mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 546
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 774

Angelini Josephine - Spętani przez bogów 3 - Bunt Bogini

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Angelini Josephine - Spętani przez bogów 3 - Bunt Bogini.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 437 stron)

Josephine Angelini Bunt Bogini Spętani przez Bogów Tom 3 Przekład Julia Wolin Mojemu mężowi Albertowi. To wszystko Twoja wina.

ROZDZIAŁ 1 Po swojej lewej stronie Helena widziała rzekę. Podejrzewała, że to Styks. Rwący potok, najeżony górami lodowymi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie śmiałby go przepłynąć. Poczuła się zagubiona. Utykając na zranioną nogę, obróciła się wkoło. Szybki rzut oka na horyzont przekonał ją, że na jałowym pustkowiu nie ma żywej duszy. – Cholera – powiedziała głośno, ale łamiącym się głosem. Jej struny głosowe jeszcze nie całkiem wydobrzały. Niecałą godzinę temu Ares poderżnął jej gardło. Co prawda mówienie wciąż sprawiało jej ból, ale przekleństwa poprawiały nastrój. – To było do przewidzenia. Dopiero co złożyła swojemu przyjacielowi Zachowi obietnicę. Umierał w jej ramionach, a ona przysięgła, że dopilnuje, by w zaświatach napił się wody z Rzeki Radości. Zach poświęcił siebie, żeby jej pomóc, a tuż przed śmiercią dał wskazówkę, dzięki której mogła zabić Automedona i ocalić Lucasa i Oriona. Zamierzała dotrzymać słowa, choćby na własnych plecach musiała przenieść Zacha przez Pola Elizejskie nad brzeg Rzeki Radości. Mimo połamanych żeber, obolałej nogi i całej reszty. Bo nie wiedzieć czemu sposób, w jaki zwykle poruszała się po Podziemiu, nie działał. Wcześniej wystarczało, że głośno powiedziała, czego chce, i tak się

stawało. Była Podziemnym Wędrowcem, czyli jako jedna z niewielu Sukcesorów mogła schodzić do Podziemia ciałem, nie tylko duszą. Do pewnego stopnia miała także wpływ na podziemny krajobraz, ale oczywiście kiedy najbardziej potrzebowała tej zdolności, ta zawiodła. To takie greckie! W swoim losie Sukcesora Helena nie znosiła między innymi tego, że pojawiało się coraz więcej ironii. Z wściekłością zacisnęła poranione usta i schrypniętym głosem przemówiła do pustego nieba: – Powiedziałam, że chcę się znaleźć przy duszy Zacha! – Mam jego duszę, siostrzenico. Obróciła się na pięcie i zobaczyła Hadesa, władcę Podziemia. Stał kilka kroków za nią. Jego wysokie, sprężyste ciało, spowite w cienie, mieniło się jak palce mgły rozluźniające uścisk. Hełm Ciemności i zwoje tkaniny zasłaniały mu prawie całą twarz, ale zdołała dostrzec uwodzicielskie usta i kwadratowy podbródek. Czarną togę miał dekoracyjnie udrapowaną. Połowa gładkiej piersi, potężne ramiona i nogi pozostały nagie. Helena przełknęła ślinę i usiłowała skupić na nim obolałe oczy. – Usiądź, proszę... zanim upadniesz – odezwał się łagodnie. Pojawiły się dwa proste krzesła z miękkimi siedziskami. Ledwie żywa Helena opadła na jedno z nich, a Hades zajął drugie. – Wciąż jesteś słaba. Czemu

przybyłaś tutaj, zamiast zdrowieć? – Muszę odprowadzić swojego przyjaciela do raju. Tam, gdzie jego miejsce. – Helenie drżał głos ze strachu, choć Hades nigdy jej nie skrzywdził. W przeciwieństwie do Aresa, boga, który ją torturował, Hades zawsze zachowywał się wobec niej całkiem uprzejmie. Ale wciąż był panem śmierci, a szepty duchów przepełniały oplatające go cienie. – A skąd wiesz, gdzie jest miejsce Zacha? – uniósł brwi. – Był bohaterem... Może nie od początku, kiedy jeszcze zachowywał się jak dupek, ale na końcu tak, a przecież to się liczy, prawda? Bohaterowie trafiają na Pola Elizejskie. – Nie pytałem o zalety Zacha – łagodnie sprecyzował Hades. – Chcę wiedzieć, czemu uzurpujesz sobie prawo do osądzenia jego duszy? – Ja... Co? – bąknęła skołowana. Tej nocy zbyt wiele razy oberwała w głowę i nie miała ochoty na to, żeby ktoś łapał ją za słówka. – Nie przyszłam tu nikogo osądzać. Ale złożyłam obietnicę i chcę jej dotrzymać. – Jednak to nadal ja tu podejmuję decyzje, nie ty. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. To jego świat. Mogła tylko patrzeć na niego błagalnie. Miękkie usta Hadesa ułożyły się w subtelny uśmiech. Wyglądało na to, że rozważa słowa Heleny. – Uwolniłaś erynie, a to dowód, że jesteś pełna współczucia. Dobry początek, ale obawiam się, że

