ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Doktor Fielding powinien już być – powiedziała recepcjonistka. – Widać znowu coś go
zatrzymało! Jak tylko przyjdzie, powiem, że pani jest.
– Dziękuję.
Catherine Lewis rozejrzała się dokoła. Przychodnia w Brookdale mieściła się w starym
wiktoriańskim domu otoczonym parkiem. Pokój, w którym czekała, sprawiał wrażenie bardzo
przestronnego dzięki wysokiemu sufitowi i doskonałym proporcjom. Pod ścianami stały
krzesła, a na środku stół zarzucony kolorowymi magazynami. W dużej donicy zieleniła się
okazała paproć. Pomieszczenie niczym się nie różniło od poczekalni innych lekarzy
rodzinnych. Kiedy ona otworzy swój gabinet, będzie w nim na pewno przytulniej i ładniej niż
tu.
Podeszła do okna i wyjrzała na dwór, ale niewiele zdołała zobaczyć. W połowie
października o tej porze było już ciemno. Zerknęła na zegarek. Szósta czterdzieści dwie.
Umówiła się na szóstą trzydzieści i choć nie miała na ten wieczór żadnych planów, irytowało
ją, że musi czekać. Sama zawsze była punktualna. Uważała, że nieliczenie się z cudzym
czasem świadczy nie tylko o złych manierach, ale również o złej organizacji. Przypominając
sobie słowa recepcjonistki, uznała, że punktualność nie jest mocną stroną doktora Fieldinga.
Zaczęła się zastanawiać, jak w tej sytuacji ułoży im się współpraca.
– Ach, doktor Lewis! Proszę wybaczyć, że kazałem pani czekać.
Odwróciła się i ujrzała wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który wyciągnął do
niej rękę i uśmiechał się tak serdecznie, że od razu poczuła do niego sympatię.
– Jestem Matthew Fielding – przedstawił się.
Miał ciepłą i trochę szorstką dłoń. Bezwiednie pozwoliła, by przytrzymał ją nieco dłużej,
niż wymagała tego sytuacja. Poczuła lekkie mrowienie i szybko cofnęła rękę.
– Miło mi pana poznać, doktorze – powiedziała, przybierając stosowny wyraz twarzy. Nie
czuła zdenerwowania, lecz było w niej trochę napięcia. W końcu ta praca ma być kolejnym
krokiem prowadzącym do celu.
Już dawno go sobie wytyczyła i ani razu nie zboczyła z drogi – szkoła, studia, praktyka w
różnych przychodniach i szpitalach, wreszcie własny gabinet. Teraz jeszcze tylko popracuje
przez rok w Brookdale, a potem będzie mogła poszukać odpowiedniego lokalu dla siebie.
– Chętnie napiłbym się kawy, a pani?
Drgnęła, uświadomiwszy sobie, że nie słuchała doktora Fieldinga. Zawsze szczyciła się
swoją umiejętnością koncentracji, nie było w jej zwyczaju bujać w obłokach.
– Ja... hm... owszem, chętnie się napiję – powiedziała, mając nadzieję, że jej odpowiedź
nie rozminęła się z pytaniem.
Znów się do niej uśmiechnął. Ma najcudowniejszy uśmiech, jaki widziałam, pomyślała.
Tak ciepły i przyjazny, że musi dodawać ludziom otuchy i wzbudzać zaufanie. Odetchnęła
głęboko, uświadomiwszy sobie, że znowu wędruje gdzieś myślami. Matthew tymczasem
odwrócił się i skierował do drzwi. Poszła za nim, nie odrywając wzroku od jego pleców.
Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i poruszał się z wdziękiem sportowca.
Szybko przemierzał korytarz, tak że musiała przyspieszyć, by dotrzymać mu kroku.
Przesunęła wzrok z jego nóg w górę, ku talii i ramionom, i zatrzymała go na głowie. Miał
jasne włosy w piaskowym odcieniu, grube, krótko przystrzyżone. Zapewne kręciłyby się,
gdyby były dłuższe.
Westchnęła z zazdrością. To niesprawiedliwe, że mężczyzna zostaje obdarowany przez
los takimi włosami. Jej były proste jak druty. Już dawno wyzbyła się nadziei, że uda jej się
cokolwiek z nimi zrobić. Nosiła je zawsze tak jak teraz – zwinięte w ciężki węzeł na karku.
Pewien mężczyzna, który miał nadzieję, że stanie się dla niej kimś więcej niż
przyjacielem, zasugerował jej kiedyś, że powinna je rozpuścić. Tej rady jednak nigdy nie
posłuchała. Wolała o wszystkim w swoim życiu decydować sama.
– Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy przeszli do kuchni. – W
niebieskich oczach doktora Fieldinga pojawiły się wesołe iskierki. – Wiem, że prowadzenie
rozmowy w sprawie pracy przy kuchennym stole odbiega nieco od przyjętych norm, ale przez
cały dzień nic nie miałem w ustach. Jestem pewny, Catherine, że nie chciałaby pani być
zmuszona do zademonstrowania swoich umiejętności, gdybym zemdlał z głodu.
Przeszedł ją lekki dreszcz, gdy zwrócił się do niej po imieniu. Odniosła wrażenie, że
przekroczyli jakąś niewidoczną granicę. Wzruszyła lekko ramionami, nie chcąc, by myślał, że
jest coś niestosownego w tej propozycji.
– Jak panu wygodnie, panie doktorze – powiedziała. – Mnie jest naprawdę wszystko
jedno.
– Proszę mi mówić Matthew, a jeszcze lepiej Matt. Tak na ogół się do mnie zwracają, w
każdym razie ci, których zaliczam do przyjaciół. – Otworzył drzwi i przepuścił ją.
Cahterine uśmiechnęła się uprzejmie, ale nie zareagowała. Nie miała oporów, by zwracać
się do niego po imieniu, kiedy już zaczną pracować, ale to zdrobnienie...
Zastanawiała się też, dlaczego myśl o zaliczeniu jej do przyjaciół tak bardzo ją
zaniepokoiła. Miała wielu przyjaciół, wszystkich podobnych do niej. Przestrzegali pewnych
zasad i akceptowali fakt, że przyjaźń ma pewne granice. Nie było wzajemnych zwierzeń,
niezapowiedzianych wizyt, żądań czegoś więcej niż krótkich spotkań przy okazji imprez
towarzyskich. Nie ulegało wątpliwości, że Matthew Fielding rozumie przyjaźń zupełnie
inaczej, choć Catherine pojęcia nie miała, skąd jej to przyszło do głowy.
– Cukier? Mleko? – Matthew wyjął z szafki filiżanki.
Wróciła na ziemię. Może to i osobliwe miejsce na rozmowę o pracy, ale nie musi od razu
okazywać zdziwienia.
– Tylko mleko, proszę – odrzekła, siadając przy dużym sosnowym stole. Rozejrzała się
po kuchni i od razu się zorientowała, że nie jest to pomieszczenie, w którym personel
przygotowuje sobie jedzenie w ciągu dnia. Była to prywatna kuchnia z dużym piekarnikiem i
lodówką ozdobioną dziecięcymi rysunkami. Ciekawe, jak tu wyglądają gabinety i pokój
socjalny.
– Mieszkam na górze – wyjaśnił. – Na parterze jest tylko kuchnia i pokój dzienny, resztę
zajmuje przychodnia. – Wyjął z lodówki butelkę mleka, wlał trochę do kawy i podał jej
filiżankę.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się uprzejmie, ale trudno jej było ukryć zdziwienie. Nie
zdawała sobie sprawy, że przychodnia znajduje się w tym samym domu co jego mieszkanie.
– Bardzo proszę.
Znowu posłał jej czarujący uśmiech, po czym odwrócił się do lodówki i wyjął główkę
sałaty i pomidory.
– Jak powiedziałem, mieszkam tutaj, co jest bardzo wygodne, zwłaszcza rano. Nie muszę
stać w korkach, ba, nie muszę w ogóle używać samochodu. – Roześmiał się, opłukał sałatę i
zaczął kroić w plasterki pomidory. – Kiedy Glenda i ja postanowiliśmy otworzyć
przychodnię, uświadomiliśmy sobie, że jedno z nas będzie musiało mieszkać nad sklepem, by
tak rzec. Było to podyktowane względami materialnymi.
– Ach tak. A więc zdecydowaliście się urządzić dwa w jednym i ty zamieszkałeś tutaj? –
Mimo woli przeszła na ty.
– Tak. Byłem wtedy żonaty i Ruth, to znaczy moja żona, spodziewała się naszego
pierwszego dziecka. Plan był taki, że będziemy mieszkać tu, aż praktyka się rozkręci, a potem
wyprowadzimy się z centrum. Ale po śmierci Ruth uznałem, że rozsądniej będzie się nie
wyprowadzać. Nie muszę tracić czasu na dojazdy i mogę być w domu z dziećmi od razu po
pracy.
Catherine zaniemówiła. Nie miała pojęcia, że jest wdowcem, choć oczywiście nie było
żadnych powodów, dla których miałaby o tym wiedzieć. Jego sprawy osobiste nie miały z nią
nic wspólnego, o ile nie mieszały się z zawodowymi.
– A Glenda – powiedziała, chcąc mieć pełną jasność sytuacji – która, jak się domyślam,
jest twoją wspólniczką, jest zadowolona z takiego układu?
– Tak. I, oczywiście, Glenda jest moją wspólniczką. Przepraszam, powinienem był to
powiedzieć od razu. To, że ja wiem tyle o tobie, nie znaczy jeszcze, że ty cokolwiek wiesz o
mnie. Pytaj, o co chcesz.
Catherine uśmiechnęła się. Nie miała pojęcia, o co w tym momencie miałaby go zapytać.
Może dlatego, że taki niekonwencjonalny sposób prowadzenia rozmowy kwalifikacyjnej zbił
ją nieco z pantałyku. Dotychczas przy podobnych okazjach zawsze pytano ją o kwalifikacje,
doświadczenie zawodowe i plany na przyszłość. Matthew Fielding nie poruszył żadnej z tych
spraw. Poczuła się niepewnie. Wolałaby, by rozmowa przebiegała według przyjętych reguł,
ale odniosła wrażenie, że Matthew wcale tego nie chce.
– Nie mów mi, że nie masz odwagi zadawać mi pytań, Catherine. – Popatrzył na nią
wyczekująco.
Zaczerwieniła się, a on potrząsnął głową. Przez twarz przemknął mu cień smutku.
– Ta moja niewyparzona gęba! Oczywiście, że nie masz odwagi. Poznaliśmy się zaledwie
pięć minut temu i pewnie nie chcesz się wydać zbyt obcesowa. Nie pamiętam już, kiedy
ostatni raz odbywałem taką rozmowę, a więc musisz mi wybaczyć. Zapomniałem, jak to się
robi.
– Ja... uhm... nie mam nic do wybaczania. Sytuacja nagłe stała się jeszcze bardziej
kłopotliwa i Catherine uznała, że musi koniecznie jakoś zareagować. Matt traktował ją trochę
jak dziecko, a nie jak trzydziestodwuletnią kobietę, która aż nadto dobrze radzi sobie w życiu.
Wyprostowała się i popatrzyła na niego wyniośle.
– Zapewniam, że nie brakuje mi odwagi – oświadczyła. – Miałeś jednak rację, mówiąc, że
niewiele wiem o tobie i tej przychodni, z wyjątkiem tego, co mi powiedziałeś przez telefon.
Odetchnęła głęboko, zadowolona, że wykazała się takim opanowaniem. Dodało jej to
pewności siebie, choć wolałaby, by Matthew wreszcie usiadł, a nie zajmował się kolacją.
Przybrała nieco ostrzejszy ton, patrząc, jak wbija jajka do miski.
– A więc Glenda to doktor Williams. Jesteście tutaj we dwoje, czy tak?
– Tak. – Wziął widelec i zaczął bełtać jajka. – Myśleliśmy o przyjęciu trzeciego
wspólnika, gdy praktyka zaczęła się rozrastać. Pewnie słyszałaś, że ta część Londynu stała się
ostatnio modna.
Powiedział to tak, jakby ten fakt wcale go nie cieszył. A przecież im więcej
mieszkańców, tym więcej pacjentów, a co za tym idzie – większy dochód. Mógłby się
ubiegać o dodatkowe fundusze. Gdyby chciał, mógłby nawet mieć pacjentów prywatnych,
gdyż zawsze znajdą się ludzie gotowi zapłacić, by nie czekać w kolejce pacjentów kasy
chorych.
– Ale twoje ogłoszenie nie dotyczyło trzeciego wspólnika – zauważyła.
– Nie, na razie wstrzymaliśmy się z tym pomysłem.
Teraz mamy o wiele pilniejszy problem. Glenda niedawno stwierdziła, że jest w ciąży –
oznajmił. – Jest w siódmym niebie, bo od lat stara się o dziecko. Miała w przeszłości
poronienia, a więc ginekolog zalecił jej, żeby natychmiast przestała pracować, jeśli chce
donosić dziecko. Załatwiłem doraźne zastępstwo, żeby jakoś przetrwać ten okres – ciągnął,
wlewając jajka na patelnię – ale doszliśmy z Glendą do wniosku, że potrzebny nam będzie
ktoś na dłużej. I właśnie dlatego tu jesteś, Catherine.
Znowu poczuła lekki dreszcz, gdy usłyszała swoje imię. Starała się nie zwracać na to
uwagi, koncentrując się na zawodowym aspekcie tej dziwnej rozmowy kwalifikacyjnej, ale
proste to nie było. Matthew tymczasem przewrócił omlet na drugą stronę i powoli zsunął go
na talerz.
– Może masz ochotę? Podzielimy się – zaproponował.
Potrząsnęła głową. Im prędzej się to skończy, tym lepiej. Wizja ich dwojga, siedzących w
kuchni przy wspólnym posiłku, wydawała jej się zbyt rodzinna.
– Dziękuję, ale niedawno jadłam – odparła.
Nie było to kłamstwo, bo rzeczywiście przed przyjściem tutaj zjadła kanapkę i wypiła
kawę. Ale gdy tylko jej nozdrza podrażnił apetyczny zapach rozchodzący się po kuchni,
niespodziewanie zaburczało jej w brzuchu. Matthew roześmiał się, sięgnął po drugi talerz i
przekroił omlet na pół.
– Daj spokój! Przecież jesteś głodna. Proszę. Zanim zdążyła zaprotestować, postawił
przed nią talerz i położył sztućce. Usiadł i podsunął jej miskę z sałatą. Nie miała wyboru,
musiała przyjąć poczęstunek.
– Dziękuję – rzekła i odkroiła kawałek omletu. Był wyborny. O wiele lepszy niż jej
nieudolne produkcje kulinarne.
– Nawiasem mówiąc – rzucił Matthew, nakładając sobie sałatę – zapoznałem się z twoimi
referencjami i nie widzę żadnego problemu. Masz aż nadto kwalifikacji na to stanowisko.
– Ale... – Wstrzymała oddech, słysząc rezerwę w jego głosie.
– W zasadzie nie ma żadnego ale – uspokoił ją. – Tylko że wydaje mi się dziwne, że ktoś
z twoją pozycją zawodową nie znalazł stałego zajęcia. Gdzie pracowałaś? W pięciu różnych
miejscach od czasu studiów?
– Ściśle biorąc, w sześciu – sprostowała – jeśli liczyć to, gdzie miałam tylko dyżury.
Wiem, że z twojego punktu widzenia może się to wydawać dziwne, ale zapewniam, że nie
stało się tak z powodu braku ofert. Przeciwnie, wszędzie tam, gdzie pracowałam,
proponowano mi etat.
– Ale ty nie tego chciałaś – domyślił się. – Dlaczego?
Popatrzył na nią w zadumie. Catherine uzmysłowiła sobie ze zdziwieniem, że za
niefrasobliwym sposobem bycia kryje się bardzo przenikliwy umysł. Matthew Fielding nie
jest człowiekiem, który dałby sobie mydlić oczy.
– Ponieważ nie chcę pracować dla kogoś – powiedziała. – Moim celem jest założenie
własnej praktyki. To dlatego zawsze szukałam pracy, która pozwoliłaby mi poszerzyć
doświadczenie, i nigdy nie pozostawałam w niej dłużej niż rok. Każde kolejne stanowisko
było tylko następnym krokiem do celu.
– I takim kolejnym krokiem ma być nasza przychodnia?
Catherine uśmiechnęła się, choć nie podzielała rozbawienia Matta. Czyżby nie zdawał
sobie sprawy, jak poważnie do tego podchodzi i ile czasu i wysiłku wkłada w realizację
swego planu?
– Tak, to prawda – przyznała. – Doświadczenie, jakie tu zdobędę, przyda mi się, kiedy
będę otwierała swoją praktykę.
– A jeśli po upływie kontraktu zaproponuję ci stałą pracę? Czy wtedy zmieniłabyś plany,
na przykład gdybym ci zaproponował, żebyś została wspólniczką?
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Wiem, czego chcę, doktorze Fielding, i nic nie skłoni mnie
do zejścia z obranej drogi.
– Niezwykła z ciebie kobieta – stwierdził. – Nawet bardziej niezwykła, niżby na to
wskazywały twoje plany.
Mówiąc to, uśmiechnął się tak zagadkowo, że Catherine przez moment zastanawiała się,
co może się kryć za tą wypowiedzią. Szybko jednak zaniechała takich rozważań. Nie była
zainteresowana Mattem jako mężczyzną, lecz kimś, z kim ma pracować. Nie interesowały jej
szczegóły jego życia prywatnego, tak jak jego nie powinno obchodzić jej życie.
– Tatusiu, obiecałeś, że mi poczytasz.
W drzwiach stała mała dziewczynka i nieśmiało się uśmiechała. Weszła do pokoju i
stanęła obok krzesła Matta. Z kręconymi jasnymi włosami i przepastnymi niebieskimi oczami
bardzo przypominała ojca. Najwyraźniej była już przygotowana, by pójść spać. Miała na
sobie piżamę, pod pachą trzymała sfatygowanego misia, w drugiej ręce książkę. Matt przytulił
ją do siebie.
– Jestem Hannah. A ty? – spytała, nie spuszczając z Catherine bacznego spojrzenia.
– Catherine Lewis – odrzekła z uśmiechem, choć czuła się trochę niepewnie. Poza pracą
rzadko miała do czynienia z dziećmi i nie bardzo wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć.
Hannah natomiast nie miała żadnych wątpliwości.
– To moja ulubiona książeczka. – Wyciągnęła rękę w jej kierunku. – Tatuś miał mi
poczytać, ale jak jest zajęty, to ty możesz.
– Och, hm... ja... – Gorączkowo myślała, co by odpowiedzieć, ale Matt wybawił ją z
kłopotu.
– Ależ nie, ty mały potworze! – roześmiał się.
– Wiem dobrze, co knujesz. Chcesz zwabić biedną Catherine, żeby następną godzinę
spędziła z tobą, czytając ci książkę. Dobrze wiesz, jaka kara czeka za takie sztuczki.
– Nie... oj nie, tatusiu! – Dziewczynka zachichotała, gdy Matt potarł brodą jej policzek. –
Kłujesz!
– zapiszczała.
– I oto dlaczego muszę się ogolić. – Wziął małą na ręce i wstał. Oplotła rączkami jego
szyję i głośno pocałowała go w policzek.
– Nie szkodzi, że kłujesz – zachichotała znowu.
– I tak cię kocham.
Powiedziała to z taką dziecięcą spontanicznością, że Catherine nagle łzy napłynęły do
oczu. Wstała gwałtownie, by ukryć wzruszenie. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego tak
rozczuliły ją słowa dziecka. Może dlatego, że nie było na świecie nikogo, kto powiedziałby to
samo do niej.
Ta myśl była dziwnie niepokojąca, ale w końcu cały ten wieczór był niepokojący. Nagle
zaczęła się zastanawiać, czy praca tutaj będzie dla niej odpowiednia. Och, przychodnia ma
świetną lokalizację i na pewno niejednego się nauczy, ale jakim kosztem?
