9
Przedmowa
Jesienią 1997 Wydawnictwo Ex Libris poprosiło mnie o
napisanie wstępu do planowanej edycji pt. „Album królów
polskich”, dla której bazą ikonograficzną mają być pastisze
królewskich wizerunków wykonanych przez Matejkę z
końcem XIX wieku. Szykując ten wstęp uświadomiłem
sobie, że każdy tzw. „poczet królów polskich” prezentuje
wyłącznie naszych chrześcijańskich władców, nigdy
natomiast nie opracowano całościowo (jako zwartego
druku, z odpowiednią „biografistyką” tudzież ikonografią)
galerii naszych władców pogańskich. Zagrzebałem się tedy
w starych księgach, by zmajstrować taki „poczet” (jego
chrześcijańską kontynuacją będzie wspomniany „Album
królów polskich”, który jako część druga niniejszej edycji,
opatrzona napisanym przeze mnie wstępem, ukaże się w
1999 roku).
Dla Polaków przedchrześcijańska Polska to całkowity
„mrok Średniowiecza” (chociaż imiona Kraka, Wandy,
Popiela czy Piasta są znane nawet dzieciom). Mnie się ona
kojarzy z bezkresnym słowiańskim borem, z polańsko-
lechicką puszczą pełną bagiennych mateczników. Szkoda,
że nie może się nam ten okres kojarzyć z wiedzą naukową,
która by zezwoliła zaludnić tamte pola, lasy, wsie i grody
sylwetkami autentycznych figur, słowem: Historią.
Walorem takiej sytuacji jest wszakże m i t o l o g i c z -
n o ś ć. Posiadać własną mitologię — niby Grecy lub
10
Rzymianie starożytni — to prawdziwy tytuł do chwały. Nie
każdemu narodowi została dana taka satysfakcja. Więc
11
chociaż opracowałem te nasze dzieje mitologiczne z
przymrużeniem oka, żartując sobie raz po raz (a to
przydomkami książąt, a to kpiarskimi komentarzami do
„wydarzeń” itp.) — jednak pozostaję pełen szacunku dla
szalbierzy historiograficznych, którzy przed wiekami
zbudowali mitologię polską. Karol Potkański (w roku 1897)
równał najstarszą część tych klechd z mchem co obrastając
sędziwe mury staje się swoistą legitymacją dawności
zabytków i miejsc.
Już kilkaset lat temu dzieje Polaków przed Mieszkiem
zwano „dziejami bajecznymi” i do dzisiaj nic się tu nie
zmieniło — wciąż jest to nasza historia legendowa, bez
sprawdzalnych faktów. Są, owszem, przesłanki, są fakciki
marginalne, jest wreszcie lista czternastu władców
poprzedzających Mieszka. Dziejopisowie drugiej połówki
drugiego tysiąclecia, zwłaszcza historycy XVIII i XIX
wieku, karkołomnie się zmagali z dawnymi podaniami o tej
czternastce, próbując cedzić prawdę spomiędzy
klechdowych plew, kronikarskich plot i skrybiarskich
przekłamań — wszelako bez znaczących rezultatów.
Niektórzy obwiniali Kościół średniowieczny, twierdząc, że
ówczesnej hierarchii kościelnej nie na rękę było
wydobywanie z mroków zapomnienia rodzimej
państwowości pogańskiej, budowanej przez słowiańskich
książąt hołdujących „bałwany”, czyli przez „królów
bałwochwalców”. Kronikarz Gali Anonim (mnich
benedyktyński) perswadował na samym progu XII stulecia,
ergo wtedy, gdy jeszcze można było dużo przed-
Mieszkowych faktów wyłowić: „Lecz dajmy pokój
rozpamiętywaniu dziejów ludzi, o których wspomnienie
zaginęło w niepamięci wieków, a których skaziły biedy
12
bałwochwalstwa”. Kościół wolał szerzyć mit, iż Polskę
stworzył Kościół. Niewątpliwie Kościół stworzył wspaniały
fundament i kręgosłup tysiącletniej chrześcijańskiej Polski;
bez religii chrześcijańskiej Polska by przepadła, rozwiałaby
się niby opar mgielny — jednak państwo polskie już
wcześniej istniało.
