mavelle

  • Dokumenty185
  • Odsłony60 286
  • Obserwuję94
  • Rozmiar dokumentów398.2 MB
  • Ilość pobrań35 300

2 - Chaos - Shen L.J.

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

2 - Chaos - Shen L.J..pdf

mavelle EBooki Shen L.J.
Użytkownik mavelle wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 192 stron)

Dla Kristiny Lindsey i Sher Mason

Playlista Halsey – Hold Me Down Hey Violet – Guys My Age Train – Drops of Jupiter Fall Out Boy – Immortals Hooverphonic – Mad About You Sia – Breathe Me

Pieśń ptaków może być ładna, Ale nie dla ciebie one śpiewają. A jeśli sądzisz, że moja zima jest zbyt zimna, Nie zasługujesz na wiosnę moją. Erin Hanson

Gwiazdy uchodzą za symbol wieczności. Od niepamiętnych czasów są stałym elementem nieba. Pierwsi mieszkańcy ziemi patrzyli w to samo niebo, w które my wpatrujemy się obecnie. Tak samo jak nasze dzieci będą. I wnuki. I ich wnuki. Gwiazdy symbolizują również cykl życia, samotność i powagę. Połyskują w ciemnej materii zajmującej większość przestrzeni kosmicznej i przypominają nam o tym, że nawet w egipskich ciemnościach zawsze jest coś, co może jaśnieć.

Prolog Rosie Chyba powinnam wyjaśnić jedną rzecz, zanim zaczniemy. Moja historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Nie będzie go miała. Nie może. Niezależnie od tego, jak wysoki, przystojny, bogaty czy czarujący będzie mój książę z bajki. A mój książę z bajki miał to wszystko. A nawet więcej. Problem w tym, że on tak naprawdę nie był mój. Należał do mojej siostry Millie. Ale zanim mnie osądzicie, powinniście coś wiedzieć. To ja pierwsza go zobaczyłam. To ja pierwsza go pragnęłam. Ja pierwsza go pokochałam. To wszystko jednak nie miało znaczenia, gdy Dean „Szatan” Cole całował Millie na moich oczach w dniu, gdy Brutal włamał się do jej szafki. Jeśli chodzi o takie momenty, to nigdy do końca nie wiadomo, kiedy się zaczynają, a kiedy kończą. Płynność życia ustaje, gdy się jest zmuszonym do stawienia czoła rzeczywistości. A to jest naprawdę do dupy. Wierzcie mi, wiem z doświadczenia, jak potrafi być trudno. Życie nie jest sprawiedliwe. Tatuś miał rację. Gdy skończyłam szesnaście lat i chciałam zacząć chodzić na randki, jego odpowiedź była stanowcza: – Dobry Boże, nie. – Dlaczego nie? – Powieka mi drgała, bo byłam wkurzona. – Millie chodziła na randki, kiedy miała szesnaście lat. To prawda. Poszła na cztery randki z synem listonosza, gdy jeszcze mieszkaliśmy w Wirginii. Tatuś prychnął i pokiwał palcem karcąco – niezła próba. – Nie jesteś swoją siostrą. – Co to ma znaczyć? – Dobrze wiesz, co to znaczy. – Nie, nie wiem. Wiedziałam. – To znaczy, że masz coś, czego ona nie ma. To nie fair, ale życie nie jest fair. To był kolejny fakt, z którym nie mogłam dyskutować. Tatuś mówił, że byłam magnesem na niedobrych chłopców, ale to nieprawda. Rozumiałam jego narzekania, tym bardziej że od zawsze byłam jego małą księżniczką. Jego biedroneczką. Oczkiem w głowie. Wyglądałam jak kusicielka. Nie robiłam tego specjalnie. Czasami nawet ciążyło mi to. Miałam gęste rzęsy, długie karmelowe włosy, długie nogi, porcelanową skórę i pełne usta, które zajmowały większą część mojej twarzy. Cała reszta była mała i kształtna, zwieńczona kuszącą niczym u syreny miną, która chyba była wyryta na mojej buzi, niezależnie od tego, jak mocno chciałam ją zetrzeć. Przyciągałam uwagę. Uwagę zarówno dobrych facetów, jak i złych. Wszystkich, cholera. Jeszcze będą w moim życiu inni faceci, próbowałam sama siebie przekonać, gdy Dean i Emilia się pocałowali, a moje serce ścisnęło się boleśnie. A Millie zawsze będzie tylko jedna. Poza tym moja siostra na to zasługiwała. Na niego. Rodzice całe życie poświęcali mi swój czas. Miałam mnóstwo znajomych w szkole, a zalotnicy ustawiali się do mnie w kolejce przed domem. Wszyscy się na mnie skupiali, a Millie nikt nie rzucił nawet jednego spojrzenia. To nie była moja wina, ale nie czułam się przez to lepiej. Siostra stała się taka z powodu mojej choroby i popularności. Była samotną nastolatką, chowającą się za płótnami i farbami, cichą, lecz wyrażającą swój charakter poprzez dziwne, ekscentryczne ubrania. Kiedy o tym myślałam, wiedziałam, że mimo wszystko tak jest lepiej. Gdy po raz pierwszy

zauważyłam Deana Cole’a na korytarzu w przerwie między lekcjami trygonometrii i literatury angielskiej, wiedziałam, że będzie on dla mnie kimś więcej niż tylko chłopakiem, w którym zadurzyłam się w szkole. Gdybym go miała, nie puściłabym go. A to już samo w sobie było niebezpieczne i nie mogłam sobie pozwolić na takie myślenie. Widzicie, mój zegar tyka szybciej niż u innych. Nie urodziłam się taka jak reszta. Jestem chora. Czasami pokonywałam chorobę. Czasami ona pokonywała mnie. Ulubiony kwiatuszek wszystkich zaczynał więdnąć, ale nie chciał opaść na ich oczach. Poza tym tak było lepiej. Tak zdecydowałam, gdy Millie go całowała, a on na mnie patrzył. Rzeczywistość stała się zbyt skomplikowana, zbyt bolesna i chciałam od niej uciec. Dlatego patrzyłam, jak moja siostra i jedyny facet, na widok którego moje serce zaczynało bić szybciej, zakochiwali się w sobie. Moje płatki opadały jeden po drugim. I chociaż wiedziałam, że ta historia nie skończy się szczęśliwie, nie mogłam przestać się zastanawiać… czy mogłam zaznać szczęśliwego zakończenia, nawet jeśli na krótką chwilę? *** Dean Lato, kiedy skończyłem siedemnaście lat, było okropne, ale nic nie przygotowało mnie do zakończenia ostatniej klasy. Wszystkie znaki wskazywały na nadchodzącą katastrofę. Nie potrafiłem zejść ze ścieżki, która mnie tam prowadziła, ale znałem swój los, więc szykowałem się na cios, który wyśle mnie do piekła. Ostatecznie stanęło na jednym, lekkomyślnym, ckliwym jak z filmu momencie. Parę piw i niechlujnie skręconych blantów na kilka tygodni przed końcem trzeciej klasy. Leżeliśmy w basenie o kształcie nerki należącym do Brutala, piliśmy piwo jego ojca i wiedzieliśmy, że w domu Barona Spencera Seniora wszystko ujdzie nam na sucho – dosłownie wszystko. Sprowadziliśmy naćpane dziewczyny. Latem w Todos Santos nie było wiele do roboty. Słońce parzyło, powietrze było ciężkie, trawa wypalona, a młodzież znudzona swoją bezproblemową, nic nieznaczącą egzystencją. Nie chciało nam się zabiegać o tanie rozrywki zapewniające dreszczyk emocji, więc znaleźliśmy je, leżąc na dmuchanych materacach w kształcie pączków i flamingów oraz w importowanych z Włoch fotelach. Rodziców Barona nie było w domu – a czy kiedykolwiek byli? – i wszyscy liczyli na to, że zajmę się zaopatrzeniem. Byłem niezawodny, sprowadziłem więc trochę haszyszu i ecstasy. Wzięli to wszystko i nawet mi nie podziękowali, nie wspominając o płaceniu. Mieli mnie za bogatego, naćpanego dupka, który potrzebował więcej kasy, tak jak Pamela Anderson potrzebowała większych cycków. Co poniekąd było prawdą. Nigdy nie martwiłem się błahostkami, więc odpuściłem. Jedna z dziewczyn, blondynka o imieniu Georgia, obnosiła się ze swoim nowym polaroidem, który dostała od tatusia podczas ostatnich wakacji w Palm Springs. Robiła nam zdjęcia – mnie, Jaimemu, Brutalowi i Trentowi – eksponując swoje wdzięki w skąpym czerwonym bikini. Wkładała świeże zdjęcia między zęby, a potem podawała nam je do ust. Jej cycki wylewały się z ciasnego biustonosza jak pasta do zębów z tubki. Miałem ochotę przesunąć między nimi fiutem. I wiedziałem, że przed końcem dnia na pewno to zrobię. – Ojejku, to będzie dooooooobre. – Georgia użyła nieskończonej liczby „o”, by podkreślić to słowo. – Wyglądasz superseksownie, Cole – zamruczała, robiąc mi zdjęcie, gdy jedną ręką zgniatałem puszkę o twarde mięśnie mojego uda, trzymając w tej samej dłoni blanta.

