mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Beverley Jo - Malloren 8 - Sekret damy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Beverley Jo - Malloren 8 - Sekret damy.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 39 osób, 34 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 464 stron)

Beverley Jo Sekret damy Rozdzial I Lipiec 1764 Zajazd Tete de Boeuf Abbeville, Francja Nieczęsto się człowiekowi zdarza słyszeć przeklinającą zakonnicę. Robin Fitzvitry, hrabia Huntersdown, właśnie kończył posiłek, a ponieważ siedział przy stole obok okna, miał doskonały widok na podjazd dla powozów i kobietę tam stojącą. O pomyłce nie mogło być mowy. Kobieta klęła jak szewc i naprawdę była zakonnicą. Stała pod zewnętrznym krużgankiem, z którego wchodziło się do pokoi na piętrze, więc jej szary strój gubił się wśród cieni, ale jak to nie jest habit zakonny, pomyślał Robin, to ja jestem święty. Prosta szata przewiązana była sznurem, a na plecy opadał welon. Do pasa przyczepiony był długi drewniany różaniec, a na nogach pewnie miała sandały. Stała do niego tyłem, ale pomyślał, że może być młoda. - Maledizione! - wybuchła. Włoski? Kulka sierści wabiąca się Kokietka w końcu się do czegoś przydała. Papillon wyrwał się do przodu, żeby oprzeć przednie łapy o parapet i zobaczyć, co to za hałas. Puszysty ogon otarł się o podbródek Robina, co dało mu pretekst, żeby przechylić się w prawo. 1

Tak, z pewnością zakonnica. Co też, zastanawiał się Robin z rosnącym zachwytem, włoska zakonnica może robić w północnej Francji? Targować się z diabłem, bo cóż by innego? - Panie, czy będziemy jechać dalej? Robin odwrócił się do Powieka, angielskiego służącego w średnim wieku, który siedział przy stole obok Fontaine'a, młodego francuskiego pokojowego. Powiek był kanciasty i ogorzały; Fontaine był smukły i blady. Ich usposobienia były tak różne, jak ich powierzchowność, ale każdy z nich był Robinowi na swój sposób przydatny. Jechać dalej? Ach tak, rozważali wcześniej, czy powinni wynająć tu pokoje i zostać na noc, czy wyprawić się dalej, w stronę Boulogne i Anglii. - Nie jestem pewien - powiedział Robin. - Dopiero po trzeciej, panie - przekonywał Powiek. - O tej porze roku będzie jeszcze długo widno i możemy sporo ujechać. - Ale burza, burza zamieni drogi w grzęzawisko! - wykrzyknął Fontaine. - Możemy utknąć na jakimś odludziu. Miał pewnie rację, ale poza tym próbował odwlekać wyjazd z Francji tak długo, jak tylko się da. Obietnicą wysokiej płacy i wielu przywilejów udało się Robinowi namówić Fontaine'a, żeby rzucił posadę u pewnego francuskiego księcia, ale nawet po trzech latach Fontaine za każdym razem wzdragał się przed powrotem do Anglii. Powiek służył u Robina od dwudziestu lat i marudził za każdym razem, kiedy wybierali się do Francji. - Proszę pomyśleć o tej gromadce, która tu właśnie zajechała - powiedział Powiek, rzucając na stół mocną kartę. 2 Przed kilkoma minutami na podjazd chwiejnie wjechała przeładowana berlinka, która wypluła parę wyjących dzieciaków nękanych przez rozwrzesz-czaną matkę. Towarzystwo hałasowało na frontowych schodach, podczas gdy służba wypakowywała ich bagaże. Było jasne, że zostają na noc. Dzieciaki nie przestawały wyć, a matka wrzeszczeć. Po angielsku. Angielska grupa mogła starać się zawrzeć z nim znajomość. Robin był człowiekiem towarzyskim, ale towarzystwo dobierał sobie sam. Tymczasem gniewne okrzyki za oknem, które powinny były dać do myślenia, intrygowały go coraz bardziej. Znowu wyjrzał przez okno. Matka często prorokowała, że ciekawość go zgubi, ale cóż poradzić, taką miał naturę. - Zgodzisz się ze mną, nieprawdaż? - powiedział Robin do Kokietki, która ruszała swoimi ogromnymi uszami i machała puszystym ogonem. - Zgodzisz się, że lepiej jechać? - zapytał Powiek.

- Zgodzisz się, że lepiej zostać? - zapytał Fontaine. - Zgodzisz się, że lepiej rozejrzeć się na zewnątrz - odpowiedział Robin, biorąc psa na ręce i podnosząc się z krzesła. - Zbadam pogodę i zasięgnę rady miejscowych. Z tymi słowami wyszedł z sali, wkładając Kokietkę do przepastnej kieszeni płaszcza, co psu wyraźnie się podobało. Całe szczęście, że do podróży lubił ubierać się swobodnie, bo w modzie były akurat obcisłe płaszcze bez jednej, jakże przydatnej, kieszeni. Zbliżając się do kobiety, która chwilę temu zamilkła, zastanawiał się, jakiego języka użyć. Jego 9

