martanap8

  • Dokumenty228
  • Odsłony47 630
  • Obserwuję27
  • Rozmiar dokumentów678.4 MB
  • Ilość pobrań24 635

Ilona Felicjańska - Wszystkie odcienie czerni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :769.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Ilona Felicjańska - Wszystkie odcienie czerni.pdf

martanap8
Użytkownik martanap8 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 208 stron)

Ilona Felicjańska Wszystkie odcienie czerni

Prolog – Jesteś? Nagość. Dwa nagie ciała. Dwa teatry. Jedno leży na plecach. Podwinięta noga, druga wyprostowana. Palce mocno wplecione w prześcieradło. Piersi falujące góra-dół. Coraz wolniej. Wciąż mocno bijące serce. Jakby nie chciało zwolnić. Czy jestem? – Tak. – O czym myślisz? – Myślę, że mi dobrze. Ściska porozumiewawczo moje ramię. To właściwa odpowiedź. Lubi, gdy jest mi dobrze. Lubi, gdy to mówię. – A ty? O czym myślisz? Nie odpowiada. Milczy. – W nocy miałem sen – mówi w końcu. – Znowu. – Koszmar? – Trudno to ocenić. Nie boję się snów. – Byłam w nim? – Była w nim kobieta bez twarzy… Miała zawiązane czarną przepaską oczy i rozchylone usta… Szeptała do mnie, prosiła, bym podszedł i ją pocałował. – Zrobiłeś to? – Nie. Nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem przekroczyć bariery. Kobieta była za niewidzialną szybą, w innym wymiarze. Nieosiągalna. – Co się stało dalej? – Pojawił się mężczyzna. – Jak wyglądał? Nie podoba mu się to pytanie. Patrzy na mnie z wyrzutem. – Przecież wiesz… – Co zrobił? – Podszedł do kobiety i… sama wiesz. – Kochali się? Znam odpowiedź. Znam odpowiedź z jego snów, a jednak pytam, jakbym chciała go zadręczyć, zmusić do odpowiedzi, która i mnie zrani. Ja też przecież miewam te sny. Wciąż widzę w nich tego mężczyznę. Mężczyzna ze snów stoi na skarpie i czeka, aż kobieta podejdzie, położy

mu dłonie na ramionach jak kochanka, a potem… – Nie. Ona… ona go zabiła. Zaciskam powieki. Zawsze gdy to mówi, znów widzę jego zabrudzone ziemią dłonie. Maleńka, skalista wyspa, błękitne morze i płytki grób w twardej ziemi. Obok leży ciało z roztrzaskaną głową. Zaraz zniknie pod ziemią, ale zanim to się stanie, zdąży zaszczepić trujące pędy w naszych duszach. Zło otula nas wszystkich jak rodzona matka. Sączy jad do naszych serc, zatruwa je strachem. – Czy to my zaprosiliśmy zło? – Zło nie czeka na zaproszenie. Zło wypatruje okazji.

Rozdział 1 Wymieszane wspomnienia 1. Budzę się, gdy jest już we mnie. Rozpalona, z rumieńcem na twarzy. Porusza się, ściskając mocno moje uda. Palce pozostawiają białe smugi na opalonej skórze. Jego dłonie docierają za moje plecy. Powoli, bardzo powoli. Chwytają za pośladki, przytrzymują, by mógł wejść jeszcze głębiej, choć wydaje mi się, że głębiej już nie można. Myślę, że chciałabym być na niego zła. Za to, że zaczął beze mnie, zrobił to bez żadnego pytania, bez przyzwolenia. Za przerwanie snu, w którym błądziłam gdzieś na nieistniejącej planecie i który strasznie chciałam zapamiętać. Za to, że jest taki doskonały i tak dobrze wie, co zrobić, bym szybko przestała być zła. Za to, że rankiem wróci normalność, a ja będę musiała znów udawać, że to się nie zdarzyło, że marzenia nie istnieją, sny się nie spełniają. Chciałabym być zła, lecz nie potrafię. Po wszystkim zapala papierosa, a ja śmieję się w duchu, bo przecież jeszcze niedawno ochrzaniałam Pawła za palenie w łóżku. Niedawno? Nie, to było bardzo dawno. Ale Oskara nie ochrzaniam. Pozwalam mu palić i myślę, że sama mam na to ochotę. To już tyle lat. Siedem, może osiem, gdy rzuciłam. Byłam z siebie taka dumna, taka szczęśliwa. Jeszcze wczoraj… – Mogę? Podaje mi papierosa, zaciągam się lekko. Tłumię odruch kaszlu i za chwilę czuję zawroty głowy. Uśmiecham się, by to ukryć. On też się uśmiecha. Oddaję mu papierosa. Zaciąga się mocniej, jakby chciał już go skończyć, jakby się bał, że znów mu go zabiorę. Paczka czerwonych marlboro leży na nocnym stoliku. Zerkam na nią i widzę, że jest do połowy pełna. Albo od połowy pusta. Obok leży prezerwatywa Durex. Nieotwarta. Odruchowo zerkam na jego członek. Leży bezwstydnie na udzie. Jest ciemniejszy niż opalenizna. Wyciekają z niego resztki wydzielin. Wąska, przezroczysta strużka. Nigdzie nie ma gumki. A więc to prawda. Pierwszy raz zrobiliśmy to bez gumki. To duży krok do przodu. Chyba. Wstaje, gasi papierosa w popielniczce i zamiera przy oknie. Błękitne światło oblewa nagie

ciało. Muskularny tors pokryty nieregularnym owłosieniem, umięśniony brzuch, kark, twardo ciosane uda. Pomiędzy nimi dynda członek. Wciąż dość duży, jakby w półwzwodzie. Wcześniej taki naprężony, dumny, piękny, wręcz dostojny. Teraz brzydki, z obciągniętą skórką na żołędzi. Zwisa z czarnej poduszki krótkich, kręconych włosów. Gęstej i dziwnie miękkiej, jakby mył ją jakimś specjalnym szamponem. Szczecina Pawła przy niej wydaje się taka szorstka i sztywna. No ale Paweł i Oskar różnią się pod wieloma względami. Otwiera okno, bo jest nam za ciepło. Niedaleko, za tarasem, szpalerem palm, autostradą i pasem zieleni opanowanym przez oblepionych kartonami kloszardów, szaleje wzburzony ocean. Wysokie na dwa metry fale pchane silnym zachodnim wiatrem pienią się, huczą gniewnie. Czy wiatr kopuluje z falami i dlatego są tak głośno? Czy z tego powodu krzyczą, jak ja krzyczałam przed chwilą? Nieco chłodniejsze powietrze miesza się z ogłuszającym hukiem klimatyzacji. To skandal, że pokój w tym hotelu tyle kosztuje, a kryje takie niespodzianki. Cóż, noc w Santa Monica ma swoje prawa. Możesz za to przez okno z głośnym klimatyzatorem zobaczyć, jak do restauracji naprzeciwko wchodzi Claudia Schiffer albo Dustin Hoffman. Podjeżdżają. Parkingowy bierze od nich kluczyki i zabiera auto na parking, a oni, wielkie gwiazdy, wchodzą powoli po szkarłatnym dywanie do środka włoskiej restauracji. Gwiazdy jedzą calamari, a Oskar mnie posuwa. Rżnąłeś kiedyś gwiazdę filmową, Oskarze? Nie, nie zadaję tego pytania. Kłamię też z tymi gwiazdami. Żadnej nie widziałam. To wstyd być w Santa Monica, tuż przy słynnej plaży, kilka metrów nad molo, na którym kręcono tyle hitów, i nie widzieć żadnej gwiazdy. To tak jakby będąc w Indiach, nie widzieć kobry. Ale podobno one bywają. Gwiazdy. Tak mówi recepcjonista. Może chcąc wytłumaczyć ten klimatyzator i absurdalną cenę. A może to nie jest Santa Monica, tylko plac Powstańców, a klimatyzator zawodzi, bo jesteśmy w Gromadzie, a nie w Ocean View? 2. Sprawił, że ciągle myślę o seksie. I wcale nie chodzi o rano czy wieczorem. Pierwszy raz zwykle, kiedy stoję w korku w drodze do biura. Drugi przy automacie z kawą. Jestem trzecia w kolejce. Przede mną gość w kremowej koszuli, którego imienia nie pamiętam. Ale pamiętam, że na jednej z przerw obiadowych, gdy usiedliśmy razem przy stoliku, wyznał mi, że starają się z żoną o dziecko. Imienia żony też nie zapamiętałam. Ale zapamiętałam zdjęcie. Wyjął je z portfela, w przerwie między kluską śląską a plasterkiem boczku. Miała czarne włosy i duże, seksowne usta. Była bardzo ładna, co sprawiło, że on też mnie zaciekawił. Przeciętny mężczyzna z nieprzeciętną kobietą. To musi coś znaczyć. Albo tylko tyle, że miał szczęście. Do dziecka potrzeba mu go więcej. Cóż, przynajmniej się starają. Od pół roku, może dłużej.

