loogaro

  • Dokumenty222
  • Odsłony266 086
  • Obserwuję124
  • Rozmiar dokumentów384.8 MB
  • Ilość pobrań140 681

Karyn Monk - Czarny Książę

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Karyn Monk - Czarny Książę.pdf

loogaro Prywatne EBooki
Użytkownik loogaro wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 772 stron)

Karyn Monk CZARNY KSIĄŻĘ Tytuł oryginału: Surrender to a Stranger

Rozdział 1 Listopad 1793 Stała dumnie wyprostowana na miejscu dla oskarżonych. Jej dłonie spoczywały na wypolerowanej powierzchni barierki odgradzającej ją od oskarżycieli. Mimo zimna panującego na sali drewniana poręcz była ciepła i ogrzewała jej lodowate palce. Jacqueline zastanawiała się, czy stojący tu poprzednio więzień ściskał tę poręcz równie mocno w przystępie wściekłości czy rozpaczy? Popatrzyła na pięciu sędziów, którzy ziewali i wiercili się na swoich krzesłach znużeni i znudzeni aktem oskarżenia, doszła do wniosku, że oba te uczucia byłyby usprawiedliwione. - Obywatelka Jacqueline Marie Louise Doucette, córka straconego na gilotynie zdrajcy Charles'a-Alexandre'a, byłego księcia de Lambert, oskarżona jest o działanie na szkodę Republiki Francuskiej i zdradę ojczyzny... - Oskarżyciel publiczny przeszedł teraz do odczytywania dalszych zarzutów. Napaść na członka Gwardii Narodowej na służbie. Udział w działalności kontrrewolucyjnej, polegającej na ukrywaniu złota, srebra, klejnotów i żywności, oraz nielegalny wywóz rzeczonych pieniędzy i kosztowności poza granice Francji.

Korespondencja z emigrantami politycznymi i szerzenie kontrrewolucyjnej propagandy. Lista zarzutów ciągnęła się bez końca. Jedne były prawdziwe, inne wyssane z palca. Nie miało to żadnego znaczenia. Proces był tylko formalnością, a wyrok z góry przesądzony. Jacqueline oderwała wzrok od sędziów, którzy zamiast słuchać oskarżyciela publicznego, spierali się między sobą, w ilu jeszcze rozprawach będą musieli dziś uczestniczyć. Obiegła wzrokiem zgromadzoną w sądzie publiczność. Nieokrzesani mężczyźni i proste kobiety zapełniający salę sądową najwyraźniej bawili się znakomicie na jej procesie. Podczas odczytywania aktu oskarżenia wykrzykiwali obelgi pod jej adresem, nazywając ją zdrajczynią i dziwką, i domagali się, by zapłaciła głową za zbrodnie. Śmiali się, poszturchiwali i wrzeszczeli. Ten i ów pluł na podłogę, by okazać pogardę dla oskarżonej, inni jedli i pili. Niektóre kobiety przyniosły robótki. Wszyscy bawili się jak publiczność na dobrej farsie. Jacqueline wpatrywała się w tych ludzi w nędznej, brudnej odzieży, czerwonych wełnianych czapkach i trójkolorowych szarfach związanych na piersi lub w pasie. Nie była zaskoczona ich wrogością. Zastanawiała się tylko, jak mogli wierzyć w to, że jej

śmierć, czy śmierć jej ojca lub brata, może polepszyć ich nędzne życie. Dziś w nocy, gdy ona będzie już leżeć sztywna i zimna we wspólnym grobie, ci ludzie nie znajdą przecież na stołach więcej chleba czy wina. - Obywatelu Barbot, powiedzcie nam, czy to jest ta kobieta, która zaatakowała, gdy pełniliście służbę na rzecz Republiki Francuskiej? - spytał z naciskiem oskarżyciel publiczny, obywatel Fouquier-Tinville. - To ona - odparł żołnierz zajmujący miejsce dla świadków. Popatrzył na Jacqueline i uśmiechnął się szeroko. Ukazując dziurę po dwóch zębach, które mu wybiła. -A czy przedtem, zanim was napadła, wygłaszała jakieś antyrewolucyjne hasła? -Wygłaszała - potwierdził wojak i kiwnął głową. -Czy możecie powtórzyć dokładnie Trybunałowi Rewolucyjnemu, co powiedziała obywatelka Doucette? Żołnierz zawahał się i odchrząknął. - Powiedziała, że Gwardia Narodowa to banda złodziei i świń. I że wszyscy pójdziemy prosto do piekła. Widać było, że wymawiając te antyrewolucyjne słowa,

