loogaro

  • Dokumenty222
  • Odsłony260 422
  • Obserwuję122
  • Rozmiar dokumentów384.8 MB
  • Ilość pobrań138 787

Anne Rice - Wywiad z wampirem

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Anne Rice - Wywiad z wampirem.pdf

loogaro Prywatne EBooki
Użytkownik loogaro wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 2,668 osób, 1193 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

- 1 - ANNE RICE WYWIAD Z WAMPIREM

- 2 - CZĘŚĆ I - Rozumiem - powiedział wampir z namysłem i nie spiesząc się, podszedłdo okna pokoju. Przez dłuższy czas stał tam, spoglądając na przyćmione światła i ruch uliczny Divisadero Street. Teraz chłopak mógł lepiej dostrzec umeblowanie pokoju, okrągły dębowy stół, krzesła, pod ścianą umywalkę z lustrem. Postawił swoją aktówkę na stole i czekał. - Ile właściwie masz ze sobątaśmy? - zapytał wampir, odwracając się w tej samej chwili, tak że chłopak widział teraz tylko jego profil. - Czy wystarczy, aby nagrać historię życia? - Jasne, jeśli to interesujące życie. Czasami, jeśli mam szczęście, przeprowadzam wywiad z trzema lub czterema osobamiw ciągu jednej nocy. Ale to musi być ciekawa historia. Tylko wtedy ma to sens, prawda? - Najzupełniej - odpowiedział wampir. - Chciałbym zatem opowiedzieć historię mojego życia. Zależy mi na tym. - Wspaniale - powiedział chłopak, wyciągając niewielki magnetofon z aktówki. Szybko sprawdził połączenia i baterie. - Ciekaw jestem, dlaczego sądzi pan, że może to mnie zainteresować? Dlaczego pan... - Nie - przerwał nagle wampir. - Tak nie możemy zaczynać. Sprzęt gotowy? - Taak - odrzekł zaskoczony chłopak. - To siadaj. Włączę tylko światło u góry. - Sądziłem, że wampiry nie lubią światła. - Jeśli myślisz, że ciemność dodaje atmosfery, to... - Wampir przerwał nagle. Oparty o parapet okna przyglądał się teraz młodemu chłopakowi. Ten nie mógł dostrzec jego twarzy, a coś w jego nieruchomej postaciniepokoiło go. Chciał dalej mówić, ale się powstrzymał. Odetchnął z ulgą, gdy wampir ruszył w kierunku stołu i sięgnął po zwisający nad nim włącznik lampy. Natychmiast pokójzalało ostre, żółte światło. Chłopak na widok wampira nie mógł powstrzymać się od gwałtownego wdechu. Jego palce automatycznie przesunęły się po stole i zacisnęły na kancie blatu. - Wielki Boże - wyszeptał, wpatrując się w niego uporczywie. Wampir był całkowicie biały i gładki, jakby wyrzeźbiony z kości, a jego twarz pozostawała nieruchoma, posągowa z wyjątkiem dwóch błyszczących, zielonych oczu, które bacznie spoglądały w dół na siedzącego młodego człowieka, podobnedo dwóchpłomieni umieszczonych w czaszce. W tej chwili wampir uśmiechnął się, prawie z rozmarzeniem, a gładka biała skóra twarzy drgnęła nieznacznie. - Widzisz? - zapytał cicho. Chłopak wzdrygnął się, podnosząc rękę, jakby w geście obronnym przed silnym światłem. Jego wzrok przesuwał się wolno po eleganckiej, szytej na miarę czarnej marynarce, na którą zwrócił już uwagę w barze, po długich fałdach peleryny, czarnym, jedwabnym krawacie zawiązanym pod szyją i błyszczącym białym kołnierzyku, białym jak skóra wampira. Wpatrywał się w gęste czarne włosy, w długie loki zaczesane do tyłu za uszy, dotykające prawie śnieżnobiałego kołnierzyka.

- 3 - - A więc, nadal chcesztego wywiadu? - zapytał wampir. Usta chłopaka przez moment pozostały otwarte, zanim zdolny był do podjęcia rozmowy. - Tak - odpowiedział. Wampir niespiesznie usiadł naprzeciwko chłopca i pochylając się do przodu dodałcicho, niemal konfidencjonalnie: - Nie bójsię. Włącz tylko magnetofon. Pochylił się nagle nad stołem, wyciągając do niego rękę. Chłopak wzdrygnął się ponownie. Pot wystąpił mu na czoło. Wyciągniętą ręką wampir dotknął ramienia chłopaka. - Wierz mi, nie zrobię ci krzywdy. Sam chcę wykorzystać tę okazję. To dla mnie bardzo istotne, bardziej, niż sobie możesz to wyobrazić. Chcę, żebyś zaczął. -Cofnął rękę i usiadł ponownie na swoim miejscu, skupiony. Czekał. Minęła chwila, zanim chłopak przetarł czoło i wargi chusteczką. Wyjąkał, że mikrofon wbudowany jest w magnetofon, wcisnął klawisz nagrywania i oznajmił, że urządzenie ruszyło. - Nie zawsze był pan wampirem? - zaczął. - Nie - odpowiedział wampir. -Stałem się nim, gdy miałem dwadzieścia pięć lat, a było to w 1791 roku. Chłopak był zaskoczony dokładnością tej daty i powtórzył ją raz jeszcze, zanim zadał drugie pytanie: - Jak do tego doszło? - To proste, ale nie chcę udzielać tylko samych prostychodpowiedzi. Chcę opowiedzieć autentyczną historię... - Tak - chłopak dorzucił szybko. Bez końca zwijał i rozwijał w zdenerwowaniu chusteczkę. Znowu przetarł nią usta. - Zaczęło się od tragedii - zaczął wampir. -Mój młodszy brat... umarł. Przerwał. Chłopak odchrząknął i raz jeszcze wytarł twarz, nim nerwowo wepchnął chusteczkę do kieszeni. - To dla pana bolesne? - zapytał bojaźliwie. - Czy tak to wygląda? - Nie. - Potrząsnął głową. - Cała sprawa polega na tym, że tę historię opowiadałem tylko raz, i było to tak bardzo dawno temu. Ale nie, to nie jest bolesne... - Mieszkaliśmy wtedy w Luizjanie -podjął opowiadanie. - Mieliśmy dużą posiadłość i założyliśmy dwie plantacje nad rzeką Missisipi, bardzo blisko Nowego Orleanu... - Aha, stąd ten akcent - wtrącił chłopak przyciszonym głosem. Przez moment wampir patrzył bez wyrazu w przestrzeń. - Mówię z akcentem? - zaczął się śmiać. Chłopak spłoszony dodałszybko: - Zwróciłem na to uwagę w barze, gdy zapytałem pana, jak pan zarabia na życie. Taka lekka ostrość spółgłosek, to wszystko. Nigdy nie domyśliłbym się jednak, że to wpływ francuskiego. - Wszystko w porządku - zapewnił go wampir. -Nie jestem wcale taki zaskoczony, jak by to się wydawało. Po prostuod czasu do czasu zapominam o tym. Ale wróćmy do rzeczy... - Tak, proszę - dodałchłopak.

- 4 - - Mówiłem o plantacjach. Miały one wiele wspólnego z moim przeistoczeniem się w wampira. Ale dojdziemy do tego. Nasze życie było mieszaniną luksusu i prymitywnych warunków, w jakich mieszkaliśmy, choć dla nas było to nadzwyczaj atrakcyjne. Widzisz, żyliśmy tam o wiele dostatniej, niż moglibyśmy to sobie wyobrazić, żyjąc nadal we Francji. Może to sama dzikość Luizjany sprawiała, że tak to widzieliśmy, a może rzeczywiście tak było. Pamiętam meble, jakie były w naszym domu. Wszystkie przywiezione z Europy. - Wampir uśmiechnął się. - A klawesyn, ten był śliczny. Moja siostra grała na nim. W letnie wieczory siadała przy klawiaturze plecami do otwartych drzwi balkonowych. Nadal pamiętam tę delikatną, szybką muzykę i obraz grzęzawisk rozciągający się za oknami, omszone cyprysy, odcinające się na tle nieba. Do tego dobiegające z grzęzawisk odgłosy, chór owadów, krzyk ptaków. Myślę, że kochaliśmy to. W tej atmosferze nasze meble z różanego drzewa wydawały się cenniejsze, muzyka jeszcze delikatniejsza i bardziej potrzebna. Nawet wtedy, gdy gałęzie glicynii wyrywały okiennice na poddaszui wciskały się pędami w bielone cegły zaledwie w ciągu jednego roku... Tak, kochaliśmy to. Wszyscypoza moim bratem. Nie pamiętam, by kiedykolwiek skarżył się, ale wiem, jak się czuł. Mój ojciec wtedy już nie żył i ja byłem głową rodziny, i to właśnie ja musiałem bronić go ciągle przed matką i siostrą. Na początku zabierały go ze sobąna proszonewizyty i przyjęcia do Nowego Orleanu. On nienawidził tego. Wydaje mi się, że przestał na nie chodzić, zanim jeszcze skończył dwanaście lat. Dla niego liczyła się tylko modlitwa i oprawione w skórę żywoty świętych. W końcu, zbudowałem mu kaplicę, tylko dla niego, z dala od domu. Tam właśnie zaczął spędzać większość każdego dnia, a często i poranki. Na tym polegała ironia losu, że był tak inny niż my, tak inny od wszystkich. Moje życie było normalne, zwyczajne. Nic szczególnego w nim się nie działo. - Wampir ponownie uśmiechnął się. -Czasami, wieczorami wychodziłem do niego i spotykaliśmy się w ogrodzie obokkaplicy. Zastawałem go często siedzącego w skupieniu na kamiennej ławie w ogrodzie. Opowiadałem mu wtedy o problemach, które miałem z niewolnikami. O tym, jak nie dowierzałem nadzorcy, o kłopotach z pogodą, o pośrednikach... o wszystkich tych sprawach, które wypełniały moją egzystencję. Słuchał mnie, od czasu do czasu robiąc jakąś uwagę, zawsze życzliwie odnosząc się do moich problemów, tak że gdy go opuszczałem, miałem wrażenie, że wszystkie je dla mnie rozwiązał. Nie sądzę, bym mógł mu czegokolwiek odmówić i przyrzekłem sobie, że do stanu kapłańskiego będzie mógł wstąpić w stosownymczasie, nawet, jeśli rozłąka z nim miałaby złamać mi serce. Oczywiście, myliłem się wtedy. - Wampir przerwał nagle. Przez chwilę chłopak wpatrywał się tylko w niego aż, jakby obudzonyz głębokiego snu, zaczął układać zdanie, mozolnie, z trudem dobierając słowa: - Aha... więc wcale nie chciał nim zostać? - zapytał wreszcie. Wampir przyglądał mu się dokładnie, jakby starając się odgadnąć znaczenie tego zdania. Wreszcie odrzekł: - Miałem na myśli to, że to właśnie ja myliłem się co do swojego postępowania, miałem na myśli moje przyzwolenie na to wszystko. Spoglądał teraz w dal z wzrokiem utkwionym w widok za oknem. - Zaczął miewać wizje - dodałpo chwili.