Zastanawiam się teraz, czy robią to inaczej, starając się o dziecko, czy nie ma różnicy. Czy ja robiłam to inaczej z Pawłem? Nie pamiętam. Ale mieliśmy niedawno młodych sąsiadów, którzy też podobno zaczęli się starać. Wcześniej wydawało się, że w ogóle nie uprawiają seksu, aż nagle zaczęli to robić dość często i głośno. Odgłosy miłości niosły się daleko wydeptanymi ścieżkami, ginąc gdzieś w głuszy lasu i w naszych sąsiedzkich oknach. Było im dobrze. Tak myślę. A więc kiedy starali się o dziecko, było im lepiej, niż gdy się nie starali. Obok mamy sąsiadów gejów. Oni nie mają szansy starać się o dziecko. Nie w dzisiejszym świecie. No i u nich odbywa się to jakoś cicho, intymnie. Bez wybuchów ekscytacji, krzyków i jęków. Gdyby więc starali się o dziecko, mogłoby być lepiej i głośniej. Nalewam kawę i myślę znów o Oskarze. Choć robimy to bez prezerwatywy, to przecież nie staramy się o dziecko. Biorę pigułki. Znowu, po latach. Dlatego nie muszę myśleć o dziecku. Ale czasem myślę. Czasem myślę, że dobrze byłoby mieć dziecko z Oskarem. Miłość już taka jest, Anno – mówię sobie – że jak się myśli o seksie, to samo jakoś przychodzi myślenie o takich sprawach jak dzieci. 3. Mam niekontrolowany orgazm. Naprawdę niekontrolowany. Jęczę dobrą minutę, a teraz po prostu krzyczę i gówno mnie obchodzi, czy ktoś słyszy. Mam ochotę krzyczeć. Mam ochotę i to robię. Słyszysz, świecie, nic mnie nie obchodzi, co sobie o mnie pomyślisz! Jak mnie nazwiesz. Spadaj, schowaj się. Mam taki orgazm, że muszę to wykrzyczeć! I koniec. Oskar się śmieje. Ja mam na to zbyt gorące policzki. Zbyt trudno złapać mi oddech i opanować drżenie całego ciała. Palce dygoczą jak w febrze. Zęby szczękają, wargi sinieją. A on? Zaciska dłoń na moich ustach, jakby chciał mnie powstrzymać, zdusić krzyk. Nie powstrzymuj mnie, do cholery! – O Boże – mówi, kręcąc z niedowierzaniem głową. Sama nie wiem, co to oznacza. Czy to, że i jemu było tak dobrze, czy tylko nie może uwierzyć, że dałam taki koncert. – O Boże – potwierdzam. Jesteśmy w samochodzie, na tylnym siedzeniu. Moje kolana zdziera szorstka skóra kanapy. Siedzę na nim, on siedzi we mnie. Pulsuje. Wciąż wylewa się do środka ostatnimi spazmami, a potem wycieka razem z tym, co ze mnie ucieka od rozkoszy i tego krzyku. Samochód stoi w lesie, w głuszy. Mogę krzyczeć do woli. Nikt nie ma prawa żądać od ciebie milczenia, Anno. Nikt.

Rozdział 2 Zdrada liczona podwójnie 4. Kinga i Karol to moje kwiatuszki. Tak właśnie o nich myślę. Oboje już rozkwitli. Podlewani, pieczołowicie wystawiani na słońce, wciąż w kloszach, ale zaraz ktoś ich wytnie, wystawi z wazonu, porwie w świat. I tyle ich widziano. Karol ma dwanaście lat. Wciąż nic nie wie o świecie. Jest harcerzem i piłkarzem. Chodzi na treningi, by dostać się do Barcelony. Ma włosy przystrzyżone jak Lionel Messi, choć on sam bardziej przypomina Fernanda Torresa. Ale Torres gra dla Arsenalu i przechodzi do Chelsea. W ogóle coraz częściej grzeje ławę. Nie jest już gwiazdą, za to Karol jest. Strzela średnio trzy bramki na mecz, a pewnej niedzieli trener przyszedł zapytać, czy można go kupić. – Jak to kupić? Prawo do gry, żeby mógł grać w trzeciej lidze. Potem sprzeda się do drugiej, w końcu trafi do pierwszej. Zarobi pierwsze pieniądze. Bardzo dużo pieniędzy. Pogoniliśmy go. Za to Kinga ma już swoje tajemnice. Jest kobietą. Czternastoletnią kobietą i patrzy na mnie jak na kobietę. I to ona pierwsza dostrzega zmianę. Chce porozmawiać, a kiedy uciekam, zaczyna być bardziej wścibska. Docieka, myśli, rozważa. Czuje zmiany i boi się ich znaczenia. Nie wie jeszcze, co one mogą oznaczać dla niej. Nikt tego nie wie. Nawet ja. Myślę o tym, ona też myśli. Co jej się będzie bardziej opłacać? Udawać, że nic się nie stało? Że niczego nie zauważyła? Czy jakimś tajemnym sposobem wytoczyć temat? Wejść w spółkę z diabłem. Stać się częścią zbrodni. Częścią mojej zdrady. A Paweł? Nawet nie zauważył, że zaczęłam brać pigułki. Dopiero gdy mu powiedziałam, zrobił jakąś dziwną minę i szepnął: – Aha. – Muszę brać, żeby mi się okres ustabilizował. – Aha. – Zalecenie lekarza. – Tak. – Przerzucił stronę w książce. – Pomagają na bóle głowy.

