martaprask85

  • Dokumenty259
  • Odsłony541 681
  • Obserwuję607
  • Rozmiar dokumentów506.7 MB
  • Ilość pobrań389 755

You Undeniably- Jewel E.Ann-Tł.nieoficjane

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.4 MB
Rozszerzenie:pdf

You Undeniably- Jewel E.Ann-Tł.nieoficjane.pdf

martaprask85 EBooki
Użytkownik martaprask85 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,337 osób, 637 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 468 stron)

Undeniably You Jewel E. Ann PONIŻSZE TŁUMACZENIE W CAŁOŚCI NALEŻY DO AUTORKI JAKO JEJ PRAWA AUTORSKIE I STANOWI MATERIAŁ MARKETINGOWY SŁUŻĄCY PROMOCJI AUTORKI W NASZYM KRAJU. PONADTO, TŁUMACZENIE NIE SŁUŻY UZYSKIWANIU KORZYŚCI MAJĄTKOWYCH, A CO ZA TYM IDZIE, KAŻDA OSOBA WYKORZYSTUJĄCA TŁUMACZENIE W CELACH INNE NIŻ MARKETINGOWE, ŁAMIE PRAWO. ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA MOJEGO TŁUMACZENIA!

Undeniably You Jewel E. Ann

Undeniably You Jewel E. Ann ę ą ą ą – ę ę ż ł ś ś ę ę ó ę ąż ż ł ą ę

Undeniably You Jewel E. Ann Spis treści Prolog..........................................................................................................................................................................7 Rozdział 1..................................................................................................................................................................10 Rozdział 2.................................................................................................................................................................27 Rozdział 3.................................................................................................................................................................59 Rozdział 4................................................................................................................................................................ 79 Rozdział 5................................................................................................................................................................101 Rozdział 6...............................................................................................................................................................109 Rozdział 7................................................................................................................................................................132 Rozdział 8................................................................................................................................................................155 Rozdział 9............................................................................................................................................................... 173 Rozdział 10..............................................................................................................................................................189 Rozdział 11.............................................................................................................................................................. 207 Rozdział 12..............................................................................................................................................................225 Rozdział 13............................................................................................................................................................. 240 Rozdział 14............................................................................................................................................................. 266 Rozdział 15..............................................................................................................................................................273 Rozdział 16............................................................................................................................................................. 279 Rozdział 17..............................................................................................................................................................287

Undeniably You Jewel E. Ann Rozdział 18..............................................................................................................................................................295 Rozdział 19............................................................................................................................................................. 307 Rozdział 20............................................................................................................................................................ 309 Rozdział 21...............................................................................................................................................................313 Rozdział 22.............................................................................................................................................................316 Rozdział 23..............................................................................................................................................................321 Rozdział 24.............................................................................................................................................................332 Rozdział 25.............................................................................................................................................................336 Rozdział 26.............................................................................................................................................................356 Rozdział 27............................................................................................................................................................ 368 Rozdział 28.............................................................................................................................................................373 Rozdział 29.............................................................................................................................................................377 Rozdział 30............................................................................................................................................................ 397 Rozdział 31.............................................................................................................................................................. 412 Rozdział 32............................................................................................................................................................ 424 Rozdział 33............................................................................................................................................................ 430 Rozdział 34............................................................................................................................................................ 437 Rozdział 35............................................................................................................................................................440 Rozdział 36............................................................................................................................................................454 Epilog......................................................................................................................................................................461

Undeniably You Jewel E. Ann Prolog 22 czerwiec 2013 r. WESELE. Masa warstw tiulu pochłania moje mierzące metr sześćdziesiąt siedem i ważące pięćdziesiąt dwa kilogramy ciało. Zastanawiam się, jak wielu panów młodych zaginęło w akcji w czasie nocy poślubnej, szukając swojej panny młodej w jej sukni ślubnej Kopciuszka. Moje piersi i żebra protestują, kiedy ciężar tej bestii bez ramiączek domaga się ich pełnego wsparcia przez kolejne pięć, lub coś koło tego, godzin. Długi, ciemny pukiel spięty z boku spływa mi kaskadą na ramię. Słodki, kwiatowy aromat z mojego lekkiego, różowego bukieciku z róż miesza się w powietrzu z lawendowym sprejem do ciała, który nadal jest świeży na mojej skórze. Pukanie do drzwi otrząsa mnie z przygnębiającej oceny mojego odbicia w lustrze. - Proszę – krzyczę. - Och Sam, wyglądasz niesamowicie. – Dłoń mojej siostry ląduje na piersi, kiedy widok jej rozwartych z zazdrości ust wnika w moje sumienie, karcąc je wyrzutami sumienia. To jest marzenie każdej dziewczyny; suknia, przystojny pan młody, znajdowanie się w centrum uwagi. Jest jednak tych kilka, unikatowych kobiet, którym brakuje genu odpowiedzialnego za marzenia o bajkach. To rzadka i ekskluzywna grupa, do której się zaliczam. - Dzięki, Avery – mamroczę, spotykając w lustrze jej łzawe, niebieskie spojrzenie.

