Prolog
Tysiąc lat temu, nieznany ląd
- Znani i nieznani, wszyscy zapłacicie – zaintonowała stara wiedźma, po
zlustrowaniu wzrokiem trzech mężczyzn zgromadzonych w jej jaskini.
Trzymali ciała jej córki i wnuczki. Ich zbroje były proste, spływały krwią
bitwy, ale nie uchroniły ich przed gniewem potężnej staruchy.
Znali cenę, kiedy wynosili zwłoki Aliei i jej dziecka z płonącego domu, a
mimo to ochoczo odbyli podróż ku pewnej śmierci.
Dake kochał swoją żonę i dopiero co narodzoną córkę. Zobaczenie ich nie
tylko na wieczność martwych, ale również spalonych i pokrytych dymem,
złamało mu serce i pozbawiło jego duszę współczucia.
- Jantra, wybacz nam.
- Ostrzegałam cię, Dake. Pojmałeś ją za żonę i miałeś ją chronić. Ona jest
cenna. Cenna.
- Kocham Alieę. I kocham moją córkę – jego głos załamał się przy tych
słowach i ukrył twarz w dłoniach.
- To wiem – odwróciła się do pozostałych. – Co z Delicią?
- Zniknęła, pani.
- Jest martwa?
- Nie wiemy.
Westchnienie zagrzechotało w jej wątłym ciele, brzmiało jak patyki
uderzające się o siebie nawzajem.
- Raede i Zemna… Wy też mnie zawiedliście?
- Wszyscy cię zawiedliśmy, Jantra – wyszeptał Zemna. – Nie wiemy, kto
zaatakował wioskę. Nie wiemy, kto odebrał im życie – omiótł wzrokiem ciała,
teraz owinięte w pachnące tkaniny, używane jedynie w przypadku śmierci.
- Czuję współczucie. Miłość do was wszystkich – Jantra chwyciła swoją
ochronną laskę w starą rękę, następnie wskazała zakrzywionymi palcami na
sponiewieranych mężczyzn. – Aliea i Delicia były ostatnimi ze swojego
rodzaju. Ostatnimi z mojego. Z ich śmiercią, nie ma nas więcej. Moje córki… -
Jej mlecznoniebieskie oczy odszukały Dake’a. – Istnieje tylko jeden sposób,
aby zabezpieczyć nasze przetrwanie.
- Nie! – Serce Dake’a biło w przerażeniu. – Wszyscy dzieliliśmy naszą
krew i nasze łoża z Alieą i Delicią. Zrobiliśmy wszystko o co nas prosiłaś,
nawet znacznie więcej.
- Aliea wybrała cię jako swojego jedynego żywiciela. Zerwała z tradycją i
pozwoliłam jej na to. Miłość, to czuła. Nie mogłam jej odmówić… - Jantra
zacisnęła usta. – Ochraniałyśmy tę wioskę. Dałyśmy wam dobre zdrowie i
obfite plony. Nauczyłyśmy was naszej magii. Zawarliśmy pakt, Dake, kiedy
przybyłeś na tę ziemię i zażądałeś jej dla siebie. Przyprowadź tych
mężczyzn… i każdy z was powie „tak”, kiedy będę wymagać zapłaty.
- Nie jesteśmy Spragnionymi Krwi. Nie jesteśmy tacy, jak ty i twoje córki.
Jak możesz od nas wymagać…
- Zrzucicie swoje stare skóry, to zrobicie. Nowe imiona, to wam dam.
Nowe życia – potrząsnęła kościstym palcem. – Odmówisz mi, Dake?
Ich życie na tej ziemi było proste, ale szczęśliwe. Mężczyźni mieli chętne i
nienasycone, piękne kobiety, zmysłowe bliźniaczki jako kochanki, pełne
brzuchy i, z narodzeniem jego córki, nadzieję na potomstwo. Pracowali ciężko
i wszystkiego, czego pragnęli, to spokojnego życia. Kiedy przybyli najeźdźcy,
nie byli przygotowani. Zbroje, która przybyły wraz z nimi ze starej ojczyzny,
były zardzewiałe i zniszczone, ale założyli je i użyli. Zmusili do odwrotu
ciemnoskórych ludzi z pomalowanymi twarzami i dziwnymi głosami.
Zwycięstwo było krótkie.
Kiedy wrócili, domostwo Dake’a stało w płomieniach, a jego rodzina…
- Nie odmówię ci, Jantra – spojrzał na swoich towarzyszy - mężczyzn,
którzy podążyli za nim przez ocean do tego miejsca z nietkniętym pięknem i
dziką ziemią. Długo żyli bez rozlewu krwi. A teraz… Teraz już nigdy się od
tego nie uwolnią. - Ofiarujemy ci nasze życia.
- Życia? Tych nie wezmę. Zamienię je na wieczność. Nauczę was
sposobów i zaklęć naszych ludzi, dzięki którym można przetrwać – zsunęła
swój kaptur i odkryła długie, szare włosy. Jej wcześniej niebieskie oczy, teraz
świeciły ciemnością mroczniejszą nic noc, a usta otworzyły się, ukazując
szpiczaste kły. – Ale wiedzcie też, że nie wybaczę śmierci moich córek.
Dlatego musicie zostać ukarani.
Bądź szczęśliwy, dopóki żyjesz, przez długi czas będziesz martwy.
Scottish Proverb
Rozdział 1
Pierdolone gówno! Jestem popierdolona. Mia Simon patrzyła, jak metalowy
pręt wystaje z jej brzucha. Prawdopodobnie jedna z tych zardzewiałych, które
odpadły z rozpadającego się metalowego ogrodzenia.
Blisko północy, z niewielkim fragmentem księżyca i zawodzącą latarką,
która ją prowadziła przez stary, zrujnowany cmentarz, potknęła się i poleciała
do tyłu na pręt. Przebita, wijąc się jak przewrócony karaluch, nic nie wskórała.
Jedynym, co osiągnęła, był mech, który znajdował się blisko nagrobka i dostał
się jej do ust.
Cholera.
Żwir wbijający się jej w tyłek był niewiele bardziej wygodny od
szpikulca, który zdewastował jej narządy wewnętrzne, niezbędne do życia.
Czy to naprawdę możliwe, że zakończy swoje życie w najbardziej żenujący
sposób z możliwych?
Spędziła parę następnych sekund przy wypluwaniu mchu i myśleniu o
swojej siostrze bliźniaczce Carli, swoim oparciu, i o tym, jak wyśmiałaby jej
dupę.
- Jak umarłaś? – Powiedziałaby. - Kochanie, kocham cię, ale jesteś über
klutz.1
- Co tu robisz, do diabła?
Mia zamrugała oczami na widok wkurzonego mężczyzny wiszącego nad
nią w powietrzu. Nie słyszała kroków, przekleństw, ani innych śladów
wstawania zmarłych z grobów. Zrobiła dość hałasu, aby obudzić zmarłego.
Heh, może ten gość był martwy. Był całkowicie czarny. Aj! Te oczy
przyprawiały o gęsią skórkę.
- O, dzięki. Zawsze kończy się na byciu uważanym za przyprawiającego
o gęsią skórkę – powiedział, przyglądając się jej. – Jesteś ranna?
1
Ciamajda, niezdara
- Nie całkiem. Wiesz, miałam nadzieję, że kiedy ugryzłam tego dużego,
że to będzie szybkie i bezbolesne – przyjrzała się swojej ranie. Jej ulubiony
czerwony t-shirt zniszczony, ale w górnej części można było zauważyć, jak
spływa krew. Cholera! Jej zajebista i droga skórzana kurtka – zniszczona.
- Martwisz się o ubrania? Masz większy problem.
- Nie pieprz. FYI2
, prawie martwa kobieta nie lubi czytających w jej
myślach wampirów – westchnęła. Kurwa. To boli. Bardzo. - Nie to, że teraz
jest to istotne, ale zgaduję, że jesteś Zemna.
Jego brwi uniosły się. Był blady i niedbałość na jego twarzy sugerowała
niedawną stratę wagi. Miał fajne blond włosy, trochę długie i rozczochrane,
ale w sposób Ashtona Kutchera. Czarny t-shirt opinał się na umięśnionej
klatce, a czarne dżinsy opinały uda. Jej wzrok powędrował do jego stóp. Były
bose i czyste. Czy to była dziwna myśl umierającej kobiety, czy jego paznokcie
wyglądały tak, jakby miał pedicure?
- Chcesz mojej pomocy czy nie?
Och, brzmiał na zniecierpliwionego. Jak gdyby mogła kontrolować, jak
długo jej zejdzie umieranie z takim koszmarnym losem. Heh.
- Och, jasne. Ty masz posiłek, ja jestem martwa.
- Lub opcja B. Pomogę ci i uzdrowię twoje rany.
- I zrobisz mnie jedną z umarłych? Nie, dzięki.
- FYI – przedrzeźniał. – wampiry nie tworzą innych wampirów.
- Ktoś cię stworzył.
- W to było zaangażowane coś znacznie więcej niż przegryziona szyja i
orgazm.
Zanim mogła wziąć kolejny oddech, Zemna pochylił się i podniósł ją.
Zrobił to tak szybko, że ból nie ogarnął jej ciała przez pełnych dziesięć sekund.
- Kurwa! To cholernie boli! Ty pieprzony popaprańcu!
Wtedy zemdlała.
2
For Your Information – do wyłącznej wiadomości.
*
W piwnicy kościoła, na luksusowym łóżku z baldachimem, w którym
Azure odmówiła spania, Zemna ostrożnie obłożył rany Mii ziołowym
okładem. Spała głęboko dzięki jego mentalnemu rozkazowi. Z rytualnym
gestem, wypowiedział niezbędne magiczne słowa. Nigdy nie rozumiał,
dlaczego jego rodzaj mógł wyczarowywać obiekty i przelatywać z miejsca na
miejsce, ale nie mógł leczyć ran lub przywracać martwych do życia.
Kiedy skończył skomplikowaną ceremonię leczenia, myśli o Azure znów
go nawiedziły. Jego jedyna nadzieja na znalezienie tego samego szczęścia,
którego doświadczyli jego bracia umarła wraz z nią. Jak zdoła odszukać inne
bliźniaczki urodzone z linii Delicii? Dake był śmiertelnym, Raede przechodził
transformację w człowieka. Zestarzeją się i umrą… A on przemierzać będzie
ziemię samotnie.
Chyba że też znajdzie sposób, aby umrzeć.
Głodzenie siebie nie skutkuje. Nie zabił nikogo i nie uprawiał seksu ani
nie pił krwi od trzech miesięcy – odkąd Azure odebrała sobie życie, zamiast
zaakceptować go jako partnera. Zabijając jej kochankę, nieświadomie wbił
sztylet w jej duszę. Poczuła do niego odrazę. Jej umysł stał się mgłą
poplątanych wspomnień, niewypowiedzianego strachu i wszechobecnej
nienawiści.
Azure. Kochałbym cię na wieki, jeżeli tylko…
Jeżeli tylko… co? Pragnął połączenia z Azure tak bardzo, że odmawiał
zaakceptowania faktu, że ona może nie być dla niego. Po tym, jak rzuciła się z
klifu blisko ich górskiego ustronia, nie mógłby bez niej dalej żyć. Lub raczej,
bez swojej partnerki życiowej. A jednak… Czy Azure była jego partnerką?
Nie. Nie mógł słuchać rozumowania Dake’a i Raede’a albo pełnych
współczucia przemówień Roji i Charron. Co oni wiedzieli? Mieli siebie. I za
pięć miesięcy Dake ponownie będzie miał dziecko. Rodzinę.