Na chwilę odrywa wzrok od książki. A tak, bóle głowy. Jakie, do cholery, bóle głowy. Zresztą, co za różnica. – Teraz nie musimy już uważać – kończę. Tak, tak. Czyta dalej. To jakaś powieść z kluczem. Jeśli trafi na jakąś stronę z seksem, to może się mną zainteresuje. A jeśli nie trafi, to tylko wyłączy światło. W książkach z kluczem nie ma seksu. A jednak, gdy wyłącza światło, przytula się do mnie. Długo mnie całuje. W szyję i w piersi, dopiero potem wchodzi. Robi to szybko, ale po długiej grze wstępnej, wystarczy. Jest mi dobrze. Choć nie krzyczę. Nigdy nie krzyczę. W domu nauczyłam się milczeć. Nie tak jak kiedyś, w akademiku czy w górach, gdzie były nasze pierwsze razy. Tam też miałam gdzieś, czy ktoś słyszy. Ile to już lat? Karol śpi, Kinga chyba jeszcze nie. Mam dziwny mętlik w głowie. Wzajemnie wykluczające się hipotezy i bzdurne myśli. Jak ta, że robiąc to z Pawłem, zdradzam Oskara. Jestem przecież kobietą, która kocha tylko jednego mężczyznę. Dla nikogo więcej nie ma miejsca w jej małym serduszku. Jeśli go zdradza, to tylko przypadkiem. Albo ze złości. Może z zemsty. I po alkoholu. Trochę też z samotności. No i instynkt. On też nie jest bez znaczenia. A jak już zdradza dwa razy, to z powodu związku kilku tych przyczyn, a może i wszystkich naraz. Gdy zaś dzieje się to regularnie, gdy przekracza wszystkie granice, to już nie jest zdrada. To już nie tylko seks. Paweł ciężko dyszy. – Ojej, ależ to było. No, pewnie. Ależ to było. Odwraca się na drugi bok. – Musimy to częściej robić. Pewnie, myślę. – Nie idziesz się umyć? – pytam zdziwiona. Zawsze się mył. Nie znosił się kleić. Kręci głową, a ja myślę, że może Oskar i jego zmienia. Zmienia nas oboje. 5. – Mam nowego klienta – mówi Paweł. Leżymy w łóżku. Ja czytam plociucha, Paweł przegląda grube tomiszcze Fowlesa, którego skończyłam przed tygodniem. Powinno być odwrotnie. Dotąd to ja byłam zwykle w łóżku od książek, a on od politycznych plociuchów. Coś się zmienia. Od kilku dni, tygodni. A może dzięki Oskarowi zaczynam dostrzegać zmiany, których nie widziałam wcześniej? Może to coś znaczy? – Uhm? – Firma farmaceutyczna.

– No i? – Oskarżyli ich o wprowadzenie na rynek preparatu o szkodliwym działaniu. W plociuchach nie piszą o firmach farmaceutycznych. Co najwyżej o ich produktach, jeśli działają na potencję, ciążę albo głowę. Piszą za to o znanych biznesmenach kochających się w piosenkarkach i aktorach filmów akcji zdradzanych przez kochanki modelki. No i o przystojnym adwokacie, który podobno sypia z gwiazdą pop. Spoglądam na Pawła. Czy byłby zdolny zdradzić mnie z gwiazdą pop? – Przecież każdy preparat szkodzi – mówię. – Tak, ale ten zaszkodził poważnie. Zmarło trzydzieści osób. – Trzydzieści? – Uhm. – To dużo. – Dużo. Cisza czasem jest cięższa niż cokolwiek. Zawisa gdzieś w przestrzeni i przyciąga do siebie jak jakaś nowa masa grawitacyjna, przeklęty magnes. Paweł dłużej zbiera się do wyłuszczenia sedna sprawy. – Wyjątkowy pech – mówi. – Potworna tragedia. Ale na razie wszystko toczy się po cichu. Jest skutecznie wyciszane. Koncern wykupił w gazetach mnóstwo reklam. Robi specjalną kampanię, także wśród lekarzy. Rządowi obiecuje wybudowanie fabryki w specjalnej strefie ekonomicznej i miliardowe inwestycje. Zatrudnią pięć tysięcy osób. Albo dziesięć tysięcy. Rodzinom ofiar chcą zabulić wysokie odszkodowania. Oczywiście preparat został już wycofany z rynku. – Hm… To chyba dobrze? – Dobrze. Jaka korzyść byłaby z afery? Procesy, długoletnie, niepewne. Komu by to pomogło? – No właśnie. Nie myślę o tym. Jakoś nie chcę myśleć o tych biedakach, którym się nie udało, dla których prawda byłaby chyba ważniejsza i bardziej sprawiedliwa niż fabryka za miliard, pięć tysięcy miejsc pracy. Albo dziesięć. Przy Pawle nauczyłam się o tym nie myśleć. – Ale jeden gość się nie zgodził – kończy Paweł. – Robotnik. Wytoczył proces. Chce ujawnienia wszystkich informacji, rządowej reakcji i różnych dziwnych programów uświadamiających, finansowanych przez koncern. Wysyła listy do gazet, premiera i wszystkich świętych. Dzwoni do telewizji. Na razie nic mu się nie udaje, ale kto wie. Odkładam gazetę na szafkę. To mogłoby brzmieć jak początek ekranizacji Grishama. Młody prawnik reprezentujący skazanego na porażkę robotnika. Problem w tym, że Paweł reprezentuje

dużą korporację prawniczą. A korporacja gra z korporacją, a nie z maluczkimi. Duzi lubią dużych. Mogę więc spodziewać się puenty. – I ty przeciwko temu robotnikowi? Paweł wyczuwa w moim głosie krytykę i obrusza się. – Ten robol to słup – twierdzi. – Ktoś za nim stoi. Manipuluje. Dlatego dali to mnie. – Może konkurencja? – Pewnie tak, choć oni zwykle tak nie działają. Nie napuszczają mediów na konkurencję, bo za rok to oni mogą mieć problem. Taka zmowa milczenia, do pewnej granicy. W zasadzie ma rację. Ja też nie wierzę w filmowe scenariusze w prawdziwym życiu. To jego robota i musi ją przecież dobrze wykonywać. Nie oglądając się na sumienie. Prawnicy nie mają sumienia. Nie wolno im go mieć. – Wygrasz? – Jak zawsze. Śmieje się. Jak zawsze. Potem mówi, że będzie musiał może dłużej popracować, może i w weekendy. My z dzieciakami możemy sobie jechać gdzieś nad morze albo na jeziora. Albo do Santa Monica. Może nawet do jakiegoś drogiego hotelu. Stać nas na to. Na kłamstwie zarabia się bardzo dobrze. Myślę o Oskarze, czy też może mieć wolne.

Rozdział 3 Kuszenie 6. Telefon oznacza rumieńce. Rumienię się, myśląc o jego głosie. O tym, że przez chwilę będzie milczał, potem potrze kciukiem o mikrofon słuchawki, jakby pocierał mój sutek, i szepnie: – Mam na ciebie ochotę. Głupio to brzmi, jak sama to sobie mówię. Nawet tylko w myślach. Mam na ciebie ochotę. Ale w jego głosie wcale nie brzmi głupio. W jego głosie jest zaklęty jakiś czar. Działa na mnie. Pewnie nie tylko na mnie, ale co mi tam. Przełyka ślinę i ja też przełykam. Strasznie głośno. Wydaje mi się, że Daniel, który siedzi przy oknie, też słyszy to przełknięcie i patrzy przenikliwie w moją twarz. Czy to możliwe, że gruba warstwa makijażu nie ukryje rumieńców? Powinnam stosować jeszcze więcej różu? Dawno tak się nie tapetowałam. Rano muszę godzinę spędzać przy lustrze. I po co to wszystko? Tylko po to, żeby ukryć rumieńce? – Kto dzwonił? – pyta Daniel. Jest szefem sprzedaży. Rok temu zostawiła go żona. W redakcji drwiono z niego, kiedy żona albo jej kochaś założyli sobie fałszywe konto na serwisie społecznościowym i wypisywali o nim różne bzdury. Biedak, że też trafiło mu się takie idiotyczne imię. Daniel Jeleń. Tak właśnie nazwała sobie to konto jego żona lub jej kochaś. Pisali, że mu już nie staje. Och, jaka szkoda. – Ktoś – mruknęłam. – Chciał się dowiedzieć, czy wydajemy literaturę erotyczną. – Co odpowiedziałaś? Przecież słyszy. Nie. Krótkie zaprzeczenie. Nie mogę teraz wyjść, choć bardzo chcę. Wyglądam przez okno, starając się zajrzeć przez szybę kawiarni Kolia, ale światło jak zwykle odbija się tak, że nic nie można zobaczyć. Oskar siedzi w Kolii i czeka na mnie, a ja mówię, że nie. Nie mogę wyjść. – Że nie wydajemy. – Kto chciałby czytać teraz erotyki? Czyżby? Czyżby nie chciał? – Teraz erotyka operuje obrazem – kończy Daniel. – Obraz wypiera dźwięk i słowo. Obraz? Przymykam oczy i widzę obraz. Czytam Apollinaire’a i też widzę obraz. Czytam Millera, Bukowskiego, Lawrence’a, Brontë. Widzę obrazy. Moja wyobraźnia jest projektorem.