Rodzimi historycy XVIII wieku, przypominając
społeczeństwu „królów bałwochwalców”, krytykowali tę
mitologię jako faktograficznie nieuprawnioną, a kolejne
pokolenia badaczy (XIX wiek) zepchnęły ją na margines
swych prac, ledwie wzmiankując lub rugując do szczętu.
Co budziło gniew części społeczeństwa, bo Krakus, Piast,
Wanda, Popiel i Lechowie zdążyli już mocno się
zadomowić w tak zwanej świadomości powszechnej ergo
publicznej. Wczesnym echem owego gniewu jest strofa
Adama Naruszewicza w „Chudym literacie” (1778),
ukazująca dialog między księgarzem a szlachetką, który
nawiedził księgarnię, by spytać o nowości:
„Są «Wiersze»... To błazeństwo!... Są też «Polski dzieje»...
Bodajbyście wisieli na haku, złodzieje,
Żeście, w wieczne podając swój naród pośpiechy,
Powyrzucali z kronik i Wandy, i Lechy!...”.
Pierwszym polskim władcą miał być Lech I, który
rzekomo osiadł koło gnieźnieńskich jezior blisko połowy
VI wieku. Co się nieźle zgadza ze stanem dzisiejszej
wiedzy na temat Słowian — Słowianie przybyli i zajęli
ziemie po obu stronach Odry tudzież obu stronach Wisły w
V stuleciu, a więc w końcowej fazie Wędrówki Ludów.
Wybijmy sobie zatem z marzeń, iż autochtonizm naszych
13
przodków na naszej ziemi jest starszy niż półtora
tysiąclecia. A gdy mówimy o Wędrówce Ludów — o
ówczesnych hordach pokonujących rzeki i rozległe dzicze
dla znalezienia stałych gniazd — pamiętajmy, że wciąż nie
wiemy skąd przybyli nad Wartę i Wisłę praszczurowie
Polaków. Może od południa (Chorwacja?), a może od
południowego wschodu (od strony Morza Czarnego?).
Gdzie czerpiemy wiadomości na temat Słowian, Lecha i
jego następców? Z mnóstwa mniej lub bardziej mito-
twórczych kronik średniowiecznych — bizantyńskich
(Konstanty Porfirogeneta), frankońskich (Gregor
Turoneński), francuskich (Alberyk Mnich), angielskich
(król Alfred Wielki), czeskich (Pulkava, Kosmas, Dalimil,
Hajek), niemieckich (Geograf Bawarski, Thietmar,
Widukind, Helmold), rosyjskich (Nestor), wreszcie
polskich (Anonim Gali, Bielski, Bogufał, Cholewa,
Długosz, Dzierzwa, Herburt, Janko z Czarnkowa,
14
Wielkopolanin Kronikarz [Godysław Baszko?], Kadłubek,
Kromer, Sarnicki, Wapowski).
Sylwetki czternastu władców przedMieszkowych ukażę
stosując ahistoryczną terminologię i takież słownictwo.
Właściwie każde zdanie owego pocztu winno się zaczynać
od słów miał lub miała („miał się urodzić w roku...”,
„miała stoczyć bitwę...”, itp.), co jednak uczyniłoby tekst
zbyt ciężkim przez nadmierną liczbę powtarzających się
wyrazów, dlatego będę pisał w trybie dokonanym, niby o
historycznych faktach. Również terminologię ahistoryczną
(na przykład stosowanie terminów Polska i Polacy wobec
kraju i ludzi nie znających takich słów) proszę przyjąć za
konwencję autorską, która ułatwia lekturę i silniej wiąże
pogańskie korzenie chrześcijańskiej Polski z nią samą.
