mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony394 345
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 180

Anderson Evangeline - Wzejście głodnego księżyca

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Anderson Evangeline - Wzejście głodnego księżyca.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 181 stron)

EVANGELINE ANDERSON WZEJŚCIE GŁODNEGO KSIĘŻYCA HUNGER MOON RISING Tłumaczenie nieoficjalne Chomikuj.pl/DirkPitt1 UWAGA Książka zawiera obrazowe sceny seksu i wulgarny język. Tylko dla dorosłych.

Rozdział 1: Danielle Linden — No dalej, Ben, przyłóż się do tego. — Popatrzyłam przez blat twardego, mahoniowego biurka na mojego współpracownika i najlepszego przyjaciela i znów popchnęłam ciężkie drewno. Był nadzwyczaj mało pomocny, jak na tak wielkiego faceta, i zaczynałam się zastanawiać, czy potrzebował multiwitaminy, czy czegoś takiego. — Od kiedy zmieniłaś się w takiego poganiacza niewolników? — Gderał uprzejmie Ben, wskazując na biurko, które ledwie drgnęło. — Odkąd w końcu dostałam tu miejsce na własne małe biuro. I odkąd tamujemy ruch. — Szarpnęłam głową, wskazując na Pete’a, który rzucał nam sfrustrowane spojrzenie za blokowanie drogi z głównego pomieszczenia1 do biura naszego głównego edytora, Barry’ego Craythorne’a. Sun Times było dużą, prestiżową gazetą, upchniętą w maleńkiej, zagraconej przestrzeni. Ciągle powtarzali, że przeniesiemy się do nowego budynku, ale wolałam nie wstrzymywać oddechu. — Wiesz, że to będzie też moje biuro. — Podkreślił Ben. — Jesteśmy zespołem. Dzielimy biuro i biurko. — Spojrzał na nie krytycznie. — Z pewnością jest wystarczająco duże by pomieścić dwie osoby. O każdym innym facecie automatycznie założyłabym, że myślał o uprawianiu seksu na moim twardym, mahoniowym biurku pradziadka. Ale z Benem, to było tylko niewinne stwierdzenie. Był tak miłym gościem, że nie wiedziałby, jak napastować seksualnie, nawet gdyby miał na ten temat seminarium. — Nie będziemy dzielić niczego, dopóki nie wniesiemy tej przeklętej rzeczy do biura. — Wskazałam. — A teraz dawaj. Te wszystkie mięśnie nie mogą być po prostu do pokazywania. — Ale są — są czysto ozdobne. Nieprzeznaczone do codziennego użytku. — Zupełnie, jak twój mózg, jak przypuszczam. — Powiedziałam, drażniąc się z nim. — Ał, Dani, mówisz, że kochasz mnie tylko za mój wygląd? — Oddał złośliwość, błyskając tym swoim „drażnię się” uśmiechem na mnie — tym, który był tak słodki i niewinny, że zawsze sprawiał, że ludzie zapominali, że był zbudowany, jak Mister Hardbody. Ben miał sześć cztery wzrostu.2 , szerokie ramiona, wielkie mięśnie i naturalnie opaloną skórę, za którą mogłabym zabić. Zwłaszcza w zimie, gdy mój własny naskórek był w smutnym kolorze białego, rybiego brzucha. Miał też czarne jak węgiel włosy i te wielkie, brązowe oczy, za które można umrzeć, a przynajmniej tak mówiła moja młodsza siostra, Tara. Osobiście nie widziałam Bena w ten sposób. Był najmilszym facetem na świecie i zrobiłabym dla niego wszystko, ale byliśmy po prostu przyjaciółmi. Przyjaciółmi, którzy aktualnie nie robili postępów z przesuwaniem ciężkiego, mahoniowego biurka. 1 Bullpen – w biurze duże otwarte pomieszczenie z wieloma biurkami. 2 Sześd stóp, cztery cale.

— Ben. — zaczęłam znów z rozdrażnieniem, ale gorączkowy głos przerwał moje słowa. — Danielle Linden — muszę porozmawiać z Danielle Linden! — Mężczyzna z nierównymi, szarymi włosami i przerażonymi oczami wpadł do pomieszczenia redakcji, goniony przez Sama, naszego podstarzałego strażnika. Ściskał w dłoni pognieciony kawałek papieru i kluczył między biurkami jak sportowiec olimpijski by dostać się do mnie. — To ja. — Powiedziałam, wspinając się na biurko, by się do niego zbliżyć, gdyż nie było przejścia po żadnej stronie by je obejść. To nie był łatwy manewr w krótkiej spódniczce, ale udało mi się to wystarczająco dobrze. — Panno Linden. Och, dzięki Bogu! — Mężczyzna wyhamował poślizgiem by stanąć przede mną, ale nie, zanim Benowi udało się ustawić pomiędzy nami. — Chwileczkę. — Wyciągnął wielką rękę by utrzymać, wyglądającego na oszalałego mężczyznę, na odległość ramienia i skrzywił się. — O co chodzi? Dlaczego musisz zobaczyć się z Panną Linden? — Och, Ben, na miłość Boską. — Wyszłam zza niego dokładnie, gdy w końcu, sapiąc i dysząc, jakby właśnie ukończył maraton, dogonił go Sam. — Przepraszam… Panno Linden. — Wysapał, chcąc chwycić mężczyznę za ramię. — On… przeszedł obok mnie. — W porządku, Sam. — Powiedziałam z roztargnieniem. Patrzyłam na mężczyznę, który nadal ściekał w ręce pomięty papier. — W jakieś sprawie musiał pan się ze mną zobaczyć? — W sprawie tego. — Włożył mi papier do rąk, a ja zrobiłam, co mogłam, żeby go wygładzić. To było zdjęcie z ukończenia szkoły, złożone na pół. Przedstawiało ładną dziewczynę z biało blond włosami i bladoniebieskimi oczami, noszącą pasującą czapkę i togę. — To moja dziewczynka. McKinsey. Zabrali ją. Zniknęła. — Jego słowa były mówione tak szybko i bełkotliwie, że ledwie je rozumiałam. — McKinsey? A jak ma na imię? — Zapytałam, ale on tylko potrząsnął głową. — Zabrali ją. Zabrali ją! — Kto ją zabrał, proszę pana? I dlaczego sądzi pan, że mogę pomóc? — Zapytałam go. — Ponieważ ty pomagasz ludziom. Czytam twoje artykuły. Wysyłasz wszystkich tych ludzi do więzienia. Upewniłaś się, że nie skrzywdzą nikogo innego w tym domu opieki. — Z nadzieją skinął głową w moim kierunku. — Och. — Również skinęłam, udając, że rozumiem. Musiał nawiązywać do tego artykułu o korupcji w domu opieki, za który Ben i ja dostaliśmy w zeszłym roku nagrodę dziennikarstwa śledczego. Byłam dumna z tego artykułu i rezultatów, jakie przyniósł, ale nadal nie wiedziałam, jakie ma tu zastosowanie.

— Zabrali ją — proszę, Panno Linden. Nikt inny mi nie wierzy. Policja mi nie wierzy. Nikt oprócz pani nie może pomóc. — Paplał mężczyzna. — Chcę panu pomóc, ale nie rozumiem. — Powiedziałam delikatnie. Wskazałam na zdjęcie. — To pana córka? Mężczyzna przytaknął z ożywieniem, sprawiając, że jego nierówne, szare włosy podskoczyły komicznie. No, teraz do czegoś dochodziliśmy. — Dobrze. — Powiedziałam. — A teraz, kto dokładnie ją zabrał? Oczy mężczyzny rozszerzyły się. — Wilki! — Wyrzucił z siebie, zaciskając pięści po bokach. — Porwały ją wilkołaki! Napięcie, które budowało się we mnie, od chwili, gdy nagle wykrzyknął moje nazwisko runęło, gdy ktoś zaśmiał się niedowierzająco. Kątem oka zobaczyłam, że twarz Bena zrobiła się nagle napięta, prawdopodobnie bał się o moje bezpieczeństwo. Ten gość wyglądał dla mnie na wystarczająco nieszkodliwego, ale wyraźnie był po prostu kolejnym czubkiem. Westchnęłam. A byłam pewna, że wyczułam temat. — W porządku, koleś, to wszystko. Idziemy. — Sam szarpnął mężczyznę za ramię, odciągając go na siłę ode mnie. Robił całkiem dobrą robotę, jak na starszego mężczyznę, ale mój gość ciągle był oszalały. — Proszę. — Błagał, szarpiąc się z trzymającą go za ramie ręką. — Po prostu zapytaj doktora Locke’a. Powie ci o tym wszystko. Proszę, pomóż mi, Panno Linden! Wilkołaki — wilki ją mają. — Skoczył do przodu, przełamując uścisk Sama na jego ramieniu i przysunął swoją twarz do mojej. Szarpnęłam się w tył, zaskoczona i trochę przestraszona. Czy był wystarczająco szalony by zrobić komuś krzywdę? Po sekundzie poczułam w jego oddechu odór zastarzałej kawy i papierosów i ten odór sprawił, że mój żołądek powoli się przekręcił. — W porządku. Wystarczy. — Ben złapał faceta za kołnierz jego brudnego płaszcza i odciągnął go ode mnie. — Dzięki, Panie Davis. — Powiedział z wdzięcznością Sam. On i Bez pociągnęli, nadal wrzeszczącego i szarpiącego się mężczyznę w kierunku wejścia, zostawiając mnie, ściskającą w dłoni złożone zdjęcie. Gdy wpakowali go do windy, znów spojrzałam w dół, na blond dziewczynę. Jakie nazwisko wymienił ten mężczyzna? McKinsey? Znów zastanowiłam się, jak brzmiało jej imię. Może jej pełne imię było zapisane na odwrocie zdjęcia. Spróbowałam je rozłożyć, ale było sklejone czymś… łee. Zmarszczyłam nos. To była guma do żucia. I to nie było wszystko. W różowym, lepkim paskudztwie był przyklejony kłaczek jakiegoś rodzaju włosów lub sierści. Były szarobrązowe i szorstkie, ale długie, zwinięte w elegancki kłębek, prawie, jakby ktoś umieścił je tam celowo. Ale dlaczego? Rozłożyłam zdjęcie — włosy, gumę i wszystko i wsunęłam je do plastikowego woreczka w mojej torebce, do późniejszego rozważenia. To prawdopodobnie były po prostu majaczenia

