mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Łatka Małgorzata - Podpowiedź serca

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Łatka Małgorzata - Podpowiedź serca.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 44 osób, 42 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 689 stron)

Małgorzata Łatka Podpowiedź serca Wołowiec 2015

Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej. Projekt okładki Magdalena Palej Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl Fotografie na okładce © by Gordon Bell / Shutterstock © by val lawless / Shutterstock Copyright © by Małgorzata Łatka, 2015 Redakcja Julia Celer Korekta Karolina Juszyńska / d2d.pl, Sandra Trela / d2d.pl Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl Skład Sandra Trela / d2d.pl Skład wersji elektronicznej Janusz Oleś / d2d.pl ISBN 978-83-8049-083-3 Black Publishing jest marką wydawniczą

Wydawnictwa Czarne sp. z o.o. Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Spis treści Strona tytułowa Strona redakcyjna Motto Dedykacja Przypisy Kolofon

Ranek jest powolny, popołudnie za szybkie przysłowie prowansalskie

Dla T.

Ruszajmy, przyjaciele, wcale nie jest za późno, by szukać świata ze snów… A planów mam tak wiele Ot, choćby przepłynąć horyzont wszerz, potem wzdłuż… Nie ma już w nas tej mocy, która za dawnych lat umiała wstrząsnąć niebem, poruszyć cały świat… Jesteśmy tym, czym jesteśmy – Zły los, a może zły czas osłabił w sercu ogień, co łączył niegdyś nas, lecz wzmocnił naszą wolę i teraz dobrze wiemy, że trzeba szukać, szukać, szukać, bez względu na to, co znajdziemy. fragment Ulissesa Alfreda Tennysona[1]

Wi ę ks zo ś ć informacji dotyczących miasteczka Saintes--Maries-de-la-Mer oraz rejonu Camargue i wydarzenia z nimi związane są prawdziwe.

– Jasna cholera! To nie mogło dziać się naprawdę. Po raz kolejny przekręciłam kluczyk w stacyjce samochodu i zacisnęłam palce prawej dłoni na breloczku, jakby miało to cokolwiek zmienić. Drugą rękę trzymałam kurczowo na skórzanej kierownicy, bezwiednie robiąc w niej wgłębienia. Z moich ust płynęły słowa: Nie rób mi tego! Nie teraz! Niestety, te zaklęcia na nic się zdały. Dźwięk, jaki mnie doszedł, nie zachęcał do dalszej podróży, ba! nawet na nią nie pozwalał. Wlepiłam wzrok w otaczające mnie ciemności, rozmazane przez zacinający deszcz.

Nie znalazłabym się w takiej sytuacji, gdyby nie to, że parę minut wcześniej wyskoczył mi przed maskę koń z długą i potarganą grzywą, którego jasne umaszczenie rysowało się wyraźnie na tle głębokiej szarości. Nie miałam czasu do namysłu; zadziałał instynkt i nie wahając się ani sekundy, gwałtownie nacisnęłam pedał hamulca, wdeptując go z całej siły w podłogę. Niczym w zwolnionym tempie obserwowałam bezradnie to, co działo się wokół mnie. Nawet w zamkniętym szczelnie samochodzie słyszałam, jak koła ślizgają się na mokrej nawierzchni, bezskutecznie próbując złapać

przyczepność. Dopiero po paru sekundach przestały buksować, a ja zatrzymałam się, lądując w przydrożnym rowie. Na wąskiej drodze nie było nikogo poza mną. Kogokolwiek, kto sprawiłby, że przestałabym się czuć tak bardzo opuszczona w tym przyprawiającym o dreszcze miejscu. Serce wróciło do swojego normalnego rytmu, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę coś zobaczyłam, czy też tylko mi się przywidziało. A może zmęczenie dawało o sobie znać i wyobraźnia płatała mi figle? Do tego momentu uważałam, że