- 5 - - Prawdziwe wizje? - Pytanie zawisło w powietrzu i przez chwilę pozostawało bez odpowiedzi. - Nie sądzę - odpowiedział wreszcie. -Zdarzyło się to po raz pierwszy gdy miał piętnaście lat. Był wtedy bardzo przystojny. Miał najgładszą skórę i największe niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Nie był chudy, tak jak ja teraz, ale te jego oczy! Było tak, że gdy patrzyłem w jego oczy, wydawało mi się, że nie dostrzega mnie wcale. Jakbym stał samotnie na skraju świata... nad smaganym przez wiatr brzegiem oceanu. Nic poza łagodnym hukiem fal. No, cóż - oczy wampira nadal utkwione były w szybę -zaczął miewać wizje. Na początku dał mi to tylko mgliście do zrozumienia, i przestał przyjmować posiłki. Zamieszkał w kaplicy. O każdej porze dnia i nocy spotykałem go klęczącego na gołym bruku przed ołtarzem. Sama kaplica była zaniedbana, przestał dbać o świece, zmieniać obrusy na ołtarzu, czy nawet wymiatać liście z kaplicy. Którejś nocy poczułem, że sprawa jest poważna. Stałem w różanej altanie przez dobrą godzinę, przypatrując się mu, gdy klęczał nieruchomo z rękoma rozciągniętymi jak do ukrzyżowania, których przez cały ten czas nie opuścił. Wszyscy niewolnicy już dawno uważali go za pomylonego. -Wampir uniósł brwi w zdziwieniu. -Ja byłem przekonany, że jest tylko nieco... nadgorliwy. Sądziłem, że w swej miłości do Boga zaszedł być może za daleko. Tego dnia opowiedział mi o swoich wizjach. Zarówno święty Dominik, jak i Błogosławiona Maryja Dziewica przychodzili do niego, do kaplicy. Powiedzieli mu, że ma sprzedać całą naszą posiadłość w Luizjanie, wszystko, co posiadamy, a pieniądze ze sprzedaży użyć na dzieło boże we Francji. Mój brat miał zostać wielkim przywódcą religijnym i przywieść kraj do jego dawnej żarliwości, oddalić widmo szerzącego się ateizmu. Oczywiście on sam nie posiadał żadnych pieniędzy. Ja miałem sprzedać plantację i nasze domy w Nowym Orleanie, a pieniądze przekazać jemu. Znów nastąpiła cisza. Chłopak siedział bez ruchu, zaskoczony. - Taak... przepraszam - wyszeptał. - Co pan powiedział? I sprzedał pan plantację? - Nie - odpowiedział wampir ze spokojną, nieruchomą twarzą, jaką miał od początku rozmowy. - Śmiałem się z niego. A on... jego to rozwścieczyło. Nalegał. Twierdził, że polecenie pochodziod samej Maryi Dziewicy. Kimże więc jestem, aby je lekceważyć? Kimże, doprawdy? -Wampir ściszył nieco głos, jak gdyby zastanawiając się nad tym raz jeszcze. -Kim? Im więcej próbował mnie przekonywać, tym bardziej go wyśmiewałem. To nonsens, mówiłem mu, wytwór niedojrzałej, a nawet chorobliwej wyobraźni. Oznajmiłem mu, że kaplica, była błędem. Chciałem ją zburzyć natychmiast. On miał pójść do szkoły w Nowym Orleanie i wybić sobie z głowy te niedorzeczne pomysły. Nie pamiętam teraz wszystkiego, co mu powiedziałem. Ale pamiętam atmosferę tej rozmowy. Za całą tą pogardliwą odprawą z mojej strony stał gniew i głębokie rozczarowanie. Byłem zawiedziony. Nie wierzyłem w ani jedno słowo, które mi powiedział. - Ale to całkowicie zrozumiałe - wtrącił szybko chłopak, gdy tylko wampir przerwał. Niepokój jego wyraźnie zelżał. -To jest, chciałem powiedzieć, czy ktokolwiek mógłby w to uwierzyć? - Naprawdę? - Wampir spojrzał na chłopaka. -Myślę, że to był egotyzm, złośliwy egotyzm z mojej strony. Pozwól, niech ci to wytłumaczę. Kochałem mojego brata, jak już ci mówiłem,

- 6 - i czasami wierzyłem nawet, że jest żyjącym świętym. Zachęcałem go do modlitw i medytacji i gotów byłem stracić go dla siebie, gdyby zdecydował się na stan duchowny. Gdybyktoś opowiadał mi o jakimś świętym z Arles czy z Lourdes, którzy mieli wizje, to uwierzyłbym mu. Byłem katolikiem. Wierzyłem w świętych. Zapalałem cieniutkie świece przed ich marmurowymi posągami w kościołach. Znałem ich obrazy, symbole, ich imiona. Ale nie wierzyłem, nie mogłem uwierzyć mojemu bratu. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że ma wizje. Właściwie dlaczego? Ponieważ był moim bratem. Franciszek z Asyżu mógł mieć wizje, ale nie on. O, co to, to nie. Nie mój brat. Mój brat nie mógł być taki. To właśnie nazywam egotyzmem. Rozumiesz? Chłopak pomyślał chwilę. Kiwnął wreszcie głową i odpowiedział, że rozumie. - Być może jednak naprawdę miał wizje -dodał po chwili wampir. - A więc nie jest pan pewien... teraz... czy przypadkiem rzeczywiście...? - Nie, ale wiem na pewno, że on sam ani przez chwilę nie odczuwał żadnych wątpliwości czy wahań. Wiem teraz, i wiedziałem wtedy, że tej nocy, kiedy wyszedł z mojego pokoju podniecony i rozżalony, nie wahał się ani przez moment. Parę minut później już nie żył. - W jaki sposób? - Po prostu wyszedł przez drzwi balkonowe na galerię, stał jeszcze przez chwilę u szczytu ceglanych schodów, a potem rzucił się do przodu. Nie żył już, kiedy zbiegłem w dół do pierwszego schodka. Skręcił kark. - Wampir potrząsnął głową w zamyśleniu, ale jego twarz była nadal nieporuszona. - Czy widział pan, jak spadał? - zapytał chłopak. -Czy stracił równowagę? - Nie, nie widziałem, ale dwóch służących to widziało. Mówili, że spojrzał w górę, jakby właśnie tam coś dostrzegł. Potem jego ciało poruszyło się do przodu, jak gdyby popchnięte wiatrem. Jeden z nich twierdził, że miał właśnie coś powiedzieć, zanim spadł. Ja też myślę, że chciał coś powiedzieć, ale było to właśnie w momencie, w którym ja zwróciłem się do okna. Byłem odwróconydo niego plecami, kiedy usłyszałem łoskot spadającego ciała. - Wampir zerknął na magnetofon. - Nie mogłem sobie tego wybaczyć. Czułem się odpowiedzialny za jego śmierć. I wszyscy inni też tak myśleli. - Jak mogli? Powiedział pan przecież, że widzieli, jak spadał. - To nie było oskarżenie wprost. Po prostuwiedzieli, że coś niedobrego zaszło między nami, że mieliśmy jakąś sprzeczkę na chwilę przed jego upadkiem. Słyszała nas służba, moja matka też. I właśnie ona nie przestawała mnie później wypytywać, co między nami zaszło i dlaczego mój brat, który zawsze był taki spokojny i łagodny, wtedy krzyczał. Później do pytań dołączyła się siostra, a ja, oczywiście, odmawiałem odpowiedzi. Byłem tak strasznie zszokowany i nieszczęśliwy, że nie miałem cierpliwości dla nikogo. Postanowiłem jednak sobie, że nie dowiedzą się o jego „wizjach”. Nie chcieli zrozumieć, że w końcu stał się nie świętym, lecz jedynie fanatykiem. Moja siostra wolała położyć się do łóżka, niż wytrzymać katusze pogrzebu, a matka rozpowiadała wszystkim w parafii, że coś straszliwego wydarzyło się w moim pokoju, coś, czego ja nie chcę ujawnić. Na życzenie mojej własnej matki przesłuchiwała mnie policja. W końcu zjawił się u mnie ksiądz i zażądał, bym wyjawił, co między nami zaszło. Nikomu jednak nic nie powiedziałem. „To była tylko dyskusja” - mówiłem. „Nie było mnie na galerii, kiedy brat upadł” -

- 7 - protestowałem, a oni wszyscy patrzyli na mnie, jakbym to ja zabił. Siedziałem u jego trumny wystawionej w holu naszego domu, przez dwa dni, rozmyślając o tym, że to ja go zabiłem. Wpatrywałem się w jego twarz, aż pojawiły się na niej plamy, co przyprawiało mnie o mdłości. Miał strzaskaną potylicę i jego głowa wyglądała niesamowicie na poduszce. Zmuszałem się, by patrzeć na nią, by po prostuwpatrywać się w nią, gdyż nie mogłem wytrzymać bólu i zapachu rozkładu. Cały czas odczuwałem nieodparte pragnienie, żeby otworzyć mu oczy. Wszystko to były szalone myśli, wariackie impulsy. Wyrzucałem sobie, że śmiałem się z niego, nie wierzyłem mu, nie byłem dla niego dobry -spadłze schodówz mojego powodu. - To wydarzyło się naprawdę, tak? - wybąkał chłopak. -Opowiada mi pan coś, co... co jest prawdziwe. - Tak - odpowiedział wampir, patrząc na chłopaka, lecz nie był zaskoczony. -Chcę opowiadać dalej. Jego wzrok porzucił znowu chłopaka i powędrował dalej, za szybę. Wampir nie wykazywał większego zainteresowania młodym człowiekiem, który, ze swej strony, toczył w sobie jakąś wewnętrzną walkę. - Ale powiedział pan przecież, że nic pan nie wie o tych wizjach, że pan, wampir przecież... nie wie na pewno czy... - Chcę opowiedzieć wszystko po kolei - odrzekł wampir. -Tak jak to się wydarzyło. Nie, nadal nie wiem nic o tych wizjach. Do dzisiaj - przerwał. - Ależ proszę, niech pan mówi dalej. - No cóż, chciałem sprzedać plantacje. Nie chciałem już nigdy oglądać tego domu i kaplicy w ogrodzie. W końcu wynająłem je agencji, która zadbała o nie. Uprawiała ziemię i administrowała wszystkim, tak że nie musiałem już tam jeździć, i razem z matką i siostrą przeprowadziłem się do jednego z naszych domóww Nowym Orleanie. Oczywiście, w ten sposóbani przez chwilę nie uciekłem od brata. O niczym innym nie mogłem wtedy myśleć, jak tylko o jego ciele gnijącym w ziemi. Został pochowany na cmentarzu St. Louis w Nowym Orleanie. Robiłem wszystko, aby unikać przechodzenia obokjego bram, ale nadal bez przerwy myślałem tylko o nim. Pijany czy trzeźwy, ciągle miałem przed oczyma jego gnijące ciało w trumnie. To było nie do zniesienia. Bez przerwy wyobrażałem sobie, że stoi u szczytu schodów, a ja ujmuję go za ramię i przemawiam do niego łagodnie, namawiam, by wrócił do pokoju, przekonuję go, że uwierzyłem mu, że musi modlić się za mnie, za wiarę. W tym czasie niewolnicy z Pointe du Lac, tak nazywała się bowiem moja plantacja, zaczęli opowiadać o duchu na galerii, a nadzorca nie potrafił utrzymać porządku na plantacji. Ludzie z towarzystwa zadawali mojej siostrze napastliwe pytania dotycząceincydentu, aż wpadła w histerię. Po prostusądziła, że tak właśnie powinna reagować, więc zachowywała się histerycznie. Cały czas piłem, a w domu przebywałem tak rzadko, jak było to tylko możliwe. Żyłem jak człowiek, który chce umrzeć, ale nie ma dość odwagi, by skończyć z sobą. Przemierzałem samotnie ciemne uliczki. Spędzałem czas w kabaretach. Wycofałem się z dwóchpojedynków, lecz bardziej z apatii niż z tchórzostwa, gdyż tak naprawdę to pragnąłem śmierci. I wtedy zostałem zaatakowany przez wampira. Mógł to być ktokolwiek - przecież włóczyłem się samotnie wśród marynarzy, złodziei, maniaków i kogo tam jeszcze. Ale