Undeniably You Jewel E. Ann - Chciałabym, żeby mama tu była i cię widziała. – Jej usta opadają z niezadowolenia. Słowa Avery cofają mnie o trzynaście lat. To nie tak, że te same słowa nie unosiły się dzisiaj w moich myślach, ale ona mówi to przez cały czas. „Chciałabym, aby mama oglądała z nami ten film. Chciałabym, aby mama spróbowała tej zupy. Chciałabym, aby mama mogła usłyszeć tę piosenkę.” Łapię to. Na serio. Avery jest ode mnie o dwa lata młodsza, ale wydaje się, jakby było to dziesięć. Nawet dziś, nadal przypomina mi o złamanej ośmiolatce, która została bez mamy – naszej mamy. Kruche wspomnienia o byciu zależną od mamy są jak drobinki piasku, które blakną w klepsydrze w moim umyśle. Właśnie taki skutek ma wykonanie emocjonalnego przeskoku z dziesięciolatki do czternastolatki w przeciągu kilku tygodni, aby wypełnić tę „matczyną” szparę. Łapię w pięści tiul, unoszę suknię i odwracam się w jej stronę. - Ona tutaj jest. Właśnie na nią patrzę. – Długie, blond, Barbie loki Avery i jasne, niebieskie oczy stanowią tak upiorne podobieństwo do naszej mamy, że ogrzewa mi to serce i formuje usta w uśmiech. - Och, Sydney! – Łzy wzbierają w jej oczach i podchodzi do mnie z otwartymi ramionami i z dziecięcą kruchością. Cholera! Avery nazywa mnie moim imieniem nadanym przy narodzinach tylko wtedy, kiedy chce się przytulać. - Uch, uch, uch… - Unoszę dłonie w górę, blokując jej podejście - …. Biała sukienka, biały welon… odsuń się od panny młodej. Avery gwałtownie sie zatrzymuje. Jej pogrążona w smutku twarz zmienia się w uśmiech, kiedy muska kąciki oczu opuszkami palców. - Sorki. Po prostu zawsze potrafisz powiedzieć właściwą rzecz we właściwym czasie – mówi, bawiąc się swoimi diamentowymi kolczykami w kształcie łez. Oferuję jej dłoń, a ona patrzy na nią przez chwilę, zanim ją chwyta. Ściskając, patrzę w te jej niebieskie oczy, na pełne usta i blond włosy, które ma upięte do góry, a kilka zabłąkanych, kręconych kosmyków okala jej twarz. Nie powiem tego na głos, ale również o tym myślę. Boże, tęsknię za tobą mamo.

Undeniably You Jewel E. Ann - Pięknie wyglądasz, siostrzyczko – szepczę. Jej entuzjastyczny, ukazujący wszystkie zęby uśmiech, sięga oczu. - Dzięki, kocham moją sukienkę. – Uwalnia moją dłoń i okręca się dookoła w swojej jasnofioletowej sukience z tafty w stylu syrenki. - Powinnaś, skoro sama ją wybrałaś – mamroczę, nie otrzymując od niej odpowiedzi. – Dziewczynka od kwiatków? – pytam z uniesionymi brwiami. - Ściga za kościołem dziecko niosące obrączki… albo może na odwrót. – Avery kończy, wzruszając ramionami. Przesuwam się ponownie do lustra, biorę głęboki oddech i wypuszczam powolną ulgę. - Pójdę sprawdzić co u twojego pana młodego. - Avery otwiera drzwi, ale zatrzymuje się i odwraca do mnie z pokrzepiającym uśmiechem. – On jest tym jedynym, Sam. Przystojny, miły… i, Boże, tak bardzo cię kocha. To przeznaczenie. Drzwi zatrzaskują się z kliknięciem. Przeznaczenie. To słowo odbija się echem w powietrzu. Istnieje coś takiego jak przeznaczenie?

Undeniably You Jewel E. Ann Rozdział 1 3 czerwiec 2010 r. PALO ALTO Cholera! To jest wszędzie, a byłam tu tylko od trzech godzin. Dzięki Bogu, że wylądowało to na drewnianej podłodze. Kiedy gramolę się, aby znaleźć w spiżarni worek na śmieci, dzwoni mój telefon. Wysuwam go z tylnej kieszeni krótkich, dżinsowych szortów i przesuwam palcem po wyświetlaczu. - Halo? - Sydney? - Rozbrzmiewa nieznany mi kobiecy głos. - Tak – potwierdzam, przytrzymując telefon pomiędzy uchem a ramieniem, kiedy otwieram worek na śmieci. - Mówi Kimberly, z gabinetu doktora Abbotta, dzwoniłaś, więc oddzwaniam. Wychodzę na patio przez szklane, francuskie drzwi i spotykam się po drugiej stronie z parą niebiesko-szarych oczu, które śledzą każdy mój ruch. Mrużę oczy, kipiąc z pogardą ze złości i idę dalej, do pierwszej, parującej kupki gówna. - Och tak, dziękuję że pani oddzwania. Pilnuję domu i psa mojej cioci i wujka, Trevora i Elizabeth Worthingtonów. Ich pies… uch… - Swarley.

