kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Taylor Jennifer - Najlepsza terapia

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :599.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
T

Taylor Jennifer - Najlepsza terapia .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu T TAYLOR JENNIFER Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 107 stron)

Jennifer Taylor Najlepsza terapia Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Becky! Hej, Becky, zaczekaj! Przystanęła, gdy ktoś zawołał jej imię, po czym rozejrzała się po twarzach pasażerów w hali odbioru bagażu na lotnisku Heathrow. Lot był długi i męczący, mimo że rodzice zafundowali jej i Millie miejsca w klasie biznesowej. Z trudem wytrzymałaby dwadzieścia kilka godzin non-stop w samolocie, nawet gdyby leciała sama, a co dopiero z małym dzieckiem. Westchnęła, gdy Millie zaczęła płakać. Przytuliła ją mocniej z nadzieją, że niedługo ich wózek ukaże się na pasie transmisyjnym. Czternastomiesięczna Millie sporo ważyła, a ją już bolały ramiona od trzymania jej na rękach w trakcie podróży z drugiego końca świata. – To ty? Jak spod ziemi wyrósł przed nią mężczyzna. Zamrugała zdezorientowana. Wysoki brunet o ciemnoniebieskich oczach. Mimo niezbyt regularnych rysów w jego twarzy było coś zniewalającego, a lekko uniesione kąciki warg świadczyły o dużym poczuciu humoru. – Nie mów, że mnie nie poznajesz! Bo się załamię. – Rozpoznała jego uśmiech. – Ewan? – We własnej osobie. – Roześmiany objął ją serdecznie. – Tak przynajmniej mi się wydaje. Po tylu godzinach w samolocie nie bardzo wiem, czy rzeczywiście jestem tutaj, czy gdzie indziej. Na szczęście z radości nie zwrócił uwagi na jej reakcję. Była zmęczona i zestresowana długim lotem, więc wydawało się naturalne, że ten ciepły uścisk sprawił jej przyjemność. Nic prócz tego. Kiedyś świata poza nim nie widziała, ale to już przeszłość. Od tamtej pory wiele się wydarzyło. Ciągle miała to w pamięci, ale starała się o tym nie myśleć, zdając sobie sprawę, że na razie nie jest w stanie sobie z tym poradzić. Ruszył pas transmisyjny, więc podeszli bliżej. Zauważywszy wózek dziecięcy, próbowała się przepchnąć bliżej, ale z Millie na rękach nie było to takie proste. – To wasz wózek? – zapytał, odsuwając ją delikatnie, gdy przytaknęła. Zdjął wózek z pasa i od razu go rozłożył. Gdy posadziła Millie, przykucnął, by ją zapiąć.

– Gotowe, szkrabie. Teraz możesz spokojnie się zdrzemnąć. – Pogładził dziewczynkę po jasnej główce. Jej radosny śmiech zdumiał Becky, bo Millie zawsze bała się obcych. Być może z powodu przejść minionych dwunastu miesięcy na widok obcej osoby zazwyczaj wybuchała płaczem. Tym razem było inaczej. Przybrała obojętną minę. Millie zareagowała nader przychylnie, ale ją to poruszyło. Obydwie były bardzo zmęczone i im prędzej znajdą się w Bride’s Bay, tym lepiej. Zerknęła na pas transmisyjny, szukając wzrokiem swojej walizki. Ani śladu. Ewan sięgnął po swą sfatygowaną torbę, po czym postawił ją obok nich. – Ja już swój bagaż mam, czekamy na wasz. Krzycz, jak zobaczysz swój. Najwyraźniej uznał, że musi się nią opiekować. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Głupio go wykorzystywać, zwłaszcza po tym, jak się rozstali. Poczucie winy nękające ją od lat przybrało na sile. – O nas się nie martw. Poradzimy sobie. Masz już swoje rzeczy, więc jedź do domu. – Mam was tu zostawić? – Uniósł brwi. – Co by na to powiedziała moja mama? Obdarłaby mnie ze skóry. Uśmiechnęła się z przymusem. – Chyba jesteś za stary, żeby się przejmować mamą. – To prawda. – Spoważniał, po czym spojrzał na nią tak, że aż ciarki przebiegły jej po plecach. – Becky, nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym was tu zostawił. Mama mi napisała, co stało się ze Steve’em. Szczerze ci współczuję. Stracić męża w takich okolicznościach… To musiał być dla ciebie koszmar. Chcę ci pomóc, choćby tylko odzyskując twój bagaż. Wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Bała się wygłupić, rozpłakać. Przez wzgląd na Millie nauczyła się hamować łzy. To niestosowne płakać w obecności dziecka, więc jeśli już jej się to zdarzało, płakała w samotności. Może ze zmęczenia, może z powodu nieoczekiwanego spotkania z Ewanem czuła, że niewiele trzeba, by się rozsypała. – Dziękuję – powiedziała cicho. – To bardzo miło z twojej strony. – Nie ma za co. – Dotknął jej ręki, ale spojrzawszy na bagaże na karuzeli, nie zauważył, jak ten gest odebrała. Odetchnęła głęboko. Była skonana i stąd to przewrażliwienie. Przyspieszony

puls, gdy Ewan jej dotknął, to wyłącznie przejaw zmęczenia. W końcu dostrzegła swoją walizkę. – Jest! Ta czerwona z żółtym identyfikatorem. – Okej. – Przepchnął się przez tłum podróżnych i z łatwością dźwignął walizę. – Domyślam się, że ktoś was stąd odbierze? – zapytał, stawiając walizkę na ziemi. – Tak. – Westchnęła. – Rodzice się uparli, że po nas przyjadą. Próbowałam wybić im to z głowy, ale na nich nie ma rady. – Świetnie ich rozumiem. – Ze ściągniętymi brwiami ruszył z jej walizką do wyjścia. – Becky, przeleciałaś pół świata, po takiej podróży każdy jest zmęczony. Ja tak, a ty miałaś dodatkowy stres, bo leciałaś z dzieckiem. Po co jeszcze bardziej utrudniać sobie życie? Przygryzła wargę. Racja, ale dręczyło ją sumienie, że naraziła rodziców na długą jazdę z hrabstwa Devon. Przez miniony rok przysporzyła im sporo zmartwień, więc postawiła sobie za punkt honoru więcej nie stawiać ich w trudnych sytuacjach. Po raz kolejny zwątpiła w słuszność decyzji o powrocie do Anglii. Długo się nad tym zastanawiała, ale ostatecznie zaakceptowała, że nie ma wyjścia. Musi pracować, by utrzymać Millie oraz siebie, a opieka nad dzieckiem kosztuje majątek. Nie wystarczyłoby pieniędzy na opłacenie innych rachunków. Rodzice nie tylko zaproponowali im dach nad głową, ale i opiekę nad Millie, gdy ona będzie w pracy. Powinna być im wdzięczna, i była, ale niełatwo się pogodzić z utratą niezależności. To powrót do sytuacji sprzed ośmiu lat: będzie mieszkała z rodzicami, marząc o Ewanie. Idąc za nim do wyjścia, potrząsnęła głową, by pozbyć się tej myśli. Historia się nie powtarza. Kiedyś dała się zauroczyć Ewanowi, ale poślubiła Steve’a. I go kochała. Wstrzymała oddech, wpatrując się w plecy Ewana. I nagle straciła pewność, gdzie leży prawda. Kochała Steve’a naprawdę czy może Steve odpowiadał jej wyobrażeniu o idealnym mężu? Sprawiał wrażenie człowieka spokojnego, skoncentrowanego na tym, czego chce od życia. Łączyły ich poglądy oraz cele: małżeństwo, dom, rodzina, więc uznała, że znalazła w nim bratnią duszę. Ewan był zupełnie, ale to zupełnie inny. Szarmancki, dowcipny, interesujący, atrakcyjny. Steve tych cech nie posiadał. Ewan miał liczne przyjaciółki, ale nigdy nie ukrywał, że nie zamierza z żadną

