mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Benzoni Juliette - W łożnicach królowych

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Benzoni Juliette - W łożnicach królowych.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 55 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 3 lata temu

ffdjdjghjghfhg

Transkrypt ( 25 z dostępnych 155 stron)

JULIETTE BENZONI W łożnicach królowych Przełożyła Krystyna Sławińska

Dla Henriego Spade’a, dzięki któremu urzeczywistniają się marzenia... z czułością

„Zdobyłem miłość królowej, chroniłem ją... „ Miłość królowej! W każdej epoce miłość królowej stanowiła przedmiot marzeń mężczyzn, tak jak wszystko co rzadkie, cenne, a przede wszystkim niedostępne. Ukazując się poddanym w nimbie wspaniałych toalet, klejnotów – często kryjących to i owo, gdy nie stało urody – królowa robiła wrażenie kogoś pośredniego między bóstwem a kobietą. Otoczona z niczym nieporównywalnym splendorem korony, błyszcząca złotem i szlachetnymi kamieniami wydawała się niezwykła – tak postrzegał ją lud, który tłoczył się za podwójnym szeregiem uzbrojonych straży. Czy była urodziwa? Bez wątpienia, bo nawet największą brzydulę w takiej chwili otacza jakiś szczególny blask. Zresztą wychowywano ją w szczególnych warunkach, od dziecka przygotowywano do owej roli żywego bóstwa, wyłączona była naturalnie z ciężkich prac domowych czy pracy w polu, które wykonywała większość innych kobiet – musiała mieć pewne zalety, chociażby bielszą i delikatniejszą cerę, kształtniejsze ręce, stopy, bardziej śpiewny głos: to wszystko składało się na królewski splendor. W naszym wieku ów nimb także odgrywa ogromną rolę: wielkie tłumy (w większości republikańskie) przybywają rojnie, gdy przejeżdża Jej Wysokość Elżbieta II czy Małgorzata, królowa Danii, nie wydadzą natomiast nawet paru groszy na bilet metra, aby popatrzeć na lady Windsor-Mountbatten czy panią de Montpezat. A media powtarzają: królowa umie tylko być wdzięczna, czasem urocza; na starość ledwie sympatyczna albo majestatyczna. Niekiedy też prześcigają się w wyszukiwaniu pochwalnych przymiotników, gdy chodzi o władczynię naprawdę piękną, jak królowa Szwecji, Shabanou Farah, Sirikit z Tajlandii czy była cesarzowa Soraya. Ich blask przyćmiewa nawet sławę królowych ekranu, koronowanych światłem reflektorów. To korona daje im tę przewagę, bo – może z wyjątkiem Jacqueline Kennedy – żadna małżonka głowy państwa republikańskiego nie wzbudzała podobnego zainteresowania. Z naszą ciekawością i podziwem możemy porównać uczucia, jakimi nasi przodkowie obdarzali owe najwyżej postawione kobiety. Żadna z nich nie pozostawiła poddanych obojętnymi. Ludzie je kochali albo ich nienawidzili, zazdrościli im lub współczuli; jeśli miały urodę lub wdzięk właściwy istotom uprzywilejowanym, wzbudzały namiętności, których echo jeszcze teraz budzi niepokój lub zachwyca. Ilu wielbicieli ma dzisiaj Maria Stuart czy Maria Antonina, Józefina de Beauharnais, a przede wszystkim Elżbieta Austriacka, znana jako Sissi? Może dlatego, że tym pięknym kobietom towarzyszył tragiczny los? Korona, w której krew zastępuje rubiny, doprowadza wyobraźnię do paroksyzmu. Spośród wielu mężczyzn, których rozmaite uczucia towarzyszyły królowej, jeden tylko zdołał umknąć owej magii: to król małżonek, taki jak ona, równy jej, lecz najczęściej jej pan i władca. Dla niego, który w noc poślubną mógł skonfrontować swoje warunki fizyczne z warunkami młodej nieznajomej (która znalazła się w jego łożu dzięki polityce), królowa była tylko jedną z wielu istot, częstokroć – według jego własnych kryteriów – o wiele mniej

pociągającą, z którą należało spłodzić potomka. Przecież to królowie właśnie wymyślili obowiązek małżeński, w jego najbardziej odrażającym aspekcie. Oni zawsze mieli na podorędziu jakiś wybieg: dyskretna miłostka czy też oficjalna faworyta – mogli wybierać nie tylko na dworze, ale w całym kraju, gdzie, jak to zwykle bywa, kobiety były w większości. Wybrana białogłowa znajdowała na ogół – zamiast zadowolenia fizycznego – inne korzyści, bogactwo, nawet honory. Tak wyglądały królewskie przyjemności, które nie pociągały za sobą żadnych konsekwencji. Czyż mężczyzna nie jest z natury swej poligamiczny? A co dopiero król... Swobodnie mógł przebywać w podejrzanym towarzystwie, kiedy tylko chciał; jedynie co surowsi sędziowie lekko marszczyli brew... Inaczej rzecz się ma z królową, mającą zapewnić ciągłość dynastii – jest symbolem i źródłem, alfą i omegą królestwa. Ten, kto śmiał, powodowany uczuciem lub ambicją, podnieść na nią oczy, a nie daj Boże i rękę, ryzykował życie i powinien był wiedzieć, że przedsionek królewskiej alkowy mógł stać się pierwszym stopniem na szafot, bo występek taki stanowił niebezpieczeństwo dla czystości rodu w owych wiekach, gdy każde uchybienie wobec małżeńskiej godności osoby królewskiej było sądzone jako zbrodnia obrazy majestatu. Kara bywała równie okrutna zarówno w stosunku do występnej małżonki, jak i jej wspólnika. Niemniej, niektóre z zakazanych miłości, potępiane przez prawo, społeczeństwo, plotkarki i dziennikarzy wzbudzają podziw; są wzruszające, piękne i wbrew surowej mieszczańskiej moralności – godne legendy. Te uczucia przyniósł wiatr szaleństwa i namiętności. Wymykają się władzy rozumu. Pozostawiły w Historii niezatarte ślady. Dla wielu królowych sama miłość była czymś wzniosłym; powodowane kaprysem, namiętnością, nie przywiązywały się zbytnio do swych wybranków... Były też historie miłosne zakończone w morzu krwi tryskającej z szafotu, w torturach i okrucieństwie. Na szczęście zdarzały się w czasach już przeszłych, gdy stawka była wyższa... Poznamy także gwałtowne, zabawne, niekiedy wzruszające miłości cesarskich księżniczek... Oczywiście książka niniejsza nie omawia wszystkich owych historii miłosnych wszystkich koronowanych kobiet. Było jeszcze wiele innych królowych, tutaj nie opisywanych, które także szukały ramion bardziej czułych i gorących niż ramiona oficjalnych małżonków. Wybrałam po prostu romanse, które zdały mi się najbardziej ujmujące i najbardziej różniące się od siebie w bogatej historii królewskich miłości. Zanim uchylę tajemne drzwi, przez które wślizgiwał się kochanek, zanim uniosę nieco złocone brokaty królewskich zasłon, chcę wyjaśnić pewną wątpliwość: jakie były prawdziwe powody mego wtargnięcia pod królewskie baldachimy. „Kobiety, mówi Balzac, zawsze są w pozycji dwuznacznej, jak na skrzyżowaniu prowadzącym jednocześnie do szacunku, obojętności, zadziwienia lub namiętności”. Mógłby dodać: ciekawości. A jednak w moim tropieniu królewskich uniesień nie ma ani chorobliwej ciekawości, ani dwuznaczności. Kieruje mną zamiłowanie do Historii odbijającej owe uczucia, a także sympatia dla tych kobiet w satynowych trzewikach, kobiet, które niejednokrotnie doświadczały ciężkiego losu na ziemi, a które teraz są ledwie cieniem... Były przecież kobietami, a ich serca biły tak samo jak nasze. W dziejach ich życia niejedna współczesna kobieta może ujrzeć odbicie własnej historii...

Całe zastępy małych dziewczynek, tak jak kiedyś i ja, przeglądały się w lustrze, przystrojone w starą zasłonę jak w królewską szatę, z miotełką zamiast berła, z papierową koroną na głowie, pomalowaną na złoto...

Mesalina „Dolce vita” w Suburze Pewnego letniego wieczoru 43 roku pretorianie na służbie przy bramie Palatynu ujrzeli dwie wychodzące kobiety; nie zwrócili jednak na nie uwagi. To zapewne służące, które wracają do domu po pracy. Żołnierze, przyzwyczajeni do częstego widoku kobiet ze służby, rzucili pod ich adresem jedynie kilka grubiańskich żartów, mających zastąpić wieczorne pozdrowienie, i powrócili na wartę, bardzo z siebie zadowoleni; nie obruszyli się nawet na brak odpowiedzi. Żołnierze byliby zapewne bardzo zdziwieni, gdyby powiedziano im, że te skromnie ubrane kobiety to nikt inny jak wszechmocna cesarzowa Mesalina i jej ulubiona służąca Myrthale. Zdumienie ich nie miałoby granic, gdyby tylko mogli domyślić się, dokąd kobiety owe zmierzały. Cesarzowa w Suburze! Żaden żołnierz, nawet pijany jak bela, nie mógłby wyobrazić sobie czegoś podobnego – a i tak żołnierska wyobraźnia zwykle nie sięga szczytów... Jednak do tej właśnie dzielnicy, najbardziej nędznej i podejrzanej w całym Rzymie, skierowały swe kroki obie kobiety, w pośpiechu bynajmniej nie usprawiedliwionym urokiem owej części miasta... Leżąca nad Tybrem, obok portu, dzielnica sąsiaduje z Via Suburrana i jest równie niebezpieczna, jak odrażająca, bo świat przestępczy obrał ją sobie na miejsce zamieszkania. Potężne bractwo żebraków, złodziei, prostytutek, najemnych zbirów czuje się tu u siebie, podobnie jak gladiatorzy i rzeczni przewoźnicy. Kłębią się w poszukiwaniu wina i dziewcząt, co jest ich jedyną przyjemnością. Dużo tu tawern, pełniących rolę domów publicznych. Niektóre służą też za główną siedzibę zorganizowanych band. Opryszki obradują, nie przejmując się sąsiedztwem, które powinno jednak skłonić ich do zastanowienia: tutaj właśnie mieszkają rzymscy kaci; nierzadko widać ich zakrwawione jeszcze bicze, suszące się przed wejściem do domu. Do tego piekła zmierza żwawym krokiem osiemnastoletnia władczyni, najpiękniejsza kobieta w Rzymie. Jedyne ustępstwo na rzecz ostrożności – umalowana jest wyzywająco, a czarne włosy zasłoniła jasną peruką... Gdy obie kobiety zagłębiają się w Suburze, wpadają prosto we wrzawę sporu, jaki wybuchł przy wejściu do tawerny: gruby mężczyzna z twarzą ociekającą potem – najwyraźniej właściciel tego przybytku – i dziewczyna o mocno umalowanej buzi kłócą się gwałtownie z wybujałością inwektyw, właściwą mieszkańcom Półwyspu. Z ich wrzasków udaje się jednak Mesalinie wyłowić powód sporu: dziewczyna, zatrudniona w owym przybytku, opuszcza właśnie swojego brutalnego pracodawcę, nic sobie nie robiąc z czekającej klienteli. A to z powodu godnego pozazdroszczenia: zdołała zaoszczędzić sumę pieniędzy niezbędną do odzyskania wolności i chce odtąd żyć na własny rachunek. Jej pracodawca, który wziął te pieniądze, nie chce nawet o tym słyszeć: niech dziewczyna zakończy przynajmniej wieczorną pracę, bo jeśli nie – będzie z tego niezła draka. Jest

