maniafrania

  • Dokumenty156
  • Odsłony20 679
  • Obserwuję29
  • Rozmiar dokumentów269.0 MB
  • Ilość pobrań11 953

E.P. May - Mój Anioł -

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

E.P. May - Mój Anioł -.pdf

maniafrania EBooki
Użytkownik maniafrania wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

E. P. May Mój Anioł

Projektant okładki Zuzanna P. Fotograf Ewa P. © E. P. May, 2019 © Zuzanna P., projekt okładki, 2019 © Ewa P., fotografie, 2019 Emma - dziewczyna o przeciętnej urodzie. Jest dręczona koszmarami sennymi, których za nic nie potrafi zrozumieć. Z czasem coś zaczyna się zmieniać. Zmienia się ona sama. Przed osiemnastymi urodzinami jak grom z jasnego nieba pojawia się on. Wkrada się w jej życie z siłą tornada. Czy Emma zdoła rozwiązać zagadkę koszmarów? Czy ten chłopak ma coś wspólnego z tym wszystkim co się przydarzyło Emmie? ISBN 978-83-8155-337-7 Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Spis treści Mój Anioł Mój Anioł

Myślimy, że jesteśmy tacy oryginalni, że wszystko w nas jest takie wyjątkowe iniespotykane. Jednaktoniesamowite, ponieważ rodzina jest dla człowieka najważniejsza. Kreujemy ją często w sposób niedoskonały i nieudolny, ale wszyscy jesteśmy przecież autorami swegolosu.Wszyscypopełniamybłędyte lżejsze i te cięższe. Jeślijednak nie skupimy się na roztrząsaniu własnychpomyłek,zczasem powstają w ten sposób prawdziwe arcydzieła. Z czasem uczymy się także, że toniepięknokońcowego efektugodne jest najwyższej pochwały, lecz wysiłek, jaki wkłada się w jego powstanie. Rodzinajestnajcenniejszym inajważniejszymdarem,jaki posiadamy. Musimy o nią dbać i pielęgnować, a efekty przyjdą same. Dziękuję mojej córce, dziękiniej to wszystko powstało. Prolog „Aniele mój ty widziałeś i cierpiałeś tak jak ja” Słowa, które ujrzałam zapisane na ścianie w pokoju, nie potrafiłam się ich, ot, tak pozbyć. Zostaną ze mną do końca. * * * Ktoś powie, że przez przypadek, a ktoś inny powie, że zdarzył się cud. A ja mogę powiedzieć otwarcie, że anioły są wśród nas. Kiedy miałam niespełna piętnaście lat, zostałam zaatakowana. Wtedy miałam zginąć, ale los postanowił

inaczej. Wyparłam wszystko z podświadomości i za karę musiałam trzy lata z tym walczyć, aby dojść do sedna, tego, co się wydarzyło. To było moje cierpienie i moja kara, tak myślałam. Za co? * * * Powoli otwieram oczy, czuję silny ból z tyłu głowy, który promieniuje jak by miał, mi rozsadzić całą czaszkę. Chcę podnieść rękę, aby sprawdzić, co się dzieje, ale nie daję rady. — Niech to szlak, ręce mam uwiązane z tyłu do… sama nie wiem do czego. Siedzę na zimnej posadzce, w jakimś pokoju. Jest brudno, ściany pokryte kurzem, rozglądam się, nic tu nie ma. — Gdzie do cholery ja jestem, co się tu dzieje? — Próbuję się wyswobodzić, nie daję rady. Proszę w myślach, aby więzy ustąpiły, ale nic takiego się nie dzieje. Nie mam mocy, nie to nie możliwe, tu jest coś nie tak. Słyszę kroki i głosy zbliżające się w moją stronę. Udaję, że jeszcze jestem nieprzytomna. — Mocno ją walnąłeś, że jeszcze nie odzyskała przytomności. — Podchodzi coraz bliżej mnie, nachyla się, aż czuję jego oddech na mojej twarzy, coś okropnego. — Niech się cieszy, że tylko tak na razie się to skończyło, suka ma za swoje — Ten głos, gdzieś go już słyszałam, znam go. — Musimy mieć ją żywą. — Ciarki przeszły mi po plecach. Marcusie, gdzie jesteś? Zawołałam, myśląc, że się zjawi. — Zobacz jeszcze, się nie obudziła, ale co jak co, to jest ładniutka — Śmieją się jeden do drugiego. — Zaraz powinni być pozostali, musimy ją obudzić. — Podchodzi do mnie, nawet nie wiem, który i uderza w twarz z taką siłą, że głowa odlatuje mi na bok. Czuję

