maniafrania

  • Dokumenty152
  • Odsłony20 567
  • Obserwuję29
  • Rozmiar dokumentów262.6 MB
  • Ilość pobrań11 891

6. Miasto niebiańskiego ognia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.9 MB
Rozszerzenie:pdf

6. Miasto niebiańskiego ognia.pdf

maniafrania EBooki
Użytkownik maniafrania wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 701 stron)

W Bogu jest chwała: A gdy ludzie dążą do celu W nich również jest, lecz aż nadto skrzą się niebiańskim ogniem.1 —John Dryden, “Absalom and Achitophel” 1Bawiłam się w poetkę, bo nie ma polskiego tłumaczenia tego wiersza |K.

PROLOG Upadać niczym krople deszczu Instytut w Los Angeles, Grudzień 2007 W dniu, gdy rodzice Emmy Carstairs zostali zamordowani pogoda była idealna. Z drugiej strony, w Los Angeles pogoda zawsze była doskonała. Mama i tata Emmy zabrali dziewczynę w jasny, zimowy poranek na wzgórza za Pacific Coast Highway z widokiem na niebieski ocean. Niebo było bezchmurne i rozciągało się od klifów Pacific Palisades aż do plaż Point Dume. Raport przyszedł w noc przed skokiem demonicznej aktywności w pobliżu jaskiń przy plaży Leo Carrillo. Małżeństwo Carstairs zostało oddelegowane, by się im przyjrzeć. Później Emma zapamiętała swoją mamę zakładającą niesforny kosmyk włosów za ucho, gdy proponowała tacie Emmy, że narysuje mu runę Nieustraszoności, na co John Carstairs zaśmiał się i powiedział, że nie jest pewien, jak się czuje z nowymi runami. Starczało mu to, co zostało zapisane w Szarej Księdze. Jednak w tym momencie Emma się niecierpliwiła. Przytulała ich szybko, by móc się odsunąć i zbiec po schodach z plecakiem obijającym się o jej ramiona, podczas gdy rodzice, stojąc na dziedzińcu, machali jej na pożegnanie. Emma kochała treningi w Instytucie. Nie tylko dlatego, że mieszkał tam jej najlepszy przyjaciel Julian, ale dlatego, że zawsze, gdy tam wchodziła czuła się tak, jakby leciała nad oceanem. Była to ogromna konstrukcja z drewna i kamienia na końcu drogi, tuż na skraju wzgórza. Każdy pokój, każde piętro wychodziło na ocean, góry i niebo, połacie błękitu, zieleni i złota. Marzeniem Emmy było wspięcie się z Julesem na dach - choć do tej pory rodzice im to udaremniali - by zobaczyć, czy widok rozciąga się aż do pustyni na południu. Frontowe drzwi znały ją i z łatwością poddały się jej dotykowi. Główny hol i niższe piętra Instytutu pełne były dorosłych Nocnych Łowców kroczących w tę i z powrotem.

Emma domyśliła się, że to jakieś spotkanie. Zauważyła pośród tłumu ojca Juliana, Andrew Blackthorn'a, głowę Instytutu. Nie chcąc, by spowolniły ją przywitania, przeszła szybko do szatni na drugim piętrze, gdzie zamieniła dżinsy i T-shirt na rzecz ubrania treningowego - za dużej koszulki, luźnych bawełnianych spodni oraz najważniejszego elementu - ostrza przewieszonego przez ramię. Cortana. Nazwa oznaczała po prostu „krótki miecz”, ale dla Emmy taki nie był. Długością dorównywał jej przedramieniu, zrobiono go z mieniącego się metalu, a samo ostrze zdobiły słowa, które zawsze wywoływały u niej dreszcz: Jestem Cortana, z tej samej stali i tego samego hartu co Joyeuse i Durendal. Ojciec wyjaśnił znaczenie tych słów, gdy wręczył jej go po raz pierwszy w jej dziesięcioletnie ręce. - Możesz korzystać z niego podczas treningów, aż osiągniesz pełnoletniość, a wtedy stanie się twój - powiedział John Carstairs, uśmiechając się, gdy palcami prześledziła słowa na ostrzu. - Czy rozumiesz, co to oznacza? Pokręciła głową. Znała pojęcie „stal” ale nie „temperament”. „Temperament2” to „gniew”, a ojciec ostrzegał ją, że powinna go kontrolować. Co to miało wspólnego z ostrzem? - Wiesz o rodzinie Wayland'ów - powiedział. - Byli sławnymi twórcami broni, póki Żelazne Siostry nie zaczęły wytwarzać wszystkich ostrz Nocnych Łowców. Wayland Twórca wykuł Ekskalibur i Joyesue, miecze Artura i Lancelota, a także Durendala, miecz herosa Rolanda. One także wykonały te miecze, z tej samej stali. Każda stal musi zostać zahartowana - poddana wysokiej temperaturze, takiej, która byłaby zdolna stopić metal, by uczynić ją jeszcze bardziej wytrzymałą. - Pocałował ją w czubek głowy. - Carstairs'owie dziedziczą ten miecz od pokoleń. Ta inskrypcja przypomina nam, że Nocni Łowcy są anielską bronią. Jesteśmy hartowani w ogniu, dzięki czemu stajemy się silniejsi. Cierpienie przynosi nam przetrwanie.