przecież najbardziej pożądana i co najmniej pięciu czy nawet sześciu klientów czeka na jej wdzięki. Jeśli nie wykona swej pracy, zdemolują dom... Kłótnia z pewnością zamieniłaby się w bijatykę – słychać już groźby – gdyby nie interwencja Mesaliny. – Zostaw tę kobietę! – rzekła do mężczyzny. – Jeśli chcesz, zastąpię ją! Można wyobrazić sobie wstrząs obrzydzenia, jakim na tę propozycję zareagowała Myrthale: cesarzowa w domu schadzek! Jeśli rzecz się wyda, Mesalina będzie zapewne miała kłopoty, lecz ona, Myrthale, bierny świadek podobnego skandalu, jest pewna, że zniknie w żołądku wygłodzonego lwa... Właściciel lupanaru uważnie ogląda kandydatkę. – Kim jesteś? Nie znam cię. – Nazywają mnie Lycisca. Pochodzę z Grecji... Usatysfakcjonowany oględzinami, mężczyzna natychmiast dobija targu, zaprasza Mesalinę do środka. Myrthale, przedstawioną jako chorą siostrę Lyciscy, także wpuszczono i usadzono w kącie sali przy kubku podłego wina – podczas gdy cesarzowa znika w ciasnej komórce, zakrytej kotarą z grubego postrzępionego płótna. Kilka chwil później pewien gladiator o skórze pokrytej bliznami unosi tę kotarę... Po nim przychodzą inni podczas tej długiej nocy, dla Myrthale stanowczo za długiej. I kiedy, o świtaniu, obie kobiety udają się do „domu”, Mesalina – w doskonałej formie, lepszej niż kiedykolwiek – musi podtrzymywać swą towarzyszkę w drodze powrotnej na Palatyn. Myrthale czuje się tak słabo, że Mesalina, niezbyt rada, oświadcza, iż „następnym razem” pójdzie już sama... Gdy służąca z przestrachem reaguje na słowa o następnym razie, młoda cesarzowa bezceremonialnie oświadcza, że spędziła „nadzwyczajną” noc... A to oznacza, że ma zamiar ją powtórzyć. W gruncie rzeczy ktoś, kto dobrze zna tę młodą piękną kobietę, liczącą zaledwie osiemnaście wiosen, nie powinien się dziwić. Zboczona nimfomanka stanie się w przyszłości pierwowzorem wielkiej rozpustnicy. Waleria Mesalina jest od trzech lat małżonką szlachetnego Klaudiusza, wuja Kaliguli, cesarza ówcześnie panującego, a związek ten na pewno nie jest małżeństwem z miłości. W wieku 50 lat Klaudiusz, oprócz niewiarygodnego wprost apetytu na miłość, nie ma żadnych szczególnych predyspozycji, pozwalających uwodzić młodą kobietę. Twarz jego nie budzi może zbytniej odrazy, ale jest ułomny, kuleje, jąka się, ma padaczkę i uchodzi za idiotę. Rok po ślubie Klaudiusz zostaje cesarzem, zresztą wbrew swej woli. Po zamordowaniu Kaliguli pretorianie złapali Klaudiusza, który, owinięty w togę, skrył się za kolumną, i zawiedli go siłą aż na tron; ich celem było oczywiście zdobycie władzy. I tu się rozczarowali. Klaudiusz nie był bowiem aż tak głupi, jak sądzono od lat. W rzeczywistości odgrywał tylko idiotę, aby uniknąć śmierci. To pozwoliło mu przeżyć jako jedynemu członkowi rodziny, zdziesiątkowanej – od czasów panowania Augusta, jego dziadka – w wyniku działalności babki Liwii oraz następców Augusta: Tyberiusza i Kaliguli. Wygodnie ukryty za zasłoną opinii głupca, Klaudiusz mógł spokojnie poświęcić się tak drogiej mu nauce. W ten sposób stał się erudytą i zarazem bystrym, przenikliwym politykiem. Byłby wspaniałym cesarzem, gdyby nie wszedł w związek małżeński – po raz czwarty – z czarującą Mesalina, którą

pokochał do szaleństwa. Pierwsze lata małżeństwa upłynęły szczęśliwie. Klaudiusz był niestrudzony w sypialni, Mesalina zaś znajdowała przyjemność w dzieleniu z nim łoża; być może dla ułomności cesarza, której była niezmiernie ciekawa. Jednak szybko ją to znużyło i po wydaniu na świat dwojga dzieci: Brytanika, później uwiecznionego przez Racine’a, i Oktawii, zaczęła korzystać z uciech życia – tak jak to pojmowała – to znaczy nie odmawiała żadnemu mężczyźnie, który jej się podobał. Ciągle jednak pilnowała Klaudiusza i wzniecała jego żądze – dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Liczni byli ci śmiałkowie, którzy dzielili łoże z królową, przez jedną noc czy choćby godzinę. Rzeczywiście można nazwać ich śmiałkami, gdyż wkrótce okazało się, że przygoda taka nie jest zbyt bezpieczna. Najpewniejszą gwarancją spokoju jest dyskrecja – tak więc Mesalina, opierając się na starej zasadzie, że tylko martwi zachowują milczenie, otworzyła rozdział nagłych, tajemniczych śmierci swych kochanków: nigdy nie widziano w Rzymie tylu śmiertelnych niestrawności czy nieostrożnych przechadzek brzegami Tybru, a jak wiadomo, wysoka fala jest tam rzeczą nader rzadką. Niekiedy także był to jakiś niby chybiony cios sztyletu, lecz dla nikogo przecież nie jest tajemnicą, że ulice Rzymu, zwłaszcza nocą, odwiedzane są przez różnych podejrzanych osobników. Jak się zdaje, plotkarze także nie pozostawali w tyle. Czy to wśród męskich pracowników Palatynu, pięknych pretorian, wspaniale umięśnionych, czy też wykorzystywanych patrycjuszy dała się słyszeć pogłoska, że wizyty u Mesaliny są równie niebezpieczne jak jad grzechotnika. Ci, którym zdało się, że dostrzegli w zielonych źrenicach cesarzowej najmniejszy choć błysk pożądania, przywołują na pomoc wyobraźnię, aby tylko móc się wymknąć; ten nie domaga na zdrowiu, tamten musi pędzić do swej posiadłości w Kampanii, zagrożonej szarańczą, inny otrzymał rozkaz cesarza, a jeszcze inny woli wyjechać na wieś gdzieś nad Ren, latem zaś epidemia malarii przybiera zastraszające rozmiary. Tylko mężczyźni w pewnym już wieku, a także kobiety mają odwagę pozostać w kręgach bliskich Mesalinie. Zmęczona machaniem chusteczką, której nawet już nie udaje jej się upuścić, Mesalina straciła sporą dozę swej wspaniałej radości życia, aż do dnia gdy ujrzała Myrthale bardzo zmęczoną, przybywającą właśnie na służbę; Greczynka opowiedziała cesarzowej, że spędziła kilka cudownych godzin z pewnym młodym przewoźnikiem znad Tybru. To otworzyło Mesalinie całkiem nowe perspektywy. Stąd właśnie owa dziwna wizyta w suburyjskiej tawernie... Wiele razy cesarzowa powraca do alkowy za wystrzępioną zasłoną, ale teraz udaje się tam sama. To nędzne miejsce, w którym spotyka tylu różnych mężczyzn, pociąga ją jak narkotyk. Kiedy Klaudiusz opuszcza Rzym, udając się na czele swych legionów na podbój Anglii, jego żona co noc wychodzi z pałacu, w jasnej peruce, na schadzki z przewoźnikami, gladiatorami i złodziejaszkami z Subury. Odrętwiała ze strachu Myrthale sądzi, że jej pani oszalała; składa więc ofiary wszystkim bogom Olimpu, aby tylko nikt nie odkrył tej przerażającej tajemnicy... Mogłaby spokojnie zaoszczędzić sporo sestercji, bo i tak jest w Rzymie ktoś, kto wie,