Wreszcie ahistoryczność terminu królowie. Tych czternastu
władców (ściślej biorąc — trzynastu władców i jedna
władczyni, Wanda córka Krakusa) to byli słowiańscy
książęta, a nie koronowani monarchowie. Lecz pamiętajmy,
że również Mieszko I nie doczekał się koronacji formalnej,
międzynarodowo uznanej (historia naszych koronowanych
królów startuje od Chrobrego), co nie przeszkadza nam
traktować Bolesławowego ojca jako króla, czego dowodem
wszelkie „poczty polskich królów” zaczynające się
notorycznie Mieszkiem I. Już o Popielu kronikarz Gali
wyrażał się nie tylko per „dux ducum” (książę książąt,
książę nad książętami), lecz i „rex regum” (król królów).
Stosując tę umowną konwencję tytularną możemy chyba
zwać królami wszystkich władców polskich, od Lecha I
zaczynając.
15
Lech I Przybłęda
Około połowy VI wieku źle się działo wśród Słowian
zamieszkujących Kroację (dzisiejsza Chorwacja). Słowia-
nie ci, dowodzeni przez dwóch braci, książąt Lecha i
Czecha, toczyli krwawe boje, starając się wypchnąć z kraju
najeźdźców. Może by się to i udało, gdyby braci nie
zdradziła siostra, Wylina. Rozżaleni bracia ukatrupili
wredną siostrzyczkę i wyemigrowali, a wraz z nimi
wyemigrowała horda pobratymców. Maszerowano ku
Północy. Na terenie dzisiejszej Republiki Czeskiej sielskie
krajobrazy spodobały się młodszemu bratu, Czechowi, tam
16
więc postanowił osiąść. Lech, wraz z tymi, którym nie
podobał się Czech lub ów krajobraz — ruszył dalej, wciąż
17
ku Północy. Aż zaszli między trzy jeziora (zwane dzisiaj
Jelonek, Winiary i Świętokrzyskie), gdzie Lech ujrzał
gniazdo białych orląt, a zmęczonym już będąc, mruknął do
towarzyszy:
— Gnieźdźmy się tutaj!
Tam też się zagnieździli, budując gród przezwany
Gniezdo (dzisiaj Gniezno), i „obrali sobie za herb orla
także białego z otworzonym nosem, ku górze wylatującego”
(P. H. Pruszcz, 1662). Oto jak dzisiejsza Wielkopolska
została matecznikiem Lechitów, wkrótce zwanych
Polanami, raczej od pola uprawnego niż od lansowanej
przez tryskających fantazją dziejopisów gry słownej „Po-
Lechu idą Polacy”.
Lech I władał długo, szczęśliwie i sprawiedliwie,
rozszerzając swe państwo zwłaszcza ku Wschodowi, choć
18
i Północ nie była mu obojętna, gdyż z wód mineralnych
najbardziej lubił słoną wodę bałtycką (byłaby ona wtedy
nieskazitelnie biologicznie czysta, gdyby nie oddawali do
niej moczu normańscy dziadowie Wikingów). Okazał się
panem rycerskim (pierwotne znaczenie słowa „lech” to
rycerz lub młodzian) i umiał przedkładać rację stanu nad
uczucia braterskie, co znaczy, że kiedy trzeba, solidnie prał
brata młodszego. Naturalnie czeska historiografia głosi
chronologię zupełnie odwrotną: mianowicie iż to Czech był
bratem starszym, a Lech młodszym i bitym. Obie zaś
19
historiografie, polska i czeska, mają solidarnie bardzo złą
20
opinię o rzekomym trzecim bracie, Rusie, który dziejo-
pisarsko zjawia się dopiero pod koniec XIII wieku w
Kronice Wielkopolskiej (następnie zaś u Długosza jako...
wnuk Lecha), by później zostać faworytem historiografii
rosyjskiej. Rosjanie pasjami wzbogacali słowiańską lege-
ndę o Rusa, przylepiając go do braterskiego duetu Lech-
Czech dla tworzenia — nie wiadomo po co — tercetu
Lech-Czech-Rus, a nawet Rus-Czech-Lech. Nie było
wiadomo po co, póki nie rozwikłał tej zagadki najwy-
bitniejszy językoznawca i najwybitniejszy historyk wszech-
czasów, Gruzin Dżugaszwili (ksywy „Koba”, „Soso” i
”Stalin”), który dowiódł, że chodziło tu o „jedność
wszystkich narodów słowiańskich” w ramach „obozu
bratnich państw”.
