martanap8

  • Dokumenty228
  • Odsłony47 970
  • Obserwuję27
  • Rozmiar dokumentów678.4 MB
  • Ilość pobrań24 759

Cate Tiernan - Ukochany nieśmiertelny 1

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Cate Tiernan - Ukochany nieśmiertelny 1.pdf

martanap8 EBooki
Użytkownik martanap8 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 218 stron)

STRESZ​CZE​NIE Cza​sem na za​wsze to o wie​le za krót​ko… Nie​śmier​tel​na na​sto​lat​ka po​szu​ku​ją​ca sen​su śmier​tel​ne​go ży​cia i wiecz​- nej mi​ło​ści. Nowe imię, nowe mia​sto, nowe ży​cie. Zmie​niasz je zbyt czę​sto, żeby li​- czyć. To się ni​g​dy nie skoń​czy. Tak na​praw​dę nic się nie koń​czy… kie​dy je​- steś nie​śmier​tel​na. Na​sta​sya wy​glą​da na kil​ka​na​ście lat, ma – kil​ka​set. I od lat ra​zem z przy​ja​ciół​mi pro​wa​dzi roz​ryw​ko​we ży​cie. Aż do dnia gdy im​pre​za w noc​- nym klu​bie koń​czy się tra​ge​dią. Wstrzą​śnię​ta bez​myśl​nym okru​cień​stwem swo​je​go kum​pla Na​sta​sya po​dej​mu​je de​cy​zję: ko​niec z ba​lo​wa​niem i przy​- pad​ko​wy​mi chło​pa​ka​mi. Za​cznie wszyst​ko od nowa na far​mie, gdzie nie​- śmier​tel​ni uczą się, jak wła​dać ma​gią, by nio​sła do​bro, a nie śmierć. Ła​twiej jed​nak po​wie​dzieć, niż zro​bić zwłasz​cza gdy prze​szłość nie daje o so​bie za​po​mnieć. I gdy chło​pak o naj​pięk​niej​szych oczach, któ​ry stał ci się tak bli​ski, za​czy​na po​ja​wiać się w two​ich prze​ra​ża​ją​cych wspo​mnie​- niach… Cate Tier​nan zdo​by​ła mię​dzy​na​ro​do​wą sła​wę mrocz​ny​mi i ro​man​tycz​- ny​mi po​wie​ścia​mi o cza​rach i cza​row​ni​cach. „Uko​cha​ny nie​śmier​tel​ny” otwie​ra jej naj​now​szą try​lo​gię o dziew​czy​nie na​zna​czo​nej złem, któ​ra bun​tu​je się prze​ciw​ko swe​mu prze​zna​cze​niu i wy​bie​ra trud​ną dro​gę peł​ną po​tknięć, upad​ków, wa​hań do we​wnętrz​nej prze​mia​ny.

CATE TIERNAN UKOCHANY NIEŚMIERTELNY Nieśmiertelni Tom 1 Prze​kład Ewa Ratajczak

Rozdział 1 Ze​szłej nocy mój świat się za​wa​lił. Te​raz ucie​kam. * * * Ży​łeś so​bie kie​dyś swo​im ży​ciem, w swo​jej rze​czy​wi​sto​ści i na​gle sta​ło się coś, co ro​ze​rwa​ło twój świat na pół? Coś zo​ba​czy​łeś albo usły​sza​łeś i w jed​nej chwi​li to, kim by​łeś, wszyst​ko, co ro​bi​łeś, roz​pry​sło się na ty​siąc odłam​ków bru​tal​nej, gorz​kiej rze​czy​wi​sto​ści? Mnie przy​da​rzy​ło się to ze​szłej nocy. By​łam w Lon​dy​nie. Z przy​ja​ciół​mi, jak zwy​kle. Je​cha​li​śmy na im​pre​zę, jak zwy​kle. – Nie, nie, skręć tu! – Boz po​chy​lił się i chwy​cił tak​sów​ka​rza za ra​mię. – Tu​taj! Tak​sów​karz – jego ogrom​ne bary le​d​wie mie​ści​ły się w ko​szul​ce i pod ka​mi​zel​ką w kra​tę – od​wró​cił się i ob​rzu​cił Boza spoj​rze​niem, któ​re ko​goś zwy​czaj​ne​go usa​dzi​ło​by na miej​scu i ka​za​ło mu być bar​dzo ci​cho. Ale Boz pod żad​nym wzglę​dem nie był zwy​czaj​ny. Był na​to​miast nie​- prze​cięt​nie przy​stoj​ny, nie​prze​cięt​nie gło​śny, nie​prze​cięt​nie za​baw​ny i, sło​- wo daję, nie​prze​cięt​nie głu​pi. Do​pie​ro co wy​szli​śmy z klu​bu, gdzie na​gle wy​bu​chła bój​ka na noże. Dwie stuk​nię​te dziew​czy​ny szar​pa​ły się za wło​sy i wrzesz​cza​ły jak prze​ku​py, aż w koń​cu jed​na wy​cią​gnę​ła nóż. Moja pacz​- ka chcia​ła zo​stać i po​pa​trzeć – uwiel​bia​ją ta​kie rze​czy – ale wie​cie, wszyst​- kie bój​ki na noże wy​glą​da​ją tak samo. Od​cią​gnę​łam ich i wy​to​czy​li​śmy się na ze​wnątrz. Na szczę​ście zła​pa​li​śmy tak​sów​kę, za​nim noc​ny chłód zdą​żył nas otrzeź​wić. – Tu​taj! Do​kład​nie tu, na środ​ku prze​czni​cy, do​bry czło​wie​ku – po​wie​- dział Boz. No i so​bie na​gra​bił. Na wi​dok ko​lej​ne​go mor​der​cze​go spoj​rze​nia po​czu​- łam ulgę, że w sta​rej do​brej An​glii jest za​kaz po​sia​da​nia bro​ni. – Do​bry czło​wie​ku? – za​chi​cho​ta​ła Ci​ce​ly. Cała na​sza szóst​ka sie​dzia​ła ści​śnię​ta z tyłu wiel​kiej czar​nej tak​sów​ki. Mo​gło być nas wię​cej, ale oka​za​ło się, że sze​ścio​ro na​wa​lo​nych nie​śmier​tel​- nych to wszyst​ko, co po​mie​ści lon​dyń​ska tak​sów​ka, i to pod wa​run​kiem że nikt nie bę​dzie rzy​gał. – Tak, Je​eves – cią​gnę​ła bły​sko​tli​wie Ci​ce​ly. – Za​trzy​maj się tu​taj. Tak​sów​karz ostro za​ha​mo​wał i wszy​scy wy​strze​li​li​śmy do przo​du. Boz i Katy rąb​nę​li gło​wa​mi o szkla​ną ścian​kę mię​dzy nami a kie​row​cą. Strat​ton, In​no​cen​cio i ja wy​ka​ta​pul​to​wa​li​śmy z sie​dzeń i wy​lą​do​wa​li​śmy z nie​mi​ło​- sier​ną czkaw​ką chi​cho​tów na brud​nej pod​ło​dze. – Ej! – za​wo​łał Boz, roz​cie​ra​jąc czo​ło. In​no​cen​cio wy​ło​wił mnie z plą​ta​ni​-

ny rąk i nóg. – Nic ci nie jest, Nas? Ski​nę​łam gło​wą, cią​gle się śmie​jąc. – Wy​pad z mo​jej tak​sów​ki! – wy​ce​dził Je​eves. Wy​gra​mo​lił się ze swo​je​go sie​dze​nia, ob​szedł sa​mo​chód i szarp​nię​ciem otwo​rzył na​sze drzwi. Opie​ra​łam się o nie ple​ca​mi, więc od razu wy​le​cia​łam na bruk i ude​rzy​- łam gło​wą o kra​węż​nik. – Au! Au! – Bruk był mo​kry, oczy​wi​ście pa​da​ło. Ból, chłód i wil​goć le​d​wo do​cie​ra​ły do mo​jej świa​do​mo​ści. Po​mi​ja​jąc bój​kę na noże, wie​czór ostre​go im​pre​zo​wa​nia owi​nął mnie cie​płym, mgli​stym ko​ko​nem do​bre​go sa​mo​po​- czu​cia. – Wy​no​cha! – Tak​sów​karz chwy​cił mnie za ra​mio​na, spy​cha​jąc so​bie z dro​gi. Rzu​cił mnie na chod​nik, żeby wy​cią​gnąć Incy'ego. Za​raz, hej, złość i prze​błysk świa​do​mo​ści. Zmarsz​czy​łam brwi, roz​cie​ra​- jąc ręce, i usia​dłam. Prze​czni​cę da​lej był Dun​ge​on, ko​lej​ny po​twor​nie ob​- skur​ny pod​ziem​ny klub, do któ​re​go cho​dzi​li​śmy. Od​le​głość niby nie​du​ża, ale uli​ca była ciem​na i wy​lud​nio​na, a pu​ste ga​ra​że sto​ją​ce na prze​mian ze znisz​czo​ny​mi spe​lu​na​mi nada​wa​ły jej wy​gląd szczer​ba​tej szczę​ki. – Do​bra, łapy przy so​bie! – wark​nął In​no​cen​cio, lą​du​jąc obok mnie. Na twa​rzy miał zim​ną fu​rię i wy​glą​dał na trzeź​wiej​sze​go, niż my​śla​łam. – Ho​ło​ta! – prych​nął tak​siarz. – Nie chcę ta​kich jak wy w swo​jej tak​sów​- ce! Bo​ga​te gów​nia​rze. My​śli​cie, że je​ste​ście lep​si od in​nych! – Dał nura do sa​mo​cho​du, chwy​cił koł​nierz kurt​ki Katy, a Boz wy​gra​mo​lił się o wła​snych si​łach. – Hm... będę wy​mio​to​wać – oznaj​mi​ła Katy, wy​chy​la​jąc się z tak​sów​ki. Boz usko​czył, kie​dy prze​wód po​kar​mo​wy Katy oczy​ścił się z wie​czor​nej daw​ki whi​sky Ja​me​som, wprost na buty tak​sów​ka​rza. – Psia​krew! – ryk​nął fa​cet, otrzą​sa​jąc sto​py z od​ra​zą. Boz i ja za​chi​cho​- ta​li​śmy – nie mo​gli​śmy się po​wstrzy​mać. Nie​do​bry Wiel​ki Pan Tak​sów​- karz. Ta​ry​fiarz zła​pał Katy, żeby wy​wlec ją na chod​nik, ale na​gle Incy coś wy​- mru​czał i wy​cią​gnął roz​po​star​tą dłoń. Mia​łam uła​mek se​kun​dy, żeby po​my​śleć: co jest?, bo gość za​chwiał się jak rąb​nię​ty sie​kie​rą. Pu​ścił Katy i zgiął się nie​mal wpół. Rąb​nął do tyłu i cięż​ko wy​lą​do​wał na bru​ku, z bia​łą twa​rzą i sze​ro​ko otwar​ty​mi ocza​mi. Ogar​nę​ła mnie fala mdło​ści i zmę​cze​nia – chy​ba wy​pi​łam wię​cej, niż przy​pusz​cza​łam. – Incy, co zro​bi​łeś? – spy​ta​łam za​dzi​wio​na, wsta​jąc. – Uży​łeś ma​gyi? – Za​śmia​łam się ci​cho, ta myśl wy​da​ła mi się ab​sur​dal​na. Opar​łam się o la​- tar​nię i wy​sta​wi​łam twarz na rześ​ką wil​goć. Kil​ka głę​bo​kich od​de​chów i po​czu​ję się le​piej. Katy za​mru​ga​ła z za​mglo​ny​mi ocza​mi, a Boz za​re​cho​tał. In​no​cen​cio skrzy​wił się na wi​dok swo​ich no​wych bu​tów od D&G, prze​- mo​czo​nych od desz​czu.