gdzie Mesalina spędza noce. Ten ktoś to bez wątpienia postać najbardziej niebezpieczna: Narcyz, jeden z dwóch faworytów Klaudiusza – drugim jest Pallas. Sekretarz cesarza, Narcyz, to człowiek sprzedajny, lecz szalenie inteligentny: w razie potrzeby służy za doskonałego doradcę w różnych dziedzinach. Potrafi rzucać złotem, tam gdzie zostanie ono odpowiednio spożytkowane, ma własną policję, z pewnością najlepiej poinformowaną w całym cesarstwie. Wie, że w jego interesie leży, aby był dobrze informowany. Tenże Narcyz słyszał, jak zachwycano się urokiem, a zwłaszcza temperamentem niejakiej Lyciscy, kurtyzany nowo przybyłej do Subury, która odnosi ogromne sukcesy u swej klienteli. Sądząc, że owa Lycisca może mu się kiedyś przydać, Narcyz wysyła do niej, w przebraniu. jednego ze swoich ślepo oddanych sług. Człowiek ten powrócił wielce zakłopotany, nie dał bowiem się zwieść jasnej peruce: Lycisca to Mesalina we własnej osobie... Wiadomość ta jest przerażająca, ale jakże cenna. Aby być pewnym, że jest jej jedynym depozytariuszem, Narcyz nie waha się przed zgładzeniem swego informatora. Na razie stosunki z cesarzową układają się doskonale. Narcyz nie chce, aby to uległo zmianie, lecz gdyby Mesalina stała się mniej przyjazna, sprawa Lyciscy pozwoli faworytowi uzyskać nad nią znaczną przewagę. Starannie więc chowa uzyskaną informację na samo dno tajnych archiwów. Zresztą Lycisca coraz rzadziej odwiedza tawernę przy Via Suburrana. Po pewnym czasie nawet przestanie tam bywać... A to dlatego, że z Germanii, na wezwanie Klaudiusza, powrócił konsul Gajusz Syliusz. Gajusz Syliusz to jedyny mężczyzna, którego Mesalina kochała. Nie miała jeszcze 14 lat, gdy ujrzała go po raz pierwszy w domu swoich rodziców. Od razu zakochała się w nim do szaleństwa – należała do niego przez cały ten czas. Urodziwy Gajusz nie był zapewne jej pierwszym mężczyzną, lecz objawił jej, że gdy serce i zmysły idą w parze, miłość może być czymś najwspanialszym na świecie. Niestety musiał opuścić Rzym, aby udać się do Germanii, dla dobra cesarstwa; wbrew listom, jakie Mesalina – już cesarzowa – pisała, skłaniając go do powrotu, nie pojawił się w kraju: tylko cesarz miał prawo go odwołać. Klaudiusz, pod wpływem dyskretnych manipulacji żony, w końcu wezwał go do Rzymu. Tak więc Gajusz Syliusz powrócił. Niestety, nie sam: ożenił się bowiem, a mówią, że Junia, jego żona, jest bardzo urodziwa... Nie będzie jednak miał dla niej wiele czasu, bo zaraz po przyjeździe zostaje oficjalnie wezwany do Klaudiusza, a nieoficjalnie do Mesaliny, która przyjmuje go prywatnie i wciąga do łóżka, zanim Gajusz pojmuje, co się z nim naprawdę dzieje. Niemniej ani przez chwilę nie narzeka, bo z prawdziwą przyjemnością odnawia niegdysiejsze więzy z młodą kobietą, jak się okazuje, wspaniałą kochanką. Nieoczekiwana, gorąca jej namiętność zaczyna budzić w nim osobliwe ambicje: czegóż może się spodziewać mężczyzna będący panem cesarzowej? Przecież Klaudiusz nie jest już młody, a w przypadku jego odejścia... Tymczasem, aby móc przyjmować Mesalinę z dala od niedyskretnych spojrzeń, Syliusz kupuje uroczą rezydencję, posiadłość dwóch braci Petra, właśnie straconych: kilka pokoi

zatopionych w gąszczu najrozmaitszych roślin i kwiatów. Jak najbardziej dyskretna, głęboko ukryta garsoniera. Tutaj Mesalina i Syliusz będą się kochać w najwyższym uniesieniu miłosnym. Wkrótce jednak Mesalina zaczyna nienawidzić tej dyskrecji, jaką narzuca im sytuacja. Ziarno szaleństwa, stale obecne w jej naturze, popycha ją do ekscesów; chciałaby teraz odkryć swą miłość przed wszystkimi. Cały Rzym powinien wiedzieć, że cesarzowa kocha Gajusza Syliusza... Zarzuca kochanka okazałymi prezentami, nie waha się nawet przed zmianą umeblowania Palatynu, aby przenieść do domu Syliusza cenne przedmioty i sprzęty. Dom konsula na Kwirynale staje się prawdziwym muzeum. Muzeum to pozostaje jednak pod czujnym okiem strażniczki: to Junia, legalna małżonka Syliusza. Na myśl o szczupłej i pełnej wdzięku sylwetce tej młodej kobiety Mesalinę ogarnia wściekłość; ma prawo jedynie do kilku godzin dziennie, podczas gdy do Junii należą wszystkie noce. Mesalina nie jest w stanie tego dłużej znosić. Na szczęście każdy problem ma jakieś rozwiązanie. Dla cesarzowej jest nim Locusta, kobieta wielkiej mądrości, lecz małych skrupułów, wyjątkowo biegła w farmakopei (która miała tak duże powodzenie w rodzie Borgiów). Ta przyjemna kreatura mieszkała w całkowitym odosobnieniu, na skraju bagien, już poza bramą Capena. Jak nakazuje najlepsza tradycja bulwaru złoczyńców, żyła tam w towarzystwie czarnego niewolnika, oczywiście odrażającego, a także głuchego i niemego. Dopełnieniem tej uroczej rodzinki było kłębowisko węży, głównych dostarczycieli niczym nie zastąpionych surowców. Trucizny warzone przez Locustę mogą zabijać w sposób piorunujący albo tak łagodnie, że śmierć wydaje się zgoła naturalna. Pewnego dnia, gdy Syliusz wyjechał do Ostii wraz z Klaudiuszem, który chce tam wznieść latarnię morską, małżonka Syliusza otrzymuje wspaniały kosz owoców, nadesłany prosto z Palatynu. Dary cesarskie są na porządku dziennym; tak więc Junia, zupełnie nie zaskoczona, uważa za rzecz całkiem zwyczajną zjedzenie kilku dorodnych owoców, tym bardziej że jeśli nieobecność małżonka przedłuży się, będą już przejrzałe, a może i zgniłe. Rozkoszuje się ich smakiem... Skutek: piętnaście dni później Gajusz Syliusz, w czarnej todze (w której bardzo mu do twarzy) zapala w ogrodzie rezydencji pogrzebowy stos swojej żony. Czy uczynił to ze spokojnym sumieniem, wolnym od jakichkolwiek podejrzeń? Z pewnością nie. Do chwili otrzymania przeklętego podarunku Junia cieszyła się doskonałym zdrowiem – zresztą nie była jedyną ofiarą, in casa Siliana, osławionego koszyka; Gajusz dobrze znał Mesalinę i wiedział, że jest zdolna do wszystkiego, aby tylko z nim być. Jednym słowem, na drodze do tronu było już o jedną przeszkodę mniej – a wdowiec szybko się pocieszył. Pozostała jeszcze najpoważniejsza przeszkoda, to znaczy obecnie zasiadający na tronie Klaudiusz. Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się prosta: dobrze Przyrządzone danie z grzybów, podobne temu, jakim niegdyś Liwia uraczyła swego małżonka Augusta, albo też dobry napar

z ziółek autorstwa Locusty – i Klaudiusz ulotni się wraz z dymem na sam Olimp, gdzie już wyznaczono mu miejsce byłego śmiertelnego bóstwa. Mesalina jednak nie jest pewna, czy będzie żyła dużo dłużej, nie sądzi, by obdarzono ją koroną: ma zbyt wielu wrogów!... Przede wszystkim kobiety, wszystkie kobiety z wyjątkiem Myrthale i drogiej Locusty. Także sporo mężczyzn: ci, których nie obdarzała swymi wdziękami, ci, którzy znali Lyciscę, i ci, którzy niemal otwarcie zarzucają jej, że pławi się w rozpuście. To dość liczna grupka ludzi... Mesalina jednak nie jest kobietą, którą powstrzymają tego rodzaju drobiazgi. Znalazła już genialny sposób, jak sądzi, całkiem bezpieczny: poślubi kochanka za życia Klaudiusza, w dodatku z jego błogosławieństwem. Po czym Klaudiusz padnie ofiarą niestrawności, Gajusz zaś, jako legalny małżonek Mesaliny, będzie już tylko wspinał się po stopniach wiodących do tronu. Gdy objaśnia swój plan Gajuszowi, jego pierwsza reakcja jest najzupełniej normalna: Mesalina całkiem oszalała! Lecz po chwili namysłu, w myśl maksymy mówiącej, że bogowie czynią ślepych i szalonych tych, których prowadzą do zguby, Gajusz Syliusz zapytuje: A dlaczegóż by nie?... Dobrze rozegrany zamiar Mesaliny może się udać. Cały plan opiera się na jednym, najważniejszym szczególe: Klaudiusz zazwyczaj odbywa co wieczór samotną przechadzkę w ogrodach Palatynu, ogrodach tak strzeżonych, że ewentualny morderca nawet nie próbowałby się tam dostać. W pewien mglisty wieczór, zbliżywszy się do niewielkiej świątyni Apollona, ledwie widocznej pośród gęstej kępy cisów, Klaudiusz dostrzega trupio bladego starca w obszarpanych łachmanach, który kopie dół. Zrazu dziwi się, że ogrodnik pracuje jeszcze o tej porze, potem intryguje go jego wygląd – niewolnicy przeważnie są lepiej odziani; w końcu podchodzi tak, aby znaleźć się w zasięgu głosu, i pyta, co ów człowiek tam robi. Wydaje się bardzo stary, wątły i blady. Jest w takim wieku, że mgła może u niego spowodować dolegliwości reumatyczne... I oto starzec odpowiada grobowym głosem: kopie mogiłę, mogiłę dla małżonka Mesaliny, który ma umrzeć za trzykroć trzy dni... Nawet ludzie oświeceni, mądrzy, nie przepadają za tego rodzaju przepowiedniami. Znowu jąkając się (co potrafił już opanować przy ważniejszych okazjach), Klaudiusz oznajmia, że małżonkiem Mesaliny jest przecież sam cesarz, lecz starzec nie ustępuje: cesarz czy ktokolwiek inny, on zna tylko dany mu rozkaz, aby wykopać grób dla męża cesarzowej... Biedny Klaudiusz uciekłby co sił w nogach, gdyby nie był kulawy i sparaliżowany ze strachu. Znajduje jednak dość odwagi, żeby spytać starego o imię, na co ów odpowiada, że zwie się Alekton... Zapewne z obawy, że rozmowa może się przedłużyć, znika równocześnie we mgle i w cisowym zagajniku, umożliwiając wreszcie Klaudiuszowi ucieczkę ile sił w jego nierównych nogach... Po powrocie do domu, jeszcze dysząc ze zmęczenia, każe wezwać Narcyza i prosi go, aby dowiedział się, czy któryś z ogrodników nosi imię Alekton? Jeśli tak, trzeba go natychmiast stracić! Nie będzie to na pewno trudne, człowiek ten cudem jakimś trzyma się bowiem na nogach. Tymczasem Narcyz powraca i oznajmia coś wyjątkowo nieprzyjemnego: ogrodnik o