Wystarczy. Zatem, drogi Danielu Jeleniu, gówno prawda. Słowo i dźwięk są jeszcze bardziej sugestywne niż pieprzenie się na ekranie. Słowo i dźwięk. Zastępują obraz. W zupełności. Doskonale. Znów przełykam ślinę. – Wszystko w porządku? – pyta Daniel. O tak, dlaczego miałoby być nie w porządku? Rumieniec? Trochę boli mnie głowa. Potrzebuję wody. Dużo wody. Przy automacie z kawą nikogo nie ma. Może więc powinnam napić się kawy. Która to już by była? Trzecia. Kolia. Oskar siedzi tam i czeka na mnie, a ja mówię „nie”. „Poczekam. Na górze, tam gdzie… sama wiesz”. Nie, to staje się zbyt niebezpieczne. Nie mogę mu na to pozwalać. Wchodzę do naczelnej. Dobrze, że to kobieta. Rozumie kobiety. I źle, że kobieta. Dobrze wie, kiedy oszukuję. – Muszę wyjść. Źle się czuję. Rumienię się jeszcze bardziej. Naczelna zsuwa okulary na czubek nosa, przygląda mi się przenikliwie i już wiem, że ona wie. Za chwilę zapyta, czy na pewno wiem, co robię. Czy nie oszalałam? Zmusi mnie do jakiejś umoralniającej rozmowy. Przecież masz dwójkę dzieci, męża, jesteś szczęśliwa. Zastanów się, co robisz. Po co ci to? Po co? No właśnie, po co? – Dobrze – mówi tylko i wraca do czytania. Szef kobieta to jednak dobry szef. Na samej górze też jest kobieta. To jedno z nielicznych dużych wydawnictw, którymi kieruje babka, i ma do tego dobrą rękę. Zbiegam na dół, kiwając głową mijanym osobom. Nie zatrzymuję się, zerkam wymownie na zegarek. Spieszy mi się. Jesteśmy jedną wielką rodziną, ale mnie się spieszy. I to bardzo. Kolia ma wielką salę, zwykle pustą o tej porze dnia, i trzy zakamarki na półpiętrze. To w jednym z nich siedzi Oskar. Trafiam za drugim razem. Czyta gazetę i wygląda jak jakiś urzędnik. Ma na nosie okulary. Marynarka leży rzucona w nieładzie obok. Biała koszula z podwiniętymi rękawami. Rozpięta pod szyją. Błękitny odcień. Delikatny, morski. Wystają z niej mocne mięśnie. Jest szczupły, ale silny, kościsty, twardy, cały twardy. – Zjesz coś? Kręcę głową. Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Przełykam głośno ślinę. Siadam obok, za nim, tak by nie widziała mnie kelnerka, kiedy do nas zajrzy, a na pewno zajrzy. Nie czeka nawet, bym się dobrze usadowiła. Jego dłoń już jest pod stołem, pod moją sukienką. „W środę włóż sukienkę” – przypominam sobie, co powiedział ostatnim razem, w lesie. W środę włóż sukienkę. Zapomniałam o poleceniu, ale i tak włożyłam. Lubię sukienki. Wiem, że on też lubi. I nie dziwię

się. Rozchylam nogi. Jego palce przedzierają się przez koronkę. Jeszcze chwilę i… Tak. Tak, tak i jeszcze raz tak. Zagryzam wargę, żeby nie jęknąć. W poniedziałek, w samochodzie, w lesie mogłam krzyczeć do woli. Dziś mi nie wolno i to też jest przyjemne. To jest wyzwanie, a ja lubię wyzwania. Drugą ręką zamiata widelcem sałatkę z łososiem. Przyjemnie pachnie. Mieli jedzenie szybkimi ruchami, mięśnie szczęki poruszają się pod opaloną skórą, widelec ląduje w jego ustach, a zaraz potem na talerzu. I tak w kółko. W tę i z powrotem. Naokoło. Mocniej, szybciej, wolniej. Większy kęs i mniejszy. Na przemian. Bez regularności. Regularność zabija smak. Wydaje mi się, że przemierza tę drogę coraz szybciej, jakby dostosowywał się do ruchów palca, głaszczącego okrężnymi ruchami mój wzgórek tam, na dole. Jeszcze chwilę i… Wchodzi kelnerka. – Coś podać? Zwieszam głowę. Nie, do diabła, nie. Idź już sobie! Idzie, a widelec przedziera się przez gumową przestrzeń, zostawiając za sobą smugi. Jak on nadąża połykać tę sałatkę? Nic już nie ma na talerzu. Palec mocniej naciska na wzgórek. Wnika we mnie. Chcę mocniej. Chcę znacznie mocniej. Wciskam go w siebie, zaciskam uda, naciskam całym ciężarem ciała, wyginając plecy w łuk, obcieram pośladkami skórzane siedzenie. Wymyka mi się w ostatniej chwili, ucieka i wraca, zanim zdążę ochłonąć. Czuję, że teraz już mnie nie wyroluje. Zaczyna ponownie. Najpierw powoli, potem szybciej. Coraz szybciej. Robi ostatnie okrążenia. Pięć, dziesięć… sama już nie wiem ile. Odciągam jego dłoń, bo narobię wstydu. Opadam na kanapę. Cała mokra. Wszędzie. Czas znów przystaje, zawisa gdzieś w przestrzeni, w której wciąż wirują wokół mnie jego palce, moje westchnienia, moja rozkosz. Jest mi tak piekielnie dobrze. Nic na to nie mogę poradzić. On czeka, aż ochłonę, potem sięga po serwetkę. Wyciera usta. Naciska dzwonek. Prosi o rachunek. Wyjmuje portfel, wkłada do etui z rachunkiem pięćdziesiąt złotych. Sięga po marynarkę, wkłada, poprawia kołnierz. Stoi już i przeczesuje dłonią włosy. – Idziemy? 7. Następnego ranka dostaję okres. Pierwszy dzień jak zwykle jest ciężki. Głowa pęka. Czuję się jak afrykański worek na wodę, dziurawa i zmaltretowana. W redakcji kolejna narada. Sprzedaż książek spada, księgarze bankrutują, sieci spóźniają się z płatnościami, kolejne kampanie idą do piachu, ludzie nie chcą czytać książek. Telewizja w kółko nadaje program o kretynce, która zamordowała swoje dziecko. Wcale mi jej nie szkoda. Szkoda mi telewizji. Niech ją szlag.