- 8 - wybrał mnie. Chwycił mnie zaledwie parę kroków od drzwi mojego domu i zostawił tam na pewną śmierć, ja tak przynajmniej myślałem. - Chce pan powiedzieć... że wyssał panu krew? - zapytał chłopak. - Tak. - Wampir zaśmiał się. - Wyssałmi krew. Tak to się właśnie robi. - Ale żył pan jeszcze - dodałmłody człowiek. - Powiedział pan, że zostawił pana umierającego. - No cóż, wyssał moją krew prawie całkowicie, do granicy śmierci. Położono mnie do łóżka, jak tylko mnie znaleziono odurzonego. Tak naprawdę nie wiedziałem właściwie, co się ze mną stało. Myślałem chyba, że to alkohol spowodował zapaść. Oczekiwałem śmierci i nie wykazałem żadnego zainteresowania jedzeniem i piciem, czy rozmową z lekarzem. Moja matka posłała nawet już po księdza. Miałem wtedy wysoką gorączkę i opowiedziałem mu wszystko o wizjach brata i o sobie. Pamiętam, że przywarłem do jego ramienia, stale na nowo zmuszając go do przysięgi, że nikomu tego nie powtórzy. - Wiem, że go nie zabiłem - powiedziałem w końcu -tylko że nie potrafię teraz żyć, gdy on jest martwy. Nie po tym, jak go potraktowałem - dodałem. - To śmieszne - odpowiedział mi. -Oczywiście, że musisz żyć. Nie ma w tobie nic złego poza nadmiernym folgowaniem sobie. Twoja matka potrzebuje ciebie, nie wspominając o siostrze. A co do twojego brata, to był nawiedzony przez diabła. Byłem tak oszołomiony tym, co powiedział, że nie potrafiłem nawet zaprotestować. - To diabeł był twórcą tych wizji - tłumaczył dalej kapłan. Diabeł był wtedy w natarciu. Cała Francja była pod jego wpływem, a rewolucja była jego największym sukcesem. Nic nie uchroniłoby brata, poza egzorcyzmami i modlitwą. Należało przywiązać go, gdy diabeł szalał w jego ciele, i wyrzucić go stamtąd. Diabeł zrzucił go ze schodów, to zupełnie oczywiste - oznajmił. - To nie z bratem rozmawiałeś w pokoju - kontynuował -rozmawiałeś z diabłem. To wszystko zawładnęło mną całkowicie. Przedtem wierzyłem, że zostałem doprowadzony do ostateczności, ale to nie była prawda. Ksiądz opowiadał dalej o diable, o kulcie voodoo pośród niewolników i o przypadkach zawładnięcia ciałem człowieka przez diabła w innych stronach świata. Oszalałem. Zdemolowałem cały pokój, usiłując dogonić i zabić księdza. - Ale ta siła, którą pan posiada... przecież wampir...? - zapytał chłopak. - Zupełnie oszalałem - wyjaśnił wampir. -Zdobyłem się na rzeczy, których nigdy nie popełniłbym, będąc w pełni zdrowy. Teraz widzę to zdarzenie jakby przez mgłę, jest dla mnie zupełnie nierealne i wywołuje zmieszanie, ale dobrzepamiętam, że gdy już go dopadłem i tarmosząc się z nim, wyciągnąłem przez tylne drzwi z domu na podwórko, popchnąłem na ceglaną ścianę wolno stojącej kuchni. Tam tłukłem jego głową o ścianę, niemal go zabijając. Kiedy wreszcie przestałem, prawie na granicy śmiertelnego wyczerpania, upuszczono ze mnie jeszcze krew. Głupcy. Ale chciałem coś powiedzieć. To właśnie wtedy pojąłem swój własny egotyzm. Być może ujrzałem go jak w odbiciu, w tym księdzu. Jego pogardliwy stosunek do mojego brata odzwierciedlał także i mój stosunek do niego. Jego natychmiastowy, małostkowy i płytki sąd, to wyrokowanie w sprawach diabła, odmowa zastanowienia się chociaż nad prawdopodobieństwem świętości tak blisko nas. - Ależ on wierzył, że ciało brata opanowane było przez diabła! - Tak - natychmiast dorzucił wampir. -Ludzie, którzy przestają wierzyć w Boga lub

- 9 - boskość, nadal jednak wierzą w diabła. Nie wiem zresztą dlaczego. Nie, naprawdę nie wiem dlaczego. Zło jest zawsze możliwe. A boskośćjest odwiecznie trudna do pojęcia. Musisz jednak zrozumieć, że mówić o nawiedzeniu ciała, to mówić po prostu, że ktoś zwariował. Czułem, że tak właśnie było w przypadku księdza. Jestem pewien, że dostrzegł tylko szaleństwo. Nazwał je opanowaniem przez szatana. Nie trzeba widzieć szatana podczas egzorcyzmów. Ale stać w obliczu świętości, przed obliczem świętego... uwierzyć, że ów święty ma prawdziwe wizje. Nie. W tym przejawia się nasz egotyzm, nasza odmowa uwierzenia, że coś takiego może się wśród nas zdarzyć. - Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób - powiedział chłopak. -Ale co właściwie stało się dalej? Powiedział pan, że upuszczono panu krew, a to musiałoby chyba doprowadzić do pewnej śmierci. Wampir zaśmiał się. - Tak, z pewnością, tak by się to skończyło, gdyby wampir nie przyszedł do mnie tej samej nocy. Wrócił, aby spotkać się ze mną. Rozumiesz, on chciał mojej plantacji, chciał Pointe du Lac. Było już bardzo późno. Siostra czuwająca przy mnie dawno już zasnęła. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Wszedłod podwórka, przez drzwi balkonowe. Bezgłośnie. Wysoki, o białej cerze, gęstych, jasnych włosach i płynnych prawie kocich ruchach. Delikatnie nasunął śpiącej siostrze szal na oczy i przykrócił knot lampy. Drzemała w fotelu. Na stole stało naczynie z wodą i ręcznik, którym obmywała mi czoło. Nie poruszyła się pod tym szalem aż do rana. Ale wtedy ja byłem już kimś innym. - Co to była za przemiana? Wampir westchnął. Odchylił się do tyłu na krześle i spoglądał na ściany. - Na początku myślałem, że to jeszcze jeden doktor lub ktoś inny wezwany przez rodzinę, by porozmawiał ze mną. Ale to podejrzenie rozwiało się natychmiast. Podszedłblisko łóżka i pochylił się nade mną. Jego twarz pojawiła się w świetle lampy i zobaczyłem wtedy, że nie był wcale zwyczajnym człowiekiem. Jego szare oczy żarzyły się, a długie białe dłonie nie były z pewnością dłońmi człowieka śmiertelnego. Myślę, że zrozumiałem wszystko w tej jednej chwili, a to, co mi potem oznajmił, było wtórne. W tym momencie, kiedy go ujrzałem, kiedy poczułem jego nadzwyczajną aurę, wiedziałem już, że nie jest osobątaką jak wszyscy inni. Ja sam przestałem się w ogóle liczyć. Moje ego, które nie potrafiło zaakceptować obecnościosobynadludzkiej, nadzwyczajnej, zostało zupełnie zdruzgotane. Wszystkie moje myśli, nawet moja wina i pragnienie śmierci, wydawały się całkowicie nieistotne. Zapomniałem o sobie, o swoim bycie! Wampir dotknął zaciśniętą pięścią klap swej marynarki. - Zapomniałem całkowicie o sobie. I w tej samej chwili zdałem sobie sprawę ze znaczenia tej okazji. Od tej pory odczuwałem już tylko wzrastające zdziwienie. Gdyprzemówił do mnie i powiedział kim mógłbym zostać, czym jest jego życie i co go jeszcze czeka, wszystko, co wcześniej przeżyłem przestało się w ogóle liczyć. Postrzegałem wtedy swoje życie tak, jakbym stanął z boku, przyglądając mu się z zewnątrz. Dostrzegłem całą moją dotychczasową próżność, egoizm, konformizm, powierzchowną wiarę w Boga i zastępy świętych, których imiona wypełniały mój modlitewnik, a z których żaden nie wywarł najmniejszego wpływu na moją ograniczoną, materialistyczną i samolubną egzystencję. Dostrzegłem moich prawdziwych bogów... bogówwiększości z ludzi - jedzenie i picie, bezpieczeństwo w

- 10 - konformizmie. Popiół. Twarz chłopaka była napięta. Widać w niej było niepokój pomieszany z zaciekawieniem. - A więc zdecydował się pan zostać wampirem? -spytał. Przez chwilę wampir nie odpowiadał. - Zdecydował... Wydaje mi się, że nie jest to najodpowiedniejsze słowo. Choć nie można powiedzieć, że było to nieuniknione od momentu, w którym on wkroczył do pokoju. Nie, rzeczywiście, to nie było wcale nieuniknione. Jednak nie mogę powiedzieć, bym sam zdecydował. Powiedzmy, że kiedy on skończył mówić, żadna inna decyzja nie wchodziła w rachubę, więc wybrałem właśnie ją, nie oglądając się do tyłu. Poza jedną rzeczą. - Poza czym? - Moim ostatnim wschodem słońca - odpowiedział wampir. -Następnego ranka, po tej nocy, nie byłem jeszcze wampirem, więc mogłem zobaczyć po raz ostatni wschód słońca. Pamiętam to dobrze. Nie mógłbym powiedzieć, bym pamiętał którykolwiek z poprzednich. Pamiętam, że światło najpierw pojawiło się u góry drzwi balkonowych wzmagającą się jasnością zza koronkowych zasłon. Później blask, który dostrzegałem między liśćmi drzew, stawał się jaśniejszy i jaśniejszy. W końcu światło słoneczne przedarło się przez okna, rzucając cień koronek na podłogę i na skąpaną w blasku słońca postać mojej śpiącej siostry. Ciepło ogrzało ją i obudziło. Odrzuciła szal, nie budząc się, lecz wtedy słońce zaczęło świecić jej prosto w oczy. Zacisnęła powieki. Światło tańczyło po stole, gdzie złożyła swą głowę wtuloną w ramiona, po wodzie w stojącym na stole naczyniu. Czułem je na rękach, złożonych na kołdrze, a wreszcie i na twarzy. Leżałem w łóżku, myśląc o tym wszystkim, co usłyszałem od niego. To właśnie wtedy powiedziałem do widzenia słońcu i zdecydowałem się zostać wampirem. To był mój... ostatni wschód słońca. Wampir spoglądał znów za okno. A gdy przestał mówić, cisza, jaka zapadła w pokoju, była tak przejmująca, że chłopakowi zdawało się, iż niemal ją słyszy. Dopiero po chwili dotarły do niego odgłosy dochodzącez ulicy. Duża przejeżdżająca ciężarówka wprawiła kabel lampy w drżenie. Po chwili odgłosy uciszyły się. - Czy tęskni pan za nimi ? - zapytał cicho po chwili. - Tak naprawdę, to nie - padła krótka odpowiedź. -Jest tyle innych rzeczy. Ale gdzie to byliśmy? Chcesz wiedzieć, jak to się stało, że stałem się wampirem? - Tak - odpowiedział chłopak. -Jak się właściwie dokonała ta przemiana? - Nie sądzę, bym potrafił ci to dobrze opowiedzieć. Mogę tylko ująć to w słowa, które opiszą, nawet dokładnie, ale będzie to zupełnie coś innego. To tak, jak opowiadać komuś o pierwszych doświadczeniach z dziewczynami, komuś, kto sam jeszcze nic nie wie o seksie i tego jeszcze nie przeżył. Młody człowiek zdawał się już gotować do zadania następnego pytania, ale zanim otworzył usta, wampir kontynuował: - Jak ci już mówiłem, ten wampir, Lestat, chciał dostać moją plantację. Całkiem przyziemne życzenie, nie powiem. W zamian za ofiarowanie mi nieśmiertelnego życia, które będzie trwało aż do końca świata. Nie był on jednak szczególnie wnikliwy. Można powiedzieć, że tę niewielką liczbę wampirów, jaka znajdowała się na świecie, traktował jak jakiś ekskluzywny klub dla wybranych. Zresztą, on sam miał całkiem ludzkie problemy -

