lukasz3651

  • Dokumenty61
  • Odsłony73 317
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów94.0 MB
  • Ilość pobrań41 249

Frost Jeaniene - Nocna łowczyni 02 - Jedną nogą w grobie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Frost Jeaniene - Nocna łowczyni 02 - Jedną nogą w grobie.pdf

lukasz3651 EBooki nocna łowczyni
Użytkownik lukasz3651 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 233 stron)

1 Jeaniene Frost Jedną nogą w grobie Cykl Nocna Łowczyni Część 2 Tłumaczenie rainee (www.chomikuj.pl/rainee)

2 Mojemu ojcu. Jesteś i zawsze będziesz Mym bohaterem.

3 ROZDZIAŁ PIERWSZY Czekałam przed wysokim, czteropiętrowym domem w Manhasset, należącym do pana Liama Flannery. Nie była to wizyta towarzyska, co mógł stwierdzić każ- dy, kto na mnie spojrzał. Długa kurtka, którą miałam na sobie była rozpięta, w pełnej krasie ukazując zarówno broń i kaburę przy moim boku, jak i moją od- znakę FBI. Miałam na sobie luźne spodnie i bluzkę, które miały ukryć dobre dzie- sięć kilo srebrnej broni przyczepionej do moich ramion i ud. Zapukałam do drzwi. Po chwili otworzyły się i stanął w nich starszy mężczyzna w garniturze. - Agentka specjalna Catrina Arthur - powiedziałam. – Przyszłam do pana Flanne- ry’ego. Catrina nie było moim prawdziwym imieniem, jednak takie właśnie widniało na moim identyfikatorze. Odźwierny uśmiechnął się nieszczerze. - Zobaczę czy pan Flannery jest w domu. Proszę zaczekać. Wiedziałam, że Liam Flannery był w środku. Wiedziałam również, że pan Flan- nery nie był człowiekiem, podobnie jak stojący przede mną mężczyzna. Cóż, ja też nie mogłam o sobie tego powiedzieć, chociaż byłam tu jedyną, która miała puls. Kilka minut później drzwi otworzyły się ponownie. - Pan Flannery zgodził się z panią zobaczyć. To był jego pierwszy błąd. Jeśli miałam tu cokolwiek do powiedzenia, będzie to również jego ostatni. Moja pierwsza myśl, kiedy tylko weszłam do domu Liama Flannery’ego było: Wow. Ręcznie rzeźbione drewno zdobiło wszystkie ściany, podłogę pokrywał wyglądający na naprawdę drogi marmur, a wszędzie, gdzie tylko spojrzałam, stały gustownie porozstawiane antyki. Bycie martwym nie znaczy, że trzeba żyć jak trup. Poczułam, jak włosy na karku jeżą mi się, kiedy pokój zalała fala mocy. Flannery nie wiedział, że to odczuwałam, tak samo, jak czułam moc od jego lokaja. Mo- głam wyglądać tak zwyczajnie, jak każda przeciętna osoba, lecz miałam kilka asów w rękawie. No i mnóstwo noży, oczywiście. - Agentko Arthur – odezwał się Flannery. – Z pewnością chodzi pani o moich pracowników. Składałem już jednak zeznania na policji. Miał angielski akcent, dziwnie kontrastujący z jego irlandzkim nazwiskiem. Poczułam dreszcz na kręgosłupie, kiedy go usłyszałam. Angielska intonacja wy- woływała we mnie wspomnienia.

4 Odwróciłam się. Flannery wyglądał nawet lepiej niż na zdjęciu w aktach. Jego blade, kryształowe ciało niemal lśniło przy jego beżowej koszuli. Jedno przyznam wampirom – wszyscy mają cudowną skórę. Oczy Liama były koloru czystego turkusa, a kasztanowe włosy opadały za kołnierzyk. Tak, ładniutki był. Prawdopodobnie nie miał żadnego problemu ze zdobywa- niem pożywienia. Jednak największe wrażenie robiła jego aura. Spływała z niego łaskoczącymi, przepełnionymi mocą falami. Bez wątpienia był wyższym rangą wampirem. - Tak, chodzi o Thomasa Stillwella i Jerome’a Hawthorna. Biuro wdzięczne będzie za pańską współpracę. Odpowiedziałam grzecznie i wymijająco, lecz tylko po to, by ocenić ile osób znajduje się w domu. Wytężyłam słuch, lecz jak na razie nie wyłapałam nikogo prócz Flannery’ego, lokaja ghula i mnie. - Oczywiście. Wszystko dla prawa i porządku – powiedział z cieniem rozbawienia w głosie. - Wygodnie będzie panu rozmawiać tutaj czy może woli pan przejść do bardziej prywatnego miejsca? – spytałam, starając się jeszcze bardziej rozejrzeć. Powolnym krokiem podszedł do mnie. - Agentko Arthur, skoro chce pani zamienić ze mną słówko na osobności, to pro- szę mówić mi Liam. I doprawdy mam nadzieję, że porozmawiamy o czymś innym niż nudni Jerome i Thomas. Och, jak tylko znajdę się z nim sama, nie zamierzam dużo mówić. Ponieważ był zamieszany w śmierć swoich pracowników, Flannery wpisał się na moją listę rze- czy do załatwienia, chociaż nie przyszłam tu, by go aresztować. Przeciętni ludzie nie wierzyli w wampiry lub ghule, nie było więc mowy o procesie karnym dla tych, którzy popełniali morderstwa. Nie, zamiast tego była powołana tajna jednostka Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, i w takich przypadkach mój szef, Don, wysyłał mnie, bym zajęła się sprawą. To prawda, po świecie nieumarłych krążyły o mnie plotki. Takie, które narodziły się, kiedy już wykonywałam tę robotę. Jed- nak tylko jeden wampir wiedział, kim naprawdę byłam. Wampir, którego nie widziałam już ponad cztery lata. - Liam, nie flirtujesz chyba z agentką federalną, prowadzącą oficjalne śledztwo, prawda? - Catrina, niewinny człowiek nie lęka się sygnału radiowozu, kiedykolwiek tylko rozbrzmi w oddali. Przynajmniej mogę pochwalić federalnych za to, że wysłali do mnie ciebie, tak piękną kobietę. Wyglądasz jakoś znajomo, chociaż nie sądzę, żebyśmy się wcześniej spotkali. - Bo nie spotkaliśmy się – odpowiedziałam natychmiast. – Zaufaj mi, zapamięta- łabym. Nie chciałam, by zabrzmiało to jak komplement, lecz moje słowa sprawiły, że roześmiał się cicho w sposób, który był zbyt dwuznaczny, jak na mój gust.

5 - Mogę się o to założyć. Ty zadowolony z siebie skurwielu. Zobaczymy jak długo zachowasz na twarzy ten uśmieszek. - Wracając do tematu, Liam. Porozmawiamy tutaj czy gdzieś na osobności? Westchnął, jakby w poczuciu porażki. - Skoro upierasz się przy tym, to równie dobrze możemy pomówić w bibliotece. Chodź ze mną. Podążyłam za nim przez puste, urządzone z większym przepychem pokoje. Biblioteka była wspaniała, z setkami nowych i starych ksiąg, a nawet ze zwojami, pięknie wyeksponowanymi w szklanych gablotach. Jednak to dzieło na ścianie przyciągnęło moją uwagę - To wygląda… prymitywnie. Na pierwszy rzut oka wydawało się zrobione z drewna lub kości słoniowej, lecz przy bliższym spojrzeniu wyglądało, jakby było z kości. Ludzkich. - To dzieło aborygeńskie, ma niemal trzy tysiące lat. Dostałem od znajomych z Australii. Liam podszedł bliżej, a jego turkusowe oczy zaczęły zmieniać barwę na szma- ragdową. Rozpoznałam te przebłyski zieleni. Żądza i głód wyglądały u wampira tak samo. Z powodu obu ich oczy wypełniały się zielonym blaskiem, a z dziąseł wysuwały się kły. Liam był albo głodny, albo napalony, jednak nie miałam naj- mniejszego zamiaru zaspokoić żadnego z jego pragnień. Rozległ się dzwonek mojej komórki. - Słucham - powiedziałam - Agentko Arthur, czy wciąż przesłuchuje pani pana Flannery’ego? – zapytał mój zastępca, Tate. - Tak. Powinnam skończyć w ciągu trzydziestu minut. Tłumaczenie: Gdybym nie odezwała się ponownie za pół godziny, Tate i mój oddział ruszyłby po mnie. Bez żadnego słowa więcej Tate rozłączył się. Nie cierpiał, kiedy wykonywałam robotę sama, wielka szkoda dla niego. W domu Flannery’ego było cicho jak w grobowcu, którym mógł się też stać. Dużo czasu minęło, odkąd walczyłam z wysokim rangą wampirem. - Wierzę, że policja przekazała panu, że znalezione ciała Thomasa Stillwella i Jerome’a Hawthorna zostały w znacznym stopniu pozbawione krwi. Nie było jednak żadnych widocznych ran, tłumaczących ten stan – powiedziałam, na- tychmiast nawiązując do tematu. Liam wzruszył ramionami. - Czy Biuro ma jakąś teorię na ten temat? Och, mieliśmy coś więcej niż tylko teorię. Wiedziałam, że Liam z pewnością zamknął ranki po ugryzieniu na szyjach Thomasa i Jerome’a kroplą własnej krwi,