Wściekłość i rozpacz skwierczały w nim, jakby był podłączony do prądu.
Gdzie jest teraz twoja wiara, święty człowieku?
Wzrok Zemny powędrował wzdłuż nagiego ciała Mii. Rozebrał ją z
poplamionych, rozdartych ubrań. Później wyczaruje jej więcej, wliczając w to
czarną skórzaną kurtkę, podobną do tej, którą tak bardzo lubiła.
Synowie Jantry! Była jego niepożądanym, pięknym gościem.
Nawet rozcięcie na jej brzuchu nie mogło popsuć prawdziwej
doskonałości formy. Była apetycznie zaokrąglona, wysoka i silna. Piersi były
duże z otoczkami w kolorze brązowego cukru. Sutki, twarde od chłodnego
powietrza w pokoju, były powiększone. Był zaskoczony, jak bardzo pragnął
zasmakować jej piersi, jak bardzo pragnął ssać te duże sutki, dopóki nie
zaczęłaby jęczeć i wić się pod nim.
Jednym palcem otoczył jej przekłuty pępek i dotknął maleńkiej, złotej
obręczy. Pasowała do złotych kółek w uszach. Prześledził linę do biodra,
rysując zygzaki na jej prawym udzie. Schludna ozdoba cipki była dowodem
na to, że Mia była prawdziwym rudzielcem. Ach. Jak łatwo byłby rozdzielić te
loczki i zagłębić się w niej, jak smakowicie byłoby odnaleźć małą perłę
schowaną…
Fiut mu stwardniał, pożądanie w nim krzyczało. Zemna cofnął się od
łóżka, pozostając w cieniu i patrzył, jak Mia śpi. Jej rude włosy rozsypały się
na jedwabnej poduszce. Zamigotały w przygaszonym świetle, rzeka ognia z
białymi brzegami. Jasność obalała piegowaty nos i wiedział, że jej oczy są
koloru szmaragdów. Miała pyszne usta… Mignęła mu wizja jej ujeżdżającą
jego fiuta.
Kurwa.
Wypuścił wstrzymywane powietrze i spróbował zebrać porozrzucane
myśli. Znała go. Przyszła do niego. Nie próbował kopać w jej myślach, aby
znaleźć cel wizyty, aby zdecydować czy powinna żyć czy umrzeć.
Zbyt zmęczony. Zbyt… głodny.
Tak, głód się obudził. Potrzeba się obudziła. Ofiara przyszła do niego.
Znała ryzyko, szukując go. Może go chciała. Chciała poczuć, jak plądruje ją,
chciała, aby okradł ją, pieprzył i pił z niej… I przez ten czas błagałaby o więcej,
nalegałaby, aby pochłonął jej duszę.
Nie. Nie! Uratuje jej życie. Nawet teraz, kiedy pozwalał sobie
zastanawiać się, dlaczego ocalił człowieka, nie znał odpowiedzi.
- Zemna – wyszeptała.
Serce zabiło, kły wydłużyły się. Zemna zbliżył się wystarczająco, aby
usłyszeć bicie jej serca. Jej oczy nie były otwarte, oddech nie zmienił się,
kończyny leżały bezwładnie.
Wciąż spała.
Ale wydawała się go świadoma.
Ukląkł przed łóżkiem, odważył się trzymać jej ciepłą rękę w swojej
zimnej.
- Jestem tu.
- Śnij – wymamrotała. – Śnij ze mną.
Rozdział 2
Zemna podążył za nieuchwytną Mią w dół plaży. Poczuł miękki, ziarnisty piasek
pod bosymi stopami, kiedy śpieszył się, aby dotrzymać kroku śmiejącej się kobiecie tuż
przed nim. Słońce zachodziło, niebo było arrasem purpury i indyga.
Poczuł bogaty, mocny zapach kwiatów… Wiciokrzew? Róża? Jaśmin? Inne
zapachy przeszkadzały… Ciastowa woń pieczonego chleba i słaba świeżo zerwanych
winogron. Nie powinno być możliwe zidentyfikowanie ich. To było, jakby odszedł…
nie.
Mia rzuciła się w lewo, oddalając od brzegu. Gonił ją w górę stromej ścieżki,
wodząc spojrzeniem za zwiewną, białą sukienką, która miała na sobie. Liście uderzały
w jego prosty, wełniany strój przewiązany paskiem.
Wioska była taka, jaką pamiętał. Cztery okrągłe jednoizbowe chaty i wewnątrz
nich podstawowe narzędzia niezbędne do codziennego życia - wliczając w to ciepłe,
grube futra, służące do spania. Z przodu było ognisko. Żar jeszcze się palił, zapach
gotowanego mięsa wciąż można było wyczuć. Jantra zostawała w swojej jaskini na
noc, jednak pracowała z córkami w ciągu dnia i pożywiała się z nimi wieczorem.
Mia weszła do ostatniej chaty, jego chaty, a on poszedł za nią, serce w piersi
trzepotało mu niczym ptak złapany w pułapkę. Gdy podniósł klapę, sens powrotu do
domu poruszył go. Po prawej stronie chaty, prowizoryczny stół z jego dziennikiem,
prymitywną świecą i kwiatami. Delicia zawsze zrywała je i zostawiała dla niego. Na
lewo, futra rzucone jak gruby, ciepły stos. Mia zrzuciła swoją sukienkę i wyciągnęła
się naga na futrach, jej skóra błyszczała w migotliwym świetle świecy.
Pozbył się ubrań, przez cały czas świadomy przyglądającej mu się Mii, kiedy
zdejmował togę. Jej spojrzenie było pełne pożądania. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła
złoty pierścień na fiucie – jedyna biżuteria, jaką kiedykolwiek nosił.
- Pamiętasz pierwszy raz, kiedy wziąłeś Alieę i Delicię?
- To jest sen.
- Sen? Czy wspomnienia?
W tym dniu trzech mężczyzn stało w tej chacie i pierwszy raz kochało się z
pięknymi bliźniaczkami: Delicią i Alieą. On, Dake i Raede… Tylko wtedy, przed
błogosławieństwem Jantry, mieli inne imiona, inne życia.
Szlag by to trafił!
W ciągu kilku sekund dosięgnął Mii i złapał, wyciągając z futer. Nie nosiła
niczego poza sennym uśmiechem i kuszącym, przekłutym pępkiem. Owijając ramiona
wokół jego szyi, przywarła do niego, bez najmniejszej oznaki lęku przed jego gniewem.
- Dlaczego tu? – Spytał, a jego głos był surowy. – Wiesz, że umknęliśmy z…
- Musicie być wikingami. Wróciliście, prawda?
- Pragnęliśmy prostego życia w pokoju, życia bez rozlewu krwi.
- Jaka ironia.
- Tak – Zemna wiedział, że zaciska jej ramiona zbyt mocno. Gniew wypełnił jego
pierś, utrudniając oddychanie. Jej wzrok nie ujawniał ani grama strachu i nie chciał
odszyfrować emocji rozświetlających jej oczy. – W dniu, kiedy Jantra domagała się
swojej kary, uklękliśmy i zaakceptowaliśmy to. Umarliśmy tego dnia. Staliśmy się
mężczyznami, którymi byliśmy, tylko gorszymi. Nie mogliśmy uciec Przeznaczeniu,
więc przyjęliśmy przemoc, śmierć i rozkosz. Opuściliśmy ojczyznę. A mimo to,
zyskała swoją zemstę.
Zemna pocałował Mię tak mocno i namiętnie, jak zasłużyła za przywrócenie mu
domu. W ciągu tysiąca lat nigdy nie wrócił. Ich osada została zniszczona, teraz
pochowana pod nadmorskimi miastami, zagubiona wiecznie od dnia, w którym ich
kobiety upadły pod mieczami ciemnoskórych wojowników.
Cholerna Mia! Nie chciał przeżywać ponownie swojego śmiertelnego życia.
Kiedy uwolnił jej usta, była wiotka i zdyszana. Nacisnął na jej ramiona i zmusił
do klęknięcia. Za to, że tak chętnie doprowadziła go do wściekłości. Co było nie tak?
Kuszenie go? Dręczenie go?
Wiśniowe usta, które tak podziwiał, ślizgały się na jego fiucie, przynosząc żar i
rozkosz. Jej język bawił się z pierścieniem na jego kogucie przez długi czas… Wtedy
zassała jego jaja, kiedy jej palce głaskały penisa. Jej język omiótł fiuta i okrążył
wrażliwą główkę. Chwyciła za podstawę penisa i ścisnęła jego piłki i robiła tak w
kółko i w kółko. Ciężki zapach seksu kłócił się z wonią kwiatów jaśminu, które stały na
blacie.
Poczuł, że orgazm porusza się, wznosi… Nie mógł uwierzyć, że już był gotów,
aby dojść.
Co ty mi robisz, Mia?
Cofnął się, potykając, z dala od jej utalentowanych ust.
- Pochyl się. Daj mi swój tyłek.
Zrobiła tak, jak rozkazał. Obracając się, zgięła w pasie, jej palce zawinęły się
wokół kostek i zaoferowała mu jasne, okrągłe ciało pośladków. Przełknął gulę w gardle.
Nie rozumiał jej. Dlaczego była tak chętna… Dlaczego nie czuła jego gniewu… Jego
rozpaczy.
Pot pokrył skórę Mii. Jej tyłek był tak bliski doskonałości. Kurwa. Ona była
doskonała. Zemna ustawił się za nią i złapał ją za biodra. Czubek jego penisa dotknął
ściągniętą gwiazdkę jej odbytu. Drżąc ze wielkiej, sprawiającej ból potrzeby, wsunął
czubek penisa. Kilkoma szybkimi ruchami dłoni, orgazm, który zagroził mu kilka
sekund temu, zalał Mię. Kiedy jego nasienie pulsowało w jej naprężonym wejściu,
wślizgnął się głębiej, wsparty przez naturalny nawilżacz. Kiedy wniknął w nią
całkowicie, delektował się odczuciem ciasnoty i ciepła, chwytając chrapliwie oddech,
próbując odzyskać kontrolę.
Chciał ukarać ją, pieprzyć, dopóki nie zaczęłaby żałować grzechu sprawienia, że
przypomniał sobie o swojej śmiertelności. Wtedy zacisnęła się wokół jego penisa i
kiedy krzyknął, domagając się, aby zrobiła to jeszcze raz, zrobiła.
Pomimo tego, że doszedł kilka sekund temu, wciąż był twardy. Nawet w snach
był Spragnionym Krwi… poszukiwaczem rozkoszy. Jego erekcja była dłuższa niż
śmiertelnego, stawał się bardziej twardy po wytryśnięciu nasienia – jednocześnie
przekleństwo i błogosławieństwo.
Trzymając jej biodra, zagłębił się w dziewiczy tyłek, czerpiąc przyjemność z nią
w sposób, w jaki czerpał od tak wielu innych kobiet.
- Nie jestem tylko jakąś tam kobietą – powiedziała Mia, jej głos był miękki z
pożądania i zrozumienia.
Więc dzieliła z nim myśli. Nie chciał słyszeć jej słów. Nie był gotowy, aby
wybaczyć jej zabranie go do tego miejsca, ukradnięcie wspomnień, sprawienie, że
przypomniał sobie, jak bardzo tęsknił za wioską.
- Pieprz mnie mocniej, wampirze – powiedziała. – Dalej. To jest to, czego chcesz,
prawda? Ukarać mnie? Więc zrób to, mój kochany. Ukarz mnie.