Emmie trudno będzie przeczekać te sześć lat, aż osiągnie pełnoletniość, kiedy to będzie mogła podróżować po całym świecie by walczyć z demonami, kiedy będzie się mogła zahartować w ogniu. Teraz przypięła miecz i opuściła szatnię, wyobrażając sobie, jak to będzie. W jej wyobraźni stała na szczycie urwiska nad morzem w Point Dume, odpierając Cortaną hordę demonów Raum. Oczywiście był z nią Julian, dzierżąc swoją ulubioną broń, kuszę. W umyśle Emma za każdym razem widziała Julesa. Znała go odkąd tylko sięgała 2Rozbieżność między inskrypcją a rozumowaniem Emmy bierze się stąd, że po angielsku oba te słowa tłumaczy się jako „temper“ natomiast po polsku nie ma jednego odpowiednika tego słowa ;) pamięcią. Blackthorn'owie i Carstairs'owie zawsze trzymali się razem, a Jules był tylko kilka miesięcy starszy; dosłownie od zawsze był w jej życiu. Razem z nim nauczyła się pływać w oceanie gdy byli dziećmi. Razem uczyli się chodzić i biegać. Jego rodzice nosili ją na rękach, a starszy brat i siostra ganiali, gdy źle się zachowywali. A często źle się zachowywali. Pomalowanie kota Blackthorn'ów - Oskara - na jasnoniebieski kolor było pomysłem siedmioletniej wówczas Emmy. Julian i tak wziął winę na siebie; często to robił. Przecież, jak to argumentował, ona była jedynaczką, a on jednym z siedmiorga rodzeństwa; jego rodzice prędzej zapominają, że są źli na swoje dzieci niż jej. Pamiętała, jak jego mama umarła zaraz po narodzinach Tavvy'ego i jak Emma stała trzymając Julesa za rękę, gdy palono jej ciało w kanionie, a dym wspinał się ku niebu. Pamiętała, jak płakał i pamiętała, jak myślała, że chłopcy płaczą tak odmiennie od dziewczyn, że jest to raczej okropny urywany szloch brzmiący jakby ktoś patroszył ich hakami.3 Może było to dla nich gorsze, ponieważ wychodzono z założenia, że nie powinni płakać... - Uf! - Emma cofnęła się; była tak zamyślona, że wpadła prosto na ojca Juliana, wysokiego mężczyznę z brązowymi włosami, potarganymi identycznie jak u większości

jego dzieci. - Przepraszam, panie Blackthorn! Uśmiechnął się: - Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak chętnie szedł na trening - zawołał, gdy popędziła korytarzem. Sala treningowa była jednym z ulubionych pomieszczeń Emmy w całym budynku. Zajmowała prawie całe piętro, a zarówno od wschodu jak i od zachodu ściany zrobiono ze szkła. Niemal wszędzie, gdzie zawiesiła wzrok, widziała błękitne morze. Krzywe wybrzeże rozpiętością sięgało od północy do południa, a nieskończone wody Pacyfiku ciągnęły się w kierunku Hawajów. W centrum polerowanej drewnianej podłogi stała rodzinna opiekunka Blackthorne'ów, władcza kobieta o imieniu Katerina, obecnie zajęta nauczaniem bliźniaków rzucania nożami. Livvy postępowała jak zawsze według instrukcji, ale Ty krzywił się i opierał. Julian w swoich luźnych ubraniach treningowych leżał na plecach w pobliżu zachodniego okna, mówiąc coś do Marka, który utkwił wzrok w książce i robił wszystko, 3 Ja nie wiem co Cassie bierze, ale uwielbiam jej porównania xD /Mc. by ignorować swojego młodszego przyrodniego brata. - Nie sądzisz, że „Mark” to dziwne imię dla Nocnego Łowcy? - zapytał Julian, gdy podeszła do nich Emma. - To znaczy, jeśli w ogóle się nad tym zastanawiałeś. To dziwne. „Narysuj mi Znak, Mark”4. Mark uniósł swoją blond głowę znak książki, którą czytał i spojrzał na młodszego brata. Julian leniwie bawił się stelą. Trzymał ją jak pędzel, za co Emma zawsze go beształa. Stelę powinno się trzymać jak stelę, jakby była przedłużeniem ręki, a nie narzędziem artysty. Mark westchnął teatralnie. Jako szesnastolatek był wystarczająco od nich starszy, by

uważać wszystko, co robili Emma i Julian za irytujące bądź absurdalne. - Jeśli ci to przeszkadza, możesz nazywać mnie moim pełnym imieniem i nazwiskiem - powiedział. - Mark Anthony Blackthorn? - Julian zmarszczył nos. - Strasznie długo się to wymawia. A co, jeśli zostalibyśmy zaatakowani przez demona? Zanim zdążyłbym wymówić choć połowę, już byś nie żył. - Ratowałbyś mi wtedy życie? - zapytał Mark. - Chyba bardziej dbałbyś o siebie, nie sądzisz, wymoczku? - To mogłoby się zdarzyć - Julian, niezadowolony, że brat nazwał go „wymoczkiem”, usiadł. Włosy sterczały mu we wszystkie strony. Jego siostra, Helen, zawsze dopadała go ze szczotką do włosów, ale nigdy nie zdziałała niczego dobrego. Miał włosy Blackthorn'ów jak jego ojciec i większość rodzeństwa - szalenie pofalowane, koloru ciemnej czekolady. Podobieństwo w tej rodzinie zawsze fascynowało Emmę, która była bardzo mało podobna do swoich rodziców, chyba że liczyć fakt, iż jej ojciec miał blond włosy. Helen od miesięcy przebywała ze swoją dziewczyną Aline w Idrisie; wymieniły się pierścieniami rodzinnymi i traktowały swój związek „bardzo poważnie”, wnioskując ze słów rodziców Emmy, co w dużej mierze oznaczało posyłanie sobie ckliwych spojrzeń. Emma z determinacją trzymała się postanowienia, że jeśli kiedykolwiek się zakocha, to nie będzie tak sentymentalna. Zdawała sobie sprawę z pewnego zamieszania w związku z faktem, iż obie, Helen i Aline, były dziewczynami, ale nie rozumiała dlaczego, zwłaszcza że Blackthorn'owie raczej lubili Aline. Jej obecność działała uspokajająco, co powstrzymywało Helen od zamartwiania się. 4Taka gra słów. Po angielsku brzmiało to: Put a Mark on me, Mark. |K. Nieobecność Helen oznaczała, że nikt nie podcinał Julesowi włosów, a światło w pokoju zabarwiało ich końcówki na złoty kolor. Za oknami, wzdłuż wschodniej ściany,

