mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony394 345
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 180

Armintrout Jennifer - American Vampire [nieof.]

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :695.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Armintrout Jennifer - American Vampire [nieof.].pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 138 stron)

Jennifer Armintrout – American Vampire Tłumaczyła: Eiden // http://chomikuj.pl/Eiden

Rozdział 1 Jeśli była jakaś moc z której wampir naprawdę mógłby skorzystać, Graf McDonald stwierdził, iż mógłby to być wewnętrzny GPS. Prowadząc swój samochód - De Tomaso Pantera L z 1974 roku koloru magnetycznej czerni - jedną ręką, postukał malutki ekran swojego GPS'a TomTom i wypowiedział słowa, za które jego matka zmusiłaby go do zjedzenia była. Jego BlackBerry za wibrował na skórze fotela pasażera sekundy zanim Lady Gaga zadźwięczała z małego głośnika. Wyrwał GPS'a z podstawy przyssawki i chwycił go w lewą rękę, kierując kolanami podczas gdy chwycił prawą za telefon. Była to kolejna rzecz z której wampiry mogły korzystać. Dodatkowe kończyny, które mogły być użyte gdy tego chciał. - Sophia - powiedział do telefonu kiedy uderzył w ekran TomTom.- Czego chcesz? - Kochanie!- Sophia nazywała każdego kochaniem. Było to w jej stylu.- Jesteś w drodze, prawda? Spośród wszystkich cech które Graf dostał z tych seksownych i męczących od swojej pani, sposób w jaki kończyła pytanie odpowiedzią jaką chciała usłyszeć, był w pierwszej piątce. Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. - Mam nieznaczne opóźnienie. Ten durny GPS nie działa. - Och nie, nie!- Sophia cmoknęła językiem i nawet ten dźwięk miał włoski akcent.- Kochanie, nie zamierzasz przegapić mojej imprezy, prawda? Graf zerknął przez przednią szybę na prostą drogę, która nie zmieniła się od czasu gdy spojrzał na nią przed chwilą. - Jeśli się stąd nie wydostanę. - No cóż, gdzie jesteś?- spytała poważnie. - Będę z tobą szczery, Soph. Nie mam pieprzonego pojęcia gdzie jestem - przygotował się na upomnienie, gdyż był pewny, że nadejdzie. - Graf, twój słownik! Brzmisz jak chłop - westchnęła.- Masz mój adres, prawda? - Tak, mam twój adres. Zaprogramowałem to gówno na twój adres. Cholerna technologia. Zazwyczaj ją uwielbiał. Dzięki Bogu za internet. Telewizja wysokiej rozdzielczości, tak, tak, tak. Te małe, podstępne urządzenia, które udają, że ci pomogą a następnie wbiją nóż w plecy? Te mogły ssać jego dużego, grubego... - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego masz takie problemy z kierunkami.

Wjedź na autostradę i skieruj się na Waszyngton D.C. To nie jest trudne!- Sophia żachnęła się przez linię.- Zrób to! - Cóż, chciałbym, dyniowy tyłeczku, ale upuściłem ten przeklęty TomTom na parkingu w Denny i teraz wszystko jest po hiszpańsku i nie mogę wrócić do ekranu mapy - wziął głęboki oddech i podparł telefon ramieniem aby wyłowić papierosy ze swojej kurtki na siedzeniu obok. - Nie rozumiem was, mężczyzn - Sophia powiedziała, wiedząc jak dobrać słowa, aby wiedział iż to obraza.- Wiesz, że teraz zamieniam tylko kobiety, prawda? Ponieważ nie są takie... wulgarne i głupie. Nie chcę zranić twoich uczuć, słodki Grafie, ale to prawda w mojej opinii. A teraz, dlaczego nie znajdziesz jakiegoś miejsca do zjechania i zapytasz o drogę aby tutaj szybko dojechać? Dobra, chłoptasiu. Papa! Jak zwykle rozłączała się bez szansy na odpowiedzenie. Rzucił telefon na siedzenie, rzucił TomToma na podłogę po stronie pasażera i zapalił papierosa. Gdy spojrzał na drogę, największy jeleń jakiego kiedykolwiek widział, gapił się na niego. Z krzykiem szarpnął kierownicę i skręcił gwałtownie, ledwo omijając zwierzę. Wysoka trawa i rów zamajaczyły tuż nad zakrętem, chcąc zniszczyć pracę jego lakiernika i rozbić światła. Niedopuszczalne. Walczył na ostrym zakręcie próbując odzyskać kontrolę nad samochodem i w końcu udało mu się go zatrzymać na środku drogi. Bardzo niewiele rzeczy przyprawiało Grafa o taki skok adrenaliny jak zagrożenie jego samochodu i pochylił się nad kierownicą, jego serce - które zazwyczaj nie biło - waliło mu w piersi. - Chryste - mruknął, łagodząc dźwignię zmiany biegów i przesunął ją z powrotem do pierwszego. Dobra, może Sophia miała rację. Nadszedł czas, by przełknąć jego dumę, zapytać o pomoc i trzymać oczy na drodze. Problem tkwił w tym, że gdy powoli jechał drogą, skanując pola po obu stronach szukając więcej demonicznych stworzeń, nie było żadnego miejsca do zatrzymania się; minął wiele gospodarstw, wiele małych domów ranczowych z pomostami, nadziemnych basenów bez śladów drzew na trawnikach, ale nic nie wykazywało na to, by jakieś miasto było w pobliżu. Minął elewator zbożowy, ale został porzucony. Starał sobie przypomnieć ostatni raz, gdy widział coś co zapowiadałoby cywilizację, do której powinien dotrzeć w przeciągu przynajmniej godziny. I było blisko końca swojej podróży... Jeżeli będzie się błąkał przez całą noc, będzie musiał znaleźć jakiś hotel. A jeśli go nie znajdzie przed wschodem słońca... Przełknął ślinę przez ściśnięte gardło i zmusił się do ogarnięcia spraw bez panikowania. Wcześniej już zetknął się ze wschodem słońca. Wspomnienie klującego palącego bólu było pełnowymiarowe, rozprzestrzeniało ognistą agonię na jego ramionach w palącym ostrzeżeniu. Zimny pot zrosił jego czoło i wytarł go z przekleństwem, starając się uzyskać kontrolę nad swoim strachem. Tak, bycie palonym przez słońce było potwornie bolesne. Tak, leczenie zajmowało dużo czasu. Ale był wtedy młodszy, z mniejszą umiejętnością leczenia. Całej sytuacji można byłoby uniknąć, gdyby zachował zimną krew. By się rozproszyć, pomyślał o całej zabawie jaka na niego czekała w miejscu jego przeznaczenia. Imprezy Sophii na Czwartego Lipca były legendarne. Lata temu była w Anglii kiedy wiadomość o potencjalnym powstaniu w koloniach króla Jerzego przykuła jej uwagę i Sophia, nigdy nie chcąc przegapić czegoś ekscytującego, wskoczyła na łódź i przeniosła się. Tak więc, była już podczas pierwszego Czwartego Lipca i rewolucji, która po nim nastąpiła. - Kochanie - powiedziała mu kiedyś.- Miał to być albo historyczny moment albo chaos. Jak mogłam to przegapić? Te wszystkie ciała leżące wokół, niezabezpieczona wieś i mężczyźni na wojnie. Pysznie. Graf uśmiechnął się na to wspomnienie. Jego pani była... cóż, była spektakularna.

Jedynej rzeczy jakiej w niej nie lubił, to taka, że musiał się nią dzielić z jej innymi adeptami. Zmieniała około trójkę na rok i wysyłała je w drogę, jakby była cholerną fabryką wampirów, ale w jakiś sposób zawsze sprawiała, że wszyscy czuli się wyjątkowi i kochani. Sam dostęp do jej krwi był oznaką miłości - jaki cenniejszy prezent mogło dać komuś niż dar wiecznego życia? Kątem oka dostrzegł światło. Nie było wystarczająco mocne na tyle by mógł dostrzec je człowiek; wzrok wampira był doskonały. Wiązka światła kołysała się dziko w ciemności. Latarka. Wewnątrz jakiejś struktury. Wcisnął hamulce i zatrzymał się, badając źródło światła. Budynkiem była stacja benzynowa, zresztą wszystkie były zamknięte, gdyż w tym środkowym zachodzie nic nie było otwarte do późniejszej godziny, niż dziesiąta wieczorem. Stacja miałaby mapę. I jeśli ktoś okradał to miejsce, mógł dostać jedną za darmo. I załapać się na przekąskę. Podjechał bliżej, następnie wyłączył silnik i pozwolił samochodowi podryfować po żwirowej części, nie zamknął drzwi gdy wyszedł. Element zaskoczenia powodował, że ludzie smakowali jakoś lepiej, i gdyby ta osoba miała broń, to nie chciał być postrzelony. Nie zabiłoby go to, ale bolałoby jak diabli. Gdy zbliżył się do budynku, okazało się, że miejsce nie było po prostu zamknięte, ale porzucone. Niektóre z okien były rozbite, ale nikt nie trudził się tym, by zakryć je deskami. Cena papierosów była wyświetlona na wyblakłym znaku nierozbitego okna, co napawało Grafa śmieszną radością. Pchnął niezamknięte drzwi i zadzwonił dzwonek. Co za niespodzianka. Półki były puste, więc miejsce było wyraźnie splądrowane. Dlaczego ktoś miałby zadać sobie trud, by tu się włamać? - Halo!- zawołał radośnie.- Jest ktoś w domu? Coś poruszyło się w najdalszym kącie sklepu, w pobliżu oszklonych, pustych chłodnic. - Wiem, że tutaj jesteś. Widziałem twoją latarkę - Graf zauważył, że tak zaczynały się horrory. Zarozumiały, pewny siebie facet wchodzi w straszne miejsce, myśląc, że jest twardzielem, potem coś strasznego wyskakuje z cienia... Ale wiedział, że w tym momencie był najbardziej straszną istotą, więc porównanie do horroru przyprawiło go o uśmiech. - Dobra. Chcesz zrobić to w trudny sposób? Możemy tak zrobić. Ktokolwiek to był, poruszył się po podłodze. Jednak nie zrobił tego, by uciec od niego. Zbliżył się na rękach i kolanach. Dłoń chwyciła jego kostkę i kopnął ją, by się uwolnić. - Przestań! To nas usłyszy!- kobiecy głos był wypełniony paniką.- Padnij! To nadchodzi! - Co nadchodzi?- przykucnął, ale nie ze strachu przed tym, o czym wspaniała ta kobieta, że idzie w ich kierunku. Musiał się jej lepiej przyjrzeć, by zdecydować czy jest szalona czy po prostu przerażona. Może jedno i drugie, jeśli musiał osądzić po oczach, które na niego patrzyły. Białka świeciły jak księżyc w ciemnościach, z źrenicami które były zielone. Jej usta były tak samo blade jak jej skóra, były ściągnięte w bolesnym oczekiwani. Promieniował od niej strach od zapachu jej potu po nieubłagany nacisk na jego nadgarstku, który chwyciła kiedy ukląkł. Nagle puściła goi odwróciła twarz do okien, które znajdowały się nad ich głowami. Przycisnęła jeden palec do swych ust i cofnęła się wciąż na czworakach. Graf poszedł za nią, chociaż wciąż nie miał pojęcia co się działo. Posiłek był posiłkiem, a ten wyglądał całkiem smacznie, pomimo ogromnego przerażenia. Pchnęła drzwi na zapleczu sklepu i wkradła się do środka. Nadal milcząc, wskazała