Strat​ton i Ci​ce​ly wy​sie​dli z dru​giej stro​ny i do​łą​czy​li do nas. Po​pa​trzy​li na tak​sów​ka​rza – le​żał nie​ru​cho​mo na mo​krym chod​ni​ku. Po​krę​ci​li gło​wa​- mi. – Pięk​nie – po​wie​dział Strat​ton do Incy'ego. – Im​po​nu​ją​ce, Pa​nie Ma​gik. Te​raz już po​zwól temu bied​ne​mu su​kin​sy​no​wi wstać. Zer​ka​li​śmy to na sie​bie, to na fa​ce​ta. Nie mo​głam so​bie przy​po​mnieć, kie​dy ostat​ni raz wi​dzia​łam, jak ktoś tak uży​wa ma​gyi. Ow​szem, po to, żeby do​stać do​bry sto​lik w re​stau​ra​cji albo zła​pać ostat​nie me​tro... – Nie są​dzę, Strat – od​parł In​no​cen​cio na​dal z na​pię​tą twa​rzą. – Nie są​- dzę, że to do​bry czło​wiek. Strat​ton i ja spoj​rze​li​śmy so​bie w oczy. Chwy​ci​łam In​no​cen​cia za ra​mię. By​li​śmy wspól​ni​ka​mi w roz​ró​bach pra​wie wiek i zna​my się na wy​lot, ale ta​kiej zim​nej wście​kło​ści nie wi​dy​wa​łam u nie​go czę​sto. – Ra​cja, no to go zo​staw. Za kil​ka mi​nut doj​dzie do sie​bie, co? Idzie​my, chce mi się pić. I Katy chy​ba też. Katy się skrzy​wi​ła. – Uuh... – Tak, chodź​my – pod​chwy​ci​ła Ci​ce​ly. – Dzi​siaj gra ka​pe​la, a ja za​mie​- rzam po​tań​czyć. – Za​nim oprzy​tom​nie​je, nie bę​dzie po nas śla​du. – Po​cią​gnę​łam Incy'ego za rę​kaw. – Po​cze​kaj – po​wie​dział Incy. – Zo​staw go – po​wtó​rzy​łam. Czu​łam się tro​chę nie w po​rząd​ku, że mamy tak zo​sta​wić go​ścia na lo​do​wa​tym desz​czu, ale wie​dzia​łam, że od​- zy​ska for​mę, kie​dy za​klę​cie prze​sta​nie dzia​łać. In​no​cen​cio strą​cił moją dłoń, co mnie za​sko​czy​ło. Przy​glą​da​łam się, jak obie​ma roz​po​star​ty​mi dłoń​mi do​ty​ka męż​czy​zny, po​ru​sza​jąc war​ga​mi. Nie sły​sza​łam, co mówi. Z po​twor​nym hu​kiem tak​sów​karz pod​sko​czył i otwo​rzył usta, ale nie zdo​łał wy​do​być z sie​bie krzy​ku. Znów po​czu​łam przy​pływ mdło​ści, a przed ocza​mi prze​wi​nął mi się sza​- ry film. Za​mru​ga​łam kil​ka razy, wy​cią​ga​jąc rękę po dłoń Ci​ce​ly. Za​chi​cho​- ta​ła, kie​dy się za​chwia​łam, bo oczy​wi​ście my​śla​ła, że to przez al​ko​hol. Kil​- ka chwil póź​niej ob​raz mi się wy​kla​ro​wał. Wy​pro​sto​wa​łam się i ga​pi​łam to na Incy'ego, to na ta​ry​fia​rza. – I co? Co zro​bi​łeś? – wy​mam​ro​ta​łam. – No, no, Incy. – Strat​ton po​cmo​kał. – Nie​źle. Tro​chę nie​po​trzeb​nie, nie są​dzisz? Do​bra, zwi​jaj​my się. – Ru​szył chod​ni​kiem w stro​nę Dun​ge​onu, za​- pi​na​jąc płaszcz. – Co zro​bi​łeś? – po​wtó​rzy​łam. – Drań za​słu​żył so​bie. – Incy wzru​szył ra​mio​na​mi. Katy, cią​gle zie​lon​ka​- wa na twa​rzy, po​pa​trzy​ła tępo na tak​sów​ka​rza, po​tem na In​no​cen​cia. Za​- kasz​la​ła i po​krę​ci​ła gło​wą, a po​tem ru​szy​ła za Strat​to​nem. Pu​ści​łam Ci​ce​ly,

a ona wzru​szy​ła ra​mio​na​mi i wzię​ła Boza za rękę. Po​szli za resz​tą, ich kro​- ki wkrót​ce uci​chły w ciem​no​ści. – Incy... – By​łam za​sko​czo​na, że inni od​cho​dzą. – Czy ty... skrę​ci​łeś mu ma​gyą kark? Gdzie się tego na​uczy​łeś? Nie, nie zro​bi​łeś tego, praw​da? Spoj​rzał na mnie z cie​niem roz​ba​wie​nia na nie​ziem​skiej, po​nu​rej, przy​- stoj​nej twa​rzy. Drob​ne dia​men​ty desz​czu po​ły​ski​wa​ły w bla​sku la​tar​ni na jego czar​nych lo​kach. – Ko​cha​nie, wi​dzia​łaś, jak się za​cho​wy​wał. Spoj​rza​łam na nie​go, po​tem na tak​sów​ka​rza – cią​gle le​żał nie​ru​cho​mo, z gry​ma​sem bólu i prze​ra​że​nia na twa​rzy. – Skrę​ci​łeś mu kark? – po​wtó​rzy​łam, na​gle dość trzeź​wa i po​twor​nie świa​do​ma tego, co się sta​ło. Mój mózg drep​tał do​oko​ła tej my​śli, jak​by była go​rą​cą iskrą, któ​rej trze​ba uni​kać. – Uży​łeś ma​gyi do... o rany. Trud​no, te​- raz go na​praw. Chcę drin​ka, ale po​cze​kam. – Sama nie po​tra​fi​łam po​móc tak​sów​ka​rzo​wi. Nie mia​łam po​ję​cia, gdzie Incy na​uczył się ta​kich cza​rów ani jak je od​czy​nić, od​wo​łać... jak zwał, tak zwał. Na ogół uni​ka​łam ma​gyi, tej ma​gyi, z któ​rą nie​śmier​tel​ni się ro​dzą. Za dużo z nią za​cho​du, i zwy​kle po​tem ro​bi​łam się do​słow​nie cho​ra. A i tak spra​wi​łam co naj​wy​żej, że ktoś wpadł na drzwi albo wy​lał na sie​bie kawę. I to było wie​ki temu. In​no​cen​cio zi​gno​ro​wał mnie i spoj​rzał z góry na tak​sów​ka​rza. – Do​bra, ko​leś – ode​zwał się ci​cho. Kie​row​ca z tru​dem sku​pił na nim wzrok dzi​ki z prze​ra​że​nia i bólu. – Tak to jest, kie​dy ktoś nie​grzecz​nie trak​tu​je mo​ich przy​ja​ciół, wi​dzisz? Mam na​dzie​ję, że do​sta​łeś na​ucz​kę. Kie​row​ca nie mógł na​wet mruk​nąć. Zo​rien​to​wa​łam się, że jest pod wpły​wem za​klę​cia po​zba​wia​ją​ce​go gło​su. Praw​dzi​we​go za​klę​cia, ta​kie​go ja​kie wi​dzia​łam wcze​śniej tyl​ko raz czy dwa w cią​gu se​tek lat. W do​dat​- ku... – No, da​lej, od​cza​ruj go – po​wie​dzia​łam nie​cier​pli​wie. Ni​g​dy do​tąd Incy nie ro​bił przy mnie ni​cze​go po​dob​ne​go. – Już do​stał za swo​je. Cze​ka​ją na nas. Od​cza​ruj fa​ce​ta i chodź​my. Incy sku​lił się, wzru​szył ra​mio​na​mi, chwy​cił moją dłoń i ści​snął moc​no, aż za​bo​la​ło. – Nie mogę, ko​cha​nie. – Uniósł moją dłoń do ust, żeby ją po​ca​ło​wać, po​- tem po​cią​gnął mnie za sobą w stro​nę Dun​ge​onu. Obej​rza​łam się przez ra​mię na tak​sów​ka​rza. – Nie mo​żesz? Zła​ma​łeś mu krę​go​słup na do​bre? – Ga​pi​łam się na Incy'ego, swo​je​go naj​lep​sze​go przy​ja​cie​la od stu lat. Uśmiech​nął się do mnie pro​mien​nie, a jego pięk​ną aniel​ską twarz roz​ja​- śnia​ła au​re​ola świa​tła la​tar​ni. – Jak się po​wie​dzia​ło A, trze​ba po​wie​dzieć B – oznaj​mił bez​tro​sko. Szczę​ka mi opa​dła. – Co da​lej? Po​rą​biesz Strat​to​na na pień​ku?! – Pod​no​si​łam głos, kie​dy

gęst​nie​ją​ca mgła skra​pla​ła się mi na twa​rzy. Incy się ro​ze​śmiał, cmok​nął mnie w gło​wę i po​cią​gnął za sobą. Wte​dy do​strze​głam w jego oczach coś in​ne​go – coś wię​cej niż bez​tro​ską obo​jęt​- ność, niż zwy​kłą chęć ze​msty. Incy'emu spra​wi​ło przy​jem​ność to, że skrę​- cił kark temu męż​czyź​nie, na​pa​wał się wi​do​kiem ko​goś, kto wił się z bólu i stra​chu. To go pod​nie​ca​ło. Mózg mi się la​so​wał. Po​win​nam za​dzwo​nić po po​go​to​wie? Czy dla tak​- sów​ka​rza już za póź​no? Umrze, już umie​ra? Od​su​nę​łam się od Incy'ego, od​wró​ci​łam, ale po kil​ku se​kun​dach po​czu​łam wi​bra​cje ni​skich to​nów ba​- so​wych. Pul​so​wa​ły w zie​mi, w mo​ich bu​tach. Dun​ge​on wy​da​wał się in​nym świa​tem, inną rze​czy​wi​sto​ścią, któ​ra mnie wcią​ga​ła, wa​bi​ła ha​ła​sem, po​- zwa​la​ła za​po​mnieć o po​twor​nym prze​ra​że​niu spa​ra​li​żo​wa​ne​go tak​sów​ka​- rza. Roz​pacz​li​wie pra​gnę​łam po pro​stu w nią wsiąk​nąć. – Incy... ale... mu​sisz... Rzu​cił mi tyl​ko roz​ba​wio​ne spoj​rze​nie i mi​nu​tę póź​niej zbie​ga​li​śmy po śli​skich od desz​czu scho​dach. Czu​łam roz​dzie​ra​ją​cą nie​pew​ność, kie​dy Incy uniósł pięść i za​czął wa​lić w po​ma​lo​wa​ne na czer​wo​no drzwi. Na​gle od​nio​słam wra​że​nie, że sto​imy u wrót pie​kła i cze​ka​my, aż nas wpusz​czą. Drzwi uchy​li​ły się i Gu​vnor, bram​karz, ski​nął, że​by​śmy we​szli do środ​ka. Nie​praw​do​po​dob​na fala mu​zy​ki we​ssa​ła nas do ciem​no​ści oświe​tla​nej je​- dy​nie ża​rem pa​pie​ro​sów. Set​ki gło​sów prze​krzy​ki​wa​ły gło​śne bęb​nie​nie, za​pach al​ko​ho​lu wni​kał we mnie słod​ko z każ​dym od​de​chem. Tak​sów​karz na ze​wnątrz... To moja ostat​nia szan​sa, żeby coś zdzia​łać, za​re​ago​wać i po​stą​pić jak nor​mal​na oso​ba. – Na​sty! – Wiel​kie ra​mio​na ści​snę​ły mnie tro​chę drę​two. – Świet​ne masz wło​sy! – z ca​łych sił wrzesz​cza​ła mi do ucha moja przy​ja​ciół​ka Mai. – Chodź tań​czyć! – Ob​ję​ła mnie ra​mie​niem i po​cią​gnę​ła do ciem​nej sali z ni​- skim su​fi​tem. Wa​ha​łam się tyl​ko se​kun​dę. I jak​by ni​g​dy nic po​zwo​li​łam so​bie za​po​mnieć o ze​wnętrz​nym świe​cie, za​to​pić się w ha​ła​sie i dy​mie. By​łam spa​ni​ko​wa​na, a gdy​by​ście wie​dzie​li, do ja​kich nu​me​rów je​stem zdol​na, te sło​wa zna​czy​ły​by dla was wię​cej. Od​- su​nę​łam się od Incy'ego nie​pew​na, co my​śleć. Zro​bił chy​ba naj​gor​szą rzecz, jaką wi​dzia​łam. Gor​szą niż in​cy​dent z ko​niem bur​mi​strza w la​tach czter​dzie​stych. Albo z taką jed​ną bied​ną dziew​czy​ną, któ​ra chcia​ła wyjść za Incy'ego w la​tach sie​dem​dzie​sią​tych. Strasz​na ka​ta​stro​fa. Ale zdo​ła​łam wy​tłu​ma​czyć so​bie tam​te zda​rze​nia, nadać im sens. Tym ra​zem było mi trud​niej. Z ostat​nim pięk​nym uśmie​chem skie​ro​wa​nym do mnie Incy wto​pił się w tłum i już za​czy​nał wzbu​dzać za​in​te​re​so​wa​nie za​rów​no męż​czyzn, jak i ko​biet. Nikt by mu się nie oparł. Przy​cią​gał jak ma​gnes i więk​szość osób, śmier​tel​nych i nie​śmier​tel​nych, po​zo​sta​wa​ła bez​rad​na wo​bec uro​ku skry​- wa​ją​ce​go oso​bo​wość, któ​ra na​gle wy​da​ła mi się o wie​le ciem​niej​sza niż