obywatel Barbot czuł się nieswojo, choć przecież tylko je powtarzał. - To ona wyląduje w piekle, podła suka! - wrzasnął mężczyzna z tylnego rzędu. - I to z głową w koszyku! - dodał inny. Stłoczona w sali ciżba ryknęła śmiechem. Obywatel Fouquier-Tinville poczekał, aż się uciszą, po czym kontynuował przesłuchanie. -Czy to prawda, obywatelu Barbot, że obywatelka Doucette próbowała wam przeszkodzić w wejściu do jej domu, choć okazaliście sądowy nakaz aresztowania jej brata, obywatela Antoine'a Doucette'a? -Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem - przyznał żołnierz, nieco zirytowany tym wspomnieniem. -Co wówczas zrobiliście, wy i wasi ludzie? - spytał Fouquier-Tinville. -Wyłamaliśmy drzwi - odparł z dumą świadek. -Co się zdarzyło potem? -Zaczęliśmy przetrząsać wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu byłego markiza de Lambert i wszelkich dowodów obciążających. Znaleźliśmy jaśnie pana w jego

pokoju, w łóżku. Był chory - wyjaśnił żołnierz. -Tak się nażarł cudzego dobra, aż go kolka sparła! - zawołała kobieta siedząca w pierwszym rzędzie. - Schował się pod pierzyną, tchórz! - zarechotała inna. Jacqueline z trudem zwalczyła pokusę zerwania się z ławy oskarżonych i trzaśnięcia baby w gębę. -Co wtedy zrobiliście? - dopytywał się oskarżyciel. -Oznajmiłem byłemu markizowi, że jest aresztowany i kazałem mu wstać. Ale on odmówił wykonania rozkazu. -Był chory, w gorączce, nie wiedział, co się dzieje! - zaprotestowała Jacqueline. -Cisza! - zagrzmiał przewodniczący ławy sędziów. - Oskarżonej nie wolno rozmawiać ze świadkiem. -Co zrobiliście, gdy obywatel Doucette odmówił wykonania rozkazu? - pytał dalej oskarżyciel. Żołnierz wzruszył ramionami. -Kazałem moim ludziom, żeby go ściągnęli z łóżka i postawili na nogi. -Zuch chłopak! - wrzasnął jeden z widzów. -Prawdziwy republikanin! - poparł go inny. -I właśnie wówczas obywatelka Doucette was

zaatakowała? - spytał Fouquier-Tinville. Żołnierz kiwnął głową. -Wpadła do pokoju ze sztyletem i powiedziała moim ludziom, że mają zostawić w spokoju jej brata, jeśli im życie miłe. Moi chłopcy tylko się roześmiali i puścili go, a on zwalił się na podłogę. No i wtedy rzuciła się na mnie. -Czy wasi ludzie nie byli uzbrojeni? - zapytał sędzia przewodniczący. - Byli - odparł gwardzista. - Mieliśmy muszkiety i szable. Sędzia przez chwilę zastanawiał się nad tą dziwną sprawą. Obywatel Fouquier-Tinville znów podjął przesłuchanie. - Jakie obrażenia odnieśliście, zanim udało się wam obezwładnić obywatelkę Doucette? Żołnierz miał głupią minę. - Wpakowała mi sztylet w ramię, nim zdążyłem powalić ją na ziemię. A kiedy złapałem się za zranioną rękę, żeby zatamować krew, zerwała się i wybiła mi dwa zęby. Spojrzał w stronę ławy przysięgłych i wysunął koniec języka przez paskudną czarną dziurę w uzębieniu. Przysięgli jęknęli ze współczuciem.

