, okrutnej Mariam, której zdrada naznaczyła go na całe życie. 14. Nilofer usycha z tęsknoty za Selimem i wreszcie postanawia go poślubić. Baron nie chce dyskutować o Stendhalu i jego poglądach na miłość. 15. Nilofer wysyła Selima do kobiety z kamienia, licząc, że rozmowa z nią oczyści mu umysł. Selim sam siebie nie poznaje podczas tej rozmowy.
16. Komitet Jedności i Postępu spotyka się, by przedyskutować plan obalenia sułtana. Baron odkrywa szpiega. Nilofer woli być Osmanką niż Turczynką. 17. Pojawia się tajemnicza Francuzka o dziwnych manierach i chce rozmawiać z Iskenderem Paszą. Mój ojciec wyznaje, że śledził kiedyś zamężną kobietę w stambulskich łaźniach. 18. Śmierć Hasana baby i jego suficki pogrzeb. Przyjazd Kemala Paszy. Gniew Sary. 19. Życie i czyny Kemala Paszy, którego ambicją było stworzenie największej firmy transportowej na świecie. Nilofer rozmyśla o szczęściu i sensie życia. Selman dowiaduje się o śmierci Mariam. 20. Petrosyan odwiedza kobietę z kamienia po tym, co wydarzyło się w jego wiosce. Stary majordomus zdradza tajemnicę morderstwa Murata Paszy. 21. Selim jest tak zaaferowany paryskimi dziennikami Iskendera Paszy, że czyta je dwukrotnie. Baron wyjaśnia, dlaczego w Stambule nigdy nie zdarzy się to samo, co w Paryżu. Problemy generała Halila Paszy. 22. Co przed laty Catherine opowiedziała kobiecie z kamienia. 23. Z Nowego Jorku przybywa Jo Brzydal z listem dla Sary. Mehmet planuje ożenić go z jedną z córek Kemala Paszy. 24. Dziewiętnasty wiek zbliża się ku końcowi. Selim i Halil dyskutują o przyszłości. Dante i Verlaine. Orhan zadaje Iskenderowi Paszy pytanie. 25. Zachodzi księżyc w pełni i wstaje nowy dzień. O AUTORZE KWINTET MUZUŁMAŃSKI – Z NOTATEK AUTORA KWINTET MUZUŁMAŃSKI - O SERII Przypisy ===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
Dla Susan Watkins, na której miłość i przyjaźń mogłem liczyć w lepszych i gorszych chwilach przez ostatnie dwadzieścia lat ===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
1 Lato 1899 roku. Nilofer wraca do rodzinnego domu. Historia wygnania Yusufa Paszy. Iskender Pasza dostaje udaru. W historiach rodzinnych mity zawsze zwyciężają fakty. Dziesięć dni temu spytałam ojca, dlaczego przed prawie dwoma wiekami nasz wielki przodek Yusuf Pasza został skazany przez sułtana na hańbiące wygnanie ze Stambułu. Zrobiłam to z uwagi na Orhana, który siedział obok mnie i od czasu do czasu nieśmiało zerkał na dziadka. Widział go po raz pierwszy w życiu. Kiedy przyjeżdża się do tego domu po długiej nieobecności, krętą drogą wśród zielonych wzgórz, kiedy czuje się tutejsze zapachy, trudno nie myśleć o Yusufie Paszy. Pałac, którego urok i piękno nie przeminęły wraz z gospodarzem, był miejscem jego zesłania. Nigdy nie przestał mnie zachwycać. Jako dzieci przyjeżdżaliśmy tu ze Stambułu podczas letnich miesięcy, by uciec od nieznośnego upału i wszechobecnego kurzu. Orzeźwiał już sam widok odległego morza – na długo przed tym nim czuliśmy na skórze chłodną bryzę. Yusuf Pasza kazał architektowi znaleźć pod budowę domu takie miejsce, które nie byłoby zanadto oddalone od Stambułu. Chciał na wygnaniu cieszyć się towarzystwem przyjaciół. Rezydencja znajdo- wała się równocześnie bardzo blisko i bardzo daleko od starego miasta, które widziało triumfy nasze- go przodka. Yusuf Pasza przechytrzył władcę. Dom przypomina pałac właśnie dlatego, że był jedno- cześnie spełnieniem warunków sułtana i aktem oporu. Choć wygnałeś mnie ze stolicy, wciąż żyję tak, jakbym jej nie opuszczał – zdawała się mówić budowla. Gdy Yusufa Paszę odwiedzali przyjaciele, co zdarzało się nadzwyczaj często, gwar i śmiech słyszano nawet w siedzibie sułtana. Pokutnika i jego wystawnej pustelni strzegła przed burzami, które zwiastują nadejście zimy, cała armia orzechów włoskich, moreli i migdałowców. Odkąd pamiętam, w każde lato bawiliśmy się w cie- niu tych drzew. Słyszały nasze śmiechy i przekleństwa, gdy goniliśmy się między nimi, i nasz płacz, gdy robiliśmy sobie na złość, jak wszystkie dzieci pozostawione bez nadzoru. Ogród na tyłach domu był oazą spokoju, którą docenialiśmy szczególnie wtedy, gdy morze zaczynało się burzyć. Już po pierw- szej nocy spędzonej w pałacu biegliśmy tam, by odetchnąć upajającą poranną bryzą. Zapominaliśmy wtedy na dobre, czym jest nieznośna nuda lata w mieście, i dawaliśmy się zaczarować temu nie- zwykłemu miejscu. Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy, nie miałam jeszcze trzech lat, a jednak pamiętam bardzo dokładnie ten dzień. Padało i byłam bardzo zła, że deszcz zmoczył morze. Ale mam stąd również inne wspomnienia. Pełne namiętności i bólu, cierpienia i radości tajemnych schadzek. Kojącego serce zapachu trawy w gaju pomarańczowym. To tutaj po raz pierwszy pocałowałam ojca Orhana, „tego brzydkiego chudego Greka Dimitriosa, inspektora szkolnego z Ko- nyi”, jak mawiała wówczas moja matka. Zawsze wtedy jej spojrzenie stawało się harde. Już samo to, że był Grekiem, było wystarczająco okropne, a Dimitriosa dodatkowo obciążało nadzorowanie wiejskich szkół. To połączenie było dla niej nie do przyjęcia. Gdyby był fanariotą2 i pochodził ze starego Konstan- tynopola, z pewnością nie powiedziałaby o nim złego słowa. A tak ta niezwykle uprzejma i zazwyczaj pogodna kobieta na dźwięk jego imienia wybuchała gniewem i musiałam wysłuchiwać jej tyrad o tym, jak to jej jedyna córka, poślubiając kogoś stojącego tak nisko w społecznej hierarchii, sprowadza hańbę na dom Iskendera Paszy.