szalonego starego człowieka, ale to nie był dzień bogaty w wiadomości i chciałam być na jakiś czas skierowana na poszukiwania zaginionej córki. To znaczy, jeśli naprawdę zaginęła. — Hej. — Ben wrócił, gdy właśnie skończyłam chować zdjęcie, a jego zwykle opalona twarz była blada. — Hej. Wszystko w porządku? — Patrzyłam na niego ze zdenerwowaniem. Ben był jednym z tych gości, którym nigdy nie robi się niedobrze, ale teraz zdecydowanie wyglądał na chorego. — Miałeś problem z pozbyciem się tego gościa? — Zapytałam. — Huh? Taa, to znaczy nie. — Brzmiał na rozproszonego. — Ben. — Powiedziałam. — Jeśli nie czujesz się dobrze, mogę wziąć kogoś innego do pomocy przy przesuwaniu tego. — Zastukałam w mahoniowe biurko by przypomnieć mu o naszym aktualnym zadaniu. — Uch, nie. Nie, mogę to zrobić. — Wcześniej podwinął rękawy swojej niebieskiej koszuli i mogłam zobaczyć, jak mięśnie jego przedramion napięły się, gdy znów złapał swoją stronę biurka. Skinął na mnie. — Gotowa? — Pewnie. — Znów prześliznęłam się nad biurkiem, czując jego wzrok na moich nogach, gdy przechodziłam. Cóż, w końcu był facetem. Choć Ben miał miły sposób patrzenia na mnie — pochlebny, ale nie lubieżny, jeśli to ma jakiś sens. — Dobra. — Powiedziałam, chwytając moją stronę biurka. — A, jeśli nie jesteś chory to, dlaczego wyglądasz, jakby ciężarówka przejechała ci właśnie szczeniaka? — Nie wiem. — Nadal wyglądał na rozproszonego, ale przynajmniej, gdy znów podniósł biurko, przyłożył się do tego. W rzeczywistości było prawie lekkie jak piórko, gdy kierował je w kierunku drzwi naszego nowego biura. — Łał, jesteś nawet silniejszy, niż na to wyglądasz. — Powiedziałam z uznaniem. — Myślę, że po prostu potrzebowałeś motywacji. Ben poparzył na mnie ostro, a biurko gwałtownie znów stało się piekielnie ciężkie. — Wybacz. — Wymamrotał, gdy się skrzywiłam. — To jest, uch, naprawdę ciężkie. — Zauważyłam. — Powiedziałam sarkastycznie. — Więc, czy ten facet powiedział coś jeszcze? Coś, co cię zdenerwowało? — Zdenerwowało mnie? — Posłał mi zmartwione spojrzenie, gdy manewrowaliśmy masywnym biurkiem w drzwiach i zapatrzył się w słoneczny punk za oknem. — Taa. — Wzruszyłam ramionami, na tyle, na ile byłam w stanie, dźwigając swój koniec olbrzymiego biurka. — Wyglądałeś, jakby na, nie wiem, zmartwionego, gdy ten gość zaczął krzyczeć o wilkach.

Palce Bena zacisnęły się mocno na biurku i usłyszałam alarmujące skrzypienie drewna. — Uważaj. — Powiedziałam ostro. — To antyk mojego pradziadka. — Przepraszam. — Ben z pośpiechem położył swój koniec biurka na ziemi, a ja zrobiłam to samo i poszłam ocenić uszkodzenia. Trzymał krawędź od dołu, więc tylko kciuki była na górnej powierzchni. Na ciemnym, połyskującym drewnie mogłam wyraźnie zobaczyć dwa, wyraźnie widoczne odciski kciuków w miejscu, gdzie trzymał biurko. Spojrzałam na mojego partnera w zdumieniu. — Cholera, Ben, jak to zrobiłeś? — Postukałam twardą powierzchnię. — To jest naprawdę twarde, a ty po prostu — — W drewnie musiał być miękki punkt. — Przerwał mi. — Przepraszam, Dani. Mogę spróbować to wygładzić, jeśli chcesz. —Nie, w porządku. — Sięgnęłam by poklepać go po ramieniu i zauważyłam, że był twardy jak kamień pod moim dotykiem. — Hej, dlaczego jesteś taki spięty? — Poprowadziłam go do jednego z tych jeżdżących, biurowych krzeseł, które wnieśliśmy już do pokoju i posadziłam go na nim. — A teraz, o co chodzi? — Zapytałam, zaczynając pracę nad jego ramionami, teraz, gdy był wystarczająco nisko, żebym mogła dosięgnąć. — Dlaczego tak nagle jesteś niezadowolony? Jesteś cały spięty. — Pracowałam kciukami na rowki pomiędzy jego ramionami i kręgosłupem, naciskając mocno. — nie jestem niezadowolony. — Wykręcił się. — Ale to przypomina mi dowcip. Facet przychodzi do gabinetu psychiatry i mówi „Doktorze, czasem czuję się jak tee-pee, a czasem, jak namiot cyrkowy. Co mi jest?” Psychiatra patrzy na niego i mówi. Rozumiem problem, jest pan dwoma namiotami. — Uśmiechnął się do mnie. — Łapiesz? Zbyt spięty.3 Jęknęłam. — Och, bracie, to musi być jeden z dowcipów twojego dziadka. Ale to stare. Ben wzruszył ramionami i uśmiechnął się z zażenowaniem. — Taa, wiem. Ma ich milion. — Wiem. — Powiedziałam. Dziadek Bena był sympatycznym, kochanym starcem, z gęstym snopem srebrnych włosów i brązowymi oczami. Zginał się teatralnie i całował moją dłoń, za każdym razem, gdy go spotkałam. Za pierwszym razem, gdy zostaliśmy sobie przedstawieni, pomyślałam, że łatwo zauważyć, skąd mój partner wziął swój dobry wygląd i dobre maniery. — Co u twojego dziadka? — Zapytałam swobodnie, zmieniając temat. To nie było podobnie do Bena, nie mówić mi, co go martwiło, ale rozumiałam, że będzie o tym rozmawiać, gdy będzie gotowy. Ben westchnął. — Och, no wiesz. Wszystko z nim w porządku, ale robi się coraz starszy. Czasem się o niego martwię. — Jestem pewna, że tak. — Ugniatałam jego twarde jak kamień ramiona jeszcze trochę. — Więc myślę, że mogłabym zrobić małe rozpoznanie. Zobaczyć, czy uda mi się dowiedzieć coś o zdjęciu, które dal mi ten gość. 3 Żart raczej specyficzny dla języka angielskiego. Chodzi o bardzo podobną wymowę two tents i too tense.

