kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Łątka Jerzy S. - Oskarżam arcyksięcia Rudolfa

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :4.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka

Łątka Jerzy S. - Oskarżam arcyksięcia Rudolfa .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu Ł ŁĄTKA JERZY S
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 112 stron)

Jerzy S. Łątka OSKARŻAM ARCYKSIĘCIA RUDOLFA Śledztwo w sprawie zagadkowej śmierci arcyksięcia Rudolfa i Mary Vetsery w Mayerlingu

I ZAPROSZENIE DO ŚLEDZTWA Styczeń 1889 roku mijał niezwykle wesoło. W Wiedniu, Budapeszcie, Pradze czy Lwowie, podobnie jak w tysiącach mniejszych miejscowości Cesarstwa-Królestwa Austro-Węgier walce wiedeńskie, czardasze, polki i polonezy odsuwały na plan dalszy różnorakie problemy wielonarodowościowego imperium Habsburgów. Niemalże każdy wybierał się na jakiś bal lub sam go wydawał. 30 stycznia 1889 roku karnawałową euforię poddanych Jego Cesarsko-Królewskiej Mości przerwała brutalnie niespodziewana wiadomość o śmierci jedynego syna Franciszka Józefa I, 31-letniego arcyksięcia Rudolfa. Powszechne było o nim mniemanie, że kochał życie i umiał z niego korzystać. Uwielbiał polowania, trunki, towarzystwo kobiet. „Ten najbardziej utalentowany w ciągu stuleci książę z domu Habsburgów, głęboki myśliciel polityczny i błyskotliwy pisarz” miał na owe czasy i warunki, postępowe poglądy, które zyskiwały mu życzliwość, a nawet uwielbienie poddanych. Miał też z tego powodu wielu przyjaciół jak i wrogów, toteż jego śmierć wywołała wstrząs w całej Europie. Szok spowodowany samym faktem śmierci następcy cesarza Franciszka Józefa pogłębiały podawane o niej sprzeczne wiadomości. Do dziś są one inspiracją nie tylko do poszukiwań historycznych, mających na celu wyjaśnienie motywów i okoliczności śmierci arcyksięcia Rudolfa, ale także do kreowania artystycznych wizji tragedii w Mayerlingu, nie zawsze odpowiadających historycznej prawdzie. W pierwszym oficjalnym komunikacie z 30 stycznia przekazano, iż przyczyną śmierci Rudolfa był zawał serca, który nastąpił podczas polowania w okolicy Mayerlingu — ulubionego zamku arcyksięcia. Nikt w te wyjaśnienia nie wierzył. Dwa dni później podany zostaje następny komunikat — oświadczenie lekarzy, iż następca tronu zmarł śmiercią samobójczą. Nie wszystkim jednak wydawało się prawdopodobne, aby 31-letni mężczyzna mający takie perspektywy zdecydował się na ten rozpaczliwy krok. Historia do tej pory nie notowała przypadku podobnego samobójstwa. Zmarły był spadkobiercą dynastii o największym prestiżu w Europie, przyszłym cesarzem kraju liczącego 40 mln ludzi, człowiekiem o szerokich horyzontach myślowych, w pełni sił twórczych, a którego nie spotkało — wydawałoby się — żadne osobiste nieszczęście. Wkrótce niektóre pisma zaczęły donosić, iż na terenie zamku w Mayerlingu poniosła śmierć także Maria Vetsera — jedna z kochanek Rudolfa. Zginąć miała dobrowolnie z rąk Rudolfa. Pochowana została potajemnie na cmentarzu w małej miejscowości Heiligenkreutz. Rządowe czynniki nie potwierdziły jednak nigdy tego faktu, mimo że śmierć dziewczyny w zamku Mayerling w nocy z 29 na 30 stycznia została stwierdzona ponad wszelką wątpliwość. Romantyczna śmierć Marii i Rudolfa w konwencji Romea i Julii — do których ofiary Mayerlingu często były porównywane — nie pasowała do ich osobowości i charakterów. Przynajmniej Rudolf nie był romantycznym Werterem. Mógł mieć niemalże każdą kobietę — z tych możliwości dosyć często korzystał — dlaczego miałby umierać z tą właśnie kochanką? Rozwiązanie zagadki zadanej przez Rudolfa historykom jest utrudnione ze względu na

brak źródeł. Była — i to na pewno — spora dokumentacja tego wydarzenia w pałacu cesarskim w Burgu w Wiedniu. Każdy nowy szef protokołu cesarskiego był dyskretnie wtajemniczony przez swego poprzednika w to, że pewna duża, skórzana torba zawiera dokumenty na temat Mayerlingu. Kiedy już po śmierci Franciszka Józefa, w 1917 roku, otwarto pieczołowicie przechowywany pakiet, nie znaleziono w nim nic poza starymi gazetami oraz niezapisanymi arkuszami papieru. Ktoś zadbał o to, aby całe zdarzenie pozostało tajemnicą do końca. Dokumentację mayerlińskiej tragedii posiadał również hrabia Edward Taaffe — premier rządu Austrii w 1889 roku. Za życia strzegł jej jak źrenicy oka, a w swym testamencie zakazał jej ujawnienia. Dokumentacja ta spłonęła wraz z jego letnim zamkiem w Ellischau w 1926 roku, istnieje podejrzenie, że pożar ten nie był przypadkowy. Najbardziej chyba wymownym faktem jest, iż w zachowanej korespondencji Franciszka Józefa z panią Schratt brakuje jednego tylko listu cesarza, właśnie na temat śmierci syna Rudolfa. Badacze mają poważne zastrzeżenia także do rzetelności nielicznych źródeł będących podstawą do hipotez. Można przypuszczać, że zachowały się tylko dlatego, iż skutecznie dezinformowały o całej tragedii. R. Recouly, autor sfabularyzowanej monografii o Franciszku Józefie I, podaje autentyczne zdarzenie, jakie przytrafiło się jednemu z adiutantów cesarskich po roku 1900. Pewnego razu, przypadkowo, w obecności swego szefa, hrabiego Edwarda Paara, wypowiedział on imię Rudolfa. Hrabia z porywczym gestem, jakby chciał zamknąć mu ręką usta, rzekł oschle — „Proszę sobie zapamiętać, że nigdy nie należy wypowiadać tego imienia”. Praktycznie nikt ze znających bliżej Rudolfa, mogących coś więcej powiedzieć o okolicznościach jego śmierci, nie pozwolił sobie na wyjawienie jakichś istotnych szczegółów. Odnosi się to zarówno do służby, jak i jego przyjaciół. Wszyscy związani bliżej ze sprawą Mayerlingu zostali zmuszeni do złożenia przysięgi zobowiązującej do utrzymania dyskrecji, a osoby uważane za niebezpieczne były pod ciągłym policyjnym nadzorem. Tyle historia. Jej starsza siostra — legenda od pierwszych dni uzupełniać zaczęła białe plamy mayerlińskiej tragedii. Powstawały książki, filmy, nie zawsze trzymające się ściśle realiów. Dość powszechne było przekonanie, że Rudolf zginął z ręki zazdrosnego rywala, czy też męża lub ojca kochanki. Wielu zwolenników miała też teza, że następca tronu zabity został na tle politycznym. Wśród wielonarodowej ludności Austro-Węgier kursowały pogłoski, iż arcyksiążę Rudolf nie zmarł w Mayerlingu. Między innymi, chłopi w Krakowskiem jeszcze kilka lat po tragedii wierzyli, że Rudolf w przebraniu chodzi po wsiach i broni ich mieszkańców przed uciskiem władz. Te przekonania miały związek i wpływ na rodzący się właśnie polityczny ruch ludowy. W czasie pobytów w Adampolu, polskiej wsi w Azji Mniejszej, wielokrotnie słyszałem opowieść o tajemniczym Austriaku, który pod przybranym nazwiskiem Heinrich Albertall przeżył tam kilkadziesiąt lat i zmarł w 1941 roku w wieku 83 lat. Nigdy nie powiedział nikomu, kim jest naprawdę, a mimo to wszyscy we wsi „wiedzieli”, że jest to syn Franciszka Józefa I. Niektórzy — ale tylko ci, co go najbliżej znali — dodawali jeszcze jego imię — Rudolf. Uciekać musiał z kraju z powodu zabicia przyjaciela samego cesarza. Cesarz, nie wiedząc kim jest zabójca, skazał sprawcę na karę śmierci. Przyjaciele Rudolfa zamiast jego ciała pochować mieli woskową figurę. Kiedy Franz-Joseph dowiedział się, kim jest zabójca, zaakceptował tę mistyfikację. Tyle adampolska legenda. Niezaprzeczalnym faktem jest, iż Heinrich Albertall mieszkał w Adampolu przez

kilkadziesiąt lat. Tu został pochowany. Faktem jest również, że jego pobyt we wsi związany był z jakąś tajemnicą jego życia. Zawarta ona była w skórzanym woreczku, który nosił zawsze na piersi. Wiedziało o tym kilka osób w Adampolu. Po jego śmierci, niestety, dokumenty znajdujące się w tym woreczku zostały zabrane przez tureckich policjantów. Mieszkańcom wsi nie udało się uzyskać wiadomości, co one zawierały. Jest duże prawdopodobieństwo, że spłonęły na posterunku policji wraz z częścią rzeczy zarekwirowanych po Albertallu. Te dwie zagadki: tajemnica śmierci Rudolfa oraz życia Albertalla od początku mnie intrygowały. Kim był Heinrich Albertall, dlaczego ukrywał się — czy też skazał na dobrowolne odosobnienie — w Adampolu? Skąd legenda o „synu cesarza”, pojedynku, pochowaniu figury woskowej i wyjeździe z kraju? Jak wytłumaczyć zniszczenie wszystkich niemalże dokumentów związanych ze śmiercią Rudolfa? Jak wyjaśnić zaskakującą zbieżność między zainteresowaniami, a także osobowością Albertalla i arcyksięcia? Czy to tylko przypadek? Spośród wielu pogłosek interpretujących przyczyny śmierci Rudolfa zaciekawił mnie jeden wątek; konflikt następcy tronu z księciem Auersperg. W całym imperium — nawet wśród ziemiaństwa galicyjskiego — dość powszechne było przekonanie, iż Rudolf był Marią Vetserą już znudzony i że tym razem obiektem jego zainteresowania była księżniczka Aglaja Auersperg, towarzyszka jego siostry Walerii. Księżniczkę tę następca tronu miał unieszczęśliwić — różnie to lud tłumaczy — i w konsekwencji poskarżyła się ona swemu bratu. Ten w sierpniu 1888 roku udał się do cesarza. Franciszek Józef przyznał, iż przysługuje mu prawo do satysfakcji, aby oczyścić honor rodziny. Ponieważ ks. Auersperg nie mógł pojedynkować się z następcą tronu, przyjęto formę tzw. pojedynku amerykańskiego. Początkowo Rudolf chciał się z tej historii wykręcić, ale przymuszany przez Auersperga na „pojedynek” przystał i on właśnie wylosował „czarną gałkę”. W ciągu pół roku popełnić miał samobójstwo. Termin upływał 31 stycznia 1889 roku. Dość nachalnie nasuwa się zwariowana hipoteza. A może Rudolf zniknął tylko z areny społecznej i politycznej Wiednia, umarł jako Habsburg w zamku Mayerling, a fizycznie 52 lata później w polskiej wsi Adampol? Carl Lonyay, bratanek drugiego męża Stefanii — wdowy po Rudolfie — w swych pamiętnikach podaje, powołując się na źródła rodzinne, iż z powodu zmiażdżenia czaszki denata zamierzano zrobić woskowy model jego głowy i doczepić do zwykłego manekina. Zwrócono się w tej sprawie do rzeźbiarza Victora Tilgnera, ale ten odmówił, gdyż nie był w stanie wykonać tego zadania w tak krótkim okresie czasu. A może to nie zmiażdżenie czaszki było powodem tego pomysłu o czym Carl Lonyay oczywiście nie mógł wiedzieć? Nie można chyba wykluczyć, że zwrócono się w tej sprawie także do kogoś innego, kogo zobowiązano do ścisłej tajemnicy. Na pewno intrygująca jest depesza z Wiednia przedrukowana w krakowskim „Czasie” w dniu 5 lutego 1889 roku: „Arcyksiążę leży w trumnie wśród kwiatów i palm, z wieńcem laurowym na głowie. Jest zabalsamowany i stracił przez to dawny wyraz; twarz prócz tego pociągnięto woskiem. Tylko wąsy pozostały nietknięte. Sztuka zastąpiła naturę: podczas gdy w pierwszej chwili, przed zabalsamowaniem, poznawało się i to niezmienione rysy, dziś już tego powiedzieć nie można”. A. Nowicki, dziennikarz przebywający kilkanaście lat w Wiedniu, w swej książce Tajemnica Mayerlingu, mającej ambicje wyjaśnienia tytułowej zagadki, z pełnym

