matern_anna

  • Dokumenty107
  • Odsłony13 033
  • Obserwuję15
  • Rozmiar dokumentów143.6 MB
  • Ilość pobrań7 974

01 - Zapomnij ze mną - J. Lynn

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :804.9 KB
Rozszerzenie:pdf

01 - Zapomnij ze mną - J. Lynn.pdf

matern_anna Dokumenty ROMANS J.Lynn
Użytkownik matern_anna wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 106 stron)

Korekta Hanna Lachowska Jolanta Kucharska Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok Zdjęcie na okładce © Dennis Hallinan/Archive Photos/Getty Images Tytuł oryginału Fall with Me FALL WITH ME. Copyright © 2014 by Jennifer L. Armentrout. Published by arrangement with the Author. All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2015 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5464-7 Warszawa 2015. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl

Dla czytelników. Mam nadzieję, że Wam się spodoba!

Rozdział 1 Siedziałam w miękkim fotelu w słonecznej poczekalni zaledwie od dziesięciu minut, kiedy w polu mojego widzenia pojawiły się podniszczone białe tenisówki. Przez ten czas przyglądałam się drewnianej podłodze i myślałam, że prywatna opieka medyczna musi być opłacalna, skoro właścicieli stać na ciemne drewno, które wygląda na drogie. Z drugiej strony rodzice Charliego Clarka nie żałowali pieniędzy na stałą opiekę nad jedynym synem. Umieścili go w najlepszym ośrodku w całej Filadelfii. Co roku wydawali na to astronomiczne sumy, zdecydowanie większe niż to, co ja byłam w stanie zarobić na kelnerowaniu w barze U Mony i projektowaniu stron internetowych na boku. Podejrzewałam, że miało to rekompensować jedyne odwiedziny w roku, trwające na dodatek może ze dwadzieścia minut. Na pewno nie byłam najżyczliwszym i najwyrozumialszym człowiekiem na świecie, bo za każdym razem, kiedy o nich myślałam, ogarniała mnie wściekłość. Podniosłam wzrok na uśmiech przyklejony do twarzy pielęgniarki. Zamrugałam raz, a potem drugi, ale nie rozpoznałam miedzianych włosów ani jasnego świeżego spojrzenia oczu w kolorze orzecha laskowego. Musiała być tu nowa. Spojrzała na czubek mojej głowy i patrzyła na niego nieco dłużej, niż wymagał przelotny rzut oka, ale uśmiech pozostał na miejscu. Nie miałam jakichś strasznie zwariowanych włosów. Co prawda kilka dni temu zmieniłam czerwone pasemka na głęboko purpurowe, ale i tak wszystko upchnęłam do związanego naprędce koka. Wczoraj zamykałam bar, więc do domu dotarłam o trzeciej nad ranem, a wstanie z łóżka i umycie zębów i twarzy przed wyjazdem do miasta okazało się niemal nadludzkim wyczynem. – Roxanne Ark? – spytała pielęgniarka. Stanęła przede mną i klasnęła w dłonie. W mózgu mi zazgrzytało na dźwięk mojego imienia w pełnym brzmieniu. Moi rodzice byli dziwni. Coś mi się zdaje, że w latach osiemdziesiątych mogli ostro ćpać. Mnie nazwali na cześć piosenki Roxanne, a moich braci Gordon i Thomas. To dwa z trzech imion Stinga. – Tak – przyznałam i sięgnęłam po torbę. Pielęgniarka z niewzruszonym uśmiechem ruszyła do podwójnych zamkniętych drzwi. – Siostry Venter dzisiaj nie ma, ale przekazała mi, że przychodzi pani w każdy piątek w południe, więc przygotowaliśmy Charliego. – Ojej, wszystko u niej dobrze? – zaniepokoiłam się. Przez te sześć lat odwiedzin tutaj siostra Venter stała się bliską znajomą. Wiedziałam nawet, że jej najmłodszy syn wreszcie się żeni w październiku, a za sprawą środkowego dziecka miesiąc temu, w lipcu, została babcią. – Przeziębiła się, chyba z okazji końca lata. Chciała dzisiaj przyjść, ale przekonałyśmy ją, żeby została w domu i wykurowała się przez weekend. – Odsunęła się trochę, gdy wstałam. – Wspominała, że lubi pani czytać Charliemu. Pokiwałam głową i zacisnęłam dłoń na torbie. Zatrzymała się przy drzwiach, odpięła od fartucha plakietkę z imieniem i przesunęła nad czytnikiem. Rozległo się piknięcie, więc otworzyła drzwi.

– Miał kilka niezłych dni. Nie tak dobrych, jakbyśmy sobie życzyli – mówiła dalej, idąc szerokim jasno oświetlonym korytarzem o białych, pustych, całkiem anonimowych ścianach – ale dzisiaj obudził się wcześnie. Moje jaskrawozielone japonki klapały na płytkach, a jej tenisówki były bezszelestne. Minęłyśmy korytarz, który jak wiedziałam, prowadził do świetlicy. Charlie nigdy nie lubił spędzać tam czasu, co było o tyle dziwne, że zanim… przed wypadkiem był duszą towarzystwa. W ogóle można było o nim wiele powiedzieć. Jego pokój mieścił się w innym bloku. Okna wychodziły na zieleń i basen terapeutyczny, którego nie lubił. Nigdy się nie pasjonował pływaniem, ale i tak za każdym razem, kiedy widziałam ten przeklęty basen, miałam ochotę w coś przywalić. Sama nie wiem, o co mi chodziło. Może o to, że większość z nas traktowała takie rzeczy, jak możliwość samodzielnego pływania, jak coś oczywistego. Albo o to, że woda zawsze kojarzyła mi się z wolnością i brakiem ograniczeń, a przyszłość Charliego została tak dramatyczne ograniczona. Pielęgniarka zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami do jego pokoju. – Wie pani, co robić, kiedy będzie pani chciała wyjść. Wiedziałam. Przy wyjściu musiałam się odmeldować w pokoju pielęgniarek. Podejrzewałam, że chciały się upewnić, czy go nie wykradam. Kiwnęła wesoło w moim kierunku, a potem odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną. Przez chwilę wpatrywałam się w drzwi i oddychałam powoli. Robiłam to przed każdym spotkaniem. To był jedyny sposób, żeby pozbyć się przed wejściem kłębowiska złych emocji: rozczarowania, wściekłości i smutku. Nie chciałam, żeby to widział. Czasem mi się nie udawało, ale zawsze próbowałam. Otworzyłam drzwi dopiero, kiedy byłam pewna, że mogę się uśmiechać, nie wyglądając przy tym jak wariatka, ale jak za każdym razem od sześciu lat widok Charliego był niczym uderzenie w gardło. Siedział w fotelu przed ogromnym oknem sięgającym od podłogi do sufitu. W swoim fotelu. Miał ratanowy fotel z okrągłym siedziskiem, obity jaskrawobłękitnym materiałem. Miał go od szesnastego roku życia. Dostał na urodziny zaledwie kilka miesięcy przed tym, jak wszystko się dla niego zmieniło. Nie spojrzał na mnie, kiedy weszłam. Nigdy nie patrzył. Pokój był całkiem fajny, dość spory, z dużym łóżkiem starannie zasłanym przez jedną z pielęgniarek, biurkiem, którego jak wiedziałam, nigdy nie używał, i telewizorem, którego nie widziałam włączonego ani razu przez sześć lat. Siedział w fotelu, wyglądał przez okno i był taki chudy, że prawie niewidzialny. Siostra Venter mówiła, że mają problem z namówieniem go na trzy porządne posiłki dziennie, ale kiedy spróbowali zmienić system na pięć mniejszych, to nic nie dało. Rok temu było już tak źle, że karmili go sondą, a ja wciąż czułam smak strachu, że go stracę. Jasne włosy miał świeżo umyte, ale nie ułożone. W ogóle ktoś ostrzygł je znacznie krócej niż zwykle nosił. Stawiał na artystyczny nieład i świetnie mu to wychodziło. Dzisiaj miał na sobie białą koszulkę i szare bawełniane dresy, ale nie z tych modnych. Miały ściągacz w kostce i wiedziałam, Boże, wiedziałam, że kiedyś wpadłby w szał, gdyby się dowiedział, że będzie miał coś takiego na sobie. Miał gust, styl, wszystko.