Undeniably You Jewel E. Ann - Tak, Swarley, sr… znaczy, robi kupę, wszędzie, odkąd wyjechali dziś rano. - Może być zdenerwowany, albo bojaźliwy z powodu ich wyjazdu. Psy wyczuwają więcej, niż zdajemy sobie sprawę. Są o wiele mądrzejsze, niż uważamy ze są. Taa, ten pies jest naprawdę, cholernie mądry! - Tak czy siak, jeśli chciałabyś przywieść Swarleya, aby upewnić się, że to nic poważnego, to doktor Abbott ma okienko o 13:00. Ostry, rynsztokowy smród unosi się do mojego nosa i zmusza do wstrzymania oddechu, kiedy spieszę się, owijając dłoń papierowym ręcznikiem i wycieram ten bałagan. - 13:00, dzięki. Będę tam. – Zjadliwy zapach kradnie mi głos. *** Pilnowanie domu jest świetną, tymczasową pracą, dla kogoś z licencjatem z historii sztuki. Opieka nad zwierzęciem… już nie tak wspaniała, ale wiąże się z tego typem zajęciem. Czeka mnie długa podróż do mojego marzenia, aby zostać kustoszem w muzeum. Praktycznie niemożliwe jest, aby dostać ofertę pracy bez stopnia magistra, a tak naprawdę, to preferowany jest doktorat – zwłaszcza w tych największych, najbardziej prestiżowych muzeach. Czując się złamana i tonąc w długach od zakończenia szkoły, zdecydowałam się popracować przez kilka lat, zanim uzupełnię moje wykształcenie. Jednakże, jeśli nadal będę wchodziła w tego typu „gówno”, to może postanowię sprzedawać ciało, zamiast mojego czasu. Pierwsze kilka prac których się podjęłam, było w Midwest i dojeżdżałam tam samochodem z miejsca, w którym dorastałam, czyli Rock Island, w Illinois. Po tym, jak zdeponowałam w banku trochę kasy, zdobyłam paszport i złożyłam podanie o pracę, jako opiekunka domów za granicą. W ciągu ostatnich kilku lat podróżowałam do Rio De Janeiro, Kataru, Irlandii, Australii i Wielkiej Brytanii. Odwiedziłam każde muzeum, które mogłam, i marzyłam o tym, że pewnego

Undeniably You Jewel E. Ann dnia będę szczęściarą, odpowiedzialną za nadzór nad tym wszystkim. To w najlepszym wypadku loteria, ale dziewczyna może mieć nadzieję. Kiedy Avery przyjęła pracę w Los Angeles, jako masażystka, zdecydowałam się poszukać czegoś na Zachodnim Wybrzeżu, abyśmy mogły widywać się przez lato. Przeznaczenie sprawiło, że siostra taty i jej mąż, którzy mieszkają w Palo Alto, zdecydowali się w czerwcu podróżować po Europie. Byli podekscytowani słysząc, że byłam wolna, i mogłam popilnować im domu i opiekować się ich psem. To pięcio i pół godzinna droga z Los Angeles, ale przynajmniej jesteśmy z Avery w tej samej strefie czasowej. - Właź, Swarley! – Przytrzymuję otwarte drzwi w białym Escalade Trevora i Elizabeth. Ich dwuletni Wyżeł weimarski jest ogromnie irytujący, a nasza znajomość trwa krócej, niż dwadzieścia cztery godziny. To będzie długi miesiąc. Spoglądam na godzinę na telefonie. 12:45. - Ugh! Ty uparty kundlu, właź. – Sięgam w dół i łapię go w niedźwiedzi uścisk, modląc się, aby nic nie trysnęło z jego tyłka, kiedy wpycham go na tylne siedzenie. Po kolejnych pięciu minutach siłowania się i prób przewleczenia pasa przez pętelkę w jego obroży, w końcu ruszamy do weterynarza. Na parkingu zauważam dwa inne samochody, więc mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać. Tak szybko, jak odpinam Swarleya, rzuca się do ucieczki z siedzenia, z zamiarem wyrwania mi ręki za pomocą smyczy, która owinęła się wokół mojego nadgarstka. - Swarley! Do cholery, stój! – Ciągnie mnie przez trawę, wzdłuż boku budynku. Myślę, że ściga wiewiórkę, albo ptaka. Cholera, z tego co wiem to mógłby ścigać własny ogon. Jestem zbyt zajęta próbami ominięcia parujących min lądowych. Co się stało z normami postępowania w kwestii zbierania psiego gówna? Swarley zatrzymuje się, aby unieść nogę przy drzewie i tym samym daje mi wytchnienie. Odplątuję wrzynającą mi się w skórę smycz i ciągnę za nią, niewiele mi brakuje, aby go udusić. - Chodźmy! – Szarpię go.

Undeniably You Jewel E. Ann Krzywię się, kiedy podchodzimy do drzwi. Nie jestem pewna czy czuję coś nowego, czy też ostry odór z rana nadal utrzymuje się w moim nosie. Chwytam za klamkę drzwi, aby zachować równowagę i unoszę prawą nogę, żeby zbadać podeszwę. Czysto. Unoszę lewą. - Co za gówno! Dosłownie, na całej podeszwie mojego sandała. Swarley ciągnie za smycz, jak upośledzony ruchowo, więc zsuwam but i wprowadzam go do środka. - Swarley! – krzyczy radośnie kobieta za biurkiem, podskakując i witając nas, cóż… jego. - Ty musisz być, Sydney. Jestem Kimberly, rozmawiałyśmy przez telefon. - Tak, cześć. – Uśmiecham się. - Chodźcie. Doktor Abbott zaraz kończy. Nie powinno mu to długo zająć. – Kimberly eskortuje nas do pokoju badań. – Usiądź. Zważę Swarleya i zaraz przyprowadzę go z powrotem. Wyprowadza go, a ja siadam na małym krześle przy oknie, które wychodzi na śmietnisko. Spoglądam w dół, na stopy, i zdaję sobie sprawę, jak niedorzecznie wyglądam w jednym sandale. Wyglądałabym lepiej bez butów? Brak butów świadczy o tym, że jestem jedną z tych dziwacznych, brudnych osób, które nigdy nie noszą obuwia. Jeden but, świadczy o tym, że albo zgubiłam drugi, albo wdepnęłam w psie gówno. Każde wyjaśnienie jest prawdopodobne. Ostatecznie straciłam rachubę jak wiele razy jechałam drogą, i widziałam na środku pojedynczy but. To solidny dowód na to, że istnieje cała populacja ludzi biegających w koło tylko w jednym bucie. Zakładam, że to rowerzyści lub motocykliści je gubią. Zbyt nieprawdopodobne jest, że przywiozłam Swarleya do weterynarza na Harleyu czy rowerze, więc sądzę, że pozostaje mi opcja B; gówno się stało. - No i już – ogłasza Kimberley, wprowadzając Swarleya ponownie do pomieszczenia. W ślad za nią, przez drzwi przechodzi doktor „Ciasteczko” weterynarz. Głowa pełna gęstych, ciemnych włosów, które opadają mu na brwi, znajdujące się ponad głębokimi, jasnobrązowymi oczami, które marszczą się w kącikach i

