kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 857 473
  • Obserwuję1 378
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 671 037

Wachnicka Dorota - Farciara

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
W

Wachnicka Dorota - Farciara .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu W WACHNICKA DOROTA
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 2 lata temu

Dziękuję bardzo :)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 255 stron)

Rozdział 1 Natalia siedziała przy biurku, wpatrując się w okno. Budził się kolejny upalny dzień lata. Słoneczny poranek przywo­ łał wspomnienia. Myślami wróciła do urlopu, a właściwie szalonego romansu z Wiktorem, przystojnym ratownikiem, przerwanego tak niespodziewanie... Zastanawiała się, dla­ czego chłopak nagle zniknął, dlaczego nie przyszedł na umówioną kolację. Od tamtego dnia minął tydzień i mi­ mo że ten romans był tylko przelotną przygodą, nie mogła przestać myśleć o Wiktorze. Nawet w pierwszym dniu nowej pracy Czekała na spo­ tkanie ze zwierzchnikami, a wakacyjne rozmyślania łago­ dziły jej zdenerwowanie. Spojrzała na zegarek. Za dwa­ dzieścia minut pozna swoich szefów. Ta myśl przyspieszyła bicie serca i obudziła uśpione uczucie niepokoju. Swoją bezpośrednią przełożoną Natalia poznała podczas rozmo­ wy rekrutacyjnej. To ona przyjęła ją do pracy Anna jest jednym z czterech partnerów w kancelarii. Dziś Natalia zo­ stanie przedstawiona trzem pozostałym. Dziesięć minut później szła do sali konferencyjnej, w której raz w tygodniu spotykało się szefostwo. Z każdym krokiem czuła wzbierający niepokój. Kołatanie serca za­ głuszało myśli, oddech stał się płytszy i szybszy. Próbowa­ ła się wyciszyć i całą uwagę skupiła na przyglądaniu się mijanym pomieszczeniom. Jasne, prawie białe drewniane

ściany kontrastowały z czarną kamienną podłogą. W ho­ lu, który był też poczekalnią dla klientów, stało pięć fote­ li w ciemnym kolorze, kształtem przypominających jajka z niedbale wyciętą skorupką. Na stoliku królowała niska kompozycja ze świeżych, pomarańczowych kwiatów, iden­ tyczna z bukietem na blacie recepcji. Wszędzie domino­ wały przeszklenia i nowoczesny styl. Wnętrza były proste i eleganckie. Za recepcją korytarz się zwężał. Po jego obu stronach znajdowały się drzwi prowadzące do gabinetów. Natalia się domyślała, że należą do partnerów kancelarii. Hol wień­ czyły duże drzwi do głównej sali konferencyjnej. Zapukała w ich masywne drewniane skrzydło i gdy usłyszała zapro­ szenie, weszła do środka. Szefowa Natalii uśmiechnęła się na jej widok i przedstawiła ją pozostałym uczestnikom spo­ tkania, nie szczędząc przy tym pochlebnych słów. Sala robiła zachwycające wrażenie. Za sprawą okna, a właściwie widoku, jaki się za nim roztaczał. Ogromna szklana ściana odkrywała imponującą panoramę miasta. Wieżowiec, w którym na trzydziestym piętrze znajdowało się biuro, był jednym z najwyższych budynków w centrum. Inne, znacznie niższe, leżały poddańczo u jego stóp. Samo­ chody jak małe kamyczki i ludzie wielkości mrówek. Nata­ lia spojrzała na miasto z lotu ptaka, po czym szybko zwró­ ciła oczy na towarzystwo w sali. Za potężnym stołem konferencyjnym siedziały czte­ ry osoby: kobieta i trzech mężczyzn. Anna, szefowa Nata­ lii, kobieta w średnim wieku, ubrana była w szarą garson­ kę i błękitną bluzkę koszulową. Jej ciemne, krótkie włosy,