na biurko w kącie, metalowe ustrojstwo, którego nikt ze sobą nie zabrał gdy zamknięto to miejsce. Wślizgnęła się pod nie i skinęła na niego. Oto dylemat. Była seksownym kawałeczkiem i w normalnych warunkach, nie miałby nic przeciwko ściskaniu się z nią w ciasnych miejscach. Ale jeśli rzeczywiście coś złowieszczego szło w ich kierunku, bycie uwięzionym gdy się to tutaj dostanie, nie było najlepszym pomysłem. Z drugiej strony ukrycie się na tym zapleczu będzie dobre gdy wzejdzie słońce, gdyż nie miało żadnych okien. Nieludzki ryk wstrząsnął ścianami i Graf podjął decyzję. Zanurkował pod biurko i dziewczyna próbowała minąć go z piskiem: - To tutaj jest!- krzyknęła, zakrywając uszy dłońmi i zaciskając mocno oczy. Dźwięk jej szybkich oddechów i dzikiego bicia serca wypełnił jego uszy, jego kły wysunęły się w oczekiwaniu. Potem trzask rozdzierający metal wysłał natychmiastową myśl typu „Och, to nie może być dobre” do jego mózgu. Choć wampirzy refleks był absurdalnie szybki, to nie miał czasu aby zareagować na pompę paliwową, która przecięła ścianę jak nóż miękkie masło i azbestowe płytki spadły z sufitu jak płatki śniegu w piekle. - Powinniśmy się stąd chyba wynieść - powiedział, ale tak naprawdę podjęcie decyzji nie zależało do tego człowieka, czy chciała zostać czy wyjść. Chwycił ją za nadgarstek i pociągnął. Jeżeli chciała zachować swoją rękę, pójdzie za nim. Chciała, ale krzyknęła: - Nie wychodź tam!- nawet gdy pociągnął ją przez drzwi. - Tam jest mój samochód!- krzyknął na dźwięk walącego się dachu pod pompą paliwową. Coś poruszyło się w ciemności, ale ucieknięcie od tego czegoś było ważniejsze dla Grafa niż przyjrzenie się temu. Dziewczyna zawahała się i wepchnął ją przez drzwi kierowcy i wsiadł za nią, gdy wdrapała się na fotel pasażera. - Jedź!- krzyknęła, gdy kawałek dachu spadł na maskę samochodu. Nie musiała powtarzać dwa razy. Silnik ryknął i transmisja zaprotestowała gdy wcisnął wszystkie trzysta pięćdziesiąt koni pod maską, aż w końcu samochód się szarpnął i ich stamtąd wydostał. - Co to było?- spojrzał w lusterko. Stacja benzynowa, rozdrobniona w mak, stała samotnie z boku drogi, ale nic wokół nie zostało zniszczone. Linie napięcia stały spokojnie.- To było tornado? - Jak się tu dostałeś?- człowiek zadrżał, ściskając deskę rozdzielczą, gdy usiadła bokiem do niego. Jej głos był tak samo spanikowany, jak gdy znajdowała się w zaciemnionej stacji, jakby to co przed chwilą się stało jeszcze z nimi nie skończyło i ulga byłaby przedwczesna. Nie dotarło do niego wiele rzeczy, ale jej pytanie owszem. Nie było to dobre uczucie. - A jak inni tutaj się dostają? Przyjechałem. - Nie, to niemożliwe - usiadła prosto i spojrzała tępo przez szybę.- To nie może być prawda. Zszokowany człowiek. Fantastycznie. Powinien po prostu się zatrzymać i ją zjeść, rzucić jej ciało do rowu i pojechać dalej, ale jakiś instynkt, który był mądrzejszy niż on, ostrzegł go, że nie byłby to dobry pomysł. - Cóż, nie chcę tego mówić, ale to prawda i mam zamiar za dwie sekundy wykopać cię z tego samochodu, jeżeli nie przestaniesz się zachowywać na tak cholernie szaloną. Jeśli będziesz miała szczęście, wcisnę najpierw hamulce. - O mój Boże, naprawdę tutaj jesteś. Z zewnątrz - jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, jeśli to możliwe.

- Z zewnątrz czego? Ohio? Jesteś Amiszką czy coś?- zjechał samochodem na pobocze. Coś w tej całej sytuacji było podejrzane i miał swoje własne zasady, które ustanowił wobec wplątywania się w ludzkie problemy. I na pewno nie jadł obłąkańców.- Słuchaj, nie wiem co tam jest albo dlaczego to miejsce zostało rozerwane na strzępy, ale musisz wysiąść z mojego samochodu. - Nie! - chwyciła go za rękę, jej palce wbiły się przez jego rękaw.- Nie, musisz wrócić! - Moja droga, ja nie muszę niczego robić. Spadaj albo cię wyrzucę - jeżeli było coś jeszcze na co nie miał czasu oprócz zgubienia się, to było to zgubienie się z człowiekiem który był obłąkany. Wciąż paplała gdy otworzył drzwi i chwycił ją za ramiona i ją wypchnął z siedzenia. Nawet gdy była już na zewnątrz samochodu, wciąż błagała, jakby jeszcze nie zauważyła, że była już na ziemi. Odepchnął ją, by uwolnić się od jej rozpaczliwych, szarpiących dłoni, wsiadł z powrotem do samochodu i zamknął drzwi zanim znowu zdążyła go chwycić. Otworzył nieco okno. - Gdzie jest najbliższe miasto? - Jesteś w ni - warknęła na niego, ocierając oczy.- Mam nadzieję, że będziesz się cieszył pobytem, dupku. Racja... więc nie zamierzała mu pomóc. Jasne, że zostawił ją na poboczu drogi, ale właśnie uratował jej życie. Ludzie byli tacy niewdzięczni. Odjechał. Nazwała go obcym. Do diabła, o co w tym wszystkim chodziło? Bardzo nie chciał zawracać ku temu... cokolwiek to było, zniszczyło stację benzynową i nie chciał wjechać w samo serce jakiejś religijnej gminy. Minął znak DZIĘKUJEMY ZA ODWIEDZENIE PENANCE, który był pokryty wyblakłą i łuszczącą się farbą i docisnął gazu. Nie chciał spoglądać na stację benzynową gdy ją miła - przynajmniej nie w rozmyciu. Przejechał jakieś trzy mile odkąd minął ostatnią drogę. Zawrócił tam i pojechał z powrotem drogą. Jeśli będzie musiał spać w bagażniku by uniknąć słońca, no cóż, zrobi to. Nie będzie to przyjemne, ale byłoby to o wiele bardziej przyjemne niż bycie zakładnikiem religijnych maniaków. Po kilku długich chwilach ciszy, włączył swojego iPoda. Cały czas działy się dziwne rzeczy. Nie chciał o tym myśleć. Znalazł ostatni album Lily Allen i włączył go, jej śpiewanie rozproszyło gdy znowu zmagał się ze swoim TomTomem. Trzy piosenki później zauważył, że jeszcze nie wrócił na drogę. Nie, to nie mogła być prawda. Pewnie był zbyt rozproszony próbowanie ustawienia z powrotem języka angielskiego i ją przegapił. Zawrócił i ruszył z powrotem. Przejechał tylko kwartał mili zanim zrujnowana stacja zamajaczyła po jego lewej i minął znak po prawej WITAMY W PENANCE. - Co do... - z przodu drogą szła postać ze zwisającą głową, miała skrzyżowane ręce na piersiach. Zwolnił obok niego, sprawdził dwa razy licznik kilometrów. Przejechał piętnaście mil. Było to pokazane białe na czarnym a jego małe tarcze pracowały tak samo jak reszta samochodu. Dziewczyna posłała mu gniewne spojrzenie przez ramię i spojrzała do przodu, odgarniając swoje długie, brązowe włosy. Minął ją i czekał, patrząc w lusterko jak próbowała patrzeć wszędzie tylko aby nie na samochód, do którego się zbliżała. Nie mógł nic poradzić, ale zauważył jej długie, opalone nogi, które wystawały z ładnych, krótkich, postrzępionych dżinsów. Wiejskie dziewczyny. Pycha. Otworzył okno gdy podeszła. - Właśnie stało się coś dziwnego. Nie odpowiedziała, ale szła dalej. Dał jej nieco przestrzeni, po czym pojechał za nią. Kiedy się z nią zrównał, kontynuował:

- Właśnie próbowałem wjechać na drogę powiatową-jakikolwiek-miała-numer, ale wydaje się, że nigdzie nie zajechałem. Masz jakiś pomysł o co może w tym chodzić? Wciąż żadnej odpowiedzi. Znowu pozwoli jej go wyminąć i znowu do niej podjechał. - Równie dobrze możesz wsiąść do tego samochodu albo zostać na zewnątrz z tym czymś, cokolwiek to było i zniszczyło tamtej budynek. Roześmiała się bez humoru i poszła dalej. - Nie wydawało się byś się przejmował zostawieniem mnie tutaj, kiedy myślałeś, że będziesz w stanie stąd wyjechać i już mnie nigdy nie zobaczyć. - No, tak - powiedział, jadąc powoli obok niej.- Ale było to wtedy, gdy zamierzałem odjechać i już nigdy cię nie zobaczyć... Dlaczego to nie zadziałało? - Jesteś prawdziwym dżentelmenem - pokręciła głową, wciąż idąc.- Nie możesz odjechać ponieważ To nas tutaj trzyma. - To?- wypowiedziała to słowo, jakby było to imię, jakby było oczywiste o czym mówiła, ale Graf nie miał pojęcia.- Co masz na myśli, mówiąc „To”? Było coś ciężkiego w sposobie w jaki zmarszczyła nos, jakby została pokonana dawno temu i nie lubiła mówić o walce. Jakiekolwiek złe wspomnienia były związane z tym tematem, sprawiły, że jej głos był trochę mniej ostry. - Nie wiem. Nikt nie wie. - No cóż, to znaczy, że ja jestem... - jego stopa ześlizgnęła się na hamulec i samochód pochylił się do przodu. Pociągnął za sprzęgło i przeszedł w stan wstrzymania.- Cholera, wsiadaj! To śmieszne. Ku jego zaskoczeniu, obeszła przód samochodu i otworzyła drzwi od strony pasażera. - Zawieziesz mnie do domu czy może trochę dalej wyrzucisz mnie na poboczu? Zignorował ją. - Powiedziałaś mi, że mam się cieszyć pobytem. Więc domyślam się, że inne osoby mają ten sam problem, tak? - Nie. jesteś pierwszy - nie była sarkastyczna. Usiadła na siedzeniu i wciągnęła swoje długie nogi gdy zamknęła drzwi.- Reszta z nas została tu uwięziona, ale obcy nigdy się tu nie zatrzymywali. Uwięzieni. Cóż, brzmiało to wspaniale. - „Nigdy” oznacza... dokładnie jak długo? - Pięć lat - wskazała na polną drogę przed nimi.- Skręć tutaj. Zrobił co kazała, był zbyt zdezorientowany by robić co innego oprócz zadawania pytań i wykonywania rozkazów. Nie było to w jego stylu i czuł się z tym niezręcznie. - Przez pięć lat nikt nie był w stanie... - Opuścić Penance albo dostać się do środka. Nikt nie składa wizyt. Nikt nie zatrzymuje się na poboczu drogi z problemami z samochodem - zamknęła oczy.- Żadnych karetek. - Więc jestem pierwszą osobą, której udało się dostać do Penance przez ostatnie pięć lat?- po jednej stronie drogi znajdowało się pole które leżało odłogiem, po drugiej trzęsawisko.- Co to jest? - Miasto - spojrzała na niego, jakby oszalał.- Małe, ale jednak miasto. I wszystko w granicach miasta zostało uwięzione na ostatnie pięć lat. Nikt się tutaj nie dostaje, nikt nie opuszcza tego miejsca. Wyjaśniało to brak samochodów na drodze, zamkniętą stację benzynową. - W co to jest to „To”, które cię tak przeraża? To „To” próbowało zawalić nam na głowę budynek. O co z tym chodzi? - Nie wiem - spojrzała w dal, jakby nie chciała o tym rozmawiać.- Widziałam To