współczucie nie wystarczy, Heleno. Brak ci zrozumienia. – To znaczy, że erynie były sprawdzianem? – Zabrzmiała w tym oskarżycielska nutka, bo Helena przypomniała sobie, przez co ona i Orion przeszli podczas ostatniej misji w Podziemiu. A jeszcze bardziej się rozgniewała, kiedy pomyślała, co spotkało erynie. Jeśli te trzy dziewczynki dręczono przez tysiące lat tylko po to, żeby ktoś się przekonał, że Helena potrafi współczuć, to znaczy, że ze wszechświatem jest coś bardzo nie w porządku. – Sprawdzian? – Urocze usta Hadesa z goryczą wypowiedziały to słowo, jak gdyby umiał czytać w myślach i zgadzał się z Heleną. – Jeśli życie jest sprawdzianem, kto według ciebie wystawia oceny? – Ty? – zgadywała. – Wciąż nie rozumiesz – westchnął. – Nie pojmujesz nawet, co to jest. – Wskazał ręką na krainę wokół nich, na Podziemie. – Ani kim jesteś ty sama. Mówią, że należysz do grupy Wędrowców, bo możesz się tu znaleźć na zawołanie, ale umiejętność wejścia do Podziemia to najniższa forma okazania twoich mocy. Niewystarczająco dobrze rozumiesz siebie, żeby oceniać innych. – Więc mi pomóż. Wydawał się zasmucony, przybity swoim życiem. Gwałtownie zapragnęła zobaczyć jego oczy, więc przysunęła się bliżej. Schyliła głowę, żeby zajrzeć pod fałdy osłaniające jego twarz. – Chcę zrozumieć – dodała.

Cienie znów zawirowały, skrywając go i szepcząc skargi umarłych. Helenę przeszył dreszcz. Przypomniała sobie słowa przepowiedni o tyranie: „Zrodzony z goryczy”. Odsunęła się. – Panowie Cienia – szepnęła. – Czy oni od ciebie biorą swą moc? – Dawno temu pewna kobieta z Domu Tebańskiego, znana jako Morgan La Fey, miała taki sam dar jak ty. Mogła schodzić do Podziemia. Urodziła mi syna o imieniu Mordred i od tamtej pory moje brzemię ciąży na Domu Tebańskim. – Z żalu mówił coraz ciszej. Potem wstał i wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń i oparła się na nim, żeby wstać. – Teraz musisz wracać. Przychodź do mnie tak często, jak będziesz chciała, siostrzenico, a ja postaram się wytłumaczyć ci wszystko. – Przechylił głowę i cicho zaśmiał się do siebie. Lekko otworzył usta i odsłonił siekacze wyglądające jak brylanty. – To dlatego pozwoliłem ci, a przed tobą innym obdarzonym tym talentem, wkraczać do swojego królestwa: żebyście uczyli się siebie. Ale teraz jesteś zbyt słaba, żeby tu być. Wszystko się rozmyło i Helena czuła, jak ta szeroka na kilometr dłoń unosi ją z Podziemia i delikatnie układa z powrotem w łóżku. – Zaczekaj! A co z Zachem? – spytała. Kiedy Hades cofał ramię, usłyszała jego szept: – Zach pije z Rzeki Radości. Przyrzekam. A teraz odpoczywaj, siostrzenico. Machnęła ręką, żeby odgonić cienie z jego twarzy, ale

Hades już odszedł. Zapadła w głęboki sen, a jej poturbowane ciało chciwie spijało nieświadomość i zdrowiało. Kiedy Ares został uwięziony w Tartarze, a rozpadlina w ziemi się zasklepiła, Dafne ostrożnie wzięła na ręce zmasakrowane ciało córki. Kastor prowadził Lucasa, a Hektor Oriona i wszyscy skierowali się z powrotem do domu Delosów. Dafne biegła zaledwie kilka minut, zanim córka zasnęła w jej objęciach. Przez chwilę Dafne się niepokoiła. Helena była skalowana – odniosła jedne z najgorszych ran, jakie ktokolwiek widział – ale gdy wsłuchała się w serce córki, przekonała się, że bije miarowo, choć powoli. Kiedy z jaskiń na lądzie w Massachusets dotarli do Nantucket, właśnie wstawał świt. W świetle wczesnego poranka Dafne wniosła Helenę po schodach domu i skręciła z korytarza do pierwszego pokoju, który mógł być sypialnią dziewczyny. Z żalem popatrzyła na ładną jedwabną kołdrę – Helena ją zakrwawi, zniszczy. Ale to oczywiście nie miało znaczenia. Dom Tebański stać na rekompensatę. A kiedyś ta fortuna należała częściowo do Dafne i Domu Heleny – Domu Atrydzkiego. Tantal mógł sobie krzyczeć o „świętej wojnie” i wydzierać się, że to „kolej Sukcesorów” na objęcie rządów, ale nie oszukałby Głów pozostałych Domów. Przed dwudziestoma laty doszło do czystki. Chodziło nie