nienagannie uczesane, okalały drobną twarz, a delikatne kolczyki w postaci pojedynczych i dość dużych brylantów błyszczały dostojnie. Natalia zastanawiała się przez chwilę, ile karatów może mieć każdy z kamieni. „Dwa, dwa i pół? - szacowała w myślach. - Ciekawe, czy dostała je od kogoś bliskiego, czy sama kupiła?". Anna była ładną kobietą, klasę wyczuwało się w każdym geście i słowie. „To ten typ szefa - pomyślała Natalia - który jeśli zwalnia cię z pracy, to ty mi­ mo wszystko czujesz się tak, jakby cię awansował". Dwaj starsi mężczyźni siedzieli po obydwu stronach Anny. Jeden niski i tęgi z zakolami we włosach. W pulch­ nych palcach przypominających serdelki trzymał długopis, którym wymachiwał nad notesem rozłożonym na blacie. Sprawiał wrażenie sympatycznego. Drugi był przystojnym panem po sześćdziesiątce, o śródziemnomorskim typie urody: ciemnej karnacji i szpakowatych włosach. Miał na sobie ciemnogranatowy garnitur i koszulę w kolorze deli­ katnego różu. „Stuprocentowy facet, pewien swojej męsko­ ści" - pomyślała, patrząc na kolor przypisywany w Polsce kobietom. Z rękawów marynarki wystawały mankiety przy­ ozdobione szykownymi złotymi spinkami. Mężczyzna wy­ glądał na dżentelmena w każdym calu. Ostatni z szefów był młody. Dość długie jak na biurowe standardy blond włosy przysłaniały twarz pochyloną nad dokumentami. Ciemny garnitur w jasne prążki w zestawie­ niu z białą koszulą tworzyły grzeczną całość, wręcz galową. Natalia powoli przesuwała wzrok z silnych i opalonych dło­ ni mężczyzny w kierunku jego twarzy. Gdy uniósł jedną rę­ kę dotąd opartą o blat stołu, by poprawić włosy opadające

na oczy, spojrzenia tych dwojga się spotkały. Natalia patrzy­ ła prosto w błękitne oczy najmłodszego z szefów. To był Wiktor, przystojniak z jej wakacyjnej przygody. Przez krótką chwilę, która dla niej trwała wieczność, za­ stanawiała się, czy to możliwe. Miała nadzieję, że to stres wywołał w niej omamy wzrokowe. Świat zaczął jej wirować przed oczami. Jedna myśl kołatała jej w głowie: „Przecież to nie może być prawda". Patrzyła na Wiktora jak na ducha. Przymknęła powieki, wzięła głęboki oddech i powoli zaczę­ ła je uchylać z nadzieją, że gdy je otworzy, wszystko oka­ że się ulotnym koszmarem. Spojrzała raz jeszcze. Nic się nie zmieniło. Naprzeciw Natalii siedział Wiktor. Uśmiech­ nął się do niej i przywitał ją: - Dzień dobry, pani Natalio. - Dzień dobry - odpowiedziała, starając się nie pokazać po sobie zdenerwowania. Natalia zachodziła w głowę, co ratownik, student AWF, robi w kancelarii prawnej, i to jako partner. Przecież to nie­ możliwe! Nagle uświadomiła sobie, że nigdy nie pytała go, czym się zajmuje, i właściwie nic o nim nie wie. Znała go trzy dni, miał być wakacyjną przygodą, która potem zmie­ ni się w miłe wspomnienie, jak złoty piasek plaży czy blask słońca. Za nic nie mogła się skupić: ani na innych uczest­ nikach spotkania, ani na tym, co do niej mówią. Powtarza­ ła w myślach, że to, co było między nią a Wiktorem, to tyl­ ko wakacyjna przygoda - przeszłość niemająca znaczenia, która nie wpłynie na ich wspólną pracę. Ta myśl uspokoiła ją na tyle, że zaczęła odpowiadać na zadawane pytania, sta­ rając się mówić składnie i na temat.

Rozmowa była prowadzona w dwóch językach. Anna, która zdążyła sprawdzić lingwistyczne umiejętności Na­ talii podczas poprzedniego spotkania, teraz była bardziej słuchaczem niż rozmówcą. Pulchnawy partner i przystoj­ ny dżentelmen prowadzili z Natalią rozmowę w języku an­ gielskim. To, co mówiła, najwyraźniej brzmiało rozsąd­ nie, bo wszyscy uśmiechali się miło i z uznaniem. Oprócz Wiktora, który gapił się na nią z zagadkowym uśmiesz­ kiem i nagle powiedział po francusku, choć z nie najlep­ szym akcentem: - Francuski... też zna pani świetnie... - tu zrobił krót­ ką przerwę i uśmiechnął się szeroko. Udając, że spogląda w dokumenty personalne Natalii, dodał: - Wnioskuję to z pani CV i studiów w Paryżu, czy tak? W tym momencie do dyskusji włączył się niski i łysawy jegomość i nawiązując do jednej z głośnych spraw we fran­ cuskim sądownictwie, spytał Natalię, co myśli o wyroku, który wtedy zapadł. Patrzyła z niedowierzaniem na Wikto­ ra i odpowiadała na pytanie. Pozwoliła sobie przy tym na krótki wywód, a jej francuski był równie doskonały jak an­ gielski, bez śladu obcych naleciałości. Zerkała na Wikto­ ra i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że on nie pytał o umie­ jętności lingwistyczne. „Co za bezczelny pajac, co on sobie wyobraża?" - oburzała się w myślach. Spotkanie skończyło się przed upływem trzydziestu minut, ale Natalii się wydawało, że trwało całą wieczność. Uśmieszkom Wiktora nie było końca, a każde pytanie, któ­ re zadawał, służyło nie temu, by poznać ją jako nowego prawnika firmy, lecz przypomnieniu tego, co między nimi