jestem dobrym kierowcą. Ha, wręcz bardzo dobrym. Byłam dumna, że wiem, jak się zachować na drodze w każdych warunkach. Teraz jednak musiałam skonfrontować moje wyobrażenia z rzeczywistością. Najwidoczniej tylko tyle wystarczyło, żeby sprowadzić mnie na ziemię. Wo k ó ł mnie panowała cisza. Pochyliłam się w stronę przedniej szyby i mrużąc oczy, próbowałam coś dostrzec przez zacinające strugi deszczu. Dwie wiązki świateł samochodowych przecinały mrok. Widziałam przed sobą jedynie kawałek drogi oraz ciemny, groźnie wyglądający las. O tej porze

roku – a była połowa marca – większość drzew miała zaczątki małych i jasnych listków, które uginały się pod naporem deszczu i porywistego wiatru wiejącego z różnych kierunków. Wąskie konary chyliły się prawie do samej ziemi. Pomiędzy nimi, nisko przy podszycie, rozpełzła się gęsta mgła, unosząc się powoli. Ciemność sięgała dalej niż mój wzrok. W samochodzie z braku świeżego powietrza zrobiło się parno. O dach i szyby uderzały z głuchym odgłosem ciężkie krople – miałam wrażenie, jakbym znalazła się w blaszanej puszce. Obróciłam się w lewo, rozpłaszczając

nos na bocznej szybie, i objęłam zrezygnowanym spojrzeniem krajobraz w nadziei, że zobaczę coś więcej. Niestety, bezskutecznie. Ciężko opadłam na siedzenie. W radiu leciała radosna piosenka, nie do końca adekwatna do sytuacji, w jakiej się znalazłam. Wolałabym, żeby puścili coś pocieszającego i motywującego do działania, na przykład I’ll survive Glorii Gaynor. Pomyślałam sobie, że będę miała o czym opowiadać siostrze. A miała to być przygoda mojego życia… Włączyłam światła awaryjne i wysiadłam z samochodu, żeby obejrzeć straty.

Na zewnątrz przywitała mnie ściana deszczu. Było jeszcze gorzej, niż się spodziewałam. Krople wielkie jak złotówki spadały na mnie z każdej strony z natarczywą prędkością. Czułam się jak podczas jakiegoś ekstrawaganckiego masażu, pomyślałam tylko, że woda mogłaby być nieco cieplejsza, a strumień odrobinę mniejszy. Po minucie byłam już cała mokra, w dodatku marzłam przeraźliwie. Mokre strąki przylepiały mi się do głowy i ramion. Nie wiedziałam, ile mogło być stopni, ale na pewno temperatura nie przekraczała dziesięciu kresek. Musiało się znacznie ochłodzić, odkąd

wyjechałam z miasteczka Orange, gdzie ostatnio zatrzymałam się na postój. Kiedy pojawiłam się w komisie w centrum Madrytu, właściciel od razu pokazał mi ten model BMW rocznik ’95, a mnie natychmiast coś w nim urzekło. Nigdy dotąd nie miałam takiego sportowego samochodu, chociaż zawsze mnie to kusiło, dlatego z tym większym zapałem postanowiłam zrealizować swoje marzenie. Auto miało okazyjną cenę, spory przebieg i sprawny silnik. Dopiero gdy zapłaciłam, podpisałam stosowne dokumenty i weszłam w jego posiadanie, dowiedziałam się, że

właściciel komisu od dawna chciał się go pozbyć. To jednak nie popsuło mojej radości z zakupu. Za dodatkową opłatą, która wówczas wydawała mi się wygórowana, sprzedawca chciał mi jeszcze dorzucić GPS-a. Zignorowałam jego propozycję, przekonana o swojej wyśmienitej orientacji w terenie, która nigdy mnie nie zawiodła. A raczej nigdy dotąd mnie nie zawiodła. Jako była harcerka zawsze dobrze sobie radziłam z topografią, stwierdziłam więc, że na pewno i tym razem tak będzie. Zwłaszcza że miałam wsparcie w postaci znaków drogowych

i mapy samochodowej rozłożonej na siedzeniu pasażera. Teraz mogłam jedynie przeklinać się za „oszczędność”, gdyż nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Obozy harcerskie nie przygotowały mnie również na takie sytuacje jak niesprawny samochód czy niekorzystne warunki atmosferyczne. Mogłam co najwyżej zbudować sobie chatkę z drewna – pod warunkiem że dysponowałabym odpowiednim sprzętem – a później przyszyć sobie do rękawa munduru sprawność stolarza[2]. Pochylając się nisko nad ziemią, sprawdzałam stan kół. W ciągu tych paru