Klik. Dowód mojego czynu wyślizgnął się z jej aparatu z prowokującym sykiem, ona zaś włożyła zdjęcie między błyszczące wargi, pochyliła się i mi je podała. Wziąłem je między zęby, po czym włożyłem je sobie do kąpielówek. Podążyła wzrokiem za moją ręką, gdy odsunąłem gumkę spodenek, odsłaniając linię jasnych włosów pod pępkiem i zapraszając ją do dalszej zabawy. Przełknęła głośno ślinę. Nasze oczy się spotkały, w milczeniu umówiliśmy się na czas i miejsce. Ktoś wskoczył do basenu na bombę i ją ochlapał. Potrząsnęła głową, sapnęła, zaśmiała się i zbliżyła do swojego nowego modela, mojego najlepszego przyjaciela, Trenta Rexrotha. Od początku planowałem zniszczyć to zdjęcie, zanim wrócę do domu. Ale zapomniałem i winię za to ecstasy. Ostatecznie znalazła je moja matka, a ojciec wygłosił kazanie surowym głosem, od którego zawsze zżerało mnie w trzewiach. Potem zmusili mnie do spędzenia reszty wakacji u wujka, którego cholernie nie znosiłem. Wiedziałem, że lepiej się z nimi o to nie kłócić. Nie potrzebowałem pogarszać atmosfery ani narażać swojej szansy na studia na Harvardzie rok przed ukończeniem liceum. Ciężko pracowałem na taką przyszłość, na to życie. Wszystko było przede mną w całej swojej chwale – bogactwa, dyplomy, prywatne odrzutowce, domki wakacyjne, coroczne wyjazdy do Hamptons. Właśnie o to w życiu chodziło – gdy trafia ci się coś dobrego, trzymasz się tego tak mocno, jak to możliwe. Kolejna lekcja, której nauczyłem się za późno. W każdym razie właśnie tak wylądowałem w Alabamie. Straciłem dwa miesiące życia na pieprzonej farmie tuż przed ostatnią klasą. Trent, Jaime i Brutal spędzili lato na piciu, paleniu i pieprzeniu dziewczyn na rodzinnej ziemi. Ja wróciłem z podbitym okiem. Przyłożył mi Donald Whittaker, ksywa Sowa, po nocy, która na zawsze zmieniła to, kim jestem. – Życie jest jak sprawiedliwość – powiedział Eli Cole, mój prawnik, a czasami ojciec, zanim wsiadłem na pokład samolotu do Birmingham. – Nie zawsze jest fair. Miał pieprzoną rację. Tego lata zostałem zmuszony do przeczytania Biblii od deski do deski. Sowa powiedział moim rodzicom, że stałem się chrześcijaninem i polubiłem studiowanie Biblii. Dopilnował tego, bo każdego dnia podczas lunchu kazał mi czytać tę księgę. Uważał, że nie był fiutem, ponieważ serwował mi kanapki z szynką i kazał czytać Stary Testament, jednak przez większość czasu go nie znosiłem. Whittaker był rolnikiem. Przynajmniej kiedy był wystarczająco trzeźwy, by pracować na roli. Zrobił ze mnie swojego parobka. Zgodziłem się, ale głównie dlatego, że dzięki temu na koniec każdego dnia miałem okazję robić palcówkę córce jego sąsiada. Ta córka brała mnie za jakiegoś celebrytę, a to tylko dlatego, że nie mówiłem z południowym akcentem i miałem samochód. Nie chciałem niszczyć jej fantazji, tym bardziej że z ochotą została moją uczennicą w kwestii seksu. Wolałem czytać Biblię z Sową, alternatywą było smażenie się w polu, dopóki któryś z nas nie zemdlał. Myślę, że moi starzy chcieli, bym zapamiętał, że w życiu nie chodzi tylko o drogie samochody i wakacje na nartach. Sowa i jego żona prowadzili proste życie, mając minimalne dochody. Toteż każdego ranka budziłem się i zadawałem sobie pytanie, czymże są dwa miesiące w porównaniu z całym moim pieprzonym życiem. W Biblii znalazłem wiele porąbanych historii: kazirodztwo, obrzezanie, Jakub siłujący się z aniołem – przysięgam, ta historia stawała się bardziej absurdalna z każdym rozdziałem – jednak jeden fragment naprawdę mnie wkręcił. To było, jeszcze zanim poznałem Rosie LeBlanc. Księga Rodzaju, rozdział 29: Jakub zamieszkał z Labanem, swoim wujem, i zakochał się w Racheli, młodszej z dwóch cór Labana. Rachela była piekielnie seksowna, silna, łaskawa i ogólnie był z niej chodzący seks (a przynajmniej tak wynikało z Biblii, tylko nie napisano tego w ten sposób). Laban i Jakub zawarli umowę. Jakub miał pracować dla Labana przez siedem lat, a potem mógł poślubić jego córkę. Jakub zrobił to, co mu kazano – harował jak wół w gorącym słońcu, dzień po dniu. Po siedmiu

latach Laban w końcu przyszedł do Jakuba i powiedział mu, że może poślubić jego córkę. I tu tkwił właśnie haczyk: nie oddał mu Racheli, lecz starszą córkę Leę. Lea była dobrą kobietą. Jakub o tym wiedział. Była miła. Mądra. Bezinteresowna. O niezłym tyłku i łagodnym spojrzeniu (znowu parafrazuję. Ale nie w kwestii oczu. Tak to było ujęte w Biblii). Nie była Rachelą. A on chciał Rachelę. Zależało mu tylko na niej. Jakub zaczął więc się kłócić, próbował przemówić wujowi do rozsądku, ostatecznie przegrał. Życie jest jak sprawiedliwość, i było takie nawet kiedyś. Zawsze nie fair. Laban obiecał, że jeśli Jakub przepracuje jeszcze siedem lat, to poślubi również Rachelę. A więc Jakub czekał. Czaił się. Tęsknił. Sytuacja nasilała jedynie jego desperackie pragnienie osoby, na punkcie której miał obsesję. Każdy, nawet z połową mózgu, by to zrozumiał. Czas mijał. Powoli. Boleśnie. Nijak. Tymczasem był z Leą. Nie cierpiał. Nie za bardzo. Lea była dla niego dobra. To bezpieczny układ. Nosiła jego dzieci, a z tym akurat Rachela – jak miał się później dowiedzieć – będzie miała problem. Jakub wiedział, czego chciał; możliwe, że ta kobieta wyglądała jak Rachela, może pachniała jak ona, może nawet jej dotyk był podobny, ale to nie była ona. Minęło czternaście lat i w końcu Jakub dostał Rachelę. Rachela nie została pobłogosławiona przez Boga dzieckiem, tak jak Lea. Tylko że błogosławieństwo to nie wszystko. Rachela nie musiała być pobłogosławiona. Była kochana przez drugiego człowieka. A w przeciwieństwie do życia i sprawiedliwości miłość zawsze jest fair. Co jeszcze? Ostatecznie miłość wystarcza. Jest wszystkim. *** Siedem tygodni po rozpoczęciu czwartej klasy doszło do kolejnej spektakularnej katastrofy. Miała na imię Rosie LeBlanc, a jej oczy kolorem przypominały zamarznięte jeziora podczas zimy na Alasce. To był właśnie taki odcień niebieskiego. Doznałem prawdziwego szoku; ścisnął mnie za jaja w chwili, gdy Rosie otworzyła drzwi do służbówki znajdującej się koło domu Brutala. To dlatego, że nie była Millie. Wyglądała jak Millie – prawie – ale była niższa, drobniejsza, z pełniejszymi ustami i wyższymi kośćmi policzkowymi oraz lekko spiczastymi uszami, przez które wyglądała jak chochlik. Nie miała jednak na sobie nic tak dziwnego jak Millie. Włożyła parę niebieskich klapek, czarne, obcisłe dżinsy rozcięte na kolanach, a także zniszczoną czarną bluzę z kapturem z nazwą zespołu, którego nie znałem. Wyglądała tak, jakby się chciała wtopić w tłum, ale, jak się później dowiedziałem, jej przeznaczeniem było błyszczeć jak pieprzona latarnia. Gdy napotkała mój wzrok, jej policzki przybrały wściekle czerwony kolor, który rozprzestrzenił się na szyję. I to powiedziało mi wszystko. Byłem dla niej kimś nowym, ale jednocześnie miałem znajomą twarz. Przyglądała mi się, bo skądś mnie znała. Nie przestawała się gapić. – Czy to jakieś zawody w mierzeniu się wzrokiem? – Natychmiast otrząsnęła się z zamyślenia. Jej zachrypnięty głos brzmiał niemal nienaturalnie. Był zbyt słaby. Zbyt szorstki. Niepasujący do niej. – Bo minęły dokładnie dwadzieścia trzy sekundy, odkąd otworzyłam drzwi, a ty się jeszcze nie przedstawiłeś. A poza tym mrugnąłeś tylko dwa razy. Tak naprawdę przyszedłem tu, by zaprosić Emilię LeBlanc na randkę, bo chciałem przyprzeć ją do muru jak bezbronne zwierzę, które nie ma dokąd uciec. Nie chciała dać mi swojego numeru telefonu. Jednak ja z natury jestem łowcą, czekałem więc cierpliwie, aż zbliży się do mnie na tyle, bym mógł na