6 zanim jeszcze zmarli. Boom, dwa ciała wysuszone z krwi, nie ma wampira, by zebrać wieśniaków z widłami – dopóki wiedziałeś czego szukać. - Ty z pewnością masz taką, prawda? – odparowałam beznamiętnym głosem. - Wiesz jaką mam teorię, Catrina? Że smakujesz tak samo dobrze, jak wyglądasz. W gruncie rzeczy, to od momentu, gdy cię zobaczyłem, nie myślałem o niczym innym. Nie opierałam się, kiedy Liam podszedł do mnie i uniósł palcem moją twarz. Jakby nie było, to rozproszy go bardziej niż jakakolwiek inna rzecz, którą bym wy- myśliła. Jego usta były chłodne i wibrujące energią, i przyjemnie łaskotały moje wargi. Całował bardzo dobrze, doskonale wyczuwając kiedy pocałunek pogłębić i kiedy naprawdę go pogłębić. Przez minutę pozwoliłam sobie rozkoszować się nim – Boże, cztery lata celibatu naprawdę dają mi się we znaki! – po czym przeszłam do interesów. Objęłam go ramionami, za jego plecami wyjmując z rękawa sztylet. W tym sa- mym momencie Liam przesunął dłonie na moje biodra i poczuł zarys noży pod moim ubraniem. - Co do…? – mruknął, odsuwając się ode mnie. - Niespodzianka! – uśmiechnęłam się… i zaatakowałam. Cios byłby zabójczy, lecz Liam okazał się szybszy niż oczekiwałam. W momen- cie, kiedy wbiłam mu nóż w plecy, podciął mi kolana, przez co ostrze o cal ominę- ło jego serce. Zamiast jednak odzyskać równowagę, upadłam, unikając kopnięcia wymierzonego w moją głowę. Liam błyskawicznie spróbował kopnąć mnie jesz- cze raz, lecz szarpnął się w tył, kiedy trzy wyrzucone przeze mnie sztylety utkwiły w jego piersi. Cholera, znów nie trafiłam go w serce. - O żesz słodki Jezu! - wykrzyknął Liam. Przestał udawać człowieka i pozwolił oczom zabłysnąć szmaragdowym blaskiem, jednocześnie wysuwając kły z gór- nych dziąseł. – Ty musisz być osławioną Rudą Kostuchą. Co sprowadza do mo- jego domu wampirze straszydło? Brzmiał na zaintrygowanego, lecz nie przestraszonego. Był jednak bardziej ostrożny, okrążając mnie, gdy odrzucając kurtkę zerwałam się na nogi, by mieć lepszy dostęp do broni. - To co zwykle - odpowiedziałam. – Zabiłeś ludzi. Jestem tu, by wyrównać ra- chunki. Liam dosłownie przewrócił oczami. - Uwierz mi, mała, Jerome’a i Thomasa już od dawna to czekało. Te złodziejskie bękarty mnie okradły. Tak trudno dziś znaleźć dobrą pomoc. - Mów dalej, pięknisiu. Mnie wszystko jedno. Rozluźniając napięcie w karku przetoczyłam głową po ramionach, po czym ujęłam w dłoń więcej noży. Żadne z nas nie mrugnęło, kiedy wypatrywaliśmy ruchu tego drugiego. O czym Liam nie miał pojęcia to to, że wiedziałam, że we-

7 zwał pomoc. Słyszałam, jak ghul po cichu skradał się w naszą stronę, ledwie za- kłócając ruch powietrza. Gadka Liama była tylko grą na czas. Potrząsnął głową w wyraźnym samooskarżeniu. - Twój wygląd powinien był mnie ostrzec. Krążą słuchy, że Ruda Kostucha ma włosy czerwone jak krew, szare jak dym oczy, a twoja skóra… mmm, to prawdzi- wa różnica. Nigdy nie widziałem na człowieku tak pięknej skóry. Boże, dziewczy- no, nie zamierzałem nawet cię ugryźć. Cóż, w każdym razie nie w takim sensie, jak myślisz. - Pochlebia mi, że równie mocno chcesz mnie zerżnąć, co zabić. Doprawdy, Liam, to słodkie. - Jakby nie było, walentynki były zaledwie w zeszłym miesiącu. – Uśmiechnął się szeroko. Pozwoliłam mu skierować się w kierunku drzwi. Celowo wyciągnęłam najdłuż- szy sztylet z nogawki spodni, będący praktycznie małym mieczem, i przełożyłam go do drugiej dłoni. Liam uśmiechnął sie jeszcze szerzej. - Robi wrażenie, ale jeszcze nie widziałaś mojej lancy. Zrzuć ubranko, a ci pokażę. Jeśli wolisz, możesz nawet zostawić na sobie kilka noży. To sprawi, że wszystko będzie jeszcze bardziej interesujące. Udał, że rzuca się naprzód, lecz nie chwyciłam przynęty. Zamiast tego lewą ręką rzuciłam w niego pięcioma ostrzami i obróciłam się gwałtownie, by uniknąć ude- rzenia ghula za moimi plecami. Zamachnęłam się i jednym ruchem, który po- czułam w całym ramieniu, z całej siły wbiłam sztylet w jego szyję. Ostrze wyszło z drugiej strony. Głowa ghula przez moment obracała się wokół własnej osi, po czym opadła na podłogę. Tylko w jeden sposób można było zabić te istoty – właśnie taki. Liam wyrwał z siebie noże tak, jakby to były wykałaczki. - Ty parszywa dziwko, teraz na pewno cię dorwę! Magnus był moim przyjacielem od ponad czterdziestu lat! To znaczyło koniec żartów. Z nieprawdopodobną szybkością Liam rzucił się na mnie. Oprócz swojego ciała i zębów nie miał żadnej broni, lecz te i tak budziły grozę. Liam zaczął wściekle okładać mnie pięścią, jednak ja odpowiedziałam mu równie niszczącymi ciosami. Przez kilka minut biliśmy się, przewracając każdy stolik i lampę na naszej drodze. W końcu rzucił mną przez pokój. Odbiłam się od ściany i upadłam na ziemię obok rzeźby, którą tak podziwiałam. Kiedy do mnie doskoczył, wyrzuciłam przed siebie nogi i kopnięciem odrzuciłam go na oszkloną gablotę. Zerwałam rzeźbę ze ściany i rzuciłam, celując w jego głowę. Liam uchylił się, przeklinając, gdy skomplikowane dzieło sztuki roztrzaskało się za jego plecami. - Nie masz krzty cholernego szacunku dla artefaktów? Ten okaz był starszy ode mnie! I jakim cudem, u licha, masz takie oczy?