21
Wizymir Danogromca
22
Wizymir (Wysimir) Danogromca (vel Danobójca) był
synem (lub wnukiem) Lecha i bezlitośnie znęcał się nad
Danami (Duńczykami), bo pragnął uczynić swą krainę
potęgą morską, vulgo: chciał zmonopolizować Bałtyk pod
kątem zanieczyszczania tego morza wyłącznie słowiańską
uryną. Co mu się udało prawie bez reszty. Flota lechicka
gromiła statki duńskie na Bałtyku, odbierając Danom wiele
wysp (m.in. Rugię i Fionię), gdy wojsko Wizymira gromiło
wojów duńskiego króla Sywarda, zajmując Jutię (Jutlan-
dię), Skanię i rozliczne inne terytoria Danów.
Zmaltretowany Syward uległ w końcu, zdając się na łaskę
Wizymira. Ten zostawił Duńczykom ledwie mały fragment
podbitego królestwa i zobowiązał Sywarda do regularnego
składania hołdu, a dla przypieczętowania układu
zarekwirował mu potomstwo: syna Jarmeryka (Jameryka)
jako zakładnika, czyli jako gwarancję, że hołd będzie
składany, a dwie córki jako branki, czyli w celu
„molestowania seksualnego”. Molestowanie wszakże albo
się Wizymirowi przejadło, albo panienki nie były warte
molestunku, bo rycerski następca Lecha sprzedał obie —
jedną Niemcom, drugą Norwegom.
Tymczasem król Syward umarł, a Jarmeryk zwiał „spod
celi” lechickiej, wrócił do Danii i zrzucił polskie jarzmo.
„Nolens volens” musiał Wizymir znowu zebrać wojsko i
najechać Danię, łupiąc solidniej jeszcze niż wprzódy, by
wybić Danom z zakutych (hełmami) łbów wszelkie rojenia
o suwerenności państwowej. Przywiózł wtedy mnóstwo
duńskich jeńców i osadził ich nad Bałtykiem, poniżej
23
Półwyspu Helskiego, w grodzie przezwanym Danskwyk
(Twierdza Duńska) czyli w Gdańsku. Drugie portowe
24
miasto zbudował nad Zatoką Meklemburską i przezwał
własnym imieniem — Wizmar (Wismar). Jak dowiódł w
XX wieku prof. R. Kukliński — druzgoczące zwycięstwa
Lechity Wizymira, regularnie gromiącego Duńczyków
metodą wojny totalnej, sprawiły, iż w ofensywnej doktrynie
Układu Warszawskiego Kreml wyznaczył LWP
(Ludowemu Wojsku Polskiemu) rozgromienie wojsk
duńskich i zajęcie Danii podczas planowanego
„wyzwalania mas pracujących Zachodniej Europy od
imperializmu i kapitalizmu”.