Książki się nie sprzedają. Potrzebujemy złotego strzału, machiny, która pociągnie resztę. Potrzebujemy oszustwa. Tylko oszustwo nas uratuje. Kolejne pomysły padają jakby obok mnie. Wszystkie są siebie warte. Wznowienia, licencje na młodzieżowe serie, książki o wampirach, aniołach, demonach, kryminały. Potrzebny nam nowy Stieg Larsson. Stieg Larsson nie żyje. To chociaż Lisbeth Salander. O tak, ona jest bardziej potrzebna niż Stieg czy Mikael. To ona zrobiła te kilkanaście milionów sprzedaży. Kobieta. Baba. Wszystkie bestsellery mijają, podczepianie się do pociągu, kiedy już hamuje, nie ma specjalnego sensu. Szybciej pojedziecie hulajnogą. – Erotyka! Milkną i patrzą na mnie. Nagle uświadamiam sobie, że powiedziałam to na głos. Erotyka. Chodziło mi po głowie, ale przecież nie chciałam się otworzyć. Teraz wszyscy milczą, osłupiali, a pewnie zaraz wybuchną śmiechem, wyśmieją mnie. Ale to Elka odzywa się pierwsza. – Tak? Rozwiń myśl, proszę. Z Elką niespecjalnie się lubimy. Ona jest SWS, szefem wszystkich szefów, a ja chyba wolałam pracować z jej poprzednikiem. Ale cieszę się, że kobieta może być dobrym szefem i radzić sobie nawet lepiej od mężczyzn. Tyle że nawet ona nic nie poradzi, jak nie ma klientów i sprzedaży. Cuda zdarzają się coraz rzadziej. Elka wygląda jak tenisistka. Ma włosy czarne jak węgiel i mocno opaloną twarz. Dużo zmarszczek, pozostałości nocnego życia i uciech. Chyba jest lesbą, choć oficjalnie się z tym nie afiszuje. Nigdy nie mówi o facetach, jej życie erotyczne owiane jest tajemnicą. Nie ma dzieci, mieszka sama, kocha sztukę, często jeździ do Paryża, czasem mówi namiętnie, cicho, wręcz szeptem do telefonu po francusku i wtedy wygląda jakby rozmawiała z kochankiem albo kochanką. Wtedy właśnie myślę, że jednak kogoś ma i jest jej z tym dobrze, tylko nie zamierza tego okazać, jakby chciała swoje życie intymne schować naprawdę głęboko, by nikt nie mógł się o nim dowiedzieć. W ogóle twarda z niej suka. W przerwach między Houellebekiem a Pielewinem pali masę papierochów i pije czerwone wino. Spoglądam na Daniela, który zwiesza głowę, ukrywając twarz. Nie wiem, czy to ze złości, czy może lituje się nade mną. – Powinniśmy wejść w mocną erotykę – mówię. – Erotykę dla kobiet. Spoglądam po dwóch mężczyznach, którzy są z nami. Daniel nie patrzy już w ziemię. Rumieni się. Za to Ivo, z działu artystycznego, wydaje się całkowicie obojętny. Znudzony przesuwa w dłoni długopis. W górę i w dół. Mówię, co mi ślina na język przyniesie. Ten segment rynku wciąż jest całkowicie

dziewiczy, a kobiety poszukują mocnej literatury, przesiąkniętej seksem, zmysłowej, inspirującej, odważnej, ale nieprzekraczającej granicy dobrego smaku. To powinna być pornografia artystyczna, albo przynajmniej powinna taką udawać. Jak film 7 songs. Widzieliście? Pornografia, po której trudno przełknąć ślinę. Film, w którym aktorzy pieprzą się naprawdę, jak na pornosie. Tylko artystycznie. Dziś nie ma takiej oferty. Czy rzeczywiście tego potrzebują? I czy rzeczywiście nie ma? 7 songs? – wyczytuję z twarzy Daniela pytanie. No tak, on wolałby coś w stylu Antychrysta. Kończymy naradę. Elka patrzy na mnie podejrzliwie, jakby też zauważała zmianę, która się we mnie dokonała. Jeszcze tego samego wieczora zaczynam pisać. 8. W sobotę wychodzimy z Pawłem na przyjęcie. Zamawiamy taksówkę, która wiezie nas przez centrum za miasto. Światła i neony wielkiego miasta błyskają na szybie. Taksówkarz ciągle zerka w lusterko i nasze oczy się spotykają. Uśmiecha się pod nosem, co mnie trochę denerwuje. Z drugiej strony to przecież dobrze, że mogę się na tyle podszykować, by się oglądali, patrzyli w lusterka, zerkali ukradkiem. By im stawały. Tak, dzisiejszej nocy sto par męskich oczu albo i więcej mnie sobie przeleci, a mnie to będzie bawić. Mam trzydzieści pięć lat i wciąż ich pociągam. Paweł nie dostrzega tego, jak się staram. Mówi od niechcenia, że ładnie wyglądam, ale nawet niespecjalnie się przypatruje. Oskar pożera mnie wzrokiem. Jakbym była atrakcyjnym daniem, które postawiono na stole, ale którego nie wypada jeść, dopóki ktoś, jakiś tajemniczy mistrz ceremonii, nie da znaku. Paweł już mnie przejadł z tysiąc razy i zastanawia się teraz, czy grozi mu niestrawność, jeśli spróbuje jeszcze raz. No może nie aż tak, ale przecież mógłby się postarać choć trochę. Czasem myślę, że może on też ma kogoś. Może w kancelarii znalazł sobie pocieszenie, danie dnia, któremu poświęca całą energię. Kto wie, może Oskar też jest taki obojętny wobec kobiety, z którą na co dzień dzieli łoże. Nagle uświadamiam sobie, jak mało o nim wiem. Jest panem Blackiem, całkowitą czernią. Brudzi jedynie moją świadomość nieśmiałymi odcieniami. Nawet nie jestem pewna, czy ma żonę. Nie nosi obrączki, ale to przecież nic nie znaczy. Gdy go o to pytam, zbywa mnie. Mówi coś jakby: ktoś tam jest. Może więc ktoś-tam-jest dla niego też jest już dawno przetrawioną potrawą, na którą szkoda energii. Może w łóżku jest nią tak samo mało zainteresowany jak Paweł mną.