8 Nie musiałam patrzeć na swoje odbicie, by wiedzieć o czym mówił. Moje uprzednio szare spojrzenie było teraz równie szmaragdowe, jak jego. Walka obu- dziła we mnie mroczne dziedzictwo, jakie zostawił mi w spadku mój nieznany ojciec. - Ta koścista układanka była starsza od ciebie, tak? To ile ty masz, dwieście lat? Dwieście pięćdziesiąt? No, to silny jesteś. Zabijałam wampiry, które miały nawet po siedemset lat, a nie uderzały tak mocno, jak ty. Zabicie ciebie to będzie praw- dziwa zabawa. Klnę się na Boga, że nie żartowałam. Nie czułam żadnej przyjemności, kiedy wbijałam w serce wampira i zostawiałam prochy jednostce do posprzątania. Liam uśmiechnął się do mnie. - Dwieście dwadzieścia, mała. W latach bez tętna, oczywiście. Te wcześniejsze były niczym więcej jak nędzą i rozpaczą. Londyn był wtedy prawdziwym rynszto- kiem. Teraz prezentuje się o wiele lepiej. - Wielka szkoda, że więcej go nie zobaczysz. - Wątpię w to, mała. Sądzisz, że zabicie mnie sprawi ci przyjemność? Bo ja wiem, że z ogromną przyjemnością cię zerżnę. - No, to pokaż, co tam masz – drażniłam się z nim Rzucił się przez pokój – zbyt szybko, żebym mogła uskoczyć – i z potworną siłą uderzył mnie pięścią. Poczułam, jak w mojej głowie eksploduje wielka kula świa- tła. Taki cios z pewnością posłałby przeciętnego człowieka do grobu. Ja jednak nigdy nie byłam normalna, więc mimo nudności reagowałam szybko. Wywróciłam oczami i z otwartymi ustami bezwładnie opadłam na podłogę, kusząco odsłaniając gardło. Niedaleko mojej zwiotczałej dłoni leżał jeden z noży, które Liam wyrwał sobie z piersi. Zastanawiałam się czy kopnie mnie, kiedy będę tak leżała, czy może sprawdzi jak ciężko jestem ranna? Moja zagrywka jednak się opłaciła. - Tak lepiej – powiedział cicho Liam i ukląkł obok mnie. Przesunął dłońmi po mo- im ciele, po czym mruknął z rozbawieniem. - Doprawdy, jednoosobowa armia. Kobieta ma na sobie cały arsenał. Służbowym ruchem rozpiął mi spodnie. Podejrzewałam, że chciał zdjąć ze mnie wszystkie noże – to było by naprawdę mądre posunięcie. Jednak kiedy przesuwał materiał przez moje biodra, zatrzymał się. Powoli przesunął palcem po tatuażu na moim biodrze, który zrobiłam sobie cztery lata temu, zaraz po tym jak porzuciłam swoje dawne życie w Ohio. Wykorzystując nadarzającą się okazję, zacisnęłam dłoń na najbliżej leżącym sztylecie i wbiłam mu go w serce. Liam zamarł i wbił we mnie zszokowany wzrok. - Myślałem, że skoro Alexander mnie nie zabił, to nie zrobi tego nikt… Miałam właśnie zadać ten ostatni, śmiertelny cios, kiedy w końcu dotarło do mnie, co powiedział. Statek, który nazwano Alexander. Pochodził z Londynu i był

9 nieumarły już od dwustu dwudziestu lat. Posiadał aborygeńskie dzieło sztuki, które dostał od przyjaciela z Australii… - Którym z nich jesteś? – spytałam, nieruchomo trzymając nóż. Gdyby się poru- szył, ostrze rozcięłoby jego serce na kawałki. Jednak gdyby tego nie zrobił, nie umarłby. Na razie. - Co? - W 1788 czterech skazańców pożeglowało do jednej z kolonii karnych w Nowej Południowej Walii na statku, który nazywał się Alexander. Wkrótce po przybyciu na miejsce jeden z nich uciekł. Rok później ten sam skazaniec powrócił i pozabijał wszystkich w kolonii, prócz swoich przyjaciół. Jeden został z wampirem z wyboru, jednak dwóch mężczyzn zmieniono siłą. Wiem kim nie jesteś, dlatego przyznaj się jak brzmi twoje imię. Jeśli było to możliwe, wyglądał na jeszcze bardziej wstrząśniętego niż wtedy, gdy sztyletem przebiłam jego serce. - Zaledwie kilkoro ludzi na świecie zna tę historię. Trąciłam lekko ostrze, które zagłębiło się w jego sercu na kolejny milimetr. W porządku, miał rację. - Ian. Jestem Ian. O żesz kurwa! Leżał na mnie facet, który niemal dwieście dwadzieścia lat temu zmienił miłość mojego życia w wampira. I jak tu nie mówić o ironii. Liam - lub Ian – przyznał, że jest mordercą. Rzeczywiście, jego pracownicy mogli go okraść, ale nie musieli. Jednak na świecie nie brakowało głupców. Wampiry postępowały według własnych zasad, jeśli chodziło o ich własność. Byli fanatycz- nie wręcz terytorialni. Gdyby Thomas i Jerome wiedzieli czym był i mimo to go okradli, wiedzieliby też o konsekwencjach. Jednak nie to zaprzątało mi głowę. W końcu wszystko sprowadzało się do jednego prostego wniosku – może i ode- szłam od Bonesa, lecz nie mogłam zabić osoby odpowiedzialnej za to, że pojawił się w moim życiu. Taa, jestem bardzo sentymentalna. ] - Liam, czy – jak wolisz – Ian, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Oboje teraz wsta- niemy. Wyciągnę z ciebie nóż, po czym uciekniesz. Twoje serce zostało zranione, ale niedługo się uleczysz. Byłam winna komuś życie… i zdecydowałam, że to życie będzie twoje. Wpatrywał się we mnie. Szmaragdowy blask jego oczu połączył się z moim. - Crispin. – Prawdziwe imię Bonesa zawisło między nami, lecz nie zareagowałam. Ian roześmiał się przez ból. - To mógłby być tylko Crispin. Powinienem był wiedzieć po twoim sposobie walki, nie wspominając nawet o identycznym jak u niego tatuażu. Wredna sztuczka, tak udawać brak przytomności. On nigdy by się na to nie nabrał. Kopałby cię dotąd, aż przestałabyś udawać. - Masz rację – przyznałam spokojnie. – To była pierwsza lekcja, jakiej udzielił mi Bones. Zawsze kop leżącego. Uważałam. Ty – nie.

10 - No, no, mała Ruda Kostucha. Więc to przez ciebie przez ostatnich kilka lat Bo- nes jest w tak podłym nastroju. Moje serce natychmiast przepełniła radość. Ian właśnie potwierdził coś, o czym nie pozwalałam sobie myśleć. Bones żył. Nawet, jeśli nienawidził mnie za to, że od niego odeszłam - żył. Widząc w tym szansę dla siebie, Ian zaczął drążyć temat. - Ty i Crispin, hmm? Nie rozmawiałem z nim od kilku miesięcy, ale wiem, jak go znaleźć. Mogę cię do niego zabrać, gdybyś chciała. Myśl, że mogłabym ponownie zobaczyć Bonesa wywołała u mnie lawinę emocji. Chcąc je ukryć, roześmiałam się szyderczo. - Za żadne skarby. Bones znalazł mnie i zmienił w przynętę na typy, które miał zabić. Namówił mnie nawet na ten tatuaż. A skoro mowa o skarbach… Jak zoba- czysz Bonesa, możesz mu powiedzieć, że wciąż jest mi winien pieniądze. Nigdy nie dał mi mojej działki za żadne zlecenie, tak jak obiecał. Jedyny powód, że dziś jest twój szczęśliwy dzień to to, że kiedyś uratował moją matkę. Miałam za to u niego dług, ale teraz ty jesteś moją zapłatą. Lecz jeśli jeszcze raz kiedykolwiek zobaczę Bonesa, to przebitego ostrzem mojego noża. Każde słowo bolało, lecz musiałam to zrobić. Nie zamierzałam nadstawiać karku Bonesa przez przyznanie, że wciąż go kocham. Gdyby Ian powtórzył, co powie- działam, Bones wiedziałby, że to nieprawda. Nie odmówił mi zapłaty za zlecenia, które z nim wykonałam – to ja nie chciałam tych pieniędzy. Nie namówił mnie też na tatuaż. Zrobiłam sobie identyczne, krzyżujące się kości ze zwykłej, pustej tę- sknoty, kiedy go opuściłam. - Jesteś w połowie wampirem. Musisz być, z tymi lśniącymi oczami. Powiedz – jak…? Niemal się powstrzymałam, ale pomyślałam: a co mi tam. Ian i tak znał już mój sekret. Kwestia jak sprawiła jednak, że natychmiast spoważniałam. - Jakiś świeżo zmarły wampir zgwałcił moją matkę. Na jej nieszczęście, jego sper- ma wciąż była w porządku. Nie wiem, kim jest, lecz pewnego dnia znajdę go i zabiję. Do tej chwili zadowolę się zabijaniem innych, takich jak on. Gdzieś w odległym krańcu pokoju rozległ się dzwonek mojej komórki. Nie ru- szyłam się, by ją odebrać, lecz zaczęłam bardzo szybko mówić. - To moje wsparcie. Jeśli nie odbiorę, przyjdą tu uzbrojeni. Bardziej uzbrojeni niż możesz sobie wyobrazić. Poruszaj się bardzo powoli i wstań. Kiedy wyjmę z cie- bie nóż, zaczniesz uciekać, jakby cię piekło goniło. Zachowasz życie, ale opuścisz to miejsce i nigdy do niego nie wrócisz. Umowa stoi? Pomyśl, nim odpowiesz, bo z pewnością nie żartuję. Ian uśmiechnął się powściągliwie. - Och, wierzę ci. Trzymasz w dłoni nóż wbity w moje serce. To sprawia, że nie masz powodu kłamać. Nawet nie mrugnęłam.