imieniu Alekton nie żyje od dwóch miesięcy!... Po ciężkiej nocy, spędzonej – z głową pod poduszką – na obliczaniu, ileż to godzin trzy razy trzy dni, Klaudiusz postanawia wylać swe żale na obfitym łonie najdroższej małżonki Mesaliny, która obłudnie radzi mu, aby udał się z tym do najwyższego kapłana Rzymu, bo rzecz jest zbyt poważna!... Przybywa wysoko postawiona kościelna osobistość, której problem zostaje przedstawiony: musi coś poradzie, bo cesarz uważa, że ma jeszcze dużo do zrobienia na tym świecie, nawet jeśli nie wszyscy są tego samego zdania. Oczywiście kapłan nie może nic poradzić! Znaki z tamtego świata to sprawa zbyt poważna, aby istota ludzka, nawet Pontifex Maximus, ważyła się do tego mieszać... Wtedy Mesalina, która z satysfakcją obserwuje, jak małżonek dosłownie więdnie w oczach, nieśmiało poddaje – z wahaniem kogoś kto powoli myśli – nieprawdopodobny wprost pomysł: aby ujść przepowiedni, Klaudiusz nie powinien być dłużej jej mężem, a przynajmniej nie powinien być tego właśnie dnia... I wyjaśnia swój plan: Klaudiusz na kilka dni wyjedzie z Rzymu, aby przeczekać czas złowróżbnej przepowiedni... Mesalina zaś z wyjątkowym poświęceniem zostanie na posterunku i stawi czoło przeciwności losu, zawierając pozorne małżeństwo z dawnym przyjacielem... Na przykład z Gajuszem Syliuszem, człowiekiem tak odważnym i oddanym, że przyjmie niebezpieczną rolę męża Mesahny w owym fatalnym dniu... Zatem ta właśnie szlachetna postać zostanie złożona w ofierze... Najwyższy kapłan wzdrygnął się na te słowa, chce zaprotestować, lecz Klaudiusz nagle ożywia się. Pomysł znalezienia chwilowego następcy nie wydaje mu się ani trochę szalony. Nie wyobraża sobie nawet, że jego ukochana Mesalina nie jest czułą, wpatrzoną w niego małżonką, jaką przez cały czas udaje. Wychodzi więc, klaszcząc w dłonie, zostawia Mesalinę w trakcie rozmowy z kapłanem. Ten, naturalnie, wysuwa mocny argument: czy Mesalina sądzi, że bogowie są tacy naiwni? Popełni świętokradztwo, które nie uratuje cesarza. Lecz przebiegła ta osóbka i na to znajduje odpowiedź: świętokradztwo miało już miejsce w dniu jej zaślubin z Klaudiuszem, bo podając rękę przyszłemu cesarzowi, myślała o Gajuszu Syliuszu, z jego wizerunkiem przed oczami wypowiedziała osławioną formułę: Ubi tu Gaius, ego Gdia... Kapłan nie jest całkiem przekonany, ale szybko pojmuje, że jeśli odważy się sprzeciwić temu bezsensownemu projektowi, nie zostanie mu już wiele czasu na korzystanie z radości rzymskiego życia... Po beztroskim pokonaniu przeszkody Klaudiusz zapowiada swój rychły wyjazd do Ostii, gdzie będzie dozorował budowę latarni morskiej. Gdy tylko znika, Mesalina bierze czynny udział w przygotowaniu wystawnej uroczystości z okazji jej ślubu z Gajuszem Syliuszem, nie podejrzewając ani przez chwilę, że jest ktoś, kto uzna to za co najmniej dziwne... Nie wzięła pod uwagę Narcyza, którego ciągle uważa za swego wiernego poplecznika. Tymczasem od pewnego czasu Narcyz, odpowiednio oświecony na temat swej władczyni, zwrócił zainteresowanie ku innej kobiecie, jeszcze piękniejszej. To Agrypina Młodsza, bratanica Klaudiusza, matka nieznośnego chłopaka o imieniu Neron; z największą radością zgodziłaby się zostać własną ciotką, poślubiając swojego stryja. Narcyz raduje się już na samą myśl, że cesarzowa zawdzięczałaby mu wszystko, gdy nagle na jego oczach ma miejsce

ceremonia doprawdy szalona: Mesalina pod nieobecność Klaudiusza ma poślubić innego mężczyznę, a cały Rzym dobrze wie, że to jej kochanek. I, co ważniejsze, Gajusz Syliusz gromadzi wokół siebie sporą liczbę zwolenników, najwyraźniej mających wynieść go na tron, gdy tylko Klaudiusz zejdzie z tego świata... Narcyz nie waha się ani chwili. Szybko przegląda archiwa, wyciąga raport dotyczący tajemniczych praktyk Lyciscy, wskakuje na konia i pędzi na złamanie karku do Ostii, dokąd przybywa parę godzin później i pada do stóp Klaudiusza. Na początku trudno mu się porozumieć z Klaudiuszem. Cesarz śmieje się z jego obaw. Oczywiście wie o wszystkim: ten ślub jest tylko zabawną komedyjką, mającą uratować mu życie, jemu, Klaudiuszowi... Jego życie? Jego życie zawiśnie na włosku, jeśli natychmiast nie zdecyduje się na powrót do Rzymu. Wystarczy zaledwie kilka godzin zwłoki, a zostanie zdetronizowany; jego cesarzem zaś będzie odtąd ten dobry Gajusz Syliusz, tak mu oddany. Aby uwierzytelnić swe słowa, Narcyz snuje barwną opowieść o sekretnym życiu cesarzowej, opowieść popartą pewnymi dowodami. W końcu do tego stopnia roznieca strach i złość w sercu Klaudiusza, że cesarz zarządza powrót. Chce wkroczyć do Rzymu wraz ze wszystkimi oddziałami, jakie zbierze po drodze. Jednak Narcyz wyrusza pierwszy – koń przecież biegnie szybciej niż piesza armia – trzeba zapowiedzieć powrót władcy. Wiadomość dociera do Rzymu w chwili, gdy Klaudiusz jest w połowie drogi; zapowiedź powrotu cesarza spada na Palatyn w samym środku weselnego święta, gdy Mesalina i Gajusz we wspólnym małżeńskim łożu zaczynają dawać sobie wzajem dowody wielkiej miłości. Wkroczenie na scenę Narcyza działa jak wybuch bomby; podczas gdy stygną wykwintne dania, zebrani w ogólnym popłochu biorą nogi za pas, na czele z Gajuszem Syliuszem, który pragnie ratować wyłącznie to, co da się jeszcze uratować: własną głowę. Nie uda mu się: Narcyz działa szybko. Gdy Syliusz ucieka do domu, pretorianie już depczą mu po piętach; chcą splądrować najpiękniejszą posiadłość Rzymu. Zdecydowany cios miecza i sprawa jest zakończona. Mesalina także uciekła, lecz nie po to, by zginąć wraz z ukochanym. Znajduje schronienie w domu swej matki, z którą jest zresztą od dawna skłócona, i tam będzie czekać na przybycie Klaudiusza. Na pewno go odzyska, nie ma co do tego wątpliwości... Narcyz o tym wie. Wie także i o tym, że Klaudiusz nie oprze się łzom młodej żony. Posyła więc żołnierzy do domu jej matki. Domicja stara się przekonać córkę, że jest zgubiona, że pozostaje jej już tylko śmierć godna Rzymianki, śmierć zadana własną ręką. Niech nie traci czasu. Mesalina czepia się życia ze wszystkich sił, życia, które tak bardzo kocha... Miecz centuriona dosięga ją w ramionach własnej matki... Klaudiusz nie dał rozkazu, aby ją zabić. Będzie żonę szczerze opłakiwał. Narcyz przyśle mu Agrypinę, która umiejętnie osuszy łzy podstarzałego amanta, zanim zabierze się do rozbudzania w nim instynktów może nie tak majestatycznych, ale najzupełniej normalnych. Agrypina zajmie miejsce Mesaliny. Nie dla dobra nieszczęsnego Klaudiusza: Locusta znajdzie w niej swą najlepszą i najbardziej szczodrą klientkę...

Izabela, królowa Anglii Dziwaczny baldachim Sir Walter Scott, Aleksander Dumas i inni autorzy, kino i telewizja zrobili znacznie więcej dla uwiecznienia niegodziwego „księcia Jana”, niż uczynił on sam. Kolejne pokolenia drżały z oburzenia przy lekturze czy spektaklu na temat podłości antyrycerza Jana, przeciwieństwa i zaprzysięgłego wroga jego brata, Ryszarda Lwie Serce, który był wzorem wszystkich rycerskich cnót, oraz wiernego supportera, Robin Hooda. Z czasem książę Jan stał się tylko bohaterem komiksów. A jednak istniał naprawdę ten zły książę, tak przewrotny i zepsuty, jak opisywała go legenda. Mniej natomiast mówi się o tym, że sam sobie zgotował karę, pojmując za żonę kobietę swego pokroju, a nawet bardziej przewrotną: udało jej się bowiem sprawić, że żałował, iż przyszedł na świat. O takich rzeczach powinno się opowiadać ludziom, którzy ubolewają, że w Historii Jan zdołał w końcu zająć, całkiem legalnie, tron Ryszarda... Wydarzenie to miało miejsce 27 maja 1199 roku, mniej więcej sześć tygodni po śmierci Ryszarda, zgładzonego zbójecką strzałą przed zamkiem w Chalus. Oblegał ten zamek zresztą wbrew wszelkiemu prawu; chciał zdobyć część skarbca. Przed śmiercią Ryszard wyznaczył na swego następcę Jana, w co raczej trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę ich stosunki po wyprawie krzyżowej, a także fakt, że był jeszcze jeden, starszy od Jana, brat, który miał spadkobiercę: Artura, księcia bretońskiego. Na łożu śmierci Ryszard zapewne dostał pomieszania zmysłów, chociaż jeszcze za życia nie potrafił sprzeciwić się matce, Eleonorze Akwitańskiej, zwanej Orłem Dwóch Królestw, która bardzo chciała widzieć swego beniaminka na tronie... Tymczasem Jan przejmuje koronę po bracie i nie bez satysfakcji zmienia przydomek „Bez Ziemi” na tytuł króla Anglii, co mu ogromnie schlebia. Wkrótce przeprawia się przez morze, by spędzić jesień i zimę w Akwitanii. Odpowiadały mu tamtejszy klimat i obfitość stołu. Trwał właśnie zbiór winogron, a nowy król uwielbiał wino, tak samo jak wszystko, co miało związek z biesiadowaniem. W Bordeaux Jan hucznie świętuje koniec roku i niemniej radośnie obchodzi nadejście nowego wieku, po czym rozpoczyna przygotowania do następnych uroczystości: tych w Angouleme. Hrabia wydaje za mąż swą córkę, Izabelę, za jednego z jej licznych adoratorów: Hugona de Lusignan, grafa Marche, także wielkiego lennika. Ma to być wydarzenie roku, Jan zaś obiecał, że poprowadzi pannę młodą do ołtarza – chce pokazać, jakim będzie wspaniałym suzerenem. Aymar Taillefer przygotowuje wystawne uroczystości w Angouleme. Jest dumny ze swej fortuny, ze swojego miasta, także z wielkiej urody córki. Istotnie, piętnastoletnia Izabela to jedna z najpiękniejszych dziewcząt. Jedynym jej wizerunkiem, jaki możemy dziś podziwiać, jest leżąca statua na jej grobowcu w opactwie Fontevrault; nie oddaje ona jednak ani siły witalnej młodej dziewczyny, ani blasku szmaragdowych oczu, choć dość wiernie