Parkujemy jakiś kilometr od pałacyku. Ochroniarz wskazuje taksówkarzowi miejsce. Potem uśmiecha się do mnie. Jego oczy błyszczą TYM blaskiem. Pierwszy zaliczony. Kiedy będziemy szli w kierunku pałacu, on przeleci mnie od tyłu. Przez jakieś dziesięć sekund, do następnej taksówki czy limuzyny, która wypluje kolejną gwiazdę nocy w szkarłatnej sukience, z torebką z lisiej skóry. Jakaś dziewczyna przed nami zdejmuje szpilki i zasuwa na bosaka, podbiegając co chwila do poganiającego ją biznesmena. Mężczyzna jest wyraźnie zdenerwowany, spieszy się. Laska chyba została wyrwana gdzieś z dyskoteki. Idą razem, a jakby oddzielnie. Każde ma inny cel. Spoglądam na Pawła. Czy każde z nas ma też inny cel? Od kiedy zaczął pracować w korporacji, nieco inaczej rozkłada… priorytety. Przyjęcia są gdzieś pomiędzy pierwszym a piątym miejscem. Walczą o pierwszeństwo z dobrem klienta, dążeniem do doskonałości, kultem pieniądza, filmami Tarantina i samym panem Bogiem. Tak, Paweł jest mocno religijny. Czasem tłumaczy się, że tak go wychowano. Co nie przeszkadzało mu uprawiać seksu przedmałżeńskiego, a nawet drobnych perwersji, seksu analnego, innego świntuszenia. Jest religijny w dość przyzwoity sposób. Nie ogląda telewizji Trwam, nie słucha Radia Maryja. Ale jeśli chodzi o głosowanie, to wybiera prawicowych braci. – To nie jest kwestia religii, tylko polityki. Kiedyś może zrozumiesz. Może. Kiedy w Rosji rozbija się samolot z prezydentem, ciągnie mnie na Krakowskie Przedmieście. Widzę tłum ludzi, których nie rozumiem. Paweł wtapia się w ten tłum. Nagle zdaję sobie sprawę, że jego też nie rozumiem. Chodzi wyraźnie wzburzony i podminowany. Ja też czuję żal, ale jest innego rodzaju. Nie ma tej martyrologicznej pieczęci, mój żal jest zwyczajny, ludzki, kompletnie nienapiętnowany patriotyzmem i fanatyczną skłonnością do uproszczeń. W korporacji Paweł musi ukrywać się ze swoimi uczuciami, bo tam rządzi zupełnie inny Bóg. Ma zielony kolor i przekreślony dwiema kreskami wężowy symbol Szatana. Korytarze są opanowane przez żarty w stylu: dzwoni klient i mówi, że właśnie kosiarka obcięła mu nogę. Prawnik na to: proszę obciąć drugą, opłaci się podwójnie. Albo: syn dzwoni do taty i oznajmia: tatko, nareszcie skończyłem komputeryzację ZUS. O Boże, coś ty zrobił? Mój ojciec z tego żył, jego ojciec i nasz pradziadek także, a ty to zepsułeś. Mnie w ogóle nie śmieszą te dowcipy. Pawła owszem, ale trochę też udaje. Kiedy zdejmuje marynarkę, otwiera się i żali na ten cynizm. Ludziom z jego otoczenia zależy tylko na kasie. Mają klapki na oczach i wraz z problemami unikają myślenia. Są tylko po to, żeby doczekać do kolejnego tygodnia. Żyją dla przyjemności. Czy to źle? Bezmyślność jest zła. Brak refleksji jest zły. Człowieczeństwo staje się złe. A gdzie w jego priorytetach jesteśmy my? Ja, Karol, Kinga? Zeszyty pokryte bazgrołami,

płyty Metalliki i piłki Adidasa, kwiaty w oranżerii, wieczorne spacery, moja piczka. Zapomniał o nich. Zapomniał o kwiatach, zeszytach, wieczornych spacerach. Zapomniał o mojej piczce. Gdzie więc są? Gdzieś pomiędzy piątą bazą a dziesiątą, pomiędzy farmaceutycznym gigantem i roponośnymi polami najbogatszego Polaka, partyjką squasha z prezesem PZU a trzema godzinami w sądzie wartymi pięćset dolców? Czy może gdzieś jeszcze dalej? Gości wita jakaś dystyngowana para. Paweł mówi, że gospodarzem jest biznesmen z branży paliwowej, ale on wygląda mi na gościa od budownictwa albo farmaceutyki. Tylko że ja przecież tego nie wiem. Nie znam się na biznesmenach. Jego partnerka jest dość zadbana i stara. Ściska mi kurtuazyjnie dłoń i całuje w policzek. Biznesmen też ma ochotę mnie pocałować i widzę po jego oczach, że jest numerem dwa. Tak, rżnie mnie przez te krótkie pięć sekund na potęgę, na stole bilardowym, bezwolną, uległą. Zaciskając jedną dłoń na bili, a drugą przytrzymując czarne spodnie, żeby nie opadły i nie odsłoniły tłustego tyłka przed okiem kamery umieszczonej pod sufitem, w której oglądają nas sobie ochroniarze. Szybko, najmocniej jak potrafi. Wokół nas jest jakieś tysiąc osób. Paweł mówi, że można spotkać posłów, senatorów, aktorów, a kto wie, czy nie pojawi się premier lub prezydent. Imprezę prowadzą znany satyryk i była prezenterka TV, która teraz reklamuje sieć komórkową. Przed wejściem do pałacu ustawiono scenę i stoły z jedzeniem. W tle kilka punktów wydawania alkoholu. Wokół gości krążą atrakcyjne hostessy. Mają szare lśniące sukienki, z których prawie wylewają się opalone piersi. Usta nafaszerowane kwasem hialuronowym nieustannie się uśmiechają. Wyglądają naprawdę wystrzałowo. Znacznie lepiej ode mnie. Robią wrażenie i zabierają mi i setce do mnie podobnych samcze spojrzenia łaknące szybkich numerków. Paweł szczerzy szeroko zęby na widok wysokiego Angola, który jest jego bezpośrednim przełożonym. Angol całuje mnie w rękę, zupełnie nie po angielsku. Potem obaj odchodzą. Tylko na chwilę. Znikają mi z oczu i już wiem, że pół wieczoru mam dla siebie. Zostaję sama. Tak jak wtedy, gdy spotkałam go po raz pierwszy.

Rozdział 4 Oskar po raz pierwszy 9. Nawiedza mnie taki sen. Nie wiem, czy jest marzeniem, czy tylko erotyczną projekcją. Można traktować go jak fantazję i chyba to byłoby najwłaściwsze. Stoję samotnie obok stołu z jedzeniem na eleganckim przyjęciu. Przygrywa jakaś murzyńska kapela, a ja zajadam sushi i sałatkę z kaparami i rukolą. Na stołach skrawki serów kopulują z poszarpanymi wędlinami, koreczkami, łososiami i całą masą innych przekąsek. Wielkie żarcie. Mój mąż znika podawany z ręki do ręki, tłumaczy zawiłości systemu prawnego Unii Europejskiej, korzyści i kłopoty wynikające z najnowszych dyrektyw, od czasu do czasu rzucając coś wesołego o bunga-bunga i lordzie admirale, który wizytował brytyjski krążownik w przebraniu posła z Abisynii. Gruby, brzydki i czerwony na gębie attaché ambasady Rosji rechocze z jakiegoś kawału sportowego po zwycięstwie komandy znad Wisły nad radziecką sborną. Gratulujemy polskim druzjam zwycięstwa. Stop. Gaz. Stop. Ropa. Stop. Śmieszne? Chyba tak. Czuję na sobie wzrok jakiegoś mężczyzny, ale go nie widzę. Czuję, że robi ze mną jakieś strasznie nieprzyzwoite rzeczy, więc chciałabym chociaż wiedzieć, kim jest. Zanim uświadamiam sobie, że jest tylko wytworem mojej wyobraźni, nieistniejącą projekcją, nagle wyrasta spod ziemi, jego głowa nachyla się nad moim ramieniem, błyszczące od alkoholu usta szepczą: – Mam ochotę porwać panią gdzieś daleko, tak daleko, że będziemy tam tylko ja i pani. Uśmiecham się pod nosem. Czy moja projekcja sama wymyśliła coś tak pretensjonalnego, czy zapożyczyła z tony przeczytanych grafomańskich tekstów, które nadeszły do wydawnictwa? Banał pachnie diorem, a jego usta muskają moją szyję. Czuję, jak całym ciałem przywiera nagle do mnie, jego dłoń ląduje w koronkach, płyniemy razem w ustronne miejsce, a on, mimo moich protestów, robi wszystko, na co ma ochotę. Jest w idealnych proporcjach delikatny i zaborczy. Trochę romantyczny i nieco wulgarny. Męski w odpowiedniej chwili, choć wcześniej posłuszny i cierpliwy jak gej. Robi wszystko jak trzeba, ma miły oddech, dobrą dykcję, głęboki głos. Mówi lekko schrypniętym barytonem. Przyciska mnie do