wiązać się na stałe. Wielokrotnie powtarzał, że cały świat stoi przed nim otworem, i że zrobi wszystko, by z tego korzystać. Mimo fascynacji Ewanem, świadoma jednocześnie, że i ona mu się podoba, uznała, że nic z tego nie będzie. Oczekiwali od życia czego innego. W końcu wybrała Steve’a. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, szansę na związek podobny do małżeństwa jej rodziców: stabilny i trwały. Dopiero teraz, spoglądając wstecz, zaczęła się zastanawiać, czy aby nie popełniła pomyłki. Kto wie, co by było, gdyby wybrała Ewana? Czuł nieprzyjemny ucisk w dołku. Odetchnął głębiej, by dostarczyć płucom więcej tlenu. Doznał szoku, gdy dostrzegł Becky na lotnisku w Christchurch, ale miał wiele godzin, by ochłonąć. W samolocie rozmyślał z premedytacją o wszystkim, co wydarzyło się osiem lat wcześniej. Spotkali się, gdy odbywał staż rotacyjny, a Becky kończyła studia pielęgniarskie. Oboje pochodzili z okolic Bride’s Bay, ale był od niej starszy, więc nie należała do jego towarzystwa. Mimo to jej uroda oraz inteligencja nie uszły jego uwadze. Miał w zwyczaju zachodzić na jej oddział akurat wtedy, gdy wiedział, że ma przerwę. Przy kawie rozmawiali o tym i owym, ale oboje zdawali sobie sprawę, że te pogawędki są jedynie przykrywką dla wzajemnego zauroczenia. Wiedział, że Becky spotyka się z kimś innym, więc była nietykalna, bo nie ważyłby się wkraczać na terytorium drugiego faceta, ale zaproponował jej spotkanie, a ona nie odmówiła. Kolacja w małym bistro nad rzeką poleconym przez kolegę. Świece, ściszona muzyka, dyskretni kelnerzy, romantyczna atmosfera. Śmiechu warte, gdyby nie to, że bał się, że Becky pomyśli, że chce ją uwieść. Kiedy ją przeprosił, tylko się roześmiała. Wtedy poczuł, że bez trudu mógłby się w niej zakochać. Zmieszany odwiózł ją do domu. Nie przewidział takiej możliwości. Chciał poznać świat, a coś takiego by mu to uniemożliwiło. Przez Becky wszystko się zmieniło, bo przestał wiedzieć, czego chce. Kiedy ją pocałował na ulicy, całkowicie się zagubił. Czyżby znalazł to, co świat ma mu najlepszego do zaproponowania? W innych okolicznościach zapytałby ją, czy chce spędzić z nim tę noc, ale przerosły go rewelacje tego wieczoru. Jechał do siebie z mętlikiem w głowie, czując presję podjęcia decyzji, co dalej.

Nim to zrobił, Becky poinformowała go, że ona i Steve mają zamiar się zaręczyć. Zaskoczyło go to, ale i przyniosło pewną ulgę. Mógł spokojnie realizować swoje plany. Już nic ani nikt go nie powstrzymywał. Zaklął pod nosem, wchodząc do hali przylotów. Idioto, co ci przyszło do głowy? Sprawa skończona, wasze drogi się rozeszły. Z uśmiechem odwrócił się do Becky, a poruszony widokiem jej zmęczonej twarzy mocniej zacisnął palce na rączce walizki. – Gdzie masz się spotkać z rodzicami? – Powiedzieli, że będą czekać przy bramce za odprawą celną… – Uśmiechnęła się szeroko. – Są! Odwrócił wzrok, zadowolony, że nie musi na nią patrzeć. Ten uśmiech sprawił, że wyglądała jak dawna Becky, ta urzekająca. W głowie mu szumiało. Od tamtego czasu miał kilkanaście kobiet i żadna nie wywarła na nim takiego wrażenia. Bo tego nie chciał. Cieszył się życiem kawalera. Być może pora się ustatkować, ale się z tym nie spieszył. Czekał, aż pozna tę jedyną… Jakby już jej nie znalazł. Przeraził się. Becky nadal go pociąga? Nie chciał w to wierzyć, ale też nie potrafił udawać, że nic nie czuje. Może tylko jej współczuje, że tyle przeszła? Ale z drugiej strony, to chyba coś więcej. Jęknął cicho. Znowu szlag trafił jego plany. I znowu sprawa sprowadza się do Becky!

ROZDZIAŁ DRUGI – Becky, nareszcie! Padła matce w ramiona. Ku swojemu zdziwieniu w jej objęciach poczuła ogromną ulgę. Tak, miała wątpliwości, czy powinna wracać do Anglii, ale teraz musiała przyznać, że miła jest świadomość, że od tej chwili nie będzie zdana na siebie. Cmoknęła matkę w policzek, po czym zwróciła się do ojca. – Cześć, tato, jak leci? – Jeszcze lepiej, bo cię widzę. – Simon Harper przygarnął ją do siebie, a po chwili pogładził Millie po główce. – Jak się masz, skarbie? Becky poczuła wzruszenie. Ma wspaniałych rodziców, bez ich pomocy by zginęła. Zanosiło się, że nie będzie łatwo, ale obiecała sobie, że tak zorganizuje życie swoje i Millie, żeby wszyscy byli zadowoleni. Zapewne będzie to jak cofnięcie się w czasie, ale to nic złego. W przeszłości spotkało ją dużo dobrego, w tym przyjaźń z Ewanem. Gdy spojrzała na niego, zrobiło jej się gorąco. Trzymał się z boku, by nie zakłócać rodzinnego powitania. Mimo wyglądu playboya zawsze był taktowny oraz delikatny. Między innymi dlatego go polubiła, nie zapominając jednak o tym, jak bardzo był seksowny. Nie, nie pozwoli się uwieść wspomnieniom. Ma dosyć relacji damsko-męskich i nie zamierza się z nikim wiązać. – Ewan pomógł mi odebrać bagaż. – Ewan? – Ojciec nie krył zdziwienia. Rozpoznawszy Ewana, promiennie się uśmiechnął. – Co za niespodzianka! – Miło państwa widzieć. – Uścisnął dłoń panu Harperowi. – Mów mi Simon – zaproponował ojciec. – Wiewiórki przebąkiwały, że wracasz do Anglii. Wydawało mi się, że pracujesz w Australii, a nie w Nowej Zelandii. – Bo przez rok pracowałem w Sydney. – Ewan wzruszył ramionami. – Rozważałem możliwość zakotwiczenia tam na dłużej, ale wygrała tęsknota za domem. Przed odlotem postanowiłem odwiedzić siostrę w Nowej Zelandii. Lada dzień Shona urodzi trzecie dziecko, więc miałem nadzieję, że je zobaczę, ale szczęście mi nie dopisało. – Kolejne wnuczę twoich rodziców! – ucieszył się pan Harper. – Ile ich już jest?