wcześniej. Dużo ludzi widziało. To zabija. Nie każdej nocy, nie zgodnie z harmonogramem. Na niektórych ludzi To poszło i nic im nie zrobiło. Z niektórymi odwaliło rzeź. - Dobra - chwycił się za grzbiet nosa.- Ale co to jest? Spojrzała na niego jakby był głupi. - To potwór.

Rozdział 2 Realistycznie rzecz biorąc, Graf nie mógł wątpić w istnienie potworów. To po prostu nie miało sensu. Oczywiście, że wampiry istniały. I wilkołaki. Poznał jednego z nich. Nigdy nie słyszał o zombi, ale nie byłby zaskoczony. Czarownice? Nie zadarłby z żadną. Ale niesklasyfikowane straszydło które rzuciło pompę benzynową na dach stacji tuż nad jego głową? Nie było tak, że nie istniały, bo prawdopodobnie istniały, ale trudno było uwierzyć w taką informację która pochodziła od człowieka. - Potwór? Kobieta skinęła głową, wciąż wpatrując się w niego jakby mógł być nieco „specjalny.” - Tak. Chyba nie sądzisz, że zrobiło to tornado? I minęło linie energetyczne? I pozwoliło nam uciec? Twój samochód tam stał i nie miał ani jednego zadrapania? - Myślałem, że to powszechne dla tego rodzaju rzeczy - mruknął, ale nie przyznał się, że wszystko co wiedział o tornadach, pochodziło z filmu Twister.- Więc o jakim rodzaju potwora mówimy? - Nigdy nie zadałam sobie trudu, by go skwalifikować gdy mnie gonił - wypuściła oddech i podniosła rękę by odgarnąć włosy. Wciąż drżała, dając Grafowi wizualną interpretację wyglądu „jak liść na drzewie.” Już nie śmierdziała strachem, więc musiała być wypalona z adrenaliny.- To po prostu potwór. Tylko tak można to określić. Niektórzy ludzie myśleli najpierw, że to jakiś mutant gigantycznego oposa gdy po raz pierwszy zaczął atakować ludzi, ale... Skrzywił się. - Kiedy to zaczęło atakować ludzi? - Około pięciu lat temu - odpowiedziała tonem „Jezu, a jak myślisz?” - Zaraz potem jak tu wszyscy utknęliśmy. Przez kilka minut Graf niczego nie powiedział, po prostu patrzył na boleśnie prostą drogę i pozwolił aby wszystko co powiedziała, zawaliło się wokół jego umysłu. Przez pięć lat całe miasto było przetrzymywane przez jakiegoś potwora i nikt z zewnątrz tego nie zauważył? Najwyraźniej było tutaj więcej do roboty niż zajęcie się jakimś potworem. Była to sprawa którą mogło spowodować tylko zaklęcie, ale nie miał zamiaru jej o tym powiedzieć. Nigdy nie lubił ujawniać ludziom istnienia nadprzyrodzonych, nawet jeśli doświadczyli tego w jakieś formie. Zawsze było mnóstwo tłumaczenia i uciążliwe pytania.

Takie pytania, jakie skierował do niej. - Mój dom jest tam - dziewczyna wskazała na miejsce, gdzie rtęciowe światła oświetlały białe gospodarstwo chorowicie zieloną poświatą. Graf wjechał na podjazd, który wyznaczały rdzewiejące puszki po mleku z odchodzącą białą farbą. - Ładny wystrój - uśmiechnął się ironicznie. - Taa, byłam naprawdę zaniepokojona moim krawężnikiem w ciągu ostatnich pięciu lat, przez które nie mogłam opuścić miasta i żyłam w ciągłym strachem przed potworem, więc wal się - warknęła, otwierając drzwi od strony pasażera. Była zadziorna. Teraz nie wiedział, czy chciał ją przelecieć czy zjeść. Albo mógł zrobić jedno i drugie, ale jeśli tylko gdyby wpuściła go do domu. - Czekaj - zawołał za nią, wyłączając silnik. Wysiadł z samochodu i zatrzymała się, oparła dłonie na swych szczupłych biodrach gdy odwróciła się do niego twarzą w twarz. - Mam nadzieję, że nie myślisz, iż wejdziesz do mojego domu. - Słuchaj, wiem że źle zaczęliśmy... - Źle zaczęliśmy?- roześmiała się, odchyliła głowę do tyłu i posłała drzewom błagalne spojrzenie, jakby mogły ją uratować od jego głupoty.- Muszę się z nie zgodzić z twoją oceną sytuacji. Widzisz, bycie prawie zabitą przez To a potem bycie zostawioną na pewną śmierć przez osobę, która myśli, że mnie uratowała, to nie jest złe zaczęcie znajomości. To bycie oszukanym, i do cholery, nie mam zamiaru złapać się na to drugi raz. - Nie chcę cię... oszukać - zmusił się do odsunięcia na bok niedojrzałego chichotu. Nie pomogłoby mu to w najmniejszym stopniu.- Jeśli jestem tu uwięziony, potrzebuję miejsca do pobytu. Nie możesz przynajmniej wskazać mi drogi do motelu? - Tak. Mogę - uśmiechnęła się słodko.- Jest jakieś dwadzieścia mil stąd, za Zachodnią Wirginią. Zaklął i odwrócił się, potem zawrócił. - Jest w tym mieście ktoś, kto by mnie wziął pod swój dach? - Z tym twoim urokiem osobistym, jestem pewna, że znajdziesz kogoś, kto cię chętnie ugości w swoim domu. Ale nie tutaj. Nie ma miejsca w tej karczmie - przeszła przez trawnik, kierując się ku szerokiej werandzie. - Zaczekaj... - nie prosił tym razem. Słońce niebawem wzejdzie. Niebo już stawało się niebieskoszarego koloru, chyląc się ku świtowi. Albo go wpuści do środka, albo umrze próbując trzymać go na zewnątrz.- Potrzebuję miejsca do zostania i jesteś mi dłużna. Zatrzymała się wydając dźwięk niedowierzania. - Jestem ci dłużna? Za co? Za to, że porzuciłeś mnie na poboczu drogi? - Za uratowanie cię przed potworem. I za podwózkę do domu - mógł się przy tym zatrzymać, ale nie zrobił tego i podszedł do niej przez trawnik i stanął przed nią.- Sama się porzuciłaś. Uciekłaś stamtąd. I tak szłaś do domu, więc byłem na tyle dobry, że dałem ci chwilę wytchnienia podwożąc cię, więc tak naprawdę to w ogóle cię nie porzuciłem. Opadła jej szczęka, ale na szczęście żadne słowa nie padły z jej ślicznych usteczek. - Nie będę tutaj na długo. Potrzebuję tylko noclegu na czas znalezienia sposobu, jak się wydostać z tego miejsca - wciąż brzmiało to jakby pytał o pozwolenie. To co musiał zrobić, to rozedrzeć jej gardło i wejść do środka. - Jesteśmy tutaj uwięzieni od pięciu lat a ty myślisz, że możesz wejść i wyjść stąd tańcząc walca w ciągu kilku dni?- pokręciła głową.- O tak, proszę, wejdź do mojego domu i kontynuuj obrażanie mnie. - Słuchaj, wiem, że byłem wielkim dupkiem. Ale posłuchaj, mam... zły stan zdrowia - sięgnął do kieszeni swych spodni. Nadszedł czas by wyciągnąć karty, na którą większość osób praktycznie krzyczała, „Jestem wampirem, wbij nogę od stolika w moje serce.” Jego