kie​dyś. Dwa​dzie​ścia mi​nut póź​niej ob​ści​ski​wa​łam się na lep​kiej ka​na​pie z przy​- ja​cie​lem Mai, Jase'em. Za​baw​ny, pi​ja​ny i roz​kosz​ny chło​pak. Chcia​łam w nie​go wnik​nąć, stać się kimś in​nym, oso​bą, jaką Jase wi​dzi z ze​wnątrz. On – śmier​tel​ny, nie wie​dział, kim je​stem na​praw​dę, ale był miłą roz​ryw​ką, któ​rej się od​da​łam z ner​wo​wym za​pa​łem. Do​oko​ła nas lu​dzie roz​ma​wia​li, pa​li​li i pili. Ja błą​dzi​łam dłoń​mi pod jego ko​szu​lą, on oplótł mnie no​ga​mi. Za​nu​rzył pał​ce w mo​ich krót​kich czar​nych wło​sach i z na​głym prze​ra​że​- niem po​czu​łam nie​spo​dzie​wa​nie cie​pły od​dech na kar​ku. – Nas? Co ty tu masz? – spy​tał Incy. Od​su​nę​łam się i szyb​ko po​pra​wi​łam apasz​kę na szyi. Spoj​rza​łam przez ra​mię na Incy'ego. Stał przy ka​na​pie z drin​kiem i dłu​gim pa​pie​ro​sem. Jego oczy wy​glą​da​ły jak czar​ne dziu​ry, bły​- ska​ją​ce w ciem​no​ści. Ser​ce biło mi moc​no. Nie pa​ni​kuj, Na​sty. – Nic. – Wzru​szy​łam ra​mio​na​mi i opa​dłam na Jase'a. – Nas? – Incy mó​wił ci​cho, ale sta​now​czo. – Wła​ści​wie nie pa​mię​tam, że​- bym kie​dy​kol​wiek oglą​dał twój kark. Zmu​si​łam się do śmie​chu i unio​słam gło​wę, cho​ciaż Jase znów usi​ło​wał mnie po​ca​ło​wać. – Nie bądź głu​pi, oczy​wi​ście, że wi​dzia​łeś. A te​raz spa​daj, bo mi prze​- szka​dzasz. – To ta​tu​aż? Moc​niej za​ci​snę​łam apasz​kę na szyi. – Tak. Na​pis: „Je​że​li mo​żesz to od​czy​tać, to je​steś o wie​le za bli​sko". Już cię nie ma! Incy się ro​ze​śmiał i – ku mo​jej uldze – dał so​bie spo​kój. Kie​dy zni​kał mi z oczu, pięk​na, szczu​pła dziew​czy​na w sa​ty​nie wiła się wo​kół nie​go jak wąż. A ja nie po​zwo​li​łam so​bie na to, żeby znów za​cząć my​śleć o kie​row​cy tak​sów​ki. Kie​dy wspo​mnie​nia twa​rzy tego nie​szczę​śni​ka sta​wa​ły się zbyt na​tar​czy​we, za​ci​snę​łam po​wie​ki i wy​pi​łam ko​lej​ne​go drin​ka. Ale na​stęp​ne​- go ran​ka wszyst​ko wró​ci​ło – twarz tak​sów​ka​rza, wy​ry​te na niej cier​pie​nie. Ni​g​dy już nie bę​dzie cho​dził, pro​wa​dził sa​mo​cho​du, bo In​no​cen​cio roz​wa​lił mu krę​go​słup i zo​sta​wił go na desz​czo​wej lon​dyń​skiej uli​cy, go​rzej niż mar​twe​go. A ja nie zro​bi​łam nic. Nic. Ode​szłam. * * * By​cie nie​śmier​tel​nym ma tę za​le​tę, że nie za​pi​jesz się na śmierć, jak to się zda​rza zwy​kłym lu​dziom. By​cie nie​śmier​tel​nym ma tę wadę, że nie za​- pi​jesz się na śmierć, więc bu​dzisz się na​stęp​ne​go ran​ka albo dwa dni póź​- niej i czu​jesz wszyst​ko to, co by​ło​by ci oszczę​dzo​ne, gdy​by ci się po​far​ci​ło i byś umarł. Na ze​wnątrz pa​no​wa​ła spe​cy​ficz​na ja​sność, kie​dy w koń​cu otwo​rzy​łam oczy na dłu​żej niż kil​ka se​kund. Mgli​stym wzro​kiem zmie​rzy​łam po​kój.

Przez okno wpa​da​ło ko​lo​ro​we świa​tło, co ozna​cza​ło świt albo zmierzch. Albo po​żar gdzieś w oko​li​cy. Wszyst​ko było moż​li​we. Wie​dzia​łam, że może być źle, je​śli spró​bu​ję się pod​nieść, więc zro​bi​łam to po​ma​łu, stop​nio​wo. Ostroż​nie unio​słam gło​wę. Spło​wia​łe żół​te róże ma​- te​ra​ca po​wo​li zja​śnia​ły i znik​nę​ły. Ma​te​rac bez po​ście​li. Okno ze świa​tłem. Po​ma​lo​wa​ne na ciem​ny ko​lor ce​gla​ne ścia​ny jak w fa​bry​ce. De​li​kat​nie od​wró​ci​łam gło​wę i zo​ba​czy​łam śpią​ce​go chło​pa​ka z po​sta​- wio​ny​mi zie​lo​ny​mi wło​sa​mi, gru​bym srebr​nym łań​cu​chem na szyi, ta​tu​- ażem wi​ją​ce​go się smo​ka na więk​szej czę​ści ple​ców. Hm, Jeff? Ja​son? Jack? Na pew​no ja​koś na J. Kil​ka mi​nut póź​niej osią​gnę​łam po​zy​cję pół​sie​dzą​cą i od razu pu​ści​łam pa​wia, bo moje cia​ło usi​ło​wa​ło uwol​nić się od tok​syn. Nie zdą​ży​łam do to​a​le​ty. Wy​bacz, Jeff. Głod​na i roz​trzę​sio​na, ma​rząc o tym, żeby nie​śmier​tel​ność nie była tak nie​wia​ry​god​nie do​słow​na, za​uwa​ży​łam, że cały czas je​stem w ciu​chach. A więc albo fa​cet na J albo ja, a może obo​je nie mie​li​śmy siły, żeby kon​ty​nu​- ować na​szą... zna​jo​mość ze​szłej nocy. No i do​brze. Z na​my​słem po​szu​ka​- łam apasz​ki i wy​czu​łam, że na​dal jest cia​sno za​wią​za​na wo​kół mo​jej szyi. Od​prę​ży​łam się lek​ko, a póź​niej przy​po​mnia​łam so​bie Incy'ego, jak stoi nade mną i pyta o ślad na kar​ku. Nie do wia​ry, że to sta​ło się w tę samą noc, co spra​wa z tak​sów​ka​rzem. Prze​łknę​łam śli​nę, skrzy​wi​łam się i po​sta​- no​wi​łam po​my​śleć o tym póź​niej. Moja skó​rza​na kurt​ka i je​den z pięk​nych zie​lo​nych bu​tów do kost​ki ze skó​ry jasz​czur​ki zgi​nę​ły. Dziw​ne. Cóż, wzię​łam but, któ​ry uda​ło mi się zna​- leźć, i ci​cho wy​mknę​łam się z domu, cho​ciaż Jaya nie obu​dzi​ło​by chy​ba na​- wet trzę​sie​nie zie​mi. By​łam ra​czej pew​na, że żyje – wy​da​wa​ło mi się, że jego pierś uno​si​ła się i opa​da​ła. Le​d​wie pa​mię​ta​łam, że wy​pi​ja​łam dwa drin​ki na jego je​den. Wy​cho​dząc, prze​kro​czy​łam jesz​cze kil​ka in​nych śpią​cych osób. Duży, nie​otyn​ko​wa​ny bu​dy​nek przy​po​mi​na​ją​cy ma​ga​zyn, pew​nie na przed​mie​- ściach. Czu​łam si​nia​ki na ra​mie​niu i na tył​ku, a każ​dy mię​sień bo​lał, kie​dy scho​dzi​łam po ce​gla​nych scho​dach. Na dwo​rze było na​praw​dę zim​no, a wiatr prze​ga​niał drob​ne śmie​ci po wy​lud​nio​nej uli​cy. Przy​naj​mniej nie pada, po​my​śla​łam, i wte​dy mi​mo​wol​nie przy​po​mnia​- łam so​bie całą po​przed​nią noc: deszcz, bój​ka na noże, upa​dek na chod​nik, Incy skrę​ca kark tak​sów​ka​rzo​wi, ja o mały włos tra​cę w klu​bie apasz​kę, na oczach tłu​mu. Znów ści​snął mi się żo​łą​dek. Przy​sta​nę​łam na chwi​lę i wcią​- gnę​łam zim​ne po​wie​trze. Do​tar​ły do mnie prze​ra​ża​ją​ce szcze​gó​ły. Gdzie In​no​cen​cio na​uczył się tej sztucz​ki? Ni​g​dy mu nie za​le​ża​ło, żeby znać ja​kie​- kol​wiek cza​ry, a przez ostat​ni wiek wie​le ich nie uży​wał, a już na pew​no nie tak wiel​kich i ciem​nych. Nikt spo​śród na​szych naj​bliż​szych zna​jo​mych nie do​sko​na​lił zdol​no​ści w ma​gyi. Opar​łam się o wy​ma​za​ną graf​fi​ti ma​ga​- zy​no​wą ścia​nę z pu​sta​ków i wsu​nę​łam bosą sto​pę do buta.

Zim​ne po​wie​trze wy​peł​ni​ło mi noz​drza i wy​ostrzy​ło zmy​sły. Na​gle po​ra​- nek wy​dał się po​twor​nie ja​sny, wy​raź​ny. Wczo​raj wie​czo​rem Incy zro​bił coś strasz​ne​go po​tęż​ną ma​gyą, ni z tego, ni z owe​go. A ja za​cho​wa​łam się rów​nie okrut​nie, choć bez ma​gyi. Pa​trzy​łam, jak Incy ła​mie fa​ce​to​wi kark, a po​tem po pro​stu... się zwi​nę​łam. Po​szłam so​bie tań​czyć w klu​bie. Co mi od​bi​ło? Jak mo​głam? Czy ktoś go zna​lazł? Na pew​no. Choć było pu​sto, bar​- dzo póź​no i pa​da​ło. Ale ktoś na nie​go wpadł i we​zwał po​moc. Praw​da? Do tego Incy za​uwa​żył znak na moim kar​ku. I cał​kiem moż​li​we, że go za​pa​mię​tał. Co za iro​nia. Przez sto czter​dzie​ści dzie​więć lat ob​se​syj​nie pil​- no​wa​łam, żeby mieć za​sło​nię​tą szy​ję, i na​gle, jed​nej nocy, cały wy​si​łek po​- szedł na mar​ne. Czy Incy zro​zu​mie zna​cze​nie tego, co zo​ba​czył? Chy​ba nie. Prze​cież ni​ko​mu to się nie uda​ło. Ni​ko​mu, kto jesz​cze żyje. Więc cze​mu tak się boję? A wszyst​kie te po​twor​ne, przy​pra​wia​ją​ce o dresz​cze my​śli do​pro​wa​dza​- ją nas do po​cząt​ku. Ze​szłej nocy cały mój świat się za​wa​lił. Te​raz ucie​kam.