-Uderzyła was pięścią? - spytał sędzia przewodniczący, coraz bardziej zdumiony. -Nie - odparł gwardzista i poruszył się niespokojnie. -Więc czym? - Nie ustępował sędzia. Żołnierz się nachmurzył. - Nocnikiem jaśnie pana. Sędziowie przysięgli i widzowie wybuchnęli śmiechem. Przewodniczący potrząsnął dzwonkiem, by przywrócić spokój na sali, ale Jacqueline widziała, że nawet on się uśmiechnął. -Kiedy obywatelka Doucette została pojmana, przeszukaliście wraz ze swymi ludźmi zamek, nieprawdaż? -Przeszukaliśmy wszystko - potwierdził żołnierz. -1 znaleźliśmy dowody obciążające w postaci listów do sióstr obywatelki Doucette, które nielegalnie wyemigrowały z kraju albo gdzieś się ukrywają. Te listy szkalują Republikę Francuską i nawołują do przywrócenia monarchii. Odkryliśmy również, że przepadły wszystkie klejnoty byłej księżnej de Lambert oraz wiele cennych przedmiotów z Château de Lambert. Zostały bez wątpienia wywiezione z Francji, by wesprzeć

spisek rojalistów. Ostatnie słowa wypowiedział z taką pewnością siebie, jakby jego podejrzenie stanowiło niepodważalny dowód. -Ta dziewucha to szpieg! - zaskrzeczała jakaś kobieta. -Trzeba wyłapać całą rodzinkę! Niech zapłacą za swoje zbrodnie! -Ale najpierw tej ściąć głowę! Przewodniczący znów potrząsnął dzwonkiem. Obywatel Fouquier-Tinville pozwolił gwardziście opuścić miejsce dla świadków i zwrócił się do oskarżonej. - Obywatelko Doucette, czy przyznajecie się do napaści na obywatela Barbot, kapitana Gwardii Narodowej, w trakcie pełnienia przez niego obowiązków służbowych? Podobnie jak wielu oskarżonych Jacqueline postanowiła sama się bronić przed sądem. Jej ojciec, aresztowany kilka miesięcy temu, wynajął adwokata, by wystąpił w jego obronie. Ten zażądał zawrotnej sumy i nie zrobił nic, by ocalić życie klienta. Jacqueline przekonała się, że wielu adwokatów bogaci się kosztem nieszczęśników, którzy im zawierzyli. Nie miała więc ochoty płacić za taką obronę, choć wiedziała, że Château de Lambert i wszystko, co w nim jest, przejdzie na własność

państwa, gdy tylko zostanie skazana. - Usiłowałam pomóc bratu - odparła. -Wasz brat został aresztowany. Przeszkadzaliście w prawomocnym działaniu Republiki Francuskiej - oświecił ją Fouquier-Tinville. -Czy prawomocnym działaniem jest kopanie z całej siły chorego, gdy upadł na podłogę? - odcięła się z furią. -Wy, arystokraci, kopaliśta nas przez całe lata! - wrzasnął ktoś. - Może potrzebował kopniaka, żeby się ruszyć? - zakpił inny. Fouquier-Tinville uśmiechnął się i odwrócił do ławy przysięgłych. Nie zebraliśmy się tu po to, by krytykować środki, jakie musi przedsiębrać Gwardia Narodowa, bohatersko broniąc naszej republiki! Mówimy o waszych czynach, obywatelko, które świadczą niezbicie, że zdradzacie swoją ojczyznę. - Oskarżyciel przerwał i spojrzał na Jacqueline. - Gdzie są dwie wasze młodsze siostry, Suzanne i Seraphine? -U przyjaciół - odparła, -Czy mieszkają we Francji? - nalegał oskarżyciel.