zaszło podczas wakacji. Oczywiście tylko ona rozumiała dwuznaczność jego wypowiedzi. Kiedy Natalia wróciła do swojego biurka, odczuwała skrajne emocje. Z jednej strony - radość z pracy w wyma­ rzonej kancelarii, z drugiej - coś pomiędzy zawstydzeniem a złością, że jej szef jest tchórzem, który nie miał nawet od­ wagi osobiście zakończyć ich wakacyjnego romansu i roz­ płynął się w promieniach nadmorskiego słońca. A dziś po­ jawił się na spotkaniu w jej nowej pracy i poniżał ją swoim szyderczym uśmiechem i naiwnymi pytaniami. Natalia czuła wściekłość. Nie wiedziała, czego może się spodzie­ wać po Wiktorze, tym bardziej że teraz też nie pokazał się z najlepszej strony. Zdenerwowana, próbowała wyjąć telefon z bocznej kie­ szeni torby. Ale jej nieudolne i chaotyczne ruchy sprawiły, że torba spadła na podłogę, a cała jej zawartość wysypała się na szarą wykładzinę. Błyszczyk i kilka innych drobia­ zgów poturlały się pod sąsiednie biurka. Miała wrażenie, że uwaga wszystkich znajdujących się w sali skupiła się na niej. Obserwują jej niezgrabne ruchy i niezdarne wysiłki pozbierania rozsypanych przedmiotów. Ogarnęło ją uczu­ cie bezradności. Nie lubiła tego stanu, świadczył o jej sła­ bości. Rozzłościło ją to. Miała ochotę krzyczeć, głośno wyć, wydać z siebie dźwięk, który pomógłby się pozbyć przytła­ czającego napięcia. Niespodziewanie podeszli do niej sympatyczna szatyn­ ka z chudym blondynem. Natalia aż podskoczyła. Nie za­ uważyła ich wcześniej i to, że nagle znaleźli się obok niej, jakby wyrośli spod ziemi, solidnie ją wystraszyło.

- Pierwszy dzień? - z życzliwym uśmiechem spytała dziewczyna, podając jej portfel. - Nie denerwuj się, to bar­ dzo fajna firma. Mam na imię Zuzanna. - Natalia - odpowiedziała z wymuszonym uśmie­ chem. - Jestem Tom - łamaną polszczyzną przedstawił się chłopak, trzymając w ręku notes i długopisy Natalii pod­ niesione z podłogi. Miała wrażenie, że zbieranie jej prywatnych gadżetów trwa w nieskończoność i jest niczym grzebanie w jej życiu osobistym. Kiedy zawartość torby wróciła na swoje miej­ sce, Natalia podziękowała Zuzannie i Tomowi, chwyciła za telefon i szybkim krokiem wyszła z pokoju. Na korytarzu wybrała numer Hanki. - Ratownik, on tu pracuje! - szepnęła zdenerwowana. - Jaki ratownik? - Wiktor! - prawie krzyknęła do telefonu. - Ratownicy nie pracują w kancelariach prawniczych, coś ci się przywidziało. - Nic mi się nie przywidziało! - Jesteś zdenerwowana pierwszym dniem w pracy, to normalne, a facet, który gdzieś ci mignął w korytarzu, był do niego podobny i tyle. - Nikt mi nigdzie nie mignął! - zirytowała się Natalia. - On siedział naprzeciwko mnie, więc wyraźnie go widzia­ łam. Hanka nie mogła uwierzyć. Bezustannie dopytywała o szczegóły spotkania, żeby wykazać, że Natalia się myli, aż wreszcie wykrzyknęła:

- Ale numer! Wiktor jest mecenasem, partnerem w kan­ celarii? Z ratownika prawnikiem, i to w tydzień! - głośno rozmyślała. - Wiesz, to lepsze niż amerykański sen. Natalia nie zrozumiała jej podekscytowania. Hanka z en­ tuzjazmem wyliczała zalety ich pracy w tej samej kancela­ rii, koncentrowała się przy tym szczególnie na kontynuacji romansu. - Opamiętaj się, to mój szef! - zganiła przyjaciółkę Na­ talia. - No i...? - Hanka miała inne podejście do życia i do mężczyzn. Świat był dla niej jak sala balowa, na której tań­ czyła do utraty tchu, a facetów traktowała jako dodatek do zabawy. - Seks w miejscu pracy?! - Natalia nie kryła oburzenia. - Ty jak zawsze. Sztywniara!