nią skoczyć, choć nie zaszkodziło sprawdzić raz na jakiś czas, jak się miewa moja ofiara. Jeśli mam być szczery, w przekonywaniu Emilii do randki nie chodziło tak naprawdę o samą Emilię. Ten dreszczyk emocji towarzyszący pogoni zawsze sprawiał, że czułem ucisk w jajach. Jak dla mnie, ona zapewniała wyzwanie innego rodzaju niż pozostałe laski. Była świeżym mięsem, a ja nienasyconym mięsożercą. Ale nie spodziewałem się, że zastanę TO. TO zmieniło wszystko. Stałem jak niemowa i uśmiechałem się zadziornie, drocząc się z nią, bo ona też się ze mną droczyła w jakiś sposób. I właśnie dotarło do mnie, że może akurat w tej jednej chwili wcale nie byłem łowcą. Może na ułamek sekundy stałem się Elmerem Fuddem z bronią bez naboi, który natknął się na rozdrażnioną tygrysicę. – Czy to w ogóle potrafi mówić? – Tygrysica zmarszczyła jasne brwi i pochyliła się, dźgając mnie w pierś swoim małym pazurem. Nazwała mnie „tym”. Nabijała się ze mnie. Nie doceniała. Igrała ze mną. Zrobiłem najlepszą niewinną minę (choć nie było łatwo; zapomniałem, czym jest niewinność, jeszcze zanim odcięto mi pępowinę po narodzinach), zagryzłem dolną wargę i pokręciłem głową. – Nie potrafisz mówić? – Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o framugę, unosząc sceptycznie brew. Pokiwałem głową, powstrzymując się od szerokiego uśmiechu. – Gówno prawda. Widziałam cię w szkole. Jesteś Dean Cole. Nazywają cię Szatanem. Potrafisz mówić, i co więcej, przez większość czasu nie możesz się zamknąć. O tak, mały chochliku. Zachowaj ten gniew na potem, gdy znajdziesz się w moim łóżku. Żeby zrozumieć stopień mojego zaskoczenia, trzeba najpierw wiedzieć, że jeszcze żadna dziewczyna nigdy się tak do mnie nie odzywała. Nawet Millie, a ona była chyba jedyną uczennicą tej szkoły uodpornioną na mój amerykański urok, od którego dziewczynom majtki same spadały z tyłka. Cholera, to dlatego się nią w ogóle zainteresowałam. Ale jak już wspomniałem, plany się zmieniły. Przecież i tak jeszcze ze sobą nie byliśmy. Od tygodni uganiałem się w szkole za Millie, rozmyślając nad tym, czy jest warta gonitwy. Teraz jednak, gdy widziałem, co mnie omijało – czyli ta mała petarda – nadszedł czas, bym ogrzał się w płomieniu jej szalejących iskier. Znowu uśmiechnąłem się łobuzersko. Dzięki temu uśmiechowi dwa lata temu zasłużyłem sobie w szkole All Saints na przydomek Szatana. Bo właśnie taki byłem. Siałem chaos i anarchię wszędzie, gdzie się pojawiłem. Wszyscy o tym wiedzieli: nauczyciele, uczniowie, dyrektor Followhill, a nawet miejscowy szeryf. Kiedy ktoś potrzebował narkotyków, przychodził do mnie. Kiedy chciano ostrej imprezy, przychodzono do mnie. Kiedy laska potrzebowała niesamowitego rżnięcia, przychodziła do mnie – i dochodziła na mnie. Właśnie o tym informował mój uśmieszek. Ćwiczyłem go, odkąd skończyłem pięć lat. Jeśli chodziło o rzeczy złe, zboczone i rozrywkowe – to ja się na to pisałem. A ta dziewczyna wyglądała, jakby sprowadzenie jej na złą drogę mogło okazać się niezłą zabawą. Jej wzrok skupił się na moich ustach. Oczy miała lekko przymknięte. Pełne pożądania. Jakby się upiła. Z łatwością potrafiłem ją odczytać. Choć akurat ta dziewczyna nie uśmiechała się tak szeroko jak inne. Nie zaprosiła mnie do flirtu. – A więc ty mówisz – wykaszlała te słowa oskarżająco. Zagryzłem dolną wargę i po chwili ją wypuściłem. Powoli. Specjalnie. Przekornie. – Może nawet znam kilka słów. – W sekundę znalazłem się tuż przy niej. – Chcesz usłyszeć co ciekawsze? – Zamierzałem przesunąć wzrokiem po jej ciele, ale rozum podpowiadał mi, by jeszcze z tym poczekać. Postanowiłem go posłuchać. Byłem rozluźniony. Podstępny. I po raz pierwszy od wielu lat nie miałem pojęcia, co ja, do diabła, wyprawiałem.

Uśmiechnęła się do mnie krzywo, a ja zamilkłem. Dzięki jednej minie powiedziała mi bardzo wiele – że moja próba podlizania się jej nie zrobiła na niej wrażenia; że mnie dostrzegała i podobałem się jej, ale musiałem zrobić coś więcej, by ją zdobyć, bo luźny flirt nie wystarczy. Niezależnie od tego, co by to było, nie mogłem doczekać się przygody. – Och, naprawdę? – odparła po chwili nieświadomego wahania. Pochyliłem głowę, zbliżywszy się do niej. Byłem potężny, pewny siebie i dominujący. Oznaczałem kłopoty. Pewnie już o mnie słyszała, ale jeśli jeszcze nie, to niedługo się dowie. – Myślę, że tak – odparłem. Dwie minuty temu planowałem zaprosić jej siostrę na randkę – jej starszą siostrę, bo ta laska wyglądała na młodszą, a poza tym wiedziałbym, gdyby chodziła do ostatniej klasy – jednak los zmusił ją do otwarcia drzwi i moje plany się zmieniły. Młodsza LeBlanc posłała mi dziwne spojrzenie, wyzywając mnie, bym kontynuował. Gdy otworzyłem usta, nagle w polu mojego widzenia pojawiła się Millie. Rzuciła się biegiem w stronę drzwi, jakby się paliło. Patrzyła na mnie i przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz mnie uderzy kilkukilogramowym podręcznikiem, który trzymała. Patrząc wstecz, żałuję, że tego wtedy nie zrobiła. Byłoby to znacznie lepsze niż to, co zrobiła w rzeczywistości. Millie przepchnęła się obok swojej młodszej siostry, jakby w ogóle jej tam nie zauważyła, rzuciła się na mnie – takie okazywanie zainteresowania nie było do niej podobne – i przycisnęła swoje usta do moich. Zachowywała się, jakby opętał ją demon. Kurwa. Było źle. Nie chodziło o pocałunek. Ten akurat był w porządku. Nie miałem czasu tego przemyśleć, bo wytrzeszczając oczy, spojrzałem na elfkę o szpiczastych uszach, która wyglądała na przerażoną. Jej tęczówki w kolorze chabrów przyglądały się nam, oceniały. Przykleiła nam etykietkę, na którą jeszcze nie byłem gotów. Co, do cholery, wyprawiała Millie? Jeszcze kilka godzin temu udawała, że nie zauważa mnie na korytarzu, kupowała sobie więcej czasu, szukała przestrzeni, grała niezainteresowaną. A teraz przywarła do mnie jak wysypka po seksie na pieska z nieznajomą. Delikatnie odsunąłem od siebie Millie i ująłem jej twarz w dłonie, by nie czuła się odrzucona. Jej siostra stała dosłownie obok nas. Obecność Emilii nie była w tej chwili pożądana i był to pierwszy raz, gdy pomyślałem coś takiego o jakiejś dziewczynie. – Hej – powiedziałem. Mój głos stracił swój typowy przekorny ton i nawet ja to słyszałem. Nie chodziło o Millie. Coś się stało, a ja dobrze wiedziałem, kto doprowadził do tej małej scenki. Krew się we mnie zagotowała. Oddychałem przez nos, by nie wybuchnąć gniewem. – Co tam, Mil? Coś się stało? Na widok pustki w jej oczach zrobiło mi się niedobrze. Niemal słyszałem, jak serce pęka jej w piersi. Zerknąłem na małą LeBlanc, zastanawiając się, jak ja się, do cholery, z tego wykręcę. Zrobiła krok w tył, wciąż przyglądając się rozbitej siostrze, która znowu próbowała mnie przytulić. Millie wyglądała na załamaną. Nie mogłem jej odmówić. Nie w tej chwili. – Brutal – odparła starsza siostra, pociągając głośno nosem. – Brutal „się stał”. A potem wskazała na książkę do rachunku różniczkowego, jakby to był jakiś dowód. Niechętnie skupiłem wzrok na Emilii „Millie” LeBlanc. – Co ten kutas znowu zrobił? – Wyrwałem jej książkę z ręki i przekartkowałem ją, szukając obraźliwych komentarzy czy rysunków. – Włamał się do mojej szafki i ukradł moją książkę. – Znowu pociągnęła nosem. – A potem wypchał mi szafkę śmieciami i opakowaniami po kondomach. – Wytarła nos rękawem. Jezu Chryste, co za idiota. To kolejny powód, dla którego chciałem się spotykać z Millie. Od małego czułem potrzebę, by chronić przybłędy. Miałem miękkie serce i tak dalej. Nie byłem na wskroś zły, w przeciwieństwie do Brutala, ale też nie można mnie było nazwać dobrym jak Jaimego. Miałem

swój własny kodeks moralny, a dręczenie innych zostało z niego wykreślone grubą, czerwoną jak krew linią. Bo widzicie, Millie była dokładnie jak drżące na deszczu, bezdomne zwierzątko, które potrzebowało schronienia; terroryzowane w szkole i dręczone przez jednego z moich najlepszych przyjaciół. Musiałem zrobić to, co właściwe. Musiałem, ale tak naprawdę nie chciałem. – Zajmę się nim – niemal warknąłem. – Wracaj do środka. I zostaw mnie z twoją siostrą. – Nie musisz tego robić. Po prostu cieszę się, że tu jesteś. Zerknąłem ukradkiem na dziewczynę, która miała być dla mnie jak Rachela dla Jakuba. Patrzyłem na nią tęsknym wzrokiem, bo wiedziałem, że nie mam u niej szans od chwili, gdy jej siostra pocałowała mnie, by odegrać się na pieprzonym Brutalu. – Zastanawiałam się na tym. – Millie zamrugała szybko powiekami, zbyt pogrążona we własnych problemach, by zauważyć, że odkąd pojawiła się w drzwiach, ledwie poświęcałem jej uwagę. Była zbyt zajęta, by dostrzec, że jej siostra stała tuż obok nas. – I stwierdziłam… dlaczego nie? Z chęcią się z tobą umówię. Wcale tego nie chciała. Tak naprawdę potrzebowała mnie, bym był jej tarczą. Millie potrzebowała ratunku. A ja musiałem zapalić blanta. Westchnąłem i przytuliłem starszą siostrę, kładąc jej rękę z tyłu głowy. Wplotłem palce w jej jasnobrązowe włosy. Mój wzrok znów się skupił na młodszej siostrze. Na mojej małej Racheli. Naprawię to wszystko, próbowałem powiedzieć jej spojrzeniem. Ta obietnica była bardziej optymistyczna niż ja sam. – Nie musisz się ze mną spotykać. Mogę ułatwić ci życie jako twój przyjaciel. Powiedz jedno słowo, a skopię mu dupę – wyszeptałem Millie do ucha, wciąż skupiając się na jej siostrze. Pokręciła głową i mocniej wtuliła się w moje ramię. – Nie, Dean. Chcę się z tobą spotykać. Jesteś miły, zabawny i czuły. I bez wątpienia wpatrzony w twoją siostrę. – Wątpię w to, Millie. Odrzucałaś mnie od tygodni. Tu chodzi o Brutala i oboje o tym wiemy. Napij się wody. Przemyśl to. Pogadam z nim jutro po treningu. – Proszę cię, Dean. – Jej drżący głos się wzmocnił, gdy zacisnęła pięści na mojej koszulce i przyciągnęła mnie bliżej siebie, jednocześnie odrywając od nowej fantazji. – Jestem dużą dziewczynką. Wiem, co robię. Chodźmy gdzieś teraz. – Tak. Idź. – Usłyszałem zachrypnięty głos Małej LeBlanc, która machnęła ręką w naszą stronę. – I tak muszę się uczyć, a wy mi przeszkadzacie. Skopię Brutalowi dupę, jeśli zobaczę go przy basenie, Millie – zażartowała, udając, że napina mięśnie w chudym ramieniu. Mała LeBlanc nie należała do wzorowych uczennic. Miała same tróje, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie zamierzała się uczyć. Po prostu chciała, by ktoś uratował jej siostrę. Zabrałem Millie na lody, nie oglądając się za siebie. Zabrałem Millie, chociaż powinienem był wyjść gdzieś z Rosie. Zabrałem Millie i miałem zamiar zabić Brutala.