nie dość, że silny ból z tyłu głowy to jeszcze policzek zaczyna mnie piec, żywym ogniem. Otwieram oczy. — Po co ją tak walisz? — Odzywa się nieznany mi głos. — Ma za swoje wścibska suka, niech nie wsadza swego noska w czyjeś sprawy. — Słowa ich były jak kubeł zimnej wody. Spoglądam na nich z ciężko podniesioną głową, czuję, jak po policzku spływa mi smużka ciepłej krwi i kapie na ubranie. Nie uroniłam ani jednej łzy, nie dam po sobie poznać, że cierpię. — Zobacz, obudziła się nasza królewna — […] podchodzi i chwyta mnie za podbródek, próbuję się wyszarpnąć, ale czuję tylko tępy ból, a on ściska coraz mocniej. Dla niego to zabawa, a ja cierpię. — Czego ode mnie chcesz zdrajco? — Syczę, spoglądając mu w oczy, żebym miała wolne ręce, to wydłubałabym mu te oczęta. — Ty, powinnaś już dawno nie żyć. To był mój błąd, że teraz tu jesteś, żebym mógł cofnąć czas, to teraz nie stalibyśmy naprzeciwko siebie. Wtedy nie wykonałem zadania za pierwszym razem, a druga szansa nie była mi dana. — Warkną przeraźliwie.

Mój Anioł

Aniołem to ja nie jestem. Zawsze byłam lubiana. Nazywam się Emma Tomas, mam niecałe osiemnaście lat. Chodzę do szkoły średniej, klasy maturalnej. Mieszkam z rodzicami, których bardzo kocham. Obecnie przechodzę ciężki okres w swoim życiu, bezsenne noce, budzę się z krzykiem, zalana potem. Więc rodzice postanowili, że wyślą mnie do psychologa. Sama nie wiem, czy to coś pomoże, czy też nie, ale w końcu się zgodziłam. Mama mnie przywiozła, wepchnęła za drzwi, a sama została na korytarzu. — Dlaczego mama musiała zapisać mnie do tego psychologa. — Pomyślałam, siedząc już wygodnie w gabinecie. — Emmo — Głos pani psycholog wyrywa mnie z zamyślenia. — Proszę, powiedz mi coś o swoich snach, które nawiedzają cię każdej nocy. — Zapytała pani psycholog. — Tak dobrze. — Odpowiadam jej spokojnie. — Zamieniam się w słuch, jeżeli będziesz gotowa, to zaczynamy. — Powiedziała to takim kojącym głosem. — yyy… ja… tak… tylko jest mi o tym trudno mówić, to co mi się śni, jest takie realistyczne, przez taki długi okres sen się powtarza i to dzień w dzień, w kółko to samo. — Odpowiadam ze smutkiem. — Musisz w końcu się przede mną otworzyć, ja postaram się ci pomóc, przejdziemy przez to razem. Od tego tu jestem, porozmawiajmy, będzie ci lżej, zobaczysz. — Ciągnęła pani psycholog. — Dobrze opowiem, ale proszę mnie więcej nie pytać, jest mi i tak trudno o tym wszystkim mówić. — Odpowiedziałam

bez przekonania. — To zaczynajmy. — Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła, aby tym dodać mi otuchy. Pani doktor wzięła jakiś notes, długopis i zaczęła coś notować, poprawiając się wygodnie w fotelu. A mi słowa zaczęły płynąć z ust jak potok. — Kiedy miałam naście lat, coś się wydarzyło, tylko nie mogę przypomnieć co. A w piętnaste urodziny, kiedy dopadł mnie sen, zobaczyłam go pierwszy raz. — Nastała cisza, a ja zastanawiałam się jak mam to powiedzieć. Pani doktor przyglądała mi się znad okularów, ale nic nie powiedziała, tylko znowu coś zanotowała. Była no oko po czterdziestce, włosy koloru blond, związane w dokładnego koka, ubrana w szary kombinezon. Wyglądała bardzo elegancko, a zarazem gustownie. Spojrzałam jeszcze raz na nią i chcąc nie chcąc ciągnęłam dalej. — Widziałam go tak jak bym tam była, chłopaka. Ten chłopak był piękny. Żeby był realistyczny, to na pewno bym się zakochała. — Pomyślałam, czy nawet powiedziałam głośno. — Cudowne czarne włosy, niebieskie oczy koloru nieba, sylwetka modela. To nie to było najbardziej urzekające, tylko to, co miał na plecach. Skrzydła, piękne skrzydła. Ja stałam oddalona od niego o jakieś dziesięć metrów, tak mi się wydaje. On patrzył na mnie albo w dal, gdzieś hen, hen daleko za mnie. No i zjawił się następny człowiek. Nie to nie był człowiek, tylko jakiś stwór. Miał też skrzydła, ale i rogi. Twarzy, dokładnie nie mogłam dostrzec, widziałam tylko zarys boku. — Zapadła cisza, musiałam się zastanowić jak to wszystko mam określać.