majaczyły góry oddzielające morze od Doliny San Fernando - suche, zakurzone wzgórza usiane kanionami, kaktusami i cierniami. Czasami Nocni Łowcy trenowali na zewnątrz, a Emma kochała te momenty, uwielbiała odnajdywanie ukrytych ścieżek i niewidocznych wodospadów czy ospałych jaszczurek, które odpoczywały na skałach w ich pobliżu. Julian umiał je namawiać, by właziły mu na rękę i leżały na niej, podczas gdy on kciukiem głaskał je po głowach. - Uwaga! Emma kucnęła, gdy drewniane ostrze przeleciało nad jej głową, odbijając się od okna, aż w końcu trafiło w nogę Marka. Chłopak rzucił książkę i wstał, krzywiąc się. Technicznie Mark był drugim doglądającym, przybocznym Katariny, choć od nauczania wolał czytanie. - Tyberiusie - powiedział. - Nie rzucaj we mnie nożami. - To był wypadek - Livvy stanęła pomiędzy bratem bliźniakiem a Markiem. Tyberius miał tak ciemne włosy jak Mark jasne, jako jedyny z Blackthorn'ów - z wyjątkiem Helen i Marka, którzy się nie liczyli ze względu na domieszkę Podziemnej krwi - nie miał brązowych włosów i niebiesko-zielonych oczu, które były rodzinnymi cechami. Ty miał kręcone czarne włosy i szare oczy w odcieniu żelaza. - Nie, nie był - powiedział Ty. - Celowałem w ciebie. Mark wziął przesadnie głęboki oddech, przeczesując palcami włosy, nieco je strosząc. Mark miał oczy Blackthorne'ów koloru patyny, lecz jego włosy, tak jak Helen, były jasno blond, tak jak jego matki. Plotki głosiły, że matka Marka była księżniczką Jasnego Dworu; miała ona romans z Andrew Blackthorn'em. W jego wyniku przyszła na świat dwójka dzieci, które porzuciła na progu Instytutu Los Angeles w noc przed zniknięciem. Tata Juliana przygarnął swoje dzieci będące w połowie faerie i wychował je na

Nocnych Łowców. Krew Nocnych Łowców była dominująca i choć Konsulowi się to nie podobało, póki tolerowali runy, Clave akceptowało dzieci będące w połowie Podziemnymi. Oboje, Helen oraz Mark, otrzymali pierwsze runy w wieku dziesięciu lat, a ich skóra nie zmieniła się pod ich wpływem, choć Emma wiedziała, że nakładanie Znaków bolało Marka bardziej niż zwykłych Nocnych Łowców. Widziała, jak się krzywił, gdy stela dotykała jego ciała, choć próbował to ukryć. Później dostrzegła w Marku jeszcze więcej rzeczy - co uważała za dziwne - atrakcyjność jego twarzy o rysach faerie, szerokie ramiona pod koszulką. Nie wiedziała, dlaczego na to zwracała uwagę i nie do końca jej się to podobało. To sprawiało, że miała ochotę na niego warknąć, a jednocześnie się przed nim ukryć. - Gapisz się - powiedział Julian, patrząc na Emmę z dołu, gdy klęczał w swoim poplamionym farbą strojem treningowym. Warknęła i wróciła do rzeczywistości. - Na co? - Na Marka... znowu. - Brzmiał na zirytowanego. - Zamknij się! - syknęła pod nosem i sięgnęła po jego stelę. Julian wyrwał ją z jej rąk i zaczęła się szarpanina. Emma zachichotała i odsunęła się od niego. Trenowali razem tak długo, że znała każdy jego ruch nim jeszcze go wykonał. Jedynym problemem było to, że miała do niego słabość. Na samą myśl, że ktoś mógłby skrzywdzić Juliana wpadała w furię, a nieraz odbijało się to na niej samej. - Chodzi o pszczoły w twoim pokoju? - dopytywał Mark, idąc w kierunku Tiberiusa. - Wiesz, że musieliśmy się ich pozbyć! - Zakładam, że zrobiłeś to, by mi pokrzyżować plany - powiedział Ty. Jak na swój wiek był niski - ale miał dykcję i słownictwo osiemdziesięciolatka. Chłopiec zwykle nie kłamał, głównie dlatego, że nie rozumiał, po co miałby to robić. Nie rozumiał, dlaczego

niektóre rzeczy, które robił, irytowały bądź denerwowały innych, a odkrył, że ich złość bądź zaskoczenie czy przerażenie zależały od jego nastroju. - Tu nie chodziło o pokrzyżowanie twoich planów, Ty. Po prostu nie możesz trzymać w pokoju pszczół... - Szkoliłem je! - wyjaśnił Ty, jego blada twarz zaczerwieniła się - To było dla mnie ważne, a one były moimi przyjaciółkami, poza tym wiedziałem, co robię. - Tak samo, jak wiedziałeś, co robisz, gdy złapałeś grzechotnika? - odpowiedział Mark. - Czasami coś ci zabieramy, ponieważ nie chcemy, żebyś zrobił sobie krzywdę; wiem, że trudno ci to zrozumieć, Ty, ale my cię kochamy. Ty patrzył na niego obojętnie. Wiedział, co znaczą słowa „kocham cię” i wiedział, że to coś dobrego, ale nie rozumiał, dlaczego to wyznanie miałoby cokolwiek wyjaśniać. Mark pochylił się, opierając ręce na kolanach, aż spojrzenie jego szarych oczu zrównało się ze wzrokiem chłopca. - Okej, oto, co zrobimy... - Ha! - Emma zdołała przerzucić Juliana na plecy i zabrać stelę poza zasięg jego ręki. Roześmiał się, wijąc pod nią, póki nie przycisnęła jego rąk do ziemi. - Poddaję się - powiedział - Poddaję... Śmiał się, leżąc pod nią, a ona nagle uświadomiła sobie, że leżenie na nim było trochę dziwne i zdała sobie także sprawę, że, podobnie jak Mark, ma bardzo ładny kształt twarzy. Okrągła, chłopięca i dobrze jej znana, choć niemal widziała, jak będzie wyglądała, gdy dorośnie. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka znajdującego się przy wejściowych drzwiach do Instytutu. Był to głęboki, słodki, regularny odgłos, przypominający bicie kościelnych dzwonów. Instytut z zewnątrz wyglądał dla Przyziemnych jak ruiny starego hiszpańskiego kościoła. I choć dookoła całej posesji wywieszono tabliczki z napisami