włoski był zaledwie przyzwoity, natomiast francuski doskonały, a do tego byli we Francji. - Czy mogę zaoferować swoją pomoc, siostro? - zapytał w tym języku. Odwróciła się gwałtownie, a jemu zaparło dech w piersiach. Miał przed sobą olśniewającą twarz. Twarz była owalna, ale biały obcisły czepek, który zakonnica nosiła pod szarym welonem, miał z przodu kształt litery V, który zbiegał się tuż między brwiami. Lekko pomarszczony materiał łączył się na szyi, tak że czepek okalał buzię, tworząc sercowaty kształt, jakby stworzony po to, by podkreślać wielkie ciemne oczy i pełne, miękkie usta, których zresztą wcale me trzeba było podkreślać. Jaki obłąkany biskup wymyślił ten czepek? Bo przecież żadna matka przełożona by do tego nie dopuściła. Miała bladą cerę, co, jak przypuszczał, musiało być dość powszechne w zakonie, ale promieniała doskonałym zdrowiem, tak jak kremowe płatki róży, która pięła się po pobliskim murze. Nos miała prosty, z malutkimi wgłębieniami tuż nad nozdrzami, a te jej usta... Robin wziął głęboki oddech. Te usta były stworzone do całowania, nie do spowiedzi. I była młoda. Nie mogła mieć wiele ponad dwadzieścia lat. Zapanowała nad wargami, zaciskając je mocno. - Dziękuję panu, ale nie potrzebuję pomocy - powiedziała i odwróciła się plecami. Dobra francuszczyzna, ale to nie był jej język ojczysty, a przecież zazwyczaj klnie się we własnym języku. A zatem Włoszka. Co, do diaska, włoska zakonnica robi w północnej Francji, i to sama? Wszedł ponownie w jej pole widzenia, przybierając swój najbardziej rozbrajający uśmiech. 10 - Siostro, nie mam złych zamiarów, po prostu nie mogę przejść obojętnie obok damy w opresji, zwłaszcza jeśli jest oblubienicą Chrystusa. Wyglądało na to, że znowu się od niego odwróci, ale tylko zastygła w bezruchu i zaczęła go otwarcie taksować wzrokiem. Robin powstrzymał się od uśmiechu. Jak dołożyć do tego przekleństwa, to miał przed sobą nie prawdziwą zakonnicę, ale awanturnicę w przebraniu. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą czuł się znudzony. - Pozwoli siostra, że się przedstawię - powiedział z ukłonem. - Bonchurch, angielski dżentelmen, do usług. - Czuł się trochę niezręcznie, kłamiąc tak w żywe oczy, ale we Francji zawsze podróżował pod pseudonimem. Jego prawdziwe nazwisko i tytuł wywoływały poruszenie i czasem ludzie nawet zawiadamiali miejscowych dostojników, którzy potem dręczyli go wizytami i zaproszeniami. A to przecież miała być podróż dla zabawy i relaksu.

Zakonnica nie przestawała mu się przyglądać, jakby robiła jakieś kalkulacje. Zanim zdecydowała, czy poda mu swoje imię, na drewnianym krużganku nad nimi zadudniły ciężkie kroki i znajomy ostry głos wrzasnął: - Siostro Immaculato! Siostro Immaculato! Gdzie się do licha podziewasz? - Siostra Immaculata, jak się domyślam? - powiedział Robin z uśmiechem. Popatrzyła na niego z wrogością: - A widział tu pan więcej zabłąkanych zakonnic? - A więc siostra przyjechała w tej berlince... - Siostro Immaculato! 5

Wymamrotala cos pod nosem, a na glos powiedziala: - Muszę iść. Zrobił ruch, blokując jej przejście. - Jest wiec siostra opiekunką tych dzieciaków? Moje kondolencje. - Nie jestem - zaakcentowała te słowa ostrym ruchem dłoni, który był zdecydowanie włoski - Ale ich opiekunka zapadła na gorączkę w Amiens, a dworka milady opuściła ją w Dijon. Teraz zostałam tylko ja. - Siostro! Siostro! Natychmiast proszę tu przyjść! - Nic dziwnego, że przeklinała siostra los. - Robin wskazał w kierunku pobliskiej bramy. - Gdybyśmy przeszli przez tę bramę, zeszlibyśmy jej z widoku i moglibyśmy spokojnie się zastanowić, jak siostrę oswobodzić. - Nie ma o czym mówić. Znowu odwróciła się, żeby odejść. Znowu stanął jej na drodze. - Nie zaszkodzi porozmawiać. Zmarszczyła brwi, ale bardziej w namyśle niż ze złości. Po kolejnym wyrzuciła w górę swoje wymowne ręce i pospieszyła w stronę bramy. Robin poszedł za nią, podziwiając jej żwawy, lekki krok. Byla zniewalajaco pelna wigoru, co dodatkowo podkreślała jej bezkształtna szata. Rąbek szarego stroju musnął więdnącą różę z której posypały się płatki. Jeden z nich został na szacie. Kiedy Robin delikatnie go strzepnął siostra odwróciła się gwałtownie, gotowa do ataku' z uniesioną dłonią i wymierzonym w niego oskar-zycielsko palcem. Pokazał jej płatek na dowód niewinności. Jej gniew zaczął stygnąć, podczas gdy on poczuł, ze się rozpala. Jego najlżejszy dotyk wywo- 12 ływał skupione napięcie i delikatny rumieniec na jej policzkach. Żadna z niej zakonnica. Roztarł w palcach płatek i zachęcił, żeby razem z nim napawała się aromatem, ale wtedy Kokietka, mała zazdrośnica, zaczęła głośno ujadać. Siostra Immaculata wzdrygnęła się i wbiła w niego uporczywe spojrzenie. - Co to było? - Taka Kokietka - powiedział. Było to imię psa, ale po francusku znaczyło też „błahostka", „nic wielkiego". - Proszę na nią nie zwracać uwagi. Ale ona już wyciągała rękę, żeby pogłaskać małą główkę. Robin znał tę reakcję. Przecież nie tak dawno, kiedy rasa papillon była w modzie, nabył Kokietkę, by uwieść pewną damę w Wersalu. Wyciągnął psa, zdecydowany użyć wszelkich środków. - Ale śliczna!