— Coś się stało Emmo, źle się czujesz, może na dziś już skończymy? — Zapytała pani doktor. — Nie proszę pani, ja chcę dziś opowiedzieć, bo nie wiem, czy zdołam przy następnej wizycie. — Odpowiedziałam z narastającym napięciem, byłam już nieco zdenerwowana, a myślałam, że będzie łatwiej. Psycholog zrzuciła jakiś niewidzialny paproch z kombinezonu, a ja zaczęłam mówić dalej. — Ten nazwijmy po imieniu, potwór. Zaczął najpierw chodzić dookoła tego chłopaka, skakać w prawo, w lewo, w koło, kreślił znaki. A on stał i się nie ruszał, tak jak by był przywiązany. Najgorsze było to, że zaczynała mu się sączyć krew, zaczęła ciec po tych cudownych skrzydłach, oncierpiał bardzo, a tamten drugi tylko się śmiał. A ja nie mogłam nic zrobić. No i ten krzyk „Emmo wybawicielko!!” — Nie mogę określić, który krzyczy. — Westchnęłam. — W tym momencie sen zawsze się urywał. Budziłam się spocona, z bezgłośnym krzykiem. I tak trwało przez te prawie trzy lata. Zawsze to samo dzień w dzień, żeby coś się zmieniło, ale nic takiego się nie stało. — Emmo a teraz coś się zmieniło? — Zapytała doktor. — Wydaje mi się, że tak pani doktor, teraz widzę to wszystko realistycznie. Ten chłopak, nie znam jego imienia, ale on zna moje. W tych snach on mnie woła po imieniu. Nazywa mnie wybawicielką, prosi, abym im pomogła. No raczej tak mi się wydaje. — Ale komu, im? — Pyta pani doktor. — Ale ja nie wiem komu. — Wzdycham już naprawdę ciężko. Mówię dalej. — Tamten, który ma rogi, chce zniszczyć wszystkie anioły. Zaczyna od tego najpiękniejszego. Rani go,

tym tańcem, zabiera mu energię, wysysa z niego to, co najcenniejsze, życie. Widzę dużo krwi, wyrwane skrzydła, to jest okropne. — Już nie mogę tego wszystkiego znieść, na dzisiaj jest za dużo tych rewelacji. — Odpowiadam. Doktorka jeszcze coś zapisała, przetarła oczy, pomachała głową i powiedziała, że się spotkamy za tydzień. Mam iść do rejestracji i się zapisać na kolejną wizytę. Nic więcej od niej nie usłyszałam. — Dziękuję pani doktor, że mnie pani wysłuchała, jest mi troszeczkę lżej. — Powiedziałam, co miałam powiedzieć i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Oczywiście mama czekała na mnie. Jak mnie zobaczyła, zerwała się z krzesełka i podeszła do mnie, mocno przytulając. — Kochanie jak się czujesz? — Zapytała zatroskana. — Dobrze mamuś, ale musimy jeszcze się umówić na kolejną wizytę. — Odpowiedziałam. Mama poszła mnie zarejestrować, a ja usiadłam na krzesło i zastanawiałam się, co może kryć się za tymi snami. Może mi ta milutka doktorka pomoże albo same się skończą. — Emma chodź. — Głos mamy wyrywa mnie z zamyślenia. — To, co jedziemy do domu, czy jeszcze skoczymy do sklepu po zakupy na kolację? — Zapytała mama, łapiąc mnie pod rękę. — Dobrze mamo to jedziemy. — Odpowiedziałam radośnie. Zawsze lubiłam jeździć z mamą na zakupy. Mama rozumie mnie jak nikt inny, dogadujemy się bardzo dobrze, kocham ją. Poszłyśmy do naszego samochodu, jest nim stare bmw.