odzwierciedla jej dumną naturę. Tak, ta zachwycająca młoda dziewczyna jest przepełniona dumą. Rok wcześniej sama wybrała na męża Hugona de Lusignan, kierując się dość prostym kryterium: Jestem najpiękniejsza, poślubię więc najbardziej urodziwego... Naturalnie pod warunkiem, że będzie szlachetnie urodzony i bardzo bogaty. Inni wykluczeni, nawet choćby byli wyrzeźbieni na wzór Antinousa!... Hugo de Lusignan, pochodzący w prostej linii od czarodziejki Meluzyny, w pełni odpowiadał takim wymaganiom. Ponadto z jego rodziny wywodzili się królowie Jerozolimy. Tak więc piętnastoletnia Izabela była do szaleństwa zakochana w tym zachwycającym baronie... Wydawało się, że u progu życia małżeńskiego młoda dziewczyna powinna być w radosnym nastroju. Tymczasem w ciągu roku wiele się zmieniło. Izabela nie jest już tak dumna i szczęśliwa z zawieranego związku z hrabią Lusignanem. Jej namiętność zaczęła się jeszcze przed rewoltą feudałów – z Akwitanii i okolic – przeciw królowi Ryszardowi. Lwie Serce, przywiązany do swej sławy i potęgi, rozgromił zbuntowanych. Jako zwycięzca wkroczył do Angouleme i być może narobiłby wiele złego, gdyby nie zdecydowana interwencja Filipa Augusta. Wobec zagrożenia, jakie stanowił Kapetyng, Ryszard złagodniał, przystał na rokowania, które unieważniła strzała w Chulus. Upokorzenie Izabeli zaś pozostało. W jej oczach Hugo de Lusignan, a nawet jej własny ojciec, Aymar d’Angouleme, są już tylko pokonanymi, którzy swe życie, a także wszystkie dobra zawdzięczają królowi Francji. A ona?... Ona marzy o władzy! Takich rzeczy nie może wybaczyć!... Jedyne pocieszenie, zamiast balsamu na zranioną dumę, to przybycie króla Anglii, który następnego dnia poprowadzi Izabelę do ołtarza. Wątpliwe zadośćuczynienie, mało znaczące, lecz nieco kojące niewidzialne rany... Niemniej gdy Jan wszedł do zamku, Izabela miała zawiedzioną minę: oczekiwała kopii – nieco młodszej – Ryszarda Lwie Serce. A tymczasem... W wieku 33 lat Jan ma wygląd przyzwoity, nic ponadto. Jest może zbyt krągły – jak zawsze, dobre jadło! – a jego chód, nieco ukośny, tak jak i spojrzenie upodabniają go do przyczajonego kocura. Jednak korona przydaje niezwykłego blasku... a poza tym przecież to nie jego Izabela ma poślubić! Ale w końcu... gdyby wspaniałego Lusignana nie było w pobliżu, chyba żałowałaby tego. Zwłaszcza że Jan jest mężczyzną wolnym. Dopiero co, pod jakimś niewyraźnym pretekstem, odtrącił swą małżonkę, Hadvise de Gloucester, żywiąc ukrytą nadzieję poślubienia kogoś znacznie bogatszego. Ich pierwsze spotkanie przebiega w najlepszej tradycji eleganckich zalotów, jakie niegdyś Eleonora wprowadziła w modę. Panna skłoniła się z gracją kwiatu pochylonego pod słonecznym żarem, Jan aż zaniemówił, znieruchomiał wobec olśniewającej urody Izabeli, lecz w końcu przywitał ją bardzo czule i z takim nabożeństwem, jak czyni to wierzący przed Najświętszą Marią Panną, długo wyczekiwaną. W czasie uczty (posadzono ich obok siebie) Jan odzyskuje przytomność umysłu i jest tak wytworny, tak uniżony, że przyszły małżonek zaczyna obgryzać paznokcie. Gdy wstają od stołu, zwraca uwagę pięknej Izabeli, że jej przyszłym małżonkiem nie jest Jan, lecz on, Lusignan. Ogarnęła ją złość: czy pod pretekstem nadchodzących zaślubin panna ma być szorstka wobec innych mężczyzn? A tym bardziej

wobec króla? Jeśli Hugo ma skłonność do zazdrości, lepiej zrobi, jeśli poszuka sobie jakiejś innej – brzydkiej – narzeczonej!... Następnego dnia całe miasto tonie w dekoracjach. Ze wszystkich okien powiewają jedwabie, delikatne sukna, gobeliny. Na ulicach pełno odświętnie ubranych wesołych ludzi; w pobliżu katedry św. Piotra, lśniącej jeszcze nowością, tłum gęstnieje, z trudem powstrzymywany kordonem uzbrojonych mężczyzn. Przez otwartą bramę widać prezbiterium, rozświetlone tysiącem świec, których płomienie odbijają się w bogato zdobionych szatach księży. Gdy przejeżdża konny orszak, głośna owacja wznosi się ku niebu, niebu błękitnemu jak w najpiękniejsze letnie dni. Okrzyki witają dobrego grafa Aymara, urodziwą pannę młodą i króla Jana, który jawnie okazuje szacunek wobec rodziny Taillefer. Hugo de Lusignan przejeżdża raczej niezauważony – może jedynie przez kobiety – ale jest przecież tylko narzeczonym!... Przy wtórze trąb, przed kościołem orszak zsiada z koni, Jan bierze Izabelę za rękę i powoli idą do ołtarza drogą usłaną kwiatami. W chwili gdy wchodzą, rozbrzmiewają organy i chóry. W królewskiej dłoni drży ręka panny młodej. Dziewczyna nie dostrzega strojnego tłumu, widzi tylko króla, który prowadzi ją ku innemu mężczyźnie, i gdy przez chwilę czuje się królową, pragnie, aby droga do ołtarza miała wiele mil. Jak bardzo żałuje, że nie spotkała Jana wcześniej, zanim tak lekkomyślnie dała słowo Hugonowi de Lusignan! Na pewno Jan poprosiłby o jej rękę... Och, już ołtarz, a przed nim biskup... Nagle... Cóż to?... Zamiast puścić rękę Izabeli i usunąć się na bok, Jan rozkazuje biskupowi, aby natychmiast ożenił go z córką Aymara... – Oświadczam, że w tej chwili pragnę wziąć tę młodą pannę za żonę! Wybucha taka wrzawa, że nie słychać odpowiedzi prałata, co najmniej zdezorientowanego. Hrabia Aymar protestuje. Lusignan zaś, folgując swej wściekłości, z trudem powstrzymywanej od poprzedniego dnia, rzuca się na rywala. Odciągają go akurat w chwili, gdy jego pięść prawie sięga królewskiej twarzy. Jan upiera się. Hrabiemu Aymar, który próbuje przekonać Jana, że ślub nie może się odbyć, odpowiada, nie bez pychy, iż on, Aymar, i jego córka są wasalami króla i winni mu absolutne posłuszeństwo. Cokolwiek by się stało, należy mu raczej dziękować, zamiast krzyczeć. Tak czy inaczej pragnie Izabeli i zdobędzie ją, nawet za cenę użycia siły... Panna młoda nie wydaje się w najmniejszym stopniu poruszona. Jest raczej zadowolona i z nienaganną hipokryzją doradza ojcu posłuszeństwo, byłemu narzeczonemu zaś rezygnację. Nieprzytomny z wściekłości młody człowiek zapomina o dobrych manierach i lży ją, po czym ucieka, aby nie zostać oskarżonym o obrazę majestatu. A biskup, rzeczywiście, za chwilę połączy węzłem małżeńskim króla Jana i Izabelę d’Angouleme. Po czym, ciągnąc za sobą młodą małżonkę, Jan wraz ze swymi ludźmi dobiega do wyjścia, wskakuje na konia i przecinając tłum zdumionych ludzi, którzy nic nie rozumieją z tego, co się właśnie wydarzyło, opuszcza Angouleme, jak tylko może najszybciej. Nie jest aż tak odważny, by narażać życie, gdyby hrabia Aymar, po ochłonięciu z oszołomienia, zechciał zwołać na pomoc swych wasali.