Rozdział pierwszy Rosie Obecnie Co sprawia, że czujesz się żywa? Kondensacja. Bo przypomina mi, że wciąż oddycham. To pewnie można uznać za mówienie do siebie, ale ja zawsze taka byłam. Głos, który od małego zadawał takie nieuchwytne pytania, został chyba wszczepiony do mojego mózgu, ale to nie byłam ja. To był męski głos. I chyba nie należał do nikogo znajomego. Stale mi przypominał, że wciąż oddycham, chociaż sama nigdy nie miałam co do tego pewności. Tym razem odpowiedź unosiła się w mojej głowie niczym bańka, która zaraz ma pęknąć. Przycisnęłam nos do lustra w windzie w luksusowym budynku, w którym mieszkałam, i wypuściłam powietrze z płuc, tworząc gęstą chmurę białej mgły na szkle. Odsunęłam się i spojrzałam na dzieło. To, że wciąż oddychałam, było kopniakiem dla mojej choroby. Mukowiscydoza. Gdy ktoś mnie o to pytał, zawsze starałam się pominąć wszystkie szczegóły. Ludziom wystarczała informacja o tym, że zdiagnozowano ją u mnie w wieku trzech lat – moja siostra Millie polizała mnie wtedy po twarzy i stwierdziła, że „smakowałam słono”. To zaalarmowało moich rodziców i zabrali mnie do lekarza. Wynik badań był pozytywny. Choroba płuc. Tak, da się to leczyć. Nie, nie ma na to lekarstwa. Tak, znacząco wpływa na życie. Ciągle biorę leki, trzy razy w tygodniu chodzę na fizjoterapię, cały czas korzystam z nebulizatora i pewnie umrę w ciągu następnych piętnastu lat. Nie, nie musicie mi współczuć, więc nie gapcie się tak na mnie. Wciąż miałam na sobie zielony fartuch szpitalny, moje włosy były w nieładzie, a oczy szkliste z braku snu. Modliłam się w duchu, by winda w końcu się zamknęła i zabrała mnie do mieszkania na dziewiątym piętrze. Chciałam się rozebrać, wziąć gorącą kąpiel, położyć do łóżka i bez przerwy oglądać Portlandię. I nie myśleć o moim chłopaku Darrenie. Nagle usłyszałam głośny stukot szpilek o podłogę, narastający z każdą chwilą. Obróciłam głowę, by zajrzeć do holu, i stłumiłam kaszel. Drzwi windy już zaczęły się zamykać, ale kobieca dłoń o czerwonych paznokciach wsunęła się między nie w ostatniej chwili. Zmarszczyłam brwi. Tylko nie to. Byłam pewna, że to był on. Wpadł do windy, śmierdząc alkoholem. Taka ilość powaliłaby dorosłego słonia. Pod rękę trzymał dwie kobiety, kojarzące się z serialem Gotowe na wszystko. Pierwszą była ta mądrala, która prawie dała sobie uciąć rękę, by otworzyć windę. Miała ogniście rude włosy w stylu Jessiki Rabbit i duże piersi, które nie pozostawiały wiele wyobraźni, nawet jeśli próbowało się je ukryć. Druga była drobną brunetką z najokrąglejszym tyłkiem, jaki w życiu widziałam u człowieka, i kiecką tak krótką, że pewnie można by przeprowadzić w niej badanie ginekologiczne i nie musiałaby jej nawet podwijać. Och, no i był jeszcze Dean „Szatan” Cole. Wysoki – idealny wzrost, jak u gwiazdy filmowej – o oczach zielonych jak mech, błyszczących i głębokich, niemal bez dna; z rozczochranymi, seksownymi brązowymi włosami i ciałem, przy którym Brock O’Hurn wymięka. Był tak grzesznie seksowny, że nie miało się wyboru; trzeba było się odwrócić i modlić o to, by bielizna okazała się na tyle gruba, żeby pochłonąć całe podniecenie. Poważnie, ten facet był tak nieprzyzwoicie seksowny, że pewnie nie wpuszczano go do ultrareligijnych krajów. Na moje

szczęście wiedziałam, że pan Cole był pierwszorzędnym dupkiem i przez większość czasu opierałam się jego urokowi. Przez większość czasu jest tu wyrażeniem kluczowym. Był piękny, ale również cholernie popieprzony. Kojarzycie te kobiety pragnące popieprzonego, seksownego, wrażliwego faceta, którego mogłyby naprawić i wychować? Dean Cole byłby spełnieniem ich mokrych snów. Bo z tym facetem zdecydowanie było coś nie tak. Zasmucało mnie to, że ludzie z jego najbliższego otoczenia nie widzieli wyraźnych znaków ostrzegawczych – jego palenia trawy, picia na umór i tego, że uzależniał się od wszystkiego, co zakazane i rozrywkowe. Na szczęście Dean Cole nie był moim problemem. Miałam wystarczająco własnych. Dean czknął, pięć tysięcy razy uderzył w guzik z numerem jego piętra i zachwiał się lekko w małej przestrzeni, którą dzieliliśmy we czworo. Oczy miał rozbiegane, a jego skórę pokrywała cienka warstwa potu, która pachniała jak czysta brandy. Czułam się tak, jakby gruby, zardzewiały drut owinął się boleśnie wokół mego serca. Jego uśmiech nie wyglądał wesoło. – Mała LeBlanc. – Leniwy ton głosu Deana sprawił, że ścisnęło mnie w podbrzuszu. Zamarłam. Złapał mnie za ramię i obrócił w miejscu tak, bym na niego spojrzała. Jego towarzyszki popatrzyły na mnie, jakbym była stosem zgniłych jaj. Położyłam rękę na jego twardej jak stal piersi i odepchnęłam go. – Uważaj. Pachniesz tak, jakbyś właśnie wlał sobie do gardła Jacka Danielsa – oznajmiłam głosem pozbawionym emocji. Odrzucił głowę w tył i zaśmiał się, a tym razem ten śmiech wydawał się prawdziwy. Najwyraźniej podobała mu się ta nasza dziwna wymiana zdań. – Ta dziewczyna... – Otoczył mnie ramieniem i przycisnął do swojej piersi. Wskazał na mnie butelką, którą trzymał w dłoni, i spojrzał na swoje towarzyszki, uśmiechając się jak odurzony. – …jest cholernie seksowna, ma mózg i inteligencję, które przyćmiłyby Winstona Churchilla w jego najlepszej formie – zachwycał się. Te kobiety pewnie pomyślały, że Winston Churchill to jakaś postać z kreskówki. Dean odwrócił się w moją stronę, nagle marszcząc brwi. – Powinna być z tego powodu wywyższającą się suką, ale nie jest. Jest też cholernie dobra. I dlatego pracuje jako pielęgniarka. Ukrywanie takiego zajebistego tyłka pod fartuchem jest zbrodnią, LeBlanc. – Przykro mi, że cię rozczaruję, Oficerze Upalony, ale ja pracuję tylko jako wolontariuszka. Tak naprawdę jestem baristką – sprostowałam, wygładzając dłońmi fartuch, gdy wyrwałam się z uścisku Cole’a. Uśmiechnęłam się uprzejmie do dziewczyn. Pracowałam jako wolontariuszka w nowojorskim szpitalu trzy razy w tygodniu. Monitorowałam inkubatory i sprzątałam dziecięce kupy. Nie byłam tak utalentowana artystycznie jak Millie i nie miałam tyle szczęścia, co chłopaki z grupy HotHoles, ale miałam za to pasję – ludzi i muzykę – i uważałam, że dzięki niej mogę zarabiać na życie. Dean ukończył Harvard z dyplomem MBA i prenumerował „New York Timesa”, ale czy naprawdę był lepszy ode mnie? Oczywiście, że nie. Pracowałam w małej kawiarni o nazwie The Black Hole, znajdującej się pomiędzy Pierwszą Aleją a Aleją A. Nie zarabiałam dużo, ale lubiłam towarzystwo z pracy. Stwierdziłam, że życie jest za krótkie, by robić coś, co nie jest pasją. Zwłaszcza w moim przypadku. Jessica Rabbit przewróciła oczami. Drobna Brunetka odwróciła się do mnie plecami i zaczęła się bawić telefonem. Miały mnie za wredną zołzę. I się nie myliły. Właśnie taka byłam. Ale, jeśli miałabym być szczera, i tak czekało je bolesne przebudzenie. Znałam na pamięć rytuał mojego sąsiada i byłego chłopaka mojej siostry. Rano zadzwoni po taksówkę i nawet nie zada sobie trudu, by zapisać ich numery. Rano zachowa się tak, jakby były tylko bałaganem, który trzeba posprzątać. Rano będzie niewdzięczny, trzeźwy i na kacu. Typowy członek HotHoles. Uprzywilejowany, nietrzymający się zasad egoista z Todos Santos, który uważał, że zasługuje na wszystko i nic nie musi. No dalej, windo. Dlaczego to tyle trwa? – LeBlanc – warknął Dean, opierając się o srebrną ścianę. Wyciągnął blanta zza ucha i poszukał zapalniczki w kieszeniach idealnie skrojonych, ciemnych dżinsów. Otworzył wcześniej butelkę i podał ją kobietom. Dean miał na sobie drogą koszulkę z dekoltem w serek – w jakimś limonkowym kolorze,