tylko o to, żeby zagarnąć majątki innych Domów, ale także, żeby zdobyć nieśmiertelność. Proroctwo, które doprowadziło do tego tragicznego wydarzenia, mówiło, że kiedy w wyniku rozlewu krwi Cztery Domy staną się jednym, znów się pojawi Atlantyda. Dafne zapamiętała słowa przepowiedni: w nowej Atlantydzie Sukcesorzy znajdą nieśmiertelność. Nie było mowy o tym, że staną się nieśmiertelni, tylko że nieśmiertelność tam będzie. Dafne – daleka od złudnego optymizmu – wcale nie uznawała nieśmiertelności za pewnik. Ale Tantal widział to inaczej: używał proroctwa jako argumentu, żeby zgromadzić Stu Kuzynów z Teb i przy ich pomocy wymordować członków innych Domów. Dafne uważała, że ta cała sprawa to oszustwo, uświęcone bajdurzeniem ostatniej Wyroczni, która, jak wiadomo, oszalała po wygłoszeniu pierwszej przepowiedni. Mimo to czar działał. Wielu Sukcesorów porzuciło bogate posiadłości, które splądrowali członkowie Domu Tebańskiego, i upozorowało własną śmierć, żeby uniknąć rzezi, tak jak Dedal i Leda, rodzice Oriona. Tak jak sama Dafne. Tyle że ona nigdy nie przejmowała się pieniędzmi. A także nie miała żadnych zahamowań, żeby wziąć cudze pieniądze, jeśli ich potrzebowała. Inni Sukcesorzy, na przykład Orion i jego rodzice, brzydzili się złodziejstwem i przez ostatnie dwa dziesięciolecia przymierali głodem, podczas gdy Dom Tebański opływał w luksusy. Myśląc o tym, Dafne położyła Helenę na łóżku i z przelotnym

uśmiechem popatrzyła, jak niszczy się kołdra. Zanim zdążyła pójść po wodę i opatrzyć gojące się już rany córki, Helena zniknęła, a tam, gdzie przed chwilą leżała, pozostało tylko zimno wysysające z człowieka życie. Dafne domyśliła się, że Helena zeszła do Podziemia. Czas mijał. Czekała, z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowana. Zawsze myślała, że wyprawy do Podziemia są błyskawiczne, że w prawdziwym świecie nawet nie zdąży upłynąć czas. Tymczasem trwało to już tak długo, że zaczęła się zastanawiać, czy nie obudzić reszty domowników, ale zanim się poruszyła, Helena wróciła. Jej ciało pachniało jałowym powietrzem Podziemia. Dafne zaszczękała zębami, nie z zimna, tylko z powodu straszliwych wspomnień, które obudziła w niej ta woń. Prawie umierała już tyle razy, że mogła zgadnąć, jaką część Podziemia odwiedziła Helena. Zapach nie zawierał śladu spalenizny, więc nie przebywała na suchych ziemiach, za to na stopach miała trochę wilgotnego błota. Dafne stwierdziła, że córka musiała znaleźć się na brzegu Styksu. – Heleno? – powiedziała łagodnie. Pogładziła ją po włosach i spojrzała w zmarzniętą twarz. W walce z Aresem Helena została poważnie ranna, ale gdyby miała umrzeć, już by nie żyła. Na pewno skorzystała ze swojej umiejętności schodzenia do Podziemia na zawołanie; niewątpliwie chciała odnaleźć dopiero co zmarłego przyjaciela, tego zazdrośnika, który

dał się zniewolić Automedonowi. Dafne nieraz szukała w ten sposób Ajaksa, ale nie potrafiła tak jak córka przenosić się do Podziemia wedle kaprysu. Żeby się tam dostać, musiała umrzeć. Po tym, jak Ajaks został zamordowany, straciła wolę życia, ale wiedziała też, że samobójstwo nie zjednoczy jej ze zmarłym mężem. Jeśli nie zginęłaby w walce, tak jak Ajaks, nie znalazłaby się w tej samej części Podziemia co on. Bohaterowie wędrowali na Pola Elizejskie. A samobójcy? Kto wie? Rzucała się w każdą honorową bitwę, na jaką trafiła. Szukała innych ukrywających się Sukcesorów i brawurowo broniła młodych i słabych, tak jak Oriona, kiedy był małym chłopcem. Wiele razy została prawie zabita w walce i wyruszała w podróż do Podziemia – zawsze przy tym szukała nad brzegiem Styksu swojego męża. Ale był tam tylko Hades. Nieprzenikniony, tajemniczy Hades, a on nie chciał ożywić jej męża i wziąć w zamian jej życie, nieważne, ile razy go błagała albo co oferowała w zamian. Pan śmierci nie wchodził w układy. Miała nadzieję, że Helena nie zeszła do Podziemia z myślą, że ożywi przyjaciela. Taka opcja nie wchodziła w grę, przynajmniej na razie. Ale Dafne niemal dwie dekady starała się to zmienić. – Nie widzę cię – wymruczała Helena i zacisnęła palce, jakby próbowała coś chwycić. Dafne zrozumiała natychmiast. Ona też desperacko pragnęła zobaczyć Hadesa i zdjąć mu Hełm Ciemności. Wreszcie, kiedy