Uwielbiałam to auto mimo swoich lat. Jak to mama zawsze mówiła, że jak będę grzeczna, to je dostanę na osiemnaste urodziny. — Ech pomyślałam, już nie długo. Wsiadłyśmy do auta i pojechałyśmy w stronę sklepu, niedaleko gabinetu pani doktor. Po pięciu minutach byłyśmy na miejscu. Kupiliśmy, to co było nam potrzebne na kolacje. No i ruszyłyśmy w drogę powrotną do domu. Mama zaparkowała auto na naszym podjeździe, wysiadłyśmy z niego. Światła w domu były pogaszone, czyli tata jeszcze przebywał w pracy. Usłyszałam wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że woła mnie Tom. Popatrzyłam na mamę. — Dobrze idź kochanie, tylko wróć za trzydzieści minut, bo będzie kolacja. — Powiedziała mama, wyjmując zakupy z bagażnika. — Tak mamo. — Odpowiedziałam i ruszyłam w stronę Toma. Tom jest moim przyjacielem od niepamiętnych czasów. Jak miałam osiem lat, to przeprowadziliśmy się do tego miasteczka w Anglii o nazwie Wells. Tom mieszka po drugiej stronie ulicy. Jako pierwsi jego rodzice zapoznali się z nami. Nasza przyjaźń mam nadzieję, że przetrwa wszystko. Tomi zna moje sekrety, a ja jego. Moim największym sekretem jest to, że jestem adoptowana. Nie powiedział tego nikomu i mam nadzieję, że nie powie. Znowu się zamyśliłam. — Em a ty znowu bujasz w obłokach, powinnaś się nazywać Emma marzycielka. — Tom zaczął się śmiać. — No co ty, przecież zawzięcie myślałam o tobie. — Robię minę i też się uśmiecham.

Poszliśmy kilka kroków dalej do parku. Uwielbiam ten park, jak byliśmy mali, przychodziliśmy tu codziennie. Bawiliśmy się na placu zabaw, na którym jest huśtawka, kilka drabinek, piaskownica i ławki, nie jest tego dużo, ale to było nasze miejsce, nasz azyl. Tu rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, tu spędzaliśmy najwięcej czasu. I jest tak dalej. Oby to trwało zawsze. — Myśli wirowały jak nigdy. — Em pamiętasz, jak cię huśtałem bardzo wysoko, aż poleciałaś z huśtawki na ziemię, ja się śmiałem, a ty wtedy powiedziałaś, że się nie odezwiesz i nie odzywałaś się do mnie dwa dni. To były najgorsze dwa dni bez ciebie. — Uśmiechną się Tomi na wspomnienie. Wyrwał mnie tym pytaniem z zamyślenia. — Tak pamiętam. Jakiego miałam siniaka i bolały mnie kolana. — Westchnęłam i pchnęłam delikatnie Toma, aż poleciał na ławkę, a ten pociągną mnie za sobą, upadłam wprost na niego, dał radę mnie złapać. I tak trwaliśmy przez dobrych parę minut. Usiadłam wygodnie obok Toma na ławce, oparłam się i podciągnęłam nogi, aż pod brodę. Tom spojrzał na mnie z uśmiechem. Właśnie takiego go lubię, kiedy jest zawsze uśmiechnięty. Chciałabym, aby ta chwila trwała i trwała, żeby nic jej nie zakłóciło. Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu, no i słyszę śmiech. To Tom jak zawsze w porę się cieszy i jeszcze coś tam nuci pod nosem. — A co ci tak wesoło? — Zapytałam. — Nie pamiętasz, dziś miałem egzamin na prawo jazdy. Zapomniałaś? — Tom spogląda w moją stronę. — Ach, kurcze no wiedziałam, że o czymś zapomniałam, wyleciało mi z głowy. — Puściłam oczko i się uśmiechnęłam.

— A co, zdałeś? Nie uszkodziłeś żadnego auta po drodze? — Popatrzyłam na uśmiechniętą twarz Toma. — Nie widzisz, jaki jestem radosny? To jak myślisz? Pewnie, że tak. — Wymówił radośnie Tom. Przytuliłam go mocno, z całych sił. — Cieszę się z tobą. — Em a jak ci poszło u psychologa? — Aj… Tomi myślałam, że będzie gorzej, ale ta babka potrafi słuchać, mam nadzieję, że mi jakoś pomorze. Bo to wszystko jest nie do wytwarzania. Tom popatrzył na mnie ze smutną miną. — Ale ja i tak jestem dobrej myśli. — Damy radę. — Westchnął Tomi. Popatrzyłem na przyjaciela, a on na mnie. — Kurde jak ten czas szybko leci, muszę już iść, bo mama znowu mi zmyje głowę, że nie przychodzę o ustalonej godzinie. Pocałowałam Toma w policzek. — Pa, to do jutra. — Powiedziałam. — Czekam o siódmej czterdzieści pięć. Bądź. Pa — Pożegnał się Tom. — Jak szybko robi się ciemno. — Myśli krążą mi po głowie. Założyłam kaptur na głowę i wolnym krokiem ruszyłam w stronę domu. Idę, ale coś jest nie tak. Mam takie niewyobrażalne przeczucie, jak by ktoś na mnie patrzył. — Nie to wyobraźnia płata mi figla. — Myślę. Już prawie jestem przy drzwiach, mam ochotę się obrócić, ale strach mnie paraliżuje. Łapię za klamkę i słyszę wołanie: „Emmo nie ukryjesz się”. O boże co się dzieje? Czy mi się to przesłyszało?. Z drżeniem rąk wbiegam do domu.