Undeniably You Jewel E. Ann pasują do promiennego, przyjacielskiego uśmiechu. Idealnie dopasowane, czarne spodnie zwisają z jego wysokiej, smukłej figury. Jasnoszara koszula na guziki, którą ma pod białym fartuchem, eksponuje nęcące ciemne włoski na klacie, w miejscu, gdzie zostawił swobodnie odpięte górne guziki. Swarley uprzejmie wita się z jego kroczem, kiedy weterynarz oferuje mi dłoń. - Dzień dobry, jestem doktor Abbott… albo… Dane. – Jego długie palce są ciepłe, a uścisk nerwowo stanowczy. - Sydney, i sądzę, że już znasz… - Usiłuję ukryć szeroki uśmiech, wskazując na Swarleya, który w dalszym ciągu niegrzecznie obwąchuje krocze doktora Abbotta. - Swarleya. Tak. Widuję go odkąd był szczeniakiem. Magnetyczny pociąg Swarleya do jego krocza jest rozpraszający. Choć nie jest moim psem i jestem pewna, że doktor Abbott jest do tego przyzwyczajony, to czuję potrzebę, aby wyjaśnić jego zachowanie. - Musi myśleć, że masz tam duży kawałek mięska. Słowa wychodzą mi z ust i mój mózgu – który najwyraźniej ma dwusekundowe opóźnienie – nadrabia stratę, a ja robię się czerwona jak burak. Doktor Abbott jest wyraźnie zażenowany moim komentarzem, ponieważ odcień jego twarzy odzwierciedla mój, i przenosi oczy na kartę pacjenta, którą trzyma w dłoni. Kimberly kaszle i odwraca się do nas plecami. To jasne, że również usiłuje stłumić swoją reakcję. - Och mój Boże! Nie miałam na myśli… chodziło mi o to… - Swarley ma biegunkę z tyłka, a ja z ust. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? - Sydney, w porządku. – Doktor dochodzi do siebie, szybko się opanowując. – Jak długo Swarley miał… . – Milknie i zauważam, że patrzy na moje stopy. Tak, ten dzień właśnie stał się gorszy. Poruszam palcami i chowam gołą stopę za tą, która jest okryta sandałem. Doktor Abbott się uśmiecha i jego oczy spotykają moje. Wydziela subtelną nieśmiałość, która, jak sądzę, maskowana jest jego autorytetem, zapewnianym mu przez biały fartuch i słowo „Doktor” przed jego nazwiskiem.

Undeniably You Jewel E. Ann - Kiedy u Swarleya zaczęła się biegunka? – pyta ze szczerym uśmiechem. - Dziś rano. Przyjechałam wczoraj, późno w nocy, ale nie spotkałam go aż do dzisiejszego poranka, kiedy Elizabeth i Trevor wyjechali. Nie wspominali, że ma jakieś problemy, więc zakładam, że trwa to od dzisiaj. - Przyniosłaś próbkę stolca? – pyta, robiąc jakieś notatki w karcie. - Um, nie. Przepraszam. - W porządku. Szybko go przebadam, ale najbardziej prawdopodobne, że to tylko przypadek nerwów i niepokoju. Z tego co wiem, ma ścisły harmonogram żywieniowy, więc wątpię że to coś, co zjadł. Przytakuję i obserwuję jak doktor Abbott prowadzi Swarleya do podnoszonego hydraulicznie stołu. Kimberly umieszcza go w uchwycie na szyję, podczas gdy dobry lekarz prowadzi badanie. - Wszystko wygląda dobrze. Upewnij się że ma wodę, i aż do rana nie dawaj mu jedzenia. Może do tego czasu wszystko się unormuje. Jeśli nie ustąpi, albo się pogorszy, to zadzwoń. W sumie, mogę wstąpić podczas porannego joggingu i zobaczyć jak się ma. Kimberly unosi w jego kierunku brew. Klepie długopisem o swoją klatkę piersiową. - Och, to nie jest… konieczne. To znaczy, zadzwonię jeśli będzie jakiś problem. Nie ma potrzeby, abyś zbaczał z drogi. - Tak naprawdę to nie zboczę. Właściwie to przebiegam tamtędy każdego ranka. Mieszkam tylko kilka przecznic dalej. Przesuwa palcami przez włosy i spogląda na stopy, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Jasna dupa! On ze mną flirtuje, a Kimberly totalnie na niego leci. - Jeśli będziesz miał czas, ale naprawdę, nie kłopocz się. – Uśmiecham się i wstaję. Znów spogląda na moje stopy. Zginam kolano i ukrywam bosą stopę za drugą nogą i wzruszam ramionami.