„WŁASNOŚĆ PRYWATNA” czy „WSTĘP WZBRONIONY”, czasami ludzie - zwykle ci, którzy mieli choć odrobinę Wzroku - podchodzili do drzwi. Emma zsunęła się z Juliana i poprawiła ubranie. Przestała się śmiać. Jules usiadł, podpierając się na rękach, a jego spojrzenie wyrażało zaciekawienie. - Wszystko w porządku? - zapytał. - Uderzyłam się w łokieć - skłamała i spojrzała na pozostałych. Livvy pozwoliła Katerinie pokazać jej, jak trzymać nóż, a Ty pokręcił głową na słowa Marka. Ty. To ona była tą, która przezwała tak Tiberiusa po jego narodzinach, ponieważ mając osiemnaście miesięcy nie była w stanie powiedzieć „Tyberius”, więc zamiast tego mówiła do niego „Ty- Ty”. Czasami zastanawiała się czy to pamięta. Zdumiewało ją, jakie rzeczy miały dla niego duże znaczenie a jakie nie. Nie dało się tego przewidzieć. - Emma? - Julian pochylił się ku niej i wszystko zdawało się wokół nich eksplodować. Nagle rozbłysło światło, a świat za oknami zalała biel, złoto i czerwień, jak gdyby Instytut stanął w płomieniach. Jednocześnie podłoga pod ich nogami zakołysała się niczym pokład statku. Emma ruszyła do przodu, gdy z dołu zaczęły do nich dobiegać straszne krzyki - okropne, nierozpoznawalne wrzaski Livvy sapnęła i ruszyła do Ty'a, obejmując go, jakby mogła go ukryć w ramionach. Była jedną z nielicznych, którym Ty pozwalał się dotykać; stał teraz z szeroko otwartymi oczami, jedną ręką trzymając się rękawa siostry. Mark zerwał się na równe nogi; Katerina była blada na tle kaskady ciemnych włosów. - Zostańcie tu - powiedziała do Emmy i Juliana, wyciągając miecz z pochwy przy talii. - Pilnujcie bliźniaków. Mark, chodź ze mną. - Nie! - powiedział Julian, wstając. - Mark... - Nic mi nie będzie, Jules - powiedział Mark z uspokajającym uśmiechem; w obu dłoniach trzymał sztylety. Potrafił nimi sprawnie operować, a cel miał nieomylny. - Zostań z

Emmą - dodał, kiwając na nich głową, a następnie pędząc za Katariną, aż w końcu zamknęły się za nimi drzwi. Jules zbliżył się do Emmy, wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać; chciała zwrócić mu uwagę, że nic jej nie jest i że może to zrobić sama, ale odpuściła sobie. Rozumiała jego chęć, by mieć poczucie, że robi cokolwiek, by pomóc. Nagle z dołu dobiegł ich kolejny krzyk; rozległ się trzask tłuczonego szkła. Emma pospiesznie ruszyła przez pomieszczenie ku bliźniakom; stały nieruchomo niczym posągi. Livvy była szara na twarzy; Ty trzymał rękaw jej koszuli w żelaznym uścisku. - Będzie dobrze - powiedział Jules, kładąc dłoń między chudymi łopatkami brata. - Cokolwiek to jest... - Nie masz pojęcia, co to jest - powiedział Ty ze ściśniętym gardłem - Nie możesz mówić, że będzie dobrze. Nie wiesz tego. Wtedy usłyszeli kolejny odgłos. Był o wiele gorszy od krzyku. Przypominał przerażające wycie, dzikie i okrutne. Wilkołaki? pomyślała Emma ze zdumieniem, ale przecież wcześniej słyszała już wilkołaki; to było coś znacznie mroczniejszego i bardziej okrutnego. Livvy skuliła się przy ramieniu Ty'a. Chłopiec uniósł bladą twarz, wzrok przenosząc z Emmy na Juliana. - Jeśli będziemy się tu ukrywać - powiedział Ty - czymkolwiek oni są, znajdą nas i to, że skrzywdzą naszą siostrę, to będzie twoja wina. Livvy tuliła się do brata; mówił cicho, ale Emma nie miała wątpliwości, że tak właśnie myślał. Z całym jego przerażającym intelektem, odmiennością i obojętnością wobec innych, jedyną osobą, z którą nie umiał się rozdzielić, była jego bliźniaczka. Jeśli Livvy chorowała, Ty spał w nogach łóżka; gdy się zraniła, panikował i to samo działo się w odwrotnej sytuacji.

Emma zobaczyła sprzeczne emocje na twarzy Juliana - ich spojrzenia się skrzyżowały, a ona przytaknęła nieznacznie. Pomysł, by pozostać w tym miejscu i czekać, aż to coś tu przyjdzie i zrobi nie wiadomo co, sprawiał, że miała wrażenie, że ktoś odrywa jej ciało od kości. Julian przemierzył całą długość pokoju i wrócił z kuszą i dwoma sztyletami. - Musisz teraz puścić Livvy, Ty - powiedział, a po chwili bliźniaki odsunęły się od siebie. Jules podał Livvy sztylet, a drugi zaoferował Tyberiusowi, który patrzył na niego tak, jakby widział ostrze po raz pierwszy w życiu. - Ty - odezwał się ponownie Jules, opuszczając rękę. - Dlaczego miałeś pszczoły w swoim pokoju? Co ci się w nich tak podoba? Ty nie odpowiedział. - Lubisz to, jak ze sobą współpracują, prawda? - zapytał Julian. - Cóż, teraz my będziemy współpracować. Musimy iść do biura i zatelefonować do Clave, dobrze? Wezwiemy pomoc. Wtedy wyślą tu kogoś, kto nas ochroni. Ty wyciągnął rękę po sztylet, lekko kiwając głową. - Właśnie to bym zasugerował, gdyby Mark i Katerina mnie wysłuchali. - Wysłuchali - powiedziała Livvy. Trzymała ostrze z większą pewnością siebie, niż jej brat, który ściskał go tak, jakby nie wiedział, co z nim zrobić. - Mark właśnie to miał na myśli. - Będziemy musieli być teraz bardzo cicho - odezwał się Jules. - Wy dwoje pójdziecie ze mną do gabinetu. - Uniósł wzrok; jego spojrzenie napotkało oczy Emmy. - Emma pójdzie po Tavvy'ego i Dru i wtedy się z nami tam spotkają. Dobrze? Serce Emmy runęło w dół niczym ptak morski. Octavius - Tavvy, dziecko, miał dopiero dwa latka. A Dru, ośmiolatka, była jeszcze za mała, by trenować. Oczywiście ktoś musiał po nich iść. Spojrzenie Julesa było błagalne.