przekonaniem napisał: „Otóż większość tych, którym udało się dotrzeć do kaplicy i przypatrzeć się zwłokom arcyksięcia, utrzymywała, że czoło i czaszka trupa były zrobione z wosku, a włosy przykrywające głowę nie były prawdziwymi włosami nieboszczyka, lecz po prostu peruką włożoną na ów wosk. Ci, którzy oglądali ten wosk pomalowany na różowo i uszminkowany tak, aby mógł uchodzić za kość, ciało i skórę widzieli w tem dowód oczywisty gwałtownej śmierci następcy tronu”. Niestety, zachowało się tylko jedno zdjęcie Albertalla wykonane przez fotoreportera „Yeni Mecmua” w 1939 roku. Porównując tę fotografię ze zdjęciami Rudolfa można ulec sugestii, iż są to zdjęcia tej samej osoby w różnym wieku. Ze względu na różnice wieku fotografowanych i fakt, iż nie wszystkie szczegóły twarzy Albertalla są dobrze widoczne na zdjęciu, współczesna antropologia nie jest w stanie tej sprawy definitywnie rozstrzygnąć. Faktem jest, że Rudolf i Albertall reprezentowali ten sam typ antropologiczny i nie da się wykluczyć prawdopodobieństwa, iż jest to jedna i ta sama osoba. Spośród wielu wspólnych cech Albertalla i Rudolfa wyróżniało się zamiłowanie do makabrycznego eksponatu — czaszki. Znajdowała się ona zarówno na biurku następcy tronu w jego „tureckim pokoju” — jak go sam nazywał — jak i na biurku Albertalla w Adampolu. A może to była ta sama czaszka? Jeszcze jeden szczegół wart jest wstępnego zasygnalizowania. W 1884 roku arcyksiążę Rudolf jako następca tronu złożył oficjalną wizytę w Turcji. Wiadomo, że w czasie tego pobytu polował na dziki w Azji Mniejszej. Gdzie? Dokładnie nie wiadomo. Duże prawdopodobieństwo, że w okolicy góry Alemdag, u podnóża której leży Adampol. Tereny te obfitowały w zwierzynę. Okolice przypominają tu pobliże zamku Mayerling. Można by snuć fantazję dalej. Może Albertall nieprzypadkowo na miejsce swojego odosobnienia wybrał właśnie Adampol? Te pytania nie pozwoliły mi odłożyć sprawy Albertalla na półkę i czekać, aż historycy wyjaśnią definitywnie zagadkę Mayerlingu. Podjąłem sam śledztwo. Było ono dla mnie Wspaniałą przygodą. W wakacje 1980 roku w tygodniku „Przekrój” w 7-odcinkowym cyklu „Oskarżam arcyksięcia Rudolfa” przypomniałem sprawę Mayerlingu i zasygnalizowałem związki z tajemniczym Austriakiem żyjącym w Adampolu. Publikacja ta spotkała się z życzliwą reakcją czytelników. Skłoniło mnie to do dalszych poszukiwań, których efektem jest ta książka. Mam nadzieję, że historycy nie będą mieć mi za złe, iż świadomie za przewodników po mayerlińskiej tragedii wybrałem nie tylko niekwestionowane opracowania historyczne, ale też co najmniej wątpliwe legendy. Oskarżam arcyksięcia Rudolfa jest nie tylko próbą wyjaśnienia intrygującej zagadki, ale też zapisem mojej przygody — historycznego dochodzenia w sprawie zbrodni dokonanej w nocy z 29 na 30 stycznia 1889 roku w myśliwskim zamku arcyksięcia Rudolfa. Odtwarzając czytelnikom jego przebieg, zapraszam do zabawy w śledztwo przeciwko Jego Cesarskiej i Królewskiej Wysokości następcy tronu arcyksięciu Rudolfowi — synowi JCiKM Franciszka Józefa I (z Bożej łaski króla apostolskiego Jerozolimy, cesarza Austrii, króla Węgier, Czech i Moraw, Dalmacji, Chorwacji, Słowenii, Galicji, Lodomerii, Ilirii, wielkiego księcia Siedmiogrodu, Toskany i Krakowa, księcia Lotaryngii, Salzburga, Styrii, Karyntii, hrabiego Tyrolu, etc.) — podejrzanemu o wprowadzenie w błąd współczesnych i historyków sprytną mistyfikacją stwarzającą pozory własnej śmierci, ukrywanie się w Turcji pod przybranym nazwiskiem Heinrich Albertall i uciekanie w ten sposób przed sprawiedliwością oraz należną karą za

popełnioną zbrodnię — spowodowanie w noc z 29 na 30 stycznia 1889 roku śmierci Mary Vetsery. II POTOMEK HABSBURGÓW I WITTELSBACHÓW Arcyksiążę Austrii Rudolf, syn i następca tronu Franciszka Józefa I, był potomkiem jednego z najstarszych i najpotężniejszych rodów panujących w Europie — dynastii habsbursko-lotaryńskiej. Założycielem rodu był Rudolf z Habsburga, który w 1243 roku wybrany został władcą Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Jego następcy swoimi wpływami obejmowali także ziemie austriackie, które u schyłku znaczenia rodu stać się miały ich główną domeną. Jeden z przodków Rudolfa — noszący także imię protoplasty rodu — Rudolf IV przeszedł do historii głównie jako założyciel Uniwersytetu w Wiedniu (1365). Wydał on też rodzinne rozporządzenie, obowiązujące do czasów przeze mnie opisywanych, iż polityką całej rodziny kieruje jedynie najstarszy członek rodu (w praktyce był to najstarszy lub najbardziej wpływowy członek panującej gałęzi Habsburgów), który decyduje nawet o mariażach rodzinnych. Natomiast wszyscy jego krewni mający prawo do arcyksiążęcego tytułu byli współwłaścicielami ogółu posiadłości. Wzmocniło to znacznie spoistość rodziny. Wzrost znaczenia Habsburgów następował głównie poprzez umiejętnie prowadzoną politykę związków małżeńskich z innymi panującymi domami. Takim też sposobem, poprzez zaręczenie Marii, wnuczki cesarza Maksymiliana I z Ludwikiem Jagiellończykiem, po klęsce pod Mohaczem (29 sierpnia 1526), w której Ludwik zginął, przeszedł w ręce Habsburgów tron Czech i Węgier. W XVII wieku dynastia, w ręku której do niedawna znajdowały się ziemie, nad którymi słońce nigdy nie zachodziło (ze względu na posiadłości hiszpańskiej linii w Nowym Świecie) zaczęła tracić swoje znaczenie. W wieku następnym doszło do kryzysu biologicznego rodu. Po wygaśnięciu linii hiszpańskiej groziło to samo Habsburgom austriackim. Cesarz Karol VI (1712—1740) doczekał się tylko jednej córki — Marii Teresy. Dynastię uratowało ogłoszenie przez niego tzw. sankcji pragmatycznej. Głosiła ona, że kraje cesarstwa stanowią niepodzielną całość, a w razie braku męskich potomków rodu tron może być dziedziczony przez kobiety. Na męża Marii Teresy wybrany został książę Lotaryngii, Franciszek Stefan. Dynastia, oficjalnie mianowana lotaryńsko-habsburską, dalej uważana była — i tak najczęściej nazywana — za habsburską. Maria Teresa w naszej historii zapisała się jako jeden ze sprawców rozbioru Polski. Jej wnuk Franciszek, panujący od 1792 roku, obok tytułu cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, nadał sobie w 1804 roku nowy tytuł — cesarza Austrii. Gdy w 1806 roku musiał zrzec się pierwszego, pozostał cesarzem Austrii. Odzyskany na Kongresie Wiedeńskim tytuł cesarza Cesarstwa Rzymskiego utracił bezpowrotnie na rzecz Prus wnuk Franciszka a ojciec Rudolfa, dobrze nam znany Franciszek Józef I. Stało się to w wyniku przegranej wojny w 1866 roku. Franciszek Józef I, bratanek bezpotomnie panującego Ferdynanda I, od najmłodszych lat przygotowywany był przez swą ambitną matkę Zofię do funkcji cesarza. Być może,

gdyby nie sytuacja wywołana Wiosną Ludów, ten sumienny i pracowity 18-latek musiałby czekać jeszcze 27 lat na możność objęcia tronu. Ferdynand I był wprawdzie niedorozwinięty umysłowo (niektórzy historycy twierdzą wręcz, że był imbecylem) ale mógł dalej panować, a rządy w jego imieniu i tak sprawował kilkuosobowy komitet, w którym główną postacią był kanclerz Metternich. Wiosna Ludów — pożoga, która objęła wszystkie ziemie Habsburgów — wytworzyła potrzebę zmiany reprezentacji i powołania nowego cesarza, zdolnego do utrzymania zagrożonej monarchii, 2 grudnia 1848 roku w Ołomuńcu — gdzie schroniła się rodzina cesarska przed rewolucyjnymi tłumami — stryj Ferdynand abdykował na rzecz niepełnoletniego jeszcze bratanka. Długie panowanie młody cesarz rozpoczął od tłumienia przy militarnej pomocy cara Mikołaja I, trwającej jeszcze rewolucji i krwawej rozprawy z powstańcami węgierskimi, którzy 14 kwietnia 1849 roku zdetronizowali Habsburgów i ogłosili oderwanie Węgier od Austrii. Bezwzględność młodego monarchy zaskoczyła Europę. W imieniu Franciszka Józefa wydano 140 wyroków śmierci, a 1775 osób skazano na ciężkie więzienie. W ciągu 68 lat panowania Franciszek Józef zmienił się — przynajmniej w przekonaniu poddanych — z krwawego tyrana w wyrozumiałego i liberalnego absolutnego władcę. Prof. Stanisław Grodziski, autor pasjonującego dzieła o Franciszku Józefie I, które — o czym donosił „Der Spiegel" — „zostało rozchwytane w ciągu kilku dni”, zwrócił uwagę, że: „Dzieciństwo i młodość przypadały mu na czasy absolutyzmu i neo-absolutyzjnu, to jest w epoce arystokratyczno-feudalnej. Wzrastał w otoczeniu, które sięgało własną pamięcią nie tylko do czasów wojen napoleońskich, ale nawet rewolucji francuskiej i reform józefińskich. Jego wiek dojrzały to czasy konstytucyjnego liberalizmu, epoka szczytowego rozwoju kapitalizmu”. Szybciej jednak zmieniał się świat niż cesarz, gdyż „jego kwalifikacje w chwili wstępowania na tron nie były wysokie; tak już miało pozostać, bo nabył wprawdzie ogromnego doświadczenia, ale nie posiadał wystarczającej podbudowy teoretycznej Nie traktował zjawisk i problemów ogólnie, »z lotu ptaka«, chętnie natomiast wdawał się w szczegóły”. Najtrafniejszą chyba i nie pozbawioną wdzięku ocenę wystawił Franciszkowi Józefowi włoski dyplomata Carlo Sforza: „Franciszek Józef jest dla historii politycznej tem, czem są dla historii naturalnej niektóre kopalne zwierzęta neolityczne, jakie oglądałem nienaruszone do dziś w pustyniach Mongolii. Skamieniały arystokrata z XVII stulecia, powołany do bytu w XIX i XX stuleciu”. Franciszek Józef był nie tylko „pierwszym biurokratą swojego cesarstwa”, ale też pierwszym więźniem racji stanu Domu Habsburgów i etykiety obowiązującej wszystkich członków rodziny. Oschły, pedantyczny, aczkolwiek postępujący zawsze z wyszukaną uprzejmością. Z głęboko zakorzenionym przekonaniem, iż żaden człowiek nie może być mu równy, całe życie wypełniał swą misję — utrzymanie i przekazanie swemu następcy imperium gromadzonego przez ród w ciągu blisko tysiącletniej historii. Życie miał unormowane i monotonne jak chyba żaden z jego poddanych. Jakub Obtułowicz, z racji kilkuletniej służby w gwardii cesarskiej, miał okazję dobrze poznać tryb życia władcy. Pozostawił dość dokładny opis rozkładu dnia cesarza: „Cesarz Franciszek Józef, w porze zimowej mieszkając w Burgu w Wiedniu, wstawał codziennie o godzinie 4 rano i brał kąpiel w wielkiej gumowej balii, następnie ubierał się.