Jej zdecydowana reakcja bardzo mnie zdziwiła. Nigdy nie przejmowała się kwestiami pochodzenia. Wnet pojęłam, że nie chodziło o samego Dimitriosa, ale o to, że miała dla mnie innego kandydata na męża. Chciała, żebym poślubiła najstarszego syna jej wuja Sifraha, tak jak było to ustalone. Zostałam mu obiecana wkrótce po przyjściu na świat. Moja przyrodnia siostra Zeynep, wtedy już zamężna, wyjaśniła jej wówczas, że ów kuzyn z Izmiru nie interesuje się zupełnie kobietami, nawet w celu prokreacji. Zaczęła jej to tłumaczyć z takimi szczegółami, że moja matka doszła do wniosku, iż jej śmiałe słowa są nieodpowiednie dla moich pa- nieńskich uszu i kazała mi wyjść z pokoju. Późnej przyszła do mnie i ze łzami w oczach objęła mnie czule. Zeynep przekonała ją, że nasz nieszczęsny kuzyn jest bezlitosnym potworem. Targało nią poczu- cie winy, że o mały włos nie zmusiła jedynej córki do poślubienia tak zdeprawowanego człowieka i nie stała się przyczyną jej nieszczęść. Oczywiście powiedziałam, że jej przebaczam, i obróciłyśmy tę histo- rię w żart. Ze śmiechem snułyśmy wizję mojego niedoszłego małżeństwa. Nie jestem pewna, czy moja matka kiedykolwiek się zorientowała, że Zeynep to wszystko zmyśliła. W efekcie, gdy mój oczerniony kuzyn zachorował podczas epidemii tyfusu i wkrótce potem zmarł, na jego pogrzebie matka nie oka- zała choćby odrobiny żalu, ku wielkiej konsternacji wuja Sifraha, a kiedy ja wycisnęłam z oczu kilka łez, patrzyła na mnie wyraźnie zaskoczona i zdegustowana. Ale wszystko to należało już do przeszłości. Teraz liczyło się tylko to, że wróciłam do domu po dzie- więciu latach wygnania. Ojciec przebaczył mi ucieczkę i zapragnął zobaczyć mojego syna, a ja chciałam znów odwiedzić kobietę z kamienia. W dzieciństwie wraz z siostrą wciąż chowałyśmy się w jaskiniach rozsianych wokół tego starożytnego posągu. Kiedy patrzyło się na niego z oddali, wyglądał jak praw- dziwa kobieta i zastanawiałyśmy się, czy nie przedstawia którejś z pogańskich bogiń. Stała na niewiel- kim pagórku, otoczona skałami i ruinami, i spoglądała władczo na zagajnik migdałowców za pałacem. Nie była to Afrodyta czy Atena, te rozpoznałybyśmy na pewno. Szczególnie intrygował nas woal, wi- doczny jedynie o zachodzie słońca, za którym próbowała ukryć twarz. Być może, jak twierdziła Zey- nep, była to podobizna lokalnej bogini, dawno już niemającej wyznawców. A może rzeźbiarz pracował w pośpiechu i zabrakło mu czasu na nadanie jej charakterystycznych rysów? Może nadciągali chrześci- janie i musiał pospiesznie zmienić zamysł? Może to wcale nie był posąg bogini, ale jedna z pierwszych podobizn Marii, matki Jezusa? Ponieważ nigdy nie udało nam się dojść do porozumienia co do jej tożsamości, została na zawsze kobietą z kamienia. Jako małe dziewczynki zwierzałyśmy się jej, zadawałyśmy intymne pytania i słuchałyśmy wy- obrażonych odpowiedzi. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy odkryłyśmy, że nasze matki, ciotki i służące robią dokładnie to samo. Często potem ukrywałyśmy się za skałami i podsłuchiwałyśmy ich ta- jemnice. Tylko w ten sposób mogłyśmy się dowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w naszym wielkim domu. Wszystkie, od najstarszych do najmłodszych, miałyśmy w niej powiernicę, dzieliłyśmy z nią swój ból. Dzięki kobiecie z kamienia zaznawały choć na chwilę wewnętrznego spokoju. Sekrety są straszne – zachowywane tylko dla siebie, zaczynają przeżerać duszę. Lepiej je komuś powierzyć. – Mamo – szepnął Orhan, ściskając z całych sił moją rękę – czy dziadek opowie mi wreszcie, dlaczego zbudowano ten dom? W naszej rodzinie krążyło wiele wersji życiorysu Yusufa Paszy, niektóre pełne niechęci do osławio- nego przodka. W tych szczególnie lubowali się stryjeczni dziadkowie i babcie, wydziedziczeni przez moją gałąź rodziny. Wszyscy wiedzieliśmy, że Yusuf Pasza pisywał erotyczne poematy, ale przetrwało jedynie kilka wersów powtarzanych z pokolenia na pokolenie, cała reszta spłonęła. Dlaczego? Kto się tego dopuścił? Pytałam o to ojca przynajmniej raz w roku, zanim mnie wygnano, ale on uśmiechał się tylko i zbywał mnie milczeniem. Sądziłam, że krępuje się rozmawiać o tym ze swymi dziećmi, szczególnie z córką.
Tym razem jednak było inaczej. Przyszło mi do głowy, że to ze względu na Orhana, że ojciec chciał przekazać tę historię mężczyźnie z kolejnego pokolenia, choć zarazem miałam wrażenie, że po prostu był w dobrym humorze i opowiadał dla przyjemności. Dopiero później uświadomiłam sobie, że za- pewne przeczuwał katastrofę, jaka miała się wkrótce wydarzyć, i chciał zdążyć przynajmniej z tym. Było późne popołudnie, ale upał wciąż jeszcze nie zelżał. Słońce zmierzało powoli na zachód, jego promienie zabarwiały złotem i karmazynem każdy zakątek ogrodu. Przez te dziewięć lat nic się tu nie zmieniło. Wielkie liście starych magnolii połyskiwały w słońcu, a mój ojciec właśnie obudził się z popołudniowej drzemki i na jego twarzy malował się spokój. Sen działał na niego jak eliksir młodości. Jego poznaczone zmarszczkami czoło odzyskało gładkość. Patrząc na niego, uświadomiłam sobie, jak bardzo za nim tęskniłam. Pocałowałam go w rękę i powtórzyłam moje pytanie. Znów się uśmiechnął. Nie od razu odpowiedział. Odwlekał moment rozpoczęcia opowieści. Czekałam cierpliwie, przypo- minając sobie te wszystkie popołudnia w letnie miesiące i próbując poczuć ich niezmienny rytm. W pewnej chwili mój ojciec wziął Orhana za rękę i – wciąż bez słowa – przyciągnął go do siebie, po czym zaczął głaskać po głowie. Orhan znał swego dziadka jedynie z wyblakłej fotografii, którą zabrałam pod- czas ucieczki. Trzymałam ją zawsze przy łóżku. Kiedy mój syn podrósł, opowiadałam mu historie o starym domu nad morzem, w którym spędziłam część dzieciństwa. Nagle zjawił się stary Petrosyan, majordomus, który od dzieciństwa służył w naszej rodzinie. Za nim szedł mały chłopiec, niewiele starszy od Orhana, dźwigając tacę. Doskonale pamiętałam rytuał po- dawania kawy mojemu ojcu. Petrosyan zapewne uczył się go od własnego ojca, obsługującego popołudniami mojego dziadka. Majordomus zignorował mnie zupełnie, czym w ogóle nie byłam za- skoczona. Dawno temu bardzo mnie złościła jego obojętność. Pokazywałam mu język albo robiłam jakiś obraźliwy gest, ale nigdy nie zdołałam zburzyć jego spokoju. Później przestałam zwracać na niego uwagę, stał się dla mnie niewidzialny. Tym razem jednak miałam wrażenie, że mimo wszystko się uśmiechnął. Zastanawiałam się, czy aby czasem wyobraźnia nie płata mi figla, gdy zobaczyłam ten uśmiech znowu. No tak, zrobił to, ale chodziło o Orhana. Okazał zadowolenie z faktu, że rodzina powiększyła się o kolejnego mężczyznę. Siedziałam i patrzyłam, jak pochyla z szacunkiem głowę i pyta mojego ojca, czy życzy sobie jeszcze czegoś. Otrzymawszy odpowiedź przeczącą, opuścił pokój. Wnuk, który miał zostać jego następcą, ruszył za nim. Znów zapadła cisza. Mogłam sobie przypomnieć, jak potrafi koić zmysły. Ciszę przerwał mój ojciec. – Pytałaś, dlaczego Yusuf Pasza został tu zesłany dwieście lat temu? Kiwnęłam energicznie głową, nie próbując nawet ukryć podniecenia. Wreszcie, urodziwszy dwoje dzieci, zostałam uznana za wystarczająco dorosłą, by podzielić się ze mną oficjalną wersją rodzinnej opowieści. Mój ojciec mówił tonem poufałym i zarazem stanowczym, jakby opisywał wypadki, które miały miejsce w tej nadmorskiej rezydencji w zeszłym tygodniu w jego obecności, a nie dwieście lat temu w pałacu nad Bosforem w Stambule. Nie patrzył na mnie, patrzył na małego Orhana, uważnie śledząc, jakie wrażenie robią na chłopcu jego słowa. Być może przypominał mu się ten moment własnego dzieciństwa, kiedy sam po raz pierwszy słuchał tej historii. Opowiadał rozwlekle i z emfazą, jak wioskowy bajarz, a mojemu synowi oczy błyszczały coraz bardziej. Był oczarowany i opowieścią, i dziadkiem. – Sułtan miał w zwyczaju posyłać po Yusufa Paszę wieczorami. Dorastali razem i znali się doskona- le. Tego dnia nasz wielki przodek również przybył posłusznie na wezwanie i pokłonił się władcy. Służąca postawiła przed nim kielich wina, a sułtan poprosił, by wyrecytował mu swój nowy wiersz. Ale Yusuf Pasza wpadł w dziwny nastrój. Aż do tamtego wieczoru był idealnym dworzaninem i każdą prośbę władcy traktował jako rozkaz z nieba. Wielka inteligencja pozwalała mu wymyślić na poczeka-