— Co? Dlaczego? — Obrócił się do mnie nagle, z wyrazem zmartwienia w oczach. — Spokojnie, Ben. Pomyślałam, że rzucę na to okiem, skoro dziś nie ma żadnych interesujących wieści, a nie ma wielu psychopatów przybiegających do mnie i bredzących o porwaniach i wilkołakach. Ben zmarszczył brwi. — Wilkołaki. To na pewno świr z jakiegoś psychiatryka. — Może. — Uderzyłam ostatni raz jego plecy. — Ale myślę, że i tak pokopię trochę w aktach osób zaginionych. Ty zostań tutaj, rozpakuj i podłącz komputery. — Skinięciem głowy wskazałam na stos pudeł w rogu, w których znajdowały się wszystkie rzeczy z naszych biurek, jak również komputery. Kable ciągnęły się po podłodze z twardego drewna w splątanej obfitości, a zdjęcia moich przyjaciół pomieszały się z zabawkami Bena — głową Dalaj Lamy i krową, która wysypywała czekoladowe drażetki, gdy pokręciło się jej ogon. Tak, ma’am. — Ben zasalutował mi, ale jego sarkazmowi brakowało przekonania i znów się zastanowiłam, co było z nim nie tak. Mój reporterski instynkt mówił, że to miało coś wspólnego z szalonym gościem, który dał mi zdjęcie — może gość przypominał mu jakoś jego dziadka. Cóż, czymkolwiek to było, mogliśmy porozmawiać o tym w swoim czasie. — Nara, mistrzu. — Powiedziałam i poszłam, szukać tropu. Może mimo wszystko był w tym temat.

Rozdział 2: Ben Davis O Boże. Mój żołądek zwinął się w węzeł z napięcia, gdy obserwowałem jak moja partnerka wychodzi z biura. Co, jeśli naprawdę znajdzie coś, co wiąże się z tym zdjęciem, które dał jej ten dziwny, stary facet? Co, jeśli znajdzie coś, co prowadzi do…? Potrząsnąłem głową. Musiałem przestać myśleć w ten sposób. Próbowałem odsunąć moje uczycie strachu, ale moich innych uczuć do Dani nie było tak łatwo się pozbyć. Większością tego, co czułem, patrząc na moją partnerkę i najlepszą przyjaciółkę, były przyjemność i żal. Przyjemność, ponieważ zawsze przyjemnie patrzeć na idącą Dani. Miała, jak to ujął mój dziadek, nogi do samych uszu. I lubiłem patrzeć na jej długie, jedwabiście brązowe włosy, które falowały w rytmie jej bioder, gdy się poruszała. To przypominało mi pierwszy raz, gdy ją zobaczyłem, w dniu, gdy dostałem pracę w Sun Times i Craythorne, który dobrał nas w parę, żeby mogła mnie oprowadzić. — Benjaminie Davis. — Prawie mogłem usłyszeć głos mojego głównego edytora, mówiącego mi do ucha. — Poznaj Danielle Linden, jedną z naszych najlepszych reporterek. Pokaże ci wszystko. Przez następne dwa tygodnie będziecie partnerami. Ciesz się. — Klepnął mnie w plecy i zostawił mnie z bardzo rozgniewaną, bardzo piękną Dani. Wyciągnąłem do niej rękę, którą złośliwie zignorowała. — Nie mam czasu, żeby cię niańczyć. — Powiedziała do mnie, jej zielone oczy błyszczały. — Więc, jeśli nie nadążysz, nie przychodź do mnie z płaczem. — W porządku, nie będę. — Powiedziałem, cofając rękę. To tyle, jeśli chodzi o przedstawianie się. Było całkiem jasne, że Dani mocno rozgniewało moje wtargnięcie w jej idealnie ułożony świat, ale to nie sprawiło, że lubiłem ją mniej. Była jedną z czołowych dziennikarek Sun Times i błyskawicznie pięła się w górę. Szybko nauczyłem się, że moja nowa partnerka była uparta, uporczywa i oporna. Była też błyskotliwa, wspaniała i całkowicie nieosiągalna. Powiedzieć, że byłem oczarowany, byłoby niedopowiedzeniem. Wpadłem ostro i szybko i nie oglądałem się za siebie. Współpraca, która miała skończyć się po dwóch tygodniach, jakoś rozciągnęła się do prawie pięciu lat i stała się najlepszą i najgłębszą przyjaźnią w moim życiu. Ale to było wszystko, po prostu przyjaźń. To właśnie tego żałowałem. Ponieważ kochałem Dani każdym włóknem mojego istnienia, ale do tego momentu wiedziałem już, że nigdy nie odwzajemni tej miłości. Oczywiście nie wiedziałem o tym, gdy spotkałem ją po raz pierwszy. Tak naprawdę, tego pierwszego dnia w pracy, zdecydowałem o planie działania. Po pierwsze zdobędę szacunek Dani, potem jej przyjaźń, potem jej zaufanie. Czy po tym nie przyjdzie naturalnie miłość? Jak dotąd odpowiedzią było nie. Po tym, jak udowodniłem, że mogę nadążyć za nią

profesjonalnie, zdobyłem jej niechętny szacunek. Z szacunkiem przyszła przyjaźń, a po długim czasie, rodzaj ostrożnego zaufania. Dani właściwie nie nienawidziła mężczyzn, ale sparzyła się wcześniej na złym małżeństwie i nie chciała sparzyć się znowu. Jej mottem, gdy chodziło o relacje było „oszukaj mnie raz, wstyd dla ciebie, oszukaj mnie dwa razy, wstyd dla mnie.” To i fakt, że w swoim życiu stawiała prace na pierwszym miejscu, dała mi korzyść, nieposiadania żadnej prawdziwej konkurencji w postaci innych facetów. Gdybym chciał — i chciałem — mogłem spędzić dwanaście godzin dziennie z moją doprowadzającą do szału, piękną partnerką pracoholiczką. Ale spędzanie dwunastu godzin dziennie z moją najlepszą przyjaciółką nie jest tym samym, co romantyczne relacje z nią. Westchnąłem, podniosłem się z krzesła i zacząłem rozpakowywać pudła. Może pomogłoby, gdybym mógł powiedzieć Dani o mojej tajemnicy — pozwolić jej poznać prawdziwego mnie. Ale, tak bardzo, jak ją kochałem, wiedziałem, że nigdy tego nie zrobię. Pracowałem zbyt ciężko by zdobyć jej zaufanie, żeby teraz uderzyć ją faktem, że wilkołaki nie tylko istnieją, ale byłem też jednym z nich. Położyłem głowę Dalaj Lamy na powierzchni biurka i obejrzałem odciski kciuków, które nieostrożnie zostawiłem. Było głupotą z mojej strony pozwolić wstrząsnąć sobą tak, że zapomniałem o kontrolowaniu mojej siły. Zastanawiałem się, co powiedziałaby Dani, gdyby wiedziała, że byłem wstanie, nie tylko sam podnieść całe biurko, ale trzymać je nad głową jedną ręką i zgnieść je. Nadludzka siła była jedną z kilku zalet bycia jednym z Wzywanych Przez Księżyc, jak, żartobliwie nazywała to moja matka. To i superczułe zmysły, koci — albo w moim przypadku, wilczy — refleks i zdolność widzenia w ciemnościach, były jedyną rekompensatą, jaką otrzymałem za życie z klątwą, która dotykała, od pokoleń, każdego mężczyznę w mojej rodzinie. Dlaczego tylko mężczyzn? Nie wiem, ale nie było kobiecych wilkołaków ani zmiennokształtnych żadnego rodzaju jaki znałem. Mój dziadek też był łakiem i mój ojciec również. Tata umarł, gdy byłem bardzo młody, więc nie było go by powiedzieć mi, co do diabła się ze mną działo, gdy zaczynałem robić się włochaty — i mam na myśli naprawdę włochaty — raz w miesiącu, po osiągnięciu dojrzewania. Szczęśliwie dla mnie, dziadek był całkiem spoko gościem i powiedział mi, czego dokładnie oczekiwać, i co z tym zrobić. Pierwszy raz, gdy zabrał mnie na zgromadzenie stada miałem dwanaście lat, byłem przestraszony jak diabli i bardzo wrażliwy. To, co widziałem, odrzuciło mnie na dobre od bycia wilkołakiem, ale, co mogłem zrobić? To nie tak, że AMA4 uznaje likantropię za prawdziwą chorobę, więc nie ma na nią żadnych lekarstw i nikt nie robi żadnych akcji „pomóż biednym, zmiennokształtnym dzieciom.” Musiałem robić jak najlepiej to, co mogłem i radzić sobie własnymi metodami — i tak właśnie zrobiłem. 4 American Medical Association – Amerykaoskie Stowarzyszenie Medyczne.