To było następne pytanie bez odpowiedzi, następna sprawa, która napawała ją
niepewnością, a niepewności nie lubiła. Jej życie było zaplanowane, ułożone w
najdrobniejszych szczegółach, zorganizowane. Nie chciała, by cokolwiek się pod tym
względem zmieniło. Właśnie miała powiedzieć Mattowi, że rezygnuje z pracy, gdy do pokoju
weszła starsza kobieta.
– Ach, tu jesteś, Hannah! – zawołała. – Wybacz, kochany – uśmiechnęła się do Matta
przepraszająco.
– Próbowałam ją zatrzymać, ale wymknęła się, kiedy pomagałam Becky przy lekcjach.
– Nie martw się, mamo – odrzekł Matt ze śmiechem.
– Mnie udało się przynajmniej powstrzymać ją przed zmuszeniem Catherine, żeby
poczytała jej na dobranoc.
– Miałaś szczęście, moja droga – roześmiała się starsza pani. – Siedziałabyś tu do późnej
nocy. Hannah jest niezmordowanym słuchaczem.
Pani Fielding wzniosła bezradnie oczy ku niebu. Była podobna do syna. Miała tak jak on
jasne włosy i niebieskie oczy. Taki sam serdeczny, ciepły uśmiech, którego nie sposób było
nie odwzajemnić.
– Najwyraźniej miałam szczęście – przyznała Catherine.
– O, nie bądź tego zbyt pewna – ostrzegł ją Matt.
– Ta mała dama ma swoje sposoby, żeby dostać to, czego chce. A więc uważaj,
Catherine. Jeśli kiedyś będziesz pracować do późna i zobaczysz tę anielską twarzyczkę,
zaglądającą przez uchylone drzwi, miej się na baczności.
Uważa zatem, że ona przyjmie tę pracę. Jak ma mu wytłumaczyć, że nie jest już
zainteresowana ofertą? Nie chciała wdawać się w zawiłe wyjaśnienia, dlaczego i z jakiego
powodu, skoro nie miała pewności, że jej argumentacja go przekona. Postanowiła oznajmić
mu po prostu, że zmieniła plany. To wszystko. W końcu nie musi mu się z niczego tłumaczyć,
bo sama decyduje, co chce robić.
– Doktorze Fielding, ja... – zaczęła, gdy tylko starsza pani wyszła z dziewczynką z
kuchni.
– Znowu tak oficjalnie? Czyż nie powiedziałem, żebyś mówiła do mnie Matt? –
Potrząsnął lekko głową.
– Jak się wkrótce przekonasz, nie bawimy się tu w wersal... – Urwał na dźwięk dzwonka
telefonu. Catherine zauważyła, żejuż jest myślami gdzie indziej, ale nie mogła dłużej
zwlekać.
– Matt, obawiam się, że...
– Matthew! Do ciebie, kochanie! – zawołała z głębi korytarza pani Fielding.
Westchnął i podszedł do drzwi.
– Taki już nasz los. Przepraszam, Catherine, zaraz wracam. – Wyszedł, zanim zdążyła się
odezwać.
Rozejrzała się niepewnie dokoła. Biedny Matt, nawet nie może spokojnie zjeść,
pomyślała. Szybko się jednak zreflektowała. To nie jej problem, czy Matthew Fielding zje
kolację, czy nie. Wyjrzała na korytarz.
Słyszała jego głos dobiegający z gabinetu i skierowała się w tamtym kierunku. Łatwiej
będzie oznajmić mu swoją decyzję tam, a nie w kuchni, gdzie ta cała pogawędka nad omletem
i kawą przenosiła ich stosunki na bardziej prywatny grunt.
– Glenda? Cześć, to ja. Wybacz, że cię niepokoję, ale właśnie dzwoniła do mnie
opiekunka Davida Marshalla. Jak on się czuł, kiedy byłaś u niego w zeszłym tygodniu?
Catherine domyśliła się, że rozmawia o pacjencie. Czekała, aż skończy, zastanawiając się,
co powinna powiedzieć. Na pewno Matt zechce znać powody jej rezygnacji, ale ona nie
zamierza niczego wyjaśniać.
– Catherine Lewis... tak, to ta, o której ci mówiłem, z doskonałymi referencjami.
Nie miała zamiaru podsłuchiwać, ale nie mogła się powstrzymać, gdy usłyszała swoje
nazwisko.
– Jak mam ją scharakteryzować? Cóż, niewątpliwie pod względem zawodowym jest bez
zarzutu i doskonale sobie poradzi. Co do niej samej... – Zawahał się. – Myślę, że określenie,
które się tu nasuwa, to bezbronność. Tak, sprawiła na mnie wrażenie osoby dziwnie
bezbronnej.
Nie słyszała dalszych słów. Przestała słuchać, bo w jej głowie brzmiało tylko to jedno
słowo. Bezbronna. A więc tak ją postrzega Matthew Fielding? Czy to prawda? Jeszcze
godzinę temu roześmiałaby się w nos, słysząc takie określenie, ale teraz nie czułą się
rozbawiona.
– Nic na to nie poradzę, ale obawiam się, że muszę wyjść – oświadczył, wracając od
telefonu. – Stan jednego z naszych przewlekle chorych nagle się pogorszył. Po godzinach na
ogół nie jeździmy do pacjentów, ale to szczególny przypadek. Stwardnienie zanikowe boczne.
Jedna z tych chorób, kiedy pozostaje się tylko modlić, żeby wynaleziono na nią lekarstwo. –
Narzucił kurtkę, oczekując, że Catherine wyjdzie razem z nim.
Odetchnęła głęboko, ale w głowie miała zamęt i trochę trzęsły jej się nogi. W tej sytuacji
nie potrafiła zachowywać się naturalnie.
– A zatem oczekuję cię w przychodni pierwszego listopada. – Podszedł do wysłużonego
forda i otworzył drzwi. – Powiedziałaś, że wtedy już będziesz wolna. Przygotuję dokumenty
do podpisu. Żałuję, że nie mogliśmy dłużej porozmawiać. Jeśli będziesz miała jakieś pytania,
dzwoń, najlepiej wieczorem. I dziękuję, że przyszłaś, Catherine. Cieszę się, że będziemy
razem pracować.
Wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Catherine w milczeniu obserwowała, jak odjeżdża.
Wiedziała, że powinna była mu powiedzieć, że nie przyjmuje tej pracy, ale nie była w stanie
wydobyć z siebie słowa.
Wsiadła do samochodu i przez chwilę siedziała bez ruchu. Bezbronna. To niewiele
znaczące słówko przeraziło ją. Nagle wszystko, co z taką konsekwencją zdobywała, okazało
się bez znaczenia. Matthew Fielding nie widzi w niej energicznej, kompetentnej lekarki, jaką
starała się być, lecz osobę słabą i delikatną. Nie chciała taka być. Nigdy się z tym nie
pogodzi!
Zapaliła silnik i wyjechała na ulicę. Udowodni mu, mało tego, udowodni sobie, że
Matthew Fielding się myli.
ROZDZIAŁ DRUGI
Była środa, pierwszy tydzień pracy Catherine w przychodni w Brookdale. Mimo że objęła
tę posadę z powodu komentarza Matta na swój temat, na razie wszystko układało się
doskonale. Podjęła nowe obowiązki bez trudu. Oczywiście była w tym też zasługa personelu,
który przyjął ją życzliwie. Wszyscy, poczynając od pielęgniarki Ann Talbot, po obie
recepcjonistki, Margaret Price i Sharon Goody, starali się jej pomóc w zaadaptowaniu się w
nowym miejscu.
Co do Matta, przez kilka pierwszych dni traktował ją wyłącznie oficjalnie. Był przyjazny,
ale powściągliwy, uczynny, ale nie nazbyt bezpośredni. Nie proponował już kawy ani
omletów, co przyjęła z zadowoleniem. Znalazła się tutaj tylko i wyłącznie po to, by pracować.
– A więc czy oprócz zawrotów głowy miała pani i inne objawy? – spytała zdenerwowaną
pacjentkę.
Lauren Hoskins była atrakcyjną, zadbaną kobietą po trzydziestce. Pracowała w reklamie.
Adres, jaki widniał w dokumentacji, wskazywał, że mieszka w dzielnicy, która w ciągu
ostatnich kilku lat stała się bardzo modna wśród ludzi zamożnych. A jednak mimo jej
wyraźnie wysokiego statusu społecznego, wydawała się dziwnie krucha i... bezbronna. To
właśnie słowo przyszło Catherine do głowy, gdy pacjentka weszła do gabinetu. Bardzo
chciała dotrzeć do sedna jej problemów, ale na razie bez większego efektu.
– Właściwie nie – odparła Lauren. – A powinnam mieć?
– Nie, ale skoro nie wiem, co pani dolega, nie mogę powiedzieć, jak powinna się pani
czuć.
Odwróciła się do monitora i jeszcze raz przejrzała historię choroby. W ciągu ostatnich
trzech miesięcy pani Hoskins była w przychodni co najmniej pięć razy, za każdym razem
skarżąc się na zawroty głowy. Była pacjentką Glendy Williams i Catherine, widząc listę
badań, jakie przeszła, nie mogła zarzucić koleżance po fachu braku dokładności.
– Z pani dokumentacji wynika, że badano panią pod kątem cukrzycy i nadciśnienia. Miała
pani badanie rezonansu magnetycznego, żeby wykluczyć problemy mózgowe. Doktor
Williams nie stwierdziła też zapalenia błędnika, które często jest przyczyną zawrotów, i
wyeliminowała chorobę Meniere’a. Miała pani też trzy próby ciążowe, wszystkie negatywne.
Podniosła wzrok i zauważyła, że Lauren unika jej wzroku. Czyżby spowodowała to
wzmianka o testach ciążowych?
Wzięła długopis i udawała, że notuje, by zyskać czas na zastanowienie. Może przyczyną
częstych wizyt Lauren w przychodni był fakt, że bezskutecznie starali się z mężem o dziecko?
Stres z tego powodu może wywołać różne objawy, również zawroty głowy. Ale gdyby tak
było, to dlaczego Lauren o tym nie mówi? Catherine uznała, że lepiej będzie wysondować to
okrężną drogą.
– Myślę, że należałoby zrobić dziś jeszcze jeden test ciążowy, żeby definitywnie
wykluczyć możliwość ciąży – oznajmiła i podała pacjentce słoiczek.
– Pani doktor, ja nie jestem w ciąży. – Kobieta potrząsnęła głową. – Wiem to na pewno.
– Rozumiem. – Catherine odchyliła się do tyłu i obserwowała pacjentkę. – A czy
przypadkiem nie staracie się państwo o dziecko? – spytała.
– Nie! – Lauren zaśmiała się z goryczą. – Dziecko jest w tej chwili ostatnią rzeczą, jakiej
potrzebujemy.
– Widać było, że z trudem się opanowuje. – Tak czy inaczej to naprawdę nie ma nic
wspólnego z . moją dzisiejszą wizytą. Myślałam tylko... to znaczy miałam nadzieję, że pani
mi powie, jaka może być przyczyna tych zawrotów głowy.
– Chciałabym, ale skoro zostały wykonane wszelkie możliwe badania, nie wykluczam, że
pani dolegliwość nie jest natury fizycznej. – Catherine ostrożnie dobierała słowa. – Stres
często może być w takich sytuacjach głównym czynnikiem. Czy jest coś, czym się pani
martwi? Ma pani jakieś problemy w pracy, kłopoty domowe?
– Nie, skądże! Wszystko jest w porządku... w znakomitym porządku, i w pracy, i w
domu! To tylko te zawroty. Nic poza tym. – Gwałtownie wstała z krzesła.
– Wobec tego nie będę dłużej zajmować pani czasu, pani doktor. Dziękuję, do widzenia.
Catherine odprowadziła ją do drzwi. Wyczuwała, że z kobietą dzieje się coś niedobrego.
Obserwowała, jak idzie korytarzem, zastanawiając się, czy nie powinna jednak jej zatrzymać.
Jej zachowanie było bardzo niepokojące.
– Jakieś problemy?
Z gabinetu wyszedł Matt i przystanął, zobaczywszy Catherine na korytarzu. Poczuła, że
serce zabiło jej nieco mocniej. Kiedy rano przyszła do pracy, Matt już przyjmował pacjentów,
a więc dopiero teraz się spotkali. Zauważyła, jak znakomicie błękit koszuli harmonizuje z
kolorem jego oczu, wydobywając całą ich głębię.
– Sama nie wiem – odparta.
– Nie wiesz? – Matt się roześmiał. – Coś podobnego! To chyba po raz pierwszy!
– Co masz na myśli?
– Nigdy nie przypuszczałem, że usłyszę od ciebie takie stwierdzenie. – W jego oczach
tańczyły wesołe ogniki.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Odwróciła się, żeby wrócić do swego gabinetu.
– Naprawdę? – Matt poszedł za nią. – Czy fakt, że nie próbujesz pytać mnie o radę, nie
wskazuje, że wolisz sama stawiać czoło przeciwnościom losu?
Wiedziała, że trafił w sedno. Rzeczywiście było kilka sytuacji, kiedy jego pomoc
mogłaby się przydać. Och, nie chodzi o to, że sama by sobie nie poradziła, ale w paru
przypadkach przydatne byłoby uzupełnienie historii choroby dodatkowymi informacjami.
Wolała jednak nie zaprzątać mu głowy.
– Na razie wszystko było proste – odrzekła, starając się, by zabrzmiało to przekonująco.
– Aha. A więc nie bałaś się spytać mnie o radę?
– Bałam się?
Serce podskoczyło jej do gardła, bo znowu przypomniała sobie jego uwagę na temat
swojej bezbronności. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo ją to nurtuje. Może martwiło ją
przeczucie, że Matt widzi więcej, niż chciałaby okazać. Zawsze starała się sprawiać wrażenie
pewnej siebie, choć wiedziała, że taka nie jest. W środku była zupełnie inna, targały nią łęki i
rozterki, z których nigdy nikomu się nie zwierzała. Czyżby Matt się tego domyślił?
– Tak. – Westchnął. – Nie znoszę myśli, że mogę się wydawać nieprzystępny, a więc
proszę, żebyś zwracała się do mnie z każdym problemem. Nie bój się prosić mnie o radę. Jeśli
tylko będę mógł pomóc, wystarczy jedno twoje słowo. – Roześmiał się. – Choć oczywiście
nie uważam się za wyrocznię ani za kogoś, kto zna wszystkie odpowiedzi. W mojej
propozycji tkwi ukryty cel. Jeśli ja będę potrzebował pomocy, sięgnę do twoich zasobów
wiedzy.
Odetchnęła z ulgą, uświadomiwszy sobie, że zupełnie niewłaściwie zinterpretowała
sytuację. Matt po prostu chciał, by ściślej współpracowali, a nie miał najmniejszego zamiaru
odkrywać zakamarków jej duszy. Odpowiedziała mu uśmiechem, czując, jak spływa z niej
napięcie.
– Co dwie głowy to nie jedna, prawda? – Roześmiała się. – Masz rację, a więc od razu cię
wykorzystam. Co wiesz na temat Lauren Hoskins? Czy Glenda coś ci o niej mówiła?
– Owszem, po ostatniej wizycie Lauren. Była trochę zbita z tropu. Zrobiono badania i
żadne niczego nie wykazało.
– Zgadza się.
Catherine raz jeszcze zajrzała do komputera. Gdy Matt pochylił się nad nią, poczuła
delikatny zapach mydła i drugi, którego nie potrafiła zidentyfikować.
– Zasypka dla dzieci?
Nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to głośno, dopóki nie zauważyła pytającego
spojrzenia Matta. Zaczerwieniła się aż po nasadę włosów.
– Słucham? Co powiedziałaś?
– Ja... nie, nic. – Szybko wróciła do monitora. – Pomiar ciśnienia, poziom cukru*
rezonans. – Głos drżał jej lekko, ale była pewna, że Matt tego nie zauważył. Stał ze wzrokiem
utkwionym w monitor.
– Cóż, muszę przyznać, że nic z tego nie rozumiem – stwierdził w końcu.
Gdy wyprostował się, Catherine zadrżała, pozbawiona nagle ciepła, jakie emanowało z
jego ciała.
– Jeśli ci zimno, włącz kominek – powiedział. – Zaczekaj, pokażę ci jak. Z czasem
nauczysz się posługiwać tym gratem.
Był to staromodny kominek na gaz. Catherine znowu poczuła przyspieszone bicie serca,
gdy Matt pochylił się nad paleniskiem. Miał taką muskularną sylwetkę i silne uda. Nagle
zaniepokoił ją fakt, że zauważa rzeczy, na które nigdy przedtem nie zwracała uwagi. Kiedy
ostatni raz dostrzegła coś takiego jak silne uda? Czy muskularną sylwetkę? Może na zajęciach
z anatomii. Ale to całkiem co innego.
Odetchnęła głęboko. Musi się z tym uporać, zanim będzie jeszcze gorzej. Owszem, Matt
jest bardzo atrakcyjny, ale spotykała już atrakcyjnych mężczyzn i zapewne spotka jeszcze
niejednego.
– A więc wracając do Lauren Hoskins... – powiedziała – czy czegoś zaniedbaliśmy? Jak
myślisz?
– Możliwe. Przeanalizujmy wszystko po kolei. Przysiadł na brzegu jej biurka i zamyślił
się. Poczuła ulgę, gdy znów skoncentrowali się na sprawach zawodowych.
– Hm. Widzę tu, że zrobiono kilka razy próbę ciążową – zauważył Matt. – Wszystkie
były negatywne.
– Tak, ale kiedy dzisiaj zaproponowałam jej ten test, powiedziała, że z całą pewnością nie
jest w ciąży.
– I co? Widzę, że się nad czymś zastanawiasz. – Zaśmiał się, gdy spojrzała na niego
zaskoczona. – Nie, nie jestem jasnowidzem. Tylko że kiedy coś cię nurtuje, masz taki
zafrapowany wyraz twarzy.
Zmusiła się do uśmiechu, choć ta uwaga ją przeraziła. Nigdy nie przypuszczała, że ma tak
mimiczną twarz. Chyba że Matt dostrzega rzeczy, których nie widzą inni.
– Lauren zaczęła się bronić, kiedy zasugerowałam, że może być w ciąży – dodała szybko,
odrywając się od swoich myśli. – Zastanawiałam się, czy problem nie kryje się gdzieś tu.
– Możliwe – zgodził się Matt. – Mówiąc o reakcji obronnej, co konkretnie miałaś na
myśli?
– Och, tylko to, że zaprzeczyła, że starają się z mężem o dziecko. Dodała, że to ostatnia
rzecz, jakiej teraz potrzebują. Sama nie wiem, dlaczego tak mnie to zastanowiło. A co ty o
tym myślisz?
– Że trudno pomóc ludziom, którzy nie chcą powiedzieć, o co naprawdę chodzi. To jedno
z przekleństw pracy w takiej dzielnicy jak ta, zamieszkanej przez wyższą klasę średnią.
Ludzie tutaj nie dopuszczają do siebie myśli, że ktokolwiek mógłby odnieść wrażenie, że ich
życie nie jest pod każdym względem idealne. Uważają, że ich obowiązkiem jest
podtrzymywanie właściwego wizerunku własnej osoby.
Catherine zaskoczyła ta obserwacja.
– Większość ludzi tak robi. Dba o pozory.
– Do pewnego stopnia. Ale w takich dzielnicach jak ta, gdzie wizerunek i status są
najważniejsze, może to stanowić prawdziwy problem. Może Lauren rzeczywiście nie może
mieć dzieci? Może jej mąż nie chce dziecka? Kto wie. Kiedy życie ma być idealne i udane
pod każdym względem, starasz się ukryć niemiłą prawdę, żeby zachować pozory. – Wzruszył
ramionami. – Kłopot w tym, że ta niemiła prawda w ten czy w inny sposób się ujawni.
– I zawroty głowy Lauren mogą być właśnie uzewnętrznieniem tego, co stanowi jej
ukryty problem, tak?
– Tak. Jeśli nie ma żadnego fizycznego źródła jej choroby, powinniśmy sięgnąć do
psychiki.
– Myślałam o tym – przyznała. – Pytałam Lauren, czy coś ją gnębi, ale znów muszę
powiedzieć, że przyjęła postawę obronną. – Catherine potrząsnęła głową. – Nie mam
pomysłu, co zrobić. A co wiesz ojej mężu?