Rozdział 2 Po kil​ku wy​da​rze​niach, któ​rych by​łam świad​kiem – Incy, tak​sów​karz, ma​gy​ia, zła​ma​ny kark – noc po​win​na wy​da​wać mi się za​ba​wą. Pę​dzi​łam już w nocy, ucze​pio​na koń​skiej grzy​wy, w jed​nym ciu​chu na grzbie​cie, zo​- sta​wia​jąc za sobą pło​ną​ce mia​sto. Wi​dzia​łam cia​ła po​kry​te ją​trzą​cy​mi się ra​na​mi, po​ko​na​ne pla​gą dżu​my. Pię​trzy​ły się na uli​cach jak kło​dy, bo nie miał ich kto po​cho​wać. By​łam w Pa​ry​żu 14 lip​ca 1789 roku. Wi​do​ku ludz​- kiej gło​wy na palu nie za​po​mi​na się ni​g​dy. Ale te​raz nie trwa​ła żad​na woj​na. Ży​li​śmy zwy​czaj​nie, w każ​dym ra​zie jak na nie​śmier​tel​nych. To zna​czy, za​wsze jest tro​chę nie​re​al​no​ści. Je​że​li prze​ży​jesz dość wo​jen, na​jaz​dów i ata​ków na​jeźdź​ców z Pół​no​cy, w koń​cu za​czy​nasz się bro​nić, cza​sa​mi aż do prze​sa​dy. Je​że​li ktoś pod​cho​dzi do cie​- bie z mie​czem, a ty trzy​masz szty​let za​tknię​ty z tyłu za pa​skiem, cóż... To jed​nak co in​ne​go. To bez zna​cze​nia, że na​past​nik ra​czej cię nie za​bi​je – jak czę​sto ktoś na​praw​dę od​ci​na ci gło​wę? – ale sy​tu​acja przy​po​mi​na taką na śmierć i ży​cie, więc re​agu​jesz, jak​byś rze​czy​wi​ście mógł zgi​nąć. Ale ze​szły wie​czór był... zwy​czaj​ny. Nie w cza​sach woj​ny, sza​łu, wal​ki na śmierć i ży​cie. Po pro​stu tra​fił się wku​rzo​ny tak​siarz. Skąd Incy wy​trza​snął ten czar? Ow​szem, je​ste​śmy nie​śmier​tel​ni, ma​gy​ia pły​nie w na​szych ży​łach, ale mu​si​my na​uczyć się świa​do​mie jej uży​wać. Po​zna​łam lu​dzi, któ​rzy po​świę​ca​li się stu​dio​wa​niu ma​gyi, od​kry​wa​niu wszyst​kie​go, co trze​ba, żeby się nią po​słu​gi​wać. Ale ja daw​no temu stwier​- dzi​łam, że to nie dla mnie. Wi​dzia​łam śmierć i znisz​cze​nie, ja​kie może spo​- wo​do​wać; prze​ko​na​łam się, do cze​go lu​dzie są w sta​nie się po​su​nąć, żeby ją po​siąść, i nie chcia​łam mieć z tym nic wspól​ne​go. Wo​la​łam uda​wać, że nie ist​nie​je. Zna​la​złam aefre​lyf​fe​na (sta​re sło​wo na okre​śle​nie nie​śmier​tel​- ne​go) o po​dob​nych prze​ko​na​niach i za​czę​li​śmy się spo​ty​kać. Do​bra, może uży​ła​bym ma​gyi, żeby zła​pać tak​sów​kę w desz​czu. Żeby oso​ba przede mną nie po​pro​si​ła tego ostat​nie​go pain au cho​co​lat. Ta​kie rze​- czy. Ale żeby skrę​cić ko​muś kark dla za​ba​wy? Incy wy​ko​rzy​stu​je lu​dzi, ła​mie ser​ca dziew​czy​nom i chło​pa​kom, krad​- nie, za​cho​wu​je się bez​dusz​nie – i na tym wła​śnie po​le​ga jego urok. Jest lek​- ko​myśl​ny, ko​chli​wy i sa​mo​lub​ny – ale wo​bec in​nych. Dla mnie – słod​ki, hoj​ny, za​baw​ny i dow​cip​ny. To on na​mó​wił mnie, że​bym tak jak sto​ję po​- je​cha​ła z nim do Ma​ro​ka. To do nie​go dzwo​ni​łam, żeby wy​cią​gnął mnie z ta​ra​pa​tów. Je​że​li do chło​pa​ka nie do​cie​ra​ło „nie", po​ja​wiał się Incy, ze swo​- im wil​czym uśmie​chem. Je​że​li ja​kaś ko​bie​ta zro​bi​ła mi zło​śli​wą uwa​gę, ri​- po​sta Incy'ego przy​szpi​la​ła ją na oczach wszyst​kich. Ra​dził mi, w co się ubrać, przy​wo​ził nie​sa​mo​wi​te pre​zen​ty z ja​kiej​kol​wiek po​dró​ży, ni​g​dy mnie nie kry​ty​ko​wał, nie spra​wił mi przy​kro​ści.

I ja ro​bi​łam to samo dla nie​go – kie​dyś roz​bi​łam bu​tel​kę na gło​wie bab​ki, któ​ra ru​szy​ła na Incy'ego z dłu​gim me​ta​lo​wym pil​ni​kiem do pa​znok​ci. Pła​- ci​łam bram​ka​rzom, okła​my​wa​łam gli​nia​rzy i żan​dar​mów, uda​wa​łam jego żonę, sio​strę albo roz​wście​czo​ną ko​chan​kę, za​leż​nie od sy​tu​acji. Póź​niej po​kła​da​li​śmy się i aż pła​ka​li​śmy ze śmie​chu. Dzię​ki temu, że ni​g​dy nie zo​- sta​li​śmy ko​chan​ka​mi, two​rzy​li​śmy ide​al​ny zwią​zek. Był moim przy​ja​cie​lem – naj​lep​szym, ja​kie​go mia​łam. Trzy​ma​li​śmy się ra​zem pra​wie wiek, więc to nie​sa​mo​wi​te, że ze​szłe​go wie​czo​ru zdo​łał mnie za​szo​ko​wać. I za​dzi​wia​ją​ce, że resz​ty na​szych przy​ja​ciół nie za​szo​ko​wał. I że uda​ło mi się osią​gnąć dno, tym ra​zem obo​jęt​no​ści i tchó​rzo​stwa. A na do​miar złe​go, Incy wi​dział mój kark. Co​raz le​piej. Kie​dy wró​ci​łam do swo​je​go miesz​ka​nia w Lon​dy​nie, wzię​łam prysz​nic. Dłu​go sie​dzia​łam na mar​mu​ro​wej po​sadz​ce, z gło​wą pod go​rą​cą wodą, żeby spłu​kać z sie​bie za​pach al​ko​ho​lu i ma​ga​zy​nu. Nie po​tra​fi​łam na​wet na​zwać tego, co czu​ję. Strach? Wstyd? Mia​łam wra​że​nie, że ock​nę​łam się w in​nym ży​ciu niż to, w któ​rym obu​dzi​łam się wczo​raj; że je​stem inną oso​- bą. I że ży​cie i ja na​gle sta​li​śmy się o wie​le mrocz​niej​si, bru​tal​niej​si i bar​- dziej nie​bez​piecz​ni, niż przy​pusz​cza​łam. Zmy​wa​łam to wszyst​ko; wy​da​wa​ło mi się, że al​ko​hol są​czy się z mo​ich po​rów. My​łam wło​sy, od​ru​cho​wo omi​ja​jąc... to nie jest ta​tu​aż. Oczy​wi​ście, nie​śmier​tel​ni ro​bią so​bie ta​tu​aże, dość trwa​łe – wy​trzy​mu​ją oko​ło dzie​- więć​dzie​się​ciu lat czy ja​koś tak. Inne bli​zny goją się, bled​ną i zni​ka​ją o wie​- le szyb​ciej, ina​czej niż u zwy​kłych lu​dzi. Po kil​ku la​tach nie ma żad​ne​go śla​du po ra​nie albo opa​rze​niu. Z wy​jąt​kiem mnie. Ślad na kar​ku zo​stał wła​śnie po opa​rze​niu, a do​szło do tego, gdy mia​łam dzie​sięć lat. Ni​g​dy nie znik​nął ani się nie zmie​nił, a skó​ra po​zo​sta​ła lek​ko wklę​sła i na​zna​czo​na. Jest okrą​gły, o śred​ni​cy pra​- wie sze​ściu cen​ty​me​trów. Czte​ry​sta czter​dzie​ści dzie​więć lat temu zo​stał przy​ci​śnię​ty do mo​jej skó​ry amu​let roz​pa​lo​ny do czer​wo​no​ści. Pew​nie że od cza​su do cza​su przez te czte​ry i pół wie​ku ten i tam​ten wi​dział zna​mię. Ale – o ile mi wia​do​mo – z obec​nie ży​ją​cych nikt go nie zo​ba​czył. Poza In​- cym, wczo​raj wie​czo​rem. W koń​cu wy​szłam z ką​pie​li, cała po​marsz​czo​na. Owi​nę​łam się gru​bym ręcz​ni​kiem, któ​ry za​bra​łam z ja​kie​goś ho​te​lu, i sta​ra​łam się nie pa​trzeć na swo​je od​bi​cie w lu​strze. Jak duch, wid​mo, prze​szłam do sa​lo​nu i zo​ba​czy​- łam „Lon​don Ti​me​sa" na pod​ło​dze przed drzwia​mi – wcze​śniej kop​nę​łam tam ga​ze​tę. Za​nio​słam ją do anek​su ku​chen​ne​go, gdzie zna​la​złam tyl​ko sta​rą pacz​kę Mcvi​tie's i bu​tel​kę wód​ki w za​mra​żar​ce. Usia​dłam więc na ka​na​pie i za​czę​łam jeść sta​re kra​ker​sy, prze​glą​da​jąc „Ti​me​sa". In​for​ma​cję za​miesz​czo​no na sa​mym koń​cu, przed ne​kro​lo​ga​mi, ale po ogło​sze​niach o zbiór​kach har​cer​skich: „Tre​vor Hol​lis, lat 48, nie​zrze​szo​ny tak​sów​karz, zo​- stał na​pad​nię​ty wczo​raj wie​czo​rem przez jed​ne​go ze swo​ich pa​sa​że​rów, w wy​ni​ku cze​go ma zła​ma​ny krę​go​słup. Prze​by​wa na od​dzia​le in​ten​syw​nej

te​ra​pii Szpi​ta​la Świę​te​go Ja​ku​ba. Le​ka​rze twier​dzą, że praw​do​po​dob​nie bę​- dzie spa​ra​li​żo​wa​ny od ra​mion w dół. Nie jest w sta​nie po​dać na​zwi​ska ani ry​so​pi​su na​past​ni​ka. Są przy nim żona i dzie​ci". Spa​ra​li​żo​wa​ny od ra​mion w dół. Czy by​ło​by ina​czej, gdy​bym za​dzwo​ni​- ła po ka​ret​kę, szyb​ciej we​zwa​ła po​moc? Ile cza​su le​żał na chod​ni​ku sztyw​- ny z bólu, onie​mia​ły? Dla​cze​go nie za​dzwo​ni​łam na po​go​to​wie? Co się ze mną sta​ło? Mógł umrzeć. Pew​nie by wo​lał. Już ni​g​dy nie po​pro​wa​dzi tak​sów​ki. Ma żonę i dzie​ci. Ja​kim te​raz bę​dzie mę​żem? Oj​cem? Oczy za​szły mi mgłą, a twar​de kra​ker​sy sta​nę​ły w gar​dle. I ja się do tego przy​czy​ni​łam. Nie po​mo​głam. I naj​pew​niej mu za​szko​- dzi​łam. Czym się sta​łam? W co za​mie​nił się Incy? Za​dzwo​nił te​le​fon, ale nie ode​bra​łam. Do​mo​fon ode​zwał się trzy razy – niech do​zor​ca się tym zaj​mie. Ko​mór​kę zgu​bi​łam parę dni temu i nie za​ła​- twi​łam so​bie dru​giej, więc to mia​łam z gło​wy. W koń​cu o ósmej wsta​łam, po​szłam do sy​pial​ni i wy​ję​łam tak ogrom​ną wa​liz​kę, że zmie​ścił​by się w niej mar​twy ku​cyk (za​nim za​py​ta​cie, wy​ja​śniam, że ni​g​dy się w niej nie zna​lazł). Szyb​ko, w na​głym po​śpie​chu, chwy​ta​łam na​rę​cza ciu​chów oraz in​nych rze​czy i wrzu​ca​łam je do środ​ka. Kie​dy wa​liz​ka była peł​na, za​pię​łam ją, zna​la​złam kurt​kę i wy​bie​głam z domu. Go​pa​la, do​zor​ca, za​wo​łał mi tak​- sów​kę. – Pan Bawz i pan In​no​saun​ce pani szu​ka​li, pan​no Na​sta​lyo – po​wie​dział. Za​wsze mnie dzi​wi​ło, że tak prze​krę​ca na​sze imio​na. Pew​nie, ra​dził so​- bie o nie​bo le​piej, niż ja bym so​bie ra​dzi​ła, gdy​by ktoś wy​rzu​cił mnie w środ​ku Ban​ga​lo​re* i ocze​ki​wał, że znaj​dę pra​cę. – Nie​dłu​go wra​cam – po​wie​dzia​łam Go​pa​li, gdy tak​sów​karz wrzu​cał wa​- liz​kę do ba​gaż​ni​ka. – Aha, wy​jeż​dża pani do ro​dzi​ców, pan​no Na​sta​lyo? Jak zwy​kle wy​my​śli​łam so​bie ro​dzi​ców, żeby wy​tłu​ma​czyć, jak na​sto​lat​- ka może żyć sa​mo​dziel​nie z nie​ogra​ni​czo​nych do​cho​dów. – Oj, nie, oni jesz​cze są w ... – po​my​śla​łam szyb​ko – ...Ta​sma​nii. Jadę do Pa​ry​ża, na małe za​ku​py. * Ban​ga​lo​re – mia​sto w po​łu​dnio​wych In​diach (przyp. tłum.). Może mam za​ła​ma​nie ner​wo​we? Ba​łam się, by​łam nie​spo​koj​na, za​wsty​- dzo​na i ostroż​na, jak​by każ​dy tak​sów​karz w Lon​dy​nie wo​ził na osło​nie prze​ciw​sło​necz​nej moje zdję​cie z wiel​kim czer​wo​nym na​pi​sem: „Po​szu​ki​- wa​na", wy​dru​ko​wa​nym na środ​ku twa​rzy. Czu​łam się tak, jak​by In​no​cen​- cio miał za​raz wy​sko​czyć na mnie zza wiel​kiej do​ni​cy. Co bym wte​dy zro​- bi​ła? Pa​mię​ta​łam jego minę, kie​dy pa​trzył na mnie, sto​jąc przy so​fie. Wy​- glą​dał na za​in​try​go​wa​ne​go. Wy​ra​cho​wa​ne​go? Na​wet je​że​li nie wie​dział, co zna​czy moja bli​zna, wku​rza​ło mnie, że ją zo​ba​czył.