Zajęło mi to lata, ale oto, co odkryłem: życie z likantropię jest jak życie z epilepsją albo atakami paniki. Właściwie kierowane, może być kontrolowane. Oczywiście nie ma żadnych lekarstw, ale jest leczenie — autoleczenie. Wielu ludzi wie tylko to, co widzą w telewizji i filmach albo przeczytają w książkach. Myślą — jeśli w ogóle myślą o czymś, co powinno być tak mityczne i fikcyjne jak wilkołaki — że, gdy księżyc w pełni wschodzi na niebo, wilkołak musi zmienić się w swoją zwierzęcą formę. Ale to nieprawda. Nie ma potrzeby być futrzastym raz w miesiącu, ani nawet raz w roku, tak długo, jak masz się pod kontrolą. I przez to rozumiem kontrolę zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Medytuję, przebiegam pięć mil dziennie i ćwiczę jogę trzy razy na tydzień. Jestem praktykującym wegetarianinem i niepraktykującym buddystą, co doprowadza moją matkę do szału, gdyż zostałem wychowany, jako katolik. W szkole średniej i college, u unikałem wszystkich męskich sportów, jak piłka nożna i futbol, nawet mimo tego, że każdy trener, jakiego spotkałem, zrobiłby wszystko, żeby wciągnąć mnie do drużyny. Myślę, że patrzyli na moje rozmiary i siłę i myśleli „Co za strata.” Ale nagłe skoki adrenaliny i testosteronu sprawiały, że przemiana była trudniejsza do kontrolowania, a ja pragnąłem pozostać człowiekiem bardziej, niż pseudo-sławy, którą mógłbym zdobyć na boisku futbolowym. Zamiast tego uczestniczyłem w samodzielnych sportach, jak podnoszenie ciężarów i bieganie na długi dystans. Nadal lubiłem okazjonalnie biec w maratonie. Inną rzeczą, utrudniająca kontrolowanie przemiany, jest przebywanie w obecności feromonów, które wytwarzają inne łaki, więc ich także unikałem. Po tym jednym spotkaniu, gdy miałem dwanaście lat, nigdy nie poszedłem na inne zgromadzenie stada, choć dziadek zawsze próbował mnie do tego przekonać. Chciał, żebym dał kolejną szansę całej kulturze łaków, ale ja nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Po latach, w końcu miałem likantropię w garści i w tym momencie, byłem dumny, mówiąc, że nie straciłem kontroli nad przemianą przez ponad pięć lat.5 W rzeczywistości, nie miałem nawet kontrolowanej przemiany przez ponad trzy lata, co oznaczało — przynajmniej dla mnie — że w większości odniosłem sukces w utrzymywaniu mojej natury łaka pogrzebanej. Trzy lata, odkąd pozwoliłem dżinowi — tej części mnie, która była inna — wydostać się z butelki. Czasami nawet zapominałem na tygodnie, że wisi nade mną ta klątwa, choroba, czy, jakkolwiek chcecie to nazywać. Oczywiście pomagało to, że byłem gościem o naprawdę miłym charakterze — Jak nazywała to Dani „naprawdę kochany”, albo nigdy nie udałoby mi się tego osiągnąć. Zdenerwować się, albo zrobić się zbyt emocjonalnym, prawie gwarantowało przemianę, zwłaszcza, gdy księżyc był w pełni, lub blisko pełni. Ale, cokolwiek czułem takiego, że część mnie próbowała powstać i przejąć kontrolę, koncentrowałem się na czymś innym i zwykle przechodziło. Zamiast tego, utrzymywałem siebie zajętego pracą. To nie było trudne, gdy bycie w pracy, oznaczało bycie w pobliżu Dani — nie, żeby to mi pomagało. 5 Tak torturowad swojego biednego, wewnętrznego wilka, który chciałby sobie tylko trochę powyd do księżyca? Wstyd.

Westchnąłem znów i zacząłem podłączać komputery, dokładnie tak, jak chciała — z jej po jednej stronie biurka i moim dokładnie naprzeciwko. W ten sposób mogliśmy przerzucać się pomysłami, bez rzeczywistego czytania tekstu drugiej osoby. Dani była bardzo skryta, odnośnie swojej pracy, ąz była już gotowa do przeczytania. Miała twardy, uderzający styl pisania, który był całkowitym przeciwieństwem mojego, bardziej płynnych sformułowań. Ale, jakimś sposobem, gdy pisaliśmy razem, nasze różnice czyniły naszą prozę silniejszą. Lubiłem myśleć, że nasze pisarstwo było metaforą reszty naszego życia — że wszystko, co zrobiliśmy, mogłoby być lepiej zrobione razem — ale nie miałem zamiaru powiedzieć o tym Dani. Już i tak myślała, że jestem beznadziejnym romantykiem, co, jak przypuszczam, było prawdą — w każdym razie, przynajmniej ta część o beznadziejnym. — Bingo. — Powiedziałem cicho, gdy monitor Dani obudził się do życia. Pociągnąłem kable wokół boku biurka tak, że prawie ukryły odciski kciuków, które zostawiłem. Chciałem, żeby zniknęły z widoku i z myśli, żeby ciekawski umysł Dani nie zaczął mieć żadnych pomysłów. — To się nie powinno wydarzyć. — Wymamrotałem, nadal zmartwiony widocznym dowodem mojego braku kontroli. To nie stałoby się, gdyby nie było tak blisko do pełni księżyca. Choć, pełnia czy nie, zwykle miałem lepszą kontrolę. Przez następne kilka dni, dopóki księżyca nie zacznie ubywać, muszę naprawdę mocno trzymać się w ryzach. — Hej partnerze, wyglądasz dobrze. — Głos Dani przerwał moje rozmyślania i popatrzyłem w górę by zobaczyć ją w drzwiach, z rękami na biodrach, patrzącą na starannie urządzone biurko. Krótka, szara spódniczka, którą nosiła sprawiała, że jej nogi wydawały się nieskończone, a biała, jedwabna biała bluzka, która do niej dobrała, była prześwitująca i lekka, pokazując cień stanika pod nią. Mogłem zobaczyć jej pełne piersi ściśnięte w koronkowych miseczkach, gdybym przyjrzał się wystarczająco uważnie, czego próbowałem nie robić.6 Ale moje oczy ciągle powracały do jej krągłości, jak żelazne opiłki, przyciągane przez magnes. Dani zawsze udawało się tworzyć najlepszą kombinację profesjonalizmu i seksowności, nie ważne, w co się ubrała i wiele razy nie mogłem nic poradzić na to, że się na nią gapię. Wydawała się nigdy tego nie zauważać. W rzeczywistości, czasem myślałem, że lubiła sposób, w jaki na nią patrzyłem — tak długo, jak patrzenie było najdalszym, do czego doszedłem. — Hej. — Spróbowałem się uśmiechnąć i sprawić by mój głos brzmiał swobodnie. — Miałaś szczęście w tropieniu zaginionej dziewczyny? Skrzywiła się i przesunęła ręka po włosach. — Nie — sprawdziłam, ale żadna dziewczyna o nazwisku McKinsey nie została porwana, ani nie zgłoszono zaginięcia w ciągu ostatnich dwóch lat. — Cóż, myślę, że to by było na tyle. — Wzruszyłem ramionami, czując ulgę. — Też tak sądzę. — Powiedziała Dani, ale nie brzmiała na przekonaną. Wiedziałem, że muszę ją rozproszyć, albo nigdy nie da temu spokoju. 6 Każdy próbuje i prawie nikomu się nie udaje.

— Wiesz. — Powiedziałem, próbując wyglądać żałośnie. — Myślę, że naciągnąłem coś, gdy przenosiliśmy biurko. Nie zauważyłem tego wcześniej, ale teraz… — Pozwoliłem zdaniu urwać się, z teatralnym skrzywieniem, jakbym straszliwie cierpiał. Nie jestem bardzo dobrym aktorem, ale moja mała scenka wywarła zamierzony efekt. — Och, Ben. Tak mi przykro. A byłeś już taki spięty. — Dani w jednej chwili była przy mnie, chcąc wiedzieć, gdzie mnie boli. — Od szyi aż do dołu pleców. — Powiedziałem, decydując się zająć ją przez chwilę. Dani robiła świetne masaże i nawet, jeśli ten miał być drugi tego dnia, nie mogłem oprzeć się szansie, by mieć na sobie jej ręce. Posadziła mnie na krześle, a potem zmieniła zdanie. — Nie mogę tak pracować. — Powiedziała, ciągnąc mnie za koszulę. — Nie, i naprawdę nic ci nie pomogę. W ogóle nie będę w stanie dostać się do dołu pleców. Zdejmij to. — Dani. — Zaprotestowałem. — Co z resztą biura? — Pozwolimy im na własne masaże. — Odparła natychmiast. — A teraz to zdejmij. — Wiesz, że nie to miałem na myśli. — Powiedziałem, rozluźniając krawat. — Dobrze, jeśli jesteś tak zmartwiony tym, co myślą inni… — Podeszła do drzwi i zatrzasnęła je z rozmachem. — To prawdopodobnie też nie będzie wyglądało zbyt dobrze. — Wytknąłem, rozpinając koszulę. — Pozwólmy im myśleć, co chcą. — Dani uśmiechnęła się do mnie szeroko, jej zadarty nos uniósł się jak u niesfornej dziewczynki. Kochałem jej uśmiech. — Jestem cały twój. — Powiedziałem, rozkładając ręce. — Byłem od chwili, gdy cię spotkałem. — Mogłem flirtować z nią w ten sposób, ponieważ nigdy nie brała mnie na poważnie. — Głupi. — Dani pociągnęła mnie żartobliwie za włosy, potem wróciła do interesów. — W porządku. — Powiedziała splatając palce i strzelając nimi jak pianistka. — Zróbmy to właściwie. Obróć krzesło i usiądź na nim okrakiem, żebym mogła się do ciebie dostać. — Jej ton głosu mówił interes — rozkaz, a nie prośba. Natychmiast zrobiłem, jak powiedziała. Dani przejmowała tak kontrolę nad sytuacją i czasami mogła wyjść na apodyktyczną i despotyczną. Znam mnóstwo facetów, którzy nie mogliby z nią pracować z tego powodu. W rzeczywistości niektórzy z nich naprawdę pytali mnie jak ja wytrzymuję pracę z nią. Jako mogłem im wyjaśnić, że twarde, przejmujące kontrolę zewnętrzne zachowanie, tak naprawdę ukrywało wrażliwą, małą dziewczynkę, którą moja partnerka trzymała w sobie? Nie potrafiłbym i nie zrobiłem tego. Wiem, że inni myśleli, że byłem przez nią zdominowany, ale miałem to gdzieś. Z pewnością Dani była trudna, ale w mojej opinii, warta tego.