- Tak - powiedziała. - Właśnie to zamierzam zrobić. Cortana wciąż wisiała na plecach Emmy, która trzymała w dłoniach noże do rzucania. Miała wrażenie, że czuje pulsowanie w żyłach, gdy sunęła korytarzem Instytutu, plecami przyklejona do ściany. Wzdłuż wszystkich korytarzy pełno było okien, za którymi rozciągał się widok na błękitne morze, zielone góry i białe chmury, co ją denerwowało. Myślała o rodzicach, będących gdzieś na plaży, niemających pojęcia, co się dzieje w Instytucie. Żałowała, że ich tu nie ma, a jednocześnie ją to cieszyło. Przynajmniej byli bezpieczni. Przeszła do części Instytutu, którą znała najlepiej; pokoje rodzinne. Przemknęła obok pustej sypialni Helen, gdzie w szafach były pochowane jej rzeczy, a na narzucie zbierał się kurz. Minęła pokój Juliana, tak znajomy ze względu na miliony spędzonych w nim nocy i zamkniętą sypialnię Marka. Następne pomieszczenie należało do państwa Blackthorn'ów, a tuż naprzeciwko znajdował się pokój dla dzieci. Emma wzięła głęboki oddech i ramieniem otworzyła drzwi. Widok, który ujrzała, wchodząc do małego, niebieskiego pokoiku sprawił, że szerzej otworzyła oczy. Tavvy był w swoim łóżeczku, ściskając poprzeczki z całej siły, a policzki miał czerwone od krzyku. Drusilla stała przed kołyską, miecz - Anioł wie, skąd go wzięła - trzymała mocno w dłoni; wycelowany był centralnie w Emmę. Ręce Dru drżały do tego stopnia, że czubek miecza tańczył; warkocze sterczały po bokach jej pulchnej twarzy, ale spojrzenie Blackthorn'ów mówiło stanowczo: Nie waż się tknąć mojego brata. - Dru - powiedziała Emma najciszej, jak umiała. - Dru, to ja. Jules mnie po was przysłał. Dru puściła miecz, który upadł z brzękiem na podłogę i wybuchnęła płaczem. Emma przeszła obok niej i wyjęła dziecko z kołyski wolnym ramieniem, sadzając go na biodrze. Był mały jak na dwa latka, ale nadal ważył dobre dwadzieścia pięć funtów5; skrzywiła się,

gdy chwycił ją za włosy. - Memma - powiedział. - Cichutko. - Pocałowała go w czubek głowy. Pachniał proszkiem dla niemowląt i łzami - Dru, złap się mojego pasa, dobrze? Pójdziemy do biura. Tam będziemy bezpieczni. Dru chwyciła się pasa Emmy małymi rączkami; prawie przestała płakać. Nocni Łowcy nie płakali wiele, nawet gdy mieli osiem lat. Emma wyszła na hol. Odgłosy z dołu były coraz gorsze. Wciąż słyszała krzyki, tłuczenie szkła i trzaskanie drewna. Emma ruszyła do przodu, trzymając Tavvy'ego, szepcząc w kółko, że wszystko będzie w porządku, że nic mu się nie stanie. Dookoła było więcej okien, a słońce z całą mocą wpadało przez nie do Instytutu, niemal ją oślepiając. Ledwo widziała przez panikę i słońce; było to jedyne wytłumaczenie dla tego, w jaki 5Czyli coś około 11,5 kilograma. sposób wybrała złą drogę. Ruszyła kolejnym korytarzem, i zamiast znaleźć się w holu prowadzącym do celu, znalazła się na szczycie schodów prowadzących do szerokiego foyer i dużych, podwójnych drzwi, będących wejściem do budynku. Wszędzie było pełno Nocnych Łowców. Niektórych rozpoznawała, bo należeli do Konklawe w Los Angeles, a odziani byli w czerń, natomiast ci drudzy mieli czerwone stroje. Pomieszczenie roiło się od rzeźb, teraz porozbijanych, walających się po ziemi w