niu czterowiersz, którego od niego oczekiwano, a jednak tego nie zrobił. Nikt nie wiedział dlaczego. Może był zły, bo wyrwano go z objęć kochanki? A może miał po prostu dość bycia dworzaninem? Albo cierpiał na niestrawność? Sułtana zaniepokoiło przedłużające się milczenie przyjaciela. Spytał go o zdrowie i zaproponował, że wezwie swojego prywatnego lekarza, ale Yusuf Pasza podziękował i grzecznie odmówił. A potem zaczął rozglądać się po komnacie, pełnej niewolnic i eunuchów. Widywał ich codziennie, ale tym ra- zem ich widok niezwykle go rozzłościł. Po kolejnej długiej chwili ciszy poprosił sułtana o zgodę na za- branie głosu, na co ten z przystał z ochotą. „O wielki władco, fontanno mądrości, kalifie i sułtanie całego cywilizowanego świata, twój sługa błaga cię o przebaczenie. Porzuciła mnie kapryśna muza poezji i dziś w mej głowie nie chcą się zrodzić żadne wersy. Za twym łaskawym przyzwoleniem zostanę więc tego wieczoru bajarzem. Nalegam, pa- nie, byś słuchał uważnie opowieści, gdyż to, czym pragnę się z tobą podzielić, jest prawdą”. Zarówno sułtan, jak i jego dworzanie spojrzeli na Yusufa Paszę z zaciekawieniem. Równocześnie po- chylili się do przodu, bojąc się uronić choćby słowa, a ich głowy zafalowały niczym burzące się morze. I Yusuf Pasza rozpoczął swoją prawdziwą opowieść. „Pięćset trzydzieści osiem lat przed narodzinami Jezusa na tronie potężnego imperium perskiego zasiadał wielki władca Cyrus. To był dla niego niezwykle pomyślny rok. Właśnie został obwołany królem królów Babilonu, tej połaci świata, którą obecnie włada nasz prześwietny i mądry sułtan. Im- perium perskie zdawało się niepokonane. Dominowało nad światem, ale i budziło szacunek, Persowie bowiem uznawali wszystkie religie i godzili się na wszelkie zwyczaje poddanych, a na nowo przyłączo- nych terytoriach zachowywali dotychczasowe urzędy. Nie mogło być lepiej. Imperium rozkwitało, a swoich wrogów rozgniatało niczym niewarte wspomnienia pchły. Minęło dwieście lat i dziedzice potężnego Cyrusa stali się pionkami, dowolnie przesuwanymi przez żony i eunuchów. Satrapowie nie czuli się już wobec nich lojalni, a urzędnicy byli skorumpowani, bez- duszni i nieudolni. Już tylko ogromne bogactwa Mezopotamii chroniły imperium przed upadkiem, ale odwlekana katastrofa stawała się jeszcze groźniejsza. Grecy zyskiwali coraz większe wpływy, ich język rozprzestrzeniał się po całym mocarstwie. Na długo przed urodzeniem Aleksandra przygotowy- wano się do jego triumfów. Aż wreszcie w mieście, które dziś nazywamy Bagdadem, zbuntowało się dziesięć tysięcy greckich żołnierzy. Zabili swego perskiego dowódcę, uwięzili oficerów i wyruszyli do Anatolii. Nikt im w tym nie przeszkodził. Mieszkańcy potężnego niegdyś kraju zrozumieli, że nie ma już nad nimi władzy, skoro takiego czynu mogło dokonać ledwie dziesięć tysięcy żołnierzy…”. Yusuf Pasza gotów był kontynuować opowieść, ale wyraz twarzy sułtana kazał mu zamilknąć. Spuścił wzrok i czekał. Sułtan zaś, targany złością, wstał i wyszedł z komnaty. Nie powiedział ani słowa. Yusuf Pasza obawiał się najgorszego. Zamierzał jedynie przestrzec przyjaciela przed skutkami gnuśności i folgowania zmysłowym zachciankom, a także przed eunuchami, umiejącymi wykorzysty- wać raz zdobyte wpływy, chciał mu uświadomić, że wieczne jest jedynie prawo głoszące, iż nic nie jest wieczne, tymczasem sułtan uznał opowieść za krytykę dynastii osmańskiej i jej sposobu sprawowania władzy. Każdy inny poddany, rzuciwszy takie oskarżenie, zostałby stracony na miejscu, ale sentyment z dzieciństwa skłonił sułtana do okazania łaski. Kara dla Yusufa Paszy była wyjątkowo łagodna – został jedynie wygnany na zawsze ze Stambułu. Władca uznał za obrazę przebywanie w tym samym mieście co jego dawny przyjaciel. I tak nasz przodek zdecydował się zbudować dla siebie i swojej rodziny dom na tym odludziu, w otoczeniu starożytnych ruin. Tęsknił za miastem, nigdy więcej jednak nie ujrzał już Bosforu. Sułtanowi podobno brakowało przyjaciela, ale dworzanie, którzy zawsze byli zazdrośni o pozycję
Yusufa Paszy, nie dopuścili, by władca jeszcze kiedyś się z nim zobaczył. Ot i cała historia. Czy czujesz się usatysfakcjonowana, gołąbko? A ty, Orhanie, czy zapamiętasz, co ci opowiedziałem, i kiedyś, po mojej śmierci, powtórzysz to swoim dzieciom? Orhan z uśmiechem pokiwał głową, ja natomiast zachowałam nieprzenikniony wyraz twarzy. Wie- działam, że ojciec nie mówi mi wszystkiego. W opowieściach ciotek i wujków z gałęzi rodu wy- wodzącej się od stryjecznego dziadka, którym mój ojciec gardził i którego potomków nigdy nie zapra- szał w odwiedziny ani tu, ani do stambulskiego domu, było znacznie więcej szczegółów. To co oni mi opowiadali, było dużo bardziej ekscytujące. I wiarygodne. Słyszałam chociażby, że Yusuf Pasza zako- chał się w ulubionym białym niewolniku sułtana. Podobno przyłapano ich podczas miłosnych unie- sień. Niewolnika stracono od razu i jego genitaliami nakarmiono psy kręcące się zawsze przy królew- skiej kuchni. W tej wersji opowieści Yusuf Pasza został jeszcze przed wygnaniem publicznie wychłostany. Być może wersja mojego ojca też była prawdziwa. Może jedna opowieść nie wystar- czyłaby, aby wyjaśnić, dlaczego nasz przodek wypadł z łask sułtana. Może tak naprawdę nikt nie znał prawdziwego powodu, a każda z historii stanowiła jedynie spekulacje. Nie chciałam dotknąć mojego ojca podejrzeniami o ukrywanie prawdy, dlatego powstrzymałam się od zadawania tych pytań. Sądziłam, że wciąż jeszcze złości się na mnie za to, co zrobiłam w młodości, choć moja ucieczka z inspektorem szkolnym, by za niego wyjść, urodzić mu dzieci i podziwiać jego po- ezję, była już tylko odległym wspomnieniem. Teraz rozumiałam, że postąpiłam bardzo źle, ale wówczas wydawało mi się to wspaniałym pomysłem. Aksamitny głos, jakim Dimitrios recytował swe poematy, sprawiał, że serce łopotało mi w piersiach. Zawsze był przede wszystkim poetą, a uczyć zaczął tylko dlatego, żeby zarobić na życie. Gdy jego ojciec zginął w Bośni, walcząc za nasze Imperium, musiał zaopiekować się matką. Poznałam go w Konyi, gdzie bawiłam z wizytą u rodziny mojej najlepszej przyjaciółki. Całymi dnia- mi prowadzała mnie po mieście, zwiedzałyśmy grobowce dawnych królów seldżuckich, zaglądałyśmy do domów sufich i podczas jednej z tych wędrówek natknęłyśmy się na Dimitriosa. Miałam wówczas siedemnaście lat, a on niemal trzydzieści. Chciałam uciec z rodzinnego domu, w którym czułam się jak w klatce, i Dimitrios i jego poezja zdawały się drogą do wolności i szczęścia. Przez chwilę naprawdę byłam szczęśliwa, ale nigdy na tyle, by nie czuć bólu z powodu tego, co zrobił ojciec. Tęskniłam za matką, a wkrótce zaczęłam też tęsknić za wygodami, do których byłam przyzwyczajona. Ale najbar- dziej brakowało mi letnich wyjazdów nad morze. Chciałam opuścić dom, ale na własnych warunkach, tymczasem ojciec uczynił ze mnie wygnańca. To było dla mnie wielkim ciosem. Nienawidziłam go wówczas. Nienawidziłam jego sztywnych zasad. Przypominałam sobie ze złością, jak traktował moich braci, szczególnie Halila, który był jak niedający się okiełznać ogier. Mój ojciec chłostał go czasami w obecności całej rodziny, nie zdołał go jednak złamać. Uważał, że Halil jest leniwy, buńczuczny i ma anarchistyczne zapędy, dlatego ze zdumieniem przyjął jego decyzję o zaciągnięciu się do wojska, gdzie – ze względu na pozycję rodziny – został błyska- wicznie awansowany i skierowany do służby w pałacu. Potem się okazało, że ojciec słusznie powątpie- wał w jego ambicje wojskowe. Iskender Pasza był niezwykle dostojnym i eleganckim człowiekiem. Przez wiele lat pełnił funkcję ambasadora Wysokiej Porty w Republice Francuskiej i często bywał na paryskich salonach. Przynajm- niej tak twierdził Selman, mój najstarszy brat, któremu pozwolono pojechać do Paryża razem z ojcem. Selman studiował na tamtejszej uczelni i kochał wszystko, co francuskie – z wyjątkiem Francuzów. Za każdym razem, kiedy ojciec wracał do Stambułu, przywoził perfumy dla swoich żon, a także nowe meble, materiały na obicia i obrazy z nagimi kobietami do zachodniej części domu. Jego przy- jazd zawsze był wielkim świętem. „Może od teraz stanie się nowoczesny?” – szeptał Halil i wszyscy chi-