O godzinie 5 przynoszono mu kawę z cukierni dworskiej, po wypiciu której zasiadał do biurka i pracował bez przerwy do godz. 8.30. O tej godzinie przybywali codziennie kolejno z referatami; generalny adiutant hr Bolfras, generalny dyrektor kasy familijnej Hankiewicz i generalny dyrektor gabinetowy kancelarii Staatsrat Braun. Następnie przybywali ministrowie wedle wyznaczonej im audiencji. W każdy wtorek i piątek udzielał cesarz audiencji między godziną 10 a 12 i zdarzało się nieraz, iż w jednym, dniu przyjmował przeszło 100 osób. Po ukończeniu audiencji cesarz spożywał drugie śniadanie, a następnie o godzinie 13 wyjeżdżał do Schönbrunnu, skąd o godzinie 15 powracał do Wiednia. Dopiero po załatwieniu spraw państwowych i odbyciu przejażdżki do Schönbrunnu znajdował czas dla swej rodziny — tak, iż dopiero po południu spotykał się z cesarzową. Po powrocie, od godz. 15 do 18 cesarz znowu pracował, po czym zjadał obiad, pijąc w czasie jedzenia stosowne do potraw piwo lub wino. Potem zapalał cygaro tzw. „Virginia” i czytał gazety do godz. 20, a to „Neue Freie Presse”, „Wiener Tageblatt” i „Veltblatt”. O godz. 20 kładł się do snu, śpiąc przez 8 godzin. Gdy cesarz udawał się wieczorem do teatru, wówczas wstawał nie o godz. 4, jak zwykle, lecz o godz. 5 rano”. Całkowitym przeciwieństwem Franza-Josepha była jego żona Sissi (Elżbieta) uważana za jedną z najpiękniejszych kobiet swej epoki, córka księcia bawarskiego Maksymiliana. Małżeństwo Franciszka Józefa z Elżbietą z Wittelsbachów — co bardzo rzadko zdarza się w rodzinie panującej — było związkiem zrodzonym z miłości. Wszechwładna Zofia, matka Franciszka Józefa na żonę swego syna wybrała starszą siostrę Elżbiety, Nené, jak Helenę w rodzinie powszechnie nazywano. Młodemu 23-letniemu monarsze spodobała się jednak jej młodsza siostra Sissi. I stanęło na wyborze zakochanego. Habsburgowie z Wittelsbachami mieli już powiązania rodzinne właśnie poprzez Zofię. Była ona siostrą żony Maksymiliana, tak więc zaręczona młoda para była kuzynami. Małżeństwa osób o takim stopniu pokrewieństwa między rodami panującymi były jednak rzeczą całkiem normalną w owym czasie. Później w tym pokrewieństwie starano się doszukać przyczyn śmierci Rudolfa. Faktem jest, że w rodzinie Habsburgów notowano przypadki pewnego niedorozwoju umysłowego (choćby wspomniany cesarz Ferdynand I), a w rodzinie Wittelsbachów wyraźnie dostrzegalne były objawy przypadków paranoi. Wielu autorów przypuszcza, że Rudolf mógł odziedziczyć te negatywne cechy. Daleki kuzyn Elżbiety i przyjaciel Rudolfa, Ludwik II król Bawarii odsunięty został od tronu z powodu choroby umysłowej i krótko później utonął w jeziorze wraz z opiekunem — psychiatrą prof. von Guddenem. Jego brat Otto również wykazywał pewne symptomy tej choroby. W rodzinie Wittelsbachów było wielu wybitnych znawców sztuki i artystów. Także książę Maksymilian znany był jako mecenas sztuki. Elżbieta wyrastała więc w atmosferze kultu dla piękna i literatury. Etykietę dworu habsburskiego każde z arcyksiążąt wchłaniało od dzieciństwa. Wychowana w znacznej prostocie i swobodzie Elżbieta, z natury przekorna i nie znosząca pustej formy, nie umiała — a może od razu nie chciała — nagiąć się do tej bezdusznej etykiety. Już pierwszego dnia po przybyciu do Wiednia, w wigilię ślubu, wręczono jej sporej objętości zeszyt z napisem: „Ceremoniał przy publicznym wjeździe Jej Królewskiej Wysokości Najjaśniejszej Księżniczki Elżbiety”, który musiała sobie przyswoić, ucząc się na pamięć poszczególnych sytuacji. Instruktaż dotyczący ceremonii ślubu był jeszcze

bardziej obszerny. Tak więc uroczystości dworskie męczyły ją ogromnie. Popełniała gafy i nienawidziła wystąpień publicznych, których unikała przez całe życie. Bardzo źle układały się stosunki między młodą cesarzową a jej ciotką — matką cesarza. Pierwszy konflikt wyniknął nazajutrz po ślubie, gdy Zofia po nocy poślubnej zmusiła młodą synową do wzięcia udziału w uroczystym śniadaniu, co wrażliwa Elżbieta odczuła jako upokorzenie. Swój stosunek do etykiety Domu Habsburgów Elżbieta wyraziła w czasie pierwszego uroczystego obiadu. Usiadła do posiłku obok męża i zdjęła rękawiczki. Wówczas na polecenie Zofii jedna z dam dworu pouczyła ją, że według starego obyczaju cesarzowa Austrii winna spożywać posiłki w rękawiczkach. Odpowiedzią był bunt. „Ta reguła traci odtąd swą moc obowiązującą, gdyż nie będę nakładała rękawiczek do jedzenia” — stwierdziła Elżbieta. Polityką Elżbieta się nie interesowała i od początku nie nęcił jej styl życia męża. Żyła w innym świecie, uwielbiając przede wszystkim poezję Heinego i kulturę starożytnej Grecji. Z mężem nie miała wspólnych tematów do rozmowy, gdyż z kolei te sprawy były mu obce. Wiednia raczej unikała i spędzała czas na długich podróżach. Franciszek Józef traktował Elżbietę z uprzejmością i wyrozumieniem, bez prób ingerowania w jej tryb życia. Swoje najważniejsze obowiązki wynikające z faktu zostania cesarzową spełniła. Urodziła mu trzy córki i następcę tronu. Członków rodziny cesarskiej oraz licznych kręcących się wokół niej dworzan szokował styl życia Elżbiety. Sporo czasu spędzała na brawurowej jeździe konnej, długich pieszych spacerach w tak szybkim tempie, że dworska i policyjna ochrona nie była w stanie za nią nadążyć. Toteż w końcu z niej zrezygnowano. Brak ochrony policyjnej stał się okazją do przypadkowego i bezsensownego zamachu na jej życie. Zginęła z ręki włoskiego anarchisty Luigi Luccheni w letniskowej miejscowości Bad Ischl w 1898 roku uderzona w serce tępym, trójkątnym pilnikiem (sic!). Zabójca nie miał szczególnego motywu zabicia nieszkodliwej i nie biorącej udziału w życiu politycznym kobiety. Zamach miał charakter ideowo-programowy. Nieważna była osoba ofiary, tylko sam akt. Narodzenie się chłopca 21 sierpnia 1858 roku — było to trzecie dziecko 28-letniego cesarza — było wielką radością tak rodziny, jak i poddanych. Nadano mu imię Rudolf. Imię założyciela rodu, jedno z bardziej prestiżowych imion w habsburskiej rodzinie. Od razu został mianowany pułkownikiem armii austriackiej i uznany „kronprinzem” — następcą tronu. Był drugą po cesarzu osobistością w rodzinie i państwie, wychowywaną od pierwszych dni pod kątem przyszłego przejęcia po Franciszku Józefie cesarskiego tronu. Program jego nauki był bardzo obszerny i obejmował między innymi naukę języków (niemieckiego, węgierskiego, czeskiego, polskiego, francuskiego) filozofię, prawo, ekonomię polityczną oraz przedmioty wojskowe (w tym zwykłą musztrę) i przedmioty z zakresu sprawowania władzy. Naukę pobierał do 19 roku życia. Wojskowa kariera Rudolfa przebiegała podobnie jak większości arcyksiążąt. Po zdobyciu odpowiedniego wykształcenia 20-letni pułkownik w 1878 roku wysłany został do garnizonu w Pradze, gdzie zamieszkał w hradczańskim zamku. W sierpniu 1880 roku mianowany został generałem-majorem. W 1883 roku stał się dowódcą 25. dywizji i przeniesiono go do Wiednia. Od tego okresu zaczął pełnić skromne funkcje reprezentacyjne, składając wizyty, czy też rewizytując władców, którzy odwiedzali Wiedeń. W tym charakterze odbył podróże do Stambułu, Bukaresztu, Belgradu i Londynu. Ważnym zdarzeniem życia politycznego Austrii, które miało ogromny wpływ na 8-letniego Rudolfa i być może nawet pośrednio doprowadziło do wydarzeń w Mayerlingu,