11 - W takim razie zaczynamy. Bez słowa więcej, Ian zaczął podciągać się na kolana. Widziałam, że każdy ruch sprawiał mu niewyobrażalny ból, lecz zacisnął usta i nawet nie pisnął. Kiedy oboje już staliśmy, ostrożnie wyjęłam nóż z jego pleców i wyciągnęłam zakrwawione ostrze przed siebie. - Żegnaj, Ian. A teraz spadaj. Ruchem tak szybkim, że jego obraz się rozmył, wypadł przez okno. Poruszał się wolniej niż przedtem, lecz jego szybkość wciąż robiła wrażenie. Od strony drzwi doszedł mnie odgłos kroków ludzi spieszących w moją stronę. Musiałam zrobić jeszcze jedną rzecz. Trzymany w ręku sztylet zatopiłam sobie w brzuchu. Wbiłam go wystarczająco głęboko, by upaść na kolana, lecz na tyle wysoko, by uniknąć śmiertelnej rany. Kiedy mój zastępca, Tate, wbiegł do pokoju, dysząc klęczałam na podłodze, a krew spływała z mojej rany na piękny, gruby dywan. - Jezu, Cat! - wykrzyknął. – Niech ktoś przyniesie Bramsa! Pozostali dwaj kapitanowie w mojej jednostce, Dave i Juan, wypadli na ze- wnątrz, by wykonać polecenie. Tate podniósł mnie i na rękach wyniósł z domu. Urywanymi słowami wydawałam instrukcje. - Jeden z nich uciekł, ale go nie gońcie. Jest zbyt silny. W domu nie ma nikogo innego, ale zróbcie szybki obchód i wycofajcie się. Musimy szybko stąd znikać, na wypadek, gdyby wrócił z posiłkami. Wyrżnęliby nas wszystkich. - Jedna runda, a potem odwrót. Odwrót! – rozkazał Dave, zamykając drzwi vana, do którego mnie zabrano. Tate wyciągnął ze mnie sztylet i przycisnął do rany bandaże, jednocześnie podając mi do połknięcia pigułki, których nie miała żadna apteka. Po czterech latach pracy zespołowi genialnych naukowców oraz mojemu sze- fowi - Donowi, udało się przefiltrować składniki krwi nieumarłych i stworzyć cu- downy lek. W przypadku zwykłych ludzi, jak magia leczył rany takie jak złamane kości czy krwotok wewnętrzny. Nazwaliśmy go Brams, na cześć autora, który rozsławił wampiry. - Nie powinnaś była wchodzić tam sama – naskoczył na mnie Tate. – Do diabła, Cat, następnym razem mnie posłuchaj! Roześmiałam się słabo. - Cokolwiek zechcesz. Nie jestem w nastroju do kłótni. I wtedy odpadłam.

12 ROZDZIAŁ DRUGI Mój dom był małym, dwupiętrowym budynkiem stojącym na końcu ślepej ulicz- ki, z wnętrzem urządzonym niemal po spartańsku. Na parterze stała samotna ka- napa, kilka regałów na książki, parę lamp oraz barek, po brzegi wypełniony ginem i tonikiem. Gdybym nie miała w połowie wampirzej wątroby, już dawno temu marskość wygnałaby mnie z tego świata. Oczywiście Tate, Juan i Dave nigdy nie skarżyli sie na ilość posiadanej przeze mnie wódy. Regularna dostawa alkoholu i talia kart wystarczyły, by wciąż wracali. Tym większa szkoda, że nawet na trzeź- wo nie byli dobrzy w pokera. Wystarczyło ich upić i tylko czerpać przyjemność z obserwowania, jak z każdą sekundą znikają ich umiejętności do gry. Jak można załapać się na taki luksus? Mój szef, Don, odnalazł mnie, kiedy mia- łam dwadzieścia dwa lata i popadłam w pewien konflikt z prawem. Wiecie, zwy- kłe przewinienie młodocianych. Zabiłam gubernatora stanu Ohio i kilkoro jego pracowników, jednak wszyscy oni propagowali białe niewolnictwo i sprzedawali młode dziewczyny jako jedzenie i rozrywkę. Taa, zasłużyli na śmierć, szczególnie od chwili, kiedy niemal zostałam jedną z dziewczyn, którymi handlowali. Razem z moim wampirzym chłopakiem, Bonesem, wymierzyliśmy im naszą własną wersję sprawiedliwości, pozostawiając za sobą mnóstwo ciał. Po tym, jak mnie aresztowano, moje śmieszne wyniki badań wyjawiły, że nie byłam do końca człowiekiem. Don pochwycił mnie, bym kierowała jego tajną jednostką „Agencji Bezpieczeństwa Narodowego”, dając mi ofertę, której nie mogłam odrzucić. Mówiąc dokładniej, zagroził mi śmiercią. Wzięłam tę robotę. Czy miałam jakiś inny wybór? Jednak pomimo wielu wad, Don naprawdę dbał o bezpieczeństwo tych, których prawo nie mogło ochronić. Ja również o to dbałam. Właśnie dlatego ryzykowałam życie. Czułam, że właśnie po to urodziłam się w połowie martwa, jednak z ludz- kim wyglądem. Jednocześnie mogłam być przynętą i haczykiem czającym się w ciemności. Nie było to cudowne życie, to prawda, lecz przynajmniej dla niektó- rych sprawiałam różnicę. Kiedy przebierałam się w piżamę, zadzwonił mój telefon. Ponieważ była już nie- mal północ, był to albo któryś z chłopaków, albo Denise. Moja matka zawsze wcześniej kładła się spać. - Cześć, Cat. Właśnie weszłaś? Denise wiedziała czym się zajmuję, tak jak wiedziała, czym jestem. Pewnej nocy, włócząc się po okolicy, natknęłam się na wampira, który starał się zrobić z jej gardła drink-bar. Zanim go zabiłam, zobaczyła wystarczająco dużo by wie- dzieć, że nie byłam do końca człowiekiem. Musiałam jednak przyznać, że nie

13 wrzasnęła, zemdlała lub zrobiła którąkolwiek z tych rzeczy, które z pewnością zrobiłaby przeciętna osoba. Po prostu zamrugała i powiedziała: - Wow. Jestem ci winna piwo… co najmniej. - Taa – odpowiedziałam do słuchawki. – Dopiero co. - Ach, zły dzień? - spytała. Nie wiedziała jednak, że spędziłam niemal cały dzień lecząc się z zadanej sobie rany, przy dużym udziale Bramsa i wątpliwej korzyści płynącej z faktu, że dźgnę- łam się ostrzem pokrytym wampirzą krwią. Tak po prawdzie, ta krew zdziałała o niebo więcej niż wszystkie cudowne pigułki Dona. Nic nie uzdrawiało tak do- brze, jak wampirza krew. - Hmm, dzień jak co dzień. A ty? Jak twoja randka? Roześmiała się. - Rozmawiam z tobą przez telefon. To chyba mówi samo za siebie, nie? W grun- cie rzeczy, to właśnie miałam zamiar rozmrozić sernik. Wpadniesz? - Jasne, ale jestem już w piżamie. - Nie zapomnij puchatych kapci. – Niemal widziałam szeroki uśmiech Denise. – Bez nich nie wyglądałabyś dobrze. - Do zobaczenia. Odłożyłam słuchawkę i uśmiechnęłam się. Samotność musiała sobie poczekać. Przynajmniej dopóki nie skończy się sernik. O tej porze nocy, ulice Virginii w większości były opustoszałe, jednak miałam oczy szeroko otwarte. Właśnie teraz była pora, kiedy nieumarłe istoty polowały najczęściej. Zazwyczaj był to jakiś pożywiający się wampir. Używali swojego hipnotycznego spojrzenia oraz halucynogenu w kłach, by napić się i zniknąć, zostawiając swoje ofiary ze zmienioną pamięcią i niedoborem żelaza we krwi. To właśnie Bones mi o tym powiedział. Nauczył mnie wszystkiego o wampirach: o ich talentach (licznych!), słabościach (niewielu, z czego światło słoneczne, krzy- że i drewniane kołki się do nich nie zaliczały), wierzeniach (że Kain był pierwszym wampirem. Bóg ukarał go za zabicie Abla, zmieniając w coś, co musi pić krew jako przypomnienie, że przelał krew brata), i o tym, że żyli w społeczeństwie przypominającym piramidę (najważniejszy wampir rządził „dziećmi”, które stwo- rzył). Taa, Bones nauczył mnie wszystkiego, co wiedziałam. I wtedy od niego odeszłam. Skręciłam gwałtownie i nacisnęłam hamulec, kiedy przed maskę wyskoczył mi kot. Wysiadłam i znalazłam go, leżącego niedaleko auta. Wyrywał mi się, ale zła- pałam go mocniej i dokładnie obejrzałam. Na nosie miał krew, trochę zadrapań, a kiedy dotknęłam jego nogi - zawył. Była złamana, nie miałam żadnych wątpli- wości. Mamrocząc coś uspokajająco, wydobyłam z kieszeni komórkę. - Właśnie potrąciłam kociaka – powiedziałam Denise. – Możesz mi znaleźć adres jakiegoś weterynarza? Nie mogę go tak zostawić.