25
Krak Smokobójca
Gdy wygasł ród Lecha, co znaczniejsi Polanie zebrali się
w Gnieźnie, by obrać władcę kolejnego, lecz że nie mogli
na jednego się zgodzić — zgodzili się na dwunastu, czyli na
rządy zbiorowe. Dwanaście bowiem było wtenczas
prowincji polskich, zatem dwunastu wojewodów
sprawowało władzę sądowniczą i administracyjną, a kiedy
zbliżała się wojna — jednego przez losowanie obierano
wodzem naczelnym. System ów nie był dobry („Gdzie
kucharek sześć...”); każdy z dwunastu współrządców
pragnął zdominować resztę wielmożów, co rodziło waśnie,
panował chaos zamiast porządku, okazjonalne
przypodchlebianie się tłumowi zastępowało dbałość o
publiczny interes. Niemcy szarpali i uszczuplali zachodnie
9 Przedmowa Jesienią 1997 Wydawnictwo Ex Libris poprosiło mnie o napisanie wstępu do planowanej edycji pt. „Album królów polskich”, dla której bazą ikonograficzną mają być pastisze królewskich wizerunków wykonanych przez Matejkę z końcem XIX wieku. Szykując ten wstęp uświadomiłem sobie, że każdy tzw. „poczet królów polskich” prezentuje wyłącznie naszych chrześcijańskich władców, nigdy natomiast nie opracowano całościowo (jako zwartego druku, z odpowiednią „biografistyką” tudzież ikonografią) galerii naszych władców pogańskich. Zagrzebałem się tedy w starych księgach, by zmajstrować taki „poczet” (jego chrześcijańską kontynuacją będzie wspomniany „Album królów polskich”, który jako część druga niniejszej edycji, opatrzona napisanym przeze mnie wstępem, ukaże się w 1999 roku). Dla Polaków przedchrześcijańska Polska to całkowity „mrok Średniowiecza” (chociaż imiona Kraka, Wandy, Popiela czy Piasta są znane nawet dzieciom). Mnie się ona kojarzy z bezkresnym słowiańskim borem, z polańsko- lechicką puszczą pełną bagiennych mateczników. Szkoda, że nie może się nam ten okres kojarzyć z wiedzą naukową, która by zezwoliła zaludnić tamte pola, lasy, wsie i grody sylwetkami autentycznych figur, słowem: Historią. Walorem takiej sytuacji jest wszakże m i t o l o g i c z - n o ś ć. Posiadać własną mitologię — niby Grecy lub
10 Rzymianie starożytni — to prawdziwy tytuł do chwały. Nie każdemu narodowi została dana taka satysfakcja. Więc
11 chociaż opracowałem te nasze dzieje mitologiczne z przymrużeniem oka, żartując sobie raz po raz (a to przydomkami książąt, a to kpiarskimi komentarzami do „wydarzeń” itp.) — jednak pozostaję pełen szacunku dla szalbierzy historiograficznych, którzy przed wiekami zbudowali mitologię polską. Karol Potkański (w roku 1897) równał najstarszą część tych klechd z mchem co obrastając sędziwe mury staje się swoistą legitymacją dawności zabytków i miejsc. Już kilkaset lat temu dzieje Polaków przed Mieszkiem zwano „dziejami bajecznymi” i do dzisiaj nic się tu nie zmieniło — wciąż jest to nasza historia legendowa, bez sprawdzalnych faktów. Są, owszem, przesłanki, są fakciki marginalne, jest wreszcie lista czternastu władców poprzedzających Mieszka. Dziejopisowie drugiej połówki drugiego tysiąclecia, zwłaszcza historycy XVIII i XIX wieku, karkołomnie się zmagali z dawnymi podaniami o tej czternastce, próbując cedzić prawdę spomiędzy klechdowych plew, kronikarskich plot i skrybiarskich przekłamań — wszelako bez znaczących rezultatów. Niektórzy obwiniali Kościół średniowieczny, twierdząc, że ówczesnej hierarchii kościelnej nie na rękę było wydobywanie z mroków zapomnienia rodzimej państwowości pogańskiej, budowanej przez słowiańskich książąt hołdujących „bałwany”, czyli przez „królów bałwochwalców”. Kronikarz Gali Anonim (mnich benedyktyński) perswadował na samym progu XII stulecia, ergo wtedy, gdy jeszcze można było dużo przed- Mieszkowych faktów wyłowić: „Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, o których wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków, a których skaziły biedy