Undeniably You Jewel E. Ann - Wdepnęłam na zewnątrz w gów… kupę. - Och, gdzie zostawiłaś but? - Na zewnątrz. - Kimberly skończy papierkową robotę i wystawi rachunek dla Worthingtonów. A ja wyczyszczę twój but. - Co? Nie! Unosi dłoń i kręci głową. - Nalegam. Przynajmniej tyle mogę zrobić. Sądzę, że masz pełne ręce roboty z tym psiakiem. – Drapie Swarleya za uchem. – Wracam za kilka minut. Wychodzi, a ja patrzę na Kimberly, która wypełnia jakieś papiery. - Czy doktor Abbott jest taki miły dla każdego? Szczerzy się, ale nie patrzy w górę. - Miły? Tak. Ale jeśli pytasz czy nieustannie czyści buty? Nie. Kimberly wsadza za ucho sięgające do brody, kasztanowe włosy. Wygląda, jakby miał około czterdziestu lat, ale nie jestem najlepsza w ocenianiu wieku. - Jeśli twoim kolejnym pytaniem jest czy doktor Abbott jest żonaty, to odpowiedź brzmi nie. Teraz oficjalnie czuję się niekomfortowo i tak samo, jak ten niezdarny pies, pragnę stąd wyjść. - To interesujące, ale nie zamierzałam o to pytać. Nie mieszkam tutaj i za miesiąc wyjeżdżam. Zaufaj mi, nie szukam… - Moje myśli się urywają. Nie szukam czego? Romansu? Randki? Seksu? - Rób co chcesz. Ale on jest niezłą partią. Buduje się pomiędzy nami nerwowe napięcie. Wyprawa tutaj dotyczy Swarleya, a nie szukania poprawy mojego nieistniejącego życia społecznego. Owijam wokół palca moje długie, brązowe włosy, kiedy doktor Abbott wraca z sandałem.

Undeniably You Jewel E. Ann - Jak nowy. – Podaje mi go. - Dzięki, uch… to naprawdę nie było konieczne, ale dzięki, doktorze Abbott. – Pochylam się i zakładam go. Kiedy wstaję, zauważam, że doktor „Niezła partia” mi się przygląda, ale nie patrzy mi w oczy. Odchrząkuję i jego spojrzenie spotyka moje. - Och, um, przyjemność po mojej stronie i nazywaj mnie Dane. Do jutra. – Kiwa głową i odsuwa się na bok. Swarley nie traci czasu i ciągnie mnie na zewnątrz. Zanim otwieram drzwi, oglądam się w tył i macham. - Jeszcze raz dziękuję, na razie. Wyjeżdżamy z parkingu, a mój umysł wiruje. „Do jutra”. Kto tak mówi? *** Spoglądam na zegar w kuchni i zdaję sobie sprawę, że minęło około pięć godzin od kiedy Swarley miał sraczkę. Odpoczywa na swoim pluszowym, jestem-najbardziej-rozpieszczonym-psem-na-świecie łóżku, przed stolikiem kawowym w salonie. Elizabeth i Trevor nie mają dzieci, i widać to w ich nieskazitelnie utrzymanym domu. Jest przestronny, ale nie tak przytłaczający, jak kilka innych, w których przebywałam. Na parterze znajduje się otwarty przedpokój z formalną jadalnią po jednej stronie, i biurem po drugiej. Wszystkie podłogi są drewniane, lub wyłożone płytkami, a w każdym pokoju znajduje się tradycyjny, wełniany dywan. Ciemne ściany w kolorze ziemi, są zupełni inne, niż to co pamiętałam z naszego domu, kiedy byłam mała. Brakuje im artystycznych malowideł kredkami i flamastrowych arcydzieł wykonanych na dolnej połowie. Świeże, białe, szerokie wykończenia i zaokrąglone u góry drzwi są wolne od wgnieceń i zadrapań na skutek kolizji z zabawkami na kółkach i zawierającymi metalowe elementy. Z tyłu domu znajduje się kuchnia i świetne połączenie pokoju, który wychodzi na moją ulubioną część całego domu – olbrzymi taras i duży,