kawałkach. Okno wychodzące na morze zostało wybite, a kawałki szkła i krew były wszędzie. Emma poczuła ucisk w żołądku. Na środku foyer stała wysoka postać w szkarłacie. Włosy miał jasnoblond, były niemal białe, a jego twarz wyglądała niczym wyrzeźbione w marmurze oblicze Razjela, tyle że nie widziała w nich litości. Oczy czarne jak węgiel, w jednej ręce trzymał miecz z klingą zdobioną gwiazdami, a w drugiej kielich stworzony ze lśniącego adamasu. Widok kielicha przywołał coś z pamięci Emmy. Dorośli nie lubili rozmawiać o polityce przy młodszych Nocnych Łowcach, ale wiedziała, że syn Valentine'a Morgensterna przyjął inne imię i przysiągł Clave zemstę. Wiedziała, że stworzył kielich będący przeciwieństwem Kielicha Anioła, który zmieniał Nocnych Łowców w złe, demoniczne kreatury. Słyszała, jak pan Blackthorn nazywał złych Nocnych Łowców Mrocznymi; powiedział też, że wolałby umrzeć niż stać się jednym z nich. Więc to był on. Jonathan Morgenstern, którego wszyscy nazywali Sebastianem - postać z bajki, z opowieści mającej straszyć dzieci, stała się czymś realnym. Syn Valentine'a. Emma położyła rękę z tyłu głowy Tavvy'ego i wtuliła jego buzię w swoje ramię. Nie była w stanie się poruszyć. Czuła się tak, jakby ktoś zawiesił jej przy nogach ołowiane odważniki. Dookoła Sebastiana miotali się Nocni Łowcy w czerni i czerwieni, a postacie w czarnych płaszczach... to też byli Nocny Łowcy? Nie była w stanie tego stwierdzić - ich twarze skrywały kaptury. Widziała też Marka, z rękami skrępowanymi za plecami przez jednego z Nocnych Łowców w czerwieni. Sztylet leżał u jego stóp, ale na ubraniu nie miał krwi. Sebastian uniósł rękę i wskazał na coś bladym palcem. - Przyprowadź ją - powiedział. W tłumie zawrzało, aż podszedł do niego pan Blackthorn, ciągnąć ze sobą Katerinę. Walczyła, próbując mu się wyrwać, ale był za silny.

Emma patrzyła z przerażeniem i niedowierzaniem, jak pan Blackthorn pcha ją na kolana. - Teraz - rzekł Sebastian głosem jak jedwab - napij się z Piekielnego Kielicha - i wcisnął brzeg naczynia między jej zęby. To wtedy Emma zrozumiała, czym było to potworne wycie, które słyszała wcześniej. Katerina próbowała walczyć, ale Sebastian był za silny; przycisnął kielich do jej ust, a Emma zobaczyła, jak dziewczyna wzdycha i połyka jego zawartość. Szarpnęła się i tym razem pan Blackthorn pozwolił jej na to; śmiał się, tak samo jak Sebastian. Katerina upadła na ziemię, całe jej ciało dygotało, z jej gardła wydobył się krzyk - coś gorszego niż krzyk, prędzej wycie z bólu, jakby wyrywano jej duszę z ciała. Dookoła narastał śmiech; Sebastian się uśmiechał, a było w nim coś strasznego i pięknego, tak jak straszny i piękny jest jadowity wąż i wielki, biały rekin. Po jego bokach stało dwóch jego kompanów, jak dostrzegła Emma; kobieta z brązowymi włosami i toporem w ręku, a także wysoka postać w czarnym płaszczu. Nie było widać nic poza ciemnymi butami wystającymi spod rąbka szaty. Jedynie jego wzrost i budowa sprawiały, iż myślała, że to człowiek. - Czy to ostatni z Nocnych Łowców? - zapytał Sebastian. - Jest jeszcze chłopiec, Mark Blackthorn - odpowiedziała kobieta stojąca obok niego, wskazując na Marka. - Powinien być w odpowiednim wieku. Sebastian spojrzał na Katerinę, która przestała się trząść i znieruchomiała. Splątane włosy zakrywały jej twarz. - Wstań, siostro Katerino - powiedział. - Idź i przyprowadź do mnie Marka Blackthorn'a. Katerina była ich nauczycielką tak długo, jak tylko Emma pamiętała; uczyła ich, gdy urodził się Tavvy, gdy zmarła mama Jules'a, gdy Emma zaczynała treningi. Uczyła ich języków, opatrywała zadrapania i wręczała im ich pierwszą broń; była jak rodzina, a teraz

wstała z pustym wzrokiem, przeszła przez cały ten bałagan na podłodze i wyciągnęła ręce po Marka. Dru wydała z siebie okrzyk i sprowadziła tym samym Emmę na ziemię. Dziewczyna odwróciła się i ułożyła Tavvy'ego w ramionach Dru; dziewczynka lekko się zachwiała, ale już po chwili stała pewnie, przyciskając do siebie braciszka. - Uciekaj - powiedziała Emma. - Biegnij do gabinetu. Powiedz Julianowi, że zaraz tam będę. Coś w głosie Emmy sprawiło, że dziewczynka posłuchała; bez słowa chwyciła braciszka jeszcze mocniej do siebie i uciekła, jej nogi bezdźwięcznie odbijały się od podłogi. Emma odwróciła się z powrotem w stronę schodów, by spojrzeć na rozgrywający się poniżej horror. Katerina stała za Markiem, popychając go do przodu, trzymając sztylet między jego łopatkami. Zachwiał się i potknął tuż przed Sebastianem; stał teraz od niego zaledwie kilka kroków i Emma widziała, że stawiał opór. Miał rany na nadgarstkach i dłoniach, parę zadrapań na twarzy, a bez wątpienia nie było czasu na rysowanie run uzdrawiających. Cały prawy policzek miał zakrwawiony. Sebastian spojrzał na niego, wykrzywiając wargi w wyrazie irytacji. - Nie jest w pełni Nephillim - powiedział. - Pół faerie, jak mniemam? Dlaczego mnie o tym nie poinformowano? Rozległ się szmer. Odezwała się kobieta o brązowych włosach: - Czy to znaczy, że kielich na niego nie zadziała, panie Sebastianie? - To znaczy, że go nie chcę - odpowiedział Sebastian. - Możemy go zabrać do doliny soli - powiedziała ta sama kobieta. - Albo na wyżyny Edomu, gdzie moglibyśmy złożyć go w ofierze Asmodeusowi i Lilith. - Nie - mówił powoli Sebastian. - Nie, nie sądzę, by rozsądnym było zrobić to z kimś