- 11 - ślepego ojca, który w dodatku nie zdawał sobie sprawy, że jego syn jest wampirem i pod żadnym pozorem nie mógł się dowiedzieć. Życie w Nowym Orleanie stało się dla niego zbyt trudne, zważywszy jego potrzeby i konieczność stałej opieki nad ojcem. Postanowił więc objąć w posiadanie Pointe du Lac. Następnego wieczoru natychmiast wprowadził się na plantację, ukrył ślepego ojca w głównym pokoju, a ja poczyniłem niezbędne przygotowania do przemiany. Nie było to takie proste. Musiałem przeprowadzić parę rzeczy, z których pierwszą miała być śmierć mojego dotychczasowego zarządcy. Lestat rozprawił się z nim podczas snu. Ja miałem się temu przyglądać i zaaprobować; to jest być świadkiem odebrania życia człowiekowi jako dowód mojego zaangażowania w sprawę i zgody na udział w niej. To właśnie, bez wątpienia, okazało się dla mnie najtrudniejsze. Mówiłem ci już, że nie obawiałem się swojej śmierci, jedynie odczuwałem mdłościna myśl o odebraniu sobie życia. Miałem jednak olbrzymi szacunek dla życia innych. Musiałem przyglądać się ze spokojem, jak nadzorca obudził się nagle i próbowałodepchnąć Lestata obiema rękami od siebie, a gdy okazało się to niemożliwe, leżał pod nim w żelaznym uścisku. Jego opórsłabł coraz bardziej. W końcu zwisł bezwładny, wysączony z krwi. Patrzyłem, jak umierał. Nie umarł od razu. Z górą godzinę staliśmy w jego małym pokoiku, przyglądając się, jak powoli tracił przytomność. Wreszcie umarł. Jak wspomniałem była to pierwsza część mojej przemiany w wampira. W przeciwnym wypadku Lestat nigdy nie zdecydowałby się na pozostanie tutaj. Potem musieliśmy pozbyć się ciała. Będąc w gorączce i jeszcze osłabiony, zbyt mało miałem sił, by zajmować się martwym ciałem zarządcy. Zbierało mi się na wymioty, Lestat śmiał się ze mnie, dodając, że jak tylko stanę się wampirem, będęsię czuł zupełnie inaczej i sam będę się śmiał z takiego zachowania. Mylił się jednak. Śmierć nigdy nie wywoływała u mnie rozbawienia, bez względu na to, jak często bywałem jej przyczyną. Ale pozwól, że wszystko opowiem po kolei. Musieliśmy pojechać drogą w górę rzeki, aż dotarliśmy na otwarte pola. Dopiero tu mogliśmy zostawić ciało. Porwaliśmy jego ubranie, zabraliśmy pieniądze, a przy okazji, co świetnie pasowało do naszego planu, poczuliśmy od niego wyraźny zapach alkoholu. Znałem jego żonę, która mieszkała w Nowym Orleanie. Domyślałem się, w jakim będzie stanie i jak będzie cierpieć, gdy ciało zostanie odnalezione. Ale bardziej od współczucia, zawładnął mną ból, że nigdy nie dowie się, co się właściwie stało z jej mężem. Że to wcale nie bandyci znaleźli go pijanego na drodze. Kiedy masakrowaliśmy ciało byłem coraz bardziej podniecony. Oczywiście, musisz zdawać sobie sprawę, że cały czas ten wampir, Lestat, nie zachowywał się jak istota ludzka. Nie było w nim więcej cech ludzkich jak, nie przymierzając, w postacibiblijnego anioła. To zauroczenie jego osobąbyło nieco wymuszone. Dostrzegałem już wtedy dwuznaczność mojej przemiany w wampira. Z jednej strony, byłem po prostuzauroczony. Lestat całkowicie mną zawładnął. Z drugiej strony jednak, pragnienie samozniszczenia pozostawało. Nadal chciałem być całkowicie potępiony i to właśnie dlatego Lestat przystąpił do mnie, przy pierwszej i drugiej okazji. Tym razem jednak nie niszczyłem siebie, lecz życie innych, zarządcy, jego żony i jego rodziny. Poczułem wewnętrzny sprzeciw. Być może był jeszcze wtedy czas na wycofanie się, na ucieczkę od woli Lestata, gdyby nie to, że wyczuł niezawodnym instynktem, co dzieje się w moim umyśle. Absolutnie niezawodnym

- 12 - instynktem... Wampir zadumał się. - Wiedz, że wampiry obdarzone są niezwykle silnym instynktem wyczuwania i odgadywania nawet najdrobniejszych zmian w ludzkiej twarzy. Lestat miał w sobie to ponadnaturalne wyczucie. Wepchnął mnie szybko do powozu i zaciął konie batem. „Chcę umrzeć - zacząłem bełkotać -to ponad moje siły. Chcę umrzeć. Możesz mnie zabić. Pozwól mi umrzeć. Nie chciałem patrzeć na niego, aby na powrót nie znaleźć się pod jego urokiem, nie być oczarowanym jego nadzwyczajną pięknością. On tymczasem wymawiał łagodnie moje imię, śmiejąc się przy tym. Jak powiedziałem, był zdecydowany przejąć moją plantację. - Czy pewne było, że nie zostawiłby pana w spokoju ? - zapytał chłopak. - Nie wiem. Znając go tak, jak znam go teraz, powiedziałbym, że raczej zabiłby mnie, niż pozwolił odejść. Ale, rozumiesz, tego właśnie pragnąłem, więc to nie miało znaczenia. Gdy tylko dojechaliśmy do domu, zeskoczyłem z powozui podszedłem, żyjący trup, do ceglanych schodów, o które roztrzaskał głowę mój brat. Dom był nie zamieszkany od paru miesięcy, zarządca miał swoją własną chatkę. Skwar i wilgoć panujące w Luizjanie sprawiły, że schody zaczęły się już rozsypywać. W szczelinach między cegłami pojawiła się trawa, a nawet, gdzieniegdzie, małe słoneczniki. Pamiętam, że gdy usiadłem na najniższym stopniu, poczułem chłód wilgotnych cegieł. Oparłem o nie głowę i dotknąłem dłońmi woskowych łodyg słoneczników. Szarpnąłem pęk i z łatwością wyrwałem z miękkiej ziemi. „Chcę umrzeć. Zabij mnie” -odezwałem się do wampira. „Teraz jestem winny morderstwa. Nie mogę z tym żyć”. Uśmiechnął się szyderczo z niecierpliwością człowieka, który słucha oczywistych kłamstw. I wtedy w mgnieniu oka doskoczyłdo mnie i wpił się we mnie tak, jak to zrobił poprzednio z zarządcą. Z wściekłością próbowałem go od siebie odepchnąć. Kopnąłem go z całej siły i w tym momencie poczułem, jak jego zęby wbijają się w moje gardło, aż żyły nabrzmiały mu na skroniach. Jednym skokiem, o wiele za szybkim, abym mógł to zauważyć, znalazł się nagle na podejściu schodów. Stanął tam, spoglądając pogardliwie na umie. „Myślałem, że chceszumrzeć, Louis” - szydził. Chłopak wydał z siebie cichy okrzyk, gdy wampir wypowiedział swoje imię. - Tak, tak właśnie mam na imię. Po chwili kontynuował dalej: - Leżałem bezbronny na ziemi, będąc świadkiem własnego tchórzostwa i bezmyślności. Tak bezpośrednio skonfrontowany z nimi. Być może, gdybym miał więcej czasu zdążyłbym zebrać się na odwagę i odebrać sobie życie, a nie skomleć i błagać, by ktoś inny zrobił to za mnie. Ujrzałem siebie w codziennych cierpieniach, mającego nadzieję, że śmierć odnajdzie mnie nieoczekiwanie, przynosząc chwilę wiekuistego odpuszczenia. Zobaczyłem także, niby w wizji, jak stoję u góry schodów, dokładnie tam, gdzie stał mój brat, a potem spadamz łoskotem. Nie było jednak wtedy czasu na odwagę, czy może powinienem raczej powiedzieć, że nie było w planie Lestata miejsca na nic innego, niż on sam przewidział. - Posłuchaj dobrze, co ci powiem, Louis - odezwał się do mnie i położył się obokmnie na schodach, gestem tak wdzięcznym i pełnym uroku, że zdał mi się niemal kochankiem. Wzdrygnąłem się, ale on objął mnie swoim ramieniem i przysunął do siebie. Nigdy wcześniej

- 13 - nie byłem tak blisko niego, i teraz, w ciemnym świetle, widziałem wspaniały blask jego oczu i niezwykłą jasność skóry. Gdy tylko poruszyłem się, położył dłoń na moich ustach i powiedział: - Nie ruszaj się. Teraz będę pił twą krew, lecz nie pozwolę ci umrzeć. Chcę, abyś był spokojny, tak spokojny, abyś mógł usłyszeć, jak twoja krew przepływa do moich żył. Tylko wysiłkiem woli i świadomością chwili możesz utrzymać się przy życiu. Chciałem jeszcze walczyć, ale przycisnął mnie tak silnie, że całkowicie panował nad moim wyprężonym jak struna ciałem. Gdy tylko zaniechałem oporu, zatopił zęby w mojej szyi. Oczy chłopaka rozszerzyły się. W trakcie opowieściodsuwał się coraz bardziej i bardziej. Twarz mu stężała, przymrużył oczy, jak gdyby przygotowywał się do odparcia ciosu. - Czy przydarzyło ci się kiedykolwiek utracić dużą ilość krwi? - zapytał wampir. -Czy znasz to uczucie? Usta chłopca ułożyły się do wyrazu „nie”, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Przełknął ślinę, - Nie! - Świece paliły się u góry w holu, tam gdzie wcześniej planowaliśmy śmierć zarządcy. Na galerii kołysała się na wietrze lampa naftowa. Światło świec i lampy zlewało się i migotliwy blask wypełnił klatkę schodową. - Słuchaj, miej oczy otwarte -wyszeptał Lestat. Czułem jego oddechna szyi. Pamiętam, że gdy mówił, wszystkie włosy na moim ciele zelektryzowały się, a całe ciało drżało. Przypominało to dreszcznamiętności... Wampir zadumał się. Zgięte palce prawej ręki podłożył pod brodę. Miało się wrażenie, że wyciągniętym palcem dłoni gładzi się delikatnie po podbródku. - No cóż, rezultat tego był taki, że w przeciągu kilku minut, byłem tak osłabiony, że prawie nie mogłem się ruszyć. Ogarnięty paniką zdałem sobie sprawę z tego, że nawet gdybym bardzo chciał, nie jestem w stanie nic zrobić. Lestat oczywiście nadal przytrzymywał mnie, a jego ramię ważyło chyba tonę. Poczułem, że wyszarpnął zęby z mojej szyi tak gwałtownie, że dwie zostawione przez ugryzienie rany wydawały się ogromne i były bolesne. Teraz pochylił się nad moją bezwładną głową, i zdjąwszy ze mnie swą prawą rękę, ugryzł własny nadgarstek. Krew trysnęła na koszulę i marynarkę. Przyglądał się temu z przymrużonymi, błyszczącymi oczyma. Wydawało mi się, że stał tak całą wieczność i patrzył, a odblaski światła migocące za jego głową były jak tło zjawy. Myślę, że już wtedy zrozumiałem, co zamierza zrobić i czekałem, zdawałoby się jakby latami całymi, całkowicie zdany na jego łaskę, na to, co ma nastąpić. Przycisnął swój krwawiący nadgarstek do moich ust i powiedział stanowczo z lekkim zniecierpliwieniem: - Louis, pij! Zacząłem pić jego krew. „Tylko powoli, Louis, teraz szybciej” -szeptał do mnie wiele razy. Piłem, wysysając jego krew z rany w nadgarstku. Po raz pierwszy od czasówniemowlęctwa doświadczając tej szczególnej przyjemności ssania pokarmu, całym ciałem, skupiając się na tym jedynym źródle życia. I wtedy wydarzyło się coś szczególnego.