– Ośmioro… może dziewięcioro? – Ewan się uśmiechnął. – Już się pogubiłem. Klan MacLeodów jest bardzo plenny. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet Becky, mimo że serce jej pękało. Ukrywając smutek, pochyliła się, by poprawić kocyk Millie. Nadal nie mogła pogodzić się z myślą, że nie będzie miała drugiego dziecka. Chciała mieć ich dużo, co najmniej czwórkę, ale wypadek, w którym zginął Steve, pozbawił ją tej szansy. Wyprostowawszy się, w oczach Ewana dostrzegła współczucie. Zorientował się, że coś jest nie tak? – No, zabieramy was do domu. Głos ojca wyrwał ją z zamyślenia. Przewiesiła torbę przez ramię, odetchnęła głębiej, po czym spojrzała na Ewana. Być może coś go tknęło, ale pozostanie to wyłącznie w sferze domysłów. Nie opowie mu o wypadku, nie opowie o tym nikomu. Jest jej wystarczająco trudno dźwigać ciężar poczucia winy i bez tego, by jeszcze wszyscy mieli wiedzieć, co się stało. – Ewan, dziękuję ci z całego serca. – Nie ma za co. Uśmiechał się, ale w jego spojrzeniu wyczytała pytanie. Nie zamierzała nikogo wprowadzać w szczegóły wypadku, ale jedyną osobą, która mogłaby ją do tego nakłonić, jest Ewan. Zwierzała mu się z problemów, o których nie mówiła nikomu, nawet Steve’owi. Gdy odwrócił wzrok, odetchnęła z ulgą. Trwało to moment, bo ojciec zwrócił się do niego z pytaniem, czy go nie podwieźć. Odezwał się jej egoizm, ale w tym stanie umysłu nie wyobrażała sobie podróży do odległego Devonu w jego towarzystwie. – Dziękuję, ale dopóki sobie czegoś nie znajdę, zatrzymam się w Londynie, u brata. Obiecaliśmy sobie, że przy piwie opowiemy sobie, co słychać. – Roześmiał się. – Pod warunkiem, że wcześniej nie padnę! Nie zareagowała na jego uśmiech. Może to infantylne, ale lepiej się nie demaskować. Kiedy się z nimi żegnał, nawet nie sugerowała, by się umówili. Spotkanie na lotnisku to przypadek, a nie powód, by odnowić znajomość. Czuła, że postąpiła słusznie, ale gdy znikał w tłumie, ogarnęło ją poczucie straty. To głupie, ale będzie jej go brakowało. Pod dom Ryana dotarł taksówką, a drzwi do jego mieszkania otworzył kluczem, który brat zostawił u sąsiada. Postawił torbę na podłodze w salonie, po

czym opadł na fotel. Westchnął po części ze zmęczenia, po części z powodu frustracji. Co dolega Becky? Skąd ta rezerwa? Zamknął oczy, by przywołać jej obraz. Przyszło mu to bez trudu. Nie myślał o niej całe lata, a tu ni stąd, ni zowąd zaistniała w jego głowie. Jasne włosy, piwne oczy, kształtny nosek. Zmieniła się, to jasne, ale nadal jest śliczna. Jak na jego gust trochę za chuda, ale zachowała kobiece kształty… Jęknął, gdy te myśli sprowokowały reakcję jego ciała. Może jest skonany, ale libido nadal w pełnej formie. Nie powinno go to dziwić, bo Becky zawsze tak na niego działała. Prawdę mówiąc, w trakcie tych ośmiu lat żadna kobieta nie podniecała go tak jak ona. Wstał i przeszedł do kuchni. Ryan kazał mu się rozgościć, więc przystąpił do działania. Niedługo potem postawił na stole kopiasty talerz jajek sadzonych, bekonu i kiełbasek. Zasiadł do jedzenia, ale po kilku kęsach poczuł, że zawartość talerza go nie interesuje, że interesują go odpowiedzi na pytania. Musi ustalić, co gnębi Becky i nie spocznie, dopóki się tego nie dowie. Skąd ten przymus, wolał się nie zastanawiać. Wystarczy powiedzieć, że na pewnym etapie jego życia Becky była dla niego bardzo ważna. Miał nadzieję, że chociaż to odległa przeszłość, znowu mogą być przyjaciółmi. Niczym więcej! Nim doszła do siebie po podróży przez kilka stref czasowych, upłynęło wiele dni. Na szczęście Millie bardzo dobrze zniosła podróż i bez trudu odnalazła się w nowych warunkach. Rodzice zmienili wystrój jej dawnego pokoju, więc nie miała wrażenia, że cofnęła się w czasie, a sypialnię brata przerobili na bajecznie kolorowy pokój dla Millie. Zdawała sobie sprawę, ile włożyli starań, by poczuły się tu dobrze, była im za to wdzięczna, ale nadal czuła się dziwnie, znowu mieszkając pod ich dachem. Postanowiła jak najszybciej znaleźć inne mieszkanie, a to oznaczało, że musi poszukać pracy. Każdego dnia przeglądała lokalne gazety, ale ofert pracy znalazła niewiele, przede wszystkim z powodu cięć w nakładach na służbę zdrowia. Nie pozostawało nic innego, jak cierpliwie czekać. Tydzień później, gdy zmywała naczynia po śniadaniu, w drzwiach kuchni stanął ojciec. Pomagała jej Millie, więc podłoga była śliska od piany. – Uważaj, nie pośliźnij się – ostrzegła. – Moja podkuchenna leje tyle samo wody na talerze co na podłogę.