- Proszę ją przyjąć w prezencie. Wycofała się, marszcząc brwi. - Ależ pan jest bez serca. - Moje powołanie to zaspokajać pragnienia dam. Wróćmy do gospody, siostro Immaculato, i zechciej mi swoje wyjawić. Syknęła. Czyżby posunął się za daleko? Za szybko? Ale kolejny wrzask z ust chlebodawczyni sprawił, że odwróciła się i szybko przeszła przez bramę. Droga zawiodła ich do małego ogrodu, z którego można było przejść do głównej sali gospody. - Za bardzo na widoku - powiedział, dotykając jej ramienia, by skierować ją do pustej salki. Ruszyła żwawo, próbując wyswobodzić ramię z jego dłoni. Poszedł za nią, ale nie zamknął drzwi. Jeszcze nie. Jest taka stara opowieść o księżniczce i ziarnku grochu. Zdążył się już przekonać, że taka 7

wrażliwość na jego dotyk oznaczała, że kobieta była nauczona rozkoszy. - A więc, siostro - zaczął delikatnie - twoje pragnienia? - Proszę przestać wygadywać takie rzeczy. Nie okazuje pan szacunku mojemu habitowi. " To taki okropny strój. Ale - dodał, podnosząc drugą dłon na znak pokoju - miałem tylko na myśli życzenia odnośnie do obecnego położenia siostry. Dworka tej damy odeszła. Opiekunka odeszła Siostra została sama w służbie krzykliwej pani Jak na komendę, ciężkie kroki zadudniły teraz na schodach prowadzących na wewnętrzny dziedziniec i stamtąd rozległy się dalsze nawoływania - Jej godność? - zapytał. - Lady Sodworth - angielskie słowa wypowiedziane ze śpiewnym włoskim akcentem zabrzmiały jak kolejne przekleństwo. Robin nie kojarzył tytułu Sodworth, a przecież brytyjskie wyższe sfery to był jego świat. Jeszcze jeden przebieraniec? Czyżby to jakaś dziwna intryga? - Jaka dokładnie jest siostry pozycja przy tej damie? - zapytał, przyglądając się jej badawczo. - Dama do towarzystwa. Ale teraz ona oczekuje, ze będę robić wszystko. -i siostra znosiła tę panią całą drogę od...? - Mediolanu. - Dlaczego? Wyglądało na to, że to proste pytanie odebrała jak wyzwanie. - Miałam swoje powody, żeby wyprawić się do Anglii i potrzebowałam damskiego towarzystwa Przez otwarte okno usłyszał, jak lady Sodworth łaje stajennego, posługując się tym swoim potwornym francuskim. 14 - Płaci siostra wysoką cenę. - Ona jest w wielkim stresie. - Którego jest główną sprawczynią, mogę się założyć. Sam jej głos by wystarczył, żeby odstraszyć anioła. Kolejny wyrzut smukłych dłoni. - Nie mam wyjścia. Muszę iść i ją uspokoić. - Ruszyła w kierunku drzwi. - Celem siostry podróży jest Anglia? -Tak. - Czy zatem pozwolisz, siostro, że ja cię tam zabiorę?

Odwróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz. - Oczywiście, że nie. - Dlaczego nie? - Jest pan mężczyzną. - Zupełnie nieszkodliwym. Parsknęła na znak dezaprobaty. Ale nie ruszyła się z miejsca. - Naprawdę, siostro Immaculato, taki mężczyzna jak ja nie może sobie pozwolić, żeby do listy grzechów dodawać jeszcze przyprawianie rogów Panu Bogu. Ale może udzielenie pomocy jednej z jego oblubienic skróciłoby mi trochę okres czyśćca? - Panie, czy masz mnie za idiotkę? Nie jest pan mężczyzną, któremu jakakolwiek kobieta mogłaby zaufać. - Wręcz przeciwnie, to wygłodniała bestia jest niebezpieczna. A ty, siostro, masz przed sobą mężczyznę, który nasycił się, ucztując z damami Wersalu. Oblała się rumieńcem, co przyprawiło go o lekki zawrót głowy, ale jej oczy pozostały nieruchome i skupione. - Czy zostaje pan tutaj na noc? 9