prawie umarła wystarczająco dużo razy, żeby spłacić dług krwi i pozbyć się erynii, Hades w końcu pokazał jej twarz. To jego widok podsunął jej plan... plan, który złamał serce jej jedynej córce, bo rozdzielił ją z ukochanym. – Och, przepraszam – powiedział Matt od progu, wytrącając Dafne z zamyślenia. Otarła wilgotne policzki i odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. Trzymał w ramionach bezwładną Ariadnę. Była szara na twarzy i prawie nieprzytomna, tak bardzo wyczerpała ją próba uleczenia Jerry’ego. – Chciała spać w swoim pokoju. – Na pewno zmieszczą się obie – odparła Dafne i wskazała na szerokie łóżko. – Nie wiedziałam, dokąd zabrać Helenę. – Wygląda na to, że na każdym łóżku w tym domu leży ktoś ranny – zauważył Matt i ostrożnie położył Ariadnę obok Heleny. Silny chłopak, pomyślała Dafne, patrząc na przyjaciela córki. – Wygodniej będzie doglądać obu naraz – dodała, wciąż wpatrzona w Matta. Zmężniał i wyrobił sobie mięśnie, odkąd widziała go ostatnio; przecież Ariadna nie była taką wiotką trzcinką jak Helena, miała trochę ciała, a Matt nawet się nie zadyszał, niosąc ją przez długi korytarz. Ariadna wymamrotała coś niezrozumiale do Matta i zmarszczyła czoło, gdy zaczął odchodzić. Zatrzymał się, żeby pogładzić ją po włosach. Dafne niemal czuła unoszący się nad nim zapach miłości; wypełniał pokój jak

słodki aromat smakowitego ciasta. – Niedługo wrócę – szepnął. Ariadna zatrzepotała powiekami, a potem zapadła w głęboki sen. Musnął wargami jej policzek, kradnąc nieśmiało pocałunek. Spojrzał na Helenę i odwrócił się do Dafne. – Potrzebujesz czegoś? – Dam sobie radę. Idź. Rób, co trzeba. Popatrzył na nią z wdzięcznością, a ona śledziła go wzrokiem, gdy wychodził z pokoju. Jego wyprostowana sylwetka rysowała się w młodym świetle poranka. Wyglądał jak wojownik. Helena widziała siebie, jak biegnie plażą do największej latarni morskiej, jaką widziała w życiu. Na początku wydało jej się to dziwne. Jakim cudem mogła patrzeć na siebie jak w kinie? Nie czuła się jak we śnie. Jeszcze żaden sen nie był tak realistyczny i tak logiczny. Nie rozumiała, co się dzieje, ale szybko zaangażowała się w akcję i skupiła na niej. Helena ze snu miała na sobie długą, przezroczystą suknię z bogato zdobionym gorsetem. Przejrzysty welon, upięty we włosach spinkami, frunął za nią, kiedy biegła. Wyglądała na przerażoną. Kiedy gigantyczna latarnia morska zbliżyła się, Helena zauważyła, że jej senna jaźń rozpoznała osobę stojącą na jednym z ośmiu rogów podstawy. Dostrzegła błysk brązu, gdy postać odwiązała taśmy na szyi i w pasie, a napierśnik upadł na piasek. Zobaczyła siebie, jak wydaje okrzyk szczęścia i

przyspiesza. Młody mężczyzna pozbył się już połowy zbroi, ale na dźwięk znajomego głosu odwrócił się, a potem pomknął ku niej, żeby spotkać się jak najszybciej. Kochankowie z impetem padli sobie w ramiona. Przycisnął ją do piersi i przywarł ustami do jej ust. Helena widziała, jak obejmuje go za szyję, a potem odsuwa się, żeby obsypać pocałunkami całą jego twarz, jak gdyby chciała ucałować każdy fragment skóry. Umysł Heleny zbliżył się do splecionej w objęciach pary, ale wiedziała już, kogo całuje. Lucas. Dziwnie ubrany, z mieczem przytroczonym do pasa. Na nogach miał sandały, a na oplecionych paskami zniszczonej skóry dłoniach nosił rękawice z brązu, ale to naprawdę był on. Nawet śmiał się tak samo, kiedy Helena muskała go wargami. – Tęskniłam za tobą! – wykrzyknęła. – Tydzień to o wiele za długo – przyznał łagodnym tonem. Nie mówili po angielsku, a jednak Helena świetnie ich rozumiała. Słowa odbijały się echem w jej głowie, a w sercu czuła ulgę spowodowaną spotkaniem z ukochanym, tak jakby to jej ciało tuliło się do niego. I nagle zrozumiała, że to jest jej ciało, a w każdym razie kiedyś było jej. Kiedyś mówiła tym językiem i kiedyś czuła te pocałunki. To nie sen. Raczej wspomnienie. – Popłyniesz ze mną? – spytał niecierpliwie. Ujął jej twarz w dłonie i zmusił Helenę, żeby na niego spojrzała.