-Nie. -Wiecie oczywiście, że wobec tego stały się nielegalnymi emigrantkami, a zatem dopuściły się zdrady republiki? -Wiem, że znajdują się daleko stąd, a zatem nie grożą im już krwiożerczy mordercy jak wy, obywatelu, czy inni członkowie tego trybunału - odpowiedziała spokojnie Jacqueline. Widownia i przysięgli wstrzymali oddech. Nawet znużeni sędziowie wyprostowali się na krzesłach. Oskarżyciel publiczny wydawał się nieco skonfundowany. Widać nie przywykł do tego, by nazywano go mordercą. Odchrząknął i znów zabrał głos. -Przyznajecie więc, że to wy ułatwiliście siostrom ucieczkę z Francji? -Tak. I jestem z tego dumna - potwierdziła Jacqueline. - Wyrwałam je z piekła! Fouquier-Tinville się uśmiechnął. - Gdzie są klejnoty, które należały do waszej matki, byłej księżnej de Lambert? - Sprzedałam je na początku roku. -Gdzie w takim razie są pieniądze? - nalegał oskarżyciel.

-Wydałam je. Oskarżyciel spojrzał na nią z powątpiewaniem. - Wszystko co do grosza? - spytał sceptycznie i pokręcił głową. - Klejnoty de Lambertów warte były majątek! Spodziewacie się, że w to uwierzę? Jak moglibyście roztrwonić tyle pieniędzy w tak krótkim czasie? Jacqueline spojrzała nań z pogardą. - W kraju, gdzie banknoty mają niższą wartość niż papier, na którym je wydrukowano? Gdzie ustalenie nierealnych, rzekomo niezmiennych cen na zboże i mąkę sprawia, że trzeba zapłacić dziesięć razy tyle paskarzom? Wśród tłumu na sali rozległy się ponure potakiwania. Fouquier-Tinville przerwał, znowu zabierając głos. -Nie spodziewacie się chyba, obywatelko, że członkowie tego trybunału uwierzą, iż przetraciliście tak ogromną sumę w ciągu paru miesięcy! Postaraliście się, by zostały wywiezione z Francji, nieprawdaż? - nastawał. -W każdym razie, już ich nie mam - odparła obojętnie. Wiedziała, że rząd rewolucyjny tonie w długach i konfiskuje majątki i włości emigrantów, skazańców oraz Kościoła, by pokryć ogromne wydatki wojenne i wesprzeć

kulejącą gospodarkę. Przysięgła sobie, że nie wyciągną od niej już ani liwra. -Czy to wy, obywatelko Doucette, jesteście autorką listów znalezionych przez obywatela Barbot w domu podczas aresztowania waszego brata? - spytał oskarżyciel publiczny, wymachując jej przed nosem kilkoma zapisanymi kartkami. -Nie. -Nie tak prędko, obywatelko! Jeszczeście się im nawet nie przyjrzeli! - Podsunął jej jeden z arkusików do obejrzenia. - W tym liście do siostry Suzanne opłakujecie stratę ojca i wyrażacie pragnienie, by rewolucyjny rząd upadł. A w tym, do siostry Seraphine, nazywacie Francję „wielkim szafotem, ociekającym krwią słabych i bezbronnych, i to rzekomo w imię prawa". Mówicie z utęsknieniem o dniu, gdy rodzina królewska wróci na tron. Zaprzeczacie, obywatelko, że wy to napisaliście? Jacqueline wyciągnęła rękę i wzięła od niego listy. Nie były podpisane. Przyjrzała się uważnie charakterowi pisma. Odetchnęła z ulgą: to nie ręka Antoine'a. Oddała je z powrotem oskarżycielowi.