Znał już jedyną dobrą odpowiedź: -Nie. Lady Sodworth była teraz w gospodzie, a jej nie-znoszący sprzeciwu głos ciął powietrze jak brzytwa. Na piętrze dało się słyszeć brzęk - niewykluczone, że to pękła szyba. Błędna zakonnica ruszyła, by ukryć sie za drzwiami. - Czy podróżuje pan szybko? - wyszeptała - Tak szybko, jak tylko drogi i konie pozwalają. - Czy da mi pan słowo na swoją nieśmiertelną duszę, ze będę z panem bezpieczna i że dostarczy mnie pan całą do Londynu? „Bezpieczna" było określeniem dość wieloznacznym. Robin zinterpretował je na swój użytek i powiedział: - Tak - Po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu: - A niech mnie, to brzmi jak przysięga małżeńska. Jej twarz przybrała kpiarski wyraz: - Jest pan przystojny i zepsuty, panie Bon-church, i przyzwyczajony, że kobiety wpadają panu w ręce jak dojrzałe owoce prosto z drzewa. Ale zapewniam pana, że ze mną tak nie będzie. Nie życzę sobie żadnych zażaleń, kiedy zajedziemy do Londynu a pańskie żądze pozostaną niezaspokojone - Absolutnie żadnych zażaleń - obiecał z rosnącym zachwytem. - Ale siostra zapewne zdaje sobie sprawę, że to wyzwanie do gry. - Z której to ja wyjdę zwycięsko. Jak sam pan powiedział, me może pan sobie pozwolić na przyprawianie rogów Panu Bogu. Czy ma pan powóz? - Dwukółkę. Muszę tylko kazać zaprzęgać konie. - Doskonale. A byłoby jeszcze lepiej, gdybym znalazła się w mej już teraz, nie sądzi pan? 16 - To lubię - prawdziwa z siostry konspiratorka! I do tego ma siostra rację. Lady Sodworth zaraz każe przeszukać gospodę. I jakby na potwierdzenie jego słów, w drzwiach ukazała się głowa udręczonego gospodarza. Robin wyjął złotą monetę; mężczyzna dostrzegł ją, kiwnął głową i się wycofał. Robin otworzył skrzydło okiennicy i wyjrzał na ścieżkę biegnącą przy gospodzie. - Droga wolna - przysunął krzesło pod okno. Zawahała się, po czym energicznie się wspięła i zwinnie wyszła przez okno, pokazując mu sandały i nagie kostki. Robin odstawił krzesło na miejsce i poszedł w jej ślady, nie przestając się uśmiechać.

- Tędy - powiedział, wskazując na tyły gospody. Znaleźli się na podwórzu w pobliżu powozu, który stał przechylony w oczekiwaniu na zmianę koni. Robin szybkim krokiem zaprowadził swoją awanturnicę do powozu, podał jej rękę i pomógł wsiąść do środka. Kolejny dotyk, kolejny dreszcz. Nie było jej zbyt wygodnie w przechylonym powozie, ale udało jej się dostać do środka. - Każę zaprzęgać. Ale ona nagle splotła dłonie i podniosła je do ust. - Nie, nie mogę. Muszę mieć swoje rzeczy, mój kufer podróżny. - Kupię siostrze wszystko, co potrzeba. - Nie będę zaciągać u pana takich długów. Wzruszył ramionami. - Gdzie jest ten kufer? - Był w karecie, z resztą bagaży, ale mogli go już wnieść do środka. Robin obrócił się, żeby się przyjrzeć berlince. Zobaczył bagaże ułożone na dachu tej wielkiej karocy na czterech kołach, ale ta sterta była nieru 11

szona. Za to bagażnik z tyłu był otwarty i w połowie już opróżniony. Gdy Robin się przyglądał, jeden z mężczyzn noszących bagaże chwycił dwa pakunki i wniósł do środka. Pościel? Robin mógł zapewnić lady Sodworth, że pościel w Tete de Boeuf jest czysta i dobrze wywietrzona, chociaż ta dama nie wyglądała na taką, która słuchałaby kogokol- wiek. - Jak wygląda siostry kufer? - zapytał. - Zwykłe drewno z czarnymi pasami. Mosiężna klamra z krzyżem. - Zajmę się tym. Proszę pozostać w ukryciu. Zasunął zasłony w oknach dwukółki i miał zamykać drzwi, kiedy zorientował się, że ciągle ma przy sobie Kokietkę. Posadził ją na kolanach siostry. - Pomówcie o swoich pragnieniach - powiedział i zamknął drzwi. Zlustrował okolicę, ale nie dostrzegł żadnych zagrożeń, więc spacerowym krokiem udał się w stronę berlinki. W środku zobaczył kufer siostry Immaculaty. Dwóch mężczyzn wyciągnęło z powozu szykowny, obity skórą kufer i niosło go do budynku. Robin stwierdził, że i tak potrzebuje pomocy swoich ludzi i poszedł do gospody, żeby ich zawołać. Kiedy wyszli, przedstawił im sytuację i wydał polecenia. Fontaine - wzdychając, że jednak wyjeżdżają - czaił się na drodze, żeby w razie potrzeby odciągnąć uwagę tragarzy, podczas gdy Powiek - wzdychając na myśl o gierkach Robina - wyciągnął z karety małą drewnianą skrzynię, położył ją sobie na ramieniu i zaniósł do powozu. Zakonnica czy nie zakonnica, oto jest pytanie. Kufer był całkiem zwyczajny, typowy kufer zakon- 18 nicy. Ale nawet jeśli siostra Immaculata mówiła prawdę, to musi kryć się za tym coś dziwnego. Podczas dwudniowej podróży będzie dość czasu, żeby odkryć wszystkie jej sekrety. Powiek robił w bagażniku miejsce na kuferek siostry. Robin odwrócił się do Fontaine'a, żeby mu powiedzieć, że już po wszystkim. - Hej, panie! Stanął twarzą w twarz z rozwścieczoną kobietą. To musiała być lady Sodworth, chociaż jej wygląd zupełnie nie pasował do ostrego głosu. Filigranowej postury, w sukni przyozdobionej wstążkami, była okazem urodziwej złośnicy.