była wojna austriacko-pruska w 1866 roku. W modlitwie, którą sam napisał i nauczył się na pamięć, odmawianej dwa razy dziennie, „błagał pokornie” o błogosławieństwo dla armii w „walce o sprawiedliwość i honor”. O roli klęski pod Sadową w procesie kształtowania się osobowości następcy tronu wspominają wszyscy jego biografowie. Od tej pory w następcy tronu z roku na rok rosła antypatia do Prus — odczuwana była w całym jego postępowaniu. Może poza względami natury politycznej dochodziły też aspekty prestiżowe. W rezultacie przegranej przez Austrię wojny Prusy zdobyły przewodnictwo w Związku Niemieckim, z którego Austria została usunięta, i ogłosiły się cesarstwem. Tak więc król Prus uznał się za równego cesarzowi Austrii. Sądzę, że bliższe prawdy będzie twierdzenie, iż Rudolf odziedziczył po rodach, z których pochodził, ich pozytywne cechy, a nie, jak niektórzy starali się udowodnić, ich chorobliwe tendencje. Języków uczył się łatwo — podobnie jak jego ojciec — a w zakresie humanistyki i sztuki wykazywał zainteresowania i wyraźne zdolności Wittelsbachów. Przede wszystkim intrygował nauczycieli i bliskich samodzielnością myślenia. Mając 15 lat napisał nazwane przez siebie „Myśli oderwane”. Ujęte tu spostrzeżenia przyszłego bohatera Mayerlingu świadczyły już o umyśle zdolnym do głębszej filozoficznej i etycznej refleksji. W wieku 17 lat napisał opracowanie, które zatytułował „Sytuacja Wiednia i nasza przyszłość”. Wyraźnie można dostrzec w nim wyłamanie się z rodzinnej tradycji myślenia społeczno-politycznego. Pisał tam, że misją Austrii jest stworzenie silnego królestwa ludów naddunajskich, a nie pozostawanie w orbicie interesów Niemiec. Lecz ten syn „apostolskiego króla Jerozolimy”, gdyż taki też tytuł nosił arcykatolicki władca środkowej Europy, szokował swoich wychowawców wolnomyślnymi poglądami. Swemu nauczycielowi religii, biskupowi Hiacyntowi von Ronay tłumaczył, iż „człowiek jest tylko uszlachetnionym zwierzęciem, że arystokracja szła od niepamiętnych czasów dlatego ręka w rękę z klerem, by wspólnie ogłupiać lud oraz wygodnie nim rządzić”... 15-letni następca tronu w swym poufnym notatniku napisał: „Księża... szkodzili najbardziej przez to, że przez zabobon i przesadną dewocję umieli bardzo dobrze utrzymać lud w podłości i niewolniczości, a skutek tego podobnie, jak szlachta, mogli robić z biednymi ludźmi, co im się podobało”. Sporym rozdziałem życia Rudolfa była jego działalność publicystyczna łącząca się wyraźnie z poglądami politycznymi. Opublikował pod własnym imieniem dwie relacje z podróży „15 dni na Dunaju” i „Podróż na Wschód”, w których „dał poznać szerszej publiczności zalety swego wytwornego pióra i niepospolitego umysłu”, jak to ujął petersburski „Kraj” w materiale poświęconym Rudolfowi po jego śmierci. Biografowie Rudolfa zgodnie twierdzą, iż ten Habsburg posiadał autentyczny talent literacki i zadatki na dużego formatu intelektualistę. Najważniejszy okres działalności dziennikarskiej Rudolfa to współpraca z liberalnym wydawcą Maurycym Szepsem. Ten syn żydowskiego lekarza spod Buska z Galicji, jako młody chłopak wyjechał na studia do Wiednia, gdzie pozostał już na stałe. Szeps do śmierci bardzo ładnie mówił po polsku i podobno zawsze z sympatią odnosił się do spraw polskich. Otóż ten „wcale niepospolity człowiek” — jak określił go polski dyplomata w służbie cesarskiej, K. Chłędowski — założył w Wiedniu własny dziennik „Neue Wiener Tagblattes” (od roku 1886 „Wiener Tagblatt”), który był jedną z najpoczytniejszych gazet w stolicy. Wokół siebie Szeps skupiał liberalnych dziennikarzy i polityków. Na tych łamach anonimowo pisywał Rudolf swe polityczne artykuły, w których krytykował feudalną strukturę państwa i domagał się zmian. Podobno nie wszystkie jego artykuły, ze względu

na działalność cenzury, nadawały się do druku. „Rudolf — pisze o nim francuski autor Henry Vallotton — był przeciwnikiem pruskich junkrów i rosyjskich reakcjonistów, rozważał możliwości reformy społecznej kosztem szlachty i kościoła. Był zdania, że latyfundia i dobra kościelne powinny być rozdzielone i przekazane pracownikom rolnym w celu utworzenia małych własności. Marzył o polityce kosmopolitycznej, piętnował politykę uwarunkowaną teorią ras i narodowości. Jeśli Stefania była ambitna jak Coburg, Rudolf był ironiczny i krytyczny jak Wittelsbach. Na dworze dostrzegał jedynie intrygi, wstecznictwo, nieudolność. Otwarcie okazywał lekceważenie tym, których określał jako reakcjonistów: ministrom, notablom, politykom, urzędnikom i przedstawicielom kleru. Członków swej rodziny traktował z najwyższą pogardą”. Cytowany już w tym rozdziale dyplomata włoski Sforza tak określił syna Franciszka Józefa: „Był to Wittelsbach zabłąkany między ponurymi i trzeźwymi Habsburgami”. Mało, że był zabłąkany, ale w całej pełni zdawał sobie sprawę z tego. Dziś trudno nawet wyobrazić sobie, czym było życie dla wielu członków cesarskiej rodziny w tej ponurej i dusznej atmosferze Hofburgu. Brak było miejsca na jakiekolwiek naturalne odruchy. Zawsze obowiązywała etykieta. Etykieta, której wszyscy byli więźniami, a nawet niewolnikami. Arcyksiążę Leopold, syn wielkiego księcia Toskany Ferdynanda IV, miał na tyle sił, aby się wyrwać z tego piekła. W 1902 roku porzuca on tytuł arcyksięcia Austrii, przybiera nazwisko Wölfling i osiada w republikańskiej Szwajcarii. W swych „Wspomnieniach o wiedeńskim dworze” wydanych już po upadku monarchii habsburskiej dokonuje takiego porównania: „Różnica jest niewielka. Hofburg sam w sobie dla wielu mieszkańców był więzieniem, więzieniem z pozłacanymi kratami w oknach. Gdyby kamienie mogły mówić, opowiedziałyby przerażające dramaty, jakie tutaj się rozegrały, opowiedziałyby o setkach osób, których życie tu zostało złamane lub pogrzebane”. Po raz ostatni Leopold widział Rudolfa kilka miesięcy przed Mayerlingiem. Spotkanie to opisał w rozdziale zatytułowanym „Jeszcze jeden więzień Hofburgu”. Leopold wybierał się właśnie w podróż morską. Rudolf na tę wiadomość zareagował raczej nieoczekiwanie: „ — Jaki ty jesteś szczęśliwy — mruknął tak cichym głosem, że zdawało się, iż myśli na głos. Nalał sobie wina, wychylił szklankę jak za pierwszym razem i powiedział: — Zazdroszczę ci. — Przecież możesz jechać wraz ze mną. Uśmiechnął się smutno i potrząsnął głową. — Na razie to niemożliwe... Wlokę jak galernik kulę u nogi i na razie nie mogę się od niej uwolnić... Jego brwi zmarszczyły się, twarz zasępiała. Półgłosem, jakby do siebie rzekł: — Ale pewnego dnia zrzucę te przeklęte kajdany... Pewnego dnia... może to nastąpi już wkrótce...” A może Mayerling był tylko sposobem zrzucenia tych kajdan i nieodwracalnej ucieczki z tego ponurego świata? III

POLSKIE AKCENTY Arcyksiążę Rudolf był postacią popularną w polskim społeczeństwie. Krótko po śmierci następcy tronu, początkujący wówczas pisarz, Stefan Żeromski, w swym pamiętniku pozostawił taki opis podpatrzonej reakcji polskiego ziemiaństwa na wiadomość o tragedii: „Nareszcie, nareszcie!... Nareszcie jest kwestia natury szerszej, która wyrwała społeczeństwo arystokratyczne stopnickie z uśpienia, zbudziła myśli uśpione, entuzjazm powołała do życia. Ci ludzie żyją jeszcze, umieją czuć gorąco — śmierć arcyksięcia Rudolfa!... W Klempiu, według pana Kasztana, opłakują go, pani Zofia jest tak wzruszona, że po prostu choruje, pan Jan zamyka się na długo w swym „gabinecie” i z nikim nie rozmawia, rozmyślając nad przyczyną tej śmierci... Dziś zjechało do Oleśnicy całe towarzystwo: państwo B., państwo J., pan z Niecisławic i pan ze Strzelec. Ponieważ „papa” chory jest na katar, zgromadzamy się wszyscy w jego sypialni. Ach, bywałem na zebraniach studenckich, gdzie odbudowywało się kraj, leczyło ludzkość, pięściami dowodziło zasad, ale nie widziałem tego zapału, jaki tu bił z tych twarzy wzruszonych rzeczywistym współczuciem dla arcyksiężnej Stefanii, litością nad „czcigodnymi starcami” (cesarz Franz-Joseph i cesarzowa Elżbieta), pogardą dla nikczemnika, który „targnął się na wiarę, Kościół, obowiązki, zbeszcześcił tron, zohydził rodzinę tyle piękną i duszę zgubił”. To pełne ironii zestawienie reakcji na śmierć następcy tronu, syna jednego z ciemiężycieli narodu polskiego, z nastrojami zebrań studenckich, gdzie „odbudowywało się kraj” i „pięściami dowodziło zasad”, może szokować. Obserwacja literata jest świadectwem nie tylko marazmu, jaki w tym czasie panował w ziemiańskich sferach społeczeństwa polskiego końca XIX wieku ale też popularności Rudolfa. Jako następca tronu Rudolf był kilkakrotnie na ziemiach polskich. Po raz pierwszy zetknął się z Galicją w roku 1881 (1882?) w czasie manewrów wojskowych, odbywających się w Gródku koło Lwowa. Wraz ze swym ojcem mieszkał wówczas w pałacu pp. Alfredów [Potockich], a — jak to ujął pamiętnikarz Marian Rosco Bogdanowicz — „zawiązane między nimi stosunki ułożyły się tak przyjaźnie, że corocznie, aż do tragicznej śmierci arcyksięcia w Mayerlingu, zapraszani bywali przez niego i arcyksiężnę Stefanię do ich letniej rezydencji w Laksembergu”. Po raz drugi, także z okazji manewrów, odwiedził Rudolf Galicję w roku 1886. Jednakże najbardziej pamiętny był dla kręgów ziemiańskich pobyt następcy tronu z żoną, wiosną 1883 roku. Panowało przekonanie, że wizyta nastąpiła na wyraźne życzenie Franciszka Józefa I, który pragnął, aby Rudolf zbliżył się do sfer towarzyskich kraju, do arystokracji i szlachty polskiej, z którymi cesarz poprzez Rudolfa pragnął utrzymywać zażyłe stosunki. Toteż program przewidywał spotkania z arystokracją polską nie tylko na terenie Krakowa i Lwowa, ale też w rezydencjach wielkich panów galicyjskich. Do Krakowa przybyli arcyksięstwo z wielką świtą z końcem maja. Zamieszkali w pałacu „Pod Baranami”, słynnej rezydencji Potockich (krzeszowickich), gdzie ich przyjmowali hr. Artur z żoną. Uroczystości krakowskie, obiady i bale trwały kilka dni, po czym arcyksiężna Stefania, która w jesieni oczekiwała potomka, powróciła do Wiednia. Arcyksiążę w towarzystwie namiestnika Galicji hr. Alfreda Potockiego i świty ruszył w dalszą podróż.