– Niewiele – odparł. – Tylko raz go widziałem, kiedy zapisywali się do naszej
przychodni. – Wzruszył ramionami. – Wydał mi się dość sympatyczny, choć trochę
zarozumiały, ale to nic dziwnego w jego fachu. Chyba kręci filmy dokumentalne dla telewizji,
czy coś w tym rodzaju. Takie programy nie są moją mocną stroną. – Zaśmiał się. – Możesz
mnie pytać o programy dla dzieci, o najnowszych filmach rysunkowych wiem wszystko.
Mógłbym startować w teleturniejach i na pewno bym wygrał.
– Szkoda by było zaprzepaścić taki talent! Nie każdy w twoim wieku mógłby się
poszczycić taką wiedzą.
– Wolnego! – Skrzywił się. – Niedługo są moje urodziny, a jestem bardzo czuły na
punkcie wieku.
Było oczywiste, że nie ma w tym ani trochę prawdy, bo i niby dlaczego? – pomyślała,
patrząc na jego sportową sylwetkę. Niejeden mężczyzna w jego wieku, a nawet młodszy,
mógł mu pozazdrościć wyglądu. Odwróciła wzrok, uświadomiwszy sobie, że znowu błądzi
myślami w niebezpiecznych rewirach.
– Z pozoru wydawałoby się – powiedziała, wracając do tematu – że są udanym
małżeństwem.
– Z pozoru tak – przyznał. – Ale wiesz równie dobrze jak ja, że pozory mylą.
– Matt, nie chciałabym przerywać, ale jest już kolejka. – Do pokoju weszła Margaret. –
Przyszła pacjentka umówiona na jedenastą i druga na jedenastą piętnaście...
– Dobrze, dobrze, już idę. – Wstał. – Nawiasem mówiąc, tym razem to wina Catherine,
nie moja.
– Moja? – zdumiała się Catherine.
– Uhm. Byłem tak pochłonięty naszą rozmową, że straciłem poczucie czasu. Wniosek: to
twoja wina!
Uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Catherine zaczęła coś tłumaczyć, ale wyraz twarzy
Margaret świadczył, że zrozumiała opacznie słowa Matta.
– Matt... to znaczy doktor Fielding – jąkała się Catherine – miał na myśli, że był
pochłonięty przypadkiem, który omawialiśmy – tłumaczyła pospiesznie.
– Oczywiście, pani doktor – odrzekła Margaret i wyszła z pokoju.
Ton, jakim to powiedziała, świadczył, że słowa Catherine odniosły skutek odwrotny od
zamierzonego. Uzmysłowiła sobie, że recepcjonistka nie wierzy w ani jedno z nich. Czyżby
Margaret uważała, że Matt traci czas na flirty zamiast przyjmować chorych?
– Poszła? – Matt wrócił i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Powinienem był cię
ostrzec. Margaret ma bzika na punkcie porządku i punktualności. Śmiertelnie się jej narazisz,
jeśli coś zamieszasz. A że i ja nie chcę się jej narazić, zobaczymy się po dyżurze. Około wpół
do pierwszej w kuchni, dobrze?
– Czy ja wiem? A co właściwie mamy jeszcze do omówienia? – spytała. – Niewiele
możemy zrobić, jeśli Lauren nic nam więcej nie powie.
– Nie o to chodzi. Nie chcę rozmawiać o Lauren. Tym razem to ja chciałbym cię spytać o
radę, Catherine. Co dwie głowy... A więc do zobaczenia w kuchni – rzucił, otwierając drzwi
do poczekalni.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Jesteś! To dobrze! Zaparzyłem kawę, a gdybyś była głodna, mam kanapki.
Była dokładnie dwunasta trzydzieści dwie. Catherine tyle razy spoglądała na zegarek, że
nie musiała sprawdzać godziny po raz kolejny. Przez całe przedpołudnie miała świadomość
upływających minut i coraz bliższego spotkania z Mattem. Może to głupie, że tak się tym
denerwowała, ale nic nie mogła na to poradzić. Widok filiżanek do kawy i talerza z
kanapkami na stole wcale nie podziałał na nią uspokajająco. Czy to rzeczywiście ma być
spotkanie w sprawach służbowych?
– Usiądź. Tu jest mleko. Słodzisz? – Matt postawił na stole dzbanek z kawą. Nagle
zorientował się, że ona wciąż stoi w progu. – Catherine?
– Tak... Nie. – Zobaczyła, że Matt unosi brwi i postanowiła wziąć się w garść. – Nie, nie
słodzę.
Nie komplikuj sytuacji, napomniała się. Przestrzegaj zasad. Zasada numer jeden: zawsze
zachowuj spokój. Zasada numer dwa: nigdy nie łącz pracy z przyjemnością. Zasada numer
trzy...
Westchnęła, bo nie było sensu ciągnąć tego dalej. Zasada numer trzy, zawsze miej się na
baczności, była równie trudna do przestrzegania jak dwie pierwsze. Matt zdaje się mieć
wyjątkowy talent do forsowania jej linii obrony.
Usiadła. Matt napełnił kubki i podsunął jej talerz z kanapkami.
– Spróbuj – zachęcił. – Nie pożałujesz. Mama robi najlepsze kanapki na świecie.
Wzięła kanapkę tylko dlatego, że łatwiej było skorzystać z zaproszenia, niż odmówić.
Ugryzła kęs i westchnęła z rozkoszą. Pieczone mięso rozpływało się w ustach.
– A nie mówiłem? – dodał Matt, wyraźnie zadowolony z siebie.
– Tak, miałeś rację, a więc przestań się przechwalać. Czy twoja mama przypadkiem nie
szuka pracy? Ja nie mam pojęcia o gotowaniu.
– Mowy nie ma! Nie oddam jej. Ewentualnie mogę się zgodzić na podzielenie się nią przy
szczególnej okazji, ale to wszystko. – Upił łyk kawy. – A ty nie masz własnej mamy, która by
się nad tobą zlitowała?
– Nie. Umarła, kiedy byłam jeszcze w szkole.
– Och, strasznie mi przykro, wybacz. – Wyciągnął rękę i delikatnie ścisnął jej palce. –
Mam naprawdę niewyparzoną gębę.
– Nie mogłeś wiedzieć.
Wysunęła dłoń i ugryzła kawałek kanapki, lecz nagle poczuła, że w jej gardle wyrasta
ogromna gula. Dziwne, bo wydawało jej się, że już dawno minął ból po śmierci matki, ale
współczucie Matta wyzwoliło tłumione emocje.
– Musiało to być dla ciebie ciężkie przeżycie. Ile miałaś lat, kiedy zmarła?
– Piętnaście. Zginęła w wypadku, wracając z pracy. Uderzył w nią autobus, kiedy
przechodziła przez ulicę.
– I co było potem? Ojciec się tobą zajmował?
– Nie. Moi rodzice rozwiedli się na dwa lata przed wypadkiem. Ojciec przeniósł się do
Kalifornii i straciłyśmy z nim wszelki kontakt – wyjaśniła.
Upłynęły lata, zanim się pogodziła z odejściem ojca, i teraz już rozmowa na ten temat nie
sprawiała jej takiego bólu jak kiedyś.
– Takie rzeczy się zdarzają, Matt. – Wzruszyła ramionami, widząc, że nagle spoważniał.
– A więc, skoro nie było nikogo, kto by się mną opiekował, umieszczono mnie w domu
dziecka i pozostałam tam do czasu studiów. Dalej to już wiadomo, co i jak było.
– Tak, wiadomo, ale kłopot w tym, że często przechowujemy w pamięci wydarzenia
kluczowe dla naszego życia, a tymczasem nieraz to te błahe, pozornie nic nieznaczące
wywierają na nas największy wpływ. – Powiedział to tonem napylę obojętnym, by sprawiało
wrażenie uwagi o charakterze ogólnym. – Zresztą dajmy już temu spokój – dodał. –
Wracajmy do tematu.
– A zatem o czym chciałeś ze mną mówić?
– O Davidzie Marshallu. To ten pacjent ze stwardnieniem, do którego wezwano mnie
wieczorem, pamiętasz?
– Oczywiście, że pamiętam – odparła. – Rozmawiałeś o nim przez telefon z Glendą.
W chwili, gdy to powiedziała, uświadomiła sobie swój błąd. Matt nie miał pojęcia, że
słyszała jego rozmowę, ale czy pamięta, co o niej wtedy mówił? Czekała w napięciu na jego
reakcję, ale najmniejszym gestem czy słowem nie zdradził zakłopotania.
– Słusznie – przyznał. – Oboje zajmowaliśmy się Davidem od chwili, gdy zachorował.
Stwierdziliśmy, że pomaga mu widok innych osób. Przez ostatnie dwa lata był praktycznie
unieruchomiony w domu i brakowało mu kontaktu ze światem. Odwiedzaliśmy go na zmianę,
żeby miał trochę urozmaicenia, jeśli można tak powiedzieć.
– Musi mu być bardzo ciężko – zauważyła. – To okrutna choroba, zwłaszcza w
końcowych stadiach. Ludzie nią dotknięci zachowują pełnię władz umysłowych, a są
uwięzieni w ciele, które nie słucha nawet najbardziej podstawowych rozkazów.
– Niestety, David już prawie osiągnął to stadium. Teraz porusza się już na wózku
inwalidzkim. To dla niego tym bardziej straszne, że zawsze był bardzo aktywny. Jako młody
człowiek grał w reprezentacji rugby. Prowadził też własną firmę komputerową, która miała
znaczne osiągnięcia na rynku.
– To smutne – westchnęła Catherine. – Przypuszczam, że ma kogoś do pomocy.
Fizjoterapeutę, pielęgniarkę, a może żonę czy rodzinę, która się nim opiekuje.
– Załatwiliśmy mu opiekę pielęgniarską i fizjoterapeutę, ale obawiam się, że to mu nie
wystarcza. Miał żonę, ale rozwiedli się, gdy zachorował. Ona nie mogła znieść myśli, że mąż
będzie kaleką. To dlatego staramy się z Glendą odwiedzać go częściej, niż to jest konieczne.
To wszystko, co możemy zrobić, ale...
– Ale próbujecie podtrzymywać go na duchu tymi wizytami? – dokończyła Catherine.
– Skąd wiesz? – Uśmiechnął się. – Oczywiście masz rację. Problem w tym, że David
nienawidzi współczucia. Byłby zażenowany, gdyby się dowiedział, że nie musimy go tak
często odwiedzać. Dlatego jesteśmy bardzo ostrożni i wykonujemy dla niepoznaki różne
zabiegi. Wątpię, aby którykolwiek z naszych pacjentów miał tak często mierzone ciśnienie. A
wracając do tematu, Cathy, zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś zastąpić Glendy w
okresie, kiedy będziesz u nas pracowała.
– Oczywiście – odrzekła bez wahania, by nie rozmyślać o tym, jak się poczuła, kiedy
usłyszała zdrobniałą wersję swego imienia.
Kiedy była dzieckiem, ojciec tak do niej mówił. Wszystkich innych skutecznie do tego
zniechęcała. Zdrobnienie wydawało jej się zawsze czymś zbyt poufałym. Dziwne, bo teraz nie
widziała nic złego w tym, że użył go Matt.
– Czy nie sprawi ci to kłopotu?
– Słucham? – Drgnęła, uzmysłowiwszy sobie, że nie słyszała ani słowa z tego, co mówił.
Miała schrypnięty głos, co nie zdarzało się dotychczas. Zauważyła to natychmiast, ale i
Matt to spostrzegł. Serce zabiło jej mocniej, gdy nagle wstał od stołu, podszedł do zlewu i
odwrócił się do niej plecami, tak że nie mogła widzieć wyrazu jego twarzy. A kiedy się
odezwał, miał głos jeszcze bardziej schrypnięty niż ona.
– Mówiłem właśnie, że Glenda i ja zwykle odwiedzamy Davida poza godzinami pracy.
Zakręcił kran. Zobaczyła, jak podnosi i opuszcza ramiona, oddychając głęboko.
– Wiem, że to nie w porządku prosić cię, żebyś poszła do pacjenta po godzinach, a więc
jeśli nie chcesz, Cath...
– Ależ pójdę, to nic takiego – przerwała mu, żeby tylko nie usłyszeć po raz drugi tego
uwodzicielskiego zdrobnienia. Odepchnęła energicznie krzesło i wstała. – Naprawdę mogę do
niego pójść po godzinach – zapewniła. – To żaden problem.
– David będzie czekał na wizytę jak zwykle jutro po południu – oznajmił Matt.
Najwidoczniej też już ochłonął. – Wpadamy do niego, kiedy mamy wolne popołudnie.
Wieczorem wolę już być w domu z dziećmi. I tak za mało z nimi przebywam. Trudno znaleźć
czas.
– Na pewno – zgodziła się, jak gdyby posiadanie własnej rodziny było czymś, co znała z
doświadczenia.
Szczerze mówiąc, nie była w stanie wyobrazić sobie, jak wygląda jego życie, jak łączy
obowiązki zawodowe z opieką nad córkami, dla których musi być i ojcem, i matką. Powinna
się czuć szczęśliwa, że troszczy się tylko o siebie, ale z jakichś powodów wcale tak nie było.
Nie było nikogo, kto czekałby na jej powrót z pracy, nikogo, o kogo musiałaby dbać, nikogo,
kto dbałby o nią. Nikogo, kogo by kochała i kto by ją obdarzał miłością.
Ocknęła się z zamyślenia i wróciła do rzeczywistości. Co jej chodzi po głowie? Lubi
swoje życie, a posiadania rodziny nigdy nie miała w planach.
– Nie ma problemu – powtórzyła. – Jeśli chcesz, pójdę jutro do Davida.
– Cudownie! Kamień spadł mi z serca. Obawiam się, że przez następnych dwanaście
miesięcy nie będę miał ani jednego wolnego popołudnia. Sam nie wiem, jak się ze wszystkim
uporam. A co dopiero, jak mama pojedzie do Kanady! – Wzniósł oczy ku niebu. – Aż boję się
o tym myśleć.
– Do Kanady?! Wielkie nieba, kiedy planuje wyjazd?
– W połowie grudnia. Moja siostra, Cheryl, oczekuje pierwszego dziecka, a więc mama
zostanie z nią aż do Nowego Roku. Całe wieki trwało, zanim ją namówiłem na ten wyjazd,
choć wiem, że bardzo chce być z Cheryl.
– Jak sobie bez niej poradzisz?
– Pojęcia nie mam – przyznał. – Na szczęście Becky jest już na tyle duża, że zajmie się
siostrą po powrocie ze szkoły, a ja postaram się zwiększyć wydajność i kończyć pracę w
przewidzianym czasie.
– Uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że zyskam dzięki temu parę plusów u Margaret.
– Kończyć o czasie? – powtórzyła Catherine. – Uwierzę, jak zobaczę.
Posłała mu przekorny uśmiech, który jednak szybko zamarł, gdy zobaczyła wyraz twarzy
Marta. Uśmiechał się, ale za tym uśmiechem kryło się coś jeszcze...
Odwróciła wzrok. Nie ulega wątpliwości, że podoba się Mattowi. Nie patrzył na nią jak
na koleżankę z pracy, ale jak na atrakcyjną kobietę, którą chciałby bliżej poznać. Jedna jej
część ucieszyła się, druga nie chciała dopuścić tego do świadomości.
– Lepiej już pójdę. – Skierowała się do drzwi.
– Mam jeszcze kilka wizyt domowych, a nie chciałabym się spóźnić na wieczorny dyżur.
– Oczywiście, ale nie pracuj za ciężko, Cathy, dobrze?
Nie odpowiedziała. Wyszła pospiesznie z kuchni. W swoim gabinecie od razu zajęła się
zleceniami na popołudnie, które przygotowała dla niej Margaret.
W głowie wciąż dźwięczał jej głos Marta, kiedy wymawiał jej zdrobniałe imię: Cathy.
Może taką formę imienia można zastosować w stosunku do niej, ale z pewnością nie oddaje
ona charakteru jej osobowości, a w każdym razie takiej osobowości, jaką stara się
prezentować na zewnątrz. Cathy to imię osoby, którą skrywała gdzieś głęboko.
Ta osoba nie musiała bez przerwy kontrolować swego zachowania. Nie musiała narzucać
sobie ograniczeń ani żyć według określonych zasad. Cathy nie miała ambicji ani celów, do
których dążyła. Była ciepłą, kochającą, troskliwą kobietą, która chciała, żeby i ją kochano.
Kobietą, która wykonywałaby jakąś pracę dlatego, że to praca, którą chce wykonywać.
Kobietą, która kochałaby jakiegoś mężczyznę dlatego, że chciałaby go kochać.
Catherine zazdrościła tej kobiecie, a także się jej obawiała, ponieważ to właśnie takie
kobiety jak Cathy znajdowały w życiu szczęście. Zawsze wiedziała jednak, że może być albo
Cathy, albo Catherine, ale nie może być obiema równocześnie. Już dawno podjęła decyzję,
którą z nich chce być. I tylko dlatego, że Matt zdołał zasiać niepokój w jej umyśle, nie
zacznie się zastanawiać nad słusznością swego wyboru.
Zebrała papiery z biurka, ułożyła je według ważności wezwań i wyszła z przychodni. Jak
to dobrze, że może wrócić do swoich obowiązków.
– Matthew, to ja, Catherine. Wybacz, że cię niepokoję, ale mam pewien problem.
Obejrzała się nerwowo za siebie, usłyszawszy jakiś hałas, ale była to tylko zardzewiała
puszka gnana wiatrem po chodniku. Catherine przywarła do muru budynku, nie pragnąc
niczego więcej, jak znaleźć się z powrotem w przychodni.
Dochodziła czwarta. Myślała, że o tej porze już dawno będzie po wizytach, ale sytuacja
nie rozwinęła się zgodnie z planem. Wizyty tego dnia przeciągnęły się dłużej niż
przewidywała, a więc i tak była spóźniona, zanim jeszcze dotarła do bloku znajdującego się
na obrzeżach ich dzielnicy. Okolica tutaj była zupełnie inna niż tam, gdzie krążyła tego
popołudnia. Wokół walały się śmieci, domy były zaniedbane i brudne. Mimo że nikogo w
pobliżu nie dostrzegła, poczuła się nieswojo.
– Co się stało? – spytał zaniepokojony Matt, i od razu poczuła się raźniej.
– Uwierzyłbyś, że się zgubiłam? – powiedziała z pozorną beztroską.
– Nie bardzo, muszę przyznać.
Roześmiał się i nagle wyobraziła go sobie siedzącego przy biurku w gabinecie. Jego
śmiejące się błękitne oczy i usta złożone w cudowny uśmiech, który prawie nigdy nie
schodził z jego ust.
– Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żebyś bardzo często się gubiła, Cathy.
– Bo tak nie jest. Sama nie wiem, co się stało. Zgodnie z planem miasta jest tylko jedna
ulica o tej nazwie. Czy możliwe, żeby Margaret pomyliła adres?
– Cóż, myślę, że to możliwe, choć mało prawdopodobne. Margaret jest wyjątkowo
skrupulatna.
– Sprawiał wrażenie zaskoczonego. – Powiedz mi, gdzie jesteś, sprawdzę to.
– Dzięki. – Catherine podała mu nazwisko i adres wskazany przez Margaret.
– Zaczekaj, zaraz przejrzę zlecenia – powiedział.
– Nazwisko pacjenta jakoś nic mi nie mówi.
Catherine usłyszała odgłos słuchawki odkładanej na biurko. Kurczowo przyciskała do
ucha komórkę. Na ogół nie była lękliwa, ale było coś niesamowitego w całej tej sytuacji, gdy
stała tak na środku wyludnionej ulicy. Odetchnęła z ulgą, usłyszawszy ponownie głos Matta.
– Mam przed sobą zlecenia. Adres jest właściwy. Chodzi o panią Grimes, zamieszkałą
przy ulicy Ansell Heights czterdzieści dwa.
– A więc nie wiem, co się stało – powiedziała, mając nadzieję, że Matt nie zorientuje się,
jak bardzo jest zdenerwowana. – Pukałam co najmniej dziesięć razy i nikt nie odpowiada.