- Widziałeś pan tu zakonnicę? - zapytała stanowczo koszmarną francuszczyzną, jakby nie widziała, że ma przed sobą dżentelmena, a do tego Anglika. Robin rozejrzał się zdumiony. - Tutaj, madame? - No a gdzie, głupcze! Zareagował typowo francuskim złośliwym wzruszeniem ramion. - Jeśli madame szuka zakonnicy, to może trzeba iść do klasztoru? - Głupek! - rzuciła po angielsku i popędziła w przeciwnym kierunku, kontynuując bezładne poszukiwania. Druga Kokietka, i to o znacznie gorszym charakterze. Robin zastanawiał się, jak jakikolwiek mężczyzna mógł ją poślubić, mimo jej przyjemnej powierzchowności. Raz jeszcze poszperał w pamięci w poszukiwaniu lorda Sodworth, ale był pewien, że nie zna nikogo o takim nazwisku. A zatem jakiś rycerz czy baronet, i to pewnie od niedawna. Wyśmienicie. To by oznaczało, że raczej nie natknie się na lady Sodworth zbyt prędko. 13

Zawołał Fontaine'a i udali się w stronę powozu, do którego stajenni już zaprzęgali konie pod czujnym okiem Powieka. Powiek sam był w młodości stajennym i znał się na rzeczy. To Powiek po raz pierwszy posadził Robina na kucyka i został jego nauczycielem jeździectwa, polowania, rybołówstwa i innych sztuk przydatnych na wsi. Z czasem stał się jego sługą i towarzyszem, niezastąpionym w najróżniejszych sytuacjach. Wprowadziwszy Robina w dorosłość, ciągle myślał, że to on trzyma wodze. Nawet fakt, że Robin został rok temu hrabią, nie przekonał Powieka, że młodzieniec potrafi się już zająć swoimi sprawami. - Zakonnica jedzie z nami, panie? - zapytał Powiek z dezaprobatą w głosie. - Dama w opresji. Co ty byś zrobił? - Ja? Ja bym ją oddał pod opiekę jej pani. - Ja tak samo - powiedział Fontaine. - Mamy powóz, tu się trzy osoby nie zmieszczą. - Dlatego - powiedział Robin - ty będziesz powozić. Pokojowy zazwyczaj podróżował w środku. - Wykluczone. Może padać. - Potraktuj to jako przysługę, którą mi wyświadczysz w zamian za to, że wielokrotnie ja powoziłem, a ty miałeś cały powóz dla siebie. - Ale nie w deszczu, panie - zaprotestował Fontaine. - Panie... - Powiek protestował z zupełnie innego powodu. - Jestem wcieleniem niewinności - zapewniał Robin. - Ta świątobliwa dama musi dostać się do Anglii - czy naprawdę chcesz, żebym ją zostawił na pastwę tej harpii? 20 - Może się zdarzyć, że będziemy w drodze wiele dni, jeśli pogoda nie dopisze. Dni i nocy. -1 będzie wtedy miała oddzielny pokój, obiecuję. - Pogoda... - nie ustępował Fontaine. Robin nie tracił cierpliwości. - Musimy tylko dotrzeć do następnego postoju. Czyli do... Montreuil? - Nouvion - powiedział Powiek. Robin wzruszył ramionami. - Byle tylko z dala od wszystkiego, co się nazywa Sodworth. Ruszajmy. Ostatecznie to on miał decydujący głos, więc nie minęła chwila, a Fontaine i Powiek byli gotowi do drogi. Woźnica zajął miejsce, a Robin odebrał koszyk z jedzeniem i winem, który wcześniej zamówił. Otworzył drzwiczki, mrugnął

do siedzącej w cieniu zakonnicy i postawił koszyk na podłodze powozu. Kokietka wyskoczyła na zewnątrz za po- trzebą. Kiedy pies wrócił, Robin się rozejrzał dokoła, a ponieważ nie zobaczył nic, co by wróżyło kłopoty, wsadził psa do powozu, wsiadł i zamknął drzwi. Kokietka skoczyła prosto na kolana siostry Imma-culaty. - Jeśli myślisz, że będę zazdrosny - powiedział Robin do psa, sadowiąc się na jedynym wolnym miejscu obok siostry - to wiedz, że o wiele piękniejsze damy próbowały tej sztuczki i poległy. Zakonnica pogłaskała Kokietkę, a ten cholerny pies wydawał się uśmiechać z wyższością. Powóz wtoczył się na drogę do Boulogne, pozostawiając daleko w tyle wycie i wrzaski. - Witamy w krainie spokoju - powiedział Robin. - Może mi pan to obiecać? 15

-Jeśli to tego siostra pragnie. - Na słowo „pragnie" zareagowała westchnieniem pełnym znużenia. Bardzo dobrze. Nie była gotowa do gry. - Muszę wyznać - powiedział - że znosiłem ciszę i spokój przez wiele dni. Miałem nadzieję, że siostra to odmieni. I nie mam na myśli nic zdrożnego, siostro. Proszę zobaczyć, zapewniłem nawet damskie towarzystwo. Spojrzała w dół. - To suczka? - Skoro się wabi Kokietka, to musi być suczką. - Dlaczego jej pan nie lubi? Wzruszył ramionami. - Mogę ścierpieć drobne frywolne kobietki, ale nie drobne frywolne psy. - No to po co pan ją brał, biedną psinę. - Biedna to ona na pewno nie jest - skoro ma złotą obrożę wysadzaną perłami. Siostra popatrzyła na obrożę. - To jest prawdziwe? Jak to? - Siostra mi opowie swoje tajemnice, a ja zdradzę moje. Rzuciła mu pełne jadu spojrzenie i odwróciła się do okna, jakby nagle zafascynowały ją przedmieścia Abbeville. A więc jednak miała sekrety, które by wyjaśniły, dlaczego przyjęła jego zaproszenie. Miał mnóstwo czasu. Zeby czuła się bardziej swobodnie, on też usadowił się wygodnie w rogu, zwiększając w ten sposób odległość między nimi na siedzeniu. - Ciągle jeszcze możesz zmienić zdanie, siostro. Możemy zawrócić i oddać cię pod opiekę lady Sodworth. Widać było, że to rozważyła, zanim odpowiedziała: 22 - Nie, dziękuję. - To może wolałaby siostra wrócić do swojego klasztoru. Odwróciła się do niego, marszcząc brwi. - Zabrałby mnie pan do Mediolanu? - Jestem człowiekiem zamożnym. Nie sprawiłoby mi to kłopotu. - Jest pan człowiekiem szalonym! - Skoro tak, to powinna siostra żałować, że zdała się na mnie w tej podróży. Jej reakcja zdradzała bardziej poirytowanie niż strach.