Undeniably You Jewel E. Ann prostokątny basen. To nie jest przeciętny taras. Po jednej stronie znajduje się jacuzzi i zakryty pelargoniami obszar z barem i duży grill ze stali nierdzewnej, po drugiej stronie kamienny piec do pizzy. Avery oszaleje kiedy wpadnie z wizytą. To nasz pierwszy raz w domu Elizabeth i Trevora tutaj, w Palo Alto. To również moja pierwsza praca opiekunki domu dla rodziny. Już nas widzę, jak wylegujemy się nad basenem, sącząc margarity i słuchając muzyki płynącej z zewnętrznych głośników. Jest niemal 16:00. Kiedy otwieram zamrażarkę, aby napić się trochę mrożonej herbaty, dzwoni dzwonek. Kieruję się do wejścia i widzę przez szybę faceta z krótkimi, złoto blond włosami, który stoi po drugiej stronie z dłońmi wciśniętymi w kieszenie swoich khaki szortów. Ma na sobie czerwoną koszulkę ze Stanford, która wygląda, jakby była o rozmiar za mała, ale sposób w jaki otula jego zdefiniowane ramiona i klatkę piersiową powoduje, że ciężko mi marzyć, aby była we właściwym rozmiarze. Nikogo się dzisiaj nie spodziewam, ale mam mgliste wspomnienia, że słyszałam coś o facecie od basenów który miał wpaść w środę. Myślałam, że miało to być w przyszłym tygodniu, ale mogłam się mylić. Otwieram drzwi i najbardziej spektakularne oczy, otoczone długimi rzęsami wysysają mi powietrze z płuc. - Cześć – szepczę, niezdolna aby odnaleźć głos. - Cześć. – Przeciąga to słowo w dwie, długie, jedwabiste sylaby. Oczy, mieniące się barwami błękitnego oceanu z intensywnością znakomicie ociosanego szafiru i kilkoma drobinkami delikatnych, letnich niezapominajek, podróżują przez całą długość mojego ciała. Skóra mi mrowi i jestem super świadoma tego, jak krótkie są moje dżinsowe spodenki i nie mogę sobie przypomnieć, jakiego koloru stanik założyłam pod dopasowaną, białą koszulkę na ramiączkach, ale nie sądzę, że biały. Czuję się naga pod jego spojrzeniem, kiedy przejeżdża idealnie białymi zębami po dolnej wardze, uzyskując tym natychmiastowy rumieniec na mojej skórze i lekkie zawroty głowy. Jestem laleczką voodoo i jednym spojrzeniem odprawia na mnie swoją seksowną, czarną magię. Przełykam powoli i przesadnie, potem zamykam oczy i kręcę głową.

Undeniably You Jewel E. Ann - Ty musisz być… uch… Aaron? – Krzyżuję ramiona na piersi, ponieważ jego namiętne spojrzenie stawia moje sutki na baczność. Przechyla głowę na bok, jego śmiałe spojrzenie odbywa powtórkową wycieczkę w dół i w górę mojego ciała. - Facet od basenów, Aaron, racja? – Jego rozmyślne milczenie doprowadza mnie do szału. Powoli przytakuje. - Facet od basenów. - Muszę zerknąć na grafik, ale jestem całkiem pewna, że nie powinno cię tutaj być aż do przyszłej środy. – Bawię się bezmyślnie włosami i wewnętrznie opieprzam się za mój zdyszany głos i spojrzenie zbzikowanej uczennicy. Wzrusza ramionami i błyska do mnie niewinnym, chłopięcym uśmiechem. - Wobec tego, zgaduję że powinienem wrócić w przyszłym tygodniu, albo, mogę po prostu sprawdzić basen teraz. Odwzajemniając jego swobodne nastawienie, wzruszam ramionami. - W porządku. Jeśli nie jest zbyt wcześnie. To ty tu jesteś ekspertem. Odsuwam się i wskazuję, aby wszedł do środka. Jego cała twarz jest jednym, wielkim uśmiechem. - Nie potrzebujesz niczego ze swojej ciężarówki? Mija mnie, a ja spoglądam na zewnątrz, do wyłożonego kamieniami, okrągłego podjazdu. Na końcu zaparkowany jest czarny 4Runner. - Nie jeździsz firmowym samochodem? Bez odwracania się przechodzi przez kuchnię i wchodzi na taras, jakby był właścicielem tego miejsca. - Suplementy są prawdopodobnie z tyłu domu, a furgonetka basenowego się zepsuła. – Jego głos odbija się echem. Zatrzaskuję drzwi, zamieram na moment i potrząsam głową. Prawdopodobnie z tyłu domu? Furgonetka basenowego?

Undeniably You Jewel E. Ann Przez tylne okno widzę na tarasie jego japonki, a w drodze do domku przy basenie jednym, gładkim ruchem zsuwa z siebie koszulkę. Och. Słodka. Cholera. Co jest z tymi facetami a Palo Alto? Tam, skąd pochodzę, tacy nie rosną. Wyciągam telefon z tylnej kieszeni i dzwonię do Avery, ale od razu wciskam przycisk kończący połączenie. - Nie, tak będzie jeszcze lepiej – szepczę do siebie z cwanym uśmieszkiem na twarzy. Kiedy Aaron wychodzi z cedzakiem basenowym na długiej rączce, robię mu zdjęcie i wysyłam Avery. 2 słowa: basenowy facet. 3 słowa: życie jest dobre. Mijają krótkie dwie sekundy, zanim telefon wibruje, sygnalizując wiadomość. Nie ma, kurwa, mowy! Śmieję się i odpisuję. A jednak! Mój telefon dzwoni piosenką Beyonce „Single Ladies”, która pasuje do mojej kochającej imprezy siostry. - Zazdrosna? – odbieram. - Sam! Och mój Boże. W normalnym życiu faceci od basenów tak nie wyglądają. Czy to jakiś żart? – Jej entuzjastyczny pisk przeszywa mi uszy. Aaron porusza się w powolnych i wykalkulowanych ruchach wokół basenu, przesuwając cedzakiem po wodzie. Co ironiczne, kiedy byłam tam wcześniej, woda wyglądała na czystą, nieskazitelną i wolną od robaków i liści. - Nie sądzę, ale może być. On tak naprawdę nic nie robi. Nie powinien przypadkiem sprawdzać chemikaliów, albo zmieniać filtr czy coś w tym stylu? Avery prycha.