który podkreślał zielone oczy i opaleniznę – rozpiętą marynarkę i wysokie trampki. Na jego widok pragnęłam robić głupie rzeczy. Takie, których nigdy nie chciałam robić z innymi, a już tym bardziej z chłopakiem, który spotykał się z moją siostrą przez osiem miesięcy. Dusiłam więc w sobie emocje i próbowałam być dla niego niemiła. Dean był jak Batman – wystarczająco silny, by to przetrwać. – Jutro. Ty. Ja. Niedzielny brunch. Powiedz słowo, a zjem coś więcej niż tylko jedzenie. – Pochylił głowę, a ja wyraźnie ujrzałam jego szmaragdowe oczy i demoniczny uśmieszek. Ten facet nie zadawał pytań. Co za dupek, pomyślałam gorzko. Zaraz zaliczy trójkącik, a uderza do siostry swojej byłej dziewczyny. Poza tym te laski wszystko słyszą. Dlaczego ciągle tu stoją? Zignorowałam jego niezachwycające zaloty i ostrzegłam go przed czymś zupełnie innym: – Jeśli zapalisz w windzie – wskazałam na jego blanta – przysięgam, że zakradnę się dzisiaj w nocy do twojego mieszkania i wyleję ci gorący wosk na przyrodzenie. Jessica Rabbit sapnęła. Drobna Brunetka pisnęła. Cóż, im też się oberwie, jeśli on zapali. – Jezu, weź wyluzuj. – Brunetka machnęła na mnie ręką, gotowa wybuchnąć. – Jesteś straszna. Nie zwróciłam uwagi na kobietę z kolorowym makijażem. Zamiast tego po prostu wbiłam spojrzenie w cyfry wyświetlające się nad drzwiami windy, które wskazywały, że byłam coraz bliżej kąpieli, wina i Portlandii. – Odpowiedz mi. – Dean zignorował dziewczyny, które zamierzał niedługo zerżnąć, i spojrzał na mnie szklistym wzrokiem. – Brunch? – Czknął. – A może po prostu go sobie darujemy i od razu przejdziemy do pieprzenia? Wiem, beznadziejny z niego romantyk, ale i tak bym się na to nie zgodziła. Smutne. Mówiąc szczerze, odrzuciło mnie nie tylko to, w jaki sposób próbował zaciągnąć mnie do łóżka, ale też jego kiepskie wyczucie czasu. Minęły trzy tygodnie, odkąd Darren spakował się i wyprowadził z mieszkania, które dzieliliśmy przez sześć miesięcy – byliśmy razem dziewięć miesięcy po moim krótkim romansie z tłustą małpą i entuzjastą muzyki metalowej imieniem Hal. Dean nie marnował czasu i próbował nawiązać ze mną kontakt. Poza tym fakt, że tak naprawdę Dean był moim najemcą i płaciłam mu sto dolarów miesięcznie czynszu, nie sprawił, że łatwiej mi było go odrzucić. Mieszkanie, które wynajmowałam, należało do niego, Brutala, Jaimego i Trenta. Wiedziałam, że nigdy mnie stąd nie wyrzuci – Brutal by mu na to nie pozwolił – i rozumiałam, że musiałam być dla niego miła. Ale bez problemu potrafiłam mu odmówić, bo wiedziałam, że może zarazić mnie każdą chorobą weneryczną, jaką się da. To zdecydowanie ułatwiało mi sprawę. Czerwone cyfry powoli zmieniały się na wyświetlaczu. Trzecie piętro. Czwarte. Piąte. No dalej, dalej, dalej. – Nie – odparłam niezainteresowana, gdy dotarło do mnie, że Dean wciąż na mnie patrzy i czeka na odpowiedź. – Dlaczego? – Znowu czknął. – Bo nie jesteś moim przyjacielem i cię nie lubię. – A to dlaczego? – naciskał, uśmiechając się kpiąco. Bo złamałeś mi serce, a ja je posklejałam, ale zrobiłam to źle i jest ono pokiereszowane. – Bo jesteś skończoną męską dziwką – podałam mu powód numer dwa z listy „Dlaczego nienawidzę Deana”. A lista ciągnęła się w nieskończoność. Dean nie poczuł się zawstydzony czy zniechęcony, tylko znowu pochylił się w moją stronę i przycisnął palec wskazujący do mojego policzka. W tej samej ręce trzymał blanta. Wyglądał na spokojnego, pozbieranego. Zebrał z mojej twarzy rzęsę. Jego palec znajdował się tak blisko, że widziałam linie papilarne na jego skórze. – Pomyśl życzenie. – Jego głos był jak satyna owijająca się wokół mojej szyi, ściskająca mnie delikatnie. Zamknęłam oczy i zagryzłam wargę, a gdy je otworzyłam, zdmuchnęłam rzęsę i patrzyłam, jak

kołysze się w powietrzu niczym piórko. – Nie chcesz wiedzieć, czego sobie życzyłam? – zapytałam ochryple. Pochylił się i przycisnął usta do mojego policzka. – To nie ma znaczenia – wybełkotał. – Liczy się to, czego potrzebujesz. I ja to mam, Rosie. Oboje wiemy, że pewnego dnia ci to dam. W nadmiarze. Wracałam ze szpitala dla małych dzieci, w którym spędziłam sześć godzin, a wcześniej skończyłam pełną zmianę w kawiarni. Byłam zmęczona, głodna, a na stopach miałam pęcherze wielkości mojego nosa. Nie powinnam teraz poczuć motyli w brzuchu, ale tak się stało. I nie podobało mi się to. – Brunch – wymamrotał mi tuż przy twarzy, a jego gorący oddech owiał moją skórę. – Mieszkasz w tym apartamencie niemal od roku. Czas ponownie porozmawiać o czynszu. Jutro rano. U mnie. Godzina zależy od ciebie, ale przyjdź. Jasne? Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok, a gdy znowu uniosłam głowę, drzwi windy się rozsunęły. Wypadłam na zewnątrz sprintem, szukając w plecaku kluczy. Przestrzeń. Potrzebowałam przestrzeni. Natychmiast. Jego śmiech niósł się za mną aż do drzwi. Słyszałam go, mimo że był już w swoim penthousie na dwudziestym piętrze, bo właśnie tam się zatrzymał wraz z dwiema pięknymi kobietami. Po kąpieli nalałam sobie wina i zjadłam zdrową, zbilansowaną kolację złożoną z cheetosów i pomarańczowego dipu nieznanego pochodzenia, który znalazłam w głębi lodówki. Usiadłam na kanapie i zaczęłam skakać po kanałach. Mimo że miałam ochotę obejrzeć Portlandię, dzięki której poczułabym się trochę bardziej luksusowo, niż sugerowała moja kolacja, jakimś cudem zaczęłam oglądać Jak urodzić i nie zwariować. Okropieństwo, i to wcale nie dlatego, że w serwisie Rotten Tomatoes ten film zdobył tylko dwadzieścia dwa procent pozytywnych ocen. Lecz dlatego, że oglądając go, myślałam o Darrenie. Miałam ochotę zadzwonić do niego i jeszcze raz go przeprosić. Patrzyłam na telefon przez długie sekundy, rozważając, analizując scenariusze w moim beznadziejnie zmęczonym umyśle. Odebrałby. Powiedziałby, że popełniłam straszny błąd. Że ma to gdzieś, bo i tak wciąż mnie pragnie. Zależy mu na mnie. Ale nie jestem wystarczająco dobra. Nie dla kogoś takiego, jak on. Powinnam wyznać wam coś jeszcze: mimo sarkastycznej natury i niewyparzonego języka byłam jak ten pies, który szczeka, a nie gryzie. Nie chciałam nikomu rujnować życia. Wolałam je ratować. I dlatego zrezygnowałam z Darrena. On zasługiwał na normalne życie, z normalną żoną i taką liczbą dzieci, że mógłby założyć drużynę futbolową. Zasługiwał na długie wakacje, zabawy i rozrywki na zewnątrz, a nie w szpitalu. W sensie wtedy, gdy tam nie pracował. W skrócie, zasługiwał na więcej, niż kiedykolwiek mogłabym mu dać. Weszłam do łóżka, oparłam się o wezgłowie i popatrzyłam na drzwi od sypialni, pragnąc, by się otworzyły i stanął w nich bóg, który ogrzeje mnie w nocy. Dean Cole. Jezu, jak ja go nienawidziłam. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Chciał porozmawiać o moim czynszu. Nie mógł go podnieść. Wiedział, że byłam biedna. Tym bardziej na manhattańskie standardy. Czy to naprawdę było konieczne? A może po prostu chciał odegrać się na mnie za to, że nie przyjęłam jego zalotów? Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie największego na świecie dupka zabawiającego się z Jessicą Rabbit, która siedziała na jego idealnie wyrzeźbionej twarzy, podczas gdy Drobna Brunetka robiła mu

loda. Przerażona wsunęłam rękę do moich mokrych majtek, marszcząc brwi. Zakaszlałam cicho. Dean Cole był pewnie bardzo zboczony. Możliwe, że sekundę po tym, jak Jessica Rabbit doszła, odwrócił ją do siebie tyłem i zaczął pieprzyć, ciągnąc za jej szkarłatne włosy. Wsunęłam palec do cipki, a potem dołożyłam jeszcze jeden, szukając wrażliwego miejsca. Wciąż zdegustowana wyobraziłam sobie, jak rzuca Drobną Brunetkę na łóżko po tym, jak skończył z tamtą, i zaczyna ją pieprzyć, szczypiąc mocno w sutki. Wygięłam plecy w łuk zniesmaczona. Jęknęłam, czując wstręt. A potem obrzydzona doszłam dzięki moim palcom. Nienawidziłam wszystkiego, co wiązało się z Deanem Cole’em. Wszystkiego… oprócz niego samego.