W Gumniskach pod Tarnowem odwiedził ks. Sanguszków, po czym zatrzymał się w Łańcucie, rezydencji Alfreda Potockiego. „W Krasiczynie — wspomina w swych pamiętnikach Rosco Bogdanowicz — obok księcia Adama Sapiehy, witały go trzy księżne: matka, przepyszna w swej dostojnej postaci księżna marszałkowa Leonowa z Zamoyskich (wnuczka ks. generała ziem podolskich Adama Czartoryskiego i Izabelli z Flemingów), żona — księżna Jadwiga z Sanguszków i jej synowa — księżna Elżbieta z Potockich, jej mąż — ks. Władysław i urodziwi jego czterej młodsi bracia — Leon, Paweł, Jan i Adam — obecny książę arcybiskup krakowski. Książę Adam, synowie i cała licznie zgromadzona szlachta ziemi przemyskiej wystąpili w polskich strojach. Przyjęcie w ramach przepięknego starożytnego zamku wypadło nadzwyczaj malowniczo, poważnie i dostojnie, i widocznie na arcyksięciu zrobiło wrażenie. Jak sam jednak później mówił, największe wrażenie zrobiła na nim, wspaniała — jakby wizja dawno ubiegłej epoki — postać księżnej Leonowej, której z manifestacyjną czcią ucałował ręce”. Z Krasiczyna arcyksiążę podążył do Lwowa, następnie do Pieniak, rezydencji pp. Włodzimierzów Dzieduszyckich. „Niezliczone zastępy — wspomina dalej Bogdanowicz — Dzieduszyckich, ze wszystkich stron i zakątków Galicji otaczały ekscelencję pana Włodzimierza, który uparł się przy tym, aby dać arcyksięciu na obiad barszcz i białą sztukę mięsa. I dobrze się wybrał: klasycznym „Rindfleischem” każdemu wiedeńczykowi do serca się trafi”. Z Pieniak pojechał arcyksiążę przez Tarnopol do Chrostkowa, gdzie gościli go pp. Wilhelmowie Siemieńscy-Lewiccy, a stąd wprost do Wiednia. „Podróż cała i przyjęcia w poszczególnych domach były doskonałe i bardzo wytwornie zorganizowane, dały przy tym arcyksięciu poznać kraj i ludzi, bo wszędzie starano się dać ludności do niego zbliżyć”. Była to pierwsza i ostatnia tego rodzaju podróż Rudolfa do Galicji. Nie licząc manewrów, odwiedzał też podobno corocznie Łańcut w czasie polowań. Pamiątką tych spotkań była fotografia arcyksięcia w typowej polskiej świtce, która bardzo mu się podobała. Pani Alfredowa Potocka ofiarowała mu taką samą, zrobioną ze słuckiego sukna w Antoninach i antonińskich lisów. W niej — zdaniem Bogdanowicza — zawsze później polował aż do tragicznego zdarzenia w Mayerlingu. Przekonanie o prawdziwych więzach przyjaźni między następcą tronu a polskim hrabią było w polskim społeczeństwie żywe jeszcze wiele lat po śmierci Rudolfa. W 1910 roku „Tygodnik Ilustrowany” pisał: „Faktycznie przyjaciół miał [Rudolf] dwóch tylko, a byli nimi Artur hr. Potocki i Jan hr. Wilczek...” Znany artysta malarz Wojciech Kossak w swych wspomnieniach przekazał, że tylko „przez przyjaźń dla hr. Artura Potockiego Rudolf nie pytając o cenę zakupił to jedyne płócienko znajdujące się w tym olbrzymim gmachu [czyli w pracowni malarza Tadeusza Ajdukiewicza], Tadeusz zaś będąc przedsiębiorczy i z tupetem poprosił następcę tronu o pozowanie do konnego portretu, na co Rudolf z chęcią przystał”. Portret Ajdukiewicza w opowieści tej odegra jeszcze pewną rolę. W tym miejscu warto wspomnieć, że fakt, iż sam następca tronu pozuje u polskiego malarza wyraźnie podniósł jego artystyczny prestiż. Ajdukiewicz stał się modnym portrecistą wśród wiedeńskiej arystokracji. Dwa lata przed śmiercią odwiedził Rudolf jeszcze raz stolicę Galicji zachodniej z powodu szczególnej okazji. 28 czerwca 1887 roku CK Uniwersytet Jagielloński przyznał mu tytuł doktora honoris causa nauk filozoficznych. 4 dni wcześniej rektor Wszechnicy hr.

Stanisław Tarnowski zawiadomił „WWPP Profesorów, Docentów i Urzędników uczelni”, że Jego Ces. i Król. Wysokość Arcyksiążę Rudolf wraz z dostojną Małżonką przybędą do Krakowa d. 28 czerwca r.b. o godz. 7 m. 45 rano. Stosownie do nadesłanego mi z Wys. C.k. Prezydium Namiestnictwa programu podróży (...) zgromadzić się mamy o godz. w pół do 8 przed pałacem hr. Potockich w celu powitania Najdostojniejszych gości”. Wybrani przedstawiciele senatu uczelni dostąpili jeszcze zaszczytu uczestniczenia o godzinie dziesiątej w spotkaniu władz prowincji z następcą tronu. Natomiast „około godz. 2. (...) Arcyksiążę Rudolf raczy zwiedzić nasze Collegium Novum i Bibliotekę. W Collegium odbędzie się wręczenie dyplomu doktora filozofii honoris causa”. W tym celu WWPP Profesorowie i pozostali mieli zebrać się „jak najliczniej” o godzinie wpół do drugiej w auli UJ i oczekiwać na gości, których powitać kazano okrzykiem na cześć Rudolfa. Rektor przypomniał WWPP Profesorom, Docentom i Urzędnikom UJ, iż w auli i sali bibliotecznej wystąpić mają w togach, zaś witać gościa przed pałacem Potockich i żegnać w dniu 1 lipca we frakach i białych krawatach z oznakami godności uniwersyteckiej. Senat ck Uniwersytetu rozesłał bilety na tę uroczystość, bez których wstęp był niemożliwy. Bez biletów wejść mogli jedynie „arcyksiążę i jego orszak”. Doktoryzowanie cesarzewicza było imprezą kosztowną, toteż dziekan wydziału filozoficznego Zygmunt Wróblewski zwrócił się do „świetnego senatu C. K. Uniwersytetu Jagiellońskiego” z apelem: „Zważywszy, że udzielenie dyplomu honorowego Jego Cesarskiej i Królewskiej Wysokości Najdostojniejszemu Arcyksięciu Następcy Tronu było hołdem nie tylko wydziału filozoficznego, lecz i całego Uniwersytetu, i że z tego powodu jest rzeczą słuszną i sprawiedliwą, aby koszt dyplomu ponosił cały Uniwersytet nie zaś jeden tylko wydział filozoficzny — mam zaszczyt postawić z imieniem wydziału filozoficznego następujący wniosek: Świetny Senat raczy rozłożyć koszt dyplomu wynoszącego podług załączających się tu rachunków Barabasza 285 fl. 50 c. na wszystkie cztery wydziały. Kraków 30 czerwca 1887”. Załączniki Wróblewski wycofał, co zostało odnotowane na piśmie. A szkoda, gdyż dowiedzielibyśmy się coś więcej o przebiegu uroczystości doktoryzowania Rudolfa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przytaczając w tych rozważaniach polskie kontakty Rudolfa, nie można pominąć jeszcze jednej kwestii. Następca tronu w przeciwieństwie do swego ojca nie unikał rozrywek. Lubił kobiety, a nawet miał opinię uwodziciela. W jego życiu — przynajmniej w powszechnej opinii — było również kilka Polek. Zdaniem cytowanego już kilkakrotnie Mariana Rosco Bogdanowicza, szambelana Jego Cesarsko-Królewskiej Mości Franciszka Józefa I, przez kilkanaście lat kręcącego się wśród austriackich sfer arystokratyczno-dyplomatycznych a zarazem niezgorszego plotkarza, „w życiu Rudolfa tylko o dwóch zakochaniach się mówić można: pierwszą, wielką, prawdziwą miłością jego była cudna Klementyna Potocka, ostatnią Mary Vetsera”. Jego zdaniem miłość Rudolfa do hrabianki Klimy była tak wielka, że dla jej poślubienia chciał się wyrzec tronu. Cesarz miał być bezsilny wobec stanowczego zamiaru jedynego syna, więc „przyjechał do p. Alfreda i odwołując się do jego przyjaźni, przedstawiając skutki, które z tego dla dynastii wyniknąć mogły, uzyskał to, że panna Klima niedługo potem wydana została za hr. Jana Tyszkiewicza, spadkobiercą ordynacji birżańskiej. Zamiarom arcyksięcia postawiona została tym samym przeszkoda nie do usunięcia”.

Nie jest moim zadaniem weryfikować autentyczność plotek podawanych przez arystokratyczne sfery. Nawet jeśli nie były prawdziwe, przekazywano je z ust do ust i poprzez to istniały jako fakty przynajmniej w opowieściach oraz miały wpływ na stosunek społeczeństwa polskiego do swego przyszłego władcy. Być może Rudolf faktycznie miał słabość do tej „wielkiej urody” dziewczyny, gdyż inny, chłodniejszy i oszczędniejszy w słowach pamiętnikarz, Kazimierz Chłędowski, także urzędnik w służbie austriackiej, przytacza kolejną plotkę rozpowszechnianą przez nieprzychylnego Potockim ks. Adama Sapiehę. Głównym inspiratorem związku Klimy z Rudolfem miała być matka dziewczyny, której „zdawało się, że gdy się stosunek Klementyny z arcyksięciem rozwinie, Rudolf ożeni się i na skutek tego ułatwiała im schadzki naturalnie bez wiedzy hrabiego Alfreda. Gdy związku tego skutki były widoczne, a o jakichkolwiek intencjach arcyksięciach do żenienia się z Klementyną nie było mowy, pani Alfredowa przyspieszyła sztucznym sposobem rozwiązanie i — jak książę Adam [Sapieha] chętnie dodawał — własnoręcznie do zbrodni tej się przyczyniła”. Chłędowski przytaczając tę plotkę podkreśla, iż jest ona raczej „zmyślona i przez złośliwe rodziny szerzona”. Głośniejszy był romans Rudolfa z panią Oraczewską, daleką kuzynką tego samego Alfreda Potockiego. Poznał ją arcyksiążę jeszcze jako pannę Pruszyńską w salonie pani Alfredowej, ale mało zwracał na nią uwagi. Tymczasem dziewczyna wyszła za mąż, a jej „piękność rozkwitła wspaniale”. Kilka lat później, już jako pani Oraczewska, bawiąc z mężem w Wiedniu, na schodach hotelu Erzherzog Carl spotkała arcyksięcia Rudolfa. Poznał ją i... „pan Oraczewski wrócił na Wołyń sam". Od tej pory powóz arcyksięcia często przebywał na dziedzińcu hotelu. Niektórzy wtajemniczeni wiedzieli, kto jest powodem tych wizyt. Przyzwyczajeni do miłostek Rudolfa nie przywiązywali do tego większej wagi. „W międzyczasie Rudolf zaręczył się. Zawarcie związku małżeńskiego przez następcę tronu bardziej było sprawą państwową niż prywatną. Racja stanu monarchii wymagała, aby wybranką Rudolfa była księżniczka nie tylko równorzędnego rodu, ale też panującego domu. Hiszpańskich księżniczek w tym czasie akurat nie było, małżeństwo z córką króla włoskiego — z powodu wcielenia państwa kościelnego do tego kraju — naruszyłoby dobre stosunki „apostolskiego króla” (tytuł przysługujący Franciszkowi Józefowi ze względu na koronę Węgier) z papieżem. W 1880 roku Rudolf miał tylko dwie kandydatki; Matyldę — córkę króla Alberta Saskiego, oraz Stefanię — córkę Leopolda II króla Belgii. Wybrana została Stefania, o której dość powszechne było mniemanie, iż nie była pięknością, ale przyjemną z wyglądu blondynką. W zestawieniu z inteligentnym i wykształconym Rudolfem raziła płytkością intelektualną. Po zaręczynach cesarz wyekspediował następcę tronu do Pragi. Wtedy nastąpił przezabawny incydent. Wspomniana pani Oraczewska „bez długich namysłów” — jak pisze Bogdanowicz — spakowała manatki i podążyła za nim. Groziło to skandalem międzynarodowym, zaniepokoili się przede wszystkim rodzice narzeczonej. Dwór wiedeński postanowił pertraktować z rezolutną i obrotną kobietą. Wysłany do niej zaufany dworu zatelegrafował, że pani Oraczewska żąda za usunięcie się miliona. Odpowiedź brzmiała krótko: „Zahlen und expedieren”. I tak pani Oraczewska z „czekiem na dom Rotszyldów” wyjechała do Paryża, gdzie „utonęła w świecie, który się bawi”. Cały epizod dostał się jednak na łamy prasy zagranicznej. Ślub ze Stefanią z tej przyczyny — pod oficjalnym pretekstem, że arcyksiążę chce odbyć pielgrzymkę do Ziemi Świętej — został