- 14 - Wampir oparł się na krześle, jego brwi uniosły się lekko. - Jak trudno opisać rzeczy, których tak naprawdę nie da się opisać -powiedział po chwili cicho, ledwie szeptem. Chłopak siedział bez ruchu jak przykuty do krzesła. - Gdy piłem jego krew, poza światłem, nie widziałem nic. A potem następną rzeczą, jaką odczułem, był... dźwięk. Głuchy huk na początku, a następnie łomotanie, dudnienie, jak w wielki bęben, narastające, jak gdyby jakiś nadludzki olbrzym przedzierał się powoli przez ciemny i tajemniczy las. Tuż po chwili usłyszałem identyczny, drugi taki odgłos, jakby za pierwszym olbrzymem, w pewnej odległości pojawił się drugi, a każdy z nich w rytmie swojego własnego dudnienia. Hałas narastał, zbliżał się coraz bardziej, aż wydawało się, że wypełnia już nie tylko mój zmysł słuchu, ale i wszystkie pozostałe. Zdawał się tętnić i pulsować w wargach i palcach, w skroniach i żyłach. Przede wszystkim w żyłach. Najpierw jeden odgłos dudnienia, potem ten drugi. Aż wreszcie Lestat wyszarpnął rękę, odrywając ją od moich ust. Otworzyłem oczy i odzyskałem świadomość. Ponownie sięgnąłem po jego rękę, chwyciłem ją i siłą przywarłem do ust. Zdałem sobie sprawę, że odgłosy tego bębna były biciem mego serca, i jego serca, nas obu. - Wampir westchnął. -Czy ty to rozumiesz? Chłopiec zaczął coś mówić i potrząsnął głową. - Nie.., to jest tak - powiedział. -To jest... to jest... - Oczywiście - odrzekł wampir, odwracając wzrok. - Chwileczkę, chwileczkę - powiedział chłopak -taśma już się prawie kończy, muszę ją odwrócić. Wampir spokojnie przyglądał się, jak chłopak zmieniał taśmę i ponownie włączył magnetofon. - I co stało się potem? - Usłyszał po chwili. Twarz chłopaka była spocona, więc wytarł ją chusteczką. - Zmienił się mój sposób widzenia - podjął na nowo wampir. -Widziałem rzeczy wokół siebie tak, jak widzą to wampiry. - Jego głos był z lekka obojętny, wydawało się, jakby myśli wampira przez moment odbiegły gdzieś dalej. Zaraz jednak poprawił się na krześle i kontynuował: - Lestat stał ponownie przy schodachi dostrzegałem teraz to, czego poprzednio nie widziałem. Przedtem jego skóra wydawała mi się biała, tak uderzająco biała, że w nocy prawie świeciła. Teraz widziałem go, jakby był kimś takim samym jak ja. Jego twarz promieniała, ale nie była wcale świecąca. Zobaczyłem wtedy także, że nie tylko Lestat zmienił się, lecz i wszystko, co mnie wokół otaczało. To było tak, jakbym dopiero teraz po raz pierwszy zaczął widzieć kolory i prawdziwe kształty rzeczy. Widok guzików na czarnym surducie Lestata tak przykuł moją uwagę, że wpatrywałem się w nie przez dłuższą chwilę, aż on zaczął się śmiać ze mnie. A i śmiech ten słyszałem teraz tak, jak nigdy wcześniej. Nadal też słyszałem jego serce niczym uderzenia w bęben. Miałem zamęt w głowie, bo każdy nowy dźwięk nakładał się na poprzedni, tworząc mieszaninę odgłosów, aż do chwili gdy nauczyłem się je oddzielać, a wtedy, choć nakładały się na siebie, każdy z nich cichy ale wyraźny, narastający lecz nie ciągły, jak salwy śmiechu - wampir uśmiechnął się z rozkoszą -jak huk dzwonów.

- 15 - - Przestań patrzeć na moje guziki - odezwał się Lestat. -Wstań i idź popatrzeć na drzewa. Wybierz się na spaceri pozbądźsię resztek zbytecznego człowieczeństwa w swoim ciele. Tylko nie zakochaj się przypadkiem do szaleństwa w tej nocy, żebyś mógł odnaleźć drogę powrotną do domu! To rzeczywiście była mądra rada. Kiedy bowiem ujrzałem światło księżyca na bruku przed domem, wpadłem w takie oczarowanie, że musiałem spędzić tam chyba z godzinę. Minąłem bez większego zainteresowania kaplicę w ogrodzie, i stojąc pomiędzy zagajnikami bawełny i dębami, wsłuchiwałem się w noc, jak gdyby był to chór szepczącychkobiet, przywołujących mnie do swych piersi. Co do mojego ciała, nie było jeszcze całkowicie przemienione i jak tylko zacząłem jako tako odróżniać dźwięki i obrazy, poczułem fizyczny ból. Opuszczały mnie wszystkie moje człowiecze fluidy, wypychane przez nową postać. Umierałem jako człowiek, a przecież byłem najzupełniej żyw jako wampir. Wraz z budzącymi się zmysłami, musiałem nadzorować śmierć mojego ludzkiego ciała, choć nie bez pewnego niepokoju, a wkrótce nawet strachu. Wbiegłem z powrotem na schodyi wpadłem do górnego holu, gdzie zastałem Lestata przeglądającego moje papiery dotyczące plantacji, porównującego wydatki i zyski za ostatni rok. - Jesteś bogatym człowiekiem - odezwał się do mnie, gdy wszedłem. - Coś niedobrego dzieje się ze mną! -krzyknąłem. - Po prostu umierasz, to wszystko. Nie bądź głupcem. Czy nie masz tutaj jakichś dobrych lamp? Tyle pieniędzy i nie możesz sobie nawet pozwolić na porządne olejowe lampy w pokojach. Ta lampa wisząca na zewnątrz, przynieś mi ją. - Umieram! - krzyknąłem. -Umieram! - Każdemu się to przytrafia - stwierdził, odmawiając przyjścia mi z pomocą. Nawet teraz, gdy na to patrzę, pogardzam nim. Nie dlatego, że bałem się, ale dlatego, że mógł powiedzieć mi o tych wszystkich zmianach, jakie przechodziłem z większym szacunkiem. Mógł mnie uspokoić i powiedzieć, że mogę przyglądać się swojej własnej śmierci z taką samą fascynacją, z jaką przyglądałem się i czułem tamtą noc. Nie zrobił tego jednak. Lestat zawsze bardzo różnił się ode mnie. Zupełnie nie byliśmy do siebie podobni, wampir nie powiedział tego tonem przechwałki. Powiedział to tak, jakby naprawdę chciał, by było właśnie odwrotnie. - Moris - westchnął. -Umierałem zatem szybko, co oznaczało, że równie szybko zmniejszała się moja zdolność odczuwania bólu. Teraz żałuję, że nie zwróciłem na to większej uwagi. Lestat tymczasem odstawiał idiotę. - O do diabła! - zaczął krzyczeć. -Że też nie przygotowałem nic dla ciebie! Co za głupiec ze mnie! - No właśnie - miałem ochotępowiedzieć, ale nie zrobiłem tego. - Czy zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? - podjął Lestat. -Będziesz musiał położyć się ze mną tego ranka. Nie przygotowałem dla ciebie osobnejtrumny. Wampir zaśmiał się. - Trumna wywołała u mnie taką panikę, że jak sądzę, wypełniła całą zdolność ludzkich odruchów, jakie mi pozostały. Potem doszło do mnie i to, że będę musiał dzielić ją z Lestatem. On tymczasem był już w sypialni ojca, życząc mu dobrej nocy, mówiąc, że

- 16 - przyjdzie do niego nad ranem. - Ale dokąd ty idziesz, dlaczego musisz żyć w taki sposób - utyskiwał starzec, aż Lestat stracił cierpliwość. Przedtem jeszcze był dla niego bardzo łaskawy, niemal nadskakujący, teraz jednak zaczął zachowywać się despotycznie. - Czyż nie opiekuję się tobą? Czy nie zapewniłem tobie lepszego dachu nad głową niż ty kiedykolwiek mnie? Jeśli chcę spać cały dzień, a pić całą noc, tobie nic do tego, do diabła. Staruszek począł jęczeć i pochlipywać. Jedynie moim szczególnym stanem i nadzwyczajnym wyczerpaniem mogę wytłumaczyć, że nie ująłem się za nim. Przyglądałem się tej scenie przez otwarte drzwi, zauroczony kolorami kołdry na łóżku starca i gamą kolorów występujących na jego twarzy. Jego niebieskie żyły pulsowały na tle różowego i szarego ciała. Nawet żółć jego starych zębów robiła na mnie wrażenie, i stałem zahipnotyzowany drżeniem jego warg. - Co za syn, co za syn - mamrotał, nie podejrzewając nawet, jak bardzo miał rację. -No, dobrze, idź zatem. Wiem, że masz gdzieś jakąś kobietę i odwiedzasz ją, jak tylko jej mąż wychodzi. Podajmi mój różaniec. Co się stało z moim różańcem? Lestat powiedział coś bluźnierczego i podałmu różaniec... - Ale... - wtrącił chłopak. - Taak? - zapytał wampir. -Wydaje mi się, że nie pozwoliłem ci na zadawanie pytań. - Chciałem tylko zapytać... przecież w różańcu jest krzyż? - Ach, te pogłoski o krzyżach - zaśmiał się wampir. -Masz na myśli nasz strach przed krzyżem? - Strach przed patrzeniem na niego - dodał chłopak. - Nonsens przyjacielu, czysty nonsens. Mogę patrzeć na wszystko, na co tylko mam ochotę, i nawet szczególnie lubię patrzeć na krucyfiks. - A co z tymi pogłoskami o dziurkach od klucza, że wampiry potrafią... stać się parą i przechodzić przez nie. - Chciałbym, aby tak było - zaśmiał się wampir. -Jakby to było wspaniale przechodzić przez nie i wyczuwać ich charakterystyczny kształt, muskający nasze ciała. Nie - pokręcił głową -to jest absolutna, jak wy to dzisiaj nazywacie... bzdura. Chłopak zaśmiał się wbrew sobie, zaraz jednak spoważniał. - Nie możesz być taki nieśmiały w rozmowie ze mną - zauważył wampir. -Co znowu tym razem? - Ta historia o kołkach wbijanych w serce - wykrztusił chłopak, rumieniąc się na twarzy. - To samo - odpowiedział wampir. -Bzdura. Wyraźnie wymówił obie sylaby wyrazu, tak że młody człowiek uśmiechnął się pod nosem. - Żadnej siły magicznej, jakiejkolwiek. Ale dlaczego nie palisz? Widzę, że masz papierosy w kieszeni koszuli. - O, dziękuję - odpowiedział, jakby sugestia ta była czymś niezwykle wspaniałomyślnym. Jednak gdy tylko przytknął papierosa do ust, jego dłonie zaczęły się tak trząść, że rozdarł delikatny kartonik z zapałkami. - Pozwolisz ? - Wampir odebrał mu pudełko i zręcznie podsunąłzapaloną zapałkę. Chłopak zaciągnął się z oczyma wlepionymi w palce wampira. Ten usiadł z powrotem na