chotaliśmy, pełni nadziei. Marzył nam się bal sylwestrowy, na którym wystąpimy w zachodnich stro- jach i będziemy tańczyć i pić szampana, tak jak nasz ojciec i Selman w Paryżu i Berlinie. Ale to były tyl- ko próżne marzenia, w naszym życiu nie zachodziły żadne zmiany. Ojciec prędko wracał do manier i zwyczajów tureckiego arystokraty. Zaproszenie do naszego letniego domu obejmowało tylko mnie i Orhana. Dimitrios i moja ukocha- na mała Emine zostali w domu. Może w przyszłym roku, obiecywała matka. „Albo nigdy” – wy- krzyknęłam w gniewie. Przez cały ten czas matka przyjechała do mnie trzykrotnie. Oczywiście pota- jemnie. Za każdym razem przywoziła pieniądze i ubranka dla dzieci. To ona zabiegała o odnowienie moich kontaktów z ojcem i wreszcie dopięła swego. Po dwóch latach wymieniania grzecznych i nie- znośnie oficjalnych listów poprosił mnie, żebym przywiozła Orhana do letniej rezydencji. Cieszę się, że na to przystałam. A byłam bliska odmowy. Chciałam napisać, że nie zjawię się, jeśli ojciec nie po- zwoli mi przywieźć także córki, ale Dimitrios przekonał mnie, żebym się przy tym nie upierała. Do- brze się stało, że nie pozwoliłam, aby duma wzięła górę nad rozsądkiem. Wiem, że ojciec przebaczyłby mi już dawno temu, gdybym tylko zdecydowała się go przeprosić za swoje nieposłuszeństwo i rzuciła mu się do stóp. Wbrew temu bowiem, co napisałam wcześniej, Iskender Pasza nie był ani okrutny, ani mściwy. Był jedynie człowiekiem swoich czasów, surowym i nieprzejednanym w kwestiach jedności rodziny. Pierwszego wieczoru po przyjeździe, kiedy Orhan zasnął, wyszłam z domu i spacerowałam wśród sadów. Wdychałam znajomy zapach tymianku i drzew pieprzowych, przywołujący tyle wspomnień. Aż doszłam do kobiety z kamienia i zaczęłam zwierzać się jej szeptem: – Wróciłam, kobieto z kamienia, wróciłam z synkiem. Tęskniłam za tobą. Tylu rzeczy nie mogłam powiedzieć mężowi. Dziewięć lat to bardzo długo dla kogoś, kto tęskni i nie może nikomu przyznać się do swojej tęsknoty. Trzy dni po tym, jak usłyszeliśmy z Orhanem opowieść o Yusufie Paszy, mój ojciec dostał udaru. Znalazła go moja matka, gdy rano weszła do jego sypialni. Robiła tak zawsze, by otworzyć na oścież okno balkonowe, przez noc ledwie uchylone i pozwalające letniej bryzie przynieść nieco słodkiej woni cytryn. Ojciec lubił się budzić przy zapachu morza. Leżał na boku i dziwnie oddychał. Matka obróciła go i zobaczyła, że jest bardzo blady. Miała wrażenie, że w ogóle jej nie dostrzega, wzrok błądził mu gdzieś daleko, jakby szukał zaświatów. Poczuł chłód śmierci i przestało mu zależeć na życiu. Udar wywołał paraliż, ojciec nie mógł poruszać nogami ani mówić, a jego spojrzenie w momentach przytomności wskazywało na to, że modli się bezgłośnie do Allaha, by zakończył jego pobyt na tym świecie. Allah jednak zignorował te błagania i powoli, bardzo powoli, Iskender Pasza dochodził do sie- bie. Po jakimś czasie wróciła mu władza w nogach i z pomocą Petrosyana zaczął znów chodzić, ale mowę utracił na dobre. Miał zawsze pod ręką małe kartki papieru i za ich pośrednictwem oznajmiał nam swoją wolę. Z czasem weszło nam w zwyczaj spędzanie czasu po wieczornym posiłku w najstarszej sypialni, z balkonem wychodzącym na morze. Siadaliśmy wokół ojca, który popijał kątem ust herbatę – udar okrutnie obszedł się z jego twarzą – wygodnie wyciągnięty, podczas gdy wnuk Petrosyana, Akim, deli- katnie masował mu stopy. Iskender Pasza życzył sobie wówczas słuchać opowieści. Nigdy nie czuliśmy się swobodnie w obecności ojca. Sam nie znosił najmniejszej krytyki, ale innym wciąż wynajdował wady. Moi bracia, siostra i szwagier, wezwani do jego łoża z różnych stron Impe- rium, liczyli, że choroba uczyni go bardziej wyrozumiałym. Ja byłam pewna, że niepotrzebnie robią so- bie nadzieję.
===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
2 Zaczyna się zjeżdżać rodzina. Widowiskowe przybycie Mehmeta i baro- na Jakoba von Hassberga. Melancholia Selmana. Leżałam w ciemnym pokoju, z ułożonym na czole zimnym kompresem, który miał mi pomóc pozbyć się silnego bólu głowy. Selman i Halil właśnie przyjechali zobaczyć naszego chorego ojca. Podróżowali ze Stambułu starym powozem, eskortowani przez sześciu żołnierzy na koniach. Nie zdołałam pojawić się na tarasie, by wraz z resztą rodziny i służbą ich powitać. Później dowiedziałam się od matki, jak bardzo wstrząsnął nimi widok ojca siedzącego nieruchomo w fotelu. Padli na kolana i ucałowali mu dłonie. To Halil, odziany w mundur generalski, pierwszy odczuł władczą moc jego milczenia. – Cieszę się, że ocaliłeś życie, ata3. Musiałbym szukać pomocy w niebiosach, gdyby Allah postanowił uczynić nas sierotami. Mój pozbawiony wszelkich ludzkich odruchów brat zapewne od razu poleciłby Petrosyanowi udusić mnie jedwabnym sznurem. Żart wywołał uśmiech na twarzy chorego, znak dla zebranych, że należy się głośno roześmiać. Właśnie ten śmiech wyrwał mnie ze snu. Na szczęście ból głowy minął, więc pospiesznie wstałam z łóżka, przemyłam twarz wodą i zbiegłam na dół przywitać się z braćmi. Wyszłam na taras akurat w chwili, gdy Halil wziął Orhana na ręce. Połaskotał go w szyję wąsami, a potem podrzucił wysoko i złapał w swe mocne ramiona. Przytuliwszy go czule, przedstawił Selmanowi, którego chłopiec nie miał dotąd okazji poznać. Mój syn popatrzył na nowego wuja z nieśmiałym uśmiechem, a ten nie- zgrabnie pogłaskał go po głowie. Nie widziałam Selmana od prawie piętnastu lat. Miałam trzynaście, kiedy opuścił dom. Zapa- miętałam go jako wysokiego i smukłego mężczyznę o gęstych czarnych włosach i głębokim melodyj- nym głosie i kiedy ujrzałam jego sylwetkę na tarasie, przez chwilę miałam wrażenie, że to ojciec. Ze- starzał się. Nie miał jeszcze pięćdziesiątki, ale włosy mu się przerzedziły i posiwiały, wydawał się też niższy, niż zapamiętałam, może dlatego że chodził zgarbiony. Utył i jego twarz nabrała krągłości. W oczach widziałam smutek. Okrutny ten Egipt, pomyślałam. Czym go tak pognębił? Objęliśmy się i pocałowaliśmy serdecznie, ale gdy przemówił, jego głos był pozbawiony emocji. – A więc zostałaś matką, Nilofer. To było jedyne zdanie, które powiedział do mnie tego dnia. Słyszałam w jego słowach zaskoczenie, jakby sprowadzanie na świat kolejnych pokoleń nagle przestało być naturalną koleją rzeczy. Zirytował mnie, i tonem wypowiedzi, i swoją uwagą, a nawet rozzłościł. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie chciał mnie potraktować jak dorosłej kobiety. W jego oczach nadal byłam dzieckiem. Nim zdążyłam wymyślić jakąś ciętą ripostę, Petrosyan poprowadził Selmana do ojca, który chciał z nim porozmawiać na osobności. Podeszłam do Halila. Nigdy nie zerwał ze mną kontaktu, a nawet regularnie widywał się z ojcem Or- hana. Był dla mnie podporą w ciężkich czasach; kiedy Grecy w Konyi stracili możliwości zarobkowania w odwecie za próby wzniecenia powstania i Dimitrios został bez pracy, dbał, byśmy mieli co jeść. Po raz ostatni widziałam Halila pewnego pięknego wiosennego dnia. Przyjechał do Konyi bez zapowie- dzi. Orhan miał wtedy ledwie trzy lata, ale zapamiętał swego wujka, a raczej jego łaskoczące wąsy. Przyjrzałam się swojemu bratu badawczo. Był przystojny jak zawsze, dobrze wyglądał w mundurze. Często zastanawiałam się, jak taki łobuz zdołał podporządkować się wojskowej dyscyplinie.