Jej słowa nakazały mu. Pieprzył ją mocniej i szybciej, aż sapał z wysiłku. Pot
spływał mu po plecach, kiedy uderzał w nią – dźwięk uderzeń jego bioder o jej ciało
było erotyczną muzyką. Patrzył na swojego penisa, uciskanego przy podstawie przez
złoty pierścień, który wchodził i wychodził z pięknego tyłka Mii. O bogowie!
Orgazm wybuchnął, niemal nie do zniesienia uczucie rozkoszy, który
sparaliżowało go. Po długiej chwili, objął ramieniem Mię i pomógł jej się wyprostować.
Jego fiut był wciąż w jej soczystym tyłku, wciąż pulsował z siłą niewiarygodnego
uwolnienia.
- Nie jesteś tylko jakąś tam kobietą – powiedział niechętnie.
- Racja – powiedziała Mia. – Jestem twoją życiową partnerką.
Rozdział 3
Mia obudziła się, aby znaleźć Zemnę pomiędzy jej nogami oglądającego
cipkę, jak gdyby była czekoladą Godivy.
- Nie jestem pewna czy polubiłam pieprzenie tyłka – powiedziała –
Nawet w snach.
Spojrzał na nią i skrzywił się. Czy ten czerwony odcień na jego twarzy
był… rumieńcem?
- Nie, to nie jest rumieniec – warknął. – Seks analny może być bardzo
przyjemny. To, co zrobiłem… Pozwoliłaś. Ale przykro mi, że nie znalazłaś w
tym tak wiele przyjemności jak ja. I ty nie jesteś moją partnerką życiową.
- Taa, dobra, obojętnie. Hej! Jesteś nagi – powiedziała. – Jestem też naga. I
nie jestem martwa.
- Prawie wyzdrowiałaś. Przespałaś prawie trzy dni.
- Trzy dni? I nie mogłeś wrócić do moich snów i dać mi porządnego
seksu?
Zemna obnażył zęby, jego oczy błysnęły, zarówno wyrzutami sumienia,
jak i irytacją. Jego czarne spojrzenie różniło się od piwnych oczu, które miał
we śnie. Gdy zdał sobie sprawę, że mu dokucza, odprężył się. Ostrożnie
zbudowała mentalną ścianę, aby nie mógł tak łatwo czytać jej w myślach. Nie
było powodu, aby biednego ukochanego denerwować. Spojrzała na niego,
głodna jego dotyku, jego słów, jego przebaczenia. Cholera. Nie powinna
zmuszać go do powrotu do wioski. Domyślała się, jak mógł się z tym czuć.
Głupi, głupi wampir. Nie wiesz, że cię kocham?
- Rozpoznam mentalne blokady, kiedy je wyczuję – skrzyżował ramiona i
mięśnie na jego barkach zarysowały się ładnie. Słodki Jezu. – I mogę je
przebić.
- Próbuj.
Z warknięciem ukląkł między jej nogami i ucztował na cipce. Żar
zaiskrzył w jej brzuchu, kiedy Zemna zagłębił w niej swój język. Cholera! To
nie było łagodnie kochanie się, żadna próba przeprosin. Spróbowała odsunąć
się, ale jego ręce owinęły się wokół jej nóg i przytrzymały na miejscu.
- Zemna?
- Co?
Przemoc w jego tonie powinna ją przerazić, ale odkąd znała źródło jego
gniewu, czuła jedynie łagodnie rozdrażnienie. Widziała jedynie czubek jego
jasnej głowy i sporadyczne mignięcie twarzy, kiedy trącił nosem wewnętrzną
część jej ud. Opadła na poduszki, jej dłonie chwyciły nakrycie i czerpała
przyjemność poniesiona ustami Zemny.
Smakował każdy cal jej opuchniętego ciała, dopóki nie zwijała się i nie
błagała. Torturował jej łechtaczkę liźnięciami i ssaniem, odmawiając
uwolnienia ze zmysłowej męczarni. Próbował ją pożreć, cholera, i uwielbiała
to.
Kiedy w końcu chwycił łechtaczkę pomiędzy swoimi wargami, zalał ją
orgazm. Poczuła podwójne ukłucie, kiedy dochodziła, ślepa z intensywności,
unosząc się, wspinając, opadając… I kiedy jej soki popłynęły wraz z krwią.
*
- Dlaczego mi nie powiesz, skąd wiesz o mnie i moim pochodzeniu,
dlaczego, kurwa, byłaś na cmentarzu i dlaczego, do diabła, myślisz, że jesteś
moją życiową partnerką?
Mia, czując się leniwie, albo z powodu zdumiewającego orgazmu, albo z
utraty krwi, uniosła dłoń i odliczyła na placach.
- Jeden. Dziennik Delicii. Dwa. Próbowałam cię odnaleźć. Trzy. Moja
siostra mi powiedziała.
Zemna zamrugał.
- Hę?
- Dziś jest nów, tak?
Zemna uniósł brwi.
- Wróćmy do dziennika Delicii. Jak mogłaś go odczytać? Język jej ludzi
jest martwy. Nawet ja nie pamiętam jak w nim mówić, a co dopiero pisać.
Ona, Aliea i Jantra były ostatnie ze swojego rodzaju – zatrzymał się, usiadł i
ukazła się jej więcej mięśni. Cholera, on był pyszny. Jego fiut był twardy i był
duży. Boże, nie mogła się doczekać, aby naprawdę wziąć go do ust.
- Mia?
Zamrugała, odciągając wzrok od imponującego penisa.
- Zastanawiasz się, skąd wiem o Jantrze i jej córkach.
Czekał, jego wzrok ujawniał znacznie więcej, niż ciekawość. Był wciąż
wściekły. Ał, paskudztwo.
- Została zabrana przez Yuki. Z moich badań dowiedziałam się, że byli
oni pierwszymi ludźmi, którzy osiedlili się na obszarze i byli jednymi z wielu
północnych kalifornijskich plemion, które atakowały inne. Znali Jantrę i
dziewczyny osiedlone blisko plaży i ponieważ były one jedynie kobietami,
zignorowali je.
- Wtedy my przybyliśmy.
- Wojownik rozpozna wojownika.
- Byliśmy tam przez blisko dwa lata. Dlaczego czekali tak długo, skoro
uważali nas za zagrożenie?
- Delicia również nie wiedziała lub nie napisała – Mia położyła ręce na
brzuchu. Żadnych blizn. Żadnego śladu, nie licząc niewielkiego bólu, że jej
ciało i organy były przebite zardzewiałym narzędziem. Ekstra. – Jej pamiętnik
napisany był w łacinie.
- Łacina – Zemna wyglądał na zaskoczonego… Nie, wstrząśniętego.
Natychmiast zrozumiała dlaczego.
- Uważasz, że były prymitywne?
- Nie. Jestem po prostu ogłuszony, że ty potrafisz czytać łacinę.
- Umiem również odczytywać grekę, mówić po francusku i hiszpańsku i
wystarczająco znam karate, aby skopać twój żałosny tyłek.
- Strasznie się boję – wymamrotał jakieś niezrozumiałe zwroty i odkryła,
że jest w wygodnych dżinsach, czerwonym t-shircie, czerwonych skarpetkach
i naprawdę fajnej parze białych Sketchersów. Nawet pamiętał, aby
wyczarować czarną kurtkę, która była lepsza niż jej poprzednia. Słodko!
- Zgaduję, że to znaczy, że nie dostanę więcej bzykania? – Spojrzała na
niego i zamrugała rzęsami.
- Bądź ostrożna z tym, co sobie zażyczysz.
Jej serce zajęczało. Och, kochanie, nie masz pojęcia, czego chcę. Powoli usiadła
z jednym lub dwoma ukłuciami w mięśniach brzucha i stwierdziła, że będzie z
nią dobrze. Zauważyła, że również się ubrał – wygląd pieprzonego wampira,
który tak sobie upodobał.
Spojrzał na nią, na co odpowiedziała spojrzeniem i uniosła brwi.
- Nigdy nie powiedziały nam, skąd są. Prawdę mówiąc, wiemy o nich
bardzo niewiele – usiadł obok niej ze wzrokiem utkwionym w jej twarzy.
- Jak do diabła, dostaliście się do Kalifornii?
Wzruszył ramionami.
- Zrobiliśmy to, co robią najlepiej wikingowie. Żeglowaliśmy. Nie istnieje
nic podobnego do oceanu. Jest piękny, nieprzewidywalny… Ostatecznie
wylądowaliśmy na czymś, co teraz jest Północną Kalifornią. Odnaleźliśmy
Alieę i Delicię na plaży, czyszczące ryby. I… Musisz znać resztę – jego twarz
była bladą, beznamiętną maską, mimo to wyczuła, że Zemna wcale nie jest
chłodny. Przeklęty albo nie, facet odczuwał wstrząs i ból… I jeśli twardość w
jego dżinsach była jakąkolwiek oznaką, wciąż chciał ją pieprzyć.
Kiedy o tym pomyślała, ożywiła się. Klepnęła go w udo i wstała z
wygodnego łóżka.
- Idziemy, kochanie.
- Nigdzie nie idziemy. Usiądziesz i odpowiesz na moje pytania.
- Okay – usiadła.- Pozwól mi wypróbować to nastawienie wampa przez
minutę – pochyliła się bliżej, jej usta były o oddech od jego warg i wyszeptała.
- Chcę pieprzyć twojego drągala.
Jego usta drgnęły. To nie był uśmiech, ale był prawdopodobnie bliski do
uśmiechu, na jaki sobie pozwalał Zemna.
- Co to drągal?
- Drąg lub gość. Interpretuj, jak chcesz. Odwzajemnię przysługę, wiesz? –
wsunęła dłoń pomiędzy jego nogi i przycisnęła dłoń do jego erekcji. Odnalazła
krawędź przez jego dżinsy i poczuła, jak fiut szarpnął się pod jej lekkim
dotknięciem. – Niestety, nie wydaje mi się, abyśmy mieli czas, aby zrobić
użytek z tego w łóżku.
Czy to była jej wyobraźnia, czy Zemna mniej wyglądał na ożywiony
posąg? Może, tylko może, zbliżył się do niej, rozszerzył swoje nogi na
milimetr, pozwolił swojemu spojrzeniu rozżarzyć się w pożądaniu. Zemna
położył dłoń na jej i zdjął ją ze swojego krocza. Westchnęła.
- Przynajmniej twój penis mnie lubi.
- Jeśli wiesz o mnie i o mojej klątwie, wiesz zatem co się stanie, jeśli
poddam się żądzy krwi.
- Umrę jako szczęśliwa kobieta?
Przewrócił oczami.
- Jesteś samobójcą.
- Nie możesz zabić swojej partnerki życiowej.
- Nie jesteś moją partnerką życiową. Ona jest martwa.
Tym razem to była jej kolej, aby przewrócić oczami.
- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego nie możemy użyć łóżka i sprawdzić, czy
nią jestem?
- Czy to ma coś wspólnego z nowiem?
- Czuwający Wampir dziś przybędzie. Chcą przebić cię kołkiem. Myślą,
że jesteś słabszy podczas nowiu.
- Mylą mnie z wilkołakami.
- Wilkołaki mają problemy podczas pełni. Dziś jest nów – wstała i
wyciągnęła dłoń. – Trzy dni temu mieliśmy szansę ich wyprzedzić. Teraz,
możemy jedynie mieć szczęście i wydostać się z cmentarza żywi.
- Przybyłaś tu, aby mnie uratować - jednocześnie w jego głosie było
podejrzenie i zdumienie.
- Szkoda, że jej się nie udało.