– Dziwne – przyznał. – Według naszej dokumentacji pani Grimes mieszka tam już od
dłuższego czasu. Musi być po siedemdziesiątce. Ostatni raz była u nas ponad trzy lata temu.
Jest pacjentką Glendy, co wyjaśnia, dlaczego jej nie pamiętam.
– Trudno, żebyś pamiętał każdego pacjenta.
– Hm, może masz rację. – Zaśmiał się. – Skąd wiedziałaś, o czym myślę?
– Zgadłam – skwitowała krótko. – Dzięki za informacje. Spróbuję jeszcze raz. Jeśli jej nie
ma, porozumiem się z nią jutro. Może pani Grimes lepiej się poczuła i wyszła,
zapomniawszy, że prosiła o wizytę.
– Możliwe, ale zadzwonię jednak do opieki społecznej i dowiem się, czy ostatnio się z nią
kontaktowali. Nie darowałbym sobie, gdyby się okazało, że była zbyt chora, aby móc
otworzyć.
– Masz rację – przyznała Catherine. – Jeśli nadal nie będzie otwierać, dam ci znać.
Westchnęła i schowała telefon do kieszeni. Zastanawiała się, czy nie poprosić Matta, by
przestał zwracać się do niej Cathy. Nie chciała co prawda robić z tego wielkiej sprawy, ale
wolała jednoznacznie określić charakter ich znajomości. Drugą możliwością było
zignorowanie tego... Ale, ale, miała wątpliwości, czy potrafi to zignorować.
Skrzywiła się. Nie lubiła niejasnych sytuacji, a tym bardziej takich rozterek. Zazwyczaj
potrafiła zająć w każdej sytuacji jednoznaczne stanowisko. Co takiego jest w Matcie, że
nawet najprostsza decyzja staje się trudna?
Nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie, kolejne, jakie zadawała sobie w
ostatnim czasie, a więc przestała o tym myśleć i poszła ponownie pod wskazany adres.
Zapukała do drzwi po raz kolejny.
– Kto tam? W jakiej sprawie? – Ze środka dobiegł płaczliwy głos.
– Jestem doktor Lewis. Z przychodni.
– Lewis? Nie znam żadnego lekarza o tym nazwisku. Niech pani sobie idzie. Proszę mnie
zostawić w spokoju! – Pani Grimes musiała być przerażona.
– Nie słyszała pani o mnie, bo pracuję w przychodni dopiero od poniedziałku. Zastępuję
doktor Williams.
Kobieta nie reagowała.
– Nie ma się pani czego obawiać, pani Grimes. Chcę tylko sprawdzić, czy nic pani nie
jest. Proszę otworzyć.
Wstrzymała oddech, czekając, co zrobi starsza pani. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała
szczęk zasuwy i zobaczyła pomarszczoną twarz zerkającą przez uchylone drzwi.
– Na pewno jest pani z przychodni? – Staruszka wyraźnie jej nie dowierzała. – Nie jest
pani od tamtych?
– Nie. – Catherine potrząsnęła głową, choć nie miała pojęcia, o kim pani Grimes mówi. –
Jestem lekarką z przychodni w Brookdale. Oto mój identyfikator. – Wsunęła w drzwi
plastikową plakietkę.
– Proszę, niech pani wejdzie.
– Dziękuję. – Catherine poszła za starszą panią do pokoju zarzuconego starymi gazetami i
magazynami. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie położyć neseser. Umieściła go w końcu
na skrawku wolnego miejsca na stole.
– Proszę niczego nie ruszać – ostrzegła ją pani Grimes. – Mój Albert bardzo dbał o to,
żeby wszystkie jego papiery były w porządku.
– Niech pani będzie spokojna, będę uważać – zapewniła ją Catherine, uznając, że ów
Albert musiał być geniuszem, skoro rozeznawał się w tym bałaganie. – A teraz proszę mi
powiedzieć, co pani dolega? – zwróciła się do kobiety.
– To. – Starsza pani uniosła spódnicę i wskazała mocno zaczerwienione miejsce na udzie.
– Brzydko wygląda – stwierdziła Catherine. – Jak to się stało?
– To mój Timmy. Skoczył mi na kolana, kiedy jadłam śniadanie, i wylał herbatę. Bardzo
boli, dlatego panią wezwałam.
– Myślę, że boli – zgodziła się Catherine, wyjmując z neseseru rękawiczki.
Uklękła obok kobiety i delikatnie obmacała oparzenie rozciągające się niemal od biodra
po kolano. Na skórze były liczne pęcherze, niektóre popękały, sączył się z nich płyn
surowiczy. Do ran przylgnęły kawałeczki wełny ze spódnicy. Będzie musiała najpierw
oczyścić oparzone miejsce, a dopiero potem je opatrzyć.
– A kto to jest Timmy? – spytała. – Pani pies? – Chciała zająć czymś uwagę kobiety, bo
taki zabieg jest bolesny.
– To kot, duży stary kocur, którego termin ważności dawno minął. Tak jak mój – dodała
ze śmiechem pani Grimes.
Catherine rozbawiło poczucie humoru starszej pani.
– Cóż, niezły z niego łobuz, skoro tak panią urządził.
– Może i tak, ale za żadne skarby bym go nie oddała. Teraz, kiedy mój Albert nie żyje,
mam tylko jego. Wiem, że dla niektórych to tylko kot, ale dla mnie jest jak ktoś z rodziny.
Nie mieliśmy z Albertem dzieci, nie dostąpiliśmy tego błogosławieństwa, ale zawsze
mieliśmy kota, a Timmy jest najlepszy ze wszystkich. Nie ruszą mnie stąd, dopóki mi nie
znajdą takiego miejsca, gdzie będę mogła zabrać Timmy’ego. Powiedziałam im to!
– Im? Ma pani na myśli wydział lokalowy?
– Wydział lokalowy, radę miejską, to dla mnie wszystko jedno. Co mnie obchodzi, jak
siebie nazywają. Przychodzą tutaj, mówią, co mogę, a czego nie mogę robić, że bardzo im
przykro, ale nie mogę zabrać ze sobą kota, ale przynajmniej będę miała ładne nowe
mieszkanko, a więc mam się nie martwić. – Starsza pani aż zachłysnęła się z oburzenia. –
Powiedziałam im prosto z mostu: jeśli nie mogę wziąć Timmy’ego, to nigdzie nie pójdę. Nic
mnie nie obchodzi, czy jestem ostatnia, która została w tym budynku, bo nigdzie się bez niego
nie ruszę!
Catherine westchnęła. Wyjęła z neseseru opatrunek nasączony antybiotykiem, co miało
zminimalizować ryzyko zakażenia, i ostrożnie bandażowała nogę, myśląc przy tym, jakie to
przykre, że ktoś tak wrażliwy jest traktowany w sposób tak bezduszny.
– Na pewno wydział lokalowy mógłby znaleźć miejsce, gdzie mogłaby pani zabrać
Timmy’ego. Przecież na pewno jest dużo takich ludzi jak pani, którzy mają koty i psy, i nie
chcą się z nimi rozstać.
– Właśnie to im mówię. – Pani Grimes wzruszyła ramionami. – Ale nie chcą mnie
słuchać. Myślą, że mnie zmuszą, bo jestem za stara, żeby z nimi walczyć...
– Urwała, gdy do pokoju wszedł ogromny rudy kot.
– Oto on. Chodź, Timmy, chodź kotku. Chodź do swojej mamusi.
Catherine roześmiała się, gdy kot przemaszerował przez pokój i usiadł obok krzesła
swojej pani.
– Rozumie, co pani do niego mówi?
– Oczywiście! Rozumie każde słowo, prawda, serdeńko? To dlatego jest takim dobrym
towarzyszem. Gdybym nie miała Timmy’ego, nie byłoby sensu wstawać rano z łóżka. On
utrzymuje mnie przy życiu.
A tymczasem paru bezdusznych urzędasów próbuje tę biedną kobietę zmusić do pozbycia
się ^zwierzęcia. Catherine aż się zatrzęsła z oburzenia i zaczęła gorączkowo myśleć, czy nie
mogłaby pomóc jakoś starszej pani. Normalnie nie dawała się wciągnąć w prywatne sprawy
pacjenta, ale sytuacja pani Grimes poruszyła ją do głębi. Może telefon do wydziału
lokalowego coś tu pomoże.
Nie wspominała jednak pani Grimes o interwencji, jaką chciała podjąć, by nie robić
kobiecie niepotrzebnych nadziei. Wstała, spakowała narzędzia i zamknęła neseser.
– Myślę, że z nogą wszystko będzie dobrze, ale trzeba będzie zmienić opatrunek. Proszę
zadzwonić do naszej pielęgniarki, Ann Talbot, i poprosić, żeby panią odwiedziła.
– Wolałabym, żeby pani przyszła, pani doktor. Skoro znam panią, to co za sens, żebym
się przyzwyczajała do kogoś innego. – Zerknęła na kota. – I Timmy już panią zna.
– W takim razie – Catherine uśmiechnęła się – nie będziemy włączać w to Ann, prawda?
Dobrze, pani Grimes, jutro po południu wpadnę zobaczyć, jak się pani czuje.
Wyszła na ulicę. Uzmysłowiła sobie, jak bardzo jest już spóźniona na wieczorny dyżur.
– Wszystko w porządku?
Obejrzała się gwałtownie i serce podskoczyło jej do gardła. Oparty o samochód stał Matt.
– Co ty tu robisz? – spytała ze zdziwieniem.
– Jak to co? Czekam na ciebie.
– Czekasz? Po co?
– Martwiłem się o ciebie, więc postanowiłem cię znaleźć – odparł z uśmiechem. – To
naturalne.
Naturalne? Czy to rzeczywiście jest z góry przesądzone, że powinien się o nią martwić?
Catherine wiedziała, że na tym należy poprzestać. Fakt, że Matt niepokoił się o nią tak, że
postanowił ją odszukać, już sam w sobie dawał do myślenia. Ile czasu upłynęło, odkąd ktoś
się o nią martwił?
– Dziękuję za troskę – odrzekła chłodno, starając się ukryć targające nią uczucia. Nie
chciała, by Matt czuł się za nią odpowiedzialny, ale skłamałaby, twierdząc, że jego troska nie
sprawia jej przyjemności. – Nie musisz się martwić, bo wszystko jest w porządku.
– Cieszę się, ale mimo wszystko się martwiłem, Cathy. – Dotknął lekko jej ramienia,
przez kurtkę poczuła ciepło jego dłoni. Usunęła się. Jego dotyk dawał jej poczucie
bezpieczeństwa, a to było coś tak nieoczekiwanego, że ją przerażało. – Po twoim telefonie
przypomniałem sobie, że przecież cała ta dzielnica jest przeznaczona do wyburzenia. Balem
się, że ktoś podał fikcyjny adres, że posługując się nazwiskiem i adresem pani Grimes, chciał
cię tutaj zwabić. Uznałem, że nie można narażać cię na takie ryzyko i postanowiłem za tobą
pojechać.
– Jak widzisz, nic mi nie jest. – Uśmiechnęła się, nie chcąc okazać, jak bardzo jest
poruszona. Już dawno podjęła decyzję, że nigdy nie dopuści do tego, by znaleźć się w takiej
sytuacji jak niegdyś jej matka. Nigdy nie pozwoli, by ktoś ją zdominował, nie ulegnie
żadnemu mężczyźnie.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że te domy są do rozbiórki – wyjaśniła. – Tym bardziej
ktoś powinien pomóc pani Grimes. To hańba, że kobieta w jej wieku jest pozostawiona w
takim miejscu.
– Zgadzam się. Dlaczego jej nie przesiedlili? Nic ci nie mówiła?
– Owszem. Nie zgodziła się, ponieważ nie pozwalają jej wziąć kota.
– Typowa bezduszna biurokracja – parsknął Matt. – Co my możemy zrobić w tej
sprawie?
My? Wydawało się, że przyjął jako pewnik, że będą razem pracowali. Nie była pewna,
jak to traktować. Przejście od „ja” do „my” nie jest może dużą różnicą w koniugacji, ale dla
niej, Catherine, ogromną.
– Ja chciałam się jutro skontaktować z wydziałem lokalowym – wyjaśniła, podkreślając
zaimek „ja”.
– Świetnie, wobec tego ja pójdę do opieki społecznej.
Najwyraźniej postanowił już, że w tej sprawie będzie walczył ramię w ramię z nią i nic go
przed tym nie powstrzyma.
– Dobrze. – Odwróciła się, żeby nie zobaczył wyrazu jej twarzy. Może dlatego, że była
przyzwyczajona do samodzielnego borykania się z wszelkimi przeciwnościami, już sama
myśl o tym, że Matt chce ją wesprzeć, tak nią wstrząsnęła. Nagle przestała się czuć
pozostawiona sama sobie i to było dla niej coś zupełnie nowego, z czym nie bardzo sobie
umiała poradzić. Z ulgą wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi.
– Będę cię pilotował do przychodni! – zawołał jeszcze Matt. – Jest późno, a ja znam
drogę na skróty.
Pomachał do niej i ruszył pierwszy. Jechał powoli, coraz to sprawdzając, czy nie zgubił
jej w plątaninie bocznych uliczek.
Nigdy bym się stąd sama nie wydostała! – pomyślała Catherine. Dojechali w końcu do
głównej ulicy. Matt przejechał skrzyżowanie, ona musiała się zatrzymać. Zobaczyła, że po
drugiej stronie skrzyżowania zjechał na pobocze, by na nią zaczekać. Poczuła ogarniające ją
ciepło. Jak to dobrze, gdy ktoś się o ciebie troszczy, pomyślała. Naprawdę dobrze.
Nagle uświadomiła sobie, że bardzo łatwo byłoby uzależnić się od Matta, zdać na niego
całkowicie. Był typem mężczyzny, który dawał kobiecie poczucie bezpieczeństwa –
niezawodny, godny zaufania, opiekuńczy. A poza tym jeszcze przystojny i dowcipny,
uprzejmy i troskliwy, co czyniło go znacznie bardziej niebezpiecznym. Tacy jak Matt nie są
dla niej. Tacy nie uznają półśrodków ani kompromisów. Jeśli taki mężczyzna kocha kobietę,
to kocha ją całym sercem, bez zastrzeżeń. I tego samego niewątpliwie oczekiwałby od niej, a
ona nie zamierza dawać żadnemu mężczyźnie takiej władzy.
Jest zadowolona, że doprowadził ją z powrotem do przychodni, ale nigdy nie pozwoli mu
sprowadzić się z raz obranej drogi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mimo że jechali skrótem, spóźnili się piętnaście minut. Poczekalnia była już pełna.
Catherine uśmiechnęła się przepraszająco do dwóch recepcjonistek.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała. – Pacjentka mnie dłużej zatrzymała.
– Nie szkodzi, pani doktor. Jesteśmy do tego przyzwyczajone, prawda, Sharon? –
Margaret rzuciła porozumiewawcze spojrzenie młodszej koleżance.
– Ale to naprawdę nie leży w moim zwyczaju – tłumaczyła się Catherine. – Zawsze
jestem punktualna.
– Jeśli spóźnienie raz czy drugi to twój jedyny grzech, jakoś to przeżyjemy. – Matt
uśmiechnął się do niej tak serdecznie, że od razu poczuła ulgę. – Bardzo się cieszymy, że tu z
nami pracujesz. Panie się ze mną zgadzają, prawda? – zwrócił się do recepcjonistek.
– Oczywiście, panie doktorze.
Catherine zaczerwieniła się lekko, widząc spojrzenia, jakie między sobą wymieniły. Nie
trzeba być geniuszem, by odgadnąć, o czym myślą. Oczywiste było, że ani Margaret, ani
Sharon nie wierzyły, że uznanie Matta odnosi się wyłącznie do jej kwalifikacji zawodowych.
Szybko weszła do gabinetu i nacisnęła przycisk, by wezwać pierwszego pacjenta. Musi
się skoncentrować, a nie rozmyślać o tym, że Matt może być nią zainteresowany.
Na szczęście tego wieczoru nie było ciężkich przypadków. Większość pacjentów skarżyła
się na takie dolegliwości, jak kaszel i przeziębienie, z jakimi lekarz rodzinny ma do czynienia
na co dzień. Było też dwoje chorych na astmę, a najpoważniejszym przypadkiem był
trzynastoletni Benjamin King, leczony tu od kilku lat. Kiedy wszedł z matką do gabinetu, od
razu zauważyła, że bardzo cierpi.
– Usiądź na leżance, Benjamin – powiedziała. – A teraz spróbuj się rozluźnić. Wiem, że
jesteś przerażony, bo nie możesz swobodnie oddychać, ale nie ma powodu do niepokoju.
Zobaczysz, wszystko będzie w porządku.
Uśmiechnęła się uspokajająco do chłopca i słuchała, jak oddycha. Atak astmy może być
wywołany przez wiele czynników, od wysiłku fizycznego poczynając, a na drobinkach kurzu
kończąc, ale efekt jest zawsze dramatyczny. Drogi oddechowe chorego tak się zwężają, że do
płuc dochodzi niewielka ilość powietrza. Wtedy pacjent wpada w panikę, że się dusi, co tylko
pogarsza sytuację. Catherine obawiała się, żeby to właśnie teraz nie nastąpiło. Nałożyła
Benjaminowi maskę tlenową.
– A teraz proszę, żebyś powoli oddychał. Raz... i dwa... i trzy...
Oddech chłopca stopniowo się wyrównywał.
– Doskonale! – rzekła Catherine. – Tylko tak dalej, a wszystko będzie dobrze. Czy
Benjamin bierze leki zgodnie z zaleceniami? – spytała matkę chłopca.
– Tak, nigdy nie zapomina wziąć leku. Jestem tego pewna. – Sandra King usiłowała się
uśmiechnąć, ale Catherine widziała, jak bardzo jest zdenerwowana.
– I wciąż suszę mu głowę, żeby nosił przy sobie inhalator.
– Właśnie od tego są matki – odparła Catherine.
– Czy pani przypadkiem nie wie, co mogło wywołać dzisiejszy atak? Z dokumentacji
Benjamina wynika, że ostatnio czuł się dobrze.
– Tak, ale wie pani, jak to jest. Kiedy już się wydaje, że zaczyna być lepiej, coś się musi
wydarzyć.
– A co się dzisiaj wydarzyło? – Catherine znowu popatrzyła na chłopca i stwierdziła z
zadowoleniem, że jego oddech znacznie się poprawił.
– Mieli dziś lekcję geografii w terenie – poinformowała Sandra. – Całe popołudnie
chodzili z planem miasta po okolicy i lokalizowali sklepy, urzędy, parki. Musiał się
nawdychać spalin i pewnie to mu zaszkodziło, bo po powrocie do domu czuł się już źle, a
potem coraz gorzej.
– Myślę, że ma pani rację. Zanieczyszczenie powietrza stanowi duży problem w
miastach. – Catherine zdjęła maskę tlenową z twarzy chłopca. – Lepiej się czujesz?
– Trochę – bąknął Benjamin.
Był w wieku, kiedy szczególnie dotkliwie musiał odczuwać wszelkie rygory i
ograniczenia spowodowane chorobą. Chorzy na astmę muszą unikać czynności, które
mogłyby wywołać atak, a to, co zaakceptuje dorosły, dla dziecka może być trudne do
zniesienia.
– Czemu mam tę wstrętną chorobę? – złościł się chłopiec. – Nikt z moich kolegów nie ma
astmy i mogą robić . wszystko, co chcą! Dlaczego ja nie mogę?
– Wiem, że to dla ciebie trudne, Benjamin – zgodziła się Catherine – ale ostatni atak
miałeś już dawno.
Możliwe, że jak będziesz starszy, ataki miną. Często tak się zdarza.
– Pan doktor Fielding mówił ci to, prawda, Benjie?
– Sandra uśmiechnęła się do syna, chcąc mu dodać otuchy. – A kiedy tatuś zacznie nową
pracę, będziesz się na pewno czuł dużo lepiej. Pomyśl tylko, jeszcze przed Bożym
Narodzeniem zamieszkamy nad morzem. Tam jest znacznie czyściej niż tutaj, w centrum
miasta.