Po chwili Halil objął mnie i szepnął mi do ucha: – Cieszę się, że przyjechałaś. Czy Orhan usłyszał już historię tego miejsca? Kiwnęłam głową. – Tę o Yusufie Paszy? – upewniał się. – Właśnie tę. – A którą wersję? Równocześnie wybuchneliśmy śmiechem. Kiedy już zamierzaliśmy ruszyć za pozostałymi do domu, uwagę Halila zwrócił kurz unoszący się nad gościńcem. Najwyraźniej do rezydencji zdążał powóz, ale przecież nikogo się nie spodziewaliśmy. Iskendera Paszę uważano za odludka i człowieka porywczego i nawet do naszego domu w Stambule niewiele osób ośmielało się zajrzeć bez zaproszenia, a co dopiero do letniej rezydencji. Tradycyjna gościnność była czymś zupełnie obcym memu ojcu, szczególnie wobec jego własnej, wielkiej rodziny. Największą wrogość budziło w nim stryjeczne rodzeństwo i jego potomstwo, ale unikał również własnych braci. Goście byli prawdziwą rzadkością i jako dzieci za każdym razem traktowaliśmy ich jako radosną niespodziankę. Szczególnie miłą był wujek Kemal, który przywoził masę prezentów. – Ktoś ma jeszcze dziś przybyć? – zapytał Halil. Pokręciłam głową. Zostaliśmy na tarasie i czekaliśmy, aż powóz stanie pod domem. Zerkaliśmy na pojazd, potem po sobie i chichotaliśmy na całego. Nie mogliśmy pojąć, jak ktoś w ogóle ośmielił się wsiąść do czegoś takiego, jadąc w odwiedziny do naszego ojca. Kiedy jeszcze letnia rezydencja należała do dziadka, wciąż pełno było w niej ludzi. Pamiętałam ten gwar i harmider, choć byłam wtedy bardzo mała. Trzy sypialnie zawsze czekały na jego najbliższych przyjaciół, przyjeżdżali i wyjeżdżali, kiedy ich naszła ochota. Służba musiała się liczyć z niezapowie- dzianymi wizytami, jak i z tym, że goście przywiozą własnych służących. Ale to było dawno temu. Kie- dy dom przeszedł w ręce ojca, dał on druhom dziadka jasno do zrozumienia, że nie są mile widziani. Rodzina nie posiadała się z oburzenia. Babcia zaprotestowała, niezwykle ostro jak na nią, ale Iskender Pasza pozostał nieugięty. Miał swoje zasady i nie zamierzał znosić obecności starych zbereźników, kręcących się po domu, jakby byli u siebie, i bałamucących co ładniejsze służące. Powóz podjechał bliżej i mogliśmy zobaczyć siedzących na koźle stangreta i służącego. Halil z tru- dem powstrzymywał śmiech, kiedy pokonywaliśmy schody, by powitać starszego brata naszego ojca, Mehmeta Paszę, i jego przyjaciela barona. Obaj przekroczyli siedemdziesiątkę, ale widać było, że cieszą się dobrym zdrowiem. Obaj też odznaczali się niezwykle bladą cerą, choć letnie słońce zdążyło już zostawić na niej swój ślad. Mieli na sobie letnie garnitury, kremowe, ale różniące się krojem, a głowy chowali przed skwarem pod słomkowymi kapeluszami. Każdy z nich wierzył niezachwianie, że korzysta z usług lepszego krawca. Mój ojciec nie potrafił ukryć irytacji, kiedy zaczynali rozprawiać o swoich strojach. Halil przywitał serdecznie pruskiego barona i z szacunkiem ucałował dłoń wuja Mehmeta. – Witamy w naszym domu, stryju – powiedział donośnie. – I pana również, baronie. Cóż za niespo- dziewana przyjemność. Nie mieliśmy pojęcia, że jesteście w kraju. – My również, póki się w nim nie znaleźliśmy – odparł Mehmet Pasza. – Pociąg z Berlina spóźnił się jak zwykle. – Dopiero kiedy wjechał do Imperium Osmańskiego, zaczął się spóźniać, Mehmecie – sprecyzował baron. – Bądź sprawiedliwy. Na granicy zjawił się o czasie. Jesteśmy bardzo dumni z naszych pociągów. Mehmet Pasza zignorował tę uwagę i znów zwrócił się do Halila: – Czy to prawda, że strzała śmierci przeszyła mego brata, a on nie zechciał się jej pokłonić?
– Nie jestem pewien, czy rozumiem twoje pytanie, stryju. Mehmet spojrzał na mnie wyczekująco. – Nasz ojciec stracił mowę, stryju – wyjaśniłam pospiesznie – ale poza tym czuje się dobrze, choć po- trzebuje pomocy przy chodzeniu. – Trudno to nazwać zdarzeniem tragicznym. – Wuj wzruszył ramionami. – Zawsze uważałem, że za dużo gada. Czy wiecie, jakie dyspozycje w sprawie kolacji wydała wasza matka? I czy w domu jest szampan? Zapewne nie. Na szczęście zabraliśmy kilka skrzynek z majątku barona. Za dużo melancho- lijnych wieczorów spędziłem w tym przeklętym domu, kiedy byłem w waszym wieku, by pozwolić so- bie na jeszcze jeden. Macie chociaż lód? Pokiwałam skwapliwie głową. – To dobrze. Każ schłodzić kilka butelek tego zacnego trunku na wieczór, dziecko, i powiedz Petro- syanowi, żeby przygotował dla nas pokoje gościnne. Założę się, że nie były wietrzone od trzydziestu lat. A ty, młody człowieku – wuj przeniósł władczy wzrok na Halila – zaprowadź mnie do mojego brata. Ojciec nie przepadał za Mehmetem Paszą, ale nigdy nie zachowywał się wobec niego niegrzecznie. Miał ku temu powody. Kiedy mój dziadek umarł, Mehmet Pasza, jako najstarszy syn, odziedziczył ro- dzinną rezydencję w Stambule, a także nadmorski dom, choć nigdy go nie lubił. Nie umieliśmy sobie wytłumaczyć tej niechęci. Było dla nas nie do pojęcia, jak ktokolwiek mógł czuć się źle w takim otocze- niu. Nie dociekaliśmy jednak zbyt gorliwie przyczyn tego stanu rzeczy, skoro na tym skorzystaliśmy. Kochaliśmy ten dom. I kochaliśmy kobietę z kamienia. Pamiętam, jak bardzo byłam podekscytowana, kiedy ojciec oznajmił nam, że stryj Mehmet podarował mu letni pałac w prezencie. Razem z Halilem i Zeynep na przemian klaskaliśmy w oszołomieniu i ściskaliśmy się radośnie. Tylko Selman, który miał wówczas już dwadzieścia sześć lat, pozostał niewzruszony. „Czy dom wróci do dzieci stryja, kiedy umrzesz?” – zwrócił się do ojca poważnym głosem. Iskender Pasza zmierzył go przenikliwym spojrzeniem, które mogło znaczyć: „Ty idioto, dopiero dostaliśmy dom, a ty już myślisz, co się z nim stanie po mojej śmierci!”. Moja matka w tym czasie wal- czyła z uśmiechem, który pojawił się na jej twarzy. Nigdy nie dowiedzielibyśmy się, co ją tak ubawiło, gdyby Zeynep, znająca dobrze jej zwyczaje, nie ukryła się po zachodzie słońca za skałą i nie podsłuchała jej rozmowy z kobietą z kamienia. Co powinniśmy mówić dzieciom, kobieto z kamienia? Ile powinny wiedzieć? Żal mi Selmana. Był jedy- nie ciekaw, czy kiedyś odziedziczy ten dom, a mój mąż spojrzał na niego tak, jakby miał zamiar pozba- wić go życia. Choć nie jestem jego matką, jest mi bliski. Jego ojciec powinien mu w końcu powiedzieć, jak bardzo go kocha. To nie jest wina Selmana, że jego matka umarła przy porodzie. Biedny chłopak, czuje się odrzucony. Iskender Pasza okazuje mu miłość, gdyż w jego twarzy dostrzega oblicze swej pierwszej żony, ale są takie chwile, kiedy spogląda na syna z nienawiścią, jakby sądził, że celowo do- prowadził do śmierci swojej matki. Kiedyś spytałam Iskendera Paszę o jego pierwszą żonę. Bardzo się na mnie rozzłościł i zabronił mi o niej wspominać. Chciałam choć trochę ukoić jego ból, a on mnie odtrącił. Zachował się bardzo dziwnie, aż zaczęłam się zastanawiać, czy czegoś nie ukrywa. Kobieto z kamienia, co się dzieje z mężczyznami w tej rodzinie? Ledwie zaczynają dojrzewać, stają się wyniośli i traktują swoje matki i siostry jak gorsze istoty. Mam nadzieję, że Halil nigdy się taki nie stanie. Choć to nie ja go urodziłam, zrobię co w mojej mocy, by do tego nie dopuścić. A jeśli chodzi o Mehmeta Paszę, cóż mogę ci powiedzieć? Wszyscy chcieli, żeby się ożenił i spłodził dzieci, taka była wola jego ojca. Nie ugiął się jednak i ojciec ukarał go surowo za nieposłuszeństwo. Nie miał chwili dla siebie, wciąż ktoś przy nim był, nawet zatrudniono mu specjalnych nauczycieli. Kto mógł przypuszczać, że ten młody baron, który przybył tu po to, by uczyć braci niemieckiego, nawiąże