Podeszłam do drugiego fotela, takiego samego. Sama go kupiłam trzy lata temu. Odchrząknęłam. – Cześć. Nie spojrzał na mnie. Nie żebym się tego spodziewała. To znaczy jasne, jak zwykle czułam, że „to niesprawiedliwe”, ale nie był to żaden szokujący regres, bo nigdy na mnie nie patrzył. Jeszcze raz głęboko wciągnęłam powietrze. – Dzisiaj jest koszmarnie gorąco, więc nie nabijaj się z moich spodenek. – Kiedyś kazałby mi się przebrać, żeby nawet nie przyszło mi do głowy pokazanie się w czymś takim publicznie. – W telewizji mówili, że w weekend ma paść rekord gorąca. Powoli zamrugał. – Mają też być straszne burze. – Złączyłam dłonie i modliłam się, żeby na mnie popatrzył. Czasem nie patrzył. Teraz nie patrzył już od trzech wizyt i to mnie przerażało, bo kiedy ostatnio minęło tyle czasu bez kontaktu wzrokowego i zwracania na mnie uwagi, dostał potem strasznego ataku. Pewnie te dwie sprawy nie miały ze sobą nic wspólnego, ale mimo wszystko czułam, że mnie ściska w żołądku. Zwłaszcza odkąd siostra Venter wyjaśniła mi, że takie ataki są dość częste w przypadku pacjentów po urazie głowy. – Pamiętasz, że bardzo lubię burze, no nie? Cisza. – No, chyba że miałyby się zmienić w tornado – brnęłam. – Ale jesteśmy w Filadelfii, więc zagrożenie jest niewielkie. Kolejne powolne mrugnięcie, które zauważyłam, choć siedział bokiem do mnie. – Aha! A jutro wieczorem zamykamy Monę dla gości – paplałam dalej, a jednocześnie się zastanawiałam, czy przypadkiem mu już o tym nie mówiłam. Zresztą to przecież nie miało znaczenia. – Będzie impreza zamknięta. – Zamilkłam, żeby zaczerpnąć tchu. Charlie wciąż patrzył przed siebie. – Myślę, że spodobałoby ci się U Mony. Jest trochę obskurnie, ale w taki fajny sposób. No ale już ci to przecież mówiłam. Nie wiem, chciałabym… – zaczęłam, ale zasznurowałam usta, gdy uniósł ramiona w głębokim ciężkim westchnieniu. – Chciałabym wielu rzeczy – dokończyłam szeptem. Zaczął się kołysać. Wydawało mi się, że robi to nieświadomie. Ten łagodny ruch kojarzył mi się z oceanem, powolnym przesuwaniem się to w przód, to w tył na falach. Przez chwilę tłumiłam odruch wywrzeszczenia całej tej frustracji, która we mnie buzowała. Kiedyś Charliemu nie zamykała się buzia. Nauczyciele w podstawówce nazywali go Wielkie Usta, a on się z tego śmiał. Boże, śmiał się najcudowniej, szczerze i zaraźliwie. Ale nie śmiał się już od lat. Zamknęłam oczy, żeby powstrzymać falę gorących łez. Miałam ochotę rzucić się na podłogę i wierzgać. To wszystko było niesprawiedliwe. Charlie powinien móc chodzić. Skończyłby już college i poznał jakiegoś seksownego gościa, który by go pokochał. Chodzilibyśmy na podwójne randki, z nim i z facetem, którego ja bym ze sobą przywlekła. Powinien realizować zamierzenia i być już autorem pierwszej powieści. Bylibyśmy tacy, jak zawsze. Najlepsi przyjaciele. Nierozłączni. Przychodziłby do mnie do baru, a gdyby było trzeba, kazałby mi wziąć dupę w troki i sobie radzić. Powinien żyć. Bo ten stan, w którym był teraz, jakkolwiek go nazwać, nie przypominał życia.

Jedna pieprzona noc, kilka głupich słów i kamień. To wystarczyło, żeby wszystko zniszczyć. Otworzyłam oczy z nadzieją, że będzie na mnie patrzył, ale nie patrzył, a ja nie mogłam zrobić nic więcej, jak tylko dalej to ciągnąć. Wyjęłam z torby złożoną kartkę z akwarelą. – To dla ciebie – zachrypiałam, ale mówiłam dalej. – Pamiętasz, jak mieliśmy piętnaście lat i moi rodzice zabrali nas do Gettysburga? Strasznie ci się podobało Devil’s Den, więc namalowałam ci je. Rozłożyłam kartkę i trzymałam mu przed twarzą, chociaż nie patrzył. W zeszłym tygodniu kilka godzin zajęło mi namalowanie skał piaskowca i trawiastej łąki tak, żeby głazy i rozrzucone kamienie miały odpowiedni odcień. Światłocień był najtrudniejszy z tego wszystkiego, bo malowałam akwarelami, ale wydawało mi się, że ogólnie wyszło całkiem spoko. Wstałam i podeszłam do ściany naprzeciwko łóżka. Wyjęłam z biurka pinezkę i przypięłam obrazek wśród innych. Co tydzień przynosiłam jeden. W sumie trzysta dwanaście obrazków. Rozejrzałam się po ścianach. Najbardziej lubiłam portrety, mnie i Charliego razem, jak byliśmy młodsi. Miejsce na ścianach zaczynało się kończyć. Niedługo będę musiała przejść na sufit. Wszystkie rysunki dotyczyły przeszłości. Nic na temat teraźniejszości czy przyszłości. Po prostu ściana wspomnień. Wróciłam do fotela i wyjęłam z torby książkę. Księżyc w nowiu. Widzieliśmy razem pierwszy film. Prawie poszliśmy na drugi. Otworzyłam ją w miejscu, gdzie ostatnio przerwałam lekturę, i pomyślałam, że Charlie byłby w drużynie Jacoba. Na pewno nie dałby się wampirom. Chociaż czytałam mu to już po raz czwarty, wydawało mi się, że mu się podoba. A przynajmniej tak sobie wmawiałam. W ciągu godziny, którą tu spędziłam, ani razu na mnie nie spojrzał. Zaczęłam się pakować, a serce miałam tak ciężkie jak tamten kamień, który wszystko zmienił. Pochyliłam się nad nim. – Charlie, popatrz na mnie. – Zaczekałam chwilę i ścisnęło mnie w gardle. – Proszę. A Charlie… Tylko mrugał i dalej się kołysał. Do tyłu i do przodu. Nic więcej, a na jakąkolwiek reakcję czekałam przez pięć minut. Ale nie było reakcji. Ze łzami w oczach pocałowałam jego chłodny policzek i się wyprostowałam. – No to do zobaczenia w przyszły piątek, dobra? Udawałam, że powiedział, że dobra. Tylko dzięki temu byłam w stanie opuścić pokój i zamknąć za sobą drzwi. Wymeldowałam się u pielęgniarek, a potem wyszłam na oślepiający upał. Wygrzebałam z torby okulary przeciwsłoneczne. Skwar dobrze robił mojej przemarzniętej skórze, ale nie rozgrzewał wnętrza. Zawsze tak było po wizycie u Charliego. Dopiero jak zacznie się moja zmiana w barze, dam radę otrząsnąć się z tego chłodu. Zaklęłam i ruszyłam na tył parkingu, gdzie zostawiłam auto. Widziałam skwar falujący nad rozgrzanym asfaltem i od razu zaczęłam sobie wyobrażać, jakie kolory musiałabym zmieszać, żeby przenieść to na płótno. Potem zobaczyłam mojego starego dobrego volkswagena jettę i myśli o akwarelach wyleciały mi z głowy. Ścisnęło mnie w żołądku i prawie się potknęłam o własne nogi. Obok mojego samochodu stał prawie nowy pikap. Znałam go. Nawet raz nim jechałam. Jezu. Nie byłam w stanie przestawiać stóp i w końcu stanęłam jak wrośnięta w ziemię.

Moje przekleństwo, był tu. Co ciekawe, jednocześnie odgrywał główną rolę w moich fantazjach, także tych niecenzuralnych. Zwłaszcza w nich… Był tu Reece Anders, a ja nie wiedziałam, czy przykopię mu w jaja, czy go pocałuję.