- Nie wygląda pan na bogatego. - Jestem skromny i się z tym nie obnoszę. - Jeśli naprawdę jest pan bogaty, to mógł mi pan zapewnić podróż do Londynu w bardziej przyzwoitych warunkach. - Ale co ja bym wtedy z tego miał? - A co ma pan z tego teraz? - Mogę się trochę rozerwać. Być może zacisnęła nagle pięść, bo Kokietka zeskoczyła na podłogę, wydając z siebie urażony pisk. Pies popatrzył na kolana Robina, jakby rozważając tę opcję, po czym jednak zakręcił się i ułożył na swojej różowej aksamitnej poduszce. - Ja panu dostarczam rozrywki? - zapytała stanowczym tonem siostra Immaculata. - Ależ oczywiście. Czy naprawdę wolałaby siostra, żebym zapłacił nieznajomym za eskortowanie jej do Anglii? - Pan jest nieznajomy. Robin parsknął śmiechem. - Może i jestem. Ale wziąłem siostrę w opiekę, nieprawdaż, i teraz mój honor wymaga, żeby siostra dotarła na miejsce bezpieczna. 17

Po tym nastąpiła chwila intrygującej, pełnej nieufności ciszy. - A zatem, siostro Immaculato, gdzie znajduje się twoja bezpieczna przystań? - W Anglii. - Jakieś konkretne miejsce? - Tym nie musi pan sobie zaprzątać głowy, szanowny panie. - Mam siostrę dowieźć do Dover i tam zostawić? Nie sądzę. Czy siostra w ogóle mówi po angielsku? r Uśmiechnęła się i odpowiedziała, po angielsku właśnie: - Doskonale. Na ile mógł się zorientować po jednym słowie to mówiła prawdę. Jeszcze jeden oszałamiając^ zwrot w całej tej historii. Następne pytanie zadał jej już po angielsku. - Dokąd zamierza siostra udać się w Anglii? - Do Londynu. Przynajmniej na początku. Ach, teraz wychwycił leciutki akcent, który tak dodawał zdaniom precyzji, że nabierały krystalicznego uroku. - A potem? - Tym też nie musi pan zaprzątać sobie głowy. Nie sprzeczał się z nią w tej kwestii, ale powiedział sobie, ze tak łatwo się go nie pozbędzie Oto miał przed sobą tajemniczą, złaknioną przygód kobietę, która, jak podejrzewał, nie przyłączyła się do niego z samej tylko żądzy przygód. Wyczuwał pewien pośpiech i strach. Przed czym? Naprawdę powinien być bardziej zaniepokojony, ale dawał się zupełnie pochłonąć tej historii. Miał przed sobą sekrety do odkrycia, potyczki słowne do wygrania i towarzyszkę tak piękną, że już 18 samo patrzenie na nią umilało mu czas. I, do tej pory, każdy jej ruch i każda reakcja obiecywały jeszcze więcej. Miała odwagę, ducha i gorący temperament. Dysponując kilkoma dniami podróży, zgłębi wszystkie jej sekrety, nie wyłączając tych, które poznać może tylko namiętny kochanek w łóżku.

Rozdział II Petra d'Averio zdawała sobie sprawę, że wpadła z deszczu pod rynnę. Lady Sodworth i jej niemożliwą dzieciarnię ledwo się dało znieść, ale Petra była zaprawiona w odbywaniu pokuty. Prawdziwy problem polegał na tym, że lady Sodworth podróżowała w ślimaczym tempie. Po tym jak Petra zobaczyła Varziego - a przynajmniej tak jej się wydawało - to tempo było nie do zniesienia. Kiedy udało się jej wydostać z Mediolanu, a potem z Włoch, modliła się z nadzieją, że nawet Ludovico nie będzie jej ścigać za granicą. Ale Varzi był gończym Luda i z całą pewnością ten mężczyzna, którego widziała na ulicy w Abbeville, to był właśnie Varzi. Próbowała przekonać samą siebie, że się myli. Mężczyzna, którego wzięła za Varziego był już na ulicy, kiedy powóz lady Sodworth podjeżdżał do gospody - jak to możliwe, żeby myśliwy wyprzedzał zwierzynę? Wiedziała jednak, że mogło tak się zdarzyć. Wystarczyło, żeby dowiedział się wcześniej, że Petra była z lady Sodworth, oraz zdobył infor- macje o ich trasie podróży. To by do niego pasowało - wyprzedzić ją, a potem się pokazać, by 26 uprzedzić o nieuchronnie zbliżającej się porażce. Żeby umierała ze strachu na widok takiego pulchnego, podstarzałego mężczyzny o nieszkodliwym wyglądzie! Ale wszyscy wiedzieli, że Varzi nigdy nie daje za wygraną i zrobi wszystko, byle dopaść swoją ofiarę. Chciałaby zobaczyć jego minę, kiedy się zorientuje, że nie ma jej już w orszaku lady Sodworth. Tylko za jaką cenę, Petro? Dlaczego z tym człowiekiem? To chodzące zagrożenie - elegancja na smukłych nogach. Ale on był jej jedynym ratunkiem, a poza tym wzięła go za pospolitego nicponia z idiotycznym psem. Czyli mężczyznę, z którym bez trudu powinna dać sobie radę. Teraz nie była już taka pewna. Ten jego pies wstał i znowu domagał się uwagi, więc go podniósł. Głaszcząc białą, puchatą kulkę, powinien wyglądać łagodnie. Ale choć był odprężony, wyczuwała niebezpieczeństwo i miała wrażenie, że powóz jest za ciasny i brakuje w nim powietrza. To niedorzeczne. Nawet jeśli ten mężczyzna zakładał, że uśmiechem i kojącymi słówkami zwabi ją do łóżka, jeszcze nie stanowi zagrożenia. Kto jak kto, ale ona potrafi oprzeć się uwodzicielom. On miał jej pomóc osiągnąć cel, dzięki niemu bezpiecznie dotrze do Anglii. Z tym nastawieniem zaczęła mu się przyglądać i oceniać go.