Undeniably You Jewel E. Ann - Skąd mam niby wiedzieć? Mieszkam w bloku, a tutejszy facetem od basenów wygląda jak orka. Wychodzę z siebie aby nie patrzeć jak on pracuje. Powiedz mu, że sądzisz, iż na dnie basenu jest śluz. - Co? Dlaczego? - Boszzz… żeby musiał wejść i to sprawdzić. Kiedy Aaron okrąża róg basenu, spogląda w górę i uśmiecha się do mnie. Szybko wycofuję się od okna. - Uch, nie sądzę, że przywiózł ze sobą kąpielówki. - No i? – pyta swoim „boszzz” tonem. - No i, nie wskoczy do basenu w pełni ubrany. - Albo… - Albo nagi. - Ugh, mój następny klient już tu jest. Będziesz mi musiała później zdać relacje. A tak przy okazji, wydzieliłam sobie grafik na kolejne kilka dni, począwszy od następnego piątku, więc mogę przyjechać i z tobą zostać. - Świetnie! Pokochasz to miejsce. Pogadamy później. Nalewam do szklanki mrożoną herbatę i zaczynam iść w stronę tarasu. Wtedy zawracam i nalewam kolejną szklankę. - Gościnność to dobra rzecz – mówię sobie, muszę tylko przekonać do tego racjonalną część mojego mózgu. - Herbaty? – oferuję, podchodząc do basenu. Aaron kładzie cedzak wzdłuż krawędzi. - Dziękuję. – Uśmieszek na jego twarzy jest podejrzliwy i sprawia, że czuję, jakbym przegapiała jakiś wewnętrzny żart. Bierze ode mnie szklankę, a ja go mijam, aby lepiej spojrzeć na basen, ponieważ nie mogę patrzeć na niego bez koszulki i nie pocić się. - Co wyławiasz? - Tak naprawdę nic. Mieszam wodę – mówi rzeczowo.

Undeniably You Jewel E. Ann Ten facet nie może być poważny. Co ma na myśli przez „mieszam wodę?” On coś kombinuje. To oczywiste dlaczego ciocia Elizabeth go zatrudniła. Ale musi odpowiednio czyścić basen po jego wyjściu, żeby Trevor nie zrobił się podejrzliwy i nie wylał jego tyłka… muszę wyznać, bardzo wspaniałego tyłka. - A dlaczegóż to musisz mieszać wodę? – Odwracam się w jego stronę, a moje oczy padają wprost na szeroką, muskularną klatę i dobrze zarysowany abs muśnięty słońcem. Jezu, jest zbyt idealny, a ja jestem… jakaś. Rozkojarzona? Mentalnie letargiczna? Szalona? Napalona? BINGO! - Żeby konsystencja chemikaliów równomiernie się rozkładała, kiedy sprawdzam wodę. Stoję z rozdziawioną buzią i nie mogę przestać się na niego gapić. Pochyla się, aby fizycznie przyciągnąć moją uwagę. Cholera! W ogóle nie okazuję wstydu gapiąc się na jego gołą klatę. - Halo? – mówi, zmuszając mnie abym na niego spojrzała. Wytrząsam z głowy nieodpowiednie myśli i biorę szybki łyk herbaty, aby zamaskować moje zażenowanie. - Muszę założyć koszulkę? Krztuszę się napojem. - Nie… - Nie mogę przestać kaszleć. – To znaczy… - Odchrząkuję i zauważam jego pewny siebie uśmieszek. – Załóż ją, lub zostań bez. Dlaczego miałabym się tym przejmować? Boże, Sydney, mogłabyś być dzisiaj jeszcze większą katastrofą? Klapnięcie psich drzwi odciąga od niego moją uwagę. Swarley przeskakuje w dół po schodach tarasu. Aaaron przykuca, jak liniowy w futbolu, oczekując nadgorliwego przywitania. Problem w tym, że kiedy Swarley podbiega bliżej, zdaję sobie sprawę, że nie kieruje się do Aarona. Kieruje się do… - Och cholera! – Zostaję wyrzucona tyłem do basenu. Moje ciało opada na dno i otwieram oczy, aby zobaczyć zamazane powiększenie pana „Chodzący Seks” basenowego, który stroi na brzegu i patrzy na mnie. Rozważam, aby przekonać się, jak długo mogę wstrzymać oddech.