Pochyliłem się naprzód z przedramionami spoczywającymi na oparciu krzesła. Masaż, który zrobiła mi wcześniej, był naprawdę miłe, ale to… jej jedwabisty dotyk na moich nagich plecach… Boże, mógłbym żyć na tym tygodniami. Dotarło do mnie, że powinienem udawać ból pleców znacznie częściej. A potem cofnęła dłonie. Wyciągnąłem szyję i popatrzyłem na nią. — Dlaczego przestałaś? Dani grzebała w ogromnym, skórzanym plecaku, który nazywała torebką,7 z wyrazem dzikiego skupienia na twarzy. — To czego potrzebujemy, to trochę płynu kosmetycznego. Albo trochę… ah-ha! Tu jest. — Wyciągnęła tryumfalnie małą buteleczkę oliwki dziecięcej, a ja jęknąłem. — Ał, nie, Dani. Cały będę się lepił, a to poplami mi koszulę. — Nie bądź takim dzieckiem. — Otwarła butelkę i wylała małą ilość na dłoń. — Patrz. Nie używam dużo, a będzie o wiele lepiej. A teraz się odwróć. — Czuję się, jakbym wszedł do jakiegoś salonu masażu. — Gderałem, ale obróciłem się posłusznie. Prawda była taka, że prawdopodobnie pozwoliłbym jej wetrzeć w moje plecy prawie wszystko. Ketchup, majonez, co wam przyjdzie do głowy. Może byłem zdominowany. Uśmiechnąłem się do siebie. — Salon masażu, huh? — Głos Dani wpłynął do mojego ucha, gdy jej ręce wznowiły magie na moich nagich plecach. Pracowała by rozprowadzić olej po całej mojej skórze, przesuwała dłońmi długimi, zmysłowymi łukami od ramion, do podstawy pleców i czułem się wspaniale. Czułem mdłą słodkość olejku dla niemowląt, a pod nim, ciepły, tajemniczy zapach jej skóry.8 — Taa. — Powiedziałem, nie będąc już dłużej pewnym, co mówię. — Jeśli to salon masażu, przypuszczam, że powinnam zapytać czy chcesz szczęśliwego zakończenia,9 co, Panie Davis? Powiedziała to głosem zdyszanym i niskim, i choć wiedziałem, że sobie żartuje, nie mogłem nic poradzić na sposób, w jaki zareagowało moje ciało. — Mmm. — Wymamrotałem, kręcąc się trochę na krześle. Jej słowa przywołały w mojej głowie wszystkie rodzaje obrazów dla dorosłych, myśli, które zwykle próbowałem mocno trzymać w ryzach, gdy z nią byłem. Pomyślałem o byciu z nią w prawdziwym salonie masażu — tylko, że to ja byłbym tym, robiącym masaż. Mogłem sobie wyobrazić, rozprowadzanie ciepłego olejku wzdłuż jej smukłych, kształtnych nóg i brzucha, a potem obejmowanie jej piersi dłońmi i drażnienie sutków, aż będzie jęczeć o więcej. Zastanawiałem się, jakiego koloru były jej sutki — bladoróżowe? A może miały ten sam, naturalny, dojrzały, jagodowy odcień jej ust. Jak by to było ssać jej 7 Tak. Te kobiece torebki czasem przerażają rozmiarami, a jeszcze bardziej zawartością. 8 Oooj. Jak mnie bolą plecy. Ała. Też dostanę taki masaż? 9 Masaż pewnej szczególnej części ciała. 

sutki? Wycałować sobie drogę w dół jej brzucha do słodkiego punktu między jej udami? Boże, chciałem rozsunąć jej nogi i czcić ją moim językiem, smakować jej dojrzałą cipkę aż będzie krzyczeć i wić się pode mną — — Jesteś dzisiaj taki sztywny. — Słowa Dani przerwały moją nielegalną fantazję i przesunąłem się na krześle czując się winny. Nie miała pojęcia, ile miała racji. Zwykle byłem w stanie kontrolować się w jej obecności, ale teraz mój kutas był tak twardy, że aż bolał. Był też wygięty w złą stronę wewnątrz moich spodni. Cholera, byłem w poważnej agonii. — Przepraszam. — Wymamrotałem, próbując się odprężyć. Przyszedł czas, żeby przegnać te seksualne marzenia i zamiast tego medytować. Zamknąłem oczy i sprawowałem oddychać głęboko, pozwalając sobie poczuć się pustym i jasnym, i jednością z wszechświatem, i… i to nie działało. Gdy raz otwarłem drzwi, nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o nagiej Dani, o mnie, dotykającym jej. Co było ze mną nie tak? Czy to był tylko stres pragnienia jej i niemożliwości powiedzenia o tym? Czy moja druga natura próbowała się uwolnić? Czymkolwiek to było, nic, czego używałem do kontroli mojego podniecenia, nie działało. W rzeczywistości czułem, że zaraz wybuchnę. — Właśnie tak, po prostu się odpręż. — Dani wymruczała mi do ucha, wyraźnie nieświadoma mojego dylematu. — jesteś dzisiaj taki napięty — dotykanie cię to jak dotykanie ciepłej stali. — poszła dalej, jej ręce zaczęły przesuwać się powoli w dół moich pleców, by masować okolice lędźwi Udało mi się wydusić — Wybacz. — I przygryzłem wargę by powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś jeszcze. Boże, musiałem się uspokoić, albo to stracę! Nagle znalazłem się dokładnie na krawędzi. Ciągle miałem te żywe fantazje i pociągnięciu jej w dół by mieć ją dokładnie tutaj, na antycznym, mahoniowym biurku pradziadka. Prawie mogłem to zobaczyć — zobaczyć siebie, przyciskającego ją do biurka i podnoszącego tę, krótką spódniczkę, która doprowadzała mnie do szaleństwa przez cały, cholerny dzień. Podniósłbym ją wysoko wokół jej bioder i zerwał jej majteczki, żeby móc zobaczyć, dotknąć i posmakować jej cipki. Chciałem być w niej — zanurzony w jej cieple i wilgoci, pchając mocno by wypełnić ją sobą, by pokazać jej dokładnie, co czułem. Chciałem, żeby wiedziała, że nie byłem tylko zabawką, która mogła się pobawić gdy miała ochotę i odrzucić, gdy się nią znudzi. Chciałem ją oznaczyć, pieprzyć ją, chciałem — — Jak wiele brzuszków dziennie robisz, żeby utrzymać takie mięśnie brzucha? — Głos Dani, raz jeszcze, przerwał moje szalone myśli, a jej ręce przesunęły się wokół, na przód mojego ciała, bawiąc się beztrosko paskiem moich spodni. Mój kutas poruszył się boleśnie na ten intymny dotyk i to nagle było zbyt wiele. — Przestań! — Stałem i trzymałem jej nadgarstki w swoich dłoniach znacznie szybciej, niż to byłoby możliwe, gdybym był człowiekiem, zamiast łakiem. Oddychałem ciężko, moja pierś podnosiła się, wciągając jej ciepły, kobiecy zapach do płuc, jak narkotyk, którego nie miałem dość.