- Nie jestem aż tak głupia, by wyrażać podobne uczucia na piśmie, żeby je potem odkryła wielce szacowna Gwardia Narodowa - odparła. - A poza tym, któż by poruszał takie tematy w listach do małych dziewczynek, z których jedna ma sześć, a druga dziesięć lat? Może wy, obywatelu? - spytała ironicznie. Fouquier-Tinville nie przejął się jej zaprzeczeniem. -Jeśli to nie wasze listy, obywatelko, w takim razie musiały zostać napisane przez waszego brata. To potwierdza nasze podejrzenia. -Antoine nigdy by nie napisał czegoś podobnego! - wybuchnęła gniewnie. - A poza tym ostatnio był zbyt chory, by utrzymać pióro w ręku! -Obywatelko Doucette, te listy zostały znalezione w waszym domu. Jeśli ani wy, ani wasz brat ich nie napisaliście, kto to zrobił? Może nam wyjaśnicie? - spytał szyderczo oskarżyciel. Jacqueline posłała mu mordercze spojrzenie. Nie wiedziała, kto napisał i podrzucił te listy, by Gwardia Narodowa mogła je odnaleźć. Jako byli arystokraci i dzieci zdrajcy mieli oboje z bratem wielu wrogów. A że Château de

Lambert i należące do zamku włości stanowiły dla państwa nie lada gratkę, każdy, kto chciałby się podlizać rządowi rewolucyjnemu, aż się zapewne palił do oczernienia rodzeństwa. Wystarczał jeden donos, by kogoś aresztować. Nie potrzeba było żadnych dowodów. Ale nakaz aresztowania dotyczył tylko Antoine'a... Gdyby Jacqueline nie zaatakowała kapitana, który rozbijał się w ich domu i kazał swoim ludziom rozwalić wszystko, byle znaleźć jej brata, a potem ryczał ze śmiechu, gdy żołnierze kopali powalonego nieszczęśnika, nie zostałaby aresztowana. Te listy miały więc stanowić dowód przeciwko Antoine'owi, a ten, kto je napisał, zadał sobie aż tyle trudu, by mieć pewność, że jej brat nigdy nie wróci. - Nie domyślacie się, obywatelko? -judził Fouquier- Tinville. Jacqueline się zawahała. Było kilka możliwości... ale bez dowodów nie mogła oskarżyć nikogo! To i tak by jej nie ocaliło, a zniszczyłoby kolejnego człowieka. Pokręciła głową. - Na gilotynę z nią! - wrzasnęła jakaś kobieta z robótką. – Ta dziewucha to wróg republiki! Oskarżyciel publiczny pokiwał głową z satysfakcją. -Może ława przysięgłych usłyszała już dość, by wydać wyrok? Mógłbym kontynuować przesłuchanie, ale w

świetle przedstawionych tu dowodów... -Czy przysięgłym wystarcza to, co usłyszeli? - spytał sędzia przewodniczący. Zmęczeni członkowie ławy przysięgłych zaczęli kiwać głowami na znak, że usłyszeli już dosyć, i zostali spiesznie zaprowadzeni do przyległego pokoju, by ustalić werdykt. Zwykle oskarżonego również wyprowadzano z sali, by trybunał mógł kontynuować posiedzenie. Jacqueline sądzono jednak tego dnia jako ostatnią, toteż pozwolono jej pozostać na ławie oskarżonych. Czekając na powrót przysięgłych, wodziła wzrokiem po sali. Robiło się już późno. Mężczyźni i kobiety, których tak radował widok więźniów postawionych przed straszliwym Trybunałem Rewolucyjnym, zbierali manatki, by wracać do domu. Jacqueline przeczesywała ciżbę wzrokiem w nadziei, że ujrzy znajomą twarz. Przypuszczała, że gdzieś tu jest Henriette, jej wierna pokojówka, choć wyraźnie zabroniła jej przychodzić na rozprawę. Nie dostrzegła nigdzie François-Louisa, a z pewnością rzucałby się w oczy w tłumie prostaków i nędzarzy. Nieobecność narzeczonego nie zdziwiła Jacqueline: wiedziała, że nie lubi ryzyka, a łączące ich więzi mogłyby zwrócić na