Rozdział 2 Drzwi po stronie kierowcy otworzyły się bezszelestnie, a moje nielojalne zdradzieckie serce stanęło na moment, gdy wysunęła się zza nich długa noga obuta w japonkę ze skórzanym paskiem. Dlaczego miałam taką słabość do facetów, którzy mieli wystarczające jaja, żeby nosić japonki?! Naprawdę, uważałam, że to absolutnie seksowne, szczególnie do spranych dżinsów. Do nogi dołączyła druga, a zaraz potem drzwi na sekundę zasłoniły tors. Potem zostały zamknięte, a ja zobaczyłam koszulkę z logo Metalliki, która niespecjalnie dobrze sobie radziła z maskowaniem wyrzeźbionego i obłędnie smakowitego sześciopaka na brzuchu. Wręcz przeciwnie, doskonale z nim współpracowała, podkreślając każdy mięsień. To samo robiła z bicepsami, które wyjątkowo mnie otumaniały. No i proszę. Pokonana przez podkoszulek. Przesunęłam wzrokiem po szerokich ramionach, które mogłyby udźwignąć ciężar całego świata. A może nawet go dźwigały? – i spojrzałam mu w twarz. Ukrywał ją za cholernie seksownymi ciemnymi okularami. Boże, w codziennych ciuchach Reece wyglądał niesamowicie, ale majtki spadały, nawet gdy miał na sobie mundur. Ale kiedy był nagi, można było naprawdę przeżyć orgazm wizualny. A ja widziałam go nago. No dobra, w pewnym sensie. No nie, widziałam jego klejnoty i były to naprawdę klejnoty w najlepszym gatunku. Był klasycznym przystojniakiem. Takim, na widok którego palce aż mnie świerzbiły, żeby go naszkicować: wyraźne kości policzkowe, pełne usta i linia szczęki tak ostra, że przysięgam, można by nią kroić tort. A do tego był policjantem, więc służył i chronił i było w tym coś totalnie seksownego. Niestety, poza tym wszystkim go nienawidziłam. Absolutnie i nieodwołalnie. W każdym razie przez większość czasu. Albo czasami. A na pewno zawsze wtedy, kiedy widziałam jego doskonałość i zaczynałam mieć na niego ochotę. O tak, w takich chwilach naprawdę go nienawidziłam. Moje dziewczyńskie części ciała właśnie zaczynały się rozkręcać, co oznaczało, że w tej chwili go nienawidzę. Zacisnęłam w ręce paski torby i wyrzuciłam na bok biodro, bo widziałam, że tak robi Katie (taka moja dziwaczna koleżanka) tuż przed werbalnym daniem komuś w pysk. – Co ty tu robisz? – spytałam, a potem się zatrzęsłam. Było co prawda milion stopni, ale nie rozmawiałam z Reece’em od ponad jedenastu miesięcy. No, nie licząc słów „wal się”, bo to wyartykułowałam przez ten czas pewnie ze czterysta razy, ale nieważne. Nad okularami pojawiły się ciemne brwi. Po chwili zaczął się śmiać, jakbym powiedziała coś szalenie zabawnego. – A gdybyś tak najpierw się przywitała? Ach, gdyby tylko kompletnie mnie tym nie zaskoczył, bluzgi sfrunęłyby z moich ust niczym stada ptaków migrujących na południe. Moje pytanie było absolutnie uzasadnione. O ile wiedziałam, w ciągu tych sześciu lat, kiedy odwiedzałam Charliego, Reece nie przyszedł tu ani razu, ale poczułam się trochę winna, bo mama wpoiła mi lepsze maniery. Zmusiłam się do „cześć”. Zasznurował usta i nic nie powiedział.

Zmrużyłam ukryte za okularami oczy. – Dzień dobry, oficerze Anders? Po chwili przekrzywił głowę. – Roxy, przecież nie jestem na służbie. Boże, jak on wymawiał moje imię… Roxy. Owijał się językiem wokół „R”… Nie wiem, jakim cudem, ale kompletnie rozmiękczył te części mnie, które wcale nie wymagały rozmiękczania. Nadal nic nie mówił, a ja miałam ochotę walnąć się w dziewczyńskie części, bo to w końcu one mnie do tego zmusiły. – Cześć… Reece – wystękałam. Uniósł kąciki ust w uśmiechu, który mówił, że jest ze mnie dumny. I słusznie! To, że wypowiedziałam jego imię, było naprawdę wielkim osiągnięciem, i gdybym miała dla niego ciasteczko w nagrodę, jak dla psa, musiałabym mu je rzucić w twarz. – Strasznie było? – Tak, strasznie – odparłam. – Część mojej duszy została stracona na zawsze. Roześmiał się na cały głos. Kompletnie się tego nie spodziewałam. – Twoja dusza jest pełna tęczy i merdających szczenięcych ogonków, skarbie. Parsknęłam. – Moja dusza jest głęboka, czarna i pełna różnych nieskończenie nieważnych spraw. – Nieważnych spraw? – powtórzył i jeszcze raz się roześmiał, a potem przeczesał palcami ciemnobrązowe włosy. Były krótko przystrzyżone na bokach, ale na górze troszkę dłuższe niż nosiła większość policjantów. – Nawet, jeśli to prawda, to nie zawsze tak było. – Swobodny i, trzeba przyznać, zniewalający uśmiech, spłynął mu z ust, które tworzyły teraz linię prostą. – Tak, nie zawsze tak było. Oddech utkwił mi w gardle. Znaliśmy się z Reece’em od dawna. Jak zaczynałam liceum, on był już wyżej i ucieleśniał wszystko, na punkcie czego może zwariować dziewczyna, więc się w nim zabujałam. Bardzo. Rysowałam serduszka z jego imieniem. To były moje pierwsze i najnędzniejsze rysunki. Bazgroły pokrywały całe zeszyty. Do tego czciłam każdy uśmiech skierowany do mnie i każde spojrzenie w moim kierunku. Byłam jeszcze szczeniarą i nie obracaliśmy się w tych samych kręgach, ale zawsze był dla mnie miły. Pewnie dlatego, że razem z rodzicami i starszym bratem wprowadził się do domu obok. Nieważne, w każdym razie zawsze był miły dla mnie i dla Charliego, a kiedy wstąpił do marines i wyjechał, byłam absolutnie zdruzgotana i miałam złamane serce, bo zdążyłam już sobie wmówić, że weźmiemy ślub i zasiedlimy świat naszymi dziećmi. Ciężkie były te lata bez niego. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy mama zadzwoniła i powiedziała, że został ranny. Serce mi stanęło i musiało minąć dużo czasu, żebym pozbyła się panicznego strachu, który mnie nie opuszczał nawet, kiedy już była pewność, że będzie dobrze. Jak w końcu wrócił, byłam już w takim wieku, że nie groziło mu więzienie za kontakty z nieletnią i wtedy naprawdę się zaprzyjaźniliśmy. Staliśmy się dobrymi bliskimi przyjaciółmi. Byłam przy nim w najgorszych chwilach. W czasie tych koszmarnych nocy, kiedy upijał się tak, że nie było z nim kontaktu albo robił się humorzasty jak zamknięty w klatce lew, gotowy odgryźć rękę każdemu, kto się do niego zbliży. Każdemu, tylko nie mnie. A potem jedna noc i za dużo whisky zepsuły wszystko. Podkochiwałam się w nim przez wiele lat, cały czas wierząc, że jest nie do zdobycia. A bez względu