drzewa, próbuje pocałować i ja wtedy w końcu mu zabraniam. Mimo że czuję na sobie potężny wzwód członka o jeszcze piękniejszym kształcie niż ideał Pawła. W marzeniach penisy wyglądają dokładnie tak, jak powinny. – To nie jest dobry pomysł – mówię. – Co nie jest dobrym pomysłem? Nie pozwala mi odejść, wyminąć się, prześlizgnąć pod ramieniem. Zaraz, zaraz. Nie przyszliśmy tu po to, by zaraz odejść! – Chcę iść. Ale on nie chce. Już wiem, że będzie źle (to znaczy dobrze). Już wiem, że mnie nie puści. Jestem jego ofiarą. Chcę być jego ofiarą. Walczymy przez chwilę, aż w końcu jego dłonie osaczają mnie, przytrzymują ramiona, podczas gdy usta szukają sfer, które osłabią opór, a biodra rozochocą kobiecość twardą wypukłością spodni. Ociera się tak o mnie, aż w końcu jestem jego i szepczę mu do ucha: – Chcę od tyłu. Gwałt powinien być od tyłu. Tylko tak rzeczywiście będę mogła się poddać, wyobrazić sobie wszystko tak, jak być powinno. Wtedy przekręca mnie jednym gwałtownym ruchem na brzuch, opiera o jakiś zapomniany drewniany stół, wciąż pieszcząc jedną dłonią piersi, próbuje rozpiąć rozporek, ściągnąć spodnie i wreszcie moje majtki. Gładzi moją pupę, ustawia ją sobie, przyciska wielkim członkiem i pakuje się we mnie z głośnym westchnieniem. Krótki, matowy, nieco stłumiony pisk wyrywa się z mojej piersi. Dłonie zamiast próbować go odepchnąć, zrzucić z tyłka, chwytają za pośladki i naprowadzają, zachęcają, by ruszył w drogę, na której końcu znajduje się szlaban i znak ostrzegawczy: przekroczenie grozi upadkiem w przepaść. Dopasowuje się do mnie, rusza powoli, starając się wejść do końca, pokazać, czego mam się spodziewać. Wzdycham przy każdym ruchu, ale jednocześnie domagam się czegoś więcej. Chcę porządnego rżnięcia, a nie rozmemłanej mimozy. Przyszłam tu po pieprzenie życia. Nie interesuje mnie taktyka i godzinne uprawianie tantry. – Mocniej, teraz! – domagam się. Lubię mocno, lubię do końca. Lubię, gdy to mężczyzna jest panem. Gdy robi to z agresją, dziką, zwierzęcą porywczością. Wychodzi prawie ze mnie, ale wraca. Pośladki twardnieją, naprężają się, podskakują sprężyście. Rytmiczne falowanie jest pełne mocy i gracji. Ruch wydaje się taki doskonale płynny i wyszukanie radosny. Rzeczywiście zaczynamy przypominać jakieś urządzenie z tartaku działające z zadziwiającą regularnością. Szram, szram, szram. Koło obraca się zamaszyście, furkocze,

obcinając kolejne partie rolnych płodów, wkracza w jeszcze większe wibracje. Równomiernie, napędzane przez spocone, błyszczące od potu, opalone ciało. Szybciej i szybciej. Urządzenie rozpędza się tak, że za chwilę nie sposób będzie je zatrzymać. Ale zanim to nastąpi, ktoś włącza światło. Zawsze tak jest w snach. Ktoś włącza światło o pięć sekund za wcześnie. Tak, mam erotyczne sny, w których padam ofiarą gwałtu. Ale gwałciciel jest przystojnym dżentelmenem, a nie bandziorem. Nie mówi przez komórkę: zaraz pojadę do ciebie i nadepnę ci na głowę, a tobie oczy wyjdą z orbit jak żabie. Nie jest troglodytą, bezdusznym osiłkiem, durnym karkiem w bmw czy golfie. No i sam gwałt nie do końca wygląda jak gwałt. 10. Oskar jednak mnie nie gwałci. Nawet nie przejawia takiej ochoty. Jest chyba pierwszym facetem na przyjęciu, który nie rżnie mnie w myślach przy pierwszym skrzyżowaniu spojrzeń. Rzuca jakieś mało znaczące zdanie zapoznawcze. Stoi dobre trzy kroki dalej. Nie patrzy na mnie, tylko na scenę. Gruba Murzynka ma głos jak dzwon. Stoimy blisko głośnika, więc wdziera się głęboko, do samego serca. Powoduje dreszcze, niekontrolowany skurcz mięśni, włosy na ramionach i szyi stają dęba. Udajemy, że tylko to nas obchodzi. Głos murzyńskiej gwiazdy. A jednak ja już wiem, że będziemy kochankami. Nabieram na to wielkiej ochoty i nie potrafię wskazać przyczyny. Są po prostu mężczyźni, którzy tak działają. Pojawiają się na horyzoncie i już wiemy, że musimy uprawiać z nimi seks. Oskar przedstawia się, daje mi wizytówkę, po czym proponuje spacer. – Nie lubię tych przyjęć. Czuję się jak wyrzucony na brzeg rozbitek. Wszyscy wokół znają swoje miejsce, żyją w jakiejś przedziwnej symbiozie, a tylko ja jestem tu obcy. Nie wiem, czy tylko tak mówi, żeby mnie poderwać, czy rzeczywiście tak myśli. Nie ma co się oszukiwać, wszyscy wiemy, do czego to prowadzi, ale okłamujemy się, udajemy, że niby to nic takiego. Oskar równie dobrze mógłby nic nie mówić, postawić mnie koło drzewa, włożyć rękę między nogi, a potem po prostu mnie wziąć, a ja bym mu na to wszystko pozwoliła. Tylko może wtedy to coś pomiędzy nami potoczyłoby się inaczej. Tak więc zamiast uprawiać seks, siedzimy na skarpie nad niewidzialną rzeką i rozmawiamy. Gdzieś daleko, za wodą, trwa jakaś inna huczna impreza. Ktoś puszcza balony z ognikami na modłę japońską czy chińską. Ogniki tańczą po niebie, wyglądają jak UFO. Chyba oboje mamy wrażenie, że to jeszcze przyjemniejsze niż seks. Siedzieć tak i czuć się dobrze z powodu bliskości innej osoby. Dotyka mnie niby przypadkiem, przez chwilę mam wrażenie, że chce mnie pocałować, ale nie robi tego.