Dwa tygodnie wcześniej Natalia stała na szczycie schodów prowadzących do budynku, w którym mieściła się jedna z najlepszych kancelarii prawnych w Warszawie, i patrzy­ ła na ulicę tonącą w złocistych promieniach letniego słońca. „Jestem farciarą" - pomyślała dziewczyna i jednym ruchem wyciągnęła drewnianą pałeczkę utrzymującą jej włosy w fantazyjnie skręconym japońskim koku. Długie kaszta­ nowe fale spłynęły na szczupłe ramiona ukryte pod grana­ towym żakietem. Przymknęła oczy i przez krótką chwilę wsłuchiwała się w tętno miasta, które przed laty porzuciła. Była pełna euforii. „Pierwsza praca w Polsce, i od razu z najlepszymi" - pomyślała z dumą, ale bez odrobiny zdzi­ wienia. Zawsze zwyciężała. Była niczym maszyna zapro­ gramowana na zdobywanie najwyższych trofeów. Z porażek czerpała mądrość, może dlatego zwycięstwa tak bardzo ją cieszyły Życie nauczyło Natalię, że przegrywanie jest jego nieodzowną częścią. Po niepowodzeniach nie pozwalała so­ bie na pesymizm. Potknięcia dodawały jej energii do podej­ mowania kolejnych wyzwań. Wychodziła z nich silniejsza i niestrudzenie udowadniała sobie, że cel jest ten sam, cza­ sami tylko drogi prowadzące do niego się zmieniają. Miała barwne życie. Z nizin na wyżyny. Niczym w baj­ ce o Kopciuszku. Natalia oddzielała przyjemność od pracy i bez reszty poświęcała się tej drugiej.

Studia prawnicze zaczęła w Polsce na jednym z najbar­ dziej prestiżowych uniwersytetów. Marzyła o nauce w Oks­ fordzie, ale przyziemne kwestie finansowe stanowiły ba­ rierę nie do pokonania. Nie odebrała tego jako porażki, po prostu uznała, że marzenia należy realizować nawet w nie­ sprzyjających warunkach - i trzymała się tej dewizy. Prze­ grywanie było wbrew jej naturze. Śniła o wielkim świe­ cie. Innym niż ten, w którym się wychowała. Każdego dnia oczyma wyobraźni widziała siebie u szczytu kariery, odkry­ wającą nowe kraje i fascynujących ludzi. Na studia dostała się bez problemu. Wytrwale walczy­ ła o najlepsze noty, wszystkie wolne chwile spędzała w czy­ telni. Godziny nauki zaowocowały stypendium i tytułem najlepszej studentki roku. Nie miała czasu na życie towa­ rzyskie, ale jego brak szczególnie jej nie doskwierał. „Dziś pracuję na jutrzejsze bankiety wśród elit" - powtarzała so­ bie. Angażowała się w życie uczelni, zwłaszcza w projekty skupiające międzynarodowe społeczności uniwersyteckie. Jej biegła znajomość języków francuskiego i angielskiego sprawiała, że chętnie zapraszano ją do udziału w takich wy­ darzeniach. Pewnego październikowego poranka, gdy kolorowe liś­ cie pokrywały alejki parków i miejskie trawniki, jeden z wykładowców poinformował Natalię, że została zgłoszo­ na do międzynarodowej wymiany między uczelniami. Do­ brze pamięta ten dzień złotej polskiej jesieni. Pierwszy raz spóźniła się na uniwersytet. W nocy ojciec wrócił do do­ mu pijany i awanturował się do rana. Nikt z rodziny nie miał szans choćby zmrużyć oka. A gdy ojciec wreszcie się

zmęczył i usnął, dźwięk budzika zaczął wzywać do poran­ nych obowiązków. Nieprzytomna Natalia pomyliła autobu­ sy i zanim się zorientowała, znalazła się na drugim końcu miasta. Na wieść o stypendium w Paryżu jej serce załomota­ ło radośnie. Wyjazd do Francji i nauka na tamtejszym uni­ wersytecie były spełnieniem jej marzeń o studiach za gra­ nicą. Na myśl o paryskiej uczelni czuła woń starego drewna i pożółkłych ksiąg od wieków ustawionych w tych samych miejscach na półkach biblioteki. Po powrocie do domu podzieliła się radosną nowiną z matką. Obie uznały, że to dla Natalii życiowa szansa i z ra­ dością zaczęły planować wyjazd. Innego zdania był ojciec. Nie rozumiał zamiłowania córki do nauki. Uważał, że jako osoba dorosła i odpowiedzialna powinna rozpocząć pracę zarobkową i wspomóc domowy budżet, zamiast tracić czas na kolejne szkoły. Na szczęście dla Natalii nikt w domu nie liczył się z jego zdaniem, szczególnie w kwestii edukacji. Spakowała więc walizki i jak na skrzydłach ruszyła na pod­ bój paryskiej uczelni. Po dwóch latach spędzonych we Francji pojawiła się możliwość przeniesienia do Anglii, do Oksfordu. Prze­ pustką było zwycięstwo w konkursie wiedzy prawniczej. Gdy się do niego przygotowywała, spała po trzy godzi­ ny na dobę i żałowała, że traci je na tak prozaiczną czyn­ ność. Kiedy ogłoszono wyniki, nie mogła uwierzyć, że za­ jęła dopiero drugie miejsce. Ale ta lokata i wysokie oceny Natalii wystarczyły, by mogła pożegnać francuskich przy­ jaciół i przenieść się do Anglii, na czwarty rok studiów.