na to, co się między nami wydarzyło tamtej nocy, wiedziałam, że nigdy nie będzie mój. Wściekłam się, że moje myśli zawędrowały aż tam i w ostatniej chwili powstrzymałam się od przywalenia mu torbą. – Dlaczego na litość boską rozmawiamy o mojej duszy?! Uniósł lekko umięśnione ramię. – Sama zaczęłaś. Już otwierałam usta, żeby zaprotestować, kiedy uświadomiłam sobie, że ma rację. I to było dziwne. Poczułam na czole warstewkę potu. – Co tu robisz? Wystarczyły dwa jego długonożne kroki, żeby zniwelować dystans między nami. Wbiłam palce stóp w podeszwy klapek, żeby nie zerwać się do ucieczki. Reece był wysoki, miał prawie metr dziewięćdziesiąt, a ja należałam do gatunku „metr pięćdziesiąt w kapeluszu”. Jego rozmiary mnie onieśmielały, ale i odrobinkę kręciły. – Chodzi o Henry’ego Williamsa. W ułamku sekundy zapomniałam o całej naszej pokręconej przeszłości i mojej rozbłyskującej duszy. Spojrzałam na niego. – Że co? – Starał się o przedterminowe zwolnienie. Pot okrywający moją skórę zlodowaciał. – Tak, wiem. Śledziłam jego prośby o zwolnienie warunkowe. – Wiem – przyznał cicho, ale stanowczo, a wtedy mój żołądek wyrżnął w ziemię. – Ale nie poszłaś na ostatnią rozprawę, a wtedy został zwolniony. To nie było pytanie, tylko stwierdzenie, ale mimo to pokręciłam głową. Poszłam na wcześniejszą, ale nie mogłam nawet patrzeć na Henry’ego Williamsa. Z tego, co tam słyszałam, wywnioskowałam, że są duże szanse, że następnym razem faktycznie go zwolnią i proszę bardzo, zwolnili go. Mówiło się, że w więzieniu Henry odnalazł Boga czy coś. Dobrze dla niego. Ale to nie zmieni tego, co zrobił. Reece zdjął okulary i spojrzał niesamowitymi niebieskimi oczami. – Byłem na tym przesłuchaniu. Tak mnie zaskoczył, że aż się cofnęłam. Otworzyłam usta, ale nie zdołałam nic powiedzieć. Nie przeszłoby mi nawet przez myśl, że to zrobi. Nie wiedziałam, dlaczego się zdecydował. Nie odrywał ode mnie wzroku. – Wniósł o… – Nie – prawie krzyknęłam. – Wiem, czego chciał. Słyszałam, jakie ma plany po wyjściu z więzienia, ale nie. Milion razy nie. Nie! Sąd nie może mu dać na to zgody. Twarz Reece’a złagodniała, a w jego oczach zobaczyłam coś podobnego do współczucia. – Wiem, ale ty za to wiesz, że nie masz na takie rzeczy wpływu. – Po chwili milczenia dodał: – On chce jakoś zadośćuczynić. Zacisnęłam wolną rękę w pięść, a bezsilność wzbierała we mnie jak rój rozwścieczonych pszczół. – Za to, co zrobił, nie da się zadośćuczynić.

– Ja się z tobą zgadzam. Trochę mi zajęło zrozumienie, co chce powiedzieć, a wtedy poczułam, że ziemia usuwa mi się spod stóp. – Nie – szepnęłam i ścisnął mi się żołądek. – Proszę, powiedz, że rodzice Charliego się nie zgodzili. Błagam. Zadrżał mu mięsień w szczęce. – Chciałbym ci tak powiedzieć, ale nie mogę. Zgodzili się, dzisiaj rano. Dowiedziałem się od jego kuratora. W piersi wzbierał mi płacz i odwróciłam się, żeby nie widział. Nie mogłam uwierzyć. Mój mózg nie mógł sobie poradzić z przetworzeniem informacji, że rodzice Charliego dali temu… potworowi zgodę na odwiedziny. Jakie to bezduszne, okrutne i po prostu złe! Charlie był w takim stanie przez tego homofobicznego dupka. W żołądku ściskało mnie coraz bardziej i zaczynałam się niepokoić, że zaraz zwymiotuję. Reece położył mi rękę na ramieniu i aż podskoczyłam, ale nie cofnął się, a ciężar tej dłoni działał jakoś… uspokajająco. Mała część mnie była mu za to wdzięczna i zaczęło mi się przypominać, jak to kiedyś było między nami. – Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć, żeby nic cię nie zaskoczyło. Zamknęłam oczy i podziękowałam mu schrypniętym głosem. Minęła kolejna chwila, a on wciąż nie zabierał ręki. – To nie wszystko. On chce porozmawiać też z tobą. Moje ciało samowolnie wierzgnęło i usunęło się poza zasięg jego dotyku. Stanęłam twarzą do niego. – Nie. Nie chcę go widzieć. – W jednej chwili wrócił do mnie tamten wieczór, a ja zaczęłam się cofać, aż wpadłam na swój samochód. Zaczęło się spokojnie, od żartów. Wyśmiewania. A potem w jednej chwili wszystko się zapętliło. I skończyło się tak strasznie. – Nie ma mowy. – Nie musisz. – Podszedł do mnie, ale szybko opuścił rękę. – Ale musiałaś wiedzieć. Powiem jego kuratorowi, żeby go trzymał z daleka od ciebie. Bo pożałuje. Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho, ale w jego głębokim głosie czaiła się groźba. Serce zaczęło mi bić mocniej i poczułam, że muszę się znaleźć jak najdalej stąd i w samotności się nad tym wszystkim zastanowić. Przesuwałam się wzdłuż samochodu, a torbę przycisnęłam do piersi jak tarczę. – Muszę iść. – Roxy! – zawołał. Dotarłam już do drzwi kierowcy, ale Reece chyba był ninją, bo nagle znalazł się znów przede mną. Nie włożył jeszcze okularów, więc wpatrywał się we mnie oczami w kolorze niezmąconego czystego błękitu. Położył mi ręce na ramionach i poczułam, jakbym wsadziła palec do gniazdka elektrycznego. Chociaż dostarczył mi takich, a nie innych wieści, każdą komórką ciała odczuwałam dotyk jego dłoni. Nie wiedziałam, czy on też to czuje, ale lekko podkulił palce, żeby mnie zatrzymać w miejscu. – To, co spotkało Charliego – zaczął niskim głosem – to nie twoja wina. Wyrwałam mu się ze ściśniętym żołądkiem, a on mnie nie zatrzymywał. Wyminęłam go i otworzyłam drzwi, a potem rzuciłam się za kierownicę. Patrzyłam na niego przez przednią szybę, a pierś szybko wznosiła mi się i opadała.

Stał tak jeszcze przez kilka sekund i już myślałam, że wsiądzie ze mną, ale pokręcił głową i włożył okulary. Patrzyłam, jak się odwraca i idzie do pikapa. Dopiero wtedy się odezwałam. – Co za masakra… – Drżącymi rękami złapałam kierownicę. Już sama nie wiedziałam, co było z tego wszystkiego najgorsze. To, że Charlie znów mnie nie zauważył, że Henry dostał zgodę na spotkanie czy że wcale nie byłam pewna, czy Reece ma rację. A jeśli to, co się stało z Charliem, to jednak moja wina?

Rozdział 3 Żałowałam, że nie piję w pracy, bo po takim dniu chętnie bym się trochę znieczuliła. Obstawiałam jednak, że właściciel baru nie będzie szczęśliwy, kiedy zastanie mnie leżącą na zapleczu. Jackson James znany był powszechnie jako Jax, co brzmiało, jakby właśnie zeskoczył z okładki „Bravo”. Doprowadził do porządku bar U Mony własnymi rękami, uporem i determinacją. Wcześniej to była speluna, miejsce spotkań ćpunów i dilerów, ale te czasy się skończyły. Obejmował właśnie swoją dziewczynę, Callę. Zareagowała tak naturalnie. Wtuliła się w niego. Stali niedaleko podniszczonych stołów do bilardu i uśmiechali się do drugiej pary. Cholera, wszędzie pary. Wyglądało, jakby U Mony był dziś wieczorek par, tylko ktoś zapomniał mi o tym powiedzieć. Przy jednym ze stolików siedzieli Cameron Hamilton i jego narzeczona, Avery Morgansten. Przed nim stało piwo, a przed nią jakiś napój gazowany. Jak zwykle byli po prostu rozkoszni. Avery miała te niesamowite, zjawiskowe rude włosy, a do tego piegi, więc wyglądała jak żywa reklama neutrogeny, a Cam był po amerykańsku oszałamiający. Przyjechali też Jase Winstead i młodsza siostra Cama, Teresa, z którymi właśnie rozmawiali Jax i Calla. Ci dwoje robili porażające wrażenie. Wyglądali, jakby do Mony przyszli Brad i Angelina. Byli też Brit i Ollie, blond petardy. Ollie tłumaczył właśnie jednemu z facetów grających w bilard, że w 2015 roku będą pięćdziesiąt dwa piątki czy coś równie dziwacznego. Ostatnio jak z nim gadałam, opowiadał mi o biznesie, który zamierza rozkręcić. Chciał sprzedawać smycze dla żółwi. Wow. Włożyłam okulary, które powinnam nosić cały czas, i znów spojrzałam na Callę i Jaxa. Sięgnęłam po butelkę jacka i uśmiechnęłam się szeroko. Mało było tak niesamowitych widoków jak dwie osoby, które bardzo zasługują na miłość i które się w sobie zakochują. Kiedy Calla zadarła głowę, a Jax ją pocałował w usta, moje małe głupie serduszko aż się rozpłynęło. Dzisiejszy wieczór był dla nich. No dobrze, dla niej. W poniedziałek wracała do Shepherd, więc Jax zamknął bar i wydał małe pożegnalne przyjęcie. To, o którym opowiadałam Charliemu. Nalałam jacka z colą Melvinowi, który był naszym najstarszym klientem i w zasadzie miał tu własny stolik. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy do mnie mrugnął i złapał szklankę. – Miłość aż się przelewa – przekrzyczał starą rockową piosenkę i wskazał brodą w kierunku Calli i Jaxa. – Taka nie byle jaka. Tak, wyglądało, jakby miłość wręcz się wyrzygała nad całym barem. Nawet Dennis, który pracował z Reece’em i jego bratem, przyprowadził żonę. Siedzieli i się przytulali. Melvin miał rację, a mnie było z tego powodu trochę smutno, bo wiedziałam, że wieczorem położę się do łóżka sama. Dobra, trudno. – Nie da się ukryć. – Odstawiłam butelkę na półkę i nachyliłam się nad barem. – Chcesz do tego skrzydełka? – Nie, dzisiaj zostanę przy konkretach. – Podniósł szklankę i uniósł brew. – Cieszę się ze względu na nich – stwierdził, kiedy się już napił. – Ta dziewczyna nie miała łatwego życia. Jax się nią zajmie.