— Em to ty? — Słyszę wołanie mamy z kuchni. Próbuje się uspokoić. Jeszcze dwa głębokie wdechy i odpowiadam. — Tak mamo, już wróciłam. — Kochanie idź umyć ręce i siadamy do kolacji. — Nakazała mama. Posłuchałam mamy i udałam się do łazienki. Co to miało być, na dworze? Ten głos, straszny nigdy takiego nie słyszałam? Przemyślenia zostawię na później. Teraz umyję ręce i idę jeść. Usiadłam już wygodnie przy stole, słyszę, wchodzi tata. Najpierw całuję mamę w usta, a potem podchodzi do mnie i całuje w policzek. Jak tata musi kochać mamę i oczywiście mnie, chociaż nie jestem ich biologicznym dzieckiem. Nigdy mi nie okazali, że mnie nie kochają. Za to bardzo ich cenię i też kocham. — Em jak było w szkole? — Pyta tata. — Dziś było fajnie, mieliśmy sprawdzian z matematyki, myślę, że poszedł mi dobrze. Inne lekcje nuda, zresztą tak jak zawsze. Na wf pani Klaus dała nam niezły wycisk. Myślałam, że padnę. — Tata popatrzył zatroskanie na mnie. Mama przyniosła kolacje, zjedliśmy, rozmawiając, śmiejąc się. Pomogłam posprzątać i pozmywać. Tata poszedł do swego biura zrobić jeszcze kilka telefonów do klientów. A mama krzątała się w kuchni. — Mamo idę już do siebie, dobranoc. — Powiedziałam i skierowałam się w stronę swego pokoju. — Dobranoc kochanie. — Odpowiedziała mama. Weszłam po schodach na górę do pokoju. Znajdował się on na piętrze naszego domku. Był cały szary, a na głównej ścianie

widniał cytat. „Aniele mój ty widziałeś i cierpiałeś tak jak ja”. Nie wiem, dlaczego, ale ten cytat ma coś w sobie. Nie pozwoliłam go usunąć, jak wprowadziliśmy się, to widniał na tej ścianie i tak już zostało. W oknach wiszą białe firanki, które spływają, aż na podłogę. Mam cudowny widok na park. Pod ścianą stoi komoda, na której znajdują się zdjęcia z rodzicami, no i oczywiście moje. Przy ścianie stoi metalowe łóżko w kolorze bieli. Ten dzień był ciężki. Jestem już zmęczona. — Pomyślałam, podchodząc do okna i je uchylając, a następnie kieruję się do łazienki. Zdejmuje ubranie, puszczam wodę i wchodzę pod prysznic. Po kąpieli stoję przed lustrem. Rozczesuję długie, kasztanowe włosy. Spoglądam na swoje odbicie. — Ojej, miałam niebieskie bardzo ciemne oczy, co jest? Są błękitne jak niebo. — Jeszcze raz patrzę, przecierając je ze zdziwienia. — No nie, co się ze mną dzieje, nie wytrzymam, mam dość, to przecież nie możliwe, aby kolor ot, tak się zmienił. — Myślę. Jeszcze myje zęby i idę do sypialni. W pokoju podchodzę do okna, siadam na parapecie i jeszcze chwilę spoglądam na park. Uwielbiam tak przesiadywać, oglądać co się dzieje za oknem. Ta chwila spokoju nie trwa długo. Ktoś tam jest, patrzy prosto w moje okno. Widzę go, jest w kapturze i czarnym płaszczu, ale nie mogę dostrzec jego twarzy, jeszcze raz patrzę, ten ktoś się skrada za drzewem. Boje się. — Czego chcesz ode mnie? — Mówię głośno. Słyszę znowu to samo. — Emmo nie ukrywaj się. — Słowa brzmią trochę inaczej niż za pierwszym razem. Zeskakuje z parapetu, zamykam okno, zaciągam zasłony i wskakuje pod kołdrę.