Czu​łam, że ni​g​dy nie zdo​łam znieść spo​tka​nia z nim, a to prze​cież mój naj​lep​szy przy​ja​ciel. Wczo​raj jed​nak ko​goś oka​le​czył i te​raz ja się go boję? To było moje ży​cie. Sama do​pro​wa​dzi​łam do ta​kiej sy​tu​acji... Wgra​mo​li​łam się na tyl​ne sie​dze​nie tak​sów​ki i da​łam Go​pa​li duży na​pi​- wek. – Jadę do Pa​ry​ża. Nie​dłu​go wra​cam! Do​zor​ca uśmiech​nął się i ski​nął gło​wą, do​ty​ka​jąc dasz​ka czap​ki. – Więc za​wieźć pa​nią na St. Pan​cras? – spy​tał tak​sów​karz i się​gnął po swo​ją roz​pi​skę. – Na po​ciąg przez ka​nał? – Nie. – Opa​dłam na tyl​ne sie​dze​nie. – Za​wieź mnie na He​ath​row. * * * Na​stęp​ne​go ran​ka zna​la​złam się w Bo​sto​nie, w Ame​ry​ce, i wy​po​ży​cza​- łam auto w nie​po​zor​nej, ma​łej fir​mie, któ​ra w ogó​le chcia​ła wy​po​ży​czyć sa​mo​chód ko​muś po​ni​żej dwu​dzie​ste​go pią​te​go roku ży​cia. – Pro​szę, pani Do​uglas. – Je​den z pra​cow​ni​ków wrę​czył mi klu​czy​ki. – A jak się pi​sze pani imię? – Phil​li​pa – prze​li​te​ro​wa​łam. Jak każ​dy nie​śmier​tel​ny, dys​po​nu​ję pli​kiem pasz​por​tów, do​wo​dów oso​- bi​stych i praw jaz​dy. Za​wsze ktoś ma przy​ja​cie​la, któ​ry zna ko​goś, kto może za​ła​twić to, cze​go po​trze​bu​je​my. Przez lata ko​rzy​sta​łam z po​mo​cy fa​ce​ta z Frank​fur​tu. Był ge​niu​szem, w cza​sie II woj​ny świa​to​wej pod​ro​bił ty​siąc do​wo​dów toż​sa​mo​ści. W mo​ich pasz​por​tach są róż​ne na​zwi​ska, daty uro​dze​nia (miesz​czą się w prze​dzia​le od osiem​na​stu do dwu​dzie​stu je​den lat), miej​sca po​cho​dze​nia. Za​nim rzą​dy za​czę​ły śle​dzić lu​dzi, było o wie​le ła​twiej. Po​tem po​ja​wi​ły się róż​ne nu​me​ry, NIP-y. Co za bzdu​ra. – Ja​kie pięk​ne imię. – Męż​czy​zna po​słał mi uśmiech czir​li​de​ra. – Mhm. Do sa​mo​cho​du w tę stro​nę? Kie​dy tyl​ko wy​je​cha​łam z Bo​sto​nu, roz​ło​ży​łam swo​ją mapę Mas​sa​chu​- setts. Lu​dzie z wy​po​ży​czal​ni mo​gli przy​go​to​wać dla mnie tra​sę do West Lo​wing, ale ba​łam się, że to so​bie przy​po​mną, kie​dy ktoś póź​niej by ich wy​py​ty​wał. A w tej chwi​li chcia​łam znik​nąć. Czu​łam się, jak​by ści​gał mnie dia​beł, po​chła​nia​ła ja​kaś ka​ta​stro​fa i jak​bym po pro​stu mu​sia​ła... uciec. Mia​łam sie​dem go​dzin na my​śle​nie pod​czas lotu z Lon​dy​nu do Bo​sto​nu. To nie​du​żo na do​głęb​ną ana​li​zę czte​ry​stu lat wzbie​ra​ją​cej ciem​no​ści i głu​- po​ty, ale mnó​stwo cza​su, żeby przy​po​mnieć so​bie całą masę złych rze​czy i po​czuć się jak śli​mak pod ka​mie​niem. Albo jesz​cze go​rzej. Jak ga​la​re​to​wa​ty szlam. Tra​fi​łam na West Lo​wing. To mała pla​ma w środ​ku Mas​sa​chu​setts, przy je​zio​rze Lo​wing i po pra​wej stro​nie rze​ki Lo​wing. Do​my​ślam się, że ja​kiś Lo​wing był kil​ka​set lat temu nie​złą szy​chą i od​czu​wał po​trze​bę opać​ka​nia swo​im na​zwi​skiem ca​łej oko​li​cy. Do​jazd tam po​trwa ze dwie go​dzi​ny. W Ir​lan​dii po dwóch go​dzi​nach

jaz​dy moż​na po​ko​nać trzy czwar​te kra​ju wszerz. Przez Luk​sem​burg prze​- jeż​dża się w pięć mi​nut. Ame​ry​ka to wiel​ki, wiel​ki te​ren. Na tyle wiel​ki, żeby w nim znik​nąć? Mia​łam taką na​dzie​ję. * * * No więc, o tej ca​łej nie​śmier​tel​no​ści. Na pew​no ma​cie py​ta​nia. Ja nie znam wszyst​kich od​po​wie​dzi. Nie wiem, ilu nas jest. Po​zna​łam set​ki przez lata, z pro​stej ma​te​ma​ty​ki wy​ni​ka, że na​sza licz​ba cały czas się zwięk​sza, praw​da? Ro​dzą się nowi, sta​rzy bar​dzo rzad​ko zni​ka​ją. Sami pew​nie wpa​- dli​ście na paru, nie zda​jąc so​bie z tego spra​wy. Ogól​nie rzecz bio​rąc, nie​- śmier​tel​ni to lu​dzie, któ​rzy nie umie​ra​ją wte​dy, kie​dy po​win​ni. Więk​szość z nas jest prze​ko​na​na, że nie​śmier​tel​ni ist​nie​ją od za​wsze – tak jak lu​dzie, któ​rzy wie​rzą w wam​pi​ry, my​ślą, że wam​pi​ry są od za​wsze (a pro​pos, je​że​li zaj​rzeć do sta​rych wie​rzeń wam​pi​rów, moż​na się na​tknąć na wąt​ki „wiecz​ne​go ży​cia"). Nie wiem, jak po​wsta​li​śmy ani skąd się wzię​- li​śmy, ani dla​cze​go, ale po​zna​łam nie​śmier​tel​nych więk​szo​ści ras i grup et​- nicz​nych. Po​trze​ba dwóch nie​śmier​tel​nych, żeby stwo​rzyć no​wych ma​łych nie​śmier​tel​nych. A za​tem kie​dy nie​śmier​tel​ny zada się z nor​mal​ną oso​bą, ich po​to​mek nie bę​dzie nie​śmier​tel​ny, ale w wie​lu przy​pad​kach ci lu​dzie żyją nie​zwy​kle dłu​go. Sły​sza​łam o ta​kiej ko​bie​cie we Fran​cji i w jed​nym mie​ście w Gru​zji, gdzie mnó​stwo osób do​ży​wa po​nad stu lat. Tłu​ma​czą to zdro​wym try​bem ży​cia i die​tą bo​ga​tą w biał​ko. Ha! A to po pro​stu ozna​cza, że tam za​krę​cił się nie​śmier​tel​ny. Ow​szem, sta​rze​je​my się, ale ina​czej niż śmier​tel​ni. Do szes​nast​ki je​den nasz od​po​wia​da jed​ne​mu zwy​kłe​mu ro​ko​wi. Póź​niej to jest zwy​kle rok w sto​sun​ku do stu ludz​kich lat. Wi​dzia​łam nie​śmier​tel​nych, co sta​rze​li się o wie​le szyb​ciej lub wol​niej. Ale dla​cze​go? Naj​star​szy nie​śmier​tel​ny, ja​kie​go po​zna​łam, miał oko​ło ośmiu​set lat. Był po​twor​ny, za​ro​zu​mia​ły, ską​py i zły. Cie​ka​wie jest spo​tkać nie​śmier​tel​ne​go, któ​ry ma do​pie​ro czter​dzie​ści albo pięć​dzie​siąt lat – jesz​cze nie​zu​peł​nie do​tar​ła do nich rze​czy​wi​stość, czu​ją się jak do​ro​śli, ale na​dal wy​glą​da​ją jak na​sto​lat​ki. Są w dziw​nym sta​nie za​wie​sze​nia, bo w pew​nym sen​sie nie wie​dzą, co ze sobą zro​bić. Ja uro​dzi​łam się w 1551 roku, ład​na sy​me​trycz​na licz​ba. Czte​ry​sta pięć​- dzie​siąt lat póź​niej na​dal spraw​dza​ją mi do​wód w pu​bach. Za​nim po​my​śli​- cie: o, su​per!, wy​tłu​ma​czę, jaki to ko​lec w tył​ku. Już daw​no osią​gnę​łam peł​- no​let​ność, a przy tym po​zo​sta​ję za​mknię​ta w wiecz​nym zmierz​chu mło​do​- ści i nie mogę wyjść poza to, jak wy​glą​dam. Ale wie​lu na​sto​lat​ków chy​ba czu​je się nie​śmier​tel​ny​mi. Po​ję​cie nie​bez​pie​czeń​stwa lub śmier​ci jest im cał​kiem obce i od​le​głe. Może więc jed​nak na​dal na​le​żę do gru​py na​sto​lat​- ków. Do​bra, wiem, mam nie przy​nu​dzać. Nie cho​ru​je​my na raka, cu​krzy​cę i tym po​dob​ne. Ale ła​pie​my ka​tar, gry​- pę czy cho​ro​by za​kaź​ne, tyle że zdro​wie​je​my. Dla wa​szej in​for​ma​cji, bli​zny po ospie wietrz​nej zni​ka​ją po pięt​na​stu la​tach. Mo​że​my się po​pa​rzyć, stra​-