niego uwagę. Mimo rozczarowania nie miała mu za złe, że jest tak ostrożny. Większość zgromadzonej na sali publiczności nie patrzyła już na oskarżoną. Pakowali resztki jedzenia i picia i rozmawiali o wyroku. Oczy Jacqueline zatrzymały się na starcu siedzącym z tyłu. Nie rozmawiał z sąsiadami i nie podzielał ich okrutnej radości z powodu niechybnej śmierci oskarżonej. Był ubrany na czarno, na głowie miał podniszczony płaski kapelusz z rewolucyjną kokardą. Wymykające się spod kapelusza kosmyki włosów były śnieżnobiałe, skóra ziemista i obwisła, twarz usiana plamami i poorana zmarszczkami. Siedział na ławie pochylony do przodu, zaciskając blade ręce na gałce laski, niezbędnej widać podpory dla starego, kruchego ciała. Wpatrywał się w przestrzeń, nie słuchając prostackich uwag o tym, jak arystokratyczna dziwka położy się niebawem dla Sansona, paryskiego kata. Nagle ktoś trącił starego i ze śmiechem zadał mu jakieś pytanie, wskazując palcem Jacqueline. Starzec uśmiechnął się i kiwnął głową. Zwrócił wzrok na dziewczynę i zdawał się zaskoczony tym, że ona też patrzy na niego. Ich spojrzenia zwarły się na ułamek sekundy i Jacqueline poraziła intensywność jego wzroku. Potem starzec

odwrócił się i coś zagadał do siedzącego obok osiłka, Jacqueline popatrzyła w inną stronę. Po kilku minutach wróciła ława przysięgłych z werdyktem: winna. Publiczność zaczęła wiwatować. - Obywatelko Doucette, przysięgli uznali was za winną zbrodni przeciw Republice Francuskiej. Czy macie coś do powiedzenia w swojej obronie, zanim sąd wyda wyrok? - spytał przewodniczący. Jacqueline zacisnęła palce na poręczy, oddzielającej ją od sędziów i przysięgłych, i popatrzyła na nich z pogardą. - Uznaliście mnie za winną, gdyż usiłowałam bronić rodziny przed okrucieństwem i zepsuciem, które dławią w swych szponach Francję — zaczęła pełnym napięcia, lodowatym głosem. – Zamordowaliście mego ojca i bez wątpienia zabijecie mi także brata. Myślicie, że łudzi łam się, iż ujdę cało? Rzucając się na szumowiny, które wdarły się do mego domu, oszczędziłam wam kłopotu: nie musicie wysyłać następnego oddziału gwardii po mnie! - Zamilkła i zmierzyła ich twardym wzrokiem. - Radzę wam, obywatele, cieszcie się dniem dzisiejszym i jutrzejszym, i jeszcze następnym, ponieważ dni wasze są policzone! - Wskazała ludzi, którzy zajęli znów

miejsca i słuchali jej słów. – To tylko kwestia czasu. Motłochowi, któremu tak wiele obiecywaliście, sprzykrzą się wasze puste słowa. A ubóstwienia wolności i rozumu i nieustanny stukot spadających pod gilotyną głów nie nasycą ich ani nie odzieją. - Spojrzała na Fouquier-Tinville'a i się uśmiechnęła. - Nawet wy się nie uchowacie, obywatelu - powiedziała z przekonaniem. - Za to moje siostry są bezpieczne. A gdy rozsądek i sprawiedliwość znów zapanują we Francji, wtedy wrócą do ojczyzny. - Obywatelko Doucette, robi się późno, a wasze zdanie nie interesuje już nikogo na tej sali - przerwał niecierpliwie sędzia przewodniczący. - Ponieważ nie macie do powiedzenia nic, co mogłoby podważyć werdykt ławy przysięgłych, uznaję was za winną zarzucanych wam zbrodni i niniejszym skazuję na śmierć na gilotynie. Wyrok zostanie wykonany natychmiast - dodał i zaczął zbierać papiery. Publiczność, która zachowywała się spokojnie w czasie przemówienia Jacqueline, znów zaczęła wiwatować i wyrażała głośno aprobatę dla wyroku. Jeden z pisarzy sądowych odłożył pióro i wyciągnął zegarek, by sprawdzić godzinę. Potem dał