odwołany. Rudolf faktycznie udał się w podróż jesienią 1880 roku. Ślub jego z arcyksiężniczką Stefanią wyznaczony został na dzień 10 maja 1881 roku. Jeszcze jedna Polka wpisała się w biografię arcyksięcia i stała się nawet bohaterką jednego z epizodów romansidła Jean Schopfera, który pod pseudonimem Claude Anet opublikował niezbyt ambitną książkę pt. „Mayerling”. Polakom historia była mniej znana, ba, nawet Bogdanowicz o niej nie wspomina. Jesienią 1888 roku, gdy już trwał lub też rodził się romans z Marią Vetserą, Rudolf odwiedzał hrabinę Rzewuską, „kobietę śliczną należącą do polskiego towarzystwa”. Znajomość ta byłaby zapewne całkowicie zapomniana, gdyby nie zdarzenie, które stało się przyczyną rodzinno-dynastycznego skandalu. Pewnego popołudnia Jego Cesarska Wysokość żona następcy tronu, Stefania, przejeżdżając obok pałacyku Rzewuskiej, zauważyła dorożkę Bratfischa, który był osobistym fiakrem Rudolfa. Zbyt wiele osób zainteresowanych było w podsycaniu niesnasek między członkami rodziny cesarskiej, aby Stefania nie wiedziała, iż jej małżonek interesuje się Polką. Cały Wiedeń znał też Bratfischa i wiedział, iż on właśnie wozi Rudolfa na miłosne podboje. Podobno tego dnia Rudolf nie chciał towarzyszyć żonie do teatru i wymawiał się dość niezręcznie. Widok oczekującej dorożki utwierdził Stefanię w przekonaniu, że Rudolf właśnie miło spędza czas za opuszczonymi żaluzjami małego pałacyku. „Bez wahania zatrzymała swój pojazd — odtwarza tę scenę Claude Anet — wysiadła, i kazała Bratfischowi zawieźć się do Hofburgu. Stary wyga znalazł się w kłopotliwym położeniu. Jak nie usłuchać rozkazu następczyni tronu? Zresztą, gdyby odmówił, skandal mógłby posunąć się jeszcze dalej. Czyż nie byłaby zdolna zadzwonić do bramy pałacu? W jednym oka mgnieniu objął trudną sytuację i odezwał się, z najuprzejmiejszym uśmiechem: — Rozkaz Waszej Cesarskiej Wysokości! Stefania kazała swojemu pojazdowi (woźnica i lokaj nosili cesarską liberię) czekać przed bramą pałacu, a sama wsiadła do powozu Bratfischa. Można sobie wyobrazić komentarze służby w Hofburgu, gdy arcyksiężniczka zajechała tym wehikułem przed pałac cesarski. W ciągu dwudziestu czterech godzin cały dwór został powiadomiony o tym nowym skandalu. Usłyszał o nim nawet cesarz, którego zabolało postępowanie synowej”. Awantura, której przyczyną stała się polska hrabina Zcewucky, była znana w rodzinie cesarskiej i wspomina o niej również w swych pamiętnikach arcyksiążę Leopold (syn wielkiego księcia Toskany Ferdynanda IV), ale na dalszy rozwój wydarzeń miała raczej mały wpływ. Niekwestionowany natomiast udział w tragedii mayerlińskiej miała inna kochanka Rudolfa, Mary Vetsera, która wprawdzie Polką nie była, ale w tym romansie także był polski wątek. Następca tronu z towarzyszką swej śmierci najprawdopodobniej po raz pierwszy spotkał się na „Polskim Balu” w Wiedniu, rokrocznie organizowanym w okresie karnawału. Na balach tych, aby wykazać swą życzliwość dla Polaków, cesarza zawsze reprezentował następca tronu. Na jednym z nich w 1887 roku, a więc dwa lata przed tragedią „w wesołym tłumie skrzyżowały się spojrzenia, które stały się zarodkami śmierci” — jak to ładnie ujął nasz niestrudzony Marian Rosco Bogdanowicz, który — jakby z pełną świadomością, iż kiedyś jego zapiski służyć będą do tropienia zagadki Mayerlingu — moment ten nie tylko podpatrzył, ale też dokładnie opisał: „Po mazurze miałem tańczyć walca z Mary Vetserą. Po pierwszej turze prosiła mnie, byśmy stanęli obok estrady, na której wśród dam patrones siedziała arcyksiężniczka Stefania w dość niezwykłej tualecie, bo przy białej sukni był tren, rodzaj manteau de cour z

czerwonego aksamitu. Te polskie kolory miały być komplimentem dla Polaków i jako takie zrozumiane i przyjęte zostały. W rzeczywistości wyglądała jak wielka księżna Gerolstein w drugim akcie niezapomnianej operetki Offenbacha. Arcyksiążę Rudolf przystojny i wytworny w białej attyli swego generalskiego munduru rozmawiał uprzejmie z przedstawionymi mu osobami; Mary Vetsera z pewną natarczywością goniła go wzrokiem, co w końcu musiało zwrócić jego uwagę. Nietrudno było zauważyć, że spojrzenia jego coraz częściej kierowały się w stronę pięknej Mary, która zdawała się tym zachwycona. O dalszym tańczeniu walca nie było już mowy. Z najmilszym uśmiechem powiedziane, ale stanowcze „bleiben wir lieber hier” (zostańmy raczej tutaj) zupełnie mi wyjaśniło sytuację. Gra spojrzeń coraz wyraźniej się rozwijała. Arcyksiążę wprawdzie w dalszym ciągu przyjmował prezentacje, ale widocznym się stało, że z coraz większą to czynił dystrakcją i tak manewrował, żeby nie opuszczać tej strony estrady, przy której stała Vetsera, coraz bardziej zachwycona widocznie już wywołanym wrażeniem. W pewnym momencie zauważyłem, że arcyksiążę, korzystając z przerwy w prezentacjach, zbliżył się do jednej z dam patrones, i cicho z nią rozmawiając wskazał wzrokiem Vetserę. Widocznym było, że zwracał na nią jej uwagę”. Fakt pierwszego spotkania przyszłych kochanków na polskim balu właśnie w 1887 roku podaje również hrabia Latour — jeden z wychowawców i zarazem przyjaciel arcyksięcia. Lojalnie trzeba dodać, że z jego twierdzeniem biografowie Rudolfa polemizowali, gdyż — jak np. G. A. Borgese uważali, że Mary była za młoda, aby w tym roku brać udział w balu. Najczęściej przyjmuje się, że ten pierwszy, wzrokowy kontakt nastąpił później, w Operze Wiedeńskiej lub w czasie spacerów po Praterze. Może gdyby niemieccy, angielscy, czy włoscy biografowie Rudolfa znali pamiętniki Rosco Bogdanowicza, nie mieliby żadnych wątpliwości. Ale miejsce poznania kochanków nie ma dla tragedii mayerlińskiej żadnego znaczenia. Ostatnim polskim akcentem w życiu Rudolfa był również „Polenball” rozpoczynający karnawał wiedeński 1889 roku. Organizatorom, jak co roku, bardzo zależało na zrobieniu dobrego wrażenia na następcy tronu i w zorganizowanie balu włożyli dużo trudu. Pisze o tym żona Rudolfa, Stefania, w swych wspomnieniach na temat śmierci męża. Bal ten był dla niej jedną z pierwszych zapowiedzi tragedii. W ostatniej chwili Rudolf — jak to napisała — zawahał się i Stefania zmuszona była udać się sama z dworem. Wszyscy byli bardzo zawiedzeni. Po śmierci Rudolfa „Polenball” nie był już organizowany. Być może to przypadek. Nie ma to także większego znaczenia dla naszego śledztwa poszlakowego. Polskie kontakty Rudolfa nie prowadzą niestety bezpośrednio do Adampola, ale też adampolskiej legendy nie wykluczają. Można dalej snuć rozważania, iż kontakty Rudolfa z Polakami były na tyle bogate i pamiętne, że w swoim drugim wcieleniu zapragnął wśród nich właśnie szukać dla siebie azylu. Warto chyba poszukiwać dalej. IV ROZTERKI BARONA KRAUSSA

Dla barona Kraussa, szefa policji wiedeńskiej w 1889 roku, sprawa Mayerlingu — mimo że nie przewidywał jej finału — zaczęła się już w poniedziałek 28 stycznia o godz.12. Perypetie pierwszego policjanta ck Mości znane są dzięki teczce dokumentów odnalezionych wiele lat po tragedii. Dzieje tej teczki były również niezwykłe i warto o nich wspomnieć. Baron Krauss dokumenty te kompletował osobiście i prawdopodobnie nikt o nich nie wiedział. Odkryte zostały po raz pierwszy w 1938 roku przez wyższego dygnitarza SS Fitzhuna, który schował je w swym biurku w berlińskim mieszkaniu prawdopodobnie z myślą o późniejszym wykorzystaniu. Fitzhun podzielił jednak los wielu ofiar wojny i do swego mieszkania nie powrócił. Mieszkanie to zajął po wojnie Alfred Baierle, były aktor zatrudniony przez władze alianckie przy rekwizycji mieszkań członków SS i NSDAP i oczywiście odnalazł dossier Krausa. Z powodu trudnej sytuacji materialnej chciał materiały te sprzedać za wszelką cenę, a więc tanio. Budziło to podejrzenie co do ich autentyczności i chętnego nabywcy nie udało się zdobyć. Wszyscy podejrzewali fałszerstwo. Wyczerpany pobytem w obozie koncentracyjnym Baierle zmarł w kompletnym ubóstwie i pogrzebany został na koszt miasta. Magistrat chciał choć w części odbić sobie koszty pogrzebu i wysłał do jego mieszkania urzędników, aby zabrali z niego wszystko, co posiadało jakąkolwiek wartość. Jeden z nich odnalazł teczkę dokumentów Kraussa, zorientował się w jej zawartości i nie zgłosił jej swoim przełożonym. Porozumiał się z dziennikarzem i literatem R. A. Stemmle, który specjalnie udał się do Wiednia, aby sprawdzić autentyczność papierów. Ponieważ badania wypadły pomyślnie, uznano je za prawdziwe. Opublikowane zostały częściowo w prasie, a w 1955 roku w wyborze w opracowaniu książkowym. Odkrycie dokumentów Kraussa dla „mayerlingologów” nie miało wielkiego znaczenia. Niewiele jest w nich na temat samej zbrodni, gdyż policja... nie miała pojęcia, co się w Mayerlingu działo. Nie miała ona prawa wnikać w sprawy cesarskie i nie dopuszczono jej do śledztwa, którego zresztą praktycznie nie było. Na liczącą około 500 stron teczkę dokumentów składają się relacje i donosy pracowników oraz współpracowników policji, a także komentarz barona Kraussa. Jaka jest ich wartość ,dla naszego śledztwa, ocenią sami czytelnicy. Pierwszym dokumentem w owej teczce jest sprawozdanie Kraussa z nieoczekiwanej wizyty w biurze policji dobrze znanej w arystokratycznym świecie bratanicy cesarzowej Elżbiety, hrabiny Marii Larisch: „Dziś po godzinie 12 w południe zjawia się u mnie hrabina Maria Larisch, ur. baronówna von Wallersee (córka jego królewskiej wysokości księcia Ludwika Bawarskiego, brata Jej Cesarskiej Mości), zamieszkała stale w Pardubicach, a obecnie przebywająca w Wiedniu w „Grand Hotelu” z następującą poufną wiadomością: Hrabina oświadczyła, że kilka minut po dziesiątej przed południem zajechała swoim powozem po siedemnastoletnią baronównę Mary Vetsera do jej matki (...), aby zabrać ją do firmy Rodeck, sklepu galanteryjnego na Kohlmarkt i wyrównać tam rachunek za złotą papierośnicę, którą baronówna podarowała pewnemu panu. Ponieważ jednak było jej nieporęcznie zapłacić rachunek osobiście, hrabina weszła sama do sklepu Rodecka. Baronówna zaś została w fiakrze. Zobaczywszy u Rodecka coś, co jej się spodobało i co chciała baronównie pokazać, hrabina wysłała jednego z subiektów, ażeby poprosił ją do środka. Ale baronówny nie było już w powozie, a dorożkarz powiedział, że przesiadła się ona do innego fiakra i odjechała. Hrabina pospieszyła na ulicę, chcąc się przekonać, co to wszystko ma znaczyć, i znalazła w fiakrze karteczkę, w której baronówna w krótkich