cić koń​czy​ny, mieć po​twor​ne rany – ale się goją, jak wy​ja​śni​łam wcze​śniej. Ręce i nogi od​ra​sta​ją. To pro​ces jed​no​cze​śnie od​ra​ża​ją​cy i fa​scy​nu​ją​cy. Trwa kil​ka lat. Mimo tego, jak się na​zy​wa​my, moż​na nas za​bić. Ale trze​ba się tro​chę na​mę​czyć, więc le​piej nie pró​buj​cie. Co ro​bi​my? Mniej wię​cej to co zwy​kli lu​dzie. Ży​je​my na tej sa​mej pla​ne​- cie, ko​rzy​sta​my z tych sa​mych rze​czy. Jed​ni są hu​la​ka​mi (bez na​zwisk, no do​bra – ja). Inni wy​ko​rzy​stu​ją czas sen​sow​niej – stu​diu​ją, uczą się, szli​fu​ją ta​len​ty ar​ty​stycz​ne lub rę​ko​dziel​ni​cze, po​dró​żu​ją. Nie​któ​rzy ani nie im​pre​- zu​ją, ani nie pra​cu​ją nad sobą. Żyją w sta​nie per​ma​nent​ne​go nie​za​do​wo​le​- nia, nie lu​bią ni​cze​go, za​wsze znaj​dą po​wód do na​rze​ka​nia, nie​na​wi​dzą nie​śmier​tel​nych i lu​dzi. Po​zna​łam ta​kich i za​wsze mia​łam ocho​tę po​sa​dzić ich na krze, a po​tem we​pchnąć do oce​anu. Czy się po​bie​ra​my, mamy dzie​ci? Cza​sa​mi. Ja mia​łam męża. To cie​ka​- wost​ka – je​że​li wy​cho​dzisz za nor​mal​ną oso​bę, bez wzglę​du na to, jak ją ko​chasz, sta​rze​je się i umie​ra, a ty nie. Więc w pew​nym mo​men​cie mu​sisz jej o so​bie po​wie​dzieć, bo ina​czej bę​dzie za​cho​dzi​ła w gło​wę. Albo jed​no z was trzy​ma coś w ta​jem​ni​cy, albo obo​je. A je​że​li wy​cho​dzisz za mąż za in​- ne​go nie​śmier​tel​ne​go, to wasz zwią​zek trwa ba​aar​dzo dłu​go. Naj​gor​sze, kie​dy twój mał​żo​nek nie jest aefre​lyf​fe​nem i ma​cie dzie​ci. Pa​trze​nie, jak one się sta​rze​ją i umie​ra​ją, to jesz​cze gor​sze niż przy​glą​da​nie się sta​rze​niu i umie​ra​niu mał​żon​ka. Ale wię​cej na ten te​mat póź​niej. Po czte​rech go​dzi​nach, trzech espres​so i tor​bie czip​sów Ahoy zo​ba​czy​- łam West Lo​wing. Z jed​ne​go koń​ca mia​sta na dru​gi do​tar​łam w nie​ca​łe dzie​sięć mi​nut. No, to nie me​tro​po​lia. Za​wró​ci​łam i po​je​cha​łam z po​wro​- tem dro​ga​mi wi​ją​cy​mi się wo​kół przed​mieść. Nie wie​dzia​łam, cze​go szu​- kam. Zna​ku? W sen​sie do​słow​nym: „Ri​ver's Edge, w lewo", albo me​ta​fo​- rycz​nym: pło​ną​cy krzak, bły​ska​wi​ca wska​zu​ją​ca wła​ści​wy kie​ru​nek. Dwie mi​nu​ty póź​niej znów zna​la​złam się za mia​stem. Za​trzy​ma​łam się na po​bo​czu, opar​łam gło​wę o kie​row​ni​cę i wal​nę​łam pię​ścia​mi w de​skę roz​dziel​czą. – Na​sta​sya, je​steś idiot​ką. Głu​pią, pie​przo​ną kre​tyn​ką i za​słu​gu​jesz na to. – Praw​dę mó​wiąc, za​słu​gu​ję na coś o wie​le gor​sze​go, ale trak​tu​ję sie​bie dość ła​god​nie. Po kil​ku mi​nu​tach na​my​słu wy​sia​dłam i we​szłam do po​bli​skie​go lasu. Przez do​brą chwi​lę nie mi​nął mnie ża​den sa​mo​chód. Ja​kieś pięć me​trów od dro​gi uklę​kłam na zie​mi, kła​dąc dło​nie na płask. Wy​po​wie​dzia​łam kil​ka słów – tak sta​rych, że brzmia​ły jak ciąg nie​po​wią​za​nych ze sobą sy​lab. Były ar​cha​icz​ne już w cza​sach, kie​dy się uro​dzi​łam. Te sło​wa ujaw​nia​ją rze​czy ukry​te. Jed​no z nie​wie​lu za​klęć, ja​kie znam. Nie po​tra​fi​łam so​bie przy​po​mnieć, kie​dy ostat​ni raz go uży​wa​łam. Może żeby zna​leźć klu​cze w la​tach dzie​więć​dzie​sią​tych? Za​mknę​łam oczy i za​raz za​czę​ły się po​ja​wiać ob​ra​zy. Dro​ga, za​kręt, klon z li​ść​mi za​bar​wio​ny​mi na je​sien​ne ko​lo​ry. Zo​ba​czy​łam, do​kąd mu​szę

je​chać. Wzię​łam głę​bo​ki od​dech i wsta​łam. Tam, gdzie znaj​do​wa​ły się moje dło​- nie, li​ście i ga​łąz​ki za​mie​ni​ły się w proch, wy​schły i się roz​sy​pa​ły. Póź​na ko​ni​czy​na zwię​dła – zo​sta​ła po​zba​wio​na ży​cia, że​bym ja mo​gła prze​pro​- wa​dzić swój dzie​cin​ny czar. W miej​scu, z któ​re​go wzię​łam moc, po​zo​sta​ły dwa śla​dy znisz​cze​nia. Tak wła​śnie ro​bią nie​śmier​tel​ni – żeby upra​wiać ma​gy​ię, wy​dzie​ra​my moc ko​muś in​ne​mu. W każ​dym ra​zie, więk​szość z nas to robi. Wró​ci​łam do sa​mo​cho​du i znów po​je​cha​łam krę​ty​mi dro​ga​mi, opla​ta​ją​- cy​mi mia​stecz​ko. Za​czę​łam się uważ​nie roz​glą​dać. Sta​ra​łam się wy​czuć, gdzie je​stem. Wie​dzia​łam, że prze​mie​rza​łam tę tra​sę dzie​sięć mi​nut temu, ale tym ra​zem przy​pa​try​wa​łam się każ​de​mu drze​wu, każ​dej po​lnej ścież​- ce. I zna​la​zła się – nie​ozna​czo​na dro​ga, klon roz​pa​lo​ny ko​lo​ra​mi, z ko​na​ra​- mi w kształ​cie li​te​ry V, jak​by przed laty ude​rzył w nie pio​run. Skrę​ci​łam. Mój mały wy​na​ję​ty sa​mo​chód pod​ska​ki​wał na nie​utwar​dzo​nej dro​dze; mogę się za​ło​żyć, że w cza​sie moc​nych śnie​życ trud​no tędy prze​brnąć. Za​- czy​na​ło mi być zim​no, więc pod​krę​ci​łam ogrze​wa​nie. Po ka​wie z cu​krem by​łam po​bu​dzo​na i na​gle ogar​nę​ła mnie świa​do​mość zu​peł​nej nie​do​rzecz​- no​ści tego, co ro​bię. Je​stem stuk​nię​ta. To naj​głup​sza rzecz, jaka w ży​ciu przy​szła mi do gło​- wy. Przy​pusz​cza​łam, że w du​żej mie​rze przez pa​ni​kę i ner​wo​we za​ła​ma​- nie. Na​gle się za​trzy​ma​łam i opar​łam czo​ło o kie​row​ni​cę. Przy​je​cha​łam tu szu​kać ko​bie​ty o imie​niu Ri​ver. To idio​tycz​ne. Co ja so​bie my​śla​łam? Mu​- szę za​wró​cić, od​dać auto i wró​cić do domu. Tym ra​zem tam, gdzie zde​cy​- du​ję, że ma być dom. Kie​dy po​zna​łam Ri​ver? Chy​ba w 1920? Albo w 1930? Pa​mię​tam tyl​ko jej gład​ką, opa​lo​ną twarz i dło​nie – sil​ne, szczu​płe. Wło​sy mia​ła siwe, co bar​- dzo nie​ty​po​we wśród nie​śmier​tel​nych. In​no​cen​cio roz​bił swój pierw​szy sa​- mo​chód – i do​słow​nie pierw​szy. Do​pie​ro skon​stru​owa​ny. W 1929 roku? Chy​ba tak. Ku​pił so​bie na​praw​dę ład​ny mo​del A, w od​cie​- niu brud​ne​go błę​ki​tu. Je​den z pierw​szych mo​de​li A, któ​re Ford przy​słał do Fran​cji. Incy cie​szył się nim kil​ka ty​go​dni, po​tem wy​lą​do​wał w ro​wie na dro​dze przy Re​mis. Za​trzy​mał się ja​kiś kie​row​ca, żeby nam po​móc. Noc. Ja wy​le​cia​łam przez przed​nią szy​bę i wpa​dłam do rowu. Mia​łam po​ra​nio​ną twarz – jesz​cze nie wy​na​le​zio​no szyb bez​pie​czeń​stwa i pa​sów. Było zim​no. In​no​cen​cio i Re​bec​ca też wy​le​cie​li z sa​mo​cho​du. Re​bec​ca – zwy​kła śmier​tel​nicz​ka – strasz​nie się po​ła​ma​ła. Pew​nie tra​fi​ła do szpi​ta​la. Imo​gen zgi​nę​ła – zła​ma​ła krę​go​słup, ude​rza​jąc w drze​wo. In​no​cen​cio i ja by​li​śmy po​tur​bo​wa​ni, ale mo​gli​śmy cho​dzić. Imo​gen i Re​bec​cę po​zna​li​śmy za​le​d​- wie dzień wcze​śniej na im​pre​zie. Obie ład​ne, bo​ga​te i spra​gnio​ne za​ba​wy. Nie​ste​ty, tra​fi​ły na nas.

Z po​mo​cą przy​bie​gli nam ko​bie​ta i dwóch męż​czyzn. Męż​czyź​ni ostroż​- nie wsa​dzi​li Re​bec​cę na tyl​ne sie​dze​nie ich sa​mo​cho​du i stwier​dzi​li, że Imo​gen nie żyje. Ko​bie​ta spraw​dzi​ła, co z In​no​cen​ciem, któ​ry już się otrzą​- snął i za​czął roz​pa​czać nad stra​tą pięk​ne​go auta. Zo​sta​wi​ła go i po​de​szła do mnie – wła​śnie usi​ło​wa​łam się wy​do​stać z rowu z lo​do​wa​tą wodą. Uklę​kła i po fran​cu​sku po​cie​sza​ła mnie, że wszyst​ko bę​dzie do​brze. Po​wie​- dzia​ła, że po​win​nam le​żeć nie​ru​cho​mo, i pró​bo​wa​ła zba​dać mi puls. Od​- gar​nę​łam prze​mo​czo​ne wło​sy z oczu, za​ci​snę​łam so​bie wo​kół szyi koł​nierz z lisa i spy​ta​łam, któ​ra go​dzi​na – je​cha​li​śmy na im​pre​zę syl​we​stro​wą. Imo​- gen nie żyła, a ja... co za wstyd, mar​twi​łam się, czy zdą​ży​my. Ze​psu​cie i obo​jęt​ność. Ale cóż... prze​cież Incy nie za​bił jej ce​lo​wo. Cza​sa​mi lu​dzie wy​- da​ją się tacy... kru​si. Wte​dy uję​ła mój pod​bró​dek i spoj​rza​ła mi w oczy. Od razu się zo​rien​to​- wa​ły​śmy, że je​ste​śmy nie​śmier​tel​ne. Nie ist​nie​je żad​na szcze​gól​na ce​cha. Nie mamy wiel​kie​go „N" pod siat​ków​ką. Ale po​tra​fi​my się roz​po​znać. Usia​dła i przy​glą​da​ła się miej​scu ka​ta​stro​fy – roz​bi​te​mu sa​mo​cho​do​wi, mar​twej dziew​czy​nie. A In​no​cen​cio i ja za​czę​li​śmy się zbie​rać. – Nie musi tak być – ode​zwa​ła się po fran​cu​sku. – Co? – spy​ta​łam. – Mo​żesz mieć o wie​le wię​cej, być kimś wię​cej. – Po​krę​ci​ła gło​wą ze smut​kiem w cie​płych brą​zo​wych oczach. I tak zro​dził się we mnie bunt. Otar​łam z oczu krew i wsta​łam. – Ri​ver – przed​sta​wi​ła się. – Miesz​kam w Ame​ry​ce. W Mas​sa​chu​setts, na pół​no​cy. Mia​stecz​ko na​zy​wa się West Lo​wing. Przy​jedź. – Wska​za​ła na roz​bi​ty, pło​ną​cy sa​mo​chód, na męż​czy​znę ostroż​nie nio​są​ce​go cia​ło Imo​- gen. Ob​rzu​ci​ła Incy'ego ba​daw​czym spoj​rze​niem i na​tych​miast uzna​ła go za nic​po​nia, im​pre​zo​wi​cza, ja​ło​wą zie​mię, na któ​rej ziar​no mą​dro​ści umrze. – By​łam w Mas​sa​chu​setts – od​par​łam. – Pu​ry​tań​skie. Sno​bi​stycz​ne. I zim​ne. Po​sła​ła mi prze​lot​ny, smut​ny uśmiech. – West Lo​wing jest inne. Po​win​naś tam wpaść, kie​dy się tym zmę​czysz. – Znów zer​k​nę​ła na for​da, na Incy'ego. – Jak ci na imię? Wzrok mia​ła ostry, in​te​li​gent​ny; od​nio​słam wra​że​nie, że za​pa​mię​tu​je kształt mo​jej twa​rzy, za​rys ucha. Moc​niej otu​li​łam się fu​trza​nym koł​nie​- rzem. – Chri​stia​ne. – Chri​stia​ne. – Ski​nę​ła gło​wą. – Kie​dy się zmę​czysz i za​pra​gniesz być kimś wię​cej, od​wiedź West Lo​wing. Mas​sa​chu​setts. Mój dom na​zy​wa się Ri​ver's Edge. Na pew​no go znaj​dziesz. Ri​ver wsia​dła do sa​mo​cho​du z dwo​ma męż​czy​zna​mi, z Re​bec​cą, mar​- twą Imo​gen i od​je​cha​li, zo​sta​wia​jąc mnie, Incy'ego i jego roz​bi​te pięk​ne nie​bie​skie auto. W koń​cu za​bra​li​śmy się sto​pem, póź​niej wsie​dli​śmy w po​-