W oczach płonęła mu nadzieja. – Popłyniesz? Druga Helena posmutniała. – Czemu musisz mówić o jutrze? Nie możemy się cieszyć tą chwilą? – Mój statek odpływa jutro. – Rozżalony puścił ją i się odsunął. – Parysie... – Jesteś moją żoną! – krzyknął. Zaczął chodzić w kółko i szarpać się za włosy. Tak samo robił Lucas, kiedy był zgnębiony. – Dałem Afrodycie złote jabłko. Wybrałem miłość; ze wszystkiego, co mi zaoferowano, wybrałem ciebie. I ty też mówiłaś, że mnie chcesz. – Chciałam. I wciąż chcę. Ale moja siostra nie zna się na polityce. Afrodyta nie uznała za istotne wspomnieć, że choć tamtego dnia pasałeś owce, nie byłeś pasterzem, tak jak sądziłam, tylko synem króla Troi. – Druga Helena z irytacją westchnęła na myśl o siostrze, a potem poddała się i pokręciła głową. – Złote jabłka i kradzione popołudnia nie mają znaczenia. Nie mogę z tobą popłynąć do Troi. Wyciągnęła do niego rękę. Przez chwilę się wahał. Potem jednak chwycił jej dłoń i przyciągnął do siebie, tak jakby nie potrafił odepchnąć Heleny, nawet gdy ogarniała go wściekłość. – Więc ucieknijmy. Zostawmy wszystko. Porzućmy królestwo, zostańmy pasterzami. – O niczym bardziej nie marzę – powiedziała z tęsknotą. – Ale bez względu na to, dokąd pójdziemy, ja

wciąż będę córką Zeusa, a ty pozostaniesz synem Apolla. – A jeśli będziemy mieli dzieci, złączy się w nich krew dwóch Olimpijczyków – ciągnął, a niecierpliwość dodała jego głosowi szorstkości. Wyglądało na to, że słyszał ten argument już wiele razy. – Naprawdę uważasz, że to wystarczy, żeby stworzyć Tyrana? Proroctwo mówi coś o zmieszaniu krwi czterech domów wywodzących się od bogów. Cokolwiek to znaczy. – Ja nie rozumiem żadnej z przepowiedni, ale ludzie boją się mieszania krwi bogów – odparła. Jej głos nagle przycichł. – Ścigaliby nas aż po skraj świata. Dotknął jej brzucha, położył na nim dłoń. – Wiesz, że już w tej chwili możesz być w ciąży? Powstrzymała jego ręce. Była smutna, a przez chwilę wręcz zdesperowana. – To najgorsze, co mogłoby nas spotkać. – Albo najlepsze... – Parysie, proszę – przerwała mu stanowczo. – Boli mnie sama myśl o tym. Skinął głową i przyłożył czoło do jej czoła. – A co, jeśli twój ojczym, król Sparty, spróbuje wydać cię za jednego z tych greckich barbarzyńców, takich jak Menelaos? Ilu królów stara się teraz o twoją rękę? Dziesięciu, dwudziestu? – Nieważne. Odrzucę wszystkich – powiedziała Helena. A potem zdobyła się na uśmiech: – Nie każdy może mnie do czegoś zmusić. Roześmiał się i zajrzał jej w oczy.

– Nie. Ale chciałbym popatrzeć na jednego czy dwóch, jak próbują. Ciekawe, czy Grecy pachną lepiej, kiedy potraktować ich piorunem. Bo paskudniej to już na pewno nie mogą cuchnąć. – Nie zabiłabym nikogo piorunem – zachichotała, objęła go za szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. – Najwyżej bym trochę przypiekła. – Litości, nie! Przypieczony Grek musi śmierdzieć jeszcze gorzej niż całkiem spalony. – W głosie Parysa pobrzmiewał śmiech. Ale w jednej chwili z ich oczu zniknęła radość i zastąpił ją smutek. – Jak mam rano odpłynąć bez ciebie? Druga Helena nie umiała odpowiedzieć. Odnalazł jej usta, palce wplótł we włosy i odchylił jej głowę. Tak samo robił Lucas. Helena zatęskniła za nim tak bardzo, że aż bolało, nawet we śnie. Przebudziła się i obróciła na drugi bok. Jęknęła, gdy niechcący zbyt mocno oparła się na zdrowiejącej kości. – Heleno? – odezwała się łagodnie Dafne. Jej głos dochodził z ciemności, ale była tuż obok. – Potrzebujesz czegoś? – Nie – wymamrotała Helena i pozwoliła znów opaść opuchniętym powiekom. Sen, który na nią czekał, sprawił, że mimo ran wolałaby zostać na jawie. Przerażona kobieta siłowała się z ogromnym