12 bałwochwalstwa”. Kościół wolał szerzyć mit, iż Polskę stworzył Kościół. Niewątpliwie Kościół stworzył wspaniały fundament i kręgosłup tysiącletniej chrześcijańskiej Polski; bez religii chrześcijańskiej Polska by przepadła, rozwiałaby się niby opar mgielny — jednak państwo polskie już wcześniej istniało. Rodzimi historycy XVIII wieku, przypominając społeczeństwu „królów bałwochwalców”, krytykowali tę mitologię jako faktograficznie nieuprawnioną, a kolejne pokolenia badaczy (XIX wiek) zepchnęły ją na margines swych prac, ledwie wzmiankując lub rugując do szczętu. Co budziło gniew części społeczeństwa, bo Krakus, Piast, Wanda, Popiel i Lechowie zdążyli już mocno się zadomowić w tak zwanej świadomości powszechnej ergo publicznej. Wczesnym echem owego gniewu jest strofa Adama Naruszewicza w „Chudym literacie” (1778), ukazująca dialog między księgarzem a szlachetką, który nawiedził księgarnię, by spytać o nowości: „Są «Wiersze»... To błazeństwo!... Są też «Polski dzieje»... Bodajbyście wisieli na haku, złodzieje, Żeście, w wieczne podając swój naród pośpiechy, Powyrzucali z kronik i Wandy, i Lechy!...”. Pierwszym polskim władcą miał być Lech I, który rzekomo osiadł koło gnieźnieńskich jezior blisko połowy VI wieku. Co się nieźle zgadza ze stanem dzisiejszej wiedzy na temat Słowian — Słowianie przybyli i zajęli ziemie po obu stronach Odry tudzież obu stronach Wisły w V stuleciu, a więc w końcowej fazie Wędrówki Ludów. Wybijmy sobie zatem z marzeń, iż autochtonizm naszych
13 przodków na naszej ziemi jest starszy niż półtora tysiąclecia. A gdy mówimy o Wędrówce Ludów — o ówczesnych hordach pokonujących rzeki i rozległe dzicze dla znalezienia stałych gniazd — pamiętajmy, że wciąż nie wiemy skąd przybyli nad Wartę i Wisłę praszczurowie Polaków. Może od południa (Chorwacja?), a może od południowego wschodu (od strony Morza Czarnego?). Gdzie czerpiemy wiadomości na temat Słowian, Lecha i jego następców? Z mnóstwa mniej lub bardziej mito- twórczych kronik średniowiecznych — bizantyńskich (Konstanty Porfirogeneta), frankońskich (Gregor Turoneński), francuskich (Alberyk Mnich), angielskich (król Alfred Wielki), czeskich (Pulkava, Kosmas, Dalimil, Hajek), niemieckich (Geograf Bawarski, Thietmar, Widukind, Helmold), rosyjskich (Nestor), wreszcie polskich (Anonim Gali, Bielski, Bogufał, Cholewa, Długosz, Dzierzwa, Herburt, Janko z Czarnkowa,
14 Wielkopolanin Kronikarz [Godysław Baszko?], Kadłubek, Kromer, Sarnicki, Wapowski). Sylwetki czternastu władców przedMieszkowych ukażę stosując ahistoryczną terminologię i takież słownictwo. Właściwie każde zdanie owego pocztu winno się zaczynać od słów miał lub miała („miał się urodzić w roku...”, „miała stoczyć bitwę...”, itp.), co jednak uczyniłoby tekst zbyt ciężkim przez nadmierną liczbę powtarzających się wyrazów, dlatego będę pisał w trybie dokonanym, niby o historycznych faktach. Również terminologię ahistoryczną (na przykład stosowanie terminów Polska i Polacy wobec kraju i ludzi nie znających takich słów) proszę przyjąć za konwencję autorską, która ułatwia lekturę i silniej wiąże pogańskie korzenie chrześcijańskiej Polski z nią samą. Wreszcie ahistoryczność terminu królowie. Tych czternastu władców (ściślej biorąc — trzynastu władców i jedna władczyni, Wanda córka Krakusa) to byli słowiańscy książęta, a nie koronowani monarchowie. Lecz pamiętajmy, że również Mieszko I nie doczekał się koronacji formalnej, międzynarodowo uznanej (historia naszych koronowanych królów startuje od Chrobrego), co nie przeszkadza nam traktować Bolesławowego ojca jako króla, czego dowodem wszelkie „poczty polskich królów” zaczynające się notorycznie Mieszkiem I. Już o Popielu kronikarz Gali wyrażał się nie tylko per „dux ducum” (książę książąt, książę nad książętami), lecz i „rex regum” (król królów). Stosując tę umowną konwencję tytularną możemy chyba zwać królami wszystkich władców polskich, od Lecha I zaczynając.