tak osobliwą nić porozumienia z Mehmetem? Nawet służący niczego nie podejrzewali. Kiedy cała sprawa wyszła na jaw, przepytano dokładnie ojca Petrosyana, ale przysiągł na Allaha, że nic nie wie- dział. Gdybyś tylko mogła mówić, kobieto z kamienia, wówczas zdołałabyś to wyjaśnić Selmanowi. Zapew- niłabyś go, że jego stryj Mehmet nigdy nie będzie miał dzieci i że pewnego dnia to właśnie mały Sel- man odziedziczy ten dom. Zeynep opowiedziała mi wszystko zaraz po tym, jak wróciła do domu. Ja przekazałam to Halilowi, a on z kolei pobiegł z tym do Selmana. Nasz najstarszy brat zareagował niepohamowanym śmiechem, który stłumił tylko na chwilę, by obrzucić nas surowym spojrzeniem. Nic nie zostało z jego zwykłej po- wagi. Wokół nas zrobiło się zbiegowisko. Zjawił się nawet Petrosyan. Owa dziwna radość, która prze- mknęła przez dom niczym letnia burza, ujawniła też obecność służących, których nawet nie za- uważaliśmy. Wszyscy chcieli poznać powód wesołości Selmana, ale on nie był w stanie im tego wyjaśnić. Halil, Zeynep i ja z kolei byliśmy nieco przestraszeni i przezornie milczeliśmy. Nasz strach wzmógł się jeszcze, kiedy z góry zszedł Iskender Pasza. Początkowo się uśmiechał, ale gdy tylko zo- rientował się, że Selman rechocze jeszcze bardziej, jego twarz stężała. Atmosfera zrobiła się napięta. Petrosyan, umiejący jak nikt odczytywać nastroje swego pana, prędko wyprosił służące. Dopiero kiedy wyszły, Iskender Pasza spytał złudnie łagodnym głosem: „Z czego się śmiejesz, Selmanie?”. Selman natychmiast się uspokoił. Starł łzy z policzków i spojrzał ojcu prosto w oczy. „Śmieję się, ata, z własnej głupoty i z własnej ślepoty” – powiedział. „Jak mogłem być taki niedomyślny, żeby zasta- nawiać się nad dziedzicami stryja Mehmeta? Przecież baronowie, nawet pruscy, nie mogą rodzić dzie- ci!” Moja matka gwałtownie wciągnęła powietrze, nie spuszczając wzroku z Iskendera Paszy. Ojciec nie zdołał nad sobą zapanować. Z dziką wściekłością zacisnął pięść i uderzył Selmana w twarz, aż mój brat się zatoczył. Był przerażony. „Jeśli jeszcze raz ja albo twoja matka usłyszymy, że wyrażasz się z bra- kiem szacunku o swoim stryju, wydziedziczę cię. Zrozumiałeś?!” – zagrzmiał ojciec. Selman, w którego oczach zaszkliły się łzy urazy, bólu i rozgoryczenia, pokiwał głową. Nie miałam wtedy jeszcze nawet dziewięciu lat, ale patrzyłam na ojca, jak wychodzi z pokoju, i naprawdę go niena- widziłam. Wtedy po raz pierwszy widziałam, jak kogoś uderzył. Wzięłam Selmana za rękę, a Zeynep przyniosła mu wody i pogładziła go po obolałym policzku. Halil stał nieruchomo, śmiertelnie blady. Przeraził się równie mocno jak ja, ale całe to zdarzenie miało na niego większy wpływ niż na mnie. Uważam, że ojciec nigdy nie odzyskał jego szacunku. Sama nigdy nie zapomniałam tamtego popołudnia. Przygnębiło nas nie tylko spoliczkowanie brata, lecz także frustracja i gorycz, które kierowały ręką ojca. Na chwilę z jego twarzy spadła maska i zobaczyliśmy człowieka o grubych, topornych rysach. Wszyscy czworo wybiegliśmy z domu, jakby opanowało nas szaleństwo, i ruszyliśmy na płaską skałę, opodal kobiety z kamienia, niewidocznej jednak z powodu kępy sosen. Każde z nas bywało na tej skale często i miało na niej swoje ulubione miejsce, nigdy wcześniej jednak nie byliśmy tam wszyscy razem. Była mocno popękana, ale płaska jak talerz. Nie dzięki naturze. Petrosyan utrzymywał, że kamieniarze wygładzili jej powierzchnię dla Yusufa Paszy, który miał zwyczaj zasiadać tam, gdy szukał słów do no- stalgicznych wierszy. Siedzieliśmy w milczeniu i patrzyliśmy na morze, aż wreszcie widok równej tafli wody uspokoił wezbrane fale uczuć dręczących nasze serca. Czekaliśmy, aż słońce schowa się za horyzontem. Ciszę przerwał Halil. Powtórzył to, czego dowiedzieliśmy się o stryju Mehmecie, a co spowodowało tę ogromną awanturę. Potem powtórzyła to Zeynep i wreszcie przyszła moja kolej. Zanim jednak
zdołałam otworzyć usta, Selman zakrył mi je dłonią i powiedział: „Mała księżniczko, nie powinnaś mówić o sprawach, których jeszcze nie rozumiesz”. I nagle wszyscy zaczęliśmy się śmiać, nie chcieliśmy zapamiętać z tego dnia jedynie rodzinnej kłótni. Selman, wzruszony naszą solidarnością, wyznał, że planuje opuścić dom na zawsze. Chciał być daleko – i od tej nadmorskiej rezydencji, i od Stambułu – i nie zamierzał nigdy wracać. Planował wyje- chać do Aleppo, Kairu albo może jeszcze dalej, do krajów, gdzie nie musiałby spotykać Osmanów. Uważał, że dopiero to uczyniłoby go naprawdę wolnym. To niespodziewane wyznanie złamało nasze dziecięce serca. Ożeń się przynajmniej najpierw, błagała Zeynep. Albo zaciągnij się do wojska, proponował Halil. Potem długo rozmawiali o nadziejach, jakie żywili wobec swojej przyszłości i przyszłości swoich dzieci. Nagle okazali się tacy dorośli, mieli swoje plany i pomysły na życie. Byłam za mała, by się do nich przyłączyć, czy choćby zrozumieć, o czym mówią, ale w ich słowach tyle było pasji i namiętności, że czułam, iż jestem świadkiem czegoś niezwy- kle ważnego. Ten dzień wrył się głęboko w moją pamięć właśnie dzięki owej rozmowie po zachodzie słońca. Nigdy wcześniej nie widziałam ich takich. Na ich twarzach pojawiło się ożywienie, sprawiali wrażenie szczęśliwych. Jakby zdarzenia tego popołudnia stały się punktem zwrotnym w ich życiu i napełniły ich otuchą, jakby nagle dostrzegli, że mają przed sobą jasną przyszłość. Patrzyłam na nich i dzieliłam ich radość. Nawet moja siostra Zeynep, której spokojne usposobienie stanowiło temat ro- dzinnych żartów, tego wieczoru była podekscytowana. Po słońcu już dawno nie było śladu, ale żadne z nas nie chciało jeszcze wracać do domu. Byliśmy pełni buntu, gotowi stawić czoło nie tylko Iskenderowi Paszy, ale i całemu światu. I kiedy Petrosyan, który oczywiście wiedział, gdzie jesteśmy, przyszedł zabrać nas na wieczorny posiłek, zignorowaliśmy go zupełnie. Usiadł wtedy przy nas i długo nakłaniał do powrotu, wypowiadając przy tym mnóstwo lepkich słów o zgodzie. Selman ruszył pierwszy, my niechętnie za nim. Nie jestem pewna, kiedy dokładnie Selman opuścił dom. Myślę, że musiało to nastąpić wkrótce po tym pamiętnym popołudniu. Utkwiła mi w głowie jedynie panika, która ogarnęła całą rodzinę, kiedy oznajmił przy śniadaniu, że postanowił porzucić pracę i przez następne kilka lat poznawać świat. Po- nieważ pracował w firmie transportowej stryja Kemala, mógł później bez trudu odzyskać posadę. Selmana wychowała matka Zeynep i Halila. Jego własna matka zmarła przy porodzie. Iskender Pa- sza, pogrążony w rozpaczy, uległ namowom krewnych, przekonujących go, że chłopak musi mieć opie- kunkę, i wnet po jej śmierci wziął sobie kolejną żonę. Zeswatano go z daleką kuzynką. Kochała chłopca, jakby był jej synem, i nawet po urodzeniu własnych dzieci zawsze znajdowała dla niego czas. Dla mnie też miała sporo ciepłych uczuć. Nie przyjeżdżała do letniego domu razem z mężem, dlatego nie wi- działa upokorzenia Selmana, ale wieść o tym prędko dotarła do Stambułu. Moja matka była przekona- na, że Iskender Pasza sporo musiał się potem nasłuchać. Jego druga żona miała naprawdę ostry język. Zapewne próbowała odwieść Selmana od wyjazdu, ale nie miała żadnych szans. Mój brat podjął już de- cyzję i nic nie mogło jej zmienić. Miał nam dać znać, gdyby znalazł miasto, w którym zechce się osie- dlić. Skruszony ojciec zaproponował mu pieniądze na podróże, ale Selman ich nie przyjął. Przez cztery lata pracy zaoszczędził wystarczająco dużo. Uściskał nas wszystkich na pożegnanie i już go nie było. Przez wiele miesięcy nie mieliśmy od niego wieści, potem zaczęły przychodzić listy, ale bardzo niere- gularnie. Rok po jego wyjeździe stryj Kemal, który właśnie wrócił z Aleksandrii, poinformował nas, że zatrzymał się u Selmana. Nasz brat zajął się tam handlem diamentami i znalazł sobie żonę. Stryj przy- wiózł list dla matki Zeynep i Halila, ale nigdy nie dowiedzieliśmy się, co w nim było. Zeynep przeszu- kała wszystkie schowki w pokoju swojej matki, ale listu nigdzie nie było. Zdesperowani, zapytaliśmy w końcu Petrosyana, co pisał nasz brat. On tylko pokręcił ze smutkiem głową i powiedział: „Człowiek,