- 17 - miejsce, lekko szeleszcząc ubraniem. -Popielniczka jest na umywalce - dodał, a chłopak ruszył nerwowo w jej stronę. Przez moment przyglądał się zmiętym niedopałkom w popielniczce, a zobaczywszy niewielki kosz na śmieci pod umywalką, opróżnił ją i szybko położył na stole. Po chwili odłożył papierosa, na którym widać było wyraźne wilgotne plamy od palców. - Czy to pana pokój? - zapytał. - Nie - odparł wampir. -Po prostupokój. - Co zatem stało się dalej? - Powrócił do rozmowy chłopak. Wampir zdawał się przyglądać kłębom dymu unoszącym się nad stołem. - A, prawda, co koń wyskoczy wróciliśmy do Nowego Orleanu - odrzekł. - Lestat miał tam swoją trumnę w nędznym pokoiku niedaleko wałów fortecznych na skraju miasta. - Czy wszedł pan do tej trumny? - Nie miałem wyboru. Błagałem Lestata, by pozwolił mi ukryć się w skrytce na rzeczy, ale ten roześmiał się zaskoczony. - Czyżbyś nie wiedział, kim teraz jesteś? - zapytał. - Ale - odrzekłem -czy trumna ma jakąś siłę magiczną? Czy to musi mieć taki kształt? - przekonywałem. W odpowiedzi znów usłyszałem jego śmiech. Cały ten pomysł zupełnie mi się nie podobał, ale gdy tak spieraliśmy się, zdałem sobie nagle sprawę, że to nie strach przed wejściem do trumny paraliżuje mnie, a właśnie brak strachu. W ciągu całego mojego życia odczuwałem lęk przed zamkniętymi pomieszczeniami. Urodzony i wychowany w domach francuskich, z wysokimi sufitami, o oknach na całą szerokość ściany nie byłem przyzwyczajony do małych pomieszczeń i myśl o zamknięciu w pudle trumny powinna przyprawiać mnie o drżenie. Do tej pory nawet w konfesjonale w kościele czułem się nieprzyjemnie. To było zupełnie zrozumiałe. Teraz zdałem sobie sprawę, gdy tak wzbraniałem się przed wykonaniem polecenia Lestata, że właściwie nie odczuwam już podobnych, nieprzyjemnych sensacji. Zaledwie tylko je sobie przypominałem, wyłącznie z przyzwyczajenia, z niemożności raczej wpasowania się jeszcze w swój obecny kształt. - Źle robisz - w końcu stwierdził Lestat. - Już prawie brzask. Wiesz co, powinienem pozwolić ci umrzeć. Słońce wypali krew, którą ci dałem, w każdej tkance, w każdej żyle. Nie powinieneś wcale odczuwać takiego lęku. Myślę, że przypominasz człowieka, który stracił nogę lub rękę, a ciągle jeszcze twierdzi, że odczuwa tam ból. No cóż, była to z pewnością najinteligentniejsza i najbardziej pożyteczna uwaga, jaką kiedykolwiek wypowiedział w mojej obecnościi to właśnie przywołało mnie do porządku. - Słuchaj no, ja w każdym razie kładę się do trumny - powiedział wreszcie tonem tak pogardliwym, na jaki tylko on mógłby się zdobyć. - I kładź się lepiej na mnie, jeśli ci życie miłe. Zrobiłem, jak kazał. Po chwili leżałem na nim twarzą w dół, zupełnie zmieszany i skonfundowany brakiem wewnętrznego oporu i lęku oraz przepełniony niesmakiem przebywania tak blisko niego, jakkolwiek był przystojny i intrygujący. Zasunął wieko trumny. Zapytałem go, czy już zupełnie umarłem jako człowiek śmiertelny. Całe bowiem moje ciało bolało mnie i odczuwałem nieznośne mrowienie. - Nie - odparł -jeszcze niezupełnie. Kiedy tak się już stanie, będziesz słyszał i widział, jak

- 18 - wszystko wokół ciebie się zmienia, ale nie będziesz odczuwał bólu. Poczekaj do jutra. Śpij już. - Czy miał rację ? Czy rzeczywiście był pan... martwy następnego dnia po przebudzeniu ? - Tak, powiedziałbym raczej zmieniony, bo rzecz jasna żyję przecież nadal. Minęło trochę czasu, zanim moje ciało całkowicie oswobodziło się z ludzkich fluidów i materii, których już więcej nie potrzebowało. Gdy zdałem sobie wreszcie z tego sprawę, przyszła pora na następną fazę - pozbywanie się ludzkich odczuć. Pierwszą rzeczą, która stała się dla mnie oczywista, jeszcze gdy z Lestatem montowaliśmy trumnę na marach i kradliśmy drugą z pobliskiej kostnicy, był fakt, że Lestat zupełnie nie przypadł mi do gustu. Byłem jeszcze daleki od bycia mu równym, ale nie tak jak przed fizyczną śmiercią mego ciała. Nie potrafię tego teraz wytłumaczyć z oczywistych powodów. Jesteś tym, kim byłem i ja przed przemianą. Nie możesz tego zrozumieć. Ale zanim zmarłem, spotkanie z Lestatem było dla mnie przeżyciem tak absolutnie przytłaczającym, jak dotąd jeszcze nic w moim życiu. Nawiasem mówiąc, twój papieros wypalił się już całkowicie. Chłopak szybko zgasił papierosa o szklane ścianki popielniczki. - Czy chce pan przez to powiedzieć, że gdy zniknęła różnica między wami, stracił on cały swój... urok ? -zapytał z oczyma utkwionymi w wampira, wyciągając ponownie papierosa i zapałki, już bez poprzedniego zdenerwowania. - Tak, zgadza się - odpowiedział wampir z oczywistą przyjemnością. -Podróżdo Pointe du Lac była fascynująca, ale ciągłe ględzenie Lestata było z całą pewnością nudne i mocno przygnębiające. Daleko mi było jeszcze do tego, aby osiągnąć jego formę. Miałem nadal obumarłe ręce i nogi, którymi odtąd musiałem walczyć o życie, mówiąc jego słowami. Przekonałem się o tym tej nocy, kiedy przyszło mi zabić po raz pierwszy. Wampir przechylił się ponad stołem i delikatnie strącił popiółz klapy marynarki młodego mężczyzny, który przypatrywał się temu z trwogą. - Wybacz - powiedział wampir. -Nie chciałem cię przestraszyć. - Nie, to ja przepraszam - wykrztusił z siebie chłopak. -Po prostu odniosłem nagle wrażenie, że ręka pańska jest nadzwyczajnie... nadzwyczajnie długa. Dosięgnął pan mnie z tak daleka, wcale się przecież nie ruszając! - Nie - odparł wampir, składając ponownie dłonie na kolanach. -Przesunąłem się do przodu, tylko tak szybko, że tego nie zauważyłeś. To było złudzenie. - Przesunął się pan do przodu?Ale przecież wcale nie! Siedział pan tam, na swoim miejscu, dokładnie tak jak w tej chwili. - Nie - powtórzył stanowczo wampir. -Przesunąłem się do przodu, tak jak powiedziałem. Proszę, zrobię to raz jeszcze. Powtórzył sztuczkę, wprowadzając chłopaka ponownie w osłupienie zmieszane z przestrachem. - Znów tego nie widziałeś, a przecież gdybyś spojrzał na moje wyciągnięte ramię, to wcale nie wydałoby się tobie nadzwyczajnie długie. - Podniósłdłoń z palcem wskazującym, wyciągniętym do góry, jak gdyby był aniołem na chwilę przed oznajmieniem Słowa Bożego. -Miałeś właśnie okazję doświadczyć różnicy w dostrzeganiu rzeczy, jaka istnieje między tobą a mną. Dla mnie mój ruch wydał się wolny i nieco ociężały, a odgłos strzepywania popiołu z

- 19 - twojej marynarki był dobrze słyszalny. Nie chciałem ciebie przestraszyć, ale teraz być może rozumiesz, jaką ucztą dla zmysłów był dla mnie powrótdo Pointe du Lac. - Tak - odrzekł chłopak, choć nadal był wyraźnie wstrząśnięty. Wampir przyglądał mu się przez chwilę, po czym powrócił do opowiadania: - O czym to mówiliśmy... - O pierwszym zabójstwie - przypomniał chłopak. - Tak, ale na początku powinienem jeszcze powiedzieć, że sprawa z plantacją straszliwie się zagmatwała. Ciało zarządcy zostało znalezione, odkryto także ślepego starca w głównej sypialni i nikt nie potrafił wytłumaczyć jego obecności. Jednocześnie nikt nic mógł mnie odszukać w Nowym Orleanie. Siostra skontaktowała się z policją i kilku policjantów było już na miejscu, gdy przybyliśmy do Pointe du Lac. Oczywiście ściemniło się już zupełnie. Lestat szybko objaśnił, że nie mogę pozwolić na to, by policjanci widzieli mnie dobrze, nawet w minimalnym świetle. Szczególnie teraz, gdy ciało moje znajdowało się jeszcze w szczególnym stanie transformacji. Rozmawiałem więc z nimi w alei dębowej przed domem, ignorując zupełnie wyrażone przez nich życzenie, abyśmy weszli do środka. Wytłumaczyłem im, że byłem poprzedniej nocy w Pointe du Lac oraz że ślepy staruszek jest moim gościem. Co do zarządcy, nie widziałem go wczoraj wcale i o ile wiem, pojechał w interesach do Nowego Orleanu. Kiedy odjechali i cały zamęt nieco się uciszył, powoli doszedłem do siebie. W tym czasie zaczął wykształcać się we mnie obojętny stosunek do życia i niedbałe traktowanie rzeczywistości, cecha tak charakterystyczna dla wszystkich wampirów. Dostrzegłem jednakże pewne kłopoty, jakie wiązały się z plantacją. Niewolnicy byli w stanie całkowitego zdezorientowania i przez cały dzień nie wzięli się do pracy. Mieliśmy wtedy dużą farbiarnię, a zarządzanie plantacją było sprawą niezwykłej wagi. Było na szczęście kilku nadzwyczaj inteligentnych niewolników, którzy z powodzeniem mogli przejąć obowiązki zamordowanego zarządcy, jeśli tylko dałbym wyraz uznaniu ich zdolności. Przyjrzałem się im dokładnie i przekazałem zarządzanie plantacją najlepszym, obiecując w nagrodę dom zarządcy. Dwie młode kobiety sprowadziłem do domu, aby zajmowały się ojcem Lestata. Oznajmiłem im, że życzę sobie szczególnej prywatności i nie chcęnikogo widywać. Obiecałem także pieniądze, nie tylko za opiekę nad starym i służbę, ale i za to, by zostawiły nas, w miarę możności, w całkowitym spokoju. W tym czasie nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że ci właśnie niewolnicy będą pierwszymi, choć prawdopodobnie jedynymi, którzy mogą podejrzewać, że Lestat i ja nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że ich doświadczenia z tym, co nadprzyrodzone, są o wiele bogatsze niż u białych. W swojej własnej ignorancji uważałem ich za dzikusów, nieco tylko udomowionych niewolnictwem. To był wielki błąd. Ale po kolei. Miałem mówić o mojej pierwszej ofierze. Lestat spartaczył wszystko swoim charakterystycznym brakiem poczucia zdrowego rozsądku. - Spartaczył ? - wtrącił chłopak. - Nie powinienem był rozpoczynać tego od razu od istot ludzkich. No, ale tego to już musiałem nauczyć się sam. Lestat zawyrokował, byśmy wyruszyli na poszukiwania na bagna, zaraz po tym, jak odprawiłem policjantów i niewolników. Zrobiło się późno i chaty niewolników były zupełnie ciemne. Wkrótce straciliśmy z oczu światła Pointe du Lac. Byłem bardzo podniecony. Znów odczuwałem to samo - strach pomieszany z zakłopotaniem. Lestat,