Już miałam powiedzieć, że Calla nie potrzebuje Jaxa, żeby się nią zajmował, bo świetnie sobie poradzi sama, ale rozumiałam, co chciał powiedzieć w ten staroświecki sposób. Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby wiedzieć, że spotkało ją coś złego. Naprawdę złego. Miała na lewym policzku bliznę, której już nie ukrywała tak desperacko jak na początku, a wyznała mi kiedyś, co pożar zrobił z resztą jej ciała. Była wtedy mała i w efekcie straciła całą rodzinę. Jej bracia zginęli, mama się stoczyła, a ojciec tego wszystko nie uniósł i odszedł. Tak jak mówiłam, niesamowicie się patrzy, jak odnajdują się dwie osoby zasługujące na miłość. Akurat poprawiałam okulary, kiedy Melvin odwrócił do mnie siwy policzek. – A co z tobą, panno Roxy? Rozejrzałam się po pustym barze i zmarszczyłam brwi. – Jak to? Wyszczerzył zęby. – Kiedy ty się pokażesz w męskich objęciach? Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam. – Nieprędko. – Tak każdy mówi, zanim wpadnie – odparł i podniósł szklankę do ust. Pokręciłam głową, ale się roześmiałam. – Jak tak mówię, bo to prawda. Ze zmarszczonym czołem zsunął się z barowego stołka. – Widziałem cię w zeszłym tygodniu we włoskiej knajpie z tym chłopcem. Jak on ma na imię? – Pochlebiam sobie, że się nie spotykam z chłopcami, więc nie wiem, o kim mówisz. Dokończył drinka w stylu, który musiał wprawić jego wątrobę w dumę. – Często chodzisz na randki, młoda damo. Wzruszyłam ramionami, bo nie mogłam polemizować z tym stwierdzeniem. Często chodziłam na randki i nie dawało się ukryć, że niektórzy z tych facetów zachowywali się jak chłopcy. Myśleli, że tania kolacja w Olive Garden automatycznie zapewni im to, na co liczyli. Kurczę, powinno być jakieś prawo mówiące, że przed przejściem do fazy drugiej w menu musi się znaleźć polędwica i homar. – A ten młokos? Rudy – dociekał. – Tak, rudzielec z brzoskwinką na twarzy. Brzoskwinka? Jezu, musiałam zagryźć wargę, żeby się nie roześmiać, bo wiedziałam, kogo ma na myśli. Faktycznie, ten biedak jakoś nie mógł zapuścić porządnego zarostu. – Chodzi ci o Deana? – Jak zwał tak zwał. – Machnął lekceważąco ręką. – Nie podoba się mi. – Nawet go nie znasz! – Odsunęłam się od baru, ale kiedy wywrócił oczami, zaczęłam się śmiać. – Jest całkiem miły i starszy ode mnie! – Musisz sobie znaleźć prawdziwego mężczyznę – mruknął. – Zgłaszasz się na ochotnika? Roześmiał się na całe gardło. – Żebym tylko był młodszy, pokazałbym ci parę sztuczek! – Co ty powiesz! – Ja też się roześmiałam i skrzyżowałam ramiona na koszulce z napisem: „U nas w Hufflepuffie jest fajniej”. – Nalać ci czegoś jeszcze? Może piwa, bo więcej mocnego alkoholu już ci nie

trzeba. Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. – Ktoś cię odprowadzi do auta, jak skończysz pracę? Pomyślałam, że to dziwne pytanie. – Któryś z chłopaków zawsze mnie odprowadza. – To dobrze. Musisz być ostrożna – mówił dalej. – Pewnie słyszałaś o tej dziewczynie z okolic Prussia? W twoim wieku, mieszkała sama i pracowała do późna. Jakiś facet pojechał za nią do domu i nieładnie się z nią obszedł. – Coś mi wpadło w ucho w wiadomościach, ale wydawało mi się, że go znała. Że to był były chłopak albo co? Pokręcił głową i wziął butelkę piwa, którą mu podałam. – Z tego, co słyszałem, chłopaka oczyścili z zarzutów. Uważają, że to był ktoś obcy. A Prussia jest niedaleko stąd. A przecież miesiąc temu zniknęła dziewczyna. Nazywa się chyba Shelly Winters. Mieszkała w Abington Township. Nie znaleźli jej jeszcze. – Wskazał na mnie szyjką butelki, a ja przypomniałam sobie facebookowe ogłoszenia o zaginionych. O ile dobrze zapamiętałam, była ładną dziewczyną o niebieskich oczach i brązowych włosach. – Po prostu bądź ostrożna. Oparłam się o bar i patrzyłam, jak Melvin powoli odchodzi. Rozmowa potoczyła się w dziwnym kierunku. – Chcesz się o coś założyć? Odwróciłam się i wysoko zadarłam głowę, żeby spojrzeć na Nicka Dormasa. Był mistrzem w kategorii wysoki, ciemny i mroczny, a dziewczyny przychodzące do baru natychmiast łykały ten haczyk. Rozsiewał aurę łamacza serc, a jednak laski na to leciały. Trochę mnie zaskoczyło, że się odezwał, bo rzadko mówił do kogokolwiek z wyjątkiem Jaxa. Nie miałam pojęcia, jakim cudem wyrywał te wszystkie dziewczyny, nie mówiąc prawie ani słowa. Działał w stylu „jedna noc i żegnaj na zawsze”. Kiedyś podsłuchałam, jak Jax mu tłumaczył, że nie może wyrzucać z baru wszystkich dziewczyn, które Nick zaliczył, tylko dlatego, że nie chce ich więcej widzieć. – O co? Wziął butelkę tequili i wskazał na Jaxa. – Jeszcze przed końcem tygodnia wyląduje w Shepherd. Uśmiechnęłam się i odsunęłam trochę, żeby dać mu dostęp do szklanek. – Nie zakładam się, chyba że to ja będę mogła powiedzieć, że tak. Oczywiście, że będzie tam przed końcem tygodnia! Nick się cicho roześmiał, co było kolejnym zaskoczeniem, bo tego też prawie nigdy nie robił. Nie wiem, o co chodziło. Bywał humorzasty i wydawał się naprawdę fatalnym materiałem na chłopaka, ale go lubiłam. – Ej – zawołałam. – Zgadnij co? Uniósł brwi. – Banan! Uśmiechnął się kącikiem ust. – To jakiś szyfr?