który wciąż wystawiony jest na uderzenia kamieni, przestaje się ich obawiać”. Do dziś zastanawiam się, co chciał przez to powiedzieć. Wtedy zaś Zeynep i ja pokiwałyśmy mądrze głowami, a kiedy Petro- syan wyszedł, wybuchnęłyśmy śmiechem. To dziwne, że wszyscy zjechali się tutaj tego samego dnia. Czy na widok Selmana, stryja Mehmeta i barona w ojcu odżyły wspomnienia? Halil powiedział mi potem, że Iskender Pasza rozpłakał się pod- czas powitania z najstarszym synem, objął go lekko i pocałował w oba policzki. Selman zaś był wyraźnie wzruszony, ale jego oczy pozostały suche. Za długo na to czekał. Nigdy nie mogłam pojąć, czemu dorośli mężczyźni tak wiele uzależniają od swojej dumy. Mój mąż był od niej zupełnie wolny, a przynajmniej potrafił ją w sobie uśpić. Przez kolejne dni bacznie obserwowałam Selmana. Mój brat, w młodości najbardziej zapamiętały i ambitny z nas wszystkich, pogrążył się w melancholii i stał się człowiekiem zgorzkniałym. Miałam wrażenie, że gnębi go świadomość własnych ograniczeń, które wreszcie dostrzegł. Przyczynił się do tego niewątpliwie sukces w handlu diamentami. Nigdy nie był zadowolony. Ożenił się z „piękną Kop- tyjką”, jak ją określił stryj Kemal, ale nie przedstawił jej rodzinie. Miał synów, ale nawet teraz, gdy oj- ciec cierpiał w wyniku udaru, nie przywiózł ich ze sobą, by choć raz ujrzeli dziadka. Tylko Halil został kiedyś zaproszony do Egiptu i dostąpił zaszczytu poznania żony i dzieci brata. Próbowałam się od nie- go czegoś dowiedzieć o Selmanie, bo dręczył mnie jego smutek, usłyszałam jednak tylko: „Selman po- padł w głęboką depresję z powodu dekadencji, w której Imperium grzęźnie od trzystu lat. Ja to wiem nie gorzej od niego, ale on bardziej się tym przejmuje”. Nie mogłam otrzymać bardziej zaskakującej odpowiedzi. Instynkt kazał mi odrzucić takie wyjaśnie- nie. Wiedziałam dobrze, że Selmana mierzi życie w Stambule, z wszystkimi jego rytuałami i obyczaja- mi. Był głęboko sfrustrowany i pragnął zmiany, ale moim zdaniem nie była to jedyna przyczyna jego smutku. Nie mogłam uwierzyć, że mój brat, niegdyś taki wesoły i skory do żartów, popadł w zgryzotę z powodu meandrów historii. Nasza rodzina zawsze ją tworzyła, a nie poddawała się jej niszczyciel- skiej sile. Powód smutku Selmana musiał być inny i postanowiłam za wszelką cenę go odkryć. ===PgY/Wm0LMgdiBDwNa1hsXmxVMwI7DmoMPAo4CzoDM1U=
3 Baron czyta z Qabusname1 fragmenty dotyczące romantycznego uczucia. Niedokończona opowieść o Enverze Albańczyku, Sabisze i czerkieskiej służącej, która sądziła, że uciec można jedynie, stając się ptakiem. – Wasze imperium jest jak pijana prostytutka, która leży z rozłożonymi nogami i ani nie wie, ani nie zważa na to, kto weźmie ją jako następny. Czy przesadzam, Mehmecie? Baron i stryj otworzyli właśnie drugą butelkę szampana. – Jak zwykle, baronie, wyrażasz dogłębne sądy z niezwykłą klarownością – odparł Mehmet. – Czasa- mi jednak zastanawiam się, czy wielki mistrz Hegel nie byłby tobą nieco rozczarowany. Podobno nie- gdyś w Berlinie byłeś bardzo obiecującym studentem… Przerwał mu gromki śmiech. Baron grzmiał staccato, jakby naśladował odgłos wystrzałów: ha-ha- ha-ha, ha-ha-ha-ha i na koniec jeszcze ha. Nie był to ten rodzaj głośnej wesołości, która rozwija się po- woli, mając źródło w uśmiechu. Ten śmiech był nie mniej nagły i równie groźny jak riposty barona, za- wsze obliczone na upokorzenie i podeptanie przeciwnika, a w najlepszym razie na rozproszenie jego uwagi. – Za każdym razem, gdy odwiedzam tę rodzinę, czuję się stracony dla świata, Mehmecie – dodał po chwili. – Prawdziwy świat, jak powtarzam ci często, to królestwo mrówek. Ludzie mogą przeżyć jedy- nie pod warunkiem, że upodobnią się do tych owadów. To przyszłość naszego gatunku. Wszyscy się powoli do tego przekonujemy, ale ty się opierasz. Udajesz, że prawdziwym światem jest twój dom, w ten sposób odpędzasz potwory. Ale jak długo tak można, Mehmecie? Jak długo? Wasze imperium to bankrut, nie stać was już nawet na kupowanie czasu, jak to robiliście przez prawie trzysta lat. Mój stryj milczał przez chwilę, po czym powiedział cicho: – To co twoi filozofowie nazywają postępem, drogi baronie, spowodowało suszę w duszy człowieka naszych czasów. Sztubackie lekceważenie – oto, na czym opierają się teraz relacje międzyludzkie. Weź choćby Francję, kraj, który obaj kochamy, albo Anglię. Ludzie nie umieją tam być solidarni. Nie mają żadnej wiary, która by ich spajała, wyjąwszy tę w przetrwanie, i idei, poza ideą bogacenia się, bez względu na koszty. Być może nie ma innej drogi i wszystkich nas to w końcu czeka. Oczywiście nie cie- bie i mnie. My umrzemy, zanim stanie się to powszechną zasadą, i kto wie, może nawet zdołamy umrzeć szczęśliwi. Dlaczego nie mielibyśmy szukać przyjemności w swoim towarzystwie? Dlaczego nie powinienem cieszyć się życiem, tym domem, rodziną… Baron znów wybuchnął śmiechem, tym razem szczerym. – Czemu się śmiejesz? – Stryj nie wiedział, czy powinien czuć się urażony. – Właśnie przypomniałem sobie Qabusname. Kiedy tłumaczyłem ją na niemiecki, uważałem, że jest niezwykle nudna i pospolita, niewarta mojej uwagi. Pamiętam, że pomyślałem sobie: skoro to jest ko- deks moralny sułtana i jego książąt, nic dziwnego, że tak łatwo u nich o degenerację. Uznałem, że na- wet słabe umysły, poddające się imperialnym waporom, mogą bez szkody dla siebie ignorować ten nonsens. Trafiłem jednak na interesujący ustęp, zatytułowany Romantyczna skłonność. Tak często recy- towałem go moim zdziwaczałym wujom i kuzynom, że wciąż pamiętam każde słowo. Przypomniałem sobie o tym fragmencie, kiedy wspomniałeś o ludziach, których interesuje jedynie bogacenie się. Posłuchaj więc, drogi Mehmecie, mądrości Qabusname: „Opieraj się miłości i nie dopuść, byś stał się