- 20 - gdyby miał w sobie trochę inteligencji, mógłby wytłumaczyć mi rzeczy dotyczącemojej obecnej postaci, by nie napawały mnie niepotrzebną obawą -że nie muszę się bać bagien, że żaden owad czy wąż nie jest w stanie wyrządzić mi najmniejszej krzywdy oraz że powinienem koncentrować nowo nabyte zdolności, aby widzieć w absolutnej ciemności. Zamiast lego naskakiwał na mnie ze swoimi ciągłymi potępieniami. Interesowały go wyłącznie nasze ofiary, dokończenie mojej inicjacji w nowym życiu. Kiedy w końcu dotarliśmy do naszych zdobyczy, przynaglił mnie do akcji. Była to mała grupa niewolników, uciekinierów z plantacji. Nocowali na moczarach. Lestat był już wcześniej tutaj i porwał parę osób z tej grupy. Obserwował ich z ciemności, czekając, aż tylko którykolwiek oddali się od ognia, lub wysysał z nich krew podczas snu. Nie zdawali sobie sprawy z obecnościwampira. Przyglądaliśmy się im dobrą godzinę, zanim któryś z mężczyzn - grupa składała się z samych mężczyzn - wyszedł ze światła i podszedłcałkiem blisko nas, ukrytych w rosnącychnieopodal drzewach. Rozpiął spodnie i zajął się całkiem prozaiczną czynnością fizjologiczną. Kiedy zbierał się już do odejścia, Lestat potrząsnął mnie i powiedział: „Bierz go!” Wampir uśmiechnął się nieznacznie na widok rozszerzających się oczu chłopaka. - Sądzę, że byłem wtedy równie przerażony, jak ty byłbyś na moim miejscu - powiedział. - Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że mogę zamiast ludzi zabijać zwierzęta. Powiedziałem szybko, że nie mogę tego zrobić. Murzyn usłyszał mój szept. Obrócił się plecami do odległego ogniska i wpatrywał w ciemność. Po chwili bezgłośnie wyciągnął długi nóż zza pasa. Miał na sobie tylko spodnie i pas. Był wysokim, muskularnym, młodym człowiekiem o gładkiej skórze. Powiedział coś w gwarze francuskiej i wysunął się nieco do przodu. Zdałem sobie sprawę, że chociaż ja widzę go doskonale w ciemności, on nie widzi nas wcale. Lestat zaszedł go od tyłu z szybkością, która i mnie zaskoczyła. Chwycił go za szyję, jednocześnie blokując rękę, w której trzymał nóż. Czarny wydał dziki okrzyk i próbowałzrzucić z siebie napastnika. Lestat zatopił zęby w jego szyi, aż nieszczęśnik wyprężył się jak struna, jakby po ugryzieniu przez węża. Osunął się na kolana. Lestat szybko i chciwie pił jego krew, bowiem pozostali mężczyźni biegli już na ratunek. - Przyprawiasz mnie o wymioty - powiedział, gdy powrócił do mnie. Byliśmy jak dwa wielkie, czarne owady, całkowicie bezpieczne w otaczającej ciemności. Przyglądaliśmy się ruchom niewolników, zupełnie nieświadomych naszej obecności, gdy znaleźli swojego rannego kompana, odciągnęli go do tyłu i rozstawili się wachlarzem w poszukiwaniu napastnika. - Idziemy, musimy znaleźć kogoś innego, zanim powrócądo obozowiska - powiedział Lestat. Szybko poszliśmy za jednym z nich, który odłączył się od pozostałych. Nadal byłem straszliwie podnieconyi podekscytowany, nie mogłem sobie jednocześnie wyobrazić siebie w roli napastnika, nie miałem też na to specjalnej ochoty. Wiele było takich rzeczy, o czym już niejednokrotnie mówiłem, o których Lestat powinien był powiedzieć mi wcześniej. Mógł moje pierwsze doświadczenia uczynić bogatsze i głębsze. Nie zrobił tego jednak. - Co właściwie powinien był zrobić? - zapytał chłopak. -Co pan ma na myśli? - Zabijanie to nie jest zwyczajna rzecz - odpowiedział wampir. -Nie jest to wyłącznie

- 21 - nasycenie się krwią. - Potrząsnął głową. -To przeżycie towarzyszące zetknięciu się z innym życiem. Często również doświadczenie pozbawiania kogoś tego życia, gdy wolno, powoli wysysa się jego krew. To doświadczenie powtarza się bez końca i jest jakby przeżywaniem na powrót własnej śmierci, której zaznałem, ssąc krew z nadgarstka Lestata, gdy czułem, jak jego bicie serca zlewa się z moim. Jest to celebracja, bez końca, tego doświadczenia, ponieważ dla wampirów to jest właśnie ostateczne i podstawoweprzeżycie - powiedział niezwykle poważnie, jak gdyby wyłuszczał swoją rację komuś, kto ma odmienne niż on poglądy. - Nie sądzę, by Lestat kiedykolwiek doceniał to, choć zupełnie nie wiem, jak nie mógł tego nie zauważyć. Powiedzmy, że nie był na to zupełnie nieczuły, lecz myślę, że tylko w niewielkim stopniu był tego świadomy. W każdym razie, nie zadał sobie trudu przypomnienia mi teraz o tym. Nie zadał sobie też trudu, by wybrać odpowiednie miejsce, gdzie mógłbym właściwie doświadczyć mojego pierwszego zabójstwa, z odpowiednim spokojem i godnością. Rzucił się bezmyślnie na pierwszego lepszego, jakiego napotkaliśmy, jak gdyby morderstwo miało być tylko czymś do odrobienia. Kiedy już miał ofiarę w swym uścisku, zatkał mu usta, unieruchomił i odsłonił szyję. - Teraz - powiedział -zrób to, nie masz wyboru. Przepełniony odrazą i aż słaby z rozgoryczenia posłuchałem rozkazu. Przyklęknąłem obok wygiętego, szamoczącego się jeszcze mężczyzny i, zacisnąwszy obie dłonie na jego ramionach, wpiłem się w obnażoną szyję. Moje zęby dopiero co zaczęły się zmieniać, nie potrafiłem więc przebić ciała, a musiałem się weń wgryźć. Jednak gdy wreszcie rana została zadana, krew popłynęła strumieniem. Kiedy już do tego doszło, kiedy zacząłem pić jego krew, zapomniałem o wszystkim, pochłonięty tym bez reszty. Lestat, bagniska, odgłosy wrzawy dochodzącez dalekiego obozowiska nic już dla mnie nie znaczyły. Lestat mógłby równie dobrze stać się teraz owadem, bzyczącym, pojawiającym się w świetle i ponownie znikającym w ciemności. Ssanie zahipnotyzowało mnie. Podrygiwanie ciała mojej ofiary, jeszcze walczącej, tłumiło napięcie mojego silnego uścisku. I wtedy poczułem znowu uderzenie bębna, uderzenia jego serca, tym razem jednak w doskonałej zgodnościz moim. Oba odbijały się w każdym włóknie mojego ciała, aż zaczęły słabnąć, przechodząc w miękkie dudnienie, jakby z końca. Zapadłem w otępienie, drzemkę jakąś, jakby w stan nieważkości. Lestat odepchnąłmnie siłą. - Idioto, on już nie żyje! - krzyknął z charakterystycznym dla siebie taktem i urokiem. -Nie pije się krwi po tym, jak oni już nie żyją! Rozumiesz! Przez moment szamotałem się w amoku, tracąc panowanie nad sobą. Utrzymując, że serce jego jeszcze bije, usiłowałem ponownie przywrzeć do trupa, próbując uchwycić przeguby rąk. Wgryzłbym się w nie, gdyby nie Lestat, który odepchnąłmnie brutalnie i wymierzył siarczysty policzek. To podziałało jak kubeł zimnej wody. Nie był to ból w zwyczajnym tego słowa znaczeniu. To był raczej szok i uczucie zupełnie innego rodzaju, zawirowanie zmysłów. Byłem kompletnie oszołomiony. Stałem bezradnie, gapiąc się w przestrzeń oparty o pień cyprysa, a noc pulsowała odgłosami cykad w mojej głowie. - Umrzesz, jeśli będziesz tak robił - Lestat mówił do mnie. -On wyssie ciebie całkowicie, na śmierć, jeśli będziesz pić krew po jego śmierci. I tak wypiłeś za dużo. Będziesz chory -

- 22 - wyrzucał z siebie. Uczułem nieodparte pragnienie rzucić się nagle na niego z wściekłością, ale miał przecież rację. Poczułem rozdzierający ból w żołądku, jak gdyby jakiś istniejący tam wir wciągał wszystkie moje wnętrzności. To krew przepływała zbyt szybko do moich żył, ale o tym jeszcze wtedy nie wiedziałem. Lestat poruszał się w ciemności niczym kot, a ja szedłem za nim z pulsującą głową i bólem żołądka, który nic a nic nie zelżał. Wreszcie dotarliśmy do Pointe du Lac. Kiedy siedzieliśmy już w salonie, Lestat spokojnie układał pasjansa na stoliku, usiadłem oboki przyglądałem mu się z pogardą. Mamrotał pod nosem jakieś nonsensy, że przyzwyczaję się do zabijania, że już wkrótce nie będzie to dla mnie nic znaczyć, że nie mogę reagować w taki sposób, jakbym nie pozbył się jeszcze mojej ludzkiej moralności. Powiedział, że przyzwyczaję się do tych rzeczy szybciej, niż mi się to wydaje. - Naprawdę tak myślisz? - zapytałem, choć właściwie nie zależało mi na odpowiedzi. Zrozumiałem teraz różnicę między nami. Dla mnie doświadczenie zabijania było katastrofalne. Niemal takie jak wypicie krwi z nadgarstków Lestata. Przeżycia te były dla mnie przytłaczające i zmieniały mój punkt widzenia na wszystko. Od obrazu mego brata na ścianie w salonie do widoku samotnej gwiazdy na niebie za szybą drzwi balkonowych. Były tak silne, że nie mogłem uwierzyć, aby dla każdego wampira były po prostuzwyczajne. Przemiana dokonała się we mnie na stałe. Wiedziałem o tym. Ale nadal to, co odczuwałem w środku najsilniej, przysłuchując się właśnie odgłosomukładanych na lśniącym blacie stolika długich rzędów kart, to był szacunek. Lestat czuł zupełnie coś innego. Albo w ogóle nic. Był tak gruboskórny, że żadne wznioślejsze uczucie nie poruszało go. Był nudny jak najzwyklejszy śmiertelnik, był też równie pospolity i nieszczęśliwy. Mamrotał coś nad pasjansem, umniejszając moje przeżycia, całkowicie pochłonięty sobą. Nim nadszedł ranek, zdałem sobie sprawę, że przewyższam go w sposób niedościgły, że los zakpił sobie ze mnie, dając mi go za nauczyciela. Przecież to on musi poprowadzić mnie przez kolejne wtajemniczenia, jeżeli są rzeczywiście jakieś. Uświadomiłem sobie, że muszę tolerować jego szczególne humory, bluźniercze wobec życia jako takiego. Nie żywiłem do niego żadnych cieplejszych uczuć. Przeciwnie. Moja obecna uprzywilejowana sytuacja nie przepełniała mnie, tak jak jego, pogardą do życia, a tylko głodem nowych przeżyć. Było to piękne, ale zarazem niszczące, jak zabójstwo, które popełniłem. Zobaczyłem też wyraźnie, że gdybym chciał zmaksymalizować głębię wszystkich swych przeżyć i doświadczeń, to bez wątpienia będę musiał sam kierować swoją nauką. Tu Lestat jest zupełnie bezużyteczny. Było już dobrze po północy, kiedy wreszcie wstałem z krzesła i wyszedłem na galerię. Wielki księżyc wznosił się nad cyprysami, a światło świec migotało w otwartych drzwiach balkonowych. Grube, tynkowane kolumny na galerii i przy ścianach domu lśniły świeżą bielą, a noc po letnim deszczu była czysta i nasycona wilgocią. Przystanąłem pod jednym z filarów. Dotknąłem czołem miękkich wąsów jaśminu, pnącego się tutaj w ciągłej walce z glicynią, i zastanawiałem się nad tym, co czeka mnie jeszcze na tym świecie. Postanowiłem podejść do nowego życia delikatnie i z szacunkiem, ucząc się go z najcenniejszych przeżyć. Nie bardzo jeszcze wiedziałem, co to ma oznaczać. Rozumiesz, co mam na myśli, mówiąc, że nie chciałem poznawać nowego życia łapczywie i powierzchownie, że to, co odczuwałem jako wampir, było zbyt silne, by mogło zostać, ot, tak zmarnowane?