15 Lech I Przybłęda Około połowy VI wieku źle się działo wśród Słowian zamieszkujących Kroację (dzisiejsza Chorwacja). Słowia- nie ci, dowodzeni przez dwóch braci, książąt Lecha i Czecha, toczyli krwawe boje, starając się wypchnąć z kraju najeźdźców. Może by się to i udało, gdyby braci nie zdradziła siostra, Wylina. Rozżaleni bracia ukatrupili wredną siostrzyczkę i wyemigrowali, a wraz z nimi wyemigrowała horda pobratymców. Maszerowano ku Północy. Na terenie dzisiejszej Republiki Czeskiej sielskie krajobrazy spodobały się młodszemu bratu, Czechowi, tam
16 więc postanowił osiąść. Lech, wraz z tymi, którym nie podobał się Czech lub ów krajobraz — ruszył dalej, wciąż
17 ku Północy. Aż zaszli między trzy jeziora (zwane dzisiaj Jelonek, Winiary i Świętokrzyskie), gdzie Lech ujrzał gniazdo białych orląt, a zmęczonym już będąc, mruknął do towarzyszy: — Gnieźdźmy się tutaj! Tam też się zagnieździli, budując gród przezwany Gniezdo (dzisiaj Gniezno), i „obrali sobie za herb orla także białego z otworzonym nosem, ku górze wylatującego” (P. H. Pruszcz, 1662). Oto jak dzisiejsza Wielkopolska została matecznikiem Lechitów, wkrótce zwanych Polanami, raczej od pola uprawnego niż od lansowanej przez tryskających fantazją dziejopisów gry słownej „Po- Lechu idą Polacy”. Lech I władał długo, szczęśliwie i sprawiedliwie, rozszerzając swe państwo zwłaszcza ku Wschodowi, choć
18 i Północ nie była mu obojętna, gdyż z wód mineralnych najbardziej lubił słoną wodę bałtycką (byłaby ona wtedy nieskazitelnie biologicznie czysta, gdyby nie oddawali do niej moczu normańscy dziadowie Wikingów). Okazał się panem rycerskim (pierwotne znaczenie słowa „lech” to rycerz lub młodzian) i umiał przedkładać rację stanu nad uczucia braterskie, co znaczy, że kiedy trzeba, solidnie prał brata młodszego. Naturalnie czeska historiografia głosi chronologię zupełnie odwrotną: mianowicie iż to Czech był bratem starszym, a Lech młodszym i bitym. Obie zaś
19 historiografie, polska i czeska, mają solidarnie bardzo złą
20 opinię o rzekomym trzecim bracie, Rusie, który dziejo- pisarsko zjawia się dopiero pod koniec XIII wieku w Kronice Wielkopolskiej (następnie zaś u Długosza jako... wnuk Lecha), by później zostać faworytem historiografii rosyjskiej. Rosjanie pasjami wzbogacali słowiańską lege- ndę o Rusa, przylepiając go do braterskiego duetu Lech- Czech dla tworzenia — nie wiadomo po co — tercetu Lech-Czech-Rus, a nawet Rus-Czech-Lech. Nie było wiadomo po co, póki nie rozwikłał tej zagadki najwy- bitniejszy językoznawca i najwybitniejszy historyk wszech- czasów, Gruzin Dżugaszwili (ksywy „Koba”, „Soso” i ”Stalin”), który dowiódł, że chodziło tu o „jedność wszystkich narodów słowiańskich” w ramach „obozu bratnich państw”.