słowach oznajmiła, że ma zamiar odebrać sobie życie. Hrabina jest wszakże zdania, że tych myśli samobójczych nie należy traktować serio, ponieważ istnieją powody do przypuszczenia, iż baronówna zainscenizowała jazdę do Rodecka tylko po to, aby stamtąd zniknąć w porozumieniu z pewną osobistością, z którą łączą ją bliskie stosunki. Powyższych powodów hrabina nie może szczegółowo wyjaśnić, stwierdza jednak, że rodzina baronówny podejrzewa, iż osobą tą jest następca tronu i że to jemu właśnie baronówna podarowała papierośnicę. Natychmiast po wykryciu ucieczki baronówny hrabina udała się do wuja tejże, Aleksandra Baltazziego, I, Giselastrasse 9, i do baronowej Heleny Vetsera; oboje na podstawie obserwacji poczynionych w ostatnich czasach wyrażają przypuszczenie, że w ucieczkę panny Vetsera zamieszany jest następca tronu. Hrabina Larisch znalazła się w nader kłopotliwej sytuacji, ponieważ ucieczka odbyła się w czasie, kiedy ona przejęła odpowiedzialność za młodą damę, mogłoby więc paść podejrzenie że była również wtajemniczona w tę sprawę. Hrabina uważała również za swój obowiązek, zanim to uczyni rodzina baronówny, donieść o tym incydencie, i prosi o przesłuchanie dorożkarza, który ją wiózł, bo może jego zeznania i naprowadzą na ślad, dokąd baronówna się udała. Aczkolwiek wspomniane podejrzenia należy traktować ostrożnie i dyskretnie, to jednak koniecznością jest dowiedzieć się najprędzej gdzie znajduje się baronówna Vetsera, ażeby, jeśli to możliwe, zapobiec dalszym nieszczęściom”. Krauss przystał na propozycję M. Larisch i w jej obecności spisano protokół z zeznania Franza Webera. „Dziś o godzinie 10 rano z mego postoju na Schwarzenberggasse zamówiono mnie do „Grand Hotelu”, gdzie miałem czekać na panią hrabinę. Pani hrabina wsiadła do mego fiakra mniej więcej kwadrans na jedenastą, po czym zawiozłem ją do III obwodu, Salesianergasse numer 11. Tam pani hrabina wysiadła i po pewnym czasie wyszła ze wspomnianego domu z młodą damą i wsiadła do powozu, a ja zawiozłem obie panie prosto do śródmieścia, Kohlmarkt, przed sklep galanteryjny Rodecka. Kiedy zszedłem z wozu i oglądałem wystawę, usłyszałem, jak z miejsca, gdzie stał mój fiakier, odjeżdża drugi powóz. Zajrzałem do mego wozu i zobaczyłem ze zdumieniem, że dama, która przed chwilą jeszcze tam siedziała, teraz oddala się w drugim powozie w kierunku Michaelerplatz. Siedziała sama w tym drugim powozie. Nie wiem, czy to był fiakier, ale zdaje mi się, że był to tak zwany nie numerowany. Nie wyglądał na prywatny ekwipaż. Nie mogę także określić maści konia, ponieważ przejeżdżający omnibus zasłonił mi właśnie widok, tak samo nie potrafię opisać woźnicy. Kiedy wkrótce potem pani hrabina wysłała do mego wozu właściciela sklepu, powiedziałem, że ona [Mary] przed chwilą odjechała innym powozem. Incydent ten miał miejsce gdzieś między godziną trzy na jedenastą. Przeczytano i stwierdzono zgodność z zeznaniem Franz Weber". Dla prezydenta policji rozpoczął się najtrudniejszy okres w życiu. Wiedział wszystko o romansie Rudolfa na podstawie wiadomości docierających do niego z dworu. Rudolf, ze względu na jego własne bezpieczeństwo — jak się to określało — był pod stałą i dyskretną

kontrolą policyjną. Wiedział też o zamiarze wyjazdu Rudolfa do Mayerlingu. Z tej też przyczyny wysłał na ulicę prowadzącą w stronę zamku swego tajnego agenta Wiliguta z poleceniem sprawdzenia, czy następca tronu udał się tam, czy też nie. O godz. 11.50 agent nadał do prezydenta policji telegram następującej treści. „Jego cesarska wysokość następca tronu Rudolf przejeżdża w tej chwili bez przeszkód przez tutejszy obwód w kierunku Schönbrunn. Wiligut”. Ponieważ nadawca obawiał się, że w centrali mogą nie zrozumieć o jaki obwód chodzi, dopisał do telegramu jeszcze jedno słowo: „Margareten”. Telegram ten także znalazł się w tajnej teczce barona Kraussa. Na podstawie tych wszystkich doniesień prezydent policji miał podstawy aby sądzić, że woźnicą uwożącym Mary był Bratfisch, prywatny fiakier Rudolfa. Lecz przekonanie Kraussa nie miało praktycznie żadnego znaczenia, gdyż obiekty dworskie były poza zasięgiem jego kompetencji. Krauss oznajmił hrabinie, że zeznania jej i Webera nie zawierają bliższych danych, a prowadzenie dochodzenia na podstawie samych tylko wspomnianych podejrzeń nie jest wskazane. Hrabina odeszła, nadmieniając, że rodzina baronówny Vetsery zgłosi się do niego. Baron Krauss wrócił do domu około godziny 7 wieczorem. Czekał na niego wraz z Marią Larisch Aleksander Baltazzi; wiedzieli oni, że Rudolfa nie ma w Wiedniu i uważali, że nie jest to przypadek. Nieoczekiwani goście poinformowali szefa policji — co także zostało skrzętnie zanotowane w sprawozdaniu — że matka Mary od dłuższego już czasu podejrzewała, iż jej córka koresponduje z następcą tronu. Lecz w żelaznej kasecie — którą teraz otwarła — nie było listów, tylko wiele wcześniejszych fotografii arcyksięcia oraz coś w rodzaju „ostatniej woli” dziewczyny, wszystkie jej klejnoty a przede wszystkim pierścionki od różnych osób. To utwierdziło matkę w przekonaniu, że córka zamierzała popełnić samobójstwo. Baltazzi z Marią Larisch znów prosili o działanie, Krauss nadal nie mógł im pomóc. Pierwszy policjant ck próbował ratować swoją „neutralność” honorem dziewczyny. Zwrócił uwagę, że dla jej dobra lepiej tej sprawy nie rozdmuchiwać. Wniosek Kraussa: trzeba czekać. Wtorek 29 stycznia był dniem pochmurnym, ciemnym i śnieżnym. Baron Krauss przyszedł o 9 rano do swego biura. Wśród gazet i poczty znalazł list w białej kopercie, który przed chwilą przyniosła pokojówka hr. Larisch. Trzy strony z prośbami i wykrzyknikami, podkreśleniami tekstu. Na kartce osobnej pierwszy policjant ck dopisuje swój komentarz. „Około godz. 9.30 otrzymuję list od hr. Larisch, nie całkiem zrozumiały, ale z którego wynika, że hrabinie znany jest cel następcy tronu”. W godzinę później do Kraussa przybywa znów Baltazzi, tym razem wraz z zapłakaną matką Mary. Przyniosła ona ostatnie fotografie córki, które były na pół przedarte. Według matki 30-letni następca tronu zaczął „pożerać” wzrokiem w kwietniu 1888 roku jej córkę na torze wyścigowym. Matka nie przeczuwała nic złego. Dopiero parę tygodni temu niepokoić ją zaczęła w zachowaniu córki powaga i zaduma oraz unikanie towarzystwa. Baron Krauss mógł jej tylko powtórzyć to samo, co mówił w dniu wczorajszym. „W obiektach dworskich policja jest bezsilna”. Przy okazji Krauss dowiaduje się — czego nie omieszkał zapisać, że Larisch widziała się z następcą tronu w niedzielę 27 stycznia. A zatem — rozumował Krauss — w niedzielę Rudolf spotyka się z hrabiną, a w poniedziałek z jej powozu znika młoda przyjaciółka. Pyta się wprost baronowej, czy nie sądzi, iż hrabina jest w zmowie z Rudolfem? Matka dziewczyny jednak oburza się i zapewnia Kraussa, że

nie wierzy, aby w zniknięciu jej córki brała udział hrabina. Maria Larisch po latach wydała wspomnienia o znamiennym tytule „Moja przeszłość”, w których broniąc się przed zarzutami przyznaje jednak, że faktycznie była pośredniczką w tym romansie, ale sugeruje, iż Helena Vetsera wiedziała dobrze o związku córki z następcą tronu i przymykała na to oczy. W jej usta wkłada wręcz takie słowa: „Głupotą jest, że dziś takie miłości są zatajane, czasami myślę, że ojciec miał rację, twierdząc, iż sułtan turecki ma najlepsze życie jeśli chodzi o kobiety”. Larisch nie wypiera się też swojej roli w uprowadzeniu Mary. Działać miała podobno zgodnie ze szczegółową instrukcją opracowaną przez Rudolfa. Po tej dygresji czas wrócić do kłopotów barona Kraussa, który — jak wynika z zachowanych akt — po męczącym spotkaniu z rodzeństwem Baltazzi udał się do prezydenta Taaffe, aby naradzić się, co robić. Gdy zegar barokowy wystukał godzinę, pierwszą, baron przekroczył próg gabinetu premiera. Hr. Taaffe także znał wszystkie plotki o romansie Rudolfa z Mary Vetserą, które tak skomentował: „przeszłość matki i sposób życia córki nie były wolne od lekkomyślnych pociągnięć”. Obaj cesarsko-królewscy urzędnicy zastanawiali się, dlaczego hrabina Larisch nie próbuje interweniować u samej cesarzowej, siostry jej ojca, która w takiej sprawie mogłaby dużo zdziałać. Po raz drugi tego dnia spotkał się baron Krauss z premierem wieczorem, podczas uroczystości pierwszego oświetlenia elektrycznością gmachu Izby Deputowanych. Gdy inni zachwycali się cudem techniki, baron Krauss z hr. Taaffe rozmawiali na boku o zniknięciu dziewczyny. Baronowa Vetsera próbowała interweniować u premiera, który powiedział jej wręcz, że powodem ucieczki córki nie musi być następca tronu. Na jej pytanie z kim zatem mogła zniknąć, Taaffe miał odpowiedzieć, że z ks. Heinrichem Lichtenstein. W towarzystwie powszechnie mówiło się, że książę Heinrich był właśnie wielbicielem Marii, a następca tronu wcale nie był prima nox. Premier i dyrektor policji zgodni są odnośnie jednej kwestii. „Trzeba czekać”. Premier rządu cesarskiego i pierwszy policjant podzielili się jeszcze jedną wiadomością. „Baronowa u cesarza jeszcze nie była”. Po uroczystości, mimo późnej pory, Krauss, zamiast udać się do domu, wraca do biura policji i swemu najbardziej doświadczonemu urzędnikowi Jurce zleca wysłanie do Mayerlingu rannym pociągiem agentów, aby w „najdyskretniejszy sposób” dotarli do zaginionej młodej damy. 30 stycznia rano do teczki ciągle nie zatytułowanej, a więc praktycznie do sprawy nie istniejącej, Krauss dołożył jeszcze doniesienie z dworu. Agent Jurka przekazał, że wczoraj Rudolf nie zgłosił się na obiad, który rozpoczął się o godzinie 11. Zjawił się natomiast książę Coburg, który usprawiedliwił nieobecność następcy tronu i podał jako powód przeziębienie podczas jazdy do Mayerlingu. Informacja Coburga wywołała konsternację wśród członków rodziny. Arcyksiążę Albrecht wyraził żal z powodu choroby arcyksięcia Rudolfa i stwierdził, że nie wziął on udziału również w dzisiejszym posiedzeniu wojskowym, gdzie czekano na niego nadaremnie całą godzinę. Dodał jeszcze, że arcyksiążę Rudolf widać nie czuje się dobrze, inaczej nie omieszkałby przybyć na posiedzenie. Rudolf — co podkreślił podczas rodzinnego obiadu nawet niechętny mu arcyksiążę Albrecht — był człowiekiem niezwykle gorliwym i sumiennym. Niepodjęcie przez niego służbowych obowiązków było sygnałem niepokojącym również dla barona Kraussa. Miał