ciąg do Pa​ry​ża, a po​tem do Mar​sy​lii i zu​peł​nie wy​ka​so​wa​łam z pa​mię​ci Ri​- ver i Imo​gen. Aż do przed​wczo​raj. Po osiem​dzie​się​ciu la​tach zde​cy​do​wa​łam się sko​- rzy​stać z jej pro​po​zy​cji. Cho​ler​nych osiem​dzie​siąt lat póź​niej za​kła​da​łam, że cią​gle tam jest, a za​pro​sze​nie po​zo​sta​je ak​tu​al​ne. Jak się do​my​śla​cie, nie​śmier​tel​ni czę​sto się prze​miesz​cza​ją. Żyć w tej sa​mej mie​ści​nie przez pięć​dzie​siąt lat i nie zmie​nić wy​glą​du – cóż, to wzbu​dza​ło​by po​dej​rze​nia. Więc rzad​ko za​trzy​mu​je​my się na dłu​żej w jed​nym miej​scu. Dla​cze​go są​- dzi​łam, że Ri​ver na​dal tam miesz​ka? Chy​ba dla​te​go, że wy​da​wa​ła się... taka po​nad​cza​so​wa. Bez​sen​sow​ny ste​reo​typ, je​że​li cho​dzi o nie​śmier​tel​ne​- go, wiem. I... nie​zwy​kle sta​ła. Tak jak​by po​wie​dzia​ła, że bę​dzie tam za​- wsze, że mogę przy​je​chać w każ​dej chwi​li i na pew​no ją za​sta​nę. Od espres​so z cu​krem za​czę​ły mi drżeć ręce i bur​cza​ło mi w brzu​chu. Co ro​bić? Co ro​bić? Na​gle ktoś za​pu​kał w szy​bę. Pod​sko​czy​łam, le​d​wie tłu​miąc krzyk. Moje osza​la​łe spoj​rze​nie na​mie​rzy​ło męż​czy​znę – po​chy​lo​ny za​glą​dał do środ​ka. W gar​dle po​ła​sko​tał mnie nie​mal hi​ste​rycz​ny śmiech. Bóg wi​kin​gów pa​- trzył na mnie z tro​ską albo po​dejrz​li​wie. Był tak przy​stoj​ny, że za​par​ło mi dech. Wy​glą​dał jak zło​ta mi​tycz​na po​stać, któ​ra na​gle oży​ła, jak​by w jej ży​łach za​czę​ła pły​nąć cie​pła krew. Przyj​rza​łam mu się, mru​żąc oczy – ko​goś mi przy​po​mi​nał. Może jest mo​de​lem? Czy wi​dzia​łam go na re​kla​mie bie​li​zny, z od​le​gło​ści dwu​na​stu me​trów na Ti​mes Squ​are? A może to ak​tor z ja​kiejś zwy​kłej ope​ry my​dla​- nej? Nie ko​ja​rzy​łam. Opu​ści​łam szy​bę. Och, bądź spra​gnio​nym sek​su sza​- leń​cem, któ​ry chce mnie po​rwać i zro​bić ze mnie nie​wol​ni​cę mi​ło​ści, bła​ga​- łam w mil​cze​niu. – Tak? – wy​chry​pia​łam. – To pry​wat​na dro​ga – oznaj​mił bóg, spo​glą​da​jąc na mnie z dez​apro​ba​- tą. Miał ze dwa​dzie​ścia dwa lata albo mniej. Cie​ka​we, czy lubi na​sto​lat​ki. Mru​gnę​łam do nie​go, znów czu​jąc na krań​cach świa​do​mo​ści, że gdzieś już go wi​dzia​łam. – A... eee... szu​kam Ri​ver. Ri​ver's Edge. Jego oczy ko​lo​ru to​pa​zu za​pło​nę​ły z za​sko​cze​nia. Może Ri​ver ukry​wa swój dom przed są​sia​da​mi? – prze​mknę​ło mi przez myśl. O ile w ogó​le jesz​cze tu jest. – Sły​sza​łeś o kimś ta​kim? – na​ci​ska​łam. – Znasz Ri​ver? – spy​tał po​wo​li. – Skąd? Kim on jest? Jej ochro​nia​rzem? – Po​zna​łam ją daw​no temu. Za​pro​si​ła mnie do sie​bie – oświad​czy​łam pew​nym gło​sem. – Wiesz, czy jej dom, Ri​ver's Edge, jest gdzieś tu​taj? Zbyt szyb​ko, że​bym zdą​ży​ła za​re​ago​wać, sil​na dłoń wsu​nę​ła się przez okno do sa​mo​cho​du i do​tknę​ła mo​je​go po​licz​ka. Cie​pła, moc​na, a jed​no​-

cze​śnie de​li​kat​na, ale ja po​czu​łam, że pod jego do​ty​kiem skó​ra robi mi się lo​do​wa​ta. Nie​śmier​tel​ny. On też mnie roz​po​znał. Prze​chy​li​łam gło​wę. – Czy ja cię znam? Wi​dzia​łam już gdzieś? – Gdy​bym go spo​tka​ła, na pew​no bym za​pa​mię​ta​ła o wie​le do​kład​niej. Nikt nie za​po​mniał​by ta​kiej twa​rzy, tego gło​su. Jed​nak prze​je​cha​łam wszyst​kie kon​ty​nen​ty tyle razy, że cięż​ko zli​czyć. Może nie jest aż tak sta​ry. A może... Na​le​żał do tego dru​gie​go ro​dza​ju nie​śmier​tel​nych. A z tymi się nie za​da​- ję, uni​kam ich jak sza​rań​czy. To osob​ni​cy, z któ​rych drwi​łam ze swo​imi przy​ja​ciół​mi. Gar​dzę nimi nie​mal tak bar​dzo, jak oni mną. Łu​dzi​łam się na​dzie​ją, że mnie... zba​wią. Ochro​nią. Tdh​ti. – Nic – od​parł i od​su​nął dłoń, a ja za​drża​łam, czu​jąc chłód więk​szy niż kie​dy​kol​wiek. – Jest tam da​lej – po​wie​dział nie​chęt​nie. – Przy tej dro​dze. Na pierw​szym roz​wi​dle​niu po​jedź w lewo. – Więc Ri​ver na​dal tam miesz​ka? Nic nie mo​głam wy​czy​tać z jego miny. Twarz miał nie​prze​nik​nio​ną. – Tak.

Rozdział 3 Ob​ser​wo​wa​łam go we wstecz​nym lu​ster​ku, kie​dy szedł dro​gą. Był wy​so​- ki i bar​czy​sty, a dżin​sy cu​dow​nie opi​na​ły jego po​ślad​ki. Kie​dy pa​trzy​łam na nie​go od tyłu, cały czas tli​ło się we mnie wra​że​nie, że skądś go znam. Zmarsz​czy​łam czo​ło, wy​tę​ża​jąc pa​mięć. Póź​niej zo​ba​czy​łam swo​je od​bi​cie i jęk​nę​łam na głos – moja skó​ra mia​ła od​cień cho​ro​bli​wej bla​do​ści, jak​bym do​pie​ro co wy​szła z noc​ne​go klu​bu, war​gi to samo, oczy wy​glą​da​ły dziw​nie z po​wo​du nie​bie​skich szkieł kon​tak​to​wych, na​stro​szo​ne czar​ne wło​sy były po​tar​ga​ne i sztyw​ne. Oto dwa prze​ci​wień​stwa – ide​al​ny męż​czy​zna i da​le​- ka od ide​ału ko​bie​ta. Wy​nisz​czo​na, nie​zdro​wa. No, ale chy​ba to nie ma dla mnie zna​cze​nia? Nie ma. Po czte​rech mi​nu​tach tłu​cze​nia się po wy​bo​istej dro​dze, w koń​cu za​je​- cha​łam przed dłu​gi pię​tro​wy bu​dy​nek – bar​dziej przy​po​mi​nał szko​łę lub in​ter​nat niż dom. Duży i pro​sto​kąt​ny, w ko​lo​rze su​ro​wej, nie​ska​zi​tel​nej bie​li, z ciem​no​zie​lo​ny​mi okien​ni​ca​mi na każ​dym oknie. Po bo​kach sta​ły co naj​mniej trzy bu​dyn​ki; ka​mien​ny mur mógł od​gra​dzać spo​ry ogród. Za​par​ko​wa​łam na wy​su​szo​nej je​sien​nej tra​wie obok zde​ze​lo​wa​nej czer​- wo​nej cię​ża​rów​ki. Prze​czu​wa​łam, że ko​lej​nych kil​ka mi​nut bę​dzie mia​ło hi​sto​rycz​ne zna​cze​nie, jak​by de​cy​do​wa​ło o mo​jej przy​szło​ści. Je​że​li nie wy​- sią​dę z sa​mo​cho​du, po​twier​dzę, że zmar​no​wa​łam całe ży​cie. I sie​bie. Przy​- znam, że boję się swo​ich przy​ja​ciół, wła​snej ciem​no​ści, hi​sto​rii. Pra​gnę​łam zo​stać w tym sa​mo​cho​dzie z za​mknię​ty​mi okna​mi i drzwia​mi, na za​wsze. Gdy​bym była czło​wie​kiem i „na za​wsze" ozna​cza​ło​by ko​lej​nych sześć​dzie​- siąt lat, pew​nie bym tak zro​bi​ła. Jed​nak w moim przy​pad​ku, „na za​wsze" trwa​ło​by nie​zno​śnie dłu​go. Nie mia​łam wyj​ścia. Przy​je​cha​łam tu z kon​kret​ne​go po​wo​du. Po​rzu​ci​łam przy​ja​ciół i za​szy​- łam się na in​nym kon​ty​nen​cie. W sa​mo​lo​cie do​tar​ło do mnie, że poza wy​- bry​kiem Incy'ego, moją obo​jęt​no​ścią, pa​ra​no​ją, że Incy zo​ba​czył bli​znę, było jesz​cze set​ki, ty​sią​ce rze​czy, któ​re do tego do​pro​wa​dzi​ły, wy​drą​ży​ły moje wnę​trze i po​czu​łam się jak pu​sta mu​szel​ka. Nie za​bi​ja​łam lu​dzi i nie pod​pa​la​łam wio​sek, ale wy​ty​cza​łam ścież​kę zła. Z przy​pra​wia​ją​cą o mdło​- ści bru​tal​no​ścią zro​zu​mia​łam, że nisz​czy​łam wszyst​ko, cze​go do​tknę​łam. Zra​nie​ni lu​dzie, roz​bi​te domy, roz​trza​ska​ne sa​mo​cho​dy, zruj​no​wa​ne ka​rie​- ry – wspo​mnie​nia są​czy​ły się jak struż​ki świe​że​go kwa​su, któ​ry wsią​kał w mój mózg, aż chcia​łam krzy​czeć. Mia​łam to we krwi, wiem. Ciem​ność. Tę ciem​ność. Odzie​dzi​czy​łam ją ra​zem z nie​śmier​tel​no​ścią i czar​ny​mi ocza​mi. Opie​ra​łam jej się, kie​dy by​- łam młod​sza. Uda​wa​łam, że jej nie ma. Ale w koń​cu prze​sta​łam wal​czyć, pod​da​łam się. Przez dłu​gi czas z nią ży​łam. Ale tam​tej nocy ciem​ność, któ​- ra to​wa​rzy​szy​ła mi po​nad czte​ry​sta lat, przy​tło​czy​ła mnie swo​im cię​ża​rem