O tym uniwersytecie wiedziała wszystko. Fascynowały ją opowieści o osobach, które kształciły się w dostojnych mu­ rach uczelni, aby rozsławić ją później na cały świat. Natalia znała historię uniwersytetów, na których studiowała. Dzię­ ki temu czuła się tam bardziej u siebie, nie była obca. Wie­ lokrotnie wykorzystywała swoją wiedzę podczas różnych spotkań, czym zjednywała sobie ludzi, którzy z zaintere­ sowaniem słuchali jej barwnych opowieści. We wszystkim starała się być najlepsza. Jej perfekcjonizm i ogromna ambi­ cja nie pozwalały na zajmowanie miejsca innego niż pierw­ sze. Chociaż od konkursu na paryskiej uczelni minęło już kilka lat, Natalia nadal się zastanawiała, jak to możliwe, że wtedy przegrała z Pierre'em. Ze wspomnień wyrwał ją dźwięk telefonu dobiegający z torby Szybko go znalazła i spojrzała na wyświetlacz. To była Hania. - Udało się!!! Udało!!! - krzyknęła radośnie do słu­ chawki. - Przyjęli mnie! Słyszysz, dostałam tę pracę!!! - Zdziwiłabym się, gdyby cię nie przyjęli - odpowie­ działa Hanka, równie podekscytowana dobrą wiadomo­ ścią. - Żałować będą później - parsknęła śmiechem. - No to jadę nad morze, przyda mi się odpoczynek, bo pracy będzie dużo. Jutro rano na dworcu o godzinie piątej dwadzieścia pięć, tak? Do zobaczenia, pani mecenas. Bar­ dzo się cieszę. - Po tych słowach Hanka się rozłączyła.

Natalia z Hanką poznały się w piaskownicy. Od pierwsze­ go spojrzenia nie darzyły się sympatią, wiecznie się kłóci­ ły: a to o piasek, a to o foremki. Ich wzajemne relacje ocie­ pliły się dopiero w pierwszej klasie, gdy mimo głośnych sprzeciwów zostały posadzone w jednej ławce. Początkowo się buntowały i próbowały tłumaczyć nauczycielce powo­ dy wzajemnej niechęci. Niezliczone kłótnie przeszkadzają­ ce w prowadzeniu lekcji miały zmęczyć wychowawczynię i spowodować, że dziewczynki zostaną rozdzielone i uwol­ nią się od niechcianego towarzystwa. Kobieta była jednak nieugięta. Im bardziej zacięte boje toczyły Natalia z Han­ ką, tym częściej słyszały, że „jedną z ważnych umiejętno­ ści w życiu jest rozwiązywanie konfliktów". Nie miały in­ nego wyjścia, powoli i z trudem zaczęły akceptować fakt, że muszą dzielić jedną ławkę, a pół roku później przekona­ ły się do siebie nawzajem. Pod koniec pierwszej klasy były już nierozłączne. Ramię w ramię rozrabiały w szkole i prze­ wodziły dzieciakom na podwórku. Zdały do tego samego li­ ceum - nie wyobrażały sobie nawet, że mogłoby być ina­ czej. Nadal siedziały w jednej ławce. Rozdzieliły je dopiero czas matury i wybór uczelni. Natalia od zawsze chciała być prawnikiem, a Hanka - bankowcem. Kiedy jedna zdawała na Uniwersytet Warszawski, druga podchodziła do egzami­ nów w Szwajcarii. By być najlepszym bankowcem, Hanka

wybrała studia w kolebce szwajcarskiej bankowości na uni­ wersytecie w St. Gallen. Obie dziewczyny bez trudu dosta­ ły się na wymarzone uczelnie, co przypieczętowało przyja­ cielską rozłąkę. Pierwszy raz rozstawały się na dłużej niż dwa tygodnie. Początkowo dzwoniły do siebie codziennie, ale wkrótce się okazało, że rachunki telefoniczne przekraczają ich możli­ wości finansowe, więc zaczęły pisać e-maile i rozmawiać przez komunikator internetowy. Widywały się w święta, wakacje lub podczas przerw na uczelni. Kiedy Natalia przeniosła się na studia do Paryża, a póź­ niej do Oksfordu, jeszcze trudniej było im się widywać. Nie rezygnowały jednak - podróżowały autostopem, by spotkać się gdzieś w połowie drogi, a przy okazji odkrywały uro­ ki Francji i Szwajcarii, a później także Anglii. Dzięki temu znały dobrze zakątki Lazurowego Wybrzeża i miasteczka wtulone w alpejskie stoki.