palce zacisnęły się na smukłym kawałku metalu i łańcuszku.- Widzisz to? To ostrzegawcza bransoletkę medyczna. - Dobrze dla ciebie, jesteś uczulony na penicylinę - odwróciła się i weszła na werandę. Kiedy poszedł za nią, odwróciła się i krzyknęła.- Odpieprz się ode mnie! - Posłuchasz mnie przez chwilę? Mam nadwrażliwość. Fotodermatozę. Nie będę wdawał się w szczegóły, bo to obrzydliwie. Wchodzi w to ropa. Nie mogę przebywać na słońcu. Muszę być w domu - miał jeszcze jednego asa do wyciągnięcia z rękawa zanim zdecydowałby się ugryźć ją i skończyć z tym, opcję, która wydawała się coraz mniej apetyczna za każdym razem gdy otwierała usta. Było to drastyczne i nienawidził tego mówić, ale zebrał się w dobie i dodał.- Proszę. Zastanawiała się przez chwilę. Chora część jego umysłu zastanawiała się, czy wyglądałaby tak poważnie i wątpliwie, gdyby wiedziała, że jedyną opcją jaka im została, to jej krew rozpryśnięta na wyblakłej białej garbie. Wreszcie westchnęła z zirytowaniem i powiedziała: - Słuchaj. Nie znam cię. Możesz być psychopatą. Nie ma takiej opcji, żebym w normalnych okolicznościach wpuściła cię do domu. Ale normalne okoliczności wyleciały przez okno, och, jakieś pięć lat temu. Nie możesz tutaj zostać na stałe i myślę, że to fair, abyś wiedział, że mam w środku dubeltówkę mojego ojca i będzie to ostatnia rzecz jaką zobaczysz, jeśli spróbujesz położyć na mnie swoją łapę. Uniósł ręce i starał się nie uśmiechnąć na absurdalność jej oświadczenia. Był zbyt silny i zbyt szybki. Mógł zrobić z nią wszystko co chciał; nie miałaby nawet czasu aby załadować broń. Jednak na tym etapie, nie chciał niczego innego, tylko tego, aby wreszcie się zamknęła. - Zrozumiałem. Wahała się przez chwilę, po czym odwróciła by otworzyć drzwi. - Zostaniesz w piwnicy. - W porządku - sypiał w gorszych miejscach. I przynajmniej piwnice miały kanapy i stoły bilardowe. W środku zapaliła światło i nagle horror ze środkowego zachodu domu stał się widoczny. Wszędzie gdzie spojrzał Graf, serwety przykrywały stoliki i szafki, dekoracyjne talerze wisiały na ścianach. Między salonem - z ohydną kwiatową kanapą - nad otwartymi drzwiami, które prowadziły do pomieszczenia, które Graf podejrzewał, że było kuchnią, wisiało poroże. - To jest... - zamknął oczy na chwilę, starając się psychicznie usunąć figurki grubych niemieckich dzieci z kominka.- Sama udekorowałaś to miejsce? Dziewczyna zatrzymała się, jej usta znowu otwarły się do połowy, jakby nigdy wcześniej nie słyszała, że to miejsce było ohydne, w co Graf nie mógł uwierzyć. - Nie martw się. Piwnica nie jest taka przyjemna. Wkroczyła do kuchni i tam też zapaliła światła i wentylator na suficie zaczął wirować łagodnie. Graf przyglądał się przez chwilę, coś dręczyło jego mózg. - Nikt nie może odejść i nikt nie może naprawdę odejść, prawda? - Tak - kobieta podeszła do lodówki i wyjęła dzbanek czystek wody.- Spragniony? Tak, ale nie tego, czego chcesz mi chętnie dać. Potrząsnął głową i zajął miejsce na małej wyspie. Nad jego głową wisiały garnki, które przypominały mu głowy kurczaków wiszących na haku. - Jeśli nikt nie może wejść ani nikt nie może wejść, to pewnie też nie ma sposobu, by wysłać wiadomość. Nalała sobie szklankę wody, nie odrywając od niego oczu na ile było to możliwe. - Zostałeś uwięziony w mieście z którego nikt nie jest w stanie wyjechać od pięciu lat i martwisz się o smsy?

Wzruszył ramionami. - Nie martwię się. Jestem ciekaw. Macie energię elektryczną. Kto płaci rachunek? - Nie wiem. Po prostu nigdy nie została wyłączona. Tak samo woda. Niektórzy ludzie myślą, że zostaliśmy zamrożeni w czasie, ale ja tego nie kupuję. Nauczyciel fizyki z liceum raz zwołał spotkanie aby to wyjaśnić, ale odszedł - wzięła łyk ze szklanki, jej smukłe gardło poruszyło się, gdy to zrobiła. Zwykle byłaby to pokusa, zwłaszcza o tak pięknej kobiety jaką była. Ale podczas gdy ten pakiet był seksowny, to w środku był denerwujący jak diabli i nie chciał tej części. - Myślałem, że powiedziałaś, że nikt nie wyjechał w ciągu pięciu lat. - Nie „odszedł” odszedł. Odszedł. Włożył sobie pistolet do ust nad zatoczką Pleasant Road - wyglądała na zasmuconą.- Nie mieszkał tutaj. Tylko tu pracował. Jego rodzina znajduje się Bucksville County. Nie widział ich od roku, kiedy w końcu stracił nadzieję i to zrobił. Graf nie mógł się zmusić do zmartwienia. - Do dupy. Spojrzał na lodówkę, gdzie kartka była przylepiona przez magnesy. Ktoś napisał niezmywalnym markerem: MAMA, TATA, JONATHAN i inne imię, które było wpół zmazane i nieczytelne. - Więc skoro wiem, że nie jesteś „tatą” ani „Jonathanem”, to powinienem cię nazywać „mamą”? - Co?- spojrzała w kierunku który wskazał i zesztywniała.- Och. To po prostu... staroć. Przyglądał się jej nienaturalnemu sposobowi w jaki podeszła do lodówki i ściągnęła listę, rozrzucając magnesy w kształcie potraw i mioteł po podłodze. Otworzyła szufladę i wepchnęła kartkę do środka i zatrzasnęła ją. - Tak więc domyślam się, że Jonathan, który nie jest żeńskim imieniem, należy do kogoś innego. Może do kogoś, kto mieszkał w tym domu, ale już tak nie jest - zabębnił palcami w wyspę.- To naprawdę twój dom? - Tak, to mój dom - nie odwróciła się do niego twarzą. Jej ramiona napięły się i chwyciła się krawędzi szafki i wsparła się na niej.- Jonathan był... Jonathan jest moim bratem. - „Jest” czy „był”?- Graf zapytał z roztargnieniem, badając rzeźbione drewniane kurczaki które stały na parapecie. Rodzina z bardzo kiepskim poczuciem smaku dekoracji wnętrz.- Zgaduję, że to kluczowa historia. - Jest. Nie żyje, ale nadal jest moim bratem - jej głos zadrżał. Płakała. Och, to po prostu bezcenne. Przewrócił oczami i zmusił się by brzmieć na wpół zainteresowanego. - Przykro mi. Odwróciła się z fałszywym uśmiechu na twarzy. Nie musiała niczego udawać. Grafa to nie obchodziło. I uśmiechanie się było dokładnym przeciwieństwem tego, jak zachowywała się wobec niego przez całą noc. Zabiła kłamliwą minę i odepchnęła się od szafki. - Jesteś pewnie zmęczony. Pokażę ci gdzie jest piwnica. Po jego lewej znajdowały się drzwi na zewnątrz, okno zakryte zasłoną w czerwono białą kratę. Prostopadle do nich znajdowały się drzwi pokryte grubymi warstwami białej farby i antyczną, porcelanową gałką. Stopę poniżej gałki znajdował się zamek z łańcuszkiem, do niego były dołączone dwie marne śruby. Nie zatrzymałoby go to w piwnicy, nie ma takiej opcji. Ale nie miał zamiaru jej tego powiedzieć. - Mam kilka rzeczy po które muszę skoczyć do samochodu zanim będzie za późni. Spotkamy się na dole.

Choć był nocnym stworzeniem, nie był jeszcze gotowy by zejść do swojego grobu. Już czuł się jak w pułapce. W piwnicy czułby się jakby miał klaustrofobię. Wyładował swoje bagaże, kątek oka dostrzegł swój BlackBerry, który leżał na podłodze po stronie pasażera, więc zanurkował po niego. Cudem, były wyświetlone cztery połączenia na ekranie. Wybrał ponownie ostatnie połączenie - jeśli ktoś wiedziałby jak się wydostać z tego bałaganu, to była to Sophia - i wstrzymał oddech. Połączenie nigdy nie zostało sfinalizowane. Zadzwonił - raz, dwa, cztery razy, pięć - i nigdy nie rozległa się poczta głosowa. Siedem, osiem razy, dziesięć i nadal nic. Czekał do dwudziestu połączeń, potem przeklął i rzucił telefon an ziemię. - Znam to uczucie. Graf zawirował aby stanąć twarzą w twarz z dziewczyną. Stała za nim, jej twarz wyrażała prawdziwe współczucie. Nie potrzebował jej współczucia. Musiał się stąd wydostać. - Kiedy po raz pierwszy zauważyliśmy, że ty utknęliśmy... nie wiedzieliśmy, jak długo to potrwa. Myśleliśmy, że coś jest nie tak z liniami telefonicznymi - spojrzała na swoje dłonie.- Przyzwyczaisz się do tego. My nie polegamy tutaj na sobie nawzajem, ale nauczysz się jak polegać na samym sobie. Och, na litość boską, chyba nie utknąłem w melodramacie, prawda? Nie mógł już dłużej znieść prostych mądrości tej kobiety, która okazała się królową wszystkich wahań nastrojów. - Cóż, piwnica teraz brzmi strasznie wygodnie. Prowadź. Chwycił swoją torbę i przeklął swój lekki bagaż. Para dżinsów i koszula na zmianę nie starczą mu na wieczność, jeśli naprawdę będzie uwięziony tutaj na tak długo, ale nie zebrał ze sobą krwi na wieki. Pożywił się wystarczająco od kelnerki, kiedy wcześniej zatrzymał się tego wieczoru, ale miał zamiar się rozbestwić na imprezie z okazji Święta Niepodległości, więc zabrał ze sobą tylko racje awaryjne. Niebawem rozedrze tą kobietę. Poszedł za nią po schodach do piwnicy. Nie był to rodzaj piwnicy, w jaki sposób piwnicę opisywał jego umysł. „Piwnica” była miejscem gdzie ktoś chował już wcześniej wspomniany stół bilardowy i może miniaturową lodówkę. Stawiali w niej ścianę gipsową i może nieco drewnianej boazerii, nazwali ją kącikiem do nauki albo pokojem rodzinnym. To miejsce ze ścianami z gołego kamienia i brudną podłogą, było bardziej czymś w rodzaju podziemia. Albo dziury. - Na serio chcesz mnie tutaj zamknąć?- otarł palcem i pajęczyny przylepione do widocznych paneli podłogowych domu nad jego głową. - Nie zaniosę ci śniadania do łóżka, jeśli miałeś na to nadzieję - zawołała przez ramię, gdy szperała bezskutecznie w kopcu różnych, nie powiązanych ze sobą obiektów w zapchanym kącie. Ty tak myślisz. Przyglądał się jej walce z czymś z czymkolwiek się zmagała, następnie sięgnął obok niej, spychając ją ramieniem z drogi. - Bardzo kulturalne z twojej strony - poskarżyła się, wycierając dłonie w swoje dżinsy. - Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem - wyciągnął metalowe ramy i stęchłe płótno polówki z części namiotu i świątecznych dekoracji. Odwinął sznur kolorowych światełek i postawił mebel u swych stóp.- Mam na tym spać? - Na tym albo na podłodze - pod butwiejącymi, drewnianymi schodami znajdował się stos plastikowych skrzynek. Wyjęła jedną, sprawdziła etykietkę i otworzyła pokrywkę.- Tutaj są koce. Są stare, ale starczą. - Twoja gościnność mnie zadziwia - Graf zażartował, łamiąc składaną ramkę łóżka. - Wybacz, musiałam przegapić znak pensjonatu na końcu mojego podjazdu - położyła dłonie na biodrach, gdzie mogła je przytrzymać na stałe, ponieważ wędrowały

tam bardzo często.- Wiesz, zawsze mogę unieważnić moje zaproszenie. Chętnie zobaczę jak próbujesz. - Przepraszam - wypowiadał te słowo niemal rzadziej niż się należało i musiał tym razem zacisnąć zęby.- Musisz zrozumieć, że miałaś całe pięć lat na przyzwyczajenie się do tego „uwięzienia.” Ja miałem pięć minut. - Miałeś godzinę. Nie narzekaj - poszła na górę po schodach. Zaskrzypiały i spora część piasku spadła z każdym jej krokiem.- To nie jest na stałe. O zachodzie słońca zaczniesz szukać nowego miejsca. Zamknięcie drzwi na szczycie schodów było niczym spadający sędziowski młotek i zgrzyt czegoś ciężkiego, co było przeciągnięte przed drzwiami więziennej celi, która była szczelnie zamknięta. Został skazany na życie w piwnicy i stała się tak nieznośną dyrektorką „pensjonatu”, że nawet nie chciał jej zjeść. Gdyby wiedziała, że ta słaba blokada nie zatrzymałaby go na dole, wciąż by użyła tej ochrony? Prawdopodobnie. Ludzie robili głupie rzeczy, aby uspokoić samych siebie kiedy byli przerażeni, a ona z pewnością była przerażona, goszcząc obcego mężczyznę w swojej piwnicy. Mimo to, gdyby chciała aby czuł się jak więzień, nie mogła być bardziej efektowna. Graf postanowił, że przeczeka swój czas; rzecz ze zwierzętami w klatkach miała się tak, że przebywały w zamknięciu tylko przez jakiś czas.