Oczy Dani zrobiły się szerokie, gapiła się na mnie w niezrozumieniu. — Ben? — Zapytała niskim, zmartwionym głosem. — Wszystko w porządku? Czy… czy ja zrobiłam ci krzywdę? — Nie. — Powiedziałem, walcząc o utrzymanie kontroli. — Nie. Ja po prostu nie… — Potrząsnąłem głową, niezdolny do dokończenia myśli. To tylko księżyc wzywa twoją krew. Powiedziałem sobie. Uspokój się, Ben. Weź głęboki oddech. Zrelaksuj się… — Cóż, ty ranisz mnie. — Głos Dani z hukiem sprowadził mnie do rzeczywistości i zrozumiałem, że czuję małe kostki w nadgarstkach Dani, ocierające się o siebie, gdy ścisnąłem. Pościłem ją natychmiast i cofnąłem się o krok, a gorzki smak wstydu wypełnił moje usta. Co się ze mną działo? Gdzie zniknęła moja ciężko wypracowana kontrola? Nawet nie było księżyca na niebie, a ja czułem się, jakbym był na szorstkiej krawędzi niekontrolowanej przemiany. — Tak mi przykro, Dani. — Zmagałem się by mój głos był spokojny, ale wydostał się głęboki, prawie groźny. Pokręciłem głową. — Po prostu nie… Słuchaj, jest późno. Muszę iść do domu. — Złapałem moją koszulę i krawat z biurka i zacząłem je ubierać, tylko po to, żeby zostać powstrzymanym przez jej małą dłoń na moim ramieniu. Jej dotyk parzył mnie. — Ben, o co chodzi? — W jej ciemnozielonych oczach był prawdziwy niepokój — niepokój i nic więcej. Żadnej miłości. Żadnej żądzy. Żadnego pragnienia. Nie czuła nic z tego, co ja czułem do niej. Czułem, jakby w moim żołądku została umieszczona kula roztopionego ołowiu, która rozpływała się powoli, patrosząc mnie od środka. — Nic. To nic. — Mamrotałem dziko, wciągając koszulę. Miałem rękę zaplątaną w rękawie i szarpałem energicznie, próbując je przepchnąć. Zostałem nagrodzony cichym dźwiękiem darcia, gdy rękaw oderwał się do połowy. Wspaniale. Po prostu wspaniale. Dani skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na mnie z dezaprobatą. — Nie mów mi „nic”, gdy zachowujesz się dziwnie przez pół dnia. Siadaj i wyjaśnij, o co chodzi. — Wskazała na krzesło, ale choć raz nie czułem chęci by się podporządkować. — Nie. — Wyplułem to słowo. Potem, widząc zraniony wyraz jej twarzy, spróbowałem złagodzić ton. — Słuchaj, Dani, przykro mi. Ale to jest… to nie coś, o czym mogę rozmawiać. W porządku? — wzruszyłem ramionami w mojej podartej koszuli i zapiąłem ją szybko, wpychając poły w spodnie. Nie zawracałem sobie głowy krawatem. — Ben… — zaczęła, ale uniosłem rękę by ją powstrzymać. — Przykro mi, ale muszę iść. — Wziąłem w dłoń jej policzek i zgiąłem się by musnąć kącik jej ust w cnotliwym całusie. Pachniała tak świeżo i słodko, że poczułem naglą chęć wzięcia jej ust w głodnym, badającym pocałunku, ale powstrzymałem się herkulesowym wysiłkiem woli. — To nie chodzi o ciebie. — Powiedziałem jej. — Chodzi o mnie. Ale nie mogę o tym mówić. W porządku?

Przytaknęła z rozszerzonymi oczami. — W porządku. — Powiedziała. — Może… może zadzwonię do ciebie później? — Pytający ton jej głosu złamał mi serce. Nie należy winić ją za to, jak się czułem — to była moja własna wina, że straciłem kontrolę. — Zawsze możesz do mnie zadzwonić. — Powiedziałem jej. — Po prostu teraz muszę iść. W porządku? — Pewnie. — Wzruszyła ramionami, wyraźnie zdziwiona i lekko zraniona, ale nie mogłem zostać, by wyprostować sprawy między nami. Jeśli nie wyjdę z biura w tej chwili, wiedziałem, że zrobię coś, czego będę żałować przez resztę życia. — Wybacz. — Powiedziałem ponownie i wyszedłem.

Rozdział 3: Dani Gdy wróciłam do domu z tego, co było najdziwniejszym dniem w pracy, jaki miałam odkąd Ben zaczął pracę w Sun Times, moja młodsza siostra, Tara, była już tam, czekając na mnie. Była siedem lat młodsza ode mnie i mieszkała w moim mieszkaniu, w tej chwili bawiąc się w szkole i próbując zdecydować, kim chce być, gdy dorośnie. Westchnęłam, gdy zobaczyłam jej czerwoną Miatę, zaparkowaną od frontu. To nie tak, że jej nie kochałam — kochałam ją całym sercem. Odkąd nasi starzy rozwiedli się, gdy miałam siedemnaście lat, a ona dziesięć, trzymałyśmy się jeszcze bliżej, niż większość sióstr, ponieważ mama była zbyt zajęta polowaniem na nowego męża, żeby być bardziej jak matka. Ale czasami, nie ważne, jak bardzo kochałam Tarę, chciałam po prostu trochę spokoju i samotności. Zaparkowałam mojego praktycznego, ale eleganckiego sedana infiniti i podeszłam do drzwi. Niespodzianka, niespodzianka, były już otwarte i uchylone. Głośna muzyka pop zalała mnie, gdy popchnęłam je palcami. To tyle, jeśli chodzi o spokój i samotność. Pomyślałam, gdy rzuciłam torebkę i klucze na stół przy drzwiach i upewniłam się, że drzwi są zamknięte. — Tara? — Zawołałam, przedzierając się przez ślad ubrań butów i płyt, które zostawiła na swojej drodze. Znalazłam ją w małej kuchni, piekącej miskę ciastek czekoladowych z orzechami, co znaczyło, że później wychodzi. To był jeden z na wpół domowych przepisów, które potrafiła zrobić i generalnie rezerwowała go na specjalne okazje, jak wtedy, gdy chciała zaimponować nowemu chłopakowi. — Och, cześć. — Kręciła się, lizała łyżkę, którą mieszała, a ja musiałam roześmiać się wbrew sobie, gdy zobaczyłam czekoladowe wąsy, które miała na twarzy. — Piekę dla Jeremy’ego. — Wyjaśniła, wskazując ruchem głowy na piekarnik, w którym ciastka zaczęły już ładnie pachnieć. Przewróciłam oczami. Jeremy musiał być jej ostatnim kochankiem. — Co to za zespół? — Zapytałam, kiwając głową, w kierunku małego odtwarzacza CD w rogu kuchni, który ryczał hałaśliwie w moim kierunku. — Możesz to ściszyć? — The Killers. To „Mister Brightside” z ich płyty Hot Fuss. Podoba ci się? — Nigdy nie słyszałam. — Powiedziałam. Tara zrobiła do mnie minę — Boże, gdzieś ty była? — Nie ma to jak siostra w wieku studenckim, żeby poczuć się jak skamielina. —Tylko w pracy, zarabiając pieniądze by zapłacić za to miejsce, żebyś mogła przyjść i piec ciastka, i słuchać nieznanych zespołów, o których ja nigdy nie słyszałam, ponieważ byłam zbyt zajęta zarabianiem pieniędzy na życie, żeby nadążać za ostatnimi trendami. — Powiedziałam ostro.

— Jezu, przepraszam. — Tara przemknęła przez kuchnie i wyłączyła odtwarzacz. — A tak w ogóle, kto naszczał ci do płatków? — Nikt. — Usiadłam ciężko na małym, śniadaniowym stoliku, który był wystarczająco duży, żeby posadzić przy nim dokładnie dwie osoby — trzy, jeśli były anorektyczkami. Popatrzyłam na nią z nadzieją. — Czy te ciastka są prawie gotowe? — Prawie. — Usiadła naprzeciw mnie i podparła podbródek jedną ręką. — W porządku, więc wyrzuć to z siebie. — Jej ostatnim przedmiotem kierunkowym była Psychologia Kliniczna i uwielbiała ćwiczyć, analizując mnie. Machnęłam na nią ręką. — Nie mam nic do wyrzucania. — Bzdura. — Powiedziała z przekonaniem Tara. Gestem wskazała mnie. — Tylko spójrz na swój język ciała — jesteś zamknięta, przygnębiona — — Jestem ściśnięta, bo ten przeklęty stół jest taki mały. — Sprzeciwiłam się i westchnęłam. — No dobra. Coś naprawdę… dziwnego zdarzyło się dzisiaj w pracy. — Opowiedziałam jej o gościu ze zdjęciem, i jak Ben zachowywał się naprawdę dziwnie po tym, jak pomógł wyprowadzić go z budynku. — Brzmi jak przeniesienie lęku. — Zaczęła Tara. — Rozumiesz, Ben — Podniosłam dłoń by przerwać jej przedwczesną analizę. — Poczekaj, to nawet nie jest ta dziwna część. Opowiedziałam jej jak Ben zostawił ślady na biurku, gdy je przenosiliśmy, ale gdy dotarłam do części, w której robiłam mu jeden z moich profesjonalnych, opatentowanych masaży, przerwała mi piskiem radości. — O mój Boże! W końcu to się stało. Ty i Ben zrobiliście to dokładnie na biurku, czyż nie? To takie super — wiedziałam! Wiedziałam, że to całe gówno z „platoniczna przyjaźnią nie może trwać.” — Czekaj! — Powiedziałam z oburzeniem. — Co masz na myśli, mówiąc „gówno z platoniczną przyjaźnią?” Nadal jesteśmy przyjaciółmi i nie robiliśmy nic na antycznym, mahoniowym biurku pradziadka Lindena. — Dobra. — Tara skrzywiła się. — Pozwól mi ustalić fakty. Miałaś go w biurze, przy zamkniętych drzwiach, a jego koszula była ściągnięta, butelka olejku dla niemowląt… — Tylko to mogłam znaleźć. — Powiedziałam, próbując nie brzmieć defensywnie, ale Tara ciągnęła dalej, jakbym nie powiedziała ani słowa. — Miałaś to wszystko i nie uprawiałaś z nim seksu? — Zakończyła. — Oczywiście, że nie. Jesteśmy przyjaciółmi. Najlepszymi przyjaciółmi — partnerami. Ale to wszystko. — Podkreśliłam. — To tak… nie wiem. Zrobiłam mu dzisiaj wcześniej