Pociąg z głośnym stukotem pokonywał kolejne kilome­ try, a za oknem jak w kalejdoskopie zmieniał się barwny krajobraz. Las ustępował miejsca soczystej zieleni łąk albo kraciastym polom, falującym żółtym kwiatostanem rzepa­ ku lub kołyszącym się kłosami złocistych zbóż. Krajobra­ zy za szybą przesuwały się, jakby piękno przyrody konku­ rowało przed oczami podróżnych o palmę pierwszeństwa z urokliwymi przedmieściami miasteczek. Im bardziej po­ ciąg zbliżał się do celu, tym wyraźniej w mijanych zabudo­ waniach widoczne były wpływy niemieckiej architektury - czerwona cegła łączona z drewnianymi balami, tak zwany pruski mur. Dzień był ciepły, słoneczny. Natalia zamknęła oczy - w wyobraźni widziała błękitne niebo nad grafitowym mo­ rzem, czuła gorący piasek pod stopami i promienie słońca rozgrzewające jej skórę. Miała nawet wrażenie, że wiatr za­ błąkał się w jej włosach. „Będzie cudownie" - pomyślała. Pociąg mozolnie wtoczył się na docelową stację. Mały dworzec z charakterystyczną ceglaną zabudową obojętnie witał przyjezdnych, a zegar błędnie odmierzał czas. Dziewczyny zdjęły bagaże z półki, uprzejmie pożegnały współpasażerów i pospiesznym krokiem opuściły pociąg. Fala gorącego powietrza nieporuszonego najmniejszym po­ dmuchem wiatru buchnęła im prosto w twarz. Pobliski las,

niczym ciężka teatralna kurtyna, nie przepuszczał rześkie­ go podmuchu morskiej bryzy. Dziewczyny poczuły, że nie ma czym oddychać, a rozgrzany beton parzy w stopy przez cienkie podeszwy butów. - Pięknie! Jeszcze nie rozpoczęłyśmy wakacji, a już je skończymy. Przez ten upał albo się udusimy, albo wtopimy w beton na tej zapomnianej stacji - narzekała Hanka, prze- stępując z nogi na nogę. - Hanka, nie marudź. Od lat zarzekasz się, że nie bę­ dziesz jeździć do Polski na wakacje, bo tu wszystko jest na odwrót. Morze na północy, a góry na południu i w efekcie latem zimne morze, a zimą ciepłe góry. Dziś jest jak na La­ zurowym Wybrzeżu. Upał, aż przyjemnie. A do tego w sto­ py gorąco - śmiała się Natalia. - Zapamiętaj to wrażenie, przyda się zimą w największe mrozy - I to ma mnie pocieszyć? - narzekała Hanka. - Maruda - szepnęła Natalia i dziarskim krokiem ru­ szyła w stronę cienia z nadzieją na odrobinę chłodu. Hanka człapała za nią, nadal pomrukując na upał i zmę­ czenie, a kiedy przyjaciółka skryła się w cieniu drzew, wy­ mamrotała do niej: - Lepiej tam? Natalia przysiadła na walizce i patrzyła, jak przyjaciółka zbliża się ociężale. Chwilę na nią czekała, po czym razem ruszyły w dalszą drogę. Przez zieloną gęstwinę lasu przebłyskiwała pruska za­ budowa ryglowa. Na tyłach piętrowego, ceglanego domku z ukośnymi drewnianymi balami kryły się mniejsze budyn­ ki. Kiedyś był tu folwark, dziś w dwóch budynkach mieści-

ły się pokoje gościnne, w trzecim znajdowały się restauracja i bar. Całość urządzono ze smakiem. Z zawieszonych pod oknami donic spływały kaskadami drobne kolorowe kwia­ ty zdobiące surowy mur. Dziedziniec między budynka­ mi wyłożono koralowym brukiem, złączenia bujnie porósł mech. Na środku dziedzińca atrapa studni tonęła w kwia­ tach. W dużych glinianych donicach pieniły się hortensje. Z głównej ulicy dziewczyny skręciły na brukowy podjazd i wąskim chodnikiem, oddzielonym od trawnika niskim ży­ wopłotem z bukszpanów, zmierzały w stronę wejścia. Na podjeździe dokazywały dzieci, a ich rodzice, którzy wypa­ kowywali bagaże z samochodu, zastawili pakunkami przej­ ście do hotelu. W starym folwarku panowała rodzinna atmosfera. Go­ ście się znali i lubili, od lat tu przyjeżdżali. Niełatwo było o wolny pokój, przypadkowi urlopowicze stanowili rzadkie zjawisko. W czasach liceum dziewczyny często przyjeżdżały do gospodarstwa Stary Folwark na letnie wakacje. Teraz, po latach zwiedzania wypoczynkowych kurortów Francji, Szwajcarii i Anglii, zatęskniły za polskim morzem. Zapra­ gnęły wrócić do miejsca, gdzie tyle razem przeżyły. Dobrze znały miasteczko, jego bary, sklepiki i smażalnie ryb Wie­ działy, kiedy na plaży organizowane są najlepsze imprezy, i zawsze świetnie się bawiły. Na progu Natalię i Hankę przywitała właścicielka. Uro­ cza pani około siedemdziesiątki. Niesforne pasma blond włosów wymknęły się z nienagannego koka i okalały jej uśmiechniętą twarz. Kwiecista spódnica kontrastowała