Rozdział 3 Jessa stanęła wciąż trzymając ciężką, drewnianą ławkę, zastanawiając się, czy wystarczyła by utrzymać dorosłego mężczyznę w środku. Nie martwiła się o to, że ucieknie. Właściwie to wolałaby by to zrobił. W przeciwieństwie do plotek które rozeszły się po mieście, iż była starą panną wygłodniałą mężczyzn, miała pewne ustalone kryteria, jeśli chodziło o wyeliminowanie tych niebezpiecznych. A ten facet zaliczał się do kategorii niebezpiecznych. Właśnie dlatego tak bardzo się martwiła tym, że mógłby się wydostać. Nie był niebezpiecznym facetem typy seksownyfacet-który-przysporzy-ci-tylko-same-kłopoty, chociaż miała duże doświadczenie z tegoż typem. Był niebezpieczny typu zawsze-był-cichym-seryjnym-mordercą. Było coś w jego oczach. Była w nich pustka, próżnia która ją zmroziła w chwili gdy go zobaczyła. Już wolała rzucić się do Tego niż ukryć się z nim w stacji benzynowej. Ale została i wsiadła do jego samochodu na opustoszałym odcinku drogi w środku nocy, a nawet pozwoliła mu spać w swoim domu. Przeszłość udowodniła, że już wcześniej nie była dobrym sędzią, jeśli chodziło o ocenianie charakterów, ale ten przykład był jak błyszczących neon TY KRETYNKO. Chociaż trzymanie go blisko siebie nie było tak do końca złe. Nie przez przypadek był pierwszą osobą która mogła zatrzymać się w Penance. Nic się już nie działo przez przypadek. Może była twardą, cyniczną suką - nie, była pewna, że taka była - ale nie miała zamiaru uwierzyć, że był po prostu zagubionym podróżnikiem. Posiadanie go po swojej stronie mogło być dużą zaletą, ale także ogromnym błędem. Obserwowała drzwi od piwnicy, gdy wypełniła czajnik i postawiła go na piecu. Słońce niebawem wzejdzie i będzie za późno, by pójść do łóżka. Nie żeby mogła spać z obcym w swojej piwnicy, który był albo nie był wiarygodny. Więc dlaczego pozwoliłaś mu zostać? Przetarła dłońmi swą twarz, wyobrażając sobie kuchnię, świat. Wyobrażając sobie szufladę z nożami, scenę z tak wielu nieudanych prób ucieczki z tego życia, ucieczki z Penance, ucieczki od wszystkiego. Czy była to ta sama autodestrukcyjna chęć, która przekonała ją by go wpuścić? Nie miało znaczenia dlaczego zaoferowała mu swoją piwnicę i dlaczego tutaj był. To co się liczyło, to to, że musiała nakarmić swoje kurczaki i miała robotę do zrobienia. Musiała przeżyć, ponieważ jak do tej pory nie przetrwanie nie było opcją która

wchodziła w rachubę. Pozwoliła czajnikowi się zagotować, niejasno świadoma, że mogłaby go użyć jako broń, gdyby wymknąłby się z piwnicy. Ten sposób myślenia był destrukcyjny. Całe myślenie było destrukcyjne. Teraz gdy pomyślała o jednym z aspektów swojej sytuacji, będzie myślała o wszystkim. O mężczyźnie w swojej piwnicy. O powodzie dla którego tutaj jest. Rzeczy, która go tutaj przysłała. O mieście, o przeszłości, o przyszłości, o wszystkim. Te wszystkie dni i noce udało się jej przetrwać, dzięki wyobrażaniu i udawaniu, że dzieje się coś innego. Dotarła do schodów, wyobrażając sobie że był piątkowy wieczór i że chodziła na palcach, aby nie obudzić swoich rodziców, którzy kiedyś spali za zamkniętymi drzwiami swego pokoju. Gdyby dowiedzieli się, że włóczyła się o tej godzinie, zlali by ją. Nie było opcji, żeby została uziemiona na bal maturalny. Poszła do łazienki i zamknęła drzwi, wstrzymując oddech gdy zapaliła światło. Nawet taki drobny dźwięk jak zapalenie światła, skrzypnięcie desek podłogowych czy stukot wody o zlew mógłby obudzić jej rodziców. Ściągnęła swoje brudne ubrania i wrzuciła je do kosza. Mama robiła pranie w piątek, więc dlatego był prawie pusty. Nie dlatego, że Jessa jako jedyna została. Na dole zagwizdał czajnik i zamknęła oczy, zaciskając je mocno przed napływem rzeczywistości. Zgasiła światło i poszła do swojej sypialni, nie troszcząc się o to, by nie nadepnąć na skrzypiące miejsca. Jej rodzice odeszli. Jonathan także. Jedyną rzeczą jaką znajdowała się za tymi zamkniętymi drzwiami, były puste pokoje, kapliczki zmarłych na które ledwo mogła patrzeć. Wszystko co znała i kochała zniknęło, zastąpił to koszmarny świat, który wyśmiewał się z jej podobieństwa. Przeszła przez biały dywan w swoim pokoju, na którym znajdowały się jeszcze plamy gdy ona i Becky rozlały trochę wina, które podkradły z lodówki w siódmej klasie. Niebo na zewnątrz okna które przysłaniało gałęzie drzewa - tego, na które po nocach wchodził Derek aby dostać się do jej pokoju - rozjaśniło się na biało i poprzedziło pojawienie się słońca na niebie. Być może za kolejne piętnaście minut i zacznie piać kogut. Ubrała się w czyste ubrania, bluzkę na ramiączkach i szorty po czym zeszła na dół. W kuchni znowu sprawdziła drzwi do piwnicy, potem wrzuciła do kubka trochę suszonych liści malin i zalała je parującą wodą z czajnika. Kawa, jak wszystkie inne produkty, które nie mogły zostać wyhodowane w Penance, stały się w ciągu ostatnich pięciu lat ogólnym luksusem. Nauczyła się przerobić domowe mydło na szampon i żyć z tymi rezultatami. Kawa... zabiłaby nieznajomego własnymi rękami aby dostać filiżankę kawy. Myśl o nieznajomym natychmiast sprowadziła jej myśli do mężczyzny w piwnicy. Gdyby nie był takim palantem, to w rzeczywistości byłby atrakcyjny. Gdyby leciała na typ dobrze uczesanego i zadbanego faceta. Ale zawsze miała słabość do blondynów i jego wspaniałe niebieskie oczy były tego typu, w których dziewczyna mogła się zatracić, gdyby nie ukrywały wielu kłamstw, co pewnie było faktem. Musiał odejść, tak szybko jak było to możliwe. Jeśli byłby uprzejmy - gdyby był trochę mniej niemiły - darzyłaby go większą sympatią. Ale nie był, więc nie zrobiła tego i nie będzie miała wyrzutów sumienia kiedy go stąd wykopie. Pociągnęła łyk herbaty, krzywiąc się, gdy sparzyła swój język. Zawsze to robiła, była zbyt niecierpliwa i sprawiała sobie ból w tym procesie. Dokończyła swoją herbatę i ruszyła do stodoły, próbując zachwiać swoje poczucie winy i odpowiedzialności, które jej doskwierały. To nie była jej wina, że ten facet zatrzymał się na tej stacji benzynowej. Nie było tak, że zatrzymał się by jej pomóc. W ogóle nie powinien mógł się zatrzymać. Rosa lekko połyskiwała na trawniku, schłodziła bose stopy Jessy, gdy przeszła po trawie. Było coś satysfakcjonującego przy wstaniu wraz ze słońcem, albo przynajmniej byłoby, gdyby w rzeczywistości położyła się spać. Odsunąwszy brak snu na bok, mogła stwierdzić, że wschód słońca w Penance wydawał się normalny. Kurczaki goniły za sobą po