masaż pleców i nie wyglądał na niezadowolonego. Ale gdy przeszłam do masażu pleców, po prostu mu odbiło. To było najdziwniejsze. Tara usiadła ze swojej zgarbionej pozycji i popatrzyła na mnie uważnie. — Wiesz jaki jest twój problem? — Zapytała w końcu. — Podniosłam brew. — Powiedz mi. — Twoim problemem jest to, że Ben cię psuje. — Powiedziała Tara odchylając się na krześle z irytującym uśmieszkiem na twarzy. — Co robi? Nie psuje. — Zaprzeczyłam. — Robi to. Pozwala, żeby wszystko uszło ci na sucho, więc masz go, gdy ci jest potrzebny. Gdy pierwszy raz go spotkałaś, nadal byłaś zraniona po związku z Mitchem, tym eks z piekła. — Powiedziała Tara. — Nie byłaś gotowa na romantyczne zaangażowanie z kimkolwiek i Ben to widział. Więc czekał. I od tego czasu ciągle czeka. — To niedorzeczne. — Powiedziałam ostro, krzywiąc się. — Ben nie czeka na mnie. — Czeka. — Odparła Tara. — A ty. — Dźgnęła we mnie palcem. — Każesz mu czekać, bo lubisz mieć kogoś, do kogo możesz zadzwonić w środku nocy, gdy jesteś zmartwiona albo dobre, muskularne ramię do wypłakania się, nie ryzykując ponownego zranienia. — To największa kupa gówna, jaka kiedykolwiek słyszałam. — Powiedziałam, unosząc podbródek i patrząc na nią spod oka. — Twoja analiza jest do dupy. Może lepiej wróć Do Angielskiego, jako przedmiotu kierunkowego. — Jeśli tak bardzo się mylę, powiedz mi to. — Tara nachyliła się nad stołem i spojrzała mi w oczy. — Co czułabyś, gdyby Ben zaczął widywać się s kimś jeszcze — umawiać się z jakąś dziewczyną — i przestał spędzać każdą, wolną chwilę z tobą? — Ja… — Oblizałam usta i starałam się brzmieć wyniośle. — To, oczywiście, byłby jego wybór. Nie mam nic wspólnego z jego życiem miłosnym. — Och, więc nie miałabyś nic przeciwko, gdybym z nim spróbowała? — Uśmiechnęła się szeroko. — Ty? — Ta myśl prawie sprawiła, że nie mogłam mówić. — Ty? Dlaczego ty… lepiej nawet nie— — Widzisz? — Tara skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mnie triumfalnie. — Mówisz, że go nie chcesz, ale jesteś piekielnie pewna, że nie chcesz też, żeby złapał go ktoś inny. Lubisz go tak jak jest, ale on nie może zostać tak na zawsze. — Jak zostać? — Zażądałam odpowiedzi. Regulator czasowy piekarnika zabrzęczał, a Tara wstała by sprawdzić ciastka. — Słuchaj, Dani. — Powiedziała przez ramię, nie odpowiadając na moje pytanie. — Ben jest miłym

mężczyzną, nie zrozum mnie źle. Ale nadal jest mężczyzną, a jeśli jest jedna rzecz, na jakiej się znam, to są nią mężczyźni. — Och, proszę. — Przewróciłam oczami. — Och, jakbyś miała, o tyle więcej doświadczenia z tymi swoimi siedmioma latami więcej. — Tara sparzyła sobie palce na blasze i przeklęła głośno. — Umawiałam się na randki trochą dłużej od ciebie. — Powiedziałam, wstając by jej pomóc. W tej małej kuchni było ciasno, ale przywykłyśmy do tego i tańczyłyśmy wokół siebie. Tara polewała palce zimną wodą, gdy ja wzięłam nóż i blachę. — To nie prawda. — Sprzeciwiła się, sięgając po papierowy ręcznik. — Pomyśl o tym, ile randek miałaś, odkąd ty i Ben zostaliście partnerami w pracy? — Uch, nie wiem. — Miałam złe przeczucia, co do tej linii argumentacji. — Dziesięć albo dwadzieścia? — Spróbuj cztery lub pięć. — Odparła Tara. — W zasadzie nie umawiałaś się z nikim przez ostatnie cztery lata. Podczas, gdy ja umawiałam się intensywnie przez cały ten czas. Porównując, znacznie cię wyprzedzam. — Więc, co to udowadnia? Porównując? — Wycięłam nam obu po ciastku i przekopywałam lodówkę w poszukiwaniu lodów waniliowych. — Udowadnia, że znam się na mężczyznach. A, skoro Ben jest mężczyzną, znam się na nim. — Więc oświeć mnie. — Dodałam lody na wierzch lepkich, gorących ciastek i złapałam syrop karmelowy by polać kilkoma kroplami. — Co wiesz o Benie? — Wiem, że nie będzie czekać wiecznie. — Tara grzebała w moim kredensie i wynurzyła się z dwiema różnymi łyżkami. Nie zajmuję się za bardzo domem. — Może ta scena w twoim biurze oznacza po prostu, że traci cierpliwość. Otwarłam usta, ale w tym momencie, nie miałam nic do powiedzenia. Usiadłyśmy przy stole i spróbowałam to sobie wyobrazić. Mój Ben tracący cierpliwość? Ben pacyfista? Ben, buddysta? Ben wegetarianin? Ben, łapiący muchy, które każdy inny by trzasnął i wypuszczający je na zewnątrz? — Ale. — Powiedziałam w końcu, — Ben nie czuje do mnie nic takiego. — To brzmiało słabo, nawet dla mnie. — Nie obrażaj mojej inteligencji. — Tara nabrała na łyżkę trochę więcej lodów i włożyła je do ust. — Albo swojej własnej, albo Bena, skoro już przy tym jesteśmy. Po prostu zaakceptuj fakty. — jest miły, łagodny, wspaniały i czeka na ciebie przez pięć lat. Czego jeszcze potrzebujesz?

— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami i oblizałam łyżkę. Czy moja niesolidna siostrzyczka mogła mieć rację? Wiedziałam, że czasem czułam na sobie oczy Bena — no dobra, cały czas — Gdy byliśmy razem. Uwielbiałam to uczucie, jego patrzącego na mnie, pragnącego mnie. Ale żadne z nas nigdy na to nie reagowało. Dlaczego? Czy chciał, żebym zrobiła pierwszy ruch? Czy byłam gotowa na coś takiego? Co, jeśli on wykona ruch? Czy sprawy między nami zrobią się dziwne? Chwila. Potrząsnęłam głową i odłożyłam łyżkę. Dlaczego, ze wszystkich ludzi, słuchałam Tary? Słuchanie rad mojej młodszej siostry w sprawie związków, było jak pytanie George’a W. Busha o pokój na świecie. Było po prostu głupie. Ben i ja byliśmy przyjaciółmi i to było wszystkim, czym kiedykolwiek byliśmy i kiedykolwiek będziemy. Tym, czego potrzebowałam, nie było analizowanie naszej idealnej i zdrowej przyjaźni, potrzebowałam odkryć, co było przyczyną tego, czym się martwił. I nie zachowywał się dziwnie, zanim ten stary człowiek ze złożonym zdjęciem wtargnął do redakcji i zaczął paplać o córce porwanej przez wilki. A może wilkołaki? Cokolwiek to było, z jakichś powodów zmartwiło Bena i nie był sobą od tego momentu. — …odpowiednim gościem. — Głos Tary przerwał moją gonitwę myśli. — Huh? — Spojrzałam znad roztopionych resztek naszej kolacji z lodów bakaliowych. — Powiedziałam, że gdybyś mnie pytała, to powinnaś się z kimś przespać, a Ben jest właśnie odpowiednim gościem. — Tara! — Trzasnęłam ją w ramię. — Szczerze, czy to naprawdę wszystko, o czym myślisz? — Czy ty kiedykolwiek o tym pomyślałaś? — Odparła. — Na co ty właściwie czekasz? Na kolejnego obelżywego palanta, takiego jak Mitch? — Tara. — Powiedziałam cicho. — Wiesz, że nie lubię rozmawiać o tej części mojego małżeństwa. — Skrzywdził cię, Dani. — Pochyliła się w przód i położyła mi rękę na ramieniu. — Ale Ben nie. Możesz mu zaufać — jest jednym z tych dobrych gości. Tak, jak kazał doktor. — Doktor? — Zmarszczyłam brwi, gdy jej słowa obudziły wspomnienia w moim umyśle. Coś, co gość z nierównymi, szarymi włosami i dzikimi oczami wykrzyknął, tuż przed tym jak go odciągnęli. Zapytaj doktora Locke’a — on wie. Albo coś w tym rodzaju. Strzeliłam palcami. — To jest to. Dlaczego nie sprawdziłam tego wcześniej? — Co sprawdziłaś? — Tara westchnęła. — Nieważne — znam to spojrzenie. Jesteś na gorącym tropie i wszystko, co właśnie ci powiedziałam wyleci przez okno. — To nieprawda. — Przeszłam do mojego domowego biura, gdy to mówiłam i już przeszukiwałam Internet Zaczęłam poszukiwania od Google’a. Sprawdziłam zegarek — robiło się późno, ale kogo, do diabła, to obchodzi?