pazurem, oplecionym wokół jej talii. Gigantyczne skrzydła z piórami, z których każde było większe niż dorosły człowiek, przecinały powietrze, a ptak unosił ją w nocne niebo. Dachy Nowego Jorku śmigały obok niej, gdy usiłowała się wyrwać. Helena widziała, jak ptaszysko pochyla głowę z ostrym dziobem, żeby spojrzeć na trzymaną w szponach ofiarę. Przez najkrótsze mgnienie złowrogie orle oczy zaokrągliły się, aż przybrały kształt ludzkiego oka. Były bursztynowe. Błękitny piorun przeszył środek czarnej źrenicy. Orzeł zaskrzeczał przeraźliwie. Helena zadrżała, dreszcz przeszedł przez jej śpiące ciało. Tuż przed nimi pojawił się Empire State, a później nie widziała już nic. Orion wrzeszczał jak opętany. Helena poderwała się, odepchnęła matkę i puściła się biegiem. Pokonała już mroczny korytarz i zatrzymała się w połowie równie ciemnego pokoju, kiedy u jej boku znalazł się Lucas. Obydwoje zaczęli analizować sytuację. – Co się dzieje, do cholery? – ryknął Hektor, który spał obok Oriona na rozkładanym łóżku. Zapalił światło. Orion stał na materacu w samych bokserkach i wskazywał na małą, ciemną postać, kulącą się w wąskiej szparze między dwoma łóżkami. To była Kasandra – leżała na twardej drewnianej podłodze, pod samym kocem i z poduszką pod głową. – Co ty tu robisz? – spytało ją kilka głosów naraz.

Kastor, Pallas i Dafne pojawili się w drzwiach zaraz za Heleną i Lucasem. – Uderzyłaś mnie! – zawył rozszalały Orion, który wciąż podskakiwał na łóżku. Zaraz potem do pokoju wpadły Noel, Kate i Claire, bo one poruszały się w tempie zwykłych ludzi. – Przepraszam – jęczała Kasandra. – Ale nadepnąłeś na mnie. – Myślałem, że to kot, dopóki nie... Prawie urwałem ci głowę! Mogłem cię zabić! – wydzierał się na nią Orion, nie zwracając uwagi na widownię. – Nigdy więcej się do mnie nie podkradaj. Nagle chwycił się za pierś i z bólu zgiął się wpół. Hektor poderwał się i złapał go, zanim ten upadł, ale wszyscy i tak zdążyli już to zobaczyć. Orion miał na piersi i brzuchu dwie świeże rany po walce z Automedonem. Na razie były wściekle czerwone, ale goiły się szybko i za kilka dnia znikną bez śladu. Jednak to nie te świeże rany przykuły wzrok zebranych, tylko długie blizny szpecące doskonałe ciało chłopaka. Jedna przecinała mu pierś, druga lewe udo. Kiedy padając bez sił, wsparł się na Hektorze, zauważyli najgorszą bliznę – na plecach. Helena gapiła się na śmiertelnie białą linię, która biegła wzdłuż kręgosłupa. Wyglądało na to, że ktoś chciał przeciąć Oriona wpół, od góry do dołu. Lucas złapał ją za rękę; odwzajemniła uścisk. – Wszyscy wynocha! – warknął Hektor, kiedy zdał

sobie sprawę ze spojrzeń i ciszy wyrażającej szok. – Ty też, mała zarazo – zwrócił się czule do Kasandry, wciąż skulonej na podłodze. – Nie – zaprotestowała. Gruby czarny warkocz spływający jej po plecach był dziko zmierzwiony, a twarz wyglądała jak alabastrowa maska z ciemnymi oczami i mocno czerwonymi ustami. – Ja zostaję. Może mnie potrzebować. Hektor skinął głową i niechętnie się zgodził, a potem złożył omdlałe ciało Oriona na łóżku. – Idźcie stąd – powiedział przez ramię do reszty, tym razem cicho. Cała gromada zrobiła w tył zwrot. Przechodząc przez próg, Helena i Lucas przylgnęli do siebie. Ich wciąż świeże obrażenia znów dały o sobie znać. Potrzebowali wzajemnego wsparcia, bo adrenalina już opadła. Ale zamiast pozwolić im pomóc sobie nawzajem, Pallas złapał Lucasa, a Dafne Helenę i ich rozdzielili. – Wiedziałaś o tych bliznach? – spytał Lucas, zanim poprowadzono ich w przeciwnych kierunkach. – Nie. Przy mnie zawsze był ubrany – odparła zbyt zszokowana, żeby wyrazić jakiekolwiek emocje. Przypominała sobie Morfeusza w roli półnagiego Oriona, ale nie Oriona we własnej osobie. Lucas pokiwał głową, jego twarz wyrażała niepokój. – Heleno, wracaj do łóżka – nakazała matka zdecydowanie i pociągnęła ją w stronę sypialni.