21 Wizymir Danogromca
22 Wizymir (Wysimir) Danogromca (vel Danobójca) był synem (lub wnukiem) Lecha i bezlitośnie znęcał się nad Danami (Duńczykami), bo pragnął uczynić swą krainę potęgą morską, vulgo: chciał zmonopolizować Bałtyk pod kątem zanieczyszczania tego morza wyłącznie słowiańską uryną. Co mu się udało prawie bez reszty. Flota lechicka gromiła statki duńskie na Bałtyku, odbierając Danom wiele wysp (m.in. Rugię i Fionię), gdy wojsko Wizymira gromiło wojów duńskiego króla Sywarda, zajmując Jutię (Jutlan- dię), Skanię i rozliczne inne terytoria Danów. Zmaltretowany Syward uległ w końcu, zdając się na łaskę Wizymira. Ten zostawił Duńczykom ledwie mały fragment podbitego królestwa i zobowiązał Sywarda do regularnego składania hołdu, a dla przypieczętowania układu zarekwirował mu potomstwo: syna Jarmeryka (Jameryka) jako zakładnika, czyli jako gwarancję, że hołd będzie składany, a dwie córki jako branki, czyli w celu „molestowania seksualnego”. Molestowanie wszakże albo się Wizymirowi przejadło, albo panienki nie były warte molestunku, bo rycerski następca Lecha sprzedał obie — jedną Niemcom, drugą Norwegom. Tymczasem król Syward umarł, a Jarmeryk zwiał „spod celi” lechickiej, wrócił do Danii i zrzucił polskie jarzmo. „Nolens volens” musiał Wizymir znowu zebrać wojsko i najechać Danię, łupiąc solidniej jeszcze niż wprzódy, by wybić Danom z zakutych (hełmami) łbów wszelkie rojenia o suwerenności państwowej. Przywiózł wtedy mnóstwo duńskich jeńców i osadził ich nad Bałtykiem, poniżej
23 Półwyspu Helskiego, w grodzie przezwanym Danskwyk (Twierdza Duńska) czyli w Gdańsku. Drugie portowe
24 miasto zbudował nad Zatoką Meklemburską i przezwał własnym imieniem — Wizmar (Wismar). Jak dowiódł w XX wieku prof. R. Kukliński — druzgoczące zwycięstwa Lechity Wizymira, regularnie gromiącego Duńczyków metodą wojny totalnej, sprawiły, iż w ofensywnej doktrynie Układu Warszawskiego Kreml wyznaczył LWP (Ludowemu Wojsku Polskiemu) rozgromienie wojsk duńskich i zajęcie Danii podczas planowanego „wyzwalania mas pracujących Zachodniej Europy od imperializmu i kapitalizmu”.
25 Krak Smokobójca Gdy wygasł ród Lecha, co znaczniejsi Polanie zebrali się w Gnieźnie, by obrać władcę kolejnego, lecz że nie mogli na jednego się zgodzić — zgodzili się na dwunastu, czyli na rządy zbiorowe. Dwanaście bowiem było wtenczas prowincji polskich, zatem dwunastu wojewodów sprawowało władzę sądowniczą i administracyjną, a kiedy zbliżała się wojna — jednego przez losowanie obierano wodzem naczelnym. System ów nie był dobry („Gdzie kucharek sześć...”); każdy z dwunastu współrządców pragnął zdominować resztę wielmożów, co rodziło waśnie, panował chaos zamiast porządku, okazjonalne przypodchlebianie się tłumowi zastępowało dbałość o publiczny interes. Niemcy szarpali i uszczuplali zachodnie