Rozdział 4
Zemna patrzył na wysokiego, chudego człowieka, opierającego się o
drzwi. Myśliwy był ubrany od głowy do palców stóp na czarno, wliczając w to
pół-maskę. Myślał, że kim jest? Zorro?
Mia trzasnęła go w ramię.
- Co do diabła jest nie tak z twoimi wampirzymi zmysłami? Nie słyszałeś,
jak te dupki schodziły po schodach?
- Kto mówi, że nie słyszałem?
- Hm. Ja.
Okay, nie zwrócił uwagi na odgłosy drapania, które jego wrażliwy słuch
wychwycił kilka minut temu. Szczury i inne kreatury często włóczyły się po
popadającym w ruinę kościele. Mia i jej zdumiewające odkrycie tak go
rozproszyły, że nie zdawał sobie sprawy, że odgłosy skrobania były
dźwiękami kroków po schodach.
- Mia – chudy człowiek przeszedł do przodu, dopóki nie stał jedynie
stopę od nich.
Zemna przyglądał mu się w ten sam sposób, w jaki kot tropi ganiającą
mysz. Od tego idioty poczuł triumf, nie strach. Arogancja zabarwiła również
jego radość. Zemna zamarł. Czy on nie wie, że mogę odłamać jego głupią szyję?
- Zdradziłaś nas. Jestem rozczarowany.
- Jakby mnie to obchodziło – Mia odrzuciła swoje gęste, rude włosy z
ramienia i stanęła prosto, ręce oparte na biodrach. Zemna był dziwnie…
dumny z jej postawy.
- Okradłaś nas.
- Ty okradłeś mnie pierwszy. Więc pierdol się.
Wydał z siebie odgłos rozczarowania.
- Nie ukradłem życia twojej siostry. Można uważać jej śmierć za
częściową zapłatę.
- Czy już wspominałam… Pierdol się.
Mężczyzna zaśmiał się, dźwięk zbyt złowieszczy, aby był prawdziwym
rozbawienie.
- Carla nie miała żadnych problemów z wydawaniem pieniędzy
Czuwającego Wampira na swoje wykopaliska. Wtedy znalazła to, czego
pragnęliśmy przez tysiąc lat i oszukała nas – mężczyzna wyciągnął dłoń i
ośmielił się potrzeć kciukiem o policzek Mii. Wyrwała się spod jego
dotknięcia, ale nie cofnęła się, odmawiając bycia zastraszoną.
Zemna poczuł mroczne, nieznane mu źródło w swojej piersi, które
zaczęło wznosić się i utkwiło mu w gardle. Niejasno nadał tej emocji imię:
posiadanie. Czy chciał, czy nie chciał zatwierdzić Mii, nie miało to znaczenia.
Ona przyjęła go i zatwierdziła jako partnera na swój dziwny, nielogiczny
sposób. To wystarczyło teraz, aby znaleźć się pod jego ochroną. Niskie
warknięcie zagrzmiało, kiedy jego kły wydłużyły się. Wszedł pomiędzy Mię i
tego łowcę.
- Dotknij jej jeszcze raz, a cię zabiję.
- Och, oszczędź mi – powiedział mężczyzna. – Gdyby cię to interesowało,
mam na imię Moran – stuknął w swoją czaszkę. – Nie możesz czytać mi w
myślach, prawda?
- I nie mam zamiaru tego robić – powiedział Zemna. Wyczuł silny
paranormalny blok, ale niewiele go to obchodziło. Rzadko spotykał tego
rodzaju ludzi, z taką mocą. Zaledwie kilka razy w ciągu swojego tysiąca lat na
Ziemi. I co z tego? Chciał jedynie zabrać od niego Mię.
- Mam pamiętnik, Mia – powiedział Moran. – Teraz chcę amuletu.
- Nie. Myślę, że go zatrzymam.
- Ufałem ci. Powinienem cię zabić za tę zdradę.
- Ale potrzebujesz mnie, prawda? Potrzebujesz amuletu i mnie do
zaklęcia.
- Bliźniaczka z linii Delicii – Moran westchnął. - Jaką kochaną idiotką
jesteś. Myślałem, że umiesz odczytywać łacinę.
Zemna złapał ramię Mii, przyciągnął do swojego brzucha i trzymał
mocno, dopóki się nie odprężyła.
- Och, c’mon, Zee. Nikt nie obraża mojego tłumaczenia łaciny!
Zee? Niemal uśmiechnął się na ten zuchwały przydomek i źródło gniewu
Mii. Była ona śmiała, ukrywając swój strach za lekceważącymi słowami i
wojowniczym nastawieniem. Ale słyszał bicie jej serca i był świadom chaosu
w jej myślach. Moran przerażał ją i nie tylko dlatego, że zabił jej siostrę. Miał
moce, jakich nigdy wcześniej nie widziała i tylko jedno słowo opisywało
Morana. Diabeł. Cholera. Zemna musiał wiedzieć, co ona wie, co Carla jej
powiedziała, co Delicia napisała w dzienniku… Musiał to wszystko wiedzieć.
- Potrzebujemy Poszukiwacza Rozkoszy – powiedział Moran. –
Przepowiednia mówi tylko, że bliźniaczka z linii Delicii zaprowadzi nas do
jednego. I oto Zemna. Szaman. Duchowy przywódca. Kapłan wampirów.
Nie pieprzysz jak kapłan.
Zemna prychnął na ten zuchwały telepatyczny komentarz Mii.
Nie jestem kapłanem. I nie pieprzyłem cię, jeszcze.
Obietnice, obietnice.
- Znudziłem się już tym nonsensem – powiedział Zemna. Zebrał energię
wokół Morana i wyobraził sobie łowcę młócącego powietrze nad Atlantykiem.
Nic się nie stało.
Moran uśmiechnął się, krzyżując ręce i kołysząc się na piętach.
- Coś nie tak, wampirze? Masz problem w pozbyciu się mnie?
Zemna spróbował jeszcze raz przenieść Morana w jakieś nieprzyjemne
miejsce. I zawiódł. Alarm zjeżył mu włosy na karku. Moran nie był rzadkim
człowiekiem z silnymi barierami mentalnymi. Był jedynym człowiekiem
zdolnym pokonać Poszukiwacza Rozkoszy.
Cała ta rozmowa o dziennikach, amuletach i rytuałach wprawiło w ruch
myśli Zemny. Jantra powiedziała im o Desrai Sa’ed. Używając zaklęcia,
amuletu stworzonego z krwi Antycznych i Poszukiwacza Rozkoszy, osoba
może nie tylko absorbować energię duszy wampira, ale również inne jego
moce. Rytuał został stworzony przez wrogów rasy Jantry. Ale ci wrogowie i
linia Jantry umarli. Zemna był stworzony, nie zrodzony. On i jego bracia byli
przeklęci przez krew Jantry i magię. Zyskali jedynie ułamek prawdziwych
mocy czarownicy, które zdawały się onieśmielać większość ludzi, ale jednak
to, co umieli, nie mogło równać się z tym, do czego była zdolna Jantra. Tak, tej
lekcji nauczyli się zbyt dobrze w ciągu tych wczesnych miesięcy swojego
treningu.
- Nie jesteś zdolny wykonać Desrai Se’ed – Zemna trzymał ramię Mii,
przeciągając drugie wokół siebie. Jej broda oparła się o jego ramię, ciepły
oddech połaskotał go w szyję.
- Delicia spłodziła trochę dzieci. Yuki wymienili ją do innego plemienia.
Była niewolnicą tego plemienia i następnego, stąd do Meksyku. Znalazła
również drogę do łóżka Europejczyków. Zdumiewającego, prawda? Nikt nie
wie, jak wielu mężczyzn ją pieprzyło, ale wiemy, że miała co najmniej
dziesięcioro dzieci. Sześciu chłopców i cztery dziewczynki. Wszyscy byli
bliźniakami. I to są tylko te, o których wiemy – Moran przechylił głowę,
zaciskając wargi. – Wszystkie skażonej krwi. Ale zgaduję, że jesteśmy pół-rasą,
prawda?
Zemna naprężył się.
- Pochodzisz z linii Delicii.
- Brawo, Zemna! Tak, wywodzę się od jednej z wielu schadzek. Mój
bliźniak umarł jeszcze w macicy. I mam mały sekret. Moja matka była z
Itumaniki. To śmiertelny wrogowie Utamaka. Oczywiście, nie znasz tych
nazw, prawda? Byli jednym z plemion nomadzkich, które podróżowały po
ziemi na długo przed tym, kiedy Egipcjanie pisali na piasku. Wtedy nastąpił
rozłam pomiędzy trzema braćmi, którzy razem rządzili plemieniem. Trybunał
rządzący. To urocze, ale ze skazą. Stare teksty nie mówią nam, dlaczego bracia
walczyli, jedynie to, że plemię rozbiło się na trzy. Dwa plemienia przeżyły,
jedno wyginęło.
- Historia – powiedział Zemna, czując zło w piersi.
- Przepowiednia – powiedział Moran.
Było tak wiele rzeczy, których nie rozumiał. Dlaczego Jantra nie
opowiedziała im starych legend? Oczywiście kobieta wiedziała, że mogą
pewnego dnia spotkać się z jej wrogami. Ale wtedy jej ludzie byli wymierającą
rasą i tak wiele z historii zostało straconych. Nawet Jantra nie znała nazwy
swoich ludzi. Więc jak, do diabła, Moran dowiedział się o Itumaniki i
Utamaka?
- Wyglądasz na zdezorientowanego – Moran rozprzestrzenił swoją moc i
opuścił ramiona, rozdzielając palce. – Informuję cię tylko dlatego, że chcę,
abyś wiedział, dlaczego musisz umrzeć.
Zemna owinął swoje myśli wokół Mii i wysłał ją w jedno miejsce, które
wiedział, że jest bezpieczne. Próbował podążyć, ale jego stopy zdawały się
połączone z betonową podłogą. Moran podniósł swoje ręce, wnętrzami dłoni
do Zemny i wystrzelił rozżarzone kule ognia w Zemnę.
Poczuł spalający go w głowie ból… Później nie było już nic.
Rozdział 5
Mia wstała z podłogi z twardego drewna, jej ciało wciąż mrowiło od
pośpiesznego przetransportowana Zemny, a umysł zataczał się nagłego
umysłowego odłączenia od jej partnera życiowego. Cholera! Cholera! Cholera!
Wówczas odkryła, że wpatrują się w nią cztery, zaskoczone spojrzenia
ludzi siedzących na ogromnej, czarnej, skórzanej kanapie. Szybkie spojrzenie
ponad ramieniem ujawniło ogromny telewizor ryczący rozbijającą muzyką i
niepohamowaną walką. Dostrzegła film: Blade.
- Więc zapewne jesteście Raede i Dake. A te pisklęta to wasze partnerki
życiowe? – Stanęła z rękoma na biodrach, jej głowa była przechylona w
sposób, który wiedziała, że rozwściecza facetów. Zobaczyła, że kobiety rzuciły
na siebie okiem i zatrzymały mężczyzn, który próbowali wstać z obszernej
kanapy.
- Kim jesteś? Skąd znasz nasze imiona? Skąd, do diabła się tu pojawiłaś?
– Jeden z niebieskimi oczami wyrzucił pytanie tak szybko, jak pistolet.