twardej ziemi wraz z pisklętami w agresywnym oczekiwani na czas karmienia. Nie wiedziały, że były zamknięte w nigdy się niekończącym koszmarze a ich ignorancja pocieszyła Jessę. Pchnęła otwarte drzwi stodoły, zignorowała jak mogła długi las. To wcześniej stamtąd przyszło i To lubiło o sobie przypominać. W stodole sprawdziła zapasy żywności. Cholera. Niebawem będzie musiała udać się do miasta. I tak musiała iść, by się wymienić. Ale nie miała niczego na wymianę i jej rzeczy były już na wyczerpaniu. Oparła głowę o drzwi, walcząc z uczuciem beznadziejność, która przez nią przepłynęła. Zazwyczaj handlowała brzoskwiniami z sadu, ale tegoroczna uprawa nie przyniosła tego co w zeszłym roku. Już oddała ciągnik Jimowi Wyandotowi, który przetopił metal by zrobić kule z czarnego proszku do karabinów. Bez benzyny w gospodarstwie sprzęt w mieście tak czy inaczej był bezwartościowy. Benzyna. Ledwo przypomniała sobie to słowo, odkąd od pięciu lat nie było żadnej. Próbowali ją pozyskać, ale cały zbiór w większości został wykorzystany przez kombajny. Nie było kropli benzyny w Penane od długiego, długiego czasu... ale teraz była. Międzyczasie złapała za węża ogrodowego i czerwony pojemnik na benzynę, który spoczywał na ścianie, i skierowała się do samochodu, nie myśląc o niczym innym jak o liczbie osób, która zapłaciłaby za benzynę. Chociaż kiedy już stanęła przy samochodzie, pomyślała o facecie w piwnicy. Dostał się tutaj. Mógł się wydostać. Nie mógł tego zrobić z pustym bakiem. Miało to jakieś znaczenie? Wątpiła, czy by przysłał pomoc, gdyby udało mu się wydostać. Nawet jeśli gdyby to zrobił, pomoc mogłaby się nie dostać do miasta. Do tej pory nikt nie był w stanie tego zrobić. Na początku myśleli, że nikt nie musiał się zatrzymywać, potem wystraszyli się tym, co by się stało, gdyby jednak ktoś się tu dostał. Obawiali się, że miasto szybko stanie się przepełnione zagubionymi turystami i ich zasoby się zmniejszą. Po kilku miesiącach przestali się martwić niespodziewanymi przyjazdami i skoncentrowali się na wydostaniu się. Gdy budynki zaczęły wyglądać na zaniedbane i sklep i stacja benzynowa zostały okiełznane przez naturę, ktoś z zewnątrz pewnie by zauważył, że Penance stało się wyludnionym miastem - zagubionym miastem! - ale nikt się nie zatrzymał i nie przysłał pomoc. I każdy kto został, już dawno przestał się zastanawiać co nie wypuszczało i nie wypuszczało ludzi. Byli zbyt zajęci próbowaniem by przetrwać. Zmarszczyła brwi na samochód. Noc wcześniej myślała, że była to Corvetta. W świetle dnia zauważyła, jak bardzo było mylne jej pierwsze wrażenie. Może był to Mustang, acz pewnie był niestandardowym zamówieniem. Bardziej prawdopodobne, że pochodził z zagranicznego importu i zmarszczyła nos w zniesmaczeniu. Właśnie okazało się jakim był mężczyzną, skoro jeździł absurdalnie drogim samochodem. Rzuciła kanister i wąż na trawę, domyślając się, że pewnie nie wiedziałaby gdzie jest zbiornik benzyny. Okna były otwarte i pochyliła się do środka. Rosa osiadła na skórzanym wnętrzu. Nie było zbyt dobrze. Jego telefon nie będzie wiele wart, ale miał odtwarzacz CD i może jakieś jedzenie ze sklepu. Otworzyła drzwi tak cicho jak potrafiła i weszła do środka. Skórzana kurtka leżała zmięta na podłodze po stronie pasażera. Kto nosił skórę w środku lata? W kieszeni była paczka papierosów za które zaoferowano by dobrą cenę. Pogrzebała w schowku pod siedzenie i okazało się, że samochód nie zawierał jednak jedzenia. Żadnych chipsów, żadnego popcornu, wołowiny. Nawet pustej puszki po oranżadzie. Facet pewnie miał bzika na punkcie zdrowia. - Zarozumialec - powiedziała sama do siebie, cmokając językiem. Było jasne, że był gogusiem z miasta, który myślał, że ciężka praca znajduje się tylko w siłowni. Wyszła z samochodu i zamknęła drzwi, znowu tak cicho jak tylko mogła, aby uniknąć powiadomienia o jej świńskich przeszukiwaniach. Jessa szybko skończyła swoje obowiązki, chociaż jej mięśnie wciąż były obolałe od

nocnej ucieczki przed Tym. Podczas gdy kurczaki zostały nakarmione a ogród podlany, wszystkie pomidory sprawdzone, ule zostały sprawdzone, założyła swoje buty i ruszyła do odłogu pola które otaczało dziedziniec i ruszyła do lasu za nią. Choć To rzadko uderzało w to samo miejsce dwa razy z rzędu, chłód z poprzedniej nocy wpełzł na jej kręgosłup. Lasy teraz nie wydawały się przerażające, tylko kilka drze i dzikich jabłoni kołysało się zacienionych miejscach. Jej mama zwykłe je nazywać „Parasolami Elfów.” Jessa zacisnęła oczy i zatrzymała się wysokiej trawie, która stanowiła granicę między drzewami. W lesie niczego nie było. Niczego oprócz jej broni której potrzebowała. To było całą sprawą przyjścia tutaj, gdy nie było tu bezpiecznie, gdy nie powinno jej tu być. Było powodem dla którego wczoraj tutaj przyszła... Otworzyła oczy i zobaczyła strzelbę, której lśniąca czerń i symulowane słoje podstawy drzewa były widoczne w trawie. Drzewo samo zostało zranione podczas jej pierwszego, chybionego strzału. Nigdy nie chybiała dwa razy. Trafiła w stwora, ale to go tylko rozwścieczyło. Pobiegła do pistoletu, porwała go w drżące ręce i z walącym sercem spojrzała na szlak krwi. Zamykając oczy, przypomniała sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. To ją zaatakowało i strzeliła do tego z pierwszej lufy, trafiając w drzewo, pozostawiając gniewny bąbel w białym miąższu drzewa. To ciągle się zbliżało i znowu strzeliła, drugi strzał uderzył w sam środek masy, wypełniając powietrze dymem, czerwienią i mgłą smrodu palonego ciała pośród obrzydliwego zapachu siarki. To ryknęło i walnęło w swoją pierś, tam gdzie strzał rozproszył skróę w krwawą dziurę. To nie przestało iść w jej stronę, ale rana dała jej czas na ucieczkę. Nikt nigdy Tego nie powstrzymał. Wiedzieli, że unikanie było najlepszą rzeczą jaką mogli zrobić. Gdy otworzyła oczy, spojrzała w kierunku w którym uciekła zeszłej nocy. Ścieżka zniszczonych drzew i rozrzuconych roślin wskazywała miejsce w którym To ją goniło i podążyła tym szlakiem. Krew barwiła resztki zmielonego lasu, ziemię, ale To ledwo zwolniło. To było nieprawdopodobnie silne i ta siła wcale nie zniknęła, biorąc pod uwagę, że gołymi rękami było w stanie zniszczyć cały budynek. Nie, nie rękami. Pazurami. - Jessa? Jessa, gdzie do cholery jesteś? Zaskoczona głosem, niemal upuściła broń. Pobiegła w kierunku pola, opierając się śmiesznej chęci by spojrzeć za siebie gdy pędziła w stronę domu. Potwora za nią nie była, nie gonił przez jej własne podwórko. Impulsem do biegu było samo zawołanie jej imienia. Derek, jedna niezawodna część jej życia przez ostatnich pięć lat - jeśli naprawdę mogła nazwać go niezawodnym - nie przegapiłby dziwnego widoku samochodu na jej podjeździe. Gdyby wszedł do środka i znalazłby zabarykadowane drzwi piwnicy, zszedłby na dół. I znalazłby tego faceta... W sumie po namyśle, może nie byłoby to takie złe dla tego zadowolonego z siebie kutasa w jej piwnicy aby został pobity przez jej zadowolonego z siebie, nietolerującego kutasów byłego chłopaka. Minąwszy linię drzew, zwolniła, starając się pojawić niespiesznie by złapać oddech. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała, to ta, żeby Derek myślał, że faktycznie biegła gdy ją wolał. - Przestań tak wrzeszczeć. Zdenerwujesz i kurczaki i nie będą znosić jaj - podniosła rękę by przysłonić sobie oczy przed słońcem i rzuciła broń na trwę gdy weszła na trawnik. - Jezu, Jessa. Wystraszyłaś mnie - Derek skinął głową w kierunku lasu.- Co tam robiłaś? Zanim zdążyła odpowiedzieć, Derek odwrócił się przesuwając swoją czapkę z daszkiem ze znakiem Ohio na czole. Nie poszedł do Ohio State, ale nadal nosił z dumą tą czapkę.

- Skąd się tutaj wziął ten samochód? - Wiąże się to nieco z tym dlaczego byłam z bronią w lesie - roześmiała się nerwowo, nienawidząc siebie, że się martwiła czy byłby na nią zły czy nie. Potarła swoją twarz i wzięła głęboki oddech. Derek odwrócił się, jego zmieszanie stopniowo wzrosło i na dowód tego zmarszczył brwi z dezaprobatą. - Nie wyglądasz za dobrze, Jessa. - Dzięki. Przez całą noc byłam na nogach - przełknęła. Powiedzenie tego na głos sprawiło, że stała się bardziej zmęczona, co ją wystraszyło.- Uciekałam przed Tym. Jego twarz zastygła w szoku, Derek spojrzał na dom, potem na nią. - Znowu? Skinęła głową i poczuła jak jej twarz się ściąga, zanim zdała sobie sprawę, że zaraz się rozpłacze. Nie miało nawet znaczenia, że płakała przed Derekiem, była to jedna rzecz na całym świecie, której najbardziej nienawidziła. - Nie, nie, nie, chodź tutaj - Derek powiedział, wciągając ją w swoje ramiona, zanim zdążyła się sprzeciwić. Nie była całkiem pewna, czy tak do końca chciała się opierać. W chwili gdy się znalazła w wygodnie znajomych objęciach, wiedziała, że był to błąd. Zbyt łatwo było znowu udawać, wrócić do fantazji która bolała bardziej niż rana. Kusił ją więcej niż raz i zawsze było cudownie, zanim rzeczywistość znowu na nią nie runęła. Odsunęła się. - Co tam u Becky? Derek nie mógł znieść poczucia winy. Była to jego największa słabość i Jessa nie bała się jej wykorzystywać. Wiedział o tym i spojrzał w bok, drapiąc się po boku tyłu szyi. - Cholera, Jessa... - jego głos stał się odległy i znowu spojrzał na samochód zaparkowany na podjeździe.- Zamierzasz mi powiedzieć skąd znalazł się tutaj ten samochód? Poszła za nim jak przeszedł trawnik, odczuwając ulgę, że zmienił temat. Wspomnienie o jego żonie było taktyką na zwłokę. Tak naprawdę w ogóle nie chciała o niej słyszeć, ani o jego dzieciach. Zanim zmienił zdanie i zacząłby opowiadać jej o nich, zaczęła wyjaśniać. - Nie uwierzysz w to, ale ktoś ostatniej nocy zatrzymał się na stacji benzynowej Dale Elkhart. - Naprawdę?- Derek stanął obok samochodu z dłońmi na biodrach. Oderwał zafascynowany wzrok od gładkości czarnej maszyny by na nią spojrzeć.- Dlaczego byłaś w Dale? Nie chciała o tym mówić. - To mnie goniło i tam wpadłam. Chociaż To postrzeliłam. Walnęłam prosto w pierś. To po prostu wciąż nadchodziło. - Diabelny samochód - powiedział, jakby nie miało znaczenia, że była goniona przez potwora i ledwo uszła z życiem. Taki był Derek, w pigułce. Łatwy do rozproszenia przez błyszczące przedmioty. Jednak była wdzięczna za zmianę tematu i wskazała na otwarte okno po stronie kierowcy. - Spójrz. Facet był w drodze na jakąś imprezę i sądzę, że zabłądził. Chociaż nie wiem dlaczego zatrzymał się na stacji benzynowej. Nie wygląda jakby był w pracy. - Zastanawia mnie jak do cholery w ogóle mógł się zatrzymać - Derek pochylił się przez okno i gwizdnął z uznaniem.- Skórzane wnętrze. Cokolwiek to jest, to świetny samochód. - Cóż, to dobry znak, że się zatrzymał. Inaczej byłabym kolacją Tego - zastanawiała się, czy te straszne słowa wrócą by prześladować ją w nocy. I próbowała się rozwodzić się