– Ciekawe, po kim to odziedziczyła? – zażartował ojciec, całując wnuczkę w policzek. – Bardzo ładnie, że pomagasz mamusi. Millie uśmiechnęła się rozanielona, bijąc rączkami w wodę. Becky tylko jęknęła. – Za chwilę będzie tu prawdziwy potop. Trzeba zacząć budować arkę. – Kochana, to tylko woda, da się ją zebrać mopem. Możemy porozmawiać, skoro Millie jest bardzo zajęta? – Jasne. – Becky wytarła ręce. – Coś się stało? – Nie, nie, wszystko w porządku. Mam dla ciebie pewną propozycję, ale zanim ją przedstawię, chciałbym się upewnić, że jeżeli ci się nie spodoba, to mi to powiesz. – Tajemnicza sprawa. – Być może. Nie chcę, żebyś się czuła… zobowiązana. – Tato, umieram z ciekawości. Mów, o co chodzi. – Okej. Pamiętasz, jak Brenda Roberts zastąpiła Emily, bo ta wyszła za mąż? – Pamiętam. Żeby ci pomóc, Brenda zdecydowała się wrócić do zawodu. – Otóż to. – Ojciec westchnął. – Byłem jej za to bezgranicznie wdzięczny. Zgłosiło się wtedy mnóstwo kandydatek, ale żadna nie odpowiadała naszym wymaganiom. – Bardzo trudno o kogoś takiego. – Brenda właśnie mnie poinformowała, że z końcem miesiąca chce odejść. Jej mąż przechodzi na wcześniejszą emeryturę, więc postanowili przenieść się do Hiszpanii. – Wielka szkoda! Nie dla nich, ale dla ciebie i zespołu. – Nie przeczę. Wiąże się to z koniecznością rozesłania ofert, a to trwa, więc pomyślałem, że może ty byś do nas dołączyła. – Chcesz, żebym z wami pracowała, dopóki kogoś nie znajdziesz? – Tak. Może nawet mogłabyś rozważyć możliwość zatrudnienia się u nas na stałe. Po zmianach, jakie wprowadziliśmy, mamy status ośrodka zdrowia, więc muszę mieć zespół, na którym można polegać. – Tato, nie brałam tego pod uwagę, ale to ma sens. Gdybym pracowała u ciebie, byłabym bliżej Millie. Bałabym się zostawiać ją na dłużej nawet pod okiem mamy. – Przemyślisz to sobie?

Uśmiechnęła się. – Nie muszę. Jeśli uważasz, że się nadaję, to z radością przyjmę twoją propozycję. – Fantastycznie. – Przytulił ją, po czym spojrzał na zegarek. Skrzywił się. – Zdaję sobie sprawę, że to zabrzmi bezczelnie, ale czy możesz zacząć od zaraz? Od rana mamy istny najazd pacjentów. Dobrze by było, gdybyś pomogła Brendzie. – Poganiacz niewolników! – zawołała ze śmiechem. – Jasne, że mogę, pod warunkiem, że mama zajmie się Millie. – To żaden problem. Mama nie może się doczekać, kiedy będzie miała wnuczkę tylko dla siebie. Becky porządkowała kuchnię z radosnym przeświadczeniem, że oto zrobiła pierwszy krok do odzyskania niezależności. Dzięki regularnej pensji poszuka mieszkania. Po niedawnych przeżyciach Millie potrzebuje stabilizacji i ona jej ją zagwarantuje. Wyjmując córkę z fotelika, spochmurniała. Co powiedział Steve w trakcie ich ostatniej feralnej wymiany zdań? Że żałuje, że mają dziecko. Zacisnęła zęby. Millie nie może się dowiedzieć, że jej ojciec wolałby, aby się nie urodziła! Nie wolno mówić czegoś takiego nawet w złości. Nie wyobrażała sobie, by Ewanowi coś takiego przyszło do głowy. I na pewno by tego nie powiedział. Westchnęła, przyłapawszy się na rozmyślaniu o Ewanie. Starała się tego unikać, ale bez skutku. Przypadkowe spotkanie na lotnisku poruszyło ją bardziej, niż powinno. Na szczęście drugie spotkanie jest mało prawdopodobne. Ich drogi się rozeszły, bo on ma pracę w Londynie, a ona mieszka i pracuje tutaj. – Pani Rose? Nazywam się Ewan MacLeod i jestem lekarzem. – Uśmiechnął się do pacjentki na łóżku. Wybiło południe, a on pracował od szóstej rano. Na oddziale ratunkowym Pinscombe General Hospital panował tłok, ponieważ placówka obsługiwała trzy duże miasta oraz kilka miasteczek, jak Bride’s Bay. Westchnął. To żałosne, że na samą wzmiankę o Bride’s Bay robi mu się ciepło koło serca. Przysunął fotel bliżej łóżka. – Proszę mi opowiedzieć, co się stało. – Głupia sprawa, aż mi wstyd. Niosłam pranie, żeby je rozwiesić, jak potknęłam się o Moga.

– O Moga? To pani pies? – Nie, kot – obruszyła się starsza pani. – Och, przepraszam. – Ściągnął brwi. – Ale dlaczego nazwała pani kota Mog? Mogi to chyba myszy. – Hm, to zależy od regionu – poinformowała go cierpkim tonem. – Tam, skąd ja pochodzę, młody człowieku, Mog to imię dla kota. – Rozumiem. – Zorientował się, że pacjentka jest w pełni władz umysłowych i nie trzeba jej pytać o aktualną datę oraz nazwisko premiera. Zaznaczył odpowiednią kratkę w karcie choroby. – Przekonałam pana, że jestem w pełni władz umysłowych? – Zdecydowanie. – Chciałabym, żeby przekazał to pan mojemu synowi. On uważa, że mam nie po kolei w głowie. Jestem pewna, że chciałby użyć tego argumentu, żeby umieścić mnie w domu opieki. Ewan ściągnął brwi. – Pani by tego nie chciała? – Oczywiście, że nie. Mieszkam sama od czterdziestu lat, od śmierci męża, i nie wyobrażam sobie, że byłabym zmuszona mieszkać z obcymi ludźmi. – Nie widzę najmniejszego powodu, żeby musiała pani przenosić się do domu opieki. – Pokazał jej w laptopie zdjęcie rentgenowskie. – Nie ma złamania. Owszem, noga jest sina, a rana wymaga opatrunków, ale szybko się zagoi. – Jest pan pewien? – Kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą. – Dzięki Bogu. Geoffrey od dawna nalega, żebym zgodziła się na dom opieki. Bałam się, że wykorzysta ten argument. – Nic z tego. – Ewan pokręcił głową. – Dopóki czuje pani, że sobie radzi, nie ma takiej potrzeby. Lekarz rodzinny może panią skontaktować z odpowiednimi służbami, które oszacują zakres ewentualnej pomocy. – Kamień spadł mi z serca. – Uśmiechnęła się do niego. – Młody człowieku, bardzo panu dziękuję. Sprawił mi pan dużą radość. – Cieszę się. – Wstał. – Zadzwonię do pani lekarza, żeby go poinformować, co się stało. Jak już powiedziałem, rana wymaga zmiany opatrunków, więc skierujemy panią do przychodni. – Stara skóra nie zrasta się szybko – zauważyła ponuro pacjentka. – Niestety.