znak Fouquier-Tinville'owi, że ma coś ważnego do powiedzenia. Zamieniwszy z nim kilka słów, oskarżyciel publiczny wzruszył ramionami i zwrócił się do sędziów. -Okazuje się, że ostatni wózek ze skazańcami odjechał na plac Rewolucji pół godziny temu - poinformował przewodniczącego. -W takim razie obywatelka Doucette może wrócić do swojej celi w Conciergerie i pozostać tam do jutra - poprawił orzeczenie sędzia. - Ale wyrok musi być wykonany w ciągu dwudziestu czterech godzin. Czterej członkowie Gwardii Narodowej podeszli do ławy oskarżonych, by wyprowadzić Jacqueline z sali sądowej. Otaczali ją ze wszystkich stron, gdy szła przejściem między ławkami. Tłum dokoła nich zaczął falować, posypały się przekleństwa, próbowano ciągnąć skazaną za ubranie i za włosy. - Ale cacane włoski! Jaka szkoda, że Sanson je ciachnie, żeby nasza brzytwa trafiła, jak należy, w twój piękny karczek! – zawodziła bezzębna jędza. Wyciągnęła przy tym rękę i zdołała szarpnąć Jacqueline

za włosy. Szpilki się posypały, z trudem upięta w celi koafiura opadła nieporządnymi pasmami na ramiona. - Patrzcie, jak toto dumnie maszeruje - mruknął mężczyzna o twarzy czerwonej od nadmiaru taniego wina. Splunął w kierunku Jacqueline. - A masz, suko! - Zobaczymy, jaka będzie dumna jutro, kiedy każą jej wytknąć głowę przez republikańskie okienko! - roześmiał się chudy młokos. -Albo jak już bez głowy poleci do wspólnego dołu! - szydził ktoś inny. Jacqueline starała się patrzeć prosto przed siebie, ale pod wpływem obraźliwych uwag rosła w niej nienawiść. Żołnierze otoczyli ją ciasnym kręgiem, by nikt już nie mógł jej tknąć. Była im za to wdzięczna. Nasłuchała się potwornych historii o aresztowanych, którzy nie dotarli do sądu czy więzienia, bo zostali rozszarpani przez rozwścieczony motłoch. Śmierć na gilotynie będzie przynajmniej szybka i - daj Boże - bezbolesna. W nowej Republice Francuskiej, kolebce wolności, równości i braterstwa, świat stanął na głowie. Ludzie, którzy wydarli władzę królowi, utrzymując, że nawet on musi odpowiadać za swe czyny przed ludem, szybko przekonali się,

że nie lepiej sobie radzą z nakarmieniem i odzianiem milionów gniewnych, głodujących chłopów niż Ludwik XVI. Zrzucono więc winę za galopującą inflację i brak żywności na spisek rojalistów i obcięto królowi głowę. Potem rozpoczęła się wojna z Anglią, Holandią i Hiszpanią. Dług narodowy rósł, wymykając się wszelkiej kontroli, zbiory znów nie spełniły oczekiwań. Biedacy, zwani teraz dumnie obywatelami, głodowali po dawnemu. Ścięto więc głowę byłej królowej Marii Antoninie, ale ludzie nadal marli z zimna i żyli w nędzy. Ktoś przecież musiał być za to odpowiedzialny! To z pewnością dawna arystokracja, od wieków zbijająca fortuny na cudzym pocie i cierpieniu, była przyczyną klęski. To krwiopijcy, zdrajcy, wrogowie rewolucji! Odebrano im już tytuły i przywileje, ale teraz muszą zapłacić za swe zbrodnie własną krwią. Trzeba oczyścić Francję z wrogów wewnętrznych! Dzięki nowej ustawie o podejrzanych każdy lojalny obywatel mógł złożyć donos i spowodować aresztowanie kogokolwiek, choćby nie było ani cienia dowodu przeciwko niemu. Pięćdziesiąt paryskich więzień wypełniło się po brzegi wytwornymi więźniami, którzy nie wymkną się już nieubłaganej sprawiedliwości gilotyny. Egzekucje nie