nad faktem, że To znowu ją goniło. Gorący rumieniec wstąpił na jej policzki w zażenowaniu, że chciała potwierdzić niebezpieczeństwo w jakim była. Nie chciała by ją skarcił, ale jej chora, zazdrosna część chciała, by się zmartwił. - Diabelne auto - Derek rozejrzał się po podwórzu, na jego twarzy rósł coraz bardziej wzburzony wyraz.- Więc gdzie teraz jest ten facet? Nie pozwoliłaś mu tutaj zostać, prawda? - Pozwoliłam - wyprostowała się swojego pełnego wzrostu, który był całkiem imponujący dla kobiety albo tak jej mówiono. Wciąż była niższa od Dereka, ale do cholery, przynajmniej zacząłby ją słuchać.- Jestem dorosłą kobietą. Mogę pozwolić zostać w domu na noc każdemu, jeśli będę miała taką ochotę. Derek posłał jej spojrzenie z ukosa, które mówiło wyraźnie „po moim trupie.” - Nikt nigdy nie mówił, że nie możesz, ale skąd wiesz, że ten facet nie jest niebezpieczny albo coś? Mam na myśli, że mógł się tu zatrzymać by... skąd wiesz, że został tu przysłany? - Przysłany?- nie pomyślała o tym. Może powinna. Stwór nigdy nie pozwolił nikogo przysłać do ich grona a teraz nie miało to większego sensu. Taka skomplikowana strategia była za wielka dla głupiego potwora, ale nie miało to innego sensu. W Penance już nic nie miało sensu.- Tak sądzisz? - Może tak być. Nie będziemy wiedzieć, dopóki nie porozmawiamy z tym facetem - Derek ruszył do domu i Jessa poszła za nim. - Nie możemy. Nie teraz. On śpi. - Cóż, myślę, że po prostu pójdziemy i go obudzimy - powiedział Derek, jego zużyte buty wybijały zdecydowany rytm na werandzie. Jessa zawahała się. Nie było tak, że chciała ochronić faceta w piwnicy przed Derekiem, ale również nie chciała by tych dwoje się spotkało. Coś w tym facecie przypominało jej o jej realności i sytuacji całego miasta. Jeżeli będzie przebywać w jednym pomieszczeniu z tą dwójką, bezpieczeństwo i znajomość jej udawanego świata mogłaby się załamać. Co się stanie, jeśli zacznie tracić kawałki swojego fantastycznego schronienia, gdzie mogłaby uciec? Nie miała wielkiego wyboru. Derek już kierował się po schodach do górnej części domu. - Moment - zawołała do niego, nie wiedząc, czy w celu by zatrzymać go całkowicie czy tylko powstrzymać od wejścia na górę.- Jest w piwnicy. - Dlaczego trzymasz go w piwnicy?- Derek przeniósł się z równą determinacją w kierunku kuchni. Po pierwsze, nie chciał faceta w jej domu, a później chciał, by położyła go w mięciutkie plusze? Przewróciła oczami, zadowolona, że Derek tego nie dostrzegł. Nie miała siły by walczyć ze swoim „tonem.” - Było to jedyne miejsce przy którym czułabym się bezpiecznie. - Nie martw się o bezpieczeństwo - Derek ją uspokoił.- Upewnię się, że ta łajza nawet cię nie dotknie. Taa, od jednej łajzy do drugiej, pomyślała, ale wciąż czuła iskrę triumfu kobiecej dumy gdy zeszła z nim po schodach piwnicy.

Rozdział 4 Budząc się z niepokojącym uczuciem nie wiedzenia gdzie był, Graf usiadł na rozklekotanym łóżku. Ktoś zbliżał się do niego, ale jego wizja nie rozjaśniła się na tyle, by wiedział kto to był. Wiedział tylko to, że był nagi i nie chciał by było to jego niekorzyścią. Sięgnął po swoje dżinsy i zaczął wstawać. Ktoś krzyknął: - Whoa! I ktoś inny: - Nie wstawaj! Potarł swoje oczy. Jego skóra paliła i czuł się jakby w ogóle nie spał. W rzeczywistości był spragniony, spieczony. Musiał kogoś zjeść. - Która godzina? - Kim do cholery jesteś i co robisz w piwnicy Jessy? Graf otworzył jedno oko, ale jasność w piwnicy utrudniała skupienie się. - Moglibyście zakryć tamte okno?- nie widział światła słonecznego od trzydziestu lat - no cóż, przynajmniej nie z własnej woli. - Kac?- zapytał męski głos, kopiąc w nogę łóżka i Graf wyciągnął ręce by uniknąć przewrócenia. - Jezu, Derek, nie będziemy podejrzewać podejrzanego! Ma alergię na słońce. Odłóż broń!- kobieta z ostatniej nocy - najwyraźniej Jessa - podeszła do pudeł w rogu i ostatecznie znalazła coś, co zablokowało światło wydobywające się z brudnego okna na poziomie ziemi. Mała dziura w szybie pozwalała światłu przedostać się środka w grubej kresce. Męski głos znowu się odezwał. - Alergia na słońce? Brzmi to jak coś co powiedziałby wampir w filmie o wampirach. Bardzo bystry. Gdy wizja Grafa się rozjaśniła, przyjrzał się mężczyźnie który zdecydowanie nie wyglądał na bystrego. Jessa nazwała go Derekiem. Dużo ludzkich imion do zapamiętania których nie chciał zapamiętywać. Derek miał studenckie godło na czapce którą nosił i koszulkę z logo footballowej drużyny, która krzyczała „sam z siebie nie opuściłem chętnie mojego liceum.” Wyglądał na silnego. Mało miasteczkowy siłacz. Osiłek z farmy. Nie wystarczająco silny by pokonać Grafa w walce. Mógł nie wygrać, ale na pewno

był przygotowany do bójki i po ostatniej nocy ostatnie czego chciał Graf, to ciężka praca. Derek wsunął pistolet za tył swoich dżinsów. Była to kolejna rzecz z którą Graf nie chciał mieć do czynienia. Jessa stała obok niego, nie na tyle blisko, aby Graf mógł stwierdzić, czy byli kochankami, ale wystarczająco blisko, aby dać do zrozumienia, że byli nimi kiedyś. - Jak ma na imię?- Derek zapytał i Graf pozwolił kobiecie nieco osłabnąć, zanim spojrzał w górę. - Ma na imię Graf. Próbował się przespać po tym jak zeszłej nocy zaatakował go potwór - Graf znowu przetarł oczy.- Która jest, ósma rano? - Jest pierwsza popołudniu - Jessa warknęła.- I nie tylko ty uciekałeś przed potworem. - Jestem jedynym który cię uratował. Sądziłem, że to wystarczająco dobry powód byś pozwoliła mi się przespać w środku!- pomyślał o wstaniu i uduszeniu jej, ale w ten sposób byłby jedyną nagą osobą w pomieszczeniu i próbował uniknąć tego w miarę możliwości. - Dobra, oboje się zamknijcie - Derek posłał Grafowi spojrzenie które miało być zastraszające, ale sprawiło, że wyglądał jak wściekły goryl. - Teraz posłuchaj, Graf - wymówił imię jakby było oskarżeniem.- Nie wiem skąd się tutaj wziąłeś... - Z Detroit - Graf wsunął palce w swoje włosy.- Możesz przestać zachowywać się jak twardziel. Nie zamierzam sprawiać kłopotów - Jakbyś mógł coś na to poradzić. - Jesteś w domu mojej dziewczyny. Wystraszyłeś ją i wkurzyłeś mnie. Już „sprawiasz kłopoty” - wydawało się na to, że gdyby Graf miał na sobie koszulę, to Derek pociągnąłby go za nią do góry. Cieszył się, że odmówił Sophii przekłucia swoich suków. Graf zostawił określenie „moja dziewczyna” do późniejszego użycia. Jeśli Sophia nauczyła go czegoś, to tego, że najskuteczniejszą szkodę można wyrządzić ranią dumę przeciwnika. Może jednak prześpi się z Jessą. Oparł łokcie na kolanach i pozwolił dłoniom zwisnąć między gołymi nogami. - To nie tylko niedogodność dla was. Nie chcę tkwić w tym zapyziałym mieście przez wieki. Gdybym mógł powtórzyć ostatnią noc, nie ruszyłbym w kierunku Cleveland. I jestem cholernie pewny, że nie zatrzymałbym się tutaj. - Cóż, nie będziesz tutaj przez wieki. Będziesz tu tylko tak długo aż nie umrzesz - Derek strzelił kostkami, prawdopodobnie naśladując jakiegoś gangstera którego widział w filmie.- Naszkicowałeś? - Załapałem, kretynie - Graf z powrotem położył się na łóżku. po zachodzie słońca, jeśli ten napakowany kukurydzą durny osiłek nadal będzie wchodził mu w drogę, Graf go wysuszy. Przynajmniej zrobić Jessie przysługę. Jeśli leciała na tego typu facetów, to zrobi jej przysługę zabijając także ją. - Jak mnie przed chwilą nazwałeś?- Derek zażądał głosem ociekającym niewykorzystanym testosteronem. Graf nie trudził się, by otworzyć oczy. - Jestem zbyt zmęczony by powtórzyć. Wróć później. Z dźwięku stóp Jessy, które przesunęły się po brudnej podłodze i szybkiego „Nie, nie, nie” które wymówiła, Graf wiedział, że Derek doskoczył do niego i najprawdopodobniej Jessa go powstrzymała. Choć znacznym wysiłkiem było powstrzymanie się od wyprostowania i tu i teraz wyrwanie tchawicy temu facetowi, Graf oparł się pokusie. Byłoby lepiej gdybym poczekał do zachodu słońca i znalazłby miejsce na ukrycie ciał. - Ten sukinsyn nagrabił sobie wielki problem - Derek przysiągł, jego głosowi towarzyszyło skrzypienie schodów.

Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Graf usiadł i wciągnął swoje dżinsy. Przechylił głowę by przysłuchiwać się przytłumionej rozmowie na górze. - Nie możesz tak po prostu chodzić i bić ludzi!- głos Jessy był taki sam gniewny na Dereka, jak zeszłej nocy na Grafa. Tkwiło w nim więcej frustracji. To było ciekawe. - W tym facecie jest coś dziwnego, nie podoba mi się to! - Nie ma znaczenia czy ci się to podoba czy nie! To nie tak, że może stąd odejść!- nastąpiło napięte milczenie i Graf wyobraził sobie jak dwoje ludzi patrzy na siebie, czekając aż któreś z nich powie ostatnie słowo. - I... idź - Graf przynaglił cicho. Depcząc po piętach jego słowom, Jessa powiedziała: - Słuchaj, zabiorę go dzisiaj wieczorem do June's Place, zobaczę czy ktoś może go wziąć pod swój dach. Derek sapnął w odpowiedzi. - Tak, cóż, lepiej go też weź do Toma Stokesa. Wolałby wiedzieć co tutaj się dzieje i nie chciałabyś, żeby Tom się wkurzył. Też mogę tam iść i pokazać mu, że nie podoba mi się, że jakiś facet zostaje u ciebie gdy jesteś sama w domu. - Och tak, i co Tom miałby zrobić? Sprawić, że będę nosić wielkie, czerwone A na piersi?- zniżyła głos.- Poza tym, ten facet nie jest niebezpieczny. Po prostu jest dupkiem. Graf nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się. Czasami byli zbyt łatwowierni. Jego uśmiech zamarł gdy oświadczyła: - Wygląda na marudę. Nie stwarza prawdziwego zagrożenia. - Nie zmuszaj mnie, bym się o ciebie martwił - Derek ostrzegł, implikacje wkroczyły poza strach o jej niebezpieczeństwo. I... potwierdzenie. Graf zorientował się, że coś między nimi się działo. Więc był zazdrosnym chłopakiem? A gdzie do cholery był, gdy jego dziewczyna uciekała przed - i została uratowana - potworem? Kiedy Jessa znowu się odezwała, jej głos był twardy i zimny. - Powinieneś wrócić do domu do swojej żony, nieprawdaż? To było interesujące. Bardzo interesujące. Bardziej niż opera mydlana Sophii do której zmusiła go by z nią ją obejrzał. Derek zaklął i deski zaskrzypiały nad jego głową, gdy przez nie przeszedł. Drzwi zewnętrzne trzasnęły. Graf spodziewał się usłyszeć płacz Jessy - odtrącona kochanka, inna kobieta, łzy spowodowane przez mężczyznę którego nie mogła mieć. Zamiast tego usłyszał rozdrażnione westchnienie i kroki przez kuchnię. Gdyby na zewnątrz nie było tak cholernie słonecznie, poszedłby na górę i pokazałby dokładnie jaki nie jest niestraszny. Wiedząc w jaki sposób to miejsce zostało urządzone, pomyślał, że prawdopodobnie zżółknięte firanki w oknach natychmiast by się spaliły. I jakaś jego chora część wciąż zastanawiała się, czy wolałby ją zabić czy uprawiać z nią seks. Jeżeli uprawiała go z tym Derekiem, to pewnie nie był taki dobry. Mógłby zrobić rzeczy, przez które by zapomniała o tym całym pieprzonym Chłopcu ze wsi. Myśli sprawiły, że jego kły zabolały, inne części ciała także. Głód, nawet w seksualnej odmianie, był zbyt wyczerpującą sprawą na tą chwilę, więc położył się by wrócić do snu. - Wstawaj. Uczulony na słońce nie oznacza „leniwy jak cholera.” Widziałam takie dziewczyny na 20/20. Graf uchylił jedno oko. Jessa stała nad nim, marszcząc brwi. Bądź cierpliwy, upominał samego siebie. Nie możesz jej jeszcze zjeść. Bez jej pomocy nie będziesz wiedział jak znaleźć innych do zjedzenia. W chwili gdy to zrozumiał, pomyślał, że mógłby pójść z nią do domu tego Toma a później do June, gdziekolwiek to było. Mógłby w nocy zapoznać się z miastem a następnie

wykończyć Jessę i jej głupkowatego Casanovę zanim będzie konieczne rozprawienie się z resztą ludności. Wstał i sięgnął po swoją koszulkę. Kiedy ją założył, odwróciła się szybko, kryjąc wyrzuty sumienia na twarzy. Podglądała i wygłodniały wygląd jej oczu powiedział mu, co dojrzała. Bardzo interesujące, zważywszy że Bożyszcze tłumów nie wyglądali aż tak źle. - Więc co, spędzasz czterdzieści godzin w tygodniu na siłowni?- parsknęła, idąc ku schodom. - Nie, nie ćwiczę za bardzo - była to prawda. Naprawdę nie było sensu by wampir ćwiczył na siłowni. W większości wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu w którym został zmieniony. Jasne, że jego mięśnie stały się bardziej stonowane i wytrzymałe i jego garderoba była zupełnie inna i nie miał już do czynienia z ułomnym fryzjerem, ale fizycznie nie można było wiele zmienić w wyglądzie wampira. Była to głupia lekcja której nauczyła się Sophia, gdy próbowała wstrzyknąć sobie kolagen w usta. Przynajmniej chirurg plastyczny był pyszny. Jessa prychnęła, co dało mu do zrozumienia, iż mu nie uwierzyła. - Spotkamy się w kuchni. Mamy jajka i jabłka na obiad. - Nie jestem aż tak głodny - powiedział, gdy wbiegła po schodach. Poszedł za nią, jego żołądek szarpnął się w odpowiedzi na zapach jedzenia. Kolejna fizyczna rzecz której nie mógł zmienić.- Jajka i jabłka? - To wszystko na co mogę sobie pozwolić - wzruszyła ramionami i zgarnęła jajecznicę z dużej, żeliwnej patelni.- Musimy zadowolić się tym co mamy. Przewrócił oczami. - Doceniam ten fakt. Możesz przestać się zachowywać jak staroświecka farmerka. Patelnia brzdęknęła o opiec i oparła ręce na blacie. - Masz tupet, kolego. - Mam tupet? To ty mnie tutaj uwięziłaś, pozwoliłaś swojemu chłopakowi zejść na dół by skopał mój tyłek... - Derek nie jest moim chłopakiem! - krzyknęła, odwracając się ku niemu, szpachelka w jej dłoni rozprysnęła plamki jajka w powietrzu. Jej zaskoczone spojrzenie podążyło za ich lotem. Graf schylił się unikając lecącego jedzenia i gwizdnął cicho. - Nie? - Nawet nie wiem dlaczego ci to tłumacz. To nie twój interes - wzięła głęboki oddech.- Co robiłeś na stacji benzynowej? W ogóle nie powinieneś móc się tam zatrzymać. Ale czyż nie mogłeś stwierdzić, że nie była otwarta po tym jak było ciemno w środku? Zanim mógł się powstrzymać, jego wzrok przesunął się z poczuciem winy po blacie przed nim, wiedział że został przyłapany. Zazwyczaj kłamał wystarczająco przekonująco by oszukać maszynę wykrywania kłamstw, ale z jakiegoś powodu ta umiejętność opuściła go w tej chwili przed kobietą, która była, sam musiał przyznać, całkiem inteligentnym ciasteczkiem. - O mój Boże! - oparła dłonie na swych biodrach.- Zamierzałeś ją okraść! - Nie prawda! - szybko zaprzeczył, przypieczętowując swój los. Powinien się roześmiać, jakby była to najgłupsza rzecz na świecie.- Cóż, zamierzałem ukraść mapę... - Ha! Wiedziałam! - wytknęła go, jak aktora w dramacie sądowym, która naprawdę dobrze odgrywała swoją rolę.- Zamierzałeś okraść to miejsce. Jesteś jakimś kryminalistą? Powinnam była wiedzieć, że nie stać cię na taki samochód. - Ten samochód to prezent - wybełkotał, zauważając, że bronił się przed kobietą z której planował zrobić posiłek, więc zatrzymał się.- Słuchaj, jakie to ma znaczenie? Byłem tam i uratowałem twoje życie. - I pewnie ukradniesz moją srebrną zastawę gdy się odwrócę - potrząsnęła głową,

wpatrując się pozornie w nic, jakby oskarżenie zepsuło wieczór.- Po prostu świetnie. - Tak, sam mam kiepski czas. Zmrużyła oczy gdy na niego spojrzała. - Wynosisz się stąd dzisiaj. Pójdziemy do June i wciśniemy cię potajemnie do kogoś. - Potajemnie?- zachichotał. Było to dość duże słowo jak na farmerkę. Ignorując zaczepkę, postawiła przed nim talerz. Gdy wróciła do kuchni, warknęła. - Jedz. - Och, wierz mi, że to zrobię - powiedział pod nosem i niechętnie podniósł widelec. Wyruszyli tuż po zachodzie słońca. Jessa zachód rozumiała tak, że już nie było widocznego światła słonecznego. Było to proste myślenie, ale nie mógł spodziewać się wiele więcej po jej głośnej osobowości. Resztka światła ogrzewała jego skórę, ale nie parzyła go. Przyniosło to nieprzyjemnie wspomnienia o niemal byciu spalonym żywcem w bagażniku swego samochodu, czego nie doceniał. Zanim ją zabije, zapyta ją gdzie znajdzie mapę by móc wrócić na autostradę, żeby nie musiał znajdować się w podobnej sytuacji gdy się stąd wydostanie. Kto wiedział ile nawiedzonych miast było w Ohio? - Musisz się zachowywać - Jessa skarciła. Jeszcze nawet niczego nie zrobił.- Tom Stoke jest tutaj szeryfem. Nie jest łaskawy dla nikogo, nawet dla facetów z drogimi samochodami. I ma sposób na radzenie sobie z ludźmi którzy nie są zgodni. - Smoła i pierze?- Graf domyślił się, acz Jessa nie uśmiechnęła się. Zacisnęła wargi w prostą i nieatrakcyjną linę, szła dalej ze spuszczoną głową. Może ten cały Tom był twardzielem, ale najwięksi twardziele rozsypywali się w pył, gdy wampir wbijał w nich swoje zęby. Nie w pył... bardziej jak szmaciane lalki. - Ludzie w mieście nie lubią innych - ostrzegła złowieszczo.- Mogą stać się złe rzeczy. Później będzie się martwił o złe rzeczy. Teraz musiał znaleźć sposób jak wydostać się z miasta. Będzie myślał o złych rzeczach i tym miejscu gdy będzie daleko, daleko od niego. Dom Toma Stoke'a nie był domem, tylko pojedynczą, szeroką przyczepą zaparkowaną w przygnębiającym obszarze otoczonym prze wysoką trawę. Tuż za trawą gnił drewniany most, który łączył lukę nad rowem, który biegł prosto do podjazdu, nadając miejscu charakter fosy. Był to najgorszy zamek w historii wszystkich zamków. - Szeryfie?- Jessa zawołała, idąc w poprzek zawalonego mostu.- Tu Jessa Gallagher. Idę do twoich drzwi. Graf zauważył ręcznie, błędnie namalowany znak PSZESTĘPCY ZOSTANĄ ZASTRZELENI W PROGU, gdy przeszedł za nią przez most. Przednie drzwi przyczepy otworzyły się i przysadzisty mężczyzna - który wyglądał na jakieś sześćdziesiąt lat, jak oszacował Graf - wyszedł by stanąć na schodach z pustaków. Trzymał strzelbę przy swoim boku. Całkowicie normalny sposób na odpowiedzenie. - Kto z tobą jest? Derek? - Nie. Właśnie dlatego przyszłam by z tobą porozmawiać - Jessa krzyknęła, wskazując kciukiem na Grafa.- Przepraszam, że przychodzimy tak późno, ale mogę to wyjaśnić. Przeszli przez podwórko, ziemię pokrywał głównie twardy piach i żałośnie żółte kępy trawy, Graf dał nura w cień obok przyczepy. W mroku prawie wszystko kryło się cieniu, ale był to chłodny skrawek, który od godzin nie był nasłoneczniany, o wiele bardziej