Twierdził, że jest bogaty, ale tego nie było po nim widać. Miał na sobie brązowy surdut o luźnym kroju, podobnie jak bryczesy z koźlej skóry. Do tego znoszone buty jeździeckie, beżową kamizelkę, którą nosił rozpiętą, a pod kamizelką gładką koszulę rozchełstaną pod szyją. Żadnego fularu czy chociaż chustki na szyję. Nawet jego jasnobrązowe włosy opadały luźno na ramiona jak u wieśniaka. 20

Ale przecież ten, pożal się Boże, pies ma na szyi złotą obrożę z perełkami - tak przynajmniej twierdził Bonchurch. Będzie mogła później to zbadać, bo zna się na złocie i perłach. Miała kiedyś perły i dalej by je miała, gdyby nie jej brat, niech go Bóg pokarze. Ten Bonchurch jest przystojnym mężczyzną, musi mu to przyznać. Nic dziwnego, że się spodziewał, iż padnie mu w ramiona. Pewnie kobiety robią to bez przerwy. Jego oczy były niemal magiczne - niebieskie, ale nie o typowym odcieniu. Szafi-rowobłękitne oczy, które mężczyźnie mógł dać tylko jakiś niesprawiedliwy Bóg, zwłaszcza z tą oprawą długich rzęs. Jego wspaniały profil można by wręcz nazwać kobieco pięknym, choć nikt nie mógłby mu zarzucić, że ma w sobie coś niewieściego. Policzki niezbyt wydatne, zarys szczęki kwadratowy. Chociaż nie mógł być od niej dużo starszy, biła od niego arogancka pewność siebie, tak typowa dla jego płci, oraz prawie namacalna erotyczna aura. Był wcieleniem grzechu, a do tego był rozpuszczony - nauczony, że zawsze dostaje to, czego pragnie. A teraz pragnął jej. I nawet nie starał się tego ukryć. Ku jej rozdrażnieniu ta gra wzbudziła w niej trochę emocji. Która młoda kobieta nie chciałaby być obiektem pożądania zabójczo przystojnego mężczyzny? A minęło już tyle czasu, od kiedy... Zatrzymała pędzące myśli na skraju przepaści. On jej nie podziwiał. On jej nawet nie znał, więc trudno oczekiwać, by był oczarowany jej urokiem w tych zakonnych szatach. Pragnął zakonnicy tak jak myśliwy pragnie trofeum na ścianie. Na tym etapie polowania przewagę zdobędzie ten, kto 28 pierwszy przerwie tę ciszę. W którym języku? Lepiej się czuła w angielskim niż we francuskim. - To rozsądna decyzja, żeby podróżować skromnie, panie Bonchurch. Lady Sodworth bardzo się obnosiła ze swoim bogactwem i tytułem. Odwrócił się w jej stronę. - I zapewne wszyscy próbowali ją oskubać. Czy ona podróżuje bez mężczyzny, który mógłby zadbać o jej sprawy? - Ma kilka osób do pomocy, ale od La Vanoise nikogo z wystarczającym autorytetem. Tam odesłała człowieka przydzielonego jej przez męża, po tym jak ją nazwał ni mniej ni więcej tylko kretynką. - Oto wnikliwy osąd. A gdzie jest jej mąż? - Znalazł sobie dobry powód, żeby pojechać inną drogą. - Siostro Immaculato, jesteś cyniczna.

- Panie Bonchurch, trzy tygodnie w towarzystwie lady Sodworth nawet ze świętego Franciszka zrobiłyby cynika. Roześmiał się. - Dziwię się, że tobie udało się wytrzymać tak długo, siostro. - Sama się dziwię. Choć na początku lady Sodworth miała damę do towarzystwa, a dzieci miały opiekunkę. - Ta opiekunka, jeśli dobrze sobie przypominam, zachorowała w Amiens. - A ta druga nas opuściła. Spotkaliśmy inny orszak, tam zaproponowano jej pracę i poszła sobie, rozsądna kobieta. Anna nie miała jak uciec do czasu, aż dostała gorączki. Zastanawiam się, czy to możliwe - zachorować na życzenie. - To prawdopodobne. Co się z nią stało? - Została w klasztorze. 22