Miast przewidzianej wystawnej uczty, Izabela i jej świeżo poślubiony mąż nałykają się drogowego kurzu; spoczną dopiero w Chinon, gdzie nastąpi noc poślubna. Płomienna noc! Przynajmniej jeśli chodzi o Jana. W takich sytuacjach królowie odkładają koronę na nocny stolik. Izabelę, leżącą w objęciach mężczyzny o zbyt krągłych kształtach, ogarnął być może żal za wspaniale zbudowanym ciałem Hugona Porzuconego. Najpierw w Chinon, potem w Normandii, w końcu w pałacu „Westmoutier” i w zamku Windsor, Izabela pogrąża się w wiecznie trwającym miodowym miesiącu; dochodzi wtedy do wniosku, że rola kobiety zamężnej prowadzi do całkowitego zniewolenia. W rzeczywistości zachłanna miłość, jaką obdarza ją Jan, nie daje chwili wytchnienia ani odpoczynku. Całe dnie i noce król trzyma młodą żonę zamkniętą w komnacie, poddaną jego nienasyconej namiętności. Jedyne chwile „przestoju” to czas spędzony przy stole, gdy król stara się odnowić siły spożytkowane w łóżku. Ale nawet wtedy wymyśla przeróżne „gdyby”, aby zatuszować ewentualną swoją nieudolność. Niemniej król powinien zmusić się chociaż do minimum życia publicznego; Jan opuszcza niekiedy rozkoszną kryjówkę i wtedy, oczywiście, Izabela mu towarzyszy. Król patrzy na nią z taką zazdrością, że młoda żona nie waży się nawet spojrzeć w oczy innemu mężczyźnie. Jest wielu takich, którzy mogliby ją zainteresować, ale Jan uprzedził: jeśli ktoś odważy się zbliżyć do jego ukochanej żony, każe go stracić w okrutnych męczarniach... Piękni chłopcy nie powinni więc podejmować tak dużego ryzyka: byłoby to bezsensowne. Jan doprowadza do tego, że gdy Izabela w październiku otrzymuje wreszcie koronę, na której tak bardzo jej zależało, marzy już tylko o emancypacji i wolności... Nie dlatego, że walory fizyczne małżonka straciły już na atrakcyjności – jeśli ją kiedykolwiek miały – ale głównie dlatego, że młoda królowa zrozumiała, jakiego człowieka poślubiła. Gnuśny fałszywiec i okrutnik; nie ma żadnej cechy niezbędnej prawdziwemu królowi. Ma za to wszystkie cechy tyrana. I w dodatku tchórz! Gdy musi rozwikłać jakąś kłopotliwą sprawę, natychmiast chroni się w łóżku, oczywiście u boku Izabeli, aby tam właśnie w miłosnych rozkoszach znaleźć zapomnienie. I jeśli baronowie z Poitou z rozwścieczonym Hugonem de Lusignan na czele nie odbierają mu panowania na kontynencie, Jan zawdzięcza to wyłącznie potędze wojskowych oddziałów i zarządców jego francuskich posiadłości. Pokonany, lecz nie uspokojony Lusignan zwraca się do króla Francji. W Normandii Jan jest bowiem wasalem Kapetynga. Filip August, zachwycony pretekstem, spiesznie wzywa Jana do stawienia się przed trybunałem parów Francji. Król robi wszystko, aby się tam nie pojawić, wbrew namowom Izabeli, która wręcz nakłania go do wojny, pragnąc, by mąż wkroczył jako zwycięzca do pałacu królewskiego w Paryżu. Na darmo wykrzykuje, że trzeba raz skończyć z królem Francji i przekonać się nareszcie, kto jest lepszy. Jan, który nie ma złudzeń co do swojej wartości i który nienawidzi życia na wojennych wyprawach, odpowiada tylko wzruszeniem ramion. Czyż nie lepiej pozostawić wszystko biegowi czasu? Tym bardziej że – jak mówią – Lusignan właśnie się ożenił. Niebawem więc na pewno da spokój... Wiadomość ta nie jest dla Izabeli przyjemna. Królowa należy do kobiet, które nie mogą znieść myśli, że zostały zapomniane, zastąpione. Według niej, mężczyzna zaszczycony jej miłością powinien pozostać jej wierny już na zawsze, nawet jeśli tak bezceremonialnie go

opuściła. Myśl o Lusignanie, stojącym przy otworze strzelniczym w swoim zamku i wiecznie wzdychającym, jest częścią jego wizerunku, jaki sobie stworzyła w wyobraźni... A ten młodzieniec śmiał odrzucić wspaniałą rolę niepocieszonego, którą dla niego przeznaczyła. Miał czelność szukać ukojenia w ramionach innej kobiety! Czy można wyobrazić sobie podobne zuchwalstwo? Ten wizerunek, chcąc nie chcąc, musi ustąpić miejsca drugiemu, całkiem odmiennemu: Hugo trzyma w ramionach inną kobietę, kocha się z nią, uśmiecha się do niej, podczas gdy ona, Izabela, musi bez końca poddawać się codziennemu uprawianiu miłości, a tak bardzo ją to już męczy. Rzecz zaognia się jeszcze bardziej, gdy Jan, ponownie ‘ wezwany przed Filipa Augusta, tym razem w sprawie zabójstwa bratanka, Artura bretońskiego, znowu odmawia wyprawy na Paryż. Nawet wiadomość, że Francuz pojechał do SaintDenis po oriflamę, aby wypowiedzieć wojnę, nie jest w stanie skłonić Jana do przeprawy przez kanał La Manche. Na rezultat nie trzeba długo czekać: w oka mgnieniu Kapetyng wyrywa królowi Anglii jego lenna na północy Francji. W roku 1204 pada – wraz z całą Normandią – Chateau-Gaillard, twierdza w Andelys, wzniesiona z takim zapałem przez Ryszarda Lwie Serce. Izabela wybucha złością: – Nie jesteś królem – rzuca mu w twarz. – Nie jesteś nawet mężczyzną! Jan przeciąga się i ziewa: – Po cóż nam te ziemie, które wcześniej czy później Filip i tak by zabrał? Cieszmy się, że mamy wiele innych posiadłości! Tego już Izabela nie może znieść. Ma prawdziwie męską odwagę i chce walczyć. Na początek zamyka drzwi swojej komnaty, dwukrotnie przekręcając klucz. Sytuacja jest poważna – tak poważna, że stara królowa Eleonora zamartwi się na śmierć; szczęśliwa jednak, bo spocznie obok swego syna Ryszarda pod majestatycznym sklepieniem opactwa w Fontevrault. Jan nie przejmuje się zbyt żałobą: myśli tylko o drzwiach, które nie chcą się przed nim otworzyć. Odtąd, co wieczór, przed drzwiami komnaty Izabeli rozgrywa się tragikomedia. Na błagania, groźby, wszelkiego rodzaju wyrzuty młoda kobieta ma gotową odpowiedź: poślubiła króla Anglii, a nie jakiegoś tchórza. Niech Jan, z bronią w ręku, domaga się od Filipa zwrotu zagarniętych ziem – wtedy otworzy sypialnię. Tymczasem Jan myśli o wyważeniu drzwi. Izabela dobrze o tym wie i uprzedza go: jeśli wejdzie siłą, ona się zabije! Ponieważ jednak dość lubi życie, postanawia użyć podstępu. W tajemnicy czyni przygotowania i pewnej pięknej nocy – inaczej mówiąc, ciemną nocą – opuszcza pałac i wraz z kilkoma osobami ze swej świty odpływa w kierunku wybrzeży Francji, pozostawiając, zamiast listu na kominku, szambelana, który ma zawiadomić króla, że jego małżonka udała się do Angouleme, do ojca, a później osiądzie ze swym dworem w Bordeaux. Król zaś sam będzie musiał zdecydować, co chce dalej robić... W Angouleme Izabela czuje się szczęśliwsza niż kiedykolwiek, bo nareszcie wolna. Wie także, że jest piękniejsza niż przedtem: po dwóch ciążach ciało jej rozkwitło i stało się naprawdę pociągające. Liczni mężczyźni adorują ją, a najbardziej ze wszystkich Geoffroy de Rancon, który zresztą niegdyś ubiegał się o jej rękę.

Geoffroy jest młody, sympatyczny, przystojniejszy niż Jan, a przede wszystkim nieporównanie bardziej odważny. Izabela odkrywa w jego ramionach uroki niewierności; dochodzi do wniosku, że dotychczasowe jej postępowanie było bezsensowne. Tym bardziej że temperament nie pozwala jej zadowolić się jednym kochankiem – chyba że będzie to człowiek wyjątkowy. Geoffroy do takich nie należy. Izabelę pociągają inne doświadczenia. Przez pewien czas zajmuje jej myśli poeta Savary de Mauleon. Lecz zdradzić Jana to jedno, a ostatecznie go opuścić – drugie; jest przecież jeszcze korona Anglii, która – mimo że zdeprecjonowana – ma swój nieodparty urok. I kiedy Jan, po przybyciu do Bordeaux, upomina się o żonę, Izabela – zanim zaniecha amorów – każe mu czekać tylko 15 dni, wbrew namowom Aymara Taillefera, któremu bardzo leży na sercu przyszłość córki. Aymar jednak nie ma racji, mają Izabela. Jan jest tak szczęśliwy ze spotkania z żoną – myślał, że już nigdy jej nie ujrzy – że przyjmuje ją z otwartymi ramionami. Prosi nawet o wybaczenie, że ją zawiódł. Wielkoduszna Izabela z wdziękiem przyjmuje przeprosiny i ponownie otwiera swój pokój. Nieprzytomny ze szczęścia Jan rzuca się w objęcia żony i wspólnie postanawiają przepędzić ciągle groźny cień Filipa Augusta. Spędzą drugi miodowy miesiąc w Anglii, gdzie ich małżeństwo przeżyje renesans. Jednak coś się zmieniło. Teraz Izabela jest wodzirejem i nie tylko nie pozwala się już zamykać, jak w pierwszym okresie ich małżeństwa, ale nie widzi żadnego powodu, dla którego miałaby zaniechać przyjemnych doświadczeń rozpoczętych w Angouleme. Ma ogromną władzę nad mężczyznami, potrafi z niej korzystać, nawet nadużywać, co sprawia jej wyjątkową przyjemność. Pośród tych, którzy mają teraz odwagę zalecać się do niej, jest przepiękny graf Coventry; Izabela otwiera mu podwoje swej alkowy, gdzie niepodzielnie króluje: Jan jest tam wpuszczany tylko wtedy, kiedy królowa tego chce. Król musi w końcu zaakceptować ten modus vivendi z obawy, że jego ukochana małżonka mogłaby znowu odjechać. Oddana służąca dyskretnie ma w nocy otwierać królewską sypialnię, często jednak Izabela spotyka się z kochankiem w niewielkim zamku nieopodal Londynu, bo mimo wszystko nie chce jeszcze bardziej wzniecać ciągle tłumionej zazdrości króla... Niestety cała sprawa jest szyta grubymi nićmi; Jan to wcielona nieufność. Wcale nie jest taki naiwny. Wielka potrzeba samotności, którą tak manifestuje jego żona, wydaje mu się podejrzana i dlatego postanowił zasięgnąć informacji, czyli – inaczej mówiąc – posmarował parę łap już wystarczająco brudnych, które nie obawiały się zabrudzić jeszcze bardziej. Na rezultat zabiegów owych podłych szpicli Izabela natknęła się pewnego wieczoru, gdy wróciła do sypialni po kolacji: urodziwy graf Coventry, z rękami związanymi na plecach, wisiał nad jej łożem. Podobno tej nocy królowa udała się na spoczynek do innej komnaty, była nawet nieco zaniepokojona: czyż ma to znaczyć, że spotka ją podobny los? Dość szybko jednak odzyskuje spokój. To tylko ostrzeżenie; Jan nie czyni jej najmniejszych wyrzutów. Izabela zaś nie szepnęła nawet słówka o swoim makabrycznym odkryciu, natychmiast zresztą wyniesionym z pałacu... Odtąd między małżonkami toczy się dziwna wojna. Izabela, gotowa na wszystko, byle