z białą bluzką, na której pysznił się sznur bursztynów. Kobie­ ta poprowadziła dziewczyny do ich pokoju. Po drodze wy­ mieniły kilka grzecznościowych zdań. Pod drzwiami pokoju właścicielka wręczyła im klucz i życzyła miłego pobytu. Wtoczyły się z bagażami do środka. Zamknęły drzwi i bez słowa osunęły się na tapczany ustawione pod ściana­ mi. Zmęczone podróżą, leżały w milczeniu. Ciszę przerwała Hanka: - Idę pod prysznic, bo aż się lepię od tego gorąca. Nie wiem tylko, czy uda mi się odkleić od łóżka. - Zaczęła się śmiać. - Ja nawet nie próbuję - odparła Natalia, również rozba­ wionym głosem. Znowu zapadła cisza, a po chwili odezwała się Hanka: - Właściwie to dokąd nam się spieszy? Jesteśmy na wa­ kacjach... Natalia nie odpowiedziała. Już spała. Trzy godziny później Natalia się obudziła. Powoli otwo­ rzyła oczy i przeciągnęła się leniwie. Jej wzrok przyciągnę­ ła zawinięta w ręcznik Hanka podrygująca po pokoju ze słuchawkami na uszach. Hanka wyginała się niczym De­ mi Moore w filmie Striptiz w rytm Little Bird Annie Len­ nox, który dobiegał też do uszu Natalii. Rozbawiona usia­ dła na łóżku i uważnie śledziła taneczne ruchy przyjaciółki. Gdy Hanka odwróciła się do niej, Natalia zaczęła rytmicz­ nie klaskać. - Zgadnij, kto przyjeżdża do Europy na święta i syl­ westra? - spytała trochę za głośno Hanka, wyciągając słu­ chawki z uszu i siadając na łóżku obok Natalii.

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała, nadal lekko zaspana. - Dlatego mówię, żebyś zgadła. - Potrzebna mi jakaś podpowiedź. - Blondynka... - Kaśka?! - No! - rzuciła Hanka z szerokim uśmiechem. - Właś­ nie przysłała mi wiadomość, że przyjeżdża na święta do Polski i chce z nami spędzić część świąt i sylwestra. - Świetnie, wieki jej nie widziałyśmy. Ciekawe, co tam u niej. - Chyba chce wracać na stałe, ma dosyć amerykańskie­ go stylu życia. - Mnie pisała, że nie może się zdecydować. - Nie dziwię się, trzyma ją tam jakiś przystojny prawnik. - Prawnik? - zdumiała się Natalia. - Mhm - zamruczała Hanka. - To ja się zatrzymałam na tym ciachu, na neurochi­ rurgu. - Neurochirurg to sprawa sprzed dwóch lat, po nim był jeszcze strażak. Z tym prawnikiem jest od roku. - Hmm, strażak też wyglądał jak milion dolarów - wes­ tchnęła Natalia, przeciągając się leniwie. - Ponoć prawnik nie odbiega od reszty przystojniaków ze stajni Kaśki - roześmiała się Hanka. - To dlaczego jeszcze nam się nim nie pochwaliła? - Powiedziała, że to poważny związek, a my zawsze oceniamy jej facetów jak towar na bazarze, a potem komen­ tujemy w niewybredny sposób... Dlatego nie pokaże nam jego zdjęcia.