— Boże czy to do mnie? Nie ja przecież nic nie zrobiłam, co ktoś może ode mnie chcieć? — Cała się trzęsę. Trwam tak dobrych parę minut. Zastanawiam się wstać czy nie. Moja podświadomość podpowiada. — Leż nie wstawaj. — Po minutach które upłynęły, w końcu przykładam głowę do poduszki i chcąc nie chcąc zasypiam. Sen: Wszystko jest białe, ja również jestem ubrana w biel od stóp do głów. Widzę ten chłopak też tam stoi, patrzy na mnie, ale nic nie mówi. Jest piękny, ma czarne krótkie włosy, oczy błękitne jak poranne niebo. Zza ramion wystają białe cudowne skrzydła. Stoi tak nieruchomo i patrzy mi prosto w oczy. — Ja go widzę, ale czy on mnie widzi? — Pomyślałam. Coś się zaczyna dziać. Nadchodzi mrok, poświata czerni. Zbliża się, jest już prawie przy nim. Ja krzyczę. — Uciekaj!!! On mnie nie słyszy. Ta czerń już prawie dosięga anioła, a w niej jak wielki pan, kroczy on, stwór. Chłopak patrzy na niego i krzyczy, Marcus! — Czy ta zjawa ma tak na imię? — Patrzę na twarze, ale nic nie mogę odczytać. Zbliża się potwór, twarz jest pomarszczona i wykrzywiona w kolorze czerwieni, ma rozszerzone nozdrza i rogi wystające z głowy. — Wygląda strasznie. Marcus zaczyna odprawiać swój taniec, a chłopak zaczyna się kulić, aż upada na kolana. — Znowu to samo, jak ci pomóc? Daj jakiś znak. — Myślę. Potwór zaczyna wirować coraz szybciej i szybciej, rozpościera ręce i pojawiają się jego skrzydła czarne

jak popiół, a wraz z nimi otchłań, w której teraz się znaleźliśmy. Chłopak cierpi coraz mocniej, a stwór szarpie, drapie wyrywa skrzydła. Białe jak śnieg skrzydła upadają, a w oczach anioła, (bo tak go nazwałam) widzę cierpienie, lęk, ból i o wiele więcej. Jest pełno krwi, której z każdą chwilą więcej przybywa. Ja próbuję podbiec, ale nie mogę, tak jak by ktoś mnie trzymał, nie mogę ruszyć ani jedną nogą. Krzyczę. — Zostaw go! Proszę, zostaw, nie rób mu krzywdy! — Potwór i tak już skrzywdził mego anioła, a teraz patrzy w moją stronę. Widzi mnie, o boże on mnie widzi, idzie. Krzyczę. — Nie podchodź! Co ode mnie chcesz? — Emmo nie ukrywaj się. — Warczy przeraźliwie. Ten głos to on mnie śledzi. Krzyczę, mocno krzyczę, otwieram oczy, budzę się. Wody, muszę się napić wody. Cała jestem spocona i się trzęsę, jak by było mi zimno. Wstaję, patrzę na zegarek, piąta czterdzieści pięć. Idę do łazienki, puszczam wodę z kranu, upijam łyk i przemywam twarz. Muszę się uspokoić. — Uspokój się Emmo. — Moja podświadomość daje znaki. Stoję tak w łazience, jest mi raz zimno raz gorąco. — Co ten Marcus chce ode mnie? Jeszcze ten głos, od samego dźwięku mam ciarki. — Myśli zaprzątają mi głowę, muszę się z tond wydostać, przewietrzyć. Wchodzę do pokoju, przysiadam na łóżku. Jeszcze raz spoglądam, na zegar jest szósta rano. Muszę wyjść, odrobina świeżego powietrza powinna ukoić nerwy. Zdejmuje piżamę i zakładam mój ulubiony dwuczęściowy dres z myszką miki. Jeszcze skarpetki i już prawie jestem

gotowa. Schodzę na paluszkach po schodach na dół, zakładam adidasy, biorę bluzę i wychodzę na zewnątrz. Poranne powietrze działa na mnie kojąco. Myśli wirują w zastraszającym tempie. — Jeszcze się przebiegnę, tą trasą co zawsze. — Pomyślałam i tak zrobiłam. Biegnę i nie mogę przestać, chcę wyrzucić te wszystkie złe emocje, które się we mnie zebrały. Spory kawałek mam już za sobą, zaczynam odczuwać trasę w nogach. Z oddali widzę park, a za nim mój dom. No i Znowu mam złe przeczucie, skąd to się bierze? Ktoś na mnie patrzy. Widzę go, jest tam, ukrywa się za drzewem, to on. Chcę przyśpieszyć kroku, ale nie mogę, nogi odmówiły posłuszeństwa, stoję jak sparaliżowana. A on się zbliża, podchodzi. Krzyczę. — Czego ode mnie chcesz? Nic nie odpowiada, tylko się przygląda. Ja również zerkam. Jest piękny, ma czarne oczy jak smoła, włosy w takim samym kolorze. Delikatny zarost. Nie widzę sylwetki, bo ukrywa się za długą peleryną. Wygląda na około dwadzieścia pięć lat. Na głowie ma kaptur i pelerynę. Więcej nic nie mogę dostrzec. — Emmo w końcu mogę cię poznać. — Mówi głosem, który już słyszałam, ale nie wydaje się, aż taki straszny. — Zostaw mnie, czego ode mnie chcesz? Kim jesteś? — Mówię pełna obaw, czy nic mi nie zrobi. Próbuję się ruszyć. — Jestem Marcus, nie mogę cię zostawić, szukałem cię osiemnaście lat. Jak mam cię teraz zostawić, gdy cię odnalazłem. — Wypowiada poddenerwowany. — Osiemnaście lat, co? Jesteś wariantem, zostaw mnie