- Zyskała trochę spokoju. - Ale lady Sodworth zostawiła marne grosze na jej utrzymanie, no i jak ona ma wrócić do domu? Ma zaledwie szesnaście lat i nigdy wcześniej nie wyjeżdżała z Włoch. Nie wiem, co z nią będzie. Petra dodała kilka monet od siebie, ale wiedziała, że to ciągle było mało. Zamierzała posłać więcej, jeśli tylko będzie kiedyś mieć taką możliwość. - Podaj mi nazwę tego klasztoru, to o nią zadbam. - Dlaczego? - zapytała ostro, bo miała pewne podejrzenia. - Bo ty zwrócisz mi dług w naturze. Kiedy Petra skurczyła się na dźwięk tych słów, Robin machnął ręką, a na ustach zamajaczył mu uśmiech. - Wybacz mi. Mam poczucie humoru łotra. A dlaczego nie miałbym zadbać? Koszt nie byłby wyższy niż cena moich guzików. Przyjrzała się jego guzikom z rogu. - Mam na myśli moje lepsze guziki. - A ja myślę, że wcale nie jesteś bogaty. - A ja, że wcale nie jesteś zakonnicą. Słysząc to wyzwanie, Petra wyjęła sfatygowany modlitewnik ze skórzanej sakiewki, którą miała przytroczoną do pasa i utkwiła wzrok w łacińskim tekście. Proszę bardzo, nikczemniku, masz za swoje! Usiłowała skupić się na modlitwie, ale była tak mocno świadoma jego obecności, że doprowadzało ją to do furii. Kątem oka widziała, że Bonchurch dalej głaszcze psa, i zaczynała sobie wyobrażać, że to ją dotyka tymi smukłymi palcami. - Czy gdybym zdjął ci czepek, zobaczyłbym długie włosy? Petra nie podniosła wzroku. 30 -Nie. - Czy to prawda? - A co za różnica, czy powiem tak czy nie? - Mam propozycję. Niech to będzie bardziej interesujące. Obiecaj zawsze mówić prawdę. Zmarszczyła brwi. - Niby dlaczego?

- Dla zabawy. - Ja nie potrzebuję zabawy. - A ja tak i mamy przed sobą dwa, może trzy dni podróży. Ja zapewniam darmowy transport i ochronę, siostro. Mogłabyś dać coś w zamian. Miał trochę racji, a poza tym Petra wiedziała, że musi się dowiedzieć więcej o nim. - Jeśli ja obiecam mówić prawdę, to ty musisz obiecać to samo. - Ja nie mam nic do ukrycia. - Myślisz, że ja mam? - Siostro Immaculato, ty jesteś skarbnicą sekretów i zamierzam odkryć je wszystkie. Ustalmy zasady. - Lepiej nie. Zignorował ją. - Możemy pytać się nawzajem o wszystko. Nie musimy odpowiadać, ale jeśli odpowiadamy, to mówimy tylko prawdę. - Dlaczego, na Boga, miałabym się na to zgodzić? - Tak, jak mówiłem. Zapłata. - Skoro wymagałeś zapłaty, to trzeba mi to było powiedzieć, zanim się do ciebie przyłączyłam. - Petra niewzruszona wróciła do lektury. - Szukaj mądrości w niebiosach, siostro - powiedział szyderczy głos. - Bóg z pewnością widzi, że racja jest po mojej stronie. 24

Petra musiała uważać, żeby się nie dać ponownie wciągnąć w sprzeczkę. Powstrzymała się, ale z trudem. Znała swoje słabe strony. Siłą jej nie złamie, ale sztuka delikatnego uwodzenia, zwłaszcza ze szczyptą dowcipu i z dodatkiem figlarnych zachcianek, może sprawić, że jej opór zacznie topnieć i zanim się spostrzeże, będzie w niebezpieczeństwie. Znowu spróbowała pogrążyć się w modlitwie - boska opieka nigdy chyba nie była jej tak potrzebna jak teraz - ale nie pozwalała jej na to bliska obecność mężczyzny, którego ciało lekko ocierało się o nią, ilekroć powóz przechylał się na boki. Zaczęła się pocić i to nie tylko dlatego, że dzień był duszny. Próbowała usunąć go z pola widzenia, ale przed sobą wciąż miała jego długie nogi, a kątem oka widziała resztę. Dwa dni, może trzy... Poddała się, zamknęła książkę, odłożyła ją na bok i odwróciła się w jego stronę. - Jest kilka kwestii do omówienia - przyznała. - Dokąd w Anglii mnie zabierzesz? - A nasza umowa, siostro? Prawda za prawdę? Westchnęła, ale powiedziała: - Jeśli upierasz się przy tym niedorzecznym pomyśle, to niech i tak będzie. A zatem? - Zabiorę cię, gdzie tylko zechcesz. - Do Szkocji - powiedziała szybko. W jego oczach pojawił się błysk. - To nie w Anglii. Irytujący człowiek. - Wiem o tym. Odpowiadam bzdurą na bzdurę. Nie będę zaciągać u ciebie dalszych długów, panie. A ty nie będziesz zbaczał z trasy z mojego powodu. - Nigdy nie poproszę o zapłatę, która byłaby ci niemiła. Ale, siostro, powiedzmy, że do Londynu. 32 - To mi doskonale odpowiada. Dziękuję. - Londyn jest celem twojej podróży? - Londyn mi odpowiada. - Gdzie dokładnie w Londynie? - Tym nie musisz sobie zaprzątać głowy, panie. I zanim zdążył zaoponować, zapytała: - A dokąd ty się udajesz? - Ja będę tylko przejazdem. Latem miasto jest wymarłe.