- Jezu. Jesteś jak Zee. Mam na imię Mia Simon. Nie mam wiele czasu na
odpowiedzi „skąd wiesz” gówna. I Zemna, ten szczurzy bękart, odesłał mnie,
aby Czuwający Wampir mnie nie dostał – rozejrzała się wokół, dostrzegając,
że znajduje się w wielkim magazynie, w części salonu. Wszystko tu krzyczało
„drogie”, ale jednocześnie wydawało się swobodne i przytulne. Jedynej rzeczy,
której nie widziała, były drzwi.
- Okay, więc kto podrzuci mnie z powrotem do kościoła? Moran ma
Zemnę, ale nie ma amuletu. Nie może odprawić Desrai Sa’ed bez klejnotu.
Facet z brązowymi włosami, prawdopodobnie Reade, podniósł się z
kanapy.
- Desrai Sa’ed? Czuwający Wampir wie, jak zabrać duszę wampira i jego
moce?
Zemna Bardsley Michele Tłumaczenie: aksela
Prolog Tysiąc lat temu, nieznany ląd - Znani i nieznani, wszyscy zapłacicie – zaintonowała stara wiedźma, po zlustrowaniu wzrokiem trzech mężczyzn zgromadzonych w jej jaskini. Trzymali ciała jej córki i wnuczki. Ich zbroje były proste, spływały krwią bitwy, ale nie uchroniły ich przed gniewem potężnej staruchy. Znali cenę, kiedy wynosili zwłoki Aliei i jej dziecka z płonącego domu, a mimo to ochoczo odbyli podróż ku pewnej śmierci. Dake kochał swoją żonę i dopiero co narodzoną córkę. Zobaczenie ich nie tylko na wieczność martwych, ale również spalonych i pokrytych dymem, złamało mu serce i pozbawiło jego duszę współczucia. - Jantra, wybacz nam. - Ostrzegałam cię, Dake. Pojmałeś ją za żonę i miałeś ją chronić. Ona jest cenna. Cenna. - Kocham Alieę. I kocham moją córkę – jego głos załamał się przy tych słowach i ukrył twarz w dłoniach. - To wiem – odwróciła się do pozostałych. – Co z Delicią? - Zniknęła, pani. - Jest martwa? - Nie wiemy. Westchnienie zagrzechotało w jej wątłym ciele, brzmiało jak patyki uderzające się o siebie nawzajem. - Raede i Zemna… Wy też mnie zawiedliście? - Wszyscy cię zawiedliśmy, Jantra – wyszeptał Zemna. – Nie wiemy, kto zaatakował wioskę. Nie wiemy, kto odebrał im życie – omiótł wzrokiem ciała, teraz owinięte w pachnące tkaniny, używane jedynie w przypadku śmierci. - Czuję współczucie. Miłość do was wszystkich – Jantra chwyciła swoją ochronną laskę w starą rękę, następnie wskazała zakrzywionymi palcami na sponiewieranych mężczyzn. – Aliea i Delicia były ostatnimi ze swojego
rodzaju. Ostatnimi z mojego. Z ich śmiercią, nie ma nas więcej. Moje córki… - Jej mlecznoniebieskie oczy odszukały Dake’a. – Istnieje tylko jeden sposób, aby zabezpieczyć nasze przetrwanie. - Nie! – Serce Dake’a biło w przerażeniu. – Wszyscy dzieliliśmy naszą krew i nasze łoża z Alieą i Delicią. Zrobiliśmy wszystko o co nas prosiłaś, nawet znacznie więcej. - Aliea wybrała cię jako swojego jedynego żywiciela. Zerwała z tradycją i pozwoliłam jej na to. Miłość, to czuła. Nie mogłam jej odmówić… - Jantra zacisnęła usta. – Ochraniałyśmy tę wioskę. Dałyśmy wam dobre zdrowie i obfite plony. Nauczyłyśmy was naszej magii. Zawarliśmy pakt, Dake, kiedy przybyłeś na tę ziemię i zażądałeś jej dla siebie. Przyprowadź tych mężczyzn… i każdy z was powie „tak”, kiedy będę wymagać zapłaty. - Nie jesteśmy Spragnionymi Krwi. Nie jesteśmy tacy, jak ty i twoje córki. Jak możesz od nas wymagać… - Zrzucicie swoje stare skóry, to zrobicie. Nowe imiona, to wam dam. Nowe życia – potrząsnęła kościstym palcem. – Odmówisz mi, Dake? Ich życie na tej ziemi było proste, ale szczęśliwe. Mężczyźni mieli chętne i nienasycone, piękne kobiety, zmysłowe bliźniaczki jako kochanki, pełne brzuchy i, z narodzeniem jego córki, nadzieję na potomstwo. Pracowali ciężko i wszystkiego, czego pragnęli, to spokojnego życia. Kiedy przybyli najeźdźcy, nie byli przygotowani. Zbroje, która przybyły wraz z nimi ze starej ojczyzny, były zardzewiałe i zniszczone, ale założyli je i użyli. Zmusili do odwrotu ciemnoskórych ludzi z pomalowanymi twarzami i dziwnymi głosami. Zwycięstwo było krótkie. Kiedy wrócili, domostwo Dake’a stało w płomieniach, a jego rodzina… - Nie odmówię ci, Jantra – spojrzał na swoich towarzyszy - mężczyzn, którzy podążyli za nim przez ocean do tego miejsca z nietkniętym pięknem i dziką ziemią. Długo żyli bez rozlewu krwi. A teraz… Teraz już nigdy się od tego nie uwolnią. - Ofiarujemy ci nasze życia.
- Życia? Tych nie wezmę. Zamienię je na wieczność. Nauczę was sposobów i zaklęć naszych ludzi, dzięki którym można przetrwać – zsunęła swój kaptur i odkryła długie, szare włosy. Jej wcześniej niebieskie oczy, teraz świeciły ciemnością mroczniejszą nic noc, a usta otworzyły się, ukazując szpiczaste kły. – Ale wiedzcie też, że nie wybaczę śmierci moich córek. Dlatego musicie zostać ukarani. Bądź szczęśliwy, dopóki żyjesz, przez długi czas będziesz martwy. Scottish Proverb
Rozdział 1 Pierdolone gówno! Jestem popierdolona. Mia Simon patrzyła, jak metalowy pręt wystaje z jej brzucha. Prawdopodobnie jedna z tych zardzewiałych, które odpadły z rozpadającego się metalowego ogrodzenia. Blisko północy, z niewielkim fragmentem księżyca i zawodzącą latarką, która ją prowadziła przez stary, zrujnowany cmentarz, potknęła się i poleciała do tyłu na pręt. Przebita, wijąc się jak przewrócony karaluch, nic nie wskórała. Jedynym, co osiągnęła, był mech, który znajdował się blisko nagrobka i dostał się jej do ust. Cholera. Żwir wbijający się jej w tyłek był niewiele bardziej wygodny od szpikulca, który zdewastował jej narządy wewnętrzne, niezbędne do życia. Czy to naprawdę możliwe, że zakończy swoje życie w najbardziej żenujący sposób z możliwych? Spędziła parę następnych sekund przy wypluwaniu mchu i myśleniu o swojej siostrze bliźniaczce Carli, swoim oparciu, i o tym, jak wyśmiałaby jej dupę. - Jak umarłaś? – Powiedziałaby. - Kochanie, kocham cię, ale jesteś über klutz.1 - Co tu robisz, do diabła? Mia zamrugała oczami na widok wkurzonego mężczyzny wiszącego nad nią w powietrzu. Nie słyszała kroków, przekleństw, ani innych śladów wstawania zmarłych z grobów. Zrobiła dość hałasu, aby obudzić zmarłego. Heh, może ten gość był martwy. Był całkowicie czarny. Aj! Te oczy przyprawiały o gęsią skórkę. - O, dzięki. Zawsze kończy się na byciu uważanym za przyprawiającego o gęsią skórkę – powiedział, przyglądając się jej. – Jesteś ranna? 1 Ciamajda, niezdara
- Nie całkiem. Wiesz, miałam nadzieję, że kiedy ugryzłam tego dużego, że to będzie szybkie i bezbolesne – przyjrzała się swojej ranie. Jej ulubiony czerwony t-shirt zniszczony, ale w górnej części można było zauważyć, jak spływa krew. Cholera! Jej zajebista i droga skórzana kurtka – zniszczona. - Martwisz się o ubrania? Masz większy problem. - Nie pieprz. FYI2 , prawie martwa kobieta nie lubi czytających w jej myślach wampirów – westchnęła. Kurwa. To boli. Bardzo. - Nie to, że teraz jest to istotne, ale zgaduję, że jesteś Zemna. Jego brwi uniosły się. Był blady i niedbałość na jego twarzy sugerowała niedawną stratę wagi. Miał fajne blond włosy, trochę długie i rozczochrane, ale w sposób Ashtona Kutchera. Czarny t-shirt opinał się na umięśnionej klatce, a czarne dżinsy opinały uda. Jej wzrok powędrował do jego stóp. Były bose i czyste. Czy to była dziwna myśl umierającej kobiety, czy jego paznokcie wyglądały tak, jakby miał pedicure? - Chcesz mojej pomocy czy nie? Och, brzmiał na zniecierpliwionego. Jak gdyby mogła kontrolować, jak długo jej zejdzie umieranie z takim koszmarnym losem. Heh. - Och, jasne. Ty masz posiłek, ja jestem martwa. - Lub opcja B. Pomogę ci i uzdrowię twoje rany. - I zrobisz mnie jedną z umarłych? Nie, dzięki. - FYI – przedrzeźniał. – wampiry nie tworzą innych wampirów. - Ktoś cię stworzył. - W to było zaangażowane coś znacznie więcej niż przegryziona szyja i orgazm. Zanim mogła wziąć kolejny oddech, Zemna pochylił się i podniósł ją. Zrobił to tak szybko, że ból nie ogarnął jej ciała przez pełnych dziesięć sekund. - Kurwa! To cholernie boli! Ty pieprzony popaprańcu! Wtedy zemdlała. 2 For Your Information – do wyłącznej wiadomości.
* W piwnicy kościoła, na luksusowym łóżku z baldachimem, w którym Azure odmówiła spania, Zemna ostrożnie obłożył rany Mii ziołowym okładem. Spała głęboko dzięki jego mentalnemu rozkazowi. Z rytualnym gestem, wypowiedział niezbędne magiczne słowa. Nigdy nie rozumiał, dlaczego jego rodzaj mógł wyczarowywać obiekty i przelatywać z miejsca na miejsce, ale nie mógł leczyć ran lub przywracać martwych do życia. Kiedy skończył skomplikowaną ceremonię leczenia, myśli o Azure znów go nawiedziły. Jego jedyna nadzieja na znalezienie tego samego szczęścia, którego doświadczyli jego bracia umarła wraz z nią. Jak zdoła odszukać inne bliźniaczki urodzone z linii Delicii? Dake był śmiertelnym, Raede przechodził transformację w człowieka. Zestarzeją się i umrą… A on przemierzać będzie ziemię samotnie. Chyba że też znajdzie sposób, aby umrzeć. Głodzenie siebie nie skutkuje. Nie zabił nikogo i nie uprawiał seksu ani nie pił krwi od trzech miesięcy – odkąd Azure odebrała sobie życie, zamiast zaakceptować go jako partnera. Zabijając jej kochankę, nieświadomie wbił sztylet w jej duszę. Poczuła do niego odrazę. Jej umysł stał się mgłą poplątanych wspomnień, niewypowiedzianego strachu i wszechobecnej nienawiści. Azure. Kochałbym cię na wieki, jeżeli tylko… Jeżeli tylko… co? Pragnął połączenia z Azure tak bardzo, że odmawiał zaakceptowania faktu, że ona może nie być dla niego. Po tym, jak rzuciła się z klifu blisko ich górskiego ustronia, nie mógłby bez niej dalej żyć. Lub raczej, bez swojej partnerki życiowej. A jednak… Czy Azure była jego partnerką? Nie. Nie mógł słuchać rozumowania Dake’a i Raede’a albo pełnych współczucia przemówień Roji i Charron. Co oni wiedzieli? Mieli siebie. I za pięć miesięcy Dake ponownie będzie miał dziecko. Rodzinę. Wściekłość i rozpacz skwierczały w nim, jakby był podłączony do prądu.