- Nieprawda! Wcale nie jak na bazarze! A nasze ko­ mentarze nie są niewybredne - oburzyła się Natalia. - Czyżby?! - Hanka sprawiała wrażenie rozbawionej. - Jesteśmy aż takie okropne? - zdziwiła się Natalia. Hanka roześmiała się w głos. - Nie, no tak w ogóle to nie jesteśmy. Na widok zdjęcia strażaka w kąpielówkach zatkało nas i zapytałyśmy, czy to jego prawdziwy rozmiar czy może ma ochraniacz. A kie­ dy Kaśka pokazała nam zdjęcie neurochirurga, narzekały­ śmy, że nie możemy stwierdzić, czy jest fajny, bo na fotce jest w ubraniu. Żartowałyśmy, że widać natura nie obda­ rzyła go tak hojnie jak strażaka i dlatego Kaśka się wsty­ dzi. A pamiętasz, jak reagowałyśmy na jej wcześniejszych facetów? Ich też nie oszczędzałyśmy. Tego megaprzystoj- niaka podsumowałyśmy krótko: z taką urodą musi być głu­ piutki, ale że przecież... no chyba nie do rozmów jest po­ trzebny. Na żadnym nie zostawiłyśmy suchej nitki... - Fakt, i nie ma się co dziwić, że Kaśka zrobiła się ta­ jemnicza - roześmiała się Natalia. Kaśka była barwną postacią. Zawsze miała spore po­ wodzenie, choć na pewno nie można jej było nazwać ikoną seksu. Niezbyt wysoka, raczej krągła blondynka. W liceum bezustannie stosowała jakieś diety, aż dała za wygraną i zo­ stała ze swoimi rubensowskimi kształtami. Przypominała trochę świnkę Piggy, szczególnie gdy gestem gwiazdy po­ prawiała kręcone włosy. Jej kobiecość i seksapil przyciągały rzesze przystojnych adoratorów. Często też znajdowała się w centrum dziwnych wydarzeń.

Największą atrakcją sobotniego wieczoru miała być dys­ koteka na plaży sponsorowana przez producenta urządzeń gimnastycznych i patrona plażowych meczów siatkówki. Gdy Natalia z Hanką dotarły nad morze, nadal było wid­ no. Słońce skryło się już za horyzontem, ale zmrok jeszcze nie zapadł. Rozbawieni urlopowicze podrygiwali w rytm muzyki. Przytulone pary, zapatrzone w dal, kontemplowały malowniczy zachód słońca zanurzającego się w morzu. Za­ fascynowani tym widokiem, nie zwracali uwagi na to, co się dzieje wokół: nie docierały do nich dźwięki muzyki, zdawa­ li się nie widzieć tłumu rozentuzjazmowanych imprezowi- czów. Natalia z Hanką zbliżały się do baru i rozglądały wo­ kół z nadzieją, że spotkają znajomych. Złożyły zamówienie i z drinkami w plastikowych kubkach wróciły na plażowy parkiet. Zabawa zapowiadała się nieźle. Śpiewano piosenki od­ twarzane przez didżeja i tańczono w ich rytm. W pewnym momencie Natalia poczuła na sobie czyjś wzrok. Gdy zaczę­ ła szukać przenikającego ją spojrzenia, dostrzegła mężczy­ znę, który uważnie jej się przyglądał. Nieznajomy uśmiech­ nął się uprzejmie, delikatnie pochylając głowę w geście powitania. Wyglądał jak ratownik z kalifornijskich plaż. Do­ brze zbudowany, opalony blondyn z pasmem włosów opada­ jącym na policzek, ubrany w luźne grafitowe spodnie i biały

T-shirt opinający umięśniony tors. Natalia odwzajemniła je­ go uśmiech. Powoli odwróciła się do Hanki i szepnęła: - Spójrz na godzinę trzecią, tylko dyskretnie. - Kogo lub czego szukam? - zapytała Hanka, obracając się we wskazanym kierunku. - Tego blond przystojniaka. Kiedy zwróciła się znowu do Natalii, śmiała się. - Czemu szepczesz, wariatko, przecież on nas nie usły­ szy. Niezły! Kto to? - Pewnie student AWF, ratownik... - odpowiedziała z zalotnym uśmiechem. - Tak, tak, niezłe ciacho - Hankę rozbawiła reakcja przyjaciółki. Gdy na scenę, na której grał didżej, wszedł ja­ kiś mężczyzna, Natalia poczuła, że ktoś dotyka jej ramie­ nia. Odwróciła się i ujrzała tuż obok siebie uroczego blon­ dyna. - Cześć, jestem Wiktor, może zechciałybyście się do nas przyłączyć. Mamy z grupką znajomych stolik w tamtej knajpce przy molo - wskazał bar wyglądający jak przenie­ siony z tropików. Na podeście połączonym z plażą kilkoma stopniami stał okrągły bar, wokół niego znajdowały się stoliki, a ca­ łość przykrywał szpiczasty dach przypominający kształ­ tem chiński słomkowy kapelusz. Kremowymi płachtami materiału, zaczepionymi pod dachem, poruszały podmuchy nadmorskiej bryzy. Niezliczona ilość świec w szklanych szkatułkach podwieszonych na ścianach restauracji oświe­ tlała jej wnętrze. Płomienie wyglądały jak robaczki święto­ jańskie uwięzione w szklanych wieżach.