Rozdział drugi Dean S-E-K-S. Tak naprawdę wszystko się do niego sprowadza. Świat jest zbudowany na zwykłej, zwierzęcej potrzebie. To dla niego chcemy wyglądać lepiej, ciężej ćwiczymy, stajemy się bogatsi i gonimy za wszystkim, czego nie potrzebujemy – za lepszym samochodem, bardziej wyrzeźbionym sześciopakiem, awansem, nową fryzurą i wszystkim tym, co próbują nam wcisnąć reklamy. To wszystko przez seks. Za każdym razem, gdy kobieta kupuje perfumy lub kosmetyk, lub pieprzoną kieckę – myśli o nim. Za każdym razem, gdy facet skazuje się na płacenie śmiesznie wysokich rat za sportowy samochód, który nie jest nawet w połowie tak wygodny, jak oferujący dużo miejsca koreański model, który miał jeszcze w zeszłym tygodniu, i wstrzykuje sobie sterydy w szatni na siłowni… – robi to dla seksu. Nawet jeśli tego nie wiecie. Nawet jeśli się z tym nie zgadzacie. Kupujecie bluzki, jeepy i robicie nowy nos, by mieć większe powodzenie. To nauka, kochani. Nie musicie się z tym zgadzać. Niektórzy wybierają sztukę. Wiele z moich ulubionych piosenek dotyczyło seksu, chociaż poznałem je, gdy jeszcze nie wiedziałem, do czego służy penis, poza sikaniem. Na przykład Summer of ’69 Bryana Adamsa. Miałem wtedy dziewięć lat. On zdecydowanie śpiewa o swojej ulubionej pozycji w łóżku. A I Just Died in Your Arms zespołu Cutting Crew? Wspominają o orgazmach. Ticket to Ride Beatlesów? Prostytutki. Come On Eileen? To ta wesoła piosenka, przy której wszyscy bawią się na weselach – o przymusie seksualnym. Seks jest wszędzie. A dlaczego miałoby go nie być? Przecież jest zajebisty. Nie mogę się nim nasycić. Poza tym jestem w nim dobry. Czy powiedziałem dobry? Skreślam to. Niesamowity. Właśnie tego słowa szukałem. Praktyka czyni mistrza. A praktyki miałem sporo. To mi właśnie przypomniało – musiałem zamówić kolejne pudełko kondomów. Zamawiałem je w firmie o nazwie SayItWithaRubber. Dzięki temu mogłem wybrać opcję opakowania z moim imieniem – hej, niektóre laski chciały zatrzymać je jako pamiątkę, kto im zabroni? – a także kolor: lubiłem czerwone i fioletowe. W żółtych moje jaja wyglądały trochę blado. Nie pasowała im ta barwa… A poza tym byłem dość wybredny, jeśli chodzi o materiał gumki, jej grubość – 0,0015 mm, jeśli już musicie wiedzieć – i to, by gumka zapewniała jak największą przyjemność. – Dzień dobry – wychrypiała jedna z dziewczyn, budząc się. Pocałowała mnie lekko w tył szyi. Zawsze potrzebowałem chwili, by przypomnieć sobie, z kim spałem, ale tym razem było jeszcze gorzej, bo przez całą noc piłem tak, jakbym chciał zamarynować wątrobę w rumie. – Dobrze ci się spało? – wybąkała druga laska. Wyginałem się w stronę szafki nocnej, czytając piekielnie długą wiadomość, którą napisał mi mój przyjaciel i partner biznesowy, Brutal. Większość ludzi pisała krótkie wiadomości, przechodząc od razu do meritum. Ten irytujący drań wykorzystał wirtualną asystentkę Siri ze swojego iPhone’a i wysłał mi wiadomość długą jak Biblia. Pobudka, jaką fundowały jego esemesy, była równie przyjemna, co obciąganie wykonane przez rekina. Oto, co mi napisał: Drogi dupku, moja narzeczona poinformowała mnie, że jej upierdliwa siostra może się spóźnić na próbną

kolację przedślubną w następną sobotę, bo chce zaoszczędzić kilka dolarów, lecąc do Todos Santos z przesiadką. Ona jest druhną Em, więc jej obecność nie jest, kurwa, opcjonalna. To konieczność, zatem jeśli będę musiał zaciągnąć ją na tę kolację za kłaki, to to zrobię, ale wolałbym nie. Wiesz, co sądzę o tamtym miejscu. Moje ciało ciężko znosi Nowy Jork. A dusza Los Angeles. Choć ja nie mam duszy. Proszę cię jako przyjaciel, żebyś zapukał do Rosie i wcisnął jej do ręki nowy bilet lotniczy. Niech Sue zabukuje jej miejsce w pierwszej klasie obok ciebie. Upewnij się, że wsiądzie z tobą na pokład w piątek. Jeśli musisz, możesz ją nawet przykuć do fotela. W tym momencie pewnie zastanawiasz się, dlaczego miałbyś mi wyświadczać jakieś przysługi. Uznaj to za pomoc Millie. Ona się martwi. Jest zestresowana. Nie zasługuje na takie problemy. Jeśli młodsza siostra Em myśli, że może robić, co chce, to się myli. Spraw, by zrozumiała, jak bardzo jest w błędzie, bo za każdym razem, gdy gra grzeczną, skromną świętą, moja przyszła żona cierpi. A wszyscy wiemy, jak reaguję, gdy czemuś, co należy do mnie, dzieje się krzywda. Na razie, dupku. B. To nie do końca kwiecisty styl, ale właśnie taki jest Baron Spencer. Przeciągnąłem się, czując, że jakieś gorące ciało się na mnie wspina, walcząc z jeziorem niebieskiej, bezszwowej, jedwabnej pościeli, która nas dzieliła. Wszędzie wokół siebie czułem drogi materiał, gorące ciało i delikatne kształty. Słońce wlewało się do środka przez okno sięgające od podłogi do sufitu, wznosząc się nad moim balkonem o powierzchni stu metrów kwadratowych. Morze świeżo ściętej trawy zlewało się z horyzontem Manhattanu. Promienie słoneczne lizały moją skórę. Barek wołał do mnie, zachęcając, bym przygotował dla siebie Krwawą Mary. A pluszowe, szaro-granatowe fotele błagały, bym wziął przy nich te dziewczyny, tak by cały pieprzony Nowy Jork mógł to usłyszeć i zobaczyć. W skrócie: ten poranek był zajebisty. Tylko że Brutal taki nie był. Z tego względu pozwoliłem sobie zatopić się w komforcie, jaki dawały te kobiety – Natasza i Kennedy – i zrobić z nimi to, co Bóg lub natura czy oboje chcieli, bym zrobił: czyli zerżnąć je ostro. Bo tak działa ludzkość, a faceci pragną przecież przekazywać swoje nasienie i tak dalej. Gdy Kennedy – cudowna rudowłosa, przypomniałem sobie – całowała mnie delikatnie w szyję, przybliżając mnie do porannego wzwodu, a Natasza – pyskata, drobna instruktorka jogi – całowała mnie namiętnie w usta, przetrawiłem nowe informacje pomimo kaca, od którego pulsowało mi w głowie, jakby ktoś walił mnie młotkami. Należało mi się. A więc Millie LeBlanc stresowała się próbną kolacją przedślubną. Jakoś mnie to nie dziwiło. Zawsze była wzorem wszelkich cnót, pragnęła, by wszystko wyszło idealne, i ciężko pracowała, żeby tak się stało. Bardzo się różniła od mężczyzny, którego miała poślubić – on miał za cel zniszczyć tyle istnień, ile tylko mógł, używając swojej błyskotliwości i odpychającego zachowania. Millie to najsłodsza osoba, jaką poznałem – choć to niekoniecznie dobra cecha – a on był najgorszym człowiekiem na świecie. Chyba powinienem zastanawiać się nad „a co by było, gdyby…?”, bo Millie była kiedyś moją dziewczyną. Ludzki mózg jest tak zaprojektowany, żeby wypełniać luki – miałem już dwadzieścia dziewięć lat i tylko z Millie stworzyłem poważny związek, więc można by założyć, że to była moja wielka, utracona miłość. Jak zawsze prawda była zarówno rozczarowująca, jak i niepochlebna. Millie nigdy nie była moją wielką miłością. Lubiłem ją, owszem, ale ten związek nie był