Gdzie jest teraz twoja wiara, święty człowieku? Wzrok Zemny powędrował wzdłuż nagiego ciała Mii. Rozebrał ją z poplamionych, rozdartych ubrań. Później wyczaruje jej więcej, wliczając w to czarną skórzaną kurtkę, podobną do tej, którą tak bardzo lubiła. Synowie Jantry! Była jego niepożądanym, pięknym gościem. Nawet rozcięcie na jej brzuchu nie mogło popsuć prawdziwej doskonałości formy. Była apetycznie zaokrąglona, wysoka i silna. Piersi były duże z otoczkami w kolorze brązowego cukru. Sutki, twarde od chłodnego powietrza w pokoju, były powiększone. Był zaskoczony, jak bardzo pragnął zasmakować jej piersi, jak bardzo pragnął ssać te duże sutki, dopóki nie zaczęłaby jęczeć i wić się pod nim. Jednym palcem otoczył jej przekłuty pępek i dotknął maleńkiej, złotej obręczy. Pasowała do złotych kółek w uszach. Prześledził linę do biodra, rysując zygzaki na jej prawym udzie. Schludna ozdoba cipki była dowodem na to, że Mia była prawdziwym rudzielcem. Ach. Jak łatwo byłby rozdzielić te loczki i zagłębić się w niej, jak smakowicie byłoby odnaleźć małą perłę schowaną… Fiut mu stwardniał, pożądanie w nim krzyczało. Zemna cofnął się od łóżka, pozostając w cieniu i patrzył, jak Mia śpi. Jej rude włosy rozsypały się na jedwabnej poduszce. Zamigotały w przygaszonym świetle, rzeka ognia z białymi brzegami. Jasność obalała piegowaty nos i wiedział, że jej oczy są koloru szmaragdów. Miała pyszne usta… Mignęła mu wizja jej ujeżdżającą jego fiuta. Kurwa. Wypuścił wstrzymywane powietrze i spróbował zebrać porozrzucane myśli. Znała go. Przyszła do niego. Nie próbował kopać w jej myślach, aby znaleźć cel wizyty, aby zdecydować czy powinna żyć czy umrzeć. Zbyt zmęczony. Zbyt… głodny. Tak, głód się obudził. Potrzeba się obudziła. Ofiara przyszła do niego. Znała ryzyko, szukując go. Może go chciała. Chciała poczuć, jak plądruje ją,
chciała, aby okradł ją, pieprzył i pił z niej… I przez ten czas błagałaby o więcej, nalegałaby, aby pochłonął jej duszę. Nie. Nie! Uratuje jej życie. Nawet teraz, kiedy pozwalał sobie zastanawiać się, dlaczego ocalił człowieka, nie znał odpowiedzi. - Zemna – wyszeptała. Serce zabiło, kły wydłużyły się. Zemna zbliżył się wystarczająco, aby usłyszeć bicie jej serca. Jej oczy nie były otwarte, oddech nie zmienił się, kończyny leżały bezwładnie. Wciąż spała. Ale wydawała się go świadoma. Ukląkł przed łóżkiem, odważył się trzymać jej ciepłą rękę w swojej zimnej. - Jestem tu. - Śnij – wymamrotała. – Śnij ze mną.
Rozdział 2 Zemna podążył za nieuchwytną Mią w dół plaży. Poczuł miękki, ziarnisty piasek pod bosymi stopami, kiedy śpieszył się, aby dotrzymać kroku śmiejącej się kobiecie tuż przed nim. Słońce zachodziło, niebo było arrasem purpury i indyga. Poczuł bogaty, mocny zapach kwiatów… Wiciokrzew? Róża? Jaśmin? Inne zapachy przeszkadzały… Ciastowa woń pieczonego chleba i słaba świeżo zerwanych winogron. Nie powinno być możliwe zidentyfikowanie ich. To było, jakby odszedł… nie. Mia rzuciła się w lewo, oddalając od brzegu. Gonił ją w górę stromej ścieżki, wodząc spojrzeniem za zwiewną, białą sukienką, która miała na sobie. Liście uderzały w jego prosty, wełniany strój przewiązany paskiem. Wioska była taka, jaką pamiętał. Cztery okrągłe jednoizbowe chaty i wewnątrz nich podstawowe narzędzia niezbędne do codziennego życia - wliczając w to ciepłe, grube futra, służące do spania. Z przodu było ognisko. Żar jeszcze się palił, zapach gotowanego mięsa wciąż można było wyczuć. Jantra zostawała w swojej jaskini na noc, jednak pracowała z córkami w ciągu dnia i pożywiała się z nimi wieczorem. Mia weszła do ostatniej chaty, jego chaty, a on poszedł za nią, serce w piersi trzepotało mu niczym ptak złapany w pułapkę. Gdy podniósł klapę, sens powrotu do domu poruszył go. Po prawej stronie chaty, prowizoryczny stół z jego dziennikiem, prymitywną świecą i kwiatami. Delicia zawsze zrywała je i zostawiała dla niego. Na lewo, futra rzucone jak gruby, ciepły stos. Mia zrzuciła swoją sukienkę i wyciągnęła się naga na futrach, jej skóra błyszczała w migotliwym świetle świecy. Pozbył się ubrań, przez cały czas świadomy przyglądającej mu się Mii, kiedy zdejmował togę. Jej spojrzenie było pełne pożądania. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła złoty pierścień na fiucie – jedyna biżuteria, jaką kiedykolwiek nosił. - Pamiętasz pierwszy raz, kiedy wziąłeś Alieę i Delicię? - To jest sen. - Sen? Czy wspomnienia?
W tym dniu trzech mężczyzn stało w tej chacie i pierwszy raz kochało się z pięknymi bliźniaczkami: Delicią i Alieą. On, Dake i Raede… Tylko wtedy, przed błogosławieństwem Jantry, mieli inne imiona, inne życia. Szlag by to trafił! W ciągu kilku sekund dosięgnął Mii i złapał, wyciągając z futer. Nie nosiła niczego poza sennym uśmiechem i kuszącym, przekłutym pępkiem. Owijając ramiona wokół jego szyi, przywarła do niego, bez najmniejszej oznaki lęku przed jego gniewem. - Dlaczego tu? – Spytał, a jego głos był surowy. – Wiesz, że umknęliśmy z… - Musicie być wikingami. Wróciliście, prawda? - Pragnęliśmy prostego życia w pokoju, życia bez rozlewu krwi. - Jaka ironia. - Tak – Zemna wiedział, że zaciska jej ramiona zbyt mocno. Gniew wypełnił jego pierś, utrudniając oddychanie. Jej wzrok nie ujawniał ani grama strachu i nie chciał odszyfrować emocji rozświetlających jej oczy. – W dniu, kiedy Jantra domagała się swojej kary, uklękliśmy i zaakceptowaliśmy to. Umarliśmy tego dnia. Staliśmy się mężczyznami, którymi byliśmy, tylko gorszymi. Nie mogliśmy uciec Przeznaczeniu, więc przyjęliśmy przemoc, śmierć i rozkosz. Opuściliśmy ojczyznę. A mimo to, zyskała swoją zemstę. Zemna pocałował Mię tak mocno i namiętnie, jak zasłużyła za przywrócenie mu domu. W ciągu tysiąca lat nigdy nie wrócił. Ich osada została zniszczona, teraz pochowana pod nadmorskimi miastami, zagubiona wiecznie od dnia, w którym ich kobiety upadły pod mieczami ciemnoskórych wojowników. Cholerna Mia! Nie chciał przeżywać ponownie swojego śmiertelnego życia. Kiedy uwolnił jej usta, była wiotka i zdyszana. Nacisnął na jej ramiona i zmusił do klęknięcia. Za to, że tak chętnie doprowadziła go do wściekłości. Co było nie tak? Kuszenie go? Dręczenie go? Wiśniowe usta, które tak podziwiał, ślizgały się na jego fiucie, przynosząc żar i rozkosz. Jej język bawił się z pierścieniem na jego kogucie przez długi czas… Wtedy zassała jego jaja, kiedy jej palce głaskały penisa. Jej język omiótł fiuta i okrążył wrażliwą główkę. Chwyciła za podstawę penisa i ścisnęła jego piłki i robiła tak w
kółko i w kółko. Ciężki zapach seksu kłócił się z wonią kwiatów jaśminu, które stały na blacie. Poczuł, że orgazm porusza się, wznosi… Nie mógł uwierzyć, że już był gotów, aby dojść. Co ty mi robisz, Mia? Cofnął się, potykając, z dala od jej utalentowanych ust. - Pochyl się. Daj mi swój tyłek. Zrobiła tak, jak rozkazał. Obracając się, zgięła w pasie, jej palce zawinęły się wokół kostek i zaoferowała mu jasne, okrągłe ciało pośladków. Przełknął gulę w gardle. Nie rozumiał jej. Dlaczego była tak chętna… Dlaczego nie czuła jego gniewu… Jego rozpaczy. Pot pokrył skórę Mii. Jej tyłek był tak bliski doskonałości. Kurwa. Ona była doskonała. Zemna ustawił się za nią i złapał ją za biodra. Czubek jego penisa dotknął ściągniętą gwiazdkę jej odbytu. Drżąc ze wielkiej, sprawiającej ból potrzeby, wsunął czubek penisa. Kilkoma szybkimi ruchami dłoni, orgazm, który zagroził mu kilka sekund temu, zalał Mię. Kiedy jego nasienie pulsowało w jej naprężonym wejściu, wślizgnął się głębiej, wsparty przez naturalny nawilżacz. Kiedy wniknął w nią całkowicie, delektował się odczuciem ciasnoty i ciepła, chwytając chrapliwie oddech, próbując odzyskać kontrolę. Chciał ukarać ją, pieprzyć, dopóki nie zaczęłaby żałować grzechu sprawienia, że przypomniał sobie o swojej śmiertelności. Wtedy zacisnęła się wokół jego penisa i kiedy krzyknął, domagając się, aby zrobiła to jeszcze raz, zrobiła. Pomimo tego, że doszedł kilka sekund temu, wciąż był twardy. Nawet w snach był Spragnionym Krwi… poszukiwaczem rozkoszy. Jego erekcja była dłuższa niż śmiertelnego, stawał się bardziej twardy po wytryśnięciu nasienia – jednocześnie przekleństwo i błogosławieństwo. Trzymając jej biodra, zagłębił się w dziewiczy tyłek, czerpiąc przyjemność z nią w sposób, w jaki czerpał od tak wielu innych kobiet. - Nie jestem tylko jakąś tam kobietą – powiedziała Mia, jej głos był miękki z pożądania i zrozumienia.