Ewan podszedł do telefonu na stanowisku pielęgniarek. Wcale się nie zdziwił, gdy się okazało, że pacjentka jest zarejestrowana w przychodni w Bride’s Bay. Wielu jego pacjentów było tam zapisanych, więc domyślał się, że jest to placówka ciesząca się dobrą renomą. Gdy odezwała się recepcjonistka, poprosił o połączenie z pielęgniarką. – Siostra Williams, słucham – usłyszał. – W czym mogę pomóc? Odwrócił się do ściany, by nic go nie rozpraszało. Nie przewidział, że usłyszy Becky. Odetchnął głęboko, by zapanować nad emocjami. Poczuł, że w głowie ma zamęt, jakby ją włożył do wirującej pralki, ale postanowił tego nie okazać. – Becky, to ja, Ewan MacLeod. Ale niespodzianka!

ROZDZIAŁ TRZECI – Ewan?! – Nie dowierzała własnym uszom, a on ciągnął rozbawionym tonem: – Kto by pomyślał? Akurat w tej przychodni… Nie miałem zielonego pojęcia, że tam pracujesz. – Hm… Sama jestem zaskoczona – wykrztusiła. Niewykluczone, że głos Ewana ją zaskoczył, ale dlaczego aż ją zatkało? Lepiej nie iść tą drogą, bo im dalej, tym więcej będzie pytań. – Ojciec szukał pielęgniarki, zaproponował mi tę pracę, a ja się zgodziłam. – Idealne rozwiązanie. Możesz zarabiać na życie, a jednocześnie jesteś blisko Millie. – Właśnie. – On zawsze trafia w istotny punkt, pomyślała. Ma dar widzenia rzeczywistości w szerszej perspektywie oraz podziwu godną umiejętność dostrzegania sedna sprawy. Steve, niestety, był jego przeciwieństwem. Tak się zaplątywał w detale, że sedno sprawy często mu umykało. Niezależnie od tego, co się wydarzyło, obwiniał innych, nigdy siebie. Ta cecha irytowała ją najbardziej. Odezwało się poczucie winy. Nie powinna ich porównywać, zwłaszcza jeżeli uważa, że nieżyjący mąż nie był ideałem. Postanowiła zmienić temat. – Domyślam się, że nie dzwonisz, żeby pogadać. – Masz rację. Była u mnie wasza pacjentka, Edith Rose – wyjaśnił zasadniczym tonem. – Ma ranę na nodze wymagającą zmiany opatrunków. Mogę ją do was skierować? – Oczywiście. – Otworzyła notes zadowolona, że może zająć się czymś innym. Ewan to Ewan, a Steve to Steve. Nie wolno ich porównywać. – Zapisuję ją na środę na jedenastą. Jeżeli opatrunek założono dzisiaj, to lepiej na razie go nie ruszać, ale powiedz jej, żeby koniecznie się ze mną skontaktowała, gdyby coś ją zaniepokoiło, dobrze? – Jasne. To starsza pani z charakterem, bystra i uparta, ale boi się, że syn wykorzysta ten wypadek, żeby przenieść ją do domu opieki. – Rozumiem. – Ściągnęła brwi. – Uważasz, że to nieuzasadnione. – Tak. Moim zdaniem pani Rose świetnie sobie radzi, aczkolwiek może przydałaby się jej niewielka pomoc.

– Chcesz, żebym ją zapoznała z ofertą pomocy ze strony opieki społecznej. – Czytasz w moich myślach! Miałem zamiar cię o to poprosić. Niesamowity śmiech: niski, gardłowy i piekielnie seksowny. Odetchnęła głębiej. – Podobno mądrej głowie dość dwie słowie. – Święta prawda. Znowu ten śmiech, a ją znów zamurowało. Na szczęście nie musiała odpowiadać, gdy zaproponował, że prześle faksem kopię karty pani Rose. Gdy skończył, już odzyskała głos, ale uważała, by nie powiedzieć za dużo. – Dopilnuję, żeby ta informacja znalazła się w jej teczce. – Dzięki. Nie będę dłużej odrywał cię od pracy. Miło było cię usłyszeć. Może znowu gdzieś się spotkamy. – Może… Żeby ochłonąć przed kolejnym pacjentem, podeszła do okna. Wbrew temu, co myślała, Ewan nie pracuje w Londynie, a w Devon, kilka mil stąd. Mimo że powinno to być nieistotne, czuła, że to jednak ważne. Chciałaby go spotkać? Gdyby jej to zasugerowano tydzień temu, stanowczo by zaprotestowała, ale dzisiaj nie była tego pewna. Ta rozmowa rozbudziła w niej emocje, o jakie się nie posądzała za życia Steve’a. Gdy odkryła, że mąż ma romans z koleżanką z pracy, straciła apetyt na seks. Bardzo się starała tłumić niechęć, ratować małżeństwo przez wzgląd na Millie, ale pożycie z mężem było dla niej w większym stopniu pokutą niż przyjemnością, a fakt, że Steve wykorzystywał to jako pretekst do swych poczynań, tylko pogarszał sytuację. Zarzucał jej oziębłość, mówił, że nic dziwnego, że szuka pocieszenia w ramionach innej. Zdawała sobie sprawę, że to nieprawda, czasami jednak zastanawiała się, czy i ona nie zawiniła. Teraz, po rozmowie z Ewanem, dotarło do niej, jak nieuzasadnione były to zarzuty. Nie jest oziębła. Daleko jej do tego! Mężczyzna potrafi ją podniecić. Ale zaniepokoiło ją, że tym mężczyzną jest Ewan. On nie myśli o stabilizacji. Lubi używać życia, a jedna kobieta to dla niego za mało. Och, nie jest zainteresowana żadnym związkiem. Jej małżeństwo się rozpadło, więc nie ma zamiaru ponownie narażać się na ryzyko. Być może Ewan aktualnie jest szczęśliwy jako singiel, ale zapewne przyjdzie czas, kiedy zapragnie się