– Ale tam nie będzie kolegów – skrzywił się chłopiec, najwyraźniej niezadowolony z
czekającej ich przeprowadzki. – Tam będzie nudno.
Catherine westchnęła. Na niektóre pytania nie ma łatwych odpowiedzi, a jeśli dotyczy to
dzieci, sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Natychmiast przypomniało jej się, co mówił
Matt o swojej matce. Zamartwiała się, jak sobie poradzi, gdy ona wyjedzie. Skąd to
skojarzenie?
W poczekalni było jeszcze kilkoro pacjentów, a więc dochodziła siódma, gdy skończyła
dyżur. Zebrała karty, by je wypełnić. Choć używali systemu komputerowego, podobnie jak
wielu lekarzy rodzinnych prowadzili również odręczną dokumentację pacjentów. Stara
metoda podwójnego zabezpieczenia. Komputery, owszem, są dobre, ale co papier to papier.
Ten nigdy nie zawiedzie ani nie spłata figla.
Margaret i Sharon wyszły wcześniej, a więc Catherine zgasiła światło i nagle zobaczyła
idącego korytarzem Matta. Prowadził pod rękę starszą kobietę.
Jennifer Taylor Cenna szkatułka
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Doktor Fielding powinien już być – powiedziała recepcjonistka. – Widać znowu coś go zatrzymało! Jak tylko przyjdzie, powiem, że pani jest. – Dziękuję. Catherine Lewis rozejrzała się dokoła. Przychodnia w Brookdale mieściła się w starym wiktoriańskim domu otoczonym parkiem. Pokój, w którym czekała, sprawiał wrażenie bardzo przestronnego dzięki wysokiemu sufitowi i doskonałym proporcjom. Pod ścianami stały krzesła, a na środku stół zarzucony kolorowymi magazynami. W dużej donicy zieleniła się okazała paproć. Pomieszczenie niczym się nie różniło od poczekalni innych lekarzy rodzinnych. Kiedy ona otworzy swój gabinet, będzie w nim na pewno przytulniej i ładniej niż tu. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór, ale niewiele zdołała zobaczyć. W połowie października o tej porze było już ciemno. Zerknęła na zegarek. Szósta czterdzieści dwie. Umówiła się na szóstą trzydzieści i choć nie miała na ten wieczór żadnych planów, irytowało ją, że musi czekać. Sama zawsze była punktualna. Uważała, że nieliczenie się z cudzym czasem świadczy nie tylko o złych manierach, ale również o złej organizacji. Przypominając sobie słowa recepcjonistki, uznała, że punktualność nie jest mocną stroną doktora Fieldinga. Zaczęła się zastanawiać, jak w tej sytuacji ułoży im się współpraca. – Ach, doktor Lewis! Proszę wybaczyć, że kazałem pani czekać. Odwróciła się i ujrzała wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który wyciągnął do niej rękę i uśmiechał się tak serdecznie, że od razu poczuła do niego sympatię. – Jestem Matthew Fielding – przedstawił się. Miał ciepłą i trochę szorstką dłoń. Bezwiednie pozwoliła, by przytrzymał ją nieco dłużej, niż wymagała tego sytuacja. Poczuła lekkie mrowienie i szybko cofnęła rękę. – Miło mi pana poznać, doktorze – powiedziała, przybierając stosowny wyraz twarzy. Nie czuła zdenerwowania, lecz było w niej trochę napięcia. W końcu ta praca ma być kolejnym krokiem prowadzącym do celu. Już dawno go sobie wytyczyła i ani razu nie zboczyła z drogi – szkoła, studia, praktyka w różnych przychodniach i szpitalach, wreszcie własny gabinet. Teraz jeszcze tylko popracuje przez rok w Brookdale, a potem będzie mogła poszukać odpowiedniego lokalu dla siebie. – Chętnie napiłbym się kawy, a pani? Drgnęła, uświadomiwszy sobie, że nie słuchała doktora Fieldinga. Zawsze szczyciła się swoją umiejętnością koncentracji, nie było w jej zwyczaju bujać w obłokach. – Ja... hm... owszem, chętnie się napiję – powiedziała, mając nadzieję, że jej odpowiedź nie rozminęła się z pytaniem. Znów się do niej uśmiechnął. Ma najcudowniejszy uśmiech, jaki widziałam, pomyślała. Tak ciepły i przyjazny, że musi dodawać ludziom otuchy i wzbudzać zaufanie. Odetchnęła głęboko, uświadomiwszy sobie, że znowu wędruje gdzieś myślami. Matthew tymczasem odwrócił się i skierował do drzwi. Poszła za nim, nie odrywając wzroku od jego pleców.
Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i poruszał się z wdziękiem sportowca. Szybko przemierzał korytarz, tak że musiała przyspieszyć, by dotrzymać mu kroku. Przesunęła wzrok z jego nóg w górę, ku talii i ramionom, i zatrzymała go na głowie. Miał jasne włosy w piaskowym odcieniu, grube, krótko przystrzyżone. Zapewne kręciłyby się, gdyby były dłuższe. Westchnęła z zazdrością. To niesprawiedliwe, że mężczyzna zostaje obdarowany przez los takimi włosami. Jej były proste jak druty. Już dawno wyzbyła się nadziei, że uda jej się cokolwiek z nimi zrobić. Nosiła je zawsze tak jak teraz – zwinięte w ciężki węzeł na karku. Pewien mężczyzna, który miał nadzieję, że stanie się dla niej kimś więcej niż przyjacielem, zasugerował jej kiedyś, że powinna je rozpuścić. Tej rady jednak nigdy nie posłuchała. Wolała o wszystkim w swoim życiu decydować sama. – Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy przeszli do kuchni. – W niebieskich oczach doktora Fieldinga pojawiły się wesołe iskierki. – Wiem, że prowadzenie rozmowy w sprawie pracy przy kuchennym stole odbiega nieco od przyjętych norm, ale przez cały dzień nic nie miałem w ustach. Jestem pewny, Catherine, że nie chciałaby pani być zmuszona do zademonstrowania swoich umiejętności, gdybym zemdlał z głodu. Przeszedł ją lekki dreszcz, gdy zwrócił się do niej po imieniu. Odniosła wrażenie, że przekroczyli jakąś niewidoczną granicę. Wzruszyła lekko ramionami, nie chcąc, by myślał, że jest coś niestosownego w tej propozycji. – Jak panu wygodnie, panie doktorze – powiedziała. – Mnie jest naprawdę wszystko jedno. – Proszę mi mówić Matthew, a jeszcze lepiej Matt. Tak na ogół się do mnie zwracają, w każdym razie ci, których zaliczam do przyjaciół. – Otworzył drzwi i przepuścił ją. Cahterine uśmiechnęła się uprzejmie, ale nie zareagowała. Nie miała oporów, by zwracać się do niego po imieniu, kiedy już zaczną pracować, ale to zdrobnienie... Zastanawiała się też, dlaczego myśl o zaliczeniu jej do przyjaciół tak bardzo ją zaniepokoiła. Miała wielu przyjaciół, wszystkich podobnych do niej. Przestrzegali pewnych zasad i akceptowali fakt, że przyjaźń ma pewne granice. Nie było wzajemnych zwierzeń, niezapowiedzianych wizyt, żądań czegoś więcej niż krótkich spotkań przy okazji imprez towarzyskich. Nie ulegało wątpliwości, że Matthew Fielding rozumie przyjaźń zupełnie inaczej, choć Catherine pojęcia nie miała, skąd jej to przyszło do głowy. – Cukier? Mleko? – Matthew wyjął z szafki filiżanki. Wróciła na ziemię. Może to i osobliwe miejsce na rozmowę o pracy, ale nie musi od razu okazywać zdziwienia. – Tylko mleko, proszę – odrzekła, siadając przy dużym sosnowym stole. Rozejrzała się po kuchni i od razu się zorientowała, że nie jest to pomieszczenie, w którym personel przygotowuje sobie jedzenie w ciągu dnia. Była to prywatna kuchnia z dużym piekarnikiem i lodówką ozdobioną dziecięcymi rysunkami. Ciekawe, jak tu wyglądają gabinety i pokój socjalny. – Mieszkam na górze – wyjaśnił. – Na parterze jest tylko kuchnia i pokój dzienny, resztę zajmuje przychodnia. – Wyjął z lodówki butelkę mleka, wlał trochę do kawy i podał jej
filiżankę. – Dziękuję. – Uśmiechnęła się uprzejmie, ale trudno jej było ukryć zdziwienie. Nie zdawała sobie sprawy, że przychodnia znajduje się w tym samym domu co jego mieszkanie. – Bardzo proszę. Znowu posłał jej czarujący uśmiech, po czym odwrócił się do lodówki i wyjął główkę sałaty i pomidory. – Jak powiedziałem, mieszkam tutaj, co jest bardzo wygodne, zwłaszcza rano. Nie muszę stać w korkach, ba, nie muszę w ogóle używać samochodu. – Roześmiał się, opłukał sałatę i zaczął kroić w plasterki pomidory. – Kiedy Glenda i ja postanowiliśmy otworzyć przychodnię, uświadomiliśmy sobie, że jedno z nas będzie musiało mieszkać nad sklepem, by tak rzec. Było to podyktowane względami materialnymi. – Ach tak. A więc zdecydowaliście się urządzić dwa w jednym i ty zamieszkałeś tutaj? – Mimo woli przeszła na ty. – Tak. Byłem wtedy żonaty i Ruth, to znaczy moja żona, spodziewała się naszego pierwszego dziecka. Plan był taki, że będziemy mieszkać tu, aż praktyka się rozkręci, a potem wyprowadzimy się z centrum. Ale po śmierci Ruth uznałem, że rozsądniej będzie się nie wyprowadzać. Nie muszę tracić czasu na dojazdy i mogę być w domu z dziećmi od razu po pracy. Catherine zaniemówiła. Nie miała pojęcia, że jest wdowcem, choć oczywiście nie było żadnych powodów, dla których miałaby o tym wiedzieć. Jego sprawy osobiste nie miały z nią nic wspólnego, o ile nie mieszały się z zawodowymi. – A Glenda – powiedziała, chcąc mieć pełną jasność sytuacji – która, jak się domyślam, jest twoją wspólniczką, jest zadowolona z takiego układu? – Tak. I, oczywiście, Glenda jest moją wspólniczką. Przepraszam, powinienem był to powiedzieć od razu. To, że ja wiem tyle o tobie, nie znaczy jeszcze, że ty cokolwiek wiesz o mnie. Pytaj, o co chcesz. Catherine uśmiechnęła się. Nie miała pojęcia, o co w tym momencie miałaby go zapytać. Może dlatego, że taki niekonwencjonalny sposób prowadzenia rozmowy kwalifikacyjnej zbił ją nieco z pantałyku. Dotychczas przy podobnych okazjach zawsze pytano ją o kwalifikacje, doświadczenie zawodowe i plany na przyszłość. Matthew Fielding nie poruszył żadnej z tych spraw. Poczuła się niepewnie. Wolałaby, by rozmowa przebiegała według przyjętych reguł, ale odniosła wrażenie, że Matthew wcale tego nie chce. – Nie mów mi, że nie masz odwagi zadawać mi pytań, Catherine. – Popatrzył na nią wyczekująco. Zaczerwieniła się, a on potrząsnął głową. Przez twarz przemknął mu cień smutku. – Ta moja niewyparzona gęba! Oczywiście, że nie masz odwagi. Poznaliśmy się zaledwie pięć minut temu i pewnie nie chcesz się wydać zbyt obcesowa. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz odbywałem taką rozmowę, a więc musisz mi wybaczyć. Zapomniałem, jak to się robi. – Ja... uhm... nie mam nic do wybaczania. Sytuacja nagłe stała się jeszcze bardziej kłopotliwa i Catherine uznała, że musi koniecznie jakoś zareagować. Matt traktował ją trochę
jak dziecko, a nie jak trzydziestodwuletnią kobietę, która aż nadto dobrze radzi sobie w życiu. Wyprostowała się i popatrzyła na niego wyniośle. – Zapewniam, że nie brakuje mi odwagi – oświadczyła. – Miałeś jednak rację, mówiąc, że niewiele wiem o tobie i tej przychodni, z wyjątkiem tego, co mi powiedziałeś przez telefon. Odetchnęła głęboko, zadowolona, że wykazała się takim opanowaniem. Dodało jej to pewności siebie, choć wolałaby, by Matthew wreszcie usiadł, a nie zajmował się kolacją. Przybrała nieco ostrzejszy ton, patrząc, jak wbija jajka do miski. – A więc Glenda to doktor Williams. Jesteście tutaj we dwoje, czy tak? – Tak. – Wziął widelec i zaczął bełtać jajka. – Myśleliśmy o przyjęciu trzeciego wspólnika, gdy praktyka zaczęła się rozrastać. Pewnie słyszałaś, że ta część Londynu stała się ostatnio modna. Powiedział to tak, jakby ten fakt wcale go nie cieszył. A przecież im więcej mieszkańców, tym więcej pacjentów, a co za tym idzie – większy dochód. Mógłby się ubiegać o dodatkowe fundusze. Gdyby chciał, mógłby nawet mieć pacjentów prywatnych, gdyż zawsze znajdą się ludzie gotowi zapłacić, by nie czekać w kolejce pacjentów kasy chorych. – Ale twoje ogłoszenie nie dotyczyło trzeciego wspólnika – zauważyła. – Nie, na razie wstrzymaliśmy się z tym pomysłem. Teraz mamy o wiele pilniejszy problem. Glenda niedawno stwierdziła, że jest w ciąży – oznajmił. – Jest w siódmym niebie, bo od lat stara się o dziecko. Miała w przeszłości poronienia, a więc ginekolog zalecił jej, żeby natychmiast przestała pracować, jeśli chce donosić dziecko. Załatwiłem doraźne zastępstwo, żeby jakoś przetrwać ten okres – ciągnął, wlewając jajka na patelnię – ale doszliśmy z Glendą do wniosku, że potrzebny nam będzie ktoś na dłużej. I właśnie dlatego tu jesteś, Catherine. Znowu poczuła lekki dreszcz, gdy usłyszała swoje imię. Starała się nie zwracać na to uwagi, koncentrując się na zawodowym aspekcie tej dziwnej rozmowy kwalifikacyjnej, ale proste to nie było. Matthew tymczasem przewrócił omlet na drugą stronę i powoli zsunął go na talerz. – Może masz ochotę? Podzielimy się – zaproponował. Potrząsnęła głową. Im prędzej się to skończy, tym lepiej. Wizja ich dwojga, siedzących w kuchni przy wspólnym posiłku, wydawała jej się zbyt rodzinna. – Dziękuję, ale niedawno jadłam – odparła. Nie było to kłamstwo, bo rzeczywiście przed przyjściem tutaj zjadła kanapkę i wypiła kawę. Ale gdy tylko jej nozdrza podrażnił apetyczny zapach rozchodzący się po kuchni, niespodziewanie zaburczało jej w brzuchu. Matthew roześmiał się, sięgnął po drugi talerz i przekroił omlet na pół. – Daj spokój! Przecież jesteś głodna. Proszę. Zanim zdążyła zaprotestować, postawił przed nią talerz i położył sztućce. Usiadł i podsunął jej miskę z sałatą. Nie miała wyboru, musiała przyjąć poczęstunek. – Dziękuję – rzekła i odkroiła kawałek omletu. Był wyborny. O wiele lepszy niż jej nieudolne produkcje kulinarne.
– Nawiasem mówiąc – rzucił Matthew, nakładając sobie sałatę – zapoznałem się z twoimi referencjami i nie widzę żadnego problemu. Masz aż nadto kwalifikacji na to stanowisko. – Ale... – Wstrzymała oddech, słysząc rezerwę w jego głosie. – W zasadzie nie ma żadnego ale – uspokoił ją. – Tylko że wydaje mi się dziwne, że ktoś z twoją pozycją zawodową nie znalazł stałego zajęcia. Gdzie pracowałaś? W pięciu różnych miejscach od czasu studiów? – Ściśle biorąc, w sześciu – sprostowała – jeśli liczyć to, gdzie miałam tylko dyżury. Wiem, że z twojego punktu widzenia może się to wydawać dziwne, ale zapewniam, że nie stało się tak z powodu braku ofert. Przeciwnie, wszędzie tam, gdzie pracowałam, proponowano mi etat. – Ale ty nie tego chciałaś – domyślił się. – Dlaczego? Popatrzył na nią w zadumie. Catherine uzmysłowiła sobie ze zdziwieniem, że za niefrasobliwym sposobem bycia kryje się bardzo przenikliwy umysł. Matthew Fielding nie jest człowiekiem, który dałby sobie mydlić oczy. – Ponieważ nie chcę pracować dla kogoś – powiedziała. – Moim celem jest założenie własnej praktyki. To dlatego zawsze szukałam pracy, która pozwoliłaby mi poszerzyć doświadczenie, i nigdy nie pozostawałam w niej dłużej niż rok. Każde kolejne stanowisko było tylko następnym krokiem do celu. – I takim kolejnym krokiem ma być nasza przychodnia? Catherine uśmiechnęła się, choć nie podzielała rozbawienia Matta. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, jak poważnie do tego podchodzi i ile czasu i wysiłku wkłada w realizację swego planu? – Tak, to prawda – przyznała. – Doświadczenie, jakie tu zdobędę, przyda mi się, kiedy będę otwierała swoją praktykę. – A jeśli po upływie kontraktu zaproponuję ci stałą pracę? Czy wtedy zmieniłabyś plany, na przykład gdybym ci zaproponował, żebyś została wspólniczką? – Nie. – Potrząsnęła głową. – Wiem, czego chcę, doktorze Fielding, i nic nie skłoni mnie do zejścia z obranej drogi. – Niezwykła z ciebie kobieta – stwierdził. – Nawet bardziej niezwykła, niżby na to wskazywały twoje plany. Mówiąc to, uśmiechnął się tak zagadkowo, że Catherine przez moment zastanawiała się, co może się kryć za tą wypowiedzią. Szybko jednak zaniechała takich rozważań. Nie była zainteresowana Mattem jako mężczyzną, lecz kimś, z kim ma pracować. Nie interesowały jej szczegóły jego życia prywatnego, tak jak jego nie powinno obchodzić jej życie. – Tatusiu, obiecałeś, że mi poczytasz. W drzwiach stała mała dziewczynka i nieśmiało się uśmiechała. Weszła do pokoju i stanęła obok krzesła Matta. Z kręconymi jasnymi włosami i przepastnymi niebieskimi oczami bardzo przypominała ojca. Najwyraźniej była już przygotowana, by pójść spać. Miała na sobie piżamę, pod pachą trzymała sfatygowanego misia, w drugiej ręce książkę. Matt przytulił ją do siebie. – Jestem Hannah. A ty? – spytała, nie spuszczając z Catherine bacznego spojrzenia.