Więc dzieliła z nim myśli. Nie chciał słyszeć jej słów. Nie był gotowy, aby wybaczyć jej zabranie go do tego miejsca, ukradnięcie wspomnień, sprawienie, że przypomniał sobie, jak bardzo tęsknił za wioską. - Pieprz mnie mocniej, wampirze – powiedziała. – Dalej. To jest to, czego chcesz, prawda? Ukarać mnie? Więc zrób to, mój kochany. Ukarz mnie. Jej słowa nakazały mu. Pieprzył ją mocniej i szybciej, aż sapał z wysiłku. Pot spływał mu po plecach, kiedy uderzał w nią – dźwięk uderzeń jego bioder o jej ciało było erotyczną muzyką. Patrzył na swojego penisa, uciskanego przy podstawie przez złoty pierścień, który wchodził i wychodził z pięknego tyłka Mii. O bogowie! Orgazm wybuchnął, niemal nie do zniesienia uczucie rozkoszy, który sparaliżowało go. Po długiej chwili, objął ramieniem Mię i pomógł jej się wyprostować. Jego fiut był wciąż w jej soczystym tyłku, wciąż pulsował z siłą niewiarygodnego uwolnienia. - Nie jesteś tylko jakąś tam kobietą – powiedział niechętnie. - Racja – powiedziała Mia. – Jestem twoją życiową partnerką.
Rozdział 3 Mia obudziła się, aby znaleźć Zemnę pomiędzy jej nogami oglądającego cipkę, jak gdyby była czekoladą Godivy. - Nie jestem pewna czy polubiłam pieprzenie tyłka – powiedziała – Nawet w snach. Spojrzał na nią i skrzywił się. Czy ten czerwony odcień na jego twarzy był… rumieńcem? - Nie, to nie jest rumieniec – warknął. – Seks analny może być bardzo przyjemny. To, co zrobiłem… Pozwoliłaś. Ale przykro mi, że nie znalazłaś w tym tak wiele przyjemności jak ja. I ty nie jesteś moją partnerką życiową. - Taa, dobra, obojętnie. Hej! Jesteś nagi – powiedziała. – Jestem też naga. I nie jestem martwa. - Prawie wyzdrowiałaś. Przespałaś prawie trzy dni. - Trzy dni? I nie mogłeś wrócić do moich snów i dać mi porządnego seksu? Zemna obnażył zęby, jego oczy błysnęły, zarówno wyrzutami sumienia, jak i irytacją. Jego czarne spojrzenie różniło się od piwnych oczu, które miał we śnie. Gdy zdał sobie sprawę, że mu dokucza, odprężył się. Ostrożnie zbudowała mentalną ścianę, aby nie mógł tak łatwo czytać jej w myślach. Nie było powodu, aby biednego ukochanego denerwować. Spojrzała na niego, głodna jego dotyku, jego słów, jego przebaczenia. Cholera. Nie powinna zmuszać go do powrotu do wioski. Domyślała się, jak mógł się z tym czuć. Głupi, głupi wampir. Nie wiesz, że cię kocham? - Rozpoznam mentalne blokady, kiedy je wyczuję – skrzyżował ramiona i mięśnie na jego barkach zarysowały się ładnie. Słodki Jezu. – I mogę je przebić. - Próbuj. Z warknięciem ukląkł między jej nogami i ucztował na cipce. Żar zaiskrzył w jej brzuchu, kiedy Zemna zagłębił w niej swój język. Cholera! To
nie było łagodnie kochanie się, żadna próba przeprosin. Spróbowała odsunąć się, ale jego ręce owinęły się wokół jej nóg i przytrzymały na miejscu. - Zemna? - Co? Przemoc w jego tonie powinna ją przerazić, ale odkąd znała źródło jego gniewu, czuła jedynie łagodnie rozdrażnienie. Widziała jedynie czubek jego jasnej głowy i sporadyczne mignięcie twarzy, kiedy trącił nosem wewnętrzną część jej ud. Opadła na poduszki, jej dłonie chwyciły nakrycie i czerpała przyjemność poniesiona ustami Zemny. Smakował każdy cal jej opuchniętego ciała, dopóki nie zwijała się i nie błagała. Torturował jej łechtaczkę liźnięciami i ssaniem, odmawiając uwolnienia ze zmysłowej męczarni. Próbował ją pożreć, cholera, i uwielbiała to. Kiedy w końcu chwycił łechtaczkę pomiędzy swoimi wargami, zalał ją orgazm. Poczuła podwójne ukłucie, kiedy dochodziła, ślepa z intensywności, unosząc się, wspinając, opadając… I kiedy jej soki popłynęły wraz z krwią. * - Dlaczego mi nie powiesz, skąd wiesz o mnie i moim pochodzeniu, dlaczego, kurwa, byłaś na cmentarzu i dlaczego, do diabła, myślisz, że jesteś moją życiową partnerką? Mia, czując się leniwie, albo z powodu zdumiewającego orgazmu, albo z utraty krwi, uniosła dłoń i odliczyła na placach. - Jeden. Dziennik Delicii. Dwa. Próbowałam cię odnaleźć. Trzy. Moja siostra mi powiedziała. Zemna zamrugał. - Hę? - Dziś jest nów, tak? Zemna uniósł brwi.
- Wróćmy do dziennika Delicii. Jak mogłaś go odczytać? Język jej ludzi jest martwy. Nawet ja nie pamiętam jak w nim mówić, a co dopiero pisać. Ona, Aliea i Jantra były ostatnie ze swojego rodzaju – zatrzymał się, usiadł i ukazła się jej więcej mięśni. Cholera, on był pyszny. Jego fiut był twardy i był duży. Boże, nie mogła się doczekać, aby naprawdę wziąć go do ust. - Mia? Zamrugała, odciągając wzrok od imponującego penisa. - Zastanawiasz się, skąd wiem o Jantrze i jej córkach. Czekał, jego wzrok ujawniał znacznie więcej, niż ciekawość. Był wciąż wściekły. Ał, paskudztwo. - Została zabrana przez Yuki. Z moich badań dowiedziałam się, że byli oni pierwszymi ludźmi, którzy osiedlili się na obszarze i byli jednymi z wielu północnych kalifornijskich plemion, które atakowały inne. Znali Jantrę i dziewczyny osiedlone blisko plaży i ponieważ były one jedynie kobietami, zignorowali je. - Wtedy my przybyliśmy. - Wojownik rozpozna wojownika. - Byliśmy tam przez blisko dwa lata. Dlaczego czekali tak długo, skoro uważali nas za zagrożenie? - Delicia również nie wiedziała lub nie napisała – Mia położyła ręce na brzuchu. Żadnych blizn. Żadnego śladu, nie licząc niewielkiego bólu, że jej ciało i organy były przebite zardzewiałym narzędziem. Ekstra. – Jej pamiętnik napisany był w łacinie. - Łacina – Zemna wyglądał na zaskoczonego… Nie, wstrząśniętego. Natychmiast zrozumiała dlaczego. - Uważasz, że były prymitywne? - Nie. Jestem po prostu ogłuszony, że ty potrafisz czytać łacinę. - Umiem również odczytywać grekę, mówić po francusku i hiszpańsku i wystarczająco znam karate, aby skopać twój żałosny tyłek.
- Strasznie się boję – wymamrotał jakieś niezrozumiałe zwroty i odkryła, że jest w wygodnych dżinsach, czerwonym t-shircie, czerwonych skarpetkach i naprawdę fajnej parze białych Sketchersów. Nawet pamiętał, aby wyczarować czarną kurtkę, która była lepsza niż jej poprzednia. Słodko! - Zgaduję, że to znaczy, że nie dostanę więcej bzykania? – Spojrzała na niego i zamrugała rzęsami. - Bądź ostrożna z tym, co sobie zażyczysz. Jej serce zajęczało. Och, kochanie, nie masz pojęcia, czego chcę. Powoli usiadła z jednym lub dwoma ukłuciami w mięśniach brzucha i stwierdziła, że będzie z nią dobrze. Zauważyła, że również się ubrał – wygląd pieprzonego wampira, który tak sobie upodobał. Spojrzał na nią, na co odpowiedziała spojrzeniem i uniosła brwi. - Nigdy nie powiedziały nam, skąd są. Prawdę mówiąc, wiemy o nich bardzo niewiele – usiadł obok niej ze wzrokiem utkwionym w jej twarzy. - Jak do diabła, dostaliście się do Kalifornii? Wzruszył ramionami. - Zrobiliśmy to, co robią najlepiej wikingowie. Żeglowaliśmy. Nie istnieje nic podobnego do oceanu. Jest piękny, nieprzewidywalny… Ostatecznie wylądowaliśmy na czymś, co teraz jest Północną Kalifornią. Odnaleźliśmy Alieę i Delicię na plaży, czyszczące ryby. I… Musisz znać resztę – jego twarz była bladą, beznamiętną maską, mimo to wyczuła, że Zemna wcale nie jest chłodny. Przeklęty albo nie, facet odczuwał wstrząs i ból… I jeśli twardość w jego dżinsach była jakąkolwiek oznaką, wciąż chciał ją pieprzyć. Kiedy o tym pomyślała, ożywiła się. Klepnęła go w udo i wstała z wygodnego łóżka. - Idziemy, kochanie. - Nigdzie nie idziemy. Usiądziesz i odpowiesz na moje pytania. - Okay – usiadła.- Pozwól mi wypróbować to nastawienie wampa przez minutę – pochyliła się bliżej, jej usta były o oddech od jego warg i wyszeptała. - Chcę pieprzyć twojego drągala.
Jego usta drgnęły. To nie był uśmiech, ale był prawdopodobnie bliski do uśmiechu, na jaki sobie pozwalał Zemna. - Co to drągal? - Drąg lub gość. Interpretuj, jak chcesz. Odwzajemnię przysługę, wiesz? – wsunęła dłoń pomiędzy jego nogi i przycisnęła dłoń do jego erekcji. Odnalazła krawędź przez jego dżinsy i poczuła, jak fiut szarpnął się pod jej lekkim dotknięciem. – Niestety, nie wydaje mi się, abyśmy mieli czas, aby zrobić użytek z tego w łóżku. Czy to była jej wyobraźnia, czy Zemna mniej wyglądał na ożywiony posąg? Może, tylko może, zbliżył się do niej, rozszerzył swoje nogi na milimetr, pozwolił swojemu spojrzeniu rozżarzyć się w pożądaniu. Zemna położył dłoń na jej i zdjął ją ze swojego krocza. Westchnęła. - Przynajmniej twój penis mnie lubi. - Jeśli wiesz o mnie i o mojej klątwie, wiesz zatem co się stanie, jeśli poddam się żądzy krwi. - Umrę jako szczęśliwa kobieta? Przewrócił oczami. - Jesteś samobójcą. - Nie możesz zabić swojej partnerki życiowej. - Nie jesteś moją partnerką życiową. Ona jest martwa. Tym razem to była jej kolej, aby przewrócić oczami. - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego nie możemy użyć łóżka i sprawdzić, czy nią jestem? - Czy to ma coś wspólnego z nowiem? - Czuwający Wampir dziś przybędzie. Chcą przebić cię kołkiem. Myślą, że jesteś słabszy podczas nowiu. - Mylą mnie z wilkołakami. - Wilkołaki mają problemy podczas pełni. Dziś jest nów – wstała i wyciągnęła dłoń. – Trzy dni temu mieliśmy szansę ich wyprzedzić. Teraz, możemy jedynie mieć szczęście i wydostać się z cmentarza żywi.
- Przybyłaś tu, aby mnie uratować - jednocześnie w jego głosie było podejrzenie i zdumienie. - Szkoda, że jej się nie udało.