– Nie. Miałam ochotę to powiedzieć. – Złapałam ścierkę i starłam rozlany alkohol. – Ale to mogłoby być fajne słowo bezpieczeństwa w czasie seksu BDSM, nie? Gapił się na mnie. – Czytałam taką książkę, w której dziewczyna tuż przed końcem krzyczała „kot”. To było genialne! – Niech ci będzie… – mruknął i odszedł. Przy barze stanął Jax i patrzył na mnie z uniesionymi brwiami. – O czym wyście na litość boską rozmawiali? Uśmiechnęłam się szeroko do niego i do Calli. – O słowach bezpieczeństwa w czasie seksu BDSM. Calla szerzej otworzyła oczy. – Przyznam, że się nie spodziewałam. Zaczęłam się śmiać i w tej jednej chwili zrobiło mi się lżej niż przez cały dzień. – Chcecie coś do picia? – Spojrzałam na Callę i uśmiechnęłam się szatańsko. – Może tequili? Cofnęła się i prawie na mnie nasyczała. – Nie ma mowy. Nie chcę mieć więcej do czynienia z tą diabelską substancją. Jax się zaśmiał, ale ją objął i przyciągnął do boku opiekuńczym gestem. – No nie wiem. Uroczo wyglądałaś, jak tuliłaś do siebie butelkę. Zarumieniła się i położyła mu rękę nisko na brzuchu. – Jednak się powstrzymam. Skończyło się na budweiserze dla niego i lemoniadzie dla niej. – Fajna koszulka – powiedziała, a potem przytknęła butelkę do pełnych różowych ust. – Będę tęsknić za tobą i twoimi koszulkami. – Ja za tobą też! – pisnęłam, i gdybym umiała się wdrapać na bar, tobym się na nią rzuciła. – Ale przyjedziesz, tak? Też mamy do ciebie prawo! Roześmiała się. – Wrócę, zanim się obejrzysz. Nawet nie zdążysz się stęsknić. Ale to była nieprawda, wiedziałam, że zdążę. – A ja się z nią następnym razem zabiorę. – Obok Calli pojawiła się Tess, przeczesująca lśniące ciemne włosy. – Podoba mi się tu. Calla zerknęła na Jase’a rozmawiającego z Camem. – Ale mam nadzieję, że jego też weźmiesz? Chyba nie byłabyś bez niego zbyt szczęśliwa. – Jasne, że wezmę! – popatrzyła na mnie. – Dobrze mieć przy sobie takie ciacho. Spojrzałam na srebrnookiego przystojniaka. – Święta prawda. – No dobra, ja zmykam. – Jax wypuścił Callę z objęć, ale pocałował ją za to w policzek. – Ale Jase jest faktycznie bajeczny. Sam bym go bzyknął. Powiedział to na tyle głośno, że Jase na nas spojrzał z niezrozumieniem, które było aż seksowne. Zaczęłam się śmiać jak hiena. Tess pokręciła głową i przytuliła się do Calli. – Ale tak na serio, obojgu nam strasznie się tu podoba. Camowi i Avery też. Dobrze mieć takie

miejsce, gdzie można co jakiś czas wyskoczyć. – A ty zawsze możesz przyjechać do nas – powiedziała Calla. Pokiwałam bezmyślnie głową, bo drzwi właśnie się otworzyły. Dzisiaj przychodzili tylko zaprzyjaźnieni z Callą i Jaxem, więc spodziewałam się Katie, bo jej jeszcze nie było, ale to nie była ona. Wszedł Reece ubrany mniej więcej w to samo co rano i moje durne serce aż podskoczyło. Na miłość boską, czy jako policjant nie powinien być w piątek wieczorem w pracy?! Niech to szlag. Nawet nie zerknął w stronę chłopaków. Od razu popatrzył na bar. Nasze oczy się spotkały. Dziewczyńskie części ciała zgłosiły chęć uczestnictwa. Niech to jeszcze większy szlag. Przy każdym spotkaniu odbierał mi oddech. Może to przez sposób, w jaki chodził. Cholera, szedł prosto do baru! Obróciłam się na pięcie i zauważyłam Nicka. – Idę sprawdzić zapasy w magazynie. – Pewnego dnia mi to wyjaśnisz – mruknęła Calla, ale reszty nie słyszałam, bo już brałam nogi i kościsty tyłek za pas. To chyba było wredne, bo przecież rano zachował się naprawdę bardzo ładnie. Myślałam o tym całe popołudnie. No i jeszcze o Henrym Williamsie, który chciał naprawiać szkodę. Jakby to było możliwe. Boże, chciało mi się śmiać, kiedy mknęłam przez korytarz. Wpadłam do magazynu, zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o nie, odetchnęłam głęboko i odgarnęłam brązowo-fioletowe włosy, które opadły mi na twarz. Nie miałam w tej chwili ochoty na myślenie o Henrym. I, chociaż to pewnie zabrzmi strasznie, o Charliem też nie. Miałam już lepszy humor, więc z załamką wolałam poczekać te kilka godzin, aż skończę pracę. Wróciłam myślami do Reece’a. Nadal nie miałam pojęcia, dlaczego zdecydował się na taką wyprawę, żeby mi powiedzieć o Henrym. Dobra, kiedyś byliśmy przyjaciółmi, ale od jedenastu miesięcy się nie kontaktowaliśmy. Teraz on to zmienił i nie wiedziałam, co o tym myśleć. To pewnie w ogóle nic nie znaczyło. Nie mogło nic znaczyć, bo te jedenaście miesięcy temu Reece wyrwał mi kawałek serca. Nawet o tym nie wiedząc. Odczekałam pięć minut, a po tym czasie uznałam, że Nick pewnie już mu dał drinka. Oderwałam się od drzwi, wsadziłam pasemko włosów za ucho i wyszłam. – Jezu Chryste! – pisnęłam i wtoczyłam się z powrotem do magazynu. W drzwiach stał Reece, z rękami opartymi na framugach i zaciętą miną. Nie wyglądał na zadowolonego. – Skończyłaś się już chować? – Wcale się nie chowałam. – Wiedziałam, że jestem cała czerwona. – Sprawdzałam zapasy. – Jasne. – Tak! Uniósł brew. – Nieważne. Muszę już iść, więc gdybyś się łaskawie odsunął… – Nie.

Szczęka mi opadła. – Nie? Wyprostował się, ale zamiast się wycofać, ruszył naprzód, a po drodze złapał za klamkę. Zobaczyłam ruch bicepsa w prawym ramieniu i drzwi się zatrzasnęły. – Musimy porozmawiać. O rany… – Słuchaj, kolego, nie ma o czym gadać. Zbliżał się do mnie, a ja się cofałam. Nawet się nie zorientowałam, jak to wygląda, dopiero jak wpadłam na regał. Zadzwoniły butelki, a on znalazł się tuż przede mną. Tak blisko, że kiedy głęboko wciągnęłam powietrze, czułam zapach jego świeżej, trochę gorzkiej wody po goleniu. Oparł ręce o regał po obu stronach mojej głowy i nachylił się jeszcze bardziej. Czułam na policzku jego ciepły oddech. Po kręgosłupie przemknął mi dreszcz. Rany. Dziewczyńskie części ciała były zapięte w pasy i gotowe do startu. Później będę się musiała za to zabić. – To coś między nami trwa już za długo – oznajmił i popatrzył w moje wytrzeszczone oczy. Jego były takie niebieskie… Cholera, nie. Były kobaltowe. Ten odcień bardzo trudno uzyskać akwarelami. Język jakby mi spuchł. Nie byliśmy tak blisko siebie od tamtej nocy spędzonej w towarzystwie whisky. – Nic między nami nie trwa. – Gówno prawda. Od miesięcy mnie unikasz. – Wcale że nie – broniłam się, chociaż wiedziałam, że to brzmiało idiotycznie, ale jego usta były tuż przy moich, a ja świetnie pamiętałam, jak to było czuć je na sobie. Cudowna mieszanka jędrności i miękkości. Przypomniało mi się też, jaki jest silny. Jak podniósł mnie z podłogi i… Musiałam natychmiast przestać o tym myśleć. – Jedenaście miesięcy – powiedział mruczącym głosem. – Jedenaście miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni. Tyle czasu mnie unikasz. Jezu, czy to naprawdę obliczył?! Bo miał rację. Właśnie tak długo go unikałam. Z przerwami na te chwile, kiedy kazałam mu spadać. – Porozmawiamy o ostatnim razie, kiedy mieliśmy okazję normalnie pogadać. O nie, absolutnie nie będziemy o tym rozmawiać. Przechylił głowę i mówił mi teraz prosto do ucha. Ja zaciskałam palce na półce, na którą wpadłam. – Tak, skarbie, porozmawiamy o tamtej nocy, kiedy mnie odwiozłaś do domu. Kompletnie wytrącona z równowagi z trudem przełknęłam ślinę. – Chodzi ci o tamtą noc, kiedy byłeś tak nawalony, że musiałam cię zawieźć? Podniósł głowę i spojrzał mi głęboko w oczy. Przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywało, a ja cofnęłam się w czasie o jedenaście miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni. Tamtego dnia przyszedł do baru i flirtowaliśmy jak przy każdym spotkaniu, odkąd wrócił z wojska. Wydawało się, że wcale nie wyjeżdżał, te lata zupełnie się rozmyły, a chociaż stanowczo nakazałam sobie nie planować nic ponad nieszkodliwy flirt, nie opuszczały mnie wizje małżeństwa i dzieci. W końcu byłam w nim zakochana, a do tego jeszcze byłam kretynką. Tamtej nocy, kiedy poprosił, żebym go odwiozła do domu, pomyślałam, że w końcu postanowił coś zrobić. Co prawda było to dziwne coś, ale za dużo się nad tym nie zastanawiałam.