– Catherine Lewis – odrzekła z uśmiechem, choć czuła się trochę niepewnie. Poza pracą rzadko miała do czynienia z dziećmi i nie bardzo wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Hannah natomiast nie miała żadnych wątpliwości. – To moja ulubiona książeczka. – Wyciągnęła rękę w jej kierunku. – Tatuś miał mi poczytać, ale jak jest zajęty, to ty możesz. – Och, hm... ja... – Gorączkowo myślała, co by odpowiedzieć, ale Matt wybawił ją z kłopotu. – Ależ nie, ty mały potworze! – roześmiał się. – Wiem dobrze, co knujesz. Chcesz zwabić biedną Catherine, żeby następną godzinę spędziła z tobą, czytając ci książkę. Dobrze wiesz, jaka kara czeka za takie sztuczki. – Nie... oj nie, tatusiu! – Dziewczynka zachichotała, gdy Matt potarł brodą jej policzek. – Kłujesz! – zapiszczała. – I oto dlaczego muszę się ogolić. – Wziął małą na ręce i wstał. Oplotła rączkami jego szyję i głośno pocałowała go w policzek. – Nie szkodzi, że kłujesz – zachichotała znowu. – I tak cię kocham. Powiedziała to z taką dziecięcą spontanicznością, że Catherine nagle łzy napłynęły do oczu. Wstała gwałtownie, by ukryć wzruszenie. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego tak rozczuliły ją słowa dziecka. Może dlatego, że nie było na świecie nikogo, kto powiedziałby to samo do niej. Ta myśl była dziwnie niepokojąca, ale w końcu cały ten wieczór był niepokojący. Nagle zaczęła się zastanawiać, czy praca tutaj będzie dla niej odpowiednia. Och, przychodnia ma świetną lokalizację i na pewno niejednego się nauczy, ale jakim kosztem? To było następne pytanie bez odpowiedzi, następna sprawa, która napawała ją niepewnością, a niepewności nie lubiła. Jej życie było zaplanowane, ułożone w najdrobniejszych szczegółach, zorganizowane. Nie chciała, by cokolwiek się pod tym względem zmieniło. Właśnie miała powiedzieć Mattowi, że rezygnuje z pracy, gdy do pokoju weszła starsza kobieta. – Ach, tu jesteś, Hannah! – zawołała. – Wybacz, kochany – uśmiechnęła się do Matta przepraszająco. – Próbowałam ją zatrzymać, ale wymknęła się, kiedy pomagałam Becky przy lekcjach. – Nie martw się, mamo – odrzekł Matt ze śmiechem. – Mnie udało się przynajmniej powstrzymać ją przed zmuszeniem Catherine, żeby poczytała jej na dobranoc. – Miałaś szczęście, moja droga – roześmiała się starsza pani. – Siedziałabyś tu do późnej nocy. Hannah jest niezmordowanym słuchaczem. Pani Fielding wzniosła bezradnie oczy ku niebu. Była podobna do syna. Miała tak jak on jasne włosy i niebieskie oczy. Taki sam serdeczny, ciepły uśmiech, którego nie sposób było nie odwzajemnić. – Najwyraźniej miałam szczęście – przyznała Catherine.
– O, nie bądź tego zbyt pewna – ostrzegł ją Matt. – Ta mała dama ma swoje sposoby, żeby dostać to, czego chce. A więc uważaj, Catherine. Jeśli kiedyś będziesz pracować do późna i zobaczysz tę anielską twarzyczkę, zaglądającą przez uchylone drzwi, miej się na baczności. Uważa zatem, że ona przyjmie tę pracę. Jak ma mu wytłumaczyć, że nie jest już zainteresowana ofertą? Nie chciała wdawać się w zawiłe wyjaśnienia, dlaczego i z jakiego powodu, skoro nie miała pewności, że jej argumentacja go przekona. Postanowiła oznajmić mu po prostu, że zmieniła plany. To wszystko. W końcu nie musi mu się z niczego tłumaczyć, bo sama decyduje, co chce robić. – Doktorze Fielding, ja... – zaczęła, gdy tylko starsza pani wyszła z dziewczynką z kuchni. – Znowu tak oficjalnie? Czyż nie powiedziałem, żebyś mówiła do mnie Matt? – Potrząsnął lekko głową. – Jak się wkrótce przekonasz, nie bawimy się tu w wersal... – Urwał na dźwięk dzwonka telefonu. Catherine zauważyła, żejuż jest myślami gdzie indziej, ale nie mogła dłużej zwlekać. – Matt, obawiam się, że... – Matthew! Do ciebie, kochanie! – zawołała z głębi korytarza pani Fielding. Westchnął i podszedł do drzwi. – Taki już nasz los. Przepraszam, Catherine, zaraz wracam. – Wyszedł, zanim zdążyła się odezwać. Rozejrzała się niepewnie dokoła. Biedny Matt, nawet nie może spokojnie zjeść, pomyślała. Szybko się jednak zreflektowała. To nie jej problem, czy Matthew Fielding zje kolację, czy nie. Wyjrzała na korytarz. Słyszała jego głos dobiegający z gabinetu i skierowała się w tamtym kierunku. Łatwiej będzie oznajmić mu swoją decyzję tam, a nie w kuchni, gdzie ta cała pogawędka nad omletem i kawą przenosiła ich stosunki na bardziej prywatny grunt. – Glenda? Cześć, to ja. Wybacz, że cię niepokoję, ale właśnie dzwoniła do mnie opiekunka Davida Marshalla. Jak on się czuł, kiedy byłaś u niego w zeszłym tygodniu? Catherine domyśliła się, że rozmawia o pacjencie. Czekała, aż skończy, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Na pewno Matt zechce znać powody jej rezygnacji, ale ona nie zamierza niczego wyjaśniać. – Catherine Lewis... tak, to ta, o której ci mówiłem, z doskonałymi referencjami. Nie miała zamiaru podsłuchiwać, ale nie mogła się powstrzymać, gdy usłyszała swoje nazwisko. – Jak mam ją scharakteryzować? Cóż, niewątpliwie pod względem zawodowym jest bez zarzutu i doskonale sobie poradzi. Co do niej samej... – Zawahał się. – Myślę, że określenie, które się tu nasuwa, to bezbronność. Tak, sprawiła na mnie wrażenie osoby dziwnie bezbronnej. Nie słyszała dalszych słów. Przestała słuchać, bo w jej głowie brzmiało tylko to jedno słowo. Bezbronna. A więc tak ją postrzega Matthew Fielding? Czy to prawda? Jeszcze
godzinę temu roześmiałaby się w nos, słysząc takie określenie, ale teraz nie czułą się rozbawiona. – Nic na to nie poradzę, ale obawiam się, że muszę wyjść – oświadczył, wracając od telefonu. – Stan jednego z naszych przewlekle chorych nagle się pogorszył. Po godzinach na ogół nie jeździmy do pacjentów, ale to szczególny przypadek. Stwardnienie zanikowe boczne. Jedna z tych chorób, kiedy pozostaje się tylko modlić, żeby wynaleziono na nią lekarstwo. – Narzucił kurtkę, oczekując, że Catherine wyjdzie razem z nim. Odetchnęła głęboko, ale w głowie miała zamęt i trochę trzęsły jej się nogi. W tej sytuacji nie potrafiła zachowywać się naturalnie. – A zatem oczekuję cię w przychodni pierwszego listopada. – Podszedł do wysłużonego forda i otworzył drzwi. – Powiedziałaś, że wtedy już będziesz wolna. Przygotuję dokumenty do podpisu. Żałuję, że nie mogliśmy dłużej porozmawiać. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, dzwoń, najlepiej wieczorem. I dziękuję, że przyszłaś, Catherine. Cieszę się, że będziemy razem pracować. Wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Catherine w milczeniu obserwowała, jak odjeżdża. Wiedziała, że powinna była mu powiedzieć, że nie przyjmuje tej pracy, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Wsiadła do samochodu i przez chwilę siedziała bez ruchu. Bezbronna. To niewiele znaczące słówko przeraziło ją. Nagle wszystko, co z taką konsekwencją zdobywała, okazało się bez znaczenia. Matthew Fielding nie widzi w niej energicznej, kompetentnej lekarki, jaką starała się być, lecz osobę słabą i delikatną. Nie chciała taka być. Nigdy się z tym nie pogodzi! Zapaliła silnik i wyjechała na ulicę. Udowodni mu, mało tego, udowodni sobie, że Matthew Fielding się myli.
ROZDZIAŁ DRUGI Była środa, pierwszy tydzień pracy Catherine w przychodni w Brookdale. Mimo że objęła tę posadę z powodu komentarza Matta na swój temat, na razie wszystko układało się doskonale. Podjęła nowe obowiązki bez trudu. Oczywiście była w tym też zasługa personelu, który przyjął ją życzliwie. Wszyscy, poczynając od pielęgniarki Ann Talbot, po obie recepcjonistki, Margaret Price i Sharon Goody, starali się jej pomóc w zaadaptowaniu się w nowym miejscu. Co do Matta, przez kilka pierwszych dni traktował ją wyłącznie oficjalnie. Był przyjazny, ale powściągliwy, uczynny, ale nie nazbyt bezpośredni. Nie proponował już kawy ani omletów, co przyjęła z zadowoleniem. Znalazła się tutaj tylko i wyłącznie po to, by pracować. – A więc czy oprócz zawrotów głowy miała pani i inne objawy? – spytała zdenerwowaną pacjentkę. Lauren Hoskins była atrakcyjną, zadbaną kobietą po trzydziestce. Pracowała w reklamie. Adres, jaki widniał w dokumentacji, wskazywał, że mieszka w dzielnicy, która w ciągu ostatnich kilku lat stała się bardzo modna wśród ludzi zamożnych. A jednak mimo jej wyraźnie wysokiego statusu społecznego, wydawała się dziwnie krucha i... bezbronna. To właśnie słowo przyszło Catherine do głowy, gdy pacjentka weszła do gabinetu. Bardzo chciała dotrzeć do sedna jej problemów, ale na razie bez większego efektu. – Właściwie nie – odparła Lauren. – A powinnam mieć? – Nie, ale skoro nie wiem, co pani dolega, nie mogę powiedzieć, jak powinna się pani czuć. Odwróciła się do monitora i jeszcze raz przejrzała historię choroby. W ciągu ostatnich trzech miesięcy pani Hoskins była w przychodni co najmniej pięć razy, za każdym razem skarżąc się na zawroty głowy. Była pacjentką Glendy Williams i Catherine, widząc listę badań, jakie przeszła, nie mogła zarzucić koleżance po fachu braku dokładności. – Z pani dokumentacji wynika, że badano panią pod kątem cukrzycy i nadciśnienia. Miała pani badanie rezonansu magnetycznego, żeby wykluczyć problemy mózgowe. Doktor Williams nie stwierdziła też zapalenia błędnika, które często jest przyczyną zawrotów, i wyeliminowała chorobę Meniere’a. Miała pani też trzy próby ciążowe, wszystkie negatywne. Podniosła wzrok i zauważyła, że Lauren unika jej wzroku. Czyżby spowodowała to wzmianka o testach ciążowych? Wzięła długopis i udawała, że notuje, by zyskać czas na zastanowienie. Może przyczyną częstych wizyt Lauren w przychodni był fakt, że bezskutecznie starali się z mężem o dziecko? Stres z tego powodu może wywołać różne objawy, również zawroty głowy. Ale gdyby tak było, to dlaczego Lauren o tym nie mówi? Catherine uznała, że lepiej będzie wysondować to okrężną drogą. – Myślę, że należałoby zrobić dziś jeszcze jeden test ciążowy, żeby definitywnie wykluczyć możliwość ciąży – oznajmiła i podała pacjentce słoiczek. – Pani doktor, ja nie jestem w ciąży. – Kobieta potrząsnęła głową. – Wiem to na pewno.
– Rozumiem. – Catherine odchyliła się do tyłu i obserwowała pacjentkę. – A czy przypadkiem nie staracie się państwo o dziecko? – spytała. – Nie! – Lauren zaśmiała się z goryczą. – Dziecko jest w tej chwili ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy. – Widać było, że z trudem się opanowuje. – Tak czy inaczej to naprawdę nie ma nic wspólnego z . moją dzisiejszą wizytą. Myślałam tylko... to znaczy miałam nadzieję, że pani mi powie, jaka może być przyczyna tych zawrotów głowy. – Chciałabym, ale skoro zostały wykonane wszelkie możliwe badania, nie wykluczam, że pani dolegliwość nie jest natury fizycznej. – Catherine ostrożnie dobierała słowa. – Stres często może być w takich sytuacjach głównym czynnikiem. Czy jest coś, czym się pani martwi? Ma pani jakieś problemy w pracy, kłopoty domowe? – Nie, skądże! Wszystko jest w porządku... w znakomitym porządku, i w pracy, i w domu! To tylko te zawroty. Nic poza tym. – Gwałtownie wstała z krzesła. – Wobec tego nie będę dłużej zajmować pani czasu, pani doktor. Dziękuję, do widzenia. Catherine odprowadziła ją do drzwi. Wyczuwała, że z kobietą dzieje się coś niedobrego. Obserwowała, jak idzie korytarzem, zastanawiając się, czy nie powinna jednak jej zatrzymać. Jej zachowanie było bardzo niepokojące. – Jakieś problemy? Z gabinetu wyszedł Matt i przystanął, zobaczywszy Catherine na korytarzu. Poczuła, że serce zabiło jej nieco mocniej. Kiedy rano przyszła do pracy, Matt już przyjmował pacjentów, a więc dopiero teraz się spotkali. Zauważyła, jak znakomicie błękit koszuli harmonizuje z kolorem jego oczu, wydobywając całą ich głębię. – Sama nie wiem – odparta. – Nie wiesz? – Matt się roześmiał. – Coś podobnego! To chyba po raz pierwszy! – Co masz na myśli? – Nigdy nie przypuszczałem, że usłyszę od ciebie takie stwierdzenie. – W jego oczach tańczyły wesołe ogniki. – Nie wiem, o czym mówisz. – Odwróciła się, żeby wrócić do swego gabinetu. – Naprawdę? – Matt poszedł za nią. – Czy fakt, że nie próbujesz pytać mnie o radę, nie wskazuje, że wolisz sama stawiać czoło przeciwnościom losu? Wiedziała, że trafił w sedno. Rzeczywiście było kilka sytuacji, kiedy jego pomoc mogłaby się przydać. Och, nie chodzi o to, że sama by sobie nie poradziła, ale w paru przypadkach przydatne byłoby uzupełnienie historii choroby dodatkowymi informacjami. Wolała jednak nie zaprzątać mu głowy. – Na razie wszystko było proste – odrzekła, starając się, by zabrzmiało to przekonująco. – Aha. A więc nie bałaś się spytać mnie o radę? – Bałam się? Serce podskoczyło jej do gardła, bo znowu przypomniała sobie jego uwagę na temat swojej bezbronności. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo ją to nurtuje. Może martwiło ją przeczucie, że Matt widzi więcej, niż chciałaby okazać. Zawsze starała się sprawiać wrażenie pewnej siebie, choć wiedziała, że taka nie jest. W środku była zupełnie inna, targały nią łęki i
rozterki, z których nigdy nikomu się nie zwierzała. Czyżby Matt się tego domyślił? – Tak. – Westchnął. – Nie znoszę myśli, że mogę się wydawać nieprzystępny, a więc proszę, żebyś zwracała się do mnie z każdym problemem. Nie bój się prosić mnie o radę. Jeśli tylko będę mógł pomóc, wystarczy jedno twoje słowo. – Roześmiał się. – Choć oczywiście nie uważam się za wyrocznię ani za kogoś, kto zna wszystkie odpowiedzi. W mojej propozycji tkwi ukryty cel. Jeśli ja będę potrzebował pomocy, sięgnę do twoich zasobów wiedzy. Odetchnęła z ulgą, uświadomiwszy sobie, że zupełnie niewłaściwie zinterpretowała sytuację. Matt po prostu chciał, by ściślej współpracowali, a nie miał najmniejszego zamiaru odkrywać zakamarków jej duszy. Odpowiedziała mu uśmiechem, czując, jak spływa z niej napięcie. – Co dwie głowy to nie jedna, prawda? – Roześmiała się. – Masz rację, a więc od razu cię wykorzystam. Co wiesz na temat Lauren Hoskins? Czy Glenda coś ci o niej mówiła? – Owszem, po ostatniej wizycie Lauren. Była trochę zbita z tropu. Zrobiono badania i żadne niczego nie wykazało. – Zgadza się. Catherine raz jeszcze zajrzała do komputera. Gdy Matt pochylił się nad nią, poczuła delikatny zapach mydła i drugi, którego nie potrafiła zidentyfikować. – Zasypka dla dzieci? Nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to głośno, dopóki nie zauważyła pytającego spojrzenia Matta. Zaczerwieniła się aż po nasadę włosów. – Słucham? Co powiedziałaś? – Ja... nie, nic. – Szybko wróciła do monitora. – Pomiar ciśnienia, poziom cukru* rezonans. – Głos drżał jej lekko, ale była pewna, że Matt tego nie zauważył. Stał ze wzrokiem utkwionym w monitor. – Cóż, muszę przyznać, że nic z tego nie rozumiem – stwierdził w końcu. Gdy wyprostował się, Catherine zadrżała, pozbawiona nagle ciepła, jakie emanowało z jego ciała. – Jeśli ci zimno, włącz kominek – powiedział. – Zaczekaj, pokażę ci jak. Z czasem nauczysz się posługiwać tym gratem. Był to staromodny kominek na gaz. Catherine znowu poczuła przyspieszone bicie serca, gdy Matt pochylił się nad paleniskiem. Miał taką muskularną sylwetkę i silne uda. Nagle zaniepokoił ją fakt, że zauważa rzeczy, na które nigdy przedtem nie zwracała uwagi. Kiedy ostatni raz dostrzegła coś takiego jak silne uda? Czy muskularną sylwetkę? Może na zajęciach z anatomii. Ale to całkiem co innego. Odetchnęła głęboko. Musi się z tym uporać, zanim będzie jeszcze gorzej. Owszem, Matt jest bardzo atrakcyjny, ale spotykała już atrakcyjnych mężczyzn i zapewne spotka jeszcze niejednego. – A więc wracając do Lauren Hoskins... – powiedziała – czy czegoś zaniedbaliśmy? Jak myślisz? – Możliwe. Przeanalizujmy wszystko po kolei. Przysiadł na brzegu jej biurka i zamyślił
się. Poczuła ulgę, gdy znów skoncentrowali się na sprawach zawodowych. – Hm. Widzę tu, że zrobiono kilka razy próbę ciążową – zauważył Matt. – Wszystkie były negatywne. – Tak, ale kiedy dzisiaj zaproponowałam jej ten test, powiedziała, że z całą pewnością nie jest w ciąży. – I co? Widzę, że się nad czymś zastanawiasz. – Zaśmiał się, gdy spojrzała na niego zaskoczona. – Nie, nie jestem jasnowidzem. Tylko że kiedy coś cię nurtuje, masz taki zafrapowany wyraz twarzy. Zmusiła się do uśmiechu, choć ta uwaga ją przeraziła. Nigdy nie przypuszczała, że ma tak mimiczną twarz. Chyba że Matt dostrzega rzeczy, których nie widzą inni. – Lauren zaczęła się bronić, kiedy zasugerowałam, że może być w ciąży – dodała szybko, odrywając się od swoich myśli. – Zastanawiałam się, czy problem nie kryje się gdzieś tu. – Możliwe – zgodził się Matt. – Mówiąc o reakcji obronnej, co konkretnie miałaś na myśli? – Och, tylko to, że zaprzeczyła, że starają się z mężem o dziecko. Dodała, że to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebują. Sama nie wiem, dlaczego tak mnie to zastanowiło. A co ty o tym myślisz? – Że trudno pomóc ludziom, którzy nie chcą powiedzieć, o co naprawdę chodzi. To jedno z przekleństw pracy w takiej dzielnicy jak ta, zamieszkanej przez wyższą klasę średnią. Ludzie tutaj nie dopuszczają do siebie myśli, że ktokolwiek mógłby odnieść wrażenie, że ich życie nie jest pod każdym względem idealne. Uważają, że ich obowiązkiem jest podtrzymywanie właściwego wizerunku własnej osoby. Catherine zaskoczyła ta obserwacja. – Większość ludzi tak robi. Dba o pozory. – Do pewnego stopnia. Ale w takich dzielnicach jak ta, gdzie wizerunek i status są najważniejsze, może to stanowić prawdziwy problem. Może Lauren rzeczywiście nie może mieć dzieci? Może jej mąż nie chce dziecka? Kto wie. Kiedy życie ma być idealne i udane pod każdym względem, starasz się ukryć niemiłą prawdę, żeby zachować pozory. – Wzruszył ramionami. – Kłopot w tym, że ta niemiła prawda w ten czy w inny sposób się ujawni. – I zawroty głowy Lauren mogą być właśnie uzewnętrznieniem tego, co stanowi jej ukryty problem, tak? – Tak. Jeśli nie ma żadnego fizycznego źródła jej choroby, powinniśmy sięgnąć do psychiki. – Myślałam o tym – przyznała. – Pytałam Lauren, czy coś ją gnębi, ale znów muszę powiedzieć, że przyjęła postawę obronną. – Catherine potrząsnęła głową. – Nie mam pomysłu, co zrobić. A co wiesz ojej mężu? – Niewiele – odparł. – Tylko raz go widziałem, kiedy zapisywali się do naszej przychodni. – Wzruszył ramionami. – Wydał mi się dość sympatyczny, choć trochę zarozumiały, ale to nic dziwnego w jego fachu. Chyba kręci filmy dokumentalne dla telewizji, czy coś w tym rodzaju. Takie programy nie są moją mocną stroną. – Zaśmiał się. – Możesz mnie pytać o programy dla dzieci, o najnowszych filmach rysunkowych wiem wszystko.