ustatkować i założyć rodzinę, a ona nie da dzieci ani jemu, ani żadnemu innemu mężczyźnie. Westchnęła. Musi trzymać się od niego z daleka. Nie mógł przestać myśleć o Becky. Przez cały tydzień o różnych porach nie dawała mu spokoju. Przeświadczenie, że coś ją dręczy, tylko wzmagało jego ciekawość. Kiedy zadzwoniła matka, by go zaprosić w niedzielę na lunch, przyjął zaproszenie, mimo że planował zająć się urządzeniem mieszkania. Poprzedni lokator był wielbicielem czerwonego koloru, ale Ewan postanowił to zmienić po dwóch tygodniach, gdy budząc się, musiał patrzeć na amarantowe ściany. Malowanie może poczekać. Zdecydowanie ważniejsze jest, żeby odkryć zmartwienie Becky. Wyruszył wcześnie rano, więc szybko dotarł do celu. Był początek kwietnia, sezon urlopowy jeszcze się nie rozpoczął, toteż korki na drogach zdarzały się rzadko. Rodzice mieszkali w Denton’s Cove, ale zamiast skręcić do nich, pojechał dalej do Bride’s Bay. Była dziesiąta, gdy zatrzymał się przed ośrodkiem zdrowia przylegającym do domu rodziców Becky. Już miał zapukać do drzwi kuchennych na tyłach domu, gdy usłyszał głosy dobiegające z ogrodu. Spoglądając ponad żywopłotem, ujrzał Becky. Serce zabiło mu mocniej. Huśtała Millie na huśtawce zamocowanej na konarze starej jabłoni. Miała na sobie dżinsy i biały sweter, włosy związała w koński ogon. Jej młody wygląd podziałał mu na zmysły. Upłynęło osiem lat, a ona nadal go pociąga. Dopiero śmiech Millie przywołał go do porządku. – Widzę, że dobrze się bawicie – zawołał, siląc się na beztroski ton. Nie będzie wracał do przeszłości. Becky wybrała Steve’a i ta decyzja wszystkim wyszła na dobre. Chce jej pomóc, ale wyłącznie jako przyjaciel. Nie planuje niczego więcej. Becky i tak nie jest zainteresowana. – Ewan! W jej głosie wyczuł nutę niezadowolenia. Skrzywił się. Nie jest mile widziany. – Wpadłem, żeby zobaczyć, jak wam się wiedzie – powiedział ze sztucznym uśmiechem. – Jadę do rodziców, więc było mi po drodze. – Ach, tak… Wypadło to tak blado, że pożałował, że do niej przyjechał. Nawet jeżeli coś ją dręczy, to dlaczego miałaby się z tego zwierzać akurat jemu? – Powinienem był zadzwonić. – Wzruszył ramionami. Nie był próżny, ale

większość zaprzyjaźnionych kobiet skakałaby z radości, gdyby złożył im niezapowiedzianą wizytę. – Za długo mieszkałem w Australii i już zapomniałem o angielskich manierach. – Nie, skądże… Miło, że wpadłeś. Miło! Prawdę mówiąc, trudno o inne słowo, które dotknęłoby go bardziej. Uśmiechnął się ironicznie. – Becky, nie sil się na uprzejmość. Widzę, że się nie cieszysz. Nie martw się, nie zostanę. Udanego dnia. Zawrócił, czując, że w nim kipi. Becky nie ma ochoty go oglądać. No to co? Jego życie przez to się nie zawali. – Ewan, zaczekaj! Przystanął i powoli się odwrócił. Serce zabiło mu radośnie, gdy się zorientował, że Becky idzie do niego, niosąc na rękach Millie. Poczuł, że ten obraz na zawsze pozostanie mu w pamięci. Gdy stanęła przed nim, zakręciło mu się w głowie. Tak, tego oczekuje od życia. Do szczęścia nie są mu potrzebne ani pieniądze, ani sława. Chce kogoś kochać i mieć dziecko, nic więcej. Niestety w tym scenariuszu występuje Becky, która daje mu do zrozumienia, że nie życzy sobie mieć z nim nic wspólnego. Stawiając Millie na ziemi, czuła, że sama drży. Być może robi błąd, zatrzymując go, ale nie pozwoli, by odszedł w ten sposób. Przyjechał, by się dowiedzieć, jak się jej wiedzie, a ona nie docenia jego dobroci. – Nie odchodź. Wiem, byłam niemiła. – Po co mam zostawać, jak nie chcesz mnie tu oglądać? – Westchnął. – Becky, okej, rozumiem, uwierz mi. – Na pewno? – Boisz się, że chcę odnowić naszą znajomość, tak? – Nie dał jej dojść do słowa. – Możesz się nie bać. To już było, ale pomyślałem, że moglibyśmy zostać przyjaciółmi. – Przyjaciółmi? – powtórzyła z niedowierzaniem. Bała się odgrzewanego związku czy może czegoś bardziej skomplikowanego? – Tak. – Uśmiechnął się. – Może się mylę, ale mam wrażenie, że przydałby ci się przyjaciel. Z trudem powstrzymując łzy, odkaszlnęła, poruszona nutą empatii w jego głosie. Najwyraźniej wyczuł jej skrępowanie, bo przykucnął przed Millie.

– Pohuśtać cię jeszcze? Patrzyła, jak Ewan prowadzi Millie z powrotem pod jabłoń. Jak się domyślił, że ona nie chce, by córka widziała jej łzy? Niedawno jej wytknął, że czyta w jego myślach, ale okazuje się, że sam jest w tym całkiem dobry. To tym bardziej niepokojące, że dużo przed nim ukrywa. Odczekała dłuższą chwilę, by ochłonąć. – Jesce! Jesce! – wołała uradowana Millie, ilekroć huśtawka zwalniała. – Skarbie, to już bardzo wysoko. Nie chcemy, żebyś pofrunęła do nieba! – zawołał ze śmiechem, po czym spojrzał na Becky. – Już dobrze? Przytaknęła speszona. Normalnie potrafiła trzymać emocje na wodzy, ale nie w obecności Ewana. – Czasami sytuacja mnie przerasta – przyznała. – To zrozumiałe po tym, co cię spotkało. Znowu to cholerne pieczenie pod powiekami. – Możliwe, ale przez wzgląd na Millie staram się trzymać. – Rozumiem, ale nie można być dzielnym cały czas. Na dłuższą metę to nie wychodzi człowiekowi na dobre. – Dotknął jej ręki, po czym znowu popchnął huśtawkę. To ją zelektryzowało. Nagle zalała ją fala gorąca. Już dawno nie doświadczyła czegoś takiego. Chyba od czasu, kiedy poznała Ewana w szpitalu. Steve nie rozniecał w niej takiego ognia, nawet gdy się kochali. Lepiej o tym nie myśleć. Uśmiechnęła się. – Zajdziesz na kawę? – Z przyjemnością, ale wolałbym nie robić ci kłopotu. Becky, naprawdę nie zamierzałem cię nachodzić, chciałem tylko dowiedzieć się, jak się macie. Patrzyła mu w oczy, czując, jak z powodu jego troskliwości znowu zalewa ją fala ciepła. Mimo że powitała go chłodno, było oczywiste, że jest szczerze zainteresowany jej losem. Musi go przeprosić. – Ewan, naprawdę doceniam, że do nas przyjechałeś, chociaż nie potrafiłam tego okazać. – Drobiazg. Najważniejsze, że macie się dobrze. – Uśmiechnął się rozbrajająco. Odwróciła się, by nie zrobić czegoś głupiego, i ruszyła do kuchni. Napełniając czajnik, pomyślała, że chociaż ma ochotę o wszystkim mu powiedzieć, byłoby nie

fair oczekiwać, że uwolni ją od poczucia winy. Chce być jej przyjacielem, ale jak by się poczuł, poznawszy prawdę o wypadku? W dalszym ciągu chciałby się z nią przyjaźnić? Ze ściśniętym sercem patrzyła, jak buja Millie na huśtawce. Nie mogłaby mieć do niego żalu, gdyby przestał chcieć mieć z nią do czynienia, dowiedziawszy się, że Steve zginął przez nią.