on powody do niepokoju także z powodu zachowania hr. Larisch. Z Pardubic, dokąd udała się poprzedniego dnia, przesłała mu kolejny list, dołączony do teczki jako załącznik F. „Obawiam się, że rzecz ma się poważniej niż na to wygląda — donosi Larisch. — Nie wiem, czy o tym wspomniałam, ale oprócz karteczki, którą oddałam wujowi tej damy, znalazłam w dorożce także list i to jest przyczyna, że Pana niepokoiłam i zwierzałam się Panu. Krauss nie doczytał się od kogo hrabina otrzymała wspomniany list. Przypuszczał, że od Rudolfa. Na dalszych pięciu stronach pisma hrabina wyraźnie zdesperowana nieodnalezieniem się Mary starała się odsunąć od siebie ewentualne podejrzenia. Utwierdziło to Kraussa w przekonaniu, że coś fatalnego może naprawdę nastąpić. Ale nadal był bezsilny. Niedługo jednak musiał czekać. O godzinie 13 przed gmachem policji gwałtownie wyskoczył z dorożki nadkomisarz Wysluozil i pędem przeskakując po kilka schodów wpadł do gabinetu dyrektora. Z trudem łapiąc oddech przekazuje bulwersujący meldunek — „następca tronu nie żyje”. Natychmiast obaj udają się do premiera. Tajna teczka dokumentów, do której prezydent policji dalej dołączać będzie różne donosy oraz własne komentarze otrzymała nazwę „1889 — śmierć następcy tronu arcyksięcia Rudolfa”. V KONIEC KARNAWAŁU W Wiedniu, w sercu posiadłości Monarchii Habsburgów, echa tragedii zaczęły się rozchodzić już koło południa. Kazimierz Chłędowski, oszczędny w słowach wysoki urzędnik cesarsko-królewskiej administracji, pozostawił krótki zapis chwili, w której rodzić się zaczęła bogata legenda wokół wydarzeń minionej nocy. „... Trzydziestego stycznia idę o dwunastej w południe na śniadanie do Erzherzog Karl, a zaledwie siadłem do stołu, przybliża się do mnie starszy kelner Jean i z tajemniczą miną powiada mi, że przed chwilą rozeszła się w hotelu pogłoska, iż arcyksiążę Rudolf spadł na polowaniu z konia i zabił się na miejscu. Wiadomość przyniósł do hotelu jeden z dworskiej służby, który właśnie co był z listem do wyższego wojskowego, mieszkającego w hotelu. Pobiegłem zaraz do biura; Zaleskiego nie było, ale pogłoska już i tam doszła; woźni wiedzieli już o śmierci arcyksięcia, ale naturalnie już z fantastycznymi szczegółami, że koń potknął się na pniu i przywalił arcyksięcia. Po południu jednak przyniosły już dzienniki wiadomość w innej formie, że arcyksiążę umarł w Mayerlingu pod Badenem, gdzie miał myśliwski zameczek, ale nikt w to nie wierzył, aby następca tronu, o chorobie którego nic nie słyszano, umarł naturalną śmiercią. Najrozmaitsze wieści krążyły z ust do ust; najpowszechniejsza była pogłoska, że leśniczy, z którego żoną czy też córką arcyksiążę miał stosunek, zastrzelił go. Około piątej po południu wyszedłem na Opernring; mnóstwo ludzi zalegało trotuary, posępne twarze oznajmiały wielką boleść, wielką stratę". Rządowa gazeta „Wiener Zeitung" w swym nadzwyczajnym, okolicznościowym wydaniu 30 stycznia o godzinie 5.25 wieczorem przekazała tragiczną wiadomość wraz z następującym komentarzem: „Jego Wysokość następca tronu postanowił przedwczoraj wyjechać na polowanie do Mayerlingu i zaprosił tam kilku myśliwych, a mianowicie księcia Filipa Coburga i hrabiego Hoyosa. Już wczoraj książę czuł się lekko niedysponowany i zmuszony był się usprawiedliwić, iż nie będzie mógł wziąć udziału w rodzinnym obiedzie w Hofburgu. Dziś rano goście zebrawszy się, stwierdzili nieobecność swego gospodarza, po czym przejęci

bólem otrzymali okropną wiadomość, że następca tronu zmarł na udar serca”. Podana w tak enigmatycznej formie wiadomość, będąca oficjalnym stanowiskiem rządu ck Austro-Węgier nie rozwiała różnych pogłosek i przypuszczeń, a nawet je wzmogła. Taki sam efekt miało podtrzymywanie tego przez „Wiener Zeitung” następnego dnia. Dopiero po wymianie depesz z papieżem i naradzie z arcybiskupem wiedeńskim cesarz zgodził się na druk informacji, że jego syn popełnił samobójstwo. Dalsza forma powiadamiania poddanych Najjaśniejszego z Monarchów o śmierci Rudolfa powinna przejść do historii prasy jako przykład celowego wprowadzania w błąd czytelników. Zasygnalizuję ją porównując wiadomości z krakowskiego „Czasu" i „Kuriera Warszawskiego". Spóźniony w stosunku do stolicy Imperium Habsburgów dziennik „Czas” w swym numerze wychodzącym w ostatni dzień stycznia nadal dużo miejsca poświęca zamieszkom w Peszcie, które „zarówno przed parlamentem jak i w samym parlamencie dosięgły wczoraj kulminacyjnego punktu”. Około 500, studentów i „mnóstwo ulicznej gawiedzi” każdego przybywającego na posiedzenie posła opozycyjnego, domagającego się dalszej madziaryzacji armii, witało owacyjnie „eljen” — zaś zwolenników Tiszy, premiera rządu węgierskiego oraz osobistego przyjaciela cesarza okrzykami „precz”! W potyczkach z policją byli ranni. Wiadomość o śmierci Rudolfa ukazuje się w tym numerze „Czasu” na stronie 3. w rubryce „Telegramy biura korespondencyjnego”, gdzie przedrukowano bez komentarza jedynie depeszę tej treści: „Z Mayerlingu koło Badenu dokąd się Następca Tronu Arcyksiążę Rudolf przedwczoraj wieczór na polowanie udał, dochodzi nas właśnie głęboko wzruszająca wiadomość, iż Jego Cesarska Wysokość nagle umarł, prawdopodobnie wskutek ataku apoplektycznego”. Brak jakiegokolwiek artykułu okolicznościowego na ten temat. Dziwi to, gdyż „Czas” jak większość gazet w tym okresie, wychodził po południu i często publikował telegramy nadane rankiem. Telegram o śmierci Rudolfa redakcja otrzymała poprzedniego dnia i miała sporo czasu, aby jakiś tekst, choćby krótki przygotować. „Kurier Warszawski”, gazeta wychodząca poza zasięgiem ck cenzury podaje na ten temat wiadomości bardziej aktualne. Już 31 stycznia „Kurier” podał, że z powodu zajść ulicznych parlament węgierski zawiesił posiedzenie. Jest też ważna informacja, że zaburzenia ustały na skutek wiadomości o śmierci Rudolfa. Są też pierwsze doniesienia na temat samej tragedii w depeszach określonych jako prywatne, a więc nie agencyjne. Te będą dla nas o wiele cenniejsze. Pierwszą, natychmiastową konsekwencją śmierci Rudolfa było przerwanie zapowiadającego się wesoło i wyjątkowo w tym roku długiego karnawału. Dziś wydać się może, że to zakłócenie karnawałowych uciech było sprawą błahą, tymczasem: „Dla nas była to tylko przerwa dotkliwa wyczekiwanych przez cały rok zabaw— pisze w swych pamiętnikach M. Rosco Bodanowicz — dla kupiectwa zaś, obficie zaopatrzonego w karnawałowe towary, prawie ruina, którą tylko bardzo zasobne firmy przetrwać były w stanie. Równie dotkliwie dotknięte były wszystkie instytucje dobroczynne, które z urządzanych imprez czerpały pokrycie swych wydatków, a które wyłożywszy już poważne sumy na przygotowania, znalazły się w sytuacji bez wyjścia". Tak więc śmierć Rudolfa dla wielu osób miała też konsekwencje ekonomiczne. Ogólnopaństwowa żałoba ogłoszona na okres 3 miesięcy obowiązywać miała przede

wszystkim dwór, wojsko i urzędników państwowych. Wydano dokładne instrukcje, jakie stroje należy nosić w poszczególnych miesiącach oraz jakie inne formy wyrażania pamięci o śmierci następcy tronu będą obowiązywały. Fakt, że ten nagły zgon nastąpił w okresie, w którym tysiące ludzi zwykło wieczorami bawić się beztrosko, wzmógł jeszcze zainteresowanie okolicznościami tragedii. W piątek pierwszego lutego o godzinie 9 rano ukazuje się w Krakowie nadzwyczajne wydanie „Czasu” z datą dnia wczorajszego. „Najdostojniejszy Arcyksiążę Rudolf Następca Tronu nie żyje. Niespodziewanie padł grom niszczący najpiękniejsze nadzieje Ludów Austrii. Wieść złowroga szerzy przerażenie z kraju do kraju, wśród miliona poddanych. Otaczają oni tron okryty żałobą i tego najszlachetniejszego Ojca Ludów, który płacze nad stratą jedynego Syna...” Po artykule wstępnym utrzymanym do końca w powyższym tonie następuje 19 depesz. Przede wszystkim przedruk wiadomości podanej przez nadzwyczajne wydanie „Wiener Zeitung”, dementowanie pogłosek o wypadku na polowaniu, wiadomość o odroczeniu planowanej wizyty pary cesarskiej na Węgrzech, doniesienia o reakcjach na wiadomość o śmierci oraz informacje o składanych kondolencjach. Normalne popołudniowe wydanie „Czasu” w czarnej, żałobnej obwódce większość swoich materiałów poświęca tej bulwersującej historii. Napisano tam m. in.: „Wszystkie dworskie relacje zgodne są w tem, że dziś z rana znaleziono w Mayerlingu Następcą Tronu nieżywego w łóżku i że umarł, o ile się zdaje na paraliż serca. Obiegające po mieście wieści o wypadku, o spadnięciu z powozu, o nieszczęściu zaszłym na polowaniu, o tem, że serce Arcyksięcia przestrzelone; wszystkie są nieautentyczne a zdaniem ludzi kompetentnych i rozważnych bezpodstawne”. „Czas” obszernie opisuje tragedię rodziny cesarskiej i reakcje poszczególnych jej członków na wiadomość o śmierci Rudolfa. Ponadto za sprawozdawcą pisma „Fremdenblatt”, którego — co zostało podkreślone — wysłano do Mayerlingu w celu „dokładnego zbadania zajścia”, dziennik ck wychodzący w Krakowie umieścił także opis przebiegu tragedii. Cesarz i rząd ck Austro-Węgier chcieli początkowo, aby poddani uwierzyli w taką wersję. Cytuję dosłownie najistotniejszy fragment: „Następca tronu wyjechał w poniedziałek w południe ekwipażem dworskim z Wiednia do Breitenfurtu, gdzie go oczekiwał zamówiony fiakier wiedeński. Nie użył go jednak i udał się pieszo ścieżką do leżącego w pobliżu Mayerlingu. Z gośćmi zaproszonymi na łowy rozmawiał w bardzo wesołym usposobieniu. Wróciwszy we wtorek z polowania narzekał na ból głowy i udał się do swych pokoi, a że u Cesarza miał się tego dnia odbyć wieczór familijny wymówił się od udziału w nim, podając za przyczynę chwilową niedyspozycję. We wtorek wieczór jeszcze pracował Arcyksiążę w swoim pokoju sypialnym i napisał kilka listów. W sam dzień nieszczęśliwego wypadku obudził się Arcyksiążę przed 7., zadzwonił na starego swego sługę Jana Loscheka i kazał podać śniadanie. O wpół do ósmej zastał go lokaj spełniający ten rozkaz nieżywym w łóżku”. Porównanie doniesień na temat Mayerlingu krakowskiego „Czasu” i „Kuriera Warszawskiego” jest ciekawym i pouczającym zajęciem. Właściwie w „Czasie” doniesień jest objętościowo więcej, natomiast w „Kurierze” jest dużo depesz własnych korespondentów prowokujących liczne pytania. Spośród nich z numeru wydanego 1 lutego najciekawsze moim zdaniem były: „Ani starostwo, ani sąd z Badenu, do którego gmina należy, nie były dopuszczone do czynności spisania protokołu, aktu tego dopełnili sami urzędnicy dworu” (depesza z