Mógłbym startować w teleturniejach i na pewno bym wygrał. – Szkoda by było zaprzepaścić taki talent! Nie każdy w twoim wieku mógłby się poszczycić taką wiedzą. – Wolnego! – Skrzywił się. – Niedługo są moje urodziny, a jestem bardzo czuły na punkcie wieku. Było oczywiste, że nie ma w tym ani trochę prawdy, bo i niby dlaczego? – pomyślała, patrząc na jego sportową sylwetkę. Niejeden mężczyzna w jego wieku, a nawet młodszy, mógł mu pozazdrościć wyglądu. Odwróciła wzrok, uświadomiwszy sobie, że znowu błądzi myślami w niebezpiecznych rewirach. – Z pozoru wydawałoby się – powiedziała, wracając do tematu – że są udanym małżeństwem. – Z pozoru tak – przyznał. – Ale wiesz równie dobrze jak ja, że pozory mylą. – Matt, nie chciałabym przerywać, ale jest już kolejka. – Do pokoju weszła Margaret. – Przyszła pacjentka umówiona na jedenastą i druga na jedenastą piętnaście... – Dobrze, dobrze, już idę. – Wstał. – Nawiasem mówiąc, tym razem to wina Catherine, nie moja. – Moja? – zdumiała się Catherine. – Uhm. Byłem tak pochłonięty naszą rozmową, że straciłem poczucie czasu. Wniosek: to twoja wina! Uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Catherine zaczęła coś tłumaczyć, ale wyraz twarzy Margaret świadczył, że zrozumiała opacznie słowa Matta. – Matt... to znaczy doktor Fielding – jąkała się Catherine – miał na myśli, że był pochłonięty przypadkiem, który omawialiśmy – tłumaczyła pospiesznie. – Oczywiście, pani doktor – odrzekła Margaret i wyszła z pokoju. Ton, jakim to powiedziała, świadczył, że słowa Catherine odniosły skutek odwrotny od zamierzonego. Uzmysłowiła sobie, że recepcjonistka nie wierzy w ani jedno z nich. Czyżby Margaret uważała, że Matt traci czas na flirty zamiast przyjmować chorych? – Poszła? – Matt wrócił i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Powinienem był cię ostrzec. Margaret ma bzika na punkcie porządku i punktualności. Śmiertelnie się jej narazisz, jeśli coś zamieszasz. A że i ja nie chcę się jej narazić, zobaczymy się po dyżurze. Około wpół do pierwszej w kuchni, dobrze? – Czy ja wiem? A co właściwie mamy jeszcze do omówienia? – spytała. – Niewiele możemy zrobić, jeśli Lauren nic nam więcej nie powie. – Nie o to chodzi. Nie chcę rozmawiać o Lauren. Tym razem to ja chciałbym cię spytać o radę, Catherine. Co dwie głowy... A więc do zobaczenia w kuchni – rzucił, otwierając drzwi do poczekalni.
ROZDZIAŁ TRZECI – Jesteś! To dobrze! Zaparzyłem kawę, a gdybyś była głodna, mam kanapki. Była dokładnie dwunasta trzydzieści dwie. Catherine tyle razy spoglądała na zegarek, że nie musiała sprawdzać godziny po raz kolejny. Przez całe przedpołudnie miała świadomość upływających minut i coraz bliższego spotkania z Mattem. Może to głupie, że tak się tym denerwowała, ale nic nie mogła na to poradzić. Widok filiżanek do kawy i talerza z kanapkami na stole wcale nie podziałał na nią uspokajająco. Czy to rzeczywiście ma być spotkanie w sprawach służbowych? – Usiądź. Tu jest mleko. Słodzisz? – Matt postawił na stole dzbanek z kawą. Nagle zorientował się, że ona wciąż stoi w progu. – Catherine? – Tak... Nie. – Zobaczyła, że Matt unosi brwi i postanowiła wziąć się w garść. – Nie, nie słodzę. Nie komplikuj sytuacji, napomniała się. Przestrzegaj zasad. Zasada numer jeden: zawsze zachowuj spokój. Zasada numer dwa: nigdy nie łącz pracy z przyjemnością. Zasada numer trzy... Westchnęła, bo nie było sensu ciągnąć tego dalej. Zasada numer trzy, zawsze miej się na baczności, była równie trudna do przestrzegania jak dwie pierwsze. Matt zdaje się mieć wyjątkowy talent do forsowania jej linii obrony. Usiadła. Matt napełnił kubki i podsunął jej talerz z kanapkami. – Spróbuj – zachęcił. – Nie pożałujesz. Mama robi najlepsze kanapki na świecie. Wzięła kanapkę tylko dlatego, że łatwiej było skorzystać z zaproszenia, niż odmówić. Ugryzła kęs i westchnęła z rozkoszą. Pieczone mięso rozpływało się w ustach. – A nie mówiłem? – dodał Matt, wyraźnie zadowolony z siebie. – Tak, miałeś rację, a więc przestań się przechwalać. Czy twoja mama przypadkiem nie szuka pracy? Ja nie mam pojęcia o gotowaniu. – Mowy nie ma! Nie oddam jej. Ewentualnie mogę się zgodzić na podzielenie się nią przy szczególnej okazji, ale to wszystko. – Upił łyk kawy. – A ty nie masz własnej mamy, która by się nad tobą zlitowała? – Nie. Umarła, kiedy byłam jeszcze w szkole. – Och, strasznie mi przykro, wybacz. – Wyciągnął rękę i delikatnie ścisnął jej palce. – Mam naprawdę niewyparzoną gębę. – Nie mogłeś wiedzieć. Wysunęła dłoń i ugryzła kawałek kanapki, lecz nagle poczuła, że w jej gardle wyrasta ogromna gula. Dziwne, bo wydawało jej się, że już dawno minął ból po śmierci matki, ale współczucie Matta wyzwoliło tłumione emocje. – Musiało to być dla ciebie ciężkie przeżycie. Ile miałaś lat, kiedy zmarła? – Piętnaście. Zginęła w wypadku, wracając z pracy. Uderzył w nią autobus, kiedy przechodziła przez ulicę. – I co było potem? Ojciec się tobą zajmował?
– Nie. Moi rodzice rozwiedli się na dwa lata przed wypadkiem. Ojciec przeniósł się do Kalifornii i straciłyśmy z nim wszelki kontakt – wyjaśniła. Upłynęły lata, zanim się pogodziła z odejściem ojca, i teraz już rozmowa na ten temat nie sprawiała jej takiego bólu jak kiedyś. – Takie rzeczy się zdarzają, Matt. – Wzruszyła ramionami, widząc, że nagle spoważniał. – A więc, skoro nie było nikogo, kto by się mną opiekował, umieszczono mnie w domu dziecka i pozostałam tam do czasu studiów. Dalej to już wiadomo, co i jak było. – Tak, wiadomo, ale kłopot w tym, że często przechowujemy w pamięci wydarzenia kluczowe dla naszego życia, a tymczasem nieraz to te błahe, pozornie nic nieznaczące wywierają na nas największy wpływ. – Powiedział to tonem napylę obojętnym, by sprawiało wrażenie uwagi o charakterze ogólnym. – Zresztą dajmy już temu spokój – dodał. – Wracajmy do tematu. – A zatem o czym chciałeś ze mną mówić? – O Davidzie Marshallu. To ten pacjent ze stwardnieniem, do którego wezwano mnie wieczorem, pamiętasz? – Oczywiście, że pamiętam – odparła. – Rozmawiałeś o nim przez telefon z Glendą. W chwili, gdy to powiedziała, uświadomiła sobie swój błąd. Matt nie miał pojęcia, że słyszała jego rozmowę, ale czy pamięta, co o niej wtedy mówił? Czekała w napięciu na jego reakcję, ale najmniejszym gestem czy słowem nie zdradził zakłopotania. – Słusznie – przyznał. – Oboje zajmowaliśmy się Davidem od chwili, gdy zachorował. Stwierdziliśmy, że pomaga mu widok innych osób. Przez ostatnie dwa lata był praktycznie unieruchomiony w domu i brakowało mu kontaktu ze światem. Odwiedzaliśmy go na zmianę, żeby miał trochę urozmaicenia, jeśli można tak powiedzieć. – Musi mu być bardzo ciężko – zauważyła. – To okrutna choroba, zwłaszcza w końcowych stadiach. Ludzie nią dotknięci zachowują pełnię władz umysłowych, a są uwięzieni w ciele, które nie słucha nawet najbardziej podstawowych rozkazów. – Niestety, David już prawie osiągnął to stadium. Teraz porusza się już na wózku inwalidzkim. To dla niego tym bardziej straszne, że zawsze był bardzo aktywny. Jako młody człowiek grał w reprezentacji rugby. Prowadził też własną firmę komputerową, która miała znaczne osiągnięcia na rynku. – To smutne – westchnęła Catherine. – Przypuszczam, że ma kogoś do pomocy. Fizjoterapeutę, pielęgniarkę, a może żonę czy rodzinę, która się nim opiekuje. – Załatwiliśmy mu opiekę pielęgniarską i fizjoterapeutę, ale obawiam się, że to mu nie wystarcza. Miał żonę, ale rozwiedli się, gdy zachorował. Ona nie mogła znieść myśli, że mąż będzie kaleką. To dlatego staramy się z Glendą odwiedzać go częściej, niż to jest konieczne. To wszystko, co możemy zrobić, ale... – Ale próbujecie podtrzymywać go na duchu tymi wizytami? – dokończyła Catherine. – Skąd wiesz? – Uśmiechnął się. – Oczywiście masz rację. Problem w tym, że David nienawidzi współczucia. Byłby zażenowany, gdyby się dowiedział, że nie musimy go tak często odwiedzać. Dlatego jesteśmy bardzo ostrożni i wykonujemy dla niepoznaki różne zabiegi. Wątpię, aby którykolwiek z naszych pacjentów miał tak często mierzone ciśnienie. A
wracając do tematu, Cathy, zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś zastąpić Glendy w okresie, kiedy będziesz u nas pracowała. – Oczywiście – odrzekła bez wahania, by nie rozmyślać o tym, jak się poczuła, kiedy usłyszała zdrobniałą wersję swego imienia. Kiedy była dzieckiem, ojciec tak do niej mówił. Wszystkich innych skutecznie do tego zniechęcała. Zdrobnienie wydawało jej się zawsze czymś zbyt poufałym. Dziwne, bo teraz nie widziała nic złego w tym, że użył go Matt. – Czy nie sprawi ci to kłopotu? – Słucham? – Drgnęła, uzmysłowiwszy sobie, że nie słyszała ani słowa z tego, co mówił. Miała schrypnięty głos, co nie zdarzało się dotychczas. Zauważyła to natychmiast, ale i Matt to spostrzegł. Serce zabiło jej mocniej, gdy nagle wstał od stołu, podszedł do zlewu i odwrócił się do niej plecami, tak że nie mogła widzieć wyrazu jego twarzy. A kiedy się odezwał, miał głos jeszcze bardziej schrypnięty niż ona. – Mówiłem właśnie, że Glenda i ja zwykle odwiedzamy Davida poza godzinami pracy. Zakręcił kran. Zobaczyła, jak podnosi i opuszcza ramiona, oddychając głęboko. – Wiem, że to nie w porządku prosić cię, żebyś poszła do pacjenta po godzinach, a więc jeśli nie chcesz, Cath... – Ależ pójdę, to nic takiego – przerwała mu, żeby tylko nie usłyszeć po raz drugi tego uwodzicielskiego zdrobnienia. Odepchnęła energicznie krzesło i wstała. – Naprawdę mogę do niego pójść po godzinach – zapewniła. – To żaden problem. – David będzie czekał na wizytę jak zwykle jutro po południu – oznajmił Matt. Najwidoczniej też już ochłonął. – Wpadamy do niego, kiedy mamy wolne popołudnie. Wieczorem wolę już być w domu z dziećmi. I tak za mało z nimi przebywam. Trudno znaleźć czas. – Na pewno – zgodziła się, jak gdyby posiadanie własnej rodziny było czymś, co znała z doświadczenia. Szczerze mówiąc, nie była w stanie wyobrazić sobie, jak wygląda jego życie, jak łączy obowiązki zawodowe z opieką nad córkami, dla których musi być i ojcem, i matką. Powinna się czuć szczęśliwa, że troszczy się tylko o siebie, ale z jakichś powodów wcale tak nie było. Nie było nikogo, kto czekałby na jej powrót z pracy, nikogo, o kogo musiałaby dbać, nikogo, kto dbałby o nią. Nikogo, kogo by kochała i kto by ją obdarzał miłością. Ocknęła się z zamyślenia i wróciła do rzeczywistości. Co jej chodzi po głowie? Lubi swoje życie, a posiadania rodziny nigdy nie miała w planach. – Nie ma problemu – powtórzyła. – Jeśli chcesz, pójdę jutro do Davida. – Cudownie! Kamień spadł mi z serca. Obawiam się, że przez następnych dwanaście miesięcy nie będę miał ani jednego wolnego popołudnia. Sam nie wiem, jak się ze wszystkim uporam. A co dopiero, jak mama pojedzie do Kanady! – Wzniósł oczy ku niebu. – Aż boję się o tym myśleć. – Do Kanady?! Wielkie nieba, kiedy planuje wyjazd? – W połowie grudnia. Moja siostra, Cheryl, oczekuje pierwszego dziecka, a więc mama zostanie z nią aż do Nowego Roku. Całe wieki trwało, zanim ją namówiłem na ten wyjazd,
choć wiem, że bardzo chce być z Cheryl. – Jak sobie bez niej poradzisz? – Pojęcia nie mam – przyznał. – Na szczęście Becky jest już na tyle duża, że zajmie się siostrą po powrocie ze szkoły, a ja postaram się zwiększyć wydajność i kończyć pracę w przewidzianym czasie. – Uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że zyskam dzięki temu parę plusów u Margaret. – Kończyć o czasie? – powtórzyła Catherine. – Uwierzę, jak zobaczę. Posłała mu przekorny uśmiech, który jednak szybko zamarł, gdy zobaczyła wyraz twarzy Marta. Uśmiechał się, ale za tym uśmiechem kryło się coś jeszcze... Odwróciła wzrok. Nie ulega wątpliwości, że podoba się Mattowi. Nie patrzył na nią jak na koleżankę z pracy, ale jak na atrakcyjną kobietę, którą chciałby bliżej poznać. Jedna jej część ucieszyła się, druga nie chciała dopuścić tego do świadomości. – Lepiej już pójdę. – Skierowała się do drzwi. – Mam jeszcze kilka wizyt domowych, a nie chciałabym się spóźnić na wieczorny dyżur. – Oczywiście, ale nie pracuj za ciężko, Cathy, dobrze? Nie odpowiedziała. Wyszła pospiesznie z kuchni. W swoim gabinecie od razu zajęła się zleceniami na popołudnie, które przygotowała dla niej Margaret. W głowie wciąż dźwięczał jej głos Marta, kiedy wymawiał jej zdrobniałe imię: Cathy. Może taką formę imienia można zastosować w stosunku do niej, ale z pewnością nie oddaje ona charakteru jej osobowości, a w każdym razie takiej osobowości, jaką stara się prezentować na zewnątrz. Cathy to imię osoby, którą skrywała gdzieś głęboko. Ta osoba nie musiała bez przerwy kontrolować swego zachowania. Nie musiała narzucać sobie ograniczeń ani żyć według określonych zasad. Cathy nie miała ambicji ani celów, do których dążyła. Była ciepłą, kochającą, troskliwą kobietą, która chciała, żeby i ją kochano. Kobietą, która wykonywałaby jakąś pracę dlatego, że to praca, którą chce wykonywać. Kobietą, która kochałaby jakiegoś mężczyznę dlatego, że chciałaby go kochać. Catherine zazdrościła tej kobiecie, a także się jej obawiała, ponieważ to właśnie takie kobiety jak Cathy znajdowały w życiu szczęście. Zawsze wiedziała jednak, że może być albo Cathy, albo Catherine, ale nie może być obiema równocześnie. Już dawno podjęła decyzję, którą z nich chce być. I tylko dlatego, że Matt zdołał zasiać niepokój w jej umyśle, nie zacznie się zastanawiać nad słusznością swego wyboru. Zebrała papiery z biurka, ułożyła je według ważności wezwań i wyszła z przychodni. Jak to dobrze, że może wrócić do swoich obowiązków. – Matthew, to ja, Catherine. Wybacz, że cię niepokoję, ale mam pewien problem. Obejrzała się nerwowo za siebie, usłyszawszy jakiś hałas, ale była to tylko zardzewiała puszka gnana wiatrem po chodniku. Catherine przywarła do muru budynku, nie pragnąc niczego więcej, jak znaleźć się z powrotem w przychodni. Dochodziła czwarta. Myślała, że o tej porze już dawno będzie po wizytach, ale sytuacja nie rozwinęła się zgodnie z planem. Wizyty tego dnia przeciągnęły się dłużej niż przewidywała, a więc i tak była spóźniona, zanim jeszcze dotarła do bloku znajdującego się
na obrzeżach ich dzielnicy. Okolica tutaj była zupełnie inna niż tam, gdzie krążyła tego popołudnia. Wokół walały się śmieci, domy były zaniedbane i brudne. Mimo że nikogo w pobliżu nie dostrzegła, poczuła się nieswojo. – Co się stało? – spytał zaniepokojony Matt, i od razu poczuła się raźniej. – Uwierzyłbyś, że się zgubiłam? – powiedziała z pozorną beztroską. – Nie bardzo, muszę przyznać. Roześmiał się i nagle wyobraziła go sobie siedzącego przy biurku w gabinecie. Jego śmiejące się błękitne oczy i usta złożone w cudowny uśmiech, który prawie nigdy nie schodził z jego ust. – Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żebyś bardzo często się gubiła, Cathy. – Bo tak nie jest. Sama nie wiem, co się stało. Zgodnie z planem miasta jest tylko jedna ulica o tej nazwie. Czy możliwe, żeby Margaret pomyliła adres? – Cóż, myślę, że to możliwe, choć mało prawdopodobne. Margaret jest wyjątkowo skrupulatna. – Sprawiał wrażenie zaskoczonego. – Powiedz mi, gdzie jesteś, sprawdzę to. – Dzięki. – Catherine podała mu nazwisko i adres wskazany przez Margaret. – Zaczekaj, zaraz przejrzę zlecenia – powiedział. – Nazwisko pacjenta jakoś nic mi nie mówi. Catherine usłyszała odgłos słuchawki odkładanej na biurko. Kurczowo przyciskała do ucha komórkę. Na ogół nie była lękliwa, ale było coś niesamowitego w całej tej sytuacji, gdy stała tak na środku wyludnionej ulicy. Odetchnęła z ulgą, usłyszawszy ponownie głos Matta. – Mam przed sobą zlecenia. Adres jest właściwy. Chodzi o panią Grimes, zamieszkałą przy ulicy Ansell Heights czterdzieści dwa. – A więc nie wiem, co się stało – powiedziała, mając nadzieję, że Matt nie zorientuje się, jak bardzo jest zdenerwowana. – Pukałam co najmniej dziesięć razy i nikt nie odpowiada. – Dziwne – przyznał. – Według naszej dokumentacji pani Grimes mieszka tam już od dłuższego czasu. Musi być po siedemdziesiątce. Ostatni raz była u nas ponad trzy lata temu. Jest pacjentką Glendy, co wyjaśnia, dlaczego jej nie pamiętam. – Trudno, żebyś pamiętał każdego pacjenta. – Hm, może masz rację. – Zaśmiał się. – Skąd wiedziałaś, o czym myślę? – Zgadłam – skwitowała krótko. – Dzięki za informacje. Spróbuję jeszcze raz. Jeśli jej nie ma, porozumiem się z nią jutro. Może pani Grimes lepiej się poczuła i wyszła, zapomniawszy, że prosiła o wizytę. – Możliwe, ale zadzwonię jednak do opieki społecznej i dowiem się, czy ostatnio się z nią kontaktowali. Nie darowałbym sobie, gdyby się okazało, że była zbyt chora, aby móc otworzyć. – Masz rację – przyznała Catherine. – Jeśli nadal nie będzie otwierać, dam ci znać. Westchnęła i schowała telefon do kieszeni. Zastanawiała się, czy nie poprosić Matta, by przestał zwracać się do niej Cathy. Nie chciała co prawda robić z tego wielkiej sprawy, ale wolała jednoznacznie określić charakter ich znajomości. Drugą możliwością było zignorowanie tego... Ale, ale, miała wątpliwości, czy potrafi to zignorować.