Później krótki, tajemniczy telefon. — Hej, Tara. — Zawołałam, wychodząc by zobaczyć, jak wkłada resztkę ciastek do jednego z kilku moich pojemników Tupperware, które nadal miały oryginalną pokrywkę. — Co powiesz na wycieczkę? Muszę pójść coś sprawdzić, ale nie chcę iść sama. — Wybacz, siostra. — Włożyła ciastka pod ramię, zostawiając brudną blachę w zlewie, żebym ją później umyła. — Ale powinnam być u Jeremy’ego czterdzieści pięć minut temu. Wygląda na to, że jesteś sama. — Wychodząc, dała mi szybkiego całusa w policzek. — Albo mogłabyś zadzwonić do Bena. — Zawołała przez ramię, gdy zamknęły się za nią drzwi. Po prostu wspaniale. To było właśnie to, czego się obawiałam.

Rozdział 4: Ben Czułem się jak gówno. Leżałem na kanapie z zimnym kompresem na oczach, próbując zrozumieć, co się ze mną dzieje. Dlaczego nagle straciłem kontrolę? Czy to tylko dlatego, że Dani dotykała mnie tak, że wariowałem? W końcu robiła mi już wcześniej masaże pleców i nigdy nie zareagowałem zbyt mocno. Czy to był tylko jej dotyk na mojej skórze, pragnienie jej tak bardzo i wiedza, że nigdy nie będę jej mieć, wywołały moją reakcję, czy coś innego? Coś gorszego. Czy wilkołacza część mnie stawała się silniejsza? Przycisnąłem mój kompres, który składał się ze zwitku mokrych, papierowych ręczników, mocno do oczu i jęknąłem. Było jak za dawnych, złych dni, zanim nauczyłem się kontrolować mój stan. Pamiętam chodzenie do męskiej łazienki w szkole średniej, czując się tak napompowany adrenaliną, że miałem ochotę krzyczeć albo walnąć kogoś. Zamykałem się w kabinie by wziąć głęboki oddech, aż uczucie przeszło, modląc się, żebym nie zaczął się zmieniać, modląc się, żebym mógł utrzymać kontrolę wystarczająco długo by nie zmienić się w potwora. I zawsze wtedy miałem to uczucie innego, skradającego się pod moją skórą, szukającego drogi na zewnątrz. Moja natura łaka próbowała uciec i kontrolować mnie. — Nie. — Powiedziałem głośno, zaciskając pięści. — To mnie nie kontroluje. Ja to kontroluję. — Ale te słowa brzmiały pusto i po raz pierwszy od dawna, bałem się. Naprawdę, cholernie się bałem. Jedyną osobą, którą mogłem o to zapytać był mój dziadek, ale wiedziałem, co mi powie. Dziadek uważał, że to było dziwne i nienaturalne, że nie zmieniałem się każdego miesiąca, przy księżycu — że jakoś udawało mi się kontrolować moją likantropię. Prawie mogłem słyszeć go w swoich uszach, mówiącego „Będziesz żałował, synku. Klątwa nie jest czymś, z czym można igrać. Bogini nie lubi, gdy jej istoty ignorują jej zew.” Dziadek był poganinem, mimo, że chodził każdej niedzieli na Zgromadzenie, z moją mamą, tylko po to, żeby ją uszczęśliwić. Myślałam, że będę musiał zadzwonić do dziadka po radę czy tego chcę, czy nie, jeśli sprawy będą nadal się pogarszać, gdy mój telefon zadzwonił. Nieprzyjemny dźwięk przeszedł przez moją głowę jak żelazny kolec. Jęknąłem i przetoczyłem się, zrzucając zwitek mokrych ręczników, który spadł na podłogę z plaśnięciem. Mój telefon komórkowy dzwonił i dzwonił, piszcząc ostatnim, irytującym dzwonkiem, który ściągnęła dla mnie Dani. Kilka miesięcy temu zdecydowała, że powinniśmy połączyć telefony tak, żeby wszystkie minuty naszych rozmów były darmowe. Mieliśmy nowe telefony z aparatami i możliwością ściągania piosenek i motywów, co moja partnerka uznawała za nieskończenie zabawne. Zawsze wchodziła do sieci i zmieniała mój dzwonek, więc nigdy nie mogłem powiedzieć, co będzie następne. To był rodzaj naszego żartu, ale czasami, jak na przykład teraz, było irytujące.

Kusiło mnie, żeby pozwolić mu dzwonić, ale w końcu odebrałem. Tylko po to, żeby przestało hałasować. Cholera, było wystarczająco źle, gdy przechodziła przez fazę klasyki i ustawiała Pachelbel’s Canon — ale, co do diabła grało w tej chwili? — Halo? — Wymamrotałem, zakrywając oczy ramieniem, żeby zablokować światło z lampy obok kanapy. — Głos Dani zawsze przez telefon docierał, jako seksowne, kobiece warknięcie, którego uwielbiałem słuchać. — nadal jesteś na mnie zły? — Zapytała. — Dani. — Powiedziałem, siadając i krzywiąc się, gdy światło przeszyło moje gałki oczne. — Nigdy nie byłem na ciebie zły. — Czyżbyś mnie okłamywał? — Powiedziała, a ja usłyszałem pytanie w jej głosie. Chciała wiedzieć czy byłem poważny. — No dobra. — Powiedziałem z westchnięciem. — Jestem na ciebie zły, ale za nic, co zrobiłaś dzisiaj. To ten najnowszy dzwonek, który ustawiłaś na moim telefonie — co to, w ogóle, do diabła jest? — To Mister Brightside, The Killers. Z ich płyty Hot Fuss. Nie podoba ci się? Jęknąłem. — Nie, jest okropne. I od kiedy jesteś na bieżąco z ostatnimi, muzycznymi trendami? — Odkąd Tara sprawiła, że poczułam się jak skamielina, przez bycie nie na bieżąco. Więc pomyślałam, że mogę przekazać to dalej. — Zaśmiała się, a ja nie mogłem nic poradzić na to, że się uśmiechnąłem. Nawet przez telefon, Dani miała niski, dźwięczny głos, który zdawał się przechodzić przez całe jej ciało. Za ten śmiech wybaczyłbym jej znacznie więcej, niż nowy, beznadziejny dzwonek. — Cóż, czy mogłabyś go zmienić? — Zapytałem, przesuwając się na kanapie by ułożyć się wygodniej. — Ten jest naprawdę do dupy. Jeśli nielubienie takiej muzyki czyni ze mnie skamielinę, to myślę, że po prostu muszę nią być. — Zaraz go zmienię. — Obiecała. — W rzeczywistości będę miała dla ciebie ściągniętą nową piosenkę do czasu, aż tu dotrzesz, żeby mnie zabrać. Co powiesz na muzykę z X-Mena? Czy to nie jedna z twoich ulubionych? — Pewnie, jest świe — Chwila. — Przerwałem samemu sobie. — Do czasu, aż przyjadę, żeby cię zabrać? Dokąd jedziemy? — Mam gorący ślad w tej sprawie, nad którą pracowałam dzisiaj, zanim… um, zanim. — Dokończyła beznadziejnie i wiedziałem, co chciała powiedzieć. „Zanim ześwirowałeś.” Postanowiłem to zignorować. — Zaginiona dziewczyna, porwana przez wilki — pamiętasz? — Dodała z nadzieją.