zaspokoiły co prawda głodu obywateli, ale nigdy niewysychająca rzeka krwi przelewanej na placu Rewolucji dawała im poczucie, że coś się przecież robi, żeby było lepiej. Więzienie zwane La Conciergerie sąsiadowało z Pałacem Sprawiedliwości, w którym obradował Trybunał Rewolucyjny. Groźny, imponujący zamek z XIII stulecia od początku XVI wieku służył za więzienie. Mroczną, zimną, wilgotną i cuchnącą Conciergerie ogólnie uznawano za najgorsze z paryskich więzień. Jacqueline pod strażą gwardzistów przeszła krętymi korytarzami i wspięła się po wąskich schodach niemal po ciemku, gdyż mrok rozjaśniało tylko słabe światło kaganków, zawieszonych gdzieniegdzie na grubych kamiennych murach. Słyszała wyraźnie skrobanie i piski szczurów przemykających pod ich nogami. Przywykła do tych odgłosów i już jej nie trwożyły. Tylko raz szczur odważył się wtargnąć do jej celi, a wówczas strach Jacqueline przerodził się we wściekłość i poty tłukła ohydne stworzenie po głowie pustą miską po zupie, aż padło martwe. Przysięgła sobie, że jeśli nawet umrze w Conciergerie, to nie od zarazy, którą przenosiły szczury! Straszliwy odór, który buchnął w nos Jacqueline na

piętrze, gdzie mieściła się jej cela, sprawił, że jej żołądek aż się skręcił, a gardło zacisnęło. Powietrze na korytarzu było gęste od smrodu odchodów i wymiocin, niemytych ciał i przegniłych desek podłogi. Jacqueline osłoniła nos ręką i próbowała oddychać ustami, ale fetor był tak straszliwy, że omal się nie udusiła. Zacisnęła więc wargi i starała się oddychać możliwie płytko. Od chwili kiedy zjawiła się w Conciergerie po raz pierwszy, upłynęło wiele dni, nim przywykła do tego smrodu. Krótki spacer do Pałacu Sprawiedliwości sprawił, że nos szybko przyzwyczaił się do świeższego powietrza. Teraz miała tu spędzić tylko jedną noc; wątpliwe, by zdążyła ponownie oswoić się z fetorem. -Co ona tu znowu robi? - zdumiał się obywatel Gagnon, dozorca skrzydła, do którego właśnie dotarli. -Skazali ją na śmierć, ale było za późno na spotkanie z Sansonem - wyjaśnił obojętnie jeden z gwardzistów. -Spóźniłaś się na ostami wózek, co? - spytał Gagnon sarkastycznym tonem. Zdjął kaganek ze ściany i zatrzymał się tuż przed Jacqueline. Był to istny niedźwiedź o potężnych barkach i muskularnych ramionach, prężących się pod brudnym,

wystrzępionym odzieniem. Skórę miał czarną od nawarstwiającego się latami brudu, a gdy się uśmiechnął, pokazał krzywe, sczerniałe, zepsute zęby. W odróżnieniu od większości więźniów, którzy usiłowali domyć się i uprać ubranie w lodowatej wodzie, tryskającej ze źródła na dziedzińcu, dozorcy czuli się dobrze ze swoim brudem. - No, ślicznotko, masz szczęście, bo twój apartament nadal, jest wolny - żartował Gagnon, prowadząc ją korytarzem do celi. Dzwonił przy tym kluczami na wielkim żelaznym kółku. Zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami z małym zakratowanym okienkiem i wetknął klucz w masywny zamek. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, ukazując malutką celkę. Całe jej umeblowanie stanowiło drewniane łóżko z szorstkim kocem, stół i krzesło. Jacqueline dumnie uniosła głowę, okryła się szczelniej szalem i spokojnie weszła do celi. Słyszała za sobą spieszne kroki oddalających się żołnierzy. Niewątpliwie jak najprędzej chcieli uciec od smrodu. Ona też! Rozejrzała się dokoła i zwróciła się do dozorcy: -Ktoś zabrał moją świeczkę. Chciałabym ją mieć z powrotem.