minut, odkąd znalazłam się na zewnątrz, deszcz się wzmógł. Niestety, samochód znajdował się w jeszcze gorszym położeniu, niż początkowo myślałam: jedno koło zwisało nad rowem. Na jego dnie widziałam tylko brunatną wodę oraz liczne listki unoszące się na jej powierzchni. Karoseria też nie była w najlepszym stanie. Z boku auta zszedł lakier; widocznie drzwi otarły się o rozłożyste drzewo, stojące nieopodal. Nadal jednak nie znałam odpowiedzi na pytanie, dlaczego samochód jest niesprawny. Co spowodowało, że silnik nie chciał bądź nie mógł pracować? Podejrzewałam, że dziś już się tego nie

dowiem. Ponownie rozejrzałam się dookoła, bezradnie rozkładając ręce na boki. Jakie było moje zaskoczenie, gdy parę metrów od siebie zobaczyłam pięknego konia. Tego samego, który chwilę temu wybiegł mi na drogę. Zamrugałam; nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Ostrożnie zrobiłam parę kroków w kierunku zwierzęcia, przemawiając do niego cichym głosem. W jego oczach, w postawie widziałam czujność. Był gotowy do ucieczki w każdym momencie. Poruszał energicznie chrapami. Przez parę minut mierzyliśmy się wzrokiem. Gdy już znalazłam się na

wyciągnięcie ręki, koń nagle zastrzygł uszami, szarpnął łbem i pobiegł. Udało mi się jeszcze dostrzec jego bujną, mokrą grzywę. Echo niosło przez chwilę odgłos kopyt mocno uderzających o podłoże, wkrótce potem zwierzę pochłonęła ściana deszczu. Koń zniknął tak szybko, jak się pojawił. Czułam się trochę jak Alicja z Krainy Czarów, która znalazła się w nieznanym sobie miejscu, do kompletu brakowało tylko królika. Z niedowierzaniem obróciłam się za siebie, sama nie wiedząc, czego jeszcze mogę się spodziewać. Ponownie obejrzałam samochód; niestety, wciąż nie miałam pomysłu, jak go uruchomić.

Bezradnie stałam na środku drogi, nasłuchując, ale żaden dźwięk nie przecinał panującej ciszy. O widoku człowieka już nie wspominając. Wylądowałam na odludziu. Moje rozmyślania przerwały wstrząsające mną dreszcze, ciało rozpaczliwie pragnęło ciepła. Wróciłam do samochodu, mrugającego światłami awaryjnymi, i z ulgą zamknęłam się w parnym wnętrzu. Bezskutecznie próbowałam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni widziałam na drodze jakiś drogowskaz, coś, co mogłoby mi podpowiedzieć, gdzie jestem. Wyglądało jednak na to, że

od dłuższego czasu jechałam na oślep. Wcześniej planowałam dotrzeć do malowniczego miasteczka Salon-de- Provence położonego na trasie do Marsylii, drugiego co do wielkości miasta w kraju. Chciałam zobaczyć jedną z najstarszych miejscowości w Prowansji, w dodatku znajdującą się na malowniczym wzgórzu, a także zwiedzić dom Nostradamusa – słynnego astrologa i jasnowidza, który mieszkał tam aż do końca swojego życia. Wyglądało na to, że to miasteczko nie było mi pisane. Najwyraźniej w pewnym momencie skręciłam w niewłaściwą stronę i trafiłam zupełnie

gdzie indziej. Na początku, posłuszna wskazówkom na mapie, trzymałam się głównych dróg, które wraz z przebytymi kilometrami, powoli, acz nieustająco, robiły się coraz węższe i coraz mniej uczęszczane. W pewnym momencie drogowskazy się skończyły. Wiedziałam, że jestem gdzieś na południu Francji, a przynajmniej powinnam być, chociaż smutny i opuszczony krajobraz sugerował co innego. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się przede mną lasy przeplatane bagnami i małymi jeziorami. Nad rowem, nad którym częściowo