Leciałam na niego od zawsze i pochlebiało mi jego zainteresowanie, więc się zgodziłam. Jak dojechaliśmy, weszliśmy do środka i… skończyło się na tym, że to ja coś zrobiłam. Zebrałam się na odwagę i jak tylko weszliśmy do jego mieszkania, pocałowałam go. Zdążył tylko zamknąć drzwi. Sytuacja rozwijała się błyskawicznie. Ubrania pofrunęły, części ciała się stykały, a ja… – Oddałbym wszystko, żeby pamiętać tę noc – powiedział Reece, patrząc wprost na mnie. Mówił teraz głośniej. – Wszystko, żeby wiedzieć, jak to jest być w tobie. Kilka rzeczy zdarzyło się naraz. Ścisnęły mi się mięśnie w dole brzucha, a rozczarowanie jak fala przypływu zmyło cały mój gniew. Zamknęłam oczy i zagryzłam wargę. Reece był przekonany, że jedenaście miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni temu uprawialiśmy seks, dziki, zwierzęcy, z udziałem ściany i tak dalej, tylko że on był zbyt pijany, żeby to pamiętać. Zbyt narąbany, żeby pamiętać w ogóle cokolwiek, co się wydarzyło po tym, jak się rozebraliśmy w korytarzu. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, jak bardzo jest pijany, co było głupie z mojej strony, bo przecież byłam barmanką i dobrze wiedziałam, kiedy ludzie powinni przestać tankować. Cholera, przecież poprosił, żebym go odwiozła! Ale ja byłam tak… nastawiona na niego. Pełna nadziei i zabujana w nim, ale nie tylko. To było coś znacznie głębszego. Zakochałam się w nim, gdy miałam piętnaście lat, i nic się od tamtej pory nie zmieniło. Zostałam z nim na noc, a jak się nazajutrz obudził, miał takiego kaca i był tak załamany, rozżalony i targany poczuciem winy, że prawie odgryzł sobie rękę, byle się ode mnie oddalić. Pękło mi serce. A w następnych tygodniach, kiedy mnie unikał, jakbym była czymś zakażona, rozsypało się na kawałki. A najsmutniejsze było to, że się mylił. Nie doszliśmy do tego punktu, kiedy wtyczka A zbliża się do gniazdka B. W ogóle nie uprawialiśmy seksu. On ledwie dotarł do łóżka i stracił przytomność, a ja z nim zostałam, bo się bałam i myślałam, że… Nieważne, co myślałam. Nie uprawialiśmy seksu.

Rozdział 4 Ale było coś jeszcze gorszego niż to, że wierzył, że uprawialiśmy seks i żałował, że to się stało. Naprawdę, mogło być coś gorszego! Mianowicie, że Reece Anders nienawidził kłamstwa. Żadnego. Białych kłamstw. Małych kłamstewek. Nieuniknionych kłamstw. Kłamstw na zgodę. Żadnych. Moje kłamstwo było białe, bo nigdy nie twierdziłam, że uprawialiśmy seks. Nie powiedziałam mu tylko, że tego nie robiliśmy. Mimo że znałam go od piętnastego roku życia i był przy mnie w najgorszych chwilach po tym, co się stało z Charliem, a pierwszej nocy po powrocie z wojska przyszedł do naszego domu. Moja mama do dziś się zaklina, że mnie szukał, ale ja wątpiłam. Nasze rodziny po prostu bardzo się ze sobą związały. Mnie wtedy nie było, bo wyprowadziłam się z domu jako osiemnastolatka, ale jak rodzice zadzwonili i zażądali, żebym natychmiast przyjechała, spodziewałam się jakiegoś dramatu, bo mama miała taki głos, jakby za minutę miała dostać wylewu. Nie wiedziałam, że Reece wrócił, a jak przyjechałam, przytulił mnie tak cudownie… Bardzo się zaprzyjaźniliśmy po tym, jak został policjantem, a jednak tak strasznie się wściekł. Jego uraz do kłamstw zaczął się jeszcze przed naszym spotkaniem i miał związek z ojcem. Nie znałam szczegółów, ale domyślałam się, że chodziło o zdrady, bo Reece mieszkał z mamą i ojczymem, a ojciec wciąż miał nowe dziewczyny. W efekcie okłamanie Reece’a równało się masakrze stulecia. Wpatrywał się we mnie i czekał na odpowiedź, ale ja nie miałam nic do powiedzenia. W ciągu ostatnich jedenastu miesięcy tyle razy miałam ochotę wykrzyczeć mu prawdę. Że ze sobą nie spaliśmy! Ale za bardzo mnie bolało, jak się zachował tamtego ranka. I to, że przez następne tygodnie mnie ignorował oraz że musiał się aż tak nawalić, żeby pomyśleć o pójściu ze mną do łóżka. Rana była głęboka. Wstydziłam się tego. Naprawdę, potwornie. Gdyby Charlie wiedział, co się dzieje, pewnie dostałabym od niego w łeb. Powinnam być mądrzejsza, ale nie byłam i zapłaciłam za to wysoką cenę. Mijały dni, a ja pozostawałam w czymś w rodzaju śpiączki, a przy życiu utrzymywały mnie tylko lody. Mijały tygodnie, a ja na dźwięk jego imienia miałam ochotę się rozpłakać. Przez całe miesiące nie mogłam na niego patrzeć, nie czerwieniąc się. A ból pozostał do dzisiaj. Wbrew niemu i wbrew upokorzeniu zebrałam się w sobie i wzięłam głęboki wdech, który wyostrzył mi język. – Słuchaj, Reece, już ci powiedziałam: nie ma o czym gadać. Sama niewiele pamiętam. – Kłamstwa! Same kłamstwa! Zmusiłam się jeszcze do wzruszenia ramionami. – Naprawdę, nie ma się nad czym rozwodzić. Zmarszczył czoło. – Nie wierzę ci. – Myślisz, że jesteś tak zajebisty w łóżku, że aż tak wryła mi się w pamięć jedna noc z twoim zalanym w trupa ciałem? – odpaliłam.

– Nie. – Lekko się uśmiechnął, a ja nie mogłam uwierzyć, że jeszcze mu się chce ze mną gadać. – Ale myślę, że wszystko pamiętasz, skoro od tak dawna mnie unikasz. Miał rację. Cholera. – Prawdę mówiąc, wolałabym raczej nie pamiętać. – Jak tylko to powiedziałam, zapragnęłam móc cofnąć swoje słowa, bo były okrutne. Chociaż go unikałam i potrafiłam być chamska, wcale się dobrze nie bawiłam. Zacisnął usta i lekko przechylił głowę. Jasne fluorescencyjne światło jeszcze wyostrzało linię jego szczęki. Minęła chwila i spodziewałam się, że coś mi odpysknie. Należałoby mi się, ale tego nie zrobił. – Chciałbym mieć pewność, że było ci dobrze. Wiem, że mógłbym sprawić, żeby było – powiedział znów ciszej, a mięśnie w podbrzuszu napięły mi się jeszcze mocniej. Wróciły wspomnienia i odebrały mi oddech. Nawet pijany był na najlepszej drodze do tego, żeby było genialnie. Tak, że nigdy nie zapomniałabym tej nocy, w tym dobrym sensie. Rozchyliłam usta i cicho wypuściłam powietrze, bo w żyłach popłynęła mi wrząca krew. Spojrzał na moje wargi, a ja ostro wciągnęłam powietrze. Patrzył tak długo, że przyszła mi do głowy szalona myśl. Królowa wszystkich moich szalonych myśli, które jak już się pojawiały, prowadziły zwykle do opłakanego końca. Ale ta świadomość nijak nie pomagała. Pomyślałam, że Reece patrzy tak, jakby chciał mnie pocałować. Wpatrywał się w moje usta spod opuszczonych powiek. Wzięłam jeszcze jeden wdech i nie byłam pewna, czy go powstrzymam. Jak to o mnie świadczyło?! Byłam urodzoną masochistką. Odchrząknął i znów popatrzył mi w oczy. – Ale wiem też, w jakim byłem stanie, więc nie mam pewności, czy było. – Muszę już iść. – Nie mogłam kontynuować tej rozmowy, nie ma opcji. Musiałam się stąd zmywać, zanim mieszanka żądzy i chęci poprawienia mu nastroju całkowicie odbierze mi zdrowy rozsądek. Schyliłam się, żeby przejść pod jego ramieniem, ale zagrodził mi drogę. Był tak wysoki i potężny, że nie miałam szans na minięcie go. – Na litość boską, przestań przede mną uciekać! Zacisnęłam dłonie w pięści. – Nie uciekam. Znów spojrzał mi w oczy, a potem całkiem mnie sparaliżowało, bo podsunął mi wiecznie zsuwające się z nosa okulary. Kiedyś zawsze w takiej sytuacji mówiłam, że muszę je oddać do naprawy, a on na to odpowiadał, że wcale nie, bo on będzie oficjalnym strażnikiem moich okularów. Boże, serce mnie rozbolało, jak to sobie przypomniałam. – Czy ja… Zrobiłem ci coś złego? Napięłam się, jakby wszystkie mięśnie zmieniły mi się w stal. – Co?! Nagle całkiem się zmienił. Co prawda nadal stał blisko, a ręce opierał o regał za mną, ale niewymuszona arogancja, którą emanował jeszcze przed chwilą, zniknęła. Otworzyłam usta. Czy zrobił mi coś złego? Tak. Złamał mi serce, pokruszył je na kawałki, ale wiedziałam, że nie o to mu chodzi.