ROZDZIAŁ CZWARTY – Dzięki. – Mieszając cukier w kubku z kawą, zastanawiał się, co on, u licha, robi. Po co to wyciągać, skoro ona ma mieszane uczucia z powodu jego wizyty w tym domu? Powinien był się pożegnać, gdy tylko się upewnił, że Becky ma się dobrze. Westchnął, spoglądając za nią, gdy niosła Millie na południową drzemkę. Chciał ją przytulić i pocieszyć, ale na co jego słowa pociechy kobiecie, która straciła ukochanego mężczyznę? Poczuł bolesne ukłucie serca. Nieważne, jak ona przeżywa śmierć męża, ale by skłamał, twierdząc, że go to nie obchodzi. – Zasnęła natychmiast. Myślę, że pośpi parę godzin. – Becky usiadła przy stole, a on uśmiechnął się sztucznie, by się nie zorientowała, że bije się z myślami. Ona nadal go pociąga, ale to minie. – Wydaje mi się, że jest jej tu dobrze, że już się oswoiła z nowym miejscem. – Na to wygląda. Becky podniosła kubek do ust, po czym zaczęła dmuchać, by ostudzić kawę. Widok jej stulonych warg przyprawił go o znamienny skurcz. Musiał bardzo się skupić, by nie podejrzewać, że robi to specjalnie. Becky nie potrafi być prowokująca! – Bardzo się bałam, że ta przeprowadzka zaburzy jej rytm, ale przyjęła to jak coś normalnego. U dziadków czuje się jak u siebie. – To duża ulga – zauważył. Musi pogodzić się z myślą, że nie jest obiektem jej zainteresowania. Może kiedyś był, ale dawno temu. – Jasne. – Upiła łyk kawy, po czym odstawiła kubek. – Prawdę mówiąc, martwiłam się nie tylko o nią. Nie byłam pewna, czy powrót do domu wyjdzie mi na dobre. – Bo trudno było ci się rozstać ze sposobem życia, który wypracowaliście ze Steve’em? – zapytał, obawiając się, że jest to rozdrapywanie ran. Ale nawet gdyby bardzo chciał, nie potrafi ignorować faktu, że Becky miała męża. – Szczerze mówiąc, bardziej bałam się powrotu do domu rodziców. – Zaczerwieniła się na widok jego zdziwienia. – Naprawdę? – Naprawdę – odparła zdecydowanym tonem. – W Christchurch mieszkaliśmy

krótko. Często zmienialiśmy dom, żeby Steve mógł rozwijać się zawodowo. – Wzruszyła ramionami. – Pewnie dlatego nie odebrałam tej przeprowadzki jako wyrwanie ze znajomego środowiska. Nigdzie nie miałam czasu zapuścić korzeni. – Rozumiem. – Brzmiało to sensownie, on jednak czuł, że to wyjaśnienie nie do końca jest prawdziwe. Związek Becky nie należał do udanych? Czy to tylko jego własna interpretacja? Czuł, że musi to sprawdzić, chociaż nie bardzo wiedział dlaczego. Musi dowiedzieć się jak najwięcej, jeżeli ma jej pomóc. – Przeprowadziliście się do Christchurch, bo Steve dostał tam pracę? – Tak. Wolałam zostać na prowincji ze względu na Millie, ale Steve’owi zaproponowano stanowisko konsultanta. Chciał mieszkać bliżej szpitala, żeby po godzinach nie musieć dojeżdżać. – Wydawało mi się, że Steve był ortopedą – powiedział, ściągając brwi. Ortopedzi są nader rzadko wzywani po dyżurze, wyłącznie do przypadków zagrożonych utratą życia, a to zdarza się nieczęsto. – Tak. – Upiła łyk kawy. Zorientował się, że Becky szuka słów. – Steve był… kochał swoją pracę. Nie miał nic przeciwko temu, żeby wzywano go o każdej porze. – Godne pochwały. – Dlaczego jej nie wierzy? Po co miałaby mówić nieprawdę? No cóż, nie jego sprawa, co Steve robił ze swoim życiem, ale fakt, że Becky kłamie, jeszcze bardziej rozbudził jego ciekawość. – Często był wzywany? – Tak. – Skrzywiła się. – Wiesz, jak to jest… Coś się dzieje, a personel nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności, więc wzywa szefa. Odbiegało to tak bardzo od normy, że nie wiedział, co odpowiedzieć. Na szczęście z niewygodnej sytuacji wybawili go rodzice Backy. Zjawili się w towarzystwie drugiej pary oraz małego chłopca, trochę starszego od Millie. – Ewan! – Matka pocałowała go w policzek. – Becky nic nie mówiła, że przyjedziesz. Wielka szkoda. Gdybyśmy wiedzieli, nie poszlibyśmy na spacer. Mielibyśmy wymówkę, żeby spędzić leniwy niedzielny poranek. Ewan się roześmiał. – Becky nic nie wiedziała. Jadę do rodziców na lunch, więc wpadłem po drodze. – Bardzo się cieszę. – Matka Becky zwróciła się do nieznajomych. – Poznajcie Ewana. Jego rodzice mieszkają w Denton’s Cove, więc znają się z Becky od lat.