i nie mo​głam znieść tej po​twor​nej isto​ty, jaką się sta​łam. Gdy​bym była zwy​kłym czło​wie​kiem, ku​si​ło​by mnie, żeby po​peł​nić sa​- mo​bój​stwo. A tak omal nie wy​buch​nę​łam hi​ste​rycz​nym śmie​chem, kie​dy po​my​śla​łam, że na​wet je​śli zdo​ła​ła​bym od​ciąć so​bie gło​wę, nie mia​ła​bym pew​no​ści, czy znaj​dzie się na tyle da​le​ko od cia​ła przez tak dłu​gi czas, że​- bym rze​czy​wi​ście zdą​ży​ła umrzeć. Zresz​tą jaki mia​łam wy​bór? Rzu​cić się pod piłę do drew​na? A co, gdy​by od​chla​sta​ła tyl​ko po​ło​wę mo​jej gło​wy? Wy​obra​ża​cie so​bie pro​ces od​ra​sta​nia? Jezu. Na​głe po​czu​łam się tak, jak​bym spa​dła z kli​fu i mia​ła le​cieć wiecz​nie w stro​nę wzbie​ra​ją​cej roz​pa​czy i ni​g​dy już nie za​znać szczę​ścia. Nie mo​głam so​bie przy​po​mnieć, kie​dy ostat​nio czu​łam się na​praw​dę szczę​śli​wa. Roz​ba​- wio​na? Tak. Za​ję​ta? Tak. Szczę​śli​wa? Nie za bar​dzo. Nie pa​mię​ta​łam, jak to jest być szczę​śli​wym. Je​dy​ną oso​bą, któ​ra w ży​ciu za​pro​po​no​wa​ła mi po​moc i jako je​dy​na spra​wia​ła wra​że​nie, że ro​zu​mie, była Ri​ver. Za​pro​si​ła mnie wie​le dzie​sią​- tek lat temu. No i je​stem. Znów się ro​zej​rza​łam i tym ra​zem ją do​strze​głam. Sta​ła na sze​ro​kich drew​nia​nych scho​dach domu. Wy​glą​da​ła do​kład​nie tak samo jak wte​dy, kie​dy ją wi​dzia​łam. Nie​zwy​kłe. Na ogół czę​sto zmie​nia​my wy​gląd, i to dia​- me​tral​nie. Ja na pew​no się zmie​ni​łam, pew​nie ze dwa​dzie​ścia razy, od na​- sze​go ostat​nie​go spo​tka​nia. Wąt​pi​łam, że mnie roz​po​zna. Ale przy​glą​da​ła mi się uważ​nie i naj​wy​raź​niej cze​ka​ła, że​bym to ja zro​bi​ła pierw​szy krok. Wzię​łam głę​bo​ki wdech. Mia​łam na​dzie​ję, że dom jest w środ​ku cie​plut​- ki jak grzan​ka, do​sta​nę her​ba​ty albo drin​ka i we​zmę go​rą​cą ką​piel. Czy mnie pa​mię​ta? Czy jej za​pro​sze​nie jest jesz​cze ak​tu​al​ne? Wiem, że to nie​- do​rzecz​ne po​wo​ły​wać się na coś, co po​wie​dzia​ła po​nad osiem​dzie​siąt lat temu. Ale co mi po​zo​sta​ło? Cóż, ro​bi​łam bar​dziej ża​ło​sne rze​czy. Wy​sia​dłam z sa​mo​cho​du i wło​ży​- łam skó​rza​ną kurt​kę – tę sta​rą, bo tam​tą prze​cież zgu​bi​łam dwie noce temu. Prze​dzie​ra​łam się przez le​żą​ce na zie​mi li​ście i roz​my​śla​łam, co się sta​nie, je​że​li mnie od​pra​wi. Na pew​no po​ja​dę się ukryć w ja​kimś mi​łym miej​scu. Na Fi​dżi albo do​kądś in​dziej. Zo​sta​nę tam, do​pó​ki nie po​czu​ję się lep​sza, mniej bez​war​to​ścio​wa. Może kie​dyś to na​stą​pi. Incy w koń​cu bę​- dzie się wy​da​wał mniej prze​ra​ża​ją​cy, a ja za​po​mnę o tak​sów​ka​rzu, tak jak do wczo​raj nie pa​mię​ta​łam o Imo​gen. – Wi​taj – po​wie​dzia​ła, kie​dy już się zbli​ży​łam. Mia​ła na so​bie spód​ni​cę z mięk​kiej weł​ny w prąż​ki, a na ra​mio​nach weł​nia​ny szal. Pro​ste siwe wło​sy spię​ła klam​rą. – Za​pra​szam. – Cześć. Ri​ver? – Tak. – Usi​ło​wa​ła sko​ja​rzyć moją twarz. – Jak ci na imię, dziec​ko? Lek​ko za​śmia​łam się z tego, że ktoś na​zy​wa mnie dziec​kiem. – Na​sta​sya. Obec​nie. – Po​zna​ły​śmy się. – To było stwier​dze​nie, nie py​ta​nie. Ski​nę​łam gło​wą,

kru​sząc li​ście po​de​szwa​mi. – Daw​no temu. Mó​wi​łaś, że je​że​li kie​dy​kol​wiek ze​chcę zro​bić coś wię​cej, mam przy​je​chać do West Lo​wing. Spoj​rza​łam w dal i do​strze​głam chmu​ry nad​cią​ga​ją​ce z po​łu​dnio​we​go za​cho​du. – Na​sta​sya – po​wtó​rzy​ła. Pa​trzy​ła na moje kru​czo​czar​ne wło​sy i nie​bie​skie źre​ni​ce; dzię​ki szkłom kon​tak​to​wym ko​lor oczu zga​dzał się z da​ny​mi mo​je​go ame​ry​kań​skie​go pasz​por​tu. Usi​ło​wa​łam so​bie przy​po​mnieć, jak wy​glą​da​łam, kie​dy po raz pierw​szy się spo​tka​ły​śmy, ale nie po​tra​fi​łam. – Chri​stia​ne. – Wy​ło​ni​łam z pa​mię​ci jed​no ze swo​ich wie​lu imion. Ale nie to praw​dzi​we. – Wte​dy mia​łam na imię Chri​stia​ne. Wi​dzia​ły​śmy się we Fran​cji, po wy​pad​ku sa​mo​cho​do​wym. Chy​ba pod ko​niec lat dwu​dzie​stych. – Ach, tak. – Po​ki​wa​ła gło​wą. – To była nie​do​bra noc. Ale cie​szę się, że cię po​zna​łam. I że tu je​steś. – Cóż... – Pa​trzy​łam wszę​dzie, tyl​ko nie na jej twarz. – Wiem, że to daw​- ne dzie​je, ale po​my​śla​łam, że je​że​li... – Cie​szę się, że tu je​steś, Chri... Na​sta​syo – po​wtó​rzy​ła. – Wi​tam. Masz coś ze sobą? Przy​tak​nę​łam, my​śląc o swo​jej wa​li​zie. I oczy​wi​ście o ca​łym ba​ga​żu emo​cjo​nal​nym. – To do​brze. Po​ka​żę ci twój po​kój, a póź​niej się roz​go​ścisz. Mam po​kój? – To jest ho​tel? – spy​ta​łam, wcho​dząc za nią do holu. Na okrą​głym sto​le stał wa​zon pe​łen za​su​szo​nych ga​łę​zi klo​nu. Pięk​ne sze​ro​kie, krę​te scho​dy pro​wa​dzi​ły na pię​tro. Wszyst​ko bia​łe, pro​ste, ele​ganc​kie. Dziw​ne, ale jak tyl​ko prze​kro​czy​łam próg tego domu, po​czu​łam się... mniej prze​ra​żo​na? Mniej... bez​bron​na? A może tyl​ko mi się zda​wa​ło. – Kie​dyś to było miej​sce spo​tkań kwa​krów – wy​ja​śni​ła Ri​ver, kie​ru​jąc mnie na górę. Wy​czu​wa​łam, że w bu​dyn​ku są inni lu​dzie, ale wszę​dzie ci​- sza, spo​kój. – W XVIII wie​ku miesz​ka​ło tu oko​ło czter​dzie​stu przy​ja​ciół. Pra​co​wa​li na far​mie. Ja ją pro​wa​dzę od 1904 roku, pod róż​ny​mi po​sta​cia​- mi. To ozna​cza​ło, że ona, po​dob​nie jak my wszy​scy, mu​sia​ła zmie​niać wcie​- le​nia, żeby wy​tłu​ma​czyć swo​je nie​prze​rwa​ne ist​nie​nie. Za​czę​ła jako jed​na oso​ba, póź​niej uda​wa​ła, że umar​ła, po​tem po​ja​wi​ła się jako daw​no za​gi​- nio​na cór​ka po​przed​nie​go wła​ści​cie​la, żeby odzie​dzi​czyć dom, i tak da​lej. Taki wą​tek po​ja​wił się chy​ba w któ​rymś z od​cin​ków Star Tre​ka. – A te​raz? Ri​ver po​pro​wa​dzi​ła mnie sze​ro​kim ko​ry​ta​rzem, póź​niej skrę​ci​ła w pra​- wo i tam​tę​dy do​szła do ko​lej​ne​go dłu​gie​go ko​ry​ta​rza z okna​mi po jed​nej stro​nie i z drzwia​mi w rów​nych od​le​gło​ściach po dru​giej. Uśmiech​nę​ła się. Te​raz wy​glą​da​ła mło​dziej.

– To dom dla zbłą​ka​nych nie​śmier​tel​nych. – A jaką wer​sję zna​ją miej​sco​wi? – spy​ta​łam. – Mała ro​dzin​na far​ma, gdzie lu​dzie przy​jeż​dża​ją uczyć się tech​nik pro​- wa​dze​nia or​ga​nicz​nych upraw. Co rów​nież jest praw​dą. – Przy​sta​nę​ła przed drzwia​mi do​kład​nie na​prze​ciw​ko okna, roz​ja​śnio​ny​mi je​sien​nym sło​necz​nym świa​tłem. Kie​dy je otwo​rzy​ła, zaj​rza​łam do środ​ka. – Jak or​ga​nicz​na far​ma mni​chów? Ri​ver się ro​ze​śmia​ła. Po​kój był mały i pro​sty. Sta​ło w nim za​le​d​wie kil​ka me​bli: wą​skie łóż​ko, nie​du​ża sza​fa, drew​nia​ne biur​ko i krze​sło. Ostat​nim ra​zem, kie​dy prze​by​- wa​łam poza lon​dyń​skim miesz​ka​niem, za​trzy​ma​łam się w Je​rzym V w Pa​- ry​żu. A wcze​śniej w St. Re​gis w No​wym Jor​ku. Za​zwy​czaj wy​bie​ram eks​- tre​mal​ny luk​sus. – Nie, nie mni​chów. – Ri​ver we​szła do po​ko​ju. – Po pro​stu lu​dzi, nie​- śmier​tel​nych, któ​rzy chcą się sku​pić na in​nych rze​czach w tym mo​men​cie ich ży​cia. Oczy​wi​ście mo​żesz po​roz​sta​wiać tu swo​je rze​czy, żeby było przy​tul​niej. Po​my​śla​łam o ty​po​wym „wy​stro​ju wnętrz" w swo​im miesz​ka​niu – po​- roz​rzu​ca​ne ciu​chy, pu​ste bu​tel​ki po al​ko​ho​lu, peł​ne po​piel​nicz​ki, książ​ki, ga​ze​ty, pu​deł​ka po piz​zy i tak da​lej. Może jed​nak nie, stwier​dzi​łam w du​- chu. – Więc jest nas tu wię​cej? – Usia​dłam na łóż​ku na pró​bę. Ale nie​wy​god​- ny ma​te​rac. – W tej chwi​li czwo​ro na​uczy​cie​li i ośmio​ro uczniów – wy​ja​śni​ła Ri​ver. Za​mknę​ła drzwi i opar​ła się o nie z po​waż​ną miną. – Daję ci ty​dzień na za​- sta​no​wie​nie, czy chcesz zo​stać, Na​sta​syo. Mam na​dzie​ję, że tak. Są​dzę, że wie​le tu do​sta​niesz i że zdo​łasz od​na​leźć szczę​ście, o ile bę​dziesz na nie otwar​ta. Ale pa​mię​taj, to nie ho​tel ani spa. To pew​ne​go ro​dza​ju po​łą​cze​nie ki​bu​cu i ośrod​ka re​ha​bi​li​ta​cyj​ne​go. Jest do zro​bie​nia pra​ca i wy​ko​nu​je​my ją wszy​scy. Bę​dziesz mu​sia​ła się na​uczyć pew​nych cięż​kich i bo​le​snych rze​- czy. Przez lata wy​pra​co​wa​li​śmy do​bry sys​tem i każ​dy, kto tu przy​jeż​dża, musi się sto​so​wać do na​szych za​sad. – Aha. – Może po​sie​dzę kil​ka dni, wy​my​ślę plan B i zno​wu pry​snę, po​- my​śla​łam. Ri​ver się uśmiech​nę​ła. Wy​da​wa​ła się tak szcze​rze cie​pła i go​ścin​na, że ża​ło​wa​łam, iż nie je​stem dla niej lep​szym ma​te​ria​łem. Ale to było ra​czej prze​są​dzo​ne. – Nikt cię nie bę​dzie zmu​szał, że​byś zo​sta​ła. Ani prze​ko​ny​wał, że po​win​- naś ura​to​wać swo​je ży​cie. Je​śli jesz​cze nie do​ro​słaś po... dwu​stu la​tach? – Czte​ry​stu. Czte​ry​stu pięć​dzie​się​ciu dzie​wię​ciu – uści​śli​łam. W jej oczach roz​bły​sło za​sko​cze​nie, a ja od​nio​słam nie​przy​jem​ne wra​że​- nie, że to ra​czej z po​wo​du mo​je​go za​cho​wa​nia niż wy​glą​du wzię​ła mnie za młod​szą oso​bę. – Do​brze, czte​ry​stu pięć​dzie​się​ciu dzie​wię​ciu la​tach. Ale je​że​li do tej