- 23 - - Tak - potwierdził chłopak z entuzjazmem. -To tak, jak być zakochanym. Oczy wampira zamigotały. - Zgadza się. To jak miłość - uśmiechnął się. -Powiedziałem ci o moim stanie ducha właśnie tej nocy po to, abyś zorientował się, jak olbrzymie różnice mogą być między wampirami, oraz jak do tego doszło, że mój stosunek do życia był absolutnie odmienny od tego, jaki reprezentował Lestat. Musisz zrozumieć, że winiłem go za to, że nie potrafił doceniać wartości swoich przeżyć. Po prostu nie mogłem zrozumieć, jak mogły być one tak zwyczajnie marnowane. Wtedy też Lestat uczynił coś, co skierowało moją uwagę na właściwy sposóbmojej edukacji jako wampira. Co nieco orientował się w bogactwie Pointe du Lac. Bardzo podobała mu się porcelana, której używaliśmy do kolacji dla jego ojca. Podobało mu się uczucie, jakiego doznawał, dotykając aksamitnych zasłon w pokoju. Delikatnie i z lubością wodził stopąpo wzorach puszystego dywanu. Wyciągnął zza szyby kryształowy kieliszek, uniósł go do góry i powiedział: - Naprawdę tęskniłem za kieliszkami. Powiedział to z figlarnym błyskiem w oku. Wreszcie zacząłem przypatrywać mu się surowo. Zdecydowanie nie budził we mnie przyjaznych odruchów. - Chcę pokazać ci małą sztuczkę - rzekł po chwili. -To jest, jeśli odpowiadają ci kieliszki. Postawił kieliszek na stoliku do kart i wyszedł na galerię. Tu znowu zmienił swoje zachowanie. Stał się niczym drapieżne zwierzę wietrzące ofiarę. Jego wzrok przebijał ciemność nocy. Spoglądał w dół między gałęzie dębów. Nagle, w jednej chwili, przesadził balustradę i zeskoczył w dół, w ciemność. Obie ręce miał wyciągnięte, aby uchwycić coś niewidocznego, ukrywającego się przed naszym wzrokiem. Gdy po chwili pojawił się znowu, ze zdumieniem spostrzegłem, że w oburękach trzyma szczura. - Nie bądźtakim cholernym idiotą - warknął. -Nigdy nie widziałeś szczura? Był to duży szczur polny. Lestat trzymał go mocno za głowę, tak, że ten, mimo iż wił się jak szalony, nie był w stanie go ugryźć. - Szczury mogą być całkiem dobre - odrzekł po chwili, podchodząc do dużego kieliszka od wina. Tu, przy stole, rozpłatał mu gardło i szybko napełnił kieliszek obficie broczącąkrwią. Szczur wyrwał się i jak szalony zbiegł w dół po balustradzie, a Lestat uniósł w triumfalnym geście napełniony kieliszek do góry. - Równie dobrzemożesz od czasu do czasu żywić się krwią szczura, więc przestań się tak kretyńsko gapić na mnie - powiedział. -Szczura, kurcząt, bydła... podróżując statkiem o wiele lepiej odżywiać się szczurami, niż spowodować panikę na pokładzie, a w konsekwencji poszukiwania twojej trumny. Lepiej jest oczyścić statek ze szczurów! - To mówiąc, pociągnął krew z kieliszka z taką lubością, jakby to był przedni burgund. Zrobił niewinną minę. -Tak szybko robisię teraz ciemno. - Chceszpowiedzieć, że możemy odżywiać się krwią zwierząt? - zapytałem. - Tak. - Dopił do końca i niedbałym ruchem wrzucił kieliszek do ognia na kominku. Zerknąłem na potłuczone resztki. - Nie masz nic przeciwko, co? - Wskazał ruchem głowy na kominek z sarkastycznym uśmiechem. -Wierzę mocno, że nie, bo i tak nic na to nie poradzisz, nawet gdyby ci się to nie podobało.

- 24 - - Mogę ciebie i twego ojca po prostuwyrzucić z Pointę du Lac, jeśli zechcę. Straciłem cierpliwość i po raz pierwszy okazałem mu tak wyraźną niechęć. - Dlaczego miałbyś to zrobić? - zapytał kpiąco z udanym przestrachem. -Nie wiesz przecież jeszcze wszystkiego... prawda ? - Zarechotał i wolno ruszył przez pokój. Podszedł do szpinetu. Dotknął delikatnie instrumentu. -Grasz ? - zapytał. Odpowiedziałem coś w rodzaju: „Nie dotykaj tego”. A on znowu zaśmiał się tylko. - Dotknę, jeśli będę chciał - odparł, po czym zaczął mówić dalej: -Nie znasz, na przykład, jeszcze wszystkich zagrożeń i niebezpieczeństw, jakie czyhają na ciebie w nowym życiu. A umrzeć teraz... to byłoby dopiero nieszczęście. - Musi być jeszcze ktoś inny, kto mógłby nauczyć mnie tych rzeczy - odpowiedziałem. -Z całą pewnością nie jesteś jedynym wampirem na świecie! Twój ojciec ma może siedemdziesiąt lat, nie więcej. Nie jesteś więc zbyt długo wampirem. Ciebie też ktoś musiał w to wprowadzić... - A czy ty myślisz, że tak łatwo odszukać innych ? Oni zobaczą, jak ty się do nich zbliżasz, przyjacielu, ale ty ich nie będziesz widział. Nie, obawiam się, że nie masz wielkiego wyboru w tej chwili, przyjacielu. Ja jestem twoim nauczycielem i potrzebujesz mnie, nic na to nie możesz poradzić. Obaj też mamy kim się opiekować. Mój ojciec potrzebuje stałej opieki lekarskiej i jest jeszcze sprawa twojej matki i siostry. Nie próbujtylko dać im podstawdo jakichkolwiek podejrzeń. Po prostu, opiekuj się nimi i moim ojcem, co oznacza, że jutrzejszej nocy lepiej ci pójdzie niż dzisiejszej. Nie zapomnij też o swojej plantacji. Dbaj o nią. No, dosyć tego, idziemy spać. Obajbędziemy spali w tym samym pokoju, to zmniejszy znacznie ryzyko. - Nie, zostaw sobie sypialnię, jeśli chcesz - powiedziałem. -Nie mam zamiaru być z tobą w jednym pokoju. Wtedy wściekł się. - Louis, nie rób głupstw! - krzyczał. - Ostrzegam cię. Jak tylko wzejdzie słońce, staniesz się zupełnie bezbronny. Nic ciebie nie uchroni, absolutnie nic. Oddzielne pokoje oznaczają podwójną ostrożność i podwójne ryzyko odkrycia naszej tajemnicy. Powiedział jeszcze mnóstwo innych rzeczy z zamiarem przestraszenia mnie i zmuszenia do posłuszeństwa, ale równie dobrze mógłby mówić do ściany. Przyglądałem mu się uważnie, lecz nie słuchałem go. Wydawał mi się teraz słaby i głupi. - Będę spał sam - uciąłem potoktych słów, jednocześnie przystępując do gaszenia kolejnych świec. - Już prawie ranek - nalegał. - Więc zamknij mnie tu - odrzekłem, chwytając w dłonie moją trumnę. Uniosłem ją i zacząłem schodzić po schodach. Słyszałem, jak z wściekłością zatrzaskuje zamki za mną i zasłania kotarami okna. Niebo było już blade choć nadal upstrzone migoczącymi gwiazdami. Wyszedłem na zewnątrz. Zaczęło padać i bruk na podwórkubłyszczał od deszczu. Dotarłem do samotnej kaplicy brata. Otworzyłem drzwi, odgarniając róże i ciernie, które prawie je opieczętowały. Ustawiłem trumnę na kamiennej posadzceprzed klęcznikiem. W coraz to jaśniejszym świetle prawie już dostrzegałem wizerunki świętych na ścianach. - Pawle - powiedziałem cicho, zwracając się do brata -po raz pierwszy w moim życiu nic

- 25 - nie czuję do ciebie, twoja śmierć nic mnie nie obchodzi, a jednocześnie, po raz pierwszy, odczuwam cię pełniej, odczuwam żal z powodutwojej utraty, jakbym przedtem nie był do tego zdolny. - Widzisz... - wampir zwrócił się do chłopaka -po raz pierwszy, w tamtej właśnie chwili, stałem się w pełni i całkowicie wampirem. Zamknąłem drewniane okiennice na małych okratowanych oknach i zaryglowałem drzwi. Położyłem się w wykładanej atłasem trumnie, dostrzegając już błysk sukna w ciemności, i zamknąłem się od środka... Tak oto stałem się wampirem. - A był pan tam - dodałchłopak po chwili -z innym wampirem, którego pan nienawidził. - No cóż, musiałem zostać z nim. Miał mnie w ręku. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że jest jeszcze wiele rzeczy, o których nie wiem, a muszę wiedzieć, i że tylko on może mi je wyjawić. W rzeczywistości większość tego, czego mnie nauczył, okazało się wiedzą praktyczną, nie tak znów skomplikowaną, by nie dojść do niej samodzielnie. Na przykład, jak można podróżować statkiem, tak by trumny nie budziły podejrzeń, używając ich niby do transportu szczątków naszych bliskich. Co zrobić, by nikt nie ośmielił się ich otworzyć, a jednocześnie byśmy mogli wychodzić z nich po zmroku polować na szczury. I temu podobne rzeczy. Byli także właściciele sklepów, których on znał, a którzy przyjmowali nas po godzinach, aby ubrać nas według najlepszych wzorów paryskich, agenci i pośrednicy, gotowi nasze sprawy finansowe omawiać w nocnych klubach i kabaretach. We wszystkich tych przyziemnych sprawach Lestat był odpowiednim nauczycielem. Jakiego typu człowiekiem był on sam, zanim stał się wampirem, nie mogłem odgadnąć, zresztą nie bardzo mnie to obchodziło. Jak mogłem jednak wnioskować z jego powierzchowności i zachowania, należał z całą pewnością do tej samej klasy społecznej co ja, co oczywiście i tak nie miało dla mnie żadnego znaczenia, poza tym, że dzięki temu nasze życie razem toczyło się dość gładko, co być może w innym przypadku nie było takie proste. Jego gust był bez zarzutu, chociaż moja biblioteka, na przykład, była dla niego „kupą śmiecia” i nieraz doprowadzałem go do wściekłości czytaniem czy zapisywaniem swoich obserwacji w pamiętniku. „To absolutny nonsens” - mawiał wtedy, a w tym samym czasie zajęty był wydawaniem ogromnych pieniędzy - moich pieniędzy - na meble i wyposażenie domu w Pointe du Lac, tak że nawet ja, choć nigdy nie dbałem o pieniądze, krzywiłem się, patrząc na to wszystko. A w zabawianiu naszych gościw Pointe du Lac - tych nieszczęśników, którzy jechali drogą w górę rzeki konno, w powozachlub na wozach, prosząc o nocleg, z listami polecającymi od innych plantatorów czy urzędników z Nowego Orleanu - Lestat był po prostuniedościgniony. Był dla nich tak uprzejmy i delikatny, że mnie też było o wiele łatwiej, choć czułem, jak beznadziejnie byłem z nim związany i kolejne jego niegodziwości szarpały mi nerwy. - Ale nie krzywdził chyba tych ludzi? - zapytał chłopak. - Ależ tak, bardzo często. Jeśli można, zdradzę ci małą tajemnicę dotyczącąnie tylko wampirów, ale i generałów, żołnierzy i królów. Większość z nas wolałaby raczej widzieć kogoś martwym, niż pozwolić na to, by był on obrażany lub traktowany nieuprzejmie pod naszym własnym dachem. Dziwne, prawda? A jednak prawdziwe, zapewniam ciebie. Wiedziałem, że Lestat polował na ludzi każdej nocy, ale nie zniósłbym, gdyby zachowywał się nieodpowiednio czy chamsko wobec mojej rodziny, gościczy niewolników. Zresztą