wzdychającym kochankiem. Ich pozycja jest godna pożałowania, szczególnie tych, którym los poskąpił bogactwa. Taki kochanek, jeśli w dodatku posunął się w latach, z pewnością nie osiągnie celu. Swoje szczęście może posiąść tylko z pomocą pieniędzy, bez nich zdoła jedynie udręczyć własną duszę”. Tym razem Mehmet się uśmiechnął. – Starość bez grosza przy duszy jest wystarczająco podła, nie trzeba zwiększać udręki nadmiarem uczuć. Mam wrażenie, że w tym, co zacytowałeś z taką maestrią, jest wiele prawdy. Ale choć sami też się starzejemy, mój drogi baronie, nie sądzę, żeby ten ustęp dotyczył właśnie nas. Nawet gdybyśmy byli bez grosza, znaleźlibyśmy radość w swoim towarzystwie. Być może powinniśmy otworzyć kolejną butelkę i wypić za bezużyteczność Qabusname. Bawialnia ojca, urządzona na wzór francuskiego salonu, była dziś pełna kobiet i mężczyzn. Przed jego chorobą ten najpiękniejszy pokój w domu zarezerwowany był właściwie wyłącznie dla mężczyzn. Osmankom w ogóle nie wolno było tam wchodzić, natomiast Francuzkom i owszem, ale tylko w towa- rzystwie mężów lub ojców. Kiedy ojciec przebywał w Paryżu, Zeynep, ja i nasze matki przychodziłyśmy tam, wołałyśmy o miętową herbatę i wodę różaną i siadałyśmy do kart. Uwielbiałam obserwować kapryśne morze przez trzy wielkie okna balkonowe, które wpuszczały więcej światła, niż było trzeba. Bywałyśmy tu codzien- nie, ku wielkiemu rozbawieniu służących, podekscytowanych wchodzeniem do bawialni bez zgody Pe- trosyana. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Schodziliśmy się w bawialni co wieczór po kolacji, rozmawia- liśmy o wielu sprawach i słuchaliśmy opowieści. Ojciec zawsze ze zmarszczonymi brwiami przysłuchi- wał się rozmowie stryja Mehmeta z baronem. Musiała go zirytować uwaga o prostytutce, wygłoszona tak bezpardonowo w obecności żony i dwóch córek. Orhan zasnął głęboko na szezlongu koło okna i na szczęście nie słyszał tego śmiałego porównania. Iskender Pasza wreszcie uniósł laskę, z którą teraz się nie rozstawał, i uderzył nią mocno w podłogę. To był sygnał, że czas zakończyć ciche rozmowy toczone w różnych zakątkach pokoju i rozpocząć opo- wieść. Stryj Mehmet odchrząknął. Selman uśmiechnął się, Halil zaczął nerwowo bawić się wąsem, a moja matka owinęła się szczelniej szalem. Zeynep i ja popatrzyłyśmy po sobie, starając się z całych sił powstrzymać wesołość. Jeśli to stryj Mehmet miał opowiadać, można się było spodziewać dosłownie wszystkiego. Nim zaczął, ojciec, nie kryjąc poirytowania, wezwał Petrosyana, a kiedy służący się zjawił, wskazał mu dłonią Orhana. Majordomus delikatnie wziął go na ręce i zabrał do jego sypialni. Patrząc na śpiącego syna, znów zaczęłam żałować, że nie ma ze mną Emine. Tak bardzo chciałam, żeby też stała się członkiem tej rodziny. Kiedy drzwi za Petrosyanem się zamknęły, stryj Mehmet, przywoławszy na twarz wyraz fałszywej skromności, zaczął swoją opowieść. – Usłyszycie dziś historię naszego wielkiego albańskiego przodka, Envera, tak jak została podykto- wana przez jego syna. Zapiski te odczytywano w naszej rodzinie raz na pięć lat, w dniu urodzin Proro- ka, kiedy wszyscy zbierali się razem. Rytuał miał przypominać o naszym skromnym pochodzeniu. Niestety, jakieś pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat temu księga zaginęła. Niektórzy twierdzą, że znisz- czył ją nasz dziadek, Mahmut Pasza, gdy postanowił od nowa napisać historię rodziny. Tamte wyda- rzenia, choć upłynęło przecież czterysta lat, były mu niewygodne. Księga Mahmuta Paszy jest arcy- dziełem kaligrafii, ale mimo to nikt nie zagląda do środka. Ci z nas, którzy próbowali ją czytać, podda- wali się już przy drugim kłamstwie, a mianowicie tym, że założyciel naszego rodu pochodził z plemie- nia Proroka. Tak naprawdę był bowiem Albańczykiem, a parał się sprzątaniem końskiego gnoju, który piętrzył się wokół osmańskich obozów wojskowych. Nikt nie radził sobie z łajnem tak sprawnie jak on
i wreszcie doceniono jego wysiłki. Został wezwany do Stambułu, gdzie uczyniono go odpowiedzial- nym za czystość i przestrzeganie higieny w samym pałacu. Mahmut Pasza naplótł bzdur w rodzinnej historii, ponieważ pragnął się ożenić z bratanicą sułtana i sądził, że wyższe pochodzenie mu w tym pomoże. Moim zdaniem niepotrzebnie się trudził. Sułtan zapewne i tak znał prawdę i niewiele go obchodziła. Żałuję jednak, że nie zgłosił obiekcji co do tego mariażu, jakie by one nie były; oszczędziłby tym samym naszej rodzinie wielkiej tragedii. Nasi władcy wręcz żądali, by ich ministrowie i dworzanie mówili głośno o niskiej pozycji społecznej swoich rodzin. Im mniej przebywało na dworze przedstawicieli możnych rodów, tym łatwiej było trzy- mać w ryzach wezyrów, wywyższać ich i strącać według własnego uznania. A tego przywileju sułtani zamierzali bronić za wszelką cenę. Potomkowie Ertogrula4 woleli myśleć, że są jedynym rodem, któremu historia dała prawo do rządzenia naszym wielkim imperium, to dawało im poczucie stabil- ności i pozwalało zachować wysokie mniemanie o własnych zdolnościach. Taka jest niestety prawda; to dlatego Imperium teraz gnije. Obrazowe porównanie barona pasuje jak ulał. Sułtan ‘Abdul Hamid II5 zdaje sobie zresztą sprawę z tego, jak się sprawy mają. Kiedy w zeszłym roku towarzyszyłem mu w podróży do Berlina, zapytał mnie: „Czy sądzisz, że będę ostatnim kalifem islamu?”. Uśmiechnąłem się i nic nie odpowiedziałem. Mój dziadek Mahmut był próżnym i zarozumiałym pawiem, ale nie kompletnym idiotą. Musiał zda- wać sobie sprawę z obsesji sułtana, który utrzymywał, że jest potomkiem Osmana6. Jak zatem ten dureń, nasz dziadek, mógł twierdzić, że pochodzi z plemienia Proroka? Dlaczego czuł potrzebę upiększania przeszłości? Po co stworzył te wszystkie wymysły o pochodzeniu naszej rodziny? Zrobił tylko z siebie idiotę. Jego księga jest tyleż pełna pychy, co głupia, a zmyśleń i faktów zawiera po równo. Oczywiście, w naszej rodzinie zawsze znaliśmy prawdę, ale choć śmiano się z Mahmuta za jego ple- cami i wstydzono się za niego, nikt nie miał odwagi mu się sprzeciwić. Może gdyby starszyzna rodu zażądała usunięcia tych kłamstw, toby się podporządkował, ale tego się już nie dowiemy. W gruncie rzeczy nie miało to wielkiego znaczenia. W końcu wszyscy wiedzieli, że Mahmut mija się z prawdą, a mimo to pozwolono mu ożenić się z bratanicą sułtana, która w odpowiednim czasie urodziła naszego ojca i jego trzy siostry. Nie powstrzymało to sułtana i jego dworzan od docinania szczęśliwemu małżonkowi, ale na tym się skończyło. Jedna z ciotek powiedziała mi kiedyś, że za każdym razem gdy Mahmut Pasza odwiedzał dwór, by złożyć uszanowanie sułtanowi, ten pytał o jego księgę i zmuszał go do recytowania przed całym dwo- rem co bardziej absurdalnych fragmentów. Oczywiście, sam sułtan zachowywał wówczas powagę, od- danych sobie dworzan zachęcał jednak, by co jakiś czas dawali wyraz swej wesołości. Mahmut Pasza re- cytował więc przy akompaniamencie stłumionego chichotu. Co sobie wówczas myślał? Jak znosił te powtarzające się upokorzenia, on, człowiek o tak wielkiej du- mie? Trudno dociec. Za to kiedy wracał z pałacu, opowiadał żonie, że jej stryj znów okazał mu wielki szacunek, a wezyr gratulował niezwykle ważnego memorandum na temat kwestii rosyjskiej, które zo- stało wysłane kanclerzowi w Berlinie bez jednej zmiany. Czy nasza piękna babcia Sabiha, której por- tret wita gości przy wejściu do domu w Stambule, wierzyła w te brednie? Sądzę, że nie. Poślubiła Mah- muta Paszę nie z powodu jego pysznych zapewnień o własnej wielkości ani też nie dla jego urody i bo- gactwa. Po prostu jej ojciec zdecydował, że to będzie dla niej odpowiedni mąż. Widzę, że Nilofer się uśmiecha. Pyta samą siebie, czy jej prababcia mogła być aż taka głupia, by wierzyć słowom pradziadka. Odpowiedź, moja śliczna bratanico, brzmi: owszem, mogła. Twoja prababka Sabiha była bez wątpienia piękna. Portret dość wiernie oddaje jej urodę. Członek rodu Bragadinich, który ją malował, nie był szczególnie utalentowanym artystą, potrafił jednak od-