14 Westchnęła ze współczuciem i poszła po książkę telefoniczną. Po chwili była już z powrotem. - Ten ma gabinet otwarty całą dobę i jest niedaleko ciebie. Daj mi znać, co z kot- kiem, dobra? Włożę sernik z powrotem do zamrażalnika. Rozłączyłam się, po czym zadzwoniłam do weterynarza po dalsze wskazówki. Po dziesięciu minutach zaparkowałam przed Futrzastą Arką Noego. Na piżamę narzucony miałam płaszcz, jednak zamiast butów na nogach na- prawdę miałam puszyste, niebieskie kapcie. Prawdopodobnie wyglądałam jak gosposia z piekła rodem. Kiedy weszłam, mężczyzna za kontuarem uśmiechnął się. - Czy to pani właśnie dzwoniła? W sprawie kota? - To ja. - I nazywa się pani…? - Panno. Cristine Russell. – To było nazwisko, którego teraz używałam. Był to kolejny hołd mojej utraconej miłości, jako że ludzkie nazwisko Bonesa brzmiało Crispin Russell. Kiedyś zgubi mnie mój przeklęty sentyment. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Jestem doktor Noah Rose. Noah. To wyjaśniało dziwną nazwę kliniki. Lekarz zabrał zwierzątko na prze- świetlenie i wrócił zaledwie po kilku minutach. - Ma złamaną nogę, ogólne potłuczenia i jest niedożywiony. Za kilka tygodni powinien wydobrzeć. To przybłęda? - Tak, o ile mi wiadomo, doktorze. - Noah, bardzo proszę. Milutki kotek. Zamierzasz go zatrzymać? Wzdrygnęłam się na słowo kotek, jednak udało mi sie to ukryć. - Tak – odpowiedziałam natychmiast. Kociak utkwił we mnie wzrok, jakby rozumiał, że właśnie przypieczętowano jego los. Z maleńką nogą w gipsie i maścią na licznych zadrapaniach, wyglądał prawdziwie żałośnie. - Z odrobiną jedzenia i odpoczynku, kociak niedługo będzie jak nowy. - To świetnie. Ile jestem winna? Uśmiechnął się z zażenowaniem. - Nic. Postąpiłaś bardzo ładnie. Za dwa tygodnie będziesz musiała przynieść go do mnie, żeby zdjąć gips. Kiedy ci pasuje? - Byle późno. Ja… pracuję w dziwnych godzinach. - Wieczory nie stanowią problemu. Ponownie nieśmiało się do mnie uśmiechnął. Coś mi podszepnęło, że nie dla każdego był tak przyjazny. Jednak wydawał się nieszkodliwy, a to rzadkość u mężczyzn, których spotykałam. - Co powiesz na czwartek za dwa tygodnie, o ósmej? - W porządku.

15 - Dzięki za pomoc, Noah. Mam u ciebie dług. – Z kotem zawiniętym w ręcznik, ruszyłam w stronę drzwi. - Zaczekaj! – Wyszedł zza kontuaru i zatrzymał się. – To naprawdę nieprofesjo- nalne, ale skoro sądzisz, że jesteś mi coś winna… Nie mówię, że jesteś, ale… Je- stem nowy w tym mieście i… cóż, nie znam wielu ludzi. Większość moich klien- tów jest starsza lub zamężna… Co staram się powiedzieć to… Słysząc jego poplątaną przemowę uniosłam pytająco brew, na co dosłownie się zarumienił. - Nieważne. Jeśli nie pojawisz się na umówioną wizytę, zrozumiem. Przepraszam. Biedak był słodki. Przyjrzałam mu się szybko, inaczej niż na początku, kiedy dokonałam pełnej oceny niebezpieczeństwa grożącego mi z jego strony, gdy tyl- ko weszłam do środka. Noah był wysoki, miał ciemne włosy i był w chłopięcy sposób przystojny. Może umówię go z Denise – powiedziała przecież, że jej ostatnia randka nie była najlepsza. - W porządku, Noah, odpowiedź brzmi „tak”. W gruncie rzeczy, moja przyjaciółka Denise i ja zamierzałyśmy wybrać się na obiad. Może się do nas przyłączysz? Wypuścił powietrze z płuc. - Poniedziałek pasuje mi doskonale. Zadzwonię do ciebie w niedzielę, żeby to potwierdzić. Zazwyczaj niczego takiego nie robię. Boże, to zabrzmiało jak jakaś utarta kwestia. Pozwól, ze poproszę cię o numer telefonu, zanim odstraszę cię swoim gadaniem. Z uśmiechem napisałam numer mojej komórki. Gdyby zaiskrzyło pomiędzy Noah i Denise, wyszłabym cichutko, po angielsku, zanim kelner podałby deser. Gdyby okazał się kretynem, to upewnię się, żeby ruszył w swoją drogę bez zawra- cania jej głowy. Hej, od czego są przyjaciele? - Proszę, nie zmień zdania – powiedział, kiedy podałam mu karteczkę z nume- rem. Zamiast odpowiedzi pomachałam mu tylko na pożegnanie.

16 ROZDZIAŁ TRZECI W następny poniedziałek, dokładnie za dziesięć szósta, zadzwonił mój telefon. Zerknęłam na numer, który się wyświetlił i zmarszczyłam brwi. Dlaczego Denise dzwoniła do mnie ze swojego domu? Miała być tutaj już piętnaście minut temu. - Co jest? – odezwałam się do słuchawki. – Spóźniasz się. Usłyszałam, jak głęboko zaczerpnęła powietrza. - Cat, nie złość się na mnie, ale… nie przyjadę. - Jesteś chora? – zapytałam zmartwiona. Ponownie głęboko odetchnęła. - Nie. Nie przychodzę, bo chcę, żebyś to ty umówiła się z Noah. Sama. Mówiłaś, że wygląda na miłego faceta. - Ale ja nie chcę iść na randkę! - zaprotestowałam. – Zaprosiłam go tylko po to, żebyś mogła go poznać, ale miałam też plan na wypadek, gdyby nie był w twoim typie. - Na litość Boską, Cat, ja nie potrzebuję kolejnej randki, ale ty tak! Mam na myśli, że moja babcia bardziej korzysta z życia niż ty. Słuchaj, wiem, że nie lubisz mówić o tamtym facecie, kimkolwiek był, ale jesteśmy przyjaciółkami od ponad trzech lat. Musisz w końcu zacząć żyć. Oszołom Noah swoimi zdolnościami do picia, niech mu uszy uschną od twojego języka, ale spróbuj zabawić się z facetem, któ- rego nie masz zamiaru zabić pod koniec dnia. Chociaż raz. Może wtedy nie bę- dziesz taka smutna. Uderzyła w czuły punkt. Mimo, że nigdy nie mówiłam jej o szczegółach mojego związku z Bonesem – szczególnie tego, że był wampirem – wiedziała, że kogoś kochałam, ale go straciłam. Wiedziała też, jak samotna się czułam – nawet bar- dziej niż kiedykolwiek się do tego przyznałam. Westchnęłam. - Nie sądzę, by to był dobry pomysł. - A ja tak – ucięła natychmiast. – Nie jesteś martwa, więc musisz przestać się zachowywać, jakbyś była. To tylko obiad, a nie ucieczka do Vegas. Nikt nie mówi, że musisz znów się z nim spotkać. Ale idź tam, tylko ten jeden raz. No dalej. Spojrzałam na mojego nowego kotka. Zamrugał, co również wzięłam za „tak”. - W porządku. Noah powinien być tu za pięć minut. Pójdę, ale – jak znam siebie – powiem coś zupełnie niestosownego i za godzinę będę z powrotem. Denise roześmiała się. - Nieważne. Przynajmniej spróbujesz. Zadzwoń do mnie, jak wrócisz. Pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Wyglądało na to, że miałam randkę. Czy byłam na nią gotowa, czy nie.