należącym do Jasnego Dworu. Mark splunął na niego. Sebastian wyglądał na zaskoczonego. Zwrócił się do ojca Juliana. - Podejdź tu i uspokój go - powiedział. - Zrań go, jeśli chcesz. Chciałbym mieć tyle cierpliwości do twojego syna mieszańca co ty. Pan Blackthorn ruszył do przodu, trzymając miecz. Ostrze splamione było krwią, a Mark wytrzeszczył z przerażenia oczy. Miecz powędrował w górę... Nóż do rzucania zniknął z ręki Emmy. Przeciął powietrze i wbił się w pierś Sebastiana Morgensterna. Sebastian cofnął się, a ręka pana Blackthorn'a opadła. Rozległy się krzyki; Mark zerwał się na nogi, gdy Sebastian spojrzał na ostrze w swojej piersi, na uchwyt wystający z serca. Skrzywił się. - Auć - powiedział i wyciągnął nóż. Ostrze było śliskie od krwi, ale sam Sebastian wyglądał na nieporuszonego. Odrzucił broń na bok, spoglądając w górę. Emma poczuła spojrzenie ciemnych, pustych oczu niczym dotyk zimnych palców. Miała wrażenie, że wślizgują się do środka, poznają ją i niszczą. - Szkoda, że nie przeżyjesz - powiedział do niej. - Nie przeżyjesz, by powiedzieć Clave, że Lilith umocniła mnie ponad wszelką miarę. Może Wspaniały mógłby zakończyć moje życie. Szkoda mi Nephillim, ponieważ nie mają nikogo w Niebie, by o niego poprosić, zwłaszcza teraz, gdy żadna z mizernych broni powstałych Adamantowej Cytadeli nie jest w stanie mnie zranić. - Odwrócił się do pozostałych. - Zabić dziewczynę - powiedział, patrząc z niesmakiem na swoją zakrwawioną kurtkę. Emma zobaczyła, że Mark rzuca się ku schodom, by dotrzeć do niej jako pierwszy, ale odziana w czerń postać stojąca u boku Sebastiana chwyciła go i szarpnęła nim do tyłu rękami w rękawiczkach; te same ręce zacisnęły się wokół niego, jakby go chroniły. Mark szarpał się i wtedy właśnie Emma straciła go z oczu, gdy Mroczni popędzili ku schodom.

Emma odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem. Uczyła się biegać na plażach Kalifornii, gdzie piasek przesuwał się pod jej stopami przy każdym kroku, więc na solidnym podłożu była szybka niczym wiatr. Pognała korytarzem, włosy latały wokół jej głowy, za nią rozbrzmiewał tupot stóp, nagle skręciła w prawo i wpadła do biura. Zatrzasnęła za sobą drzwi i przekręciła zamek, po czym się odwróciła. Gabinet był sporym pomieszczeniem ze ścianami obstawionymi półkami z książkami. Na wyższym piętrze znajdowała się kolejna biblioteka, ale to tutaj pan Blackthorn zarządzał Instytutem. Stało tu jego mahoniowe biurko, a na nim dwa telefony: jeden biały i jeden czarny. W czarnym haczyk był pusty, a Julian trzymał słuchawkę, krzycząc do niej: - Musicie zostawić otwarty Portal! Jeszcze nie wszyscy jesteśmy bezpieczni! Proszę... Drzwi za Emmą huknęły, gdy rzucili się na nie Mroczni; Julian spojrzał na nie spanikowany, a słuchawka wypadła mu z ręki, gdy zobaczył Emmę. Patrzyła na niego, a za nim cała wschodnia ściana lśniła. W samym jej środku był Portal w kształcie prostokątnego otworu, w którym Emma widziała wirujące srebrne kształty, chaos, chmury i wiatr. Ruszyła ku Julianowi, a on złapał ją za ramiona. Palce wbił mocno w jej skórę, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę tu stoi. - Emma - szepnął, jego głos nabierał prędkości. - Em, gdzie jest Mark? Gdzie mój tata? Potrząsnęła głową. - Oni nie mogli... Ja nie mogłam... - Przełknęła ślinę. - To Sebastian Morgenstern - powiedziała i skrzywiła się, gdy drzwi skrzypnęły przy kolejnym natarciu. - Musimy po nich wrócić - powiedziała, odwracając się, ale Julian złapał ją za nadgarstek. - Portal - przekrzykiwał wiatr i walenie w drzwi. - Prowadzi do Idrisu! Clave go

otworzyło! Emma... On będzie otwarty jeszcze tylko kilka sekund! - Ale Mark! - powiedziała, choć nie miała pojęcia, co mieliby zrobić, jak wywalczyć sobie drogę przez Mrocznych zajmujących cały korytarz, jak mogliby pokonać Sebastiana Morgensterna, który był silniejszy niż normalny Nocny Łowca. - Musimy... - Emma! - krzyknął Julian i wtedy drzwi się otworzyły, a do środka wpadli Mroczni. Usłyszała, jak ciemnowłosa kobieta krzyczy do niej coś o tym, jak Nephillim będą płonąć w ogniach Edomu, że umrą i zostaną zniszczeni... Julian ruszył w kierunku portalu, chwytając Emmę jedną ręką; po jednym pełnym przerażenia spojrzeniu przez ramię pozwoliła mu się pociągnąć. Obok nich przeleciała strzała i rozbiła okno po prawej stronie. Julian trzymał ją gorączkowo, oplatając ją ramionami; czuła, jak wbija palce w materiał jej koszulki, gdy skoczyli ku Portalowi i dali się pochłonąć burzy. TŁUMACZENIE: KlaudiaRyan KOREKTA: Ma_cul Część Pierwsza: Wyzbyć się ognia Sprawiłem, że ogień wyszedł z twego wnętrza, aby cię pochłonąć, i obróciłem cię w popiół na ziemi na oczach tych wszystkich, którzy na ciebie patrzyli. Wszystkie spośród narodów, które cię znały, zdumiały się nad tobą. Stałeś się dla nich postrachem. Przestałeś istnieć na zawsze. —Ezekiel 28, 18-19