tylko nie zaniechać tak jej drogich przyjemności, znajduje nowego kochanka: tym razem jest nim pewien trubadur, przybyły z Gujenny. Nieszczęśnik ten, kilka tygodni później, także zostaje zamieniony w baldachim nad łożem królowej; w dalszym ciągu król nie okazuje najmniejszego niezadowolenia. Ciągle ostentacyjnie adoruje kobietę, która z uporem go zdradza. Trzeciego amanta spotyka ten sam los... a Jan – niezmiennie – nic nie mówi! Chwilowo zniechęcona, Izabela uważa, że najprościej będzie, jeśli da mu trzecie dziecko; żałuje tylko, że to nie on będzie je nosił... Należy teraz wrócić do Anglii, która podczas owych drobnych małżeńskich sprzeczek doświadcza mało chlubnego losu. Rządy Jana są godne pożałowania do tego stopnia, że w roku 1213 papież Innocenty III rzuca na niego klątwę i ogłasza jego upadek. Dwa lata później zbuntowani baronowie zmuszają go do podpisania Wielkiej Karty Swobód. To, mimo wszystko, za wiele – nawet jak na tchórza. Podpisanie dokumentu, który do dzisiaj nie został zniesiony – mimo wielu prób – powoduje u króla ataki furii, co nasuwa przypuszczenia, że niebawem popadnie w obłęd. Jednak nic takiego nie następuje – jest to tylko bezsilna wściekłość. Teraz Izabela musi milczeć, bo jej upokorzenie jest o wiele boleśniejsze. Odczuwa wstręt do tego człowieka bez honoru, który nie potrafi wzbudzać szacunku do swojej osoby. Sprawa ulega dalszemu pogorszeniu. Powołując się na Papieski interdykt rzucony na królestwo, baronowie wzywają na pomoc króla Francji. Ten zaś przysyła swego następcę, młodego Ludwika, aby odebrał koronę niegodnemu władcy. Wierny swojej naturze król chce uciekać, galopuje przez całe królestwo, ciągnąc za sobą Izabelę bardziej zbuntowaną niż kiedykolwiek przedtem. Suweren ucieka tak szybko, że na bagnach, nieopodal miasta Lincoln, gubi złotą koronę... Dla pocieszenia Jan jada więcej niż zwykle. Pozostają mu jedynie rozkosze podniebienia, bo Izabela na nowo przyjęła politykę zamkniętych drzwi i przelotnych romansów. Jeżdżąc po kraju, spotyka się wielu mężczyzn; ] królowa ceni sobie bardzo ten rodzaj podróżowania, nie zapomina jednak o niebezpieczeństwie, jakie stanowi obecność na ziemi angielskiej młodego Ludwika, króla Francji. Przecież to nie do pomyślenia, żeby Francuz sięgnął po koronę – gdy zostanie odnaleziona! – podczas gdy ona, Izabela, jest matką następców tronu... Następców, którzy mogą być dobrze przyjęci przez lud, jeśli Jan zgodziłby się odejść do lepszego świata... Jest tylko jedno rozwiązanie: Jan musi zniknąć na zawsze... Wieczorem 17 października 1216 roku w Newark Jan objada się ponad miarę wyśmienitym kompotem z brzoskwiń marynowanych w winie i jabłeczniku. W nocy dostaje gwałtownej dyzenterii; następnego dnia umiera, tak mało chwalebnie jak żył... Jego śmierć ratuje koronę, która naturalną drogą przechodzi na starszego syna. Młodemu Ludwikowi, królowi Francji, nie pozostaje już nic innego jak tylko powrót. Izabela zaś, teraz królowa matka – trzeba przyznać, że niezbyt dobrze widziana w Anglii – wraca w rodzinne pielesze hrabstwa Angouleme... i do Hugona de Lusignan, który przez ten czas zdążył owdowieć... Trzy lata po śmierci Jana Izabela poślubiła Hugona, ale raczej nie dla jego szczęścia. Biedaczysko musiał wbić sobie do głowy, że został mężem królowej i poza łóżkiem nie ma

prawa do innego statusu niż uprzywilejowanego poddanego. Izabela zastosowała, z całą konsekwencją, reguły dwornej miłości... Był jej lokajem, niewolnikiem i gdy w roku 1241 brat świętego Ludwika, Alfons, został hrabią Poitou i Owernii, czyli suzerenem Lusignana, Izabela nie tylko kazała małżonkowi odmówić złożenia hołdu, ale gdy został zwyciężony, całkiem go odrzuciła... Nie była już młoda, lecz ciągle piękna i nieustępliwa: aby uciec od nieznośnej, według niej, kurateli, miała zamiar odwołać się do sposobu, który z powodzeniem pozwolił jej zlikwidować Jana... Teraz więc usiłuje otruć świętego Ludwika... Zamiar nie powiódł się. Izabela, w długiej wełnianej czarnej sukni bez przybrań, z włosami w nieładzie pod żałobną woalką, blada z wściekłości, musiała prosić swą niedoszłą ofiarę o przebaczenie, które wielkodusznie zostało jej udzielone. Tego już było za wiele. Po takim doświadczeniu na zawsze pożegnała się z mężem. Niech idzie dalej swoją drogą: chciała znowu być królową i pozostać nią do końca życia. Tylko jedno miejsce dawało jej tę możliwość: opactwo Fontevrault... Milczenie benedyktyńskich kamieni pochłonęło tę królową, która od nikogo nie chciała zależeć. Zmarła tam trzy lata później... Powtórnie opuszczony wraz z synami, których dała mu Izabela, Hugo de Lusignan postanowił udać się na wyprawę krzyżową. Zginął nieopodal Damietty...

Małgorzata, Blanka i Joanna burgundzka, królowe Francji. Przeklęte sztuczki przeklętych królowych Płomienie ze stosu rozświetlały ciemności nocy 14 marca 1314 roku. Unosiły się, jakby chciały sięgnąć czarnego nieba. Ze wszystkich stron otaczały dębowe słupy, do których przykuto łańcuchami dwóch starych mężczyzn, lecz tak wysoko postawionych i sławnych, że jeszcze niedawno nikt nie przypuszczałby nawet, jak okrutny okaże się dla nich los. Ogień tak głośno huczał, że niemożliwe zdało się, iżby coś żywego mogło przetrwać w środku takiego piekła. A jednak z owego właśnie piekła dochodził przerażający głos. Papież Klemens!... Kawaler Wilhelm de Nogar et!... Król Filip!... Zanim minie rok, wezwę was przed sąd boży, abyście zostali sprawiedliwie ukarani! Przeklęci! Przeklęci!... Wszyscy, aż do trzynastego pokolenia waszych rodów!... I to wszystko. Kłęby płomieni stłumiły proroczy głos. Właśnie umierał Jakub de Molay, Wielki Mistrz zakonu templariuszy. Jego towarzysz, Geoffroy de Charnay, preceptor z Normandii, skonał kilka chwil wcześniej. Na Żydowskiej Wysepce, przy zachodnim cyplu Cite, pozostały już tylko dopalające się resztki stosu; jego odbicie rozjaśniało fasadę pałacu... i skamieniałe twarze tych, którzy z balkonu obserwowali straszliwy spektakl; tych, których dotyczyło przekleństwo umierającego. Stał tam, niewzruszony, król Filip, czwarty król o tym imieniu, piękny jak zlodowaciały archanioł i bardziej tajemniczy niż grób. Żywy pomnik władzy: nikt nie może chełpić się tym, że wie, o czym król myśli, bo trzeba wyjątkowej śmiałości, aby spojrzeć mu w twarz. A jednak wiadomo, że kiedyś kochał. Jeden jedyny raz. I była to kobieta, którą racja stanu uczyniła jego małżonką: Joanna z Nawarry, hrabina Szampanii. Piękna, lecz nieprzystępna i równie tajemnicza jak Filip. Niemniej od jej śmierci, która nastąpiła siedem lat wcześniej, żadna kobieta nie mogła poszczycić się, że zdołała otworzyć zamknięte serce króla. Zamieszkuje je wyłącznie Francja i jej symbol – korona, ta obręcz zdobiona ornamentami, którą nosi lepiej niż ktokolwiek inny. I gdy działa w ich imieniu, nigdy nie wątpi w swoją rację, która opiera się na czymś, co można by nazwać wręcz papieską nieomylnością, nawet gdy po makabrycznym procesie, trwającym siedem długich lat, niszczy zakon templariuszy i wrzuca do ognia Wielkiego Mistrza, jak zwykłego czarownika. Czy przekleństwo poruszyło go? Nie jest to pewne. Jeśli tak, to tylko dlatego, że słyszał je lud, a nastroje ludu to rzecz chwiejna, zmienna i krucha. Lud był dość zadowolony widząc, jak padają templariusze, kawalerowie tak bogaci i możni. Przerażające słowa dochodzące z płomieni mogą zmienić nastawienie ludzi. I tak się stanie; ten nierozumny antyczny chór niebawem zacznie tworzyć niekorzystną sławę historyczną Filipa Pięknego. Poddani zapomną, że król zawsze przejawiał o nich głęboką troskę, że wprowadził stany generalne, zniósł pańszczyznę w swoich domenach, najlepszych doradców wybierał z klas niższych i wymyślił – dla lepszego porozumienia – prawie codzienne bains defoule. Nie wybaczą mu