17 Mijając lustro, przyjrzałam się sobie dużo uważniej. Moje świeżo ufarbowane na brąz włosy sięgały ramion i wyglądały obco. O to jednak chodziło, na wypadek, gdyby Ian zdecydował się potwierdzić plotki o mnie. Nie potrzebowałam, żeby przez kolor moich włosów wampiry lub ghule domyśliły się, kim jestem. Może blondynki miały więcej zabawy, lecz ja liczyłam na wyższą liczbę ciał. Ruda Ko- stucha poszła do piachu. Niech żyje Brązowy Żniwiarz! Kiedy Noah zapukał do drzwi, byłam tak przygotowana, jak to tylko możliwe. Uśmiech zamarł mu na ustach, kiedy mnie zobaczył. - Byłaś przedtem ruda, prawda? Nie wyobraziłem sobie tego? Uniosłam brew, już nie rudą, lecz w kolorze miodu. - Potrzebowałam zmiany. Całe życie byłam ruda i teraz nabrałam ochoty na od- mianę. Natychmiast zmienił zdanie. - Cóż, wyglądasz pięknie. Jesteś piękna. To znaczy byłaś piękna wcześniej i wciąż jesteś. Chodźmy, zanim zmienisz zdanie. Już to zrobiłam, chociaż nie miało to nic wspólnego z nim. Wciąż jednak - mimo, że z niechęcą to przyznawałam - Denise miała rację. Mogłam spędzić kolejny wieczór zamęczając się wspomnieniami o kimś, kogo nie mogłam mieć, albo mogłam wyjść i dla odmiany spędzić miły wieczór. - Złe wieści - powiedziałam. – Moja przyjaciółka… hmm, coś ją zatrzymało i nie da rady do nas dołączyć. Przykro mi. Jeśli zechcesz wszystko odwołać, zrozumiem. - Nie – powiedział natychmiast Noah i uśmiechnął się. – Jestem głodny. Chodźmy coś zjeść. To tylko jedna randka, przypomniałam sobie idąc do samochodu. Jaką szkodę mogła przynieść? Pojechałam z Noah do Renardo, włoskiego baru. Z grzeczności piłam tylko czerwone wino, nie chcąc ujawniać moich skłonności do ogromnych ilości ginu z tonikiem. - Czym się zajmujesz, Cristine? - zapytał. - Prowadzę badania polowe i rekrutację dla Biura. W pewnym sensie była to prawda, jeśli można było nazwać ściganie i zabijanie istot nocy badaniami. Albo zdefiniować podróże po kraju i prowadzenie poszuki- wań w wojsku, policji, FBI, a nawet w więzieniach jako rekrutację. Hej, żeby sku- tecznie zabijać nieumarłych nie można było dyskryminować tych, których się za- trudniło, prawda? Niektórzy z najlepszych członków naszej jednostki nosili kiedyś pomarańczowe wdzianko. Juan był stałym bywalcem instytucji penitencjarnych, kiedy wybrał pracę dla Dona zamiast dwudziestu lat za kratami. Ta mieszanina nie tworzyła może najlepiej zachowującej się jednostki, ale z pewnością była zabójcza. Noah otworzył szeroko oczy. - Biura? Jesteś agentką FBI?

18 - Nie do końca. Nasz wydział podlega bardziej pod Agencję Bezpieczeństwa Na- rodowego. - Och, masz więc jeden z tych zawodów, o których mogłabyś mi powiedzieć, ale później musiałabyś mnie zabić? – drażnił się. Niemal udławiłam się winem. Ty to powiedziałeś, koleś. - Uff, nic tak ekscytującego. Po prostu rekrutuję personel i prowadzę badania. Jednak cały czas jestem pod telefonem i pracuję w różnych godzinach. To dlate- go Denise lepiej pasowałaby na twoją przewodniczkę po Richmond niż ja. Powiedziałam to wyraźnie, żeby pozbawić go złudzeń. Noah był słodki, ale z pewnością nic więcej się nie zdarzy. - Rozumiem nienormowany czas pracy i życie pod telefonem. W razie nagłego wypadku ludzie dzwonią do mnie, nie zważając na porę. To nic poważnego, jak w twojej pracy, ale wciąż. Nawet najmniejsze rzeczy w życiu zasługują na uwagę. Zawsze wyczuwałem prawdziwy charakter człowieka po tym, jak traktował słab- szych od siebie. No, no. Właśnie o szczebel awansował w moich oczach. - Przykro mi, że Denise nie mogła przyjść – powiedziałam, prawdopodobnie już po raz piąty. – Myślę, że byś ją polubił. Noah pochylił się do mnie. - Z pewnością, ale nie żałuję, że nie przyszła. Brak spotkań z ludźmi posłużył mi tylko jako wymówka, żeby cię zaprosić. Tak naprawdę, to chciałem iść z tobą na randkę. To chyba przez te puchate kapcie. Roześmiałam się, co mnie bardzo zaskoczyło. Mówiąc szczerze, spodziewałam się kiepskiej zabawy, natomiast to było… przyjemne. - Zapamiętam to sobie. Przyglądałam mu się nad kieliszkiem. Noah miał na sobie szarą koszulę z rozpię- tym kołnierzem, sportową kurtkę i grafitowe spodnie. Jego czarne włosy były świeżo ostrzyżone, lecz jeden kosmyk wciąż opadał mu na czoło. Noah z pewno- ścią nie mógł cierpieć na brak randek. Nawet jeśli jego skóra nie miała tej kryszta- łowej poświaty, która lśniła w świetle księżyca… Potrząsnęłam głową. Do diabła, musiałam przestać wciąż myśleć o Bonesie! Nie było dla nas nadziei. Nawet, gdyby udało nam się pokonać ogromne przeszkody, jakie stawiały moja praca, albo kipiąca nienawiść mojej matki do wszystkiego, co ma kły, wciąż by nam nie wyszło. Bones był wampirem. Pozostanie młody na wieczność, podczas gdy ja zestarzeję się i umrę. Jedyny sposób na to, by to się nie stało, to przemiana. Tej jednak nie chciałam. Nieważne, jak bardzo raniło to moje serce, jedyne co mogłam zrobić, to od niego odejść. Do diabła, Bones mógł już nawet o mnie nie myśleć. Prawdopodobnie ruszył dalej ze swoim życiem – nie widzieliśmy się ponad cztery lata. Być może ja również powinnam tak zrobić. - Może podarujemy sobie deser i przejdziemy się? – zapytałam pod wpływem impulsu.