intensywny, namiętny czy szalony. Zależało mi na niej, chciałem ją chronić, nigdy jednak na tyle, by postradać dla niej zmysły, jak Brutal. Poza tym fakt, że wciąż ją lubiłem, mimo że kopnęła mnie w dupę i wyjechała, zostawiając kiepski list pożegnalny, dowodzi tylko tego, że naprawdę nie byliśmy sobie przeznaczeni. Prawda była taka, że zakochałem się w Emilii LeBlanc… ale nie na długo. Czasami sądzę, że po prostu kochałem wyobrażenie o niej, lecz jej samej wcale nie. W każdym razie nie można zaprzeczyć jednemu – kiedy z nią byłem, dobrze ją traktowałem. Byłem lojalny. Szanowałem ją. A ona w zamian zrobiła mnie w chuja. Po dziś dzień czuję, że nigdy tak naprawdę nie znałem swojej dziewczyny. Wiedziałem, jaka była, jasne. O wszystkich tych rzeczach, które wpisałoby się na portal randkowy. Suchych faktach. Była artystką, nieśmiałą i ułożoną dziewczyną. Ale nie miałem pojęcia, czego się bała, i nie znałem jej sekretów. Nie wiedziałem, przez co nie spała w nocy, co rozgrzewało jej krew i rozbudzało ciało. A najgorsze jest to, że właściwie nigdy tak naprawdę nie chciałem się dowiedzieć – no chyba że chodziło o Rosie LeBlanc. Ale Rosie mnie nienawidziła. Więc byłem singlem. Ona jeszcze zmieni zdanie. Musi. A skoro mowa o Rosie – nie brała pieniędzy od Brutala i Millie, chyba że nie miała innego wyjścia. To powszechna wiedza. Udowodniła to, urządzając moje warte dwa miliony trzysta tysięcy mieszkanie w Nowym Jorku, wykorzystując do tego stare meble z drugiej ręki, które łącznie kosztowały pewnie mniej niż dwieście dolców. Wątpiłem w to, że ją przekonam, ale jeśli o nią chodziło, pisałem się na wszystko. No dobra, wracając do istotnych spraw – pieprzenie. Gdy Kennedy wzięła mnie do ust, ujawniając talent do brania fiuta głęboko do gardła, usłyszałem pukanie do drzwi. Bez kodu nikt nie miał wstępu do budynku, a ja nikomu go ostatnio nie dawałem, co doprowadziło mnie do najprostszej konkluzji: to musiała być sama panna LeBlanc. – Dean! – Jej zachrypnięty głos podziałał na każdą komórkę mojego ciała i natychmiast zrobiłem się twardy. Kennedy bez wątpienia to zauważyła, bo poluźniła ucisk na moim fiucie, a po chwili poczułem jej oddech tuż przy udzie. Natasza przestała mnie lizać. Obie zamarły. Rozległy się jeszcze trzy puknięcia w drzwi. – Otwieraj. – Czy to tamta dziwna dziewczyna? – zapytała Natasza, marszcząc brwi i dąsając się. – Na pewno ona. – Trochę się jej boję. – Kompletna dziwaczka – zgodziła się Natasza. Jakby jej opinia miała znaczenie. Dla mnie. Lub dla Rosie. Usiadłem na łóżku i włożyłem czarne dresowe spodnie. Nie żałowałem niedokończonego bzykanka. Bardziej pragnąłem ujrzeć tę drobną dziewczynę. Zastanawiałem się, po co przyszła. Wstałem i potarłem zaspane oczy, a potem celowo zmierzwiłem włosy. – Było miło. – Pocałowałem obie dziewczyny w dłoń, a potem ruszyłem w stronę drzwi. – Powinniśmy to jeszcze kiedyś powtórzyć. Nie zamierzałem tego wkrótce powtarzać. Ani kiedykolwiek. To było pożegnanie i obie o tym wiedziały. Wyraziłem się jasno, zanim zabrałem je do swojego mieszkania. Spotkaliśmy się w jakimś barze na Manhattanie, gdzie wciągały ze stołu kokainę wartości tysiąca dolarów jak cukier puder, w ostentacyjnym miejscu, do którego chodziłem, gdy chciałem wykorzystać kondomy robione na zamówienie. Usiadłem przy barze, wymieniłem z nimi kilka zalotnych spojrzeń, a potem kazałem barmanowi podać dziewczynom po drinku. Zaprosiły mnie do swojego stolika i wypiłem z nimi shoty. Potem zaproponowałem im, by usiadły mi na twarzy. Jeden drink zmienił się w siedem. Ten scenariusz zaczynał się robić nudny. – Wow, ale z ciebie dupek. – Kennedy pierwsza wstała z łóżka. Obróciłem głowę i popatrzyłem, jak brutalnym gestem zbiera z podłogi sukienkę, jakby ta jej coś zrobiła. Poważnie? Zanim zamówiłem taksówkę, mającą nas zabrać do mojego mieszkania, postawiłem sprawę jasno: to tylko przygodny seks. Chryste, której części nie zrozumiały? Przecież zagadałem do

nich w barze, nawiązując do zboczonego filmiku z YouTube’a, Two Girls, One Cup. Jakim cudem pomyślały, że dojdzie do czegoś więcej? Puściłem im oko na pocieszenie, a potem ruszyłem do przestronnego, jasno oświetlonego korytarza z kremową marmurową podłogą. Na ścianach wisiały czarno-białe portrety przedstawiające członków mojej rodziny, którzy patrzyli na mnie z każdego kąta, uśmiechając się szeroko i błyskając białymi zębami. – Eee, przepraszam, Panie Dupku? Byliśmy w trakcie czegoś! – dodała Natasza piszczącym głosem. Ja już znajdowałem się w holu i otwierałem drzwi. Powód mojego podwyższonego nagle libido przyciągał mnie do siebie jak magnes. Mała LeBlanc. Drobna, piękna, szalona. Rosie miała na sobie znoszone dżinsy i zwykłą białą koszulę. To była jej wersja odświętnego stroju. Włosy związała w wysoki kok na czubku głowy, a jej duże oczy mówiły, że mój widok nie zrobił na niej wrażenia. Oparłem się ramieniem o framugę drzwi, uśmiechając się szeroko. – Zmieniłaś zdanie w kwestii brunchu? – Cóż, zaszantażowałeś mnie, bym go z tobą zjadła, grożąc podwyższeniem czynszu. – Jej wzrok na chwilę skupił się na mięśniach mojego brzucha, a potem znowu spojrzała mi w oczy, mrużąc powieki. Cholera, rzeczywiście. Wspomnienia ostatniej nocy otaczała mgła alkoholu, trawy i cipek. – Wejdź. – Odsunąłem się, a ona weszła do środka. – Myślałam, że chociaż zrobisz mi kawę, zanim zaczniesz zamęczać podniesieniem czynszu. Widzę, że to tyle, jeśli chodzi o bycie dobrym sąsiadem – wymamrotała, przyglądając się mojemu mieszkaniu szeroko otwartymi oczami. Założyłem ręce na piersi, świadom mojej pięknie wyrzeźbionej sylwetki, i przesunąłem językiem po dolnej wardze. – Chcesz, żebyśmy zachowywali się jak dobrzy sąsiedzi? Mogę ci postawić śniadanie w piekarni na dole, a na deser zapewnić kilka orgazmów – powiedziałem i dodałem: – Wtedy będę cię mógł zamęczać w łóżku, jeśli tego chcesz. – Przestań do mnie uderzać – rzuciła boleśnie bezbarwnym tonem i przeszła obok masywnej biało-szarej wyspy kuchennej znajdującej się pośrodku pomieszczenia. Wyposażenie ze stali nierdzewnej mrugało do nas z każdego kąta kuchni. Usiadła na stołku i popatrzyła na pusty dzbanek do kawy, jakby popełnił jakąś zbrodnię. – Dlaczego? – dopytywałem, włączając ekspres do kawy. Dlaczego miałbym przestać uderzać do Rosie LeBlanc? Była teraz wolna, akurat rzuciła swojego nudnego chłopaka lekarza. Mogłem się z nią bawić legalnie, dopóki nie dostanie odleżyn trzeciego stopnia na plecach od bzykania na dywanie. Właściwie to była pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałem, kiedy zobaczyłem, jak ten żałosny dupek wyprowadza się z jej mieszkania. A raczej z mojego mieszkania. Zerżnę twoją byłą dziewczynę, zanim łzy wyschną na jej poduszce, pomyślałem. A jej tak się to spodoba, że będzie mnie błagać o więcej. Tymczasem w prawdziwym życiu Rosie z chciwością przyjęła kubek parującej kawy, który jej w milczeniu zaoferowałem, i upiła łyk. Zamknęła oczy i jęknęła. Tak, jęknęła. Kurwa, chciałem, żeby ten dźwięk stał się moim dzwonkiem w telefonie. Potem otworzyła oczy i wylała mi na głowę kubeł zimnej wody. – Bo już zdążyłeś zanurzyć swoją parówkę w moim rodzinnym sosie i choć wiem, że to sekretny przepis i wszyscy chcą tego więcej, to obawiam się, że nie dopisze ci szczęście. – Uwielbiam, gdy rozmawiasz ze mną o seksie, używając kulinarnych metafor. – Zrobiłem krok w stronę wyspy kuchennej i oparłem się ramionami na blacie, patrząc na Rosie roziskrzonym wzrokiem. – Może dlatego, że jesteśmy jak coca-cola, a ty zawsze wybierasz podróbkę. – Skupiła wzrok na drzwiach prowadzących do mojej sypialni. Każdy mięsień w mojej piersi się napiął i wybuchnąłem szczerym śmiechem. Zauważała linię moich muskułów w kształcie litery V, wyrzeźbiony sześciopak i zarysowane mięśnie klatki piersiowej, a rumieniec na jej twarzy tylko to potwierdzał, nawet jeśli nie chciała się przyznać. – Pragnę cię – oznajmiłem po prostu, bez poczucia winy… Może nawet obnażyłem się w tej