Undeniably You Jewel E. Ann Może zdecyduje się wyjść, a ja będę mogła bez widowni podryfować w głębiny mojego osobistego piekła. Tak! To jest to. Mogę to zrobić. Nadal trzymam wiele pamiątek po mojej licealnej karierze pływaczki. Wstrzymanie oddechu dopóki nie odejdzie powinno być proste. Chyba, że postanowi być bohaterem i wskoczy, aby mnie uratować. To również nie najgorszy scenariusz. Wtedy przynajmniej oboje będziemy w przemoczonych ciuchach. Jak dziurawy ponton, wypuszczam oddech, po jednej bańce na raz, i siadam sobie na dnie basenu. Ha! Opróżnia kieszenie. Wygląda na to, że nie będę jedynym przemoczonym szczurem. Chwila. Co do diabła? Nie, nie robi tego. Och dobry Boże, tak, robi. „Chodzący Seks” nurkuje w basenie, bez szortów i bielizny! Dwa, zapadające w pamięć dźwięki ze „Szczęk” rozlegają się w mojej głowie, kiedy gramolę się na powierzchnię w przeciwnym kierunku, zdesperowana, aby się od niego oddalić. Słodka ulga powietrza wypełniającego mi płuca jest zgnieciona niepokojem, wywołanym byciem ściganą przez nagiego nieznajomego. - Och mój Boże! Co ty robisz? Gwałtowny krzyk wydostaje się z moich ust wraz z pozostałą resztką oddechu, kiedy płynę w stronę drabinki, ledwo mu uciekając. Wyskakuję z basenu z nadludzką szybkością. Owijam się ramionami i gramolę się w stronę domku przy basenie, serce mi pędzi, a całe ciało się trzęsie, kiedy szperam za ręcznikiem. - Woda jest dzisiaj świetna. – Rozbrzmiewa za mną jego głos. Odwracam się gwałtownie i sapię, a oczy wychodzą mi z orbit. Kilkadziesiąt centymetrów dalej wita mnie mokre, nagie, grzeszne-jak-gorący- deser-lodowy-z-polewą-krówkową ciało. Dłonie ma zwinięte w pięści, a ręce swobodnie skrzyżowane w nadgarstkach i zasłania nimi swój interes. Stoi przede mną idealna okładka „Sports Illustrated”, a jedyne co chcę zrobić, to zdzielić go w twarz i zetrzeć mu ten głupi uśmieszek. Następnie, oczywiście, chcę na niego wskoczyć, i ocierać się o niego każdą wrażliwą częścią ciała, ponieważ w tej chwili jestem tak wkurzona, i tak napalona, że znów muszę zanurkować w basenie, zanim ulegnę samozapłonowi.

Undeniably You Jewel E. Ann - Kończ co masz kończyć i wynoś się – mamroczę, rzucając mu ręcznik i tupiąc, idę w kierunku domu. Po drodze mijam Swarleya, który leżakuje sobie na krześle wypoczynkowym przy basenie. - Zły, demoniczny pies! – besztam go. *** Mając nadzieję, że już go nie ma, ściągam długie, mokre włosy w kucyk i na paluszkach schodzę na dół, w suchej parze szortów i zielonej koszulce z Irlandii, na której jest napisane „Dublin, twoja przyjemność.” Niestety nie dodaje ona irlandzkiego szczęścia. On nadal tu jest, siedzi sobie na stołku w kuchni. Wstaje, kiedy widzi, że się zbliżam. - Hej, myślę, że źle rozpoczęliśmy – mówi z megawatowym uśmiechem. - Skończyłeś? – pytam, opierając się o szafki z dłonią na biodrze. - Skończyłem? - Z basenem? – mówię z irytacją. Przewraca oczami. - Pewnie, skończyłem. - Co to ma niby znaczyć? Marszczy twarz, jakby był gotowy aby mi coś powiedzieć, ale w tylnej kieszeni wibruje mi telefon. - Halo? - Cześć Sydney. Tu Elizabeth. Właśnie wysiedliśmy z samolotu i chciałam się upewnić, że zaaklimatyzowałaś się w domu, i że nie masz jakichś problemów z Swarleyem. - Um, Swarley miał jakieś… uch… problemy z żołądkiem dziś rano, więc zabrałam go do doktora Abbotta. Uważa, że to tylko nerwy czy coś, i od

Undeniably You Jewel E. Ann tamtej pory z Swarleyem w porządku. – Myślę, że to zbyt wcześnie, aby mówić jej, iż może się zdarzyć tak, że do ich powrotu, Swarley będzie przywiązany łańcuchem do słupka w ogrodzie. - Och skarbie, przykro mi, że musiałaś sobie z tym radzić, ale dziękuję ci. Jeszcze jakieś kłopoty? - Niezupełnie. Aaron przyjechał dziś, żeby sprawdzić basen – mówię, mrużąc na niego oczy. Przygryza wargę, unikając kontaktu wzrokowego i pociera kark. To zachowanie jest totalnym przeciwieństwem kolesia, który godzinę temu pojawił się w drzwiach. - Aaron? Naprawdę? Nie powinno go być aż do przyszłej środy. Myślałam, że nadal dochodzi do siebie po operacji zmniejszenia żołądka. Ten biedny facet ma taką nadwagę. Myślę, że to dlatego Trevor go zatrudnił. No wiesz jak to jest, zdesperowane gospodynie domowe i gorący faceci od basenów. Tak czy siak, myślę, że w przyszłym tygodniu będziesz miała o jedno zakłócenie spokoju mniej. Masz nasze numery komórkowe. Nie wahaj się dzwonić, gdybyś miała jakiekolwiek pytania. „Aaron” przenosi do mnie swoje szeroko otwarte oczy, kiedy słucham Elizabeth i przesuwam się powoli przez kuchnię. Nie odrywając od niego oczu, sięgam za siebie w zwolnionym tempie, i łapię za rączkę dużego noża rzeźniczego, który stoi w drewnianym stojaku. - Dzięki, Elizabeth, bawcie się dobrze. Trzymając telefon w jednej dłoni, a nóż w drugiej, tak, aby wyraźnie je widział, kontynuuję oddalanie się od niego. - Słuchaj, nie wiem kim, kurwa, jesteś, ale sugeruję, abyś się stąd wynosił zanim zadzwonię na policję, albo… potnę cię! Przesuwa szybko oczy pomiędzy mną a nożem, jednak ma rozbawioną minę, a kąciki ust uniesione w górę. - Potniesz mnie? – pyta, unosząc brew. Od niechcenia, lekkomyślnie macham nożem wokoło i warczę: - Tak, potnę cię, dźgnę, wykastruję.