Dziewczyna pozwoliła się położyć przy bezwładnym ciele Ariadny. Zamknęła oczy i próbowała zasnąć, ale z drugiego pokoju słyszała rozmowę Noel i Kastora. Przez chwilę usiłowała nie dopuszczać do siebie ich głosów, dać tym dwojgu szansę na prywatność, ale nawet śmiertelnik, nieobdarzony nadludzkim słuchem, musiałby uchwycić uczucie w ich słowach. – Skąd on ma takie blizny, Kas? – pytała Noel drżącym głosem. – Pierwszy raz widzę coś takiego. A dużo widziałam. – Sukcesor może odnieść takie rany jedynie przed osiągnięciem pełnoletności – wyszeptał Kastor. – Ale przecież nasi chłopcy w dzieciństwie wciąż ze sobą walczyli. Pamiętasz, jak Jazon przybił Lucasa do sufitu oszczepem? A na żadnym z nich nie zostało choćby draśnięcie! – przypomniała Noel. Poruszona do głębi, nie odczytała sugestii Kastora, żeby mówić cicho. – Ale zawsze mieli dość jedzenia i czyste miejsce, gdzie mogli dojść do siebie po walce. – A Orion nie miał? To chcesz powiedzieć? – Noel załamał się głos. – Tak, prawdopodobnie nie miał. Helena usłyszała szelest tkaniny i głębokie oddechy, tak jakby Kastor przytulił Noel do piersi. – Takie blizny są po ranach z bardzo wczesnej młodości. A gdy dochodził do zdrowia, musiał cierpieć. Nie miał nic do jedzenia i picia ani nikogo, kto by się o niego zatroszczył. Nigdy wcześniej nie widziałaś czegoś

podobnego na żadnym Sukcesorze, bo żaden nie dożyłby do zasklepienia się ran. Helena zazgrzytała zębami i wtuliła głowę w poduszkę. Na pewno wszyscy na piętrze słyszeli tę wymianę zdań między Noel a Kastorem. Twarz jej zapłonęła, kiedy wyobraziła sobie, co teraz myślą o Orionie, jak żałują dręczonego i porzuconego kiedyś chłopca. Zasługiwał na coś lepszego. Zasługiwał na miłość, nie na litość. Helena czuła, że matka na nią patrzy i sama próbuje, bez skutku, nie płakać z żalu nad Orionem. Naciągnęła kołdrę na głowę. Dafne pozwoliła, żeby płacz ukołysał córkę do snu. Helena zobaczyła drugą siebie, kopaną na zakurzonej ulicy przez rozwścieczony tłum. Suknia tamtej Heleny była podarta, brudna i umazana resztkami zgniłych owoców, jakimi ją obrzucono. Krew ciekła jej z dużej rany na głowie, z ust i z dłoni, na których opierała się za każdym razem, gdy padała na ziemię. Ludzie zbierali się wokół niej; zbliżając się, podnosili z pobocza kamienie. Jasnowłosy mężczyzna, dwa razy od niej starszy i ponad dwa razy większy, wybiegł naprzód, żeby okładać ją pięściami, tak jakby jego wściekłość domagała się szybszego działania, bardziej bezpośredniego niż kamienowanie. Wydawało się, że poczuje satysfakcję tylko wtedy, gdy własnoręcznie zrobi jej krzywdę.

– Kochałem cię bardziej niż ktokolwiek! Twój ojczym mi ciebie przeznaczył! – krzyczał na wpół oszalały, kiedy ją bił. Oczy wychodziły mu z orbit, a ślina wytryskiwała z ust białym strumieniem. – Wytłukę to dziecko z ciebie i nadal będę cię kochał! Helena usłyszała pomruk tłumu: – Zabij ją, Menelaosie! Może nosi w łonie Tyrana! Nie wolno ci jej oszczędzić. Dziewczyna nie usiłowała przywołać pioruna, żeby obronić się przed napastnikiem. Helena patrzyła na drugą siebie – była popychana na ziemię tyle razy, że straciła rachubę, ale za każdym razem wstawała. Słyszała dudnienie jego pięści na swoich plecach, słyszała, jak Menelaon dyszy wyczerpany, ale tamta Helena wciąż nie płakała ani nie błagała, żeby przestał. Nie wydawała żadnych dźwięków poza sapnięciami, gdy po każdym uderzeniu powietrze wymykało się z jej płuc. Helena wiedziała, jak bolą te ciosy, znała nawet zapach Menelaosa, kiedy ją tłukł. Pamiętała to. W końcu upadł na kolana, nie miał siły bić jej dłużej. Dziewczyna była zbyt silna, żeby zginąć od jego pięści, choć Helena świetnie zdawała sobie sprawę, że właśnie o śmierć starała się jej druga jaźń. Kiedy dosięgnął ją pierwszy kamień, nie skuliła się ani nie próbowała zasłonić. Posypało się ich więcej, leciały ze wszystkich stron, aż ludziom wreszcie skończyła się amunicja. Mimo to tamta Helena nie umarła. Teraz przestraszony tłum zaczął się wycofywać.