Odprowadza mnie i znika równie nagle, jak się pojawił. Pod sceną czeka Paweł. Jest trochę podchmielony. Uśmiecha się dziwnie, rzuca zadziorne spojrzenia. Na koniec wdaje się w kłótnię z jakimś kierowcą busa, który przyjechał po gości. W domu kładzie mi dłonie na ramionach i popycha mnie w dół. Wiem, czego oczekuje, i robię to. Biorę jego członek do ust, masuję przez chwilę dłonią i ustami, a potem wpycham sobie do gardła, gdzie nabrzmiewa i twardnieje do końca. Nauczyłam się tego numeru z Internetu. Pawła to rajcuje. – Robisz to jak profesjonalistka – mówi później. Żartem, a może wcale nie. Zastanawiam się, czy korzystał z usług „profesjonalistek”. Pewnie tak, każdy z nich korzystał. Czy to problem? Pewnie nie. No, chyba że teraz też sobie pozwala. Ale czy to większy grzech niż moje myśli i świadomość tego, co nadejdzie? Świadomość Oskara. No tak, myślę więc bez złości, czasem dobrze mieć dziwkę w domu. Choć to też ryzykowne. Dziwka może poczuć prawdziwe powołanie. Tuż przed ejakulacją uprzedza mnie, a potem wybucha na pościel i opada bez sił. Patrzę przez dłuższy czas na jego niemoc, dziwiąc się, że tak szybko zasnął. On śpi, a ja myślę o swoim życiu i różnych dziwnych sprawach, o których już dawno nie myślałam. 11. Większość pisarzy próbuje mnie przelecieć. Przynajmniej w myślach. Jestem pewna, że część ma potem jakieś ciekawe fantazje. Imponuje mi to. Potwierdza moją atrakcyjność seksualną. Lubię to czuć. Wciąż żyję. Wciąż, mimo dwójki dzieci i trzydziestki piątki na karku, jestem obiektem pożądania. A oni? Są tacy sławni, znani, lubiani, a gdy stajemy oko w oko, nagle stają się zwykłymi prostymi samcami, którzy chcieliby wejść we mnie i w ciągu pięciu minut udowodnić sobie, że jeszcze potrafią zrobić coś szybko i na temat. Żaden nie nazywa się jednak Dżerzi, Charles czy Henry. Nie robią numerów z taksówkami, nie wymyślają kłamliwych historii. Nie mają wyobraźni. Tym, co łączy ich z geniuszami, jest tylko to, że między nogami mają mniej więcej to samo. Szczegóły czynią różnicę. Ponieważ nie biorę tego na poważnie, jest sporo śmiechu i zabawy. Oni też udają, że to nic poważnego. Ale co by zrobili, gdybym powiedziała: zgoda? Skoro taki z ciebie kozak, to pokaż co potrafisz. Gdybym chwyciła ich za rękę, zaciągnęła na zaplecze i zakończyła tę farsę: – No i co teraz?

Tak to już jest. Gromada erotomanów, całkowicie bezpiecznych, którym zależy znacznie bardziej na top dziesięć niż na moim tyłku. Ze sflaczałymi mięśniami, pośladkami spłaszczonymi od siedzenia przy komputerach, wątrobami przeżartymi przez alkohol, popsutymi zębami i papierosowymi oddechami. Co mogli zrobić z tym arsenałem poza wstydliwą ucieczką? Ich członki dawno już zapomniały, co to prawdziwa wolność, nieskrępowany powiew wiatru na plaży czy dotyk zmrożonej dłoni w lodowatych wodach jeziora o poranku. Kiedy ostatni raz robił to pan w wodzie? Co, proszę? Nigdy?! No tak. Coraz częściej przychodzą celebryci. Serialowi aktorzy, serialowe aktorki, modelki, bokserzy i bokserki, piłkarze, siatkarze, trenerzy, menedżerowie, piosenkarze, komicy. Ci z seksem nie mają problemu. Gorzej z pisaniem. No, ale co zrobić. Wszyscy teraz piszą książki. Uważają, że mają coś ważnego do powiedzenia, albo chcą w prosty sposób zarobić kasę. Dajcie mi ducha, a zarobimy razem. Dużo zarobimy. Jest wigilia naszego pierwszego razu. Mojego i Oskara. Jutro to się stanie, ale ja jeszcze o tym nie wiem. Chodzę po redakcji naładowana jak bomba. Wystarczy mały impuls i eksploduję. Myślę o Oskarze od tygodnia. Codziennie obracam w palcach wizytówkę. Wymiętą, zniszczoną, jakby miała dziesięć lat. Przymykam oczy i wspominam przyjęcie, zapach Oskara, delikatny dotyk dłoni. Oddycham głęboko, jakby z nadzieją, że może złapię gdzieś w rozrzedzonym z gorąca powietrzu cząstkę jego, mojego przyszłego kochanka. Kochanek. Nigdy nie miałam kochanka. Takiego z prawdziwego zdarzenia. Zdradziłam już Pawła, ale to nie byli kochankowie. To były przygody. Wtedy czułam się jak zdzira, źle. Teraz jest inaczej. Wiem, że nie będę miała poczucia utraty godności czy poniżenia. Będzie inaczej. Nie mniej niebezpiecznie, nawet pewnie bardziej, lecz jednocześnie inaczej. Seks z kochankiem to już nie jest przygoda. To już jest coś poważnego. Dzień po tym pierwszym naszym spotkaniu na przyjęciu wpisuję jego nazwisko w wyszukiwarkę. Oskar Korda. Ładne imię i ładne nazwisko. Dobrze by brzmiało w radiu. Dobrze by wyglądało na okładce książki. Ale to nie jest nazwisko pisarza. Nie ma nic wspólnego ze sztuką słowa. Korda kojarzy się Google z jakimś amerykańskim sportowcem, hotelarzem z Malibu i zdjęciami greckiego piosenkarza. Otwieram zdjęcie. Szeroko uśmiechnięty, jowialny mężczyzna z krzaczastymi brwiami nie jest Oskarem. Żaden z nich nie jest. Dopiero pod koniec strony natrafiam na wpisy o przedsiębiorcy Oskarze Kordzie, którego firma wygrywa rządowe zamówienia, walczy o kontrakt w Australii, konsultuje restrukturyzację

jakiegoś banku. Oskar Korda nie jest osobą anonimową. Ale też niespecjalnie znaną. Nazwisko wrzucane jest do serwisów informacyjnych oszczędnie, jakby celowo nie chciano nim epatować. Mógłby mieć rozgłos, ale go nie chce. Oskar Korda, lat czterdzieści, przedsiębiorca, tajemniczy, seksowny. Piekielnie seksowny. Tyle już wiem. Gdzieś na drugiej stronie wyników wyszukiwania wyskakuje informacja sprzed lat z jakiejś biznesowej gazety. Przedsiębiorca Oskar Korda, jeden z najzdolniejszych polskich bankowców inwestycyjnych, zapalony nurek, lotnik, człowiek sukcesu. Złote dziecko biznesu. Młodość i przyszłość gospodarki wolnorynkowej. Człowiek czynu. Zdecydowanie tak. Jest też sporo śmieci. Jakiś wpis z forum od niezadowolonego klienta, jakaś ostra agitacja konkurencji, oskarżenie o korupcję, zwykłe pomówienia. Kpiny i bluzgi. Śmietnik. Klikam w taki śmieciowy link, który wygląda trochę inaczej, ale nie chce się otworzyć. Otrzymuję czerwony alert o zagrożeniu wirusem. Link ma tajemniczy tytuł rodem z serwisu pornograficznego, nazwisko Oskara jest gdzieś w tle obok innych nazwisk. Wygląda jak doklejone do tego bałaganu. Pewnie pomyłka. Mało to razy ktoś wpisuje niewłaściwe tagi w spamerskim tekście, by jak najwięcej osób dało się nabrać. Dałam się nabrać. Kopiuję adres odnośnika do notesu i wchodzę w wyszukiwarkę zdjęć. Mimo tak wielu wyników w sieci, zdjęć Oskara praktycznie nie ma. Pojawia się w tle na jakiejś konferencji, potem w bardzo słabej jakości w skafandrze nurka z akwalungiem, wreszcie zdjęcie z młodości. Wyblakła, fotka prześwietlona przez złe ustawienie do słońca. Oskar znacznie młodszy, ze skrzywioną twarzą, jeszcze szczuplejszy, mniej męski i… z utlenionymi włosami. Tak też było mu nieźle. Kopiuję zdjęcie na pulpit i czuję, jak serce bije mi coraz szybciej.