Skrzywiła się. Nie lubiła niejasnych sytuacji, a tym bardziej takich rozterek. Zazwyczaj potrafiła zająć w każdej sytuacji jednoznaczne stanowisko. Co takiego jest w Matcie, że nawet najprostsza decyzja staje się trudna? Nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie, kolejne, jakie zadawała sobie w ostatnim czasie, a więc przestała o tym myśleć i poszła ponownie pod wskazany adres. Zapukała do drzwi po raz kolejny. – Kto tam? W jakiej sprawie? – Ze środka dobiegł płaczliwy głos. – Jestem doktor Lewis. Z przychodni. – Lewis? Nie znam żadnego lekarza o tym nazwisku. Niech pani sobie idzie. Proszę mnie zostawić w spokoju! – Pani Grimes musiała być przerażona. – Nie słyszała pani o mnie, bo pracuję w przychodni dopiero od poniedziałku. Zastępuję doktor Williams. Kobieta nie reagowała. – Nie ma się pani czego obawiać, pani Grimes. Chcę tylko sprawdzić, czy nic pani nie jest. Proszę otworzyć. Wstrzymała oddech, czekając, co zrobi starsza pani. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała szczęk zasuwy i zobaczyła pomarszczoną twarz zerkającą przez uchylone drzwi. – Na pewno jest pani z przychodni? – Staruszka wyraźnie jej nie dowierzała. – Nie jest pani od tamtych? – Nie. – Catherine potrząsnęła głową, choć nie miała pojęcia, o kim pani Grimes mówi. – Jestem lekarką z przychodni w Brookdale. Oto mój identyfikator. – Wsunęła w drzwi plastikową plakietkę. – Proszę, niech pani wejdzie. – Dziękuję. – Catherine poszła za starszą panią do pokoju zarzuconego starymi gazetami i magazynami. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie położyć neseser. Umieściła go w końcu na skrawku wolnego miejsca na stole. – Proszę niczego nie ruszać – ostrzegła ją pani Grimes. – Mój Albert bardzo dbał o to, żeby wszystkie jego papiery były w porządku. – Niech pani będzie spokojna, będę uważać – zapewniła ją Catherine, uznając, że ów Albert musiał być geniuszem, skoro rozeznawał się w tym bałaganie. – A teraz proszę mi powiedzieć, co pani dolega? – zwróciła się do kobiety. – To. – Starsza pani uniosła spódnicę i wskazała mocno zaczerwienione miejsce na udzie. – Brzydko wygląda – stwierdziła Catherine. – Jak to się stało? – To mój Timmy. Skoczył mi na kolana, kiedy jadłam śniadanie, i wylał herbatę. Bardzo boli, dlatego panią wezwałam. – Myślę, że boli – zgodziła się Catherine, wyjmując z neseseru rękawiczki. Uklękła obok kobiety i delikatnie obmacała oparzenie rozciągające się niemal od biodra po kolano. Na skórze były liczne pęcherze, niektóre popękały, sączył się z nich płyn surowiczy. Do ran przylgnęły kawałeczki wełny ze spódnicy. Będzie musiała najpierw oczyścić oparzone miejsce, a dopiero potem je opatrzyć. – A kto to jest Timmy? – spytała. – Pani pies? – Chciała zająć czymś uwagę kobiety, bo
taki zabieg jest bolesny. – To kot, duży stary kocur, którego termin ważności dawno minął. Tak jak mój – dodała ze śmiechem pani Grimes. Catherine rozbawiło poczucie humoru starszej pani. – Cóż, niezły z niego łobuz, skoro tak panią urządził. – Może i tak, ale za żadne skarby bym go nie oddała. Teraz, kiedy mój Albert nie żyje, mam tylko jego. Wiem, że dla niektórych to tylko kot, ale dla mnie jest jak ktoś z rodziny. Nie mieliśmy z Albertem dzieci, nie dostąpiliśmy tego błogosławieństwa, ale zawsze mieliśmy kota, a Timmy jest najlepszy ze wszystkich. Nie ruszą mnie stąd, dopóki mi nie znajdą takiego miejsca, gdzie będę mogła zabrać Timmy’ego. Powiedziałam im to! – Im? Ma pani na myśli wydział lokalowy? – Wydział lokalowy, radę miejską, to dla mnie wszystko jedno. Co mnie obchodzi, jak siebie nazywają. Przychodzą tutaj, mówią, co mogę, a czego nie mogę robić, że bardzo im przykro, ale nie mogę zabrać ze sobą kota, ale przynajmniej będę miała ładne nowe mieszkanko, a więc mam się nie martwić. – Starsza pani aż zachłysnęła się z oburzenia. – Powiedziałam im prosto z mostu: jeśli nie mogę wziąć Timmy’ego, to nigdzie nie pójdę. Nic mnie nie obchodzi, czy jestem ostatnia, która została w tym budynku, bo nigdzie się bez niego nie ruszę! Catherine westchnęła. Wyjęła z neseseru opatrunek nasączony antybiotykiem, co miało zminimalizować ryzyko zakażenia, i ostrożnie bandażowała nogę, myśląc przy tym, jakie to przykre, że ktoś tak wrażliwy jest traktowany w sposób tak bezduszny. – Na pewno wydział lokalowy mógłby znaleźć miejsce, gdzie mogłaby pani zabrać Timmy’ego. Przecież na pewno jest dużo takich ludzi jak pani, którzy mają koty i psy, i nie chcą się z nimi rozstać. – Właśnie to im mówię. – Pani Grimes wzruszyła ramionami. – Ale nie chcą mnie słuchać. Myślą, że mnie zmuszą, bo jestem za stara, żeby z nimi walczyć... – Urwała, gdy do pokoju wszedł ogromny rudy kot. – Oto on. Chodź, Timmy, chodź kotku. Chodź do swojej mamusi. Catherine roześmiała się, gdy kot przemaszerował przez pokój i usiadł obok krzesła swojej pani. – Rozumie, co pani do niego mówi? – Oczywiście! Rozumie każde słowo, prawda, serdeńko? To dlatego jest takim dobrym towarzyszem. Gdybym nie miała Timmy’ego, nie byłoby sensu wstawać rano z łóżka. On utrzymuje mnie przy życiu. A tymczasem paru bezdusznych urzędasów próbuje tę biedną kobietę zmusić do pozbycia się ^zwierzęcia. Catherine aż się zatrzęsła z oburzenia i zaczęła gorączkowo myśleć, czy nie mogłaby pomóc jakoś starszej pani. Normalnie nie dawała się wciągnąć w prywatne sprawy pacjenta, ale sytuacja pani Grimes poruszyła ją do głębi. Może telefon do wydziału lokalowego coś tu pomoże. Nie wspominała jednak pani Grimes o interwencji, jaką chciała podjąć, by nie robić kobiecie niepotrzebnych nadziei. Wstała, spakowała narzędzia i zamknęła neseser.
– Myślę, że z nogą wszystko będzie dobrze, ale trzeba będzie zmienić opatrunek. Proszę zadzwonić do naszej pielęgniarki, Ann Talbot, i poprosić, żeby panią odwiedziła. – Wolałabym, żeby pani przyszła, pani doktor. Skoro znam panią, to co za sens, żebym się przyzwyczajała do kogoś innego. – Zerknęła na kota. – I Timmy już panią zna. – W takim razie – Catherine uśmiechnęła się – nie będziemy włączać w to Ann, prawda? Dobrze, pani Grimes, jutro po południu wpadnę zobaczyć, jak się pani czuje. Wyszła na ulicę. Uzmysłowiła sobie, jak bardzo jest już spóźniona na wieczorny dyżur. – Wszystko w porządku? Obejrzała się gwałtownie i serce podskoczyło jej do gardła. Oparty o samochód stał Matt. – Co ty tu robisz? – spytała ze zdziwieniem. – Jak to co? Czekam na ciebie. – Czekasz? Po co? – Martwiłem się o ciebie, więc postanowiłem cię znaleźć – odparł z uśmiechem. – To naturalne. Naturalne? Czy to rzeczywiście jest z góry przesądzone, że powinien się o nią martwić? Catherine wiedziała, że na tym należy poprzestać. Fakt, że Matt niepokoił się o nią tak, że postanowił ją odszukać, już sam w sobie dawał do myślenia. Ile czasu upłynęło, odkąd ktoś się o nią martwił? – Dziękuję za troskę – odrzekła chłodno, starając się ukryć targające nią uczucia. Nie chciała, by Matt czuł się za nią odpowiedzialny, ale skłamałaby, twierdząc, że jego troska nie sprawia jej przyjemności. – Nie musisz się martwić, bo wszystko jest w porządku. – Cieszę się, ale mimo wszystko się martwiłem, Cathy. – Dotknął lekko jej ramienia, przez kurtkę poczuła ciepło jego dłoni. Usunęła się. Jego dotyk dawał jej poczucie bezpieczeństwa, a to było coś tak nieoczekiwanego, że ją przerażało. – Po twoim telefonie przypomniałem sobie, że przecież cała ta dzielnica jest przeznaczona do wyburzenia. Balem się, że ktoś podał fikcyjny adres, że posługując się nazwiskiem i adresem pani Grimes, chciał cię tutaj zwabić. Uznałem, że nie można narażać cię na takie ryzyko i postanowiłem za tobą pojechać. – Jak widzisz, nic mi nie jest. – Uśmiechnęła się, nie chcąc okazać, jak bardzo jest poruszona. Już dawno podjęła decyzję, że nigdy nie dopuści do tego, by znaleźć się w takiej sytuacji jak niegdyś jej matka. Nigdy nie pozwoli, by ktoś ją zdominował, nie ulegnie żadnemu mężczyźnie. – Nie zdawałam sobie sprawy, że te domy są do rozbiórki – wyjaśniła. – Tym bardziej ktoś powinien pomóc pani Grimes. To hańba, że kobieta w jej wieku jest pozostawiona w takim miejscu. – Zgadzam się. Dlaczego jej nie przesiedlili? Nic ci nie mówiła? – Owszem. Nie zgodziła się, ponieważ nie pozwalają jej wziąć kota. – Typowa bezduszna biurokracja – parsknął Matt. – Co my możemy zrobić w tej sprawie? My? Wydawało się, że przyjął jako pewnik, że będą razem pracowali. Nie była pewna, jak to traktować. Przejście od „ja” do „my” nie jest może dużą różnicą w koniugacji, ale dla
niej, Catherine, ogromną. – Ja chciałam się jutro skontaktować z wydziałem lokalowym – wyjaśniła, podkreślając zaimek „ja”. – Świetnie, wobec tego ja pójdę do opieki społecznej. Najwyraźniej postanowił już, że w tej sprawie będzie walczył ramię w ramię z nią i nic go przed tym nie powstrzyma. – Dobrze. – Odwróciła się, żeby nie zobaczył wyrazu jej twarzy. Może dlatego, że była przyzwyczajona do samodzielnego borykania się z wszelkimi przeciwnościami, już sama myśl o tym, że Matt chce ją wesprzeć, tak nią wstrząsnęła. Nagle przestała się czuć pozostawiona sama sobie i to było dla niej coś zupełnie nowego, z czym nie bardzo sobie umiała poradzić. Z ulgą wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. – Będę cię pilotował do przychodni! – zawołał jeszcze Matt. – Jest późno, a ja znam drogę na skróty. Pomachał do niej i ruszył pierwszy. Jechał powoli, coraz to sprawdzając, czy nie zgubił jej w plątaninie bocznych uliczek. Nigdy bym się stąd sama nie wydostała! – pomyślała Catherine. Dojechali w końcu do głównej ulicy. Matt przejechał skrzyżowanie, ona musiała się zatrzymać. Zobaczyła, że po drugiej stronie skrzyżowania zjechał na pobocze, by na nią zaczekać. Poczuła ogarniające ją ciepło. Jak to dobrze, gdy ktoś się o ciebie troszczy, pomyślała. Naprawdę dobrze. Nagle uświadomiła sobie, że bardzo łatwo byłoby uzależnić się od Matta, zdać na niego całkowicie. Był typem mężczyzny, który dawał kobiecie poczucie bezpieczeństwa – niezawodny, godny zaufania, opiekuńczy. A poza tym jeszcze przystojny i dowcipny, uprzejmy i troskliwy, co czyniło go znacznie bardziej niebezpiecznym. Tacy jak Matt nie są dla niej. Tacy nie uznają półśrodków ani kompromisów. Jeśli taki mężczyzna kocha kobietę, to kocha ją całym sercem, bez zastrzeżeń. I tego samego niewątpliwie oczekiwałby od niej, a ona nie zamierza dawać żadnemu mężczyźnie takiej władzy. Jest zadowolona, że doprowadził ją z powrotem do przychodni, ale nigdy nie pozwoli mu sprowadzić się z raz obranej drogi.
ROZDZIAŁ CZWARTY Mimo że jechali skrótem, spóźnili się piętnaście minut. Poczekalnia była już pełna. Catherine uśmiechnęła się przepraszająco do dwóch recepcjonistek. – Przepraszam za spóźnienie – powiedziała. – Pacjentka mnie dłużej zatrzymała. – Nie szkodzi, pani doktor. Jesteśmy do tego przyzwyczajone, prawda, Sharon? – Margaret rzuciła porozumiewawcze spojrzenie młodszej koleżance. – Ale to naprawdę nie leży w moim zwyczaju – tłumaczyła się Catherine. – Zawsze jestem punktualna. – Jeśli spóźnienie raz czy drugi to twój jedyny grzech, jakoś to przeżyjemy. – Matt uśmiechnął się do niej tak serdecznie, że od razu poczuła ulgę. – Bardzo się cieszymy, że tu z nami pracujesz. Panie się ze mną zgadzają, prawda? – zwrócił się do recepcjonistek. – Oczywiście, panie doktorze. Catherine zaczerwieniła się lekko, widząc spojrzenia, jakie między sobą wymieniły. Nie trzeba być geniuszem, by odgadnąć, o czym myślą. Oczywiste było, że ani Margaret, ani Sharon nie wierzyły, że uznanie Matta odnosi się wyłącznie do jej kwalifikacji zawodowych. Szybko weszła do gabinetu i nacisnęła przycisk, by wezwać pierwszego pacjenta. Musi się skoncentrować, a nie rozmyślać o tym, że Matt może być nią zainteresowany. Na szczęście tego wieczoru nie było ciężkich przypadków. Większość pacjentów skarżyła się na takie dolegliwości, jak kaszel i przeziębienie, z jakimi lekarz rodzinny ma do czynienia na co dzień. Było też dwoje chorych na astmę, a najpoważniejszym przypadkiem był trzynastoletni Benjamin King, leczony tu od kilku lat. Kiedy wszedł z matką do gabinetu, od razu zauważyła, że bardzo cierpi. – Usiądź na leżance, Benjamin – powiedziała. – A teraz spróbuj się rozluźnić. Wiem, że jesteś przerażony, bo nie możesz swobodnie oddychać, ale nie ma powodu do niepokoju. Zobaczysz, wszystko będzie w porządku. Uśmiechnęła się uspokajająco do chłopca i słuchała, jak oddycha. Atak astmy może być wywołany przez wiele czynników, od wysiłku fizycznego poczynając, a na drobinkach kurzu kończąc, ale efekt jest zawsze dramatyczny. Drogi oddechowe chorego tak się zwężają, że do płuc dochodzi niewielka ilość powietrza. Wtedy pacjent wpada w panikę, że się dusi, co tylko pogarsza sytuację. Catherine obawiała się, żeby to właśnie teraz nie nastąpiło. Nałożyła Benjaminowi maskę tlenową. – A teraz proszę, żebyś powoli oddychał. Raz... i dwa... i trzy... Oddech chłopca stopniowo się wyrównywał. – Doskonale! – rzekła Catherine. – Tylko tak dalej, a wszystko będzie dobrze. Czy Benjamin bierze leki zgodnie z zaleceniami? – spytała matkę chłopca. – Tak, nigdy nie zapomina wziąć leku. Jestem tego pewna. – Sandra King usiłowała się uśmiechnąć, ale Catherine widziała, jak bardzo jest zdenerwowana. – I wciąż suszę mu głowę, żeby nosił przy sobie inhalator. – Właśnie od tego są matki – odparła Catherine.
– Czy pani przypadkiem nie wie, co mogło wywołać dzisiejszy atak? Z dokumentacji Benjamina wynika, że ostatnio czuł się dobrze. – Tak, ale wie pani, jak to jest. Kiedy już się wydaje, że zaczyna być lepiej, coś się musi wydarzyć. – A co się dzisiaj wydarzyło? – Catherine znowu popatrzyła na chłopca i stwierdziła z zadowoleniem, że jego oddech znacznie się poprawił. – Mieli dziś lekcję geografii w terenie – poinformowała Sandra. – Całe popołudnie chodzili z planem miasta po okolicy i lokalizowali sklepy, urzędy, parki. Musiał się nawdychać spalin i pewnie to mu zaszkodziło, bo po powrocie do domu czuł się już źle, a potem coraz gorzej. – Myślę, że ma pani rację. Zanieczyszczenie powietrza stanowi duży problem w miastach. – Catherine zdjęła maskę tlenową z twarzy chłopca. – Lepiej się czujesz? – Trochę – bąknął Benjamin. Był w wieku, kiedy szczególnie dotkliwie musiał odczuwać wszelkie rygory i ograniczenia spowodowane chorobą. Chorzy na astmę muszą unikać czynności, które mogłyby wywołać atak, a to, co zaakceptuje dorosły, dla dziecka może być trudne do zniesienia. – Czemu mam tę wstrętną chorobę? – złościł się chłopiec. – Nikt z moich kolegów nie ma astmy i mogą robić . wszystko, co chcą! Dlaczego ja nie mogę? – Wiem, że to dla ciebie trudne, Benjamin – zgodziła się Catherine – ale ostatni atak miałeś już dawno. Możliwe, że jak będziesz starszy, ataki miną. Często tak się zdarza. – Pan doktor Fielding mówił ci to, prawda, Benjie? – Sandra uśmiechnęła się do syna, chcąc mu dodać otuchy. – A kiedy tatuś zacznie nową pracę, będziesz się na pewno czuł dużo lepiej. Pomyśl tylko, jeszcze przed Bożym Narodzeniem zamieszkamy nad morzem. Tam jest znacznie czyściej niż tutaj, w centrum miasta. – Ale tam nie będzie kolegów – skrzywił się chłopiec, najwyraźniej niezadowolony z czekającej ich przeprowadzki. – Tam będzie nudno. Catherine westchnęła. Na niektóre pytania nie ma łatwych odpowiedzi, a jeśli dotyczy to dzieci, sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Natychmiast przypomniało jej się, co mówił Matt o swojej matce. Zamartwiała się, jak sobie poradzi, gdy ona wyjedzie. Skąd to skojarzenie? W poczekalni było jeszcze kilkoro pacjentów, a więc dochodziła siódma, gdy skończyła dyżur. Zebrała karty, by je wypełnić. Choć używali systemu komputerowego, podobnie jak wielu lekarzy rodzinnych prowadzili również odręczną dokumentację pacjentów. Stara metoda podwójnego zabezpieczenia. Komputery, owszem, są dobre, ale co papier to papier. Ten nigdy nie zawiedzie ani nie spłata figla. Margaret i Sharon wyszły wcześniej, a więc Catherine zgasiła światło i nagle zobaczyła idącego korytarzem Matta. Prowadził pod rękę starszą kobietę.