Rozszedł się wśród nich niepewny szept, gdy przyglądali się koszmarnemu widowisku, które sami zapoczątkowali. Wciąż żywa Helena słaniała się wśród stosów kamieni. Skórę miała krwawiącą i poszarpaną na połamanych kościach. Zaczęła cicho coś nucić, a wyśpiewywana w desperacji mruczanka miała oderwać jej myśli od niewyobrażalnego bólu. Kiwała się w przód i w tył jak pijana. W żadnej pozycji nie czuła ulgi, ale kołysała się, śpiewając, żeby zaznać choć trochę ukojenia. Helena pamiętała ten ból, choć wolałaby zapomnieć. Zgromadzeni zaczęli szeptać: – Ściąć ją! To jedyny sposób! Nie umrze, dopóki nie zetniemy jej głowy. – Tak, przynieście miecz – zawołała słabo druga Helena, a niewyraźne słowa ledwie wydobywały się z jej zmasakrowanych ust. – Błagam was. – Niech ktoś okaże litość i ją zabije! – zawołała w desperacji jakaś kobieta. Tłum podchwycił okrzyk: – Miecz! Trzeba nam miecza! Z grupy wyłonił się młody chłopak, niemal jeszcze dziecko, a na widok Heleny łzy spłynęły mu po twarzy. Dobył miecza, podniósł go wysoko nad głowę i opuścił na zakrwawioną nieszczęśnicę u swoich stóp. Zanim zdołał sięgnąć celu, szczupłe ramię odtrąciło ostrze. W łunie złotego światła pojawiła się kobieta, a jej wizerunek zmieniał się co chwilę. Była młoda i stara,

gruba i chuda, rumiana i blada. Tak jakby wcielała się we wszystkie kobiety świata, a każda z nich była piękna. W końcu wybrała ciało bardzo przypominające Helenę. – Siostro! – wykrzyknęła żałośnie i uniosła poranioną dziewczynę z rumowiska. Zapłakana Afrodyta kołysała w ramionach Helenę i lśniącym welonem ocierała jej z twarzy krew. Na widok łkającej bogini ludzie cofnęli się, a nad ich uczuciami zapanowała . jej magia. Ich twarze stawały się maskami wyrażającymi smutek, a ich serca pękały razem z sercem Afrodyty. – Zostaw mnie – błagała Helena boginię. – Nigdy – przysięgła Afrodyta. – Wolałabym zobaczyć to miasto spalone do zgliszczy, niż stracić ciebie. – Druga Helena próbowała protestować, ale Afrodyta wstała, tuląc ją do siebie jak dziecko. Bogini miłości spojrzała na motłoch. Jej oczy i usta lśniły, gdy grzmiącym głosem rzucała na nich przekleństwo: – Opuszczam to miasto. Żaden mężczyzna nie będzie tu czuł pożądania, a żadna kobieta nie zrodzi owocu. Wszyscy umrzecie niekochani i bezdzietni. Kiedy wznosiły się w powietrze, Helena słyszała w dole błagania. Na początku ludzie byli niepewni, zagubieni. Wkrótce jednak gorące prośby przeszły w zawodzenie, bo tłum zrozumiał, jak mroczną przyszłość zgotowało im kilka słów rozwścieczonej bogini. Afrodyta leciała nad wodą z ukochaną siostrą w ramionach i

zostawiała za sobą przeklęte miejsce. Daleko na horyzoncie widniał maszt ogromnego statku, trojańskiego, jak przypomniała sobie Helena. Bogini frunęła prosto ku niemu, unosząc ze sobą obydwie Heleny. Matt spojrzał na ciemny horyzont. Od wody wiał zimny wiatr, a na niebie świeciło tyle gwiazd, że wyglądały jak miasto zawieszone w powietrzu do góry nogami. Przeżył właśnie dwa najdłuższe dni swojego życia, ale nie był zmęczony. W każdym razie fizycznie. Mięśnie go nie bolały, nogi mu nie ciążyły. Tak naprawdę nigdy jeszcze nie czuł się tak dobrze. Spojrzał na antyczny sztylet z brązu. Choć broń miała tyle lat, że od tej liczby mogło zakręcić się w głowie, wciąż była ostra jak brzytwa i doskonale wyważona od rękojeści aż po czubek. Matt trzymał ten piękny przedmiot na dłoni i obserwował, jak jego mięśnie dopasowują się do niego, jak gdyby jedno było stworzone dla drugiego. Tylko które dla którego?, pomyślał z goryczą. Zmył z krawędzi krew Zacha, ale wciąż wydawało mu się, że ją tam widzi. Ktoś, kogo Matt znał całe życie, zginął ugodzony tym sztyletem w serce, zanim zdążył przekazać go Mattowi. Ale dawno, dawno temu sztylet należał do innego, znacznie słynniejszego właściciela. Grecy wierzyli, że dusza wojownika zamknięta jest w jego zbroi. Iliada i Odyseja opowiadają historię