– Nie. Boże, nie! Skąd ci to przyszło do głowy? Zamknął na moment oczy i ciężko westchnął. – Sam nie wiem, co myśleć. Ścisnęło mnie w piersi. Muszę mu powiedzieć prawdę, bo nieważne, jak strasznie cierpiałam i jak uraził moją dumę, nie mogłam pozwolić, żeby miał takie obawy. Słowa już mi się ułożyły na końcu języka. – To się nie powinno było wydarzyć – odezwał się pierwszy. – Nie między nami, nie w ten sposób. Słowa na języku zgasły jak iskra stłumiona przez ulewę. Wiem, że to paranoja obrażać się, bo powiedział, że nie powinno się wydarzyć coś, co się tak naprawdę wcale nie wydarzyło, ale o to mi właśnie chodziło. Powiedziałam coś innego, niż zamierzałam. – Naprawdę tego żałujesz, co? – Słyszałam w swoim głosie lód. – Ale przecież nie mogę być pierwszą laską, przy której byłeś tak pijany… – Żeby nie pamiętać, jak było? – dokończył. – A jednak jesteś. Nie wiedziałam, czy powinno mi ulżyć, czy zaboleć. Pokręciłam głową przytłoczona mieszanką emocji. – Wolałbyś, żeby ta noc nigdy się nie wydarzyła? – Tak, wolałbym. – Nieowijana w bawełnę prawda wbiła mi się w pierś jak pocisk. – Bo chciałbym… Nagle drzwi do magazynu się otworzyły. – Jezu, znowu wlazłem nie w porę! – zawołał Nick. – Przepraszam, że… przeszkodziłem. Chcę tylko wziąć parę rzeczy. Moim wybawicielem okazał się mężczyzna chmurny i mroczny, ale nie zamierzałam zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Wykorzystałam zamieszanie na swoją korzyść. Reece opuścił ręce, żeby się odwrócić do Nicka, który brał paczkę serwetek z logo baru. Odsunęłam się od Reece’a i wypadłam przez otwarte drzwi. Nie spojrzałam na Nicka, a po chwili krew szumiąca mi w uszach zagłuszyła sowa, które ewentualnie mogły między nimi paść. Dziwne palenie w gardle musiało wynikać z jakiejś alergii. Pewnie gdzieś w budynku jest pleśń, wmawiałam sobie po drodze za bar. Na widok siedzących tam dziewczyn uśmiechnęłam się szeroko. – Dolać wam? – spytałam radośnie, na ślepo sięgając po butelkę. – Nie trzeba. – Calla zerknęła mi przez ramię i nie musiałam patrzeć, żeby wiedzieć, że z magazynu właśnie wyszedł Reece. Zobaczyłam go po kilku sekundach, jak przemierza bar. Usiadł na pustym krześle obok Cama. Profil miał nieprzenikniony. – Wszystko dobrze? – dodała cicho i z niepokojem. Uśmiechałam się tak szeroko, że mało mi nie rozerwało policzków. – Jasne! Nie była przekonana. Odwróciłam się, wsunęłam okulary na głowę i nakazałam sobie wziąć się w garść. To był jej wieczór. Jej i Jaxa. Nie mogę jej zajmować sobą. Potarłam dłońmi twarz, przy okazji ścierając pewnie resztki makijażu, ale trudno, na tym etapie to nie miało już żadnego znaczenia. Poprawiłam okulary i stanęłam twarzą do dziewczyn. Calla, Tess i Avery się we mnie wpatrywały. Płytko wciągnęłam powietrze, które utknęło mi w gardle, i poprawiłam koszulkę.

– To jak, chcecie wiedzieć, czemu w Hufflepuffie jest fajniej? Avery uśmiechnęła się szeroko i oparła o bar. – A chcemy? Entuzjastycznie pokiwałam głową. – Oczywiście, że chcecie! Tess podskoczyła na krześle, wyraźnie spragniona dowodu na wyższość Hufflepuffu i w tej chwili pokochałam ją nad życie, ale Calla nie dała się zwieść. Zagryzła dolną wargę i patrzyła, jak dolewam Avery napoju. Nie mogłam się powstrzymać od patrzenia w stronę stolika chłopaków. Cam i Jax, którzy zaczęli chyba właśnie nawiązywać imponującą braterską więź, byli pogrążeni w rozmowie z Jase’em, ale kiedy spojrzałam na przeciwną stronę stolika, w jednej chwili zapomniałam, po co mi łopatka do lodu. Po co ją w ogóle brałam?! Reece patrzył mi w oczy, a powietrze powoli ulatniało się z moich płuc. Patrzył tak intensywnie, że odległość między nami przestała mieć znaczenie. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego akurat dzisiejszy wieczór wybrał na przełamanie impasu, w którym tkwiliśmy. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, ale byłam ciekawa. Zresztą nie musiałam mieć nadnaturalnych mocy Katie – które zdobyła w czasie upadku z rury w czasie…, hmm, w czasie pracy – żeby wiedzieć, o czym myślał i co się kryło w tym intensywnym spojrzeniu. Może i umknęłam mu z magazynu, ale wyraźnie jeszcze ze mną nie skończył. Skrzące się niebieskie oczy w odcieniu nieba kilka sekund przed tym, jak zmierzch zasłoni wszystkie oszałamiające kolory. Okolone gęstą firanką ciemnobrązowych rzęs, a dalej złotą skórą. Oczy spoglądały z twarzy wciąż noszącej ślady chłopięcego uroku, ale wyposażonej w wyraźną linię szczęki, upartą i dominującą. Ładnie wykrojone wyraziste usta dowodziły męskości. Uroda równie surowa, co majestatyczna. Przeniosłam wzrok nad płótno, a potem spojrzałam na trzymany w dłoni pędzel z włosiem zanurzonym w niebieskiej farbie. Niech to wszystko strzeli jasny szlag. I to nie byle jaki, tylko najjaśniejszy z dostępnych na rynku. Znów to zrobiłam. Pohamowałam odruch pizgnięcia pędzlem i obrazem i zaczęłam się dla odmiany zastanawiać, czy pędzel wystarczy, żeby sobie zrobić lobotomię, bo to był chyba jedyny ratunek od malowania portretów Reece’a. Kolejny już raz! Kolejny, co oznaczało, że robiłam to już nieraz! Było to nie tylko mocno żałosne, ale i nieco perwersyjne, jak się nad tym zastanowić. Podejrzewam, że nie byłby zachwycony, gdyby wiedział, że maluję jego twarz. Ja w każdym razie bym chyba umarła, gdyby jakiś koleś w tajemnicy malował moją twarz w milionie odsłon, a potem chował to w szafie. No chyba, że byłby to Theo James albo Zac Efron. Oni mogliby mnie malować gdzie dusza zapragnie i jeszcze w kilku miejscach. Ale Reece zapewne nie chciałby się dowiedzieć, że rano obudziłam się z myślami wrośniętymi w sen, bo znów śnił mi się on.