w spokoju. — Już, zamiast mówić, prawie krzyczę. Na ulicy jest coraz więcej ludzi. Ktoś zerka w naszą stronę. On chwyta mnie za rękę, ja próbuję się wyrwać. Jakaś energia przepływa przez każdy odcinek mego ciała, czuje się cudownie. Coś się ze mną dzieje, zaczynam wirować, osuwam się na ziemię. — Hej panienko obudź się. — Słyszę, jak ktoś klepie mnie po twarzy. Otwieram oczy, ktoś się pochyla nade mną. — Panienko co ci jest? Wezwać pogotowie. — Dobiega mnie miły głos. Podnoszę się z ziemi, przysiadam na ławce i odpowiadam. — Nie nic mi nie jest, musiałam zasłabnąć, dużo biegałam. — A gdzie jest ten chłopak, co stał ze mną? — Pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy. — Ale ja tu nikogo nie widziałem. — Odpowiada starszy pan. — Dobrze już wszystko w porządku, ja tu nie daleko mieszkam za parkiem, o tam stoi mój dom. — Mówię grzecznie. — Dziękuję za troskę. — Pożegnałam się i podziękowałam za pomoc. — Co się właściwie stało, kto to był? Co on mi zrobił? Czekał na mnie? — Myśli wirują w szalonym tempie. Spoglądam na zegarek już tak późno siódma piętnaście. Podnoszą się z ławki i biegnę w stronę domu. Otwieram drzwi i wbiegam, jak by mnie goniło stado wilków. — Emma to ty? — Krzyknęła mama z salonu. — Tak mamo byłam na dworze, chciałam chwilkę

pobiegać. — Odpowiadam, próbuję złapać oddech. — Idę się odświeżyć, przebrać do szkoły. — Mówię już spokojniej. — Dobrze kochanie. Na blacie w kuchni masz kanapki do szkoły. My z tatą musimy dziś wcześniej wyjść, mamy kilka spraw do załatwienia. — Mówi mama. Jeszcze podchodzi do mnie i daje mi buziaka w policzek, a za nią skrada się tata i całuję mnie w czoło. — Em my już wychodzimy. — Patrzy tata. — Ok, pa. — Żegnam się i wbiegam po schodach na górę do swojego pokoju. Szybki prysznic. Rozczesuję i układam włosy. Robię to wszystko bardzo szybko w tempie tornada. — Nie mogę się spóźnić, bo Tom na mnie czeka. — Uśmiecham się. Jeszcze tylko zakładam dżinsy, biały top a na to moją ulubioną czarną ramoneskę. Przeglądam się w lustrze, piersi jakby większe, biodra zaokrąglone. — Nie jest tak źle. — Mówię sama do siebie. Biorę plecak, zbiegam na dół. Jeszcze tylko kanapki. Zakładam adidasy i wychodzę z domu. Z oddali widzę, że Tom już na mnie czeka. Podbiegam do niego. — Zwolnij, bo połamiesz nogi, lub wybijesz sobie zęby, biegniesz, jak by ktoś cię gonił. — Śmieje się ten mój wredny przyjaciel. — Hej Tom. — Wołam. — Em jak ty dziś ślicznie wyglądasz, jakoś tak inaczej. — Mruczy pod nosem.