Rozdział 4 Zemna patrzył na wysokiego, chudego człowieka, opierającego się o drzwi. Myśliwy był ubrany od głowy do palców stóp na czarno, wliczając w to pół-maskę. Myślał, że kim jest? Zorro? Mia trzasnęła go w ramię. - Co do diabła jest nie tak z twoimi wampirzymi zmysłami? Nie słyszałeś, jak te dupki schodziły po schodach? - Kto mówi, że nie słyszałem? - Hm. Ja. Okay, nie zwrócił uwagi na odgłosy drapania, które jego wrażliwy słuch wychwycił kilka minut temu. Szczury i inne kreatury często włóczyły się po popadającym w ruinę kościele. Mia i jej zdumiewające odkrycie tak go rozproszyły, że nie zdawał sobie sprawy, że odgłosy skrobania były dźwiękami kroków po schodach. - Mia – chudy człowiek przeszedł do przodu, dopóki nie stał jedynie stopę od nich. Zemna przyglądał mu się w ten sam sposób, w jaki kot tropi ganiającą mysz. Od tego idioty poczuł triumf, nie strach. Arogancja zabarwiła również jego radość. Zemna zamarł. Czy on nie wie, że mogę odłamać jego głupią szyję? - Zdradziłaś nas. Jestem rozczarowany. - Jakby mnie to obchodziło – Mia odrzuciła swoje gęste, rude włosy z ramienia i stanęła prosto, ręce oparte na biodrach. Zemna był dziwnie… dumny z jej postawy. - Okradłaś nas. - Ty okradłeś mnie pierwszy. Więc pierdol się. Wydał z siebie odgłos rozczarowania. - Nie ukradłem życia twojej siostry. Można uważać jej śmierć za częściową zapłatę. - Czy już wspominałam… Pierdol się.
Mężczyzna zaśmiał się, dźwięk zbyt złowieszczy, aby był prawdziwym rozbawienie. - Carla nie miała żadnych problemów z wydawaniem pieniędzy Czuwającego Wampira na swoje wykopaliska. Wtedy znalazła to, czego pragnęliśmy przez tysiąc lat i oszukała nas – mężczyzna wyciągnął dłoń i ośmielił się potrzeć kciukiem o policzek Mii. Wyrwała się spod jego dotknięcia, ale nie cofnęła się, odmawiając bycia zastraszoną. Zemna poczuł mroczne, nieznane mu źródło w swojej piersi, które zaczęło wznosić się i utkwiło mu w gardle. Niejasno nadał tej emocji imię: posiadanie. Czy chciał, czy nie chciał zatwierdzić Mii, nie miało to znaczenia. Ona przyjęła go i zatwierdziła jako partnera na swój dziwny, nielogiczny sposób. To wystarczyło teraz, aby znaleźć się pod jego ochroną. Niskie warknięcie zagrzmiało, kiedy jego kły wydłużyły się. Wszedł pomiędzy Mię i tego łowcę. - Dotknij jej jeszcze raz, a cię zabiję. - Och, oszczędź mi – powiedział mężczyzna. – Gdyby cię to interesowało, mam na imię Moran – stuknął w swoją czaszkę. – Nie możesz czytać mi w myślach, prawda? - I nie mam zamiaru tego robić – powiedział Zemna. Wyczuł silny paranormalny blok, ale niewiele go to obchodziło. Rzadko spotykał tego rodzaju ludzi, z taką mocą. Zaledwie kilka razy w ciągu swojego tysiąca lat na Ziemi. I co z tego? Chciał jedynie zabrać od niego Mię. - Mam pamiętnik, Mia – powiedział Moran. – Teraz chcę amuletu. - Nie. Myślę, że go zatrzymam. - Ufałem ci. Powinienem cię zabić za tę zdradę. - Ale potrzebujesz mnie, prawda? Potrzebujesz amuletu i mnie do zaklęcia. - Bliźniaczka z linii Delicii – Moran westchnął. - Jaką kochaną idiotką jesteś. Myślałem, że umiesz odczytywać łacinę.
Zemna złapał ramię Mii, przyciągnął do swojego brzucha i trzymał mocno, dopóki się nie odprężyła. - Och, c’mon, Zee. Nikt nie obraża mojego tłumaczenia łaciny! Zee? Niemal uśmiechnął się na ten zuchwały przydomek i źródło gniewu Mii. Była ona śmiała, ukrywając swój strach za lekceważącymi słowami i wojowniczym nastawieniem. Ale słyszał bicie jej serca i był świadom chaosu w jej myślach. Moran przerażał ją i nie tylko dlatego, że zabił jej siostrę. Miał moce, jakich nigdy wcześniej nie widziała i tylko jedno słowo opisywało Morana. Diabeł. Cholera. Zemna musiał wiedzieć, co ona wie, co Carla jej powiedziała, co Delicia napisała w dzienniku… Musiał to wszystko wiedzieć. - Potrzebujemy Poszukiwacza Rozkoszy – powiedział Moran. – Przepowiednia mówi tylko, że bliźniaczka z linii Delicii zaprowadzi nas do jednego. I oto Zemna. Szaman. Duchowy przywódca. Kapłan wampirów. Nie pieprzysz jak kapłan. Zemna prychnął na ten zuchwały telepatyczny komentarz Mii. Nie jestem kapłanem. I nie pieprzyłem cię, jeszcze. Obietnice, obietnice. - Znudziłem się już tym nonsensem – powiedział Zemna. Zebrał energię wokół Morana i wyobraził sobie łowcę młócącego powietrze nad Atlantykiem. Nic się nie stało. Moran uśmiechnął się, krzyżując ręce i kołysząc się na piętach. - Coś nie tak, wampirze? Masz problem w pozbyciu się mnie? Zemna spróbował jeszcze raz przenieść Morana w jakieś nieprzyjemne miejsce. I zawiódł. Alarm zjeżył mu włosy na karku. Moran nie był rzadkim człowiekiem z silnymi barierami mentalnymi. Był jedynym człowiekiem zdolnym pokonać Poszukiwacza Rozkoszy. Cała ta rozmowa o dziennikach, amuletach i rytuałach wprawiło w ruch myśli Zemny. Jantra powiedziała im o Desrai Sa’ed. Używając zaklęcia, amuletu stworzonego z krwi Antycznych i Poszukiwacza Rozkoszy, osoba może nie tylko absorbować energię duszy wampira, ale również inne jego
moce. Rytuał został stworzony przez wrogów rasy Jantry. Ale ci wrogowie i linia Jantry umarli. Zemna był stworzony, nie zrodzony. On i jego bracia byli przeklęci przez krew Jantry i magię. Zyskali jedynie ułamek prawdziwych mocy czarownicy, które zdawały się onieśmielać większość ludzi, ale jednak to, co umieli, nie mogło równać się z tym, do czego była zdolna Jantra. Tak, tej lekcji nauczyli się zbyt dobrze w ciągu tych wczesnych miesięcy swojego treningu. - Nie jesteś zdolny wykonać Desrai Se’ed – Zemna trzymał ramię Mii, przeciągając drugie wokół siebie. Jej broda oparła się o jego ramię, ciepły oddech połaskotał go w szyję. - Delicia spłodziła trochę dzieci. Yuki wymienili ją do innego plemienia. Była niewolnicą tego plemienia i następnego, stąd do Meksyku. Znalazła również drogę do łóżka Europejczyków. Zdumiewającego, prawda? Nikt nie wie, jak wielu mężczyzn ją pieprzyło, ale wiemy, że miała co najmniej dziesięcioro dzieci. Sześciu chłopców i cztery dziewczynki. Wszyscy byli bliźniakami. I to są tylko te, o których wiemy – Moran przechylił głowę, zaciskając wargi. – Wszystkie skażonej krwi. Ale zgaduję, że jesteśmy pół-rasą, prawda? Zemna naprężył się. - Pochodzisz z linii Delicii. - Brawo, Zemna! Tak, wywodzę się od jednej z wielu schadzek. Mój bliźniak umarł jeszcze w macicy. I mam mały sekret. Moja matka była z Itumaniki. To śmiertelny wrogowie Utamaka. Oczywiście, nie znasz tych nazw, prawda? Byli jednym z plemion nomadzkich, które podróżowały po ziemi na długo przed tym, kiedy Egipcjanie pisali na piasku. Wtedy nastąpił rozłam pomiędzy trzema braćmi, którzy razem rządzili plemieniem. Trybunał rządzący. To urocze, ale ze skazą. Stare teksty nie mówią nam, dlaczego bracia walczyli, jedynie to, że plemię rozbiło się na trzy. Dwa plemienia przeżyły, jedno wyginęło. - Historia – powiedział Zemna, czując zło w piersi.
- Przepowiednia – powiedział Moran. Było tak wiele rzeczy, których nie rozumiał. Dlaczego Jantra nie opowiedziała im starych legend? Oczywiście kobieta wiedziała, że mogą pewnego dnia spotkać się z jej wrogami. Ale wtedy jej ludzie byli wymierającą rasą i tak wiele z historii zostało straconych. Nawet Jantra nie znała nazwy swoich ludzi. Więc jak, do diabła, Moran dowiedział się o Itumaniki i Utamaka? - Wyglądasz na zdezorientowanego – Moran rozprzestrzenił swoją moc i opuścił ramiona, rozdzielając palce. – Informuję cię tylko dlatego, że chcę, abyś wiedział, dlaczego musisz umrzeć. Zemna owinął swoje myśli wokół Mii i wysłał ją w jedno miejsce, które wiedział, że jest bezpieczne. Próbował podążyć, ale jego stopy zdawały się połączone z betonową podłogą. Moran podniósł swoje ręce, wnętrzami dłoni do Zemny i wystrzelił rozżarzone kule ognia w Zemnę. Poczuł spalający go w głowie ból… Później nie było już nic.
Rozdział 5 Mia wstała z podłogi z twardego drewna, jej ciało wciąż mrowiło od pośpiesznego przetransportowana Zemny, a umysł zataczał się nagłego umysłowego odłączenia od jej partnera życiowego. Cholera! Cholera! Cholera! Wówczas odkryła, że wpatrują się w nią cztery, zaskoczone spojrzenia ludzi siedzących na ogromnej, czarnej, skórzanej kanapie. Szybkie spojrzenie ponad ramieniem ujawniło ogromny telewizor ryczący rozbijającą muzyką i niepohamowaną walką. Dostrzegła film: Blade. - Więc zapewne jesteście Raede i Dake. A te pisklęta to wasze partnerki życiowe? – Stanęła z rękoma na biodrach, jej głowa była przechylona w sposób, który wiedziała, że rozwściecza facetów. Zobaczyła, że kobiety rzuciły na siebie okiem i zatrzymały mężczyzn, który próbowali wstać z obszernej kanapy. - Kim jesteś? Skąd znasz nasze imiona? Skąd, do diabła się tu pojawiłaś? – Jeden z niebieskimi oczami wyrzucił pytanie tak szybko, jak pistolet. - Jezu. Jesteś jak Zee. Mam na imię Mia Simon. Nie mam wiele czasu na odpowiedzi „skąd wiesz” gówna. I Zemna, ten szczurzy bękart, odesłał mnie, aby Czuwający Wampir mnie nie dostał – rozejrzała się wokół, dostrzegając, że znajduje się w wielkim magazynie, w części salonu. Wszystko tu krzyczało „drogie”, ale jednocześnie wydawało się swobodne i przytulne. Jedynej rzeczy, której nie widziała, były drzwi. - Okay, więc kto podrzuci mnie z powrotem do kościoła? Moran ma Zemnę, ale nie ma amuletu. Nie może odprawić Desrai Sa’ed bez klejnotu. Facet z brązowymi włosami, prawdopodobnie Reade, podniósł się z kanapy. - Desrai Sa’ed? Czuwający Wampir wie, jak zabrać duszę wampira i jego moce?