19 - Z przyjemnością - Noah nie wahał się ani sekundy. Czterdzieści minut zajął nam dojazd na plażę. Był marzec i wciąż panował mróz, owinęłam się więc płaszczem, by chronić się przed zimną bryzą. Noah szedł blisko obok mnie, z rękami w kieszeniach. - Uwielbiam ocean. Właśnie dlatego przeprowadziłem się z Pittsburgha do Virgi- nii. Odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy, wiedziałem, że chcę mieszkać blisko niego. Jest coś w oceanie, przez co czuję się mały, ale jakbym wciąż pozostawał cząstką czegoś wielkiego. To brzmi beznadziejnie, ale taka jest prawda. Uśmiechnęłam się smutno. - To wcale nie jest beznadziejne. W taki sam sposób czuję się, kiedy jestem w górach. Jeżdżę tam, kiedy tylko mam okazję… Mój głos ucichł, kiedy przypomniałam sobie z kim po raz pierwszy je zobaczy- łam. To musi się skończyć. W napadzie pragnienia, by o wszystkim zapomnieć, chwyciłam Noah i niemal szarpnęłam jego głowę w dół, ku mojej. Przez chwilę wahał się, lecz później od- powiedział na pocałunek. Objął mnie ramionami, a gdy go całowałam jego puls trzykrotnie przyspieszył. Tak samo nagle jak zaczęłam, teraz odsunęłam się. - Przepraszam. To było niegrzeczne z mojej strony. Roześmiał się krótko. - Na taką właśnie niegrzeczność liczyłem. W gruncie rzeczy, to planowałem ła- godny manewr: poprosić cię, byś usiadła, może objąłbym cię ramieniem… ale bardziej podoba mi się twoja metoda. Boże, jego warga krwawiła. Głupia, zapomniałam o swojej sile. Biedny Noah, najwyraźniej cierpiał na niedosyt molestowania. Przynajmniej nie wbiłam mu jego własnych zębów w gardło – mógłby protestować mocniej. Noah chwycił mnie za ramiona, i tym razem z własnej woli pochylił głowę ku mojej twarzy. Powstrzymałam swoją siłę, całując go łagodnie i pozwalając, by językiem delikatnie wniknął w moje usta. jego tętno wzrosło jeszcze bardziej, a krew skierowała się w dół. Niemal zabawnie było słyszeć reakcję jego ciała. Po chwili odepchnęłam Noah. - To wszystko, na co możesz liczyć. - Bardzo mnie to cieszy, Cristine. Poza tym, chciałbym się jeszcze z tobą spotkać. Naprawdę chcę ponownie się z tobą spotkać. Jego twarz była poważna i niezwykle szczera. Zupełnie inna od mojej, skry- wającej wszystkie moje sekrety. Westchnęłam ponownie. - Noah, prowadzę bardzo… dziwne życie. Moja praca wymaga, bym często po- dróżowała, wyjeżdżała bez uprzedzenia i odwoływała niemal wszystkie swoje plany. Czy to brzmi jak coś, w co chciałbyś się angażować?

20 Skinął głową. - Brzmi świetnie, bo to twoje życie. Z wielką przyjemnością się w nie zaangażuję. Rozsądna część mojego mózgu wysłała mi ostrzeżenie. Nie rób tego. Moja sa- motność jednak odrzuciła je gwałtownie. - W takim razie ja również z chęcią się z tobą spotkam.

21 ROZDZIAŁ CZWARTY Głośny łomot do moich drzwi sprawił, że aż podskoczyłam w łóżku. Była dopiero dziewiąta rano. Nikt nie przychodził do mnie tak wcześnie - wszyscy wiedzieli, jak długo śpię. Nawet Noah, z którym umawiałam się już od miesiąca, wiedział, że ma nie dzwonić ani nie zjawiać się u mnie o tak nieludzkiej godzinie. Zeszłam na dół, z przyzwyczajenia chowając srebrny nóż do kieszeni szlafroka, po czym zerknęłam przez wizjer. Po drugiej stronie drzwi stał Tate, który sam wyglądał, jakby dopiero wstał. - Co się stało? – zapytałam, otwierając drzwi. - Musimy jechać do ośrodka. Don na nas czeka. Wezwał już Juana i Dave’a. Zostawiłam drzwi otwarte i poszłam na górę ubrać się. Mowy nie ma, żebym pokazała się w mojej piżamie z Tweetym. To z pewnością nie przyczyniło by mi szacunku wśród moich ludzi. Ubrałam się i szybko umyłam zęby, po czym mrużąc oczy w ostrym, słonecz- nym świetle wdrapałam się do samochodu Tate’a. - Wiesz, dlaczego nas wzywają? Dlaczego Don najpierw do mnie nie zadzwonił? Tate odchrząknął. - Chciał poznać moją opinię, zanim z tobą porozmawia. Wczorajszej nocy w Ohio popełniono kilka morderstw. Bardzo widowiskowe, bez żadnego ukrywania ciał. W gruncie rzeczy zwłoki zostały specjalnie wystawione na widok publiczny. - Co w tym takiego dziwnego? To straszne, naprawdę, ale co w tym niezwykłego? Byłam zdezorientowana. Nie rzucaliśmy się pędem na każde miejsce zbrodni, bo nie bylibyśmy w stanie wszystkich ich zatuszować. Było coś jeszcze, czego mi nie mówił. - Jesteśmy prawie na miejscu. Don zaraz wprowadzi cię w szczegóły. Ja miałem cię tylko odebrać. Zanim dołączył do Dona, Tate był żołnierzem w jednostce specjalnej. Lata spę- dzone w wojsku właśnie dały o sobie znać. Wykonuj rozkazy, nie podawaj w wąt- pliwość decyzji dowództwa. Właśnie to Don lubił w nim najbardziej. Z tego same- go powodu przyprawiałam go o niestrawność, gdyż moje motto było tego zupeł- nym przeciwieństwem. Po dwudziestu minutach byliśmy już w ośrodku. Uzbrojeni strażnicy jak zwykle pozdrowili nas przy bramie. Tate i ja przyjeżdżaliśmy tu tak często, że nawet nie pokazywaliśmy już identyfikatorów. Praktycznie znaliśmy wszystkich po imieniu, pamiętaliśmy również ich stopnie oraz numer. Don siedział w swoim biurze, nie przestając chodzić z kąta w kąt. Uniosłam brwi niemal po linię włosów – mój szef był zazwyczaj spokojny i skupiony. Dopiero

22 drugi raz od momentu, kiedy mnie zrekrutował widziałam, jak to robił. Po raz pierwszy było to, kiedy dowiedział się, że Ian - Liam Flannery, jak Don wciąż o nim myślał - uciekł. Don chciał, żebym go schwytała i sprowadziła z powrotem jak hodowlane zwierzątko, z którego mógłby ściągać krew i produkować więcej Bramsów. Kiedy wróciłam bez Iana, myślałam, że Don pęknie w szwach. Albo wydepta rów w dywanie. Moja rana stanowiła dla niego sprawę drugorzędną. Moim zdaniem priorytety Dona były naprawdę pokręcone. Na jego biurku leżał zestaw zdjęć, wyglądających na ściągnięte z Internetu. Kiedy weszliśmy zatrzymał się i wskazał na nie. - Mam przyjaciela w departamencie policji Franklin County, który dwie godziny temu przeskanował mi je i wysłał mailem. Zabezpieczył już ten obszar i usunął funkcjonariuszy i patologów z miejsca zbrodni. Wyruszacie, jak tylko zjawi się tu cała grupa. Wybierz najlepszych ludzi, bo będą ci potrzebni. Przygotujemy do- datkowy oddział gotowy ruszyć do akcji na twój rozkaz. Trzeba natychmiast to zakończyć. Franklin County. Moje dawne miasteczko. - Przestań być taki tajemniczy, Don. Masz moją uwagę. W odpowiedzi podał mi jedno ze zdjęć. Ukazywało ono niewielki pokój, w któ- rym środek podłogi zakrywała sterta rozczłonkowanych ciał. Poznałam go na- tychmiast, gdyż kiedyś była to moja sypialnia w domu dziadków. Zobaczyłam napis, jaki ktoś zostawił na ścianie i zamarłam. Teraz wiedziałam już, dlaczego Don tak świrował. Hej, kici kici. Niedobrze. Wcale nie kurwa dobrze. Fakt, że ta złośliwa wiadomość była skie- rowana bezpośrednio do mnie i znajdowała się w domu, w którym dorastałam, oznaczał dwie rzeczy. Ktoś znał moje przybrane imię… i te prawdziwe też. - Gdzie moja matka? – to było moją pierwszą myślą. Być może znali prawdę tylko o Catherine Crawfield, ale może wiedzieli też o Cristine Russell. Don podniósł dłoń. - Wysłałem dwóch ludzi z poleceniem, by ją tu sprowadzili. Zrobiliśmy to na wszelki wypadek, ponieważ myślę, że jeśli wiedzieliby kim teraz jesteś i gdzie mieszkasz, nie zawracaliby sobie głowy twoim rodzinnym domem. Tak, to prawda. Byłam tak zdenerwowana, że przestałam jasno myśleć. Nie mo- głam zaś sobie na to pozwolić, bo nie było czasu na głupotę. - Masz jakiekolwiek pojęcie, kto mógłby to być, Cat? - Oczywiście, że nie! Dlaczego miałabym mieć? Don rozważał to przez chwilę, bezwiednie pocierając palcem brew. - To zbieg okoliczności, że od miesiąca umawiasz się z Noah Rose i nagle ktoś cię odnajduje? Powiedziałaś mu, czym jesteś? I czym się zajmujesz? Rzuciłam Donowi złośliwe spojrzenie.