natomiast, że przeprowadził pierwszą dewaluację. A przesądy dopełnią reszty... Papież Klemens V oczywiście nie jest obecny, lecz przybył Wilhelm de Nogaret, legista z regionu Tuluzy, o którym mawiają, że wywodzi się z Katarów, były sędzia królewski z okręgu Beaucaire, obecnie najwyższy zwierzchnik sądownictwa i jeden z doradców króla. Człowiek, który swą rycerską rękawicą spoliczkował w Anagni starego papieża Bonifacego VIII, który od siedmiu lat prowadził przerażający proces, przesłuchania, śledztwa. Ma nie więcej wrażliwości niż jego kaci, a krzyki konających nigdy nie okryły bladością jego twarzy. Przekleństwo wywołuje u niego jedynie wzruszenie ramion... Dlaczegóż miałby być przeklęty, skoro wykonuje tylko swój obowiązek? Nigdy jeszcze Francja nie miała tak bezlitosnego kanclerza... Są też obecni trzej synowie Filipa; brak jednego, Filipa, hrabiego Poitiers, drugiego z kolei. Ale król nie ma się czym chlubić. Najstarszego, Ludwika, z matczynego dziedzictwa króla Nawarry, vox populi obdarzył już zasłużonym przezwiskiem. Nazwany został Hutin, co znaczy „pomyleniec”, „czubek” – wszak nie było w tym krzty figlarności. To Kapetyng – nieudacznik. Nie jest brzydki, nawet nieco podobny do ojca – tak jak chwiejnymi literami pisany bmdnopis może być podobny do ukończonego dzieła. Jest dumny jak paw, pyszni się swoją nawarską koroną; interesuje go tylko gra w piłkę ręczną. Mimo że los obdarzył go bardzo pociągającą żoną, potrzebował aż siedmiu lat, żeby spłodzić dziecko. W dodatku dziecko to jest dziewczynką... Jeśli chodzi o życie uczuciowe – także nic interesującego. Wielki Mistrz był jego ojcem chrzestnym: nie tylko nie kiwnął palcem, aby go ratować, ale patrzył na stos bez zmrużenia oka, a nawet, można by rzec, z pewną przyjemnością. Aż do groźnych słów, które jednak go przeraziły... Filip de Poitiers, zwany Wysokim, co go już z góry określa, jest mądry i rozważny. Ojciec go ceni i w głębi duszy żałuje, że ten syn nie jest jego następcą. Niestety, nie można zaplanować kolejności dziedziczenia tronu przez dzieci. Karol, hrabia Marche, najmłodszy, zwany Pięknym tak jak ojciec, jest na razie urodziwym chłopcem, który jeszcze nie wyszedł z wieku młodzieńczego. Niestety, nie wyjdzie nigdy. To wspaniała muszla, lecz zupełnie pusta; widok stosu zdjął go przerażeniem. Toteż z widoczną ulgą trzej bracia przyjęli pozwolenie powrotu do domu, gdzie – w pogodniejszej scenerii – ukoją ich małżonki. Wszyscy trzej są bowiem żonaci i chociaż różnie je oceniają, kobiety te zaliczają się do najpiękniejszych w całym królestwie. Młode, czarujące, są słońcem i radością dworu, na którym bynajmniej nie było wesoło nawet przed śmiercią królowej Joanny. Dla nich nawet niewzruszony Filip zdobywa się niekiedy na uśmiech. Młoda królowa Nawarry, małżonka Ludwika, obłąkanego następcy tronu, to Małgorzata burgundzka, jego kuzynka, córka księcia Roberta II burgundzkiego, jednego z wierniejszych doradców króla Filipa, i Agnieszki francuskiej, najmłodszej córki świętego Ludwika i Małgorzaty de Provence. Małgorzata burgundzka właśnie kończy 24 lata; jej olśniewająca uroda osiąga doskonałość. Jest brunetką, raczej niewielkiego wzrostu, lecz zbudowana jak bogini; ma duże ciemne oczy i świeżość cery kobiet z południa, jak jej prowansalska babka. Odziedziczyła też po niej witalność, zamiłowanie do muzyki, sztuki i pięknych strojów oraz –

o tym także należy wspomnieć – płomienny temperament, z którego małżonek korzysta raczej rzadko i aż do przesady oszczędnie. Dnia 13 września 1305 roku, gdy wychodziła za mąż za szesnastoletniego Ludwika, miała zaledwie piętnaście lat. Ślub odbył się w Yernon, w dolinie Sekwany – ach, te meandry historii! – około 5 mil od groźnego strażnika owej doliny, ChateauGaillard, posępnej fortecy, niegdyś wzniesionej przez Ryszarda Lwie Serce. Rzecz była całkiem naturalna, jako że Vernon stanowiło część posagu jej matki. Święty Ludwik bardzo lubił to niewielkie miasto, często tam przyjeżdżał, aby raczyć się wyśmienitą rzeżuchą wodną, którą uprawiano specjalnie dla niego; sprezentował Vernon córce, gdy poślubiła Roberta, księcia burgundzkiego. Robert zmarł tam, około sześciu miesięcy po ślubie Małgorzaty i Ludwika. Nie wiadomo, jak minęła noc poślubna młodej pary. Małżonkowie wychowywali się razem, bo kontrakt, który ich połączył, podpisany już został sześć lat wcześniej, 28 lutego 1299 roku, w Longchamp; jednak dalsze ich stosunki sugerują, że młodzi nie kochali się. Wyniosła i płomienna Małgorzata lubiła być ujarzmiana, „Hutin” zaś, mimo że usportowiony, nie miał żadnych zalet fizycznych czy intelektualnych, które pozwoliłyby mu zdominować tę kobietę. Ten sam traktat z Longchamp przypieczętował los innych królewskich synów. Zdecydowano, że Filip de Poitiers poślubi Franche-Comte w osobie Joanny burgundzkiej, kuzynki Małgorzaty, córki Ottona IV, hrabiego Burgundii, i groźnej hrabiny Mahaut d’Artois. I w końcu, aby wszystkich hojnie obdarzyć, najmłodsza córka Mahaut, mała Blanka, zaręczona została z Karolem, najmłodszym synem króla. Obydwa śluby odprawiono w zamku Corbeil: pierwszy w roku 1307, drugi w 1308, ku pełnemu zadowoleniu młodych par. Filip Wysoki, Rozumny, natychmiast pokochał Joannę, tę elegancką, rasową kobietę o płowych włosach – tak samo powściągliwą w zachowaniu, jak i w wyglądzie. Odwzajemniła jego uczucie, dając mu pięcioro dzieci: jednego syna, który nie przeżył, i cztery córki. Karol był oczarowany małą Blanką, blondynką, zaróżowioną jak jutrzenka, filuterną i wesołą jak chochlik. Urodziła im córeczkę. Cała ta młodzież utrzymuje w pałacach królewskich wspaniałą, wesołą atmosferę. Trzy księżne świetnie się rozumieją, prawie się nie rozstają, otoczone są zawsze całym dworem młodych kawalerów i pięknych kobiet. Dwór ten, zresztą, chętniej bywa w pałacu Nesle, rezydencji króla i królowej Nawarry, niż w Cite czy w starym Luwrze. Owa rezydencja Nesle w pełni zasługuje na miano pałacu. Był to zespół rozległych budowli, na miejscu których znajduje się obecnie Instytut Francuski i Mennica. Wzniesiony został niegdyś staraniem burmistrza Paryża; otoczony był dawnym murem obronnym Filipa Augusta, od północy zaś ograniczony wysoką basztą, wyłaniającą się z wód Sekwany. Całkiem odsunięta od domów mieszkalnych wieża Nesle – w chwili gdy płomienie stosu templariuszy odbijają się na jej murze – nie ma jeszcze tak okropnej sławy, jaką nabędzie później. Gawędziarze nieraz przytaczają pewną legendę, według której małżonka Filipa Pięknego, Joanna z Nawarry, miała temperament o wiele bardziej płomienny, niż można było sądzić z jej nieprzystępnego sposobu bycia. Ściągała podobno do wieży, pod osłoną nocy,

kochanków, specjalnie dla niej wybieranych spośród przewoźników po Sekwanie lub studentów uniwersytetu. Pod koniec nocy kochankom tym podcinano gardło lub ich duszono, po czym w dokładnie zaszytych workach wrzucano do wód Sekwany. W rzeczywistości królowa Joanna nigdy nie miała zamiaru, a jeszcze mniej możliwości, urządzenia jakiegoś miłosnego gniazdka u możnego pana ClermontNesle, burmistrza Lille. Zeszła z tego świata w kwietniu 1305 roku, pięć miesięcy przed ślubem swego syna z płomienną Małgorzatą, Filip Piękny zaś kupił Nesle dopiero w roku 1308, za sumę pięciu tysięcy liwrów, aby urządzić w niej rezydencję dla młodych z Nawarry. Całkowicie uspokojony, przynajmniej co do ewentualnych upiorów z wieży Nesle, „Hutin” wraca do domu nie po to, by wpaść w czułe objęcia kochającej małżonki, lecz aby zatrzeć, za pomocą paru łapówek, to straszne wrażenie, jakie wywołał na nim ustny testament ojca chrzestnego. Czy tego chce, czy nie, został przeklęty, mimo że nie odegrał najmniejszej roli w apokalipsie, która pochłonęła templariusza. Sława wieży Nesle jest na razie nieskazitelna, lecz nie potrwa to długo, bo niedola zaatakuje króla Nawarry z o wiele większą siłą, niż się tego spodziewa. Nie dość, że został przeklęty – jest także rogaczem. I to już od blisko czterech lat... Nie dlatego, że Małgorzata oddawała się rozpuście i zmieniała co noc kochanków, o co oskarżał ją dużo później nasz drogi Aleksander Dumas. Po prostu w tym czasie zakochała się w zachwycającym młodym człowieku, wspaniale zbudowanym, jasnowłosym szlachcicu, który zwał się Filip d’Aunay i pochodził z rodu hrabiego Poitiers. Uroda Małgorzaty nie należała do tych, które pozostawiają obojętnym normalnego mężczyznę. Przemawiała do wyobraźni – jej zwykły gest czy tęskny uśmiech obiecywały niewyczerpane rozkosze. Ponadto młoda królowa osiągnęła mistrzostwo w sztuce podkreślania swej urody. Stworzyła całkiem nową modę, natychmiast przejętą przez jej dwie szwagierki; w dniu, w którym wszystkie trzy ją zapoczątkowały, wybuchła mała rewolucja pałacowa. Małgorzata miała na sobie suknię, rozciętą z boku aż do biodra, lecz skrojoną tak zręcznie, że rozchylała się tylko w ruchu, odkrywając – w całej doskonałości – smukłość łydki i krągłość uda. Tego dnia wszyscy mężczyźni obecni na dworze mieli przyspieszony puls. Kobiety zaś z zazdrością i zgorszeniem śledziły reakcje małżonków owych księżnych. Ale żaden z nich nie powiedział ani słowa na ten temat. Jedynie król zmarszczył brew na znak dezaprobaty, lecz widok był tak pełen powabu, a trzy młode kobiety miały w sobie tyle uroku, że jeden nieco błagalny uśmiech wystarczył, aby na królewską maskę powrócił spokój. Nowa moda zrobiła zresztą furorę wśród tych, które – jak sądziły – mogły się według niej ubierać. To dało okazję do bardzo różnorodnych widowisk, bo długie nogi spotykało się w XIV wieku nie częściej niż w czasach minispódniczek. Tak czy inaczej, sposób życia księżnych utrzymywał wokół nich atmosferę lekkiego podniecenia i skrywanych żądz, które byle co mogło rozbudzić. Gdy Małgorzata zakochała się w Filipie d’Aunay, bez najmniejszej trudności uczyniła go swym kochankiem: młody człowiek szalał na jej punkcie już od dłuższego czasu... Filip d’Aunay pochodził z wybitnej rodziny. Jego ojciec był suwerenem MoussyleVieil,