1 Udział ich kielicha - Wyobraź sobie coś, co cię odpręża. Plażę w Los Angeles, biały piasek, rozbijającą się o brzeg niebieską wodę, siebie spacerującego wzdłuż jej linii... Jace uniósł jedną powiekę. - To brzmi bardzo romantycznie. Chłopak siedzący naprzeciwko niego westchnął i przeczesał dłońmi swoje ciemne, zmierzwione włosy. Mimo, że był zimny, grudniowy dzień, wilkołaki nie odczuwały pogody tak samo jak ludzie, przez co Jordan zdjął kurtkę i podwinął rękawy koszuli. Siedzieli naprzeciwko siebie na skrawku brązowej trawy w Central Parku - obydwaj ze skrzyżowanymi nogami, rękami na kolanach i z wierzchami dłoni uniesionymi ku górze. Niedaleko nich znajdowała się wielka skała. Dzieliła się na większe i mniejsze głazy, a na szczycie jednego z nich, najwyższego, siedzieli Alec i Isabelle Lightwood. Gdy Jace na nich spojrzał, dziewczyna zauważyła to i posłała mu zachęcający gest. Alec, dostrzegając, co robi jego siostra, uderzył ją w ramię. Jace widział, jak chłopak robi siostrze wykład, najprawdopodobniej o tym, by go nie dekoncentrowała. Uśmiechnął się do siebie – nie mieli najmniejszego powodu by tu być, ale i tak to zrobili, ,,dla moralnego wsparcia”. Mimo to Jace podejrzewał, że miało to bardziej związek z tym, iż Alec nienawidził faktu, że od pewnego czasu nie miał co ze sobą począć, a Isabelle nie cierpiała zostawiać swojego brata samemu sobie, poza tym obydwoje unikali rodziców i Instytutu. Jordan pstryknął palcami przed nosem Jace'a. - Poświęcasz temu jakąkolwiek uwagę? Jace zmarszczył brwi. - Poświęcałem, póki nie zawędrowaliśmy na terytorium kiepskich ogłoszeń

towarzyskich. - W takim razie jakie rzeczy sprawiają, że jesteś spokojny i wyciszony? Jace zdjął dłonie z kolan - pozycja lotosu sprawiała, że czuł skurcze w nadgarstkach - i odchylił się, opierając rękami o ziemię. Chłodny wiatr poruszył kilkoma obumarłymi liśćmi, które wciąż trzymały się gałęzi drzew. Na tle bladego, zimowego nieba liście miały pewien urok, niczym wyjęty spod pióra atramentowy szkic. - Zabijanie demonów - odpowiedział. - Owocne, czyste mordowanie jest bardzo relaksujące. Te, przy których robi się bałagan są bardziej uciążliwe, bo trzeba później sprzątać.... - Nie. - Jordan uniósł dłonie. Pod rękawami jego koszuli wiły się tatuaże. Shaantih, shaantih, shaantih. Jace wiedział, co to oznacza: ,,pokój ponad pojmowanie”. To słowo powinno się powiedzieć trzy razy odmawianiu mantry po to, by uspokoić umysł. Ale jego nic nie zdawało się uspokajać. Ogień w jego żyłach nakręcał umysł, myśli przychodziły zbyt szybko, jedna po drugiej, niczym wybuchające fajerwerki. Sny były żywe, o nasyconych kolorach, jak w obrazach olejnych. Próbował się tego wyzbyć - przez co spędzał godziny w pokoju treningowym - krwią, potem, siniakami a nawet połamanymi palcami. Jednak nie udało mu się zrobić nic poza drażnieniem Aleca swoimi prośbami o uzdrawiające runy, a kiedyś nawet, podczas jednej pamiętnej sposobności, przypadkowo podpalił jedną z belek. To Simon był tym, który powiedział, że jego współlokator codziennie medytuje i dzięki nauce medytacji może kontrolować napady złości, które były częstym elementem transformacji w wilkołaka. Po tym szybko nastąpił odzew Clary, która zasugerowała Jace'owi, by ,,również spróbował”, w wyniku czego byli tu, na drugiej sesji. Pierwsza zakończyła się na wypaleniu znaku na drewnianej podłodze Simona i Jordana, po czym ten drugi zaproponował, by kolejna odbyła się na zewnątrz, co miało zapobiec dalszemu

uszkadzaniu jego własności. - Żadnego zabijania - powiedział Jordan. - Mamy sprawić, żebyś poczuł się spokojny. Krew, mordowanie, wojna - to wszystko to anty-spokojne rzeczy. Jest coś innego, co lubisz? - Broń - odpowiedział Jace. - Lubię broń. - Zaczynam myśleć, że mamy problem z twoją osobistą filozofią. Jace pochylił się, kładąc dłonie płasko na trawie. - Jestem wojownikiem. Wychowano mnie jako wojownika. Zamiast zabawek miałem broń. Do piątego roku życia s pałem z drewnianym mieczem. Moimi pierwszymi lekturami były średniowieczne, ilustrowane księgi o demonologii. Pierwsze piosenki, jakich się nauczyłem to te, jak wygnać demony. Wiem, co daje mi spokój i nie są to piaszczyste plaże czy śpiew ptaków w lasach deszczowych. Pragnę mieć broń w ręku i strategię, dzięki której wygram. Jordan spojrzał na niego ze spokojem. - Więc mówisz, że wojna daje ci spokój. Jace uniósł dłonie i wstał, strzepując trawę z dżinsów. - Wreszcie to pojąłeś. Usłyszał szelest suchej trawy i odwrócił się w samą porę, by zobaczyć przechodzącą między drzewami Clary, spacerującą przez polanę z Simonem, który szedł zaraz za nią. Dłonie trzymała w tylnych kieszeniach spodni i śmiała się. Jace przyglądał się im przez chwilę – było coś w patrzeniu na ludzi, którzy nie zdawali sobie z tego sprawy. Przypomniał sobie chwilę, kiedy to zobaczył Clary drugi raz w życiu - po przeciwnej stronie sali w Java Jones. Śmiała się i rozmawiała z Simonem w sposób, w jaki robiła to teraz. Przypomniał sobie nieznaną mu wtedy ściskającą pierś i pozbawiającą tchu zazdrość, jak i uczucie zadowolenia, gdy zostawiła Simona i przyszła z nim porozmawiać. Te sprawy uległy zmianie. Przestał czuć zżerającą go z powodu Simona