Ewan też jest lekarzem, chociaż przez kilka ostatnich lat pracował za granicą. Ewan, poznaj Hannah i Toma. Oboje pracują w naszym ośrodku, a ten malec to Charlie. – Miło was poznać. – Uścisnął im dłonie. Polubił ich od pierwszej chwili. Uśmiechnął się do Charliego. Zauważył, że ma na nogach aparat korekcyjny. To znaczy, że urodził się ze stopami szpotawymi. – Cześć, Charlie. Malec z powagą uścisnął mu dłoń, po czym żwawo pomaszerował w stronę jabłoni. Hannah rzuciła torebkę na stół. – Zastanawiałam się, jak szybko sobie przypomni o tej huśtawce! – Pobiegła za synkiem. – Na mnie pora – stwierdził Ewan, po czym zwrócił się do Toma. – Miło było was poznać. – Nam również. Nie wiem, czy Becky ci mówiła, ale w przyszłą niedzielę są chrzciny Charliego, a potem zapraszamy wszystkich na lunch. Byłoby super, gdybyś też przyszedł. – Ale… – No nie wiem… – Ewan przemówił w tej samej chwili co Becky. Widząc zdziwienie na twarzy Toma, dodał szybko: – Chcieliśmy wyjaśnić, że nie jesteśmy parą. – O, przepraszam! – zawołał Tom ze śmiechem. – Ale to nic nie zmienia. Czuj się zaproszony. – Dzięki, chociaż jeszcze nie wiem, jak będę wtedy pracował. Nie do końca była to prawda. Znał rozkład dyżurów na następny tydzień i choć nie wszystko zapamiętał, był pewien, że niedzielę ma wolną. Uznał jednak, że nie wypada przyjąć zaproszenia, bo czuł, że Becky nie byłaby zadowolona. Może zostaną przyjaciółmi, a może nie, ale jedno jest pewne: bez wątpienia nie będą kochankami. Niepokojąca myśl. Lepiej odsunąć ją na najdalszy plan. – Becky, dzięki za kawę. Do zobaczenia. Odwzajemniła jego uśmiech, ale nie było w nim ani odrobiny ciepła. Domyślił się, że w obecności innych zachowuje pozory. Z westchnieniem ruszył w stronę auta. Musi pogodzić się z tym, że Becky nie jest zainteresowana i przestać się tym przejmować.

Tydzień minął niepostrzeżenie. Mimo że zgodziła się pracować przed południem do odejścia Brendy, często zostawała w ośrodku dłużej. Ostatnio zamknęło się kilka okolicznych gabinetów, a ich pacjentów przeniesiono do Bride’s Bay, co łączyło się z większym obciążeniem przychodni ojca. Mimo to taka sytuacja jej odpowiadała, bo pracując, nie miała czasu myśleć o Ewanie. Od niedzielnego spotkania w ogrodzie przychodziło jej to coraz trudniej. Zdawała sobie sprawę, że to głupie, ale żałowała, że kłamała, mówiąc o powodach, dla których Steve wybrał życie w Christchurch. Wstydziła się tego i nie bardzo wiedziała, dlaczego tak postąpiła. Jakie znaczenie dla Ewana miałaby informacja, że jej małżeństwo nie należało do idealnych? Gdy w piątek przyszła pani Rose na zmianę opatrunku, musiała mocno się starać, by nie okazać zdenerwowania. – Zapraszam. – Poprosiła starszą panią, by usiadła. – Jak się pani dzisiaj czuje? – Świetnie, dziękuję. – Siadając, pacjentka się skrzywiła. – Noga boli? – Nie, nie, noga w porządku. Czasami tylko coś mi strzyka w biodrze. – Poprawiła się na krześle. – O, tak jest dobrze. Sięgając po materiały opatrunkowe, Becky postanowiła poprosić ojca, by zbadał tę pacjentkę. Miała przeczucie, że biodro dokucza jej zdecydowanie bardziej. Włożyła rękawiczki. – Zdejmę stary opatrunek, żeby zobaczyć, jak rana się goi. Niestety, może to trochę boleć. – Dziecko, rób, co do ciebie należy – odparła starsza pani ze stoickim spokojem. Po zdjęciu opatrunku Becky z zadowoleniem stwierdziła, że nie doszło do infekcji. Mimo że rana była głęboka, zaczynała się goić, bo dzięki opatrunkom nieprzywierającym nowo powstała tkanka nie ulega uszkodzeniu. – Bardzo sympatyczny pan doktor, który mnie przyjął w szpitalu, kazał siostrze nałożyć specjalny opatrunek – wyjaśniła pani Rose. – Siostra sięgnęła po gazę, ale on kazał jej użyć czegoś innego. – Słusznie. – Chociaż to niedorzeczne, pochwała Ewana sprawiła jej przyjemność. – Źle by było, gdyby nowa tkanka została zniszczona z powodu nieodpowiedniego materiału opatrunkowego.

– On też tak powiedział. – Pani Rose się roześmiała. – Dogadalibyście się! Macie dużo wspólnego. Becky skwitowała te słowa uśmiechem. Niepokojące, że mają podobne poglądy. Delikatnie zdezynfekowała skórę wokół rany, po czym nałożyła świeży opatrunek. – Gotowe. Jeżeli rana dalej będzie się goiła w takim tempie, niedługo nie będzie potrzebny żaden opatrunek. – Poprawiła pacjentce spódnicę, po czym pomogła jej wstać. Gdy ta cicho syknęła, Becky ściągnęła brwi. – Biodro znowu się odezwało? – Tylko strzyknęło – zapewniła pani Rose, ale Becky miała pewność, że ból biodra bardzo jej dokucza. – Mam poprosić któregoś z naszych lekarzy, żeby się temu przyjrzał, skoro już pani tu jest? – O nie. Nie ma potrzeby. To nic poważnego. – Pani Rose uśmiechnęła się promiennie. – To tylko starość. Becky odpowiedziała uśmiechem, ale pani Rose ją zaniepokoiła. Jej niechęć do poddania się badaniu ma coś wspólnego z tym, o czym napomknął Ewan? Jeżeli obawia się, że syn umieści ją w domu opieki, gdyby udało mu się udowodnić, że nie może mieszkać sama, to nic dziwnego, że nie chce się przyznać do problemów zdrowotnych. Postanowiła podzielić się sprawą pani Rose z resztą zespołu. Podczas poniedziałkowych spotkań omawiali trudne przypadki, z jakimi się zetknęli. Wpisując do kalendarza temat na poniedziałkową odprawę, pomyślała, że jeszcze lepiej byłoby się skonsultować z Ewanem. On zawsze znajdował właściwe rozwiązania. Westchnęła. Przyszedł jej do głowy po raz czwarty w ciągu trzydziestu minut. Zaczyna dominować w jej życiu, a to się musi skończyć. Ewan to przeszłość. Nawet jeśli cokolwiek między nimi było, to już należy do historii. Jeżeli będzie to sobie powtarzała, w końcu dotrze to do jej mózgu. Mimo że przywykł do ciężkiej pracy, nigdy dotąd nie był tak zapracowany jak w Pinscombe General. Brakowało kilku lekarzy, więc ci obecni mieli pełne ręce roboty. Zaczynał wcześnie, kończył późno. Był tak zmęczony, że po powrocie do domu ledwie miał siłę zrobić sobie drinka, nie wspominając o przygotowaniu czegoś do jedzenia. W sobotę lekarz robiący specjalizację zadzwonił z informacją, że jest chory,