23 - Dokładnie sprawdziłeś Noah w chwili, kiedy tylko dowiedziałeś się, że się z nim umawiam. Bez mojego pozwolenia, mogłabym dodać. I nie, Noah nie wie niczego o wampirach, o tym co robię, ani czym jestem. Lepiej, żeby to był ostatni raz, kiedy muszę cię o tym zapewniać. Don zgadzając się ze mną skinął głową, po czym ponownie zaczął spekulować. - Myślisz, ze to mógł być Liam Flannery? Powiedziałaś mu cokolwiek, co mógłby później wykorzystać, by cię wytropić? Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz. W porządku, Ian miał powiązania z moją przeszłością. Przez Bonesa. Bones znał stary adres mojej rodziny, moje prawdziwe nazwisko i tylko on nazywał mnie Kotkiem. Czyżby to był Bones? Czy zrobiłby coś tak skrajnego, żeby tylko wyciągnąć mnie z kryjówki? Czy po czte- rech latach wciąż o mnie myślał? - Nie, nic nie powiedziałam Flannery’emu. Nie widzę, dlaczego on miałby za to odpowiadać. Kłamstwo bez wahania spłynęło z moich ust. Jeśli to Bones był za to odpowie- dzialny, bezpośrednio albo pośrednio, sama się z nim rozliczę. Don i Tate myśleli, że jego ciało leżało ciasno zapakowane w firmowej lodówce. Nie zamierzałam wyprowadzać ich z błędu. Przyjechali Juan i Dave. Oni też wyglądali, jakby dopiero co wyciągnięto ich z łóżek. Krótko Don zapoznał ich z zaistniałą sytuacją oraz jej znaczeniem. - Cat, zostawię ci czterech ludzi - podsumował. – Wybierz ich i zatkaj ten prze- ciek. Samoloty będą gotowe, kiedy tylko się zbierzecie. I tym razem nie martwcie się przyprowadzaniem jakichkolwiek jeńców. Po prostu wyeliminujcie wszyst- kich, którzy o tobie wiedzą. Ponuro skinęłam głową. Modliłam się, by moje podejrzenia okazały się mylne. - Byłaś w domu od czasu, kiedy zaczęłaś pracę z tym Oddziałem Zabójców prosto z Piekła? Myślisz, że ktokolwiek mógłby cię rozpoznać? Dave podtrzymywał lekką rozmowę podczas, gdy zataczaliśmy koło przed lą- dowaniem. - Nie, nie byłam tam od śmierci dziadków. Miałam tylko jednego przyjaciela – z pewnością nie miałam tu na myśli pewnego napalonego ducha alkoholika – ale skończył już studia i kilka lat temu przeprowadził się do Santa Monica. Mówiłam o Timmiem, moim dawnym sąsiedzie. Kiedy ostatni raz sprawdzałam, był reporterem w jednej z gazet typu „prawda jest tam”. Wiecie, w tym typie, że raz na ruski rok wpadną na jakąś prawdziwą, niesamowitą historię i zmienią życie Dona w piekło, kiedy szukał sposobów by ją podważyć. Timmie wierzył, że zosta- łam zastrzelona przez policję po zamordowaniu moich dziadków, kilku policjan- tów i gubernatora. Co za reputacja. Don doprawdy nie oszczędzał jej, żeby spra- wić, bym zniknęła. Miałam nawet nagrobek i fałszywy raport z autopsji.

24 - Poza tym… - Strząsnęłam z siebie wspomnienia, jak deszcz z mokrej kurtki. – Z moimi krótszymi i brązowymi włosami wyglądam zupełnie inaczej. Nikt by mnie teraz nie poznał. Poza Bonesem. On poznałby mnie wszędzie po samym zapachu. Na myśl, że mogłabym go znów zobaczyć, nawet w tak morderczych okolicznościach, moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Jakże nisko upadłam. - Jesteś pewna co do Coopera? - Dave trącił mnie lekko i spojrzał na tył samolotu. Mieliśmy naszą własną strefę na przodzie maszyny. Czyż nie byliśmy wyjątkowi? - Wiem, że minęły dopiero dwa miesiące odkąd przyjęliśmy Coopera, ale jest sprytny, szybki i bezlitosny. Lata, jakie spędził jako tajny agent w wydziale narko- tyków z pewnością mu pomogły. Dobrze wypadł na sesjach treningowych, czas więc, by sprawdzić, jak radzi sobie w terenie. Dave zmarszczył brwi. - On cię nie lubi, Cat. Myśli, że pewnego dnia staniesz przeciwko nam przez to, że jesteś mieszańcem. Sądzę, że powinno mu się podać soczek i wymazać ostatnie dwa miesiące z jego pamięci. „Podać soczek” oznaczało techniki prania mózgu, które Don doskonalił przez ostatnie lata. Wampiry, które przetrzymywaliśmy były dojone z jadu, jak węże. Halucynogen, który produkowały ich kły, był później rafinowany i pomnażany. W połączeniu ze zwykłymi metodami mieszania w głowach, stosowanymi przez wojsko, pozostawiał uczestnika szczęśliwie nieświadomego wszelkich szczegó- łów dotyczących naszej jednostki. Właśnie tak dokonywaliśmy odsiewu podczas rekrutacji i nie martwiliśmy się o to, że któryś zacznie paplać o cizi z nadnatural- nymi mocami. Wszystko, co pamiętali, to dzień ciężkiego treningu. - Cooper nie musi mnie lubić – ma tylko wykonywać rozkazy. Jeśli nie potrafi tego robić, to wyleci. Albo umrze, jeśli najpierw go zabiją. Teraz jest ostatnim z na- szych zmartwień. Samolot z szarpnięciem wylądował. Dave uśmiechnął się do mnie. - Witaj w domu, Cat.

25 ROZDZIAŁ PIĄTY Dom, w którym dorastałam stał w wiśniowym sadzie wyglądającym, jakby nikt od lat go nie doglądał. Może nawet od czasu, kiedy zamordowano moich dziad- ków. Nigdy nie myślałam, że jeszcze kiedyś zobaczę Licking Falls w stanie Ohio. Przerażające było to, że w tym małym miasteczku czas zdawał się zatrzymać. Boże, ten dom zdobył naprawdę złą sławę - w jego ścianach zabito cztery osoby. Dwie zginęły przypuszczalnie z rąk własnej wnuczki, która później ruszyła w bez- sensowną, morderczą wyprawę, no i teraz ta para. Ironią było, że ostatni raz, kiedy wchodziłam po schodach tego ganku, było to również po popełnieniu podwójnego morderstwa. Poczułam ogarniający mnie ból, kiedy przed oczami pojawił mi się obraz dziadka rozciągniętego na kuchen- nej podłodze i krwawych odcisków dłoni mojej babki na schodach, gdy usiłowała się czołgać. Dave i ja okrążyliśmy kuchnię, ostrożni by nie naruszyć niczego bardziej niż to potrzebne. - Zbadano już ciała? Znaleziono cokolwiek? Tate kaszlnął. - Ciała wciąż tu są, Cat. Don rozkazał, żeby nikt ich nie ruszał, dopóki ty ich nie obejrzysz. Niczego też nie zabrano. Świetnie. Don był aż nazbyt mądry. - Sfotografowano już je? Sporządzono niezbędną dokumentację? Możemy je tak szybko przelecieć? Juan skrzywił się na mój dobór słów, lecz Tate tylko skinął głową. Dom otaczał dodatkowy oddział, na wypadek, gdyby była to pułapka. Było jeszcze przed połu- dniem, byliśmy więc nieco bardziej bezpieczni. Wampiry nienawidziły wcześnie wstawać. Nie, ściągnęli mnie tu specjalnie i gotowa byłam się założyć, że ktokol- wiek to zrobił, teraz piękniał we śnie. - W porządku. Zaczynajmy. Godzinę później Cooper ledwo już wytrzymywał. - Zaraz się porzygam. Spojrzałam na niego nad szczątkami tego, co kiedyś było parą szczęśliwych ludzi. O tak, śniada twarz Coopera była zdecydowanie zielona. - Zrób tak, a zjesz te wymiociny z podłogi, żołnierzu. W odpowiedzi tylko przeklął. Odwróciłam się od niego i powróciłam do badania torsu przede mną. Od czasu do czasu słyszałam skurcze jego żołądka, jednak przełykał żółć i pracował dalej. Wstrzymywałam się jednak z nadzieją, że wytrzy- ma do końca.