— Ej, wydaje ci się. — Szturcham go w bok. Idziemy do szkoły, która znajduje się dwie ulice dalej. — Ciekawe co nam dziś dzień przyniesie? Jakie rewelacje? — Zastanawiam się głośno. — No zobaczymy. — Tom się uśmiecha, zresztą jak zawsze. Dochodzimy do szkoły i oczywiście musieliśmy wpaść na naszą szkolna królową Tess. Długonoga blondynka, ubrana w spódniczkę mini i top z dekoltem po pępek. My nie przepadamy za sobą. Ona mnie nie cierpi, a ja jej. Myślała, że chcę jej odbić chłopaka, ale ja nie patrzyłam nawet w jego stronę, nie byłam nim zainteresowana. To on cały czas próbował się ze mną umówić, łaził za mną i to ja mu dałam kosza. Wiadomo, jak to jest, jeżeli daje się kosza szkolnej gwieździe koszykówki, to rozpuszcza plotki, że to on mnie zostawił i takie tam. A Tessa zakochana w nim po uszy oczywiście uwierzyła mu, mnie nawet nie chciała słuchać. I od tej pory jestem wrogiem numer jeden. Słyszę. — Cześć Em co tam nie złamałaś nogi, jak schodziłaś po schodach. — Szyderczy śmiech i piskliwy głosik Tess. — Na twoje szczęście nie. — Odpowiadam podminowana, że musiałam ją spotkać. — Zostaw ją w spokoju, dla tej pustej lalki szkoda czasu. — Mówi do mnie Tom. Odwracamy się na pięcie i z wyższością wchodzimy do szkoły. A nasza królowa, której oczywiście nie można zignorować stoi z otwartą buzią. Nie wytrzymałam takiego widoku i krzyknęłam. — Zamknij buzię, bo ci jeszcze jakaś mucha wleci, albo co innego! — Myślałam, że padniemy tam ze śmiechu. I oto

tak rozwścieczyłam naszą królową i jej damy dworu. Lekcje zaczęły się punktualnie. Weszliśmy do sali chemicznej. Bo mieliśmy pierwszą lekcję chemię. Pan Bill sprawdził obecność. Kiedy już był pod koniec sprawdzania. Drzwi się uchyliły i do sali wszedł Pan dyrektor. Coś powiedział do Pana Billa i wtedy zwrócił się do nas.: — Witam moi drodzy, chcę wam przedstawić nowego ucznia Arona Blacka. Przyjechał do nas z Nowego Jorku na wymianę międzyszkolną. Mam nadzieję, że przyjmiecie nowego kolegę z sympatią. Liczę na was. — Dokończył dyrektor i wyszedł. Spoglądaliśmy z ciekawością na drzwi prowadzące na korytarz. Ktoś coś powiedział, ktoś, krzykną. A nasza królowa Tessa przewracała oczami i coś szeptała do swoich psiapsiółek. — Ciekawe co to za chłopak? — Szepnęłam do Toma. — Za chwilę się przekonamy. — Zamruczał mój przyjaciel. Drzwi się otwierają i do sali wchodzi on. Myślałam, że spadnę z krzesełka. Myśli zaczęły wariować. — Nie to nie możliwe, wygląda jak ten chłopak z koszmarów, jak mój anioł, nie to nie możliwe, zbieg okoliczności, moja psychika płata mi figla. — Myślę intensywnie, aż głowa zaczyna boleć. Nauczyciel zaprosił Arona, aby usiadł na wolnym miejscu. Chłopak rozejrzał się i skierował do wolnej ławki. Sama nie wiem, ale wydawało mi się, że jego wzrok przez chwilę powędrował w moją stronę, był to taki wzrok, którego się nie zapomina. Jak spojrzałam, na Tess to myślałam, że pęknę ze śmiechu. Ona jak zobaczyła jakie to przysłowiowe ciacho, to, aż zaczęła się ślinić na jego widok, ogarniać włosy z gracją miss. A on szedł przed siebie, nie zwracając nawet na nią

uwagi. Włosy czarne, oczy jak morze, błękitne. Ma na sobie, czarne dżinsy, białą koszulkę, która opina jego wyrzeźbione ciało i czarna kurtka. Oceniłabym go na sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Wygląda jak model, zdjęty z okładki najlepszego czasopisma. Przez chwilę nie mogłam oderwać od niego wzroku, aż Tom mnie szturchną i wróciłam dorzeczywistości. Zapanowała wrzawa, Pan Bill zaczął uciszać wszystkich. — Proszę otworzyć książki na stronie sto osiemdziesiątej drugiej. — Powiedział podniesionym głosem. Zapanowała cisza i wróciliśmy do lekcji chemii. Aron Black brzęczy mi w uszach. Czy to zbieg okoliczności? Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego chłopak z moich snów pojawia się teraz w szkole? A ten drugi Marcus, kim on jest? Dwóch na raz. Czy to coś znaczy? — Myśli szaleją mi po głowie. — Em wracaj na ziemię. — Słyszę głos Toma. — Jestem, jestem. — Mruczę. Lekcje dziś płyną dość szybko. No i mamy długą przerwę. — Tom chodź. — Pociągnęłam go za rękę i wyszliśmy ze szkoły, usiedliśmy wygodnie na ławce przed szkołą. Wystawiłam głowę w stronę słońca. — Jak pięknie, mogę tak siedzieć i siedzieć. — Powiedziałam, odwracając się na ułamek sekundy w stronę Toma. — Tak jest fajnie. — Popiera mnie przyjaciel. Tak siedzimy, rozkoszując się promieniami słońca i w końcu zaczynam mówić.