chwili. – Tak jak pragnąłeś mojej siostry. – Mała LeBlanc skinęła głową. – Planujesz pieprzyć się z każdym, kto widnieje w moim drzewie genealogicznym? Mam ci wydrukować kopię ze strony ancestry.com? – Jeśli będziesz mieć szansę, to bardzo proszę – odparłem zadziornie. – Chociaż mam wrażenie, że ty sama będziesz potrafiła mnie wystarczająco zająć. – Jesteś zbyt uparty. – Zakaszlała, jak to robiła co kilka chwil, i wzięła kolejny łyk kawy. – Tak. Niczego mi w tej kwestii nie brakuje. Ani w żadnej innej, jeśli już o tym mowa. – Uśmiechnąłem się łobuzersko, patrząc na swoje krocze. Byliśmy zajęci prowadzeniem wojny. I to było w porządku. Moim przeznaczeniem było wygrać. Zawsze dostawałem to, czego chciałem. A to, czego chciałem, siedziało przede mną i czekało na mój werdykt w sprawie czynszu. Na korytarzu pojawiły się Kennedy i Natasza. Były współlokatorkami, nie zdziwiłem się więc, gdy ta druga powiedziała przyjaciółce, że uber podjedzie za trzy minuty. Dzielenie się taksówką było rozsądną decyzją z finansowego punktu widzenia. Musiały zacząć oszczędzać, bo wczoraj wciągnęły nosem kokę o wartości ich miesięcznego czynszu. Dobrze im tak. – Pa, dziewczyny. – Pomachałem im. – Pa, dupku. – Kennedy rzuciła we mnie butem na obcasie. Rozgrywający we mnie chciał zagwizdać w uznaniu. Uniknąłem buta, pochylając szybko głowę. Czerwona szpilka przeleciała przez kuchnię nad ramieniem Rosie i trafiła w lodówkę. Powstało w niej wgniecenie. Trzeba to przyznać – jeszcze żadnej kobiecie nie udało się tego dokonać. Rosie piła spokojnie kawę, emanując obojętnością. – Hmm – zamruczała. – To cudowne. Wcale nie chodziło jej o smak kawy, lecz o patrzenie na skutki tego, że byłem męską dziwką. Ale znowu jęknęła cicho. A więc się zaczęło, Rosie LeBlanc, pomyślałem. Zaciągnę cię za włosy na mroczną stronę i nawet nie zauważysz, kiedy do tego dojdzie. – Przejdźmy do rzeczy, kochanie. W piątek lecisz ze mną do Todos Santos. Nabrałem miarką białko w proszku z pojemnika i wymieszałem je z beztłuszczowym mlekiem. Nie można wyglądać tak jak ja, jeśli się cały dzień je śmieciowe żarcie. Potrafię sprawić, że wszystko się udaje. Niezależnie od kosztów. Na siłowni, w pracy albo w rodzinie, bo jestem słodkim, idealnym synem. Wszystko miałem dokładnie wyliczone i na wszystko ciężko zapracowałem. Nie chodziłem na skróty. Żyłem tak od dziecka i nie znałem innego sposobu. Dla innych – Rosie, jej siostry, moich przyjaciół – byłem tylko szczęściarzem, któremu wszystko podawano na srebrnej tacy i który nigdy nie musiał kiwnąć palcem ani pracować. Pozwalałem im tak myśleć. Nie doceniali mnie, ale to nic takiego. Słyszałem, jak Rosie wierci się na wysokim stołku, i wiedziałem, że nie podda się bez walki. Jak na chorą dziewczynę była dość waleczna. – Millie już mnie o to prosiła. Różnica w cenie za bilet wynosi tylko dwieście dolców. Poza tym to jedynie kolacja przedślubna. To nie tak, że spóźnię się na prawdziwy ślub. Sam ślub odbędzie się w niedzielę, ale większość gości – w tym Jaime, Trent i ja – przylatywała do Todos Santos w piątek i zostawała tam na półtora tygodnia, dzięki czemu mogli wziąć udział w kolacji przedślubnej, wieczorze kawalerskim lub panieńskim i ślubie. To będzie ogromne wydarzenie. Byliśmy bardzo zżytą grupą. To aż nienormalne. Jeśli tylko mieliśmy okazję, by spędzić ze sobą trochę czasu, wykorzystywaliśmy to. Rosie sama ograniczała się ze względów finansowych. Jej siostra wychodziła za mąż za jednego z najbogatszych mężczyzn w Ameryce. Doceniałem to, że Mała LeBlanc nie była typem pijawki – chociaż dostała mieszkanie niemal za darmo, wraz ze wszystkimi dobrami i lekami – ale na resztę ciężko pracowała. A do tego miała jeszcze czas, by zmieniać pieluchy i witać pacjentów kilka razy w tygodniu w szpitalu dziecięcym. Była prawdziwym skarbem, lecz o tym nikt nie musiał mi przypominać. – Jesteś druhną. – Odwróciłem się w jej stronę i oparłem biodrem o szafkę. Skupiła wzrok na

moim wybrzuszonym bicepsie, gdy piłem koktajl. Mięsień poruszał się w przód i w tył niczym piłeczka tenisowa. Oblizała wargi, kręcąc głową, najprawdopodobniej chcąc się pozbyć z głowy obrazu przedstawiającego mnie, gdy tą ręką daję jej klapsa. – Rozumiem znaczenie tej roli i bez problemu będę potrafiła iść prosto w za ciasnych butach, trzymając jej suknię. Wiesz, że moja rola sprowadza się tylko do tego, prawda? – A co z wieczorem panieńskim? – Potarłem ręką mięśnie brzucha, żeby znowu jęknęła lub oblizała wargi, a potem odchyliłem głowę i upiłem łyk ciasteczkowo-karmelowego napoju, który w ogóle nie smakował jak ciasteczka i karmel, raczej jak zgniła kupa. – Co z nim? – zapytała wyzywająco, patrząc twardo na moją twarz. – Kto zaplanuje jej wieczór? Czy to nie jest robota druhny? – Wszystko mam pod kontrolą. Będzie zarąbiście. A co? Planujesz imprezę Brutala? – zapytała zaskoczona. Odchyliła się, a jej małe, sterczące cycki ścisnęły się w staniku. Jęknąłem, czując, jak mój fiut twardnieje w spodniach. Jeśli spojrzeć na to z boku, wydawało się, jakbyśmy z Brutalem mieli masę problemów. Prawda była taka, że nasza przyjaźń była silna. Inna niż normalna braterska więź, która łączyła wielu facetów, ale wciąż silna. – Tak. Jamie też pomaga. Urządzamy weekend w Vegas. – Typowe. – Uśmiechnęła się protekcjonalnie. – Cóż, chcieliśmy sobie odpuścić i mieć wyrąbane na kawalerski naszego przyjaciela, ale potem ty ukradłaś nasz pomysł. A co cię dzisiaj ugryzło w ten sterczący tyłek? Jesteś zazdrosna, że starsza siostra się hajta? Obróciła się na stołku, a gdy zobaczyłem jej twarz, coś ścisnęło mnie w piersi. Świetnie ci idzie, dupku. Cokolwiek powiedziałem, sprawiło, że krew odpłynęła z jej twarzy. – Zamknij się, Szatanie. Tylko się zastanawiam, czy to, co przygotowałam, jest wystarczająco dobre. Planowałam zrobić swego rodzaju piżama party. Ze specjalną playlistą i tak dalej. – Patrzyła na mnie niepewnym wzrokiem, jakby pytała mnie o opinię. To było do niej zupełnie niepodobne. Rosie zazwyczaj tryskała pewnością siebie i czułem się jak dupek, bo to przeze mnie jej duch przygasł. – Piżama party, co? – Przeszedłem obok niej, musnąwszy palcami jej talię. Przez przypadek oczywiście. – Millie nie lubi robić wokół siebie zamieszania. Nie widzę powodu, dlaczego miałoby się jej to nie spodobać. – Powiem ci dlaczego: bo ty wyprawiasz imprezę w Vegas. A teraz muszę wymyślić coś równie dobrego – narzekała, bez pytania częstując się drugim kubkiem kawy. – Chcesz być dobrą siostrą? Zacznij od przyjęcia tego pieprzonego biletu, który zamierzam ci kupić. – Odpowiedź brzmi „nie” – wycedziła i westchnęła ciężko. – Czy angielski nie jest twoim ojczystym językiem? Czy mam ci powiedzieć „nie” w innym języku? Nie mówię płynnie w dupkowatym, ale mogę spróbować – jęknęła. – Brutal mówił śmiertelnie poważnie. Przyleci tu i sam zaciągnie tam twoją dupę. Jestem tylko mniejszym złem, Mała LeBlanc. Lecisz ze mną – powtórzyłem. Nie żeby którekolwiek z nich zasługiwało na przysługi z mojej strony, ale cieszyłem się szczęściem Brutala i Millie. Byłem tym szczęśliwszy, że planowałem spędzić cały tydzień z Małą LeBlanc. Od roku oglądałem się za jej kremowym, okrągłym tyłkiem. Czas go sobie przywłaszczyć. Rosie odwróciła wzrok i założyła ramiona na piersi jak uparte dziecko. – Nie. – Tak – odparłem tym samym tonem. – I lepiej się spakuj, bo samolot odlatuje w piątek rano. Czeka nas pracowity tydzień. Zamrugała, nie odpowiadając. – Zawrzyjmy umowę, okej? – Stanąłem przed nią, opierając łokcie na wyspie. Jej ciało instynktownie przysunęło się do mojego, naśladując mnie. Byliśmy do siebie podobni, chociaż ona tego nie widziała – jak dwa podobne do siebie ciała. Stworzone dla siebie. Nie wiedziała również, że

przetestujemy moją teorię i zobaczymy, czy do siebie pasujemy. I to bardzo niedługo. – Zabiorę cię do jaskini lwa, bo musisz tam wejść. – Wiedziałem, że Brutal potrafi być niemożliwy. – Ale jestem pod telefonem, jeśli czegoś potrzebujesz. Pomyśl o tym. To dobry sposób, by się poznać. – Uśmiechnąłem się do niej. – Nie chcę cię poznawać. Bo wszystko, co wiem teraz, a trochę tego jest, nie podoba mi się – oznajmiła Rosie. – Jeśli nie będziemy rozmawiać o moim czynszu, to daj mi znać, a sobie pójdę. – Leć ze mną do Todos Santos. – Zignorowałem jej wcześniejsze stwierdzenie. Kurwa, była taka uparta. Dlaczego mnie to podniecało? Może dlatego, że większość kobiet zachowywała się przy mnie inaczej. Na wszystko się zgadzały, były wyjątkowo miłe, flirtowały ze mną. Ale nie można było tego powiedzieć o Małej LeBlanc. – Zapomnij o tym – wymamrotała i zeskoczyła ze stołka. – Rosie – ostrzegłem ją. – Dean – powiedziała z naciskiem, naśladując mój ton głosu, i przewróciła oczami. – Proszę cię, przed końcem miesiąca daj mi znać, ile wynosi mój nowy czynsz. Muszę przedsięwziąć pewne kroki, jeśli nie będę mogła sobie na niego pozwolić. Wyszła z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi, zanim udało mi się jej powiedzieć, że czynsz może pozostać taki sam, jeśli poleci ze mną do Todos Santos. Ale to nic, byłem cierpliwy, o ile wszystko szło po mojej myśli. Mała LeBlanc w końcu nie będzie mogła się mi oprzeć. Jej zegar tykał szybciej, a ja miałem już dość i nie zamierzałem pozwolić jej dłużej marnować naszego czasu.